lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [18+ storytelling] Powrót (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/8715-18-storytelling-powrot.html)

Ravanesh 29-03-2010 02:01

W bladym wciąż blasku poranka upiorne wycie urągało nowo nadchodzącemu dniu. Na nasypie przerażeni ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony licząc że ogar nie jest w stanie dopaść wszystkich. Annie w tym całym chaosie wypuściła rękę Holy, nie mogąc się zdecydować w którą stronę ruszyć pobiegła za pierwszą osoba na którą padł jej wzrok. Spostrzegła rudą burzę włosów i pognała ile sil w nogach za Jenny. To nie była najlepsza trasa do ucieczki, droga pięła się pod górę i Annie wiedziała że za chwilę będzie musiała się poddać. Z każdą chwila jej nogi słabły a oddech przyśpieszał i palił płuca. Gdzieś za sobą usłyszała rozdzierający serce męski krzyk i triumfalne wycie ogara. Łzy same nabiegły jej do oczu bo wiedziała ze stwór kogoś dopadł, jakiegoś mężczyznę. Tylko kogo?

W końcu mięśnie się nie wytrzymały forsownego biegu i Annie padła na drogę. Próbowała wrócić do pionu ale póki co nie była w stanie. Miała wrażenie że jeśli się odwróci i spojrzy za siebie to zobaczy na drodze przerażającą sylwetkę ogara. Ale po chwili usłyszała oddalające się wycie, coraz cichsze i cichsze...wtedy przyszło oświecenie: - Jedenaście minut- wybełkotała Carlson. Sześćset sześćdziesiąt sześć sekund to około jedenastu minut. Dlaczego nie potrafiła policzyć tego wcześniej? Ile już minęło? Annie wydawało się że biegła strasznie długo. Jenny zawróciła i pomogła Annie się podnieść, Carlson chwyciła ją za ręce, szukając u niej pomocy i zegarka. Zerknęła na godzinę. Co?! Wyszło jej że od początku tego piekła minęło góra cztery do pięciu minut. Naprawdę dopiero tyle? W takim razie nie mogli jeszcze czuć się bezpieczni. Niebezpieczeństwo nadal istniało. Ale póki co nikt nie przejawiał chęci do powrotu ale nikt też nie próbował piąć się dalej pod górę. Jenny paliła papierosa, widać było że to ją uspokaja a obok siedział ciężko dysząc Roban. On raczej szybko nigdzie nie pójdzie.

Po jakimś czasie usłyszeli głos Johna Adlera nawołujący ludzi do siebie. Annie pamiętała jak John jako jeden z pierwszych uciekł z ich obozowiska. Jeśli on się odważył krzyczeć prawdopodobnie stwór już odszedł. Adler nie ryzykował by gdyby nie był pewien że nic mu nie zagraża. Jenny też tak uważała. Poza tym chciała poszukać reszty ludzi. Dodała też coś co zaskoczyło Annie. Powiedziała żeby nie ufać Adlerowi bo jest w nim coś dziwnego. Carlson sama uważała że John jest arogancki, dwulicowy i prawdopodobnie wkopałby każdego gdyby to pomogło mu ocalić własną skórę. Ale czy oprócz tego Jenny miała na myśli coś więcej? Zanim zdążyła sformułować myśl która zaczęła kiełkować jej w umyśle Jenny zasugerowała żeby ruszyć w stronę nawołującego. Annie skinęła głową i zebrała siły żeby powlec się w drogę powrotną.

Merigold 29-03-2010 14:10

Pędzili przed siebie na oślep, z całych sił, byle jak najdalej od tego czegoś; byle nas nie dopadł, byle nie nas! Strach dodawał im sił. Jakimś cudem pokonali wzniesienie; ona, Kuba i Annie, pomagając sobie nawzajem, pilnując by żadne nie zostało w tyle. Wpierw to Kuba ciągnął ją do przodu, ledwo nadążała za nim pędząc co sił próbując dorównać mu kroku. Drugą ręką kurczowo ściskała dłoń Annie, biegły ramię w ramie wspólnie dodając sobie otuchy.
Nie mogą się rozdzielić, nie wolno im! – tłukło jej się po głowie jak jakaś cholerna mantra - przynajmniej pomogą sobie, przynajmniej będą razem, przynajmniej nie zginą samotnie...! Nie, nie zginą, nie mogą zginąć, nie wolno jej nawet o tym myśleć! Niech cię szlag, ty zawszony kundlu...! – słyszała za sobą tętent rozpędzonego cielska, na plecach czuła gorący oddech bestii... Obejrzała się za siebie, potykając się równocześnie o jakiś kamień. Kuba szarpnął ja do przodu podtrzymując w pionie i ciągnąc za sobą. Jej ramie przeszył ból. Usiłując złapać równowagę puściła dłoń Annie i w tej samej chwili zgubiła dziewczynę.
- Annieee
Kuba nie dał jej się zatrzymać nawet gdyby tego chciała. Obejrzała się za siebie. Wydawało jej się że widziała sylwetkę dziewczyny skręcającą na most.
„Nic jej nie będzie, lepiej myśl o sobie, biegnij!
Wokół widziała ludzi rozpierzchających się w panice w różnych kierunkach. Sami pędzili za Cyrusem, widok potężnych pleców żołnierza dodawał jej pewnej otuchy...Co chwilę odwracała się by sprawdzić, by upewnić się że potwór jest daleko, że nie spadnie jej zaraz na plecy...
– O nie, George....! - zobaczyła jak starszy mężczyzna wywraca się, a bestia jest tuż koło niego – Nieeee...
Bolesne szarpnięcie za ramię, ostry zakręt, nieludzki wysiłek i lodowate igiełki bólu w klatce piersiowej, ból który miała wrażenie że zaraz rozsadzi ją od środka. Szybciej! Próbowała wyłączyć się, zagłuszyć jakoś przeraźliwe krzyki konającego mężczyzny. Szybciej! Czuła jak po twarzy płyną jej łzy szloch przeszedł w rzężenie kogoś na skraju wytrzymałości fizycznej. Szybciej! Już nie miała siły dalej biec, każdy oddech sprawiał potworny ból, ale jeśli się zatrzyma bestia dopadnie też ją, jak tego biednego mężczyznę w prochowcu... pozostała jeszcze jedna osoba do zabicia, a więc Szybciej! Kolejny krok zabije ją, już nie może...
Kuba wypuścił jej rękę osuwając się na kolana. Zatrzymała się
-Holy, uciekaj dalej. Ja już nie mogę. – szepnął ledwo łapiąc oddech.
„to koniec”- pomyślała próbując utrzymać się w pionie .
„ja też nie dam już rady. Zginiemy razem” – czuła jak z wysiłku zbiera jej się na mdłości.
Wycie bestii. Przenikliwe, mrożące krew w żyłach... i oddalające się.
Zdobył swoją ofiarę. Upłynęło cholerne sześćset sześćdziesiąt sześć sekund i odchodzi. Żyjemy! George Wasowski nie miał tego szczęścia" – nie mogła pozbyć się widoku mężczyzny padającego na ziemię i dopadającej go bestii. Łzy na jej twarzy zaczęły mieszać się z płatkami śniegu roztapiającymi się na jej policzkach. Jej ciało trzęsło się w spazmach – -- To dopadło George’a – wyszeptała
Ktoś ją podtrzymał, nie pozwalając upaść. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z obecności Cyrusa. Żołnierz mówił coś do nich, choć w pierwszej chwili nie potrafiła zrozumieć znaczenia słów...
-.... To raczej damska torebka...
Wcisnął jej do rąk torbę w której zagrzechotały puszki.
- Ludzie! Ludzieeeeee! .- spojrzeli po sobie nasłuchując.. dochodzący z oddali znajomy głos, nalezał do Johna Adlera - Hoop! Hoop! Ludzie! Chodźcie tutaj szybko! Musicie koniecznie coś zobaczyć!!!!!
„A więc nie wszyscy zginęli....” Ulga
- Chodźcie. Zanim pójdziemy dalej, moja noga potrzebuje solidnego szycia i opatrunku.Cyrus ruszył w stronę głosów.
- Kuba?
Chłopak nie wyglądał najlepiej. Ok., ona też pewnie przypomina teraz bardziej przeżute i wyplute przez psa ścierwo (Cholera, tylko nie psa!),słaniała się ze zmęczenia, wciąż sapała jak lokomotywa. Powoli jednak odzyskiwała siły, czego nie można było powiedzieć o Kubie. Coś w jego stanie mocno ją niepokoiło. Chłopak ledwo trzymał się na nogach, dygotał, twarz miał mokrą od potu. Może powinni odpocząć?
- Dasz radę dalej iść? – podparła go ramieniem pomagając utrzymać równowagę. Jej głos skrzeczał, wyschnięte gardło boleśnie domagało się picia. Sięgnęła do torby Cyrusa wyciągając z niej na chybił trafił pierwszą lepszą puszkę. Coca Cola. Otworzyła ją i podała Kubie sama sięgając po następną.

