Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2008, 22:02   #1
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Księga Dni (18+)


Jestem sam, i nie mam jeszcze imienia, które Ty mi nadasz, i które stanie się moim na czas Twego życia. Mam tylko to, które nadałem sobie sam.

Jestem Gabbeh.

Moje imię oznacza "dywan". Pleciony ręcznie skomplikowany wzór. Moje imię oznacza trud i poświęcenie, odnajdywanie wzorów i znaczeń, radość i znój ciężkiej pracy. Ty zapewne nadasz mi własne. Przyjmę je z wdzięcznością, jak i kształt, który mi nadasz.

Z oddali patrzę, jak on dolewa jej wina. Milczę, bo to nie mój czas. On i ona przejdą długą drogę, która nie jest moją. On i ona powiedzą wiele słów, ich ścieżkę uświetni wiele zwycięstw, na ich miłość rzucą cień niezliczone porażki...

...zanim staniesz się TY.

Czekam na Ciebie z drżeniem w sercu i rozrywającym duszę niepokojem. Jaka będziesz? Czy usłyszysz mój głos? Czy pozwolisz mi mówić? Czy TY, jak nieliczni z tych,których wybrałem, otworzysz oczy?


Skąd wiem, że będziesz kobietą? Widzę oznaki obietnicy. Uśmiech kelnera, który przyniósł jej i jemu kolejną butelkę. Kłoniące się ku nim gałęzie jesionu.Zapach magnolii, kiedy on pozwolił,aby ona wprowadziła się do jego domu. Mówisz, że magnolia nie pachnie? Pachnie. To drzewo, które kwitnie, nim jego liście wydrą się z pąków. Pachnie wiosną. Obietnicą życia. Jak Ty.
Czułem i jej strach, kiedy odkryła, co się dzieje z jej ciałem. Jego pewność, a raczej pragnienie pewności: "kochanie, poradzimy sobie ze wszystkim".

Widziałem Cię, zanim lekarz odwrócił monitor, i ona i on mogli zobaczyć, jak trzymasz się za lewą piętę.

Ty, tylko ty.

W jej łonie otwierałaś oczy i wyciągałaś ku mnie małą, niezdarną rączkę. Dzieci tak robią, zawsze tak robią. dzieci widzą. Ale wiedziałem, wierzyłem w obietnicę magnolii, że gdy dorośniesz, z tą samą ufnością wyciągniesz ku mnie dłonie.

Ty jesteś treścią mego istnienia.

Ty właśnie się stajesz.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-12-2008 o 16:51.
Asenat jest offline  
Stary 21-12-2008, 19:50   #2
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Anna poderwała się z miejsca i pobiegła prosto do toalety. Całe śniadanie spłynęło do miejskiej kanalizacji.
Kobieta wytarła twarz, a gdy podniosła wzrok napotkała zatroskaną twarz swojego męża.
- Dobrze się czujesz? – zapytała, a w jego głosie dała się słyszeć troska.
- Nie nic mi nie jest. To pewnie te wczorajsze wino na weihnachtsmarktcie. Używają najtańszych win – Anna uśmiechnęła się do mężczyzny. – Lepiej już idź, bo się spóźnisz. Dam sobie radę
Gdy drzwi zamknęły się za Leopoldem, Anna pogładziła się po brzuchu. Już dwa tygodnie się spóźnia - pomyślała. Może powinnam pójść do doktora Rennera?

Ten czuły, przepełniony miłością dotyk. Jej niepewne myśli płynące ku noszonemu pod sercem nowemu życiu. Jej umysł jeszcze o tym nie wiedział, ale ciało samo potrafiło zadbać o tę małą, upragnioną istotkę.

***
- Ależ moja droga! – niska, korpulentna kobieta zwróciła się do Anny. – Dlaczego nie spróbujesz mojego karpia?
- Mamo! – wtrącił się Leopold. – Przestań, proszę cię.
- Leopoldzie, ja chcę, żeby twoja żona sił nabrała. Zobacz, jaka ona chuda! Jak ona ma urodzić i wykarmić to dziecko?

I znowu się zaczyna. Czy oni nie potrafią usiąść przy jednym stole i nie pokłócić się? Wzajemne pretensje i oskarżenia. Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, że ja to wszystko czuję, słyszę? Biedna mama...

Oj, oj. Co to? Niedobrze. Bardzo niedobrze. Skurcz. Nie, tylko nie to. Skurcz. Ale to za wcześnie. Dużo za wcześnie

Anna wykrzywiła się z bólu, upuszczając jednocześnie na puszysty dywan cenną XIX-wieczną, porcelanową filiżankę.

No to teraz się zacznie. Panika. Skurcz. Oj, oj. Spokojnie, spokojnie. Skurcz.


***

- Oddychaj spokojnie – Doktor Renner pogładził swoją pacjentkę po czole. - Wszystko będzie dobrze.

Ciekawe, że mężczyźni zawsze mówią rodzącym, wijącym się w niesamowitych bólach kobietom, że wszystko będzie dobrze. To nie piknik majowy.


Skurcze były coraz częstsze i coraz dłuższe. Raz po raz twarz Anny wykrzywiał grymas bólu. Kobieta nie krzyczała, choć ponoć to pomaga. Tak przynajmniej mówiła jej teściowa. Zresztą ta kobieta miała odpowiedzi na wszystko.

„Co ty tyle tego pieprzu sypiesz do zupy? To na pewno musi być chłopiec. Lubisz kwaśne i ostre.” Teściowa krytycznie przyglądała się również brzuchowi. „Jest spiczasty. Tak jak na chłopca”. Tyle zabobonów. „Pierwszy musi być chłopiec. Rozumiesz, mężczyzna zawsze chce mieć syna. Kogoś komu przekaże nazwisko”.

Znowu ból przeszył ciało rodzącej. Niesamowity ból. Niedający się porównać z niczym. Kobieta wygięła się, ale to i tak nie przyniosło ulgi. Mocniej zacisnęła ręce na krawędzi łóżka. Gdzieś z oddali dobiegł ją głos położnej.
- Przyj! – Ale był taki niewyraźny. Cichy. Taki odległy. – Broda do piersi i przyj! – głowa Anny została bezlitośnie przyciśnięta do klatki piersiowej. – Oddychaj! – Ból ustał.

To dziwne uczucie, gdy jaźń usiłuje się oderwać od obolałego i wycieńczonego ciała. Człowiek czuje się jak na wystawie abstrakcjonistów. Obraz zlewa się w jedną całość. Kolorowe plamy. Wszystko rozmyte i niewyraźne.


A jednak przytłumione bodźce docierają do mózgu. Przytłumione przez ból. Wszechobecny, niekończący się ból. Ból który rozbija jaźń na miliony kawałków. Czy kiedykolwiek da się je złożyć w całość? Czy to się w ogóle kiedyś skończy? Czas dłużył się niemiłosiernie. Wręcz stanął w miejscu, drwiąc sobie z cierpień kobiety skazanej przez samego Boga na pomnożenie dolegliwości brzemienności i rodzenie w bólach.

