|
|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-09-2010, 22:32 | #81 |
Reputacja: 1 | Przez kilka sekund wpatrywał się w kartę, którą trawił ogień, w głowie miał totalną pustkę i nawet nie zastanawiał się już nad tym co robi Nash. Jego rękę przeszył ból jakby to właśnie ona płonęła, nim zdołał zareagować świat wokół nieco zaczął zanikać, auto, magazyny, całe jego otoczenia zostało zalane mrokiem. Minęła chwila nim zdał sobie sprawę, iż wisi do góry nogami, jego ręce zwisały swobodnie tak, że przy większym wysiłku udawało mu się koniuszkami palców muskać szorstkie podłoże. Na podłodze znajdowały się zakrzepłe plamy krwi oraz niepokojąca studzienka, która zapewne odprowadzała ją niżej. Do jego uszu dochodził niewyraźny dźwięk płyty gramofonowej, Baldrickowi zdawało się, że rozpoznaje coś podobnego do wojskowego marszu, jednak pozycja w której się znajdował wcale mu w tym nie pomagała. W myślach klął na moment kiedy zdecydował się użyć zapalniczki, często mówi się, że nadzieja jest matką głupich i w tej chwili Terrence po trzykroć zgadzał się z tym stwierdzeniem. Cóż, optymizm jest ważny, ale w tym wypadku zakładanie, iż Tharoth po prostu zakopie się pod ziemię i problem się rozwiąże rzeczywiście nie było zbyt sprytnym posunięciem. - O proszę, mamy gościa. Z trudem się obejrzał, nie było to łatwe wisząc na podłogą, lecz jakoś mu się udało i zauważył postać ubraną w czarny strój rodem z tych wulgarnych, sadystycznych filmów pornograficznych spod znaku pejcza i kajdanek. Mniejsza jednak o wygląd, bowiem tym co bardziej zwracało uwagę był jej głos, delikatny kobiety, lecz jednocześnie chwytał za serce i powodował, iż ciarki przechodziły mu po plecach. - Świeże mięsko. Przybyło poczuć ostateczną rozkosz - odezwała się kolejna osoba, jej twarz ukryta była za skórzaną maską, czego nie można było powiedzieć o dwóch ogromnych, sterczących piersiach, bardziej niepokojący był jednak ostry skalpel, który trzymała w dłoni. Przejechała językiem po ostrzu lekko się kalecząc, lecz najwyraźniej sprawiło jej to błogą radość. Powoli zbliżała się do Baldricka zmysłowo kołysząc przy tym biodrami, detektyw wierzgnął dwa razy dziko, ale była to raczej żałosna próba obrony niż rzeczywiste zagrożenie, zakręcił się na sznurze i na koniec jęknął rozpaczliwie poddając się. - Odetnij go - usłyszał głos, który zabrzmiał niemal jak długi syk węża. Kobieta ze skalpelem zatrzymała się w miejscu, Baldrick nie był w stanie dostrzec osoby, która jej rozkazywała, gdyż w tej chwili jego wzrok znajdował się na wysokości jej krocza. Musiał być to jednak ktoś o sporym autorytecie skoro nie postąpiła wbrew jego woli, jej błyskawicznego ruchu ręką już nie zauważył, ostrze przecięło sznur i detektyw z łoskotem walnąć o podłoże. Co prawda zdążył zasłonić się rękoma tak by nie uderzyć głową jednak sam upadek sprawił, iż znów odezwały się żebra, zabolało. - Przepraszam. Te suki zawsze są spragnione zabawy. Ciągle im mało. I za to je uwielbiam - zaśmiał się niczym jakiś szalony doktorek z filmów o Bondzie. Baldrick powoli zaczął się podnosić, najpierw na kolana, później na równe nogi, otrzepał ostentacyjnie ubranie i wreszcie zaszczycił spojrzeniem swego wybawcę. Mężczyzna ubrany był jedynie w tęczowy szlafrok co Terrencowi od razu skojarzyło się z groteskowym wyglądem diabła z Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa. Wysoki i szczupły, w jego oczach błyszczał spryt i inteligencja, nie była to osoba, której można było zaufać. - A więc w końcu się pan zjawił, detektywie Baldrick. Z tym, że obawiam się, nieco za późno przyjął pan zaproszenie na moją randkę. Cóż. Lepiej jednak później niż wcale. Jego