Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2010, 22:36   #11
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=XOWTi42Vids[/media]

*****

Kenneth Miller


Ludzie powoli zbierali się w pubie... Wielu faktycznie o irlandzkiej czy ogólniej, wyspiarskiej proweniencji... Nawiązana po południu znajomość... Hmmm. Czasem urlop miał jednak dobre strony. Uśmiechnął się popijając piwo. Oczywiście – cokolwiek bardziej poważnego... Niebezpieczna praca i... wilkołactwo... Zwłaszcza wilkołactwo... Ukrywać to przez cały czas? Okłamywać? Jak? Powiedzieć? I złamać podstawowe prawo... Cholera... Rozszalały sztorm byłby lepszy niż tak postawiony problem...
Póki co był... Póki co, nie był to nawet romans... Taki – urlopowy flirt... Miał chwilę czasu, aby to wszystko przemyśleć, kiedy przy kolejnym piwie patrzył na przygotowania artystów, a zwłaszcza artystek, jednej artystki...

Zaiskrzyło, tylko tak mógłby to określić. Jednak w zupełnie nieoczekiwanym miejscu... Kiedy spojrzenia jego i jednego z muzyków, krócej ściętego blondyna się spotkały. Do tego trzeba było jednego spojrzenia... Jednego spojrzenia, aby wiedzieć, że nie jest jedynym zmiennokształtnym na sali...

- Przepraszam, przepraszam, dziękuję – dziewczyna w niebieskiej bluzce z czarną aplikacją czterolistnej koniczynki przechodziła z gracją pomiędzy stolikami. Oprócz zapachu Guinnessa dobywającego się z kufli wyczuł... Obrócił się starając się nie przyglądać się zbyt nachalnie. Kobieta usiadła kilka stolików dalej i przywitała się z siedzącym tam mężczyzną.


*****

Sean Casey


Przygotowania do koncertu zawsze przebiegały tak samo. Rozstawianie sprzętu, próby, poprawki, przestawki, i cała ta robota, której podczas koncertu już nie widać. To, że lokal był otwarty zupełnie mu nie przeszkadzało, w zasadzie czułby się dziwnie, gdyby było inaczej... Zupełnie przypadkiem jego wzrok spotkał się z wzrokiem siedzącego przy stole dobrze zbudowanego mężczyzny. „Ha! Więc ktoś z szeroko rozumianej rodzinki na sali” - pomyślał uśmiechając się.
Jedno piwo – dla szeroko rozumianego dobra sztuki – nikogo jeszcze nie zabiło, a wielu pomogło. Ta zasada przyświecała Seanowi również tym razem. Przewidywał, że po koncercie będzie okazja do większej balangi... Mężczyzna w okrągłych okularach, wyglądającego trochę jak typowy księgowy z amerykańskiego filmu, który wszedł do baru... To charakterystyczne i ledwo uchwytne „coś”... Dyskretnie zwrócił uwagę na sposób w jaki zamówił; mocny, czysty alkohol, na rachunek – znaczy częsty bywalec... To też musiało po czekać na „po koncercie”... Wstał od baru i powędrował za scenę – za chwile miał się rozpocząć koncert.



*****

Ingrid Mauerhöff


Ah, kolejny uroczy dzień w pracy... To, że to wszystko – znaczy Stacja Ratownictwa – jeszcze działało należało zawdzięczać bardziej oddanym ludziom niż pieniądzom. Ratownictwo medyczne utrzymywane było tylko częściowo z budżetu federalnego. Z założenia miało być współfinansowane przez przemysł turystyczny. I było. Tylko, że hotelarze robili wszystko, aby zaniżyć liczbę turystów. Bo od tego zależały podatki, składki i masa innych rzeczy... A prawda była taka, że nawet urząd skarbowy nie był w stanie wyłapać wszystkich nieprawidłowości... Pieniędzy było więc „trochę za mało” zwłaszcza, kiedy trzeba było tankować helikoptery... Dyżur zakończył się wręcz labą i oplotkowaniem wszystkich znajomych ze stacji i ich znajomych... Umówiła się na wieczór pomknęła do domu przebrać się i odświeżyć...

Kiedy znalazła się w „McGovens” było już pełno. Rozejrzała się po sali i dostrzegła towarzysza; szybko ustaliła trunek i podeszła do baru. Rozejrzała się czekając, aż Guinness wypełni kufle. Z boku przy niewielkim stoliku siedział młody chłopak i dosłownie pałaszował stojąca przed nim porcję. Natychmiast rozpoznała ten „styl”... Znała wielu z tego szczepu, wieczni tułacze, wiecznie głodni i wiecznie poniżani za bycie włóczęgami... A przecież wszyscy obrońcy Gai byli włóczęgami... Zabrała piwo i podążyła w kierunku Adlera – chłopakowi nie chciała teraz przeszkadzać...


*****

Kevin Doomsday


Tak, wieczór zapowiadał się ciekawie, a nawet bardzo ciekawie... Wymienił delikatne skinienia głową z „bezdomnym” i rozejrzał po sali. A-ha. Jeszcze ciekawiej... Rozważania zostały przerwane przez kolejną fanfarę. Z niechęcią wyciągnął palmtopa – o tej porze to musiało być ważne – i przeczytał maila:

„Ty pewnie wiesz co z TYM zrobić??? Przyjechało to dzisiejszym transportem z informacją: „Usunąć lub zakleić wszystkie znaki firmowe i przekazać do testów oprogramowania programiście. Zna go Mr. Doomsday.” Dobra, znaczki są już pozaklejane, chociaż ja nie wiedziałem, że już RA zbudowali... Ale komu to przekazać i jak??? Czy chcesz to załatwić sam?”

Znać... programistę? No tak, znów czegoś nie wie... W korporacjach nie takie rzeczy się gubiły lub znajdowały... Trzeba poczekać – pewnie w poniedziałek przyjdzie mail z wyjaśnieniami lub korektą... Teraz miał na głowie ważniejsze rzeczy – skoro bezdomny już wiedział kto jest „sponsorem dnia” to pewnie nie uda się uniknąć rozmowy... Podobnie jak z siedzącym przy barze, który co chwila świdrował go wzrokiem...


*****

Denis Graus


I znów się udało. Było gdzie mieszkać i w ogóle... Świat znów był piękny. Niestety okazało się, że koncert nie należy do tych charytatywnych i to na chwilę popsuło mu humor. Jednak duża grupa, która wchodziła pozwoliła mu na przemycenie się do środka. Na wielu stolikach i na barze porozstawiane były różne przekąski: chipsy, paluszki, słone orzeszki. Kiedy zastanawiał się jak je przejąć zauważył siedzącego na sali mężczyznę w czarnej koszulce... Wyglądał na miejscowego, a przynajmniej Denis był przyjezdny i wypadało...

Ktoś z obsługi wyrwał go z tych rozmyślań, ale o dziwo – nie wyrzucił z lokalu tylko zaprowadził na zaplecze, dał jakieś ciuchy bardziej przystające do miejsca i w końcu posadził przy stoliku. Stoliku z jedzeniem. I jedzenie było w tej chwili najważniejsze, zwłaszcza, że porcja była duża i ciepła. To, że „sponsor wieczoru” wyglądał na bogatego nie zaskoczyło go specjalnie. Jego filantropia stała się trochę bardziej zrozumiała, kiedy zauważył, że mężczyzna również jest zmiennokształtnym... Rozejrzał się – przy barze siedział jeszcze jeden z nich, choć ten, w ocenie Denisa, też był tu przyjezdnym...



*****

Andre


Kiedy Andre wszedł do pubu jego wyczulony węch został dosłownie zaatakowany najróżniejszymi zapachami, począwszy od wydobywających się z kuchni zapachów kulinarnych, poprzez zapachy alkoholi, tytoniu do setek kosmetyków i środków do czyszczenia... Przechodząc koło rozmawiających mężczyzn wyczuł również zapach wilkołaka, choć w pierwszej chwili ciężko było mu określić, który z mężczyzn jest zmiennokształtnym. Dopiero kiedy zamówił i przyjrzał mu się ponownie ocenił, że to krótko ścięty blondyn musi być wilkołakiem. Mężczyzna jednak go nie zauważył, albo nie chciał zauważyć będąc pochłoniętym rozmową ze swoim kompanem. Po kilku chwilach przy barze pojawił się dobrze ubrany jegomość w okularach i zmysły Andre praktycznie natychmiast zakwalifikowały go jako zmiennokształtnego, choć nie do końca był przekonany, czy na pewno ma do czynienia z wilkołakiem.


*****

Cassandra O'Connor


Poznany po południu mężczyzna, miał w sobie coś co kobieta określiłaby mianem zwierzęcego magnetyzmu... I chyba było w tym coś intrygującego, tajemniczego i w jakiś sposób niebezpiecznego... Coś takiego było też w dzikich zwierzętach... Odsunęła od siebie wszystkie myśli, do koncertu było coraz mniej czasu, a jeszcze trzeba było ustawić sprzęt, dogadać się z innymi wykonawcami i wściekłym – nie wiadomo o co – lokalnym dźwiękowcem, ustalić repertuar, tonację własnego zespołu, przećwiczyć kilka fraz... W końcu miała to być swoista promocja jej ukochanego regionu... W rozgardiaszu i pośpiechu przygotowań poczuła, że zaczęła boleć ją głowa. Zignorowała to jednak połykając jakąś tabletkę i zrzucając wszystko na karb stresu przed występem.


*****


Koncert, w praktycznie pełnym „McGovens Pub”, rozpoczął się tradycyjnym instrumentalnym motywem „The Rights of Man” i szybko przerodził w typowy celtycki wieczór, ze wspólnymi śpiewami, tańcami, oklaskami i przytupami...


Z jakiegoś powodu wejścia, spóźnionego, Sebastiana nie dało się przegapić... Jakoś, każdy zarejestrował chłopaka... Może to ponadprzeciętny wzrost, może trzaśnięcie drzwiami, które wpasowało się w chwilę „ciszy” i dlatego było tak rozpoznane? Niektórzy chyba nawet nie do końca świadomie powiedli za nim wzrokiem...


Czarno-czerwony haft zajmował praktycznie całą wysokość pleców białej koszuli. Czerwonym kolorem haftowane były trzy wyższe poziome linie, a pozostałe elementy były czarne...


Chłopak przeszedł do baru i spokojnie poczekał na swoją kolejkę. Z zamówionym alkoholem usiadł na po ścianą na drewnianej obudowie kaloryfera; pewnie nie za wygodnej, ale jeszcze wolnej...





