Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-02-2011, 20:20   #101
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Policja Londyńska jakiś czas później miała niezłą zagwozdkę. A może i ubaw? Gdzieś w rejonach czwartego/piątego sektora w środku dnia gdy ulica była pusta do pewnego forda podbiegło dwóch rabusi. Obaj w kominiarkach. Pierwszy z nich, w skórze i lekko kulejący podszedł do samochodu trzymając w ręku gazetę i jakąś tubkę. Gdy drugi stał na czatach ten wysmarował czymś szybę od strony kierowcy i przykleił do niej gazetę. Następnie wyjął za paska toporny pistolet, sprawdził jego zabezpieczenie, chwycił za lufę i trzasnął rękojeścią w szybę. Poprawił jeszcze raz i przesadzając rękę otworzył od środka drzwi. Szybko wyprzątnął ze środka szkło i resztki gazety. Przy zbliżeniu można było dostrzec czarne skórzane rękawice nie dające szans na odczytanie odcisków palców z gazety. Po chwili samochód zapalił a złodziej musiał zawołać wspólnika. Obaj po paru sekundach odjechali.

***

Jechali w milczeniu, zimne powietrze wiało przez przymusowo otwarte okno. Collin chyba nie był zadowolony z ich poczynań. Jego problem, teraz nie mieli wyboru jak działać nielegalnie, zdecydowanie i brutalnie. Zresztą najlepiej było zadawać pytania trzymając lufę spluwy przy kroczu pytanego. Każdy wtedy stawał się dziwnie gadatliwy w nadziei, że nie zmieni mu się tembr głosu.
Radović szamał właśnie zakupioną w barze szybkiej obsługi rybę z frytkami. Nawet niezłą. Rzucił papierową torbę na tylnie siedzenie i wytarł tłuste palce w chusteczkę. Zaczął sprawdzać spluwy tak by ktoś z zewnątrz nie widział. Postanowił poruszyć też pewną kwestie, wolał wiedzieć na czym stoi.
- Wiem, że to Twoi znajomi ale może być różnie. Mogą mieć swoje rozkazy i może dojść do strzelaniny. Wiesz o tym?
Rozładował tetetke. Pięć kulek. Solidnych kulek. Zresztą sam pistolet świetnie się sprawdził w charakterze młotka. Rosyjska konstrukcja.

- Nie dojdzie. To musiałby być skrajny przypadek, a jeśli już to nie wal do Tonyego, a przynajmniej nie uszkodź go za bardzo.
Załadował spluwę i schował ją z przodu za pasek. Przykrył swetrem. Miał inne zdanie niż Harlow, oby błędne.

- I nie mów, że "jeśli nie będę miał wyboru...", po prostu masz go nie uszkodzić.
Czy on go uważał za jakiegoś bezlitosnego mordercę bo się nie wzdrygał przed ostatecznym? Sam wiedział, że w razie strzelaniny różnie bywa i nawet najlepszy strzelec może oberwać do amatora. Dlatego starał się ich unikać. Owszem czasem poprzez strzał w plecy.
- Opisz go dokładnie.
Słuchał Collina sprawdzając browninga. Tłumik lekko mówiąc uwierał. Przykręci się jak będzie miało dojść do strzelania.
Głównym znakiem rozpoznawczym Tonyego było kulenie. Mają normalnie coś wspólnego. Zresztą pewnie będzie na widoku by uśpić ich czujność. W magazynku L9A1 siedziało trzynaście kul para dostosowanych do tłumika. Idealnie. Chociaż przydałby się do którejś spluwy zapasowy magazynek.

- Będę strzelał albo po nogach albo w korpus jeżeli chwyci za klamkę.
Browling wylądował z tyłu paska. Średnio wygodnie ale dwie klamki z przodu za bardzo by się rzucały w oczy.

***

Kazał wjechać anglikowi w zaułek w którym miało dojść do spotkania. Utrudniali tym samym podejście w parę osób od jednej strony i mieli drogę ucieczki. Ford może nie był za szybki ale i ulice Londynu nie sprzyjały rozwijaniu prędkości, wystarczy setka, bardziej liczyły się umiejętności kierowcy. Dopił kolejną puszkę naboju energetycznego, za dawno porządnie spał. W sumie to przed wyprawą. Potem albo ktoś w niego rzucał granatami albo próbował udusić. W sumie nie wyszło to tamtym na dobre.
Zostawił kurtkę w samochodzie zabrał za to kominiarkę. Dokręcił do browninga tłumik. Wyszedł i sprawdził zaułek, przyjrzał się dachom. Dłużej obserwował cienie czy nikt się w nich nie kryje. Czysto. Podszedł do anglika.
- Dobra, zrobimy tak. Jak będzie miało dojść do spotkania odpalisz światła. Oślepisz tym samym ich i utrudnisz znalezienie mnie. Jak dojdzie do strzelaniny strzelamy i tym razem ja nie chce słuchać żadnego jeśli. Mogą mieć kamizelki i to wojskowe, strzelamy w głowę, wyjątkiem jest Twój kumpel.
Tyle, co by o angliku nie mówić był zawodowcem więc Nikołaj mu oszczędził banałów w stylu „nie zdradzaj mojej pozycji”. Przesunął trochę śmietnik, sądząc po zapachu dawno nie opróżniany. Tak by nie był oświetlony i odstawał trochę od ściany. Idealne miejsce do schowania się. Zamiast jednak skryć się za nim wlazł na niego i podciągnął się na dach. Rozłożył się tam i naciągnął kominiarkę. Odbezpieczonego browninga przykrył kupioną wcześniej granatową koszulką. Po chwili zamarł stając się jeszcze jedną plamą ciemności. Kofeina i uwierająca tetetka utrudniały rozleniwienie się i utratę czujności.
Może i te gnojki trafiały człowieka w serce na sto metrów strzelając z dziewiątki. Ale to on zamierał na godziny w lesie czy gruzach gdy drogą wozili się tacy jak oni w nowych hełmach i czołgach.
Do spotkania mieli jeszcze półtorej godziny, dopiero się ściemniało. Za nic nie ufał tym skurwielom i za jakieś 45 minut gdy się kompletnie ściemni miał zamiar zmienić kryjówkę na przeciwległy dach.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 09-02-2011, 19:04   #102
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Drzwi zatrzasnęły się za Tonym. W czterech ścianach gabinetu Marcusa Fanninga można było jeszcze dosłyszeć zagubione echo przeprowadzonej rozmowy, przygłuszone chodzącą drukarką. Piąta z jedenastu stron akt byłego operatora Colina Dwighta Harlowa wysunęła się ze szczeliny. Kapitan Fanning siedział oparty o wygodne krzesło i się zastanawiał. A miał wiele do zastanowienia. Choćby nad tym, że już nie ma przeczucia, teraz już ma pewność, że Tony Harewood znowu będzie chciał się spotkać z Colinem. Fanning nie mógł do tego dopuścić. Powiedział to nawet Tonyemu, ale ten nie słuchał. Udawał, że nie wie o co chodzi. Twierdził, że rano to było umówione wcześniej spotkanie.

Wzrok Marcusa beztrosko utkwił w planie Londynu. Nie przemawiały do niego tłumaczenia Tonyego. Teraz miał jednak robotę do zrobienia.

***

- Cholera - zaklął. Spojrzał uważnie na północną cześć mapy, na którą lampił się przez ostatnie półgodziny bez wyrazu. - Jasne, że się spotka. Jasne, że tak!.

Wstał, złapał za telefon i wystukał 72-44. Telefon Hearwooda nie odpowiada. Wyszedł z gabinetu, szybko pokonał korytarz dzielący go od schodów, zszedł na dół i bez pukania wszedł do gabinetu Tonyego. Ten z lekko udawanym przestrachem spojrzał na forsującego przez drzwi Fanninga.

- Coś się stało? - zapytał Tony z niedowierzaniem.
- Dzwoniłem, gdzie byłeś?
- Tutaj, ale nic nie dzwoniło. - Wzrokiem wrócił do rozwiązywanej krzyżówki. Spostrzegł pomazany atramentem palec, więc zaczął go czyścić. - Coś się stało?
- Nie, nic - zastanowił się i po chwili dodał. - Kurwa, 71-44. Czemu nie zasalutowałeś?
- Noga mnie boli, sir. - rzucił z bólem. Udawanym ale zawsze.
- Siadaj, Kurwa. - Powiedział i wyszedł.

Tonny siedział jeszcze chwilę wpatrzony w drzwi. Teraz już nie szybko wróci, pomyślał. Spojrzał na zegarek, który wyświetlał właśnie kwadrans po dwudziestej pierwszej. Najwyższa pora, skończył myśl. Wstał. Krzyżówka wylądowała w szufladzie, a jej miejsce zajęła aktówka. Na głowę zarzucił czapeczka, zgasił światło i wyszedł.

*

- Co może łączyć strzały w hotelu Julia z takimi osobami jak dr Rodger Benz, sir Jozef Wils?

Marc zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. Panienka, która goniła za nim z otwartym notesikiem i długopisem w dłoniach, miała może 28 lat. Była piękną i szczuplutką blondynką o niebieskich oczach. A w oczach tych blask definiował charakter. Zatrzymała się w odległości dwóch kroków. Stukot obcasów w wąskim korytarzu apartamentowca ucichł. Nastałą ciszę przerywały wciąż na nowo rozlegające się sygnały karetek. Wada tanich apartamentów w centrum.Grymas twarzy Marka szybko zmienił się na bardziej przystępny. Podszedł do niej, objął ja, podniósł i ucałował. Nie stawiając na ziemi, przeniósł przez próg, zaniósł do sypialni.

***

- Kiedy przyjechałaś?
- A co? Nie lubisz niespodzianek?
- Takie lubię.
- To dobrze,
- wtuliła się w szyję Marc'a. - mam jeszcze jedną. Dostałam stypendium.
- Brawo.


Nastała cisza. Leżeli w ciemnej pościeli w pokoju, w którym dominującym zapachem był zapach ich ciał. Syreny od strony parku były mniej drażniące. Niestety przypominały Marcowi o dzisiejszym dniu. W sumie, przez dwadzieścia cztery godziny wydarzyło się bardzo dużo. W takie dni chciał wrócić do patrolówki.

- Eva?.
- Mmhhy?
- Zapytałaś się mnie dzisiaj o Benz i Wilsa. Czemu?
- Jak to czemu? A nie widziałeś wiadomości?
- Nie miałem czasu. Jestem na nogach od... bardzo długo jestem na nogach.
- Eric Smart, Dziennikarz z The Timesa
- Oparła się na łokciu lekko podekscytowania. Krągłość wyłoniła się spod narzuty, pod którą leżeli. - opisał czyjeś relacje z wyprawy. Dostał je podobno od swojego informatora po strzelaninie w tym hoteliku. A gdy zapytany...

Marc nie leżał już w łóżku. Wskakiwał właśnie w pośpiesznie porzucone wcześniej spodnie.

- Marc? Gdzie się wybierasz?
- Muszę załatwić pewną sprawę. Zamówisz sobie coś?
- Marc, cholera, nie rób tego.
- Wrócę zanim się skapniesz, że mnie nie ma.


***


- Czemu nikt do mnie nie zadzwonił?
- A co my wiedzieliśmy, że nie masz telewizora? No dobra, ok, ok. Kryshet kazał siedzieć cicho. Mówił, że masz się wyspać.
Z nad przeciwka jakiś ford jechał na długich. Marc przytrzymał telefon barkiem i dał długimi. Palanty, pomyślał i zaraz tą myśl porzucił.
- Jutro się wyśpię. Adres. Chcę adres tego dziennikarza.
- White już tam jedzie...
- Pieprze to, chce ten adres zanim MI5 go dopadnie jak Beercorna.