szlafrok zmienił naglę barwę z tęczowego na różowy, a w dodatku przezroczysty, przez co Terrence zauważył nie tylko, że nie jest on uzbrojony, ale również więcej szczegółów, których wolałby nie przeglądać. Być może w ten sposób mężczyzna chciał dać mały pokaz swojej siły albo popisać swoim przyrodzeniem, mało to już detektywa interesowało i tak postanowił, iż będzie mu patrzył w oczy. - Wina? Kokainy? Dziwki? Gacha? - rzekł uprzejmie, lecz spotkało się to jedynie z krzywym spojrzeniem detektywa - Jestem markiz Hesus de Sade. Dowódca siódmego legionu piekielnego jego wysokości Gemaliela i osobisty nadzorca miasta, które wy nazywacie Nowym Yorkiem. W hierarchii piekielnej noszę tytuł Złotego Razydy, to coś w rodzaju nadgenerała. To tyle w kwestii pytania, kim jestem, teraz odpowiedź na pytanie, po co pana tutaj sprowadziłem? - zrobił króciuteńką pauzę jakby chciał dopuścić na moment do głosu Terrenca, jednak nim ten zdołał choćby otworzyć usta podjął ponownie - Sprowadziłem pana tutaj, by omówić pewien układ handlowy. Nazwijmy go umownie paktem, z braku lepszej definicji. Jest pan zainteresowany wysłuchaniem mojej propozycji, czy odesłać pana z powrotem? Na koniec markiz oblizał językiem wargi co sprawiło, iż po kręgosłupie detektywa spłynął zimny pot. Kilka sekund później był już jednak spokojny, sytuacja była tak nieprawdopodobna, iż równie dobrze on sam również mógł wziąć udział w tej małej perwersyjnej parodii. Talent do aktorstwa miał jeszcze z czasów szkolnych, wystarczyło go jedynie odpowiednio wykorzystać. - Cóż, słuchanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło - powiedział uprzejmie Terrence. - Czyżby? - rozmówca uśmiechnął się dziwnie, lecz detektyw nie dał zbić się z tropu - Proszę za mną w troszkę bardziej sprzyjające konwersacji miejsce. - Niech pan prowadzi panie markizie - rzucił z udawaną dostojnością. Mężczyzna skłonił lekko głowę i ruszył w swoją stronę, Baldrick posłusznie dreptał za nim, a nawet bezczelnie puścił oczko do zamaskowanej kobiety, chwilowo miał wyższą pozycję od niej, mógł sobie na to pozwolić. Hesus de Sade zaprowadził go do pomieszczenia, które niemal w całości było czerwone włączając w to ogromne łóżko znajdujące się na środku. Sypialnia wygląda jak pokój w luksusowym burdelu do którego ktoś jako dodatek zamówił jeszcze ekskluzywny zestaw pejczy, pasów, sztucznych penisów, wagin i skórzanych wdzianek, istny raj dla kogoś kto uwielbiał ten styl. Terrence jednak do takich ludzi nie należał, w dodatku zaczynał się obawiać motywu jaki miał de Sade wybierając akurat takie miejsce na rozmowę, a może wszystkie pomieszczenia tak wyglądały? - Zatem ściągnąłem pana, bo chcę panu wydać zabójcę, a pan go dla mnie zastrzeli - rozpoczął spokojnie, choć z pewną dozą podniecenia, jakby mówił o liście rzeczy z lokalnego sex-shopu, które chciałby dostać pod choinkę - Kulą, którą panu dam. Dla mnie to zbyt duże ryzyko, ale człowiek może sobie z tym poradzić. - Jak miło z pana strony - odparł detektyw uśmiechając się niczym głupiutka miss na scenie. - Prawda - uśmiechnął się czarująco - Jestem stworzony by robić ludziom miło. - Nie wątpię - rzekł szybko Baldrick nie chcąc by mężczyzna mówił coś więcej na ten temat - W każdym razie zwykle nie zabijam w imię Gamaliela, ale co mi tam, może jakieś szczegóły? - Kula w głowę. - Uniósł w górę dłoń na której błyszczał niewielki nabój, zrobił to tak jakby była to najświętsza rzecz na świecie - Ta jedna, konkretna i nasz aniołek fiknie tam gdzie jego miejsce i dość długo się nie podniesie. Ale najpierw trzeba załatwić jego kotwice, tym jednak już zajmują się moi chłopcy. Wie pan na czym polega problem