lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Wampir- Mroczne Wieki ] Mors Nigra (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/8907-wampir-mroczne-wieki-mors-nigra.html)

Gildean 05-05-2010 21:47

[Wampir- Mroczne Wieki ] Mors Nigra
 
Do Amar, Diego, Summer Matthews

Na znajdującym się w pobliżu miasta Berna cmentarzu, trwało wyjątkowe jak na nocną porę poruszenie. Przez otwartą szeroko furtę raz po raz wchodziły kolejne postacie. Wszystkie kierowały się do krypty rodu Imhoff. Do krypty, przed wejściem do której wraz z innymi przedstawicielami klanu Venture, czekał Książę, witając pocałunkiem w policzek (tych zacniejszych) i uściskiem dłoni (tych mniej zacnych ), przybyłych gości. Damy oczywiście, całował w rękę i kłaniał im się z wielką dwornością i szacunkiem. Kolejno przybyli praktycznie wszyscy członkowie wampirzej społeczności miasta Berna. Przybyło również kilku zamieszkujących okoliczne głusze Gangreli, a także przedstawiciele klanów Venture, Lasombra i Toreador z pobliskich domen. Wszyscy wyrażali wyrazy smutku i żalu z powodu śmierci Addy.





Wnętrze krypty było przestronne i wysokie. Udekorowane w tkaniny z herbami rodu Imhoff, oraz rodu D’Argenson, a także symbolami klanowymi Venture oraz Toreador. Sarkofagi nakryte były drogimi obrusami na których pyszniły się wspaniałe potrawy, dekoracje i zastawy ze srebra i złota. Potrawy, których rzecz jasna spożywać nikt nie będzie, a które miały jedynie podkreślać gest i majestat Księcia.
W centrum grobowca ustawiono mównicę, która miała robić za ambonę.
Gdy wszyscy goście przybyli i zebrali się już na Sali, pojawił się wreszcie ojciec Giovanni, odziany w bogato zdobione szaty duchownego. W jednym ręku dzierżył krucyfiks w drugim zaś pismo święte. Wszyscy czekali w milczeniu i skupieniu.
Wreszcie, po dłuższej chwili ciszy, stary wampir począł z zapałem wygłaszać nabożeństwo żałobne. Z zapałem i wiarą, która mogłaby zawstydzić niejednego dostojnika kościelnego, a nawet i samego namiestnika Piotrowego!
Kuriozum, pomyślałby św. Piotr, gdyby był obecny na Sali. Kuriozum, że oto dziecię nocy, wyklęte przez Boga, uważane za pomiot i sługę szatana jest gorliwszym strażnikiem i obrońcą wiary niźli ci, którzy się tymi tytułami mianują. Ale św. Piotr obecny na Sali być nie mógł. Kainici zadbali, bowiem o to aby cały pogrzeb oraz trwające od wielu dni przygotowania do niego, odbył się w całkowitej konspiracji. Rzecz, nie była to prosta, no bo jak idzie wytłumaczyć obecność nocną porą na cmentarzu, szanowanego w mieście księdza, patrycjusza z miejskiej rady i kilku innych mniej znanych za to bardziej podejrzanych person ? Jak wytłumaczyć ich buszowanie po cmentarzu ? Ano nijak. Dlatego ciekawskich, a wierzcie, że takowi się znaleźli, ghule odpędziły solidnymi razami dębowych pałek i kopniakami, podkutych żelazem butów. I tylko jeden desperat, zapewne donosiciel na usługach inkwizycji, nie wytrzymał i wiedziony niezdrową ciekawością, w ukryciu zakradł się na cmentarz. Rzecz jasna szpiega-amatora szybko zdekonspirowano, ku ogólnej uciesze wampirzej społeczności, która otrzymała wkrótce dodatkowe puchary wypełnione świeżą krwią. Ojciec Giovanni chwycił oburącz i uniósł wysoko nad siebie krucyfiks, obalając tym samym popularny wśród śmiertelników mit, jakoby wyrządzałby on krzywdę wampirom, poczym zakończył nabożeństwo słowami :
-In nomie Patris et Fili, et Spiritus Sancti. Amen.
- Amen – Zawtórowało za Giovannim większość wampirów obecnych na sali.
-Pfff – Parsknęła pogardliwie Carlotta, kwitując tym samym swoje zdanie na temat wampirów, wykonujących właśnie znak krzyża.






Po nabożeństwie, prochy Lady Addy zostały wniesione w głąb krypty, gdzie spoczęły w grobowcu. Grobowcu nad którym od wielu nocy z wielkim wysiłkiem pracował Filip, dłutem i młotem oddając ostatni hołd Addzie.
- No nareszcie ! – Skomentowała Marika, morawska szlachcianka z klanu Venture. – Nareszcie możemy zająć się czymś konkretnym. Cornelio bądź tak łaskawa i uracz nas swą piękną grą na lutni.
Po chwili w Sali rozbrzmiała muzyka. Pogodna i wesoła nie pasująca zupełnie do okoliczności. Momentalnie nastrój żałoby i smutku uleciał z Sali niczym dym z paleniska. Otumanione, zahipnotyzowane dziewki służebne będące na co dzień pracownicami zamtuza „Elizjum" wniosły puchary wypełnione krwią. Wszyscy uczestnicy „ pogrzebu”, rozeszli się po całej Sali i poczęli zajmować się zabawą, polityką i ogólnie pojętą biesiadą…
A w tym wszystkim były także specyficzne postaci, mające mieć wpływ na wydarzenia kolejnych nocy


