Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-08-2009, 23:52   #1
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Wilkołak: Apokalipsa - Szczyty Ałtaju 18+

Wilkołak: Apokalipsa


Szczyty Ałtaju







Zimny wieczór, gdzieś na przedmieściach Krakowa…

…no i mówię ci że takiego miał, o takiego…– pulchny, odziany w czarny jak smoła garnitur mężczyzna towarzyszący Dantemu gestykulował bardzo obrazowo. W tej akurat chwili rozpostarł swoje obrosłe w tłuszczyk członki w geście charakterystycznym dla chwalących się rzekomą zdobyczą wędkarzy. No takiego go miał…tego?

Dante z uwagą przyglądał się swojemu rozmówcy, zwłaszcza teraz, kiedy ten szeroko rozpostarł ręce. Wyglądał niczym olbrzymi, pokraczny nielot, próbujący wzbić się w powietrze. Nielot, tak i nie inaczej, gdyż takim mianem określano tego, bardzo wyjątkowego przedstawiciela rasy krukołaków. Jakim cudem ten spaślak w ogóle potrafi latać? – przeszło mu przez myśl.

Podirytowany brakiem zainteresowania ze strony rozmówcy Nielot, tkwiąc dalej w niewygodnej pozycji, zpiorunował wzrokiem wilkołaka. –Wiem o czym myślisz. Doskonale atakuje lotem nurkującym, spadam na moich wrogów niczym anioł zemsty!

Dante nie mógł być pewien czy starszy od niego zmiennokształtny nie ma wglądu w jego myśli za sprawą Darów, jednak nie mógł się powstrzymać. Tak, na pewno, masą ich przygniatasz. Nie żeby Dante nie wierzył w jego skuteczność w toczonej ze Żmjem wojnie, jednak naprawdę dopatrywał się jej raczej w jego roli dziennikarza śledczego, niż jako majestatycznie opadającego na ofiarę drapieżnego ptaka. To znaczy w opadanie w jego wykonaniu wierzył, z reszta było gorzej…

-To co, będziesz się tak na mnie patrzył, czy chcesz posłuchać o tej komórce Rodziny? –Nielot wydawał się cokolwiek podirytowany. Można by rzec, że niemalże zacietrzewiony…

-Tak, oczywiście, kontynuuj… -Dante spotkał się ze swoim „informatorem”, trzeba było przyznać raczej z powodu tego, że mógł wtedy porozmawiać z kimś w swoim ojczystym języku, niż z powodu kolejnych rewelacji Nielota. Tym razem jednak fakt faktem, informacje które oferował mogły być naprawdę przydatne.

-Pijawki, dokładniej członkowi Rodziny –zaczął perorować jego elegancko ubrany towarzysz. Jak zauważył Dante, strasznie przy tym gestykulował i młody Srebrny Szpon z trudem opanowywał się by nie rzuci na ten temat jakiejś docinku, lub po prostu buchnąć śmiechem.
-co oznacza że będą raczej cywilizowani. Raczej. Nie mniej to jakaś odmiana Gangreli, tych którzy potrafią zmieniać kształty. Jest ich dwóch, to na pewno. Nie kontaktowali się z innymi, chyba mają jakieś zadanie. Tyle wiem teraz. –tu uśmiechnął się krzywo. –No oczywiście, to oraz gdzie ich szukać…

-Cena? –Dante westchnął przeciągle.

-Cena? Czy ja wyglądam na jakiegoś szpiega czy innego konfidenta? –obruszył się krukołak –Przynoszę wam informacje tak jak każe mi moja lojalność wobec przykazań przekazanych nam przez naszą wspólną matkę, Gaię…

-Nielot, a w zasadzie Bartosz, ja cię proszę, daruj sobie. Niewierze, że i tym razem te plotki

-…te potwierdzone informacje…

-te potwierdzone informacje przekazujesz mi tylko z powodu pradawnego paktu między naszymi przodkami? –Garou wyglądał na zniesmaczonego, wiedząc że za chwile usłyszy…


-Tak, tak właśnie jest mój drogi…-zaczął Coraz.

-Duchy kazały. –dokończyli równocześnie.

Szybkie pożegnanie. Uścisk dłoni i dyskretne przekazanie karteczki z cennymi informacjami. Mokrej karteczki, trzeba było przyznać.

Srebrny Szpon przez chwilę rozważał który z nich ma bardziej spoconą dłoń…

Krukołak natomiast zastanawiał się czy pamiętał przed wyjściem z domu podłączyć ładowarkę do swojej szpiegowskiej kamery cyfrowej.

***

Tego samego wieczoru, w miejscu o wiele głośniejszym…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=U_KXi4J-OEs[/media]

-Fajnie grają nie, ?!! – Lena próbowała przekrzyczeć wokalistę, a w zasadzie potężny głośnik w pobliżu którego znaleźli wolne miejsce w zatłoczonym klubie.

-Nie słyszę cię, ale fanie grają!!!- Rufin z trudem zachowywał spokój. O ile drobna ragabaszka unikała wpadającej na nich co i rusz kotłowaniny pełnej glanów i ćwieków, o tyle jemu wychodziło to nieco gorzej. Nie chodziło nawet o rozmiar, czy też mniejszą zwinność, ale raczej narastającego w nim Szału, skutecznie uniemożliwiającego mu kulturalne ustępowanie pola, choćby nawet o kilka centymetrów.

-Co robimy? Sambora nie będzie, wysłał mi esa przed chwilą!!!!! –zwyczajowe chamstwo. Sambor, krewniak Miotu Fenrisa, człowiek o międzynarodowych znajomościach, który poznał ich ze sobą, wystawił ich i zostawił na tym niewątpliwym artystycznym wydarzeniu samych.

Rufin rozejrzał się po lokalu. Wolał nie wciągać głębiej powietrza. Mimo że byli w posiadającej i tak wyjątkowo słabe zmysły formie, bombardujące ich bodźce powodowały że naprawdę niewiele trzeba było, by wybuchnąć pełnią szału. Zamiast powietrza, w przestrzeni unosiła się mieszanka dwutlenku węgla i nikotyny, którą można by z powodzeniem stosować w komorach gazowych. Wszędzie hordy wrzeszczących, spoconych, ubranych w nie zawierające nawet śladowych ilości naturalnych tkanin stroje nastolatków, rozsiewających wokół zapach frustracji, nienawiści i podniecenia. Nawet ich ciężkie buty były w większości wykonane z imitującej skórę masy, produkowanej z wszystkiego co ze skórą się kiedyś widziało…

O jeden kuksaniec za dużo. Łokieć któregoś wyjątkowo butnego oiowca wylądował na żebrach Rufina. Tama puściła…

Nie od razu, nie… Rufin był zatwardziałym weteranem nie jednego młyna i choć nie był wyjątkowo postawny, to nadrabiał braki z nawiązką za sprawą kipiącego w nim Szału.

Nie czekając na reakcję Leny skoczył w samo centrum kotłowaniny wzbierającej właśnie na sile tuż przed sceną…

-Ru… nożkurwamać… -Lana nawet nie starała się go łapać. Pomijając fakt że gniew powodował że skoczył w młyn szybciej niż zdołałby jakikolwiek śmiertelnik, to i tak nie miało to większego sensu. Lepiej żeby chłopak się rozładował…

Nie żeby podobał się jej Rufin. Owszem było w nim „to coś”, ten zwierzęcy magnetyzm. Na jego nieszczęście trafił swój na swego i ich wpływy jakimś cudem zamiast doprowadzić do rychłego powiększenia populacji Krakowa o nowego metyska, niwelowały się.

Niech się chłopak rozładuje. W zasadzie nie bała się go, gdyż nie z takimi wiecznie napalonymi zwyrolami w życiu sobie radziła. Większe obawy budził w niej Dante z jego głodnym spojrzeniem, ale dzięki Gai on miał dziś wieczorem jakieś spotkanie i nie przyszedł z nimi. W zasadzie szkoda, bo jego odór z pewnością zapewniłby im sporo przestrzeni wokoło. Potrzeba założenia „pegaza” na głowę byłaby do przełknięcia. Jeszcze tylko dłuższa spódniczka i nie mogła liczyć że pierwszy spocony pan przyczepi się po okresie dłuższym niż…

-Hej maleńka, jak ci się podoba koncert?

Ledwo 30 sekund odkąd podszedł, nie wychodzę z wprawy, niema co…

-Nieźle grają nie?- pan był wyjątkowo spocony. Trzeba dodać że dobrze zbudowany i obdarzony „aurą” nie gorszą od szalejącego gdzieś w tle Rufina. Postawny oiowiec właśnie został przez jakąś „nieznaną siłę” dosłownie zmieciony z powierzchni ziemi i nagle jego łysy czerep zniknął z tłumu. Ten za to tutaj, był do niego nawet podobny, tylko że o wiele przystojniejszy. Na pewno posiadał na głowie włosy, co było dla Leny sporym atutem…

Uśmiechnęła się do rozpoczynającego napastowanie jej mężczyzny. Rozważając na szybko, jak źle skończy się dla niego to spotkanie, zapaliła papierosa…

Zaciągnęła się. Poczuła smak „lajków strajków”i od razu zrobiło się jej lepiej. Rozluźniła się i zaciągnęła ponownie. Z trudem powstrzymała się przed skrzywieniem. Szał, może i nieporównywalnie słabszy w niej, niż ten trawiący Rufina lub Dantego, zbierał w niej w tej chwili gwałtownie.