słodziuteńki? - Nie karmelku - odparł Terrence w myśl zasady Jeśli wchodzisz między wrony musisz krakać tak jak one, uśmiechnął się przy tym lubieżnie. - Że nie wiemy jak ten pierdzielec wygląda, w jakim ciele się ukrył. - Na jego twarzy również rozkwitł szeroki uśmiech, a w oczach błysnęły małe acz wyraźne iskierki. - To dość istotne, ten pierdzielec, kogo ma pan na myśli? - powiedział znów przyjmując rolę uprzejmego szlachcica - Miłościwego Astarota? - Tak. Tego brzyyyydala - przeciągnął, twarz wykrzywiła mu się w grymasie odrazy jakby miał za moment zwymiotować. - Skąd mogę wiedzieć, że można wam zaufać? - spytał Terrence. - Nie możesz - odrzekł de Sade przejeżdżając palcem po swoich ustach. - Sztampowa odpowiedź, nie zaskoczył mnie pan. - Baldrick nie był już tak miły, oczami omiótł pokój by chociaż przez chwilę nie spoglądać na markiza. - Ale nie zwrócił pan uwagi na jedno słowo, jakiego użyłem. Pakt. Wie pan jak wyglądają pakty? Coś za coś. Równa wymiana. My wyraziliśmy swoją prośbę, teraz pan dla odmiany gra role diabła. - Uśmiechnął się czarująco. - Mogę poprosić o co tylko zechcę? - Tym razem w głosie Terrence rzeczywiście zabrzmiała nutka ciekawości. - W granicach, które wspólnie ustalimy. - Gdzie jest haczyk? Nie chcecie mojej duszy? Zadowolicie się samym Astarotem? - W porównaniu do Astarotha wypada pan dość blado - wytłumaczył spokojnie - Bez obrazy, słodziutki. - Na rynku potencjalna cena za moją duszę ponoć jest całkiem spora, ale cóż, bywa. Dlaczego tak wam zależy na zabiciu Astarota? - rzekł starając się wyciągnąć jak najwięcej informacji od swojego rozmówcy, kto wie kiedy przydarzy się kolejna taka okazja. - Mamy w tym swój cel, kochanieńki. - Łagodnie i uprzejmie, jak zwykle. - Mysiu Pysiu chciałbym wiedzieć czy stoję po dobrej stronie barykady, Astarot też przekonywał mnie, że ma swój cel w rytualnych morderstwach i ratowaniu ludzkości. - Nie ważne jest czego my chcemy, ważne jest ze możesz zabić tego, kto zabijał tych ludzików, kochanieńki - Oczy zwęziły mu się w szparki, przez moment wyglądał niczym wielki wąż - pederasta w fikuśnym wdzianku - Chcesz tego, prawda? Nie bądź głupi jak Marlon. - Ah Marlon, poczciwy pijaczyna, to wy się nim zajęliście? - rzucił niby to od niechcenia. - Sam się sobą zajął. Widzisz, mój drogi, obcowanie za długo z nami pobudza... pragnienia. Nie nasza wina, ze takimi nas stworzono. - Trudno było nie zgodzić się z logiką tego wywodu. - Ja jestem Inkubem, koleżanka z baru to Sukub. To by było wszystko wyjaśniało, również jego ożywioną reakcję na głos tamtej kobiety, a także zachowanie de Sade i jego upodobania. Z tego co pamiętam w dawnych czasach zakonnice, które nie dotrzymały zasad celibatu często aby zachować twarz tłumaczyły się wizytami Inkuba. Baldrickowi jednak ciężko było uwierzyć, iż jakakolwiek kobieta chciałaby obcować z kimś pokroju markiza Hesusa. - Doborowe towarzystwo. Co się stanie gdy zginie Astarot? - Będzie... próżnia - odparł de Sade przez chwilę szukając odpowiedniego słowa - A my to wykorzystamy. - Próżnia? - Lepiej bzykać niż torturować - prawda? - spytał retorycznie mężczyzna jakby to miało wszystko wytłumaczyć - Chociaż oczywiście najlepiej połączyć jedno i drugie - na jego ustach pojawił się okrutny uśmiech. - O gustach się nie dyskutuje - uśmiechnął się wrednie - Wiecie dlaczego Astarot zabijał te dzieciaki? Ten rytuał powtarzał się, jaki miał cel? - Moc. - Będzie z tobą? - spytał głupio wręcz drwiąc z swojego rozmówcy, sekundę później wrócił jednak do poprzedniej postawy i powiedział - Chciał zyskać moc, tak? Zyskać, odzyskać, coś w tym stylu, zgadza się? - Zyskać. A my ja przejmiemy, jak zrobisz to, co