Armiel 29-03-2010 17:52

Wszyscy

Groza minęła. Wokół was robi się coraz jaśniej, mimo że z nieba sypie śnieg. Zimny, lepki, taki jak ma zwyczaj padać w okolicach Gwiazdki. Jednak teraz jest 19 marca. Wczesny, mroźny poranek. Takiego rześkiego powietrza nie da się pomylić z niczym innym. Znajdujecie się w górach. Ale nic w tym dziwnego, przecież by z Idaho Falls przedostać się do Colorado Springs musieliście pokonać jeden łańcuch górski. Ale, z tego co się orientujecie, o 3 w nocy, kiedy wydarzył się wypadek, powinniście już dawno go sforsować.
Wołanie Johna Adlera przyciąga was, niczym płomień ćmę. Nikt nie chce być sam w takiej chwili. W twarzach innych ludzi szuka zrozumienia. Ale nie każdy przeżył spotkanie z bestią. Żona doktora, doktor i jeszcze Dominik DOM. Wszyscy sądziliście, że to George Wasowsky lub Derek nie dadzą rady uciec, lecz zły los zabrał tego dobrze zbudowanego i wyglądającego na pewnego siebie mężczyznę.

By dotrzeć do wołającego was Johna Adlera musieliście zejść w las. Drzewa rosły w nim blisko siebie, klucząc między nimi odszukaliście się wzajemnie. Jednym z ostatnich był Derek, który podpierając się na prowizorycznej kuli zdołał sforsować nasyp, na którym biegła droga.
Po obłąkańczym biegu ten spokojny marsz przez las jest swoistego rodzaju odpoczynkiem. Odpoczynkiem dla ciała, bo nerwy nadal macie napięte, niczym liny cumownicze, do granic możliwości.

Maszerując ponurą gromadką w końcu docieracie do miejsca, do którego dobiegł Johna Adler.
Las kończy się, a wy stajecie na szczycie robiącego imponujące wrażenie urwiska. Przed wami, tonąc w sypiącym śniegu rozciąga się rozległa, górska dolina otoczona ze wszystkich stron wysokimi, surowymi, zaśnieżonymi szczytami. Większość doliny porastają dzikie, ciemnozielone, iglaste lasy. Tylko tu i ówdzie widać połyskującą ciemniejszą barwą plamę – toń jeziora. Wielu jezior. Wygląda na to, ze wylądowaliście w samym sercu jakiejś dziczy.
Kurwa! Kurwa! Jak okiem sięgnąć ani śladu ludzkiej bytności. Tylko góry, drzewa i jeziora!
Dlaczego więc tan pajac – John Adler – tak szczerzy do was swoje zęby.
W końcu rozumiecie o co mu chodzi.

Odsuwa się, pokazując żółtą tablicę za swoimi plecami.

Wyraźny napis
Punk Widokowy Nr 123 – panorama Sprit Lake
ASHLEY NATIONAL FOREST

Poniżej garść informacji na temat samego parku, położonego w stanie Utah.
Ashley National Forest is located in northeastern Utah and Wyoming.
It encompasses 1,384,132 National Forest acres, (1,287,909 in Utah and 96,223 in Wyoming). Of the total acres, 276,175 are High Uintas Wilderness.
180,530 additional acres of High Uintas Wilderness is located on the Uinta-Wasatch-Cache National Forest.
Elevations on the Ashley National Forest range from 6,000 feet to over 13,500 feet.




Ale to nie wszystko co cieszy Johna Adlera. Wskazuje wam coś ręką i w końcu rozumiecie, o co mu chodzi. Na drugim brzegu jakiegoś naprawdę sporego jeziora widać jakieś zabudowania! Tak! To muszą być zabudowania!

http://static.panoramio.com/photos/original/9159217.jpg

Cyrus – jesteś przekonany, że droga prowadziła do tego właśnie miejsca. Jedynie kilka mil. Dojdziecie dość szybko, nawet zważywszy na stan, w jakim się znajdujecie.
Może droga nie jest najlepsza, lecz prowadzi gdzieś, gdzie mogą być ludzie!

