Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2010, 18:58   #11
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Obudził go ryk dzwonka. Nienawidził budzic się właśnie przy akompaniamencie szkolnych sygnałów kończących lekcje tudzież harmidru dziesiątek ludzi kierujących się ku wyjściu. Czym prędzej opuścił budynek szkoły, pożegnał się z Kate, odpalił auto i chyżo pognał ku domu. W chacie było pusto, zapracowani rodzice wracali dopiero wieczorem, więc Robert chwycił pilota, włączył mecz futbolu i począł spożywac obiad w postaci odgrzanych kotletów i kajzerki. Położył się wcześniej niż zwykle, kumple również nie mieli się spotykac a pogoda miała się chyba popsuc. Nienawidził poranków, gdy niebo wypełnione było mrocznymi, kłębiastymi chmurami, więc aby dac sobie jakiekolwiek szanse na wstanie o odpowiedniej godzinie, wziął prysznic i wpadł w objęcia Morfeusza.

Tak jak się spodziewał, parunek był paskudny. Ledwo odrzucił kołdrę, ubrał się, postołował się chwilę i ruszył do szkoły. Padał siarczysty deszcz, już był spóźniony i nie zamierzał jechac po Kate. Zapewne i tak podrzucili ją rodzice. Klasycznie, odpalił radio i tym razem spokojnie lawirując między ostrożnymi kierowcami dotarł na parking pod budą.

Po chwili stał już z Johnem Wilsonem i Michaelem Strachanem paląc papierosy i gaworząc o nadchodzącym święcie Halloween. Wtem usłyszał terkot silnika nadjeżdżającego skutera, na którym ku swemu zdziwieniu ujrzał Kate i owego Henry'go Williamsa uczęszczającego z nim do klasy. Zmrużył oczy i wyrzucił fajka, zdeptał go i spojrzał wymownie w stronę dziewczyny. John parsknął śmiechem i podwinął rękawy. Na twarzy Michaela również pojawił się złośliwy uśmieszek. Robert zmarszczył brwi i powolnym krokiem ruszył w stronę skutera. Wciąż jeszcze było wcześnie, lekcje zaczynały się dopiero za kilkanaście minut i miał czas by załatwic nurtującego go sprawy. Ów Henry denerwował go dzień w dzień, zarówno wyglądem jak i stylem bycia. Takich ludzi nienawidził. Podobnie jak jego znajomi. Nie zamierzał marnowac czasu na zbędną gadaninę, dziewczynę uważał za "rzecz" świętą, a wszelkie próby ingerowania w czyjeś życie prywatne nazywał inwazją. A każda inwazja musi zostac odparta. Każdy plan inwazji winien zostac rozbity. Najlepiej w zarodku. Przestąpił z nogi na nogę, przeleciał wzrokiem Henry'ego i zimnym głosem rzekł:
- Ty, pajacyk, złaź z tego rowerka.

Robert często wchodził w ludźmi w zatargi, mimo iż o dziwo był powszechnie lubiany i szanowany. Zawsze powtarzał sobie, że najlepiej budzic i miłośc i strach, ale jak trzeba wybierac to lepiej budzic strach. Na wszelkie kursy walk uczęszczał od dziecka, począwszy od klasycznego bosku kończąc na mieszanych sztukach MMA. Wolny czas spędzał na boisku bądź w siłowni, dlatego choc nierzadko wybuchały waśnie między nim a innymi uczniami, to prawie nigdy nie odważano się stawac z nim w szranki. Kiedy przybył do szkoły, znalazło się kilku kandydatów, acz szybciutko zaprzestali działań mających na celu podbicie jego pozycji, gdy kilku delikwentów na dłuższy okres zajęło łóżka w miejscowym szpitalu.

"Można się było tego spodziewać..."- przemknęło Henremu przez głowę, wiedział , że Robert od dawna już szuka sposobności do zaczepki i wyglądało na to , że obecnie mu ją stworzył. Zszedł ze skutera, podpierając go nóżką, wyciągnął kluczyki i podnosząc szybkę w kasku odpowiedział równie zimno,
- A od kiedy to jesteśmy na Ty mięśniaku? Jakbyś miał nieco więcej we łbie to nie zostawiał byś swojej dziewczyny narażając ją na deszcz.

"Jak już miec powód do bójki to konkretny" - przeleciało mu jeszcze przez głowę, nim przybrał postawę wyćwiczoną na latach chodzenia na aikido. Stał bokiem do przeciwnika - gdyż odkąd wypowiedział swe słowa wiedział, że inaczej się to nie potoczy, jedynie gotowość do walki mogła jako tako spłoszyć tamtego, a Henry nie chciał psuć sobie dnia. Nie zamierzał też ulegać, co by nie było wiedział że stać go na trochę po latach bólu wycierpianych po sześć godzin w każdy tydzień. Nie był zbity mięśniami jak Robert, w jego sztuce walki liczyła się płynność , uniki, i wykorzystanie siły i słabości przeciwnika. Odsunął się od motoru, na lekko zgięty kolanach ręce podnosząc przed siebie, osłaniając się a jednoczęsnie skracając dystans jaki potrzebowały do przechwytu czy zadania ciosu. Kask ubezpieczał głowę, ale był też bronią uwzględnianą przez henrego. W pozycji bojowej czekał na ruch, na jakikolwiek agresywny ruch Roberta...

Robert ruszył w stronę przeciwnika, na miękkich nogach, z wysoką gardą. Kiedy ten odsłonił się, by napluc mu w twarz, Hedfield silnym kopniakiem spróbował zwalic przeciwnika z nóg, niestety atak okazał się za słaby. Korzyści wynikły z tego takie, że Henry osłabił defensywę co pozwoliło Robertowi na kolejne mocne uderzenie, tym razem w brzuch. Klnął w myślach, że pozwolił oponentowi na walkę w tym pieprzonym kasku osłaniającym mu twarz.

"Kurwa" - przeleciało w myślach Henremu, skupiając się na Atemi - czyli na odwróceniu uwagi przeciwnika, zapomniał się, zrobił to zbyt późno, kiedy przeciwnik schylił się i szarżował do ataku. Ślina poleciała za plecami Roberta , Henry nie miał jednak czasu na rozmyślanie o błędach, zaparł się widząc, że nie uniknie już ataku. Pomogło, na tyle że nie dał się wywrócić, jednak chwilę później na brzuchu poczół ciosk, który podniósł wypitą rankiem kawę niemal go gardła. Ręka przy ciele była szansą, podobnie jak kask i pochylona jeszcze przed nim postac Roberta. Musiał przystąpić do kontrataku i nie wachał się uderzyć z "główki"
"Uff" przemknęło mu przez łeb, gdy kask uderzył w bark Roberta.
Robert spróbował uderzyc raz jeszcze, atakował z prawdziwą furią, jednakże najwidoczniej Henry nie pierwszy raz stawał w szranki z wymagającym przeciwnikiem, gdyż natcyhmiast pozbierał się i skontrował trafiając go w bark ciosem z dyńki. Robert odsunął się od Henryego i spróbował raz jeszcze załatwic sprawę kopniakiem.

Henry nie stał bezczynnie ruszył również na przeciwnika, pamiętając aby zejść z linii jego ciosu, niespecjalnie mu sie to udało, gdyż poczuł ból poniżej kolan - skuteczne uderzenie Roberta, choć nie na tyle aby przewrócić. Sam był już z jego boku, podłożył mu obolałą nogę i uderzył w bok, próbując przewrócić. Nieskutecznie, chwilę później Henry próbował schwycić strzelającą ku niemu rękę Roberta, ale i to mu się nie udało. Robert zacisnął na nim dźwignię, jednak dźwignie nie były czymś obcym Henremu, praktycznie je ćwiczył cały czas na treningach, gładko więc wyszedł z uścisku samemu chwytając Roberta, przeliczył się jednak, a może nie zdążył zabezpieczyć dźwigni, gdyż ten po chwili górował nad Henrym i rozpoczął podduszanie, których mimo usilnych prób Henrego nie zdołał przerwać. Powoli mrok ogarniał jego umysł a ciało zwiotczało dużo szybciej niż by się tego spodziewał.

Natychmiast nad nieprzytomnym Henrym znaleźli się John i chichrający się Michael. Robert zaklął siarczyście i wycofał się trzymając się za głowę. Nigdy wcześniej nie doprowadził nikogo do takiego stanu. Zabiłem go?! Kurwa mac! - przez głowę przenikały mu najczarniejsze myśli i choc próbował się ogarnąc, widok biegających w panice uczniów jedynie potęgował lęk. Blady jak trup kucnął i oparł się głową o skuter Williamsa.
 
Kirholm jest offline  
Stary 10-03-2010, 20:18   #12
 
Shadow Wolf's Avatar
 
Reputacja: 1 Shadow Wolf nie jest za bardzo znany
Szaleńcza gonitwa wzdłuż skalnego urwiska. Dookoła mrok. Z jednej strony skalna ściana, z drugiej - przepaść. Z przodu jedyna droga ucieczka, z tyłu - dwa monstrualne wilki z wielkimi kłami. Ja starający się uciec bolesnemu rozszarpaniu, starając się nie spaść w głąb bezdennej otchłani. Nagle koniec drogi. Jedyna możliwość ucieczki kończy się krawędzią za którą jest tylko ciemność. Nie można uskoczyć, nie można złapać się czegokolwiek i wspiąć. Odwracam głowę i zauważam dwie paszcze sięgające mojego gardła. Impet uderzenia dwóch zwierząt strąca mnie w przepaść.