chcemy. - I co się wtedy stanie? Powiedziałeś, że lepiej bzykać, jak rozumiem Astarot jest tutaj od tortur wy od cielesnych rozkoszy. - Co się stanie, co się stanie - zajęczał jak rozkapryszone dziecko - Tylko pytasz i pytasz. Nic co by ciebie dotyczyło. - Hesus był wyraźnie znudzony towarzystwem Baldricka i coraz bardziej się niecierpliwił, a to nie zapowiadało nic dobrego. - Wybieraj - jesteś z nami? Dobijasz targu? - z każdym słowem zdawał się coraz bardziej naciskać Terrenca - Tam za tymi drzwiami czekają na mnie dwie ślicznotki, które chcą mnie pokroić i zjeść po kawałeczku - wygiął się - I cholernie mam na to ochotę a muszę się tutaj z tobą układać, bo nie odpowiedziałeś na zaproszenie wcześniej. Jak to się mówi, chwila dość niestosowna, ale jestem gościnny, to cię ugościłem. Naprawdę jednak moje odpowiedzi na nic ci się zdadzą, wiemy, że go namierzyliście, że wiecie więcej niż my, bo przed nami się ukrywa. Postrzeliłeś Szavallę - ona chętnie by ci wyssała... oczy z głowy. Wiec lepiej odpowiedz, słodziutki. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cxL0QLvauBU[/MEDIA] Tyrada de Sade przeszła Baldrickowi obok uszu, nie słuchał już tego dziwacznego osobnika, jego myśli wędrowały gdzieś po innej sferze. Mógł poprosić o co tylko chciał, nie zależało mu na pieniądzach ani sławie czy sukcesach, człowiekowi takiemu jak Terrence zależało jedynie na jednym, na wiedzy. Wytłumaczyć wszystko co działo się wokół, ogarnąć to, zrozumieć, czy to nie byłoby wspaniałe? Z drugiej strony nad czym on właściwie rozmyślał? Chciał paktować z demonami pokroju Astarota? Po raz kolejny jego myśli skierowały się do obrazu Marlona Vilaina, tego, który zginął, bo nie spalił karty, jemu mogło grozić to samo. Życie Baldricka zawsze związane było ze szkiełkiem i okiem, od nie dawna musiał stawać w szranki z pomiotami piekieł i już rozważał wejście z nimi w wspólny interes. Jego bystre oczy znów zwróciły się w kierunku de Sade, gospodarza tego miejsce. Groteskowa postać wydawała mu się odrażająca i wtedy znów przypomniała o sobie duma detektywa, czasem lepszy jest moment gonienia króliczka niż jego złapania, pragnął sam dążyć do uzyskania wiedzy, swoją własną, ciężką pracą. W końcu wyprostował się pokazując dawnego siebie, na ustach pojawił się pogardliwy uśmiech. - Z całym szacunkiem markizie, ale muszę odmówić. Właściwie nie potrzebuję od was niczego, nie będę paktował z jednym demonem aby zniszczyć drugiego. Dziękuję za zaproszenie, to tyle w tej sprawie. - Ukłonił się szarmancko i niewidzialnym kapeluszem omiótł podłogę. - Zatem - zaczął markiz a jego oczka jeszcze bardziej się zwęziły - Pozostaje nam jedynie pożegnać się ozięble. - Wyciągnął dłoń w kierunku detektywa. - Na prawdę? - spytał wrednie wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie pogardy - Nie, dzięki, po prostu mnie odeślij. Uśmiech Hesusa rozszerzał się coraz bardziej, aż jego usta zaczęły przebierać nienaturalny wyraz i kształt, twarz wydłużała się, na oczach Baldricka przeobrażała się w oślizgły pysk węża. Ludzkie uzębienie przemieniło się w kły, wciąż jednak widoczne były dawne rysy co tylko potęgowało obraz i sprawiało, że wyglądał jeszcze bardziej przerażająco. Przez kilka sekund stwór stał nieruchomo, nagle jednak skoczył ku detektywowi, wyciągnął się jak struna i w mig przebył dzielącą ich przestrzeń. Atak poprzedził jeszcze donośny syk, który jakby układał się w jakieś słowa, których Terrence nie zdołał jednak rozszyfrować. Paroksyzm bólu uderzył najpierw w szyję detektywa, a następnie rozlał się po całym jego ciele, zaczęły targać nim drgawki, niewidzialna siła szarpała jego mięśniami, Baldrick czuł jakby