Aura Żmija była silna w tym miejscu, choć w większości dało się w niej wyczuć naturalna entropię i mentalny nihilizm, niż świadome zło, jakie niósł ze sobą śmiertelny wróg jej rasy.
Teraz jednak stała naprzeciw kogoś, kto w jej skali „syfu” zdobywał osiem, w porywach do dziewięciu, w dziesięciostopniowej skali. Szkoda że w skali „ciachowatości” było niewiele z tym gorzej…

***

Przedmieścia Krakowa, podziemia pod Caernem Gnatożujów



Wiktorze!

cisza

Wiktorze!

ciemność

Szakalu!

Milczący Wędrowiec otworzył oczy. Widział ciemność, ale jako że nie znał klasyki polskiego kina, nie skomentował tego głośno.

Słyszę…-rzekł, a w zasadzie westchnął wyjątkowo zmarnowanym głosem Wiktor. Spędził w ciszy i absolutnej ciemności już kilka godzin. Bez efektów. Dar który próbował mu przekazać duch opiekuńczy jego watahy, nie wydawał się wpływać na percepcję młodego Garou.

Lecz… czy widzisz?

-Tyle co wcześniej, nasz przyjacielu. –szaman starał się obłaskawić coraz bardziej zirytowanego niepowodzeniami ducha. Niestety, fakty były bezdyskusyjne.

Potrzebujemy prawdziwe ciemności. Styczności z bezdenna otchłanią. Poczucia bliskości śmierci. Poproś kogoś żeby cię zakopał w trumnie…

-…-

Masz lepszy pomysł, szczeniaku?

-Chyba mam, tylko nie wiem jak się dostanę do Muzeum w środku nocy…

Nie masz wyboru. Tylko dziś, w noc nowiu mogę cię tego nauczyć! Spiesz się więc…

-Dobrze…-Wiktor podniósł się z zimnej, betonowej posadzki piwnicy w której przebywał od ładnych kilku godzin. Używając wciąż pierwszego Daru którego nauczył go Nietoperz, bez problemu odnalazł mimo egipskich ciemności ciężkie stalowe drzwi i przez pozbawiony oświetlenia korytarz ruszył na powierzchnię…

Jeśli nie dasz rady, to poproś kogoś żeby już teraz poszukał jakiejś łopaty…

***

Planty, przed północą…



Dwa kruki siedziały na gałęzi jednego z drzew okalających Krakowskie planty. Od godziny bawiły się w uprzykrzanie nocnych eskapad angielskim turystom…

-No i?! – zakrakał chudszy.

-No i się nie zapytał. Za bardzo gapił się jak macham skrzydłami! – zakrakał drugi, sporych gabarytów ptak. Zamachał przy tym dwa razy, co pierwszy ptak pozostawił litościwie bez komentarza.

-Nie powiedziałeś mu, przyznaj się?

-No co ty, będzie ubaw po pachy…

***

Punkowy koncert, znowu głośno

Rufin wrócił zadowolony w miejsce gdzie kilka minut temu zostawił Lenę. Nie znalazł jej. Z trudem próbował się wciąż opanować. Nikt z tej hałastry nie zauważal nawet że jest w gabro. W zasadzie nic w tym dziwnego, bo co drugi starszy punkowiec z obecnych, miał pysk nie gorszy od niego…

W końcu dojrzał Gnatożujkę. Nie próżnowała i w najlepsze flirtowała właśnie przy barze z jakimś przystojniakiem…

***

Caern Gnatożujów, ciszej ale za to zimniej

-Hej, hieno! – stary lump, krewniak rezydujących w pustostanie Gnatożujów zaczepił Wiktora zaraz gdy ten wszedł w zasięg światła palącego się w zrujnowanym pomieszczeniu prowizorycznego, zrobionego z kosza na śmierci koksownika. –Masz tu swojego buraka!

Menel oddał mu jego telefon komórkowy i resztę rzeczy.

-Dzwonił ten śmierdziel. –Wiktor wciągnął woń mężczyzny i stwierdził że taka opinia z ust takiego znawcy tematu świadczyła o czymś… - Mówił żebyś się do niego odezwał z rana…
 

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 15-10-2009 o 21:57.
Ratkin jest offline  
Stary 08-08-2009, 01:44   #2
Banned
 
Reputacja: 1 darlar nie jest za bardzo znany
Jego nozdrza rozchylały się tak jak gdyby w powietrzu unosił się trujący gaz. Smród małpich ciał drażnił jego zmysły do tego stopnia, że wolał siedzieć na uboczu. Uszy nie były w stanie wychwycić praktycznie niczego, łomot gitar, perkusji i sunącego niczym dłoń po walonej gruszce wokalu, totalnie zakłócały jeden z jego zmysłów... raz za razem, łupnięcie za łupnięciem wbijały się głęboko w jego czaszkę. Chciał porozmawiać z Leną na spokojnie, troszkę lepiej ją poznać... jednak dziewczyna wyraźnie lubiła taką atmosferę, i najwyraźniej, wiedząc iż sam nie jest pierwszym, lepszym ściągniętym z ulicy żulem, sądziła, że i jemu spodoba się panujący w knajpie klimat. Owszem, spodobałbym mu się... gdyby teraz stał na scenie, byłby w stanie pluć, krzyczeć i oddawać tłumowi swoją agresję... Czuł, że powinien warować przy gnatożujce... Miał ochotę wcisnąć się gdzieś w kąt, jednak co bardziej nachalni klienci, co chwilę się o niego ocierali. Mało tego, kiedy ukradliem usiłował wysunąć z kieszeni "samarkę" z haszyszem...



Nagle, jeden ze skaczących mężczyzn, wyjątkowo mocno uderzył o niego swoim barkiem. Rufin w spowolnionym tempie obserwował jak wypełniona plasteliną folijka upada na podłogę, a następnie zostaje rozdeptana przez bandę szalejących wokół małolatów. Nie posiadał pieniędzy na uzupełnienie swoich zapasów...przynajmniej przy sobie. Po wieloletnich melanżach nauczył się by nie nosić przy sobie portfela, jego karta leżała gdzieś w odmętach jego mieszkania a w kieszeni pobrzękiwała gotówka mogąca starczyć co najwyrzej na szlugi... Dając suce do zrozumienia, że chce się "wyszaleć" ruszył w tłum. Nie skakał na ślepo... co to, to nie... przeskakiwał pomiędzy szalejącymi, gówniarzami, poszukiwał tego, który sprowokował go do wejścia w tłum.... A kiedy już zauważył jak tamten skacze w koło, wdzięcząc się do grupki ludzkich suk, zbliżył się do niego, i dając susa obok niego, zdzielił go wierzchem swojej dłoni po pysku. Nie spodziewał się by tamtem w ogólnie panującym chaosie zorientował się skąd padł cios. Rufin, nieco ospale zaczął oddalać się od miejsca spotkania. Z uniesionymi do góry rękoma, swobodnie odbijał od ciebie co wyżej skaczących delikwentów i starał się wrócić w okolicę z której wystartował...

Po drodze coś przestało mu pasować... oiowiec leżący na ziemi nie wróżył nic dobrego. Kto mógłby mu wpierdolić? Może ostro się schlał...bardziej niż był w stanie... Rufin dał susa w bok, widząc jak chłopiec podnosi się przy pomocy innych imprezowiczów, nie chciał stwarzać dodatkowej awantury. Zresztą, deptanie przypadkowych ludzi nie leżało w jego naturze...

Rozpędzony Rufin zatrzymał się jakieś trzy metry od miejsca w którym zostawił Lenę. Obijający się o niego ludzie coraz bardziej go irytowali...a on coraz bardziej żałował, że dał wyciągnąć się na tego typu imprezę. W jego sercu zaczynała gościć lekka rozpacz, w ramionach zaś instynktowna agresja przejawiająca się odpychanie podsuwających się zbyt blisko ludzi. Rozejrzał się dokładniej... starając się wyciszyć swój słuch i skupić się na pozostałych zmysłach. Nie szło to mu najlepiej... Po tym jak dzisiejszego dnia sam spalił conajmniej gram haszyszu wszystko wydawało się nienaturalne. Pomimo panującego półmroku, świat zewnętrzny wydawał mu się przejaskrawiony. Sam pozostawał otoczony bańką, niewidzialną ścianą, która oddzielała wszystko co znajdowało się dziesięć centymetrów od jego ciała...od reszty rzeczywistości. Obrazy spoza bariery wydawały się filmem, który był wyświetlany na żywo przed jego skromną personą...zupełnie tak, jak gdyby sam, bóg założył mu na głowę kask i kazał mu testować najnowszą wersję wirtualnej rzeczywistości. Barwy docierające do jego oczu zdawały się być tak intensywne, jakby część tła, a nawet niektóre z poruszający się postaci były wprost zaczerpnięte z filmu animowanego o przemistrzowskiej kresce. Twarze migające przed jego oczami nie dały się porównać z żadnym anime, jakie kiedykolwiek oglądał. Ich szczegółowość była tak potężna... że na twarzy Rufina zagościł na chwilę błogi uśmiech, był szczęśliwy z faktu iż nektar zwyczajnej rośliny, kreśli przed nim tak piękne obrazy, tak słodko kolorując szare, prostackie, gęby zgromadzonych wokół niego punkowców...

