Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-04-2010, 16:59   #11
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Krzyknęła cicho i zakryła usta dłońmi na widok wysłannika piekieł, który przybył po dusze spalonego nieszczęśnika. A po chwili miała ochotę zapaść się pod ziemię, jak rozpoznała czarnoskórego mężczyznę.
- Nic mi nie jest – pokręciła przecząco głową czując pewną wdzięczność, że łuna ognia zasłania jej rumieniec. I jeszcze te słowa poparzonego… W przerażeniu aż dygotała, kiedy jakiś mężczyzna odsunął ją podając się za lekarza.

Nie dyskutowała z tym faktem, była zbyt przerażona i wstrząśnięta sytuacją. Wróciła do auta mając ochotę rzucić to wszystko i jeszcze tej nocy wrócić do Sacramento. Rude loki opadły luźno, gdy oparta głową na kierownicy łapała oddech.
- Odsuń się paniusiu, ogień bendziem gasić.

Nawet nie widziała kto do niej mówi, całkowicie automatycznie wrzuciła wsteczny i odjechała z placu robiąc miejsce dla ochotników, zaparkowała w jakiejś bocznej uliczce starając się dojść ze sobą do ładu.

Niesłychanie dziwnym był brak większej liczby osób, tych kilkunastu ludzi, którzy wybiegli to stanowczo za mało, a wszak pożar nikogo nie pozostawił obojętnym. Coś było na rzeczy, a do jasnej cholery ona była dziennikarką! I to nic, że jej dotychczasowe artykuły dotyczyły głównie przetworów z jabłek i porad jak przerabiać stare suknie w dobie kryzysu!

Czując kompletnie irracjonalny gniew chwyciła aparat i z trzaskaniem drzwiami wysiadła z samochodu.

Jeżeli tu i teraz nie zrobi tego reportażu to do końca życia (albo do ślubu, co w sumie na jedno wychodzi) będzie pisała o bzdurach. Nie mogła specjalnie pomóc mężczyznom w ugaszeniu pożaru, nie mogła pomóc w opiece nad rannym, kiedy było nad nim dwóch lekarzy. Czując misję rozpoczęła robienie zdjęć płonącej budowli i ludziom pracującym w znoju. Starając się znaleźć najlepsze ujęcie, niewiedzą kiedy znów znalazła się przy rannym. Szlak by to trafił! Drugiego lekarza nie było, tylko ten policjant o wyglądzie zawodowego tępaka coś marudził.
- Proszę przynieść koce!

Nie miała żadnych koców.. No bo i niby skąd? Odkładając na tą chwilę aparat do torby zapukała do pobliskiego domostwa, by o nie poprosić. W oknach było ciemno, więc pewnie nikogo w środku nie było, ale na takie dictum zamierzała wejść sama, choćby oknem.
 
Nadiana jest offline  
Stary 23-04-2010, 15:18   #12
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
Greg kiwnął twierdzącą głową, słysząc polecenie kobiety, aby udał się jak najszybciej do osady pastora Martina. Więcej ludzi to więcej rąk do gaszenia pożaru, toteż Greg postanowił nie zwlekać ani chwili. Kościół był już i tak skazany na straty, ważniejsze było ratowanie innych budynków i pilnowanie, żeby ogień nie przenosił się dalej. Tutaj wychodziły też mankamenty mniejszych miasteczek. Nawet straży pożarnej nie mieli. Greg westchnął cicho, po czym ruszył szybko do osady pastora Martina, w nadziei, że być może on będzie miał jakieś dobre pomysły w sprawie ugaszenia pożaru.


Po kilku minutach męczącego biegu Greg dotarł do głównego namiotu modlitewnego, z którego dobiegał dźwięk kościelnej pieśni. - Cholera, ostatni raz biegałem tyle na konkursie policjanta roku. - Mruknął do siebie pod nosem, starając się złapać głębszy oddech. W sumie... wracał z pożaru, a wtedy nie liczyło się czy potrafisz składnie mówić. Nie czekając dłużej, Greg wszedł do wnętrza namiotu, starając się przebić przez śpiew chóru.
- Pożar!!! Stary Kościół się pali!!! - Wydarł się najgłośniej jak umiał, machając przy tym jednocześnie rękoma, aby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, co w czasie takiego zgromadzenia mogło być trudnym wyczynem. - Pastorze, przed kościołem leży jeszcze jakiś poparzony człowiek. To chyba ojciec Derek. Potrzebna mu pomoc! - Zawołał po chwili, oczekując odpowiedzi zgromadzonych. Był gotowy lecieć z powrotem w tej chwili, wszak nie było czasu do stracenia.
 
Araks3 jest offline  
Stary 26-04-2010, 08:14   #13
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Bill Butcher, Peter Franks
Obaj mężczyźni zakasali rękawy i zabrali się do pracy. Nie czekając na decyzję szeryfa, ruszyli by ratować inne budynki przed ogniem. Nie liczni ludzi, którzy wyszli z domów, prawie natychmiast przyłączyli się do nich. Żar buchających w górę płomieni, palił w skórę. Stary drewniany kościół palił się wręcz nieziemskim ogniem. Wysokie płomienie trawiły drewnianą konstrukcję. Wieża dzwonnicy także w krótkim czasie stanęła w ogniu.
Bill i Peter wraz z mieszkańcami utworzyli łańcuch pomocy i wiadra z zimną wodą wędrowały z ręki do ręki.
Praca była ciężka i żmudna, a ryzyko rozprzestrzenienia się pożaru, wcale nie malało. Mimo to nikt nie zaprzestał pracy. Po kilku minutach do akcji gaśniczej dołączył szeryf. Widać, że on też miał doświadczenie w gaszeniu pożarów, gdyż zaczął kierować akcją i wypatrywał miejsc najbardziej zagrożonych.


