Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2008, 19:40   #11
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
-Ehh.
A miało być tak pięknie. Miał zapomnieć o tamtej nocy, zanegować to że kiedykolwiek się odbyła, prowadzić normalną działalność działająca w obrębie normalnych, ludzkich problemów. Morderstwo? Jasne, ale klasyczne, z seryjnym mordercą o może i kopniętej przez krowę psychikę, jednak mimo wszystko korzystającego z ludzkich zasobów, ludzkich sposobów.
A nie wilkołaki czy inne wampiry.
Nie chciał być mumbo jumbo freakiem ścigającym inne mumbo jumbo freaki. Z upiornym dźwiękiem przełamał w zębach czekoladowego batona.
-Powinieneś występować w reklamach, Dex...gdybyś nie odstraszał ludzi swoim spojrzeniem gdy się do Ciebie odezwą.
-Nie śpieszysz się z robieniem tego co Ci mówię, eh?
-Musiałam, emm, coś znaleźć. Słowo skauta.
-Ale to dobrze. Zmiana planów.

-Dex, ja rozumiem, że to jest Twój styl. Ale powinieneś do swojej garderoby, em, wrzucić troszkę różnorodności! Następnym razem pójdziemy na zakupy i wybierzemy Ci coś fajnego. Bo kilka takich samych zestawów to jest...
-Możesz się przymknąć? Ważne że nie ma śladu po ranie, ani krwi. To że reszta jest taka sama...dlaczego ja Ci się tłumacze?
-Mnie nie pytaj.
-...mam nadzieje że przez te pół godziny które spędziliśmy przygotowując się do operacji schowałaś go w jakimś irytującym miejscu?
-Znaczy w czasie gdy ja ciężko pracowałam a Ty napychałeś kieszenie zapasami czekolady, a jej gorącą wersje pakowałeś w taktyczne pojemniki? Jasne.
-A teraz cicho.
Mając nadzieje, że ich wysiłki odnośnie przekradnięcia się z biura do baru będąc niezauważonymi były udane. Wcześniej Dexter poza biurem segregował wyniesione zasoby czekoladowe, zastanawiając się czy jego biuro będzie jeszcze takie jak kiedyś...
Nie miało na to zbytnich szans, skoro pozwolił tej wariatce...em, Lilly znaczy się, przygotować na miejscu kilka przeszkadzajek i pułapek dla nieproszonych gości. Drastycznych mniej niż śmiertelnie, ale bardziej niż bardzo. Nie żeby Tempestowi żal było tych którzy dybią na życie jego...oj nie. Im życzył jak najgorzej.
Gdy wkroczył do baru, reakcja była standardowa. Głupie śmiechy i chichy. Chęć zatłuczenia ich wszystkich kijem baseballowym. Ach, te kije baseballowe...miał do nich specyficzną słabość. Ale nie było to w tym momencie ważne, przynajmniej nie aż tak. Za to właściciel wiedział z kim ma styczność. W końcu już kiedyś tutaj był...
A zapomnieć o nim ciężko. Skierował oczy ku niebu, ignorując fakt istnienia dachu. Niezależnie jak wielkim bólem to było, trzeba było to załatwić.


-Jestem z Ciebie dumna, Dex. Gdy znowu pomylili Twoje nazwisko, tylko zagulgotałeś upiornie i wypiłeś cały karton czekolady na raz.
-Taaa.
Siedzieli sobie teraz w rogu, starając możliwie nie rzucać się w oczy, obserwując okolicę.
-I jak Ci poszło?
-Powinno się udać. Co prawda nasz portfel ucierpiał na tym strasznie, powinnaś jakieś wdzięki wykształcić żeby nie być tak bezużyteczną, ale przynajmniej nie zawiodą. W końcu mogliby pić za to...długo...i długo.
-A co konkretnie im kazałeś zrobić, udając że nie słyszałam wtrącenia?
-Jak zobaczą dziwnych ludzi idących do nas, to robią wszystko żeby policja tam przyjechała jak najprędzej. Z naciskiem na gwardię narodową.
-A jeśli nikt nie przyjdzie albo nie zauważą?
-To gdy będzie godzina, o której...zdawało mi się...że mogą przyjść i tak zrobią co trzeba.
-Sprytne. A jak zawiodą?
-Wierzę, że moc procentów będzie z nimi.
-Heh...a co teraz?
-Teraz oddam się mojej żądzy.
Pytanie było dobre. Zdecydowanie zbyt dobre. Ale dlaczego miałby to niby na głos powiedzieć?
 
Nemo jest offline  
Stary 16-09-2008, 23:19   #12
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Johis zerwał się na równe nogi. Rzeczywistość z wolna nabierała realności - stabilizowała się i w jakiś przedziwny sposób miękła, jakby ktoś bawił się ostrością obrazu... Odruchowo spojrzał na zegar... Tia... Poszedł do łazienki i rzucił przemoczoną potem bluzę do kosza na brudną bieliznę. Kiedy pierwsze strugi wody spłynęły po ciele ludzka cześć - sama nie wiedząc, czy bardziej przerażona, czy wściekła - zapytała: "Co to miało być?!? Może ty nie sypiasz, ja tak i jest mi to potrzebne."; "Nasze jaźnie są nie do końca zsynchronizowane, ja zasypiam później… możliwe, że to spowodowało, że odczułeś cześć mojej przeszłości... Może to był inny… Upadły, inna egzystencja taka jak my. Nie jestem przekonany, nie wiem tego…”; „Zbieraj się. Wychodzimy. Może uda się coś znaleźć… To miasto nie jest aż tak duże… Aż tak duże, abym był tu sam.”; „Zwiad?”; „I tak nie zasnę…”
Naciągnął na siebie jakieś czyste ciuchy i odruchowo spojrzał w lustro. „SHIT!” Wyciągnął jeszcze czapkę patrolówkę i zszedł na dół. Na dworze było rześko, ale nie zimno. Lekka bryza niosła się od wody. Wsiadł do samochodu i po chwili silnik Lancera zastartował z cichym pomrukiem obudzonego tygrysa. Wóz wytoczył się za bramę i skierował na północ. Palce kierowcy prześlizgnęły się po radiu i głośniki wypluły z siebie krystalicznie czysty dźwięk: „… est clubbing station here in LA. The beautiful city of angels.” „Oczywiście. City of Fallen Angels… Ładnie…” – skwitował na głos. W pierwszej kolejności Johis pojechał na „fatalny” zakręt numer 64. Stanął przed nim i poszedł zobaczyć jak wygląda teraz – oświetlony tylko samochodowymi halogenami. Wyglądał… nijak. Rozsypany żwir, przerwana bariera, w zasadzie żadnych uczuć, czy odczuć… „Coś czujesz?”; „Nie.”; „Jeżeli jest tu inny to jak możemy go znaleźć?”; „Nie wiem, po prostu jedź, może jak będziemy blisko coś wyczuję…”; „Ok.” Po raz ostatni przegarnął butem żwir, aby choć trochę zatuszować to, co stało się tu kilka godzin temu… Wsiadł do samochodu i ruszył z powrotem, aby wrócić do Ventura Freeway, następnie przejechać zachodnie Hollywood, Beverly Hills, potem z powrotem do centrum po Santa Monica Freeway, na wschód Pomona Freeway, stanową 605 na południe aż do Long Beach, potem z powrotem w kierunku zachodnim San Diego Freeway, licznik przebytej trasy wskazywał właśnie dwusetną milę, Harbor Freeway na północ przez West Compton i Westmont znów przez centrum. Nic… Następny przejazd będzie nieco ciaśniejszy i po drogach drugorzędnych, trzeba będzie zapewne jechać wolniej, ale… najpierw kawa, albo cola, albo powerride… Johis zastanawiał się przez chwilę, czy nie zawrócic do centrum – przy Madison Square był jeden z jego ulubionych klubów – „Trex”, zresztą w tym samym budynku była jeszcze jakaś chińszczyzna i bufonowata włoska „Tripoli”. Minusem „Trex’a” było to, że znał tam wiele osób, a chyba nie miał ochoty na spotkanie kogokolwiek… znajomego. Skręcił w prawo w jakąś boczną licząc na to, że znajdzie tu coś, w czym można wypić colę. "Marzenie ściętej głowy" pomyślał natychmiast, kiedy zobaczył, że ogólnie to w dzielnicy panował brud, smród i ubóstwo. A to co uciekało spod kół na pewno nie było kotami…
"Coś ciekawego?" - zapytał swoje "alter ego", tylko po to, aby oderwac mysli od "uroku dzielnicy"...
 