Ocknąwszy się z zamyślenia Kwiat odgonił od siebie najbliższą osobę. Okazała się nią drogna niewiasta, która pchnięta jego ręką wylała sporą część niesionego przez siebie piwa. Chwilę później jego przepełniony kolorami wzrok dostrzegł Lenę. Przez chwilę walczył z obłokami, które pojawiały się obok niej, zwalczając w swoim mózgu mylne wrażenie, wziął głębszy oddech. Wmawiał swoim zmysłom, że nie potrafi widzieć dźwięków, mimo to z ust każdego z rozmawiających w pobliżu człowieka wydobywał się zielony obłoczek, momentami przemieszany z żółcią, czerwienią, a nawet fioletem bijącym od lekko uchylonych drzwi, przy których stała ochrona. Zupełnie jakby szumiący wiaterek również domagał się od jego mózgu, porządnej wizualizacji. A kolory muzyki? Kiedy spojrzał w stronę sceny nie ujrzał nic...białe rozbłyski ogarnęły jego przewrażliwione na jakiekolwiek światło źrenice. Zdał sobie sprawę, że spojrzał wprost na żarówkę. Momentalnie odwrócił wzrok i powrócił nim do Leny. Zauważył, że ktoś stoi obok niej... a skoro nie był to on, to... nie był to on. Starając się odegnać od siebie psychodeliczne myśli i paranoje, analizował otoczenie. Rufin w pełni zdawał sobie sprawę, że interpretuje swoje "fazy" w zależności od potrzeb, jednak widział co działo się na jego oczach. Halucynacja związana z sunącymi niczym fale barw powoli ustępowała, a Lena rozmawiała z jakimś obcym skurwysynem... Nie znał go, może i był jednym z miejscowych garou, jednak mógł nim równie dobrzenie być. Poza tym, nie był zaproszony na tą imprezę... Teraz watahą był tylko Rufin i Lena... a skoro nie było obok nich nikogo konkretnego, nikogo, kto mógłby coś zrobić, on musiał zadziałać, nie jak mężczyzna, nie jak ćpun, ale jak samiec. W obecnej sytuacji, z braku innych samców to on był alfą.... a skoro on był alfą, on decydował o tym jak powinien wyglądać otaczający go świat. Przez chwilę jego umysłem zarządziły adrenalina i testosteron. Jednak zaciągnąwszy się LM'em Lightem, którego wyrwał od przechodzącej obok osoby, szybko otrzeźwiał. Oddał "pożyczonego" papierosa, zalecając wyposażonemu w dready koledze, aby wypierdalał, po czym ruszył na przód. Nikt nie miał prawa ruszać jego suki... jego siostry... nikt nie miał prawa nawet na nią spojrzeć bez jego zgody... W jego mniemaniu Lena była bez wątpienia była zagrożona. Przed wejściem do klubu nie informowała go o tym, że wybiera się na podryw, więc jasnym zdawał się fakt, że jej rozmówca jest natrętem.

W miarę jak Rufin się do niego zbliżał, nabrał rozpędu i po kilku metrach oderwał swoje stopy od podłoża. Zamierzał wykonać atak łokciem z wyskoku... tak jak uczyli go Ahrouni... Z całej siły wykonał zamach, tak by trafić nim w tył głowy swojej ofiary. O ile ta by się nie przewróciła i by się nie przewróciła, miał zamiar złapać ją za lewy bark, przewrócić ją swoim ciężarem na brzuch, i kiedy natręt leżałby na ziemi wykonać bolesną serię ciosów kolanem, wymierzonych na jej plecy, a w razie oporów, przytrzymać go i przy pomocy prawych sierpów wymierzanych w tył głowy, nakłonić go, aby się położył.
 

Ostatnio edytowane przez darlar : 08-08-2009 o 13:27.
darlar jest offline  
Stary 11-08-2009, 20:08   #3
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Lena rzuciła ostatnie spojrzenie za Rufinem, który po chwili zniknął gdzieś w kotłowaninie rąk, nóg i glanów pod sceną, po czym skoncentrowała się na wykrzywiającym twarz w dzikich grymasach wokaliście.
Po chwili poczuła jego obecność, stał tuż koło niej z piwem w ręku. Uśmiechał się czarująco. Pewnie dziewięćdziesięciu dziewięciu procentom dziewcząt obecnych na tej imprezie od samego tego uśmiechu zrobiłoby się mokro, ale nie Lenie. No może, gdyby nie otaczająca go aura. Jej ciało pokryła gęsia skórka, a serce zaczęło bić szybciej, tłocząc arteriami adrenalinę. To nie był zwykły Fomor, tego wilczyca była pewna. Z jednej strony czuła lęk, a z drugiej ekscytację, kiedy udając niczego nie świadomą podjęła jego grę i dała się namówić na piwo.
Rozmowa przy barze zaczęła się rozkręcać. Skażony Żmijem mężczyzna widząc promienny uśmiech na twarzy swojej atrakcyjnej towarzyszki postanowił przejść na wyższy poziom podrywu. Niby oglądając tkwiący w brwi dziewczyny maleńki kolczyk w kształcie kryształowej wisienki zaczął delikatnie pieścić jej twarz. W tym momencie Lena była już pewna, że połknął haczyk i w ciągu najbliższych dziesięciu minut padnie sakramentalne pytanie: "U mnie, u ciebie, a może kiblu?" Opcja pierwsza była zbyt niebezpieczna, druga odpadała. W końcu Lena była Gnatożujem. Może od czasu do czasu wracającym do czegoś, co można nazwać domem, a co przestało nim być, kiedy zmarła jej matka, a ojciec zaczął pić. I jako porządna Gnatożujka wolała uważać się za osobę bezdomną. Kibel też nie wydawał się najlepszą opcją. Landryna myślała gorączkowo, wdzięcząc się do cuchnącego Żmijem adoratora. Nagle jakby z pod ziemi wyrósł przy nich Rufin, a w zasadzie coś coś, co jeszcze niedawno było nim. Obnażone zęby nienaturalnej wielkości, czysta żądza mordu w oczach, chłopak niesiony szałem powoli się zmieniał. Trzeba było działać i to szybko, bo za chwilę Kwiatek był gotowy rozwalić całą tą podrzędną tancbudę. Zanim jednak myśl ta przebrzmiała w głowie Leny, młody Fiana zdążył sprzedać jej towarzyszowi solidną plombę w pysk. Dziewczyna zeskoczyła z wysokiego barowego stołka, złapała przygotowaną do kolejnego ciosu rękę wilkołaka i już po chwili biegli pogrążonymi w mroku ulicami krakowskiego starego miasta. W pierwszej chwili chłopak chciał się jej wyrwać. Warknął głucho, dopiero kiedy jego przekrwione ślepia napotkały stanowcze spojrzenie wielkich, ciemnych oczu dziewczyny, uspokoił się nieco i dał się wciągnąć w labirynt wąskich, brukowanych uliczek i starych, pamiętających jeszcze panowanie Jagiellonów, kamienic.



Biegli przed siebie. W mroźnym, nocnym powietrzu unosiły się białe obłoczki ich przyśpieszonych oddechów. Nagle Lena skręciła gwałtownie w bramę, która wynurzyła się z ciemności tuż koło nich. Wilczyca pchnęła Kwiatka w mrok, a sama, przyczajona tuż za osłoną ceglanego muru, bacznie obserwowała okolicę. Po chwili rozluźniła się, oparła o zimną, pokrytą grafitti ścianę i wyzywająco spojrzała na mężczyznę, który odzyskał już panowanie nad sobą.




- Co Ty kurwa wyprawiasz!? – warknęła, odbiła się od muru i już po chwili stała przy nim, dźgając go metodycznie palcem w klatkę piersiową.

- Ja wiem, że facet na kilometr jebał Żmijem, ale zbudowany był całkiem nieźle, więc wisisz mi numerek Kwiatuszku. – dodała po chwili z zalotnym uśmiechem, widząc konsternację na twarzy towarzysza.

Zmęczony szaleńczą gonitwą Rufin oddychał ciężko. Kiedy Lena znalazła się blisko niego, w otaczającej go gamie zapachów, które do tej pory zdominowane były przez dym tytoniowy, kwaśny zapach rozlanego piwa i delikatny, acz wyrazisty odór uryny, zaszła subtelna zmiana. Powietrze stało się ciężkie, od słodko-gorzkawego zapachu jaki wydziela ciało mającej ochotę na zbliżenie samicy. Popatrzył na nią, też była lekko zasapana, miarowo wciągała lodowate, zimowe powietrze przez lekko rozchylone usta. Miała rozszerzone z podniecenia źrenice, przez co jej oczy zdawały się jeszcze większe.