*

Rich był chłopakiem po przejściach. Dzisiaj rzuciła go dziewczyna. Dokładnie w tym samym czasie kiedy już myślał, że będzie dobrze. Że znalazł tą jedyną. Tą, która rozumie. To ona przychodzi oddać mu klucze twierdząc, że to nie to. Chyba żaden facet nie wie czym jest to "to". Chyba żaden. Zmęczony nie był ale musiał się obudzić. Otrząsnąć. Dzisiejszy telefon był nie pożądany. Dzisiejszy wieczór powinien być przeznaczony na zachlaniepały! A tak, właśnie wciągał na nogi czarne buty, wkładając czarne nogawki w cholewy. Kabura z Browningiem leżała samotnie na blacie stołu. Obok parowała kawa. W radiu prezenter zapowiedział pasjonujące słuchowisko. Jeszcze nie skończył, gdy Richard Nerch wyszedł z szatni.


Jechali dwoma wozami. Centrala nie zgodziła się na dodatkowych ludzi. I tak Gerbert marszczył nos. Ośmioro ludzi, mówił, to do Izraela a nie na akcje wewnętrzne. A ja i tak wysłałem już Jacka po tego dziennikarza. Pół wydziału zajętych jedną sprawą to wystarczająco. Richa mało to obchodziło. Wiedział tyle na ile mu pozwalano, miał tego świadomość, ale nie był głupi. Gerbertowi podobny zignorował tych ludzi i wykrwawia się aktualnie w szpitalu. Nie znał go osobiście, ale była to jakaś szycha, bo po tym jak oberwał, cały Security Service się tą sprawą zainteresował. Terroryści. Bojownicy o coś tam.

- Wjeżdżamy od południa - odezwał się głos dowódcy w słuchawce w uchu. - Widzieliście mapy.



- Dwóch, - ciągnął dalej dowódca - Mat i Haris, przy samochodzie. Rich i Robin na dach. Reszta wchodzi od północy. To będzie bułka z masłem chłopaki. Kto stawia u Harego?

Rozmowa przybrała bardziej naturalny obrót. Rich nie brał w niej udziału, polerował szmatką swojego M4A1

*

Colin Harlow, Nikołaj Radović
Sytuacja zdawała się być klarowna. Mieliście wszystko obmyślane. Wszystko zaplanowane. Stanęliście na tej samej ulicy, przy której wcześniej Tony przekazywał akta Colinowi. Wąska, równoległa do głównej, uliczka pomiędzy dwoma wielkimi magazynami. W sam raz na skryte schadzki. Z góry wiedzieliście jednak, że coś pójdzie nie tak.

Pierwszym co poszło nie tak, a też kompletnie was zaskoczyło było to, że Tony podjechał do skrzyżowania u wylotu uliczki. I machnął do was. Stanowczo chciał byście szybciutenieczko jak tylko się da jechali za nim.

Drugim było to, że banda dzieciaków wyszła z zakrętu kopiąc piłkę z przeciwnej strony.

A Nikołaj siedział sobie na dachu z dwoma gnatami udając snajpera. Z prawej strony, kilka ulic dalej, zaparkował jakiś samochód.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 05-03-2011, 17:25   #103
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Zobaczył jak Radović najpierw upuszcza swój pistolet na ziemię, a następnie sam powoli próbował zejść. Colin usłyszał coś, bodajże po serbsu, co jasno świadczyło o tym, iż nie do końca sztuka ta się mu powiodła. Kolejna, może nawet mocniejsza wiązanka, tylko potwierdziła go w tym przekonaniu. W bocznym lusterku ujrzał jak podniósł Browninga, sprytnie go chwycił, tak, że słaby obserwator nie miał praktycznie szans zobaczyć co to za przedmiot.

- Dwa jeepy, do dziesięciu ludzi - rzucił uprzednio wolną dłonią wskazując w ich kierunku - Cholera... moja noga.

Harlow zaczekał aż jego towarzysz zajmie jedno z tylnych miejsc, po chwili Anglik nie zastanawiając się długo ruszył przed siebie. Auto powoli zaczęło się toczyć w kierunku miejsca gdzie stał Tony. Obecność dzieciaków w tej okolicy była sporym utrudnieniem, miał nadzieję, że kiedy zacznie się prawdziwa akcja, one nie znajdą się w jej centrum.

- Jedziemy za nim - stwierdził pewnie patrząc się wciąż przed siebie - Zobaczymy co zrobi, jeśli skręci w kierunku tych samochodów zmieniamy kurs i jedziemy w przeciwnym kierunku.

Serb nic nie odpowiedział, lecz w lusterku Colin dostrzegł jak lekko kiwnął głową. Jeśli zaś chodziło o Tonyego, ty wyglądał na mocno zniecierpliwionego. Czuli się niepewnie, gdy dzielący ich dystans zaczął się coraz bardziej zmniejszać zdali sobie sprawę, iż Harewood lustruje wzrokiem dachy, dobrze wiedzieli za czym się rozglądał. Kiedy wreszcie znaleźli się bliżej, wojskowy zakręcił ręką dwa razy w powietrzu i odwrócił samochód z piskiem opon i pomknął w przeciwną stronę. O Tonym można było powiedzieć wiele, ale z tym, że za kierownicą czuł się jak ryba w wodzie nie można było dyskutować, uszkodzona noga nie miała tu nic do powiedzenia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yzPbNvIzMf0[/MEDIA]

Harlow tymczasem kątem oka dostrzegł w wstecznym lusterku jak na tle nocnych widoków zamajaczyły dwa cienie, które błyskawicznie przebiegły za grupą nastolatków. Pojawili się na kilkanaście sekund by przeciąć drogę i niemalże rozmyły się w powietrzu. Tony również zniknął. Harlow przycisnął stopą pedał gazu i ruszył za przyjacielem, spojrzeniem pilnował nie tylko drogi, ale również lusterkek. W tym samym czasie Radović pozbył się tłumika i starając się być jak najsłabiej widocznym, wciąż obserwował pobocze oraz tyły.

Harewood przejechał kawałek drogi prosto, a następnie gwałtownie skręcił w lewo, zachowywał stałą i całkiem sporą prędkość. Wskazówka na liczniku nie pokazywała mniejszych wartości nawet wtedy, kiedy wchodził w lekkie zakręty. Colin wytrwale siedział mu na ogonie, gdy mijali magazyny z drugiej strony przez ułamek sekund widzieli poważnych facetów uzbrojonych w broń długą oraz ubranych w czarne uniformy, pospiesznie ładowali się właśnie do aut w tym samym kolorze. Jednego z nich widzieli dokładnie, stał wyprostowany i zdawało się, że patrzył prosto na nich. Nikołaj widział to najlepiej, zajmował miejsce od lewej i właściwie był pewien, że tamten mężczyzna przybył tu właśnie po nich.

W końcu opuścili osiedle magazynowe przejeżdżając przez ogromną bramę, wcześniej zdążyli jeszcze zaliczyć kilka zakrętów i skrzyżowań, by wreszcie znaleźć się na dobrze znanym rejonie Londynu. Budynki mieszkalne i obecność szarych przechodniów na ulicach mogła działać uspokajająco, lecz byłoby to mylne wrażenie. Wciąż bowiem mieli ogon i to miejsce nie należało do bezpiecznych. Tony miał wszystko zaplanowane, nie trudno było się domyślić, iż kierują się na autostradę. Przez cały ten czas zarówno Nikołaj jak i Colin bacznie obserwowali otoczenie, wiedzieli, że ludzie, którzy ich ścigali nie musieli być widoczni by wciąż mieć ich na oku.

Wreszcie ich zauważyli, pędzili już ponad setkę na autostradzie, gdy nad obwodnicą, którą jechali, znalazły się dwa czarne Land Rovery. Narobiły niemałego zamieszania próbując wykręcić na jedno jezdniowej drodze. Musieli zawrócić jeśli chcieli dotrzeć do zjazdu na drogę, którą kierował się Harewood. Szczęśliwie dla ściganych, sztuka ta szła im nad wyraz opornie, a ogólny popłoch jaki wprowadzili, również nie ułatwiał zadania.

Właście na jakieś dobre pół godziny chyba całkowicie udało im się ich zgubić, Colin dobrze orientował się w terenie, raptem dwie, może trzy mile dzieliły ich od końca Londynu. Tony nie wyjechał jednak poza miasto jak można by przypuszczać, w pierwszym możliwym miejscu zjechał z autostrady i wspólnie zaczęli obijać się po starszej części obrzeży miasta. W końcu zatrzymał się w pobliżu mieszkalnych budynków, na boisku, które znajdowało się nie daleko, pomimo dość później już pory kilkoro dzieciaków wciąż grało w koszykówkę.

Tony zatrzymał się. Wysiadł powoli z auta, oparł się o jego bok i zaczął rozmasowywać obolałą nogę. Colin zaparkował tuż za samochodem swojego przyjaciela, nie gasił jednak silnika, nawet jeśli na razie zgubili ogon, to nie chciał ryzykować. Wyszedł i powoli podszedł do dawnego towarzysza broni.

- Witaj Tony - rzekł wyciągając w jego kierunku dłoń.

Radović dyskretnie dokręcił tłumik i zaczął się rozglądać. Wyszedł tuż za Colinem i stanął tak by dobrze widzieć całą okolicę. Pistolet miał w swobodnie opuszczonej ręce, palec znajdował się wzdłuż zamka. Harlow natychmiast to zauważył i był pewien, iż Tony również nie przeoczył tego faktu, miał tylko nadzieję, że żaden z nich nie zrobi nic głupiego.

- Cześć. Chłopaki ledwo, ledwo - rzekł dalej zajmując się swoją nogą, pomimo upływu lat uraz dawał się wciąż we znaki, zapewne cierpieć miał już do końca życia.

Na pobliskim boisku rozbrzmiewały jakieś krzyki, gra trwała w najlepsze. W oddali miasto zaczęło pogrążać się w ciemności, choć i tak wciąż emanowało licznymi światłami. Wybranym przez Harewooda miejscem był parking, równoległe ustawiony do tego boiska. Nie było zbyt dobrze oświetlone, co oczywiście uchodziło za plus. Samo zaś boisko i chodniki błyszczały już światłem. Przechodniów nie było zbyt wielu, jakaś parka idąca przed siebie w romantyczną noc, ktoś wracał z zakupów, inny jeszcze wybrał się na spacer z psem. Dla tych ludzi był to zapewne zwyczajny dzień jeden z wielu, Harlow powoli zapominał jak taki przeciętny dzień wyglądał.

- Wiedzieli, że tam się spotkamy - powiedział Harewood.

- Tak - potwierdził Harlow - Przykro mi, że cię w to wmieszaliśmy. Widzę jednak, że dobrze się przygotowałeś Tony.

- Tak dobrze.
- Zaśmiał się, nawet pozytywnie, jakby całe to zamieszanie przypomniało mu dawne czasy i... spodobało mu się to - To ten Nikołaj jak rozumiem?

Radović skinął głową.
- Widzę, że w SAS robię się sławny. Czego nie robią odpowiednie znajomości i jedno spotkanie z Morsem.

- Nikołaj to Tony, Tony to Nikołaj, przedstawienie mamy za sobą.
- Uśmiechnął się serdecznie Harlow. - Tony udało ci się?

- Zależy co? Stracić robotę? Tak udało mi się.
- Wstał, podszedł do tylnych drzwi, otworzył je i zaczął grzebać. Przy okazji opuścił szybę. Wziął z tylnego siedzenia dużą torbę podróżną, którą po chwili chciał wręczyć przyjacielowi.

- Tony nie chciałem żeby tak wyszło - powiedział odbierając pakunek i przekazując go Nikołajowi - Zaczęli węszyć wokół nas, mogłem się zwrócić tylko do ciebie.