Obudziłem się zlany potem we własnym pokoju. Serce waliło mi jak oszalałe, ręce drgały jak u epileptyka. Wziąłęm parę głębokich oddechów i uspokoiłem się. Na zegarku była 7.00. Powoli wstałem z łóżka i przeciągnąłem się by ożywić mięśnie. W całym moim pokoju panował wieczny bałagan - sterty książek, zeszytów i innego śmiecia walały się po podłodze. Można by uznać że to typowy pokój licealisty, gdyby nie fakt że większość tych rzeczy miała jakiś związek z zjawiskami paranormalnymi. Rodzice już dawno przestali reagować na moje "dziwactwa", dopóki nie posiadałem niczego co mogłoby wzbudzić ich gniew lub niepokój. Żadnych pentagramów, dziwnych obrazków, niezidentyfikowanych przedmiotów. Podszedłem do biurka, gdzie stał niewyłączony monitor. Spojrzałem na monitor i przypomniałem sobie co robiłem poprzedniego wieczoru po powrocie z szkoły. Jakaś prezentacja w trakcie tworzenia, napisane wypracowanie, Okienko przeglądarki internetowej z znajomym forum dyskusyjnym. Przyjrzałem się tekstowi na stronie internetrowej: "Tajemnica Fell's Tomb! Co wydarzyło się w szkole podczas Halloween?". Ktoś najwyraźniej znowu pisał bzdury a ja to pewnie czytałem. No nic, wyłączyłem komputer i lekko senny zszedłem do kuchni zjeść śniadanie. Rodziców już nie było, zostawiając mi śniadanie na stole przed wyjazdem do pracy. Szybko wszamałem co było na talerzu i poszedłem do łazienki. Po umyciu się i ubraniu zabrałem plecak i wyszedłem z domu, zamykając drzwi. Na dworze było ciemnawo, ciężkie chmury zwiastowały deszcz. Wyciągnąłem z kieszeni słuchawki mojego odtwarzacza i dalszą drogę do szkoły spędziłem słuchając ulubionego miksu empetrójek. W końcu dotarłem do budynku, tym razem będąc jednym z pierwszych. Na dziedzińcu nie było jeszcze zbyt wiele osób. Prędko wszedłem do szkoły, czując się nadzwyczaj swobodnie w lekko opustoszałych korytarzach. Znalazłem swoją szafkę i otworzyłem ją by przepakować książki do plecaka. Nagle zauważyłem w środku małą książkę z całkowicie wyblakłymi okładkami. Żadnego tytułu, autora, nic. Zdziwiło mnie to, gdyż nie przypominałem sobie zabierania z biblioteki tego ani kupowania jakichkolwiek książek wczoraj wieczorem. Gdy sięgnąłem po nią, chcąc zorientować się czym ona jest, przeszedł mnie nagły dreszcz. Moja ręka wykonała gwałtowny ruch do tyłu a ja obejrzałem się w niespodziewanym przypływie niepokoju. No tak, idioto. Stanąłeś w przeciągu i teraz cię smyra zimno po plecach. - skarciłem się w myślach. Wyciągnąłem dziwne tomiszcze z plecaka i wrzuciłem do szafki, zabierając rzeczy potrzebne na dzisiejsze zajęcia. Zamknąłem szafkę i skierowałem się do sali w której miałem mieć angielski. Ten przedmiot mnie nudził, gdyż był dla mnie banalny. Nie zdążyłem się obrócić, gdy spod ziemi wyrósł pan Johnson, bibliotekarz szkoły.
- Hej Edwardzie. Jak tam nauka? -
- Bez problemów, panie Johnson. W czymś mogę pomóc? -
- No właśnie jest taka sprawa. Mam ważne spotkanie dziś i muszę zostawić bibliotekę na cały dzień. Zastąpisz mnie w obowiązkach po swoich zajęciach? -
- No pewnie. Ktoś tam na mnie będzie czekał? -
- Mam tu przy sobie klucze, weź je. Mam nadzieję że nie będzie zbyt wiele złych na nas osób, że trzymamy bibliotekę zamkniętą -
zaśmiał się bibliotekarz.
- No, ja też mam nadzieję. Musszę już lecieć. Miłego dnia, panie Johnson - - Ano miłego dnia, Edwardzie. - odparł.
Idąc do sali cieszyłem się w duchu. Cała biblioteka na moje rozkazy! Marzenie takiego maniaka jak ja. W końcu dotarłem do sali, gdzie mieliśmy mieć zajęcia. Przed nią siedział ten nowy, Michael, czy jak mu tam.
- ...Siema - - wypaliłem niezgrabnie i usiadłem po drugiej stronie drzwi, nie czekając na odpowiedź. Trzeba było jeszcze poczekać trochę czasu zanim zajęcia się zaczną.
 
Shadow Wolf jest offline  
Stary 10-03-2010, 21:06   #13
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Cytat:
"So close no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
And nothing else matters

Never opened myself this way
Life is ours, we live it our way
All these words I don't just say
And nothing else matters"

[media]http://www.youtube.com/v/JgiGrXpOhYg&hl=pl_PL&fs=1&[/media]

W moich słuchawkach rozbrzmiewała ponadczasowa Metallica z jedna z najlepszych piosenek na świecie. Właśnie doszłam do kawiarni gdzie koleżanki już na mnie czekały i najwidoczniej były czymś niezwykle poruszone. W kawiarni puszczali akurat na telewizorze jakiś teledysk i wszyscy się w ten telewizor gapili. Dopiero po chwili zauważyłam, że skądś znam tego wokalistę. O cholera, to był Michael! No pięknie, teraz się dopiero w szkole zrobi hałas. Nie zdziwiłabym się jakby chłopak nie przyszedł jutro do szkoły. Chociaż... to tylko odwlekanie nieuniknionego.

- Kate... to ten wokalista!!! Niewiarygodne! Myślisz, że da mi autograf? - Tracy Sandra aż piszczała z podekscytowania.
- Daj spokój, przecież mówili, że chce od tego wszystkiego odpocząć - skwitowała Tracy.
- Ale on jest piękny! I ma taki śliczny głos... Myślicie, że mam u niego jakieś szanse?
- Oh Sandra, daj spokój, naprawdę. On będzie miał jutro dosyć nawału fanek. Będzie mu pewnie trzeba pomóc się od nich odpędzać. Też mi fanki z resztą co go nie poznały
- odpowiedziałam.
- No tak, bo ty to tylko te twoje zespoły słuchasz - próbowała mi dociąć Tracy.
- A co ci się nie podoba w Metallice? Albo w SOAD? - przedrzeźniałam Tracy.
- Wszystko! Czyli właściwie nic.

Taaak, nie ma to jak kawa z przyjaciółkami. Jedynie one i Robert wiedzieli jaka jestem naprawdę, przecież nie przyznam się ludziom że lubię czasem posłuchać Disturbed czy czasem nawet jakiejś Sepultury. Popularna osoba musi słuchać właśnie jakiegoś teen rocka. Ehhh, no ok, niektóre piosenki są dobre, ale prawie wszystkie brzmią tak samo. Muszę zawsze słuchać to co inni, mówić o tym co inni i ubierać się w najlepsze ciuchy. Nie mogę sobie pozwolić przyjść do szkoły w starych ciuchach czy butach. To męczące życie, ale ma swoje korzyści.

Reszta dnia minęła spokojnie, po powrocie do domu próbowałam dalej planować imprezę ale ciągle coś mnie rozpraszało. Głównie mama która panikowała przed wyjazdem, że może czegoś zapomnieć. Albo, że podczas przyjęcia zdemolujemy dom. Tak, wiedziała, że będzie impreza, ale myślała że na 15 osób, a nie na pół szkoły. Tak to sobie wszystko ułożyłam, że mama sama poszła do sąsiadów powiedzieć o imprezie piątkowej żeby nie robili problemów potem. W każdym razie zostałam z prawie pustą kartką, równie pustym brzuchem i tak poszłam spać.

Biiip Biiip Biiip
Znowu.... Kiedy będzie sobota? Fuck, dopiero środa. Jeszcze czwartek, piątek... No i impreza! Sobota nie będzie dobrym dniem, kac jakoś zawsze rozpierdziela dzień na maksa. Lecz póki co nie będę się tym martwić, szkoła nie będzie czekać aż się zjawie, a dziś muszę wyjść szybciej bo Robert umówił się z kumplami i muszę iść na pieszo. Toaleta, garderoba, zeszyty... I gotowe, można iść. Oby tylko nie padało.

Na szczęście nie szłam długo, skuter a na nim Henry zajechał mi drogę. Oczywiście dałam się podwieźć, jakby wyglądały moje włosy gdyby złapał mnie deszcz? Im szybciej pod dachem tym lepiej. Nie gadaliśmy dużo bo jakoś specjalnie nie ma o czym, a podczas takiej przejażdżki nawet nie ma jak. Dotarliśmy an miejsce bez problemów i już chcieliśmy udać się do szkoły gdy zobaczył nas Robert.

Ten dureń... czemu on najpierw robi a potem myśli? Nie, chwila, on robi, znowu robi, potem jeszcze raz robi a potem żałuje. Myślenie zdarza mu się chyba rzadko. Na nic się zdały prośby, błagania, groźby i krzyki by Robert dał sobie spokój. On mnie po prostu nie słuchał, robił swoje. Jeszcze zanim skończyli się bić biegłam do do pielęgniarki, po oczach Roberta widziałam, że źle się to skończy. I wiedziałam też dla kogo. W końcu to jakby przeze mnie więc jestem coś winna Henry'emu.