- Przepraszam, poniosło mnie – burknął niewyraźnie, kopiąc puszkę po piwie, która z głuchym brzękiem poturlała się w głąb spowitego mrokiem podwórka.

- Naprawdę…głupio wyszło – przymknął oczy, nachylił się lekko i oparł czoło o jej głowę, jak pies, który wie, że zrobił coś złego, otarł się o nią delikatnie, szukając akceptacji i wybaczenia.

Gdzieś w podświadomości Rufin czuł, że to, co robi, prowadzi do czegoś bardzo złego. Otworzył oczy, chciał odejść… ale nie mógł. Patrzył na jej rozchylone wargi, na drżące z podniecenia ciało. Naparł na nią, przygniatając do muru. Nie broniła się. Wręcz przeciwnie, zauważył błysk zadowolenia w jej oczach. Oparł dłonie po obu jej stronach, tak jakby chciał jej uniemożliwić ucieczkę.

- Mówisz poważnie…? - przechylił lekko głowę, wciągając w nozdrza jej zapach.

- Jesteś tu nowy, więc musisz wiedzieć, że ja zawsze mówię śmiertelnie poważnie Kwiatuszku – jakby na potwierdzenie powagi swoich słów przywarła do niego i zaczepnie ugryzła go w ucho.

Lena przeżywała istne męki, jej ciało płonęło. Cała ta awantura w barze, ucieczka, poczucie zagrożenia to wszystko podniecało ją… Do tego nowy, miał w sobie coś, co sprawiało, że kolana jej miękły, miała ochotę skamleć i łasić się do niego, jak suka w rui.
Wszelkie hamulce puściły, Rufin odpowiedział na jej zaczepną pieszczotę, delikatne ugryzł ją w kark, jego język pieścił jej szyje, leniwie przesuwał się z dołu do góry. Ręce wilkołaka zsunęły się po chropowatej ścianie. Silne, męskie dłonie zacisnęły się na jej zgrabnych pośladkach. Lena jęknęła. Złapał ją i jednym gwałtownym szarpnięciem przyciągnął do siebie

- Trochę tu twardo… - zaśmiał się warkliwie wprost do jej ucha.

Jego wargi wędrowały dalej, w końcu dotarły do celu. Przywarł do jej ust, poczuła jego zęby wgryzające się w nie delikatnie, rozchyliła je nieco. On tylko na to czekał, w tej samej chwili jego język znalazł się w jej ustach. Ciałem Leny wstrząsnął dreszcz, zaczęła wić się z rozkoszy w objęciach Rufina. Jej słodki smak, namiętne westchnienia, piersi ocierające się o jego tors. Wilkołak nie mógł już dłużej odwlekać nieuniknionego. Wszystkie wahania, rozterki, zniknęły gdzieś za szkarłatną zasłoną żądzy. Kwiatek wypuścił z rąk pośladki dziewczyny i sięgnął pod króciutką, kraciastą spódniczkę. Nagle zatrzymał się i sam jęknął, kiedy zwinne palce rozpięły zamek rozporka i wślizgnęły się do spodni. Złapał ja w pół i uniósł do góry. Spojrzała na niego karcącym wzrokiem.

- Jeden metys na watahę to i tak za dużo – poszperała chwile w kieszeniach kurtki, by po chwili z tryumfalnym uśmiechem wyciągnąć niewielki, opakowany w kolorową folie przedmiot.




Kiedy ponownie spróbował ją podnieść, nie opierała się. Oplotła go nogami w pasie, całując namiętnie, na przemian ssąc i gryząc delikatnie jego język. Ręce wilkołaka wędrowały pod jej spódnicą, ciało Leny napięło się, kiedy wodził palcami po delikatnym, bawełnianym materiale jej bielizny. Kiedy odchylił ją nieco poczuł na palcach przyjemne, wilgotne ciepło. Dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy przycisnął ją do zimnej ściany. Czuła jak jego palce zaciskają się na jej pośladkach, by miarowo unosić ją i opuszczać. Ciałem dziewczyny wstrząsały kolejne spazmy, z ust wydobywał się stłumione jęki i westchnienia. Zacisnęła mocniej uda i wpiła się paznokciami w plecy Rufina. Coraz szybciej i mocniej dociskał ją do ściany. Jej zimno i chropowata struktura jeszcze bardziej potęgował intensywność doznawanej przez nią rozkoszy.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez Yarot : 12-08-2009 o 00:12.
MigdaelETher jest offline  
Stary 12-08-2009, 14:54   #4
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Dante wracał ze spotkania z Nielotem w dość podłym nastroju. Miał złe przeczucia i zupełnie nie ufał swemu informatorowi. Nie znaczy to, że wątpił w prawdziwość słów Nielota, o wiele bardziej trapiły go intencje kruka. Niemniej długo go nie trapiły, szybko dotarł do zaparkowanego auta. Maluch, zielony. Dante siadł do samochodu, zaklną z cicha kiedy zawieszenie lekko opadło. Najgorsze było ro, że maluszek nie chciał odpalić. Dławił się, buchał parą z rury, rzemiecha ale za nic nie pragnął ruszyć



-Týsiacznyj... Nedóbre, Nedóbre...

Pokręcił głową przyglądając się z zewnątrz samochodowi. Zdławił w sobie szczerą chęć przygniecenia z buta w maskę. Ostatni raz kiedy to zrobił musiał tłumaczyć się w warsztacie czy aby stłuczki nie miał. Odetchnął, przespacerował się wkoło i raz jeszcze spróbował pojechać. O dziwo samochód jakby się przestraszył bo wyrwał narwanie wciskając Dantego w fotel. Pojechał w rytm głośnego „terk terk rek” jakby podróżował traktorem.

Przy wejściu na koncert dało się znajome „a w mordę nie chcesz?” przyprawione wschodnim akcentem. Po chwilowym zamieszaniu dało się zauważyć wybiegającego do toalety człowieka, całkiem bladego. Po chwili tłum się rozstąpił. Czyżby zawitała rosyjska mafia?
Dante wyszedł z zgrupowania wywalczywszy sobie wstęp potwornym smrodem. Nosił sportowe buty, spodnie z dresu i szara koszulkę, a właściwie to prawie czarną. Strugi potu galopowały po jego waży i wsiąkały w ciemne plamy na ubraniu. Dobrze zbudowany, pobrzeżnej postury miał twarz... Bynajmniej nie bandycką jak po dresie można byłoby się spodziewać. Paskudny, nalana twarz, małe oczy niczym świderki i czerwony nos-kartofel odwracały uwagę od szachtowego owłosienia. Białe włosy nawet teraz podczas drogi wypadały, na łysinie można było dojrzeć masę wysepek zbitych w przetłuszczone kołtuny. Bluzkę dekował przy tym łupież i włosy, zaś całe ciało, obficie dłonie, mniej obficie twarz – blizny. Cześć po pazurach, jako wyraźne ich ślady, inne starsze i mniej widoczne przypominały robotę ostrych narzędzi. Sam ubiór przypominał znaleziony na śmietniku.
Dante kroczył spokojnie, nawet nie obijał ię o ludzi a tylko zwyczajnie ich mijał. Oni też go mijali zatykając nosy. Ostatecznie metys dotarł do największego zgrupowania ludzi. Wtedy wszyscy mogli w całości poczuć jego odór. Dantego otaczała aura smrodu, przenikliwej woni która pochodziła wprost z innej rzeczywistości. Mówiąc prościej: capiło od niego nieziemsko. Rozejrzał się – gdzie oni mogli się podziać? Skrzywił się nieznacznie, wygrzebał z kieszeni telefon. Model bojowy „cegła”. Zastanawiał się do kogo zadzwonić. Ostatecznie wybrał Lenę, wolał rozmawiać z kimś rozsądniejszym.

-Spadaj...

Burknął nie do kogo innego jak do do telefonu właśnie który na złość musiał się rozładować. Srebrny Kieł warknął w prawie dosłownym tego słowa znaczeniu, przetarł czoło z włosów wymierzanych z potem i wyszedł z terenu koncertu w niewesołym nastroju. Niemrawo wsiadł do wysłużonego malucha. Samochód zatrejkotał, a Dante pojechał nim do pierwszego z kartki dostanej od Nielota.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 19-08-2009, 13:27   #5
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny

"- Szakalu!"
Szakal wybudził się ze słodkich objęć Matki. Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Celu. Sensu. Zrozumienia! Tak blisko, a tak daleko. Czasem po długim marszu jesteś w stanie jeszcze przebiec w szale ostatni kilometr do celu. Czasem leżąc w łóżku nie potrafisz wyciągnąć ręki spod kołdy w kierunku stolika nocnego.
- Zmarli. Zmarli są wszędzie. Wokół nas.

"Wybudź się!"

