Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-05-2011, 22:01   #111
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Sporo czasu spędził na obserwacjach, dobry wywiad, poznanie terenu i ewentualnych przeciwników, trudności na jakie można napotkać, wszystko to było niezwykle ważne. Colin jako były wojskowy znakomicie zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego właśnie dokładnie przyglądał się wszystkim, istotnym jego zdaniem elementom. Musiał wywiązać się ze swojego zadania, bo tego od niego oczekiwano. Na szczęście praca nie poszła na marne, kilka szczegółów mogło im się przydać, a na pewno ułatwić zadanie.

Jego uwagę przykuł szczególnie jeden z pracujących tam mężczyzn, ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Colin nie był pewny kim dokładnie jest ten człowiek, jednak dałby sobie rękę uciąć, że już go kiedyś widział. Było to zresztą całkiem prawdopodobne, mógł tu pracować już podczas ich wyprawy. Postanowił zapamiętać tę twarz.

Niedługo później zainteresował się kolejnymi dostawami jakie dojeżdżały na miejsce, wokół krzątała się spora grupka ludzi, co akurat wcale nie musiało być złe dla ich planów. Pracownicy znali się i oszukanie ich mogło się nie powieść, jednak już ochrona nie musiała rozpoznawać każdego z nich. W tym odnajdywał szanse na powodzenia, należało jedynie w umiejętny i rozsądny sposób podejść do zadania.

Gdy o tym rozmyślał zadzwonił jego telefon, jak się okazało dzwonił Nikołaj, który najwyraźniej nieco się już za Anglikiem stęsknił. Harlow przystanął obok jednego z pobliskich przystanków i odebrał połączenie.

- Słucham – zaczął Colin.

- Zakupy zrobione – oznajmij Serb po czym od razu spytał - Jak tam?

- Nie wygląda to tak źle. Wciąż prowadzone są naprawy, kręci się sporo osób, ale to właśnie może być nasza szansa.

- Czyli wszystko bez zmian?


- Dokładnie – potwierdził Harlow - Prace są prowadzone cały czas, ekipa budowlana ma wolny wstęp na ten teren. Potrzebujemy tylko kasków, odpowiednich ciuchów i dobrego wyczucia czasu, a może nie będzie zbyt trudno. Przynajmniej na początku - powiedział i dopiero po chwili dodał - Widziałem tu jakiegoś Metysa, nie jestem pewien kim jest, ale wygląda na prawdę znajomo...

- Może foka?


- To raczej jeden z pracowników, musiałem go już wcześniej spotkać –
odparł Colin.

- Był taki jeden Meks. – Radović przemówił po krótkiej ciszy - Wafel Willsa, oprowadzał. Słuchaj, on już skończył pracę?

- Nie, zmiana dopiero będzie. – Obejrzał się za siebie sprawdzając czy nikt go nie podsłuchuje, w oddali widział wciąż mocno zapracowanych budowlańców.

- Zgarniemy go z Tonnym i podpytamy o małe co nieco.

- Będę was obserwował, potem zajmę się załatwieniem ubrań.

- Kupimy ubrania i skołujemy samochód. Powodzenia.


Rozłączyli się, obaj dobrze wiedzieli co mają robić. Colin jednak nie miał zamiaru jedynie wystawiać Metysa Serbowi, w razie gdyby coś poszło nie tak, ktoś przypadkowo zobaczyłby jak Nikołaj grzecznie pakuje pracownika na tylne siedzenie, musiał zareagować. Poza tym chciał się również upewnić, że jego towarzysz nie zacznie rozmowy z Metysem od solidnych tortur.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 24-05-2011, 00:05   #112
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- Co?
- Po cholerę Ci taki grat?
- Podoba mi się.
- Chester, przecież stać cię na nowego rouver'a.
- Chrzań się Robert. Nie nazywaj mnie tak.
- O powaga powaga. Odkąd jesteś kierownikiem zmiany, to pierdolca dostajesz. Masz po...
- Ja dostaję? To ty przychodzisz tutaj i pieprzysz o jakichś głupotach. O samochodach, a ja za ciebie oczami świecę u szefa.
- A co? Gadał coś?
- Raz, ale nie o to chodzi. Wiem, kurwa, udało mi się, ale nie wykorzystuj tego, do cholery. Przecież jak cie przyłapią na jaraniu w pracy, to nawet ja ci nie pomogę. A nie wiem czy będę nawet chciał.
- Co...
- Zamknij się i słuchaj. Jim dzwonił dzisiaj rano do twojego byłego szefa. Gadali dość długo, a minę po tym wszystkim miał niepokojącą. Dlatego, Robert, na miłość Boską, skup się przez najbliższe dni i uważaj co i gdzie robisz. Jim może być cięty.
- A co mógł powiedzieć, ten stary...
- Nie wiem, ale jeśli nawet naściemniał to jego słowo przeciwko twojemu. Jim nie potrzebuje pretekstu. Dlatego nie jaraj! I przestań zajmować się gadkami na temat samochodów. Idź się przydaj.

Robert spuścił głowę i poszedł robić coś. Poszedł się przydać. Stanął tylko na chwilę na końcu korytarza rozejrzał się i ruszył przez lewe drzwi. Christopher, czyli Krzysiu, stał jeszcze chwilę. Miał problemy z kolegą. To Robert ściągnął go z Polski. W Polsce jakaś ledwo płatna praca, to co miał uczynić? Przyleciał. A Robert wziął go do siebie do domu. A teraz być może będzie musiał go wylać. Koszmar.

Pracę skończył o dziewiętnastej, zamknął swój gabinet i wyszedł przed budynek. Faktycznie, zarabiał wystarczająco dobrze by zamienić swojego starego i wysłużonego forda, na coś eleganckiego. Ale ukochał się w tej maszynie. Tylko czy Julia będzie tolerowała jazdę w takiej granatowej gablocie? To się pewnie okaże. Wsiadł zatem do auta, odpalił i pojechał na zakupy, jakoś musi wyglądać na wieczornym spotkaniu z Julią.


***
Nikołaj Radović
Buchnęliście auto. Poszło całkiem gładko. Co prawda szafa typu komandor nie chciała się przewrócić, - poza tym nie dało by to pożądanego efektu, - ale miała zamknięcie na kluczyk, to też działała jak swoiste więzienie. Wcześniej chłopaka oczywiście związaliście i zakneblowaliście. A zasłonięte oczy dodatkowo zabezpieczyły was przed zdemaskowaniem. Przynajmniej tym wizualnym.

Auto, granatowy ford, rocznik bez znaczenia, stał sobie spokojnie przed domem. Odpalił na strzał, co wprawiło was w jeszcze lepszy humor. Szybka rundka wokół osiedla by nie dało się zwrócić uwagę gdzie konkretnie zmierzacie i dzida do centrum.

Colin Harlow
Dzień chylił się ku zachodowi. Patrzyłeś jak coraz dłuższe cienie skrywają przed słońcem największe miasto Wielkiej Brytanii. Londyn idzie spać. Gdy zrobiło się już prawie zupełnie ciemno zobaczyłeś granatowego forda podjeżdzajacego na parking jakieś dwieście metrów od wejścia do tunelu. Zdawało Ci się, że siedzą tam znajome osoby. Lecz z tej odległości nie mogłeś być pewien. Dopiero utykanie jednego z nich upewniło Cię do końca. Tak też przybyli na miejsce Tonny i Nikołaj. Dream Team. Brygada Podwyższonego Ryzyka.

Nikołaj Radović
Dojechaliście, wysiedliście i widzicie przed sobą wejście, które Ty przekraczałeś wcale nie dawno.




The Show Time!