Radović schował klamkę za pasek i przykrył ją koszulką.
- Pociesz się, jak dobrze pójdzie to oni wylecą z pracy. Mamy pewien plan, ale najpierw musimy się dowiedzieć na czym stoimy - mówiąc to przeglądał dokładnie zawartość torby.

- Oj zaczęli, zaczęli. Cały Sztab aż drży. Nadepnęliście na odcisk nie za bardzo odpowiedniej organizacji Colin. Ty zwłaszcza powinieneś wiedzieć jak działają i czego się po nich spodziewać. Sprawę przejęło MI5. Już nie policja was szuka.

W powietrzu zaczął się unosić zapach benzyny, tymczasem Tony wyciągnął papierosa, zapalił go po chwili i ruszył w ich stronę.

- Lepiej jak już pryśniemy. - Rzucił peta na tylne siedzenia auta, którym przyjechał, niemal natychmiast buchnął płomień i wóz zaczął się palić.

- Forda mogą kojarzyć. Może metro lub taksa? - spytał Radović patrząc jak ogień zaczyna trawić samochód.

- Taksówka Najlepsze metro. Do metra trzeba trochę przejść. Teraz chyba najlepiej takse. Albo inne samochód.

- Taksówka nie będzie zła, złapmy coś i zabierajmy się stąd -
wtrącił Harlow na co Tony jedynie porozumiewawczo kiwnął głową.

- Przejdźmy przez park. Co prawda, jest już zamknięty, ale z drugiej strony jest wyrwana krata na wjeździe. I co najważniejsze, zaraz jest czysty postój taksówek.

- To chodźmy. Po drodze opowiesz co wiesz. Taksa nie jest dobrym miejscem na takie rozmowy.

- Do dzieła
- powiedział Colin.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 05-03-2011, 17:43   #104
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
- Tony co teraz? Jaka jest twoja sytuacja?
- Co teraz?
To była chwilowo jedyna odpowiedź Kulawek dla Harlowa. Musieli najpierw zejść ludziom z oczu.
Furtka od płotu była zamknięta więc musieli przejść przez ogrodzenie. Zadanie dla uczniów. Tylko, że jakiś francuz postrzelił Nikołaja w nogę. Pierwsze wszedł Collin, któremu Radović podał obie torby. Dopiero wtedy sam się podciągnął, bez problemu. Opłacało się dbać o kondycje przez te lata. Nawet postrzał już tak nie przeszkadzał, pozostał gdzieś na granicy świadomości.
Poczekali aż Tonny przejdzie i będzie kontynuował. Kiepsko zginająca się noga i brak palców przeszkadza w wielu czynnościach. Dajmy na to w nielegalnym wchodzeniu do parków.
- Tera. Teraz to mam przechlapane. Fanning wie, że to ja byłem w tym aucie. Jeśli mnie nie śledzili, to znaczy, że to on ich nasłał. Bo nikt inny nie wiedział. Jest jeszcze inna możliwość. Oni was śledzili. Ale wtedy to wyglądało by inaczej, tak myślę. Dlatego byłem trochę szybciej.
Szli ukrytą w ciemności drogą. Za nimi majaczyła łuna pożaru. Radović wiedział, że zaraz nastąpi małe pierdut. Z zawodowej ciekawości zastanawiał się na co był samochód Tonnego.
- Piękna noc, prawda Nikołaju?

Collin przerwał jego rozmyślania swoim irytującym, niby poważnym głosem. Serb odwrócił się i chwilę patrzył na pożar. Piękną był jej nie nazwał, zamiast tego użył innego słowa.
- Przypominająca. Przypomina wiele innych takich nocy...
- Wspomnień czar, pewnie nie raz spoglądałeś na gwiazdy i wszechobecne wybuchy. Ale wróćmy...

Na Serba te słowa podziałały jak czerwona płachta na byka. Akcent w jego głosie od razu stał się wyraźniejszy.
- Nie wróćmy. Skrytykuj moje zachowanie dopiero po tym jak staniesz po drugiej stronie. Gdy to nie Ty będziesz podkładającym bombę a będziesz tylko oglądał wybuchy.
Ludzie zbyt często klasyfikowali samemu nie mając punktu zaczepienia. SAS, Specnaz, Delta Force czy inne komando foki są dobre a partyzanci źli, tylko dlatego, że tamci pierwsi mieli pozwolenie na zabijanie. Ciekawe jakby Brytole zareagowali jakby ktoś nagle za nich ustanowił republikę Manchesteru odcinając go od ich ziem. Albo wtryniał się w ich walki.
- Spokojnie, mamy teraz ważniejsze tematy do rozmowy, nie bierz tego do siebie.
Collin wyraźnie chciał uniknąć kłótni. Radović wręcz przeciwnie. Przeszkodził im jednak Tonny.
- Wasz Benz. To jest ciekawa spraw. Wiecie, jego akta są tajne. Dobre nie? Wczoraj jeszcze nie były. Nie miałem do niech dostępu. Znaczy formalnie.
- A nieformalnie?
- A nieformalnie – westchnął. - to wasz Benz jest teraz na wschodzie. Jest w Polsce.
- Powtórz proszę. Chyba jednak nie znam tak dobrze Waszego języka. Gdzie jest?!
Tony zaśmiał się.
- Tak, mnie też to zdziwiło. Chociaż w sumie nie wiem jeszcze o co chodzi, ale pytaliście się o doktorka. A doktorek jest w Polsce. A przynajmniej jego paszport tam jest.
- Masz więcej informacji na ten temat? Jakieś pomysły, gdzie dokładnie miałby być?

Ewidentnie Nikołaja interesowało tylko jedno. Benz.
- Nie konkretnie. Widzicie. Część akt przeszło w inne ręce. Morse, Benz, Wils, te akta są zabezpieczone i leżą w dziale do którego nie mam dostępu nijak. Ale powiązałem fakty i dodałem to czego się dowiedziałem ze źródeł do których mam dostęp. A mam dostęp do danych rejestrowanych na granicach. Mogę wam też powiedzieć, że leciał linią rejsową i że miał nadbagaż.
- I od kiedy jego paszport tam jest?
- Od dzisiaj.
- Przed czy po mojej strzelaninie z Morsem? Leciał sam?

- Po. Leciał lotem o 20:22 z Londyńskiego Heathrow. - Tony zatrzymał się, zaśmiał i zaczął masować nogę. - Pieprzony kulas. Widzicie, nie leciał sam. Tym samy lotem leciało czterech operatorów SAS. Od kiedy SAS lata samolotami rejsowymi?
- Po co chcą go tam zawieźć? Macie tam jakieś tajne więzienia? A może Wisła jest lepsza do topienia ciał niż Tamiza?

Serb ewidentnie ciągle szukał zaczepki sądząc po tonie jakim wypowiadał się o metodach SASu.
- Być może. Ale raczej stawiał bym na to, że ma to coś wspólnego z, jeśli dobrze pamiętam, piętnastoma innymi operatorami, którzy stacjonują od kilku dni w Polsce. A może, też z tym, że Wils też już pewnie ląduje w Polsce. A leciał prywatnych odrzutowcem. Wils nie ma prywatnego odrzutowca.
Kulas wydawał się być znacznie rozsądniejszy od Harlowa. Nie obrażał się co chwilę jak się sugerowało, że SAS chce kogoś kropnąć.
- Kto mu go pożyczył?
- Niemiecka firma Die Rose GmbH.
- Co więcej się dowiedziałeś?
- Morse żyje, chociaż do powszechnej wiadomości dotarła tylko wieść o tym, że jest w bardzo, ale to baardzoo, kiepskim stanie. A MI5 poluje na was. Macie przechlapane.
- Nie dobrze…

Radović zawiesił głos oglądając zawartość torby. Była tam spora kolekcja pistoletów. Większości nie widział nigdy w życiu.
- Co to kurwa jest? Dobra, proponuję tutaj się przebrać korzystając z cienia. Coś jeszcze masz?
Słup ognia za ich plecami osiągnął swoje apogeum w rytm muzyki syren. Po zaledwie chwili nastąpił wybuch wywołujący uśmiech na twarzy Tonnego i Nikołaja. Tylko Collin zapatrzył się zmartwiony w tamtą stronę pewnie zastanawiając się czy kogoś nie zranili przypadkiem.
- Zdecydowanie proponuje się przebrać.

Mówiąc te słowa Nikołaj zaczął wyjmować kamizelki kuloodporne i podawać je każdemu. Sam wziął ostatnią przyglądając się jej trochę nie pewnie. Miała dziwne zaczepy i niezbyt wiedział jak ją założyć. Do tego czy tak cienki materiał mógł zatrzymać kulę? Przypatrywał się jak Collin zakłada swoją i powtarzał jego ruchy. Wcześniej zdjął kurtkę i podkoszulek. Zimny wiatr owiewał jego ciało. Mimo ciemności z bliskiej odległości obaj Anglicy mogli dostrzec blizny pokrywające ciało Serba. Ktoś go parę razy musiał postrzelić najgorzej wyglądały jednak przedramiona całe pokryte śladami po nożu. Blizny były paskudne, podczas walk Radović nie miał dostępu do fachowej opieki a lekarstwa było mało. Mimo temu stał tutaj przed nimi i to prawie w pełni sił. Musiał mieć naprawdę silny organizm.
- Wiesz coś o tej niemieckiej firmie? Wills sam wynajął samolot czy ktoś zrobił to za niego?

Pytanie Harlowa było rozsądne.
- Ta firma - Tony zaczął ubierać kamizelkę. - Ta firma to niemiecki potentat elektroniczny. Taki IBM. Dużo patentów i osiągnięć. Główny gotówkodawca CERN'u i innym podobnym. Mają instytuty i zarabiają na technologiach. Tak pokrótce.
- To wiemy już kto zrobił bateryjkę dla Willsa. Ale do czego?
Tony wzruszył tylko ramionami. Nawet nie wiedział o jaką bateryjkę chodzi. Nigdy nie widział zdjęć zrobionych przez Polskiego dziennikarza.
- Czego jeszcze się dowiedziałeś?
- Ten mail, który mi podaliście to był z tej firmy. Die Rose GmbH. Macie jeszcze co nieco w aktach. Jest tam też informacja o Marcu Stone, któremu to MI6 zabrała sprawę. Ale nie wydaje się by chciał zrezygnować.

Nikołaj właśnie oglądał jakiś mały pistolecik, patrzył się na nie jak na jakieś dziwadło.
- Szkoda gliny. Czyli wygląda na to, że Benz polazł na współprace? Dziwne. Wykorzystaliby go by nas powstrzymać.
- Ciężko powiedzieć. Widzisz. Nie bez kozery jechało z nim kilku operatorów. Ale nic nie wiadomo.
- Kozery? Nie ważne. Mogli być ubezpieczeniem, jakby mu nie ufali, wsadziliby go związanego do prywatnego samolotu. Znaczy jakby bardzo mu nie ufali.
- Może i tak.