Aschaar jest offline  
Stary 17-09-2008, 21:00   #13
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Morderca. Morderca szedł dość szybko. Gabrieli trudno było dotrzymać mu kroku, mimo, że uważała się za osobę z dość dobrą kondycją fizyczną. Cechował go nienaturalny chód, ni to wojskowy marsz, ni to powolny bieg, tak typowy dla niedzielnych „sportowców” i miłośników survivalu, którzy w prawdziwie ekstremalnych warunkach nie przeżyli by pięciu minut. Dodatkowo, wcale się nie męczył. Trzeba było przyznać, że miał nadzwyczaj dobrą kondycję. Pewnie było to charakterystyczne dla wykonywanego…zawodu. Zawodu jaki stanowiło szybkie, umiejętne i efektywne mordowanie ludzi. Nie stronił od światła, nie chował po trawach, nie bawił w podobne bzdury. Być może teraz nie musiał. Przechodził w dobrze oświetlonych miejscach. Nawet kiedy wyszli z parku, nie zmienił swojego nastawienia. A mimo to…był jakimś dziwnym “szarakiem”. Zupełnie jakby nie istniał w percepcji innych ludzi. Nie, bynajmniej nie chodziło o to, że posiadał jakąś selektywną formę niewidzialności. Zapracowani przedstawiciele społeczności miasta zdawali się po prostu traktować go jako niegodnego ich uwagi i cennego czasu. Lawirował między nimi jak pomiędzy dziwnymi, mobilnymi przeszkodami. Był to dość nietypowy obraz. Dodatkowo, wcale nie zwracał uwagi na swoją towarzyszkę podróży, która musiała się starać aby nie zniknął jej z oczu. W końcu dotarli do starego, nocnego klubu, jakich pełno w Los Angeles. Miejsca gdzie godziny minionej chwały przypominał sobie rynsztok społeczeństwa. Gęste od dymu i smrodu, które to dało kroić się nożem. Lub zawiesić na nich siekierę. Zabójca bez imienia nie przepuścił damy przodem, wszedł pierwszy. Widać nieznane było mu dobre wychowanie. Lub jego szacunek dla równouprawnienia sięgał nieznanych dla dziewczyny ekstremów. Środek baru niestety potwierdził przypuszczenia snute na jego temat.
[…]
Johnny-boy nie mógł zakosztować dzisiejszej nocy luksusów miękkiej poduszki i wygodnego łóżka. Chociaż bardzo tego chciał, zdawał sobie sprawę, że jego druga…nowa jaźń posiadała (przynajmniej częściową) rację. Trzeba było to sprawdzić. Kimkolwiek, lub czymkolwiek była ta nowa, nieznana istota. Po prawdzie, Johnny poczuł lekkie uczucie podekscytowania. Podekscytowania, którego nie była w stanie dostarczyć jazda na motorze, czy karkołomne akrobacje z udziałem maszyny. To odczucie było charakterystyczne dla odkrywania nieznanych tajemnic i rozwiązywania zagadek. Młodzian ubrał się pośpiesznie, nie zwracając uwagi tyle na styl, co na szybkość wykonania zadania i funkcjonalność swojego ubioru. Dopadł swojego Lancera i zasiadł w środku, kierując się do miasta. W stronę tego cholernego buczenia, które rozbrzmiewało w jego czaszce głośniej z każdą chwilą, choć…z drugiej strony, stawało się coraz mniej bolesne. W końcu ból i dyskomfort zniknęły całkowicie, zaś jedynym co pozostało była świadomość celu. Jakież musiała być niewypowiedziana złość upadłego, anielskiego bytu, kiedy i to rozsypało się w nicość, w wyniku chwilowej utraty koncentracji. Dwójka zatrzymała się więc na chwilę przy miejscu niedawnego wypadku. Oczywiście, gdyby ten zdarzył się dawno temu, można byłoby bawić się we wspominki. Jednak takie zagrania nie miały miejsca, kiedy „śmierć” miała miejsce zaledwie kilka godzin temu, a tragiczna ofiara przyglądała się miejscu tragedii rybim wzrokiem. Nie tracili więc na to czasu. Ruszyli w pogoń, która szybko przerodziła się w coś, co można by raczej określić szukaniem igły w stogu siana. Z każdą pokonaną dzielnicą, wyprawka zdawała się mieć coraz mniej sensu. Pozostawiać mniej nadziei na zlokalizowanie celu. Johnny-boy zauważył kątem oka ruch. Jakaś, niewyraźna, chwiejna sylwetka. Zareagował błyskawicznie i w ułamku sekundy. Niczego nie można było mu zarzucić. Zataczający się pijak wyszedł na jezdnię, wywijając butelką i pyskując bliżej nieokreślone, wulgarne słowa w kierunku kierowcy Lancera. Gesty też nie były mu obce…


Zapewne był to widok dość typowy w tej dzielnicy. Dzielnicy brudu, smrodu i ubóstwa. Wyglądało to ni tragicznie, ni komicznie. Najważniejsze, że samochód nie uległ uszkodzeniom. Zaś druga osobowość młodego rajdowca, odnotowała ponowny, nieznaczny rezonans. Nie tak daleko, ba, w zasięgu wzroku. Dochodził z podrzędnego, obstrupaciałego baru. Właśnie weszly doń dwie osoby. Tajemniczy człowiek w kapturze, oraz podążająca za nim kobieta. Co prawda Johnny nie zdołał przyjrzeć się im dokładnie, jednak nie sprawiali raczej wrażenia częstych bywalców tego typu spelun.
[…]
Drzwi sali szpitalnej, którą to niedawno opuściła Genevieve otworzyły się. Powoli, jednak nieubłaganie. Wygląd mężczyzny, który wszedł do środka pokrywał się z pogłoskami na jego temat. Z pewnością był dość ekscentryczny jak na specjalistę od spraw medycyny, o czym świadczył imponujących rozmiarów, złoty krzyż z różańcem, dumnie noszony na szyi, zawierający w sobie czarno-czerwony kamień szlachetny. Blond włosy, spięte z tyłu na gumkę, były idealnie przystrzyżone, jakby jeszcze zdążył wpaść do fryzjera przed udaniem się na tereny centrum medycznego. Rozglądał się wkoło, zaś jego niebieskie oczy i samozadowolenie sugerowały, że je jest panem świata. Że posiada plecy u samego Boga. Co w rzeczywistości mogło być prawdą.