***

- No cześć.
- Robert słuchaj okradli mnie!
- Co? Co chatę? Co z moim soniaczem?
- Pieprzyć soniacza, ukradli mi forda. Przysz...
- Tego rzęcha? To dobrze, kupisz sobie teraz nowe.
- Jak to dobrze?
- No dobra nie dobrze, ale nie musisz się teraz go pozbywać. Zgłaszałeś to?
- Tak, zaraz mają tu być by zeznania spisać. Powiedz mi, jak jest po angielsku "zamknięty w szafie"?
- W szafie cię zamknęli?
- No słuchaj miał chyba gnata, wiesz, powalił mnie na ziemię, zaczął grozić mi, mojej dziewczynie i matce, później zabrał kluczyki i zamknął w szafie.
- Widziałeś go?
- No chyba tak, to pewnie jakiś dresiarz. Jest ich tu pełno. Kurwa, na dragi nie miał i mi furę rąbnął.
- Bo przeprowadziłeś się na jakieś zadupie. Trzeba było w mieszkanku w porządnej dzielni, jak ja.
- Skończ mi pieprzyć, przecież u was wczoraj kropnęli gliniarza.
- Nie gliniarza, tylko żołnierza SAS'u. I nie kropnęli tylko postrzelili. Ty, stary, słuchaj, podobno u Szymona sąsiada też okradli. Znaczy on miał porządne auto. Chyba toyotę, ale przyszedł do niego podobno jakiś kolo, zapukał i z pistoletem w ręku kazał oddać kluczyki.
- Nom, ale co ty pieprzysz, prze...
- Tak było. Tylko Szymon mówi, że pewnie tamten stary pedał komuś kasę wisiał i dlatego mu auto rąbnęli.
- Ja nikomu nie wiszę.
- No pewnie nie, ale...
- Co ty mi tu? Nie, to nie. Nie wiszę. To był jakiś Rumun pewnie. Kurwa wszędzie ich pełno.
- No pewnie i tak.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 02-06-2011, 21:49   #113
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- Mike? - Michael spytał zaspanym głosem. - Wszystko gra? - nikt nie odpowiedział. Kaszel na zmianę z charczeniem, przywoływał gęsią skórkę. - Mike?! - Jarecki krzyknął. - Mike, do cholery, odezwij się!

Nie odzywał się. Jarecki zaczął się denerwować. Turzyński co rusz kaszlał tylko i chrypiał. Coś stuknęło, przycichło i gdy Michael wołał Mike'a to jakby przycichło a później zaczął kaszleć mocno. Wydawało się, że coś powiedział, ale niezrozumiale.

- Stary, jesteś tam? Żyjesz? Potrzebujesz pomocy?! - Michael wciąż próbował.

Otworzyły się drzwi. Ktoś wszedł do korytarza i zaklął pod nosem. Nie było słychać co dokładnie. To był ten gburowaty. Podszedł szybko do celi blondyna i spojrzał na niego. Jego mina jakby zmizerniała gdy zobaczył więźnia po czym rzucił szybko okiem na sąsiednią celę.

- Wstawaj konusie! - krzyknął prawdopodobnie do Mike'a, ale zaraz wyprostował się, a na jego twarzy nie malowało się nic dobrego. Poderwał krótkofalówkę do ust i kazał koledze otworzyć drzwi celi A5 i wezwać lekarza. Dodał, żeby tamten zrobił to natychmiast. Drzwi się otworzyły, Stan wszedł do środka. Stiv pytał się przez krótkofalówkę co się stało, potwierdził też, że lekarz zaraz będzie.

- Co mu zrobiliście sadystyczne gnoje?! - Michael podszedł do drzwi swojej celi. - Jeszcze wam było mało?!

- Zamknij się! - strażnik, czy też policjant wrzasnął bez ogródek. Facet krzątał się po celi Turzyńskiego. Chwile mijały nieubłaganie. Z tym, że za bardzo nie było wiadomo czy dobrze, iż tak wolno czy źle. Po chwili odezwała się krótkofalówka:

- Stan, co tam się dzieje? <szum> Odpowiedz <szum> - ale Stan nie odpowiedział. Słychać było tylko jak głośno oddycha i mówi jakby coś do siebie. - Stan! <szum> Jefferson jedzie. <szum> Lekarz też w drodze. <szum> Stan, mam złe wieści. Tych więźniów przejmuje MI5. <szum> Stan jesteś tam?

To wszystko było niepokojące. Te odgłosy, te wieści i to, że Stan nie odpowiada. I wtedy Jarecki znów go ujrzał. Wycofywał się powoli z bardzo poważną miną. W jego twarzy widać było coś jakby mieszankę strachu i złości. U pasa dyndał mu radiotelefon.

Michael nie był w stanie dostrzec nic więcej. Nie wiedział co się dzieje, ale musiało to być coś niedobrego. Postanowił działać. Zaczął tłuc nogą w drzwi w nadziei, że hałas zmusi kogoś do ich otwarcia. A wtedy... się zobaczy. Jarecki był w tej chwili gotów na wiele. Stan spojrzał na niego, ale nie zrobił nic. Z holu dobiegł odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. To Stiv przybiegł by zorientować się co się dzieje.

- Na Boga, co się stało? - spytał gdy zajrzał do celi Mike'a.

- Chy... chyba, chyba zakrztusił się.

- Powiedz lepiej, że próbowałeś go zabić, ty draniu! Chciał go udusić! - krzyknął Michael.

- Stan, przegiąłeś tym razem. Przegiąłeś - Stiv stał się nerwowy. Po jego wcześniejszym opanowaniu nie było ani śladu.

- To nie ja! - Stan tłumaczył się. Na twarzy wystąpiły mu czerwone wypieki. - Jak przyszedłem to już charczał. A raczej jeszcze charczał. Nie dotknąłem go prawie! Nie mogłem nic zrobić!

- Tak, jasne! Może sam się próbował udusić, co?! Przestań chrzanić, chciałeś go zabić, draniu!

- Zamknij się! - Stan krzyknął na Jareckiego. - Kurwa! Ja nic nie zrobiłem. Stiv przecież sam widziałeś, że wyglądał znośnie jeszcze godzinę czy dwie temu.

- Stan, no nie wiem. Nikt nie będzie patrzył, jak wyglądał.

- Bzdura! - Michael krzyknął jeszcze, ale po tym zamilknął. Zrozumiał, że krzykami i tak nic nie zdziała, a już na pewno nie pomoże Mike'owi.

- Przecież sam z nim gadałeś jakiś czas temu! - krzyknął na ciebie Stan.

- Stan, ale jeśli stwierdzą, że to twoja wina, to wiesz... - nie dokończył Stiv, pod wrogim spojrzeniem Stana. Ten zaklął tylko i biegiem ruszył do wyjścia. Stiv patrzył trochę do celi Mike'a. Po czym spojrzał na historyka. - Co się tu stało?

- Gadałem z Mike'iem i nagle zaczął się dusić. Pewnie ten psychopata go wtedy dopadł.

- Z tym, że Stana nie było, tam, zgadza się? To może nie jego wina? - przerwał na chwilę. - Wiem jak to wygląda.

- Co ty możesz wiedzieć? Zamknęliście nas tutaj bez powodu i torturujecie nas bo sobie wmówiliście jakieś bzdury o tym, że niby jesteśmy terrorystami. Prześledźcie nasze życiorysy, czy ktoś taki jak ja lub Mike byłby w stanie podłożyć bombę?

- My tylko trzymamy was w areszcie - spojrzał na Mike'a.- Trzymaliśmy. Śledztwo prowadziła policja w Londynie. Teraz zostało przejęte przez Security Service. A to zwiększa wasz priorytet. Więc nie pierdol mi tu, o tym, że nie jesteś w stanie podłożyć bomby. Służby Bezpieczeństwa nie interesują się ludźmi bez powodów.

- Tak jak facet nie jest w stanie się udusić bez powodu, co?

- Powód to nie my już będziemy ustalać.

Michael miał tego dość. Po co w ogóle kłóci się z tym facetem? Jest głuchy jak pień, nic do niego nie dociera. Nic nie mówiąc wycofał się spod drzwi i usiadł na pryczy. Tamten popatrzył na więźnia i wyszedł. Po chwili słychać było jak drzwi na korytarzu otworzyły się ponownie. Stiv przyniósł materiał, którym pewnie przykrył Mike'a. Potem znów wyszedł.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

- Hej Eddie, co słychać? - wyżelowany brunet w szarym garniturze dosiadł się do innego bruneta, który włosów miał zdecydowanie mniej, a wszystkie były zaczesane do tyłu. Ubrany był w biały garnitur. Obaj siedzieli w niewielkiej restauracji w starym stylu, z barem i w ogóle.

- Po staremu. Jak Ancelotti?

- Wszystko załatwione. Staruszek zgodził się płacić.

- To dobrze. Głupi dziadyga myślał, że Solero go ochroni.

- Taa, Włosi są słabi.

- Mowa. Słuchaj Mark, nie miałbyś ochoty na jeszcze jedną robótkę?

