04-05-2010, 02:35 | #21 |
Reputacja: 1 | Mendoza spadł jak manna z nieba. Gdyby nie jego pomoc chłopakowi z pewnością udałoby się uciec. Podczas wciskania młodzieniaszka w bruk, Marlon wygłosił formułkę. Dudnienie serca brzmiało w uszach jak bęben. Sierżant całkiem szybko rzucił trochę światła. Podejrzany - Allan Booker, uzbrojony dil i rabuś. Jeden z głowy. Spragniony Marlon pożegnał się z Mendozą i wsiadł do samochodu. Odprawa u Papy, reszta chyba już tam jest. W drodze zatrzymał się tylko po dwie butelki wody mineralnej. Z głośników dobiegała piosenka z nieoznaczonej płyty. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GUcXI2BIUOQ[/MEDIA] Nucąc pod nosem, Marlon myślami wracał do sprawy. Uzbrojony, ucieka. Zabójca zostawia ślady. Nieletnia z dobrego domu. Poszatkowana, fikuśny znak. Mściciel? Jeśli Booker jest częścią, to gra w roli... Podpuchy? A może czujki? Czystą wodą spłukał gęstą od wysiłku ślinę do pustego żołądka, który zaczyna domagać się śniadania. Na spotkanie dotarł wraz z tyknięciem wskazówki zegara. Gdy Stary skończył monolog, Clause podjął swój. Marlon spisał listę świadków, którzy muszą być przesłuchani. Tak czy siak trzeba czekać na wyniki z labów. Grand zapisał dziwną rozmowę na tablicy: Cąr z tap einei beican tew anęic iz diwe sual ciz diwę icno! Gdy skończył i usiadł, śliniąc się do Kingstone, Marlon wstał. - Mamy jeńca, który kręcił się przy taśmach i już miał zwiać. - zapisał nazwisko na tablicy: Alan Booker, prochy,pistolet, rozboje. Po za tym, żadnej rewolucji ode mnie. Villain przebiegł kilka razy wzrokiem po literach zapisanych przez Clause'a i zapisał pod spodem to co udało mu się rozszyfrować. - On cię widzi Clause widzi cię nawet na ciebie nie patrząc - przeczytał cicho, po czym usiadł na swoim miejscu. Po rozprawie, Grand zaproponował, krótko mówiąc, spotkanie. Marlon wyminął bez słowa grupkę funkcjonariuszy i pojechał do domu. Kot powitał go głośnym miauknięciem. W mieszkaniu panował zapach "snu" jakby to powiedziała Agnese. Marlon domknął nogą drzwi, ręce mając zajęte siatkami z zakupami. Nałożył kocurowi whiskasa, nalał sobie do szklanki czerwonego wina i zasiadł przed komputerem. Wysłał tylko krótką wiadomość do siostry. "Cienzki dzien, zadzwon "
__________________ moja postać =/= ja // Tak, jestem kobietą. |
04-05-2010, 04:40 | #22 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Niedziela, 4 września 2011r, 14.00 AM, New York City, Siedziba Główna Wydziału Specjalnego N.Y.P.D. Rozmowa z szefem wiele wyjaśnił Walterowi, jeżeli chodzi o dziwne zaangażowanie Mac Nammary w sprawę. Detektyw wiedział, że nie ma nic gorszego jeżeli człowiek jest osobiście zainteresowany sprawą. Mimo to postanowił to przemilczeć i nie czynić żadnych uwag przełożonemu. W niedługim czasie zjawili się kolejni detektywi. Kapitan zaczął odprawę, ale widać było że jest przybity całą sprawą o wiele bardziej niż powinien. Lakonicznie przywitał się ze wszystkimi po czym rozkazał: - Mówić po kolei, co kto zauważył. Ku zdziwieniu wszystkich, a zwłaszcza Waltera, pierwszy podniósł się Clause. Najwyraźniej chciał mieć czym prędzej za sobą żmudne przedstawianie suchych faktów z sekcji. MacDawell na szczęście miał swoje źródło informacji i nie musiał polegać na tym skacowanym gościu. Mimo to z uwagą skupił się na informacjach przekazywanych przez Clause'a. Z każdym kolejnym słowem Walter był przekonany, że gdyby nie znajomość z Robertem niewiele, by się od Granda dowiedział. Odczekał jednak do końca jego przemowy i dopiero wtedy wstał. - Jeśli można szefie – rzekł nie zwracając uwagi na skacowanego kolegę – Detektyw Grand pominął kilka jakże ważnych szczegółów. Po kolei. Po pierwsze do listy podejrzanych można dopisać także grabrzy, patologów i osoby mające dostęp do profesjonalnych środków do mycia zwłok. Takim właśnie preparatem umyto zwłoki Annie Watterman. Po drugie nasz szanowny kolega był uprzejmy pominąć także to, że na języku ofiary stwierdzono obecność jakieś substancji chemicznej. Teza o podaniu narkotyków, bądź leków jest bardzo prawdopodobna. Na szczegóły musimy jednak poczekać do chwili, gdy będą znana wyniki analizy. Poza tym u ofiary znaleziono także świeży tatuaż. Pochodzący sprzed kilku dni. Wstępna analiza nie pozwoliła stwierdzić, czy został wykonany za życia czy już po śmierci ofiary. Tatuaż ów przedstawia owal przypominający jajko z kiełkujaca rośliną w środku. To także może mieć duże znaczenie. Tak jak powiedział kolega Grand z ciała ofiary została spuszczona krew w sposób iście profesjonalny i z użyciem specjalistycznego sprzętu. Z naszej listy możemy więc chyba skreślić rzeźników i chirurgów amatorów. Walter posłał Clause'owi szyderczy uśmiech, mający mu dać jasno do zrozumienia co myśli o jego pracy, piciu i ogólnie o jego zachowaniu. - Ktoś kto dokonał tego czynu, jest nie tylko pozbawionym emocji psychopatą, ale także wysokiej klasy specjalistą. Poćwiartowanie zwłok, sposób w jaki były one przetrzymywane po śmierci świadczą o tym bardzo dobitnie. Człowiek ten zabił, a następnie umył dokładnie ciało, spuścił krew i poćwiartował z zimną krwią młodą dziewczynę. Zwłoki zostały podrzucone do zaułka. Dlaczego akurat tam? Narazie nie wiemy. Nie wiemy także jaka była bezpośrednia przyczyna śmierci Annie Watterman. Mam nadzieję, że szczegółowe badania pozwolą nam to ustalić. Walter spojrzał na tablicę na której zapisywał kolejne swoje spostrzeżenia i uwagi. I nagle coś go poraziło. Spojrzał na dziwny napis jaki umieścił na niej Clause. Początkowo nie zwrócił na niego uwagi. Raczej traktował to jako pijacki bełkot, a nie poszlakę w sprawie. Teraz jednak gdy dotarł do niego sens wiadomości, przeraził się nie na żarty. - Coś tu jest kurwa nie tak. - pomyślał. Nie dał jednak nic po sobie poznać i rzekł: - Cąr z tap einei beican tew anęic iz diwe sual ciz diwę icno! Clause to nie jest żaden obcy język. To zwykły angielski. Spójrz. Walter zaczął oddzielać odwrócone słowa. Po chwili zapisał na tablicy pełne brzmienie zdania i odczytał je: - On cię widzę i Clause widzi cię nawet na ciebie nie patrząc. To właśnie dlatego tak bardzo Walter się przeraził, gdy dotarł do niego ukryty sens wiadomości. Przypomniał słowa, które słyszał na korytarzu. To było to samo zdanie. - On cię widzi Walterze. Widzi cię, nawet na ciebie nie patrząc. To było niemożliwe. Walter nie podzielił się z kolegami tym, że on także usłyszał takie zdanie. Zamiast tego rzekł: - Trzeba jak najszybciej ustalić kto do ciebie dzwonił Clause. - Wydam odpowiednie dyspozycje po odprawie – rzekł kapitan – Teraz kontynuuj MacDawell i powiedz w końcu co ustaliłeś, zamiast wytykać zaniedbania Granda. Widzisz, że chłop ma ciężki dzień. Nie wszyscy są tak perfekcyjni jak ty. - Tak jest panie kapitanie – skarcony Walter przeszedł na bardziej służbowy ton -Wracając do sprawy. Przesłuchałem ojca dziewczyny. To bardzo spokojny i rozważny człowiek. Bardzo chłodny, nie okazujący prawie żadnych emocji. Dłuższa obserwacja pozwala dostrzec, że przeżywa on bardzo śmierć córki. Jego surowe wychowanie nie pozwala mu jednak na publiczne okazywanie emocji. Z jego słów wynika, że Annie to było cudowne dziecko. Uczynna, pełna życie. Uczyła się świetnie, a w wolnych chwilach pomagała w szpitalu jako wolontariuszka przy dzieciach z chorobą nowotworową. Miała niewielkie grono przyjaciół i raczej nie była typową nastolatką. Nie lubiła imprezowych próżniaków. Od ich towarzystwa o wiele bardziej wolała lekturę i modlitwę. Po prostu cud dziewczyna... - MacDawell ten sarkazm mógłbyś sobie darować – skarcił go ponownie kapitan Mac Nammara. - Oczywiście panie kapitanie. Wydaje mi się jednak, że pan Watterman nie znał dobrze swojej córki. Mimo tego, że zapewniał mnie, że nie miała ona przed nim żadnych sekretów. Pan Watterman bardzo dużo pracuje i niewiele przebywa w domu. Już samo to rzuca pewien cień podejrzenia, że nie był ze mną do końca szczery. Na tym etapie śledztwa nie mogłem więcej drążyć tego tematu, tym bardziej że nie mam żadnych dowodów na to, że nie powiedział mi całej prawdy. Dalsze przesłuchania powinny nam więcej powiedzieć o tym jaka była Annie Watterman. Walter odwrócił się i na tablicy narysował symbol spirali jaki znaleziono przy zwłokach dziewczyny. - Podwójna spirala jest przede wszystkim symbolem równonocy, czyli zrównania dnia z nocą. Spytany jest już i starożytnych celtów, ale występuje także w innych kulturach. Jest to także jeden z najstarszych symboli spirytuistycznych. Oznacza także często równowagę pomiędzy dobre i złem. Dlaczego morderca użył tego symbolu, nie wiemy. Jasne jednak jest, że zostawił nam zaszyfrowana wiadomość i liczy na to, że mu ją rozwiążemy. Musimy powstrzymać tego szaleńca, gdyż on nie przestanie zabijać dopóki jego przesłanie nie zostanie wykrzyczane na cały świat. Tym bardziej, że z tego co mówi Clause mamy już niestety dwie ofiary. Walter skończył i usiadł na swoim miejscu. Z niecierpliwością czekał na relacje innych, zwłaszcza te z miejsca zbrodni. Usiadł wyjął swój notes i upił łyk gorącej kawy. Gdy odprawa się skończyła i cały zespół śledczy wychodził z pokoju narad, Clause powiedział: - Słuchajcie i co robimy? Mam propozycje. Niedziela i tak zjebana, więc może pojedziemy do mnie. Obgadamy wszystko co udało nam się do tej pory zebrać. Pomyślimy co dalej, napijemy się drinka i zagramy w bilard. Albo obejrzymy jakiś dobry film. W prawdzie mam tylko Whisky i światło w lodówce ale możemy zamówić coś u Harrego. To świetna Pizzeria. Co wy na to? - Nie wiem, czy wiesz Clause ale wymianie informacji i zebraniu dowodów służy właśnie taka narada jak się przed chwilą zakończyła. Jeżeli potrzebujesz towarzystwa do napicia się to na mnie nie licz. Mam dużo lepsze zajęcia. Radzę ci jednak, abyś pił z głową bo jeżeli jutro znowu będziesz tak skacowany jak dzisiaj to możesz być pewien, że napiszę na ciebie raport. Nie dajesz rady to weź sobie urlop i daj pracować innym. Mamy na głowie szaleńca, który ćwiartuje dziewczynę na kilkanaście części, a tobie tylko wóda w głowie. Nie czekając na reakcję ani Granda, ani pozostałych MacDawell wszedł do windy. Faktycznie nie miał ochoty przebywać dłużej niż to konieczne w towarzystwie podpitego Granda, ani tym badziej u niego w mieszkaniu. Nie miał co prawda zbyt wiele propozycji, poza obiadkiem u teściowej, ale wolał jednak uniknąć i tego i tego. Gdy wyszedł na ulicę, wsiadł do samochodu i pojechał do Vibellione, jednej z jego ulubionych włoskich knajpek na Manhatannie. Po sytym obiedzie