Henry Williams
Słowa Henry'ego podziałały na szeryfa jak kubeł zimnej wody. Odsunął się od niosącego pomoc lekarza. Tak jak zawsze w podobnych przypadkach Williams nie zdradzał swojej prawdziwej profesji. Wielu nie nazwałoby go lekarzem, gdyby dowiedzieli się, że jego specjalizacją jest psychiatria i psychologia. On jednak wiedział, że jest w stanie pomóc poparzonemu i nie zamierzał wdawać się w bezsensowną dyskusję z przedstawicielem miejscowej władzy.
Gdy nadszedł doktor Newmana, rzucił tylko okiem na stan pacjenta i czynności jakie podjął Williams.
- Dobrze, widzę, że ustabilizował pan jego stan. Proszę przy nim zostać, a ja przyniosę nosze.
Henry tylko kiwnął głowę i otulił kocem poparzonego.


Kathrine Gardner
Gdy minął pierwszy szok Kathy wzięła się do pracy. Nie mogła teraz zrezygnować. Gdyby teraz się wycofała, na zawsze byłaby skazana na pisanie o przeróbkach spódnic i przepisach na szarlotkę. To co się tutaj wydarzyło, dawało jej szansę na napisanie, naprawdę ciekawego artykułu. Zabrała aparat i ruszyła w stronę płonącego kościoła.
Nadal miała w uszach ostatnie słowa pastora:
- Oni są już wszędzie.... uciekaj dziecko... uciekaj...
Nie wiedziała co mają oznaczać te słowa, ale była w nich autentyczna trwoga i przerażenie. A to sprawiało, że i ona zaczęła się bać. Może był to tylko bełkot poparzonego, a może coś więcej. Tylko co?
Blask ognia był na tyle silny, że pozwalało to wykonać w miarę wyraźne zdjęcia. Kathy krążył pomiędzy pracującymi i raz za razem wciskała przycisk migawki. Gdy ponownie znalazła się przy rannym, usłyszała tylko prośbę lekarza:
- Proszę przynieść koce!
Nie myśląc wiele ruszyła do najbliższego domu. Z wnętrza wychodził właśnie jakiś mężczyzna. W szybkich słowach wyjaśniła, że niezbędne są koce dla poparzonego. Właściciel wrócił się do środka i po chwili przyniósł gruby wełniany koc. On ruszył gasić pożar, a ona pobiegła w stronę poparzonego.


Gregory Altan
Greg zgodnie z życzeniem kobiety ruszył w stronę obozu pastora Martina. Namioty imigrantów były widoczne już z daleka, ale tylko w największym widać palące się lampy naftowe. Greg biegł co sił, wiedział, że teraz liczy się każda minuta. Kościół pewnie i tak był nie do odratowania, ale trzeba było zabezpieczyć inne budynki w mieście. A do tego trzeba było wielu ludzi i wiader wody.
Gdy Greg wpadł do namiotu w chwili, gdy chór śpiewał pieśń na zakończenie nabożeństwa. Stojąc zdyszany w progu zaczął krzyczeć na całe gardło:
- Pożar!!! Stary Kościół się pali!!!
Po chwili uwaga wszystkich modlących się, skupiła się na wrzeszczącym mężczyźnie. Wtedy Greg zwrócił się bezpośrednio do pastora.
Może szaleńczy biegł tak go zmęczył, że zachwiał zmysłami Grega, ale mógłby on prawie przysiądź, że na słowa o pożarze, pastor Martin uśmiechnął się nieznacznie. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale wyglądało groteskowo i przerażająco. I dopiero po tym szaleńczym uśmieszku, pastor Martin przybrał minę naprawdę zatroskanego.
- Spokojnie moi drodzy - zaczął uspokajać podniecony i przerażony tłum - Wszyscy mężczyźni za mną! Kobiety i dzieci zostają w namiocie i modlą się! Ruth - zwrócił się do kobiety siedzącej za nim - poprowadzisz modlitwy!

Prawie setka mężczyzn ruszyła za pastorem do miasteczka. Greg zwrócił uwagę na dość specyficzny fakt. Wokół pastora biegło czterech mężczyzn, którzy w żaden sposób nie przypominali imigrantów za pracą. Wyglądali raczej jak zawodowi przestępcy z Frisco. Kaprawe gęby i przenikliwe spojrzenia. Potężnie zbudowani ochroniarze trzymali się cały czas blisko pastora.


Wszyscy
Gdy pastor Martin wraz z grupą mężczyzn wbiegli na rynek New Canaan, akcja gaśnicza trwała już w pełni. Dwa łańcuszki ludzi polewało wodą budynki stojące w najbliższym sąsiedztwie płonącego kościoła. Pastor Martin stanął przed płonącą świątynią i uniósł ręce do góry i rzekł na cały głos:
- O Panie! Jak bardzo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie, że każesz nasz w ten sposób? Czym tak bardzo Ciebie obraziliśmy, że zsyłasz na nas tyle klęsk? Czyśmy gorsi od mieszkańców Sodomy, że skazujesz nas na zagładę? Wybacz nam o Panie, bo grzech nas jest wielki, ale jeszcze większe Twoje miłosierdzie! Wybacz nam o Panie i przebacz nam nasze winy!
Pastor Martin odwrócił się i stanął twarzą do wszystkich zebranych, który słuchali jego mowy. Bill Butcher i Peter Franks z przerażeniem stwierdzili, że większość ludzi zaprzestała pracy, jak tylko pastor zabrał głos.
Gregory Altan zauważył, że czterech mężczyzn pełniących rolę ochroniarzy utworzyło szpaler oddzielający ludzi od pastora. Brat Martin odczekał chwilę, aż uwaga wszystkich skupi się na nim i podjął ponownie, przerwaną mowę:
- Bracia módlmy się! Błagajcie wraz ze mną o zmiłowanie, bo nic już nas nie ocali przed gniewem najwyższego. Módlmy się, bo grzechy nasze wielce obraziły naszego Pana. Padajcie wraz ze mną na kolana i módlcie się!
Ludzie jeden po drugim klękali i składali ręce do modlitwy. Z każdą chwilą coraz więcej ludzi modliło się wraz z bratem Martinem.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 26-04-2010 o 20:02.
brody jest offline  
Stary 26-04-2010, 12:12   #14
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Stan pacjenta powoli się stabilizował, choć przy tak dotkliwych ranach i wykonanej trachotomi o pełnej stabilizacji nie mogło być mowy. Korzystając z okazji, że Szeryf odszedł i pozostawił Henrego właściwie sam na sam z pacjentem. Henry sięgnął po swój profesjonalny aparat fotograficzny, który trzymał w medycznej torbie. Aparat również służył pracy Henrego, rejestrował emocje i stany, jakże potrzebne do prawdziwej psychoanalizy. W zdjęcie można było się wpatrywać o wiele dłużej, niż w żywego człowieka. W tej chwili jednak, ślady poparzeń wskazujące na naftę należało zabezpieczyć. Być może po śladach, koroner mógłby stwierdzić czy pacjent oblał się sam, czy został oblany naftą. Poza tym płonący kościół nie był rzeczą która oglądało się codziennie.