Dotarliśmy z panią Headings, pielęgniarką, już po walce. Oby tylko nie było za późno. Kobieta natychmiast uklęknęła przy chłopaku by mu pomóc, ale nie patrzałam co tam się, było tam dosyć innych gapiów. Podeszłam do mojego chłopaka, kucnęłam przy nim i powiedziałam:
- Czasem nie mam na Ciebie siły. Jeśli tym razem dyro Cię nie zawiesi będziesz mieć szczęście.
Pocałowałam go w czoło i weszłam do szkoły. Najpierw skierowałam się do łazienki by omyć twarz chłodną wodą. Miałam ochotę odreagować, ale za cholerę nie wiedziałam jak. Po prostu drzwi dostały kopniaka gdy wychodziłam. A pod klasą siedział Michael, rozmowa z nim dobrze mi zrobi. Usiadłam obok niego i szturchnęłam go ramieniem.

- Wiesz, mogłeś chociaż sygnał puścić, po coś Ci dałam mój numer, fajnie byłoby dostać też twój.
- Szczerze mówiąc wypadło mi to z głowy.
- Ok, wybaczam
- zaśmiałam się. - Kurcze, wczoraj na biologii dałeś popis, niektórych rzeczy nawet ja nie wiedziałam.
Zaśmiał się. - Miałem otwarty podręcznik. - przyznał z rozbawieniem.
- Jasne, nie dam się nabrać. Naprawdę sporo wiesz, może mnie odciążysz trochę bo nie starcza mi czasu na pomaganie ludziom z biologi! A przecież to taki prosty przedmiot.
- Prosty dla ludzi pojętnych -
i znowu uśmiech na twarzy.
- Ha! Ja pojętna, nowość jakaś. Żebyś widział moje zmagania z fizyką, ubaw po pachy i to za darmola. Dobrze, że nie muszę się jej już uczyć. Jaki przedmiot masz teraz?
- Angielski. Kolejna lekcja, którą uwielbiam.
- Ehhh, oprócz biologii to może jeszcze matematyka jest czymś co lubię, ale zdecydowanie nie przedmioty humanistyczne. Lektury szkolne to często dla mnie po prostu nudziarstwo. Też mam angielski teraz, potem Hiszpański, mama nalegała żeby umiała jak najwięcej języków, choć się do tego nie nadaję.


Skinął głową.
- Coś małomówny jesteś z rana. Ale ok, zostawiam Cię teraz, jakbyś miał z kimś lub czymś jakieś problemy, wal jak w dym do mnie. Może nie wyglądam ale mam tu całkiem sporo władzy - podniosłam się.
- Postaram się o tym pamiętać. Ale wątpię, żebyś była w stanie uchronić mnie przed tą hordą. - odparł radośnie kiwając głową w stronę końca korytarza, w którym zebrała się całkiem pokaźna grupka dziewczyn, świdrująca go spojrzeniami i podnieconymi głosami wymieniając jakieś uwagi.
- No tak, to może być pewien problem, ale jeśli jakaś będzie Ci się szczególnie naprzykrzać daj znać. Taaa, Kelly Brown też tam stoi, z tą mogą być problemy, nie zdziw się jak Cię będzie chciała siłą zaciągnąć do ubikacji czy coś - zaśmiałam się i zaczęłam odchodzić ale odwróciłam się jeszcze i rzuciłam - Choć na teledysku wyglądałeś jakoś lepiej - rzuciłam ostatni uśmiech od ucha do ucha i zniknęłam w tłumku dziewczyn.
Michael przytknął dłoń do twarzy i zaśmiał się głośno

Ruszyłam ponownie tego ranka w stronę gabinetu pielęgniarek zapytać co z Henrym w duchu modląc się, by wszystko było dobrze.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 10-03-2010 o 21:26.
Redone jest offline  
Stary 10-03-2010, 23:54   #14
 
Strofa's Avatar
 
Reputacja: 1 Strofa nie jest za bardzo znany
Delikatnie uniosła zaspane powieki. W pokoju panował półmrok. Która może być godzina? Ślamazarnie wygrzebała się spod kołdry i podeszła do biurka, koło którego wisiał zegarek w kształcie kota. Garfield wskazywał godzinę 7:30, chociaż za oknem było wciąż ciemno. Nie wróżyło to nic dobrego. Dziewczyna westchnęła i ociężale ruszyła w kierunku szafy z ubraniami. Ogromne, cieplutkie i miękkie łóżko strasznie ją kusiło, z tęsknotą popatrzyła w jego stronę. Przez chwilę stała w wahaniu, walcząc ze sobą. Zwyciężyła w niej jednak samodyscyplina i posłusznie założyła na siebie czystą, białą koszulkę i ciemne jeansy. Wyprostowała się i zerknęła do lustra. Podkrążone oczy, za duży nos, włosy jak zwykle w nieładzie i usta wykrzywione w grymasie niezadowolenia.
Sposobem Clary na kiepski nastrój była filiżanka dobrej, ciepłej herbaty. Ostrożnie otworzyła drzwi swojego pokoju i wysunęła głowę na korytarz. Wsłuchała się w odgłosy chrapania dochodzące z sypialni rodziców i cichutko, na paluszkach ruszyła w stronę kuchni.

Gapiąc się na czajnik (tak jakby licząc na to, że zareaguje na jej zniecierpliwienie przyspieszeniem gotowania wody) myślała o zbliżającej się imprezie Haloweenowej. Rozentuzjazmowanych działaczy samorządu szkolnego pochłonęło do reszty planowanie i reklamowanie balu szkolnego. Clara podchodziła do pomysłu z rezerwą, chociaż obiecała rozdawać magiczne ciasteczka jako Dzwoneczek w towarzystwie równie sympatycznego, jak nierozgarniętego Piotrusia Pana to znaczy Petera, odpowiedzialnego za dekoracje. W całym tym rozgardiaszu dziewczyna wyznaczyła sobie szczytny cel walki o bezpieczeństwo uczestników imprezy. Chciała mieć pewność, że zajęci szaloną zabawą uczniowie będą zabezpieczeni w razie każdej nieprzyjemnej czy też groźnej sytuacji. Otwarte wyjścia ewakuacyjne, działające gaśnice, w końcu sprawna wentylacja i opieka medyczna, w razie potrzeby. Parząc herbatę przeglądała argumenty, jakie zapisała sobie wczorajszego wieczora w kalendarzu.

***

Usłyszała trzaśnięcie drzwi na górze. Skoro rodzice już wstali mogło to oznaczać tylko jedno… porwała torbę, płaszcz i parasolkę, po czym w biegu opuściła dom. Mam nadzieję, że nie będę spóźniona. Zerknęła na zegarek. 8:50. Puściła się pędem w dół ulicy. Zwykle wychodziła z domu wcześniej i przez całą długość alejki obserwowała liście klonów poruszane z wolna przez wiatr. Teraz nie było na to czasu. Z trudem wyminęła jakiegoś staruszka, prawie wytrącając mu laskę z ręki. Za zakrętem czekała ją kolejna niespodzianka.
- Lain. – sapnęła zdziwiona. Clara nie miała najlepszej kondycji, ponieważ ćwiczeń fizycznych unikała jak ognia. Przez ten krótki odcinek zdążyła złapać zadyszkę. Nie powinnam biegać pomyślała zdenerwowana, próbując złapać oddech. Była tak nabuzowana, że nawet nie usłyszała odpowiedzi koleżanki. Jej oddech powrócił do normy dopiero po chwili marszu w ślamazarnym tempie Lain.
- To... wybierasz się na bal Haloweenowy? – zagadała, by przerwać niezręczną ciszę.
Rudowłosa dziewczyna zmierzyła ją wzrokiem.
- Nie jestem pewna. Zależy od tego, czy nauczyciele będą się kręcili obok. A ty idziesz?
- Przecież nauczyciele nie będą przeszkadzali w zabawie. Będą tylko pilnowali naszego bezpieczeństwa. Nie wiadomo co się może stać. - Zaczęła kopać kamyk napotkany na swojej drodze. Wiedziała, że na buntowniczkę nie podziałają żadne racjonalne argumenty.
- No właśnie - prychnęła cicho, obserwując kamyk w zamyśleniu. - Z takim sztywniactwem nie ma dobrej zabawy - dodała i wsunęła ręce do kieszeni wytartych dżinsów. - Chcesz się dołączyć do nas?
- Lain, co Wy znowu kombinujecie? – zmarszczyła brwi.
- Weźmiemy tylko trochę alkoholu. W pięć osób się nie upijemy taką ilością. Wyluzuj, Clar, to ostatni rok w tej szkole, zabaw się. - Uśmiechnęła się wpatrując w linię horyzontu, gdy znalazły się na wzniesieniu drogi. - Chyba, że już ci ktoś proponował... - zerknęła na koleżankę unosząc lekko brwi. - To nie naciskam.
Clara przystanęła na chwilkę i przygryzła wargę. Zastanawiała się, czy przekonanie Lain, jak bardzo nieodpowiedzialne jest jej postępowanie przyniesie jakikolwiek skutek.
- Ok, nie naciskam w ogóle – dziewczyna zaśmiała się cicho i umilkła.
- Zastanowię się nad tym, Lain – odpowiedziała bez przekonania. - Ale naprawdę nie podobają mi się akcje w takim stylu. – brak reakcji rudowłosej utwierdził ją w przekonaniu, że żadna dyskusja nie ma sensu. Jak grochem o ścianę, pomyślała popychając mocno drzwi wejściowe do szkoły. Na korytarzu przyspieszyła nieco kroku i wyprzedziła koleżankę. Zerknęła na zegarek. 9:02. Czuła, jak krew nabiega jej do twarzy.
 