Sean występował jako jeden z pierwszych, co wcale nie oznaczało „rozpędowych” artystów, po prostu repertuar jaki ustalono pomiędzy artystami wypychał go nieco na początek, co może i było dobrym rozwiązaniem – po występie można było się spokojnie wtopić w imprezę i „dopełnić formalności”, żeby zaś butelki się nie posypały, jak się ktoś dumą uniesie... Z estrady wypatrzył jeszcze mężczyznę ubranego w uniform podobny do uniformów tutejszej obsługi i rudowłosą kobietę – za oboje dałby sobie łapę odrąbać... „Czyli jednak jakieś ziomkostwo tu siedzi; bo ewentualnie tylko kobieta przyjezdna...” - pomyślał zapowiadając kolejną pieśń, którą zamierzał przedstawić...

Dla Ingrid - to, że Sebastian pojawił się w pubie było zaskoczeniem, uważała go raczej za samotnika – choć, sądząc po miejscu jakie zajął po swoim „wielkim wejściu” - był samotnikiem... A może po prostu lubił trochę przestrzeni wokół siebie... Jednak jeszcze bardziej zaskoczyło ją to, że jeden z artystów, krótko ścięty blondyn o irlandzkich rysach również należy do krewnych...
- Widzisz tego faceta, tam z boku? Tą szafę trzydrzwiową w czarnej koszulce? - Ratownik miał swoisty talent do porównywania ludzi do czegokolwiek. - Patrzy na Ciebie jak wilk na Czerwonego Kapturka - zachichotał
- Osz... - tym Ingrid powstrzymała się od uwagi, że słowo „wilk” bardzo dobrze pasuje do mężczyzny... Nie widziała go tutaj wcześniej, ale na pewno był wilkołakiem.

Andre zauważył podchodzącego do baru potężnie zbudowanego mężczyznę, który zamówił kolejne piwo i jakieś orzeszki... Wieczór rozpoczął się już na dobre, ale jemu nie udało się jak do tej pory zlokalizować „biegacza ze ścieżki”... Okazało się, że zmiennokształtnych jest tutaj dzisiaj tylu, że zaczął się zastanawiać czy czasem ten pub nie stanowi jakiegoś miejsca spotkań...

Sean zszedł ze sceny i sięgnął po przygotowane piwo – dla ostudzenia strun głosowych oczywiście. Jakoś trzeba było rozwiązać problem przywitania...
 
Aschaar jest offline  
Stary 09-03-2010, 14:29   #12
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Sean & Cassandra - za sceną.

Niespokojnie kręciła się za sceną, raz na jakiś czas wychylając się i machając energicznie do Kenny’ego. Cieszyła się, że mężczyzna nadal siedział i czekał na występ, była też duża szansa, iż nie zniknie i jednak się wybiorą na ten spacer. Minuty płynęły powoli, w końcu Patrick zawołał ją, żeby się już tak nie kręciła, gdyż zaczynały się pierwsze występy. Niepocieszona Cassie dostrzegła swoją kolejną ofiarę – blondyna z jakiegoś innego zespołu.
- Cassandra Nova – powiedziała, podchodząc z zaskoczenia i podając mu dłoń. – Skąd jesteście? – zapytała, uśmiechając się szeroko.

Blondyn uśmiechnął się lekko do nieznanej mu kobiety. Uścisnął jej wyciągniętą dłoń.
- Sean Casey - przedstawił się – Z Armagh - uważał, że drobna rozmowa przed koncertem nigdy nie zaszkodzi, podczas takich sytuacji można było poznać naprawdę ciekawe osoby – A ty skąd pochodzisz jasnowłosa? - zapytał uśmiechając się lekko.

- My jesteśmy „Spirit of Nature” z Irlandii – odpowiedziała. – Kiedy występujecie? Denerwujesz się? Dla nas to nie pierwszy taki występ, ale się bardzo stresuję, aż mi głowa pęka… - stwierdziła, robiąc zakłopotaną minę. – Masz może coś przeciwbólowego?

Dziewczyna zasypała go setką pytań, wyglądała na zdenerwowaną, a dla niego to w sumie nie była pierwszyzna. Grał od dawna.
- Zespół nazywa się "Rebel's Son's", ja w sumie jestem bardziej z doskoku. Lubię grać solo, ale jak mam możliwość to podłączam się pod inne zespoły i tak jakoś się zdarzyło, że w Niemczech gram z nimi - po tych słowach odwrócił się rzucając krótkie spojrzenie na resztę zespołu. – Może coś przeciwbólowego bym znalazł, bo osobiście nie mam, może gitarzystka coś ma ... ale boje się, że jak teraz podejdę, to zarwę gitarą w gębę - po tym wyznaniu ponownie przypatrzył się dziewczynie. – Wsadzili nas z początku, bo jak później jakiś Angol się upije, to może się obrazić za zagranie na przykład "Butcher's Apron" - ponownie przerwał na chwilę – A stres po pewnym czasie robi się do wytrzymania, przyzwyczaisz się.

- Dlaczego masz zarwać gitarą? – zaciekawiła się.

- Hmm powiedzmy, że doszło do pewnej różnicy zdań ... zresztą nieważne ... mówisz, że pochodzisz z republiki? - postanowił zmienić raczej niewygodny dla niego temat, poza tym wolał o tym zbyt długo nie rozmyślać, bo ta sprawa i tak była nieźle zakręcona.

- Owszem. Razem z rodzeństwem – wskazała na zespół – mieszkamy w niewielkim miasteczku. Cała nasza rodzina zajmuje się muzyką, od małego występowałam i skoro nadal się nie oswoiłam ze stresem i tremą, to chyba już nigdy tego nie zrobię – zasępiła się. – Hej, to może ja z nią pogadam i się zapytam? Nie będziesz miał nic przeciwko? – zapytała, od razu się rozpogadzając na twarzy.

- Jasne, spróbuj szczęścia, ale ostrzegam ... dźwiękowcowi już się dostało odłamkiem, ale życzę szczęścia, może trochę ochłonęła.

- Spokojnie, jestem weterynarzem i umiem sobie radzić ze wścieklizną – puściła mu oczko i skierowała się w stronę wyraźnie podirytowanej kobiety uzbrojonej w gitarę.
- Hej! – zawołała do niej i wyciągnęła rękę. – Jestem Cassie.
Gdy zaskoczona kobieta uścisnęła dłoń Irlandki, ta środkowym palcem dotknęła wewnętrznej strony jej nadgarstka i uśmiechnęła się szeroko. „Spokojnie” – pomyślała, wpatrując się głęboko w oczy nieznajomej. Trochę to zbiło z tropu kobietę, która poruszyła się niespokojnie i uśmiechnęła niepewnie. – Miałabyś może coś na ból głowy? – zapytała Cassandra. – Ta trema mnie kiedyś wpakuje do grobu…
- Eee… Jasne, chwilka
– gitarzystka bąknęła niepewnie, po czym pogrzebała w plecaku stojącym pod głośnikiem i wyjęła opakowanie jakichś tabletek. – Częstuj się.
- Dzięki! Życie mi ratujesz, jesteś wielka!

Po tych słowach wróciła do Seana, uśmiechając się szeroko.
- Sukces – powiedziała, wyraźnie dumna z siebie. – My, czarownice, mamy swoje sposoby. Wierzysz w czary?

Sean przypatrzył jej się uważnie, to naprawdę była imponująca rzecz.
-Wierzę, że są rzeczy na niebie i ziemi, które nie śniły się naszym filozofom - odpowiedział spokojnie – Święty Patryk miał przepędzić wszystkie węże z krainy, ale w sumie część została, tylko nauczyli się chodzić na dwóch nogach - odpowiadając jej zerknął w stronę dziewczyny, spodziewał się raczej ataku, niż takiej współpracy – Nova ... ciekawe nazwisko.

- Pseudonim
– wyjaśniła. – Naprawdę nazywam się O’Connor, a moja matka… no cóż, też jest piosenkarką i nie chciałam, żebyśmy były kojarzone. To raczej kłopotliwe, gdy wszyscy uważają, iż się leci na czyjejś sławie – skrzywiła się lekko. – Jak będziesz miał później trochę czasu, to mogę ci zrobić jakiś amulet czy talizman, gwarantuję, że będzie działał.

- O'Connor dość sławne nazwisko, można powiedzieć, że pochodzące od jednego z Ard-Ri. Przynajmniej kilku dowódców wojskowych ... jakieś pokrewieństwo?
- zapytał zaciekawiony, na razie nie odpowiadając na pytania o talizmany, nie to, żeby nie był w stanie uwierzyć w ich skuteczność ... po prostu, wolał tego nie roztrząsać w tym momencie.

Blondynka westchnęła ciężko. Połknęła tabletkę, popijając sporą ilością wody, po czym na powrót przyozdobiła twarz w miły i ciepły uśmiech.
- Nazwisko dość pospolite, bym powiedziała, typowo irlandzkie. Musiałabym się zapytać ojca, ale w tematy drzewa genealogicznego – ostatnie słowo wymówiła powoli i ostrożnie – wolę się nie zagłębiać. Powiesz coś o…
- CASSIE!!!!
– ryknął rudowłosy chłopak. – Może byś się przebrała w końcu, zamiast flirtować z kolegą, hm? Patrick – podał dłoń Seanowi. – Słyszałem, że pracujesz solo i czasami grasz z innymi. Jakbyś chciał, to możemy kiedyś coś razem spłodzić na scenie bądź w studiu. Cass, dałaś mu już swojego maila? – Irlandka pokręciła przecząco głową. – No to na co czekasz?
Wyjęła z torebki płytę w ładnym opakowaniu i wręczyła mężczyźnie.
- To nasza płyta, w środku masz adres mailowy. Mam nadzieję, że się odezwiesz – uśmiechnęła się do niego uroczo.