Nikołaj obejrzał jeszcze raz mały pistolet i w końcu zdecydował zadać pytanie, które najbardziej go gnębiło.
- Gdzie ta popierdułka ma bezpiecznik?
Tony zaśmiał się.
- Nie ma.
Radović złapał klamke w dwa palce za rękojeść. Popatrzył jak na szczura. Cholernie angole potrafili spieprzyć nawet pistolet.
- Słucham? A co z niekontrolowanym wystrzałem? Dobra nie ważne. Ja tego nie dotknę. Co teraz robimy? Jak dostaniemy się do polski? Do tego z tym całym stuffem? Znacie jakiś kanał przerzutowy?
Radović spojrzał na Collina.
- O co ja pytam. Dajcie mi pięć minut.
Wyjął telefon, wybrał numer Ermina. Nikt nie podnosił.
- Cholera, nie podnosi... Żeby tylko go nie dorwali...
- Chcesz lecieć do Polski? - spytał Harlow patrząc na Radovicia - Mamy tylko poszlaki, nic dość wartościowego co mogłoby nam tam pomóc w poszukiwaniach. Nie wiem czemu zabrali Benza, ale może nie chodziło jedynie o pilnowanie by zachował wszystko dla siebie, może jest im potrzebny do czegoś więcej?
- Tak. Do spenetrowania bunkrów hitlerowskich w Górach Sowich. Tam są wszyscy ważni dla sprawy, pogadamy sobie z Willsem. Przestrzelimy mu kolano i zadamy parę pytań.
Nikołaj dość bezceremonialnie ładował właśnie znalezionego w drugiej torbie shotguna breneką. Zestaw wymiennych luf, dwa pasy taktyczne, chwyt pistoletowy i kolba były dla niego niczym wymarzony zestaw klocków lego dla dziecka. Niezbyt się orientował, że SAS takimi nabojami przestrzeliwuje zawiasy a gliny silniki samochodów. Pamiętał za to jak z chłopakami dorwali zdobycznego spasa i z nudów przestrzelili otwarte drzwi Hummera. Przednie i tylne.
- Bierzesz czasami pod uwagę nie-używanie-broni jako metodę działania? - wypalił od razu Colin - Jeśli znaleźlibyśmy się w Polsce, to na obcym terenie, przeciwko całej tej bandzie, mamy małe szanse. Może lepiej najpierw poszperać jeszcze tutaj, jeśli bezpośrednio zaatakujemy Willsa nie będzie już odwrotu.
- Przypominam, że to oni pierwsi wyjęli klamki. To oni pierwsi strzelili. No dobra, chcieli. Czy czasem bierzesz pod uwagę ściągnięcie cyngla? Polska to obcy teren ale tu jest ich teren. Poluje na nas Wasze KGB. Siedzenie tutaj jest głupotą. Najpierw to zadekowałbym się i poczytał akta potem albo dostał się do polski albo poszedł na współpracę.
Załadowany remington złożony w najkrótszą możliwą wersje wylądował w torbie a torba na ramieniu Serba. Wystarczyło rozpiąć torbę i wyjąć przenośną maszynę śmierci w wersji mini.
- Z tym mogę się zgodzić, może w aktach coś znajdziemy, ale wątpię by chcieli z nami współpracować. Prędzej wciągną nas w pułapkę, byli zdeterminowani by nas zabić, a my nie mamy na tyle mocnych środków by przekonać ich do zmiany planów.
- To co proponujesz?
- Tak jak mówisz, zaszyjemy się gdzieś na trochę, sprawdzimy czego możemy się dowiedzieć z dokumentów i będziemy się rozglądać. Zobaczymy jakie podejmą kroki, czy wciąż będę po cichu starali się nas dorwać, czy może zrobię coś więcej. A potem, choć nie podoba mi się ten pomysł, postaramy się dostać do Polski.
- Gdzie chcesz się zaszyć? Morse wytropił mnie w chwilę. Tym razem nie będą rozmawiać tylko wpadną z drzwiami.
- Nie możemy niczego wynająć, ani zatrzymać się u ludzi, których tu znamy, ale może... słyszeliście o squatersach? Gdybyśmy zajęli jakiś opuszczony budynek, magazyn albo mieszkanie, które stoi puste lub nie jest strzeżone? Z magazynem byłoby łatwiej. Co sądzicie?

Radović wzruszył ramionami.
- Może być.

Do torby z żalem wrzucił tetetke. Lubił tą broń ale miał tylko pięć naboi. Za to wymontował z znalezionego browninga magazynek i nabił go nabojami przeciwpancernymi. Magazynek wylądował w kieszeni torby. Chwilę stał trzymając czeskie CZ i włoską berretę. W końcu wrzucił Makaroński pistolet do torby a z niej wyjął zapasowy magazynek do 75. Pistolet nabił kulami HP a zapasowy magazynek z AP do wewnętrznej kieszeni kurtki. Podał torbę dla anglików. SAS czy tam MI mogło ich dorwać zanim znajdą lokum. Tym razem trafią jednak na zdecydowany opór i przekonają się, że trójka mężczyzn nie żyła bynajmniej z pielęgnacji ogródka.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-03-2011, 22:54   #105
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Michael usiadł, gdy tylko za dwoma gliniarzami zamknęły się drzwi. Jego ciało lekko drżało. W celi było zimno, ale był to też efekt przesłuchania. Historyk nie miał wątpliwości, że nikt się tu z nim nie będzie cackał. Ten cały Stan zdawał się być gotowy zmasakrować każdego, byle tylko usłyszeć to czego chciał. Każda inna odpowiedź zdawała się go tylko prowokować. Jarecki opuścił głowę. "Piep...ne gestapo" wyszeptał sam do siebie.

Nie wiedział już co ma robić. Stiv wydawał się być jego jedyną nadzieją na uniknięcie poważniejszych ran. Być może nawet mu uwierzy, jeżeli będzie usilnie upierał się przy swojej wersji. Ale nawet jeśli, to jakie są szanse, że kiedykolwiek stąd wyjdzie? Nie wiedział nawet w czyich jest dokładnie rękach i do czego ten ktoś może się posunąć. Coś mówiło Michaelowi, że w tym okropnym miejscu może spotkać gorszych ludzi niż Stan.

W myślach pojawiła się twarz Jean. Czy jeszcze kiedyś ją zobaczy? Wysłał ją do rodziny, powinna tam być bezpieczna. A jeśli nie? Jeśli tam ją dopadną? Wszystko wskazywało na to, że Benz i inni zadarli z potężną organizacją, być może powiązaną z rządem. Dla kogoś takiego nie powinno stanowić problemu odnalezienie dziewczyny, tym bardziej w domu jej rodziców. Jak mógł być tak naiwny, by ukryć ją w tak oczywistym miejscu?

Poderwał się na równe nogi, jakby chcąc coś zrobić. Nie mógł jednak uczynić niczego. Bezsilność trawiła go od środka i nie pozwalała spokojnie usiedzieć. Ze złości kopnął pryczę, ale to poskutkowało jedynie bólem nogi. Historyk, chcąc nie chcąc, usiadł ponownie.

Mike się nie odzywał, ale to dobrze. Michael nie miał ochoty na rozmowę. Znów zaczął się bać. Tym razem jednak nie o siebie, a o najbliższą mu osobę. Wplątał się w poważną aferę i wiedział, że choć ona w niczym tu nie zawiniła, są ludzie, którzy nie zawahaliby się jej użyć do swoich celów. A może się poddać? Może lepiej przyznać się do wszystkiego i przynajmniej oszczędzić jej tego wszystkiego? Jareckiego nawiedziła wizja jego żony siedzącej w takiej samej celi, czekającej na kolejne przesłuchanie.

Znów poderwało go na równe nogi, ale w tym samym momencie otworzyły się drzwi celi. W wejściu stał Stan. Nie wyglądał na zadowolonego, na jego twarzy pojawił się grymas złości. Historyk spodziewał się najgorszego.

- Chcesz zadzwonić? Jeden telefon - rzucił policjant.

- Słucham? - więzień nie dowierzał własnym uszom.

- Masz prawo do jednego telefonu! - prawie krzyknął Stan. - Chcesz z niego skorzystać?

- Eee... - Michaela na chwilę zamurowało. Gapił się tylko oniemiale na tego, którego uważał za swojego przyszłego oprawcę. - Jasne - odpowiedział w końcu.

Jarecki został poprowadzony kilkoma korytarzami, bardzo podobnymi do tego prowadzącego do jego celi. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie w jakimś niewielkim pomieszczeniu, w którym nie stał nawet jeden mebel, na obdrapanej ścianie, wisiał telefon. Historyk podszedł do niego i podniósł słuchawkę, ale zanim wykręcił numer odwrócił się w kierunku drzwi. Spoglądając na policjanta dał mu do zrozumienia, że nie chciałby, żeby ktoś przysłuchiwał się rozmowie. Tamten tylko spojrzał wymownie w górę, burknął coś i wyszedł.

Michael nie musiał się długo zastanawiać gdzie zadzwonić. Od razu wykręcił numer do teściów. Słuchawkę podniosła Jean.

- To ja Michael. Skarbie, posłuchaj, musisz jak najszybciej wyjechać od swoich rodziców. Weź ich nawet ze sobą. Zadzwoń też do moich rodziców, Marka i Michelle. Musicie się gdzieś ukryć. O mnie się nie martw, dam sobie radę, tylko muszę wiedzieć, że jesteście bezpieczni. O nic nie pytaj, nie mogę za długo rozmawiać. Kocham cię, pa - szybko odłożył słuchawkę.

Wierzył, że Jean go posłucha, starał się brzmieć jak najbardziej poważnie. Mówił szybko, żeby zyskać na czasie. Stan nie słyszał jego rozmowy, inaczej wszedłby do pokoju, by zabrać go z powrotem do celi. Jarecki postanowił więc wykonać drugi telefon. Zadzwoniłby do Colina albo Nikołaja, ale nie znał ich numerów telefonów. Pozostało mu do zrobienia tylko jedno. Zadzwonił do siebie. Po chwili odezwała się automatyczna sekretarka:

- Dodzwoniłeś się Jean i Michaela Jareckich, po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość - po chwili zabrzmiał sygnał.

- Cześć Marge. Jeśli jesteś u nas to pewnie odsłuchujesz tę wiadomość. Wyjechałem poza miasto, nie wiem na jak długo. Mogę tu zabawić trochę czasu, spotkałem nawet Mike'a. Poznałaś go jak byliśmy na Bałkanach, pamiętasz? Dzięki, że zgodziłaś się podlewać kwiaty podczas mojej nieobecności. Byłbym ci wdzięczny za zajrzenie od czasu do czasu do mojej skrzynki pocztowej, bo się jeszcze przepełni. Klucze są w kredensie - Michael wolał, żeby jego wiadomość brzmiała zwyczajnie.

Nawet jeśli by ktoś się zorientował, że to swego rodzaju szyfr, istniała mniejsza szansa, że zrozumie o co chodzi. Jarecki miał nadzieję, że Colin lub Nikołaj prędzej czy później odwiedzą jego mieszkanie, tak jak to mieli zrobić z biurem Benza, gdy widział ich po raz ostatni. Wówczas może otworzą jego skrzynkę i znajdą to co w niej ukrył. Miał nadzieję, że wspomnienie o Bałkanach wystarczy by naprowadzić któregoś z nich na trop, że to wiadomość skierowana właśnie do nich. Więcej zrobić nie mógł. Odłożył słuchawkę, odczekał chwilę znowu upewniając się, że Stan nie podsłuchuje. Policjant nie wszedł do środka, więc Michael zastukał w drzwi, a potem został odprowadzony do celi.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 10-03-2011 o 22:57.
Col Frost jest offline  
Stary 17-03-2011, 02:17   #106
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Wariatem jest ten,
kto żyje w swoim własnym świecie.



Biegł nie mogąc złapać powietrza. Panika powoli wdzierała się serce Nikołaja. Było ciemno, ale nie na tyle by nic nie widzieć. Daleko za nim słychać było odgłos diesla. Głośny silnik na wysokich obrotach. Coś trzasnęło. Biegł przed siebie, tam gdzie niewielki prostokąt lśnił oślepiającym światłem. Co jakiś czas, przez dziurę w starym dachu do środka hali, dostawały się jasne promienie światła. Tańczący w nich kurze zdawał się nie przejmować odgrywaną sceną.