ktoś wlał mu w gardło płynny olej, który teraz płonął w nim żywym ogniem. Gałki oczne zaczęły mu się wywracać, był już pewny, że umiera, jednak wiedział, że postąpił słusznie, zgodnie z własnym sumieniem, nie został niewolnikiem żadnego paktu z demonami i dlatego czuł się dumny. Była to jego ostatnia myśl nim stracił przytomność. *** Z trudnością podniósł ociężałe powieki, spojrzał na swoją dłoń czując jak płonąca karta coraz bardziej daje jej się we znaki. Wzrok miał rozmazany, w uszach słyszał potężne dudnienie przerywane co kilka sekund sygnałem karetki. Z jego szyi spływała krew, ręką spróbował wymacać ranę i na szczęście okazało się, iż jest jedynie powierzchowna. Przez kilka chwil szarpał się z drzwiami aż wreszcie udało mu się je otworzyć, z trudem łapał powietrze, wzrok wciąż się nie poprawiał, ale udało mu się zauważyć, że wokół jego auta leży pełno dymiących części zniszczonego helikoptera. Zapewne jeden z odłamków trafił go w szyję. Powoli wygramolił się z auto i oparł się plecami o jego tylne drzwi, cały był spocony, w dłoni ściskał swój pistolet. Nie wiele mógł już zrobić, jego wzrok wlepił się w hangar do którego zmierzał wcześniej Nash. Z magazynu dobiegały go niepokojące odgłosy, zabawa trwała więc dalej.
__________________ See You Space Cowboy... |
17-09-2010, 11:31 | #82 |
Reputacja: 1 | Księga Rodzaju 19:24-25 A wtedy Pan spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia z nieba. I tak zniszczył te miasta oraz całą okolicę wraz ze wszystkimi mieszkańcami miast, a także roślinność. Księga Jozuego, 6:20-21 Zniszczenie Jerycha z woli Boga Lud wzniósł okrzyk wojenny i zagrano na trąbach. Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu. A lud wpadł do miasta, każdy wprost przed siebie, i tak zajęli miasto. I na mocy klątwy przeznaczyli na zabicie ostrzem miecza wszystko, co było w mieście: mężczyzn i kobiety, młodzieńców i starców, woły, owce i osły. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zaLoBdqcvVY&feature=related]YouTube - Apocalyptica - Farewell[/MEDIA] Nowy Jork zamarł w oczekiwaniu... Oczywiście, to jedynie przenośnia. Z dala od Red Hook samochody przelewały się ulicami, metro śmigało pod ziemią przewożąc tysiące pasażerów, samoloty lądowały na lotniskach, pociągi opuszczały stację lub do niej przyjeżdżały. Ludzie żyli nieświadomi widma zagłady, jaka nad nimi zawisła ... Jeszcze .... Pierwsze poczuły to ptaki ... Ich maleńkie serca zatrzepotały w chuderlawych ciałkach. Zerwały się do lotu spłoszoną chmarą nad całym Red Hook. Za późno.... Drugie były szczury.... Zamarły na ułamki sekund strosząc swoje wąsy i w popłochu zanurkowały w swoje kryjówki. Również za późno ... Trzeci byli ludzie. Oni nie mieli najmniejszych szans uciec przed tym, co miało się zdarzyć... Jak zawsze nieświadomi nie widzieli spadającego miecza.... Czwórka ludzi uwikłana w wojnę pomiędzy Piekłem i jego sługami była pierwsza, która na własnej skórze poczuła, czym kończy się gniew potężnej istoty nadprzyrodzonej. Dwóch uciekało z magazynu, w którym Nash Tharoth zmienił się w coś i wywarł gniew na zabójcy chłopaka, na którym mu tak zależało. Jeden, z trudem łapiąc oddech, gramolił się z samochodu trzymając oparzonymi palcami za ociekającą krwią szyję. Ostatni, stał na szczycie dźwigu, czując, jak mięśnie drżą mu z wysiłku po niedawno stoczonej walce na śmierć i życie. Nie mogli widzieć, jak krew Andyego Ashwooda pali się jasnym płomieniem, niczym rozlana benzyna. Nie mogli widzieć jak Nash Tharoth dopada strzelca zrywając mu głowę z ciała jednym szerokim uderzeniem ręki. Nie mogli widzieć, jak drugi blady mężczyzna otwiera ogień do potężnej sylwetki dziurawiąc