składającym się pysznej lazani oraz równie smacznej zupy minestrone, Walter postanowił pojechać do domu państwa Watterman. Kapitan Mac Nammara dał im oficjalnie wolne, ala MacDawell wiedział, że po cichu liczy na ich tzw. Własną inicjatywę. Poza tym Walter wcale nie miał ochoty wracać do domu i wysłuchiwać kolejnych wyrzutów i kłótni. Zadzwonił więc do pana Wattermana i umówił się na spotkanie. Dom państwa Watterman, 4 września, godz. 16.30 Dom państwa Watterman prezentował się nad wyraz okazale, a przy tym bardzo dyskretnie. MacDawell lubił taką nienarzucającą się elegancję. W progu przywitał go pan Watterman i z miejsca zaprosił do gabinetu. - Witam pana detektywie, co pana do nas sprowadza? Czyżby udało się już coś ustalić? W domu, na tak zwany „swoim terenie”, pan Watterman był jeszcze bardziej swobodny niż w czasie rozmowy w kawiarni. Nadal jednak było widać, że dobrze maskuje swoje prawdziwe emocje. - Niestety jeszcze nie – odparł zgodnie z prawdą Walter – Przyjechałem, gdyż chciałbym porozmawiać z pańską małżonką. Jak ona się czuje? - Nie najlepiej, szczerze mówiąc. Nadal jest w ciężkim szoku. Lekarz podał jej silne leki uspokajajce. Z tego co jednak z nim ustaliłem, Debbie może z panem porozmawiać. Oby tylko nie za długo. - Bardzo się cieszę. Jeśli to możliwe chciałbym porozmawiać z nią na osobności. - Ależ oczywiście. Proszę przejdźmy do salonu, żona zaraz zejdzie. Napije się pan czegoś? A może coś pan zje? - Nie dziękuję, nie chciałbym sprawiać kłopotów panie Watterman. - To żaden kłopot. - To jeśli mogę prosić o filiżankę kawy. Deborah Watterman okazała się bardzo zadbaną czterdzistoletnią kobietą. Schludnie uczesana i umalowana. Mimo to widać było, że ma mleczne oczy. Jedna z oznak podania dużej ilości leków uspokajających. Usiadła na przeciwko Waltera i nalała im kawy. - Witam panią, nazywam się Walter MacDawell i jestem detektywem... - Tak wiem. Mąż mi już powiedział. Moglibyśmy przejść do rzeczy czuję się bardzo zmęczona. - Oczywiście, jak pani sobie życzy. Walter upił łyk kawy i otworzył notes w którym w czasie obiadu zapisał sobie kilka najważniejszych pytań. Zaczął podobnie jak w przypadku pana Wattermana od wybadania gruntu i próby zjednania sobie kobiety. - Panie Deboraho proszę mi powiedzieć jaką dziewczyną była Annie? Słowo „była” w kontekście jej córki bardzo poruszyło panią Watterman. Opanowała się jednak i wycierając chusteczką cisnące się do oczu łzy rzekła: - Ona była najlepsza na świecie. Dobra, czuła, mądra, piękna. Delikatna i wrażliwa jak kwiatuszek. - A czy byl ktoś szczególnie jej bliski? Jakaś bardzo bliska przyjaciółka, może miała chłopaka? - Tak. Od lat przyjaźniła się z Nicole Rock. To była jej najlepsza i najserdeczniejsza przyjaciółka. Były, jak to się mówi, NPN. Najlepsze przyjaciólki na zawsze. Pani Watterman zamilkła, gdyż wspomnienia o córce sprawiały, że łzy same napływały jej do oczu. - Bardzo pana przeprasza – rzekła przez łzy – ale to silniejsze ode mnie. Ona była takim cudownym dzieckiem. A teraz jej już nie ma, bo jakiś szaleniec ją.... Łzy pociekły jej strumieniem po twarzy rozmazując starannie nałożony makijaż. Walter odczekał kilka chwil, aż pani Watterman się uspokoi. Kobieta podobnie jak jej mąż trzymała się dzielnie. Co w obliczu takiej tragedii było czymś niezwykłym. Kobieta otarła łzy i dokończyła: - Chłopaka nie miala. Rówieśnicy jej nie odpowiadali. Była bardzo nieśmiała w stosunku do mężczyzn. Poza tym mężczyźni w jej wieku nie interesowali jej. Byli dla niej po prostu za głupi, za prości. - Rozumiem. Z tego co się dowiedziałem Annie była cudowną dziewczyną i aż trudno mi uwierzyć, że ktoś taki jak ona nie miał nikogo. Nawet jeżeli on nie wykazywała zainteresowania, to na pewno i tak wzbudzała wielkie zainteresowanie wśród chłopców na uczelni. - Oczywiście, że była ładna i podobała się mężczyznom. Oniesmielała ich jednak. Tak jak mówiłam była dla nich za dobra, a oni dla niej zbyt przyziemni. Większości tylko jedno w głowie, a Annie nie miała zamiaru ... no wie pan. Miała kilku przyjaciół - ale to nie było to, co pan myśli. - Dobrze. Proszę mi zatem opowiedzieć o pani relacjach z Annie? - Byłyśmy dla siebie jak przyjaciółki, Annie troszkę malowała i interesowala sie sztuką, pomagała mi w wernizsażach. Miałysmy wspólny język i żadnych tajemnic przed sobą. - A pani mąż, ojciec Annie? Jakie on miał relacje z córką? - Alex jest bardzo zajetym człowiekiem. Kochał Annie i jej rodzeństwo, lecz nie miał czasu poświecać jej własciwej uwagi. Annie szanowała go i kochała. - Czyli można powiedzić, że zdecydowanie to pani miała lepsze relację z córką niż pani mąż. - Chyba tak. Tak można powiedzieć. - Czy Annie interesowała się okultyzmem, wróżbami lub magią? - Nie. Absolutnie nie. Była bardzo wierząca. Podobnie jak Alex. - Czy zauważyła pani w ostatnich dniach jakieś dziwne, nietypowe zachowania u córki? Pani Watterman zamyśliła się. Wyraźnie szukała czegoś w myślach, albo próbowała sobie przypomnieć ostatnie dni życia córki. - Każdy najdrobniejszy szczegół może mieć znaczenie – zachęcił ją Walter. - Tak. Teraz jak się nad tym zastanawiam, to tak. Więcej czasu spędzała w pokoju. Myślałam, że to w związku z nauką i niedługo rozpoczynającym się rokiem akademickim. Poza tym dużo się ostatnio modliła i chodziła do kościoła. - Rok akademicki miał sie dopiero zacząć, czego miała by się uczyć? - Annie bardzo chciala dostać stypendium naukowe. - wyjaśniła pani Watterman. - Stypendium naukowe? - zdziwił się MacDawell - Takie pieniądze chyba nie były jej potrzebne? Są przecież państwo bardzo dobrze sytuowani. - To stypendium to kwestia prestiżu. Otwiera możliwość pracy w najlepszych szpitalach. - Oczywiście teraz to ma sens. Taki łatwiejszy start jest ważny w życiu młodego człowieka. - Annie planowała zając się badaniami w zakresie walki z nowotworami. Szczegolnie u dzieci. Wczesne wykrywanie. I dlatego jej tak na tym zależało. - A proszę mi powiedzieć czy Annie miała jakieś kolnflikt z ojcem? - Nie. Alex miał twarde zasady, lecz nie mielismy z tego tytułu żadnych kłótni. - Czy miała pani z Annie jakieś problemy? - Nie. Żadnych. Dobrze się dogadywałyśmy, a ja miałam do niej ogromne zaufanie. - Czy Annie znikała kiedykolwiek wcześniej? - Co rozumie pan przez znikała? - Czy na przykład wychodziła z domu na dłużej nie informując o tym nikogo? - Nie. Zawsze informowała gdzie wychodzi. Jak miała gdzieś zostać dłużej, lub coś jej wypadło, dzwoniła. Dlatego tak szybko poinformowaliśmy policję. - Czyli to było pierwsze takie zniknięcie Annie? - Tak. - To dlaczego spytała pani, co mam na myśli mówiąc "znikała”? - Czasami rzadko opuszczała pokój. Zamykała się w nim i schodzila tylko na posiłki. Alex żartował wtedy, że Annie znika. - Jak długo to trwało? W sensie ile minut, godzin trwały takie zniknięcia? - Nawet po 12 godzin. Czasami kilka dni z rzędu. Zawsze rozmawialiśmy o tym co robi. Wie pan, Alex miał nawet podejrzenia o narkotyki. Uczyła się lub czytała - to było jej odreagowywanie na śmierć jakiegoś dziecka w szpitalu. - Pani mąż mówił, że w takich chwilach szukała pociechy w Bogu i kościele? - Zgadza się. To było różnie. Raz reagowała tak, drugi raz inaczej. To prawda jednak, że częściej wybierała kościół niż książki. - Rozumiem. A czy znała pani wszystkich znajomych Annie? - Wszytskich to chyba nie. Tylko tych najblizszych. Tych, którzy nas odwiedzali w domu. Walter zapisał nazwiska i adresy podane przez panią Watterman i zdał kolejne pytanie. Większość pokrywała się z tym co podał mu ojciec Annie pojawiły się tylko dwa nowe nazwiska. - Proszę mi jeszcze powiedzić jaki Annie miała kontakt z ojcem Gideonem Brownem? - Ojciec Gideon jest przyjacielem roddziny. Wiem, że Annie dużo z nim dyskutowała o swoich wątpliwśsciach duchowych. - Wątpliwościach? Mówiła pani, że Annie była bardzo religijna. Cóż to za wątpliwości miała Annie? Wie pani może? - Miewala je dość często, wbrew temu co oczekiwał od niej Alex. Nie mogła wierzyć w to, ze Bóg odbiera życie takim małym dzieciom, jak jej podopieczni i że zezwala na te wszystkie choroby i nieszczęścia. - No tak wszyscy mamy z tym problem. Nie tylko my, ale także wielcy filozofowie i myśliciele tego świata. Pani Watterman znowu zaczęła cicho popłakiwać. Zasadniczo Walter kończył już przesłuchanie, pozostało mu jeszcze tylko kilka pytań. Spokojnie odczekał, aż kobieta się uspokoi i zapytał: - Czy wie pani, że Annie tatuaż? - To niemożliwe. Nie lubiła tatuaży. Uważała, że ciało ludzkie jest takie, jak Pan je stworzył i nie wolno go w żaden sposób kalać. - Tatuaż został zrobiony kilka dni temu. - Nic o tym nie wiedziałam. To dośc dziwne jak na Annie, że mi nic nie powiedziała. - Też tak pomyślałem. Z tego co państwo mówili, nie pasowało mi to do Annie. - Zupełnie. To bardzo niecodzienne zachowanie. Annie nie lubiła zmianiać nic w swoim ciele, nawet malowała się niewiele. - Rozumiem. Myślałem, że może pani mi pomoże, ale okazuje się że i pani nic nie wie na ten temat. Walter upił ostatni łyk kawy i powoli zakończył przesłuchanie. - Bardzo pani dziękuję za cierpliwość i udzielone informacje. Gdyby pani sobie coś przypomniała proszę do mnie zadzwonić, oto moja wizytówka. - Ależ oczywiście. - Na zakończenie chciałbym zapytać, czy mogę zobaczyć pokój Annie? - Policja już tam była, ale jeśli pan chce to proszę bardzo. Technicy co prawda zabezpieczyli ślady w pokoju Annie, nawet pobrali odciski palców, ale Walter liczył na to, że znajdzie coś co powie mu więcej kim była ta dziewczyna. Gdy wszedł do pokoju uderzył go porządek i ład w nim panujący. O ile nie zrobiła go matka już po śmierci córki, to potwierdzało to ogólną opinię o Annie. Pokój był mały i bardzo czysty. Główne miejsce zajmowało biurko stojące tuż pod oknem oraz półki z książkami. Walter przejrzał szuflady i znalazł w jednej z nich schowany pod zeszytami kalendarzyk. Przejrzał go pobieżenie. Zawierał głównie telefony do znajomych. MacDawell zauważył, że daty 03.09.11 oraz 07.09.11 zaznaczone są czarnym krzyżykiem, a przy drugiej dacie znajdował się także czerwony napisy RES. Trzeba było to dać specjalistą do zbadania, choć Walter zakładał, że krzyżyki mogą oznaczać pogrzeby dzieci ze szpitala. To też należało sprawdzić. Poza kalendarzykiem Walter nie znalazł nic interesującego. Obejrzał jeszcze tylko półkę z książkami i zszedł na dół. Pożegnał się z gospodarzami i wsiadł w samochód, kierując się w stronę swojego domu. Po drodze zadzwonił jeszcze do Sarahy zapytać, czy nie potrzeba nic ze sklepu.