- Dzisiaj? Kurczę, Eddie. Odkąd wróciłem trzy dni temu z Francji wysyłasz mnie co chwila do innej części Londynu. Wczoraj byłem nawet w Manchesterze. Ledwo jestem w stanie znaleźć czas by wyskoczyć do kibla. Jak wracam do domu to nawet telewizora nie mam siły włączać, tylko walę się na wyro i śpię, a od rana znowu do ciebie i kolejne interesy na mieście. Jak tak dalej pójdzie to za rok będę musiał przejść na jakąś rentę czy coś.

- Przestań narzekać młody. Na mieście zrobiło się ostatnio gorąco, więc trzeba zaradzić wielu sprawom.

- Tylko dlaczego wszystkie dziury muszę łatać właśnie ja? Jakby w rodzinie nie było nikogo innego.

- Mówiłem, przestań narzekać. Bierzesz tą robotę czy nie?

- Pewnie, że biorę, a coś myślał? - Mark uśmiechnął się, a tym samym odpowiedział mu Eddie.

- Wiedziałem – poklepał przyjaciela po ramieniu. - Słuchaj, jest taki meks, pracuje na King's Cross. Coś z tą jaskinią co ją odkryli, słyszałeś?

- Niewiele. Przez tydzień byłem we Francji, pamiętasz?

- Nieważne. W każdym razie facet ma dla nas przesyłkę. Z ojczyzny, kapujesz?

- Znaczy z Meksyku? Rozumiem, że ktoś musi przejąć paczkę?

- Zgadnij kim będzie ten ktoś. Weźmiesz jakiś neseser czy coś, pojedziesz na stację i rozejrzysz się za tym kolesiem – Eddie położył na stole zdjęcie jakiegoś Latynosa. - To Sanchez. Będzie na ciebie czekał przed wejściem. Powiesz, że jesteś ode mnie, on da ci towar, ty mu forsę. Proszek zawieziesz do Mike'a, jak zwykle. Potem jesteś wolny.

- Jasne. Dobra to idę, jak się z tym uwinę to może zdążę dzisiaj coś zjeść.

- Co tylko chcesz, młody.

Mężczyzna wstał od stolika i podszedł do baru. Uścisnął dłoń barmanowi, a ten wpuścił go na zaplecze. Stary, dobry Tom. Jedyny członek rodziny na emeryturze, jakiego znał. Cóż, raczej nie wróżyło to dobrze jego przyszłości, Mark zaśmiał się sam do siebie. Wszedł do niewielkiego pomieszczenia obok spiżarni, nawet nie pukając.

- Cześć Artie, masz forsę na akcję Eddiego?

- A cześć Mark – odpowiedział mu łysy, przygarbiony staruszek siedzący za biurkiem. - Jasne, wszystko jest przygotowane – położył na blat trzy, zapakowane w folie, paczki banknotów. Brunet ich nie przeliczał, wiedział, że Eddie już umówił się z dostawcą co do ceny, a Artie jest najuczciwszym liczykrupą jakiego nosiła ta ziemia. Dwie paczki włożył do wewnętrznych kieszeni marynarki, a trzecią do prawej zewnętrznej. Upewnił się przy okazji czy nie są zbyt widoczne.

- Dzięki Artie, trzymaj się – uścisnął staruszkowi rękę i wyszedł.

Mark Jarecki opuścił przytulną knajpkę tylko po to by zostać zaskoczony przez drobny deszcz, który akurat przechodził nad Londynem. Brunet krótkim przekleństwem podsumował ten fakt. Przebiegł kilka metrów, które dzieliło go od samochodu, całkiem nowego Audi A8, otworzył kluczykami drzwi i usiadł za kierownicą. Zastanawiał się skąd ma wziąć jakiś durny neseser. W chwili gdy już miał zamiar ruszyć do sklepu, by kupić nowy, przypomniał mu się brat. A dokładniej pomyślał o nim, gdy Eddie wspomniał o Mike'u, facecie, który był właścicielem magazynu na przedmieściach, u którego zwykle przechowywano różne drobiazgi. Michael pewnie ucieszy się z odwiedzin, dawno się nie widzieli.

* * * * *

Gdy wszedł na klatkę schodową z dezaprobatą pokręcił głową. Ten świat był powalony, jeśli jego braciszek po studiach, pracując w Muzeum Brytyjskim musi się gnieździć w takiej norze, a on nie zarobiwszy nawet grosza uczciwą pracą ma własny domek. Coś tu było nie tak.

Mark wszedł na odpowiednie piętro i zastukał w drzwi. Odczekał chwilę, ale nikt mu nie otworzył więc zadzwonił parę razy dzwonkiem. Gdy i to nie pomogło wykonał długą składankę składającą się z łomotania do drzwi i dzwonienia, ale odpowiedziała mu tylko głucha cisza.

Cóż było robić. Brunet sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej kawałek drutu. Nie raz robił już takie rzeczy, a zamek w drzwiach Michaela nie należał do najnowszych, więc nie powinien sprawiać większych problemów. Rozejrzał się tylko czy nikogo nie ma w pobliżu i spokojnie włożył drut do dziurki od klucza. Wszystko wskazywało na to, że nie spotka się z bratem, ale skoro już tu był to przynajmniej pożyczy neseser.

W mieszkaniu panował ogólnie porządek, może poza całkiem sporą warstwą kurzu na pułkach. Czyżby Michael z żonką wyjechali na wakacje? Całkiem możliwe, chociaż nie zwykli tego robić bez poproszenia mamy o zajrzenie do mieszkania by podlać kwiaty, a ta przy okazji zawsze jeszcze musiała posprzątać, to było silniejsze od niej. Tymczasem mieszkanie było nieposprzątane, ale może staruszka jeszcze nie zdążyła tu zajrzeć? Mrugająca lampka na automatycznej sekretarce, która wskazywała na zostawione wiadomości tylko potwierdzała fakt, że nikogo nie było tu od jakiegoś czasu. Na pewno wyjechali. Gdy tylko Mark znalazł niewielką walizeczkę wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.

* * * * *

Deszcz momentami zyskiwał na sile, ale zaraz mu przechodziło i znów siąpiło tylko, jakby chciało a nie mogło. Mimo wszystko Mark wolał nie niszczyć nowego garniaka i wyciągnął z bagażnika parasol, pod którym teraz stał i obserwował wejście na King's Cross, które znajdowało się po drugiej stronie ulicy. „Gdzie ten d...? Spóźnia się” myślał. Rzeczywiście meks powinien wyjść na zewnątrz jakieś dziesięć minut temu. Jarecki kręcił się po okolicy od jakichś dwudziestu. Stanowczo za długo. Brunet przeszedł nawet przez ulicę i zatrzymał się w pobliżu przystanku.

Wreszcie pojawił się meks, zaraz za całym tłumem pracowników wychodzących ze stacji. Podszedł do ochroniarza, który siedział w budce, ten dał mu coś do podpisania i Latynos ruszył przed siebie. Mark wyszedł mu naprzeciw.

- No nareszcie, myślałem, że już się nie doczekam – zaczął szorstko.

- Słucham? - meks jakby nie wiedział o co chodzi.

- Nie p..., jestem od Eddiego Smitha. Ty jesteś Sanchez, tak?

- Aaa, to co innego – Latynos ucieszył się. Mówił z silnym akcentem, że momentami ciężko było zrozumieć co właściwie wychodzi z jego ust. Oboje wymienili kilka zdań, z których ze strony Sancheza większość była pytaniami o pieniądze, ale Mark ignorował je. Wreszcie meks powiedział, że towar trzyma na stacji. Zdziwiło to Jareckiego, ale pomyślał, że facet musi być chyba nowy w branży, więc pozwolił mu się zaprowadzić do środka.

Minęli ochroniarza, któremu Latynos sprzedał jakąś bajeczkę o inspekcji wskazując na Marka i weszli na stację, a potem do jakiejś jaskini. Brunet przeżył niemały szok widząc w jakim stanie znajduje się dworzec. Słyszał o zamachach, ale niespecjalnie go to interesowało, tym bardziej, że we Francji miał lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie wiadomości i to jeszcze w języku, którego nie znał. Parę minut szli przez jaskinię, gdy za pierwszym zakrętem meks zatrzymał się i znów spytał o pieniądze.

- A towar? - Jarecki odpowiedział krótko.

- Towar jest tutaj, ale gdzie są pieniądze?

- Chcę go zobaczyćMark rozglądał się wokół. To był błąd bo Latynos wykorzystał nieuwagę bruneta i sięgnął za pas po pistolet, którym wycelował w gangstera.

- Co do k...? - Jarecki wyglądał bardziej na zirytowanego niż przestraszonego. - Robisz koleś wielki błąd. Czy ty w ogóle wiesz do kogo celujesz?

