Podróż do Rio minęła spokojnie i bez żadnych niespodziewanych incydentów. Niektórzy ciekawym wzrokiem spoglądali na Santuru, ale przebrany w europejski strój podróżny Masaj, znosił natrętne spojrzenia z cierpliwością godną tych synów sawanny. Kamienna twarz potężnego i wysokiego wojownika nie wyrażała żadnych emocji. Adrian był zadowolony z tego, nie obawiał się, że jego przyjaciel narobi kłopotów, bardziej obawiał się o to, że ktoś może sobie narobić kłopotów zadzierając z Santuru. Rio przywitało ich oślepiającym Słońcem, monumentalnym posągiem Jezusa i hotelem o dość dobrych standardach. W hotelu wziął pokój wspólnie z ich przewodnikiem. Poprosił Santuru by przyniósł do niego broń osobistą i karabiny. W kwestiach broni ufał tylko sobie. To było jego narzędzie pracy, nie mógł sobie pozwolić by zawiodła go w najmniej odpowiednim momencie. Wraz z pokrowcami ukrywającymi karabiny, Santuru przyniósł również długi skórzany pokrowiec. Adrian domyślał się co tam ukrywa. Trzy włócznie z ostrzami długimi na 14 cali i wytrzymałymi drzewcami świetnie nadawały się zarówno do walki wręcz jaki i do rzucania. On już widział jak śmiercionośna jest to broń w rękach wyszkolonego myśliwego. Masaj zadowolił się mniejszym pokojem. Nie był wymagający w tej kwestii... Wellington wiedział, że w razie potrzeby czujny afrykanin będzie niedaleko. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:10. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0