- Jasne, czemu nie, zawsze jestem otwarty na nowe projekty - powiedział zadowolony, ściskając dłoń Patricka. – Na pewno się odezwę – rzucił do Cassie, która odpowiedziała mu ciepłym uśmiechem.
Złapała wiszącą na wieszaku sukienkę i zniknęła za kotarą, żeby się przebrać. Ból głowy powoli ustępował, jednak nadal był odczuwalny i dość uciążliwy. W końcu pojawiła się, zwarta i gotowa do występu…

 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline  
Stary 09-03-2010, 16:49   #13
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Kenny & Sebastian

Nim skończył rozmawiać z Cassandrą, pub niemal zapełnił się po brzegi – zostało jeszcze kilka wolnych miejsc, ale zapewne i one zostaną odpowiednio wykorzystane, gdy rozpocznie się koncert. Co do samej irlandzkiej wokalistki, Kenny miał mieszane uczucia. Fajnie im się rozmawiało te kilka chwil, była urocza, ale mimo wszystko infantylna i chyba nieco... dziecinna? Zupełnie nie podobna do „ideału” kobiety, który ratownik miał w głowie – kobieta wysoka, wysportowana, pewna siebie, stąpająca twardo po ziemi, mająca coś do powiedzenia, do tego brunetka o ciemnych oczach. Cass co najwyżej miała coś do powiedzenia, a i to można było wziąć z przymrużeniem oka. Miller westchnął i zwilżył usta w kolejnej Coronie, którą zamówił przed chwilą. Póki co, jak na razie wszystko szło w dobrą stronę... kto wie, może nawet ten urlop przyniesie z sobą jakiś przelotny romans? Zwykle się w takie nie angażował, ale co miał innego do roboty w Szwablandii? Zwłaszcza, że na razie znał tutaj tylko dwie kobiety – starszą właścicielkę pensjonatu i Cassandrę. Nie trudno zgadnąć, którą z tych dwóch bardziej się interesował. Poza tym nie mógł zaprzeczyć, że przynajmniej on wyczuwał w powietrzu dziwną chemię między nim a Novą. Pożyjemy, zobaczymy...

Gdy Cassandra zniknęła za kotarą obok sceny, Kenny wyciągnął się na krześle, czekając na występ pierwszego z zespołów. W międzyczasie rozglądnął się nieco po sali – rzeczywiście, pojawiło się sporo osób o charakterystycznych, twardych rysach zdradzających mieszkańców Wysp. Każdy, kto choć raz był w Szkocji bądź Anglii, wiedział, że tak kobiety jak i mężczyźni stamtąd pochodzący charakteryzują się raczej toporną urodą i bardzo łatwo ich rozpoznać. Choć w sumie Niemcy mieli podobnie. Chwilę później z uśmiechem na twarzy przyglądał się, jak Cassie krzątała się po scenie rozstawiając kumpli z zespołu po kątach. Od czasu do czasu łapali kontakt wzrokowy, a dziewczyna machała w jego kierunku, jakby zobaczyła Papieża. Czuł na sobie wzrok niektórych gości, gdy z rozbrajającym uśmiechem również jej machał.

Pół piwa później ściął się wzrokiem z jednym z muzyków – blondynem o sympatycznej gębie. Przez chwilę obaj patrzyli na siebie jakby właśnie kuli wzrokiem gorące żelazo. Wzrok, właśnie... Takie spojrzenie znał nie od dziś. Takie spojrzenie mówiło mu wszystko. Wychodziło na to, że Kenny nie był tutaj jedynym Zmiennokształtnym. Zaciągnął się mocniej powietrzem, udając że wzdycha i próbował wyczuć kolejnych. Niestety, zapach piwa, wina, różnych słodkich potraw skutecznie uniemożliwiał rozpoznanie mu jego „kuzynów”. Rozejrzał się dokładniej po sali, oglądając przez dłuższą chwilę wszystkich wokół... To mógł być każdy i nikt. Robiło się coraz ciekawiej... Czyżby urlop zapewnił mu także inne atrakcje? Przekona się o tym zapewne niebawem.

Jego rozmyślania przerwała efektowna kobieta, przeciskająca się między stolikami. Kenny wsunął nieco krzesło, by mogła przejść i wtedy TO poczuł. Zapach Guinnessa mieszał się z czymś osobliwym... z czymś dobrze znanym. Kolejna zmiennokształtna – był tego pewien. Odprowadził kobietę wzrokiem, niezbyt nachalnie jej się przyglądając i popijając Coronę. Już dawno nie spotkał dwóch ze swoich w jednym miejscu. A pewnie zanosiło się na więcej.

Nie zastanawiając się długo, podszedł do stolika, przy którym zasiadła kobieta rozmawiająca z jakimś mężczyzną. Usiadł jakby nigdy nic, spojrzał na oboje i rzekł.
- Witam siostrę. Kenny Fianna. – przedstawił się po niemiecku. Wiedział, że postronny gość potraktuje drugi człon jako nazwisko, a nie nazwę plemienia. I tak właśnie miało być. Póki co, na faceta obok nie zwracał większej uwagi.


* * *


Kenny już wcześniej wychwycił w tłumie młodego, czarnowłosego chłopaka w białej koszuli. Zresztą, trudno było go nie zauważyć, gdy obnosił się jawnie z glifami… Ratownik miał zamiar zamienić z nim kilka słów – nie sądził, by ktokolwiek w pubie, jeśli nie należał do Rodziny, mógł odgadnąć co oznacza krzykliwy znak na plecach chłopaka. Dla postronnego widza, mógł wyglądać co najwyżej jak jakaś litera z japońskiego alfabetu.

Mężczyzna wstał od stołu, przy którym siedział z Ingrid, po czym podszedł do ściany, stając z czarnowłosym twarzą w twarz i wbijając w niego, niby gniewnie, wzrok.
- Czego się gapisz na moją kobietę, szczylu? – zagadał, udając wstawionego. Obok znajdowali się jacyś tubylcy, więc wolał nie ryzykować otwartej rozmowy. – Ty i ja – na zewnątrz. Chyba muszę cię nauczyć dobrych manier. – chwycił chłopaka za koszulę. Spojrzeniem dawał mu dyskretne znaki, by wyszedł po dobroci na dwór, gdyż nie miał złych zamiarów. Zresztą, obaj dobrze wiedzieli, kim naprawdę są…

Sebastian uśmiechnął się drwiąco. Pokazał otwartą dłoń ochroniarzowi i odwrócił się w kierunku wyjścia. Boczne wyjście prowadziło na werandę dość pełną o tej porze. Gdy Kenny wychodził szybki cios w szczękę z obrotu posłał go na futrynę drzwi. I gdyby nie to, ze był wilkołakiem - zszedłby do parteru.
- To jesteśmy kwita. - powiedział Sebastian odwracając się i idąc dalej przez werandę. Wszystko odbyło się tak szybko, ze chyba nikt się nie zorientował...

Miller splunął śliną zmieszaną z krwią i uśmiechnął się krzywo. Przez chwilę miał przed oczami mroczki, w końcu jednak dojrzał uśmiechniętą twarz nieznajomego. Młody zaczynał mu się podobać – reprezentował sobą więcej, niż się początkowo wydawało. Odeszli kawałek, by zostać sam na sam, po czym mężczyzna patrząc mu hardo w oczy powiedział.
- Wybacz za tę szopkę w środku, ale inaczej bym cię nie wyciągnął na zewnątrz. Jak widzisz Wojownicy Celtów przybyli do Niemiec i wypadało powiedzieć „cześć”. – ratownik przedstawił enigmatycznie swoje plemię. Nawet gdyby ktoś słyszał ich rozmowę, nie miałby szans się czegokolwiek domyślić. Zwłaszcza, że byli na wieczorku celtyckim. – Jestem Kenny. Stało się coś, że tak się publicznie obnosisz ze swoim pochodzeniem? – zapytał, a na koniec dodał. – A tak przy okazji… bijesz jak baba. – uśmiechnął się rozbrajająco.

- Zaczynając od końca - głupio zabić przyjezdnego pierwszym ciosem. - uśmiechnął się – Problem z publicznością glifu na koszuli jest taki, że tylko inny z nas go rozpozna, dla reszty... mamy modę na różne chińskie i japońskie znaczki... więc równie dobrze mógłbym tam mieć wyhaftowane kanji oznaczające "smacznego" albo "sajgonki"... Celtowie - płynnie przeszedł na gaelijski – Ja, Sebastian Lautner, kroczący po szkle, witam cię na tej ziemi... aczkolwiek nie do końca jest to moje terytorium. Powiedzmy, że jestem samotnikiem.

Uścisnął mu mocno dłoń i skinął głową, patrząc mu głęboko w oczy i uśmiechając się serdecznie.
- Kenny Miller, miło mi cię poznać, Sebastianie. – odpowiedział, starając się nie kaleczyć języka. – Poza kobietą, z którą siedziałem, jest tutaj przynajmniej jeszcze jeden z naszych braci wśród muzyków. To jakieś tutejsze święto, że się zbieracie na wieczorze celtyckim? – zapytał, uśmiechając się krzywo. Powoli czuł, jak jego rozcięta i popuchnięta warga się goi.

- Jestem zaskoczony ilością kochanej rodzinki tutaj. - przeskoczył ponownie z językiem na niemiecki – większość z obecnych widzę po raz pierwszy. Choć, moja samotnicza natura może jest tego przyczyną... Nie, nie święto. Raczej bardzo duży zbieg okoliczności - zaśmiał się.

- Nie tylko ty, Sebastianie. Dawno już tyle kuzynostwa nie widziałem w jednym miejscu, normalnie jak na stypie. – zaciągnął się świeżym, leśnym powietrzem. – Może wrócimy do środka? Moja znajoma niedługo będzie śpiewać i pewnie zrobi się jej przykro, jeśli nie zastanie mnie pod sceną. – westchnął ciężko. – Miałbyś ochotę na Coronę, bracie? Może się do mnie przysiądziesz? – zaproponował.

- Dzięki za propozycję, ale jestem z tych samotnych wilków. Podejrzewam, że - jeżeli to wszystko przyjezdni - to ściągnęły ich tutaj te "walki z fabryką" czy inne papierki z Towarzystwa Rozrzucania Ulotek. Zresztą, chcę odciąć resztę kuponów od mojego wielkiego wejścia z wieżowcem na plecach. Może nie ty jeden dostaniesz dzisiaj w kły? Używasz telefonów?
- zapytał podając wizytówkę - mój numer i mail. Zresztą będę tu cały wieczór...


Szkot wyjął z kieszeni Sony Ericssona c702i, po czym wstukał numer Sebastiana i nacisnął zieloną słuchawkę. Po chwili dało się słyszeć cichy dzwonek dochodzący z kieszeni młodego mężczyzny. Ten wyciągnął Nokię N95 i spojrzał na wyświetlacz, zapisując numer. Kenny uśmiechnął się, po czym schował wizytówkę do portfela.
- No to teraz masz już i mój numer telefonu. – rzucił, chowając zarówno komórkę jak i portfel do kieszeni. – Gdybyś chciał się napić, to zapraszam do mojego stolika, bracie. Jakby coś się działo, zawsze możesz do mnie zadzwonić. Będę w mieście jeszcze przez trzy tygodnie.
Po tych słowach uścisnął raz jeszcze dłoń Sebastiana, po czym wrócił wraz z nim do środka, by nie przegapić występu Cassandry i nie zrobić jej przykrości. Wewnątrz odprowadził wzrokiem swojego „brata”, który wrócił na to samo miejsce, co wcześniej, a potem Kenny zapatrzył się na występ pierwszego z zespołów. Wieczór już się miło rozpoczął, a zapowiadało się, że będzie jeszcze ciekawiej…
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 09-03-2010 o 16:55. Powód: literówki
Serge jest offline  
Stary 09-03-2010, 18:18   #14
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Vampire & Howgh

Andre siedział spokojnie obserwując całe to zamieszanie w pubie. "Nieźle trafiłem, pewnie trzy czwarte będących tutaj to Garou..." Pomyślał, a jego lekko przygnębiony wyraz twarzy przyozdobiło zniesmaczenie. Dopił czarny płyn z bąbelkami zwany przez ludzi piwem po czym zacząć przyglądać się mężczyźnie w okularach. Wiedział o istnieniu innych lykantropów, prócz wilkołaków lecz jakiekolwiek prawdopodobieństwo spotkania takiego osobnika graniczyło z istną niemożliwością. Przyglądał mu się przez chwilę, po czym wstał, przeszedł parę kroków i usiadł koło niego. Niezbyt konkretnym ruchem ręki przywołał barmana by ten nalał mu jeszcze jedno piwo. Zbadał go wzrokiem jeszcze raz.