ciało na strzępy, ani jak demon – nie zważając na zadane rany doskakuje ruchem tak szybkim, że wręcz rozmazanym i wbija pięść w brzuch drugiego napastnika, aż okrwawiona ręka wychodzi plecami trafionego. Nie mogli widzieć, jak płomienie dopełzają do ciała zabitego chłopaka i jak Nash Tharoth odwraca się dysząc żądzą mordu. Dwójka uciekających ludzi jest już poza magazynem, nadal widocznych w jasnym, oświetlonym reflektorami zaparkowanego nieopodal samochodu. ich oczy pełne są przerażenia, twarze wykrzywione w grymasie grozy... Ryk demona za nimi brzmi niczym wściekły przybój oceanu. Oboje biegnący padają, jakby właśnie oberwali serią z karabinu. I wtedy jasny rozbłysk wypełnia magazyn. Niczym epicentrum potężnej eksplozji. Błękitny ogień omiata wszystko w promieniu dwustu metrów. Chudy mężczyzna, leżący na ziemi, z ustami, z których wylewa się krew niczego nie poczuł - leżał bowiem martwy lub nieprzytomny gdy dosięgły go płomienie. Atrakcyjna brunetka, która upadła obok niego i próbowała podnieść się kaszląc, nie słyszy huku eksplozji, bo z jej uszu sączą się dwa strumyczki krwi. Fala pochłania ją pomiędzy chrapliwymi oddechami najpierw przynosząc jaskrawą światłość, a potem głęboką i zimna ciemność. Mężczyzna, który wyszedł z samochodu ujrzał co się dzieje. Zdołał podnieść ręce do twarzy zasłaniając oczy przed jaskrawym blaskiem i w sekundę później pochłonęły go jasnobłękitne jęzory ognia. Mężczyzna stojący na szczycie starego dźwigu ujrzał błysk w dole, pod swoimi nogami. Poczuł, jak konstrukcja dźwigu, mocno osłabiona przez zaniedbania ludzi i rdzę, łamie się u podstawy, niczym zapałka. Wieża drży, chwieje się i leci w dół! Mężczyzna przez jakąś niesamowicie długą chwilę chwieje się wraz z nią utrzymując pion, lecz w końcu wylatuje poza konstrukcję. Leci w dół z rozpostartymi rękami oczekując uderzenia o twardy beton. Gdyby ktoś widział teraz jego twarz zdziwiłby się widząc na niej uśmiech człowieka pogodzonego z losem. Uderzenie w beton nie następuje jednak. Plecy człowieka zderzają się z wodą. Jej toń jest jednak równie twarda jak beton. * * * Gdzieś w mieście starsza czarnoskóra kobieta, której oczy nie widzą juz normalnego świata nastawia płytę w swoim archaicznym gramofonie. Zatrzymuje się nagle. Odwraca gwałtownie w stronę zasłoniętego roletami okna i zastyga w bezruchu. Stoi tak przez chwilę w milczeniu, obserwując migocący w oddali punkt światła. To jej oczy mogą zobaczyć. Potem opuszcza ręce wzdłuż ciała. Po jej twarzy spływa jedna, ciężka łza znacząc wilgocią pomarszczony policzek. * * * W innym miejscu Nowego Yorku młoda dziewczyna stojąca w oknie wynajętego motelu i spoglądająca w dół, na ulicę, zapala kolejnego papierosa, wzdryga się sama nie wiedząc czemu. Na parapecie stoi wypełniona po brzegi popielniczka. Dziewczyna wpatruje się w swoje odbicie w szybie i nagle cofa się w przerażaniu. Papieros wypada jej z ręki. Drżącą dłonią sięga po komórkę, by zadzwonić do kogoś, komu zaufała ostatnio bezgranicznie. Trzyma zdenerwowana telefon przy uchu .przez dłuższą chwilę. Najwyraźniej nie usatysfakcjonowana próbą dzwoni jeszcze raz. Przerywa jej pukanie do drzwi. Otwiera je z wahaniem. Na widok przystojnego mężczyzny stojącego w progu jej naturalnie bladą cerę pokrywa jeszcze większa biel. Mężczyzna uśmiecha się i wyciąga pistolet celując dziewczynie w twarz. * * * Inny mężczyzna – do złudzenie przypominający Zbawiciela – bierze właśnie kąpiel w szerokiej wannie. W chwili, gdy na Red Hook następuje eksplozja mężczyzna gwałtownie otwiera oczy. Wyskakuje z wody i ubiera się, nakładając ubranie na mokre jeszcze ciało. W pośpiechu zbiera drobiazgi z pokoju, chwyta