Była jednak różnica w zdjęciach jakie wykonywała dziennikarka - co rusz zmieniając kąt "strzału" odległość jak i co chwila regulując aparat. Henry znał się na tym średnio dobrze, na tyle by obsłużyć aparat, choć nie na tyle by jego zdjęcia miały ukazać się na pierwszych okładkach gazet. Tej nocy zrobił wiele zdjęć, ale wszystkie praktycznie z jednego miejsca - w którym z konieczności trzymał go pacjent. Klik na kościół, klik na pacjenta, sfotografował nawet ludzi w trakcie gaszenia pożaru. Emocje niewątpliwie falowały w powietrzu. Jednak nie do końca takie jakich spodziewał się psycholog...

Nie było bicia na alarm, pośpiesznej paniki, powszechnego zrywu miasta do gaszenia pożaru, niemal jakby było to ludziom obojętne... Nikt właściwie nie interesował się też rannym, może z wyjątkiem doktora Newmana, który jak na tak małe miasteczko nie wydawał się być specjalnie przejęty ciężkim stanem, zapewne znanego mu dobrze pacjenta...

Henry pozostał przy pacjencie a nawet zdecydował się go ostrożnie przeszukać. Kiedy drugi doktor poszedł po nosze, liczył, że może znajdzie cokolwiek co mogłoby naprowadzić go na potencjalnego podpalacza, jako lekarz miał zaś ułatwione zadanie, cały czas pozostając przy pacjencie i pilnując jego stanu.

Psychiatra powoli czuł się w tym miasteczku jak na jakiejś minie... szczególnie gdy zobaczył brata Martina w akcji. Gdy zaś obaczył reakcję ludzi, Henry po raz pierwszy zląkł się tego człowieka. " Żeby oderwać tłum od gaszenia pożaru trzeba mieć naprawdę wielki dar przekonywania..." Co prawda Henry nie chciał narażać się Bratu, jednak w takiej chwili nie mógł też zignorować tego co się działo. Kolejne zdjęcie, pięknie uwidoczniło modlącego się pastora i tłum ludzi klęczących z wiadrami z boku, na tle płonącego kościoła... Tak to zdjęcie przemawiało do wyobraźni...

- Ludzie, ugaśmy ten pożar a potem pomodlimy się o wybaczenie ! Jeśli ogień rozniesie się na miasto, czyż nie będzie to dowód jak grzeszni, leniwi i bezczynni jesteśmy w obliczu zagrożenia? Gdy dziecko tonie, to modlimy się nad brzegiem, czy wyciągamy je póki żywe, a potem składamy dziękczynne modły? - Henry celowo przywoływał aspekty religijne, co prawa nie był na tym polu lepszy niż pastor, ale tylko tego typu argumenty mogły trafić do jego szalonej trzódki. Henry był już pewien, że ma do czynienia z niesamowitym przypadkiem zbiorowej histerii, zbiorowego szaleństwa... może hipnozy. Cokolwiek to było, wygłuszało podstawowy atawizm człowieka - jakim była walka o przetrwanie. Jeśli ludzie przerywali gaszenie pożaru po to by się pomodlić... musieli być co najmniej zmanipulowani jeśli nie wprost szaleni. Zaś źródło owej manipulacji wydawało się oczywiste - Brat Martin.
Jedyne co pozostało Henremu to spróbować "wmówić" ludziom pewne fakty... ale wiedział, że stadko zostanie w każdej chwili zatrzymane, na każde skinienie Brata Martina, więc i do niego musiał uderzyć, po raz pierwszy nawiązując kontakt z tym niesamowitym człowiekiem.

- Bracie Martinie, Chwała Panu, który godzien jest modlitwy o każdej porze dnia i nocy, proszę pozwól ludziom zakończyć gaszenie a później wszyscy ukorzymy się przed gniewem pana...

Powiedział najkrócej i najprościej jak potrafił. W tym mieście rozgrywało się coś ... coś nieokreślonego ... ksiądz który powstrzymuje ludzi od gaszenia płonącego kościoła... podpalony najwyraźniej człowiek, Henry nie chciał być kolejnym, a obawiał się, że tłum zareaguje na każde skinienie pastora. Jeśli był w stanie oderwać ich od ratowania własnego życia i majątku - jakim było ugaszenie pożaru nim ten się rozprzestrzeni, to bez obaw mógł ich nakłonić do odebrania komuś życia, zniszczenia mienia czy czegokolwiek... "Jak on to robi?" - zastanawiał się w duchu, wiedząc, że gdyby sam próbował powstrzymywać ludzi przed gaszeniem pożaru w normalnym mieście, zostałby zlinczowany, nawet ze swoim darem przekonywania.
Skierował się też w stronę szeryfa, jemu też posyłając krótkie klik z aparatu. Był ciekaw jego zachowania, jako stróż prawa i porządku, bez dwóch zdań winien wspierać gaszenie pożaru...chyba że oddziaływanie Brata Martina dotknęło także Szeryfa... jego obecne zachowanie miało powiedzieć Henremu o wiele więcej niż ktokolwiek by przypuszczał.
 