- Daj mi pieniądze! – brunet ledwie zrozumiał co Latynos powiedział.

- P... się. Szef wiedział, że mam się z tobą spotkać, jeśli coś mi się stanie to już nie żyjesz. Odłóż więc pukawkę póki jeszcze mam ochotę z tobą rozmawiać.

- Pieniądze! Są w walizce, tak?

- Sprawdź sobieMark rzucił neseser pod nogi meksa. Ten przyklęknął by go otworzyć, ale w środku nie znalazł niczego, co go jeszcze bardziej zdenerwowało. - Gdzie są pieniądze?! - krzyknął, ale gdy podniósł wzrok zaniemówił. Chwilę, w której skupił się na otworzeniu nesesera Jarecki wykorzystał by sięgnąć po własną broń.

- A teraz rzuć k... tego gnata to może nic ci nie zrobię. No już! - teraz obaj zaczęli się na siebie wydzierać, z tą jednak różnicą, że Mark nie był w stanie zrozumieć co mówi ten drugi. Ostrożnie zbliżył się o parę kroków do niego i nagle rzucił się na jego nogi. Latynos całkowicie zaskoczony nacisnął spust, ale jego pocisk odbił się od sufitu, albo ściany i nie wyrządził nikomu krzywdy. Jarecki złapał go teraz za rękę i odebrał mu broń, a następnie kilkukrotnie uderzył z pięści i łokcia w twarz. Wykorzystał też rękojeść jego pistoletu. Potem wstał i zaczął go kopać.

- Ty p... imigrancie! Co ty sobie myślisz, co?! - krzyczał na niego wciąż go kopiąc. Tamten też krzyczał, ale z bólu. - Gdzie towar sku...?! Gadaj bo cię zaj...!
 
Col Frost jest offline  
Stary 03-06-2011, 18:24   #114
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Padało. W tym cholernym kraju potrafi raz świecić słońce a raz lać deszcz. Czekali na koniec zmiany by dupnąć meksykańca, Serb postanowił umilić sobie ten czas rozmową.
- Dobra Tonny, uczyli Was chyba jak porywać terrorystów. Trzeba tylko odwrócić sposób myślenia i porwać garniaka. Dasz radę? Jak trzeba to mogę asekurować ale wolę nie grać pierwszych skrzypiec.
- Znaczy ja mam odwalić całą brudną robotę, tak?
- Znaczy ja tam mogę to zrobić ale żyję z naprawiania aut nie porywania ludzi. Ewentualnie kiedyś z zabijania ale tu trzeba chyba trochę subtelności.
- Ja za to jestem kaleką. Nie widzisz, że ledwo chodzę?
- Eche. I pewnie zestrzelisz muchę w locie. Dobra to co mam zrobić? Podejść do niego, przystawić mu klamkę do pleców i kazać wsiąść do samochodu?
- A jak robiliście to w Bośni? Może podobnie?
Kulawy zaniósł się śmiechem, Nikołaj ledwo powstrzymał się od paru uwag, nie chciał konfliktu w ekipie.
- Mogę go postrzelić w kolano jak chcesz. Dobra to zróbmy jak na filmach. Jedźmy za nim a jak będzie sam to pogrożę mu klamką. Albo postrzelę w kolano.
- Bardzo lubię filmy.
- To czekamy.
Radović sięgnął do torby i wyjął browninga, do drugiej ręki wziął cezetke.
- Fajne te czeskie cudo. Jak myślisz ma kamizelkę?
- Jest tylko robolem. Nie ma.
- Skąd wiesz, że nie jest wtyczką MI? Albo CIA czy innego FSB.
- A widzisz tego tam co się szwenda? Albo tego tam co gazety sprzedaje? Czemu oni nie mogą być wtyczkami? Paranoja - znasz to słowo?
- Ta... Znajomek mawiał, że jest najlepszym przyjacielem rebelianta. Może dlatego, że oni nie są blisko całego przedsięwzięcia. A szycha przy całym projekcie to idealne miejsca na szpiega CIA.
- Albo zwyczajnego supervisor. No ,ale można by go chociaż wypytać go co się tam działo do tej pory.
- No pewnie. Zrobimy tak jeśli to szpieg stawiasz mi piwo, jeśli amerykański drugie. Jak nie jest ja Ci stawiam jedno.
- Jedno? Nie dość, że Serb to jeszcze Szkot.
- Możemy zamienić piwo na połówkę. Da byłoby nie fair, bo jeśli nie jest szpiegiem to nie jest też z CIA.
- Ale to nie znaczy, że się podwójnie nie mylisz.
- To wymyśl dodatkowy warunek. Dajmy na to stawiam litr jak nie jest szpiegiem i nigdy nie był w... Liverpool. Pasuje?
- Nie lubię tej wschodniej wódy. Litr czarnego Jasia?
- Co ja pedał, że będę pił kolorową wódę? To ma być czuć że to jest alkohol. I nie litr a dwie połówki.
- Dwie połówki, to mi się podoba.
Uścisnęli sobie ręce, były serbski partyzant i angielski komandos.
- To teraz tylko czekać i dupnąć kolesia. Kajdanek nie mamy będzie musiała wystarczyć taśma izolacyjna i paralizator. O właśnie, może mu nie grozić klamką tylko pieprznąć paralizatorem i wziąć do wozu?
Tonny wzruszył ramionami i zwrócił wzrok na obserwowany obiekt. Idealny porywacz. Siedzieli tak w milczeniu jeszcze z piętnaście minut. Równo z godziną 21, gdy deszcz już dogorywał z tunelu wyszła chmara robotników. Grzecznie wracali do domów, trzymając w dłoniach pudełka po drugim śniadaniu i częstując się fajkami. Tacy nieświadomi. Tacy zwyczajni. Wydawali się chodzić z klapkami na oczach przez całe życie. Z tłumu Kulawy wyłowił również Metysa i pokazał go dla Serba. Nikołaj obserwował jak cel podchodzi do budki i chwile rozmawia z siedzącym tam ochroniarzem, staruszkiem w foliowym płaszczu przeciwdeszczowym. Chyba podpisywał obecność, może coś przeglądał? Obecność innych? Bądź co bądź imigrant szybko skierował się do samochodu zaparkowanego koło budki. I wtedy się zesrało. Do Meksa podszedł jakiś wyżelowany garniak z nesseserem i parasolem (fryzurka w końcu musiała być nienaganna) i zaczęli gadać. Trwało to dość długo na tyle by przyszli porywacze mogli działać.
Nikołaj sięgnął za siebie po cezetke, wyjął z niej magazynek z amunicją grzybkującą i schował ją do kieszeni kurtki, na jego miejsce załadował przeciwpancerne. Klamka wylądowała z tyłu za paskiem spodni z przodu wytłumiony browning. W drugiej kieszeni kurtki paralizator i taśma izolacyjna a w spodniach zapasowy magazynek do L9A1.
Obaj mężczyźni w międzyczasie weszli do feralnego metra, ciągle rozmawiali. Garniak mu chyba coś nawet pokazał na co mieszaniec podszedł ponownie do ochroniarz. Serb jednak już wychodził rzucając zimnym głosem komendy.
- Zgarnij Collina, jeden będzie robił mi za wsparcie drugi za kółkiem. Niech kierowca ma telefon Harlowa.