I nagle wszystko ustało. Jak z dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Witaj, Moja Mała – Lekarz spojrzał na dziewczynkę, która co dopiero przyszła na ten świat. Jednak to nie on ją przywitał pierwszy. Zaciśniętą, okrwawioną piąstkę musnęła przed nim muskularna dłoń kogoś, kogo nikt prócz noworodkiem nie widział, a i mała jedynie przeczuwała jego obecność.
– Ja wiedziałem, że będziesz kobietą. Wiedziałem.

- Masz śliczną córkę Anno.

 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 29-06-2009 o 22:25.
Efcia jest offline  
Stary 29-12-2008, 22:14   #3
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Hej, księżniczko...

Wyciągam rękę i poruszam kolorowymi gwiazdkami nad Twoim łóżeczkiem. Śmiejesz się bezzębnymi ustami i łapiesz za stopy.

- Chyba oszalałeś! Jak mogłeś przyjąć taką propozycję! - Anna wrzeszczy w kuchni, ciska czymś.
- Kochanie, taka szansa może się już nigdy nie trafić...

Zamykam drzwi. Świat będzie miał całe Twoje życie, by Cię zakrzyczeć i przerazić. Może poczekać te parę lat.
- Widzisz mnie, księżniczko?
Widzisz. Uśmiechasz się.

- Nie możesz! Nie zostawisz mnie teraz samej z małą!
- Anno, to tylko rok! I nie samą. Przeprowadzisz się do moich rodziców. Mama zgodziła się pomóc. Już od dawna sugerowała, że...
- Nie zrobisz tego!
- Myślisz tylko o sobie...
- Ja? Ja myślę o sobie?! To ty chcesz wyjechać na rok, zostawić mnie w czterech ścianach z dzieckiem!

Wyciszam pokój. Będą się jeszcze długo kłócić. Potem on wyjdzie, trzaskając drzwiami. Ona będzie płakać. Potem będzie krzyczeć, kiedy on wróci w środku nocy. Pijany. Ona w końcu ulegnie i się zgodzi. Zostaniesz sama z Anną.

Ale jestem jeszcze ja.


- Chcesz muzykę? Trzeba tutaj uderzyć. O tu, gdzie trzymam rękę. No, kopnij, księżniczko. Wasza wysokość zechce wierzgnąć mocniej...

Rozkręcona zabawka wygrywa słodką melodię. Śmiejesz się.

- Podoba Ci się. Porozmawiam z Anną, jak zaśnie. Powinna kupić pianino. Wiesz, kiedyś pięknie grała. Poradzimy sobie we trójkę. Wierzysz mi, prawda?
 
Asenat jest offline  
Stary 16-01-2009, 13:56   #4
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Czas! Czas!! Czas!!! Jakiż to paradoks! Niby płynie tak samo, od wieków w tym samym tempie, a jednak zawsze inaczej. Gdy czekasz na coś, stojąc w oknie wyczekujesz pojawienia się kogoś, sekundy zdają się być godzinami, a godziny wydłużają się niesamowicie. A gdy nie chcesz, by coś się skończyło, by minął dzień, bo z rana ukochana osoba cię opuści, czas przyspiesza.

Tej ostatniej nocy przed wyjazdem kochali się jak gdyby był to ich ostatni raz. Tak długo i namiętnie. Jak nastolatkowi smakujący dopiero tego zakazanego owocu.
Na początku Anna nasłuchiwała, czy Maria śpi. Małe dzieci nie sprzyjają romantycznym uniesieniom. Ale tej nocy ktoś jakby zajmował się małą, tak by ta dała rodzicom choć trochę czasu dla siebie.

I wreszcie nadszedł nieubłagany poranek przynoszący rozstanie. Z perspektywy wieczności jeden rok wydaje się niczym. Ale z ludzkiej perspektywy… zwłaszcza gdy się czeka na powrót ukochanego… z ludzkiej perspektywy to niezwykle długo.

Ten rok minął jednak zaskakująco szybko. Pierwszy uśmiech. Tata go nie widział. Pierwsze zęby. Niestety, i tego ojciec nie doświadczył. Pierwsze słowo. I tu go nie było. Pierwsze kroki. Od babci do mamy. Ominęło go tak wiele. Tak wiele poświęcił, by rodzinę utrzymać. By wysłać córkę na odpowiednie studia. By samemu zapracować na szacunek innych. W życiu trzeba dokonywać wyborów.

Gdy Leopold wrócił, mała Maria już chodziła. Trochę mówiła. Jej pierwszą reakcją na pojawienie się w domu ojca był płacz. Nie, to była histeria. Pierwszej nocy po powrocie nie spędzili razem. Maria nie chciała puścić mamy, drugiej też nie, ani trzeciej. Dopiero po tygodniu przekonała się do ojca, by po miesiącu już owinąć sobie go wokół palca. Małe dziewczynki to potrafią. Mają jakąś taką dziwną moc. Ale ta moc obraca się i przeciw nim. W oczach ojca zawsze będą małymi dziewczynkami, które trzeba podnosić, gdy upadną. Które potrzebują pomocy ojca. Które trzeba chronić przed światem zewnętrznym. Ojcowie nie dostrzegają, że ich małe pączuszki rozwinęły się w przepiękne kwiaty.
Może czasami mają rację…
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 03-02-2009, 15:14   #5
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Na Rozdroże ciągną strudzeni wędrowcy.

Tu pod powałą wisi model samolotu, ususzony krokodyl i maski. Alisadair kocha maski. Twierdzi, że każda z nich przedstawia jego, w kolejnych wcieleniach, dla kolejnych magów, którym towarzyszył od początku świata, od kiedy pierwszy mag nakreślił wizerunki zwierząt na ścianie jaskini i pieśnią prosił, aby przybyły na tereny łowieckie jego plemienia. Czasami się zastanawiam, dlaczego powiesił obok masek krokodyla, ale wolę nie pytać. Alisdair nie wykona kolejnej maski, bo nie będzie towarzyszył następnym magom. Po drugiej wojnie światowej, kiedy jego mag zmarł na zapalenie płuc w obozie przejściowym, Alisdair przybył do Umbry i oparł się chęci powrotu.

- Nie chcę. Już nie potrafię - powiedział mi wtedy.

Z drzewa, które rosło na rozstaju dróg, zbudował tę karczmę. Nie ściął drzewa. Sprawił, że rozrosło się, zawierając w sobie kolejne pomieszczenia. Rozdroże gościło duchy i magów. I takich jak ja, którzy czekali, aż ich podopieczny otworzy oczy na tajemnicę.


- Gabbeh, śpisz? - Isadora nachyla się ku mnie. Jej delikatna twarz jak zwykle nie wyraża niczego.
- Nie, zamyśliłem się tylko.
- No to dawaj, pula na stole, karta w grze.

Tak, to właśnie robimy. My, przewodnicy. My, natchnienie Przebudzonych. W karczmie na końcu świata, wszędzie i nigdzie, gramy w karty i kości. Dym snuje się pod osmolonym sufitem, który jest żywym drzewem, z wnęki płynie dzika muzyka, ktoś z zebranej u Alisdaira menażerii zaraz ruszy w tany.