- Ciekawy wieczór się zapowiada... - odrzekł patrząc na krzątaninę w okolicach sceny.

- Fakt. - Kevin rzucił krótkie spojrzenie na mężczyznę, otoczonego czerwoną mgiełką - Zdecydowanie bardziej ciekawy, niż się spodziewałem. O wiele więcej ciekawych gości.

- Nie wyglądasz na kogoś, kto przepada za takim rodzajem muzyki... Z pozoru nie pasujesz do zebranych tutaj dzisiejszego wieczoru... - mówił wciąż patrząc na scenę. Gdy podano mu piwo chwycił je i pociągnął głęboki łyk.

- To dość klimatyczne miejsce, a lepiej posiedzieć tu, niż w samemu w domu. - pociągnał łyk trunku, uśmiechnął się kącikiem ust i dodał - A do tego właściel tego pub'u to mój przyjaciel, stąd darmowe drinki i tym podobne. A cóż Ty tutaj robisz, przyjacielu?

-Domu... czasami dobrze jest pobyć w domu, mieć dom... - odrzekł jakby chwilowo nieobecny -Ja... cóż... piję, jak widać i zamierzam spędzić przyjemny wieczór - upił kolejny łyk.

- Czyli to jednorazowa wizyta, czy przyjechałeś na dłużej?

-Jeszcze nie wiem. - wzruszył ramionami -Moim życiem targa wiatr, tam gdzie on, tam i ja.

- Hmm. - Kevin sięgnął za pazuchę do jednej z wielu kieszeni i wyciągnał mały, tekturowy prostokącik - To mój prywatny numer. Jeżeli postanowisz zostać, a czegoś byś potrzebował - informacji, noclegu, obojętnie - to daj znać. Nazywam się Kevin Doomsday




-Ja nazywam się... - dawno już nie używał ludzkiego imienia... prawie je zapomniał -...Andre. - odebrał prostokącik popatrzył na niego z zaciekawieniem, a przedziwne znaczki wydawały się wręcz wirować. Obrócił tekturowy przedmiocik przyglądając mu się z każdej strony po czym włożył do kieszeni dżinsów. -Dlaczego pomagasz nieznajomym, skąd wiesz że nie przyjdę i nie skręcę Ci karku w nocy? - spytał patrząc tym razem prosto mu w oczy.

-Skąd mam wiedzieć, że nie przyjdziesz i nie skręcisz mi w nocy karku? - Kevin osłupiał na chwilę, po czym roześmiał się gromko - Nie śmieje się z Ciebie, spokojnie... Po prostu raz, że chyba nie myślisz, że mieszkam w zwyczajnym hotelu? Dwa, że choćbyś chciał, to nie byłbyś tego w stanie tak łatwo zrobić. - Kevin uśmiechnął się porozumiewawczo.

-Jeżeli w takim razie tak się poznaliśmy że proponujesz mi pomoc to poprosiłbym o informacje... Gdzie ja trafiłem? - spytał

-Gdzie?- spojrzał uważniej na swojego rozmówcę, ale nie dostrzegł sarkazmu, czy ironii - W tej chwili jesteś w „McGovens Irish Pub” w Rosenheim, czyli Górnej Bawarii. Niedaleko stąd jest Monachium. - ponownie rzucił krótkie spojrzenie na Andre, pociagnął łyk szkockiej i dodał - Generalnie Niemcy, czyli Środkowa Europa.

-Za kogo mnie masz? - syknął w jego stronę, a raczej prawie że ryknął, lecz ściszonym tonem by nie ściągać na siebie uwagi. Zawarczał w jego stronę cicho. -Kogo to teren? Które plemię trzyma w garści ten teren.

-Które? - Kevin zastanowił się co odpowiedzieć dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na wybuch Andre - Żadne. Pierwszy raz od kiedy tutaj jestem, jest tutaj AŻ TAK ciekawie. Teraz wybacz, ale musze wykonać pilny telefon. - opróżnił szklankę jednym ruchem, podniósł się wolno i nie oglądając się za siebie, przeszedł za ladę wąskim przejsciem i zniknął na zapleczu.

Andre siedział przy ladzie i rozmyślał. Dopił piwo i stwierdził że to ostatnie dzisiejszego wieczoru. Siedział cały czas na swoim miejscu i słuchał muzyki wypatrując innych wilczych braci, którzy na pewno znajdują się w tym pomieszczeniu. Miał pewien niedosyt rozmowy, spytał by o coś jeszcze, może by się czegoś dowiedział, lecz na razie zostało mu czekać aż ten gość wróci, albo gdy nie zapozna się z innym garou...
 
Vampire jest offline  
Stary 10-03-2010, 01:02   #15
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Ingrid&Kenny

Nie zastanawiając się długo, podszedł do stolika, przy którym zasiadła kobieta rozmawiająca z jakimś mężczyzną. Usiadł jakby nigdy nic, spojrzał na oboje i rzekł.
- Witam siostrę. Kenny Fianna. - przedstawił się. Wiedział, że postronny gość potraktuje drugi człon jako nazwisko, a nie nazwę plemienia. I tak właśnie miało być. Póki co, na faceta obok nie zwracał większej uwagi.

-Witaj, jestem Ingrid Mauerhoff, lekarz pobliskiego miasteczka, łatam tu wszystkich którzy sobie zrobią krzywdę.-powiedziała wyciągając dłoń na powitanie.
- A ten ponurak.-tu pokazała na swego towarzysza. -To Konrad Bernhardt, ratownik medyczny, pracujemy razem, dobry z niego człowiek. Prawda Konradzie? Przywitaj, miłego turystę który chce się zaprzyjaźnić z miejscowymi, w końcu wszyscy jesteśmy dziećmi Gai....- Nacisk na człowiek skierowany był do Kennyego. Zaś nieznoszący sprzeciwu ton w drugiej części wypowiedzi nie dawał wyjścia Adlerowi, mrucząc coś na powitanie podał dłoń przybyszowi.

Kenny nadal nie zwrócił na osobnika siedzącego obok kobiety najmniejszej uwagi. Będąc przekonanym już co do słuszności swoich przypuszczeń, pociągnął temat dalej.
- Może napijemy się przy barze, siostro? - zapytał uśmiechając się na tyle serdecznie i rodzinnie, na ile pozwalała mimika jego paskudnej twarzy. - Chciałbym z tobą zamienić kilka słów na osobności.

-Adler, wybacz ale to sprawa rodzinna, poczekasz tu, proszę.-Zrobiła maślane oczy i prawie widać było jak jej towarzysz mięknie i rozpływa się niczym masło na patelni.
-Jasne, skarbie ale wróć tu, smutno bez ciebie się robi.-Powiedział chłopak, najwyraźniej niezbyt szczęśliwy ale gotów do poświęceń.
-Chodź.-Powiedziała dziewczyna wstając i ruszając do baru, starała się nie irytować na gościa, w końcu najwyraźniej chciał się przedstawić zgodnie ze zwyczajem ale to był jej wieczór odpoczynku i nie mogła nic poradzić na to że jej humor nieco się zważył.

*****

-Ja, Ingrid witam cię bracie na tej ziemi, pokój ci i oby siła nigdy cię nie zawiodła w potrzebie.-Powiedziała jak nauczyła ją Widząca Świt kiedy już doszli do baru.
Kenny uścisnął jej dłoń i skinął głową.
- Dziękuję, Ingrid. Naprawdę nazywam się Kenny Miller. Cóż to za specjalna okazja, że tak licznie gościmy dzisiaj naszą rodzinę tutaj? - zapytał rozglądając się po sali i zatrzymując wzrok na czarnowłosym chłopaku z wyszytym glifem i blondynie na scenie.

-Szczerze mówiąc sama jestem zaskoczona, wiedziałam, że nie jestem tu sama, chłopak w koszulce to miejscowy tak jak ja. Ale poza naszą dwójką nie spotkałam nikogo z naszych w tej okolicy. Przy okazji, co cię tu sprowadza? Nie chcę być natrętna ale sam wiesz...

- Jestem tutaj na urlopie. - powiedział Kenny. - Kiedyś praca musiała trochę ode mnie odpocząć. - uśmiechnął się do niej lekko. - Masz jakiś telefon, albo adres mailowy? W razie, gdyby coś się działo, warto mieć do siebie kontakt, czyż nie. Będę tu jeszcze jakieś trzy tygodnie...

-Lepiej żebyś nie potrzebował mej pomocy.-Powiedziała pisząc numer telefonu i adres na tekturowej podkładce pod kufel. -Wybacz nie chciałam zabrzmieć jak jakaś jędza po prostu miałam paskudny dzień wczoraj i dziś a nie miałam okazji odetchnąć a teraz, jeszcze ten zjazd rodzinny. Mam nadzieję, że miło spędzisz czas, sporo tu pięknych widoków i choć nie jest to może pierwotna natura ale niewiele jej brakuje.

- Póki co miasto widziałem tylko przez szybę samochodu, ale widoki są naprawdę bardzo ładne. - uśmiechnął się do siebie przywołując w myślach twarz i figurę Cassandry. - A co do mnie, to nie martw się, jestem dużym chłopcem, poradzę sobie. Poza tym mamy coś wspólnego, ja też ratuję ludzi... tylko że z wody i tonących statków. - upił łyk Corony.

-O, to polecam jezioro Chiemsee poczujesz się trochę bardziej jak u siebie.- Tak, duży chłopiec, poradzi sobie, pomyślała ze smutkiem, już nie zliczę ilu musiałam takich "chłopców" i "dziewczyn" składać. Nie miała mu za złe tego podejścia, ktoś kto rodzi się by walczyć i wkłada w to serce zasługuje tylko na szacunek, ale ciężko jest zamykać oczy kolejnemu zmarłemu przyjacielowi.