Siąpiło, Radović wyglądał jak typowy przechodzić którego deszcz dorwał bez parasola. Głęboko nasunięta czapka, zgarbiona sylwetka. Ochroniarz pochrapywał sobie w najlepsze, tyle dobrego nie zaalarmuje celu. Schody w dół, drugie, rozwidlenie, większość lampek nie działa niczym w “Obcym”. Chyba poszli w prawo, Serb już tam się skierował gdy z lewej usłyszał głos z dziwnym akcentem.
- Gdzie są pieniądze?!
Pierwszą myślą była zasadzka. Nie było jednak ponaglenia a słowa były skierowane chyba do kogoś innego. Obejrzał się za siebie, czysto. Przycisnął do ściany, złapał za browninga i chwilę nasłuchiwał. Tym razem odezwał się anglik.
- A teraz rzuć kurwa tego gnata, to może nic ci nie zrobię. No już!
Odgłosy szamotaniny, to jego szansa. Zaczął się przekradać.
- Ty p... imigrancie! Co ty sobie myślisz, co?! Gdzie towar sku...?! Gadaj bo cię zaj...!
Wyszedł za winkla w samą porę, garniak z wytłumioną klamką w łapie kopał meksa. Radović nie bawiąc się odbezpieczył swój pistolet i wycelował.
- Nie ruszać się do kurwy nędzy. Wstawać powoli, ten który wstanie z bronią zginie.
Nie miał zamiaru się bawić, trup mógł paść bardzo łatwo.
- Co do k... nędzy? Jesteś jego kumplem czy co?
Żeluś odwrócił się zawieszając pistolet na palcu.
- Nie. Mam do niego sprawe i w dupie mam towar. Ale chce zobaczyć klamke na glebie.
Metyksowi z brwi ciekła krew. Nieznacznie. Leżał spokojnie na ziemi z lekko podniesioną głową tak by widzieć byłego partyzanta.
- Ja pier... Co to ma znowu być? Ostrzegam, że mam zły dzień.
Klamka wylądowała na ziemi ale jej właściciel chyba nie rozumiał sytuacji. Pewnie jakiś dealer do którego po raz pierwszy ktoś mierzy z broni. W sumie tak wyglądał.
- Kim Ty kurwa jesteś? Odpowiadaj grzecznie a może będziesz miał szanse na lepszy dzień. A Ty tam wstawaj bo skończysz jak Morse. Chociaż po Ciebie karetki raczej nie przyślą.
Nim anglik odpowiedział Metys usiadł na tyłku i się wydarł.
- To ty! SAS już ci siedzi na dupie pieprzony Bośniaku!
Następny wytykał mu Bośnię, Serb wziął głęboki oddech, lufa zakończona tłumikiem ciągle była wycelowana w mężczyzn.
- Ale to ja chwilowo mam klamkę a teraz zamknij ryj i wstawaj na nogi bo nie będziesz już nigdy miał dzieci. Dwóch SASów już gryzie glebe. Chcesz im potowarzyszyć?
- A co ja mam do tego? Poza tym, ja nic nie mogę. Ale jak walniesz, tego tu to powiem Ci gdzie jest doktor Benz. Dostaniesz też połowę działki. Starczy dla nas obu.
Radović milczał dłuższą chwilę udając, że się zastanawia. Lufa zakończona tłumikiem nawet nie drgnęła.
- No tak. Marzenie każdego ściganego przez SS, trefny towar. A może wezmę całość? Benz jest w Polsce a Ty mnie wkurwiasz. Garniak kopnij go w ryj, niech się zaleje juchą.
- Nawet nie wiesz jaką miałbym na to ochotę, ale jest jeden problem. Nie lubię przyjmować rozkazów.
- Liczę do pięciu. Jeżeli nie stanie się do tego czasu to co chce, czyli Latynos nie wstanie z łapami w górze albo się nie zaleje krwią będzie trup.
- A umiesz liczyć do tylu? Brawo.
Diler a może alfons w końcu przestał próbować być zabawnym i kopnął metysa w ryj tamten padł i zalał się krwią, Serb uważał by nie wstał raptem z klamką.
- Żeby mi taki śmieć rozkazywał.
Naprawdę miał ochotę kropnąć anglika.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-06-2011, 01:18   #115
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Z nieba lał się deszcz, schowany pod daszkiem Harlow skupiał się na obserwowaniu terenu. Było cicho i spokojnie, ale były żołnierz czuł, że coś wisi w powietrzu. Tym bardziej, że niedługo później ujrzał Nikołaja i Tonnyego. Spojrzał na zegarek, dochodziła 21:00, a robotnicy powoli zaczęli opuszczać miejsce pracy. Szybko udało mu się zlokalizować znajomego Meksykanina, rozmawiał z jakimś mężczyzną i wszystko wskazywało na to, że jego towarzysze również mu się przyglądali. Konwersacja trwała dość długo i prowadzona była w spokojny sposób, a przynajmniej z tej odległości nie widział by działo się coś niepokojącego. Oczywiście do czasu, bowiem wkrótce obaj mężczyźni skierowali się do metra, Nikołaj najwyraźniej nie miał zamiaru czekać. Kąpany w gorącej wodzie Serb pakował się w kolejne kłopoty bez pardonu krocząc ich śladem. Jakimś cudem udało mu się minąć ochroniarza, w tym samym momencie Colin postanowił wyjść z ukrycia. Rozejrzał się najpierw by upewnić się, że nikt więcej nie wchodzi do metra. Ruszył w jego kierunku.

Mniej więcej w połowie drogi zobaczył jak Tonny opuszcza samochód, nawet w tym deszczu zdołał wyłapać jego pytające spojrzenie. Gestem dłoni dał mu znać by został na miejscu, sam zaś postanowił sprawdzić co się dzieje z Serbem. Był już w okolicy przystanku, kiedy zauważył jak ochroniarz opuszcza swoje stanowisko i wyposażony w białą teczkę ruszył do metra. Z każdą chwilą robiło się tam coraz tłoczniej, a znając zapędy Nikołaja mogło się również zrobić nazbyt krwawo. Przyspieszył więc kroku i już kilkanaście sekund później nie niepokojony przez nikogo, także wylądował w środku. Cały czas podążał za ochroniarzem, poruszał się cicho i póki co nie sięgał po broń, chciał jedynie rozeznać się w sytuacji. Nagle usłyszał znajomy głos.

- Dobra garniak, jesteś od Ermina? – Radović! Nie ulegało wątpliwościom, aktualnie głos Serba byłby wstanie rozpoznać w każdych warunkach.

- Co to, jakieś przesłuchanie? Słuchaj koleś, nie wiem kim jesteś, ty nie wiesz kim ja jestem. Niech tak zostanie, ok? Załatw z tym dupkiem swoje sprawy, a potem daj mi załatwić moje. A na koniec rozejdziemy się każdy w swoją stronę.

Głosy dochodziły za winkla, słyszał je bardzo wyraźnie i był pewien, że już tylko parę kroków dzieli go od zobaczenia towarzysza. Jedynym problemem był teraz właśnie ochroniarz, który zareagował zgodnie ze swoim wyszkoleniem. Wyciągnął pistolet i zapewne zbierał odwagę by wyskoczyć na kolejny korytarz i uporać się z sytuacją. Pech chciał, że Colin nie mógł mu na to pozwolić. Błyskawicznie przebywał dzielącą ich odległość, dobył swej broni, w głosie Nikołaja słyszał napięcie, a to nie zapowiadało niczego dobrego. Stojący tyłem, lekko oparty o ścianę ochroniarz nie był godnym przeciwnikiem dla Anglika. Jednak jeszcze nim go dopadł usłyszał kolejną zdanie z ust Nikołaja.

- Tak przesłuchanie. Jak skończę z tym dupkiem swoje sprawy to albo pójdzie sobie w wolno albo nie będzie wstanie załatwiać żadnych innych.

Ochroniarz zaczął się lekko wychylać, lecz chłód lufy pistoletu przyłożonej do jego ciała zmroził mu krew w żyłach. Stał niczym sparaliżowany, był albo na tyle rozważny by nie robić gwałtownych ruchów, które Colin mógłby źle odebrać lub też po prostu strach odebrał mu całą wolę walki.

- Zdejmij palec ze spustu. Zabezpiecz. Powoli i spokojnie – wyszeptał mu do ucha, mężczyzna posłusznie wypełniał każde jego słowo - Teraz bardzo powoli połóż broń na ziemi.

- No to na co czekasz? No, naciśnij ten piep... spust. Jutro o tej porze będziesz martwy – słowa te doszły go dokładnie w tym samym momencie, gdy ochroniarz odkładał broń. Człowiek, który je wypowiedział popełnił właśnie jeden z największych błędów w swoim życiu, Nikołaj nie zwykł odmawiać takim prośbom.

Colin celnym uderzeniem w tył głowy pozbawił swojego zakładnika przytomności, teraz musiał już działać naprawdę szybko jeśli chciał zdążyć przed tym, nim Nikołaj dokona egzekucji.

- Stać policja! – krzyknął na kilka sekund wychylając się zza winkla, po czym od razu przykleił się do ściany, jakoś nie wierzył, że Nikołaj na jego zawołanie zrezygnuje z morderstwa, dlatego musiał użyć tego fortelu. Miał nadzieję, że kupi tym trochę czasu.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 10-07-2011, 18:50   #116
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Ciemność w dużych miastach zapada szybciej niż na prowincji, dlatego Tonnego nie zdziwiło, gdy zrobiło się już niemal całkiem ciemno. Kierownica była cała lepka od potu. Ręce otwierały się i zamykały w nierównym rytmie. Nerwowo. Oczy pod zmarszczonymi brwiami starały się widzieć wszystko i wszędzie. Latały od jednego punktu do drugiego. Względem zegarka minęło niecałe 15 minut odkąd tam weszli, ale Tonny ma wrażenie, że siedzi z kółkiem od wczoraj.