Przyłysawy, podstarzały Brewer, zdawał się wyglądać jak nikt więcej tylko popychadło tego młodego człowieka. Tak się też zachowywał. Nerwowy, z rozbieganym wzrokiem, przyśpieszonym oddechem. Jednak jego nastawienie weszło w apogeum stadium negatywnego, kiedy okazało się, że jego pacjentki…tutaj nie ma!
- Colbert! Panie Colbert! Proszę się natychmiast do mnie zgłosić!
Dał się słyszeć głos pełen desperacji i gniewu, który pięknie kontrastował ze spokojnym, niemal anielskim obliczem pana Hendersona, który spokojnie, z delikatnym uśmiechem, czekał jak cierpliwy osobnik (którym przecież był!) na krześle w gabinecie ordynatora szpitalnego. Bawiąc się długopisem, przerzucając go zręcznie między palcami. Młody lekarz wszedł do pokoju i…natychmiast pożałował podjętej decyzji.
- Panie Colbert! Do ciężkiej cholery, dlaczego wypisał pan pacjentkę ze szpitala bez mojej wiedzy! Bez jakiejkolwiek konsultacji! Do stu diabłów, co to za samowolka!
Ryknął bezpośredni przełożony, tonem który bynajmniej nie sugerował przyjacielskiej pogawędki. Jeszcze zanim drzwi zdążyły się szczelnie zamknąć. Święty gniew? To mało powiedziane. Wybuch jaki powołał Brewer był istną erupcją wulkaniczną.
- Przepraszam najmocniej. Nie zdawałem sobie sprawy, że to takie…ważne. Rozumie pan, pacjentka ma przecież prawo wypisać się ze szpitala kiedy zechce, jeśli…
- Takie ważne? Takie ważne!? Co pan sobie do kurwy nędzy wyobraża!? Mam tu światowej klasy wizytatora, sponsora, który w przeszłości sponsorował badania instytutu medycznego, który znalazł chwilę w swoim napiętym planie dnia aby do nas przyjechać, a pan…a pan…

Włochata dłoń uderzyła z pełnym impetem w dębowe biurko. Mężczyzna spuścił pokornie głowę, przed wzrokiem, który z powodzeniem mógł miotać gromy. Wyglądał jak mały uczniak, którego karcił nauczyciel. Gdyby nie powaga sceny, wyglądałoby to co najmniej śmiesznie, jednak teraz… irracjonalna groza była nie do przełknięcia. Na dodatek wydawała się nie pochodzić stricte od przełożonego, a od tego cichego, uprzejmego jegomościa w rogu pomieszczenia, który…cały czas pozostawał w całkowitym, nienaruszonym spokoju. Mogło być źle. Bardzo źle. Dopóki przybyły wizytator nie machnął beztrosko dłonią i promiennie się nie uśmiechnął, po czym natychmiast odezwał się, aby rozładować napięcie:
-…Och, panowie. Proszę już się uspokoić. Zapewniam, że nic się nie stało panie Colbert. Jakoś sobie poradzimy. Jestem pewien, że zdołam porozmawiać z panią…z panią Reardon. We właściwym czasie i własnym zakresie. Jestem bardzo zaradnym osobnikiem. Może pan już wracać do swoich zajęć. Ja mam jeszcze… nieco do ustalenia z panem Brewer’em.
- Dziękuję. Życzę dobrej nocy panie Henderson.
- Ależ nie ma za co. Cenię takich ludzi jak pan. Ze świecą szukać. Lojalni wobec przyjaciół, uczynni, sumienni. Wywołuje to u mnie skojarzenia z panem i wiernym psem. Tak…właśnie.
- Słuch…aaaaaaaaaaaaahhhhhhhh!!!

Blondyn powstał z fotela i przyjaźnie poklepał młodego lekarza po ramieniu. Oczywiście iluzja przyjaźni mogła być podtrzymywana jedynie tak długo, póki klatka piersiowa młodzika i jego żebra nie otworzyły się samoczynnie, jak parodia jakiejś pułapki na niedźwiedzie. Przechodząc przez mięśnie i skórę jak przez papier. Skoro już o tym mowa, włókna mięśniowe zaczęły wić się samoistnie, zupełnie jakby ktoś ofiarował im własne życie. Doktor leżał na ziemi, trzymając się za coraz bardziej zwiększającą objętość ranę. Kości w jego organizmie zaczęły trzeszczeć i łamać się niczym zapałki. Brewer, obserwujący scenę, z przestrachu miał zamiar wkręcić się w ścianę. Syk…ryk…warkot.
- Jezu…Jezu Chryste!
- Niezupełnie panie Brewer.

To co znajdowało się przed dwójką osobników w pomieszczeniu…nie miało już zbyt wiele wspólnego z człowiekiem. Ani z żadną inną, wykreowaną przez ewolucję istotą.
- A teraz panie Brewer…proszę podać mi dane pacjentki. Ach, radzę się pośpieszyć. Pan Colbert wygląda jakby był nieco…głodny. Heh. Woof. Woof.
Mężczyzna zaśmiał się cichutko i poprawił swoje złote mankiety. Starszy lekarz zaczął przerzucać swoje archiwa, cechując się chaotycznymi, pozbawionymi koordynacji ruchami.
[..]
Zarówno Dexter, jak i Ernest znajdowali się na tą chwilę w jednym lokalu. Pierwszy z nich, starał się nie rzucać w oczy, co z jego wyglądem, upodobaniami kulinarnymi, oraz uroczą asystentką mogło być nadzwyczaj trudne. Po prawdzie wszystkie te czynniki pasowały jak pięść do nosa w tym siedlisku syfu i chorób brzusznych. Drugi z anielskich zagubionych był pogrążony w wysoce filozoficznych myślach na temat przyszłej rasy panów, która zapewne nadejdzie po zagładzie atomowej. Dwójka jego faworytów kręciła się wokół gatunków szczurów i karaluchów. Gabriela weszła za swoim niedawnym bohaterem, zaś smród lokalu niemal dosłownie nie zwalił jej z nóg. Chyba jednak miała więcej szczęścia niż wyżej wymieniony, ponieważ kapturnik złapał się za głowę i oparł o jedną ścian, wyraźnie zamroczony. Anielica była pewna, że słyszała cichy syk bólu, jaki wydobył się z jego ust, mimo wyraźnej próby zakamuflowania tego faktu. Szybko jednak przywołał się do porządku, zaś próby szukania ratunku w powierzchniach płaskich nie były w tym miejscu niczym zwracającym szczególną uwagę. Dopiero kiedy skierował swoje kroki do jednego ze stolików, zajmowanego przez zupełnie niepozornego, zarośniętego, zdziadziałego menela, anielica zamieszkująca ciało dziewczyny zaczęła mieć niejakie wątpliwości. Które to ustały dość szybko, wraz z wyczuciem nietypowej nutki rezonansu jaka dochodziła od starca. On…on chyba nie był człowiekiem. Przynajmniej nie do końca, podobnie jak ona.
- Pan…Ernest jak mniemam? Można się przysiąść? Dziękuję.
Nie czekał aż starzec mu na to zezwoli. Klapnął na czterech literach od razu. I bynajmniej wątpliwie przyjemny zapach jakim emanował Ernie, nie był go w stanie zniechęcić.
- Nie będę się rozdrabniał, bo nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Przychodzę z propozycją zaoferowania panu pomocy w pańskim nowym stanie pojmowania świata i…możliwości sojuszu z moją pracodawczynią, bo w obecnej sytuacji, nie przetrwa tu pan następnych 48 godzin. Chyba, że w smak panu egzorcyzmy, krzyże, sztylety i…tym podobne atrakcje. Jeśli nie rozumie pan o co chodzi, lub…udaje pan, ze nie rozumie, jestem pewien, że…tamten osobnik będzie panu to wytłumaczyć dokładniej.
Bezczelnie i bez przebaczenia, wskazał okrytym rękawicą paluchem w stronę Dextera, którego całe, konspiracyjne zachowanie detektywa właśnie szlag trafił. Bo właśnie jakiś kapturnik wytykał go palcem przez pół lokalu. Może się z niego śmiał? Albo chciał mu coś powiedzieć osobiście? Cholera wie.