Udo piekło okropnie, Radović,jednak nie zwracał na nie uwagi. Biegł. Buty bezgłośnie szeleściły o pokrytą rozbitym szkłem podłogę. Dżip - tak, teraz Nikołaj był pewien, że to dżip, - był coraz bliżej. Jeszcze chwila i Serb nie będzie słyszał swoich własnych myśli. Ależ długi ten magazyn. Jeszcze chwilka... Dopadł do wyjścia i uskoczył w prawo. Sekundę później - a może mniej? - z impetem wyskoczył za nim warczący pojazd. Zawył przeciągle gdy koła straciły przyczepność i zniknął w otaczającej go bieli.

Nikołaj siedział skulony, łapiąc powietrze w płucach. Nic nie widział. Słońce prażyło tak mocno, że nawet przez powieki raziło go w oczy. Lewą ręką zasłaniał się od zabójczego światła, prawą natomiast przytrzymywał się ściany. W oddali słychać było niski chrobot silnika. Wstał i nie wiedząc gdzie się znajduje, i czy przypadkiem nie jest jak czarna plama na białej tablicy, udał się wzdłuż chropowatego muru. Początkowo wolno, po kilku sekundach prawie już biegł. Nie potrafił jeszcze spojrzeć bezpośrednio w przestrzeń go otaczającą, ale było już lepiej. Dużo lepiej. Warko silnika nie cichł, stał się wyraźniejszy. A Nikołaj rzucił się w szaleńczy bieg.

Ściana skończyła się jak ucięta nożem. Wraz z brakiem oparcia, Serb, stracił równowagę i mało nie poleciał na klęczki. Szybko jednak ją złapał i zatrzymał się wzbijając tuman kurzu. Widział już całkiem dobrze. Widział plac i setkę Serbów z kałachami. Widział też kilkoro dzieciaków grających w piłkę trupią czaszką. Widział linkę, trzymaną przez dwójkę młodzieńców, na bliżej nieokreślonej wysokości. Gdzieś tam warkot silnika narastał, a Radowić dobrze wiedział, że ta wysokość to nic innego, jak sto pięćdziesiąt centymetrów. Nagle z hukiem, podrywając chmurę pyłu, otworzyła się brama na przeciwko. Ze środka wyszła, połączona w pary, grupka dzieciaków. Nikołaj zdawał sobie sprawę, że każdy z nich miał ponad metr pięćdziesiąt. A jeśli nawet by nie, to żołnierze - gówniarze z kałachami, - się o to postarają.

Dzieciaki szły ciągnąc za sobą nogi, ze wzrokiem wbitym w czubki podniszczonych butów. Starały się przeciągnąć to co nieuniknione. Dookoła słychać było gwizdy, wrzaski i radosne krzyki podrostków z karabinami. W śród śmiechu i strzałów Nikołaj ponownie wyłowił mrożący krew w żyłach odgłos. Warkot zbliżał się. Serb bał się tego odgłosu. Strach był irracjonalny i nie potrafił nad nim w żaden sposób zapanować. Zza jednego z magazynu wyskoczył jak rażony, jakiś człowiek. Zaraz za nim jechał dżip wojskowy, pomalowany w moro i z opuszczoną przednią szybą. Jeden z takich, co Amerykanie używali w Wietnamie. Za kierownicą siedział LeBlanc. Wygolona na "żołnierza" głowa pomalowana była zielenią i brązem. Morse siedział na siedzeniu pasażera i szczerzył zęby. Na pace, przy karabinie maszynowym PKT, stał żołnierz w stroju bojówki bośniackich rebeliantów. Wiek rebelianta zdawał się nie przeszkadzać w zabijaniu ludzi. Młodzieniec pociągnął za cyngiel i skosił uciekającego przed nimi człowieka.

Nikołaj nie widział jednak tego. Gnał przed siebie na ile boląca noga pozwalała. A trzeba przyznać, że nie bolała za mocno. Zaciśnięte zęby przywoływały by ciarki na plecy, gdyby słyszał ich zgrzyt, albo czuł ich zacisk. Cała jego uwaga skupiona była jednak we wrzasku i odgłosie strzałów. Nie potrafił teraz rozróżnić wystrzałów AK od PKT. Biegł i gdy dopadł mrocznego otworu bramy do kolejnego magazyny, zamknął oczy. Krzyk dzieci sprawił, że z zamkniętych oczy pociekły łzy...

***

Colin stał przy filarze. Mijający go ludzie nawet na niego nie spoglądali. Nie było ich dzisiaj wielu. Kino nie cieszyło się dobrą opinią. Ale jako jedyne w miasteczku puszczało filmy o konkretnej tematyce. Praca nie była może jakaś wspaniała, ale pieniążki z tego jakieś były. Prawda, że co jakiś czas musiał wywalić jakiegoś zboczeńca, który zabawiał się podczas seansu, ale poza tym śmiało mógł chodzić chodnikiem Londynu nie bojąc się rozpoznania. Taki plus pracy jako cieć. Minus - brak babek. Która normalna dziewczyna przyjdzie na film erotyczny do kina?

Seans się skończył. Ci ludzie nie śmiecą za wiele, więc Colin zrobił szybki obchód i wyszedł. Gwiazdy na nocnym niebie świeciły przyjemnie. Było na czym oko zawiesić. Tam Pegaz, tam Wielka Niedźwiedzica, a tu Orion i Kasjopea. Piękny widok. Stał tak chwilę przyglądając się niebu, co jakiś czas spoglądając na inne szczyty himalajów. Widok był zapierający dech w piersiach. Odwrócił się by spojrzeć na Kino, z którego wyszedł. Budynek w stylu japońskim, z wielkim podświetlanym szyldem "Burdel Video" i małym dopiskiem u dołu "zapraszamy". Niby nic, a dzisiaj było tylko siedem seansów.

Ostatni pasażer kolejki linowej wszedł do wózka, po czym rozległ się dzwoneczek i gdy zapaliło się zielone światło, wagonik ruszył z nieprzyjemny zgrzytem. Colin patrzył jak niebieska skrzyneczka, która sunie po niewidzialnej linie, znika powoli we mgle. Sprawdził, czy jego dwa granaty przeciw piechotne i manierka sił specjalnych jest na miejscu. Sprawdził swojego Glocka i Pustynnego Orła, czy aby są zabezpieczone. Sprawdził uprząż i liny. Sprawdził czekan. Sprawdził raki i latarki - czołówkę i patrolówkę na sznurku. Wysikał się na pobliskie skały i zaczął sprawdzać to wszystko jeszcze raz. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Gdy karabińczyk był już na miejscu, Colin, przeżegnał się szybko - mimochodem - i zaczął spuszczać się na niższe partie. Schodzenie z Mount Everest nie jest dla byle leszczy. W dole widział już Londyn. Piękne miasto. Gdy dotknął nogami półki skalnej, był na jakichś sześciu tysiącach. W oddali usłyszał wystrzał. Drugi, później trzeci. Zaklął w duchu i przyśpieszył zjazd na linie. Całkiem nieźle, pomyślał, gdy nogami oparł się o kolejną półkę skalną. Gdzieś niedaleko rozległy się kolejne wystrzały. Odpiął linę i ruszył w tamtą stronę. Przeciskał się pomiędzy skałami a gąszczem dziwnych krzewów. Gdy wyszedł na polane zamarł ze zgrozą malującą się na twarzy.

Na połaci białego śniegu stał Morse, w swej dziwnie za dużej kamizelce taktycznej wypchanej po brzegi. W lewym ręku trzymał rewolwer a w prawej naboje do niego. Na twarzy malował się dziwaczny grymas triumfu. Z kącika ust sterczało wielkie dymiące cygaro. Na plecach musiał jakiś karabin, a na głowie usadowiony był czarny beret. Śniegu było prawie po pas, lecz wokół syna Persifala i Betty puch był udeptany, a na udeptanym stał wielki turystyczny grill. Do nozdrzy Colina Harlowa dolatywał przyjemny zapach pieczystego.

- Hahaha, trafiłeś w samą porę. Jest porcja dla Ciebie. - powiedział Morse i wrzucił trzymane naboje w żar grilla.

Przez chwilę nic się nie działo, lecz gdy rozległ się huk, Colin, uśmiechnął się.

- Uwielbiam zapach kordytu. Co dzisiaj serwujesz?


Colin, mówiąc to poczuł jak jeden z pocisków przeleciał mu tuż nad uchem a inny z wizgiem odbił się od skał po lewej.

- Specjalność zakładu. Wystrzałowe serduszka.

Faktycznie, na ruszcie, w sąsiedztwie pieczonych ziemniaczków i kaszanki, leżały dwa jeszcze krwiste serca. Duże serca. Na jego nieszczęście, uwagę przykuł, wydawało by się, mało istotny szczegół. Otóż na skałach za plecami Morse'a leżał z rozłożonymi rękoma Nikołaj Radović. Na zakrwawionej piersi ciężko było zidentyfikować koszule, a w miejscu lewego sytka była wielka szrama. Koło Serba leżał Benz. To, że to on, poznać było można tylko po nieodzownych butach trekingowych, które zawsze nosił.

Przez twarz Colina przeleciał strach, tratując jak stado bizonów, przyjazny uśmieszek. Czas jaki zajęło mu wyrwanie z kabury Desert Eagle'a skondensował się i można było kroić go nożem rzeźnickim jak ser. Widział jak uśmieszek z twarzy Morse'a przygasa, jak zaraz później w jego oczach pojawia się zrozumienie i przeistacza się to wszystko w grymas okrucieństwa. Rewolwer w jego ręku powoli zmierza na linię łączącą ich obu. W tym czasie DE jest już wysunięty, a w oddali słychać zdeformowane Kkhrraaaaaaa...

Strzały padły szybko. Morse schował się za masywnym grillem. Desert ciążył przyjemnie w ręku, lecz Colina przeraziło, że już brak mu trzech kul. zostały tylko cztery, trzeba to wykorzystać. W tej samej chwili rewolwer Morse'a wypalił trzykrotnie. Jeden z pocisków przeleciał bezgłośnie przez nogawkę spodni Harlowa nie czyniąc mu krzywdy.Grill zatrząsł się lekko i Morse wypalił ponownie. Tym razem Colin siedział już za kawałkiem skały i wszystkie naboje rozbiły się o przeszkodę. Grill, pomyślał Colin. Tak, faktycznie, to był gazowy grill. Były SASowiec wychylił się zza zasłony, zlokalizował butle, która faktycznie stała niewinnie obok metalowej zasłony, i strzelił z satysfakcją. Huk i żar pozbawiły percepcji. Śnieg na przyległych skałach stopniał momentalnie. Chwilę potem Colin Harlow przyglądał się temu wszystkiemu z dumą, uczuciem spełnienia obowiązków i smutkiem. Żar miło ogrzewał twarz...

***

Michael Jarecki patrzył jak krople raz po raz ścigają się po baterii umywalki. Biurko, na którym pracował, usiane było różnorodnymi papierami. Dookoła panowała cisza, lecz nie pomagała ona Michaelowi się skupić. Szumiało mu w głowie, a myśli przekrzykiwały same siebie, dlatego podjechał sprawnie do półki, na której stało radio i włączył je na cały regulator. Gdy głos spikera zmienił się na jakiś rockowy utwór, Michael, wrócił do biurka i zaczął przeglądać notatki zapisane drobnym maczkiem. Przeglądał się im kilka minut, po czym, ze złością, rozrzucił wszystkie trzymane kartki po pomieszczeniu.

Siedział chwilę wśród deszczu o formacie A4 i gromkich braw dochodzących z radiowego koncertu. Był wyraźnie sfrustrowany. Rozejrzał się po gabinecie i zaklął obskurnie. Dźwięki z radia porwały jego słowa. Podjechał do regału z książkami i zaczął się wczołgiwać po schodkach, które pięły się powoli na piętro. Gdy się zmęczył, przysiadł na chwilę i spojrzał na swoje kikuty.