Wtedy to Tonny wyłowił ruch. Mimo, że samochody jeździły tą drogą bez przerwy, ten od razu rzucił się w oczy żołnierzowi. Range Rover jechał powoli a szyby miał przyciemnione. Przejechał ulicę, na skrzyżowaniu dał lewy kierunek i nawrócił. Ręka Tonnego powędrowała do komórki. Gdy samochód zbliżył się ponownie, sms był już gotowy. Tonny szybkim sprawnym ruchem kciuka wszedł w raporty doręczeń, "czeka". Pieprzony brak zasięgu!

***

- Stać, policja!

Jak to ktoś powiedział? Czasem dwa słowa potrafią wszystko zepsuć, - tak to jakoś leciało. Tak też było i tym razem. Gdy rano wstajesz, nie wiesz co przyniesie dzień. Kładąc się do łóżka, nie masz pojęcia, co cię rano zbudzi. A gdy mierzysz do kogoś z gnata, nie wiesz czy dasz radę wystrzelić. Komenda, która padała zza winkla okazała się dla jednych zbawienna, dla innych nie. Natomiast u wszystkich spowodowała stężenie krwi w żyłach.

Radović, szybkim wyuczonym ruchem przykucnął próbując stać się jak najmniejszym celem. Ból postrzelonej nogi dawał się we znaki. Ciężar ciała spoczywał jednak na tej drugiej, zdrowej, nodze, toteż było znośnie. Wzrok płatał figle. Serb stał w lepiej oświetlonym miejscu, co powodowało, że był jak na patelni. Gotowy do podania. Błyskawiczna ocena sytuacji, trochę bólu i był już przysłonięty częścią schodów. Nie zauważył ruchu, ani nie usłyszał dalszych komend.

Jarecki, też nie czekał długo. Nie potrzebne były mu dalsze rozważania, gdybania, pomysły. Jego słowem kluczowym było “policja”. Przywarł do ziemi. Chwycił pistolet znajdujący się za paskiem i szybko wycofał w cień peronu. Ulokowany za składem z workami, bodajże zawierającym cement. Czynie dobre miejsce do strzału? Czyż nie warto strzelić? Warto było, tylko do kogo?

- Koniec zabawy! - Po peronie rozległ się głos Harlowa. - Nie poznałeś po głosie, Nikołaju?

Głos dochodził z nieoświetlonego peronu. Brak jakiegokolwiek oświetlenia i echo sprawiało, że nie można było zlokalizować Colina. Nikołaj szybko rzucił kilka obelg w obcym języku, po czym dołożył angielskie, - Co Ty odwalasz? Wyłaź.

- Gdybyś nie był taki skory do strzelania, to nie musiałbym nic odwalać, - odparł Harlow wychodząc z zaciemnionej części stacji. - Kogo dorwałeś?

- Potem.

Radowić wstał. Rozejrzał się, po czym zamknął dłoń, a następnie wyciągnął wskazujący palec i znowu zamknął.

- Dobra, garniak zrobimy tak. Obaj chcemy informacji od meksa. Proponuje zrobić tak. Wychodzisz, ja chowam klamkę i zadajemy mu pytania na zmianę starając się nie uszkodzić go za mocno. Stoi?

Głos rozdarł chwilową ciszę. Lecz nie padła żadna odpowiedź. Mark nie wyszedł, nie wychylił się. I miał ku temu solidne powody. Któż uwierzyłby kolesiowi, który chwilę wcześniej mało nie pociągnął za spust celując w jego kierunku? I właśnie, nikt. Nikołaj zirytowany, powiedziałby coś więcej, zapewne dodał by do tego jakąś szybką obelgę, ale nie zdołał.

***

Chłopaki mieli dosyć służby na dzisiaj. Ileż to można szukać dwójki cwaniaków po Londynie? Wychodziło, że całkiem długo. Służbę kończyli o 22 lecz, mieli jeszcze do sprawdzenia teren przy King Cross Station. Na pierwszy rzut oka brak ochroniarza nie był alarmujący, lecz postanowili to sprawdzić. Sprawdzić i mieć to z głowy.

Podjechali bliżej i zaparkowali obok starego forda. Po dziesięciu minutach obserwacji po ochroniarzu nie było nadal ani śladu. Drzwi czarnego Range Rovera uchyliły się i dwójka, z trójki agentów SASu, wysiadła i ruszyła do wejścia na podziemną stację metra. Zapadł zmrok, a deszcz jeszcze bardziej skracał widoczność. Tego wieczoru ludzie w Londynie nie wyściubiali nawet nosa poza swoje wygodne mieszkania.


***

Strzał rozległ się tak nagle, jak to tylko możliwe. Ból przeszył prawe ramię Radovicia. Ten zanim zdążył się sam zorientować wpakował dwie kulki w brzuch leżącego już Meksykanina. Krew poleciała silnym strumieniem, marząc wszystko w bladym świetle jarzeniowych lamp. Dymiący pistolet jeszcze w ręku sprawcy powoli topił się w karminowej cieczy. Metys umierał.

To jednak nie wszystko. Szybkie tętno i adrenalina sprawiła, że wasza reakcja była natychmiastowa. A było na co reagować. Zza winkla, w biegu, wpadło dwóch uzbrojonych w lekkie karabinki SASowców. Czas na reakcję był. Nie było go za to na myślenie.

Pierwsze strzały padły bardzo szybko.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 24-07-2011, 18:57   #117
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wbrew powszechnej opinii (a przynajmniej opinii Collina) zabijanie nie sprawiało Nikołajowi frajdy. Ba! Zdawał sobie sprawę czym jest zabójstwo znacznie lepiej niż większość innych ludzi. Jednocześnie jednak wiedział, że czasem jest ono konieczne. Jeśli na jednej szali był Benz a na drugiej Morse, jakiś żeluś, metys i paru bezimiennych ludzi to dla niego wybór był banalny. Dlatego teraz nie myślał a działał.

Dwie ciemne sylwetki pod bronią. Odwrócił się, oddał bezgłośny strzał, przykucną na zdrową nogę. Obok widział jak Collin wyciąga swoją armatę i wypala dwukrotnie by potem rzucić się w bok. Któryś z nich chybił albo trafił w kamizelkę. Jeden z SASów odpowiedział ogniem, huk rozniósł się po metrze. Obaj uciekinierzy znowu ściągnęli spusty. Kula śmignęła gdzieś niedaleko Serba. Ten znowu strzelił. Komandos padł. Kto go trafił? Nikołaja obchodziło go tyle co ostatni śnieg w Angli.

Lustrował uważnie okolicę. Ranna ręka bolała gorzej niż noga. Spojrzał, kula ledwo się otarła o nią ale i tak tygodniowa wspinaczka pozostawała w sferze marzeń. Przycisnął kończynę do ciała tak by dłoń była nad sercem. Rzucił okiem na Harlowa, wyglądał cało i zdrowo. Mechanik wykrzywił się do niego. Może był to uśmiech, może wyraz pełen złości... W półmroku nie szło ocenić.
- Obstawiaj tyły, fagas się tam chowa.
Podbiegł do trupów cały czas zachowując ostrożność. Oba wyglądały bardzo trupowato. Jeden z rozszarpanym policzkiem i dziurą w czole a drugi ze zniszczoną po .45 twarzą. Trupy jak nic. Korytarz wyglądał czysto. Radović bez cienia wyrzutów sumienia przeszedł do szabru odkładając pistolet na bok.
Odrzucił na bok futurystyczne karabinki, odarł przypinane na rzepy ładownice z równie dziwnym magazynkami. Dwoma o dziwo za to bardzo pojemnymi. I tak nie było tam dwusetki naboi. Czyli albo regulaminy się zmieniły albo nie szli na akcje. Obok odrzucił klamki z zapasową amunicją i noże. Ostrożnie odłożył na bok osiem granatów. Cztery "zwykłe" zaczepne z nałożonymi na nie koszulkami odłamkowymi i cztery flashbanki. Wszystko się przyda. Komandosi nie mieli przy sobie kasy, dokumentów, nic... Pieprzone specsłużby.
Bez chwili zastanowienia wyjął zawleczkę z granatu i przygniótł łyżkę ciałem. Robił to nie raz w byłej Jugosławii. Podobnie zrobił z drugim. Schował dwa granaty, jeden flashbank i jeden zaczepny do kieszeni spodni i zdjął kurtkę. Zawiesił sobie na ramię tak by zasłaniała przykurczoną rękę w której schwycił jedną ładownicę. Na koniec podniósł prawą ręką browninga.
- Bierz ten szajs Harlow i spierdalamy. Spaliłeś ten teren. Uważaj na fagasa.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 16-08-2011, 11:18   #118
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Fagasa nie było.