- Proponuję, byśmy tam poszli – mówi John Adler uśmiechając się do was promiennie. – Jesteśmy ocaleni!





(zdjęcie to autentyczna droga z tego miejsca)

Hesus 30-03-2010 00:21

W tym świetle twarze ludzi wcale nie dodawały mu otuchy.
Jest taka chwila o poranku, kiedy noc jeszcze się nie skończyła a dzień nie zadomowił się na dobre. Świat wydaje się wtedy taki nierealny. Zawsze lubił wstawać dużo wcześniej, żeby spacerować ulicami, obserwować ludzi niespiesznie wracających do domu z naładowanymi przez noc głowami i tych, których obowiązki zerwały wczesnym rankiem, otumanionych z pustymi łbami pędzącymi gdzieś... .Tak po prawdzie, to nie mógł spać, dlatego wymyślił sobie że wstaje kontemplować tę ulotną chwilę między nocą a dniem.
W tym świetle twarze ludzi wcale, ale to wcale nie dodawały mu otuchy. Szczerze, to dałby dużo, żeby być z dala od tych brudnych zrozpaczonych ludzkich wraków. Sam nie wyglądał najlepiej, zabłocony, okrwawiony, półnagi, wkroczył w zmarznięta ciżbę ludzką. Holy, ta jeszcze nie tak dawno apetyczna brunetka ledwo trzymała się na nogach. Jej przekrwione oczy wpatrywały się George'a z niedowierzaniem. Przez chwilę odwzajemnił jej spojrzenie, ale nie czuł nic, twarz wycięta z rzeczywistości. Ocenił kto jest, kogo nie ma. Brakowało Dereka, Doma wiadomo doktorka i Michaela.
-A nie zaraz, Michael szedł za mną-przypomniał sobie i faktycznie ten zaraz pojawił się.
Metodycznie. Wybrał miejsce, podszedł, rzucił ubranie pod drzewo kucnął, wybrał koszulę, założył otulając się, krawat, wywalił za siebie, marynarka, wstał, zapiął, otrzepał prochowiec zarzucił na siebie, obrócił się i usiadł. Miał wrażenie, że wszyscy się na niego gapią ale mało co go w tej chwili obchodziło.
Wyciągnął proszki, wysypał dwie pigułki, zerknął ile mu zostało. Dwa, cztery, osiem, dziewięć, jeszcze raz... , tak dziewięć.
Wrzucił dwie do ust i pogryzł. Jedyny Adler wydawał się tutaj jakby dopiero co wstał. Pokazywał tablicę, której z tej odległości nawet mrużąc oczy nie był w stanie przeczytać. Z tego co zrozumiał z tej całej jego paplaniny to to, że gdzieś w pobliżu jest droga, która to droga prowadzi do zabudowań nad jeziorem.
No i mamy jakiś konkret-pomyślał.
W międzyczasie pojawił się Derek.Twardy skurczybyk, dźwigał studenciaka na plecach. George nie mógł powstrzymać uśmiechu, poczuł... jakąś zmianę. Wszyscy chyba oniemieli, bo nikt nie raczył ruszyć dupska, żeby pomóc.
Wstał, ale wyprzedziła go Annie. Wrócił na miejsce.

Nagle odezwał się Derek, pytał o mapę czy coś, do rozmowy włączył się Adler.
Nie miał ochoty się mieszać, ale słowa Cyrusa:
Tam leży, przy autobusie. Nikt się po nią nie kwapił jak ją przyniosłem, więc została. Możemy tam wrócić i przy okazji spalić naszych czarnookich znajomych. Nie chciał bym żeby ten zjebany ogar miał jakiekolwiek wsparcie, nawet w postaci żywego trupa
dotknęły jakiejś niepokojącej struny.
-Jeśli jesteś na tyle szalony, żeby tam wracać to proszę bardzo-pomyślał i powiedział z udawanym entuzjazmem:
-Świetny pomysł Cyrus. Jeśli znajdziesz jakiś ochotników. Reszta będzie w drodze, jeśli szybko się wyrobicie powinniście nas dojść w połowie drogi.
Kiedy ten ruszył razem Kubą ku wrakowi, zdecydowali się wymaszerować.
-Oby szybciej niż Ci dwaj zdążą sprowadzić na nas nowe nieszczęście- pomyślał i postanowił ponaglić towarzystwo.
-Hej, ludzie! Myślę, że już czas się zbierać.