When the truth walks away, everybody stays,
Cause the truth about the world is that crime does pay.
So if you walk away, Who is gonna stay?
Cause I'd like to make the world be a better place…
The Offspring – Have you ever
 
__________________
It is a terrible thing to fall into the hands of the Living God.
Highlander jest offline  
Stary 18-09-2008, 20:50   #14
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Muzyczna maszyna postukując i trzeszcząc rozpoczęła zmianę płyty niemal jednocześnie z przybyciem tłumu który przesłonił mu zbawienne promienie figlarnie odbijające się od krągłości i kantów wypełnionego trunkami szkła na pólkach za barem. Erni podniósł oczy i na tle szklistych świetlistości ujrzał Ją. Rudą i zjawiskową.

YOU GIVE ME THAT FUNNY FEELING IN MY TUMMY....

ahw shit, yeah, that's right huh
Rollercoaster of Love
say what
Rollercoaster yeah (oohh oohh oohh)
Oh baby you know what I'm talking about
Rollercoaster of Love
oh yeah it's Rollercoaster time
lovin' you is really wild
Oh it´s just a love rollercoaster
step right up and get your tickets

Chorus:
Your love is like a Rollercoaster baby,baby
I wanna ride yeah (awawaw)
Red Hot Chili Peppers » Love rollercoaster

Coś do niego mówiło, więc niechętnie oderwał wzrok od boskiej, zdaniem ludzkiej swej połówki, niewiasty i przeniósł go na jej towarzysza.
- Nie przypominam sobie nadawania ci prawa do zwracania się do mnie jakimkolwiek imieniem niewolniku. A co do pomocy... Pytanie jakiej pomocy oczekuje ode mnie twoja właścicielka. A teraz zamilcz i czekaj na swoją kolej. Moja Droga... - zwrócił się do niewiasty z wyszczerzeniem mocno zdezelowanego uzębienia. - Może zechcesz usiąść. Cóż tak Niebiańska Istota robi w takim miejscu jak to? -

-Dex, czy Ty myslisz o tym, o czym ja mysle?
Czokoholik nie odpowiedzial, tworzac wyimaginowana linie, rozpoczynajaca sie na czubku palca kapturka, a konczaca...na nim samym?
-Wiesz ze wlasnie zepsul cala intryge i nie ma sensu sie dalej chowac, prawda?
-Cicho badz.
-Dawaj Dex, dawaj! Z usmiechem! Nie daj po sobie poznac, ze wcale nie masz ochoty z nim gadac!
Z ciezkim westchnieniem, zawierajacym w sobie protest przeciwko temu wszystkiemu, detektyw wstal i ruszyl krokiem skazanego ku typkowi wskazujacemu go palcem. W tym czasie jakis chlor cos tam mowil, ale jakos Tempest sie nie wsluchiwal. Na miejscu mial juz rzucic zgryzliwa uwaga w strone kapturnika, gdy...pewna obserwacja powstrzymala go od tego.
-Chcesz czegos? Czekolada sie nie dziele.
Oplynal wzrokiem pozostale dwie osobki, z wymuszonej grzecznosci.
-Calkiem ladnie mozna byloby na was roznorodnosc marginesu spolecznego opisac, nie ma co.
-Dex, nie musiales tego mowic! Przepros!
-Cicho tam.

Gabriela podniosła jedną brew. Szczerbaty zalotnik i bezczelny gówniarz, świetnie.
- Niebiańska istota... zastanawiam się czy to może dla ciebie mieć tak samo dwuznaczne brzmienie jak dla mnie. - powiedziała głośno, mając nadzieję, że każdy z nich zrozumie tę dwuznaczność w sposób jaki oczekiwała... oraz jaki mógłby dać pewność jej nowym umiejętnościom. Dać pewność, że to co wyczuwa jest prawdą, że żaden z nich w rzeczywistości nie jest tym, kogo przedstawia jego aparycja.
- A co do ciebie, chłopczyku, to uwierz mi, że żeby zakwalifikować się do mojego MARGINESU, to jeszcze DUŻO ci brakuje, dosłownie i w przenośni. - odgarnęła długie włosy na plecy, patrząc na Tempesta z góry. - coś wewnątrz niej wydało złowieszczy pomruk. Nie, nie lubiła być lekceważona.

-Dwuznaczne? Ja tam nie mam sobie zupełnie nic do zarzucenia. - Erni wyszczerzył się, o ile było to możliwe, jeszcze bardziej, podciągnął głośno nosem i upił łyka grzejącego się trunku. - Więc wątpliwości są tylko...- popukał w skroń- ..w twej głowie, Madame. -Westchnął głośno opierają się wygodniej. - Do mojego stolika podeszły trzy osoby, żadna się nie przedstawiła i nadal nie wiem co je sprowadza. Jakieś małe wyjaśnienia, czy wpadliście jedynie na szklaneczkę? To niegrzecznie wejść do lokalu i nic nie zamówić... Więc? -
 

Ostatnio edytowane przez carn : 18-09-2008 o 21:31.
carn jest offline  
Stary 18-09-2008, 22:38   #15
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Brązowe ślepia w głębi kaptura drgnęły. Potem zaś mrugnęły. Podobnie jak ręce odziane w skórzane rękawiczki. Zacisnęły z niemal nieistniejącym oddźwiękiem. Potem zaś rozluźniły. Halaku poczuł na swoim ubraniu uścisk, który przywodził na myśl imadło. Dopiero potem zobaczył palce. Lewa ręka chwyciła jego szaty i wyrwała go do góry, nad stolik, wywracając mebel, roztrzaskując szklankę z niedopitym drinkiem.
- Niewolniku? Ty pierzasty skurwysynu…pokażę ci niewolnika.
I jakoś na tym monolog dobiegł końca, bo skrzydlaty kosiarz poleciał na przeciwległą, ścianę z drewnianą boazerią, powodując liczne trzaski i pęknięcia. Kręciło mu się w głowie i krwawiła skroń. Gabriela zauważyła, że kapturnik nieznacznie dyszał, choć zapewne z gniewu, nie zaś ze zmęczenia. Nie z taką…nieludzką siłą.
- Przyszedłem tu z gestem dobrej woli. Ale mogę cię zabić i włos mi z głowy nie spadnie. Zaręczam…dziadku.

Detektywistyczna para z jakby nieco innej bajki w momencie rozpoczecia epickiego lotu alkoholika zachowala sie nieco...dramatycznie, reagujac na atak niczym na eksplozje granatu. Detektyw spodziewal sie w sumie...czegos gorszego niz to. No ale nie bylo tak zle, prawda? Probujac przywolac ponownie wyraz tumiwisizmu calkowitego, chrzaknal i ruchem dloni uciszyl Lilly, ktora miala ochote rozpoczac nieskonczony slowotok.
-Imponujacy pokaz.
Co powiedziec dalej? Od tego moglo zalezec calkiem sporo...
-Tacy menele to ostatnio straszna plaga. Dzisiaj tez mnie jeden taki zaczepial...Jak skonczysz go kopac, to zdradzisz mi czemu zaszczyciles mnie gestem palca swego?

Dziewczyna lekko drgnęła. Nerwy napięte, jak struna, jednak absolutna kontrola emocji.
- Kopać? Czy przyda nam się taki poturbowany... sojusznik? - spojrzała pytająco na kapturnika. - Cieszę się, że moje umiejętności pozwoliły mi odkryć choć rąbek twojej tajemnicy i potęgi i uniknęłam takiego losu... jak na razie. - tak, była słodka, uległa i schlebiająca, ale nauczyła się już, że takie zachowanie popłacało, szczególnie jeśli to kobieta doceniała mężczyznę.
Miała również nadzieję, że teraz ani szczeniak, ani szczerbaty nie zrobią nic głupiego. Widziała kapturnika w akcji, wiedziała, że nie kłamał...