Wziął błyskawicznie trzy szybkie oddechy. Nozdrzami zaciągnął się jak mocnym zielskiem, rześkim tlenem. Lodowatym powietrzem kłującym go tysiącem lodowatych igieł w płuca.
- Nietopeszu.. - wyszeptał ledwo podnosząc się z ziemi. Nawet w rodzimej ludzkiej postaci był niczym smukły diabelski cień. Oparty o dłonie przed sobą, czuł że to wygodniejsza pozycja do wzdychania i podnoszenia się, niż siedzenie, czy powstanie na nogi.
Widział dokładniej cement wylany bólem i trudem odbudowy sprzed pół wieku. Widział taczki, słyszał hasła. Wciąż był tu żywszy socjalizm, niż puszki po coli, niż rozbite szkło po piwie. Pustynia skalista potłuczonego szkła i gruzu. Dzieciarnia lubiła pchać się w takie niebezpieczne miejsca. Przepychanka, czy bieg, padasz i musisz się zranić. Tak.. i jeszcze zakażenie, rany. Tak..
- Zmarli. Zmarli są wszędzie. Wokół nas.
Wychodzimy.


W noc nowiu.. widział taką pustkę. Taki niepokój. Widział, czuł i słyszał. Poznawasz wszystkimi zmysłami i czymś jeszcze. Czuł się jak przyroda. Drzewa milczały, choć łkały, acz brzozy to damy dumne, sosny jak ofiary supłów gorseciarek, lipy ocierają łzy, takoż i buki pamiętające monarchię austriacką to panowie nadstawiający drugie lico wobec wichrów gruzu.
- Chuja widzę. - spuentował psując zasadę dekorum, grę w sobie samym. Czuł jak gra z samym sobą. Czuł jaką napawa go to frustracją. Kurwa, tyle rzeczy go frustruje!
Ta bezksieżycowa noc.. napełniała go milczącym cierpieniem Matki. Umęczonymi duchami. - Nie mogę na was patrzeć! - krzyknął szaleńczo w stronę drzew. One słyszały. I głowę by dał, że słyszał ich szlochanie żywicą tonącą kroplami śród korzeni. Czy to umysł płata mu figle, czy to narasta w nim czysty gniew?
Kiedy ogarnie go Szał..?

* * *


Meuzum. To dość daleko. - Grr.. wrr.. - upadł na ziemię i nim dłonie zderzyły się z robitym szkłem meliny, stały się włochatymi łapami. Czarny cień pomknął przez noc.
Wiecznie w ruchu.. Wiecznie bez domu. Samotny wilk ruszył ku muzeum.
- Zmarli. Zmarli są wszędzie. Wokół nas.
 
Lunar jest offline  
Stary 15-10-2009, 20:58   #6
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Psuja

Psuja zdecydowanie wolała nie precyzować swojego obecnego położenia. Wystarczało jej poczucie że jest... głęboko. Bardzo głęboko...

...a wszystko zaczęło się tak pięknie...

Proste zadanie dla jednego z juppies (ja pies...) od Tybylców Betonu. Tadeusz, bo tak nazywał się szczeniak z którym się dogadała, zaoferował jej dwie rzeczy. Po pierwsze, przymknie oko na to że weszła w posiadanie (jak to ładnie brzmiało z jego ust...) pewnego fetysza, za to on jej nie dość, że powie jak to-to działa, to jeszcze da zarobić i poćwiczyć korzystanie z gadżetu.

"W zasadzie proste. Podpinasz się do jakiejś sieci, skrzynki czy nawet jak zrobisz przelaczke to do jakiegoś 3G i po paru sekundach masz obraz aktywności wszystkich istot Tkaczki w okolicy. Proste jak konstrukcja cepa, trzeba tylko wklepac kod zabezpieczający hehe..."

Była głupia, że dała się na to namówić. Miało być tak pieknie. Znaleźć ta skrzynkę na przedmieściach i "poćwiczyć". Tadek chciał "tylko" żeby mu na ten aparacik zassać "dane" z niej czy cos w tym stylu. Miała dobra pamięć i była pewna że się nie pomyliła. Cholera, mogła jednak sprawdzić wszystko z ta karteczką którą dostała...

Skrzynkę odnalazła dosyć łatwo. Błakała się po osiedlu domków jednorodzinnych tylko niecałą godzinę. Cel wyglądał tak niegroźnie. W zasadzie wyglądał tak, jakby jedynym co mógł komuś zrobić, było zakażenie gangreną przy zacięciu się pordzewiałymi elementami. To wogóle działało?



Niestety tak. Niestety nie tak jak powinno. Oczywiście zakładając że to nie była winna jej pewności siebie.

W zasadzie czego mogła się spodziewać? Poszło standardowo, niczym w filmie. Oslepiający błysk. Uczucie szoku po porażeniu prądem. Pisk w uszach...

Ocknęła się w pomieszczeniu. W zasadzie minęło pól godziny odkąd odzyskała świadomość i t ainformacja była wszystkim co mogła powiedzieć o tym miejscu. Na ile się zorientowała, rzędy podobnych tuneli ciągneły się w nieskończoność...



Śmiałek

Samochód, choć może było to zbyt szumne miano dla pojazdu jakim młody wilkołak mknął... a przynajmniej poruszał się Krakowskimi ulicami. Miasto z wolna spowijała mlecznobiała mgła...

Kilka adresów które widniało na małej pomiętej karteczce którą dostał od krukołaka, nic mu nie mówiło. Nazwa i adres jakiejś prywatnej przychodni, dwa adresy na obrzeżach Krakowa i w Nowej Hucie, gdzieś gdzie psy tyłkami szczekają.

To ma być trop? Większe tropy zostawia na śniegu muszka owocówka... -przeklął w myślach młody wilkołak.

Był delikatnie mówiąc, podirytowany. Lena i ten cały Szon wystawili go. W zasadzie żałował że nie ustawił się z nimi gdzieś na jakimś wypizdowiu i nie zamarzł tam na kość, bardziej by mu takie warunki odpowiadały niż na tym całym koncercie. Pewnie teraz gdzieś się dobrze bawili, choć zapewne w innym stylu niż Dante by preferował. W zasadzie, nieświadomy tego, miał sporo racji...

Z zadumy wyrwał go dźwięk dzwonka telefonu.



-Cześć czołem...-Nielot po drugiej stronie, sądząc po odgłosach tła, oglądał w zaciszu domu jakiś serial kryminalny. -Ruszyłeś coś sprawę?

-Nielot, a w zasadzie Bartosz, minęło parę godzin dopiero wiesz?- westchnął do aparatu Dante.

-Szkoda, szkoda… no ale mam dla ciebie parę nowych szczegółów.

-Słucham cię więc.-Dante nie chciał się przyznać że właśnie jechał przyjrzeć się wspomnianej klinice z bliska, z umbry dokładniej rzecz biorąc…

-Właścicielem przychodni jest niejaki Krawczyk, przedstawiciel jakiegoś zachodniego koncernu farmaceutycznego. Całość jedzie na dotacjach i kasie z tego koncernu. Przyjmuje dwóch lekarzy, ale mają tam psychologów też, istne kółko wzajemnej adoracji. Nie wiem czemu tamci dwaj gadali o tym miejscu ale trzeba to sprawdzić…

-Zajmę się tym z rana…-po raz kolejny Dante westchnął do słuchawki.

-No właśnie tu jest problem…

-Słucham cię…

-Z rana potrzebowałbym cię na Prokocimiu...

-Na cholerę?-irytacja wilkołaka powoli przeradzała się w coś więcej…

-Mam kumpla, Tadek mu na imię, robi w Teksie jako monter czy coś. Wie O Co Biega, że tak powiem, więc będziesz mógł z nim pogadać otwarcie.On powie Ci wszystko co i jak...

-Bosko, łamanie Zasłony, z czego potem się będę spowiadał?

-Słuchaj, nie wiem dokładnie o co chodzi. Mają jakiś problem u niego w robocie i Tadek twierdzi że przyczyna jest hmmm…

-Nie z te ziemii?-Dante próbował się opanować, by jego przejażdżka nie przerodziła się w partyjkę Carmageddon…

Nagle dotarł do niego fakt, że na ulicach nie widzi żadnych ludzi. Nie było to może dziwne z racji na porę roku, pogańską godzinę i cholernie niską temperaturę ale...

-Skąd wiedziałeś?

...coś zerwało połączenie. Kolejny dzień zapowiadał się „ekscytująco”…

Na razie jednak, do świtu było jeszcze sporo czasu, podczas gdy Dante doszedł do, jak się zdawało istotnego w tym momencie, wniosku. Od bitych dziesięciu minut był śledzony przez samochód, a w zasadzie parę świateł majaczących na granicy dostrzegalności we mgle za nim...


Szakal

Wieczór zapowiadał się tak pięknie. Wszystko topniało i w tym tempie jutrzejszy dziś zapowiadał się naprawdę obiecująco pod względem pogody. Wiosna zdawała się przyjść w tym roku wcześnie, jednak ta noc udowodniła że jeszcze sporo nawrotów zimy miało zaskoczyć mieszkańców Krakowa.


Było już bardzo późno, gdy Wiktor wreszcie dotarł do Muzeum Archeologicznego. Zima wróciła w środku nocy, zrobiło się naprawdę zimno, a podróż pomijając mróz, utrudniać zaczęła też opadająca z wolna mgła.


-Nigdy więcej nie zaufam duchom pytając o pogodę... pogodynka w telewizji bywa pewniejsza w tym kraju...
-westchnął.
Szakal przełknął ślinę, choć ta z trudem przeszła przez obolałe gardło. Wyraźnie łapała go jakaś infrakcja i niedomagała mu w walce z nią nawet wrodzona wilkołacza odporność.