-Wybacz zamyśliłam się.-Powiedziała łapiąc się na rozpamiętywaniu starych spraw.- Jak mówiłam jezioro na pewno przypadnie ci do gustu. Ale polecam kąpiele koło południa jeśli nie lubisz bardzo zimnej wody. No i będę spokojniejsza, skoro w okolicy jest jeszcze ktoś kto wie jak ratować ludzi, Gaia wie jak mało tu czasem rąk do pomocy.

- Jezioro Chiemsee? Zapamiętam i nie omieszkam sprawdzić.
- uśmiechnął się serdecznie. - Do zimnej wody jestem przyzwyczajony - tam skąd pochodzę, pływałem niemal codziennie niezależnie od pory roku. To będzie przyjemność, jeśli będę się mógł czymś przysłużyć moim braciom i siostrom na tutejszych ziemiach. - posłał jej kolejny uśmiech.

-Mam nadzieję, że nie będziesz musiał.-Całkiem miły facet choć wygląd mógł skłaniać do ostrożności.-Wybaczysz mi mam nadzieję, że cię opuszczę ale mój przyjaciel pewnie już tęskni a i następny zespół już się rozstawił. Jeszcze raz miłych wakacji, pewnie się jeszcze zobaczymy.-Powiedziała wstając.

- Udanego wieczoru, Ingrid. I tak mam tu coś jeszcze do załatwienia. - Kenny zgarnął podstawkę pod piwo z jej numerem i od razu wprowadził go do komórki. - Odezwę się w ciągu kilku dni, miło cię było poznać. - skinął jej głową. - Do zobaczenia. - uścisnął jej dłoń i skierował się w stronę chłopaka w białej koszuli. Miał jeszcze jedną rozmowę z Rodziną w terminarzu na dzisiejszy wieczór.

*****

Idąc z powrotem do stolika Ingrid zaczęła się zastanawiać czemu nagle tyle wilkołaków pojawiło się w jej okolicy. Czyżby senne Frasdorf nie było takie senne, przeoczyła coś? Tak czy tak będzie musiała pobawić się w gospodynię dzisiejszego wieczoru. Co przy tylu ludziach i Adlerze nie będzie łatwe. Najpewniej, głodny brat zniknie po dzisiejszym koncercie a dobrze pamiętała jak ciężko znaleźć bezdomnego. Z muzykiem będzie łatwiej, wystarczy, puścić oko i dać mu numer telefonu, ale była niemal pewna, że są inni. Ech Widząca Świt pewnie dałaby mi popalić za taki brak spostrzegawczości. To poddało jej myśl, może zapytać po drugiej stronie, może uda się wyłapać innych braci w ten sposób?

*****

-Adler, Konrad, wybacz ale nie bardzo mogę powiedzieć ci o co chodzi.-Powiedziała patrząc na niego smutno, widać było, że się łamie i niemiło jej sięzrobiło kiedy to zobaczyła. Lubiła go, bardzo, dobrze im się pracowało i nie chciała aby zaczęło się dziać coś między nimi. Tak ze względu na pracę jak i na to kim była. Był naprawdę dobrym człowiekiem i świetnym przyjacielem, dlatego nie mogła go skrzywdzić.

-Wiesz, że mam siostrę? On jej pomaga ale to skomplikowane.-nie umiała go okłamać, niech sam wymyśla niesamowite teorie, i może zrazi się nieco do niej.

-Nie trzeba Ingrid.-Miękko wymówił jej imię, tak ciepło. "Nie, nie żadnych takich, nie rozklejaj się durna babo bo dopiero skopiesz sobie życie. I jemu też..."-To, nie moja sprawa, ale jestem ciut zazdrosny.

-Naprawdę?!-Pisnęła przekornie, trącając go ramieniem.-Czyżbyś miał wobec mnie niecne plany drogi panie?-Spytała przyjmując żartobliwy ton, było to jak prośba o wybaczenie tylko bardziej prywatna.

-Zawsze, dlatego muszę zadbać żebyś dobrze wspominała ten wieczór. Może zarobię nieco punktów w ten sposób.


W tym momencie światła poza reflektorami oświetlającymi scenę i kilkoma lampkami tu i tam pośród widowni zgasły. Zaś młoda kobieta na scenie zaczęła śpiewać jedną z ulubionych melodii Ingrid.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=G5R9Z2Kd8RY[/MEDIA]
 
__________________
Kasia(moja przyszła MG)-"Ale ja nie wiem czy pamiętam jak prowadzić sesje!"
Sebastian(mój kuzyn)-"Spoko to jak jazda na jeżozwierzu, tego się nie zapomina."

Ostatnio edytowane przez Rudzielec : 10-03-2010 o 01:11.
Rudzielec jest offline  
Stary 10-03-2010, 22:03   #16
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Kevin & Denis

Wreszcie najadł się do syta, popijając to dobrym piwem. Nie było to zbyt częste wydarzenie w życiu Denisa. Nauczył się traktować życie jako pełne niespodzianek. Ten miły prezent od tego bogacza, był na tyle miły nie tylko ze względu na to co dał, ale także ze względu na sam symbol. Szybko dojrzał, że jego dobrodziej jest również wilkołakiem. Nie wiedział z jakiego plemienia. Widać jedynie, że przyjezdny. Dosiadł się do innego - też wilkołaka. Ten z kolei reprezentował jeszcze inne plemię. Widocznie klub służył dzisiaj, za schadzkę wilkołaków. Przypadek? Może ktoś specjalnie to zaplanował?

Bogacz wyszedł na zaplecze, opuszczając dawnego rozmówcę. Denis po chwili wstał i ruszył za nim, lecz ten akurat wrócił kierując się w stronę sali. Graus wykorzystał to. Zaczepił sponsora lekkim stuknięciem w ramię.

- Jeszcze nie podziękowałem ci za prezent, który mi sprawiłeś - zaczął Denis. - Tak tak tak... Teraz dziękuję i całuję rączki. Cóż... z takich prezentów żyję... ale tym razem wiem, że byłeś hojny z innego względu. Chyba wiele nas łączy.

- Nie dziękuj, nie masz za co... - klepnął po przyjacielsku mężczyznę w ramię. - Wszyscy powinniśmy sobie pomagać.

- Naprawdę? - uśmiechnął się Denis. - Więc teraz powinienem mieszkać w małym pałacyku i nie martwić się o jedzenie. Pomogłeś mi, bo jesteś taki jak ja. Inaczej co taki bogacz szukałby w takim miejscu i dlaczego martwiłby się o jakiegoś... psa śmietnikowego... Proszę, powiedz, że też jesteś!

- Przecież dobrze wiesz, jesteś w stanie to wyczuć - Kevin sięgnął za pazuchę po raz kolejny dzisiejszego wieczoru i wyjął kolejną wizytówkę. - Proszę. Tutaj jest mój numer telefonu. Gdybyś czegoś potrzebował... Daj znać.

Denis schował prostokącik do kieszeni.

- Wybacz, przepraszam, że zająłem ci cenny czas - posmutniał - ale pewnie widzisz, ilu dzisiaj przybyło... naszych. Już nie przeszkadzam, jeszcze raz dziękuję.

- Spokojnie, póki jesteś w okolicy postaram się, żeby Ci źle nie było. - Kevin uśmiechnął się ciepło - Do później, przyjacielu.., a tak swoją drogą, to nazywam się Kevin.

- Denis Graus. Miło było poznać

Kevin uśmiechnął się jeszcze, po czym zniknął w tłumie. Denis wrócił do stolika, wyciągnął karteczkę. Warto jednak mieć kogoś, na kogo można liczyć - szczególnie finansowo.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 10-03-2010, 22:16   #17
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Kevin & Sean (Howgh & Hawkeye)

Przechodząc obok barmana, wcisnął mu do ręki banknot. Mike uśmiechnął się zadowolony i płynnym ruchem schował go do kieszeni. Kevin przeszedł przez zaplecze, znalazł odpowiedni korytarz i parę chwil później znalazł się na świeżym powietrzu. Oparł się ciężko plecami o ścianę budynku i odetchnął głęboko.

„Tego” wszystkiego dowiedział się tak naprawdę parę miesięcy temu. Początkowo nie mógł w „to” wszystko uwierzyć, jednak gdy upewnił się, że informacje są prawdziwe i podchodzą z bardzo, bardzo wiarygodnego źródła... Już dawno temu zauważył, że różni się od innych ludzi. Po części był to jeden z powodów, dla którego wiodło mu się tak dobrze...

„Jednak, aż tylu - tak nagle? Zbieg okoliczności? Jak do tej pory wszystko na to wskazywało...”

Wyjął palmtopa i ponownie przeczytał uważnie wiadomość, którą dostał. Nie przypominał sobie nic o pojeździe z załączonego zdjęcia. Dodatkowo szczerze zainteresowały go słowa „przekazać do testów oprogramowania programiście. Zna go Mr. Doomsday”. To jasne, że znał od cholery i jeszcze trochę różnych specjalistów się tym zajmujących, jednak o którego mogło chodzić? Odpisał krótko „Wiadomo skąd dokładnie to przyszło i kto wydał takie polecenie?”, po czym schował urządzenie.

Ehh. – mruknął pod nosem – Ruszamy na następne starcie.


**

Kevin znalazł luźniejsze miejsce, całkiem niedaleko sceny. Wokalista pierwszego zespołu był jednym z Nich. Przez chwilę nawet złapali dłuższy kontakt wzrokowy i wiedział już, że tamten również 'wie'. Postanowił poczekać i porozmawiać, gdy ten skończy występ.

Paręnaście utworów później rozległy się donośne brawa. Parę minut później biznesmen spojrzał na zbliżającego się muzyka, otoczonego czerwoną aurą. Tym razem postanowił wyjść z inicjatywą.

- Witaj - wyciągnął rękę - Kevin Doomsday.

Sean przyglądnął się uważnie mężczyźnie i uśmiechnął się lekko. - Sean Casey, miło mi - powiedział ściskając jego dłoń

- Świetny występ, jestem pod wrażeniem.. - zaśmiał się krótko - Mimo, że chyba nie wpasowałeś się idealnie w Celtyckie Klimaty, hm?