- I to doprowadziło do upadku Arkadii. Ludzie i ich niepohamowane instynkty... Przypominasz mi Michasia młody bezimienny przyjacielu... Kiedyś to zrozumiesz.-

Postać Erniego do tej chwili oparta o ścianę zadrgała lekko w swych kształtach i spadła za nią. Jeszcze chwilę półprzeźroczyste nogi pijaka leżały drgając sobie na ziemi gdy by w końcu i wtopiły się w posadzkę...

Zdziwione, nieco pobudzone spojrzenia okolicznych meneli były na tą chwilę wbite w marną imitację skate’a. Ten fuknął, niemal na cały lokal.
- Tak, gapcie się! To popijawa *i* przedstawienie!
Po tym, część z nich wróciła do kieliszka. Pozostała, tchórzliwie coś pyskując, zdecydowała się opuścić tonący statek. Kapturnik zrobił krok do tyłu, był niemal przyległy do ściany. Widać, że dłońmi namacał coś w kieszeniach. Gabriela dobrze wiedziała co to może być, ale krojenie dziadka na postronki nie wydawało jej się zbyt…rozważne w tym momencie.
- Uciekł…albo się czai…wszedł do tego cholernego świata duchów…teraz pytanie gdzie…i którędy wyjdzie. Dobra gnojku…chcesz tańczyć w ten sposób…
Paranoiczny tok rozumowania został przerwany przez pytania Dextera. Nieco otrząsnął tajemniczego nożownika z dziwnego stanu.
- Ja…znaczy się…nie chciałem w ten sposób zwracać na nas uwagi, ale wyprowadził mnie z równowagi…przyszedłem tutaj…zabrać was do mojej przełożonej. Ona ma zamiar przedstawić wam…prawdziwą ofertę. Rozwiązania problemów tych ludzi, którzy nawiedzili pańskie lokum panie Dexter…oraz…jak mi przekazano…kogoś znacznie potężniejszego, kto pojawił się w mieście i nie ma przyjaznych zamiarów.
Obecnie eteryczny pijaczek, widział w tym zagadaniu szansę zemsty, ale może należało spasować? Wybór należał stricte do niego.
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie
Crys jest offline  
Stary 18-09-2008, 23:38   #16
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Gdy Kapturek wyczyniał swoje cuda, Dex i Lilly spojrzeli na siebie porozumiewawczo, potwierdzając swoje podejrzenia. Trzeba było uważać. Jednak teraz, gdy ich drogi przyjaciel był zajęty ganianiem duchów...
-Znaczy... Wyraźnie zmierzająca w kierunku czegoś złośliwego wypowiedz detektywa została przerwana bolesnym stuknięciem w głowę, wymierzonym przez jego asystentkę.
-Chętnie wysłuchamy co ma pan do powiedzenia, prawda Dex? No. Zuch chłopak. Ja jestem Lilly, a to jest Dexter. I mój przyjaciel miał na myśli wtedy, ze tamten eksmaterialny pan był skrajnie marginesowy, a pani nie, rozumie Pani?
Co prawda Dex miał minę jakby wcale się z tym ostatnim nie zgadzał, ale miał na tyle oleju w głowie, by nie ryzykować kolejnego spotkania z ręką swojej asystentki.
Kobieta wyglądała na znacznie przyjemniejszą niż gówniarzowaty młodzieniec. Oraz na bardziej obytą. Nawet pomimo swoich blond włosów z lekko zielonym odcieniem.
- Gabriela de Valois, miło mi. Nawet nie jestem z tej dzielnicy prawdę mówiąc. Mój apartament jest w nieco przyjemniejszej okolicy. - odpowiedziała z minimalną protekcjonalnością i w miarę miło dziewczyna.
Chwila ciszy jaka zawisła między Gabrielą a Dexterem i Lilly zmusiła tę pierwszą do kolejnego przemówienia, czuła wręcz potrzebę zapełniania ciszy.
- Jestem chirurgiem. Studiowałam w LA i wiele tu przeszłam. Po dzisiejszym dniu wydaję mi się, że aż za wiele. - Tak, zawód powinien wzbudzić respekt, uśmiechnęła się w duchu jej ludzko-anielska jaźń. Dexter, niczym tknięty czarodziejska różdżką, uśmiechnął się. Najwyraźniej szykował cos bardzo niedobrego. Zaczął pod nosem cos nucić. "Like a surgeon" Co do ciężkiej cholery? To nie było zbyt normalne, nawet w tych okolicznościach.
- Aha, aha. Ja i Dex paramy się paranormalna działalnością śledczą. Hahah, widzisz jak się złości gdy tylko o tym mowie? On woli gdy jesteśmy poważną agencja detektywistyczno-prawniczą. Ale z tego wyżyć się nie da, nie da...A. I Dex może nie wygląda, ale stary dziadek z niego…
Sam obgadywany zaś dzielnie próbował ignorować fakt iż jego asystentka w najlepsze plotkuje na jego temat, obserwując Kapturnika i napychając się kolejnymi porcjami czekolady. Nożownik trzasnął karkiem i cicho westchnął. Najwyraźniej ciężko my było już tego słuchać. Wyjął coś z kieszeni. Nie, nie kosę, jak spodziewali się zebrani. Wyjął…cztery, niewielkie broszki. Pięknie wykonane, ze złotym wykończeniem, oraz karmazynowym kamieniem szlachetnym w środku. Zarówno Gabriela, jak i Dexter, poczuli niewyraźne wibracje energii, dochodzące z ich kierunku, nie zauważalne przez innych zebranych.
- Dobrze…starczy tej socjalizacji. Jestem naprawdę zmęczony. Zabiorę was teraz do mojej przełożonej. Z nią będziecie mogli uzgodnić wszelkie szczegóły. Zagwarantuję wam też bezpieczny powrót do domu, jeżeli warunki nie przypadną wam do gustu. Jeśli oczywiście, tego sobie życzycie. Nikogo do niczego nie zmuszam. To wasz wybór. Wystarczy, że wepniecie je w ubranie i przekręcicie kamień delikatnie w lewo. Reszta stanie się sama. To naprawdę proste. Więc jak?
Położył je na stole, który to postawił jednym, zwinnym ruchem, na równe nogi. Był już diablo wycieńczony tym wszystkim. Niemal dosłownie.
-Czy ja wiem...eh. Nikt się mnie o zdanie nie pyta, co?
Do takiego wniosku doprowadził Dextera fakt, iż Lilly bawiła się broszką jak przysłowiowy murzyn blaszka. Z ciężkim westchnieniem uczynił co czynić trzeba było, marudząc bliżej nieokreślone zdania pod nosem.
Gabriela bez zastanowienia podeszła do stołu.
- Piszę się na wszystko. Mam na dzisiaj dość, chciałabym chociaż odrobiny spokoju, ciepłej kąpieli i wygodnego łóżka. Bezpieczny powrót mam gdzieś, bo i tak nie mam gdzie wracać. - westchnęła cicho - To chyba jedyne rozsądne wyjście z sytuacji.
Wzięła kunsztowną broszkę do ręki i obróciła w palcach. Nie ma innego wyjścia. Musi zrozumieć co się stało z nią i Ryanem musi skorzystać z sojuszu i pamiętać kim jest, kim była i co potrafi. Nie będzie zwykłym pionem w grze. Usta ułożyły się pomiędzy uśmiechem a cwaniackim odsłanianiem górnych zębów. Przypięła biżuterię do bluzki, zgodnie z zaleceniem przekręcając kamień. Błysk karmazynowego światła. Wszyscy zniknęli. A może nigdy ich tu nie było? Nie to, żeby owy niesamowity spektakl mógł podziwiać ktokolwiek…większość wątpliwej klasy dżentelmenów opuściła już lokal. Ostała się tylko jedna sylwetka. Mężczyzna w czarnym, wełnianym swetrze, o krępej budowie ciała z trzydniowym zarostem. Jego wiek oscylował w granicach późnej czterdziestki, a z…jego szczęką, było coś mocno nie tak. Jakby tego było mało…mruczał coś do siebie w alkoholowym bełkocie.
- <hic!> Do upadku…Arkadii? Hah <hic!>...z tego co wiem, Arkadia ma się całkiem nieźle. Tylko ci da…diabelni…Sidhe, ciągle trzymają wszystkich za gęby. <hic!> Barman! Jeszcze jedną szklaneczkę! Dawaj, dawaj…bo się ściemnia.
- Proszę pana…pańska wątroba tego nie wytrzyma.
- Słuchaj fajfusie…moja wątroba pobije dwunastu leszczy twojego pokroju. Dawaj!