Colin stał jeszcze na sąsiednim peronie. Dyszał z obiema rękoma na gnacie. Zrezygnował ze służby w SASie między innymi po to, by żyć w spokoju. Z adrenaliną co prawda, ale w spokoju. Krew pulsowała w uszach. Głuchy gwizd wystrzałów dźwięczał jeszcze w uszach. Na oczach miał jeszcze całun poświaty wystrzałów. Co rusz mrugały jakieś drobne światełka, przebłyski. Zapalały się i gasły, by zapalić się gdzie indziej. Potrząsnął głową aby się uwolnić. Bezskutecznie.

Gdy przeszedł na bardziej oświetlony peron numer dwa, odniósł dziwne wrażenia. Wszędzie były ochłapy i krew. Nawet Nikołaj, stojący już i zastanawiający się co dalej począć, wyglądał dziwnie. Był bezradny. Miejscówka spalona, to nie ulegało wątpliwości. Peron zasiany był karminem z trzech ciał. Gdzieś w mroku owego peronu skrywał się wyfiokowany Anglik. Z pewnością uzbrojony. Oto w co się wplątali. Istna rzeźnia. Najgorszym chyba było to, że nie ma z tej sytuacji pokojowego wyjścia. Droga bez powrotu.

Stali w cieniu, w mroku można by powiedzieć, nad jednym z ciał. Między nimi a Markiem utworzyła się pusta przestrzeń. Wielka prowizoryczna świetlówka umieszczona na wysokości jakichś trzech metrów oświetlała niedawno wykafelkowaną część peronu. Cienka stróżka krwi ciekła prosto do kratki ściekowej po bialutkich kafelkach. Na skraju kręgu światła leżał wybebeszony neseser Marka Jareckiego. W środku co prawda pusty. Lecz kilka wysokonominałowych funtów brytyjskich wystawało z dziury po zbłądzonej kuli. Wszędzie była krew.

Marek wycofał się. Za dużo się tutaj działo. Miał co prawda możliwość działać. Strzelić do jednego czy drugiego. Zdawał sobie jednak sprawę, że tym spowoduje odwet kolegi zabitego. Forsa przepadła, a całkiem duża było prawdopodobieństwo, że za kilka sekund wpadnie tu cała zgraja uzbrojonych po zęby gliniarzy. Nie miał zamiaru w tym uczestniczyć. Brak forsy jakoś wytłumaczyć Eddiemu. Brak towaru gorzej. Nie da się jednak z tego wyjść z towarem gdyż jedyna osoba, która wie gdzie towar jest właśnie gryzie kafelki. Czas zaprezentować angielskie wyjście (co prawda, w Anglii zwane francuskim wyjściem, ale jesteśmy Polakami, prawda?).

Koniec peronu zdawał się kończyć nagle. W mroku nie było widać za bardzo po czym się stąpa, dlatego też z Marek z nie małą trudnością spostrzegł zejście na trakcje metra w formie drabinki. Gdzieś tam musi być stacja metra. W dodatku nieczynna. Bo przecież składy jeszcze nie jeżdżą tą linią. Marek liczył, że tamtędy uda mu się wydostać.



Dwóch najbardziej poszukiwanych przestępców ostatnich dwóch dni stało na peronie drugim King’s Cross Starion zastanawiając się, co dalej zrobić. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że za dużo się zastanawiają, a za mało działają. Ale musiał by nie widzieć co stało się kilka minut wcześniej. Musiałby by przeoczyć fakt z jakim refleksem i z jaką intuicją zadziałali. Zaledwie kilka strzałów. Najpierw działanie później myślenie. I właśnie teraz był czas na rozważenie, co dalej?

- Zostaw to! - rozległ się głos. Znajomy głos.

Zareagowali szybko. Broń w ręku, palec na spuście. Lecz w tym samym momencie doszło do nich któż to powiedział. W zejściu na peron stał Tonny. W ręku trzymał walizkę pokaźnych rozmiarów. W ręku pistolet. Stał krzywo, przynosząc ciężar ciała na zdrowa nogę.

- To się rozerwaliście chłopaki. - powiedział i rzucił walizkę na ziemie. W powietrzu otworzyła się i wyleciały z niej dwa woreczki. Rozerwały się od uderzenia i biały proszek zmieszał się z krwią na białych kafelkach.

- Zróbcie mi przyjemność i zostawcie ich w spokoju.


 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 06-09-2011, 14:54   #119
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- K... - Mark szepnął sam do siebie przypatrując się martwym gliniarzom. Nie było sensu tu dłużej sterczeć. Sam może nie dać rady tej dwójce, a co gorsza zjawił się jeszcze trzeci. Co to za kolesie? Jarecki miał dziwne przeczucie, że tak samo niemądrze jest być ich wrogiem co i przyjacielem.

Gangster powoli zaczął się wycofywać. Z trudem dostrzegł, a może raczej wymacał niewielką drabinkę, po której zszedł na tory. Dalej wcale nie było łatwiej. Zupełną ciemność co jakieś sto metrów rozdzierały niewielkie lampy, ale pomiędzy nimi na dość dużym terenie i tak nic nie było widać.

Mark zaczął więc iść niemal po omacku kierując się za każdym razem w kierunku najbliższego światła. Wielokrotnie potykał się o podkłady czy inne nierówności. Duża wilgoć rozmiękczyła teren, po którym stąpał tworząc coś na wzór błota. "Buty do wyrzucenia" pomyślał. Zaledwie wczoraj je kupił, szlag by to trafił. To na prawdę nie był jego dzień, a przynajmniej koniec dnia, bo do tej pory prezentował się on nie najgorzej.

Nie wiedział ile mu to zajęło czasu, ale dużo. Pół godziny może więcej. Jarecki dotarł do rozwidlenia oświetlonego jedną lampą. Zastanawiał się właśnie czy nie rzucić monetą by zdecydować, w którą stronę się udać, gdy zauważył, że lewa odnoga zdaje się delikatnie opadać, podczas gdy prawa idzie wyraźnie w górę. Wybrał więc tą drugą i znów po omacku kierował się kolejnymi białymi punktami będącymi w rzeczywistości lampami.

Kiedy tak szedł przed siebie pewny już swojego bezpieczeństwa zaczął się zastanawiać na swoją sytuacją. Eddie z pewnością nie będzie zadowolony z tego, że Mark schrzanił sprawę. Towaru nie ma, meks gryzie glebę, ale z drugiej strony i tak by go to spotkało skoro chciał wykołować Jareckiego, a pośrednio samych Wrightów. Gangster zaczął się nawet zastanawiać czy ten cały towar w ogóle istniał. Czy ten cały Sanchez w ogóle wiedział z kim zadziera czy może po prostu był na tyle głupi by się tego podjąć?

Jeśli Eddie robił z nim interesy to nie mógł być pierwszym lepszym leszczem. Co więcej musiał mieć niezłe zaplecze. Ktokolwiek by za nim nie stał na pewno nie będzie zadowolony z wyniku transakcji, podobnie zresztą jak Eddie. Pozostawało więc mieć nadzieję, że kretyn działał na własną rękę.

Te i inne rozważania przerwało Markowi kolejne potknięcie. Tym razem jednak trafił na coś miękkiego, coś co nie było błotem, coś żywego! Na dodatek to coś złapało go za nogę na wysokości kostki i wydało z siebie dziwny dźwięk brzmiący jak bełkot. Mark szybko zrozumiał.

To jakiś menel tu leżał. A skoro tak to do wyjścia nie mogło być daleko. Wyszarpnął swoją nogę co nie było zbyt trudne. Pijak musiał albo spać, albo być już tak nawalonym, że ledwo rozumiał co się wokół dzieje. Jarecki ruszył przed siebie licząc, że wyjście jest już za następnym zakrętem.
 