Do Lucius




Lucius wyczuł ich z daleka. Weszli na jego teren, na godzinę przed świtem. Z trudem podniosł swe ciało, które już praktycznie zapadło w sen. Instynkt wziął jednak górę, nad chcącym zaznać spoczynku ciałem. Wychylił się ostrożnie z groty. Dwoje konnych stało przed wejściem do jego schronienia. Na tyle blisko by go zauważyć. Mężczyzna i kobieta. Wampirzyca i ghul- rycerz, który odezwał się jako pierwszy.
- Wyjdże do nas, nie chcemy zrobić Ci krzywdy.
Brodaty ghul przypatrywał mu się przez dłuższą chwilę. Zapewne zastanawiał się czy z pewnością ma do czynienia ze spokrewnionym, a nie na przykład z Lupinem. W głuszy zawsze należy być ostrożnym, bowiem nigdy nic nie wiadomo. Jednak osobą na której Lucius skupił całą swą uwagę była kobieta na koniu, właścicielka brodatego ghula. Czarne, rozpuszczone włosy spływały jej na ramiona, a małe usta, skrywały tajemniczy uśmiech. Kobieta odziana była w skórzany podróżny strój, w którym wyglądała iście niczym amazonka. Świdrowała Luciusa wzrokiem, a w jej oczach było coś niespotykanego. Głębia, ciemność i otchłań.
- Lucinda.
Lucius zdążył pomyśleć jej imię nim ghul odezwał się ponownie.
- Moja pani i ja, chcielibyśmy prosić o schronienie przed słońcem. Jak mamy Cię zwać Gangrelu ?

seto 05-05-2010 22:41

Lucius

Ktoś przyszedł na jego teren. O tej porze? Gangler? Nie, oni o tej porze byli już w swoich schronieniach. Więc kto? Trzeba było się przekonać. Lucius wstał i ruszył w kierunku wejścia. Zobaczył przybyszy. Dwójka, mają przewagę. Ucieczka? Nie ma dokąd.
-Spokojnie. O czym ja myślę? gdyby chcieli to już zakończyliby moje nieżycie. Pochodnia wrzucona do jamy i po kłopocie. Jednego dzikusa mniej. Ehh... zaczynam myśleć jak wilk. Wszędzie widzę zagrożenie. - pomyślało dziecię Kaina po czym zrobiło krok do przodu. Nikt nie chciał go skrzywdzić. To tylko ghul i jego pani... Lucinda. Nie... to niemożliwe. Ją dosięgnęła ostateczna śmierć. Widział to na własne oczy. Nie, to nie mogła być ona. Chciałby żeby to była Lucinda, może nawet jego umysł widział tą wampirzycę jako Lucindę, ale on mu nie wierzył.
Lucius początkowo wyglądał jakby nie usłyszał pytania.
-Wejdźcie - powiedział spokojnym głosem - Zwą mnie Lucius - uczynił zapraszający gest w stronę wnętrza i skłonił się lekko.
Wszedł do środka tuż za swoimi gośćmi. Poszedł w kąt jamy i wyciągnął dwa koce które rozłożył przed przybyłymi. Rzadko miewał gości. Prawdę mówiąc to prawie wcale.
Usiadł na ziemi opierając się plecami o ścianę. Patrzył na gości. Szczególnie na wampirzycę. Starał się żeby nie wyglądało to zbyt nachalnie. Czul. że powinien z nimi o czymś porozmawiać, ale nie był w tym najlepszy. Lata samotności dawały o sobie znać. Niby raz na jakiś czas spotykał się z innymi braćmi z klanu, ale to nie było to samo.
- Wybaczcie mi warunki, rzadko miewam gości. - powiedział po chwili. Wiedział, że te słowa brzmią śmiesznie. Przynajmniej dla niego tak brzmiały.
- Może to jednak Lucinda? Nie... ale jest podobna. Te oczy, włosy... - wampir bił się z myślami. -Nie będę o niej wspominał. Jeśli jakimś cudem nie zakończyła swojego nieżycia na stosie to mnie pozna. - w końcu doszedł do jedynego rozsądnego planu działania na jaki było go stać. Czuł się bardzo głupio i wiedział, że będzie czuł się jeszcze gorzej jeśli zostanie przez nią rozpoznany.

Vampire 06-05-2010 00:34

Ta noc miała przynieść po raz kolejny ból. Lady Adda była znaną mu personą i jej strata była dla niego jak następny sztych. Pytał się bogów ile jeszcze w swojej bezkresnej egzystencji przyjdzie mu zostać dźgany przez sztylet bólu. Nie pożałował dla Lady Addy swych krwawych łez. Stał przez wielkim lustrem i patrzył w swą wykrzywioną w grymasie twarz. Po drugiej stronie lustra stał mężczyzna o złotym kolorze skóry, całkowicie ogolonej głowie i jadowicie zielonych oczach, których tęczówki płonęły zielonym ogniem. Owy ogień był przekleństwem jego spokrewnienia. Nie znosił go, był piętnem, które dawało o sobie znać każdej nocy gry patrzył w lustro. Mężczyzna założył czarną koszulą, uszytą w Egipcie zgodnie z egipską tradycją zapożyczoną od cywilizacji Sumerów. Koszula dodatkowo była zdobiona złotymi motywami i ornamentami chwalącymi Seta. Patrząc cały czas sobie w oczy założył tradycyjny, również czarny fartuch sięgający kolan. Na to wszystko nałożył specjalną kamizelkę i związał to szerokim paskiem. Był dumny z tego, że jest Egipcjaninem i na tego typu uroczystościach powinien pokazać się właśnie w tym stroju. Na ręce nałożył jeszcze złote bransolety i sięgnął po przysłane mu zaproszenie. Po raz kolejny spojrzał na nazwisko zmarłej i posmutniał. Nie znał jej aż tak dobrze jak inni, w końcu mieszkał tu dopiero około roku. Gdyby był człowiekiem i bez spalania krwi mógł oddychać najprawdopodobniej westchnąłby z rezygnacją. Włożył zaproszenie za koszulę i ruszył do komnaty swoich żon. Otworzył drzwi.
- Moje drogie, idę na pogrzeb Lady Addy, powinienem wrócić przed świtem. Dobrej nocy wam życzę. – uśmiechnął się przez swą smutną maskę i zamknąwszy drzwi do komnaty ruszył do wyjścia.