My gramy.
Isadora i ja przegrywamy do Psiogłowego. Col Tom Blue spasował, gdy Psiogłowy się dosiadł i już tylko obserwuje.
- Zastanawiam się, czemu z nim grasz. Wiesz, że jest spaczony?


No co ty nie powiesz, Col? Sam nie wiem, czemu gram z kimś, kto doprowadził swego maga do upadku. Pewnie z nudy to robię. Długie dni czekania na Marię ciągną się jak umieranie. Czas nie płynie, czas ciecze po kropli. Jedna za drugą, jedna za drugą, z coraz dłuższymi przerwami pomiędzy. Każdy błysk w jej oku budzi wiarę, że to już, by za chwilę kolejny gest zgasił moje nadzieje. Nie mogę tego znieść, choć nigdy nie brakowało mi cierpliwości. Dlatego siedzę Na Rozdrożu, piję i gram. Nawet z awatarem Nephandi.

- Igrasz z ogniem, Gabbeh. - Isadora składa karty w perfekcyjny stosik. - Ja pas. Bawcie się sami, panowie.
- To nie zabawa, laleczko - warczy Psiogłowy. - Tchórzysz, czy grasz dalej? - celuje we mnie pazurem. Cienie na twarzy Isadory tańczą. Col kładzie mi błękitną rękę na ramieniu.
- Odpuść, napijmy się.

Wiem, czym jest zło. Widziałem je wiele razy, i dobrze wiem, że czasami rodzi się nie głębokich pragnień, ale z bezmyślności.
- Pas - składam karty i wstaję.
- Jednak tchórzysz.
- Nie interesuje mnie nic, co mógłbym od ciebie wygrać.
- Nie? - śmiech Psiogłowego odbija się echem po karczmie. Widzę-czuję, że Alisdair sięga pod bar po pałkę. - Postaw swojego maga. Ja postawię swojego. Kto wygra, bierze obydwoje.

Waham się, i on to widzi. Psy czują zapach niezdecydowania. Myślę o jego magu, którego los może odwrócić jedna karta. Myślę o Marii, jej głosie i szczupłych dłoniach, o Marii spadającej w szaleństwo i ciemność.

- Nie.
- Tchórz.

Tak, jestem cierpliwy. Tak, w największym zamęcie i zawierusze zawsze zachowywałem spokój. Ale nie zawsze, muszę to przyznać, potrafiłem odpuścić.


Skaczę na Psiogłowego przez stół. Col krzyczy, Alisdair biegnie ku nam z pałką w jednej ze swoich czterech rąk. Tłukę pięścią w śmiejący się pogardliwie pysk i jest mi dobrze.

Alisdair wlecze nas obydwu na zewnątrz, ciska w błoto.

- Żebym was tu szybko nie zobaczył, bo nie zdzierżę.
- Jaki dumny, jaki uparty - Psiogłowy wstaje z ziemi, otrzepuje się jak mokry kundel. - A taki przegrany.
- Spieprzaj - charczę.
- Spotkamy się jeszcze, Gabbeh.
- Będę miał wtedy kaganiec, którym zamknę ci pysk, śmieciu. Spieprzaj.
Psiogłowy znika we mgle, mnie podnoszą wiotkie ręce Isadory.
- Przegiąłeś pałę tym razem, przyjacielu. Było warto?
- Owszem. Spróbuj kiedyś.
Twarz Isadory jest gładka i pozbawiona uczuć. Ale w pocałunek, który wycisnęła mi na policzku, przywiódł wspomnienie dawnej Isadory, wesołej i figlarnej towarzyszki celtyckich magów. Wszyscy się zmieniamy.
- Wracaj do siebie. Jak ona się nazywa?
- Maria.
- Dobre imię, Gabbeh, dobre.

W domu nie palą się żadne światła. Cisza i ciemność. Tylko mżawka bębni o blaszany dach.
Nie ma jej. Nie ma Marii.
Strach ściska mi gardło. Nie czuję jej. Zgubiłem moją księżniczkę.

Na platanie mokry gawron stroszy pióra, układa się do snu. Przymykam oczy i patrzę. Powolne, stateczne istnienie drzewa, szybkie i pospieszne światełka robaków, które toczyły drzewo. I jasny, oślepiający błysk świadomości gawrona.
- Dostojny? Czy widziałeś moją towarzyszkę?
Opisuję Marię. Gawron słucha. W końcu rozwiera dziób.
- Nie ma jej. Pojechała. Błyszczącym wyjącym śmierdzącym.
- Samochodem?
- Kraa?
- Gdzie?

Biegnę. Mżawka układa się we wzory, pradawne znaki dawno zmarłych magów.
To dzisiaj. To stanie się dzisiaj.
 
Asenat jest offline  
Stary 20-03-2009, 23:46   #6
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Ale... do Berlina? – Maria z niedowierzaniem słuchała tego, co mówił Werner.
- Tak! Do Berlina!!! – Mężczyzna już z pewną irytacją powtórzył to chyba z setny raz. – To piękne miasto.
- To Berlin. A Mur?
- Nie będzie żadnych problemów. Obiecuję.

I tab bardzo chciała mu wierzyć. W końcu to był Werner. Potrzebowała go. Kochała. Może nie było w tym jakiś fajerwerków, ale Maria przyzwyczaiła się do jego dotyku... i do jego napadów złego humoru również. Każdemu się zdarzają. Nikt nie jest idealny i nie warto uparcie ich szukać. Maria była gotowa pojechać do Berlina, jeśli miało to sprawić mu przyjemność. Pomimo tego, że wcale nieuważała go za piękne miasto. Pomimo złego przeczucia, pełznącego po kręgosłupie jak ręka topielca.



Rzeczywiście problemów z wjazdem do tej złej, komunistycznej części nie było. Gorzej było z wyjazdem. Jeden z funkcjonariuszy granicznych oznajmił im, że są problemy z paszportami i muszą czekać.



Czekali kilka godzin. Nie pozwolono im wyjść do toalety, nie podano nic do picia.
Kiedy wreszcie przyszło do nich kilku oficerów Stasi, Maria wybuchła.
- To niedopuszczalne. Jesteśmy obywatelami Republiki… - nie dokończyła, gdyż jeden z mężczyzn wymierzył jej siarczysty policzek, podczas gdy pozostali przytrzymywali próbującego stanąć w jej obronie Wernera, zresztą i jemu się oberwało. Gorzej niż Marii.
- Jesteście elementami wrogimi wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pasożyty. Imperialistyczne robaki – mężczyzna wymyślał im od najgorszych. – Radzę przyznać się do szpiegostwa. - Wychodząc kopnął jeszcze w żołądek leżącego Austriaka.
Maria podeszła do swojego towarzysza.
- Nic mi nie jest. – Werner starł z ust krew i usiadł na podłodze. – Nie martw się. Szybko się stąd wydostaniemy. To jakaś pomyłka.
Późnym wieczorem przyszli po nich ci sami funkcjonariusze i kilku innych, uzbrojonych w karabiny. Siłą zawlekli ich do furgonetki i powieźli w nieznanym kierunku. Po długiej jeździe Maria i Werner zostali umieszczeni w obskurnej celi, bez łóżek, bez toalety. Goły beto i odrapane ściany.