Strofa jest offline  
Stary 13-03-2010, 11:44   #15
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
Na prawdę było mało osób w tej szkole, które posiadały jakąś większą wiedzę na temat biologi. Większość tutejszych raczej... nie lubiła żadnego przedmiotu! Mogło to i wydawać się na swój sposób chore, ale taka była prawda.
Yoshihiro był niezwykle zdziwiony tym, że na tej lekcji nie był jedną z ostatnich desek ratunku całej klasy. Michael, nowy uczeń, był niebywale zaznajomiony w tym temacie. Okakura z podziwem spoglądał na nowo przybyłego, gdy ten z każdym to kolejnym pytaniem wprowadzał w zachwyt profesora. Wszak któż nie chciał, by dopiero co przybyła istota nie odpowiadała brawurowo na pierwszej lekcji? Yoshiego do jednak ukłuło. Przez moment czuł lekką zazdrość. Nowo przybyły, którym interesuje się rzesza dziewczyn, odpowiadający niemal jak on sam.
Lekcja minęła dziwnie... wolno. Po raz pierwszy nie dane było Yoshihiro odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie zadane przez nauczyciela. Nie podobało mu się to, bo choć mimo tego iż w głębi duszy wściekał się na siebie samego i próbował wmawiać, że w żaden sposób zazdrosny nie jest, to postawa Greendale'a była irytująca. Faworyzowanie jednego ucznia była nie fair w stosunku do innych. Co z tego, że jest nowy? Wystarczyło, że go sprawdził na początku, a potem mógł dzielić całą klasę pytaniami, a nie dawać tylko jednemu się wykazać.
Po raz pierwszy opuścił klasę zaraz po dzwonku. Przyspieszonym krokiem doszedł do szafki, wrzucił książkę od historii i, dopiero co minionej, biologi i wyszedł z budynku szkolnego.
Rozciągał się przed nim parking. Miejsce, które przyprawiało go o dreszcze. To zazwyczaj tutaj ludzie się spotykali, by zapalić. To tutaj, nigdzie indziej, chwalili się swoimi nowymi pojazdami. Jakby tego nie mogli robić w domu, spotykając się ze znajomymi... Ale nie! Oni jak się spotykają z „przyjaciółmi” to tylko po to, by coś wypić, bądź zjarać.
„Banda debili...”
Yoshihiro postanowił skrócić sobie dzisiejszy dzień o ładne kilka lekcji. Był zaledwie na dwóch, ale już miał dosyć. Miał zamiar dzisiaj odwiedzić dwa miejsca przed powrotem do domu, ale skoro ma jeszcze tyle czasu...
Zegar na szczycie głównego budynku szkoły wskazywał dziesiątą. Było wcześnie. Za wcześnie... Nogi same poniosły go za bramę szkoły, a potem w bliżej nieokreśloną szkołę. Uwielbiał chodzić samotnie, rozmyślając o najróżniejszych sprawach. Uwielbiał gdy nikt mu nie przeszkadza, gdy nikt go przed niczym nie uprzedza.
Park. Miejsce, w którym czas się zatrzymywał, a o samej egzystencji świata przypominał tylko śpiew ptaków, szum drzew i trzaskanie kropli wody, które rozbijały się o taflę jeziora. Zawsze było w tym zielonym miejscu coś wspaniałego, a w przypadku choroby, jaką Yoshi posiadał było dla niego niczym przyjaciel, który wspomaga tylko swoją obecnością.
Myśli odbiegały gdzieś daleko.

***

Telewizje oglądał rzadko. Wolał posiedzieć nad jakąś dobrą książką, czy posłuchać radia, które mu się dopiero co zepsuło. Czasami wychodził także na powietrze, na tył domu, by pooddychać całym sobą.
Wieczór jego nie należał do najspokojniejszych. Siedział sobie na werandzie w fotelu bujanym. Nogi bezwiednie spoczywały na stoliku przed nim. Spoglądał przed siebie oglądając kołyszące się czubki drzew. Z tej nostalgii wyrwała go jednak pewna osoba.
- Yoshi, byłeś dzisiaj w komisariacie?
Jego siostra dobrze wiedziała, że nie cierpi, gdy ktoś przerywa mu chwilę zadumy. Dobrze o tym wiedziała, jednak za każdym razem robiła to samo, gdy na twarzy Yoshihiro pojawiała się mina niezadowolenia. Przepraszała, ale chwilę potem i tak ciągnęła swoje. Była od niego młodsza o rok, ale całkowicie się od niego różniła. Bardziej przypominała ojca. Ten nos... Te usta... Matka ich widziała w niej swego ukochanego męża. I słusznie, bo byli do siebie podobni niczym dwie krople wody- jak to mawiał ich stryj, który raz kiedyś wpadał do nich na obiad.
Ann jednak i tym razem nie była sama. Znowu towarzyszyła jej przyjaciółka, z którą był zmuszony rankiem iść do szkoły. Samantha White. Także o rok od niego młodsza, ale wydawała mu się o wiele bardziej dojrzała, niż wiele dziewczyn z jego rocznika.
Yoshihiro potaknął tylko i spuścił głowę. Wiedział jednak, że to nie koniec, a że Ann podeszła do niego z koleżanką kłębiła się w tym jakaś grubsza sprawa.
- Wiesz, że...- usiadła na balustradzie, trzymając się belki nośnej by nie spaść.- ... do Fell's Tomb, naszego Fell's Tomb, przeprowadziła się gwiazda rocka?
Mówiła to jakby z małym zainteresowaniem, ale wiedziała, że w jakichś sposób przykuje tym uwagę swego brata. Lubił wiedzieć o wszystkim co dzieje się, jak to często zwykł określać, „jego mieście”.
- Gwiazda rocka na takiej prowincji? Coś ci się pomyliło, siostrzyczko.
- Ona ma rację.- wtrąciła Sam.
Po raz pierwszy przemówiła przy nim. Yoshi uniósł brwi.
- Ona ma rację, tylko...
- Tylko...?
- Tylko to nie do końca gwiazda rocka. Znaczy... gwiazda może i tak, ale rocka to już nie bardzo.
Uśmiech wpełzł na jego twarz. Siostra jego lubowała się w muzyce, którą on zwykł nazywać „drętwą”. Hip-hopowe utwory nie były dla niego muzyką, a ona zaś nie wiedziała, czym jest tak na prawdę rock. Prawdziwe ostre brzmienie było jej obce, toteż osoby pokroju Demi Lovato, czy ostatnio Avril Lavigne uważała za gwiazdy właśnie tego rodzaju muzyki.
- Rozumiem. Jaki to zespół?
- Nie mam pojęcia- wydukała Sam.
Ann zakwiczała z radości.
- Ja, ja wiem! Ich wokalista nazywa się Coolrain!
„Coolrain, Coolrain... Gdzieś już to słyszałem...”
Yoshihiro jednak nie był wstanie przypomnieć sobie skąd zna to nazwisko.
- Jest w twoim wieku, braciszku. Będzie prawdopodobnie uczęszczał do naszej szkoły. Wszak to jedyne liceum w okolicy.
- Możliwe. Szczerze powiedziawszy, aż nadto mnie to nie interesuje.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Wiatr trochę się wzmógł. Gdzieś w oddali słychać było odgłosy syreny. Dawno nic się nie działo w Fell's Tomb.
- Idziesz?- spytała Ann.
- Gdzie mam iść?
- No jak to gdzie, głuptasie?! Na bal z okazji halloween!
Temat balu był jednym z głównych, który odbywał się od dwóch tygodni w domu Okakura. A Yoshi miał już dość przypominania Ann burzliwej rozmowy ostatniej soboty.
- Przecież dobrze wiesz, że matka cię nie puści... A ja sam nie mam zamiaru iść.
- Oj, puści, puści. Ale... no... Ty też musisz iść!- kolejne słowa wchodziły już bardziej w błaganie, aniżeli prośbę.- Co, braciszku? Proszę cię! Jak powiesz, że nas przypilnujesz to matka się zgodzi! Co?
Yoshi nie cierpiał takich sytuacji. Był niezawistny. Zawsze. Spojrzał na Ann, i chcąc już odpowiedzieć jej, że nie obchodzi go to za wiele, jego wzrok przeleciał na Samanthe.
- Echhh... no dobra, niech stracę.
Po raz pierwszy dostrzegł uśmiech na twarzy przyjaciółki jego siostry, skierowany tylko w jego stronę. Kilka godzin męczarni jest niczym w porównaniu z takim obrazem...



***

Nie był tym razem pierwszy. Kilka osób ubiegło go. W szkole natłoczyło się troszkę osób.
Yoshihiro podszedł do swej szafki, wyjął co niezbędne i udał się pod salę lekcyjną. Siedział pod nią Michael, ten nowy. Rozmawiał z Kate, prawdopodobnie najbardziej znaną dziewczyną w szkole. Chwilę potem wskazywał na tłum dziewcząt na drugim końcu korytarza.
Yoshiemu przypomniała się wczorajsza rozmowa na werandzie.
„A więc to ty jesteś tą naszą gwiazdą. Nie zazdroszczę ci, ale przynajmniej wiem, dlaczego Greendale cię tak wczoraj faworyzował...”
Wszedł do klasy, zajął swe miejsce i oczekiwał na lekcję. W głowie jednak kłębiła się tylko jedna myśl, a w niej dwie kobiety. Pytanie, które sobie zadawał brzmiało: czy mam u którejkolwiek szanse, a jak tak, to którą wybrać?
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 14-03-2010, 14:32   #16
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Kiedy Michael został sam, wygłodniały tłum krwiożerczych dziewczyn ruszył w jego kierunku. Chłopak szybko zerwał się na nogi i szybkim krokiem wszedł w inny korytarz, po czym biegiem opuścił główny budynek szkoły. Schronienie udało mu się znaleźć w zaciszu biblioteki.