Cmentarz był dla niego czymś zupełnie dziwnym. Nie było to jedno miejsce, czy rzecz, które wydawało mu się być zupełnie dziwaczne. Jeżeli ktoś zasługiwał na to by być pochowanym w potężnym grobowcu to był chowany w grobowcu, a jeżeli ktoś był zwykłym człowiekiem jego ciało otulały wieczne piaski. Tutaj zaś wytyczona ziemia, każdy ma przy sobie jakiś znak, krzyż, tabliczkę. Czy każdy człowiek w Europie zasługuje na pamięć? Dziwaczne, jednak jest na ziemi Europejczyków, więc będzie się do ich tradycji stosował i nie krytykował. Tak robią tylko chrześcijanie, których znał bardzo długo i którzy dla niego byli zwykłą, rozwydrzoną hołotą. Ogrodzony murem kawał ziemi, w którym gniły ciała zmarłych był chroniony przez rozmaite osoby niebędące dla niego teraz niczym innym jak tylko cieniem na tle jaśniejszego terenu. Widział już sunące po ziemi tajemnicze sylwetki przechodzące przez bramę. Przyśpieszył kroku. Parę osób, najprawdopodobniej ghouli sprawdzało zaproszenia. Nie sprawiali żadnego większego problemu dla osób, które okazały pożądany przez nich dokument. Amar ruszył za postaciami do krypty, gdzie miała odbyć się ceremonia.

Gdyby nie zimno ciemnych, niebieskawych kamieni poczułby się tutaj jak w podziemnej świątyni Seta. Prostota gotyckich kolumn i konceptu pomieszczenia przygniatała go i wydawała się zionąć złem, które go odpychało. Zło nie było jednoznaczną siłą, czymś, co określa coś konkretnego, co zalicza się do pewnych kategorii i spełniające rozmaite kryteria. Zło jest jak woda. Przemieszcza się i faluje ze względu na to, po której stronie jesteśmy. Za życia kainici byliby dla niego skrystalizowanym złem. Teraz zło jest po stronie tego obcego mroku, nieznanych cieni. Egipt również był pełen cieni, a same świątynie Seta wręcz ziały mrokiem, który zmroziłby nie jednego Europejskiego wampira. Jednak tamte cienie były po jego stronie, były jego schronieniem, bezpieczną przystanią, atutem. Tutaj zaś, obca siła bawiła się z nim. Mimo iż około roku przemierza nocne Berno to i tak wciąż wszystko wydaje się być wrogie i nieznane. Rozpoczął się pogrzeb. W milczeniu i skupieniu przysłuchiwał się i przyglądał uroczystości. Ukoronował swoją tolerancję do osób, które ze względu na pochodzenie i wiarę go prześladują wykonując na sobie znak krzyża. Wszystko wydawałoby się być jak najbardziej w porządku gdyby nie zachowanie Mariki. Gdyby nie była kobietą i kainitką dostałaby w twarz. Czy tak się zachowują Europejczycy po nabożnym złożeniu prochów zmarłej bądź zmarłego? Taka postawa była odpowiednia, lecz po raz kolejny milczał. Muzyka chrześcijańskiego kontynentu była bardzo piękna i gra na lutni Pani Cornelii koiła jego uszy. Oparł się o jedną z kolumn i odebrawszy kielich wypełniony po brzegi vitae upił łyk i rozejrzał się po zebranych czekając, aż wyłapie kogoś, z kim można by zamienić parę słów.

Highlander 06-05-2010 12:19

Kolejne łacińskie sentencje odbijały się echem od łuków podziemnej struktury. Patrząc zza odrobinę już zmęczonych powiek, błękitne oczy z zainteresowaniem przypatrywały się symbolowi chrześcijańskiej wiary, który raz po raz wznoszony był do góry w ferworze religijnym jakim emanował tej nocy Ojciec Giovanni. Po prawdzie, owy Lasombra niemal zawsze znajdował się w tym dziwnym, ekstatycznym stanie głębokiego oddania Bogu, jednakże dzisiejszego wieczora mógł ukierunkować swoje działania w sposób bardziej… praktyczny - dopełniając ceremonii pogrzebowych dla niezwykle niefortunnej lady Addy. Niesamowicie zabawnym wydawał się Pani Matthews fakt, jak sprawnie wielkie tragedie były w stanie łączyć ludzi. Nawet tak zatwardziałych rywali jak przywódca potępionych i „upadły” boski sługa, którzy od dawien dawna toczyli ze sobą subtelny bój o panowanie nad Bernem. Oczywiście szczerość owych motywacji pozostawała kwestią debaty. Takiej, która z powodu strachu tandetnie obleczonego w dobre wychowanie nie zostanie wypowiedziana na głos przynajmniej przez kilka kolejnych nocy, jeśli nie tygodni.

Pechowa Toreadorka została bestialsko zamordowana. Tej prawdzie nie dało się zaprzeczyć, była ona jak niewielki, złoty młoteczek na wszy, uderzający raz po raz w potylicę każdego, obecnego na sali Kainity. To z kolei rodziło pytanie - dlaczego? Istniał przecież ogrom podobnych do niej Spokrewnionych. Zamkniętych w swoim własnym, małym świecie fanatyków piękna i sztuki. Takich którzy krzywili się i pośpiesznie uciekali na widok pierwszego napotkanego na ulicy żebraka, czy martwego zwierzęcia. Skoro zaś osoba Addy nie była niczym specjalnym, sprawa sprowadzała się do dwóch innych możliwości. Pierwszą było oczywiście znalezienie się w nieodpowiednim miejscu w niewłaściwym czasie. Nadepnęła komuś na odcisk? Upokorzyła kogoś publicznie? Odmówiła współpracy? Być może… a co jeżeli to druga możliwość była bliższa prawdy? Co jeśli jej śmierć była po prostu zasługą stworzonego przez nią, sławetnego Elizjum? Nie każdemu musi przecież podobać się pomysł socjalizacji i jedności pomiędzy duszami potępionych. Ktoś mógł po prostu sądzić, że śmierć wizjonerki pociągnie za sobą również śmierć idei. Pani Matthews pośpiesznie skryła swój uśmiech i dygnęła pokornie przed właśnie przechodzącym obok Ojcem Giovanni.