Obie nogi kończyły się, mniej więcej, tam, gdzie powinno zaczynać się kolana. Stracił je już jakiś czas temu, ale jeszcze do tej pory miewał widmowe bóle. Czasami nie spał całymi nocami, co róż podnosząc się z bólu i łapiąc za swoje nieistniejące stopy. Lekarze twierdzili zgodnie, że widmo minie. Że kiedyś przejdzie. Żaden jednak zapytany nie potrafił odpowiedzieć kiedy. Tymczasem Michael nie wiedział czy gorsze są te bóle czy brak nóg.

Spojrzał w dół. Zobaczył ściankę, która przecież od zawsze tam była, obłożona kafelkami miernej jakości.

- Cześć Mike
. - Powiedział do ścianki.

- Cześć. - rzuciła ścianka.

- Długo tak w ogóle siedzisz? - Zapytał się Michael z zatroskaniem

- Ja?

- No ty. A kto by inny?

- Ja? - zastanowił się Mike - Chyba z trzydzieści lat. Hahahah.

Głos Mike był zwykły, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Michelowi skojarzył się z wybielonym obrusem. Od karku aż po same stopy przeleciały go ciarki.

- A ty, Michael?

- Ja? - Zapytał Jareckidrapiący się w niewidzialną nogę.

- No ty. A kto by inny?

- Ja? - Michael nie miał pojęcia. - Wiesz? Nie mam pojęcia.

- Hahahaha... kiedy pora karmienia?

- Była. Zjadłem twoją porcję stary. Wybacz.

- Hahahaha...

Śmiech Mike'a zaczął przypominać mechaniczny łoskot. Coś jakby uderzanie dwóch prętów o siebie. Może dwóch kawałków drewna. Michael uświadamiając sobie to, wzdrygnął się i nagle przypomniał sobie po co zaczął włazić na górę. Obrócił się na brzuch i kontynuując wspinaczkę spoglądał jak zza murku, który, ot tak, stoi sobie na środku gabinetu wyłania się kościotrup. Ubrany był w niebieską koszule i dżinsy. Na rękach ma kajdanki. Szczęka kościotrupa podnosiła się i opuszczała w dziwnym mechanicznym śmiechu.

- Te, Mike! - Zawołał Michael będąc już prawie na piętrze.

Kościotrup spojrzał na swojego imiennika. Zdawał się uśmiechać od ucha do ucha.

-Zamknij się wreszcie. Niektórzy próbują tu pracować! - rzucił z wyrzutem inwalida, po czym, z grymasem bólu, usiadł na ostatnim schodku i zaczął masować nogi, których nie było. Palce co róż starały się złapać, coś w powietrzu i co róż mijały się z celem.

Po lewej, w salonowym lustrze, lekko łysy i bardzo siwy staruszek masował stopy dotknięte artretyzmem. Stopy były sine i zdawały się nie ruszać, lecz twarz staruszka, choć ogolona, była spowita grymasem zatroskania. Z dołu, do uszu staruszka, dochodził śmiech. Chichot przyprawiający o dreszcz. Przypominający trochę kaszel...

*
Nikołaj Radović, Colin Harlow
Obudził was huk. Wstaliście z tętnem grubo przekraczającym setkę i pierwszym na co zwróciliście uwagę, był Tony siedzący w słonecznych promieniach i przyglądający się, jak kilka metrów od was gołębie wzbijają tumany kurzu.

- To tylko gołębie przewróciły jakąś deskę.

Była godzina 7 minut 40.


*
Michael Jareki
Ciebie obudził kaszel. Szaleńczy kaszel osoby, która się dusiła. Dochodził zza ścianki. Dochodził z celi Mike'a.


__________________________________________________
Grafika:
oko
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 10-04-2011, 19:54   #107
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Nikołaj chwilę wstał ciężko oddychając. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł spoconą twarz, zmierzwił włosy. Próbował wyrzucić z pamięci sen. Paradoksalnie nie chodziło o poczucie zagrożenia, o żołnierzy z karabinami a o sznurek. Zbyt dobrze go pamiętał. Zbyt dobrze pamiętał odrzut kałach i głowy po spotkaniu z 7,62.
- Szlag...
- Złe sny?

Collin musiał wstać przed nim. Teraz siedział i ewidentnie się nudził.
- Gdzie skoczymy na śniadanie Nick?
- Dawno nie jadłem w Mac'u.

Powiedział Tonny na poły poważnie na poły rozbawiony. Siedział przez cały czas oparty o jedną ze ścian. Słońce nieznacznie przesunęło się po nieboskłonie, co przyczyniło się do przesunięcia promieni i tańczącego kurzu.
- Coś w ten deseń. Najpierw to zaplanowałbym co dalej.
- To zależy od tego czy już teraz mamy zamiar ruszać w pogoń za Benzem.

Harlow chyba ciągle się cykał.
- A mamy inne zamiary?
- Chyba nie. W takim razie czekam na propozycje, jakoś do tej Polski się musimy dostać, a mając na ogonie wojskowych nie będzie łatwo załatwić biletów.
- Najpierw to zobaczyłbym akta od Tonnego. Potem sprawdził broń a na koniec skołował łódkę.
- Do dzieła. O czym chcesz poczytać Nick?
- Opisie ran Morse. A jak nie ma to daj co masz. Chociaż... Dużo tego jest. Tonny, Ty zbierałeś te informacje, nie mógłbyś nam to opowiedzieć korzystając z teczki? Tak będzie szybciej niż jak wszyscy będziemy wszystko czytać.

Tonny wziął podaną mu teczkę, i zaczął przeglądać.
- Otóż jest tego trochę. Od czego zacząć?
- Leć po kolei. I tak trzeba wszystko przeczytać.
- Po kolei. Hmmm... No to Wils może? Sir Josef Wils. Tytuł w 1990 roku. Za prace nad rozwojem energetyki. Dwóje synów i córka. Cała trójka w stanach. Żona Julia, nie żyje. Szycha w Royalu. Karmnika nie posiada, bo nie dorobił się jeszcze posiadłości z ogródkiem, na którym mógłby ten karmnik postawić. Ma za to liczne mieszkania i apartamenty. Dużo koneksji. Szychy w ONZ, w rządzie naszym i innych państw. Częste podróże służbowe do Niemiec, Francji, Austrii i Norwegi. A także do USA, Australii, Argentyny i Iranu. Wykaz rozmów też wam nic nie powie. Bo jest ich chyba z milion. Jak chcecie to przeglądać, to potrzebny będzie komputer, bo nie wydrukowałem tego. W torbie bym się nie zmieścił.

Nikołaj szybko skonkretyzował co go interesuje.
- A rodzice, rodzeństwo, przyjaciele... Ktokolwiek na kim mu zależy?
- Rodzice są w UK. Mieszkają w Szkocji. Mam tu tylko podstawowe akta, więc o przyjaciołach nie mówią. Brat Eric jest wykładowcą w Monachium. Daleko poleciał, nie? Siostra Miranda z mężem mieszkają w Londynie. Miranda ma aż czwórkę dzieciaków.
- Czy ten brat ma jakieś powiązania z tą niemiecką firmą?
- Wszystko co wyciągnąłem z akt śledźtwa dotyczącego zamachów w Londynie pochodzi z akt komórki do zwalczania terroryzmu. Jest to wydział MI5. Ale co ciekawe, część dochodzenia skierowane było do lokalnego wydziału zabójstw. Było, bo od wczoraj już nie jest. Marc Stone był prowadzącym śledztwo. Zabrali mu wczoraj sprawę i utajnili. Koniec kropka.
- Nic dziwnego, że chcieli wyłączności, węszący gdzie nie trzeba facet mógł im nabruździć. Tak sami się tym zajmują i trzymają wszystkie karty.

Harlow się na tym ewidentnie znał. Pewnie z własnego doświadczenia. Radović postanowił mu jednak tego nie wytykać i pozwolić mówić Kulawemu.
- No i tutaj się zaczyna ciekawie. Jesteście głównymi podejrzanymi w sprawie zabójstwa LeBlanca. W sprawie podłożenia bomb i zaplanowania ataku terrorystycznego. A także... uważajcie. Za koneksię z Al-Kaidą, Z IRĄ, Z Irańskim rządem, lub inną organizacją terrorystyczną. Nie jest to jeszcze jasne z jaką. A także, co najważniejsze, za przeprowadzenie ataku terrorystycznego w Londynie. Od wczoraj widniejecie jako główni podejrzani. Wiecie co to znaczy?
Serb właśnie wykazywał się podzielnością uwagi. Nie dość, że odpowiadał Tonnyemu to rozkładał L9A1.
- Wiemy. Swoją drogą czemu brytyjczyk i serb współpracuje jednocześnie z IRĄ i Al-Kaidą? Jakieś logiczne wytłumaczenie?
- Albo to albo to. Nie razem. Biorą pod uwagę, że Al-Kaida przyznała się do zamachu. Ale czy trzeba w to wierzyć?
- Widać od jakiegoś czasu już kombinują jak nas wrobić, z takimi powiązaniami szybko stalibyśmy się sławni.

Harlow ponownie popisał się znajomością wrabiania innych podczas gdy jego funfel kontynuował czytanie informacji
- Góry sowie. Szybko utajnione, co prawda, ale dowiedziałem się kilku rzeczy. Otóż, odkąd odbył się atak terrorystyczny, w Góry Sowie, często latały nasze służby. A także, podobno inne wydziały MI. Wiem też, że dowodził w tych akcjach Morse.
- Nic nie udało cię się wyciągnąć?
- Niestety o górach to tyle. Chociaż nie, źle to ująłem. To tyle jeśli chodzi o SAS. Ale Royal wysłał tam dwa razy ekipę. Geolodzy, archeolodzy.
- Czegoś szukali, tylko czego? Masz coś ciekawego o tych badaczach?

Dla Collina za odpowiedź musiało wystarczyć przeczące pokręcenie głową. Były SAS niezrażony pytał dalej.
- Czego dowiedziałeś się o osobie, która wysłała mail do Benza?
- Mail nie jest przypisany osobie. Wysłał go najpewniej jakiś rzecznik, kierownik czy ktoś wysoko postawiony w firmie. Ta firma ma pewnie wielu takich pracowników. Mamy tylko IP, które należy do tej Róży.
-Coś jeszcze masz w tych aktach?

Nikołaja już nudziło to gdybanie. Chciał konkretów. Odłożył browninga i sięgnął po CZetke.
- Ehhh... - Tonny z lekkim zażenowaniem poczochrał się po głowie. - no jeszcze mniej więcej to, co udało mi się dowiedzieć na temat naszych akcji. Naszych... - powtórzył i zaśmiał się. - No ale nic to. Zatem było kilka akcji w Szkocji ostatnimi czasy. Było też kilka akcji typowo antyterrorystycznych. Jedna utajniona w Belfaście. Morse w żadnej nie uczestniczył. A jeśli tak, to nic o tym nie wiem.
Serb odłożył na bok wyjęty magazynek i sprawdził komorę nabojową.
- Dobra. Trochę już wiemy. Wszystkie tropy prowadzą nas do Polski, potrzebujemy tylko transportu. Mój znajomy odpada, wiedzą o nim. Legalnie nas wyśledzą a porwanie łatwo wyjdzie na jaw. Propozycje?
- Może spróbujemy wynająć łódź na fikcyjne nazwisko? Z tym, że nie tutaj w Londynie, ale w innym mieście, chwilowo tutaj jest dla nas za gorąco.