Eliasz jest offline  
Stary 26-04-2010, 21:31   #15
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Bill Butcher wiedział czym jest ciężka praca. Zajmował się przeładunkiem w porcie tak długo, że te kilka godzin biegania z wiadrami i podawania ich z rąk do rąk nie stanowiło dla niego problemu. Gorszy był żar, który rozlewał się od strony płonącego kościoła. Nie pozwalał oddychać i powodował, że mimo zapadnięcia zmroku ciało Billa spływało potem. Gorszy od żaru był chyba jedynie dym. Na szczęście dzień, który niedawno się skończył, był słoneczny i dym unosił się wysoko w powietrze. Niemniej jednak to, co zostawało nad ziemią powodowało, że co rusz płuca wypełniały utrudniające oddychanie opary.
Bill Butcher nie oszczędzał ani sił. Pomagał tam, gdzie mniej zaprawieni w ciężkiej pracy fizycznej ludzie, powoli słabli. Dwoił się i troił, wiedząc, że każda chwila jest na wagę złota. Że może zdecydować o być, lub nie być miasteczka.
Kiedy ujrzał nadchodzących ludzi i wysokiego pastora prowadzącego ich w stronę płonącego kościoła poczuł przypływ sił i nową nadzieję. Teraz, kiedy pojawiły się posiłki, powinni zapobiec większemu nieszczęściu.
- Dobra nasza, ludziska! – rzucił do stojących obok niego ochotników. – Przyszli inni! Zaraz zagasimy ten pożar!

Kiedy jednak usłyszał słowa płynące z ust kaznodziei w pierwszej chwili nie uwierzył w to, co słyszy. Ale kiedy ludzie obok niego zaczęli klękać, pokorni głoszonemu słowu, zrozumiał, że nie ma innego wyjścia, niż pójść za ich przykładem.
Ten człowiek! ten wspaniały, dobry człowiek, chciał ich dobra. Chciał pokazać, że zeszli ze ścieżki praworządności, pogrążyli się w zepsuciu, a pożar jest karą zesłaną za obrzydliwości, jakich się dopuszczali. Bill uklęknął i razem z ludźmi zaczął się modlić, poruszony słowami pastora.

W połowie modlitwy dotarło do niego, co robi. Może to słowa mężczyzny zajmującego się rannym podziałały na niego, jak kubeł zimnej wody. Może zdrowy rozsądek lub wodzony upór. Zakończył modlitwę tubalnym i dobrze słyszalnym AMEN! i wstał z klęczek. Przeszedł kilka kroków stając obok lekarz, który pomagał wcześniej poparzonemu.

Bill spojrzał na ogarnięty pożogą dom Boży, na ofiarę pożaru – prawdopodobnie osobę duchowną i przypomniał sobie ślady po nafcie na jego ciele, a potem usłyszał, jak mężczyzna, którego w duchu nazywał doktorem, mówi kierując słowa do duchownego który przybył na pomoc.
- Bracie Martinie, Chwała Panu, który godzien jest modlitwy o każdej porze dnia i nocy, proszę pozwól ludziom zakończyć gaszenie a później wszyscy ukorzymy się przed gniewem pana...
Bill widział już, jak działają podobne sytuacje. Brał udział w strajku robotników w 1923. Zawsze potrzeba więcej osób, by poruszyć tłumy. By pokierować je tam, gdzie chce prowodyr. Nie było wątpliwości, że doktor, mógł stać się takim prowodyrem, takim głosem rozsądku.
Bill Butcher nie lubił takich sytuacji. Nie znosił tłumów. Szczególnie tłumów, w których zdecydowaną większość stanowili biali. Nie miał jednak wyboru. Postanowił poprzeć doktora:
- Ludzie – powiedział głośno. – Skończyłem się modlić i biorę się za gaszenie pożaru! Tam płonie dom boży, a ogień może spalić całe miasteczko. Jeśli uda nam się ugasić pożar jutrzejszy dzień będzie doskonałym dniem, by modlić się od wschodu do zachodu słońca, dziękując Bogu za ocalenie! Pastor, który uczył mnie słowa bożego zwykł mawiać, że praca jest najlepszą modlitwą! Ja mam zamiar się modlić gasząc kościół. Nie znam was ludzie, lecz jestem gotów ryzykować swoje życie, by ocalić wasze domy! Może byście przyłączyli się do tego i pracując modlili się tak, by Pan Zastępów nas usłyszał.

Potem ruszył do opuszczonego kubła i śpiewając głośno znany psalm rozpoczął gaszenie. Liczył na to, ze słowa doktora i jego działanie pociągną do akcji ludzi. Miał tylko nadzieje, że się nie przeliczył.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 26-04-2010 o 22:24.
Armiel jest offline  
Stary 27-04-2010, 20:57   #16
 
Mr.Johnny's Avatar
 
Reputacja: 1 Mr.Johnny nie jest za bardzo znany
Zmęczenie dotkliwie doskwierało Peterowi chciał zrobić sobie krótką przerwę i przeanalizować sytuacje w jakiej się znalazł.Miał szczęście właśnie nadciągało "wsparcie" imigrantów ,które okazało się bardzo pomocne oczywiście do czasu przybycia pastora Martina.Gdy pastor zaczął się modlić tłum zdawał się zahipnotyzowany klękali prawie wszyscy.
-Cóż jeśli wszedłeś między wrony-pomyślał Peter klękając.Szybko zmówił Zdrowaś Mario i Ojcze nasz a następnie zaczął rozmyślać-Ksiądz w nafcie i płonący kościół to nie przypadek pytanie kto miałby interes w spaleniu kościoła?Zaraz zaraz ta kobieta z aparatem to nie jakaś amatorka aparat też jakiś lepszy,cały czas zmieniała kąt to podchodziła bliżej to dalej na pewno dziennikarka.Kobietom w tym zawodzie ciężko czyżby zamiast szukać sensacji postanowiła jedną zrobić?Chociaż gdy zobaczyła spalonego księdza była naprawdę przerażona albo przynajmniej dobrze udawała.Nie można też zapomnieć o mieście pełnym fanatyków religijnych którzy zamiast gasić pożar wolą modlić się o przebaczenie. Klecha ma posłuch wystarczyło by słowo a spalili by całą wieś poza tym w pożarze też spalił się jakiś ksiądz czyżby chciał wygryźć konkurencję?-Z rozmyślań wyrwało go przemówienie lekarza a zaraz po nim czarnego narazie postanowił się nie mieszać,siedzieć cicho i podążać za tłumem wcielić się w rolnika.Już raz dziś interweniował miał nadzieje,że nie o jeden raz za dużo.
 