-Dziękuje, zawsze miło spotkać osobę, która docenia czyjąś pracę - odpowiedział mu Casey - A z klimatami to wiadomo, jak jest miło, to się człowiek może zdziwić przy czym się bawi. Taka atmosferę można znaleźć w niewielu miejscach - powiedział -A co do wpasowywania się, to taka muzyka powstaje od mniej więcej XVIII wieku, Zjednoczeni Irlandczycy, Młoda Irlandia i te inne sprawy, faktycznie XX wiek, to boom, ale kto powie, że nie ma to korzeni celtyckich - po tych słowach zaśmiał się krótko

- Ha, co racja to racja. Wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną. Co do tego nie ma wątpliwości. - uśmiechnął się porozumiewawczo – Długo tu zabawisz? Czy to może jakieś tournee po Europie?

Muzyk również uśmiechnął się lekko - Można powiedzieć, że tournee. Trzeba było wyrwać się z miasta. Zaliczyłem już Francję, teraz Niemcy, a potem zobaczy się co dalej. Na razie zrobię sobie jakiś krótki urlop, a potem podzwonię do znajomych i albo przyczepię się do jakiegoś zespołu, albo zagram solo. Słyszałem, że Włochy o tej porze są ładne, albo Katalonia czy Kraj Basków -

Polecam pensjonat „Alte Mühle”, z miasteczka obok, Frasdorfu. I skoro jesteśmy już przy temacie dzwonienia.. - Kevin sięgnał za pazuchę i wyciągnął wizytówkę - Tutaj jest mój numer. Gdybyś potrzebował informacji, jakiejś pomocy, obojętnie, to dzwoń.

Muzyk zabrał wizytówkę - Jasne, dzięki. Wiesz jak to jest, mam nadzieję, że nie będzie potrzeba, ale nigdy nie wiadomo gdzie pojawią się jakieś kłopoty -

- Fakt. Swoją drogą, całkiem nas sporo się zjechało, nie uważasz? - Kevin rozejrzał się po sali, lokalizując wzorkiem co najmniej trzy wyróżniające się poświatą osoby - Zadziwiający zbieg okoliczności.. Rozmawiałeś już z którymś?

- Mhm z miejscowym, Sebastianem. A faktycznie wygląda to jak zlot weteranów - na twarzy młodego Irlandczyka pojawił się szeroki uśmiech - To ciekawe, ale chyba nie ma się co zbyt długo nad tym zastanawiać. Przypadki się zdarzają -

-Racja. Nie będę Ci zabierał więcej czasu, fanki czekają - Kevin wyciągnął rękę na pożegnanie - Miło było poznać. W razie czego dzwoń.

Sean ponownie uścisnął mu dłoń - Dzięki, miło się gadało i miło było poznać. Do zobaczenia -

Kevin odwrócił się i ruszył przez tłum, w okolice baru. Wydawało mu się, że dostrzegł Sebastiana. Gdy przedarł się przez ludzi, przekonał się, że wzrok go nie mylił. Młody chłopak, którego aura, jak zdał sobie sprawę, była o wiele intensywniejsza od innych dzisiaj widzianych, pomachał ku niemu, po czym wyciągnął telefon i wskazał na niego palcem. Z takiej odległości nie miał szans usłyszeć o co mu chodzi, a przecież nie mieli swoich numerów... Doomsday ruszył w jego stronę.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 10-03-2010 o 22:20.
Howgh jest offline  
Stary 15-03-2010, 14:19   #18
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Sean i Sebastian

Koncerty były jedną z rzeczy, które naprawdę uwielbiał. Gdy stawał na scenę, czy to z mikrofonem, czy z gitarą ... lub gdy zasiadał za pianinem ... cóż uczucie zawsze było wspaniałe. Znajdował się wtedy w centrum uwagi, przynajmniej przez jakiś czas. Nie czuł się nie doceniany, ale świadomość, że ludzie go słuchają była miła.

Inną sprawą było to, że uważał muzykę za potężne narzędzie. Wielu mogłoby to uznać za śmieszne, ale ona również mogła służyć pewnym celom. Oczywiście nadchodził moment gdy należało chwycić za broń i walczyć ... ale dopóki ten czas nie nadszedł pozostawała muzyka.

Inną sprawą było to, że nikt nie zabroni mu wyrażać pewnych poglądów politycznych za pomocą muzyki. Oczywiście byli wojownikami Gai, ale cóż znaczył pewna polityczna deklaracja w piosence? Dla większości była niczym, Casey był jednak zdania, że jeżeli chociaż kilka osób dzięki jego muzyce inaczej spojrzy na pewne sprawy ... będzie to dobre wykorzystanie swoich talentów.

Musiał jednak przerwać swoje przemyślenia gdyż nadeszła ich kolej. Zmiana warty była bardzo szybka. Wszyscy z nich byli już do tego przyzwyczajeni. Był to też czas, żeby goście pubu, mogli dokupić sobie dodatkowe piwa ... czy inne napoje, które akurat spożywali. W końcu zagrała muzyka ...

Zaczęli od bardziej tradycyjnych piosenek, opisujących powstanie Zjednoczonych Irlandczyków czy okres wojny o niepodległość i powstania wielkanocnego. Był to dość neutralny wybór, gdyż większość ludzi nie mogła się na te piosenki obrazić. Ot patriotyczne, ale czasy tak odległe ... i mimo wszystko jednoczące większość narodu, że nie wywoływały one burzy. Na to przyjdzie czas później.

Sean musiał oczywiście sam przed sobą przyznać, że lubił prowokować. To przecież w Berlinie kiedy zobaczył powieszonego Union Jacka specjalnie dedykując tą piosenkę owej fladze zaśpiewał "Butcher's Apron" ... jak się okazało kilka osób miało potem pretensję o obrażanie symboli narodowych. Ich problem ... ale zabawa była przednia.

Podczas krótkiej przerwy zauważył kolejnego wilkołaka siedzącego przy jednym ze stolików. "Cóż za zlot ... jeszcze więcej nas tu trzeba". Uśmiechnął się lekko i zaczął zapowiadać kolejną piosenkę

-Chciałbym teraz opowiedzieć wam pewną historię. W 1969 roku Armia brytyjska rozpoczęła operację Banner. Oddziały brytyjskie wkroczyły aby wspomóc RUC. Operacja ta zakończyła się niespełna rok temu i była najdłuższą operacją w historii armii brytyjskiej. Niniejsza piosenka wyraża odczucia sporej ilości Irlandczyków. "Go on Home British Soldiers"!- po tej zapowiedzi zaczął śpiewać:

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/2rgRg6j8mQo&hl=pl_PL&fs=1&[/MEDIA]

Gdy i ta piosenka się skończyła zagrali jeszcze parę kawałków i nadszedł czas na zakończenie występu. Sean przedstawił cały zespół i gdy zaczęli schodzić zwrócił się do publiczności.

-Dziękuję byliście wspaniałą publicznością. Mam nadzieję, że bawiliście się tak samo dobrze jak ja - odkładając jeszcze mikrofon rzucił krótki -Tiocfaidh ár lá- Co po gaelicku oznaczało: "nasz czas nadejdzie" było też kojarzone z ruchem wyzwoleńczym, a w Szkocji także z ruchem nacjonalistycznym.

Ukłonił się publiczności i zeskoczył ze sceny. Złapał przygotowany wcześniej kufel piwa i posłał ładnej kelnerce szeroki uśmiech. Napój był wspaniały i przynosił ulgę. Teraz nadszedł czas na socjalizację.

Sean podszedł do mężczyzny, ze znakiem Tubylców Betonu na plecach. To była deklaracja. Bardzo ciekawa deklaracja. Mężczyzna był pewny, że większość tego znaku nie pozna, ciekawe czy równie pewny był tych, którzy go jednak rozpoznają. Postawił piwo na parapecie obok mężczyzny i skinął głową
-Cóż za odważne wyznanie polityczne. - powiedział wskazując znak, po czym szybko przedstawił się -Sean Casey -

- Sebastian Lautner. Polityki bym do tego nie mieszał, po prostu "miastowy" w przeciwieństwie do "dzikusów".-

-Hmm nie boisz się, że jakaś nieodpowiednia osoba rozpozna twój glif? Takie coś może ułatwić robotę wielu osobom. Ja na szczęście można powiedzieć jestem potomkiem pewnego przywódcy Klanu Bascna* -

- Nie sądzę - Sebastian przeskoczył na idealną w wymowie i składni mowę gaelijską dialektem staroszkockim - Aby rozpoznanie glifu w jakikolwiek sposób mogło zaszkodzić. Dla wielu jest on tylko piktogramem ... dla rodzinki. O to właśnie chodziło, skoro już wiedziałem, że tylu tutaj będzie.-

Sean uśmiechnął się lekko i swobodnie odezwał się w tym samym języku. Mówił co prawda irlandzkim dialektem, ale było one do siebie na tyle podobne, że ze zrozumieniem nie było problemu. Różniła się trochę wymowa i niektóre słowa ... to wszystko:

-Nie spodziewałem się, że ktoś w tym rejonie, będzie mówił w tym pięknym języku. Gdzie się go nauczyłeś ? - zapytał na początku -I skąd wiedziałeś, że będzie tutaj tyle osób z rodzinki?-

- Dość dużo podróżuję i znam kilka języków. Przebywałem przez pewien czas w Szkocji, stad znajomość... Wiele szczepów potrafi rozmawiać z duchami, mój potrafi rozmawiać z duchami miasta. Wystarczyło zapytać tu i tam - uśmiechnął się przewrotnie jakby właśnie zdradził jakąś sztuczkę...
- A co Ciebie tu sprowadza... Poza koncertem?-

-W sumie dwie sprawy. Chciałem poznać trochę naszych ziomków, a po drugie znajomy poradził, że dla zdrowia powinienem opuścić Armagh na jakiś czas. Zdaje się, że ktoś złapał zatrucie ołowiem i obawiali się, że może jakaś epidemia z tego wyskoczyć - mówiąc uśmiechał się. Wątpił, żeby ktoś w ich najbliższym otoczeniu znał ten język. Więc mogli w pewnym sensie rozmawiać swobodnie.