Harlow naprawdę miał niezłe pomysły jeśli chodzi o konspiracje. Czyżby odwracał role?
- Szkocja? Walia?
- Łatwiejsze do załatwienia niż przejazd przez English Channel, poza tym, gdybyśmy działali dość szybko wojskowi mieli by problemy z namierzeniem nas.
- Czyli tak. Kradniemy samochód, jedziemy do Wali, wynajmujemy łódkę na fałszywe nazwisko i jesteśmy w Polsce. Tylko skąd weźmiemy tyle kasy i skąd weźmiemy trefne papiery?
- Moglibyśmy na początek zaproponować im zaliczkę.
- A jak nie przyjmą? Jak będą chcieli kasę z góry? W końcu będzie ich o to prosiło trzech zakazanych typków.
- Bez przesady
- uśmiechnął się - Tylko ty wyglądasz na zakazanego, a dwóch Anglików marzących o podróży morskiej do Polski wcale nie musi wyglądać od razu podejrzanie.
- Rusek, kulejący anglik i jego rodak chcą wynająć łódź. Zupełnie przez przypadek od paru dni są pokazywani w wiadomościach.

Tonny zaśmiał się na te słowa. Gromki śmiech rozszedł się po starym, zdezelowanym magazynie.
- Tak, całkowity brak powodów do zatroskania. - Tonny zaśmiał się raz jeszcze. - Ale myślę, że kolejny raz mogę pomóc. Zajrzyj do wewnętrznej kieszeni twojej torby Niko, powinno tam być, ponad dwa kawfle.
Serb nie skomentował kolejnego przekręcenia jego imienia. Sięgnął tylko po kasę. Tysiąc przełożył do swego portfela resztę dał byłym komandosom.
- Myślisz i to nie tylko o klamkach. Ale może być za mało. Musimy jeść, ciuchy jakieś kupić, paliwo zatankować... Myślę, że 500 funtów spokojnie pójdzie. Do tego lewe papiery, wynajem łodzi. To nie jest samochód. Może lepiej helikopter porwać? Chyba, że... Nie uczono Was żeglugi?
Obaj pokręcili głową, Harlow postanowił odnieść się jeszcze do kwestii pieniędzy.
- W razie czego ja też mam pieniądze, co prawda tylko to co wyciągnąłem z konta, teraz pewnie już je zablokowali.
- Dobra panowie ale nadal nie widzę jak podchodzimy do łodzi i ją najmujemy. Nawet jak dwa kafle wystarczą. Nasze portrety pewnie są w każdym dzienniku. A może byśmy odwiedzili jaskinie? Może tam natrafimy na jakiś ślad? W końcu całego bunkru by nie wynieśli.

- Czemu nie? Potem nie będziemy mieli już ku temu okazji. Nie wiem czy cokolwiek tam znajdziemy, ale zawsze można sprawdzić. Będziemy tylko potrzebowali sprzętu, musimy też rozejrzeć się na powierzchni, nie możemy dać się tam złapać.
- Sprawdzisz? Ja się zbyt rzucam w oczy, podobnie Tonny. My w tym czasie kupimy sprzęt. Co prawda Tobą czy Benzem nie jestem ale trochę się na tym znam.
- Jasne, tak będzie najbezpieczniej
- poparł pomysł Harlow - Zabierzmy się za to od razu.
I tak też zrobili. Najpierw jednak Collin podskoczył i kupił w pobliskiej pizzeri trzy pizze i colę. Serb wraz z Cynglem założyli kominiarki rolując je jak zwykłe czapki, przynajmniej chodź trochę zmienią image. Potem ruszą na poszukiwanie koniecznego sprzętu do wspinaczki, krótkofalówek, racji, noży i apteczki.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-04-2011, 21:17   #108
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Po rozmowie z Nikolajem i Tonnym Colin bezzwłocznie wziął się za wykonywanie swojego zadania. Kaptur oraz ciemne okulary na nosie miały posłużyć jako kamuflaż, być może od pewnego czasu był pozbawiony dostępu do podstawowych źródeł informacji, jednak to co przekazał mu przyjaciel z wojska wystarczyło by przekonać go, iż jego twarz nie jest już tak anonimowa jak wcześniej. Ten rodzaj sławy niespecjalnie mu odpowiadał, szczególnie, iż wcześniej niektórzy ludzie mogli go przynajmniej kojarzyć z kilku eskapad i relacji z nich, teraz stał się raczej grubą rybą wśród zagrażających Londynowi terrorystów. Ten awans społeczny nie do końca go cieszył.

Na samo miejsce dostał się za pomocą transportów miejskich, nie korzystał z taksówek, bo kierowcy nie raz okazywali się zbyt wścibscy i mogliby go zapamiętać, opisać, wskazać, nie miał zamiaru tego ryzykować. Dojazd zajął mu więc trochę czasu, jednak wcale nie miał zamiaru na to narzekać, starał się po prostu wyglądać jak kolejny słuchający muzyki, nieco podstarzały skate z obciągniętymi spodniami (o to zadbał przed wkroczeniem do autobusu).

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ii1tc493bZM&feature=related[/MEDIA]

Wreszcie znalazł się przed metrem, miał niczym szpieg sprawdzić najpierw jak wygląda sprawa na zewnątrz, ilość wejść, w tym również ewakuacyjnych. Potem należało zająć się główną sprawą, przede wszystkim powinien zapamiętać rozmieszczenie kamer, które będzie mijał, a także liczbę strażników. Na koniec zostawała jaskinia, trasa do niej oraz jej otoczenie, w tym również wszyscy ludzie, którzy krzątali się wokół. Musiał dokładne wszystkiemu się przyjrzeć jeśli rzeczywiście znów chcieli się tam rozejrzeć. Akcja rozpoczęła się na dobre.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 19-04-2011, 17:52   #109
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Klamka zapadała. Tak to się chyba mówi, nie? Decyzja została podjęta. Kości zostały rzucone. Ruszyła maszyna, po szynach ospale...

Tak, był to może nie moment zwrotny, ale coś co dało nowy tor myślom i działaniom. Mike siedział w kiciu, tak samo jak Michael. Dziwne, że mimo iż oni oboje mają tak samo na imię to wszyscy wołają na nich inaczej. Mike i Michael. Beka, nie? Co do reszty, to Rodger siedzi w Polsce, jestem tego pewny, ale co on tam robi? Któż raczy wiedzieć? Ja nie, mimo godzin spędzonych w aktach... z tym, że wiem kto to wie na pewno. Mimo przeglądania wszystkiego do czego udało mi się dotrzeć, a dotarłem do ciekawych rzeczy, nie mam pojęcia co należy z tym zrobić. Co począć z taką wiedzą? Nikt tego nie uczy, nawet w najtajniejszych szkołach CIA czy MI6. Musicie spojrzeć na to z mojej strony. Co zrobilibyście, gdyście nie mieli wiele do stracenia - no, w zasadzie bardzo mało, może nawet całkiem nic - i zobaczyli, że świat toczy się całkiem inaczej niż sobie to wcześniej wyobrażaliście? Otóż ja postanowiłem działać. Tak, może naoglądałem się filmów, ale ktoś kiedyś powiedział: "Obojętność to paraliż duszy, to przedwczesna śmierć" i zgadzam się z tym w całym zakresie. Dlatego mimo początkowo sceptycznego nastawienia zamierzam pomóc chłopakom. I to nie tylko kołując im broń, czy sprzęt. O nie! Może i dużo wody upłynęło nim ostatni raz byłem w akcji, ale jeszcze pamiętam jak się trzyma gnata!

*

Klamka zapadła po raz drugi, gdy podjęta została decyzja o udaniu się do odkrytej niedawno jaskinie. To była grubsza akcja i Tonny wolał chyba strzelać się na ulicy ze swoimi kolegami z SAS'u niż kuśtykać pod powierzchnią ziemi. Cóż jednak było poradzić? Chłopaki mieli słuszność. To warte było ponownego zbadania. A nawet zbadania a eksploracji.

Zabrali się zatem do sporządzenia tego co było im potrzebne. Oboje, Colin i Nikołaj, znali się na tym nie najgorzej. Tonny o wędrówkach podziemnych czytał tylko w gazetach, ale tamci mieli świerzą przygodę już za sobą. Powili plan nabierał kolorków. Powoli kształtowały się różne opcje. A jak wszystko dobrze pójdzie, to nie będą mieli Operatorów na głowie. Potrzebny sprzęt został spisany na liście i podjęta została decyzja co gdzie kupić. Colin ma się rozejrzeć.

Tak było w teorii, a w praktyce?


Colin, miałeś dziwne wrażenie, że już gdzieś go widziałeś. Gdzieś, gdzieś gdzieś. Myśli mieszały Ci się chaotycznie w głowie.
Szedłeś spokojnie chodnikiem koło wejścia do metra King’s Cross gdy z czarnej otchłani remontowanej stacji wyłonił się metys. Biały czysty kask, który miał na głowie, aż raził. Jego czarne przenikliwe oczy spojrzały na Ciebie. Miałeś nerwa, ale wytrzymałeś spojrzenie. To właśnie wtedy poczułeś, że go znasz. Odwrócił się i poszedł wzdłuż ulicy. Ty cały czas szedłeś - byłeś jak inni ciekawscy przechodnie dzisiejszego dnia. Z tym, że przechodziłeś już tędy czwarty raz. Kilka krotnie stałeś przy pobliskich straganach i kupowałeś gazety albo owoce. Na koniec zjadłeś lunch w knajpce po drugiej stronie ulicy.

Policję widziałeś dwa razy. Raz, gdy jadłeś lunch, przejeżdżali radiowozem zajadając pączki. I drugi, gdy stałeś w kolejce po gazetę pędzili gdzieś na sygnale. Stacja metra była w dalszym ciągu remontowana. Kilka razy podjeżdżały mniejsze lub większe ciężarówki czy busy z dostawą, dwa razy wywożono śmieci. Gruz i pomniejsze jakieś. Całość jest odizolowana siatką i tablicami informacyjnymi. Pracowników było z 20. Ale to dopiero wyjaśni się na koniec zmiany. To ma też swoje dobre strony. Przypomniało Ci się, że nie ma tam zasilania. Zatem być może, nie ma też włączonych kamer.
Ale ten meksykanin ciągle Ci chodził po głowie. Czy skoro ty go skąd znałeś, to on mógł Cie rozpoznać?

Nikołaj, Ty z Tonnym zajęliście się sprzętem. Kto wie, może to ta łatwiejsza część zadania. Sklepów ze sprzętem było bez liku. Małych, znajdujących się w mniej uczęszczanych rejonach, bądź tych wielkich niczym markety, gdzie czas płynął szybko, a półki wypełnione były wszelakim sprzętem. Po kilku godzinach byliście posiadaczami: trzech czekanów, trzech zestawów ekspresowych, trzech uprzęży, sześciu zestawów lin i dwóch plecaków na liny, a także rękawic, karabińczyków, trzech zestawów asekuracyjnych. Tonny wziął sobie dodatkowo nóż Work.
Dodatkowo zaopatrzyliście się po latarce taktycznej, po czołówce i zwykłej rezerwowej o potrójnym zakresem świecenia. Wzięliście zestaw zapasowych baterii i trzy termosy po litrze każdy. Mieliście w zanadrzu jeszcze prawie tysiąc dolarów Tonnyego, a dzień chylił się ku zachodowi. Była 19 a wy nie napotkaliście jeszcze żadnych oznak pościgu.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 02-05-2011, 22:34   #110
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Niektórzy uwielbiają zakupy, popadają nawet w uzależnienie od nich. Nikołaj do nich nie należał. Szybko zakupili to co Harlow ustalił, na szczęście serb znał się na wspinaczce na tyle by mu nie wcisnęli jakiegoś gówna. Do zakupów z własnej inicjatywy dołożył trzy krótkofalówki, nowe ciuchy, nóż o stałej głowni, jedną apteczkę i trzy zestawy pierwszej pomocy, wódkę, lusterko, przybory higieniczne i zapasy na cztery dni dla wszystkich. Generalnie obaj z Tonnym wyglądali jak juczne muły niosąc ten cały syf, odeszli kawałek a Radović zadzwonił do Collina. Chwilę rozmawiali czego skutkiem była jeszcze jedna runda po sklepach. Tym razem by nie wzbudzać sensacji wchodził sam Cyngiel i to bez poprzednich zakupów. Po chwili uzupełnili swój sprzęt o trzy kombinezony robocze i kaski. Były SAS wybrał naprawdę fajne ciuchy. Do kieszeni na piersi mieściła się CZ.
Gdy skończyli wybrali się na spacer do najbliższej stacji metra. Po drodze poinformował anglika co zamierza. Ucieszył się, że Tonny nie przypomina Harlowa. Wiedział, że się dogadają.
Serb wyciągnął z kieszeni ostatni z zakupów, starą komórkę. Czekał cierpliwe na połączenie, w końcu usłyszał swego rozmówcę.
- Stone słucham.
- Chronić i służyć... Trochę chujowo, że MI myśli tylko o "służyć", nieprawdaż?
- Kto mówi?
- Radović.
- Radović? Gdzie jesteś?