- Do rana skruszejecie – uśmiechnął się krzywo ten, który ją uderzył.
Rano przyszli po Wernera. Dopiero gdy Maria została sama, zdecydowała się na skorzystanie z toalety, za którą robił wiadro. Byli już ze sobą dość długo. Poznali się dokładnie. Jednakże pewne potrzeby fizjologiczne lepiej załatwiać w samotności.
Maria zaczęła nucić różne piosenki dla zabicia czasu. Po dwudziestej przestała. Nie byłą wstanie mierzyć upływu czasu, ale zdawała sobie sprawę z tego, że jej towarzysza nie ma dość długo. Zresztą jej organizm sam dawał znać o mijających godzinach. Była głodna. Bardzo głodna. Wpadające przez brudną szybę światło mówiło jej, że jeszcze jest dzień. Zrezygnowana kobieta usiadła pod ścianą, podkurczyła nogi i objęła je rękoma opierając głowę o kolana. Czas się zatrzymał.

Z letargu wyrwało ją szczęknięcie klucza w drzwiach. Dwóch oficerów Stasi wlokło ze sobą nieprzytomnego Austriaka. Wrzucili bezwładne ciało do celi i zamknęli drzwi. Maria podeszła do mężczyzny. Oddychał na szczęście, płytko, ale oddychał. Miał posiniaczone całe ciało, a z rozciętego łuku brwiowego sączyła się krew. Zresztą nie tylko z niego.
Kolejne szczęknięcie klucza w zamku niemal przyprawiło ją o zawał. Po raz trzeci ujrzała twarz tego oficera.
- Twardy jest – uśmiechnął się rzucając na betonową podłogę koce i miski z czymś parującym. – Ale my nie takich potrafimy złamać. – Postawił też na podłodze kolejne wiadro z wodą i jakąś szmatą. – Pomyśl o tym.

Dymiące coś w metalowej misce okazało się przypaloną kaszą ze skwarkami. Ale dziewczyna była na tyle głodna, ze swąd spalenizny jej nie przeszkadzał. Przemyła rany mężczyźnie i powoli nakarmiła go. Z pewnością miał kilka pękniętych żeber.
Maria słyszała o Stasi i jej metodach pracy, jednakże nigdy w życiu nie spodziewała się, że ujrzy ja na własne oczy. Że będzie jej ofiarą.
Werner zasnął, ale Maria nie mogła spać. Analizowała każdą sekundę z trzech dni jakie spędzili w Berlinie. I nic jej nie przychodziło do głowy. Dlaczego tu się znaleźli.

Następnego dnia z rana znowu przyszli po jej przyjaciela. I znowu cały dzień była sama. A wieczorem funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej ponownie przywlekli nieprzytomnego Wernera do celi.
Trzeciego dnia kobieta zaczął walić pięściami w stalowe drzwi i krzyczeć. Ale nikt jej nie słyszał. A przynajmniej nikt nie przychodził. W jej krtani narastała burza. Zła, wyczerpana i rozgoryczona usiadła na betonowej posadzce celi i zaczęła płakać. Ta niemoc jaką ją w tej chwili ogarnęła. To pragnienie ucieczki. Ta cała złość na świat. Wszystkie nagromadzone w niej złe emocje. Nie potrafiła rozładować tej mocy inaczej niż tylko płacząc. Bezsilność i marazm.
I znowu wieczór. Znowu obmywanie ran. Werner pluł krwią. Dostał wysokiej gorączki. Ale nikogo to nie obchodziło.
Maria krzyczała głośno, że żąda spotkania z konsulem austriackim. W odpowiedzi usłyszała tylko, że muszą się przyznać.

Następnego dnia przyszli i po nią. Prowadzili ją długim korytarzem.



Popychali by szła szybciej. Z oddali dochodził do niej czyjś krzyk. A wręcz nieludzki wrzask, który co jakiś czas milkł. To był jego krzyk. Maria wiedział o tym jeszcze za nim otworzyli drzwi do pokoju przesłuchań.
Aż się cały zapluł ze złości funkcjonariusz, gdy usłyszał ponowną odmowę ze strony jej przyjaciela. I wtedy zaczął się zbliżać do nie ze szpicrutą w rękach. Uśmiechnięty. Zadowolony z siebie. Przejechał nią po policzku dziewczyny później w dół po szyli do dekoltu.
Maria nie wiele pamięta co się później działo. Jak przez mgłę dochodziły do niej pytania oficera. Krzyki Wernera. Maria też krzyczała. Ale chyba tylko po to, żeby nie rozsadziło jej bębenków w uszach. Ta cała złość, która nagromadziła się w niej od czasu zatrzymania na przejściu granicznym musiał znaleźć gdzieś ujście. I znalazła.



Ryk w jej uszach i wrzask dobywający się z jej krtani. Własne dłonie zaciśnięte na krawędzi stołu. Drzazgi lecące w powietrzu.



Kłęby dymu. Spadające cegły. Czyjeś muskularne ramię, które wyniosło ją ze zniszczonego budynku. Ją i Wernera. Ale czyje to było ramię?

Obudziła się w białej, czystej Sali podłączona do jakiejś aparatury. Stojąca tyłem do niej kobieta ubrana w fartuch pielęgniarki aż podskoczyła, gdy Maria zapytała schrypniętym głosem.
- Gdzie… gdzie ja jestem??
- W szpitalu. Zaraz przyjdzie doktor.
Lekarz przyjrzał się karcie, pacjentce i kazał podać jakiś lek o niezwykle skomplikowanej nazwie.
- Idź. Porozmawiaj z nim – szepnął jej na ucho, gdy Maria odpływała w nicość razem z chemią, jaką jej zaaplikowano.

I znowu czyjeś muskularne ramiona ją objęły.
- Chodź, chodź. Nie bój się. To ja. Pokażę ci wszystko.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 01-04-2009, 23:43   #7
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Idzie ku mnie przez pole maków. Chwieją się wątłe łodygi, którym kazałem podnieść się z ziemi, aby ucieszyć oczy Marii. Czerwone płatki lepią się do smukłych ud.

Drzewo, które stworzyłem, od korzeni po liście, szeleści jej na powitanie.

Isadora.

Przystanęła na granicy pola maków. Jakby nie chciała postawić stopy w miejscu, które będzie wspólne dla Marii i mnie.

- Gabbeh, zachowujesz się jak dziewica przed nocą poślubną.

***

Choć - chciałem w to wierzyć - Isadorę i mnie łączyła przyjaźń, nasi magowie zawsze się mijali. Tak było, kiedy po raz pierwszy ujrzałem Isadorę. Stała za plecami nieprzebudzonej kapłanki w mezopotamskiej świątyni Isztar. Krąg kobiet w wieńcach ze sznurka na głowach, czekających, aż przybywający do świątyni mężczyźni złożą ofiarę bogini i wybiorą jedną z nich na towarzyszkę jednej nocy. Ponad ich głowami Isadora uśmiechnęła się do mnie figlarnie, pod cienkimi brwiami zapełgały wesołe ogniki.