- Ołowiem 5,56? O tak to faktycznie bardzo groźne dla zdrowia... -
powiedział z tak poważną miną, że trzeba było się opanowywać, aby nie parsknąć śmiechem - Choć nie mój rewir... Tu w okolicy, wiem o trzech zmiennokształtnych - nietypowe słowo trochę zburzyło śpiewność języka - Więc mało, ale na szczęście tu niewiele się dzieje.-

Casey poweselał słysząc jego słowa. Sebastian wydawał się miłym gościem. Z poczuciem humoru. Mógłby być Fianna -Tak 5,56 ... wiesz jak to bywa. A co do rodzinki to chętnie z nimi pogadam. Może opowiedzą mi jakąś ciekawe legendy i będę mógł je przekazać dalej, jak wrócę do siebie. W każdym razie czytałem trochę o tej fabryce. Jeżeli byście mieli jakieś kłopoty, mógłbym pomóc. Znam się na ciekawych rzeczach, oprócz muzykowania -

- W fabryce już byłem. Nie rozpowiadaj za głośno ... jakby wszystko wyglądało tak jak to to mógłbym iść na emeryturę - zaśmiał się. Wyciągnął z kieszeni wizytówkę - Bo wychodzi, że to ja jestem lokalny, choć to nie mój teren... Ale jak używasz telefonów, to jest mój numer. Jak długo tu będziesz? -

Sean
wziął wizytówkę -Podałbym ci mój numer, takiego który używam często, o ile nie przeszkadza ci, że jest na podsłuchu ...- powiedział to bez żadnego zażenowania. Tak jakby informował go o tym, że ma słaby zasięg, albo że telefon mu się popsuł - A co do długości pobytu to nie mam żadnego planu. To ostatnie koncerty, jakie daję w Niemczech i myślałem, żeby zrobić sobie krótki urlop-

- Na podsłuchu? a za co? - cały czas mówi tak samo, ciężko nie znając języka zorientować się czy rozmawiali o pogodzie, muzyce, czy napadzie na bank...

-Bo pewnie chcieliby mnie wsadzić do bloku H, Long Keshu**, gdyby nadal istniał - odpowiedział Casey uśmiechając się szeroko -Jeżeli wiesz o co mi chodzi-

- Numerek sprawy pamiętasz? to sobie poszukam, aby Cię nie męczyć opowiadaniem. -

-To może nie być takie proste, znaczy się wiesz, to są sprawy, w aresztowania które miesza się SAS, wywiad i kto wie kto jeszcze-

- Nie powiedziałem, ze to będzie proste... - uśmiech zniknął za szklanką z drinkiem.

Sean spokojnie podał numer sprawy. To nie było przyznanie się do niczego, chociaż w pewnym sensie było też wizytówką. W teczce znajdowały się podejrzenia i pewne fakty. Nawet gdyby ktoś chciał to wykorzystać przeciwko niemu to nie było przyznaniem się do winy. Ot poczytaj sobie co o mnie piszą, a czy to prawda to sam dojdź do tego wniosku. -Czy byłbyś w stanie wyciągnąć inne akta?- zapytał w pewnym momencie

- Twierdzą, że każdy ma swoją cenę. Ale nie sądzę, abyś miał coś, aby mnie kupić...-

-Mhm, rozumiem. W każdym razie może kiedyś uda się jakoś dogadać. - mówił spokojnie. Zależało mu na pewnych informacjach, ale czekał tyle lat, może poczekać jeszcze trochę. - Bardzo miło się gadało. Słuchaj zatrzymałem się w motelu niedaleko, także tak możesz się ze mną skontaktować gdybyś chciał -

- Zobaczymy... Skoro jesteś na urlopie... -
Sebastian dopił resztę i powędrował do baru po kolejnego drinka.

Blondyn chwilę przyglądał się odchodzącemu, po czym wzruszył ramionami, dopił piwo i poszedł do baru, po coś mocniejszego ... i być może odnaleźć jakąś fankę ...


============================
*Sean przedstawia się zabawiając się w maskowanie swojego klanu pewną legendą. Opowieści o klanie Bascna pochodzą z cyklu Feniańskiego. Z tego klanu miał pochodzić jeden z legendarnych irlandzkich bohaterów: Fionn mac Cumhaill, który przewodził "bandzie" nazywanej Fianna.

**Long Kesh, Blok H. Do 2000 roku więzienie, w którym trzymano oskarżonych o przynależność do takich organizacji jak PIRA, UDF i inne.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 15-03-2010, 16:37   #19
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Pomimo tego, że na sali ludzi było – jak nie przymierzając – na głównej stacji metra w godzinach szczytu; na sali panowała coraz bardziej biesiadna, rodzinna wręcz, atmosfera. Nie tylko dzięki obecności wielu wyspiarzy i litrom rozlanych już i wypitych alkoholi, ale również, a może przede wszystkim dzięki temu, że Bawarczycy również potrafili się świetnie bawić zwłaszcza przy biesiadnych klimatach.

Gdzieś z boku zorganizowano nawet „konkurs tańca” - mieszczący się na parkiecie wygospodarowanym we wnęce i po przesunięciu kolumny głośnikowej co oczywiście wprowadziło lokalnego dźwiękowca w stan średniokontrolowanej furii...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=P1VzNgGMX4U[/media]

Kenny w tym czasie – z kolejną Coroną – przypatrywał się ostatnim przygotowaniom poznanej przed kilkoma godzinami artystki. Ta zamachała mu po raz ostatni i w skupieniu czekała na zwolnienie sceny przez poprzedników.

Po występie „Milton's Poem” nadszedł czas na występ Cassandry. Była zadowolona z takiego układu pieśni i wykonawców. Wykonując pierwszy z zaplanowanych utworów poczuła, że jest z powrotem w swoich ukochanych stronach... Przy czwartym utworze, w którym wykonywała partię na flecie poczuła straszny ból głowy... W wyraźnym trudem dokończyła frazę, zapewne wielu usłyszało to zafałszowanie...
- Odpuść. Coś się stało? Cas? - usłyszała z tyłu głos gitarzysty.
- Jakaś migrena – powiedziała z trudem zdawkowo się uśmiechając – Czy...
- Ostatni zagramy instrumentalnie – zdecydował błyskawicznie Mike.

Adler podsunął Ingrid telefon z wyświetloną informacją: „Mark wylądował na intensywnym w Monachium z ostrą niewydolnością krążeniowo - oddechową. Podejrzewają zatrucie, chemikalia lub metal ciężki... Jakiekolwiek pomysły? Helni”. Jego wzrok mówił: „Co???” Podobne myśli pojawiły się w głowie lekarki - zatrucie chemikaliami, a tym bardziej metalem ciężkim? We Frasdorfie?? To chyba jak się ktoś farby nawącha...

Kiedy ostatnie takty dobrzmiewały Cassandra wstała z wysokiego krzesełka i ukłoniwszy się zeszła ze sceny, o mało nie przewracając się na schodkach... Świat wirował jej przed oczami w jakimś dzikim tańcu... Usiadła z boku i trochę jej się polepszyło – może tutaj, gdzie nie było świateł sceny i kilkuset watt głośników za plecami... Czuła się słaba, rozbita, nic jej się nie chciało... Nie potrafiła złapać tchu... Zupełnie jakby miała poważną grypę... Przyłożyła rękę do czoła jednak było zimne, a przynajmniej wydawało jej się zimne.

Ewidentny fałsz dotarł do jego uszu. Kevin skrzywił się i spojrzał na scenę... Aura kobiety, z która, jeszcze przed koncertem zamienił kilka zdań zmieniła się znacząco. Teraz nietypowych żółtych plam było znacznie więcej i były znacznie większe niż poprzednio...

Początek „Song for Ireland” w wersji instrumentalnej zabrzmiał dziwnie, ale ponieważ wielu z obecnych znało słowa tej pieśni – szybko zastąpili oni wokalistkę... Lautner zamawiał kolejnego drinka, kiedy wyciągnął z kieszeni telefon i przyłożył do ucha. Wyraźnie było widać, że nawet zatkanie drugiego ucha nie daje wielkiej poprawy; rozejrzał się po pubie i w końcu zaczął przeciskać w kierunku toalety – najbliższego miejsca „ciszy i spokoju”...

Po utworze zapanowała chwila ciszy; wszyscy wznieśli toast i gwar rozmów na chwilę zgasł. W tej ciszy nawet wielu ludzi usłyszało wilcze wycie. Przywykłe do operowania na znacznie szerszym zakresie dźwięków wilcze uszy bez problemów wyłowiły poszczególne zgłoski tego przenikliwego, błagalnego wycia:

- ...rasu no Tora! Proszę pomóż mojemu maleństwu! Ono umiera!!! Gara...

Wycie zginęło w szumie rozmów jaki wybuchnął na nowo w „McGovens”. Każdy z obecnych na sali zdawał sobie sprawę, z faktu, że - pomimo tego, że wezwanie nie było skierowane bezpośrednio do niego ma obowiązek udzielenia pomocy. Kolejny zespół pojawił się na scenie i pierwsze dźwięki „Fireflies” wypełniły wnętrze. Lautner wrócił po swojego drinka do baru i stojąc niedaleko od kontuaru zaczął rozmawiać z jakimś mężczyzną.
 
Aschaar jest offline  
Stary 17-03-2010, 22:09   #20
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Kenny & Cassandra

Kenny rozmyślał trochę o rozmowie z Sebastianem i Ingrid pijąc następną Coronę – przyznał sam przed sobą, że atmosfera pubu sprzyjała przyjemnym posiedzeniom nad browarem, choć nie pamiętał, kiedy ostatnio tak dużo wypił. Z każdą kolejną minutą ludzi na sali przybywało, co chyba najbardziej cieszyło organizatorów imprezy. Wyglądało na to, że muzyka celtycka ma wielu zwolenników również w tych stronach, a Bawarczycy lubią się zabawić nie mniej niż Wyspiarze.

Poznane dzisiejszego wieczoru kuzynostwo zrobiło póki co na ratowniku dobre wrażenie. Może nieco lepsze Ingrid, gdyż oprócz niezłych walorów fizycznych i ogólnego otwarcia się w rozmowie, nie zdzieliła Kenny’ego w gębę, tak jak uczynił to Sebastian. No ale może nadarzy się okazja, by się zrewanżować równie mocnym prawym sierpowym? Mężczyzna uśmiechnął się do tych myśli lustrując wzrokiem zapełniającą się salę. Wiedział dobrze, że wśród tych ludzi znajdują się kolejni członkowie rodziny, ale póki co nie miał przyjemności (bądź nie) z nimi porozmawiać. Może później to zrobi, jeśli warunki będą sprzyjały.

Koncert w końcu się rozpoczął, a w międzyczasie ratownik przypatrywał się krzątającej obok sceny Cassandrze. Nie wyglądała na stremowaną, choć od czasu do czasu na jej twarzy pojawiał się dziwny grymas, jakby bólu. Początkowo Miller miał zamiar podejść i zapytać, co się stało, ale zdał sobie sprawę, że może kobieta nie będzie sobie życzyć, by jej przeszkadzać przed występem, dlatego Szkot pozostał przy stoliku oczekując jej występu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=t8sfibGEZH0&feature=related[/MEDIA]

Po udanej rozgrzewce grupy „Milton’s Poem”, którą publiczność przyjęła bardzo ciepło, na scenie pojawiła się Cassandra ze swoim „Spirit of Nature”. Siedzący niemal przy samym podwyższeniu Kenny uśmiechnął się do niej i wraz z pozostałymi gośćmi lokalu przywitał zespół gorącymi oklaskami. Gdy brawa ucichły, grupa zaczęła wygrywać melodie pierwszego utworu. Ratownik musiał przyznać, że Cass miała wspaniały głos, a muzyka była po prostu magiczna. Czuł się jak w domu słuchając dźwięków, które rysowały w jego głowie widoki znane z Dunbar – plażę, zapach wody, las, ciepły wiatr… To było coś osobliwego – jakby czas się nagle zatrzymał, a była tylko muzyka i przyroda wokół niego. Wiedział też, że takie dźwięki można tworzyć jedynie będąc na Wyspach, będąc częścią otaczającej wspaniałej natury. Bo widoków jakie rozciągały się w całym UK nie dało się opisać słowami. Tam po prostu trzeba było być i to czuć.