Środek nocy, zimno, ciemno i do domu daleko. W stróżówce nie było nawet ochroniarza, który pewnie zaszył się „na obchodzie” w ciepłym ganku, lub najpewniej w ogóle porzucił służbę i ucinał sobie drzemkę gdzieś w głębi kompleksu. Wiktora w zasadzie to cieszyło, użeranie się z tymi kretynami należało zawsze do rzeczy które odstraszały go od odwiedzania „siedziby” która obrała sobie skromna, acz prężna grupa członków jego plemienia w Krakowie…

Domofon. Skostniałe od mrozu place. Kod…

Pomylił się, jeszcze raz, tym razem pewniej, wolniej…

Cisza…

Kod.

Cisza…

Kod

Cisza…

-Kurwa jego mać…

Petra, ani żadnego z „jego ludzi” nie było tej nocy w muzeum. No tak, zazwyczaj, jak nie trzeba, to były telefony, wiadomości wszelkiej maści, raz nawet upierdliwy duch który przez cztery dni męczył go że ma przyjść i nic go nie interesuje, że jego ciało oddadzą młodym lekarzom do zabawy, jeśli on nie przyjdzie…

Cztery dni szukał jego syna żeby przekazać dla niego informacje. Nie poszedł na spotkanie, dla zasady. Wolał naprawdę te cztery dni go szukać, niż spotkać się z… tym kimś.

Nikt nie lubił Semenerada. Wiktor nie był tutaj wyjątkiem. Inne wilkołaki, poza oczywiście Petrem, czuły się nieswojo w towarzystwie tego ogorzałego mężczyzny o semickich rysach twarzy. Wiktor nie lubił go z innego powodu. Kiedyś zaciekawiony kim jest ten podejrzany przyjaciel ich „mentora” i opiekuna, zapytał się oto duchów. Niestety, zdawało się że mężczyzna nie miał ani przeszłości, ani… ani nie był częścią Telluri. Duchy zwyczajnie go nie zauważały.

Semenerada oraz Petra nikt nie widział od dwóch tygodni, pewnie znów opuścili miasto w pogoni za jakimś kolejnym fetyszem, albo innym przedmiotem ważnym dla jakiegoś upiora, ale żeby w muzeum nie było nikogo z młodych?


Wiktor postanowił poczekać chwile i ponowić próbę, może miał tylko pecha i chociaż ten nocny marek, jak mu było, Mariusz chyba, poszedł do ubikacji. Może ochrona się zainteresuje i łaskawie ruszy szacowne 4 litery i go wpuszczą…

Milczący Wędrowiec postanowił dla rozgrzania, zrobić kilka kółek wzdłuż ulicy. Mgła spowiła już miasto w takim stopniu, że z trudem widział zarysy samochodów stojących zaledwie kilka metrów od niego…

To miało być ostatnie okrążenie, kiedy na środku ulicy zauważył coś niezwykłego. Wybrukowana ulica, jak to wybrukowana ulica w środku zimy, obfitowała w kałuże.
Wszystkie jednak były mniej lub bardziej ścięte lodem, mało przejrzyste z powodu błota i roztopionego śniegu, z których się składały. Ta jedna, jedyna, różniła się od reszty.
Była czarna, jak gdyby ktoś rozlał ropę, jednak nie miała nawet najmniejszego połysku.

Bezbarwna dziura w rzeczywistości, brama do otchłani, jaką jawił się ten nieregularny czarny kształt Wiktorowi, przyciągała go. Podszedł i zajrzał w jej głąb…

Mgnienie oka.

Na absolutnie czarnym tle, zobaczył swoje odbicie. Iluzja Wiktora z rezygnacją odwróciła się po drugiej stronie czarnego lustra…

Uderzenie serca.

Nikogo nie było po drugiej stornie. Odbicie zniknęło. Po chwili gdzieś w oddali, po drugiej stronie, we mgle pojawiły się światła wyłaniającego się z mgły samochodu.

Mgnienie oka.

Inny, równie widmowy i iluzoryczny Wiktor przestraszony czymś odwraca się na pięcie.

Uderzenie serca.

Obraz rozrywa ślad opony samochodu który po drugiej stronie przejechał przez kałużę czarnej cieczy.

Mgnienie oka

Kolejny Wiktor. Tym razem po odwróceniu się ucieka co sił w nieznanym kierunku…

Kolejne uderzenie serca.

Inny Wiktor, a może ten sam, nie zdążył się odwrócić. Jego ciało w ułamku sekundy zostaje zryte dziesiątkami kul przeszywających je na wylot…

Kolejne mgnienie oka.

Wiktor ucieka w inną stronę. Prawdziwy, zahipnotyzowany wizją nie mógł zmienić kąta patrzenia w odbicie i jedyne co dojrzał to, że jego „odbicie” w ułamku sekundy wchodzi w formę bojową i rozrywa na strzępy odzianego w czarny prochowiec mężczyznę uzbrojonego w jakiś spory karabin maszynowy, lub może automatyczną strzelbę…

Mgnienia oka.

Ciemność.

Wiktor, ten prawdziwy, czekał dalej wpatrzony z czarną kałużę. Z zadumy wyrwało go dopiero jakiś zewnętrzny bodziec. Szakal przełknął z trudem ślinę. Ciekawe ile tkwiłby tu, niemalże zamarzając już i gapiąc w ta plamę po oleju?

Dopiero po sekundzie, zrozumiał co do wyrwało z zadumy. Kilka metrów za nim zatrzymał się czarny samochód. Wiktor widział setki cieni które nagle ożyły przed nim, przywołane do życia przez silne światła pojazdu. Strach, który nagle poczuł, spotęgował fakt, że mimo padającego śniegu, Wiktor nie słyszał żeby opony „czarnej wołgi” stojącej za nim skrzypnęły chociaż raz, tak jakby pojazd wcale nie jechał po takiej samej oblodzonej i zaśnieżonej nawierzchni ja ta przed nim. Jeszcze bardziej niepokojący był fakt, że nie słyszał odgłosów jej silnika…

Nie jest dobrze…-wyrwało mu się.

To, kurwa, skacz!
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 18-10-2009 o 18:17.
Ratkin jest offline  
Stary 25-10-2009, 23:10   #7
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Psuja była tego dnia potwornie znudzona. Może dlatego tak ochoczo przystała na propozycję tego szczeniaka, Tadka. Miał on co prawda żelazne argumenty aby wymusić na niej zgodę, ale wolała myśleć, że zdecydowała się na tę robotę dobrowolnie. Nie lubiła jak się ją do czegoś zmuszało.

Chociaż tyle dobrego, że w zamian za tą drobną przysługę miała zaczerpnąć ciekawe profity. Nowe cacko wielce przypadło Psui do gustu, ale za cholerę nie mogła rozgryźć jakie fetysz kryje właściwości. Szkoda było, taki fajny gadżet, używać w ograniczony sposób. Zupełnie jakby z telefonu satelitarnego miała korzystać tylko po to, by w pobliskiej knajpie zamawiać chińszczyznę. Nie żeby znała się na telefonach satelitarnych. W każdym razie wiedziała o nich tyle samo co o fetyszach Władców Cieni. Czyli nic. Null. Czarna magia.

Dostała od szczeniaka adres, czarne pudełko i kilka cennych informacji jak odbębnić zadanie. Bułka z masłem – pomyślała.
Osiedle domków jednorodzinnych znajdowało się na drugim końcu miasta. Nie wzięła taksówki (bo była bez grosza, jak zwykle) nie wsiadła do autobusu (wizja tłumu pocących się ludzi skutecznie ją odstręczyła) ani nie poprosiła nikogo o podwiezienie (Dante posiadał co prawda tą swoją miniaturową wersję prl-owskiego czołgu rodzinnego, ale gdyby poprosiła go o transport mogłyby się zacząć pytania, a to przecież była misja incognito, aby jej drobne przekręty nie ujrzały światła dziennego). Jak zwykle pozostało więc liczyć na własne nogi, tudzież łapy.

Dziewczyna zniknęła w ciemnym zaułku, a po chwili wypadł z niej czarny jak smoła czworonóg. W formie lupus przypominała sporego psa, nawet jej to było na rękę. Mogła bez nadmiernego zwracania na siebie uwagi przemieszczać się tak po mieście. Przemknęła z impetem przez środek grupki młodocianych recydywistów we flekach i podkutych buciorach. Odskoczyli na boki wypluwając z siebie litanię przekleństw.
- Co to kurwa było? Co, pytam się?
- Kundel. Normalnie jakiś wielki bezdomny pies!
- Ale jazda, stary – zarechotał jeden z nich, dryblas którego uzębienie było uboższe o jedynkę na przedzie. - A już myślałem, że po kwasie takie zwidy mam...

Takie zazwyczaj były reakcje, choć Psuja starała się w gruncie rzeczy ludzi unikać. W mieście jednak nie zawsze było to możliwe, nawet kiedy była już głęboka noc. Zazwyczaj z powodu przebiegającego w oddali psa nikt nie robił zamieszania. Śmiała się czasem w duchu, że kiedyś wystraszeni przechodnie napuszczą na nią hycla i będzie ubaw.