Wampir rzucił pełne nienawiści spojrzenie młodej przedstawicielce klanu Ventrue. Ta omal nie cofnęła się o krok. Najpewniej klecha złowił tajemniczy uśmiech nim ten zniknął z pięknej twarzyczki. Kapłan od dawna poddawał w wątpliwość religijność wszystkich kobiet w społeczności miasta i nie ukrywał, że to właśnie w nich należy upatrywać źródła wszelkiego zła, które rodzi się w ludzkich sercach. Młoda kobieta wzruszyła jedynie ramionami i uśmiechnęła się po raz kolejny… tym razem znacznie bardziej otwarcie. Być może wywołanie tego typu reakcji ze strony duchownego było jej celem od samego początku? Ogólnie rzecz ujmując, cała zbieranina zamieszkujących Berno krwiopijców zdawała się być nadmiernie poważna i markotna, co niestety nie miało większego związku z zaistniałą tragedią. Przyczyn takiego stanu rzeczy należało zapewne dopatrywać się w wytępieniu Dzieci Malkava do nogi, po ich widowiskowej, acz nieudanej rebelii. Choć każdy przedstawiciel tego klanu był niezaprzeczalnie szalony, posiadali oni cudowny dar sprowadzania uśmiechu na twarze wszystkich wokół. To czy dokonywali tego przy pomocy swej wrodzonej charyzmy, czy też zdobytej wraz z przeistoczeniem głupoty pozostawało już kwestią indywidualną każdego z nich.

Cóż, noc wciąż była jeszcze młoda zaś możliwych partnerów do konwersacji krocie. Pani Matthews przeszła spokojnie kilka kroków, których to odgłosy pośpiesznie zanikały pośród licznych rozmów toczonych w pomieszczeniu. Po drodze zamoczyła również usta w kielichu pełnym karmazynu, po czym odstawiła go na pobliski stół. Tak też zbliżyła się do innej osoby reprezentującej klan Magistrów. Czy bardziej przystępnej? Czas pokaże.
- Witam tej pięknej, acz tragicznej nocy lady Carlotto. Cieszę się widząc, że los zastał panią w dobrym zdrowiu. Przepiękna kreacja.
Młoda kobieta zaczęła od komplementu, bo przecież nie od dziś wiadomo, że najlepszym sposobem na rozpoczęcie dialogu w wyższych sferach jest sprytne połechtanie czyjejś próżności. Carlotta uśmiechnęła się szczerze do Pani Matthews.
- Dziękuję, Ty też wyglądasz pięknie, moja droga.
Wampirzyca przygryzła dolną wargę i objęła wzrokiem całą sylwetkę Pani Matthews.
Jej sięgające nieco za kark włosy przywodzące na myśl ostatnie promienie słonecznego dnia, oraz buntowniczo wybijający się poza resztę fryzury, idealnie spleciony, długi warkocz. Jej przenikliwe, błękitne spojrzenie przywodzące na myśl rwące, górskie strumienie. Oraz jej żałobną kreację w kolorze głębokiego karmazynu, z którą kontrastowały zarówno odcień samej fryzury, jak i liczne, białe falbany. Przez chwilę w oczach Carlotty dało się zauważyć dziwny błysk. Jakby tęsknotę za czymś dawno utraconym. Błysk ten szybko jednak zniknął, a ślepia Lasombry stały się znów drapieżne, niczym u jastrzębia.
- Skoro powitanie mamy za sobą, i jak widzę, szykuje się przyjemna, mam nadzieję konwersacja, proponuję uprzyjemnić ją jeszcze bardziej i wyzbyć się pozorów, które i tak w nadmiarze są obecne na tej sali. Toteż nie udawajmy, że noc jest tragiczna. Ja bawię się świetnie!

Wampirzyca uniosła do ust kielich wypełniony krwią, po czym wypiła kilka małych łyków, zbawiennej esencji. Odpowiedź jej rozmówczyni była nieco bardziej powściągliwa i taktowna… otwarta na subtelne znaki i sygnały dawane przez otoczenie.
- Cóż, podejrzewam, że zależy to od tego kogo pani zapyta…
Summer dyskretnie wskazała głową na osobę Księcia, rozmawiającą z innymi gośćmi. Otwartość z jaką wygłosiła swoje przekonania przedstawicielka Magistrów miała charakter tej całkowicie nieprzemyślanej i nie baczącej na konsekwencje, zaś co za tym idzie mogącej okazać się wyjątkowo destrukcyjną dla osoby ją wygłaszającej. Przynajmniej jeśli brać pod uwagę złośliwość i pamiętliwość jakimi cechowało się wampirze społeczeństwo. Teraz jednak należało pójść za ciosem, co pani Matthews zrobiła bez wahania.
- Nie umknęło również mojej uwadze, że raczej nie podziela pani stanowiska ojca Giovanni odnośnie wampirów i wiary chrześcijańskiej. Czy… mogę zapytać dlaczego?
Głos młodej Ventrue został zabarwiony po równi zaciekawieniem i pogodnością. Wyrażał subtelną formę zachęty do zwierzeń. Artystka nie była znana ze swojego fanatyzmu religijnego, wobec czego nie dało się otwarcie zarzucić jej jakiejkolwiek formy stronniczości, czy prób piętnowania innowierców. Można było więc porzucić przypuszczenia o zbliżającej się tyradzie potępienia względem bezbożnicy imieniem Carlotta.
- Och, moja droga, czy nie mogłybyśmy przejść na Ty ? Nasza rozmowa nie ma oficjalnego charakteru, więc nie nadawajmy jej takiego tonu. Mów mi po prostu Carlotta zgoda ?
Wampirzyca zrobiła krótką przerwę, w czasie której poprawiła swoją suknię, po czym podjęła dalszą rozmowę. Ventrue nie śmiała jej przerywać, odnotowawszy, że owa czynność stanowi subtelne, psychiczne przygotowanie do czegoś znacznie bardziej ciekawszego.
- Nie popieram, stanowiska Ojca Giovanniego, ani stanowiska Rzymu ani nikogo innego.
Religia, moja droga, mówię to otwarcie, to nic innego jak opium dla mas. Wiara w naszym społeczeństwie jest tak silna jedynie dla tego, bowiem daje realną władzę. Jeżeli kiedyś władza i wiara przestaną iść w parze, zobaczysz jak wiele osób wyrzeknie się swych bogów.
- Odważne słowa, zaprawdę jest pani… jesteś wizjonerką wyprzedzającą swoją epokę.

Co ciekawe, w głosie przedstawicielki Patrycjuszy próżno było dopatrywać się ironii.

malkawiasz 06-05-2010 15:16

Noc wcześniej.

Diego odziany w czerwony szlafrok siedział niedbale w fotelu z nogami zarzuconymi na niski stoliczek, na którym walały się pusta butelka i przewrócony kielich z resztkami czerwonego wina. Jego spojrzenie bezmyślnie omiatało pokój w którym raczył się zatrzymać na czas swego pobytu w ty mieście. Był przyzwyczajony do spartańskich warunków, ale jeżeli mógł wybierać starał się żyć wygodnie i przyjemnie.