Sam_u_raju 30-03-2010 09:56

Słyszałem wrzask Adlera. Nie, to nie był wrzask to było nawoływanie, okrzyk. Pobrzmiewała w nim nuta radości. Jakże rzadka w ostatnim czasie. Było mi kurewsko ciężko. Pomimo mrozu spociłem się. Nie było jednak co narzekać. Żyłem. Z kazdym krokiem przypominała mi o tym boląca noga i zdrętwiałe od ciężaru studencika, ramię.
Szedłem w kierunku skąd usłyszałem Adlera. Krok po kroku poruszałem się do przodu.
Jezu jak wyjde z tego cało to... to co? – w sumie nie byłem w stanie wymyślić co zrobię, chciałem robić wiele rzeczy. Od spania zaczynając.
Doszedłem do reszty, zbierajacych się przy Johnie ocalałych z wypadku autokaru, ocalałych z rzezi po. Milczałem. Stawiając studencika na ziemi złowiłem kątem oka uśmiechającego się w moim kierunku George’a. Tym zwykłym uśmiechem dodał mi sił. Poczułem się lepiej, choć przez chwilę ale lepiej. Jedziemy na tym samym wózku co George? – przemkneło mi przez myśl.
Ej ty jesteś przytomny – spojrzałem na studenciaka, który miał otwarte oczy – kurwa to ja tutaj dźwigam a ty możesz iść sam. Student nie reagował byl jak bezwolna lalka. Miałem nadzieje, że chociaż będzie mógł iść sam.
- Dzięki Annie – powiedziałem do dziewczyny, która mi pomogła posadzić studenta – jest przytomny ale chyba nadal nie wie co się dzieje
Rozejrzałem się po okolicy. Spojrzałem w miejsce w które wskazywał Adler. Cholera to chyba nie to co mówił Nathaniel. Nie ma torów kolejowych. Szlag
- Czy ktoś ma mapę tych okolic? Z nazwami. Chcę na nią spojrzeć – rozejrzałem się po zgromadzonych.
- Chyba widziałem jak pan Cyrus przyniósł atlas samochodowy z wraku. Nie wiem jednak czy poza lokacją parku coś więcej w niej znajdziemy. Jeśli to Pana interesuje, Panie Gray, to musieliśmy zjechać z trasy na południe. Znajdujemy się nieco za bardzo w tym kierunku. Znam tą okolicę, ponieważ kiedyś jeździłem w tym parku na nartach. To szmat gór, a trasy narciarskie są w zachodniej części Parku. Bliżej Salt Lake City. Coś mi się jednak wydaje że my jesteśmy w tej dzikszej części - we wschodniej lub centralnej. - odpowiedział Adler
- A te zabudowania po drugiej stronie - wskazałem na nią palcem - to jak się nazywa? Czy gdzies tutaj są tory kolejowe? Cyrusie - zwrociłem sie do żołnierza - pokaż mi ta mapkę
- Tam leży, przy autobusie. Nikt się po nią nie kwapił jak ją przyniosłem, więc została. Możemy tam wrócić i przy okazji spalić naszych czarnookich znajomych. Nie chciał bym żeby ten zjebany ogar miał jakiekolwiek wsparcie, nawet w postaci żywego trupa - powiedział żołnierz wskazując palcem w dół nasypu.
-Świetny pomysł Cyrus. - powiedział sarkastycznie George - Jeśli znajdziesz jakiś ochotników. Reszta będzie w drodze na punkt widokowy, jeśli szybko się wyrobicie powinniście nas dojść w połowie drogi.
- No to jak? Idzie ktoś ze mną? - rzucił Cyrus do reszty - Ognisko powinno się jeszcze palić długo, tyle plastyku i śmiecia ile tam wrzuciliśmy z rozbitego autobusu będzie płonęło do wieczora. To idzie ktoś ze mną? - popatrzył z pobłażliwym uśmiechem.
Zgłosił się tylko Kuba
Miałem tego dość. Ci ludzie chyba w dupie mieli strach. Za zadne skarby nie chiałem wracać do autobusu, a oni chcieli jeszcze palić ciała.
- Kurwa. Nie mamy czasu na takie zabawy. Musimy sie spieszyć. Ja na Was czekać nie będe - poprawiłem czapkę
-Racja Derek - miałem poparcie George'a - my tymczasem zbierajmy się, tak jak ustaliliśmy,dojdą nas jak tam skończą.
Ponownie zwróciłem się do Adlera nie dajac za wygrana. Modliłem się w duszy o to, żeby te pieprzone Rock Springs było blisko.
- Adler to są tu jakieś tory kolejowe czy nie?
- Nie ma tutaj żadnych torów - odpowiedział - Nie ma miast. To co widzimy to zapewne jakiś campus lub mały kurort, ośrodek wypoczynkowy czy coś takiego. Jakbyscie nie pojeli siedzimy w samym pierdolonym sercu jakiegoś parku narodowego! A co palenia ludzi! jak to później glinom wytłumaczycie? jak Cyrus wytłumaczy, ze do nich strzelał? Kurwa! Myśleć panowie i panie. myśleć, Ja do czubków czy pierdla się nie wybieram!
- A najbliższe miasteczko jak się nazywa? - nie dawałem za wygraną
- To będzie jakieś 60 km stąd. Nie mam mapy wiec nie znam nazwy. Ale w osrodku zapewne mają jakieś radio i można będzie wezwać pomoc. - Adler podrapał się po brodzie
- 60 kilometrów - powtórzyłem pod nosem - no to mamy trzy kolejne trupy. Chyba, że znajdziemy coś w tym kurorcie na drugim brzegu, co nas podrzuci do jakiegoś miasteczka.
-60 kilometrów, jesteś optymistą Derek-uśmiechnął się bez entuzjazmu starszy mężczyzna w płaszczu z innej epoki.
Do miasteczka dostaniemy się jakimś środkiem lokomocji, nie na nogach, tak nie dam rady - nie powiedziałem tego na głos bo odezwał się Cyrus
- Jak biegłem tam - wskazał palcem drogę - był znak że ta nora jest oddalona o jakieś 3 mile. A ja tymczasem się zbieram. Może ty Derek lubisz jak Cię trupy gonią, ale ja wolę wiedzieć że żadne gówno za nami tam nie pójdzie. I spokojnie, dogonię was. Kilka minut szybkiego marszu i będę tuż za wami - żołnierz uśmiechnął się potem zakrzyknał na Kubę i ruszył w kierunku wraku autobusu. Na odchodnym rzucił:
- A policja jak narazie mnie gówno obchodzi
Nie wytrzymałem i skwitowałem to pod nosem - Jak przyjdzie co do czego to nawet Twój pistolet Ci nie pomoże. Cyrus chyba usłyszał bo odpowiedział
- Wolę go, niż rzucać w trupy piłką - przyłączył się do niego Kuba i znikali za drzewami
Zacisnałem dłonie w pięści i chociaz cisnęła się mi na usta kąśliwa odpowiedź, odpuściłem sobie. Nie było warto. Rozlużniłem dłoń. Podszełem do Holy. - Będę miał prośbę - spojrzałem jej w oczy - Zaopiekuj się tym mlodym - wskazałem na studencika, który choć stał już o własnych nogach nadal byl jak bezwolna marionetka - ja z racji nogi będę szedł wolniej od reszty więc zaopiekujcie się nim i .... - pochyliłem się do ucho Holy i szepnałem - słuchaj uważnie. Ten kto mówi jego ustami... On może nas ocalić - uśmiechnałem się do dziewczyny.
Kikedy George krzykiem zmusił tych co chieli do ruchu pokustykałem za nim. Pewnie tempo będziemy mieli podobne
Adler również ruszył.
- Chwila, panowie - głos Holy był stanowczy. Podoba mi się ta kobitka - uśmiechnałem się do swoich myśli.
- Chyba ustaliliśmy wcześniej że nie powinniśmy się rozdzielać. Też bardzo nie chcę tam wracać, ale zgadzam się z Cyrusem i Kubą że powinniśmy zejść do wraku po nasze rzeczy... Poza tym nie wiadomo co zastaniemy w tym campusie, więc lepiej się zabezpieczyć. Co do palenia zwłok... – zawahała się – ....to chyba jednak nie mamy na to czasu... Po prostu zejdźmy na dół, zabierzmy co trzeba i ruszajmy do campusu. Ci którzy nie chcą wracać niech zaczekają na nas tutaj... To nie powinno zająć dużo czasu...Takie jest moje zdanie.
Zatrzymałem się i zwróciłem do Holy - Nie mamy co się obawiać aż do zmierzchu. Ja nie mam po co tam wracać. Nie chce tego oglądac na nowo. Wszystkie swoje rzeczy mam tutaj - klepnąłem torbę - a jako, że tempo chodzenia mam żółwie to wolę już iść by znowu nie zostać na samym końcu. Mimo wszystko Holy ja nie chce być pokarmem tego czegoś - ponownie ruszyłem w kierunku zabudowań - niezależnie czy częśc ludzi tego chce czy nie - dodałem pod nosem do siebie ruszajac dalej w kierunku zabudowań.
- Wydajesz się wiedzieć znacznie więcej od nas Derek - tym razem zatrzymał mnie Sanders - Może chcesz się czymś z nami podzielić ?
Odpowiedziałem również jemu - Ten chłopaczek - wskazałem na studencika, którego zostawiłem pod opieką Holy - w jakiś dziwny sposób mówi co jakiś czas głosem jakiegoś Nathaniela. Kogoś kto ponoć wie jak walczyć bądź jak uniknąć tego czegoś. Mamy się z nim spotkać w pewnym miejscu. Niestety Sanders, ale po ataku tego gościa z obolałymi żebrami na studencika nie ufam nikomu i na razie nie powiem gdzie mamy się spotkać. Poza tym będę samolubny i będę miał pretekst do tego byście mnie już nie zostawili samego jak przyjdzie do uciekania. Powiem krótko. Z tego co usłyszałem, wnioskuje że mamy czas do szesnastej na dojście do miejsca spotkania, bez ataków tego pieprzonego psa. Możliwe, że Nathaniel będzie czekał na nas każdego dnia, a nie tylko dzisiaj. A jak nie, to będzie on zbierał swoje żniwo przez te pieprzone 11 minut. Trzy trupy Sanders po każdej nocy - wznowiłem powolny i pełen bólu dla mego ciała, marsz.
Możecie mnie przeklinać. Mam to gdzieś. Ja też chce żyć