Póki co przebiegła przez ponure blokowisko, przecięła kilka uśpionych ulic i dostała się do osiedla snobów, gdzie miała być owa tajemnicza skrzynka. Zziajała się tym maratonem przez pół Krakowa. W kolejnym zaułku wróciła do ludzkiej formy i, już spacerkiem, kierowała się do punktu docelowego. Po drodze zahaczyła jeszcze o sklep całodobowy. Mała zapyziała samoobsługowa nora ze stertą schludnie poustawianych koszyczków przy wejściu.

Przechadzała się chwilę, sama jedna, między regałami. Rozejrzała też skwapliwie czy nie było tam oby zamontowanych kamer. Były, i dobrze. Psuja lubiła wyzwania. Palce zatańczyły zwinnie, błyskawicznie. Poczuła zaraz w kieszeni przyjemny ciężar skitranego drobiazgu. Lubiła ten dreszcz podniecenia podczas kradzieży. Własność prywatna... Kolejna nieudana koncepcja, którą zrodziła cywilizacja.


Wyłuskała z kieszeni monetę dwuzłotową i oddała spasionemu zaspanemu kasjerowi w zamian za zakupioną paczkę miętowych gum. Lubiła to napięcie, zaraz „po”. A może facet zaczepi ją jednak z pytaniem na ustach: „Mogłaby pani opróżnić kieszenie?”. Nie zapytał. Uśmiechnęła się szeroko, do siebie samej. Przecznicę dalej wyciągnęła z kieszeni dezodorant. Napis głosił: „DEODORANT FOR MEN. EKSTRA STRONG.”
- Prezent dla Śmiałka. Może zadziała? - pomyślała złośliwie. - Skorzystałoby na tym wiele nosów. Ciekawe czy się ucieszy?

Podrzuciła wysoko aluminiową puszkę i złapała zgrabnie. Zatrzymała się przed zdezelowaną skrzynką pełną przełączy, kabli i pulsujących diod.
Elektronika. Kolejna dziedzina nauki, o której Psuja nie miała bladego pojęcia. W szkole generalnie kładła na wszystkim lachę, bo i po co jej te bzdury miałyby się nadać? Wystarczy podsumować, do czego taka nauka doprowadziła ludzkość. Do wojen, smogu i smrodu. Nawet rozwój medycyny weźmy pod uwagę... Naturalną selekcję też sukinsynom udało się obejść. Nie było dziś poszanowania dla praw natury. Smutne.

Robiła wszystko na pałę, tak jak poinstruował ją Tadeusz. Przełączała bezmyślnie kabelki, wstukała kod, podpięła czarną skrzyneczkę... Łatwizna.
Łatwizna”, kurwa jego mać. Taka właśnie była jej ostatnia myśl tuż przed tym, kiedy przez jej ciało popłynęło sprawnie dwieście dwadzieścia wolt. Czerń spłynęła na nią niespodziewanie. Nawet nie zdążyła pomyśleć o bólu.

* * *

Pół godziny wycięte z życiorysu. Czarna dziura w pamięci...
Psuja podniosła się do pionu i nieprzytomnie rozejrzała się po gmatwaninie korytarzy. Niuchała chwilę, bez rezultatu. Sterylnie, bezwonnie, bez śladu żywej istoty czy podmuchu powietrza. Tylko rzędy ciągnących się w nieskończoność skrzynek z elektryką...

Umbra, bez wątpienia. Czy to porażenie prądem mogło ją tutaj przenieść? Inne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy. Czym więc była ta skrzyneczka na cukierkowym krakowskim osiedlu? Pułapka? Przeklęty fetysz? Czy Tadek naumyślnie ją wystawił, czy może ktoś z kolei wydymał jego? Jeśli stąd wyjdzie w jednym kawałku zapyta, kto nakręcił mu tą robotę. Próba spojrzenia na drugą stronę bariery okazała się fiaskiem. Umbralne królestwo? Tradycyjnymi metodami stąd nie wyjdzie...

Przemierzała identyczne korytarze, kilka razy skręciła, bezowocnie szukając jakiejś odmiany w tym monotonnym industrialnym krajobrazie. Bez lepszego planu, przyjrzała się skrzyneczkom. Wyglądały na nowoczesne. I do szczętu skomplikowane.

Złapała pęk obwodów, wyjęła zza paska nóż i przecięła wszystkie hurtem. Kolorowe kabelki pękły pod naporem zimnej stali. Kilka lampek zamigotało i zgasło jak płomyk zdmuchniętej świeczki.
- Super. I co teraz? - Psuja podrapała się po czole w odruchu mało inteligentnych osób, których przerastała sytuacja. Rezygnacja podcięła jej nogi. Oparła się plecami o miniaturową blaszaną trumienkę i zaczęła wzdychać. I wtedy dobiegł ją ten dźwięk...
Nadstawiła uszu, wytężyła wzrok i zamarła w oczekiwaniu.
 
liliel jest offline  
Stary 29-10-2009, 00:50   #8
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Lena i Rufin

Bramy starych krakowskich kamienic nie jedno widziały, wiele pamiętały. Większość jednak zdarzeń nie uznawały za warte odnotowania i wspominania. Przygodny seks dwojga młodych ludzi nie byłby dla nich niczym szczególnym. Ani ta para pierwsza, ani ostatnia, co najwyżej nieco wyjątkowa, biorąc pod uwagę duchową energię w nich wrzącą. To właśnie ona zwróciła uwagę Białego Frontona, przebudzonej świadomości budynku w którym dwójka wilkołaków właśnie szukała zaspokojenia zwierzęcych instynktów w swoich objęciach.






-To niegodziwe…- zagrzmiał odgłosem dziesiątek zatrzaskujących się naraz drzwi i okien.

-Co takiego znowu, stary pierdzielu? –odpowiedział jego młodszy kolega, Okratowana Brama. Co prawda dobrze wiedział o co chodzi jego starszemu o ponad wiek sąsiadowi, jednak uwielbiał się z nim droczyć. Pyzatym był w imprezowym nastroju odkąd otwarto w jego suterenie pub studencki…




-Ta dzisiejsza młodzież! Znowu, znowu to robią we mnie! – grzmiał dalej Biały Fronton.-Jeszcze trochę i zmienię się w ducha jakiegoś lupanaru!

-Daj spokój. Co ja mam powiedzieć? Spójrz w moją bramę i powiedz że wolisz takich gości?

Biały Fronton wysilił swoje zmysły. Ciężko tutaj mówić o wzroku czy też słuchu, gdyż jeszcze ciężej doszukać by się było u niego oczu czy też innych tego typu organów. Okratowana Brama to co innego, mógł patrzeć oczyma kilkunastu kamer zamontowanych przez swoich nowych właścicieli. Otwarty w jego wnętrzu „gabinet masażu” mu nie przeszkadzał w żadnej mierze, choć ludzie którzy właśnie z niego wyszli, już mniej mu odpowiadali. Zwłaszcza dwie towarzyszące im Zmory…

-Czy ja dobrze czuję? Oni chcą przeszkodzić tej parze? – zainteresował się Fronton.

-Nie w smak ci to? Zaraz ich przegonią hehe…- Okratowana był wyraźnie zaciekawiony, oczekując nowej rozrywki. Egzystencja na wpół uśpionego ducha mało monumentalnego budynku z XIX wieku nie obfitowała w atrakcje.

-Nie, gdyż niepokoją mnie trzymane przez nich przedmioty. Te cienie snujące się za nimi nie wróżą nic dobrego, przyjacielu. Jeszcze się we mnie zalęgnie jakaś Zmora, jak w Mrocznej Tancbudzie za rogiem, dawno, dawno, dawno, dawno temu? –duchy miały bardzo specyficzne podejście do kwestii upływu czasu. – Zabili tam kogoś i zgwałcili. W tej kolejności! Przez to się potem przez długo-długo jakaś paskuda tam zalęgła niczym owsiki w… w...

-Nie kończ. Za dużo czasu poświęcasz opiece nad dzieckiem tej samotnej kobiety co mieszka u ciebie w tej klitce na poddaszu, za dużo…-westchnął Okratowana Brama.

-Och tam od razu... ja tylko trzymam im ciepło żeby nie płacili tyle za prąd...

Który i tak przepiąłeś na szkołę językową z parteru... dobrze, nieważne, co zamierzasz?


***

-Kurwa jego w dupę jebana mać! – subtelna, stonowana uwaga na temat sytuacji w którą dosłownie wdepnął ktoś zaledwie kilka metrów od bramy, gdzie nasi bohaterowie używali sobie w najlepsze, wyrwała się starającemu być bardzo cicho mężczyźnie. Momentalnie uciszył go inny głos.

Splecione w miłosnym uścisku „gołąbki” miały już jednak zepsutą atmosferę. Ich zmysły, przytłumione natłokiem feromonów, zmieszanego zapachem mieszanki ich potu, dopiero teraz wyczuły unoszącą się w powietrzu aurę Żmija…

-Kurwa, skąd to się tu wzięło?! Tego śmiecia tu nie było wcze...
 