Mr.Johnny jest offline  
Stary 30-04-2010, 20:18   #17
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
Greg odetchnął z wielką ulgą, widząc, że jego działania nie poszły na marne, a tłum ochoczo zareagował gaszenia pożaru, który wybuchł jeszcze przed chwilą. Już miał się zrywać z resztą imigrantów, gdy na twarzy pastora Martina dostrzegł chwilowe... zadowolenia tą sytuacją? Nie... musiało mu się przewidzieć. Jak pastor mógł się cieszyć z poparzonego człowieka i spalonego kościoła? Tyle, że... widział dokładnie. Przez krótką chwilę, ale widział. Z zawodu był policjantem dochodzeniówki, toteż musiał być wyczulony na takie pojedyncze poszlaki. Wtedy też uderzyła w niego myśl, że pastor tak naprawdę tworzy swój własny, nowy świat. Świat grzechu i zła, w którym tylko On jest wybawieniem dla innych.
Nie było jednak teraz czasu, aby roztrząsać tą sprawę. Mieli na głowie zupełnie inne problemy, takie jak palący się kościół, toteż Greg ruszył z resztą tłumu starając się trzymać dośc blisko pastora. W końcu to on przewodził całej tej akcji. Jednakże i tutaj napotkał coś niezrozumiałego dla siebie. Po co pastorowi ochroniarze? Aż tak się bał o swoje życie? Przed kim miałby się niby bronić? Przed tłumem łaknących wiary owieczek? To wszystko wywoływało u niego coraz gorsze odczucia i sprawiało, że miał jak największą chęć znaleźć mechanika i zwijać się jak najszybciej z tego miejsca.


Gdy zdołali dotrzeć do palącego się kościoła, pierwszym co ujrzał Greg był łańcuszek ludzki, którzy zaczynali już gasić pożar. Dobrze, że przynajmniej oni potrafili zareagować tak jak należy. Greg zbierał się powoli, by chwycić za jedno z wiader, jednakże wtedy nastąpiło coś, czego na pewno się nie spodziewał. Lud zamarł na moment, wsłuchując się w słowa pastora, by po chwili zacząć się modlić. Modlić się do cholery przy płonącym kościele! Greg widział już sporo rzeczy. Ludzi którzy potrafili nawet nie mrugnąć okiem po zabójstwie człowieka, jednakże w normalnym mieście ludzie popukaliby się w łeb i wrócili natychmiastowo do gaszenia pożaru. Greg nie miał jednak zamiaru wychylać się przed szereg. Nie w głowie było mu też ogłaszanie swojego zdania, tak jak to uczynił mężczyzna, który dzierżył teraz w swojej łapie aparat. Greg postanowił, że nie będzie padał na kolana i wznosił modłów. Nie był teraz na to czas. Jeśli tłum chciał się modlić, to niech się modli. Ich wybór. Greg wyczuwał jednak, że jeśli na miejsce pożaru przybiega najpierw pastora, a dopiero później burmistrz, lub ktokolwiek z władz miasta - to znak, że w mieście rządzi ktoś inny, niż typowy, zachłanny polityk. Tak więc, postanowił, że przemknie się jakoś wśród tłumu, by nie zostać wytkniętym jako "bezbożnik", który wcale nie jest lepszy od tych zepsutych władz.

- Ciszej... nie teraz... - Rzekł spokojnie do Henrego, zajmując miejsce blisko niego. Spodobał mu się przez to, że jako jedyny postanowił w przerwać modlitwę pastora. Z jakim tylko skutkiem? Greg dyskretnym gestem głowy, wskazał mu pastora otoczonego przez czterech krępawych ludzi. Jak się domyślał, nie służyli mu zapewne tylko do dobrej prezencji, a spotkanie z nimi nie mogło się skończyć dla nikogo dobrze. Przykro byłoby widzieć mężczyznę z aparatem, który dostał w jakiejś uliczce New Caanan porządny oklep, tylko za to, że chciał zareagować na dziejący się tu proceder. Greg zdawał sobie zbyt wielką sprawę, jak mogło się skończyć zadzieranie z pastorem, który z miłosierdziem miał bardzo mało wspólnego. Określiłby go raczej mianem "Bożego bicza na grzeszników".
 
Araks3 jest offline  
Stary 01-05-2010, 14:51   #18
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Koc okrył poparzonego mimo to on nie przestawał się trząść.
W dzień skwar był nieprzeciętny, a teraz ogień rozgrzewał wszystko, ranny był jednak w malignie i nic nie mogło mu pomóc. Kathy pozostawała nadzieja, że ciepły pled przyniósł mu chociaż odrobinę ulgi. Przybyło więcej ludzi, to świetnie, pożar powinien w miarę zgrabnie zostać opanowany, a cały ten koszmar mógł się szybko zakończyć.

Próżny trud, płonne nadzieje. Z oniemiałą buzią panna Gardner wpatrywała się charyzmatycznego kaznodzieje i ludzi, którzy porzucili gaszenie ognia. Katharine nigdy nie widziała czegoś takiego, kolana poczęły się pod nią trząść, a ręce zaciskał w pięść. Miała przemożną ochotę ulec temu wpływowi, upaść i modlić się razem z nimi. Od kompletnego zgubienia ani chybi uratowała jej sceptyczna cząstka duszy odziedziczona po pułkowniku Josephie oraz słowa lekarza.

Poczuła się nagle strasznie małą dziewczynką w dużym przerażającym lesie. Nie wiele miała styczności z fanatykami, ale wiedziała co potrafi rozgniewany tłum; nie raz i nie dwa widziała protesty pod bankrutującymi fabrykami i nie raz i nie da przeradzały się one w krwawe zamieszki. Ale wtedy zawsze były kordony policji, a w wyjątkowych przypadkach nawet gwardii narodowej.
Drżącymi dłońmi schowała aparat i przesunęła się jeszcze bliżej rannego, ku mężczyznom, którzy go otaczali. Najwyraźniej byli zamiejscowi, tak jak i ona.
- Trzeba by go przenieść w jakieś bezpieczne miejsce, można użyć drewnianych drzwi zamiast noszy.

Pohamowując szczekanie zębów wyszeptała do lekarza opanowującego tłum. Niewątpliwie był potrzebny poparzonemu, niestety był chyba też potrzebny by ugasić pożar.