Czy jej pragnąłem? Nie wiem. Do tej pory nie wiem, ale niewiele rzeczy wzbudzało we mnie tak wszechogarniający zachwyt, jak widok jej roześmianej twarzy.

Nasi podopieczni się minęli. Alef, któremu wtedy towarzyszyłem, szukał w świątyni wiedzy, nie rozkoszy. I , choć z pewnym wstydem, muszę przyznać, że dziś, kiedy w proch obróciły się i tabliczki, na których Alef spisał swoje myśli dla potomnych, i kobieta, która mogła rozjaśnić dla niego tę jedną noc - dziś twarz Isadory ponad głowami świątynnych prostytutek pamiętam żywiej niż ponure oblicze mego maga.

Wieki płynęły, twarz Isadory stawała się coraz bardziej gładka i coraz bardziej pozbawiona uczuć. Nasi magowie nadal mijali się o krok. Zapytałem się jej kiedyś, czy to się zmieni.
- Tak, Gabbeh, tak. Ale gdy oni się spotkają, nie będziesz mnie już lubił.

Myliła się. Ze wszystkich, z którymi dzieliłem swe słowa i myśli w ciągu długich lat mego istnienia, jej przyjaźń była dla mnie najcenniejsza i najtrwalsza.

To jej imię wykrzyczałem, błagając o pomoc, kiedy mury więzienia drgnęły i zapadły się, by pogrzebać pod sobą moją Marię.

***
Spóźniłem się. Krzyk Marii drze sploty osnowy mojego istnienia. Radość z jej mocy miesza się ze strachem o jej życie. Biegnę.

Budynek więzienia drży. Pada ściana.

Cisza.

Ja, sam, w ciszy.

- Isadora! Isadora!

Kiedy rozgarniam gruz, kiedy już słyszałem urywany, spanikowany oddech mojej księżniczki, coś szarpnęło mnie do tyłu. Isadora...
- Ciii, zostaw... Ona żyje. Pozwól mu działać.

Maga Isadory otacza woń śmierci. Ale pozwalam mu odwalać gruz, chociaż Isadora musiała mnie przytrzymać, kiedy brutalnie oczyszczał usta Marii z ceglanego pyłu.

- Werner, Werner - jęczy Maria.
Mag spogląda pytająco na Isadorę i przez chwilę widzę ją taką, jaka jest w jego oczach.


Ale czuję ulgę, która wyciska mi z piersi łkanie, kiedy w cieniu czarnych skrzydeł ciągnę Marię w stronę rozcięcia w tkaninie rzeczywistości, a mag Isadory niesie na ramieniu nieprzytomnego Wernera.

***

- Gabbeh, zachowujesz się jak dziewica przed nocą poślubną.
Gdyby powiedział to ktoś inny, doszukiwałbym się szyderstwa. Ale Isadora zawsze stwierdzała tylko fakty.
- Tak samo się obawiam. I tak samo się cieszę.

Również stwierdzam fakty. A to żeśmy sobie porozmawiali...

Isadorze odpowiedź chyba przypadła do gustu, choć trudno stwierdzić to na pewno - jej twarz nie zmieniła martwego wyrazu, choć pokiwała głową jakby w zadumie.
- Karl stworzył bajkę. W więzieniu wybuchł gaz. Stworzy odpowiednie ślady i zatrze wszystko, co świadczyło o bytności Marii w tym miejscu.
Fala wdzięczności... W natłoku myśli nie przeszło mi to przez głowę. Uściskałbym ją, gdyby nie była taka odległa.
- Dziękuję.
- Nic mu nie kazałam, jemu podziękuj.
- Za wszystko, za to, że przyszliście.
Isadora wzrusza ramionami.
- Nie zrobiłam tego ze względu na naszą przyjaźń, Gabbeh.
Odwraca się i kroczy przez pole maków.
- Idź do niej. Już czas. Twój czas.

***
Maria idzie niepewnie, przystaje co parę kroków. Ogląda kwiaty, niebo... ale jest coraz bliżej. Wiele razy układałem sobie w myślach tę chwilę, ale nigdy nie myślałem, że to ona przemówi pierwsza.

- Powinnam cię znać?
Głos ma ostrożny, bawi się trzymanym w dłoni makiem.
- Niekoniecznie? Ale to możliwe, Mario.
- Aha.

Rozgląda się, a ja czekam na znajomą falę, która odmieni moje ciało według jej myśli. Czekam... i nic takiego nie nadchodzi.

- Jak ci na imię?
- Ty powinnaś mi je nadać.

Nie rozumiem. Tak nigdy nie było.

- Każdy ma imię - twarz Marii przypomina małą dziewczynkę, którą kiedyś była. Uroczą i upartą.

- Moi przyjaciele mówią na mnie Gabbeh.
- Dobre imię, Gabbeh, dobre.

Słowa. Dokładnie te same słowa, które wypowiedziała Isadora, kiedy usłyszała o Marii. Ale moja księżniczka wypowiada je z nieśmiałością i znowu wbija wzrok w pole maków.

Fala nie nadchodzi, ale czuję się dobrze. Jak nigdy dotąd.

- Chodź - wyciągam do niej rękę. - Opowiem ci o wszystkim... ale najpierw... - obejmuję Marię i zataczam dłonią krąg, zamykając w nim niebo, szeleszczące drzewo i maki - ...patrz. Słuchaj. Zrobiłem je dla ciebie
 
Asenat jest offline  
Stary 27-04-2009, 22:44   #8
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Fajerwerki? Nie było już fajerwerków. Czasami był seks. Czasami miłość. Ale ostatnio - bardziej seks. A później kłótnie. O byle co. Po chwilach bliskości oddalali się od siebie i to bardzo.
A gdzie ta magia? Gdzie ta cała magia?
Kobieta stała pod prysznicem. Gorąca woda spływała po jej ciele, dając odprężenie. Maria płakała. Wielkie jak perły łzy spływały po jej mokrych policzkach, dalej po smukłej szyi i mieszając się z wodą spływały po jej ciele.