Roni 30-03-2010 16:40

- Chyba powinniśmy wrócić... zobaczyć co sie tam dzieje - Holy z niepokojem przyglądała się Kubie - Czy... - ugryzła się w język z pytaniem "czy wszystko w porządku?" - Jasne że nie jest w porządku!Nic nie jest w porządku! - Dasz radę iść dalej? - zapytała
-Nie mam pojęcia co robić. Wszystko przez cukrzycę. Bez lekarstw umrę. Musimy jako się dostać do mojego plecaka - Szepnął. Uniósł głowę i spojrzał dziewczynie w oczy - O własnych siłach nie dam rady. Pomóż mi.
- Jasne - Starała się nie panikować - Chwila, powinnam mieć tu słodycze, powinny pomóc ci tymczasowo, zanim nie dojdziemy z powrotem do autokaru... - Zaczęła grzebać w torbie którą dał jej Cyrus"super, łatwiej mówić o powrocie w tamto miejsce niż o tym myśleć" - Proszę - wyciągnęła kilka batoników - Tak czy inaczej będziemy musieli wrócić do autokaru...
-No co Ty. Chodzi o to, że mam cukier o wiele za wysoki. Dzięki, ale nie mogę. Byłoby jeszcze gorzej. - Spojrzał na żołnierza. - Cyrus, pomóż mi. No dalej. Chodź tu, bo prędzej zdechnę. - Starał się utrzymać sztywno na nogach,lecz nie szło mu za dobrze. Cyrus podparł go ramieniem i wspólnymi siłami ruszyli w stronę źródła dźwięku. Podróż nie była przyjemnością. Złamany nadgarstek pulsował tępym bólem, a nogi były jak z waty.
"Potrzebuję insuliny."
Po dotarciu na miejsce spostrzegł piękny widok.
"Kurwa, gdzie my jesteśmy?"
Spojrzał na Adlera. Miał za sobą jakąś tabliczkę.
Punk Widokowy Nr 123 – panorama Sprit Lake
ASHLEY NATIONAL FOREST

"Może jednak nie wszystko stracone.
- Proponuję, byśmy tam poszli
-Tak, musimy tam iść - Resztką sił wypowiedział kilka słów.

Katze 30-03-2010 17:07

Snując się powoli za Georgem dotarł w koncu do miejsca, z którego nawoływał nas Adler. Michael rozejrzał się po innych osobach, które przeżyły. Nikt nie wyglądał najlepiej jednak nie to było najważniejsze. Wyraz ich twarzy sprawił jednak, że chłopak tylko bardziej się zasępił.
John Adler pokazał im żółtą tablicę z napisem Sprit Lake. Michael podszedł blisko niej i chłonął widoczne na niej pozostałe informacje. „Tak to jest to w końcu uda nam się wezwać pomoc” myślał spoglądając na widoczne w dole doliny zabudowania.
- Chyba widziałem jak pan Cyrus przyniósł atlas samochodowy z wraku. Nie wiem jednak czy poza lokacją parku coś więcej w niej znajdziemy. Jeśli to Pana interesuje, Panie Gray, to musieliśmy zjechać z trasy na południe. Znajdujemy się nieco za bardzo w tym kierunku. Znam tą okolicę, ponieważ kiedyś jeździłem w tym parku na nartach. To szmat gór, a trasy narciarskie są w zachodniej części Parku. Bliżej Salt Lake City. Coś mi się jednak wydaje że my jesteśmy w tej dzikszej części - we wschodniej lub centralnej. - usłyszał głosy rozmowy za sobą.
Michael jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Widok, gdyby nie okoliczności, w których się znaleźli byłby zachwycający. Tymczasem jednak sprawiał wrażenie wrogiego i nieprzyjaznego. Usłyszał rozmowę pomiędzy Derekiem, a Cyrusem. „Ja za cholerę tam nie wrócę. Już wolę z resztą ruszyć powoli na drugą stronę jeziora. Im szybciej uda nam się z kimś skontaktować tym lepiej.” myślał Michael patrząc na ludzi zgromadzonych koło znaku. „Sami się wykończymy jak tak dalej pójdzie. Lepiej nie marnować sił na kłótnie tylko na działanie. Dobrze, że przynajmniej nie będę szedł sam.”
Gdy ludzie ruszyli po ponagleniu przez Georga usłyszał głos Holy:
- Chwila, panowie, chyba ustaliliśmy wcześniej że nie powinniśmy się rozdzielać. Też bardzo nie chcę tam wracać, ale zgadzam się z Cyrusem i Kubą że powinniśmy zejść do wraku po nasze rzeczy... �-Poza tym nie wiadomo co zastaniemy w tym campusie, więc lepiej się zabezpieczyć. Co do palenia zwłok... – zawahała się – ....to chyba jednak nie mamy na to czasu... Po prostu zejdźmy na dół, zabierzmy co trzeba i ruszajmy do campusu. Ci którzy nie chcą wracać niech zaczekają na nas tutaj... To nie powinno zająć dużo czasu...Takie jest moje zdanie.
- Nie mamy co się obawiać aż do zmierzchu. Ja nie mam po co tam wracać. Nie chce tego oglądac na nowo. Wszystkie swoje rzeczy mam tutaj - klepnąłem torbę - a jako, że tempo chodzenia mam żółwie to wolę już iść by znowu nie zostać na samym końcu. Mimo wszystko Holy ja nie chce być pokarmem tego czegoś – odpowiedział jej Derek.
„Zaraz coś mi tu nie gra” pomyślał Michael i powiedział :
- Wydajesz się wiedzieć znacznie więcej od nas Derek. Może chcesz się czymś z nami podzielić ?
- Ten chłopaczek – wskazał na studencika - w jakiś dziwny sposób mówi co jakiś czas głosem jakiegoś Nathaniela. Kogoś kto ponoć wie jak walczyć bądź jak uniknąć tego czegoś. Mamy się z nim spotkać w pewnym miejscu. Niestety Sanders ale po ataku tego gościa z żebrami na studencika nie ufam nikomu i na razie nie powiem gdzie. Poza tym będę samolubny i będę miał pretekst do tego byście mnie już nie zostawili samego jak przyjdzie do uciekania. Powiem krótko. Z tego co usłyszałem wnioskuje, że mamy czas do szesnastej na dojście do tego miejsca bez ataków tego pieprzonego psa. Możliwe, że każdego dnia. A jak nie, to będzie on zbierał swoje żniwo przez te pieprzone 11 minut. Trzy trupy Sanders po każdej nocy.
„Tak na pewno to nam dodało otuchy. Dobra robota Derek. Kolejne tajemnice i to jeszcze od Ciebie” pomyślał Michael jednak skinął tylko głową i ruszył powoli w stronę drogi.
- Nie powinniśmy nikogo zostawiać w tyle... �-– Holy wstała błagalnie rozglądając się po pozostałych. – Ja schodzę na dół .. ktoś musi im pomóc – brzmiało to bardziej jak usprawiedliwienie się - .... Mam nadzieję że dogonimy was do16tej.
Michael przez chwilę odprowadzał ją wzrokiem aż w końcu zniknęła mu pomiędzy drzewami. Ruszył ponownie za Georgem, Derekiem i pozostałymi, którzy nie zdecydowali się wracać żeby palić trupy.