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. Ostatnio edytowane przez brody : 04-05-2010 o 12:54. |
04-05-2010, 20:53 | #23 |
Reputacja: 1 | Jess zajęła swoje miejsce i dokończyła czytać notatki od Toda. Nie dawało jej to spokoju, za dużo niewiadomych za mało punktów zaczepienia które miałyby sens. Karty tarota, malunki na ścianach, teraz konstelacje. Kiedy Claus wyrwał się pierwszy do raportu, zdziwiła się, widać po nim, że ta sprawa go bardzo poruszyła. Jess skupiła się na słuchaniu po kolei raportów i wniosków. Jak zwykle Walter nie mógł sobie darować protekcjonalnego tonu i uszczypliwych wypowiedzi. Zachowuje się jakby pozjadał wszystkie rozumy – przemknęło Jess przez myśl – powinien trochę wyluzować albo niedługo udusi się własnym krawatem. Kiedy skończył Jess podeszła do tablicy, przywiesiła na niej zdjęcie oka namalowanego w zaułku. - Na miejscu zbrodni oprócz wymalowanej spirali, najprawdopodobniej sprawca pozostawił malunek niebieskiego oka w miejscu gdzie pozostawił odciętą głowę Annie. Technicy zebrali próbki farby i mają przedstawić raport, kiedy i jaką farbą został wykonany. Jeżeli okaże się że malunek został wykonany wcześniej niż wczorajszej nocy będzie to świadczyło że sprawca wybrał ten zaułek nie przypadkowo i że przygotowywał się do tej zbrodni bardzo starannie. Jeżeli przyjeżdżał w to miejsce więcej niż raz, może kamery na pobliskim skrzyżowaniu, lub z bankomatu opodal zarejestrowały samochód sprawcy. Technicy zajęli się już sprawą pozyskania taśm z wydziału ruchu i z banku. Na miejscu zbrodni znaleziono także kartę tarota, którą określa się mianem „6. Kochankowie”, Jess wzięła do ręki kupioną książkę i odczytała znaczenie karty „Kogo może przedstawiać karta: Zakochana para, osoba, która stoi przed pewnym dylematem, człowiek na rozdrożu, osoba, która musi wybrać między wzięciem odpowiedzialności za swoje życie, usamodzielnieniem się, a pozostaniem w domu rodzinnym. Jakie sytuacje i wydarzenia może symbolizować:………………………” Ta karta jak i zapewne cała talia jest inna niż te które można kupić normalnie w sklepie. Chce iść tym tropem, dowiedzieć się czegoś o tej talii, czy nie była ona robiona przypadkiem na zamówienie i gdzie ją można kupić. - Zastanowił mnie również sposób ułożenia poszczególnych części ciała Annie w zaułku. Jeden z techników zrobił zdjęcie z dachu budynku przedstawiające całe miejsce – kontynuowała Jess przywieszając zdjęcie – coś nie dawało mi spokoju w tym obrazie. Poprosiłam Toda żeby zrzucił obraz miejsca zbrodni na mapę nieba. Jak się okazuje jest to idealne odzwierciedlenie konstelacji Oriona. Nie zdążyłam jeszcze sprawdzić, czy przypadkiem właśnie ta konstelacja nie znajdowała się akurat bezpośrednio nad zaułkiem tej nocy. Wszystkie pozostawione rzeczy, jaki i ułożenie ciała Annie sugerują że mamy do czynienia z osobą która ma zapędy okultystyczne, albo chce żebyśmy tak myśleli skłaniając nas do błędnych wniosków. Moim zdaniem powinniśmy potraktować tą sprawę z obu stron. Podchodząc do sprawcy jak do zwykłego mordercy, jak i do osoby owładniętej jakimś wyższym celem, nakazem boskim lub czymś w tym rodzaju. - To na razie tyle szefie – Jess wróciła na swoje miejsce. Wychodząc z odprawy Jess usłyszała: - Słuchajcie i co robimy? Mam propozycje. Niedziela i tak zjebana, więc może pojedziemy do mnie. Obgadamy wszystko co udało nam się do tej pory zebrać. Pomyślimy co dalej, napijemy się drinka i zagramy w bilard. Albo obejrzymy jakiś dobry film. W prawdzie mam tylko Whisky i światło w lodówce ale możemy zamówić coś u Harrego. To świetna Pizzeria. Co wy na to? – rzucił Clause - Nie wiem, czy wiesz Clause ale wymianie informacji i zebraniu dowodów służy właśnie taka narada jak się przed chwilą zakończyła. Jeżeli potrzebujesz towarzystwa do napicia się to na mnie nie licz. Mam dużo lepsze zajęcia. Radzę ci jednak, abyś pił z głową bo jeżeli jutro znowu będziesz tak skacowany jak dzisiaj to możesz być pewien, że napiszę na ciebie raport. Nie dajesz rady to weź sobie urlop i daj pracować innym. Mamy na głowie szaleńca, który ćwiartuje dziewczynę na kilkanaście części, a tobie tylko wóda w głowie. - odrzucił Walter ruszając do windy. - Mógłbyś czasem wyluzować – nie wytrzymała Jess - ale jej słów zapewne Walter już nie usłyszał – zamknęły się za nim drzwi windy. - Nasza gwiazda wydziału jak zwykle w wyśmienitym humorze - zwróciła się do Clause - ale ma trochę racji. Wróć do domu i się wyśpij. Nie wyglądasz najlepiej. Napijemy się jak złapiemy tego psychopatę – uśmiechnęła się i ruszyła do swojego biurka po resztę rzeczy. Po drodze do domu zrobiła zakupy w pobliskim sklepie. Karma dla „Maxa”, woda, butelka czerwonego wina – przyda się dzisiaj – przemknęło Jess przez głowę. Kiedy wróciła do mieszkania kot przywitał ją wesołym mruczeniem i zaczłą się przymilnie ocierać o jej nogi. - Co zgłodniałeś, zaraz Ci coś dam – rzuciła Jess z uśmiechem. Poszła do kuchni, włączając po drodze automatyczna sekretarkę. Dwie wiadomości od cioci Holly, jedna od babci. - Oddzwonię później – pomyślała Jess – nadopiekuńczość rodziny to nie to co teraz mi potrzeba. Chwyciła za słuchawkę i zadzwoniła do Teresy, umówiły się na kolację w ulubionej restauracji Jess. Nakarmiwszy kota, Jess nalała sobie kieliszek wina i poszła do łazienki wziąć długą kąpiel. Chciała zmyć z siebie zapach zaułka i spokojnie pomyśleć przed wyjściem. |
04-05-2010, 22:33 | #24 |
Reputacja: 1 | Niedziela, 4 września 2011r, 02.30 – 05.30 PM, New York City, Clause Grand Cóż. Odprawy na pewno nie można było uznać za udaną. Twój kac nie pomógł w analizie danych, lecz – do cholery – była przecież sobota. Miałeś prawo do odrobiny rozrywki. Nie sama pracą człowiek żyje. Na twoje zaproszenie do domu Mac Dawell – ten sztywniak i perfekcjonista – niezbyt uprzejmie odmówił, Marlon wyszedł bez słowa (ale on ma tak dość często). Inni postąpili podobnie. Jednym słowem z wieczoru przy wódeczce i ze znajomymi z pracy gówno wyszło. Kiedy wszyscy opuścili Wydział nie pozostało ci specjalnie nic innego do roboty. Na przesłuchania było za wcześnie. Wyniki z sekcji jeszcze nie dotarły. Było przed trzecią. To dobry moment by wrócić do domu i odespać dzisiejszą, szaloną noc. Po drodze zahaczyłeś do knajpki, by jeszcze coś konkretnego zjeść, bo po batonikach ssało cię na normalne żarcie. No i oczywiście napić się kawy i kapkę czegoś do niej. Dzień był słoneczny i ciepły. Mimo, że był wrzesień, lato zdawało się nie ustępować. Dziewczyny – ku twojej uciesze – nosiły mini-spódniczki. Było więc na czym oko zawiesić. Ulice, mimo niedzieli, oczywiście tętniły życiem. Ludzie byli jak krew w żyłach Nowego Yorku. Przewalali się po nim załatwiając swoje sprawy – pijąc, jedząc, spacerując czy pracując. Do domu dojechałeś przed szesnastą. Szybki prysznic pozwolił ci na chwilę zapomnieć o kostnicy i zmył z ciała przykry zapach środków odkażających. Zapach, który od zawsze kojarzył ci się ze śmiercią. Od kiedy zacząłeś pracować w Wydziale Specjalnym. Włączyłeś telewizor, lecz wyciszyłeś dźwięk. Chodziło ci o wrażenie, że ktoś jest w domu. Że nie jesteś w nim sam. Nalałeś sobie odrobinę Jasia Wędrowniczka i siadłeś w fotelu wpatrując się w ekran. Nie miałeś ochoty na myślenie. Tylko na odpoczynek. Lecz jak na złość sen nie chciał nadejść. Obudził cię telefon. Sygnał dochodzący z bezsennej ciemności w jaką zapadłeś bezwiednie. Przez chwilę zdezorientowany nie wiedziałeś gdzie jesteś. Migający ekran TV, niedopity drink – wszystko ułożyło się w jedną całość. Dom. Spojrzałeś na ekran i zobaczyłeś numer Mac Nammary. Nie czekając odebrałeś. - Clause – szybki, nerwowy głos szefa. – Koniec odpoczynku. Przed chwilą znaleziono właściciela oczu. Zbieraj tyłek i jedź do Red Hook, ulica Richardsa. Najszybciej, jak to możliwe. Spojrzałeś na zegarek. Kurwa! Ledwie minęła osiemnasta. Za oknem powoli robiło się szaro. Marlon Vilain Telefon od siostry zadzwonił w kilka minut po tym, jak wysłałeś SMSa. Nawet nie zdążyłeś na dobre zając się komputerem. Niezawodna Agnese. Która teraz może być godzina we Francji? Nieważne. Ważny jest znajomy głos po drugiej stronie Oceanu. Ważny spokój, jaki zazwyczaj przynosi. Po rozmowach z siostrą zazwyczaj czujesz się lepiej. Podbudowany i dowartościowany. Tym razem też jest podobnie. Kiedy Agnes kończy rozmowę masz wrażenie, jakby mieszkanie było mniej ciasne i duszne. Kot, zadowolony z twojego powrotu, ułożył się wygodnie na parapecie i wygrzewa w ostatnich promieniach jesiennego słońca. Skubaniec obserwuje cię swoimi ślepiami. Wiesz, że jeśli dasz mu tylko sposobność wlezie ci na klawiaturę lub umości sobie gniazdo na kolanach. A wtedy inaczej niż siłą nie zdołasz bestii wygonić. Takie już są koty. Robisz sobie coś do jedzenia i zajmujesz komputerem. Jak zwykle to narzędzie wciąga cię do tego stopnia, że nawet nie zauważyłeś, że zrobiło się znacznie później. Miałeś właśnie wstać i iść do WC, kiedy zadzwoniła