Jego bystry wzrok mimo migotliwego, słabego światła kaganków wydobywał kolejne, znajome kształty w pomieszczeniu. Omiatał bez zbytniej uwagi przedmioty i meble tu zgromadzone, nie zatrzymując na niczym wzroku. Jego myśli przyciągał list, który trzymał na kolanach. Było już grubo po północy gdy dostarczono mu osobiste zaproszenie. Zaproszenie na pogrzeb osoby, której nie znał i która była mu, oględnie mówiąc obojętna. Nic nie stało więc na przeszkodzie by zbagatelizować to zaproszenie i odpuścić sobie wątpliwą przyjemność. No, prawie nic. Problematyczny był podpis lub jak kto woli nadawca listu.

„Sam Książe domeny. Proszę, proszę. Jaki zaszczyt mnie kopnął. Niech skonam w męczarniach.”

Diego skrzywił się drwiąco, ale nie mógł zignorować implikacji wynikających z pisma. Mógł nie znać denatki, mógł stronić od tutejszej polityki, korzystając ze statusu gościa, ale nie mógł zignorować zaproszenia. No, bynajmniej bezkarnie.

Potarł w zamyśleniu starą bliznę na policzku. Jak zwykle nie zastanawiał się długo i podjął decyzję.

„Trzeba iść. Mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia więc nie mogę znowu opuszczać miasta w pośpiechu. Tylko trzeba będzie uważać. Znając życie, stare pijawy będą próbowały znaleźć winnego śmierci tej, jak jej tam było, zresztą nieważne. A wiadomo, że jak szukamy winnego to zawsze głowę pod topór katu kładą obcy.”




Zdecydowawszy, poczuł jakby rozwiązał jakiś problem i pozwolił opaść pismu z kolan na podłogę. Gruby dywan wytłumił dźwięki lecz szelest spowodował, że kobieta śpiąca do tej pory na wielkim łożu z baldachimem przeciągnęła się i po chwili spojrzał w jej błyszczące obietnicą oczy. Diego pozwolił sobie na uśmiech i rzuciwszy zdawkowe „Już idę” wstał z fotela i po chwili już leżał obok niej. Po cóż było by marnować tak pięknie zaczętą noc na zamartwianie się jakimś pogrzebem.

Obecnie.

Większa cześć ceremonii przestał gdzieś na uboczu, radośnie ustępując miejsca godniejszym mieszkańcom miasta. Chętnie nie mieszał by się w żadne machlojki wszystkich tu obecnych, ale niestety nie mógł zachować aż tyle neutralności. Stał więc grzecznie w cieniu wykorzystując czas na obserwację przybyłych. Kiedyś może taka ceremonia by go bardziej wzruszyła lecz lata egzystencji jako wyklętego przez boga odcisnęły się na jego sumieniu i poglądach. Czekał cierpliwie, aż skończy się cześć „artystyczna”.

„Ciekawe ile czasu będą potrzebowały te cyniczne harpie, żeby przejść do interesów. Obstawiam, że zaraz się zacznie”.

Nie musiał zbyt długo czekać by potwierdzić swe podejrzenia. Ceremonia się skończyła i nastrój odrobinę rozluźnił. Służba zaczęła krążyć wśród spokrewnionych roznosząc puchary. Diego na ich widok odwrócił wzrok z niesmakiem. Nie widok pustookiej służby go tak mierził. Nie żył już wystarczająco długo by nie żywić wielkiego współczucia dla trzody. To widok vitae serwowanej jak wino w nędznej oberży.

„Ha. Zobaczcie jacy jesteśmy cywilizowani. Opijamy się jak szlachta. Tfu. Co za przyjemność pić zimną krew. Marnotrawstwo. Polować to już nie łaska? Eh, do czego nas to doprowadzi. Degeneracja.”

Gildean 06-05-2010 22:11

Do Luciusa

W jaskini zapanowało długie milczenie. Zmęczone ciała wampirów chciały wreszcie zaznać błogiego snu, ucieczki przed zgubnym dniem, przed życiem śmiertelnych, które porzucili już dawno temu.
Ciekawość wzięła jednak górę nad zmęczeniem. Wampirzyca przysunęła się bliżej Luciusa i rozpoczęła rozmowę. Jej głos był kojący i ciepły, lecz daleko inny od głosu Lucindy.
– Nazywam się Sylvia, a to mój towarzysz Gerhard, który dba o me bezpieczeństwo. Dziękujemy Ci za schronienie, gdyby nie Twoja pomoc, słońce niechybnie spaliłoby mnie w tej głuszy.
Mam nadzieję, że nie jesteśmy dla Ciebie nadmiernym kłopotem ?

Lucius uspokoił się. Gdyby był człowiekiem to zapewne odetchnąłby z ulgą. Miał rację. To nie Lucinda.
- W żadnym razie. Raz na jakiś czas przyda mi się jakieś towarzystwo. Ciesze się, że mogę pomóc. - odpowiedział pogodnym jak na niego głosem i uśmiechnął się. - Mogę wiedzieć co was sprowadza w te strony? Myślałem, że większość dzieci nocy raczej unika lasów.

Wampirzyca skinęła ręką na Gerharda, by ten udał się do wlotu jaskini, aby pilnować bezpieczeństwa. Jednocześnie przysunęła się jeszcze bliżej Luciusa, na tyle blisko, że bez problemu mógł zajrzeć w głąb jej oczu. Oczu, które bezsprzecznie należały do Lucindy.
- I ja też chętnie uniknęłabym tej tułaczki po tutejszych głuszach, jednak zmusiły mnie do tego smutne obowiązki. Zmierzałam do miasta Berna, lecz pobłądziłam na leśnych traktach.
Wampirzyca przyjrzała się dokładnie Luciusowi.
- Wyglądasz na takiego, który zna tutejsze okolice. Czy mógłbyś zaprowadzić nas jutrzejszej nocy do Berna ?