kurtkę i nie zamykając za sobą drzwi, wybiega przed mały domek w dobrej dzielnicy. Wskakuje w pośpiechu do przygotowanego na tą okazję samochodu, którego bagażnik zapakowany jest po brzegi potrzebnymi mu do przetrwania rzeczami i z piskiem opon rusza w drogę. On wie, że dla ludzi takich, jak on miasto stanie się niedługo za niebezpieczne. Dlatego żyje od dwustu trzydziestu lat, że nauczył się ufać swoim przeczuciom. * * * Policjant dyżurujący przy kobiecie, która chciała odebrać sobie życia i miała być ważnym świadkiem w sprawie o wielokrotne morderstwo nawet nie poczuł momentu własnej śmierci. Ostatnie, co zapamiętał, to zapach perfum. Intensywny i podniecający. A potem długi, wąski sztylet wbity przez podstawę czaszki wprost do mózgu pozbawił go życia i zawartości jelit. Zabójczyni otworzyła drzwi do pokoju, który chronił funkcjonariusz. Zignorowała mężczyznę, który siedział przy swojej żonie, a który zaniemówił na widok kobiety i wpatrywał się w nią ze zdumieniem na twarzy. Sztylet uderzył dwukrotnie. Pani Watermann umarła, nie wybudzając się ze śpiączki. Jej mąż otrzymał precyzyjny cios w oko. Nim skonał doznał jednak największego orgazmu w swoim życiu. I ostatniego. Morderczyni wyszła oblizując ostrze sztyletu, którym w niespełna pół minuty pozbawiała życia trójki ludzi. Dla niej było to jak gra wstępna. Nadchodził czas takich jako ona. Niedługo. * * * W salonie pogrzebowym „Carlosa i syna” ciało detektywa Marlona Villaina patrzy na pochylającą się nad nim dziewczynę od makijażu dla zmarłych z kamiennym spokojem. Jutro zostanie przewiezione na cmentarz i spocznie tam, gdzie pragnęło spocząć od jakiegoś czasu. * * * Gdzieś wśród piasków pustyni ekipy ratownicze nadal poszukują rozbitego samolotu, którego ponoć miało nie być. Jednakże szalejące burze piaskowe utrudniały poszukiwania. Nikt z całej ekipy nie wierzył w powodzenie, lecz jakaś ważna osoba z USA kazała więc szukali dalej. * * * W nowojorskim kościele pewien ksiądz pochylał się nad zapisanym zeszytem próbując odczytać bazgroły dawnego przyjaciela. Usta księdza układają się w słowa, w myślach przebiegają skomplikowane równania matematyczne. Gałki oczne biegają, niczym spłoszone króliki. Wokół duchownego gromadzą się byty i moce, których nie jest w stanie dostrzec. Czekają. Jak zawsze czekają. * * * Miasto rusza w swój taniec codzienności. Na Red Hook docierają służby mundurowe oglądając ze zdumieniem wielką, dymiącą dziurę i szczątki magazynu. Cegły, blachy, spoiwo, cement – wszystko jeszcze przed chwilą fruwało w powietrzu. Czas zająć się posprzątaniem bałaganu..... Dwa miesiące później. Listopad 2011 rok. Szpital dla weteranów i służb mundurowych: Stan Nowy York. Białe linoleum pachnie środkami dezynfekującymi. Kroki idącej po miękkim podłożu lekarki zanikają całkowicie. Kobieta porusza się niczym duch. - To naprawdę ciekawy przypadek, pani doktor – prowadzący gościa ordynator, pułkownik Siemens, łasi się jak stary, żądny pochwał pies. - Czytałam dokumentację, pułkowniku – mówi kobieta tonem ucinającym jakąkolwiek pogawędkę. Siemens zna taki ton. Milczy. Dochodzą do trzyosobowej sali. W szpitalnych łóżkach, podłączone do medycznej aparatury leżą trzy ciała. Dwóch mężczyzn i kobieta. Wizytatorska poświęca uwagę każdemu z leżących przez dłuższą chwilę. Dłużej zatrzymuje się przy łóżku chudego, wyglądającego jak śmierć mężczyzny. Kobieta otwiera mały neseserek, który miała przy sobie i wyciąga strzykawkę i ampułkę z przezroczystym płynem. - To właśnie te lekarstwo, pani doktor? – pyta Siemens, lecz kobieta zbywa go milczeniem. Odpina wenflon i wstrzykuje zawartość strzykawki do środka. Potem postępuje dokładnie tak