Gdy tylko wszyscy weszli do klasy i z korytarza zniknęła ostatnia osoba, Coolrain bezpiecznie wkroczył do głównej części kompleksu szkolnego. Szybko odnalazł swoją klasę i wszedł do niej. Gdy tylko pojawił się w drzwiach, cały szmer ucichła spojrzenia wszystkich uczniów utkwiły na jego twarzy. Michael uśmiechnął się łobuzersko i odprowadzony surowym wzrokiem pani profesor Drumville zajął miejsce w ostatniej ławce środkowego rzędu.
Dzisiejsza lekcja była dosyć nudna i dotyczyła wpływu dzieł Shakespeara na kulturę Europy. Temat niezbyt zajmujący, ale ci wszyscy których jak Michaela interesowała literatura słuchali z uwagą. Mniej-więcej w połowie zajęć do klasy weszła tęga kobieta ubrana w elegancki kostium. Była to sekretarka dyrektora szkoły...
- Przepraszam, że przeszkadzam. - powiedziała do nauczycielki, która w odpowiedzi skinęła głową i poprawiła na nosie okulary.
- Robert Hedfield... - spojrzała na trzymane w rękach papiery, a po chwili wzrokiem przeszła po wszystkich twarzach aż napotkała tą właściwą. Do dyrektora. - lewą ręką zrobiła zapraszający gest.
Do gabinetu dyrektora szło się głównym korytarzem budynku aż na hol, gdzie Robert wszedł za sekretarką po schodach aż na trzecie piętro. Było tam kilka gabinetów i pokoi, a ten centralny jak Robert zauważył po tabliczce, należał do dyrektora. Pani Mayflower zapukała w oszklone drzwi i otworzyła je, wpuszczając do środka chłopaka. Gdy tylko Robert znalazł się w środku, sekretarka zamknęła drzwi i odeszła do swojego gabinetu.
Dyrektor Gringe był znany jako typowy biurokrata, ale po wydarzeniu sprzed dwóch laty stał się surowym i poważnym człowiekiem, dzięki czemu ten niski i łysy mężczyzna z gęstym wąsem pod nosem wzbudzał respekt wśród uczniów i pracowników szkoły.
- Usiądź proszę. - wskazał na krzesło stojące przed jego biurkiem, na którym wbrew powszechnym wyobrażeeniom o biurkach dyrektorów, panował ład i porządek..
Prędzej czy później musiało się to stać. Robert szedł posłusznie za sekretarką aż do gabinetu dyra. O dziwo rzadko o u niego bywał, a przynajmniej nie w sprawach podobnej wagi. Starał się zachować spokój, pewnośc siebie, lecz wiedział, iż dyrektor nie należał do pobłażliwych. Kiedy wskazał mu stojące przy biurku krzesło, próbował odmówic, lecz po chwili zrezygnował i usiadł twarzą z twarz z łysym biurokratą
- Doszły mnie słuchy o dzisiejszej bujce, Robercie. Ten chłopak, Henry... wiesz że wylądował w skrzydle szpitalnym? Przez twoje lekkomyślne zachowanie mógł stracić zdrowie.
Robert sięgnął do myśli. Miał honor, ten cały Henry wkurzył go nie na żarty, dopierał się do jego dziewczyny. Ale cóż, gardził ludźmi którzy skarżyli się nauczycielom aby uniknąc kary. Spuścił więc wzrok i powoli rzekł:
- Tak, to moja wina. Pobiliśmy się z mojej winy.
Wiadomo że od pedagogów zawsze obrywa ten, który zwyciężył walkę, a poszkodowany unikał kary póki nie zwrócił na niego uwagi "przesłuchiwany". Dlatego Robert stwierdził, iż lepiej jak jeden będzie miał przypał u nauczycieli, niż dwóch. Mężczyzna utkwił zimne spojrzenie w Robercie. Wyglądał, jakby się nad czymś poważnie zastanawiał. W końcu westchnął i oparł dłonie złączone palcami na swoim biurku.
- To już czwarty taki incydent w tym miesiącu... Pomyśl, jaką opinię dajesz o naszej szkole. Sutherland High od lat było prestiżową uczelnią. Za moich czasów wywaliliby cię stąd za same pogłoski. - powiedział z powagą. Pewnie już wiesz, że do naszej szkoły dołączyła bardzo znana osobistość. Media z całą pewnością zwrócą na nas większą uwagę, a nie chcielibyśmy wyjść na szarą placówkę, podobną do szkół w środmieściach wielkich miast.
Robert jedynie skinął głową. Dyrektor zmrużył oczy.
- Ze względu na twoje dobro dam ci jeszcze jedną szansę. Nie zmarnuj jej, bo więcej nie dostaniesz. Aha, i nie myśl że wyjdziesz z tąd bez niczego. Za swój wybryk odpracujesz przy dekorowaniu szkoły na bal haloweenowy. Możesz odejść, Hedfield.
"Co?! Żart jakiś." - pomyślał Hedfield, ale robiąc dobrą minę do złej gry uśmiechnął się tylko, pożegnał i opuścił pokój.
Gdy Robert spokojnie podążał do sali lekcyjnej, z jednego z bocznych korytarzy wybiegła dziewczyna w czarnej spódnicy i bluzie o tym samym kolorze. Na jej twarzy malowało się przerażenie, ale biegnąca zdawała się nie zauważać Roberta, z którym się zderzyła. Gdy zaskoczony chłopak spojrzał w korytarz do którego wbiegła, nikogo ani niczego tam nie było...



Gdy tylko wykład (dłużący się nieskończenie) dobiegł końca, Michael szybko zebrał swoje rzeczy i dyskretnie dołączył się do wychodzącej z sali Kate.
- Miałaś rację, przyda mi się twoja pomoc... - mówiąc to zerknął znacząco do tyłu.
Potężna grupka dziewczyn dosłownie deptała im po piętach, toteż głos chłopaka był na tyle głośny, aby mogła go usłyszeć tylko Kate.
- Ach, mam się ich pozbyć tak? - spytała rozbawiona.
- Nie mam pojęcia, zrób cokolwiek. Sądząc po prezencji tej "dużej" dziewczyny w środku, sądzę że mogę wylądować w szpitalu, jeśli dłużej ich będę unikał... - zaśmiał się.
- Haha, ok, daj mi chwilę. - Podeszła do grupki dziewczyn, które wydawały się eksplodować szczęściem na widok Michaela.
- Dziewczęta! - powiedziała im karcącym głosem. - Zachowujecie się jak zwykłe gówniary! Takim zachowaniem chcecie zdobyć sobie sympatię Michaela? Wstyd mi za was. On wam nigdzie nie ucieknie, dajcie mu się najpierw zaaklimatyzować!
Na przód wysunęła się dziewczyna o posturze zapaśnika.
- Mamy dać mu spokój, żebyś miała go tylko do siebie, McCall? - zabrzmiał jej niski głos.
- Jenna, przecież ja mam już chłopaka. Nie mówię wam, że nie macie się nim interesować, ale nie róbcie tego grupowo, na miłość Boską! Nie sądzicie, że macie większe szanse osobno niż wszystkie na raz? Chyba nie muszę was uczyć jak zasakarbić sobie sympatię chłopaka?
W gronie dziewczyn zapanowała konsternacja i wszystkie popatrzały po sobie szepcząc coś zmieszane. "Wielka Jenna" jak wołano na dużą dziewczynę, uniosła do góry dłoń, uciszając swoje koleżanki.
- Masz rację, Kate. - przyznała zrezygnowana.
- Na pewno będzie mu miło gdy okażecie umiarkowane zainteresowanie, opowiecie mu coś o szkole i mieście. Pojedynczo! Nie grupowo. Mam nadzieję, że zastosujecie się do moich rad dziewczęta. A teraz wybaczcie, muszę lecieć.
Uśmiechnęła się na pożegnanie i ruszyła w stronę Michaela ale minęła go puszczając mu tylko oczko. Chłopak obserwował całe zdziwienie nie tyle ze zdziwieniem, co z rozbawieniem. Uśmiechnął się do wciąż patrzących na niego dziewczyn i ruszył w stronę szafek.

Biologia, historia i fizyka skończyły się zaskakująco szybko. Nawet tym najmniej zainteresowanym żadna lekcja się nie dłużyła. Dłuższa przerwa po matematyce oznaczała czas na lunch. Szkolny bufet mieścił się w północnej części głównego budynku szkolnego. Zazwyczaj było jadało tam sporo ludzi, toteż wiele miejsc było już zajętych. Gdy tylko pokazał się tam Michael, spojrzenia wszystkich znowu wylądowały na nim. Chłopak zupełnie nie zwracając uwagi na spojrzenia ludzi podszedł z tacą do lady i odebrał swój posiłek. Był to jego pierwszy raz w bufecie, gdyż poprzedniego dnia obył się bez posiłku. Wszyscy obecni w stołówce zastanawiali się, gdzie usiądzie "ten nowy". Zamiast dosiąść się do kogokolwiek, Coolrain wybrał jedno z wolnych jeszcze miejsc przy oknie. Usiadł na wygodnym krześle i zajął się jedzeniem.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=06ZGaFkyl0U[/MEDIA]

Dopóki nie usłyszał znajomych nut wydobywających się z głośników, nie zwracał uwagi na muzykę. Teraz, gdy rozpoznał jeden z nowszych utworów swojego zespołu, oparł się na łokciu słuchając swojego kawałku. To cover jednej z jego ulubionych piosenek.