Jednak coś było nie tak. Podczas wykonywania utworu „Sleeping Sun”, czuć było wyraźnie, że jej głos, przez cały występ pewny i wyraźny, teraz zaczął się łamać. Kenny widział ból na jej twarzy, jednak mimo wszystko dziewczyna dokończyła występ, oddając ostatni utwór instrumentalistom ze swojej grupy. Szkot widział, jak powoli schodzi ze sceny, ledwo trzymając się na nogach. Nie mógł tego tak zostawić. Poderwał się z krzesełka i ruszył w stronę kulis, gdzie odnalazł wokalistkę siedzącą, zmarnowaną na schodkach. Wcześniej usłyszał coś, co było przeznaczone tylko dla wilczych uszu. Zaniepokoiło go to, jednak chwilowo postanowił się powstrzymać z podejmowaniem pochopnych ruchów. Miał zamiar coś z tym zrobić, ale teraz chciał się dowiedzieć, co się stało kobiecie. Podszedł do niej i przyklęknął patrząc jej w oczy. Nie wyglądała dobrze.

- Co się stało? Słabo się czujesz? – zapytał. – Chodź, wyjdziemy na powietrze, dobrze ci to zrobi. – chwycił ją za dłoń.

Była tak słaba, że nawet nie oponowała. Kenny asekurował ją ramieniem i wyprowadził na tę samą werandę, na której niedawno rozmawiał z Sebastianem. Nie było zbyt tłoczno, część gości najwyraźniej zniknęła w środku ciekawa poszczególnych występów. Uderzył w nich lekki, ciepły wietrzyk, a słońce powoli chowało się za horyzontem.


Miller posadził dziewczynę przy wolnym stoliku i usiadł obok niej.
- Jak się czujesz? Lepiej? – spojrzał na nią. - Poczekaj chwilkę i oddychaj głęboko, zaraz wracam.
Po tych słowach pędem wbiegł znów do pubu, a po chwili przyniósł do ich stolika szklankę wody.
- Mineralna niegazowana, napij się. – podał jej naczynie. – Co się dzieje? Może zadzwonić do szpitala?
- Nie, to tylko migrena – odpowiedziała w końcu. Zaczerpnęła powietrza, krzywiąc się. Nadal tu było za jasno i za głośno. Wzięła kilka łyków wody, jednak niewiele to dało i w rezultacie zrobiło się kobiecie nawet jeszcze bardziej niedobrze.
- Chodźmy do lasu – poprosiła słabo. – Tu jest za dużo światła i hałasu… Jeszcze trochę i zapoznasz się z moim obiadem – uśmiechnęła się na siłę, starając robić dobrą minę do złej gry. Nie przywykła do marudzenia, wolała całą sytuację obrócić w żart.
- Poznałem dzisiaj na sali pewną lekarkę, może ją zawołać, żeby cię obejrzała?
- Skarbie, od tego się nie umiera…
- posłała mu słaby, aczkolwiek ciepły uśmiech. – Wyglądasz na zmartwionego, ale mogę się mylić. Kiepsko widzę.
Spróbowała mu się przyjrzeć, jednak świecąca plama przed oczami skutecznie jej to uniemożliwiała. Widziała jedynie niewielki fragment tego, co zwykle i właśnie dlatego tak się ciągle o coś potykała.
- To może zostańmy tutaj, skoro to migrena i nie widzisz wszystkiego? – zaproponował.
- Właśnie dlatego chcę wyjść. Te dźwięki i światła… bolą… - jęknęła cicho.
- Dobrze, chodźmy.

Pomógł jej wstać i powoli wyprowadził z pubu. Odeszli kawałek, wchodząc między drzewa i choć Cassandra odetchnęła z ulgą, nie wyglądało na to, by kobiecie przeszło. Długa suknia nieco utrudniała poruszanie się i co jakiś czas wokalistka się potykała.
- Trzymaj się mnie. – powiedział Kenny i chwycił ją za dłoń. Nie oponowała. – Może staniemy gdzieś z boku? O tej porze w lesie jest ciemno, nie ma sensu odchodzić za daleko. Zwłaszcza, że nie czujesz się dobrze…
- Jednak się martwisz
– stwierdziła z nutką zadowolenia w głosie. – Jeśli chcesz, to idź po swoją koleżankę lekarkę, sama ci powie, że to nic takiego – powiedziała z trudem.
- Biorąc pod uwagę to, jak fałszowałaś pod koniec występu, to tak – martwię się. – rzucił rozglądając się po okolicy. Las powoli układał się do snu. Przynajmniej teoretycznie.
- Aż tak źle było? – jęknęła zmartwiona.
- Przez pierwsze trzy kawałki było po prostu świetnie… Ale potem zaczęłaś kaleczyć, pewnie przez ten ból głowy. Nie przejmuj się, twoi koledzy dali radę i dokończyli ostatni utwór. – położył dłoń na jej ramieniu. – Czujesz jakąś poprawę? Jeśli nie, to wracajmy do pubu – nigdy nie miałem migreny, ale podejrzewam, że niezbyt przyjemnie jest chodzić po lesie, gdy się widzi jedynie połowę obrazu przed oczami…
- Nie mów tyle, dźwięki bolą – poprosiła i schowała twarz w dłoniach. Świat zawirował. – Tam jest jasno i głośno, duszno, gorąco – wybełkotała. – Chcę zostać tutaj. Spać…

Nadal był zaniepokojony wyciem wilka i nie dawało mu to spokoju tak samo, jak samopoczucie nowej znajomej. Najchętniej by ją odwiózł do pensjonatu, ale czuł, iż po prostu nie może się stąd ruszyć. Skoro czuła się lepiej na świeżym powietrzu, a byli zaledwie kawałek od pubu, mógł się wrócić po Ingrid i jej kolegę. Partner lekarki by miał oko na Cassandrę, a on w tym czasie by porozmawiał z braćmi i siostrą. Nie mogli przecież zignorować wołania o pomoc. Już miał się zebrać, gdy nagle coś innego mu przyszło do głowy.
- Ten wasz gitarzysta, taki dość podobny do ciebie. Brat? – wypalił.
- Mhm…
- Ok., poczekaj tutaj, pójdę po niego. Pewnie zna się na twoich migrenach lepiej ode mnie i bardziej ci pomoże…
- Znikasz?
– zapytała, podnosząc na niego zamglony wzrok.
- Muszę, dostałem sms-a od ojca, że jest w mieście przejazdem i chce się spotkać. Nie widzieliśmy się dwa lata, więc chyba sama rozumiesz? – skłamał.
- Jasne. To żegnaj, miło było poznać – westchnęła.
- Który pokój zajmujesz w pensjonacie?
- 34. A co? – burknęła.
- To się nawet dobrze składa, bo ja mam 32, czyli obok ciebie. Jak tylko skończę rozmawiać z ojcem, wpadnę do ciebie.
- Serio? – zapytała z nutką nadziei w głosie.
- No tak, a dlaczego nie? Myślałaś, że jestem jednym z tych, którzy pojawiają się i znikają tego samego wieczora?
- Tak – odpowiedziała szczerze. – Nawet nie doszliśmy do łóżka, a mnie już przy tobie głowa boli… Kiepski początek znajomości – uśmiechnęła się niepewnie.
- Nieważne, jak się zaczyna, ważne, jak się kończy. – Kenny uśmiechnął się krzywo. – Poczekaj chwilę, zaraz wrócę z twoim bratem.

Rzucił się pędem w stronę pubu mając nadzieję znaleźć szybko tego tyczkowatego rudzielca. Na szczęście nie szukał długo, chłopak siedział przy barze, popijając Guinnesa i zagadując jakąś piersiastą kelnerkę. Kenny wyjaśnił mu szybko, co się stało, po czym obaj opuścili lokal, kierując się do Cassie. Kobieta wykorzystała nieobecność ratownika, by się zwinąć w kłębek na środku drogi i przysnąć na chwilę. Była mocno niepocieszona, gdy ją zaczęli budzić.
- Jest już twój brat, zaopiekuje się tobą. – Kenny szybkim ruchem podniósł ją do pionu. Z trudem zatrzymała obiad w żołądku, wolała nie dawać mu prezentów prosto z serca… Miller spojrzał na rudzielca i rzekł. – Zajmij się nią. Jakby coś się działo, dzwoń na pogotowie. Albo nie! – Kenny sięgnął do kieszeni i wyjął z niej telefon. – Podam ci numer do pewnej lekarki, jest tutaj i byłaby zapewne szybciej w pensjonacie niż ambulans.
- To tylko migrena… - jęknęła Cassie, ale Patrick kazał jej siedzieć cicho.
- Migrena czy nie, lepiej to sprawdzić. – skwitował Kenny. Jeszcze nie miał do czynienia z czymś takim i wolał nie ryzykować. Spojrzał na bladą Cass. – Zadzwonię do ciebie niedługo.
- Nie masz numeru. – uśmiechnęła się lekko.
- Ale mi go dasz teraz. – skwitował. Nie mając za bardzo wyboru, kobieta podyktowała swój numer, a ratownik wklepał go do telefonu. – Ok., to ja lecę. Trzymaj się. A ty – spojrzał na jej brata – masz się opiekować siostrą. Bo jak się dowiem, że tego nie zrobiłeś, to będziesz miał jeszcze cięższy ból głowy niż ona. – mruknął poważnie.
- Nie strasz mi brata! – klepnęła go pięścią w tors. Miller nawet tego nie poczuł. – Cholera, ale ty twardy jesteś – bąknęła i roześmiała się.
- Wiem, wszystkie mi to mówią. – puścił jej oczko. – Wpadnę do ciebie później, do zobaczenia.

Ruszył w kierunku pubu, przysłuchując się dźwiękom dobiegającym z okolicy. Miał zamiar porozmawiać z Sebastianem, w końcu nie był u siebie. Potem podejmie decyzję, co robić dalej.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172