komórka. Mac Nammara. Pełen złych przeczuć odebrałeś. - Marlon – Mac Nammara nie daje ci się nawet przedstawić. – Rozkład dnia ulega zmianie. Przed chwilą prawdopodobnie znaleziono właściciela oczu. Zbieraj się i jedź do Red Hook, ulica Richardsa. Bez zwłoki. Walter Mac Davell Powrót do domu po ciężkim dniu. Mimo niedzieli harowałeś tak, jakby to był zwyczajny dzień pracy. Sarah w milczeniu podała ci obiad. Dzieciaki szybko uciekły do swoich zajęć. Cóż. Przywykłeś. Skubiąc odgrzewanego kurczaka (pewnie z obiadu u teściów) i sałatkę zająłeś się tym, co lubisz najbardziej – lekturą. Miałeś zamiar dzisiaj poczytać magazyn o wędkowaniu. Był tam ciekawy artykuł o wędkowaniu z łodzi. Sarah zna cię na tyle, iż wie, że nie masz ochoty na pogawędkę. Sama jest nie w sosie. Najwyraźniej twoja całodniowa nieobecność nastawiła ją niechętnie do ciebie. - Nie będziesz jadł? – od lektury oderwało cię pytanie żony. Spojrzałeś na talerz. Jedzenie było rozgrzebane. Nie to, że nie było smaczne, lecz obiad zjedzony na mieście w zupełności ci wystarczył. - Nie – powiedziałeś jak zwykle zaczepnym tonem. – Jadłem w pracy. - Aha – to „AHA” Sarhy oznaczało bardzo wiele. Pewnie znów będziecie mieć „ciche dni”. Powróciłeś do lektury, lecz myśli ciągle błąkały się wokół sprawy. Złe przeczucia nie opuszczały cię. Zabójstwo wyglądało na starannie zaplanowane i przeprowadzone. To oznaczało naprawdę niebezpieczny umysł. Naprawdę niebezpieczny. Lecz z doświadczenia wiedziałeś, że im więcej szczegółów ma do zaplanowania zabójca, tym częściej na którymś z nich się potknie. A w tej sprawie było naprawdę wiele szczegółów: karta tarota, znaki na ścianie, okaleczenia, oczy, rozczłonkowanie i wiele innych. Przy tej ilości elementów wystarczyło poczekać, aż popełni błąd. O osiemnastej zadzwonił twój telefon komórkowy. Mac Nammara. Odebrałeś połączenie. - Walter. Znaleziono drugie ciało. Jedź do Red Hook, ulica Richardsa. Najszybciej, jak to możliwe. Jessica Kingston W końcu znalazłaś się w domu. Rozpakowałaś zakupy. Nalałaś sobie wina, ale postanowiłaś, ze jeszcze momencik poczeka. Przebrana w strój do ćwiczeń rozciągnęłaś się, potem wyładowałaś troszkę nerwów na gruszce do ćwiczeń. Podstawowe techniki – ciosy, kopnięcia. Nic wyszukanego – jedynie tyle, by nie „zardzewieć”. Zakończyłaś ćwiczenie skakanką – szybkie, energiczne ćwiczenie w końcu doprowadziło cię do stanu, a jakim chciałaś się znaleźć – zmęczonej i zarazem odprężonej psychicznie. Ciepły prysznic rozluźnił mięśnie i pozwolił chociaż na moment zapomnieć o sprawie, a kieliszek wina pogłębił ten stan lekkiego rozluźnienia. Przynajmniej wieczór będzie z dala od pracy. O tyle, o ile można być z dala od takich spraw. Odświeżona dogadałaś stolik na dziewiętnastą trzydzieści w ulubionej restauracji, gdzie wasz stolik obsługuje naprawdę ładniutki kelner. Zawsze, jak troszkę za dużo wypijesz zdarza ci się zostawić mu sowite napiwki. Ale jego uśmiech wart jest tych kilku marnych dolców więcej. Zaczynasz właśnie dobierać kreację na dzisiejszy wieczór, kiedy dzwoni telefon. Już po specjalnym sygnale dzwonka, wiesz, że to Mac Nammara. Pełna złych przeczuć wahasz się, czy odebrać. W końcu poczucie obowiązku wygrywa z chęcią zignorowania telefonu. Odbierasz. - Co tak długo! – słyszysz zamiast powitania. - Brałam prysznic – odpowiadasz. - Niepotrzebnie – głos szefa jest jeszcze bardziej ostry niż zazwyczaj. – Odwołaj randkę i przyjeżdżaj do Red Hook, ulica Richardsa, Najszybciej, jak dasz radę. mamy drugie ciało. Rozłącza się. Terrence Baldirck Po odprawie wróciłeś do domu i zająłeś się swoimi sprawami. Jednak twoją głowę ciągle wypełniały natrętne myśli o dwóch zdjęciach dziewczyny. Chodziłeś z kąta w kąt, niespokojny, rozdrażniony. W końcu zrobiłeś coś, czego nie miałeś zamiaru robić. Wyjąłeś teczkę sprawy i oba zdjęcia. Siadłeś w swoim ulubionym fotelu trzymając zdjęcia – jedno w jednej a drugie w drugiej ręce i patrzyłeś, podobnie jak w pracy, to na jedno to na drugie. Nic! Frustrujące, niepokojące, irytujące nic! Uspokoiłeś myśli, dając się ponieść fali intuicji, jak w sprawie Ted'a Dahmer’a. Patrzyłeś. Porównywałeś i ... zupełnie nic. Czujesz, że w tych zdjęciach jest jakaś tajemnica, jakiś ważny element, ale umyka on twojej percepcji. Zadzwonił telefon. Mac Nammara. Odebrałeś. - Słuchaj, Baldrick – jak zwykle bez zbędnych wstępów i ubarwień i za to go szanujesz. – Na razie zostaw sprawę Annie. Góra chce, by ktoś przeprowadził staranną, podkreślam staranną, analizę sprawy Doroty Perkinson sprzed miesiąca. Trzeba zamknąć tą sprawę, a prokuratura chce mieć najszybciej jak to możliwe wnikliwą i wiarygodną analizę. Wypada na to, że ty poradzisz sobie z tym zadaniem tak, jak tego oczekują. To teraz dla ciebie sprawa priorytetowa. Jak ją zamkniesz, wracasz do zespołu rozpracowującego „tarociarza”. Nie czekając na twoją reakcję rozłączył się. Niedziela, 4 września 2011r, 06:30 PM, New York City, Red Hook, Brooklyn Wszyscy Red Hook. Południowy Brooklyn. Dzielnica – sypialnia Nowego Yorku. Jedna z najstarszych dzielnic Wielkiego Jabłka. Oprócz niewątpliwie atrakcyjnych, zielonych terenów, ma również takie, do których właśnie się zbliżacie. Zniszczone, stare nabrzeża łączące się z nowoczesną infrastrukturą portową. W tle widać wielkie dźwigi przeładunkowe, wielkie i mniejsze żurawie portowe, ogromne wielkotonażowe suwnice oraz słychać odległe odgłosy pracy. Stocznie, porty, magazyny. Wrota na świat. Wskazany adres to długa ulica otoczona przez rzędy magazynów oddzielonych od ulicy ogrodzeniami z drucianej siatki. Dziesiątki działających firm spedycyjnych i magazynowych. Zadupie Brooklynu. Na końcu ulicy od razu widać błyskające światła radiowozu. Blokuje przejazd niepożądanym, chociaż z trudem wyobrażacie sobie kogoś, kto trafia tutaj z własnej woli. Okolica wygląda, jakby miasto o niej zapomniało. To dziwne, zważywszy ze kilka ulic dalej znajdują się większe fabryki i znane zakłady pracy. Tutaj jednak króluje rdza, zapach wody i zgnilizny oraz ropy. Mewy powrzaskują w pobliżu jak głupie. Pokazujecie odznaki mundurowym, a ci bez słowa przepuszczają was dalej. Kawałek od „blokady” ulica kończy się wybetonowanym nabrzeżem. Płyty, którymi wyłożony jest teren, są skruszone i popękane. Na nabrzeżu stoją dwa kolejne radiowozy i stary, wysłużony ford Mac Nammary. Że też chciało mu się ruszać w niedzielę wieczorem osobiście. Stary stoi obok jednego z radiowozów i pali papierosa wraz ze spiętym, czarnoskórym funkcjonariuszem. Widząc was podchodzi wam na spotkanie. - Ciało znajduje się tam – wskazał na rozpadający się budynek przy nabrzeżu. – Policję zawiadomił anonimowy telefon. Prawdopodobnie jakiś bezdomny buszujący w pobliżu. Ciało ma zaszyte powieki, dlatego od razu dostałem wezwanie. Czekamy teraz na ekipę techników, ale możecie się rozejrzeć, jeśli chcecie. Aha! Terrence nie przyjedzie. Ma pilną robotę z góry. Na razie nie macie co liczyć na jego pomoc w dochodzeniu. Dam wam znać, jak skończy tą nową robotę. Oczywiście „możecie” w przypadku Mac Nammary jest tylko pustym frazesem. Więc idziecie na miejsce znalezienia zwłok. Przed wejściem do zrujnowanego budynku czeka drugi mundurowy. Młody i blady. Pewnie ledwie co po Akademii bo salutuje wam nadgorliwie. Naszywka na mundurze informuje, że rozmawia z wami John Radecky. - Proszę za mną – mówi starając się grać role twardziela. – To nasz patrol znalazł ofiarę. Prowadzi was przez zniszczony budynek przyświecając sobie latarką. - To paskudne miejsce – mówi jak najęty. – Kiedyś były tutaj miejskie magazyny, lecz po powodzi w 1968 nikt się nimi nie zajmuje i teren niszczeje. Złażą się tutaj różni bezdomni, ale staramy się ich przepłaszać. Są wśród nich zwykli kloszardzi, ale też zbiegli przestępcy. Teraz nikogo tutaj nie ma, bo widzieli nasz radiowóz, ale zimą aż strach tutaj podjeżdżać. Gadanina funkcjonariusza odbija się echem pośród pustych ścian. W końcu jednak zatrzymuje się i wskazując snopem światła latarki kierunek informuje: - To tam. Muzyka dla nastroju: YouTube - Obscure 2 [Periculum] Ciało jest za zrujnowaną ścianą. Wisi poszatkowane, nienaturalnie blade, porozwieszane na przerdzewiałych łańcuchach. Różne kawałki na różnych wysokościach. Macie wrażenie, że komuś zależało, by każdy kawałek znajdował się w tym, a nie innym miejscu. Tym razem ofiarą jest młody chłopak. Wiek co najwyżej osiemnaście lat. Okaleczony podobnie jak Annie. Głowa nabita na metalowy pręt wystający z ziemi pośród porozwieszanych wokół niej na linkach i łańcuchach szczątków. Zaszyte powieki. I karta tarota pod głową, wyraźnie przyciśnięta kamieniem, by nie porwał jej wiatr. Na jednym z betonowych, popękanych wsporników wymalowana – dokładnie jak w zaułku gdzie znaleziono Annie „spirala”, na kolejnym – podobnie wykonane oczy. Nie ma wątpliwości. Ten sam sprawca. Te same metody. YouTube - Obscure 2 [Lost love] W oddali słychać dźwięk zbliżających się syren. To zapewne nadjeżdża ekipa techników, której zadaniem będzie zabezpieczenie śladów. Zmierzcha się. W budynku, w którym znaleziono ofiarę, trudno będzie cokolwiek zobaczyć bez solidnego źródła światła. Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-05-2010 o 00:09. Powód: usunięcie P.S. |