 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline  
Stary 14-03-2010, 16:52   #17
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Henry odzyskał przytomność widząc zaniepokojone spojrzenie pielęgniarki. Kask leżał z boku a szyja piekła jak diabli.
- No dzięki Bogu, jak się czujesz możesz oddychać coś cię boli?
Grad pytań pielęgniarki zaskoczył Henrego, wciąż był w szoku i z trudem łapał powietrze przez obolałe gardło.
- Niiehe - niemal wycharczał, z trudem bowiem mógł cokolwiek powiedzieć.
Pielęgniarka nie dała jednak się przekonać i zaciągnęła Henrego do swej izby. tam naświetliła mu oczy i poddała ogólnemu badaniu próbując przy okazji dociec co się stało.
- Niie whriem
Odpowiadał jak z automatu i mimo że pielęgniarka zupełnie w to nie wierzyła, cóż mogła zrobić?
- Dhosthane zwolnhienie? zapytał wkurwiony i bezsilny na dźwięk swojego głosu.
- Najchętniej to posłałabym Cię do szpitala, ale wiem że się sam nie zgłosisz, masz wolne na tydzień, co nie oznacza że masz nie przychodzić na zajęcia... zwolniony jesteś wyłącznie z odpytywania - po chwili dodała skrobiąc coś na zwolnieniu - wyraźnie napisałam

Henry niepocieszony, przyjął zwolnienie, gdy usłyszał o tygodniu myślał, że dostał przedwczesne ferie, szybko jednak zapał opadł gdy usłyszał że to jedynie zwolnienie z odpowiadania " Cóż dobre i to..."

Nie wrócił jednak do klasy, wymknął się ze szkoły upokorzony i wkurwiony.
" Jak mogłem się tak mu dać załatwić... Wyraźnie go zlekceważyłem myśląc, że to tylko osiłek, skubaniec na pewno coś ćwiczył, nie ma bata. Założył dźwignię, wyrwał się z mojej... poza tym był szybki, a ja nie dość zdeterminowany... i to wszystko przez tą głupią blondynę..."

Wsiadł na motor, niemal sycząc przy zapinaniu kasku, cieszył się że nie został przeszukany, za paczę fajek może i nie miał by draki, ale za to co w niej...
Pojechał poza miasto, musiał odreagować, przemyśleć sprawę, uspokoić się. Wiedział, że nie ma co wracać wcześniej do domu, wyłączył tez komórkę na kilka godzin. Nie miał zamiaru słuchać bzdurnych pytań od rozczuleń poprzez wyrazy gniewu czy poparcia... Sam musiał to z sobą załatwić, nie z Robertem, z sobą.

Siedząc na górce i obserwując teren, nie zwracając uwagi na burzowe niemal chmury a wręcz podziwiając je, wyciągnął jointa i odpalił.
Musiał odnaleźć przyczynę wkurwienia, w sobie a nie gdzie indziej, a zdenerwowany był strasznie, niemal się telepał z bezsilnej złości. Wiedział, że musi sobie zadać jedno właściwe pytanie, aby się uspokoić.
"A czego ty Henry tak właściwie oczekiwałeś, że się nie spełniło i że jesteś wkurwiony???"
"Zwycięstwa, chyba... gdybym wygrał nie byłbym tak wpieniony... kurwa i jeszcze tyle błędów... oczekiwałem po sobie więcej w konfrontacji, że będę lepiej walczył...to spaprane atemi...i dźwignie... na chuj mi było się siłować z tym zapaśnikiem...będzie trzeba mieć na to uwagę, następnym razem...wyłamać mu palce czy co..."
Henry obawiał się że dojdzie do następnego razu, na to wskazywała logika zachowania Roberta, widział wielokrotnie jak ten buduje swoją reputację, starannie zastraszając lub gnębiąc każdego oportunistę. A do tego dochodziła Kate - dziewczyna Roberta.. " Jak mógł nie zareagować??"
Henry jednak nie zwykł oszukiwać sam siebie, wiedział , że konfrontacja była nieunikniona, tyle że niechcący ja przyśpieszył. Jego ostrożność kazała mu się przygotować na najgorsze, nie wiedział czy traktowanie Kate jak powietrze pomoże, ale wiedział, że gdyby nie wystarczyło musi być przygotowany, bo inaczej Rob nie da mu spokoju do końca tej zasranej budy.

Nie zamierzał się odtąd poruszać po szkole bez krzyżaka w kieszeni. Był motocyklistą, mógł zabrać narzędzie z sobą ze zwykłego roztargnienia... nie mógł tez sobie ponownie pozwolić na stawienie Robertowi czoła z gołymi rękami. " Mogłem wykorzystać kask pasażera... - pomyślał jeszcze rozgoryczony na nowo odtwarzając w myślach walkę, szukał swoich błędów, analizował przeciwnika, aby kolejnym razem nie dać się podejść. Wiedział, że walka nie była tak skazana na przegraną, jak mogło się to innym wydawać, miał co najmniej kilka momentów przewagi, które niedostatecznie wykorzystał. Przeciwnik zaskoczył go swą znajomością sztuk walki... a to czyniło dużą różnicę.

Przy okazji obmyślił tez strój na imprezę Hallowyn... "Gandalf z niby różdżką, a tak naprawdę ukrytym, zaostrzonym bokenem, będzie stanowił idealną linię obrony..." Henry dopiero po kilku godzinach, gdy już niemal zaczynało padać zdecydował się na powrót do domu. Rodzice na szczęście nie byli o niczym poinformowani, chyba szkoła założyła że poszkodowany sam opowie rodzicom... Henry nie zamierzał się im jednak z niczego tłumaczyć. Włączył komórkę dopiero gdy znalazł się w swym pokoju, szybko zmienił bluzkę na golf, smarując wcześniej szyję maścią, zgodnie z przykazaniem pielęgniarki.
"Taki wstyd... w sumie gorszy byłby chyba, gdyby nie stanął do walki... Robert zacząłby po mnie jechać i albo bym wtedy próbował wyjść z twarzą...albo straciłbym całkowicie szacunek, nawet chyba sam do siebie"
Nie zamierzał się załamywać z powodu bójki, miał śrubokręt krzyżakowy i solennie sobie obiecał, że nie zawaha się go użyć w obronie życia... a walka z Robertem, rzeczywiście należała do tej kategorii walk, nawet gdy walczył z gołymi rękami z jako tako opancerzonym przeciwnikiem - czyli Henrym
"Kask na hallowyn mógłby nie być taki głupi, już raz się przydał... muszę coś wykombinować, aby jakoś to pasowało..."
Tymczasem zabrał się za grę , próbując choć na parę godzin zapomnieć o porannym upokorzeniu.
 
Eliasz jest offline  
Stary 14-03-2010, 22:06   #18
 
Shadow Wolf's Avatar
 
Reputacja: 1 Shadow Wolf nie jest za bardzo znany
Wreszcie koniec. Siedziałem na zajęciach piekielnie znudzony, rysując jakieś bzdury w zeszycie, gdy wreszcie zadzwonił ostatni dzwonek i mogłem opuścić te sale. Wróciłem do szafek by zostawić zbędne książki, gdy przypomniałem sobie o dziwnym znalezisku. Niepozorna książka dalej tkwiła na swoim miejscu, tam gdzie ją zostawiłem. Przerzuciłem ją szybko do plecaka z myślą o późniejszym przeanalizowaniu zawartości. Książka ta prawdopodobnie była z biblioteki, chociaż nie mogłem dojrzeć na okładce żadnego stempla. Nie mogłem dojrzeć niczego w sumie.



Wreszcie dotarłem do głównych drzwi biblioteki. Były one rzeczywiście zamknięte, jednak o dziwo nikogo w pobliżu nie było. Zwykle czekałby na mnie już pluton egzekucyjny złożony z wielu wkurzonych uczniów czy też nauczycieli. Teraz jednak było pusto. Uśmiechnąłem się, gdyż nie chciałem w sumie żadnego towarzystwa. Stare drzwi otworzyły się ze skrzypieniem gdy przekręciłem klucz w zamku.



Biblioteka była ogromna, jeśli chodzi o standardy szkolne w naszym kraju. Codziennie uzupełniana, konserwowana, pod opieką pana Johnsona była chlubą naszej szkoły. A ja teraz byłem głównodowodzącą osobą w tym budynku. Moje królestwo. Większość książek na półkach była dosyć nowej daty, jako że szkoła dba o dofinansowanie tej instytucji. Nauczyciele mogli korzystać z wielkiej gamy pomocy dydaktycznych, a uczniowie materiałów do nauki i nie tylko. Jednak większa część zbiorów jak i wszelkie starocia były przechowywane w magazynie, dostępne tylko na zamówienie. Część z tych starodruków była w opłakanym stanie i pan Johnson starał się je jakoś odbudować. No i jest jeszcze wisienka na szczycie tortu - moja własna kanciapa w piwnicach bibliotecznych, które mimo niewielkiej powierzchni, były moim najbliższym miejscem na ziemi, poza domem oczywiście. Nawet bibliotekarz nie miał zbytniej ochoty tam wchodzić, więc mogłem sobie robić co mi się żywnie podoba (z niewielkimi wyjątkami), trzymać wszelkie "skarby" jakie zgromadziłem. Tutaj też znajdowała się "paranormalna" część naszego księgozbioru - moje oczko w głowie. Wszelkie książki, magazyny, gazety dotyczące zjawisk paranormalnych były tu przechowywane przez mnie, osiągalne tylko na wyraźne życzenie i za moją zgodą. Zawsze mogłem powiedzieć że materiały te są "w trakcie procesu konserwacji" co oznaczało że mogę je dać kiedy sobie tego zażyczę.