Barman westchnął, z mieszaniną rezygnacji i dobrze ukrywanego strachu. W końcu nie na darmo mówi się „Klient – nasz pan!”. Sięgnął po butelkę i nalał tajemniczej postaci. Na stole została jedynie pojedyncza ozdoba.
 
Highlander jest offline  
Stary 19-09-2008, 23:55   #17
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Menel przed maską pewnie zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że żyje i ma się dobrze tylko dzięki refleksowi kierowcy i ceramicznym tarczom zamontowanym w samochodzie. Johann zgasił światła, aby lepiej zauważyć zaułki… Pusto… W zasadzie zamierzał wymienić z zataczającym się misiem kilka uprzejmości, ale coś w okolicy przykuło jego uwagę… Coś dziwnego, innego, w jakiś sposób znajomego… Szybko zlustrował wzrokiem okolice. Opuszczone budynki, gdzieniegdzie powybijane okna, wrak samochodu stojący koło latarni, siedzący pod murem człowiek, dogorywający neon resztkami sił migający częścią nazwy, słup ogłoszeniowy pamiętający chyba jeszcze czasy Kennedy’ego, jacyś ludzie grzejący się przy ognisku rozpalonym w beczce… Mężczyzna przed maską skończył swój pijacki wywód i poszedł w cholerę, a dokładniej w przerwę pomiędzy kiedyś czynszowymi kamienicami należącymi do miasta, obecnie niemymi świadkami upadku i… „Coś tu nie gra.”; „Wiem. Za dużo czasu spędziłem na ulicy…”; „Mam wrażenie, że coś znaleźliśmy, nie to, czego pierwotnie szukaliśmy, ale…”; „Gdzie?”; „W budynku, w którym jest bar.”; „Więc chodźmy.” Zaparkował w cieniu po przeciwnej stronie ulicy licząc na to, że brak ulicznego światła przynajmniej na chwilę ukryje samochód. Wysiadł i jednoczesny dźwięk zaskakujących zamków był jedynym sygnałem, że alarm uzbroił się. Kiedy przechodził na drugą stronę poczuł jakby coś w jego umyśle na ułamek sekundy zabłysło i zgasło… Bar, parter budynku, sześć metrów od ściany frontowej… Ktoś użył mocy upadłego… Rozejrzał się jeszcze raz starając się zauważyc jakikolwiek ruch i rejestrując otoczenie, w razie jakby musiał salwować się ucieczką. Zwolna zbliżając się do drzwi starał się wyczuć coś więcej, ale wszystko się rozmyło… Nazwa „Rapsberry” migotała zawzięcie, ale „Bar & C” dało sobie spokój dawno temu. Reszta napisu była utrącona i widać nikomu to nie przeszkadzało. Pociągnął za drzwi z zadowoleniem zauważając, że otwierają się we właściwym kierunku. Drzwi skrzypnęły i kiedy wszedł do środka znów „zmarnował” chwilę, aby bardzo powili je zamknąć. Zupełnie niepotrzebnie, bo z wnętrza przez krótki, może trzymetrowy korytarzyk właśnie wytaczała się grupka miejscowych smakoszy. Byli tak zaabsorbowani wychodzeniem, że zupełnie nie zwrócili uwagi na wchodzącego… Drzwi z trzaskiem uderzyły o stojący za nimi kosz na śmieci i zanim się zamknęły Johis zauważył, że auto jeszcze stoi i na dodatek – stoi samo, znaczy bez „podziwiających wnętrze”… Z wnętrza doszła kolejna emanacja mocy i mężczyzna postanowił skończyć zabawę. Przeszedł korytarzyk do końca i wszedł na salę. Ułamek sekundy na rozejrzenie – bar, zniszczone wnętrze, pustki, barman i dwie znacznie ciekawsze obserwacje – siedzący za barem mężczyzna i leżąca na stole rzecz. Z tej odległości nie widział w przyciemnionym świetle lokalu, co leży na stole, ale miało to aurę… tą aurę. Podobnie jak siedzący za barem… Muzyka z szafy grającej zagłuszała wszystko, ale barowe światło oświetlające twarz wyławiało ruchy warg…
- Dobry wieczór, - rzucił w przestrzeń zanim barman się do niego dotoczył – Powerride i kawę, dużą kawę. – Kiedy barman podszedł widział już profil Johanna spoglądającego na pustą salę jakby szukając miejsca… Pomięta pięciodolarówka wylądowała na barze – nieszkodzi poczekam. – Powiedział zbierając z baru plastikową butelkę z napojem i wątpliwej czystości szklankę. Pomaszerował do stolika, na którym leżało coś, co emanowało energią. Usiadł tak, aby widzieć mężczyznę przy barze. Odkręcił butelkę i wypił bezpośrednio z niej kilka łyków… Ułożył ręce na stole w taki sposób, aby brosza znalazła się pod ręką – kilka sekund później, niby sprawdzając godzinę na telefonie wrzucił ją do kieszeni na piersi… Pozornie rozsiadł się na krześle, w rzeczywistości gotowy był na odparcie ewentualnego ataku; po rak kolejny pociągnął z butelki… czekał. Na ruch mężczyzny przy barze, na sygnał alarmu samochodowego, bo na pewno nie na kawę… ona pewnie i nieśmiertelnego posłałaby do piachu…