06-05-2010, 18:48 | #25 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Niedziela, 4 września 2011r, 5.50 PM, NY, Staten Island, Faser St. 32 Dom rodziny MacDawell Walter nie zbyt długo nacieszył się spokojem. Ledwo przyjechał do domu, wziął prysznic i zasiadł w swoim fotelu, by zrelaksować się przy lekturze wędkarskiego czasopisma odezwała się komórka. Z niechęcią wstał i odebrał telefon. Gdy usłyszał głos kapitan już wiedział co się stało. - Walter. Znaleziono drugie ciało. Jedź do Red Hook, ulica Richardsa. Najszybciej, jak to możliwe. - powiedział Mac Nammara. - Ok, już jadę. Walter rzucił telefon na stolik i ryknął: - Kurwa mać! Dzieci bawiące się w drugim pokoju przybiegły i stanęły na progu. W ich oczach widać było przerażenie. Walter nawet na nie nie spojrzał. Mrucząc coś pod nosem krążył po pokoju. - Mówiłam ci, żebyś nie klął przy dzieciach - krzyknęła Sarah. - Co? - odparł Walter wyrwany z zadumy - A tak, przepraszam. Muszę jechać. - Dokąd? Tylko mi nie mów, że do pracy. Myślałam, że obejrzymy jakiś film z dzieciakami. - Nie mogę. Ten szaleniec znowu zaatakował. - Czy ty naprawdę jesteś jedynym detektywem w tym mieście. - Ta ironia na nic się nie zda moja droga - odparł z przekąsem Walter - Po mieście grasuje szaleniec, który ćwiartuje młode dziewczyny na kawałki. Moim obowiązkiem jest go złapać... - A twoje obowiązki wobec rodziny? - nie ustępowała Sarah. - Daruj sobie. Porozmawiamy o tym jak wrócę. Teraz już muszę iść. Sarah wyszła z dziećmi do bawialni, a Mac Dawell udał się na górę. Założył nowy garnitur, zabrał najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedł. Niedziela, 4 września 2011r, 06:30 PM, New York City, Red Hook, Brooklyn To właśnie takich miejsc jak Red Hook Walter nienawidził w Nowym Yorku. Na pierwszy rzut oka spokojna i bezpieczna dzielnica. A wystarczy zapuścić się w mniej uczęszczane uliczki, by zobaczyć jej drugie oblicze. To właśnie tutaj kwitł handel narkotykami, dziecięca prostytucja i wszystko co najgorsze tylko może wymyśleć człowiek. Ledwo Mac Dawell wjechał swoim Chevrolet Captiva, poczuł jak lepka i brudna aura tego miejsca oblepia jego ciało. Gdy wysiadał wpadł stopą w dziurę pełną mętnej brui. - No to kurwa pięknie! - burknął pod nosem. - Mac Dawell nie tylko ty masz dzisiaj zły dzień - zaczepił go kapitan. Chciał być dowcipny i zabawny, ale wyszło mu to strasznie żałośnie. Widać, że ta sprawa mocno go poruszyła. Jak z resztą ich wszystkich. - Przepraszam szefie - odpowiedział detektyw. Wulgarne odzywki i przekleństwa były mu zupełnie obce i tylko w chwilach wielkiego stresu pozwalał sobie na podobne słowa. Na dodatek zawsze starał się, aby nikt go nie słyszał w takich sytuacjach. Postawa młodego posterunkowego Radecky'ego bardzo przypadła Walterowi do gustu. Widać było, że chłopak przejmuje się swoją pracą stara się jak może. MacDawell wiedział, że będzie musiał z nim porozmawiać. Chłopak pewnie partoluje okolicę i zna tutejszych mętów. To pewnie jeden z nich zadzwonił na policję, a być może i widział mordercę. Radecky wprowadził ich do magazynu i wskazał miejsce porzucenia zwłok. Walter wchodząc do środka czuł już mdły zapach śmierci i zaschniętej krwi. W ustach zrobiło mu się nagle zupełnie sucho, ślina zaczęła przypominać gęstą gumę. Detektyw wyjął chusteczkę i skropiwaszy ją uprzednio odświeżaczem do ust, przytknął ją sobie do nosa. Miejsca już samo w sobie wyglądało paskudnie. Porozrzucane wszędzie puszki i resztki szkła, walające się kawałki blachy i wszechobecne sterty śmieci. Na domiar złego porzucone ciało wyglądało jeszcze bardziej makabrycznie niż poprzednio. Walter widział tylko zdjęcia z miejsca w którym znaleziono Annie, ale to mu wystarczyło aby wyrobić sobie opinię o człowieku, który ją zabił. Teraz wiedział, że nie pomylił się ani trochę. Ofiarą tym razem był młody chłopak w wieku około osiemnastu, dwudziestu lat. Podobnie jak w przypadku Annie miał zaszyte oczy. Jeżeli to możliwe jego ciało było jeszcze bardziej zmasakrowane niż ciało poprzedniej ofiary. Kawałki ciała wisiały rozwieszone na zardzewiałych łańcuchach, a głowę wbito w wystający z ziemi pręt. Walter podszedł ostrożnie bliżej i przyjrzał się miejscu zbrodni. Uważeni przyglądał się czy morderca nie zostawił jakiś odcisków butów lub nie zostawił czegoś w pobliżu zwłok. Wyjął telefon i zrobił kilka zdjęć miejsca zbrodni jak i ofiary. Przyklęknął i sfotografował twarz chłopaka. Wiedział, że będzie musiał pokazać to zdjęcie ojcu Annie. Być może okaże się że oboje się znali. Walter był głęboko przekonany, że tak. Skrupulatność mordercy aż przerażał. Podobne rozczłonkowanie zwłok ofiar, rysunki spirali i oka oraz karta Tarota. To wszystko musiało zająć mu wiele czasu. Walter zaczął rozważać możliwość, że morderców jest dwóch. Wykonanie tych wszystkich czynności dwa razy w ciągu dnia dla jednego człowieka, było nie lada wyzwaniem. Detektyw starał się wypatrzeć jakieś różnicę w wyglądzie miejsca zbrodni. Gdy przyjrzał się już miejscu zbrodni wyszedł na zewnątrz i przeszedł się po okolicy. Skrupulatniej zaglądał w sterty śmieci licząc, że może morderca porzucił tutaj jakieś odpadki. Szukał także śladów krwi na betonie oraz śladów opon. Było to co prawda zadanie techników, ale Walter lubił wyrobić sobie własny pogląd na sprawę. Po zakończonych oględzinach, odnalazł posterunkowego Radecky'ego i podszedł do niego. - Można prosić na chwilę? - zapytał. - Oczywiście detektywie. W czym mogę pomóc? - Pewnie patrolujesz tę okolicę i znasz tutejszych bezdomnych. Może wiesz, który z nich mógłby kręcić się w pobliżu. Może któryś z nich widział kogoś kręcącego się przy magazynie.
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. |
06-05-2010, 21:47 | #26 |
Reputacja: 1 | Wróciłem do domu troszkę zdenerwowany. Sytuacja sprawy była bardzo napięta i brakowało mi tylko małego impulsu aby znów eksplodować jak mina w Iraku. Strasznie wkurwiało mnie podejście reszty zespołu. No może poza Jess. Te padalce zdawały się traktować dochodzenie jak wyścig. Kto pierwszy dopadnie popaprańca ten lepszy i zacznie zbierać laury. "GÓWNO PRAWDA!!!" pomyślałem. Tylko pracując jako zespół mamy szanse dopaść gnoja. Praca operacyjna polegała na wspólnej pracy a nie na pracy jednostek. Tego nauczyłem się w Armii. Albo razem albo nikt. Poszedłem do sypialni i tak jak stałem położyłem się do łóżka chowając pistolet pod poduszkę. Ze snu wybudził mnie telefon szefa. Spojrzałem na zegarek. 18! Po krótkiej rozmowie wiedziałem że koniec z wolnym dniem. Wskoczyłem pod zimny prysznic i przebrałem się. Wyszczotkowałem zęby, zabrałem pistolet, odznakę i wyszedłem. Droga nad nabrzeża była dość długa. Musiałem przejechać prawie pół miasta. po drodze zadzwoniła komórka a ja uświadomiłem sobie że dźwięk piskliwego dzwonka przestał świdrować mi w głowie- kac minął. Sen krótki chodź intensywny plus prysznic pozwolił dojść do siebie. -Halo?- zapytałem - Grand w czym mogę pomóc? -Witaj Synu.- szorstki głos senatora Granda rozbrzmiał w słuchawce- Możesz rozmawiać nie przeszkadzam? - Nie Sir. Możemy rozmawiać- odpowiedziałem z należytym i w pojonym mi szacunkiem dla ojca mimo że nie koniecznie nasze relacje były dobre. -To dobrze.-odpowiedział krótko i nabrał powietrza a ja liczyłem na to , że zapyta co u mnie słychać tu dzież czy jestem zdrowy etc ale... - Pamiętasz o tym że jutro otwarcie nowego bloku w szpitalu imienia Św. Jadwigi. Będzie burmistrz, komisarz Policji, twoja siostra. Clause niedługo wybory chce byś tam był. -Postaram się ale na teraz nic nie mogę obiecać Sir- mruknąłem - Wybacz ale mam połączenie na drugiej lini, odezwę się.- rozłączyłem się Nie lubiłem tego jak bardzo Ojciec promował się jak to on nie jest rodzinnym człowiekiem. Bo tak na prawdę nie był. Gdy dojechałem na miejsce większość już była. Wręcz zdumiała mnie obecność kapitana. Młody policjant wszedł do magazynów wprowadzając nas do środka. Gadał jak najęty a nikogo te głodne gadki chyba nie interesowały. Rozejrzałem się i podszedłem od razu do namalowanych spirali. -Czy ktoś mógłby tu wnieść i rozstawić halogeny? W tych ciemnościach pozacieramy a nie pozbieramy ślady. - powiedziałem przyglądając się spiralą i ich bliskiej okolicy. Liczyłem na to że na posadzce jest dużo kurzu i psychol pozostawił odciski butów. Czekałem aż przyniosą światło by dokładniej się rozejrzeć. Z kieszeni kurtki wyjąłem lateksowe rękawice założyłem je. "Kiedy stoczę się na dno zamieszkam w takim magazynie"- zaśmiałem się sam do siebie. Póki co traktowałem ofiarę jako nieobecną by nie podnosić sobie ciśnienia. Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy.