Podszedłem do biurka bibliotekarza i ze zgrozą spojrzałem na stertę kart bibliotecznych i kart wypożyczeń. Pan Johnson nie miał zwyczaju segregować czy też zajmować się tymi kartami po spisaniu - lądowały one na wielkiej stercie którą ja, biedny musiałem potem uprzątnąć. - No cóż, trza się brać do roboty - westchnąłem.
Trochę zajęło mi układanie kart i wpisywanie wypożyczeń do rejestru - nie zauważyłem nawet gdy w bibliotece zjawił się jeden z nauczycieli.
- Witam, panie Jones. Pan dziś dowodzi statkiem? -
- Jak widać. W czym mogę pomóc? -
- Potrzebna jest mi Encyklopedia Biologii Smith'a i dwa ostatnie wydania "Nature". Macie to na stanie? -
- Encyklopedię znajdzie pan w rzędzie 14, a czasopisma oczywiście pod oknami, na stojakach. Zawsze trzymamy ze dwa ostatnie wydania na wszelki wypadek. -
- Dzięki. Dorzuć to do książek które wczoraj wypożyczyłem. Na razie, Edwardzie. -
- Do widzenia, profesorze. -

Nauczyciel oddalił się w stronę rzędów szafek, a ja przypomniałem znowu sobie o znalezisku w moim plecaku. Odwróciłem się plecami do biurka i sięgnąłem po plecak. Jak tylko dotknąłem okładki woluminu przez plecy przeszedł mi kolejny dreszcz. - Co u licha.... - zakląłem. Nie było zbyt zimno w budynku, więc zdziwiła mnie ta reakcja organizmu. "Może to prawda z tym co mówią, że dreszcze łapią ludzi gdy ktoś o nich źle mówi" - pomyślałem. Wyciągnąłem książkę i otworzyłem na losowej stronie.
Pusto.
Na kolejne stronie tak samo.
Pustka.
Cała książka była zbiorem pustych stronic, bez tytułu, tekstu czy obrazków. Nic. Nawet śladu liter. Zdziwiony spojrzałem pod światło czy przypadkiem kartki nie są sklejone. Nic.
Nagle zza moich pleców dobiegło mnie delikatne stukanie w stół i głos:
- Przepraszam, możesz mi pomóc? -
 
Shadow Wolf jest offline  
Stary 14-03-2010, 22:59   #19
 
Tasselhof's Avatar
 
Reputacja: 1 Tasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputacjęTasselhof ma wspaniałą reputację
Jak zwykle zaspałem, bo jakże mogłem inaczej. To zasypianie weszło mi już w rutynę. Wszystko tak samo. Zakładanie spodni w pośpiechu. Płatki na mleku. Echhh. Złapałem szybko torbę, wrzuciłem kanapki, które zrobiłem sobie wieczorem i wybiegłem na dwór zamykając drzwi pustego mieszkania na klucz. Szlag by to czemu zawsze ja. Jeszcze ta zasrana pogoda, zaczęło znowu lać. Zarzuciłem sobie torbę nad głowę i pobiegłem przez las do szkoły. Tym razem dotarłem na później niż wczoraj. Mijała już pierwsza lekcja. Wolałem przeczekać na korytarzu. W końcu dzwonek zadzwonił i korytarze zalały tłumy nastolatków. Udałem się do swojej szafki. Spotkałem przy niej grupkę ochoczo gadających dziewczyn. Jak zwykle olałem je, w głowie miałem od dłuższego czasu tylko jedną. Jedni z nich jednak tego nie wytrzymała i podbiła do mnie.
- Hejka!
Bożeee, jaki piskliwy miała głos. Zamknąłem drzwiczki i spojrzałem na nią. Nawet ładna, ale widać, że typowa blondi. Obojętnie spytałem.
- Co jest?
Uśmiechnęła się i z miną plotkarki, której udało się dostarczyć świeżego newsa wybełkotała poprzez gumę do żucia.
- Ten twój kumpel, Henry. Dostał niezłe baty od Roberta, wiesz tego przystojniaka co z nim chodzisz na historię i co chodzi z tą laską Kate McCall. Nieźle mu nakopał, chłopak wylądował u pielęgniarki. Głupi frajer podrywał jego dziewczynę.
Z początku nie dotarł do mnie jej natrętny bełkot. Po krótkiej kalkulacji jej słów jednak zrozumiałem o co chodzi. Panicznym pędem udałem się ku pokojowi szpitalnemu. Za sobą słyszałem tylko głupi śmiech tych plotkarek. Jak ja nienawidziłem tej szkoły. Dzwonek już zadzwonił jednak olałem zajęcia. W biegu wydawało mi się że minąłem Kate wychodzącą właśnie od pielęgniarki. Nie miałem jednak czasu teraz na to. Wpadłem pędem do małego pokoiku. Zasypałem pielęgniarkę setką pytań i nim otrzymałem odpowiedzi wyszedłem nie odnajdując wzrokiem kumpla. Musiał już wyjść, albo trafił do szpitala. Kurwa! Nie pokój przerodził się teraz w złość. Ogromną złość. Usiadłem na korytarzu i próbowałem na trzeźwo pomyśleć. Jednak z każdą próbą uspokojenia się, złość urosła do ogromnych rozmiarów i w końcu wybuchłem. Nagle z przemyśleń wyrwał mnie dzwonek.


Była przerwa między trzecią a czwartą lekcją. Boby aż na całą godzinę stracił poczucie czasu. Dobrze wiedział gdzie szukać Roberta. Szybkim krokiem udał się do rogu "palaczy". Tam zazwyczaj przesiadywał ze swoimi kumplami i jarał szlugi. Gdy tam dotarł nie rozczarował się, zastał go wraz ze swoimi dwoma koleżkami. Podszedł do niego i pyrgnął go obydwiema rękoma w klatkę piersiową i niemalże krzyknął.
- Po zajęciach na tyłach boiska, śmieciu!
Robert zauważył Bobiego i uśmiechnął się złośliwie. Kiedy ten ośmielił się go dotknąć zaciągnął się mocno i wypuścił dym prosto w jego twarz.
- Człowieku, Henry ma farta że umiem trzymać język za zębami inaczej oboje mielibyśmy przypał u dyra. Na boisku nie ma opcji, pójdziemy w bloki dwie przecznice stąd. Po lekcjach, gnoju.
Boby uśmiechnął się i na odchodnym krzyknął.
- Lepiej żebyś tam był!
Ruszył po woli niezwykle wkurzony na postawę swojego obiektu nienawiści. Wszedł na zajęcia, jednak w ogóle nie potrafił się na nich skupić, cała jego uwaga skupiona była na przyjacielu i ustawce na którą sam się skazał. Po zajęciach udał się prosto na umuwione miejsce i oczekiwał Roberta. Z nerwów sam zapalił, choć nie robił tego nałogowo, musiał się od stresować.

Robert wrócił na lekcje. Notatki robił za niego jakiś ziomek z pierwszej ławki. Nie zamierzał zabierać ze sobą kumpli, ale naciskali więc się zgodził. Po zajęciach ruszył na umówione miejsce myśląc o wieczorze z Kate bardziej niż o ustawce z kumplem Harry'ego. W zasadzie nie chciał tej walki, poprzednia wywarła na nim odpowiednie piętno. Ale miał nadzieję że dzisiejsze popołudnie wszystko załatwi. Przy koszu zobaczył palącego fajka Boba. - Ty, kończmy ten cyrk. Mam dosyć użerania się z takimi jak Wy. Wolałem zgodę, ale skoro nalegasz, nie Jestem tchórzem.
- Zgodę frajerze? Ludzie z przed szkoły widzieli jak rzuciłeś się na niego pierwszy! Komu chcesz wcisnąć to swoje pieprzenie?
Boby wyrzucił fajka i stanął trzymając gardę. Czekał na ruch Roberta, nigdy pierwszy nie atakował.
- Henry dobierał się do Kate. Ale obecnie mnie to wali. Mogę spuścić Ci wpierdol, potem pogadać.
Robert trzymając gardę podbiegł do Boba i nim ten spróbował coś zrobić z całej siły kopnął go w łydkę. Boby nie spodziewał się aż takiej szybkości. Ciso spadł na niego szybciej niż przypuszczał. Robert wykorzystał słabość przeciwnika i zaatakował raz jeszcze kopiąc w łydkę. Próbował zwyciężyć analogicznie do walki z Henrym. Boby dostał drugi już raz w tą samą łydkę, poczuł okropny ból i mimo woli kucnął, spróbował jednak naprawić błąd i prawą nogą która go nie bolała spróbował podciąć Roberta. Niestety ból w nodze natychmiast przeszkodził mu w tej czynności. Robert dostał w nogę, lekko się zgiął, lecz natychmiast skontrował prawym sierpowym celując w nos przeciwnika. Swym ciosem przeciął jednak powietrze. Spróbował raz jeszcze sierpowym uderzyć przeciwnika w twarz. Boby dostał prosto w twarz i momentalnie zalał się krwią. Zamroczyło go na chwilkę. Szybko wstał i odskoczył do tyłu wycierając zakrwawione usta o rękaw. Był wściekły. Nic dziwnego że Henry przegrał. Koleś był cholernie silny. Na razie cała jego zemsta obrała zupełnie inny obrót. Dostał trzy razu sam raz ledwie zahaczając o jego nogę. Spróbował jeszcze raz. Podbiegł do Roberta i spróbował ciosu kolankiem w brzuch z dobiciem łokcia w bark. Słabo pamiętał nauki z Mhuai Tai ale miał nadzieje że to coś da. Robert był w ofensywie. Nie zamierzał oddać tego zwycięstwa, wykonał szybkie dwa kroki i spróbował raz jeszcze uderzyć gościa w twarz. Tym razem, prosto w nos. Już miał uderzyć Bobiego w twarz lecz w tym samym momencie ten trafił go kolanem w brzuch, na szczęście gośc juz krwawił i cios nie był mocny. Robert nie zamierzał odstąpić, nie teraz. Porzucił defensywę i raz jeszcze spróbował ataku, lewym sierpowym. Liczył na to, że będzie szybszy. Widząc ruch chłopaka Boby szybko posłał swój łokieć na jego bark. Dylan dostał. Bardzo mocno dostał. Robert trafił Bobiego w nos. Zamachnął się raz jeszcze i tym razem zamierzał zgasić przeciwnikowi światło. Zgasił.