Lucius przez chwilę milczał. Uderzające podobieństwo wampirzycy do tej która uczyniła z niego dziecię Kaina niepokoiło go. Sam nie wiedział dlaczego. Wampir uważnie przyglądał się swojemu gościowi. Postanowił zgodzić się na propozycję. W końcu od dłuższego czasu chciał udać się do miasta. Brakowało mu tylko bodźca, który mógłby go do tego pchnąć. Wyglądało na to, że “bodziec” właśnie siedział koło niego.
- Tak, znam tą okolicę i mogę was zaprowadzić skoro jest taka potrzeba.
- Dziękuję Ci zatem. Odwdzięczę się jak tylko dotrzemy do miasta. Zaraz będzie świtać, a jutrzejsza podróż będzie męcząca, nie traćmy zatem już więcej sił.
Wampirzyca podniosła się zabierając ze sobą koc, który rozłożyła w rogu jaskini. Wkrótce zapadła w sen, Lucius również.

Następnej nocy pierwszy obudził się Lucius. Długo obserwował piękną kainitkę, która tak bardzo przypominała mu dawną towarzyszkę. W końcu obudziła się również i wampirzyca.
– Do miasta chyba daleka droga, a mi zależy na czasie. Nie traćmy go zatem Luciusie, wyprowadź nas z tej głuszy czym prędzej. Ja i mój towarzysz zdajemy się w pełni na Ciebie.


Do Amara
Amar próbował wyłapać z tłumu zebranych kainitów kogoś z kim można by zamienić kilka słów. Naturalnie Filip, jedyna osoba którą jak do tej pory poznał dosyć dobrze, zajęty był przyjmowaniem kolejnych wyrazów współczucia, od kolejnych gości. Potem Filip przepadł gdzieś wraz z kilkoma innymi kainitami, wśród których był zarówno Książę jak i Ojciec Giovanni. Gdy tylko Książę zniknął z Sali, jak z podziemi wyrósł Zlatan, do tej pory nieobecny na uroczystości. Odziany w długie, luźne szaty, brodaty Kapadocjan o twarzy mędrca, przywodził na myśl antycznego uczonego, rzekłbyś nawet samego Sokratesa lub Platona. Witał się kolejno z zebranymi na Sali kainitami, wypił szybko dwa kielichy Vitae, po czym rozejrzał się po Sali wyraźnie kogoś szukając. Jego wzrok trafił wreszcie na Amara. Mędrzec uradowany odnalezieniem szukanej osoby, powędrował raźno w stronę Egipcjanina. Ukłonił się nisko i podekscytowanym głosem podjął rozmowę
- Nazywam się Zlatan Siwy z Chrudimia. A wy zapewne jesteście tym tajemniczym gościem pana Filipa z Arabii ? Zaiste bogowie mi was tu zesłali!





Do Pani Matthews
Wampirzyce rozmawiały ze sobą już dłuższą chwilę i wszystko zapowiadało, że rozmowa stanie się jeszcze bardziej swobodna, bowiem Carlotta była tego wieczora bardzo wylewna.
Przyjemną pogawędkę, przerwał ostentacyjnie stając przed obiema paniami Dietrich Vogel. Ukłonił się lekko, acz dwornie, a ukłon ten zdecydowanie był bardziej skierowany do pani Matthews niż do Carlotty.
- Przepraszam, że przeszkadzam pięknym paniom w rozmowie, acz chciałbym bardzo zamienić słówko na osobności z panią Matthews, oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko temu, Carlotto ?
Wampirzyca rzuciła Dietrichowi spojrzenie, które zawierało w sobie jednoznaczną odpowiedz na jego pytanie. Wampir nie odwzajemnił spojrzenia, lekceważąc Carlottę, co wywołało na jej twarzy wyraz wściekłości.
– Będę czekał w krypcie Konrada, nie każ mi długo tam czekać.
Dietrich ukłonił się ponownie i odszedł w stronę mrocznej, wypełnionej ciemnością krypty.


Do Diego
Diego Stał w kącie Sali obserwując kainitów i ich zachowanie. Niespodziewanie podszedł do niego Erwin, odziany w strój rycerza zakonu krzyżackiego, który zakładał jedynie na ważniejsze uroczystości.
Rycerz bezceremonialnie od razu przeszedł do sedna sprawy
– Podobnież umiecie robić mieczem ? Jeśli tak miałbym dla was zadanie.


malkawiasz 07-05-2010 16:18

Diego Stał w kącie Sali obserwując kainitów i ich zachowanie. Niespodziewanie podszedł do niego Erwin, odziany w strój rycerza zakonu krzyżackiego, który zakładał jedynie na ważniejsze uroczystości. Rycerz bezceremonialnie od razu przeszedł do sedna sprawy

– Podobnież umiecie robić mieczem ? Jeśli tak miałbym dla was zadanie.

Diego obserwował zbliżającego się Ventru spod półprzymkniętych powiek. Taksujące spojrzenie oceniało płynne, oszczędne ruchy, rękę mimowolnie spoczywającą na głowicy miecza i sposób noszenia zbroi. Spojrzał rycerzowi w oczy i zauważył, że tan ocenia go tak samo. Uśmiechnął się niewymuszenie.

"Swój pozna swego" - ledwie zdążył pomyśleć gdy Erwin bezceremonialnie przeszedł do sedna.

"Wojownik, nie polityk. To dobrze. Lubię sobie pogadać, ale czasu marnować już nie".

Skłonił się grzecznie by okazać swa życzliwość i dobre maniery.

- Umiem zarówno robić miecze jak i ich używać. Choć przyznam, że to pierwsze więcej mi satysfakcji przynosi. Ale chętnie się dowiem w czym mógłbym pomóc.
– Chodzi o to. – Krzyżak zrobił długą przerwę, zastanawiając się w jakie słowa ubrać dosyć jednoznaczną prośbę. – Chodzi o pewnego człowieka, który swym działaniem wyrządził ogromną krzywdę zakonowi Najświętszej Maryi Panny. Krzywdę o którą upomina się Bóg i syn jego, nawołując, aby winowajcę uczciwa kara spotkała. Sami osądzić go bowiem nie mogą. Winowajca nie jest bowiem śmiertelnym, i nie stawi się na sąd ostateczny, by słuszną ponieść karę. Chyba, że … - Tu rycerz ponownie zrobił długą przerwę. – Chyba, że ktoś pomoże sprawiedliwości doprowadzić Bożego wywołańca ponownie przed jego oblicze…

"A jednak polityk. Cóż począć. W końcu tylko Ventru. Eh"


- Cóż to za krzywda, jeśli mogę wiedzieć - Diego zaczął równie ostrożnie - I któż jest tym zbrodniarzem?