__________________ Who wants to live forever? |
07-05-2010, 12:20 | #27 |
Reputacja: 1 | Kilka minut ćwiczeń, rozciąganie i człowiek czuje się jak nowy – pomyślała Jess idąc w kierunku łazienki. Ciepły prysznic zmył resztki zmęczenia, zapachu zaułka i przygnębienia. Dwa łyki wina i świat zaczyna nabierać kolorów. Jess z ręcznikiem na głowie udała się do sypialni, żeby wybrać ubranie na dzisiejszy wieczór – Hm może coś wyzywającego – uśmiechnęła się pod nosem. W przedpokoju zaczął dzwonić telefon, dźwięk dzwonka zarezerwowany dla kapitana Mac Nammary. O nie tylko nie to, nie jednego dnia – przemknęło Jess przez głowę kiedy zbliżała się do telefonu. - Co tak długo! – usłyszała w słuchawce. - Brałam prysznic – odparła Jess z rezerwą. Coś w głosie kapitana nie pozwoliło jej na ripostę. - Niepotrzebnie – głos szefa był ostry – Odwołaj randkę i przyjeżdżaj do Red Hook, ulica Richardsa, Najszybciej, jak dasz radę. mamy drugie ciało. - Cholera – nie wytrzymała Jess, odwróciła się i pobiegła do łazienki. Suszarka, szybko naciągnęła jansy, koszulkę. Po drodze chwyciła kubek termiczny i nalała sobie kawy – zapowiadała się długa noc. Jadąc na miejsce wybrała numer do Teresy. - Cześć, wybacz, ale nici z naszej dzisiejszej kolacji, mam wezwanie. Zadzwoń i odwołaj proszę rezerwacje. Zobaczymy się jak będzie trochę spokojniej. Do usłyszenia. – Jess zakończyła rozmowę i zatopiła się w myślach. Kiedy dojeżdżała na miejsce z oddali już zobaczyła samochód kapitana. - Stary w terenie, robi się coraz ciekawiej – pomyślała wysiadając z samochodu. - No nareszcie – Mac Namara skwitował pojawienie się Jess. - Ciało znajduje się tam – wskazał na rozpadający się budynek przy nabrzeżu. – Policję zawiadomił anonimowy telefon. Prawdopodobnie jakiś bezdomny buszujący w pobliżu. Ciało ma zaszyte powieki, dlatego od razu dostałem wezwanie. Czekamy teraz na ekipę techników, ale możecie się rozejrzeć, jeśli chcecie. Cała ekipa rusza do wskazanego magazynu. Przed wejściem stał nadgorliwy funkcjonariusz policji John Radecky. - Proszę za mną – zwrócił się salutując. – To nasz patrol znalazł ofiarę – nie przestaje mówić o okolicy, pracy, wydarzeniach. - Młody, szybko przejdzie mu ta nadgorliwość, zwłaszcza w takiej okolicy – pomyślała Jess idąc za chłopakami, rozglądając się po okolicy. - Paskudne miejsce – Jess poczuła przebiegające ciarki po plecach. Kiedy weszli do magazynu widok nie pozostawiał żadnej wątpliwości – ten sam sprawca, taki sam schemat, takie same znaki. Ofiarą tym razem jest młody chłopak, porozwieszane, pocięte ciało na przerdzewiałych łańcuchach. Różne kawałki na różnych wysokościach. Całość scenerii robi upiorne wrażenie. Jess założyła ochronne rękawiczki i ostrożnie podeszła do rozwieszonych szczątków, uważając na każdy krok żeby nie zatrzeć potencjalnych śladów. Głowa nabita na metalowy pręt wystający z ziemi pośród porozwieszanych wokół niej na linkach i łańcuchach szczątków. - To wygląda jak trójwymiarowa mapa nieba – idę zobaczyć jak to wygląda z góry póki jeszcze coś widać – rzuciła Jess do kolegów i ruszyła w stronę schodów. To miejsce musiało być już wcześniej wybrane i przygotowane, najprawdopodobniej nie zostało wybrane przypadkowo, łańcuchy starannie docięte i porozwieszane, wszystko dokładnie na swoim miejscu, jak w pieprzonym mechaniźmie. Magazyn stoi na uboczu, mógł tu spokojnie tworzyć swoją makabryczną układankę nie niepokojony przez nikogo – myśli w zawrotnym tempie przebiegały przez głowę Jess. Może uda się znaleźć jakieś odciski, może jakiś kloszard widział nieznany samochód, ilu nieproszonych gości może się tu kręcić codziennie, nikt kto nie potrzebuje nie przyjeżdża w takie miejsca. Kamery, czy są kamery zamontowane na wjeździe na nabrzeże. Tyle pytań, tyle niewiadomych, tyle możliwości. Jess zaczęła się wspinać na schody prowadzące na galeryjkę. Robi się ciemno, za chwile nie będzie niczego widać, ciemno – Jess drżącą ręką wyjęła latarkę, snop światła dodał jej otuchy, kilka wdechów i już lepiej. Weszła na górę i spojrzała w dół na makabryczny obraz psychopatycznego artysty. |
08-05-2010, 22:05 | #28 |
Reputacja: 1 | Szpiczaste kocie uszy wznosiły się, to opadały, gdy do zwierzątka dobiegał głos jego właściciela. - Był jak dżentelmen, odwiesił płaszcz, przepuścił mnie w drzwiach i tak dalej, ale później okazał się być takim prostackim pingre! Marlon uśmiechnął się mimowolnie. Jego siostra miała zwykłe problemy takie jak nieudane randki czy rzęsisty deszcz, podczas gdy on czekał na kolejne ruchy mordercy-tarociarza. Jedną ręką trzymał telefon przy uchu, podczas gdy drugą przerzucał sterty rzeczy z jednego miejsca na drugie. W słuchawce zapadła długa cisza, nie licząc szmeru oddechu Agnese. Marlon nie wiedział co powiedzieć. Lubił słuchać jej głosu, który przywodził na myśl dzieciństwo spędzone w Paryżu. Marlon i Agnese mieli niepisany układ. Raz na kilka dni dzwonili do siebie, najczęściej po prostu wygłaszając monologi i wysłuchując ich. - Oh, sorry, mam próbę za półgodziny, a ja taka nieumalowana! - Dobra, pa, do usłyszenia. - zachichotał, po czym odłożył telefon na biurko i sięgnął po kieliszek. Usiłował trzymać dobry humor aż do końca dnia, jednak cały czas powracał w myślach do sprawy. Szaleństwo - pomyślał Marlon i zaczął wyszukiwać informacji o celtyckich rytuałach. Z zamyślenia wyrwał go odgłos tłuczonego szkła. Spojrzał na podłogę. Panele oblane były szkarłatnym napojem. Marlon przepłoszył kota, który zaciekawiony przyszedł zobaczyć co go zbudziło. - Do diaska... - warknął gdy omal nie wbił sobie odłamka w stopę. Na koszulce kwitła ciemna plama, podobnie jak na dresach. Ruszywszy szybkim krokiem w kierunku łazienki, Marlon usłyszał niespodziewany dzwonek komórki. - Marlon. Rozkład dnia ulega zmianie. - Stary rzucił lakonicznie - Przed chwilą prawdopodobnie znaleziono właściciela oczu. Zbieraj się i jedź do Red Hook, ulica Richardsa. Bez zwłoki. Chwilę zajęło mu przebranie się w czyste ubranie. - Ha, bez zwłoki? - mruknął Vilain pod nosem, by dodać sobie otuchy przed nadchodzącym. Nie mogło to być nic miłego. - To po co ja ta... - mózgowe trybiki zaskoczyły, a maszynista pacnął się otwartą dłonią w czoło - A jednak zwłoki. Za nic w świecie nie mógł znaleźć tej przeklętej ulicy. Udało mu się dotrzeć do dystryktu, jednak szybko zgubił się w gąszczu mniej lub bardziej zadbanych ulic. Ostatnie promienie słońca i światło koguta policyjnego radiowozu oślepiły Marlona gdy w końcu dotarł na miejsce. Krótkim skinieniem przywitał się z ekipą Wydziału, po czym ruszył wraz z innymi za młodym mundurem. Podobno Celtowie nie mieli obiekcji przed odcinaniem głów. Prawie jak teatralna scena. Ciało wisiało bezwładnie na łańcuchach, głowa tkwiła nabita na pal. Marlon zgiął się w pół, gdy żołądek podjechał w górę, a kolana zmieniły się w watę. Szybko wyciągnął manierkę z kieszeni kurtki. Konstelacja Oriona. Technicy nie zabezpieczyli jeszcze sceny, toteż Vilain póki co nie poszedł w ślady kolegów i rozglądał się z miejsca. Jess napomknęła coś o mapie nieba i poszła na górę, Clause podszedł do znajomego już im symbolu. Co powiedział Walter o spirali? Równonoc, równowaga między dobrem a złem. Szmira, bujda, fals i tyle! Nie ma czegoś takiego jak równość. Nie uganialibyśmy się za jakimś posranym psycholem, który zabija dwie niewinne osoby, które jeszcze nie zdążyły chociażby zasmakować tego pieprzonego świata! Zło zabija dobro. Kontrastują, choć nie mogą żyć bez siebie... niczym kochankowie. Karta tarota śmignęła Marlonowi przed oczami. W obecnej chwili sugeruje tylko możliwy motyw. Na pierwszej karcie, znalezionej w zaułku Annie przedstawione są dwie kobiety. Tutaj postaci to mężczyźni. Zaznaczone oczy. "On cię widzi, nawet na ciebie nie patrząc". Widzi przez oczy ofiary? Marlon otrząsnął się jak mokry pies. Robiło się już ciemno. Ktoś krzykiem poprosił o dwie lampy. Jeżeli mordercy udało się ułożyć z części ciała pieprzoną konstelację... Miejsca zbrodni też nie są wybierane w pośpiechu, oczywiście. Marlon przyjrzał się jeszcze ogólnie scenie, a potem wrócił się do swojego samochodu po mapę miasta, o ile jakąś jeszcze miał zachomikowaną w schowku.