Katharine Gardner z każdą sekundą czuła, że coraz bardziej chce jej się płakać, małej owieczce otoczonej przez wilki.
 
Nadiana jest offline  
Stary 02-05-2010, 02:40   #19
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
WSZYSCY
Modlitwę i mowę pastora próbował zakłócić jeden z nowo przybyłych. Słowa jego mimo, że racjonalne i słuszne nie przebiły się przez wypowiadane coraz głośniej słowa brata Martina. Ludzie zgromadzenie na placu dalej klęczeli przed płonącym kościołem. Nikt, nawet ci będący najbliżej lekarza, nie zwrócili uwagi na jego mowę. Ani na moment nie przerwali cichej modlitwy i dalej wsłuchiwali się w głos pastora.
Z podobną reakcją spotkała się przemowa drugiego z odważnych mężczyn, którzy nie mogli patrzeć na przejaw jawnej głupoty, czy wręcz szaleństwa. Nikt, kompletnie nikt nie zwrócił na ich słowa uwagi. Zdawało się, że nawet sam pastor Martin pozostał głuchy na ich wołanie.
Wokół szalał pożar, a płomienie unosiły się coraz wyżej ku niebu.
Pastor Martin ściskając w ręku Biblię nie przerwał ani na chwilę swojej, o zgrozo, płomiennej mowy.
- Panie widzimy nasz grzech i klęcząc przed Tobą. Prosimy Cię wybacza nam prostaczkom.
- Wybacz nam! - odkrzyknęło kilku z klęczących.
- Bracia w swym zaślepieniu nie widzimy jak bardzo bluźniliśmy przeciw Panu. Czyż Pan nie ostrzega na na każdym kroku:
„Kiedy pożar ogarnie świątynię bóstw drewnianych, pokrytych złotem i srebrem, wtedy kapłani sami ratują się ucieczką, a bóstwa płoną w ogniu jak drewniane belki.” - Księga Barucha 6'54
W naszym zaślepieniu upadaliśmy na twarze przed fałszywym bogiem, czczonym przez fałszywego kapłana. Teraz Pan daje nam szansę na naprawę naszych czynów. W swym wielkim miłosierdziu zsyła nam oczyszczający ogień. Ogień, który swym żarem wypali nasz grzech i zniszczy nieprawość.
„Albowiem Tyś, Boże, nas doświadczył, badałeś nas ogniem, jak się bada srebro” - Ps 66'10
Oczyść nas o Boże miłosierny i wypal w nas wszelką nieprawość i nieczystość. Niech nasz grzech spłonie w ogniu Twej miłości.

Henry Williams
Henry nie mógł uwierzyć w to co widzi. Nikt, kompletnie nikt, nie zwrócił uwagi na jego słowa. Ludzie jak zahipnotyzowani wpatrywali się w pastora i modlili się wznosząc ręce do nieba, a blask buchających płomieni oświetlał ich twarze.
Gdy Henry zwrócił się bezpośrednio do pastora, wtedy stało się coś nierzeczywistego. Nagle wszystko wokół zaczęło okrywać się nieprzeniknionym mrokiem. Po chwili ludzie wokół doktora zniknęli w nieprzeniknionej czerni, a w następnej nawet płonący kościół przepadł w mroku. Nagle z góry padło na Henry'ego nierealne białe światło. Przypominał to teatralną scenę, gdy w czasie spektaklu jeden z aktorów ma wygłosić ważny monolog. Wtedy to oświetleniowiec przygasza wszystkie reflektory, a jeden silny kieruje bezpośrednio na aktora. Podobnie było i teraz. Z tą różnicą, że sceną był główny plac w New Canaan, a aktorem psychiatra Henry Williams. Nagle z mroku wyłonił się brat Martin. Uśmiechnięty i pogodny zbliżał się w stronę doktora. Henry stał jak sparaliżowany. Nie mógł nawet odwrócić głowy. Musiał wpatrywać się w pastora.
- Zgrzeszyłeś synu! - wrzasnął nagle brat Martin, a jego twarz zmieniła się niespodziewanie z miłej i sympatycznej w twarz iście diabelską. Jego oczy ślniły czarnym blaskiem, a jego twarz wykrzywił grymas wielkiej wściekłości i nienawiści.
- Patrz synu na swój grzech i żałuj!

Henry nagle znalazł się w swojej starej szkole. Stał pośród szkolnych ławek i widział samego siebie z przed lat. Dokładnie pamiętał tę scenę. I wiedział co się zaraz wydarzy. Wraz z kiloma kolegami naśmiewał się z klasowego kolegi, który wyglądem przypominał wystraszonego królika. Wystające siekacze i wyłupiaste oczy, mogły budzić tylko właśnie to jedno skojarzenie. Wyzwiska i kuksańce leciały w stronę przerażonego Jeffreya O'Donella. Po chwili chłopak wybuchnął płaczem, co stało się tylko wodą na młyn oprawców. Jeszcze bardziej zaczęli szydzić z mięczaka i tchórza.
Po chwili Henry znowu znalazł się w innym miejscu. Tym razem był to mały pokój dziecięcy. Na łóżku siedział przerażony Jeffrey O'Donell. Płakał. Miał opuchnięte oczy i zasmarkany nos. W dłoni ściskał wielki rewolwer ojca, który był policjantem. Henry patrzył jak czternastoletni chłopiec podnosi broń i przyciska lufę do skroni.
Nagle powietrze przeszywa huk wystrzału, a mózg i krew dziecka zabryzgują całą ścianę dziecięcego pokoju.
- ZABIŁEŚ GO! - wrzeszczy brat Martin, którego twarz znajduje się tuż przy twarzy Henry'ego.

Oniemały Henry wpatruje się ze łzami w oczach na płonący kościół i modlącego się brata Martina. W myślach przypomina sobie historię Jeffrey O'Donella, który pewnego dnia nie przyszedł do szkoły. Po dwóch dniach nieobecności klasowej gapy, nauczycielka poinformowała ich, że Jeff wyjechał z do innego miasta wraz z rodziną. Teraz Henry wiedział, że to było kłamstwo. Poznał okrutną i bolesną prawdę.