– Osobnik ten zdradził ideały zakonu. Chciał doprowadzić do haniebnego pojednania z poganami, obrażał Boga swą postawą. Imienia zdrajcy znać nie musisz. Nie ma żadnego powodu, by sławić zbrodniarza. Należy mu się śmierć i zapomnienie. Jutrzejszej nocy będzie gościł w Bernie. W gospodzie Ikar. Poznasz go po stroju mnicha. Bóg wynagrodzi Twą pomoc, a zakon będzie dłużny.

Diego podrapał się po brodzie w zamyśleniu. Jego ogorzał twarz nie zdradzała, żadnych emocji gdy wpatrywał się w swego rozmówcy. Siłą woli powstrzymywał jedynie gniew, który wywołały słowa krzyżaka.

"Za kogo on mnie ma. Psi syn. Za jakiegoś prostego rębajłe, któremu wystarczy rzucić jakiś ochłap i wskazać palcem cel, a on ochoczo będzie rąbał na lewo i prawo? Do jakiego kraju ja trafiłem."


- Nie wiem czy dobrze cię Panie zrozumiałem - odpowiedział spokojnie, ale w jego głosie czuć było jakąś chłodniejszą nutę - Mam zarąbać jakiegoś mnicha?

Zawiesił na chwilę głos, jak by wahał się czy coś jeszcze powiedzieć. Na szczęście instynkt samozachowawczy wziął górę i chwila milczenia starczyła by mógł powściągnąć swe emocje.
Gdy znów się odezwał jego głos był znów uprzejmy. Ktoś patrzący z boku odniósł by wrażenie, że ot dwu szlachciców ucięło sobie krótką pogawędkę. Jednak ktoś wyćwiczony w subtelniejszym czytaniu ludzkich charakterów bez trudu odgadły by, że w słowach Diego nie czuć już tego szacunku co na początku rozmowy.

- Pochlebia mi Panie, że twój zakon wybrał do tego zadania mnie zamiast kilku bandytów - Diego skłonił się Erwinowi - Ale chyba nie będę potrafił Ci pomóc. Bardzo sobie cenie życie, jako dar Boży, co pewnie sam rozumiesz. I walczę tylko gdy mnie kto zaatakuje lub wyzwie.

Rycerz spoważniał, a jego oblicze przybrało surowy wyraz.

-Książę udzielił wam gościny i schronienia. Za gościnę należy płacić. Krew, którą się żywicie nie woda, ze źródła sama nie wypływa Trzeba na nią zapracować.

"No i wyszło szydło z worka. Po cóż więc była ta pusta gadka o bogu?"

- Ah. Rozumiem więc, że nie o gościnności tu mówimy lecz o chwilowym wynajmie - z przekąsem odrzekł Diego - I, że to sam książę chce wynająć mój miecz, a nie twój zakon Panie.

Przy ostatnim słowie głos mu ledwie zadrgał. Przerwa trwała ledwie na mrugniecie okiem i kontynuował dalej.

- Chętnie zapłacę - zaakcentował - myto. Ale nie jestem najemnym mordercą. Jeżeli chcesz Panie mogę dla ciebie przepędzić tego mnicha z waszego miasta. Jeżeli mnie zaatakuje to wtedy co innego.

"Co za brudne miasto. W Toledo od wieków żyją razem Chrześcijanie, Muzułmanie i Żydzi, a tutaj chcą usiec jakiegoś poganina. No chyba, że rycerzyk nie powiedział mi wszystkiego."

- Interesy Księcia, który jest pokornym chrześcijaninem, tożsame są z interesami zakonu, będącego zbrojnym ramieniem naszej wiary.

Rycerz zdawał się lekceważyć całkowicie pogardę i szyderstwo jakie objawił Diego i wyglądało na to, że w niczym go to nie krępuje.

- Nie zależy nam na tym aby zbrodniarz został wygnany, lecz ukarany. Bowiem pobłażanie zbrodni, rodzi nową zbrodnię, gorszą od poprzedniej. Oczywiście Książę nie pozostanie dłużny w zamian za okazanie pomocy. Zapłatą będzie krew tego osobnika. Zrobicie jak uważacie, Zalecam wam jednak zastanowić się nad dokonanym wyborem. Wierzę, że Bóg pomoże wam podjąć słuszną decyzję.

Rycerz zakończył rozmowę i odszedł, pozostawiając Diega sam na sam z myślami.

"Co za pieprzony hipokryta. Raz każe mordować, raz zasłania się Bogiem. Czy on w ogóle myśli co mówi? To chyba prawda co mówią o rycerzach, żeby nim zostać wystarczy, że masz zakuty łeb. Najchętniej złapał bym go za uszy i tłukł o ścianę, aż by się opamiętał. Choć szczerze wątpię by to coś dało. A żeby go krew zalała. I on niby nosi krzyż na piersiach, a nasyła na innych morderców. Co za ironia. No nic, pewnie trzeba będzie kolejne miasto opuszczać cichaczem. Może na wschodzie będzie lepiej? Eh, pójdę jutro zobaczę chociaż tego mnicha. Jeżeli jest wrogiem tych psubratów to może się okazać, że zacny z niego chłopina. To może go ostrzegę w takim wypadku."

Vampire 07-05-2010 21:25

Amar dopił kielich vitae i oddał go przechodzącej służce. Uśmiechnął się do Kapadocjana.
- Witam, tak to ja. Amar, sługa Sutekha, do usług. - odrzekł przyglądając się rozmówcy. -Dlaczego uważasz że zesłali mnie bogowie?

– Dowiedziałem się od Filipa, iż jesteście wybitnym artystą, utalentowanym zwłaszcza w dziedzinie malarstwa. Jeśli słowa te są prawdą, a mam szczerze taką nadzieję, to zaiste musieli zesłać Cię bogowie, gdyż właśnie osoba znająca kunszt malarski jest mi potrzebna do uwieńczenia mego wiekopomnego dzieła. Chciałbym oczywiście jeśli zechcesz, abyś pomógł mi wesprzeć swym kunsztem rozwój nauki i wiedzy, która posłuży przyszłym pokoleniom.