__________________ moja postać =/= ja // Tak, jestem kobietą. |
09-05-2010, 00:08 | #29 |
Reputacja: 1 | Niedziela, 4 września 2011r, 06.30 PM, New York City, Red Hook. Południowy Brooklyn, miejsce znalezienia drugiej ofiary Walter Mac Davell Oględziny miejsca znalezienia ciała dały ci wiele do myślenia. Straszliwa, wręcz pedantyczna skrupulatność oznaczają niebezpiecznego przestępcą zaangażowanego w to, co robi. Przestępcę lub przestępców, bo faktycznie przygotowanie tak dokładnie miejsca zbrodni jest czasochłonne. Same zawieszenie szczątków – tych kilkunastu wirujących teraz w powietrzu kawałków ciała – zająć musiało przynajmniej pół godziny, jak nie więcej. Chyba że .. ta myśl przemknęła ci przez głowę i stała się bardzo realna ... że sprawców jest więcej. Może nawet .. kilku! Sekta? Kult? To by miało sens. Takie skrupulatne „oporządzenie” zwłok: poćwiartowanie, umycie w środku dezynfekującym, okaleczenie, rozwieszenie wymagało sporo nakładów czasu i pracy. Nie dało się tego zrobić ot tak... w kilka minut. Więcej nic nie udało ci się zobaczyć. Grand ma rację. Potrzebujecie światła halogenów. Ale to pojawi się dopiero, kiedy na miejscu zjawią się ekipy techniczne. Dając znać zespołowi co robisz, wyszedłeś na zewnątrz. Budynek, w którym podrzucono zwłoki, stoi dość blisko wody. Z zewnątrz wygląda jak chyląca się ku upadkowi ruina złożona z blach, prętów, płaskowników i kawałków metalu. Wyludniony zapomniany przez ludzi fragment miasta. Doskonałe miejsce, by w ciemnościach ubić jakiś nielegalny interesik lub .. podrzucić czyjeś zwłoki. Przez kanał, do którego przylega budynek, płynie właśnie holownik pchający przed sobą wyładowaną śmieciami barkę. Nad odpadkami wyprodukowanymi przez ludzi kłębią się dziesiątki mew skrzecząc i nurkując w śmieciach. Ty musisz być teraz jak taka właśnie mewa. Krążyć nad ludzkimi zbrodniami i wyszukiwać w nich kawałka, który pozwoli ustalić kto podrzuca śmieci. Nie spiesząc się obejrzałeś okolicę. W zapadających ciemnościach na niewiele się to jednak zdało. Za dużo usypisk gruzu, chwastów, spękanego betonu. Za dużo śmieci. Jedno jest pewne. Jedyne miejsce, gdzie można bez problemu podjechać samochodem to plac, na którym stoją już wasze samochody. Inne miejsca nie mają dojazdu. Zbyt wiele niespodzianek czyha na koła samochodu i zawieszenie pod gruzem i śmieciami – dziur, zarośniętych zielskiem kamulców, fragmentów dawnych konstrukcji itp. Widząc, że wozy techników podjechały pod wasz zaimprowizowany parking przed budynkiem miałeś zamiar skierować się w tamtą stronę, wiedząc, że niewiele więcej zdołasz wypatrzyć w ciemnościach kiedy, odwracając się ujrzałeś za kawałkami gruzu jakąś postać. W łachmanach, w kapeluszu, przygląda się tobie stojąc bez ruchu. W sam raz. Bezdomny! Ruszyłeś ostrożnie w stronę kloszarda. Podchodząc jednak bliżej zorientowałeś się, że to co wziąłeś za postać w płaszczu, jest zwyczajnym kawałkiem szmaty zaczepionym na wystającym z betonu zbrojeniowym pręcie. Tylko wieczorne cienie zgrały się w tą wyimaginowaną sylwetkę. Zawróciłeś i odszukałeś Radeckyego. Policjant stał przed wejściem do budynku i palił papierosa - Można prosić na chwilę? - zapytałeś - Oczywiście detektywie. W czym mogę pomóc? – skończył palić i podszedł do ciebie. - Pewnie patrolujesz tę okolicę i znasz tutejszych bezdomnych. Może wiesz, który z nich mógłby kręcić się w pobliżu. Może któryś z nich widział kogoś kręcącego się przy magazynie. - Oczywiście – młodszy policjant zdjął czapkę i podrapał się po mierzwie rudych włosów. – Jednak mój partner wie więcej na ten temat. Hej! Louis! Detektyw chce z tobą pogadać! Louis jest niższy i bardziej pękaty od Radeckyego. Naszywka na mundurze zdradza włoskie korzenie, podobnie jak sylwetka. Pencciliotti. Wita się z tobą solidnym uściskiem ręki, a ty powtarzasz pytanie. - Jest taki człowiek, który wie wszystko o bezdomnych w tym regionie – mówi ale widać, ze mówi to nad wyraz niechętnie. – Inni bezdomni nazywają go Cesarzem. To dziwak, ale z tych nieszkodliwych. Jeśli ktoś chce czegoś od bezdomnych z Red Hook, odszukuje Cesarza. - Gdzie znajdę Cesarza? – pytasz. - O tej porze roku w dzień przesiaduje niedaleko stąd, na Terenach Rekreacyjnych Red Hook. Najczęściej w pobliżu domku szachowego. Nikt nie wie gdzie Cesarz znika na noc. Jesli jakiś z bezdomnych widział coś tutaj – wskazał głową budynek za waszymi plecami – to Cesarz na pewno o tym wie. Cieszy się wśród nich niewątpliwym szacunkiem. Ale jest jeden problem... Louis zawiesza głos. - Jaki? – pytasz niechętnie. - On nie przepada za policjantami. I niechętnie rozmawia z obcymi. Clause Grand Pomysł ze światłem jest bardzo dobry, ale nikt z was nie wozi niezbędnych halogenów i dodatkowo generatorów do nich w bagażniku. Więc zmuszony będziesz czekać na ekipę techników, których wóz zapewne będzie miał niezbędny sprzęt. Walter pooglądał przez chwilę miejsce znalezienia ciała, zrobił zdjęcie twarzy ofiary i wyszedł na zewnątrz. Czujesz delikatny zapach dochodzący od strony ciała. To zapach środków podobnych do tych używanych w kostnicy. Jałowy, bezduszny odór śmierci. Przyjrzałeś się betonowemu wspornikowi, na którym namalowano spiralę. Krew wyglądała na dobrze zaschniętą. Zbrązowiałą. Dziwne. Pod filarem, tak jak się spodziewałeś, jest pył, piasek i gruz. Widać tam odciski butów. No w końcu! Jakiś ślad! Przykucnąłeś ostrożnie, by nie zniszczyć znaleziska. Nie jesteś ekspertem – wolisz bardziej sprawnościowe „szarady” – pościg, dobrą bójkę, przesłuchanie podejrzanego – ale wydaje ci się, że widać więcej niż jedną parę butów. Dwa lub trzy rodzaje bieżnika. Ale to zbadają już eksperci. - Uważajcie – ostrzegłeś innych – Pod filarem ze spiralą są ślady butów. Nie zadeptać! Potem, czekając na światło, stanąłeś z boku przyglądając się, jak Jessica i Marlon dokonują swoich oględzin. Wiesz, że oboje są w tym lepsi, więc z niecierpliwością czekasz na ich rewelacje. W pewnym momencie, słysząc już, jak samochody ekipy techników zatrzymują się w miejscu, w którym czekał na was Mac Nammara usłyszałeś dziwny, metaliczny dźwięk dochodzący z jednego z bocznych pomieszczeń. Ostrożnie, upewniając się że broń znajduje się pod ręką, ruszyłeś w tamtą stronę. W zasadzie nie ma żadnej obawy. Reszta zespołu jest tylko kilka kroków od ciebie. Pomieszczenie, z którego dobiegał cię dźwięk jest mroczne. Okna znajdują się w nim od północnej strony, więc światło słoneczne wpada znacznie rozproszone. Naprzeciwko wejścia, pod ścianą widzisz siedzącego bezdomnego. Poszarpane łachmany, dzika, zmierzwiona broda, flaszka w ręku. Patrzy na ciebie bez cienia strachu. Masz już otworzyć usta, gdy nagle bezdomny ... staje w płomieniach! Widzisz, jak w ułamku sekund jego twarz zmianie się węgiel, oczy gotują się jak jajka, włosy i broda stają się pochodnią. W chwilę potem ... znika. Co jest, kurwa! W miejscu, gdzie przed chwilą siedział widzisz jedynie gruz, kawałki szkła i ...starą, ciemną plamę, która wygląda .. jak sadza. Jakby ktoś, dość dawno temu, palił tutaj ognisko lub ... Lub spalił człowieka. Wtedy znów słyszysz ten dźwięk. To kawałek blachy poruszony wiatrem uderza w metalowy wspornik. Już masz odejść, cały mokry po tym, co przed chwilą się wydarzyło, kiedy widzisz, że zaraz za wspornikiem znajduje się ... przemysłowy właz do studzienki kanalizacyjnej. Jessica Kingston Wnętrze zrujnowanego budynku śmierdziało. Wilgocią, pleśnią, rdzą i mokrym psem. Kiedy ostrożnie oglądałaś ciało zawieszone na hakach poczułaś coś jeszcze – charakterystyczny zapaszek środków dezynfekujących. Trupa dokładnie oczyszczono z wszelkich możliwych śladów. Z bliska szczątki wydawały się wilgotne. Ostrożnie dotknęłaś jednego kawałka. Nawet przez lateksową rękawiczkę poczułaś chłód i wilgoć – nie miałaś wątpliwości, ze ciało było przechowywane w zamrażarce lub innym, podobnym do niej miejscu. Odstąpiłaś od oględzin zwłok i poszukałaś miejsca, z którego mogłaś spojrzeć na zwłoki z góry. Coś w układzie szczątków nie dawało ci spokoju. Chciałaś spojrzeć na to z góry. Znalazłaś stare, łuszczące żółtą farbę schody prowadzące na coś w rodzaju metalowej galerii podwieszonej pod sufitem. Kiedy wchodziłaś, cała konstrukcja zaczęła niebezpiecznie trzeszczeć, ale oceniłaś, że powinna utrzymać ciężar twojego ciała. Z góry widok był dużo lepszy, lecz niewiele ci dawał. Widziałaś łańcuchy i metalowe linki na których kołysały się szczątki, lecz nic poza tym. Nawet, jeśli chory umysł sprawcy widział w tym jakieś znaczenie, i było tak, jak pomyślałaś, że kawałki ciała symbolizują gwiazdy w konstelacji Oriona to ty nie byłaś w stanie niczego takiego zauważyć. Zrobiłaś kilka zdjęć z góry i nagle poczułaś, że ktoś na ciebie patrzy. Było to tak irracjonalne i tak niepokojące uczucie, że poczułaś zimne dreszcze przebiegające ci wzdłuż kręgosłupa. Spojrzenie było, jak dobrze wymierzony cios. Usłyszałaś klekot metalu i ujrzałaś, jak łańcuchy z zawieszonymi na nich szczątkami zaczynają delikatnie wirować wprawione w ruch przez jakąś niewidzialną siłę. - On cię widzi, Jessico. Widzi, nawet na ciebie nie patrząc - usłyszałaś miękki, męski szept tuż przy uchu. Było to tak przerażające doświadczenie, że cofnęłaś się o krok chwytając poręczy od schodów. Przerdzewiały metal nie utrzymał jednak twojego ciężaru i spadłaś w dół. Na szczęście nie było wysoko, a ty instynktownie ułożyłaś ciało jak do padu. Skończyło się jedynie na pobrudzonym ubraniu, kilku sińcach i rozbawionych, złośliwych spojrzeniach techników, którzy właśnie stanęli w wejściu do zrujnowanego budynku. Ty jednak nie patrzałaś w ich stronę, lecz na porozwieszane ciało. Wszystko było statyczne. Nieruchome. To najwyraźniej jedynie wytwór twojej pobudzonej morderstwami wyobraźni. Marlon Vilain Po rozmowie z siostrą widok rozczłonkowanego ciała młodego mężczyzny potraktowanego jak makabryczne ozdoby zadziałał na ciebie ze zdwojoną siłą. Twarz chłopaka, podobnie jak twarz dziewczyny, wygląda nierzeczywiście, niemal surrealistycznie. Cienie kładą się na policzkach i czole nadając obliczu pozorów życia. Widzisz nawet kroplę ściekającą od końcówki oka po policzku, jakby chłopak płakał. To zapewne jedynie topniejąca wilgoć – ciało na pewno zostało zamrożone po poćwiartowaniu. Jednak widok tej „łzy” ściekającej po policzku, w jakiś sposób poruszył twoją duszą. Twoje myśli galopowały, jak stado dzikich koni. Próbowałeś zrozumieć, co zabójca chce wam przekazać tymi wszystkimi symbolami. Tymi okultystycznymi bzdetami, do których nikt normalny nie przykłada wagi. Kierowany przeczuciem ruszyłeś do wyjścia. Minąłeś bez słowa zdziwionego Mac Nammarę i raz jeszcze, z wrodzoną czujnością, rozejrzałeś się po okolicy. Kawałek od was widac było wyspę z jakimś industrialnym szajsem. Cała okolica bardzo przypominała miejsce, w którym znaleziono ciało i widoczne kawałek dalej zabudowania. W samochodzie była mapa. Z dokładnym rozkładem