Gliniarz miał lekko poirytowany ton za to serba zatkało to pytanie, nie miał zamiaru na nie odpowiadać.
- Odsuneli Ciebie od sprawy. Co zamierzasz?
- Gdzie jesteś Radović? Połowa osób, która w Królestwie może nosić broń cię ściga.
- Thames House. I nie mam zamiaru by mnie złapali Stone. Co zamierzasz?

Podczas podawania jako miejsce swego pobytu siedziby służb specjalnych głos miał poważny.
- Ja co zamierzam? Ja sobie siedzę i popijam herbatkę w kawiarni, to ty masz kłopoty, Radović. Oglądasz telewizję? Security Service depcze Ci po piętach.
Mechanik już miał coś odpowiedzieć gdy anglik ponownie zabrał głos.
- Ale tak, zabrali mi sprawę. Zabrali akta i całę dochodzęnie szlak trafił. Jesteś niegrzeczny Serbie.
- Po prostu w tym parszywym kraju emigranci muszą robić robotę glin i wyciągać sprawki rządu na światło dzienne.
- Robotę glin? Strzeliłeś do Morse'a. Wykrwawia się teraz albo może już nie żyje. Spotkajmy się, przedstawisz swoją sytuację i zobaczymy co da się zrobić.

- Zapomniałeś o francuzie. Znasz moje racje. Być może nawet podejrzewasz jak długa jest lista osób zabitych przez Morse'a. Liczyłem na wymianę informacji ale skoro tak. Miłego życia pod butem garniaków.
- Wyszczekany jesteś. Tak to ujmujesz, jakbym to ja miał stracić na wymianie informacji.

Anglik w odpowiedzi usłyszał... ciszę. Radović rozłączył się. Wyłączył telefon, wyjął baterie, włożył i jeszcze raz odpalił komórkę. Nie wiedział czy to coś pomoże ale na pewno nie zaszkodzi. Wybrał numer gliniarza.
- Słuchaj mnie. Póki co nic nie wiesz. Masz telefon na podsłuchu. Być może właśnie mnie namierzają przez Ciebie. Póki co wszystko wiesz dzięki mnie. Benz jest w polsce za sprawą niemieckiej firmy Rose wraz z nim jest masa komandosów z SAS. Co powiesz?
- Że mnie zaskoczyłeś. Co zamierzasz?
- Dorwać ludzi za to odpowiedzialnych. Chyba, że Ty ich dorwiesz pierwszy. Czyli jesteś dla Willsa i spółki alternatywą. Tą lepszą dla nich dla mnie gorszą. Ale wolę się zabezpieczyć. Jak nie zdziałam nic swoimi metodami to fajnie by było jak by ktoś inny ich dorwał. Jakkolwiek. Nie myślisz podobnie?

- Widzisz, nie myślę. Uważam, że wszystko da się załatwić na drodzę prawnej. Jeśli masz rację, to złapiemy tych ludzi i wsadzimy, a tobie postarm się pomóc. Ale wydaje mi się, że urządziłeś sobie z tego prywatną wojenke i myślisz, że masz wszystkich przeciwko sobie. Co ty na to powiesz?
- Niezupełnie. Daj mi pluton najemników to wtedy zrobię z tego wojnę. Nie dogadamy się. Miłego zamaitania wszystkich gówien MI.
- Radović bądź rozsądny. Nawet jeśli jest tak jak utrzymujesz, że jest. To nie wygrasz z nimi. A może nawet tymbardziej nie wygrasz jeśli tak jest. To wszystko może się udać, gdy prokuratura dowie się o wszystkim. Złożysz zeznania. Wskarzesz kogo trzeba, my go przesłuchamy. Dojdziemy do winnego.
- Ech... Myślisz, że tak funkcjonuje świat? Kiedyś spotkałem takich jak oni. Nazywali się inaczej ale wszyscy są tacy sami. CIA, KGB, MI... I prokuratura nic im nie zrobi. Na pewno znasz takie przypadki. Powodzenia i nie wchodź mi w drogę. Nie wysyłaj za mną glin. Zabiję.

- A ja? Co mam ci życzyć? Bo nie chcę twojej śmierci, a życzyć ci powodzenia, to jak życzyć śmierci komu innemu.
Serb parsknął śmiechem i się rozłączył. Wyjął baterie i wyrzucił wraz z resztą do kosza tuż przy wejściu do metra. Obaj mężczyźni jednak minęli wejście do niego i weszli w bloki. Radović opowiedział byłemu SASowi obie rozmowy i powiedział co zamierz zrobić. Buchnąć taksówkę i wyeliminować taksiarza. Anglik wyraził swoje niezadowolenie, kolejny mięczak. Mechanik westchnął i zaciągnął się fajkiem.
- Możemy go związać, zakneblować i rzucić gdzieś... W sumie nie wiem gdzie żeby nie zdechł z głodu ani się nie uwolnił. A do dorwania Meksa potrzebujemy samochodu.
- Możemy też ukraść samochód. Naprawdę musimy mieszać w to osoby trzecie?

Tonny dmuchnął i rozgonił dym dłonią.
- Gliny szybciej namierzą kradziony samochód. Zresztą to nie takie proste.
- No nie proste, fakt. A czy robimy coś prostego? Jak dla mnie bardziej niebezpieczne jest ładownie się do samochodu z osoba trzecią na pokładzie.
- Osobę trzecią się zlikwiduje. Taksiarz czy Meks zatrudniony do badań geologicznych co to za różnica? I tak wszystko poszło nie przez Willsa a Morse.
- Pieprzenie Nik. Tak można usprawiedliwiać nawet tych wpadajacych do szkówł z kałachami. W Bośni też tak robiliście?

Tonny mówił bezpośrednio. Nie owijał w bawełne.
- Ale tutaj - podjął dalej - tutaj trzeba oprócz siły trochę finezji. Jak Izraelici a nie jak Specnazi.
Serb zapatrzył się na trzymanego papierosa.
- W Bośni robiliśmy gorsze rzeczy. Dużo gorsze. Niezbyt widzę Tonny różnicę między SASem, Specnazem, Mosadem a Al-Kaidą. Co najwyżej różne interesy. Morderstwo to morderstwo i nie ma co go usprawielidiwać. Finezji? Przecież nie chce go kropnąć w środku miasta. No ale dobra, buchniemy jakieś auto. Znasz się na tym?
- Nie
- zaśmiał się. Rozejrzał się po prarku. Słońce było jeszcze wysoko i raziło w oczy. - Ale na przedmieściach można na pewno wpaść do kogoś do domu. Zakneblować go, ukraść auto a zakneblowanego zamknąć w szafie na długie godziny. Przedmieście ma to do siebie, że z tamtąd bliżej poza miasto niż do jego centrum. To może zmylić tych co już nas rozpoznają.
Radović zaśmiał się serdecznie wtórując anglikowi. Rozumiał się z kulawym znacznie lepiej niż z Collinem.
- Dobry plan. Dobry. Ale ja kiedyś słyszałem, że do starszych merców można dorobić kluczyk za pomocą pilnika do metalu i śrubokręta. Kwestia tylko, że szybciej wyjdzie kradzież.
- Jesteśmy na wyspach brytyjskich, pamiętasz? Tutaj starszego merca jak na życzenie. Co innego takiego z drugim krzyżykiem na masce. To tak, ale stare. Wszystko wywiezione na wschód europy. Tam dokonują żywota.
- Dobra Tonny. Pakujemy się w taksę i na przedmieścia. Licz się tylko z tym, że kolo na przedmieściach może mieć rodzinę. A! I kupmy za wczasu taśmę izolacyjną i zaciski do drewna.

-Zaciski? O rany! - zaśmiał się. - No dobra, jak dla mnie bomba. Z tym, że lepiej autobusem niż taksówa. A i popraw czapeczkę.
Zaśmiali się tym razem wspólnie.
- Mówisz, że mi w niej nie do twarzy? Dobra, chodźmy do autobusu.

***

Półtorej godziny później Serb czatował na przedmieściach. Jechali tu dwoma autobusami i taksą. Zanosiło się na zmierzch. Żeby tylko metys nie skończył wcześniej pracy.


Pod jeden z obserwowanych domów podjechał ciemny ford. Fajna maszynka, nie rzucająca się w oczy. Radović patrzył jak wysiada z niej młody chłopak w garniaku, nie za dobrym swoją drogą. Wyglądał jak akwizytor.
Młodzieniec prześlizgnął wzrokiem po idącym w jego stronę mężczyźnie. Ciemna bluza z kapturem a na to rozpięta szara lekka kurtka. Raczej chroniąca od ewentualnego deszczu niż zimna. Odruchowo spojrzał na niebo. W nocy mogło padać.
Chłopak odwrócił się w stronę domu naciskając na kluczach automatyczną blokadę. Zamyślił się o kolacji, zasłuchał w sączącą się z słuchawek muzykę. I nie usłyszał gdy Serb do niego podbiegł. Poczuł tylko lufę pistoletu przy nerkach i usłyszał groźny głos z wschodnim akcentem.
- Drgniesz lub krzykniesz to zginiesz. Chce tylko samochód. Otwieraj drzwi.
Radović potwierdził swoje słowa pchnięciem lufy. Młody drżącymi dłońmi spróbował otworzyć drzwi ale klucze mu upadły. Serb odstąpił o krok, pistolet powędrował do kieszeni.
- Mogę go wyciągnąć w każdej chwili. Podnieś klucze. Nie chcesz chyba ginąć za samochód.
Chłopak podniósł klucze i otworzył drzwi. Powoli wszedł do środka a Serb za nim. CZ pojawiło się znowu w rękach Nikołaja.
- Wyjmij kluczyki od samochodu i połóż je na podłodze. Dobrze. Jest tu ktoś jeszcze? Matka, siostra, dziewczyna? Jeżeli raptem mi wybiegnie to ją zabije a tak tylko zwiążę i gdzieś zamknę.
Chłopak pokręcił głową.
- Jakby co będziesz miał je na sumieniu. Łapiesz? Pewny jesteś. Dobra, prowadź do jakiegoś pokoju z szafą. Zwiążę Ciebie i zostawię. Samochód będzie jutro pod Big Benem. Już wtedy mi nie będzie potrzebny. Ale jak będziesz na mnie czekał to zabije, łapiesz? No. To prowadź.
Radović miał zamiar związać kolesiowi ręce, zakneblować, wsadzić do szafy a szafę przewalić na podłogę drzwiczkami do dołu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172