Werner przyszedł do niej późnym popołudniem. Przyniósł bukiet pięknych czerwonych róż. Dobre słodkie wino Eiswein. Wprawdzie nie powiedział przepraszam, ale te kwiaty… Wieczór zapowiadał się miło. Po lekkiej kolacji wylądowali w łóżku. Jakie to banalne. Seks na przeprosiny. Tak po prostu.
Gdy legli obok się w pachnącej pościeli, Werner czule ucałował Marię.
- Wiesz... – objął ją delikatnie i przyciągnął bliżej do siebie, chociaż zdawałoby się, iż nie było między nimi już miejsca. – Mam propozycję pracy. Dobrze płatna. Tu w Wiedniu tyle nie dostanę. Moglibyśmy wziąć kredyt na dom. Wiem, że marzysz o własnym domu. Byłoby nam lepiej.
Maria wtuliła się w kochanka i słuchała od niechcenia tego, co mówił.
- To dobrze płatna posada w Innsbrucku.
Kobieta gwałtownie odsunęła się od niego.
- W Innsbrucku? To, to… - wypuściła ze świstem powietrze z płuc.
- To w Tyrolu – dokończył za nią.
- No właśnie. W Tyrolu. Ja tu mam już pracę. Satysfakcjonującą.
- W tej fundacji? Daj spokój. To jakaś podejrzana instytucja. Sprawdzałem ją w rząd…
- Szpiegujesz mnie?
- Nie. Po prostu martwię się...
No i się zaczęło. Wielka, karczemna kłótnia. Bo ty zawsze… Bo ty nigdy…
Zdenerwowany Werner zabrał swoje rzeczy i wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami.
Maria płakała. Ze łzami w oczach poszła pod prysznic. I stała tam długo, pozwalając, by ciepła woda obmyła ją i ze smutku.
Już wielokrotnie podejmowali ten temat. Werner przekonywał ją, że jej nowe miejsce pracy, nowi znajomi są jacyś podejrzani. Sprawdzał ich w rządowych źródłach. I o to zawsze była kłótnia. Ona wypominała mu, że ją szpieguje. A on jej, że za dużo czasu spędza ze swoimi nowymi znajomymi z fundacji. Podejrzanymi znajomymi. Młodymi, podejrzanymi znajomymi płci męskiej. Że wyjeżdża z nimi. A właściwie znika na całe dnie, czasami i dłużej, nie dając znaku życia. Ale chyba największe pretensje miał do niej o to, że naraża swoje życie. Po jednym z takich wypadów odnalazł ją w szpitalu, mocno pokiereszowaną. Nie przejmował się widownią, kiedy robił jej awanturę. Nie przejmował się widownią, gdy złamał nos Jurgenowi, jej koledze z fundacji. Poturbował wtedy też Ralfa, jej mentora i mistrza. Po tym zdarzeniu nie odzywali się do siebie długo, bardzo długo. Za długo. A gdy już się spotkali, nikt nie powiedział przepraszam. Nikt nie poruszył drażliwych kwestii. Był wtedy tylko seks i oni. Było jak na początku. Dobrze. Pięknie. Przyjemnie. Tak było przez jakieś dwa tygodnie. Dopóki w mieszkaniu Marii nie pojawił się Ralf. I wybuchła kolejna awantura. Sąsiedzi mieli ubaw. Ona nie. Znowu było trzaskanie drzwiami. Znowu była ta samotność i pustka.

I tak w kółko.

Po chwilach bliskości rozpętywało się piekło.

„Samotność to taka straszna trwoga,

Ogarnia mnie, przenika mnie.” (*)

Maria zakręciła wodę. Wytarła się w miękki ręcznik. Mokrą ręką przetarła zaparowane lustro.



On tam był. Nie chciała się z nim teraz widzieć. Ale on tam był. Był przy niej zawsze i wszędzie. Miała go dość. Wykrzyczała mu to prosto w twarz.

Wykrzyczała to do swojego odbicia.




„Samotność to taka straszna trwoga,

Ogarnia mnie, przenika mnie.” (*)




(*) List do M, Dżem
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 29-06-2009, 21:17   #9
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Nie chce mnie słuchać.
Alisdair dolewa mi wina. W drugiej jego dłoni tli się papieros. Dolną parą rąk czyści blat. Barman idealny.
- Hmm? - wydaje z siebie zachęcające do dalszych wyznań mruknięcie.
- Odcina się. A kiedy przychodzę mimo wszystko, nie słucha.
Isadora układa tarota.
- Nic nie powiecie?
Isadora obdarza mnie krótkim, martwym spojrzeniem i wraca do kart. Alisdair krzyżuje dolną parę rąk na brzuchu.
- A co ci mamy powiedzieć, Gabbeh? Że do tej pory miałeś farta, a twój fart właśnie się skończył?
- Nie rozu...
- To zrozum, że to, że twoi podopieczni do tej pory łagodnie i posłusznie szli tam, gdzie wskazywałeś dłonią, to jest wyjątek, a nie reguła.
Jego usta są zaciśnięte w wąską, bladą kreskę. Jak zrośnięta rana. Nie chcę ciągnąć tematu, bo Alisdair reaguje nerwowo na cokolwiek, co łączy się z jego ostatnim magiem. Ale zastanawiam się, chciałbym wiedzieć, jakie słowa mego przyjaciela zaprowadziły jego podopiecznego do obozu, gdzie dognała go przedwczesna śmierć. Chcę wiedzieć, żebym nie powtórzył tych słów Marii.
- I co tam widzisz? - pytam pochylonej nad kartami Isadory, pozornie lekko.
- Katastrofa - wyciąga ku mnie kartę Wieży pochłanianej przez ogień, z której wypadają dwie postacie. - Konflikt. - Wyciąga kolejną kartę i kładzie ją przed mną. - I pokuta. Być może.


Wisielec. Zawieszony za stopę pomiędzy niebem a ziemią, bez żadnego podparcia, smagany wiatrem. Ten, który ogląda świat na odwrót.

- A co innego? Być może?
- Być może odwrócenie obecnego porządku, Gabbeh.

***
Idę za Marią długim korytarzem między regałami. Jestem szczęśliwy, bo uśmiechnęła się wczoraj na przywitanie i przez długie dwa dni było jak dawniej. Isadora musiała się mylić we wróżbie. Nic się nie zmieniło między nami. Maria przycupnęła na podłodze, wertuje jakąś książkę. Energia mnie rozpiera. Radość.
Maria jest skupiona i zajęta. Nie przeszkadzam. Wertuję przypadkową książkę. Tak dla rozrywki.
Nie wytrzymuję jednak.
- Co za brednie!
Maria patrzy na mnie pytająco, a potem odchyla okładkę książki, którą trzymam w dłoniach.


- Dlaczego brednie, Gabbeh? - pyta wolno, każde słowo wyraźnie oddzielone od poprzedniego.
Powinienem wtedy poczuć zbliżającą się kłótnię, powinienem usłyszeć odległy grzmot, zwiastujący nadciągającą burzę. Nie usłyszałem nic.
- "Granice mojego języka są granicami mojego poznania" - to są brednie, Mario. Umysł przekracza wszelkie granice, jeśli tylko wskaże mu się cel. Czego nie pojmuje, przeczuwa. Czego nie przeczuwa i nie pojmuje, do tego dąży, aby zrozumieć. Umysł nie zatrzymuje się wpół drogi, bo natrafił na przeszkodę. Przebudzonym, oczywiście, jest łatwiej...
Maria jest blada. Blada jak Isadora. Jak śmierć.
- Będziesz mnie przepychał przez granice, których nie chcę przekraczać, Gabbeh?
- Nie, to tylko...
- To. Tylko. Co? Chcesz odgrywać rolę MOJEGO umysłu, MOJEGO sumienia? Chcesz lepić z gliny moje przekonania?
Milknę. Przeraża mnie ten atak i jej dzikie, pełne agresji oczy.
- Nie ma żadnej gliny, Gabbeh. Nie jestem tobą. Mam własne przekonania, własne pragnienia i własne dążenia. I nie pozwolę, żebyś je zmieniał. A Wittgensteina - wskazuje głową na książkę - bardzo cenię. Uważam, że miał rację. Nie tylko w kwestii języka.
- Nie wiedziałem - tyle tylko zdołałem z siebie wycisnąć.
- Bo nigdy nie przyszło ci do głowy zapytać - Maria warczy jak zwierzę. - Nie wchodź mi w drogę, Gabbeh. Nie możesz mnie zmienić.
Odwraca się i idzie wzdłuż regałów. Jej obcasy stukają jak werble.