Kilka minut upłynęło w spokoju - jeżeli tak można było nazwac stan wzajemnych obserwacji... Ani Johann, ani mężczyzna przy barze nie zmienili swoich pozycji jakby wyczekując na zmianę sytuacji. Butelka powerride'a skończyła się i Johann dyskretnie rozejrzał się za koszem, starając się nie stracic z oczu pozostałych osób w barze... "Kawa" - ochryple powiedział barman i to dało powód do naturalnego wstania i podejścia do baru. Poprawił czapkę i zamiast do baru poszedł do wyjścia, Kątem oka obserwując jeszcze bar. Szybkim krokiem przeszedł korytarzyk i pchnął drzwi. Sekundy później samochód wyskoczył na środek ulicy i znknał za zakrętem. Sprawdził czy ma broszę w kieszeni i skierował się do centrum. Pięc może siedem minut później zatrzymał na dużym parkingu podziemnym przy 23-rd Avenue... Wysziadł z samochodu i odszedł kilka kroków. Rozejrzał się i, nikogo nie zauważając, wyjął broszę. Przypiał ją do rękawa, aby z jednej strony nie była zbyt widoczna (przynajmniej na pierszy rzut oka) z drugiej, aby jej nie upuścic... Brosza była porządnie wykonana - złoto z rubinem - ciekawa kombinacja. "Co to może byc?"; "Nie wiem. Wszystko. Wydaje się, ze ktos to zostawił specjalnie w tym barze, abyśmy to znaleźli."; "Albo nie my. Dobra, ryzyk - fizyk." Johis wykonał wszystkie możliwe kombinacje z broszą - ściśnięcie, naciśniecie kamienia, próba obrotu w prawo i obrót w lewo...
Roześmiana para wchodząca na parking nie zauważyła już nikogo...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 20-09-2008 o 12:35. Powód: Update: "Kilka minut (...)
Aschaar jest offline  
Stary 20-09-2008, 16:17   #18
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Johnny-boy może i był nieco rozczarowany brakiem jakiegokolwiek odzewu od dziwnego pijaczka przy barze. Bo wiedział doskonale, że ten nie był normalną, śmiertelną istotą. A raczej czymś więcej. Czymś niesprecyzowanym, bliżej nieokreślonym. Bytem, którego stworzenie raczej nie było planem Wszechmogącego, a czymś…odmiennym. Kreacja chaotyczna, utkana jakby z niekontrolowanych, ludzkich zapędów, lęków. Bólu i głodu. Chociaż może ten typek, po prostu nie chciał się angażować w cały cyrk, który miał dziś miejsce dookoła. O czym mogła świadczyć popękana boazeria na ścianie. Któż mógł zgadnąć jego motywacje? Na pewno nie anioł-rajdowiec. Nie w tym momencie, przynajmniej. Jednak ten ostatni, zdecydowanie miał lepszy zmysł taktyczny (i możliwe, że większą paranoję) niż pozostała część grupy, która zdecydowała się wyruszyć na tą, jakże nietypową, wycieczkę. Znalazł odpowiednie miejsce aby przetestować znaleziony przedmiot, uważnie go zbadał, testując jego domniemane funkcje na wszystkie, możliwe sposoby. W końcu wykonał odpowiednią czynność, która wprowadziła mechanizm aktywacyjny w ruch. Po czym zniknął w niewielkiej erupcji szarego dymu. Nikt jednak nie był w stanie obserwować tego wspaniałego spektaklu. Z powodu wybranej wcześniej lokalizacji.
[…]
To miejsce było kolosalne. Zapierało dech w piersiach. Główna hala o wielkiej przestrzeni, stanowiąca część jakiegoś budynku hotelowego. Marmurowe, zdobione złotem kolumny przywodzące na myśl antyczną Grecję. Kamienne wykończenia i ornamenty niemal dominujące spojrzenia. Część z zebranych zwiedziła podczas swoich podróży sporo świata, jednak nigdy nie zatrzymali się w tak…luksusowym, niemal ociekającym dekadencją, miejscu. Miejscu, w którym nie było niemal żadnej, żywej duszy. Nie licząc ich samych i…jeszcze kogoś. Jedynie to zdawało się wytwarzać nutkę zdziwienia i niepewności. Gabriela pojawiła się…nieco dalej niż standardowa lokalizacja teleportacji, bo niemal na tarasie. Mogła doskonale przyjrzeć się falom, niewielkim skalnym wybrzuszeniom, oraz zawieszonemu na bezchmurnym niebie księżycowi, który tworzył sobą idealny okrąg.
Gnana nutką ciekawości rzuciła okiem za marmurową barierkę, aby zobaczyć piękny ogród z widokami i fontanną przedstawiającą anioła, znajdujący się kilka pięter w dole. Choć nie mogła wyłapać wszystkich szczegółów z powodu warunków oświetlenia, całość zrobiła na niej wyjątkowo przyjemne i kojące wrażenie.
Pozwoliła na chwilę zapomnieć o problemach, o zaginionym ukochanym, o tym, że teraz, prawdopodobnie poszukiwała jej policja. Ten komfort…spokój. Idealna cisza. Mogłaby się do tego wszystkiego przyzwyczaić. Bez większych trudności. Po prawej stronie natomiast, znajdował się barek. Skok z jednego baru, do drugiego. Zapewne tkwiła w tym jakaś ironia, teraz nie było jednak czasu na dywagacje tego typu.
Zmysły takie jak wzrok i słuch zdawały się dominować resztę umysłu. Choć było to zapewne jedynie chwilowe „zaćmienie”. Stojący za kontuarem młody barman, będący całkowitym przeciwieństwem poprzedniego przedstawiciela profesji, zdawał się być przyzwyczajony do widoku ludzi pojawiających się z nikąd w jego małym, królestwie. Kiedy oczy przestały już chłonąć wszystkie te obrazy, nadszedł czas na zgoła inne doznania. Konkretniej takie, których nie spodziewał się nikt ze zgromadzonych, nawet ten, który niedawno niezwykle szczodrze, obdarował wszystkich broszkami. Najwyraźniej jedną z nich ofiarował także personie, której uświadczenie tutaj okazało się dlań lekkim zaskoczeniem. Johnny-boy poczuł mrowienie i ból na całym ciele, kiedy tylko zmaterializował się pośród smug szarości. Ostry, siarkowy dym, kuł go w płuca, drażniąc na wpół przymknięte oczy i wywołując swoisty odruch kaszlu, który starał się zahamować umiejętnie jak tylko potrafił. Nożownik odwrócił się na pięcie, nie zaatakował, nie wykonywał agresywnych ruchów. Jedynie lekko przekrzywił głowę, przyglądając się parą zmęczonych ślepi nowemu znalezisku. W końcu przerwał niezręczną ciszę, która zdawała się zyskiwać materialne odwzorowanie na twarzach wszystkich zebranych w tej oto, przepięknej sali z licznymi rozrywkami i niezapomnianymi widokami.
- Cóż…tego cwaniaczka nie miałem na mojej liście gości, ale widzę…widzę, że jest w porządku. Może tym razem zrobię wyjątek, a właścicielka placówki jest dosyć tolerancyjna. Powinna przymknąć…przymknąć oko, tak. Heheh.
Zaśmiał się, nieco nerwowo, choć zapewne sam nie widział w tym nic śmiesznego. Taki niezdrowy…manieryzm. Zgromadzeni Upadli, rozumieli jednak dokładnie o co mu chodziło. Czuli…wzajemny rezonans energetyczny, tak jakby ten został w jakiś sposób wzmocniony, przez grube, hotelowe ściany zdobione marmurem. Co niestety wiele zimnej logiki i rozsądku ze sobą nie niosło. Podobnie jak wiele rzeczy dzisiejszej nocy. Skrzydlaci doskonale wiedzieli, że każdy tu stojący jest czymś całkowicie odmiennym od szarego, wypalonego z wiary i nadziei człowieczka, jakich to spotyka się krocie na ulicy. Każdego dnia więcej i więcej. Zdawali sobie sprawę ze swojego anielskiego dziedzictwa. Z tego, że każdy z nich brał udział w Wielkiej Wojnie przeciw Stwórcy. Że w którymś momencie wszyscy przegrali o diabli wzięli skrzętnie utkany plan Lucyfera. No cóż…prawie wszyscy. Pan Dexter Tempest, miał bowiem, na chwilę obecną, dość poważne problemy z samym sobą i własnym jestestwem. Czuł się trochę tak, jakby ktoś właśnie z wielkim uczuciem i zaangażowaniem, okładał go kilkutonowym odważnikiem po potylicy. Nogi zatrzęsły się a pan detektyw osunął się na ziemię, ku przerażeniu swojej ślicznej asystentki. Obraz rozmywał się i falował. Dex miał silne wrażenie, że zaraz zwróci wszelkie słodkości, które dzisiaj przyjął jego organizm. Doznania, jakich uświadczył w swoim gabinecie tak niedawno temu, wydawały się zaledwie przyjaznym klepaniem po plecach, w odniesieniu do piekła, które przeżywał teraz. Jakby coś, jakiś wielki huragan, chciał wyszarpać duszę z wnętrza jego bebechów. Wszyscy zebrani wokół byli… byli trochę jak bomby, które bez przystanku wybuchały co kilka sekund, zalewając jego zmysły czystym wywarem agonii. Ślinotok. Cholera, chyba zaraz tu zejdzie! I wtedy…wtedy przestało. Co to było, do ciężkiej cholery!? Może nabawił się jakiegoś guza mózgu? Musiał wiedzieć. Musiał się czym prędzej dowiedzieć o co tu chodziło! Poczuł jak czyjeś ręce podnoszą go do góry, po czym usadawiają na jednym z foteli. Mógł dać odpocząć napiętym mięśniom. Wszystko wracało do normy. Kolory wyłaniały się na powrót z bezkresnej bieli, dźwięki przebijały się przez dzwonienie w uszach. Ale nadal to czuł. Nadal czuł tą dziwną obecność w każdym ze zgromadzonych tu osobników. Kapturnik stał nad nim przez krótką chwilę, upewniając się czy poszkodowany wciąż ma przepływ tlenu do mózgu. Najwyraźniej widywał podobne przypadki wcześniej. Syknął, nieznacznie rozczarowany, jakby spodziewał się czegoś zgoła innego. Wzruszył ramionami.
- Ja swoje zrobiłem. Miejcie na niego oko, co by się nie udusił własnym językiem. Idę się przebrać…kiedy już się zaaklimatyzujecie, to wtedy…Alex powie wam co i jak i poprosi kogoś z służby żeby pokierował was na spotkanie z właścicielką przybytku. Na razie…
Nie odpowiadając na pytania i nie przejmując się spragnionymi wiedzy spojrzeniami, wyszedł, wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, znikając w lewej części (zapewne gigantycznego) budynku. Alex, bo tak zapewne nazywał się tajemniczy barman, wskazał na piękne stoliki i fotele. Część z nich znajdowała się nieopodal otwartego tarasu, ofiarując piękne widoki tym, którzy zdecydowali by się zająć miejsce.
- Siadajcie proszę. Odpocznijcie moment. Pierwszy skok może być nieco…wyczerpujący. Napijecie się czegoś? Mamy tu większość alkoholi świata.
Skończył czyścić kryształową szklankę, po czym delikatnie i z wyczuciem odstawił ją na miejsce. Powiedział to ostatnie z wyraźną dumą, po czym uśmiechnął się jak magik, który prezentuje swoją ulubioną sztuczkę.
- A może coś na ciepło? Gdzieś tu chyba mam kartę dań. Nie jestem takim specem, jak nasz szef kuchni, ale za swoje potrawy nie muszę się wstydzić, rozumiecie.
Wyjął z pod blatu trzy, oprawione w czerwoną imitację skórę książeczki i puścił je po blacie. Te zatrzymały się tuż przy Gabrieli, która dopiero co skończyła podziwiać naturę znajdującą się niemal na wyciągnięcie ręki, lecz poza murami tej luksusowej fortecy. Niezaprzeczalnie, wszyscy zgromadzeni w pokoju byli zdziwieni i nieprzygotowani na to czego uświadczą po przeniesieniu się na nowe miejsce…z drugiej jednak strony, ich percepcja pojmowania była jakby głębsza. Zaś dodając do tego fakt, że ogarnął ich, nie wiedzieć czemu, względny spokój ducha, nie ciężko było spodziewać się grupowej reakcji.