Col Frost jest offline  
Stary 24-09-2011, 17:19   #120
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Obserwowanie Nikołaja przy pracy pozostawiało spory niesmak, szczególnie, gdy zabierał się za montowanie ludzkich granatów. Ani Colin ani też Tonny nie przerwali mu jednak tej radosnej zabawy. Po kilku chwilach Serb skończył i zmierzył Brytyjczyków wzrokiem.

- A Wy zróbcie mi kurwa przyjemność i zacznijcie myśleć - wypalił - Jeden, kurwa z drugim. Dobra? Jesteśmy w stanie wojny. Polują na nas. Więc się odgryzamy. Przykro mi, że ich znałeś Tonny, ale to nie zmienia faktu, że wpakowaliby nam kulki na rozkaz. Bo tak działa ten świat. Albo pakujesz kulkę albo wpakują ci. Nie złapaliście tego podczas służby? Nie głaszczemy się. Prujemy do siebie. A Ty Harlow - rzekł i wymierzył oskarżycielsko palec w pierś Colina - jeszcze raz odwalisz taki numer, a się rozstaniemy. To ja miałem ich na muszce, a przez twoje działanie dostałem, nasze źródło informacji nie żyje, miejscówkę mamy spaloną, a jakiś cholerny dealer czai się w mroku. Więc się kurwa do mnie nie odwracaj tylko tam mierz. Ufajmy sobie trochę, we własną ocenę sytuacji. Potem przyjdzie czas na ocenę czy drugi z nas robił dobrze czy źle. Myślałem, że w wojsku tego uczą ale widać nie.

- Coś taki kapryśny? Może gdybyś nie machał cały czas spluwą łatwiej byłoby mówić o zaufaniu. W wojsku tego uczą, ale ty nie wyglądasz na wojskowego - odgryzł się Anglik.

- Jasne, potrafię spojrzeć ofierze w oczy, a nie tylko naciskać spust do sylwetek. Nie wiedziałem, że to jest wymaganie co do zaufania. Zresztą co ja pieprze. Ja kapryśny? No tak, jak mogłem trzymać pod bronią pieprzonego człowieka Willsa i dealera. Na chwilę przez ciebie przestałem to oberwałem kulkę. Wiesz co? Wsadź te swoje zasady głęboko w dupę. Przez ciebie mamy przejebane - trwał przy swoim Serb, Colin pokręcił głową i przemilczał uwagę.

- A ja myślałem, że się dobrze bawiliście - wtrącił się jeszcze Tonny - Nikołaj, ja do ciebie jak do człowieka mówię. Zostaw ich w spokoju. Wystarczy, że ich rozwaliliście. Czy musicie ograbiać? Mało masz gnatów? Zaraz z wojownika staniesz się tragarzem. I nie pieprz mi, proszę, jak działa ten świat.

- A karabin masz? Coś z czego strzelisz na dwieście-trzysta metrów? Coś czym postawisz... Kurcze słowa mi zabrakło. Czym zasypiesz wroga kulami? A tak działa ten świat, że musimy zabijać SASów i agentów tego Waszego KGB. Więc zaminowanie trupów nam pomoże. Im już wszystko jedno, nam nie - rzekł, po kilku minutach dodał już jednak o wiele spokojniejszym tonem - Ale okey. Masz się przez to czuć Tonny lepiej to zabieram granat i zostawiam broń. I tak do otwartego boju stawać nie będziemy. Wynosimy się stąd?

- Wynosimy - potwierdził Harlow - Za chwilę możemy mieć większe towarzystwo, SAS nie działa w dwójkach. Bierzcie tego typka, nie mamy wiele czasu.

- Po chuj nam trup? - spytał Serb.

- Ten drugi, spieprzył gdy “przerwałem” Nikołajowi. Gdzieś tu musi być. - Colin miał oczywiście na myśli dealera, który nagle całkowicie zniknął im z oczu.

- I będziemy go teraz szukać? Rychło w czas. Spadamy.

- Dobra, w wozie streścisz nam o czym gadaliście.

Nikołaj pokręcił głową i rozpoczął kolejną zabawę, tym razem z kategorii rozminowywanie ludzkich granatów. Harlow w tym czasie schował swój pistolet i zbliżył się do wyjścia by w razie zjawienia się kolejnych gości, już nie dać się zaskoczyć.

- Widzę, że niezbyt nam plan wypalił. Trzeci jest unieszkodliwiony. Zastanawiam się tylko gdzie ten ochroniarz, bo nigdzie go nie widziałem. Nie ma sensu go szukać, to fakt, ale warto by wziąć pod uwagę to, że ktoś może nam strzelić w plecy - powiedział Tonny przyglądając się robocie Nikołaja, w łapach wciąż trzymał torbę.

- To jakiś staruszek, nas jest trzech. Ja bym bardziej się bał tego dealera co nam przez kogoś spieprzył. - Po raz kolejny Harlow przemilczał uwagę. - Co masz w torbie? Uprzęże czy remingtona?

- Uprzęże i czekany, karabinki. Druga została w samochodzie. Kontynuujemy wyprawę czy nie? - spytał Tonny.

- Nie. Zaraz tu się zaroi od glin, komandosów i innego syfu. Trzeba zwiewać. Mam pewien pomysł, ale to nie tutaj - oznajmił Serb.

- Tym razem Nikołaj ma rację, zabierajmy się stąd - poparł poprzednika Colin

W końcu wytoczyli się z metra, broń ukryli, choć i tak mogli wyglądać podejrzanie. Rozglądali się spokojnie, lecz póki co nie zauważyli nic niepokojącego, nigdzie nie widać było również samochodu należącego do oddziału SAS. Wskoczyli więc do auta, Radović z tyłu wraz z Colinem, Tonny lekko nacisnął gaz i powoli odjechali.

- Dobra. Miejscówka jest spalona. Pozostaje Polska. Kanał La Manche albo porwanie jakiegoś statku. Może prywatnego jachtu? Co wy na to? - spytał Serb.

- Oba rozwiązania są niebezpieczne, ale wydaje mi się, że wybranie English Channel może okazać się gorsze w skutkach - stwierdził Harlow.

- Plusem jest to, że chyba nie myślą, że zwiejemy za granicę. Zresztą nie pierdol, a mnie opatrz. Znowu...

- Myślą czy nie myślą - nie ważne. Wątpię by nie zabezpieczyli się jakoś na taką okoliczność. - Harlow zabrał się za oglądanie rany Nikołaja, umiejętność pierwszej pomocy zapewne przyda się im jeszcze nie raz w ciągu ich podróży. - I tak musimy zaryzykować.

- Jasne, ale na pewno bardziej obstawili same miasto. Więc trzeba się szybko wynieść i z jakiejś dziury porwać łódź - rzekł Radović, a Tonny mu przytaknął, najwyraźniej plan mu się spodobał.

- Brzmi rozsądnie - powiedział Harlow - Będziemy musieli też zmusić do pomocy kilka osób, chyba, że któryś z was zna się na żeglowaniu.

- Już to chyba przerabialiśmy. Pomachamy klamką, na zwykłych kolesi to wystarczy, a lotniskowca chyba nie porwiemy.

Colin spojrzał na niego ponuro i chyba nawet umyślnie zbyt mocno nacisnął na ranę. Metody Nikołaja... Opuszczenie Londynu wcale nie było tak trudne jak się spodziewali. Na ulicach nie było jednak spokojnie, widzieli sporo czarnych samochodów i policyjnych radiowozów. Jeden z nich nawet minął ich na sygnale, lecz popędził całkowicie w inną stronę. Być może odzywała się u nich paranoja i dostrzegali wszędzie zagrożenia. Być może Londyn rzeczywiście rzucał przeciwko nim swe siły. Wreszcie wydostali się z granic miasta, Tonny zaproponował by jechali w dzień, podczas większego ruchu by w ten sposób zmniejszyć ryzyko zatrzymania. Na jakiejś stacji benzynowej kupili kilka potrzebnych rzeczy, a dzięki sąsiedztwu McDonalds, nie musieli narzekać. Parę piw, frytki i hamburger - prawie jak zwykły wieczór przed telewizorem, wystarczyło by chociaż na moment mogli odetchnąć. Spali w samochodzie.

Rano byli już w gorszych humorach, spanie w aucie nie należy do najprzyjemniejszych, a już na pewno najwygodniejszych. To jednak musiało zejść na drugi plan, gdyż najważniejsze teraz było porwanie czegoś, dzięki czemu mogliby dostać się do Polski. Harlow zaproponował by udali się do Tilbury, był tam port, a samo miasto znajdowało się poza Londynem.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172