Cios za ciosem obrywałem leżąc bezbronnie na chodniku. Robert wpadł w jakąś furię. Po woli zacząłem przestawać ból, potem czucie w dłoniach, nogach w końcu na całym ciele. Świat owiała czarna mgiełka i po woli traciłem świadomość. Ośmieszyłem się. Yeap, mój błąd nie doceniłem wroga, a teraz robiłem za worek treningowy. Za piątym uderzeniem odleciałem. Sam nie wiem gdzie, ale błagałem Henry’ego żeby mi wybaczył klęskę.
 

Ostatnio edytowane przez Tasselhof : 14-03-2010 o 23:32.
Tasselhof jest offline  
Stary 15-03-2010, 16:48   #20
 
Kirholm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skałKirholm jest jak klejnot wśród skał
Bob leżał na ziemi. Dookoła znajdowały się wysokie bloki, które zamieszkiwał raczej margines miasteczka. Co prawda swoim dziwnym poczuciem honoru i wpieprzaniem się w nie swoje sprawy podziałał mu na nerwy, to nie zamierzał zostawić go w takim stanie na pastwę dresiarzy i bezdomnych, których sporo się tu kręciło.
- Dawaj, dokopiemy cwelowi – odezwał się John, jednakże Robert gestem ręki uspokoił jego temperament. Uznawał, iż leżącego się nie bije, a gdyby pozwolił na to, by jego kumple wmieszali się w walkę to stałby się pieprzonym hipokrytą, to nie były ich interesy. Po prostu nienawidził gdy ktoś wtykał nos w nie swoje sprawy.

- Chłopaki, nie zostawimy go tak. Dawajcie go do wozu.

Robert szybkim krokiem udał się do auta, trzęsła mu się nieco ręka, z początku miał problemy z wsadzeniem klucza do stacyjki. Musieli się śpieszyć, z okna ktoś zapewne zauważył całą akcję, możliwe, iż policja była już w drodze. John i Michael wzięli Boba pod ręce i wsadzili na tylne siedzenie. Krew ciekła mu z nosa niczym z kranu, więc Hedfield zdjął koszulkę i podał ją Strachanowi.
- Wycieraj mu mordę, ok.? Trzeba się śpieszyć.
Robert nacisnął gaz i szybko wyjechał z niebezpiecznej okolicy. Spojrzał w lusterko, szczęśliwie nie miał ogona. Zmienił jednak bieg i popędził do domu. Wiedział, że do późnego wieczora nie będzie nikogo w chacie, więc spokojnie może tam przetrzymać Bobiego póki ten nie wydobrzeje.

Auto zaparkował w garażu, nie chciał by sąsiedzi oglądali zalanego krwią chłopaka wnoszonego do domu. Stamtąd, schodami ruszył na górę. John i Michael zanieśli Boba i położyli go na podłodze w przedpokoju. Po chwili Hedfield doniósł koc i jakąś starą poduszkę. Sam nie wiedział czemu to robi. Czemu nie zostawił gościa na blokowisku, przecież to nie była jego sprawa. Może czuł się nieco winny za tę całą aferę? Dziwne. Nigdy wcześniej nie miał podobnych rozterek.

- Kurwa mac! – krzyknął kiedy zobaczył, że w zamrażalniku nie ma kostek lodu. Wyciągnął więc kawałek zamrożonego na kamień mięsa i przyłożył je do twarzy gościa. Pamiętał jak matka robiła mu podobnie, gdy wracał poobijany z jakiejś ustawki za młodu.
Na szczęście nie złamał Bobowi nosa. Ciosy poszły głównie na policzki, najprawdopodobniej miało obejść się na paskudnej opuchliźnie. Już wyobrażał sobie minę Kate, która dowie się, że wdał się w kolejną bójkę. Powinni odpocząć. Nie miał wcale ochoty iść na to głupkowate święto Halloween, strachy rajcowały go parę lat temu, teraz wydawało mu się to infantylne i nieco żałosne. I jeszcze ten dyrektor… robienie dekoracji… ja pierdolę.

Wolał pojechać z Kate do jakiegoś hoteliku czy choćby lasu pod miasteczkiem. Nie zamierzał kontynuować waśni z Henrym i Bobem i miał nadzieję, że jakoś się dogadają. Sam nie wiedział, czy Henry miał jakieś plany co do Kate, a nawet jeśli to chyba po tej całej aferze zaniecha ich czym prędzej. W sumie, to miał nadzieję, że Henry wyszedł już z gabinetu pielęgniarki i ma się dobrze. Nie ma co owijać w bawełnę, najadł się strachu kiedy ziomek stracił przytomność.

- Robert, kurwa! – krzyknął John, wyglądał na nieźle wkurzonego, ręce miał upaprane w krwi i najwidoczniej nie miał zamiaru dalej pieścić się z Bobem – Ogarnij się, chłopie! Sprowadzasz na chatę jakiegoś poobijanego mięczaka i gapisz się w okno jak dureń! – z impetem cisnął poplamioną krwią szmatą i poszedł do barku. Jego śladem udał się Michael.
„Taa, cóż, nie mogę ich winić. Może faktycznie powinienem się nieco ogarnąć?"
- Żyjesz? - Wyglądało na to, że Bob zaczął kontaktować, krwawienie ustało i wyglądało na to, że zamrożone mięso pomogło, bo opuchlizna urosła do wszak niewielkich rozmiarów.
Robert wstał i skierował się do barku. Znajdowała się tu pokaźna kolekcja jego ojca i wydawało się, iż ten nigdy nie skapnie się, że jakiś trunek znikł z szafki. Wyciągnął więc butelkę gorzałki i nalał do kieliszków. Jeden z nich zaniósł dochodzącemu do siebie Bobowi.
- Żyjesz? – powtórzył, tymczasem John i Michael obalali pół litra wódki.
- Taaaaa ...- Wyszeptał Boby, szumiało mu w głowie, nic nie kontaczył a dookoła było jakoś dziwnie pusto i głucho - Gdzie ja jestem?
- U mnie w chacie - odezwał się Robert - Chcesz kielonka? - zapytał podsuwając mu alkohol pod nos.
Boby nienawidził alkoholu, ale teraz to było najlepsze wyjście, ryj go naparzał jak głupi.
- Taaaa...
Wziął kieliszek od Roberta. Pijąc zachłysnął się, miał w ustach posmak krwii, wspomnienia wracały. A ból łba się wzmagał wraz z nimi. Spojrzał zamglonym wzrokiem na gościa, który mu dokopał.
- Dobry jesteś, naprawdę dobry. Masz fajka?
- Jasne - Robert wyciągnął z kieszeni paczkę Lucky Strików i podsunął ją Bobowi. Sam wyciągnął jednego i zapalił. Boby wziął drżącą ręką papierosa. "Boże jaki byłem żałosny, chciałem pomścić kumpla, a skończyłem gorzej od niego. Dostałem tęgie baty". Wsadził szluga do buzi. Popatrzył niemrawo na Roberta.

- Czemu mnie ze sobą zabrałeś? I masz ogień?
Głos stawał mu w gardle. Czuł się fatalnie. Kolo ma cios.
- Bo chcę zakończyc ten cyrk. Poza tym, tamta okolica nie jest bezpieczna - podał Bobiemu zapalniczkę, zaczynał lubic tego szpenia.
- Cyrk? W sumie... - Boby do końca nie wiedział o co poszło, może chciał zgrywać bardziej bohatera niż kumpla. Kumpel by został przy rannym przyjacielu, tymczasem on chciał zwojować cały świat. Wziął zapalniczkę i bez słowa odpalił szluga.
- Starsi będą późnym wieczorem. Jak chcesz możesz tu zostac - Robert nie przejmował się chichrającymi z tyłu kumplami - Możesz też zadzwonic do Henry'ego - rzucił Bobowi telefon - powoli rozumiał czemu nie zostawił Bobiego na blokowisku. Cholernie zależało mu na Kate, próbował jej zaimponowac, pokazac, że jest w nim trochę normalnego człowieka. Ta niby niegroźna podwózka dokonana przez Henry'ego obudziła w nim swego rodzaju instynkt. Obawiał się, że ją straci. Starzy będą późno, zaprosi ją wieczorem do siebie.
Boby spojrzał na komórkę.
- Dzięki, jednak wolę nie.
- Spoko - Robert odwrócił się do Michaela, nie mógł już znosic tych pełnych pogardy uśmieszków. Wziął więc telefon i wyszedł do ogrodu. Wykręcił numer, zadzwonił do Kate. - Halo? Cześc Kate, wpadłem na taki pomysł, może wpadniesz dziś wieczorem do mnie? Starzy wrócą bardzo późno.
 
Kirholm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172