At the Twilight Hotel,
Check your soul at the door.
They've got memories to sell,
And so much more…

Quiet Riot – Twilight Hotel
 
Highlander jest offline  
Stary 20-09-2008, 18:08   #19
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Obraz zafalował i znikł. Johann odruchowo zamknął oczy . Otworzył je po ułamku sekundy, kiedy w nozdrza uderzył go zapach siarki… Odkaszlnął starając się zachować resztki godności i postawę stojącą. Przed nim stał… mężczyzna – zmysły zadziałały automatycznie i wiedział, że nie zdąży zareagować na czas, nie zdoła zablokować… Delikatnie ugiął nogę, aby, jeśli dostanie, polecieć dalej i bardziej kontrolowanie. Zakapturzony jednak zupełnie go zignorował, a właściwie dobrze zagrał swoją rólkę. Zasłabnięcie jednego z obecnych dało Johisowi czas na szybkie omiecenie wzrokiem wnętrza – nieźle wydane duże pieniądze, trochę pretensjonalne antyczne dodatki… Ludzie, nie… istoty… wszystkie rezonowały tą samą aurą… powoli dostrzegał różnicę pomiędzy nimi wzajemnie i istotą z baru… Dużo było jeszcze do nauczenia… Zostając z boku całej akcji cucenia poczekał na rozwój wydarzeń. „Mamy tu większość alkoholi świata” – przeleciał wzrokiem po półkach, bo tekst zupełnie nie przystawał do tego miejsca… Co ma mu szczęka opaść??? Karty przeleciały po blacie zatrzymując się koło kobiety. „Shit! W tych ciuchach wyglądam jak jakiś dealer…” – pomyślał i rzucił jakby od niechcenia: „Varcendi”. Twarz nie wyrażała niczego, ale wewnątrz mózgu chłopaka barman odzyskał stracony respekt, kiedy bez pytania sięgnął po zielonego Walkera, przelał dwie objętości do szklanki i dolał jedną objętość mleka i dwie krople soku z limonki… Wszystko wylądowało na barze tuż przed Johannem. Młodzieńczy uśmiech, płynne ruchy… „Showtime!”; „Nie przesadź”; „Zaufaj mi”; „Tobie?!?!?”
Oparł się o bar i niezobowiązująco powiedział:
- Wpadłem tylko oddać broszę… szkoda, aby ktoś ją „pożyczył bezzwrotnie” z tego lokalu. Jednak skoro już tu jestem to może się poznamy? Johann Watenheim. Proszę wybaczyć mój angielski… - czarujący, kształcony latami, uśmiech dopełnił stosu bzdur…
 
Aschaar jest offline  
Stary 21-09-2008, 11:36   #20
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
- Na zgniłe jabłka Raju co za dzień. -
Erni po raz kolejny tego wieczoru wyłonił się z łazienki z przemoczoną łepetyną i schlapaną odzieżą.
- Gorge jeszcze raz to samo. Ta knajpa przyciąga coraz dziwniejszy element. Strach pomyśleć kto pojawi się następny. -
Po raz kolejny zapłacił wyliczonymi drobnymi i wrócił do swojego stolika z niesmakiem obdarzając pękniętą ścianę tylko jednym spojrzeniem. Doskonale wiedział kto będzie następny. Papiści. Choć i tu mógł kryć się haczyk. Jeśli niewolnik nie rozminął się z prawdą całkowicie taka emanacja różnych mocy musiała odbić się szerokim echem i na pewno zwróciła uwagę szukających jej. Jeśli pojawią się łowcy Erni liczył, że trafi na kogoś ważnego. Jeśli będą potrafili zlokalizować to miejsce i zareagować szybko skrajną niekompetencją było by przysłanie tylko liniowego fanatycznie nastawionego mięsa. Zatem przyjdzie ktoś od kogo będzie można oczekiwać odrobinę inteligencji. Wspaniale. Poszukujący-Michała uśmiechnął się paskudnie obnażając głodne dziąsła. Od jego rozsądku będzie zależało to co wydarzy się dalej. Jednak różnie dobrze może być zupełnie inaczej. Łowcy to piękna wymówka. Każdy dysponujący wglądem w ludzkie dusze potrafi zmusić motłoch do odpowiedniego działania. Jednak czy przeciwnikiem enigmatycznej damy gromadzącej u swego boku Upadłych niczym cielęta na rzeź nie jest ktoś więcej? Pozostawało czekać by przekonać się co będzie... Z pozorna beztroska pijackiego zamroczenia siedział sobie w swym kątku czekając na rozwój sytuacji. A jeśli nikt nie przyjdzie? TO dopiero było by nudne... Lekki uśmiech zamajaczył na jego ustach przegoniony dopiero przez kolejne podniesienie szklanki...
 
carn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172