Bill Butcher
Odważne słowa lekarza zachęciły Billa do tego, by także on zareagował. Jednak ku jego wielkiemu zdziwieniu nikt z obecnych nie zwrócił na nich uwagi. Tłum mężczyzn i kobiet klęczął przed płonącym kościołem i modlił się żaliwie. Bill poza krótką przemową, chciał także pobudzić ludzi do działania i ruszył dalej do pracy. Chwycił porzcone przed chwilą wiadro i ruszył w stronę płonącej świątyni. Nieuszedł dwóch kroków, gdy wszystko wokół nagle zalało się atramentową czernią. Bill stał kompletnie zdezorientowany. Wszystko zniknęło, ludzie, miasteczko, płonący kościół. Wtedy ujrzał nagle wyłaniającego się z mroku brata Martina. Na jego ustach gościł błogi i jakże sypmatyczny i miły uśmiech. Patrzył w stronę Billa i nagle wrzasnął na całe gardło:
- Zgrzeszyłeś synu! - jego głos brzmiał niczym dzwon i przenikał do szpiku kości. A jego twarz zmieniła się nie do poznania. Oczy stały się czarne jak noc. Jego usta wykrzywiły się w pełnym nienawiści grymasie.
- Patrz synu na swój grzech i żałuj!

Nagle Bill znalazł się w ciasnym ulicznym zaułku. Rozponał to miejsce to była jego dzielnica. Widział siebie i Tom Wodda. Mieli po kilkanaście lat. Bill dokładnie wiedziła co się zaraz stanie. Tak właśnie wyglądał ich pierwszy napad rabunkowy. Zaplanowali go bardzo starannie. Wiedzieli, że za kilka chwil będzie szedł tędy listonosz. Jego torba oprócz listów, zapewne będzie pełna pieniędzy. Gdy pojawił się listonosz obaj chłopcy skoczyli do niego i kilkoma ciosami powalili na ziemię. Wszystko przebiegło o wiele sprawniej niż się można było spodziewać. Mężczyzna nawet nie pisnął. Tom pewnie wyrwał mu torbę i zaczął uciekać. Bill stał jeszcze chwilę przy mężczyźnie, dopóki Tom nie krzyknął:
- Na co czekasz? Uciekamy!
I uciekli.

Zmiana otoczenie nastąpiła równie niespodziewnie jak za pierwszym razem. Teraz Bill stał w małej kuchnia. Przy stole siedział mężczyzna w którym Bill rozpoznał napadniętego listonosza. Lewa część jego twarzy wyglądała jak gumowa maska. Rozlazła i pozbawiona czucia. Do kuchni weszła jakaś kobieta. Stanęł koło męża i patrząc mu prosto w oczy spytała cicho.
- I co my teraz zrobimy Rajmund?
- Niehhhiem – wybełkotał mężczyzna.
Na poczcie powiedzieli mi, że nawet odszkodowanie ci się nie należy, bo śledztwo wykazało że to była ponikąd twoja wina.
Mężczyzna tylko spuścił głowę, a po jego policzku spłynęła łza.
- To była wasza wina! – krzyknął pastor Martin.

Bill wrócił do świadomości. Stał obok palącego się kościoła, a w dłoniach ściskał puste wiadro.

Peter Franks
Peter postanowił się nie wychylać, dość miał swoich problemów, by jeszcze pakować się w kolejne. Fakt, że zaprzestanie akcji gaśniczej i rozpoczęcie modlitw było dziwne, ale ważniejsze było własne bezpieczeństwo. Franks dawno się nie modlił, ale słowa same pojawiły się w jego pamięci. Może to wpływ ludzi, którzy go otaczali, a może dały o sobie znać lata jakie spędził w domu dziecka pod opieką troskliwych sióstr, które wbiły mu różne religijne formułki do głowy. Jaka by nie była prawda, faktem było, że gangster zaczął naprawdę żarliwie modlić się. Jego myśli popłynęły ku sprawą wyższym i musiał przyznać sam przed sobą, że jeszcze nigdy nie czuł się także dobrze jak w tej chwili. Opuściły go wszystkie troski i zmartwinie, a w duszę i umysł wlał sie błogi wręcz spokój.

Gregory Altan
Greg nie mógł uwierzyć w to co widzi tłum ludzi nagle padł na kolana i zaczął się modlić. To było wręcz niewiarygodne, istne szaleństwo. Mimo to Greg wolał nie rzucać się w oczy, ale także nie uległ zbiorowemu szaleństwu. Dyskretnie zbliżył się do lekarza, który starał się przemówić ludziom do rozsądku. Półszeptem zwrócił się do niego. Ten jednak wpatrywał się w pastora, a po chwili padła na kolana i ku zdziwniu Grega zaczął się modlić.
- Co to ma do cholery być? - pomyślał.
Wszystko wyglądało nierealnie i niezrozumiale.
Detektyw był kompletnie rozbity. Po chwili zdał sobie sprawę, że jako jedyny nadal stoi, gdy cała reszta już klęczy. Nawet murzyn, który także jeszcze chwilę temu chciał zmusić tłum do pracy.
Greg spojrzał na pastora, który nieprzerwanie wygłaszał płomienną mowę. Ich spojrzenia skrzyżowały się i detektyw poczuł na sobie wielki ciężar tego wzroku. Pastor wpatrywał się wprost w niego. I wtedy Greg usłyszał jak ktoś szepce mu do ucha:
- Módl się bracie!
To był głos pastora Martina.