***


- Paskudny dzień - Karl wskazał głową na spływające strugami deszczu okno. - Kawy?
Maria skinęła krótko głową. Szlag nadał Euthanatosa. Chciała być sama, więc ukryła się w ślepym, prowadzącym donikąd korytarzyku na najwyższym piętrze biblioteki. I wtedy pojawił się Karl, odziany jak zwykle w żałobną czerń. Z termosem w ręku. Równie zaskoczony jej obecnością jak ona jego przybyciem.
- Tak, paskudny - przyznała.
Karl budził w niej jakiś rodzaj strachu. Podziękowała mu oczywiście za pomoc w więzieniu, kiedy już wiedziała na tyle dużo, że zrozumiała, co się wtedy stało. Ale Euthanathos zawsze powodował w niej ukucie niepokoju. Młody człowiek nie chce myśleć o tym, że kiedyś umrze, a obecność Karla zawsze rodziła myśl, że jest to nieuniknione.
Nie był zły. Nawet nie był niemiły. Spokojny i powściągliwy, szybki w czynach i ostrożny w słowach, cieszył się w fundacji zasłużonym szacunkiem. Ale nikt go nie lubił. Karl nie miał przyjaciół.
Wyciągnął w jej stronę kubek, zapach kawy zabił otaczającą go woń perfum i czegoś jeszcze - jakby mokrych, starych ceglanych murów. Stanął w wykuszu okiennym, dość daleko, i zapatrzył się w deszcz. Jego spokojna i nienachalna obecność przestała być niewygodna.
- Pokłóciłam się z awatarem - powiedziała szybko.
Odwrócił głowę i przyjrzał się jej uważnie.
- Po co?
- Chce mnie zmuszać do czegoś, czego nie chcę. Chce, żebym myślała tak jak on.
Karl wbija dłonie w kieszenie. Na lewym nadgarstku tyka staromodny, srebrny zegarek.
- To była odpowiedź na pytanie: dlaczego. Rozumiem. Zdarza się - głos maga jest łagodny i pełen wyrozumiałości. - Ale pytałem się: po co.
- Nie rozumiem.
Oderwał plecy od ściany i usiadł obok Marii. Znowu czuć go było wilgotnymi murami.
- Jeśli on uważa, że powinnaś coś zrobić, zrobisz to. Tak, czy inaczej, doprowadzi cie do celu, który uważa za twój.
- Nie zgodzę się.
- Twoja zgoda czy jej brak jest tutaj... mało ważna. Oni tak nie myślą. I każdy z nich ma wiele możliwości, by wymusić na nas konkretne postępowanie. Wola awatara jest przemożna i silniejsza od twojej czy mojej. Kiedyś... próbowałem się przeciwstawiać. Tak jak ty. Potem próbowałem się targować. Próbowałem też ignorować obecność przewodnika. To było sześć lat szarpania się z silniejszym. Cokolwiek bym nie zrobił, ona miała przygotowaną odpowiedź i kontrdziałanie. W kilku wersjach. To walka z wiatrakami. Ale chyba każdy z nas musi ją stoczyć.
- Chcesz, żebym się poddała! Jeśli to zrobię, przestanę być sobą.
- Twój awatar to część ciebie. Nigdy nie odejdzie. Jego wola jest częścią twojego życia.
- On nie jest okrutny. Zrozumie. Nie będzie mnie kształtował wbrew mojej woli.
Na ustach Karla błąka się nieczęsty gość - cień uśmiechu.
- Naprawdę? A dasz za to głowę?

***


Grzmot przetacza się nad moją głową i chce mi się wyć. Stoję w deszczu i liczę, że woda zmyje moją głupotę. Mój brak wyczucia.
Col wysuwa się zza furgonetki. Jego twarz pokryta warstewką wody wydaje się jeszcze bardziej niebieska.
- Co tak stoisz jak ta sierota?
- Nie twój biznes, Col.
- OK, OK, tak tylko zagaduję. Co ty taki napięty?
- Mówiłem coś chyba?
- Eh, ja tylko na chwilę. Ostrzegam wszystkich. Pilnuj swojej małej.
- Pilnuję, Col, do diabła, masz coś więcej niż okrągłe nic nieznaczące porady?
- Psiogłowy zjechał do Wiednia.
 
Asenat jest offline  
Stary 07-10-2009, 17:04   #10
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Maria kręciła się w miękkiej, atłasowej pościeli. Przewracała się z jednego boku na drugi. I pomimo ogromnego zmęczenia nie mogła zasnąć. Gdy tylko zamykała powieki, przed oczami stawały jej wydarzenia z ostatnich dni. Na samo wspomnienie niesamowitych uniesień miłosnych aż przechodziły jej ciarki. Ale chwilę później nachodziły ją wyrzuty sumienia. Jak dotąd Werner był jedynym mężczyzną w jej życiu. Do czasu. Do tego dnia.

***

Siedzieli w kawiarni. W ich kawiarni.



Zawsze spotykali się tutaj aby uczcić swoje zwycięstwa. Lub porozmawiać o porażkach.
Kawiarnia miała swój klimat. A także zapewniała spokój i możliwość swobodnej rozmowy, tak aby nikt nie podsłuchiwał. Podawali też znakomitą kawę. Aromatyczną. Doskonale zaparzoną. Wszyscy się nią delektowali. Ale każdy miał swoją ulubioną.

Maria lubiła zwykłą, czarną. Bez cukru i mleczka.
Abigaile, ta puszysta, ale zawsze pełna humoru kultystka, kawę á la Wenus, kawę z ajerkoniakiem po prostu.
Jürgen, wysoki, szczupły wirtualny adept, zwykle zamawiał kawę rosyjską, z wódką i czerwonym winem.
Jakob, dobrze zbudowany, zapewne z powodu nieustannych ćwiczeń, akashic, ten to lubił Café au lait.
Maja, ta potrafiąca dokopać niejednemu facetowi werbena, uwielbiała kawę diable.

Ich szóstka doskonale się rozumiała i doskonale współpracowała. Uzupełniali się nawzajem i potrafili stawić czoła wszystkiemu. Tak przynajmniej im się wydawało.

Właśnie opijali kolejnie zwycięstwo. Może nie było to jakieś spektakularne zwycięstwo, ale zawsze coś. Wszyscy dobrze się bawili. Jutro będą musieli przeanalizować całą akcję. Krok po kroku. Sekunda po sekundzie. Ale dzisiaj, dzisiaj mogli pozwolić sobie na chwilę odprężenia. Mogli pożartować sobie. Pośmiać się z głupich min ludzi w czerni. Pogratulować sobie pomysłowości. Jednym słowem: pełne rozprężenie.