Tempo marszu nie zabijało jednak było na tyle szybkie, że zmarznięte części ciała znowu się rozgrzały co zdecydowanie poprawiło samopoczucie Michaelowi. No i bark już go tak nie bolał. Droga nie była trudna gdyż większośc czasu schodzili po skosie w dół z paroma większymi zakrętami. Dookoła były tylko drzewa, przez które czasem można było dostrzec brzeg jeziora, do którego się zbliżali. Michael postawnowił skupić się na sprawdzeniu informacji, które miał do tej pory. "A zatem podróż ogólnie jest nieciekawa. Jak całe moje życie jednak nie jest to czas na użalanie się nad sobą. W drodze każdemu przydarzyło się coś dziwnego. Potem wypadek , w któym zginęło kilka osób. Ile?" przetarł twarz besztając się pod nosem za swoją króką pamięć "Chyba 3 osoby, tak na pewno dzieciak, kierowca i stewardesa. Potem matka zginęła i kerowca. Duncan chyba mu było. Potem martwa już matka tego dzieciaka zaczęła krzyczeć jakieś rzeczy o powrocie i łowach. Cholera!" bluzgał pod nosem i zuważył, że już znacznie wyprzedził pozostałych. Zwolnił i wyjął swój notatnik i zaczął wszystko zapisywać. "Potem studencik gadał coś o jakiejś Rose. Ale za cholerę nie wiemy jak ją znaleźć więc to bez sensu. Potem ta najgorsza rzecz. Ten ogar. Zginęła żona doktorka i on sam i Dom. Do tego studenciak wygląda na opętanego przez jakiegoś Nathaniela. Pachnie mi to jakimś wrednym okultyzmem." Skończył pisać, schował notatnik i ponownie ruszył w dół drogi akurat kiedy mijała go reszta.
"Jedno wiem na pewno. Jesteśmy w czarnej dupie i nikt nie wie dlaczego. Oby tylko tym przy autokarze nic się nie stało." obejrzał się za siebie czy może tamci już nie wracają...

vigo 30-03-2010 18:37

Nawoływania Johna Adlera stawały się coraz głośniejsze. Świadczyło to o tym, że Jack zbliżał się do źródła krzyków. Krew z rany na policzku zakrzepła. Ciągle jednak bolało go przedramię. Pomimo, że miał na sobie trzy koszule, to rękawy przesiąkły krwią. Spodnie oliwkowego garnituru były rozdarte przy nogawkach.
Jack dotarł do Adlera jako pierwszy. Biegli przecież przez dłuższą chwilę razem. John wyglądał strasznie zmęczony. Miał rozwiane włosy, brudną od błota twarz oraz porozdzierane ubranie. Na jego twarzy widać było zadowolenie. Krótko po tym przybyli pozostali. Przywitał wszystkich szerokim uśmiechem i wskazał na żółtą tablicę znajdująca się za jego plecami.

Punk Widokowy Nr 123 – panorama Sprit Lake
ASHLEY NATIONAL FOREST


Następnie wskazał na wybudowania znajdujące się drugim brzegu jeziora. John przez moment poczuł szansę na szybki powrót do cywilizacji.

- Proponuję, byśmy tam poszli – powiedział AdlerJesteśmy ocaleni!


Wszyscy zgodnie ruszyli krętą drogą. Zaczęły się dyskusje. Jack nasłuchiwał, jednakże w myślach głęboko analizował wydarzenia ostatnich godzin. Ciągle widział ożywające trupy oraz ognistego psa. Przed oczami mignęła mu twarz Dominika DOMA. Wyobraził sobie jego cierpienie, kiedy rozszarpywany był przez bestię. Zrobiło mi się strasznie smutno. Przez całą drogę szedł ze spuszczoną głową nie odzywając się w ogóle.