ulic, ale w środku było zbyt mało światła i za ciasno, by się jej dobrze przyjrzeć. Odszukałeś zaułek oraz ulicę, na której się znajdujecie. To dwie różne, ale nie aż tak odległe od siebie dzielnice. Góra pół godziny jazdy z jednego miejsca na drugie. Przyglądając się mapie zobaczyłeś nagle, jak coś czerwonego rozbryzguje się na jej powierzchni. Kropla krwi! Ale skąd? I wtedy poczułeś, jak z nosa leci ci coś ciepłego. Jeszcze tylko tego brakowało. Krew! Dostałeś krwotoku. Niedużego, ale jednak. Sięgnąłeś po chusteczką i przyłożyłeś do nosa. I w tym momencie ujrzałeś kątem oka, jakieś poruszenie na tyle twojego samochodu. Szczur! Na tylnym siedzeniu twojego auta siedzi wielki, spasiony, brudny szczur. W tej samej chwili jednak szczur zanurkował pod siedzenia. Jasna cholera! Wyszedłeś z auta pozostawiając drzwi lekko otwarte, by gryzoń mógł się wydostać z samochodu i wyszedłeś, widząc, że Mac Nammara wita się z technikami. Wszyscy - Dobra – głos Artura Mac Nammary przywołuje was do rzeczywistości. – Wszyscy do mnie. Wiecie, ze słowa te skierowane są do was, a nie techników. Czeka na was na zewnątrz. - Teraz dajcie chwilę technikom. Niech zbiorą dla was materiał dowodowy. Wybaczcie, ze ściągałem was na miejsce, ale to okazja, by przyjrzeć się ciału jeszcze przed technikami. Ja spadam. Jutro możecie być w biurze godzinę później. O dziewiątej urządzimy sobie odprawę. Pamiętajcie o tym, co powiedziałem wam wcześniej. Aha! Dzwoniła do mnie Walentowv. Zrobiła ten raport, tak że rano będziecie go mieli na biurkach. Ponoć są w nim jakieś rewelacje. A jak Walentov mówi rewelacje, to tylko spadać z krzeseł. Ucichł na chwilę pozwalając grupie techników przenieść agregat prądotwórczy. - Detektyw Kingston. Jutro, zaraz po odprawie, pójdzie pani do naszego biura prasowego. Spotka się z naszym rzeczniczką, panną Agnes Derry. Weźmie pani udział wraz z rzeczniczką w krótkim spotkaniu z prasą. Dziennikarze nalegali na pani obecność. Potem zajmie się pani portretem psychologicznym potencjalnego zabójcy. Oraz rysem psychologicznym ofiary. Reszta zespołu ma udzielić pani wszelkich informacji mogących pomóc w wykonaniu tej pracy. Oba dokumenty chcę mieć do pojutrza. - Detektywie Villain zajmiecie się analizą zgromadzonych materiałów i danych. Chcę, byście poszukali powiązań pomiędzy pozostawianymi przez sprawcę wskazówkami. Możliwe ze coś łączy ułożenie zwłok, symbol oka, symbol na ścianie, tatuaż na zwłokach i karty tarota. Trzeba też, zgodnie z sugestią detektyw Kingston, wysłać polecenie do Wydziału Ruchu i Wydziału Monitoringu o ustalenie jakie kamery całodobowe znajdowały się w okolicy obu miejsc. Niech przekażą nam do Wydziału kopie nagrań. Może tam znajdziemy coś ważnego. Proszę też pomóc policji w identyfikacji drugich zwłok. Wiedząc, kim jest ofiara postaramy się znaleźć powiązania z Annie Watermann. - Detektywie Mac Davell. Wy jutro zajmiecie się przesłuchaniami reszty świadków i członków rodziny. Jeśli będzie to konieczne, zaproście ich do nas. Moim zdaniem koniecznie trzeba pójść do szpitala i pogadać z tamtejszym personelem. Niektóre poszlaki świadczą o dużej wiedzy medycznej sprawcy, a szpital wydaje mi się naturalnym miejscem, gdzie taką wiedzą mógł zdobyć. Gdyby tak było, mamy większą szansę na złapanie drania. - Detektywie Grand. Wy zajmiecie się przesłuchaniem świadka, który znalazł ciało i osoby zatrzymanej przez detektywa Villaina. Chce, byście powęszyli po Soho. Pogadali z tamtejszymi bywalcami barów. Może oni coś widzieli. Poza tym zrobicie listę potencjalnych osób, z którymi znała się Annie Waterman. Tutaj liczę na waszą współpracę z detektywem Mac Davellem, który już rozmawiał z ojcem denatki. Obaj macie największe doświadczenie w prowadzeniu tego typu działań, więc podzielicie się świadkami. Ponadto weźmiecie udział w sekcji zwłok drugiej ofiary. W międzyczasie, gdy Mac Nammara wyłuszczał z siebie kolejne polecenia, technicy uporali się z wniesieniem sprzętu do budynku. Halogeny zapłonęły jaskrawym blaskiem. - No dobra – Stary zerknął na zegarek – Piętnaście po siódmej. Na mnie czas. Jeśli chcecie, możecie jeszcze tutaj chwile powęszyć. Pamiętajcie. Jutro o dziewiątej, w pełni sił, u mnie na odprawie. __________________________________________________ _____________________ P.S. Czas na posta od Was - maksymalnie pięć dni - do 12 maja do godziny 20.00. Jak widać - jeśli wyrobicie się wcześniej, to ja też. Do dialogów macie google docka - wolałbym, byście tam ustalali wspólne działania.link Krew Newinnych - Google Text & Tabellen Proszę opisać działania do ok 21.00. Noc znów zostawcie mi Do moderatora: podobnie jak w sesji "Powrót" będę usuwał te P.S. po kolejnym moim poście. To lepszy sposób komunikacji z graczami niż komentarze. Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-05-2010 o 22:24. Powód: usuniecie jednego zdania z zakończenia postu |
09-05-2010, 22:18 | #30 |
Reputacja: 1 | Na odprawie Baldrick wyglądał na człowieka niesamowicie znudzonego, słuchał po kolei raportów każdego z funkcjonariuszy, sprawa wydawała mu się coraz dziwniejsza. Sam nie miał zbyt wiele do powiedzenia, mylące skojarzenie z podobną sprawą w Bostonie i kilka informacji od Stabler'a nie wystarczyło do zadowolenia kapitana. Natomiast wciąż pojawiający się motyw okultyzmu sprawiał, że miał ochotę wziąć sobie kilka dni wolnego. Po odprawie Terrence od razu udał się do domu, co prawda miał zamiar pooglądać telewizję na kanapie, lecz niesiony jakimś dziwnym przeczuciem sięgnął po akta aktualnie prowadzonej sprawy. Niby nic ciekawego, a jednak dwa zdjęcia mocno przykuły jego uwagę. Próbował rozgryźć co jest w nich takiego absorbującego, dojrzeć jakiś ważny ślad, ale to wciąż mu umykało. Rozmyślania przerwał mu dopiero telefon. - Słuchaj, Baldrick – w słuchawce zabrzmiał znajomy głos kapitana – Na razie zostaw sprawę Annie. Góra chce, by ktoś przeprowadził staranną, podkreślam staranną, analizę sprawy Doroty Perkinson sprzed miesiąca. Trzeba zamknąć tą sprawę, a prokuratura chce mieć najszybciej jak to możliwe wnikliwą i wiarygodną analizę. Wypada na to, że ty poradzisz sobie z tym zadaniem tak, jak tego oczekują. To teraz dla ciebie sprawa priorytetowa. Jak ją zamkniesz, wracasz do zespołu rozpracowującego „tarociarza”. - Jasne, przecież nie mam nic ciekawszego do roboty niż... - nie dokończył, gdyż Mac Nammara zdążył już odłożyć słuchawkę. *** Sprawa Doroty Perkinson nie należała do najtrudniejszych, ale wielu funkcjonariuszy miało z nią wyjątkowe kłopoty. Dla Baldrick'a było to jedynie marnowanie czasu, lecz nie warto było sprzeciwiać się odgórnemu rozkazowi. Doroty Perkinson była siostrzenicą jednego z wysoko postawionych urzędników, brutalnie zamordowana i porzucona w jednym z małych hoteli. Śledztwo nie było zbyt skomplikowane to też Terrence dość szybko się z nim uporał, o wiele więcej czasu zajęło mu jednak napisanie na ten temat raportu. W drodze powrotnej do domu wciąż rozmyślał nad dwoma zdjęciami, wiedział, że jest w nich coś istotnego, co nad wyraz sprawnie umyka jego uwadze. Ten drobny szczegół straszliwie go denerwował i doprowadzał do frustracji. Zdawało mu się, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki. Jadąc tak kolejnymi ulicami miasta natknął się na bilbord reklamowy jednej z firm kosmetycznych, który przekonywał, iż jej produkty potrafią dokonać cudu z urodą każdego człowieka. Jakby na potwierdzenia tej tezy pod sloganem znalazły się również dwa zdjęcia, jedno z nich przedstawiało niemłodą już i mocno zaniedbaną kobietę, drugie zaś tą samo osobę, lecz po 2 tygodniach terapii. Oczywiście jej wygląd odmienił się jak za cudownym dotknięciem Photoshop'a. Każdy przeciętny widz zwrócił by przez chwilę uwagę na reklamę i zachęcony bądź zniechęcony ruszył w swoją stronę. Z Terrence'm było jednak inaczej, już na pierwszy rzut oka zauważył on, iż oba zdjęcia, choć bardzo podobne, przedstawiają dwie inne kobiety. Linia oczu, nieco inny nos i usta, sporo osób da się nabrać na ten marketingowy chwyt. Nagle coś wpadło mu do głowy, szybko chwycił za telefon i niemal wykrzyczał do słuchawki kilka rozkazów. - Wiesz która jest godzina Baldrick? - odezwał się rozdrażniony głos w słuchawce. - Nie mam na to czasu - wypalił wprost Terrence - Po prostu masz się za to zabrać, ok? - Ok - mężczyzna niechętnie się poddał - Nienawidzę cię Baldrick. - Czułości zostaw na później. Rozłączył się i od razu wybrał numer telefonu kapitana, czekał przez dłuższą chwilę, lecz w końcu usłyszał oczekiwane halo?. - Co jest Baldrick? Mówiłem czym masz się zająć - już z głosu można było wywnioskować, iż za moment udzieli swojemu podopiecznemu ostrej reprymendy. - Spokojnie kapitanie, to już załatwione - rzekł Terrence po czym z dumą w głosie dodał - Niech pan przełączy na głośnomówiący, mam wam coś do przekazania. - Oby to było coś ważnego Baldrick - Mac Nammara skinął na stojącą nieopodal ekipę by zwrócić ich uwagę i nacisnął przycisk. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=l_FZVD5lsAw[/MEDIA] - Hej Słodziaki, z tej strony wasz ukochany glina, tęskniliście? - słychać było, że Terrence wprost tryska humorem - Walter poproszę o fanfary bo zaraz zacznie się spektakl! - Pamiętacie naszą pełną życia Annie? Jasne, że pamiętacie, słodka z niej dziewczyna, prawda? Szkoda, że ktoś tak wspaniały nas opuścił, ale czy aby na pewno? - rozpoczął swój wywód. - Czy ktoś z was pokusił się o porównanie zdjęć Annie przed i po zabawie w alejce? Clause może ty? Nie? - ciągnął swój monolog Baldrick - A ja tak i wiecie co? Otóż tylko jedno zdjęcie przedstawia Annie, druga dziewczyna jest do niej łudząco podobna, lecz jedynie podobna. Wystarczyło trochę się pofatygować by zorientować się, iż zdjęcia różnią się kilkoma drobniutkimi szczególikami, linia ust, oprawa oczu, swoje zrobił również stan zwłok. Stężenie mimiczne, plamy opadowe i inne tego typu bzdury, to wszystko was zmyliło. - Jesteś tego pewien Baldrick? - przerwał mu nagle kapitan. - Zadzwoniłem do wydziału, mają sprawdzić DNA i wtedy wszystkiego się dowiemy - odrzekł z dumą w głosie - Co wy byście beze mnie zrobili? W każdym razie moim zdaniem Annie ostro gdzieś balowała, kiedy jej ojciec potwierdzał jej tożsamość w kostnicy. Á bon entendeur salut! Czy mówię po francusku bo wiem, że nie rozumiecie? Ça va sans dire. - Wystarczy tego Baldrick, o ile masz rację to wykonałeś kawał świetnej roboty - niechętnie przyznał Mac Nammara. - Wiem, a teraz wracam do domu i mam zamiar się wyspać, nie dzwońcie więcej. Baldrick odłożył telefon i ruszył w kierunku swego domu, były niemal w 100% pewien swojej tezy, ale wiedział, że potwierdzenie specjalisty jest konieczne by pozostali mu uwierzyli. Kiedy tylko znalazł się w domu wziął szybki prysznic, ułożył się na kanapie i włączył jeden z tych zastrzeżonych kanałów, których nie puszcza się dzieciom.
__________________ See You Space Cowboy... |