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 29-10-2009 o 01:15.
Ratkin jest offline  
Stary 09-11-2009, 20:31   #9
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny

Gdzieś wokół ptaki. Gdzieś były kruki. Obserwatorzy. Nikczemnicy. Zwiastuni. Heroldzi. Ciężko przebyć jest Syberię. Trudno znaleźć ukojenie. Niełatwo obnażyć kły wobec siebie samego.
Kroczył jak samotny wilk z ponurą prawdą. Bał się ją przedstawiać innym Garou. Była zbyt ponura. Zbyt dotkliwa, by można ją było przyjąć bez poruszenia, bez reakcji, bez agresji. Wiedza, o której szeptali zmarli. Prawda, którą dostrzegli w ostatnich chwilach swojego życia. Istota wyciekająca jak ropa spode tkanek. Ohydna, czarna, nieczysta. Szakal wolał jednak słuchać. Nie rozmawiać, a słuchać. Nasłuchując, co noc chce ci rzec, ulegasz jej niememu czarowi. Budząca w tobie nienaturalne instynkty, chwytająca po pierwotność ludzkiej duszy. Zwierzęcej duszy. Głębszej niż instynkt. Popuszczanie hamulców. Przyzwolenie na ogarnięcie się przez Szał. Popuszczanie się w potworne namiętności. Ohyda. Potworność jakże ocierająca się o ohydę Żmija. Budzące się brutalne instynkty i potworne, acz jednak ludzkie namiętności.


Zdawało się, że Wiktor widział i słyszał rzeczy, których inni nie potrafili. Śnił na jawie mówiąc do nieistniejącego. Do ducha betonu. Do szelestu na wierzbie. To drżących w diabelskim uśmieszku wolframowych iskier ulicznej latarni. Widział to wkraczając do świata duchów. Teraz czuł się rozdarty. Wystarczająco blisko duchów, by czuć namiastkę ich obecności, emocji. Formy i treści. Zbyt daleko, by ich nie dostrzegać, odczuwać boleść rozłąki, niepojętość, niezrozumienie, kurewski ból istnienia i chuj wie co jeszcze.
Wiktor nie rozumiał. Wciąż nie przybrał egipskiego imienia w imię uhonorowania utraconego przez plemię dziedzictwa. Muzeum było jedynym łącznikiem z niepojętym praświatem odległego antyku. To tam zbiegało się zrozumienie. Tam wymagał ściągać się duch. Milczący Wędrowiec nie śmiał odmówić, udowadniając swoje poświęcenie i pragnienie zgłębiania mądrości.
"Ach, gdzież jest mądrość? Gdzieś jest świadome przekonanie? Gdzież jest świadomość..?"

I Petra. Wilczy brat bez istnienia. Ulotny jak widmo, lecz nawet widma mają swoje miejsce na kartach historii. Petra nie istniał w umysłach żadnego z duchów. Był jeszcze większą chodzącą zagadką od wszystkich innych razem wziętych z wędrownego plemienia. Był niepojętym, czekającym na odkrycie w odpowiedniej chwili. Nie było go nawet teraz.


Czarna kałuża. Ile to widział lustrzanych powierzchni, od prawieków luster będących bramami do innego świata. Do świata tuż obok nas. Czuł się jak chory. Wszystko kręciło się wokół siebie. Człowiek przyzwyczajony do lustra, spodziewa się naturalnego, ignorowanego obrazu. Ten jednak wirował. Zdawał się być opóźniony i nie nadązać za ruchami Wiktora. Wręcz jakby celowo chciał go poruszyć, zwrócić na siebie uwagę.

To nie było naturalne!


Mężczyzna spoglądał dalej. Bał się tknąć butem spokojną, iluzoryczną powierzchnię kałużyska, jakby miał zaraz prysnąć czar. Doznanie, które nie bez powodu go ku sobie zwabiło. Chciało coś przekazać. Nie miał pojęcia co dusiło go do swojej piersi. Czy to nieprzenikniona bezdeń? Nieodgadnięty mrok.


Wtem bez pisku opon, niczym statek widmo, pojawiła się klasyczna czterdziestoletnia czarna wołga. Przepiękny samochód biznesmenów oraz pasjonatów minionej PRLowskiej epoki, z dumą prezentowany na zjazdach samochodowych przed innymi samcami, niczym penis przed kochanką. Ten jednak wiódł ze sobą aurę niepokoju. Jaskółczego niepokoju urastającego w przerażenie. Bezszelestny, cichy, wygłuszony był jak mara. Jak zwid na oku. Przywidzneie, które po intensywnym mrugnięciu przeminie i nigdy już nie powróci. Samochód jednak pozostał. Rzucał długi nienaturalny cień, a jego szyby skrywały nieprzeniknioną ciemność.
Ciemność taką jak kałuża.
Niepokój.

Ktoś chwycił za klamkę.

Przerażenie.

Wskoczył.
 
Lunar jest offline  
Stary 16-11-2009, 18:21   #10
Banned
 
Reputacja: 1 darlar nie jest za bardzo znany
Rufin zamknął oczy i pochylił głowę by oprzeć swoje rozpalone czoło na ramieniu Leny. Z każdym kolejnym pchnięciem jego bioder sytuacja w której się znajdował wydawała mu się coraz dziwniejsza. Wysiłek najwyraźniej sprawiał, że nieco przetrzeźwiał, bądź odwrotnie, wypity alkohol i wypalony haszysz dopiero teraz podziałały właściwie do tego stopnia, że wydawało mu się, że trzeźwieje. Zagubiony w pytaniu na które żaden filozof nie znalazłby chyba odpowiedzi po chwili otrząsnął się i postawił przed swoim umysłem następujące fakty. Stał w bramie, uwiedziony przez kobietę, co ciekawsze nie byle jaką bo członkinię swojej watachy. Był pewny, że gdyby ktoś z miejscowych garou by ich na tym nakrył to czekałby go niezapomniamy wpierdol. Sam nie mógł wyjść z zaszokowania swoją głupotą, pieprzył ją w myśl zasad w stylu "niech się dzieje wola nieba", albo "to się nada co nie spierdoli na drzewo". Kolejny cichy, przeciągły jęk branej przez niego suki przerwał jego kontemplacje nad sensem swojego poczynania. Wyprostował się mając wrażenie, że coś strzela mu w połowie posiadanych kości i z całych sił docisnął jej biodra do swojego ciała, jednocześnie samemu opierając na niej cały swój ciężar. Jego oddech utknął gdzieś w głębi jego gardla, zęby zacisnęły się na szyji dziewczyny, kąsząc ostrożnie jej delikatną skórę. Przez chwilę poruszał jeszcze swoimi biodrami, w sposób mechaniczny i jakby niezależny od swojej woli, czuł jak z każdym kolejnym ruchem jego zwierzęca namiętność przenikała do jej wnętrza. Chociaż zdawało mu się, że słyszy jakieś kroki nie był w stanie spojrzeć w tamtą stronę. Jego dłonie kurczowo zaciskały się na jej pośladkach, a kiedy ostatnia fala jego nasienia opuściła jego ludzką powłokę, powoli poluzował uścisk. Z jego ust wydobyło się rozkoszne westchnięcie, połączone z łapczywym złapaniem w płuca powietrza. Usta rufina zadrżały lekko, zęby puściły jej szyję a jego język czule przesunął się po miejscu niedawnego ugryzienia. Nie cieszył się długo takim stanem rzeczy, smród żmija w wielkim sensie stał się teraz bardziej intensywny niż zwykle. Jego wypełniona po brzegi prezerwatywa, z cichym plaskiem opadła na kamienne podłoże.

- Lena....

Wyszeptał przełykając z trudem gęstą ślinę i unosząc powoli ociężałe powieki.

- Czujesz? Wiej... to chyba przez to co zrobiłem w barze... Jeśli się nie odezwę za dziesięć minut, ściągniesz chłopców dobrze?

Bynajmniej w tym momencie nie uśmiechała mu się walka ze sługami czegokolwiek, niezależnie czy były to sługi żmija czy służby porządkowe w postaci sześciesięcioletnich strażników miejskich w okularach wielkości denka od alpagi. Nie mniej czuł, że tak właśnie powinien powiedzieć. Zarówno ze względu na fakt, że lepiej nadstawić karku niż pozwolić by stała jej się krzywda, jak i na fakt, że postrugać kozaka nigdy nie zaszkodzi. Gdyby Lena nawiała, później zapewne sam spierdalałby przed tamtymi, ale kto by o tym wiedział? Tylko on i mury starej, zimnej kamienicy. Jego myśli popłynęły w stronę skrytego w kieszeni kozika, ożenienie jednego z napastników z kosą wydawało się dobrym pomysłem na początek tej nowej znajomości. Po chwili natchnęła go jednak optymistyczna myśl. Możliwym było, że cała ta aura była przejściowa, wróg wcale nie musiał ich zaatakować, młody Garou wiedział o nim jeszcze zbyt niewiele by z góry zakładać najczarniejszy scenariusz. Był jednak gotowy na odparcie ewentualnego ataku, w miarę możliwości człowieka na bani, który do tego dopiero co porządnie się zasapał.
 
darlar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172