Abigail delektując się swoją kawą rzuciła okiem w stronę okna.

- O szlag! – wyrwało jej się.

Za oknem, na spowitej już mrokiem ulicy stało dwóch ludzi w czerni. Oni się im przyglądali. Wszyscy nie mieli wątpliwości, że posiłki LwC zostały już wezwane. Trzeba się ewakuować, i to szybko.

Zapłacili i wyszli. Skierowali się do samochodów zaparkowanych nieopodal. Niestety, aż nazbyt widoczna była poświata entropii nad pojazdami.

Jedynym rozwiązaniem było metro. Ale musieli się śpieszyć. Nie musieli ich widzieć, ale doskonale wiedzieli, że agenci Technokracji są w pobliżu i podążają ich śladem.

Do zejścia na stację dotarli szybko.



Ale było jakieś takie dziwnie puste.
Podobnie jak peron.



O tej porze to było naprawdę dziwne. Mieli jednak szczęście, gdyż właśnie podjeżdżał skład. Pędem rzucili się do drzwi. Wpadli do środka. Motorniczy dał sygnał do odjazdu i pojazd ruszył. Dopiero gdy drzwi się zamknęły, do ich świadomości dotarło, że skład jest pusty.



A pociąg ruszył, gdy tylko oni weszli.

Bardzo ostrożnie rozejrzeli się po wagonie. Dokładnie sprawdzili go też magycznie. Wszystko wydawało się być w porządku. Usiedli na chwilę, by odetchnąć. Szybki bieg nie dla wszystkich był czymś normalnym. Maria dyszała ciężko. Pociąg znacznie przyspieszył. I nie zatrzymywał się na żadnej stacji. Widzieli, jak za oknem wszystko jest tylko kolorowymi smugami.



Podziwianie tych jakże przyjemnych dla oka obrazków przerwał nagły wybuch. Huknęło na początku wagonu. Gryzący dym szybko rozszedł się po pomieszczeniu. Wszyscy kaszleli. Niewiele też widzieli. Mimo to byli w stanie rozpoznać kształt HIT Marka zbliżającego się do nich przez rozwalone drzwi między wagonami. Za maszyną posuwali się LwC.

Pierwszy zaatakował Jürgen. Jego naturalnym celem stał się HIT Mark. Być może agenci N.W.O. nie spodziewali się Wirtualnego Adepta, albo też zliczyli maszynę po stronie strat. Jurgenowi udało się dość szybko i skutecznie unieruchomić maszynę. Jednak jej ofiarą zdążyła paść już Maja. Krwawiła i to poważnie.

Nadchodzącymi LwC zajęli się Jakob i Abigail. Maria rzuciła się w stronę werbeny. Odciągnęła ją jak najdalej od niebezpieczeństwa. Widziała jej rozszarpane pociskami ciało. Wystające kości. Próbował się skupić, aby choć trochę zatamować krew. Wprawdzie nie była adeptem życia, ale jakoś jej się to udało. Zrobiło jej się niedobrze. Odwróciła na chwilę głowę od przyjaciółki i wtedy ujrzała tego nowego.

Pojawił się w fundacji jakiś tydzień wcześniej. Był raczej małomówny, ale w pewnie sposób zafascynował Marię.

Jakiś wybuch oślepił maginię na chwilę. A gdy odzyskała już wzrok jego tam nie było. Czyżby był tylko omamem. Ta chwila nieuwagi kosztowała Marię wiele. Do nieprzytomnej już werbeny zbliżył się jeden z ludzi w czerni. Był zbyt blisko. Szykował się do zadania śmiertelnego ciosu. I wtedy po raz wtóry Maria ujrzała nowego. A w jej umyśle zabrzmiała wiadomość.

„No ruszże się. Na co się tak gapisz?”

To ja trochę otrzeźwiło. Zebrała całą energię i wysłała ją wprost na najbliższego agenta Technokracji. Ten dosłownie zapadł się w sobie. Czerwona furia zalała umysł kobiety. Nienawidziła tych ludzi tak bardzo, życzyła im śmierci.

To przez nich w końcu rozpadł się jej związek. Gdyby nie tacy jak oni, te odziane na czarno, z ciemnymi okularami wiecznie na oczach, kreatury, mogłaby nadal snuć palny o swojej przyszłości u boku mężczyzny, którego kochała. U boku Wernera. To przez nich odszedł.

Maria dobrała się do następnego człowieka w czerni. Był zajęty pojedynkiem z Jakobem, więc nawet nie przeczuwał, że ktoś majstruje przy jego wzorcu. Właściwie Maria sama nie wiedziała, jak tego dokonała. Czyjeś niewidzialne ręce po prostu ją poprowadziły. To one pomogły mocniej zacisnąć się jej dłonią na szyi wroga. To one pozwoliły jej wytrzymać konwulsje umierającego. Maria nigdy wcześniej nikomu nie zadała w ten sposób śmierci. To napawało ją odrazą.

Skład wjechał na peron i gwałtownie się zatrzymał. Wszyscy runęli niespodziewanie na ziemię. Maria jako pierwsza się podniosła, to ona pierwsza zauważyła, że LwC szykują się do odwrotu.

„O nie!!” Krzyknęła w myślach. „Nie odejdziecie stąd żywi.”

I ponownie zrobiła coś, co powinno napawać ją odrazą. I ponownie te same niewidzialne dłonie pomogły jej w ułożeniu tego zaklęcia. Zaklęcia, które uśmierciło pozostałych agentów. Umierali długo i w męczarniach.

Potem już były syreny. Policja. Karetki. Straż pożarna. Wszystko na raz. Ale oni przeżyli. Nawet Abigail i Maja, które wyjątkowo mocno oberwały.

Jednak tego zwycięstwa nie świętowali w ich kawiarni. Werbena i Brat Akashic leżeli w szpitalu podpięci do aparatury.

A w fundacji Jürgen wywołał prawdziwą burzę. I sprawił, że musiała się tłumaczyć z tego, co zrobiła. Ze sposobu, w jaki, bądź co bądź, uratowała im wszystkim życie.

I była zła, zła na swoich przyjaciół z paczki, że się od niej, w jej mniemaniu, odwrócili. Że nie bronili jej. Nie tłumaczyli, że żyją dzięki niej.

Jedynym, który jej wtedy nie osądzał, był ten nowy, Maksymilian. On jej wysłuchał. On ją poparł. Potwierdził jej zeznania. Potwierdził, że był tam przypadkiem. Opisywał, jak starał się im pomóc. Ale największą zasługę przypisał Marii.

Potem odprowadził dziewczynę do domu. Maria nie chciała zostać sama. Więc został z nią. Został na noc. I jakoś tak wyszło, że…

***

Teraz leżała sama w swoim łóżku, pachnącym jeszcze nim. Leżała i analizowała. Każdy jego dotyk. Każdą pieszczotę.

„Zdradziłam Wernera!”
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172