Ravanesh 30-03-2010 19:56

Po dłuższej chwili odpoczynku kiedy nawet Roban był już w stanie podnieść się o własnych siłach, Annie powlokła się za Jenny w kierunku, skąd wydawało im się dochodził głos Adlera. Jenny szła pierwsza, wyraźnie miała najlepszą kondycją z całej trójki. Za nią wlokła się Annie a na końcu, powłócząc nogami, ciągnął się Roban. Carlson co chwilę odwracała głowę żeby sprawdzić czy ich „paladyn szesnastego poziomu” nie upadł. Nie chciała go zostawiać samego, a poza tym miło było mieć za sobą kogoś, a nie wlec się na szarym końcu. Trwało to trochę czasu zanim przeszli ten kawałek drogi który wcześniej przebiegli w tak szybkim tempie. Jeszcze dodatkowo nikt z nich podczas ucieczki nie zauważył dokładnie w którą stronę pobiegł Adler. Na szczęście reszta ludzi też kierowała się w stronę nawołującego, tak że po drodze podłączyli się do jakiejś grupy i wraz z nimi dotarli do Johna.
W świetle poranka tabliczka którą pozostałym wskazywał Adler była dobrze widoczna. Ocaleni, którzy dotarli tam wcześniej już dyskutowali o możliwych do wyboru opcjach. Na miejsce dotarł nawet Derek mimo że taszczył na plecach „studenciaka”. Annie pomogła Derekowi posadzić go na ziemi. Teraz zabrakło wśród nich Dominika, lekarza i żony lekarza a także faceta, który naszpikowany przeciwbólowymi lekami leżał podczas ataku blisko autokaru. Annie widziała oczywiście co się stało z żoną lekarza, a z rozmów pozostałych dowiedziała się że doktor i Dom stali się ofiarami ogara. Co do mężczyzny z pogruchotanymi żebrami sprawa była bardziej niejasna. Najwyraźniej postanowił w tym całym zamieszaniu zaatakować „studenciaka”, ale Carlson nie widziała czy miał oczy wypełnione ciemnością, czy nie ale Cyrus do kogoś strzelał więc sprawa wydawała się oczywista.

W trakcie narady co robić dalej jak zwykle wynikły pewne sprawy sporne. Część chciała od razu ruszać tam gdzie wskazywał Adler ale cześć ludzi z jakichś powodów chciała wrócić do autokaru. "Po co? - myślała Annieżeby zobaczyć rozszarpane zwłoki Doma i doktora? Palić zwłoki? Czyżby Parker zamierzał odmówić ich rodzinom prawa do pochówku? Poza tym, czy rzeczywiście lęk przed ponownym opętaniem tych ciał jest jednym celem jaki przyświeca żołnierzowi? A może po prostu lęka się o to, jak wytłumaczy że dwie osoby zostały zastrzelone z jego pistoletu. No dalej Cyrus przyznaj się, że o to chodzi. Nie musisz być cały czas taki opanowany. Ok., dość już takich myśli Annie, lepiej nie wnikać co taki Cyrus Parker sobie myśli. Pewnie i tak w życiu byś nie zgadła."

Carlson ruszyła z grupa która chciała dostać się na punkt widokowy i dalej do widocznego w oddali budynku. Cześć jej rzeczy została w autobusie, ale tak naprawdę to po co jej one. Tylko by ją opóźniały. Holy zdecydowała się pójść z Cyrusem i Kubą. Może wybije im z głowy to palenie ciał. Annie podeszła do Dereka i powiedziała cicho, że może pomóc iść „studenciakowi”. Stwierdziła że jeśli nie będą się forsować to da radę. A cały czas czuła wyrzuty sumienia że nie zajęła się chłopakiem odpowiednio kiedy jego zabrudzone ubranie wywoływało u niej mdłości.

Armiel 30-03-2010 20:59

Cyrus Parker, Kuba Wegnerowsky, Holy Charpentier, Jenny Watson


Udaliście się na miejsce katastrofy pozostawiając resztę ocalonych za sobą, zbierających się do wymarszu w stronę budynków zauważonych po drugiej stronie jeziora.
Szybko okazało się, że ciała rozrzucone są w zbyt wielu miejscach. Doktor – a raczej to, co z niego zostało – na szosie. Ogar dosłownie rozerwał go na kawałki. DOM na nasypie – zakleszczony w jakiś wykrocie – z jego głowy pozostał jedynie krwawy strzep – trudy do rozpoznania. Żona doktora, Patrick, jego matka oraz drugi kierowca leżą blisko siebie, jako jedyni.
Jakoś nie uśmiecha się wam zwlekać tych wszystkich trupów do ogniska, a benzyny nie ma aż tyle, by przenieść ją do ciał. Plan spalenia trupów może być przez to trudny do wykonania.
Szybko zorientowaliście się na miejscu katastrofy pozostał jeszcze jeden człowiek – „obite żeberko”. Kula z twojego pistoletu Cyrus, trafiła go prosto w kręgosłup. Mężczyzna stracił ogromną ilość krwi i zapewne umrze za chwilę nie odzyskawszy przytomności. W tym momencie jakakolwiek próba pomocy jest dla niego zdecydowanie za późna. Potrzebna byłaby transfuzja krwi, by miał szansę przeżyć otrzymaną ranę.
Holy i Jenny zajęły się gromadzeniem niezbędnych rzeczy wraz z Kubą, a Cyrus kręcąc się po pobojowisku szukał sposobu na wyeliminowanie trupów, gdyby zechciały powrócić.
Jakoś żadne z was nie miało ochoty przebywać zbyt długo przy wraku. Wszystkie te ciała, krew i koszmarne wspomnienia spowodowane atakiem „żywych trupów” oraz piekielnej bestii. Ściana lasu po drugiej stronie strumienia nadal wydaje się być wam przerażającą bramą piekieł, z której w każdej chwili ponownie wyłonić się może bestia.
Nie chcąc pozostawać w tym miejscu dłużej, niż to absolutnie potrzebne żebraliście wszystko to, co wydawało wam się potrzebne i co za bardzo nie obciąży was w marszu i ruszyliście za grupą, która zdołała już oddalić się od was. Po jakimś czasie udało wam się ich dogonić.



Wszyscy

Najszybciej dotrzecie do widzianych budynków maszerując bezpośrednio drogą, którą jechał autokar. Chyba, ze komuś marzy się karkołomne schodzenie urwiskiem, a następnie przedzieranie się przez chaszcze u jego podnóża. Wtedy te kilka mil na pewno byłoby niezapomnianych.
Wróciliście więc po swoich śladach, wychodząc na drogę tuż obok miejsca katastrofy. Na dworze zrobiło się już zdecydowanie jaśniej, więc tym razem możecie ocenić ogrom zniszczeń, jakich doznał autokar. Z tej perspektywy wygląda to naprawdę przerażająco. Chyba cudem skończyło się na tych kilku zgonach i – w sumie – nie zagrażających życiu ranach.
Droga, jak szybko się zorientowaliście, biegła dnem jakiejś górskiej doliny. Wiła się w licznych serpentynach. Nawierzchnia drogi jest dziurawa, zniszczona, spękana – macie wrażenie, ze nieczęsto można na niej spotkać samochód. Szczególnie teraz – przed sezonem, kiedy zapewne nad widziane przez was jezioro zjeżdżają turyści spragnieni wypoczynku w ciszy puszczy.