samo z pozostałą dwójką. - Proszę poinformować mnie, kiedy lekarstwo przyniesie efekty. - Są w śpiączce od dwóch miesięcy, doktor Ash. - Wiem. – uśmiecha się lekarka promienne. – Zaręczam jednak pana, pułkowniku Siemens, że ten medykament postawi ich na nogi. - Skoro pani tak mówi – odpowiada ordynator pojednawczym tonem. Wychodzą z sali szpitalnej. - Jeszcze tylko jedna formalność, pani doktor – Siemens wręcza wizytatorce dokumentację z wizyty do podpisu. - Biurokracja gorsza niż w piekle – żartuje kobieta, a Siemens przyjmuje to za dobrą monetę. Uśmiecha się służalczo. - Sam bym tego lepiej nie ujął. Spogląda na podpis. - Ładne imię. Thara. - Prawda – uśmiecha się kobieta. – Co pan robi dzisiaj wieczorem, ordynatorze? Nowy York Listopad 2011r barka ze śmieciami na Zatoce Hudsona Skrzeczące mewy podrywają się do lotu, ale szybko przysiadają z powrotem na hałdzie śmieci przewożonej przez barkę. Poznają jej pracownika. Mężczyzna z zarośniętą twarzą i dzikim wygładem poprawia okulary przeciwsłoneczne. Słońce świeci dzisiaj wyjątkowo mocno. Skóra piecze mężczyznę, więc chowa się w zacienionym wnętrzu barki. - Dziwny jest, no nie? Mówi coś? – pyta jeden z trzech ludzi pracujących oprócz mężczyzny z brodą i w okularach na barce. - Rzadko – potwierdza drugi popijając colę. – Ale wiesz. Nie jest rozmowny, lecz pracowity i cholernie silny, wiesz? Dobry z niego kompan. - Skąd żeście go wytrzasnęli, co? Jak się nazywa? - Nazywamy go Silent – wyjaśnił facet od coli kumplowi. – Kapitan Yourgi wyciągnął go z rzeki dwa miesiące temu. Facet ma bzika wiesz. Nic nie pamięta. Kompletnie nic. Stojący w cieniu barki mężczyzna uśmiechnął się. Pamiętał. Niewiele, lecz wystarczająco dużo. Tylko nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Jeszcze nie. Nowy York Wrzesień 2011, po wybuchu na Red Hook [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ZzG9QBrMz5o&feature=related]YouTube - Obscure 2 [Waltz of death][/MEDIA] - Zawiodłem cię panie – klęczący mężczyzna ocieka krwią. Jedną połowę ciała ma zwęgloną, drugą poszarpaną i okrutnie poranioną. O dziwo zachowały się jeszcze ładne rudej barwy włosy oraz oczy, przenikliwe i głębokie. - Zawiodłeś, Nash.- mówiący ma spokojny głos. - Dałeś mi swoją moc, Astharocie. Mogłem wyglądać jak ty. Przyjąłem nawet twoje imię. Miałem zrobić tylko jedno i zawiodłem. - Nie tak łatwo być mną, Nash. Jak widzisz. - Ukarz mnie, panie. - Za co – głos nadal był spokojny – Że wypełniłeś powierzone ci zadanie, najlepiej jak potrafiłeś. Sprawy skomplikowały się nie z twojej winy. Musisz zniknąć, razydo. Odbieram ci również dar moich mocy. Udaj się do mojej Twierdzy i tam oczekuj na dalsze rozkazy. - A ty panie? - Ja – uśmiechnął się Astharoth, Anioł Śmierci, zimnym uśmiechem – Ja jeszcze zabawię w Nowym Yorku. Nie skończyłem jeszcze swojego tańca. Poczekam, aż marionetki dojdą do siebie i zacznę od nowa. - Marionetki, panie? - Zrozumiesz, jak zacznie się prawdziwa wojna. To, że przegraliśmy potyczkę, nie oznacza przegranej wojny. - Jesteś wielki, panie. - Będę. A teraz odejdź. Ludzie czekają, bym się nimi zajął. Ten, który udawał swojego pana, odszedł. A Astaroth, Książę piekieł wyszedł na ulicę kierując się w stronę samochodu. Uśmiechał się odpowiadając ukłonem mijającym go ludziom. Budził szacunek swoim strojem i to wystarczyło. Ksiądz Brown lubił swoją funkcję. A jego owieczki nadal czekały by poprowadził je tam, gdzie przeznaczył im miejsce. KONIEC SEZONU PIERWSZEGO Na zakończenie: YouTube - Wydział Specjalny Sezon I Do obsługi: Sesja została zakończona. Można ja zamykać . Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-09-2010 o 23:05. Powód: link |