Kathrine Gardner
Kathy strasznie się bała. Bała się ognia, bała się zebranego tłumu i bała się szaleństwa jakie ogarnęło ludzi za sprawą brata Martina. Ten człowiek powstrzymał ich przed ugaszeniem pożaru, to było niewiarygodne. Dziewczyna jednak nie zapomniała jednak w tym całym szaleństwie jest ktoś kto potrzebuje ich pomocy. Podbiegła do poparzonego człowieka i szczelnej okryła go pledem. Miała nadzieję, że to mu pomoże, choć widać było że mężczyzna trzęsie się z zimna mimo panującego upału. Jego stan był ciężki, a jedyny człowiek który mógłby mu pomóc najpierw wygłosił mowę, a chwilę później upadł na kolana i modlił się wraz z innymi.
To nie miało żadnego sensu. To szaleństwo. Pobożna wioska New Cannan w jednej chwili zmieniła się w siedlisko szaleńców. Dziewczyna szczękając zębami znaleźć pomoc u ludzi, którzy tak jak ona przyjechali dzisiaj do miasteczka. Nikt jednak nie przyszedł jej z pomocą wszyscy pogrążyli się w modlotwie. Tylko ona i jeszcze jeden mężczyzna stali pośród tłumu modlących się ludzi. Nagle jej wzrok spotkał się ze wzrokiem pastora Martina. Wysoki duchowny wpatrywał się w nią intensywnie, a pod jego spojrzenie dziewczyna poczuła się jak mała dziewczynka skarcona przez ojca. Tuż przy uchu usłyszała uspokajający szept:
- Módl się z nami córko, jemu już i tak nie pomożesz.
Gdy Kathy uświadomiła sobie, że szepcący jej do ucha głos należał do brata Martina, przeraziła się jeszcze bardziej. Pastor nadal jednak stał od niej w odległości dwudziestu metrów i uśmiechał się promiennie.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 02-05-2010, 11:23   #20
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Z oślim uporem, wbrew rozsądkowi i postępowaniu tłumu Bill Butcher przerwał modlitwę i wznowił akcję ratowniczą. Nie było już jednak łańcucha rąk ,który był w stanie stworzyć potrzebny sznur od źródła wody do płonącego kościoła.
Bill zacisnął masywne szczęki i wziął dwa puste cebry. Półbiegiem rzucił się w stronę pompy, podstawił wiadro i zaczął silnymi, energicznymi ruchami ramienia napełniać ceber. Jeden a po ni drugi. Niosąc ostrożnie oba kubły podszedł do pożaru i wylał ich zawartość na płomienie.
Dało to mizerny efekt. Lecz Bill nie poddawał się. Jak nigdy nie poddawał się na ringu, kiedy przeciwnik spuszczał mu łomot. Schwycił znów wiaderka, podbiegł do pompy, napełnił je i ruszył w stronę pożaru. Liczył na to, że ludzie przerwą modlitwę, że posłuchają słów rozsądku „doktora” i wezmą się za gaszenie pożaru.
Co prawda, dzięki namowom Billa na początku akcji gaszenia pożaru polali dachu i ściany okolicznych budynków wodą, lecz Bill nie miał pewności, czy to wystarczy. Czy żar bijący od trawionego ogniem domu bożego nie wysuszy wilgoci. A wtedy kilka iskier obróci te miasteczko zamieszkałe przez durni w popiół.

Wylewał właśnie drugie wiadro z drugiego „kursu” po wodę, kiedy nadeszła ta .. wizja. To wspomnienie.

Napad na listonosza.

„Ale przecież to było kłamstwo! – pomyślał Bill – To się nigdy nie zdarzyło! Nigdy! Zawsze, od dwunastego roku życia, pracował ciężko w porcie przy rozładunku. Nigdy nikomu niczego nie zabrał!”

Ale w chwile po tym naszło kolejne wspomnienie. Zabawne, jak staramy się zapominać o tym, o czym nie chcemy pamiętać, jak wypieramy to ze swojej świadomości złe obrazy wypełniając ją wymyślonymi wspomnieniami.
Były ten i jeszcze dwa inne napady. Bill przypomniał sobie, jak to się odbywało. Był młody, głupi, siostra chorowała i potrzebowali pieniędzy na lekarstwa i opał na zimę. Bill miał jednak wystarczająco dużo silnej woli, by porzucić tą ścieżkę donikąd. Wiedział, że robił źle, a w głębi duszy był dobrym człowiekiem. Wrażliwym na krzywdy innych. Dlatego robił teraz to co robił, nie zważając na podłe wynagrodzenie. Wszak czarnoskórzy nie mieli pieniędzy.

Pastor Martin wygląda w jego ... wizji jak wysłannik Diabła. To zło wymalowane na twarzy. To przerażające spojrzenie bezdusznych, czarnych jak smoła oczu!

Bill ocknął się trzymając w rękach puste wiadro. Głowa pulsowała mu tak, jak po ciosie Toma „Młotorękiego” podczas walki o finał w 1925. Tylko wtedy wiedział, że to cios przeciwnika z ringu pozbawił go zwycięstwa. Teraz nie miał pojęcia, co się stało. Był skołowany i zszokowany, ale świadomość nierealności "wizji" jeszcze nie przedarła się do niego w pełni.

Bill spojrzał na pusty kubeł trzymany w rękach, na palący się kościół i odwracając wzrok na klęczących ludzi złowił sylwetkę Martina górującą nad tłumem.
Wiedział już, że wyróżniając się na tle innych – on czarnoskóry! – niewiele zyska. Był jedynie „Nigrem”, „czarnuchem”, „smoluchem” lub „brudasem” – bo tak traktowała ciemnoskórych większość białych obywateli Stanów.
Jeśli chciał porozmawiać z Rosie i wyciągnąć ją z rąk tego czarnookiego diabla w szatach duchownego musiał grać. Grać swoją rolę czarnego durnia i grzesznika, tak jak chciał Martin – jak często odgrywał ją pracując nad kolejnymi sprawami w zaułkach Frisco.

Jęknął głośno i odrzucił wiadro w płomienie.
- Wybacz mi ojcze! bo zgrzeszyłem – wykrzyczał wyjątkowo głośno słowo ojcze i padł na suchą ziemię składając ręce do modlitwy.

Potem modlił się głośno, wykrzykując słowa w stronę płonącego kościoła.
W myślach jednak układał inne słowa modlitwy. Modlił się do Boga o siłę, by udało mu się dostać do Rosie. Modlił się o silę dla innych, by przejrzeli na oczy i ujrzeli prawdziwe oblicze Martina, tak jak i on miał to okazję zobaczyć.

Żar płonącego budynku wyciskał mu łzy z oczu.
Wyglądał teraz jak skruszony winą grzesznik, płaczący nad swoim losem. Czy płonący kościół był pomocą dla niego? Czy to tylko przypadek?

Bill nie wiedział. Klęczał w pyle i modlił - w myślach jednak powoli kształtował mu się plan działania.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 02-05-2010 o 20:20. Powód: literówka
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172