Marsz nie należy do przyjemnych. Kiedy opada adrenalina odniesione obrażenia znów przypominają o sobie wysyłając ciału sygnały bólu. Kuba – twoja lewa ręka pulsuje tępym bólem, a rozcięcie na głowie swędzi mimo zimna. George – nadal lekko kręci ci się w głowie po uderzeniu w autokarze – niedobrze – może to oznaczać wstrząśnienie mózgu, a rozbita twarz i pozdzierane łokcie bolą jak diabli. Cyrus – straciłeś sporo krwi, więc czujesz się lekko osłabiony – ponadto obita twarz nabrała zapewne sinych kolorków, a przy każdym kroku noga odzywa się pulsującym ognistym bólem – lecz to w zasadzie nic takiego, w porównaniu do obrażeń jakie wyniosłeś z frontu. Jack – twoja ręka została opatrzona, lecz również straciłeś sporo krwi, masz też lekko poharataną twarz – efekt przebiegania przez las. Jenny – ból głowy to u ciebie normalka, więc znosisz swój stan w pokornym milczeniu, lecz wybite palce bolą jak sto diabłów. Uczyłaś się kiedyś, że ciało odbiera bodźce bólu tylko z jednego miejsca na raz – gówno prawda! Annie – rana na dłoni jest zwykłym draśnięciem, jednak obita noga dokucza spowalniając tempo twojego marszu.. Derek – cóż – twoje kolano jest jak ford T z 1930 roku o którego nikt nie dbał – nadaje się jedynie na złom. Każdy krok to prawie walka ze swoim ciałem. Masz „szczęście”, że nie tak dawno przerabiałeś już podobną sytuację – więc radzisz sobie jakoś. Michael – wybity bark znów siedzi na miejscu, lecz boleśnie przypomina o tym, że jeszcze nie tak dawno chciał najwyraźniej wyskoczyć na miasto z kumplami.
Jednym słowem – wesoła z was gromadka połamańców.

Lecz w końcu – wbrew wszystkiemu i na przekór swoim ciałom – pokonujecie odległość dzielącą was od miejsca oznaczonego na drogowskazie. Kilka mil w padającym nieustannie i coraz mocniej śniegu, przez bez wątpienia urokliwe tereny, jeśli ktoś miałby czas podziwiać widoczki, zajęło wam prawie dwie godziny. Kiedy zegarki wskazują niemal ósmą rano maszerując ostatni odcinek wzdłuż brzegów jeziora docieracie do widocznych wcześniej budynków.

Pośród drzew stoją ... delikatnie rzecz ujmując... zniszczone zabudowania kempingowe. Kilkanaście mniejszych, przypominających ruiny domków kempingowych – drewnianych i grożących zawaleniem. Na widok przegniłych desek, ziejących dziur i dziurawych dachów chce się wam płakać. Najlepsze z nich wyglądają tak:



Inne są zdecydowania w gorszym stanie!

Jeszcze gorsze wrażenie sprawia największy budynek – prawdopodobnie ten, który widzieliście z punktu widokowego. Kiedyś być może był ładny. Możliwe, że ściągał latem, czy nawet zimą turystów. Teraz jednak sprawia upiorne wrażenie – nawet w blasku budzącego się dnia.



W tym samym momencie, kiedy zwątpiliście w swoje szczęście niespodziewana zza domu wyszedł jakiś mężczyzna. Pierwsze co rzuciło się wam w oczy to lufa karabinu myśliwskiego skierowana w waszą stronę.

- Stać! Nie ruszać się! – krzyczy mężczyzna ale w chwilę później mina mu łagodnieje.
Najwyraźniej dopiero teraz zobaczył was lepiej. Opuścił karabin i nieco przejętym głosem zapytał:
- O Boże! Co się wam stało!? Podejdźcie! Stary Tomas, nie zrobi wam krzywdy! Boże! Skąd wy się tutaj wzięliście.

Dopiero teraz możecie przyjrzeć się Tomasowi. Jest szczupłym, ubranym w połataną kurtkę z demobilu mężczyzną, który już dawno skończył pięćdziesiąt lat.



- Boże. Mieliście szczęście, że tutaj przyjechałem. Pojawił się inwestor, który chce wyremontować tą ruderę i mam jej pilnować do jego przyjazdu. Przybyłem, jak tylko drogi stały się przejezdne. Szef podrzucił mnie na miejsce wraz z zapasami żarcia i kazał czekać aż wróci.
Nazywam się Tomas Worren. A wy? Boże! Jasna cholera! Przepraszam! Gdzie moje maniery! W tej ruderze mam całkiem przytulny pokoik. Śnieg nie będzie nam padał na łeb, a i coś ciepłego lub nawet mocniejszego do picia się znajdzie.
- Potrzebujemy radia, telefonu lub jakiegoś środka łącznościi – zagadał John Adler pierwszy.
- Toście kiepsko trafili – wzruszył ramionami Tomas. – Miałem telefon, ale coś się w nim spierdo... ekhem ekhem – spojrzał na kobiety gryząc się w język – Zepsuło. Od wczorajszego wieczora słyszę tylko same trzaski. Pewnie przez ten śnieg. Zanosi się na burzę śnieżną, moim zdaniem.
- A samochód? Masz samochód? – nie dawał za wygraną John.
- Nie – znów te obojętne wzruszenie ramion. – Mój szef podwiózł mnie na miejsce. Ale zapewne niedługo przyjedzie. Miałem się z nim kontaktować co rano. A dzisiaj tego nie zrobiłem, bo w radiu tylko te .. pierd .. cholerne szmery i jakieś trzaski. Czasami złapię jakiś bełkot, chyba indiański. Boże! Nie ma jednak powodów do obaw. Szef zapewne niedługo się zjawi. W końcu do Rock Springs jest niespełna 40 mil więc przed wieczorem może być już tutaj. Ale raczej jutro przed południem. Boże! Zresztą z szefem nigdy nie wiadomo.

Patrząc na was Tomas zaprasza was ze sobą - do ruin domostwa...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:43.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172