- Cóż, jeżeli mam pomóc w rozwoju wiedzy i nauki chętnie przysłużę się sprawie. Cóż by to miało być, o jaki rodzaj nauki chodzi. Przyznam, że mnie Pan zainteresował. - odparł starając się przebadać wzrokiem rozmówcę.


Mędrzec był wyraźnie podekscytowany. Widać było jak na dłoni, że jego intencje są szczerze, a zapał i radość nie kryją w sobie nawet krzty kłamstwa czy fałszu.
– Otóż od dłuższego czasu pracuję nad osobliwą księgą, nad Bestiarium w której to staram się zawrzeć całą mą, zebraną dotychczas, wiedzę na temat bytów nadnaturalnych.
Wy naturalnie mistrzu, moglibyście ogromnie mi pomóc …-
Tu mędrzec westchnął głęboko, zacisnął mocno pięści i pokręcił przecząco głową. – … Do diaska, wybaczcie mi mój egoizm. Nie mi byście bowiem posłużyli, lecz nauce i potomnym, a sami zaś czerpalibyście wielką satysfakcję, jaka wypływa z rozwoju nauki i ze stawiania milowych, wiekopomnych kroków. Mogę zatem na was liczyć w tej kwestii ?

- Chętnie przysłużę się rozwojowi wiedzy, zwłaszcza na temat istot nadnaturalnych, jednak zainteresował mnie Pan. Czy mógłby mi Pan w skrócie opisać co udało się ustalić i czego doszedłeś? - odrzekł nader zainteresowany odpowiedzią rozmówcy. Jeżeli udało mu się zebrać coś wartościowego, nie zwykłe plotki i wyrwane z kontekstu wierzenia pogańskie to główna świątynia będzie zainteresowana, jeśli uda mu się w zwinny sposób ukraść całą wiedzę i nie pozostawić śladów o prawowitym autorze.

Uhh, cieszę się, że mam do czynienia z człowiekiem uczonym, który przejawia zainteresowanie tak ważną kwestią, jaką jest poznanie otaczającego nas świata. Skupiłem się na tym, aby ma praca miała naukowy aspekt, oddzieliłem uważnie ziarna od plew, wiejskie legendy i mity od tego co prawdziwe. Pominąłem zatem to co tak dokładnie opisał Franciszek z Tulonu, a co ja, jako poważny uczony uważam za bajki. Nie piszę zatem o gryfach z greckich mitów czy dżinach ukrytych w lampach z opowieści Szeherezady. Opisuję realne zjawiska i realne istoty świata, który zwykło się opisywać brzydkim terminem „nadnaturalnego”. W mej księdze opisałem już wiele spośród linii kainitów, co kosztowało mnie ogrom wysiłku, by dojść do różnych sekretów klanowych, często pilnie strzeżonych. Wierzę, że i w tym temacie również możecie okazać się pomocni, bowiem wciąż mało miejsca poświęciłem klanom z bliskiego wschodu i dalszych części świata, a wynika to nie z braku chęci, lecz z niedostatecznej wiedzy, której wam, wierzę nie brakuje.

- Rozumiem, lecz nie tylko kainici są ludem nadnaturalnym. Prócz tego mamy jeszcze lupinów, magów, czy znane również mi mumie. Dotarłeś do innych lini, niż tylko Rodziny? - odparł wymalowując sobie uśmiech na twarzy.

- Mumie? Tak niewiele wiem o tych fascynujących istotach, na bogów, na Sokratesa i Platona, zaprawdę spadłeś mi z niebios, gdyż wierzę, że w kwestii mumii będziesz potrafił przekazać mi wiele wartościowych informacji. Natomiast co do innych istot nadnaturalnych.
Szczegółowo opisałem duchy i upiory, głównie bazując na metodzie empirycznej, w czym bardzo pomogła mi mieszkająca niedaleko miasto Banshiee. Wydobycie informacji o jej świecie było niezwykle trudne, lecz jakoś po wielu latach prób i błędów udało mi się przekonać ją do siebie. Zawarłem również, krótki rozdział na temat istot zwanych w Brytani Faeries, czyli po naszemu o eflach. Zebranie materiału o tych istotach nie obeszło się bez ciężkiej pracy, która polegała na wydobyciu prawdy i źródeł z wielu legend o leśnych stworach, gnomach i faunach. Obecnie zaś skupiam się na rozdziale poświęconym Lupinom, jednak nim ten będzie skończony czeka mnie wiele ciężkiej i mozolnej pracy.


- O mumiach opowiem ci, gdy skończysz już resztę. Niech to będzie osłoda dla czytelnika, by po otwarciu sobie oczu na wszystkie potężne istoty w świcie zobaczył również orientalne, niezwykłe istoty, które nigdy nie umierają... - odparł starając się ostatniemu zdaniu nadać nutę tajemniczości. Kapadocjan musiał połknąć haczyk, być dla niego na każde wezwanie, śpieszyć się z pracą i być jego wiernym sługą. Jak to zrobi i zdobędzie jego notatki wyeliminowanie go w sposób taki, by wszyscy mieli to za robotę kogoś innego. Proste i nader przydatne, za przywiezienie takiej ogromnej ilości wiedzy na zebranie do Wielkiej Świątyni, ukrytej dla innych kainitów będzie dla niego oznaczało niewiarygodny sukces. Nie wierzył w to, że ten pogrzeb i tragiczne momenty pochowania prochów Lady Addy przyniosą inne owoce niż żałoba i smutek. Może jako człowiek, śmiertelnik, bydło nie zachowałby się tak, odnośnie do starego Kapadocjana, jednak natura klanu wessana razem z “jej” krwią musiała dawać o sobie znać, nawet gdy nie była porządana.

Highlander 07-05-2010 22:05

Summer mrugnęła raz i drugi. Zastanawiała się czy nie potrząsnąć także głową, jednak uznała taki gest za nazbyt teatralny. Chłonęła ciszę jaka zapanowała po oddaleniu się Potomka przywódcy miejscowych Kainitów, jednocześnie próbując oderwać się od ogromu zaistniałego właśnie absurdu. Zachowanie wampira było… co najmniej dziwne. Choć należało raczej zakwalifikować je jako zupełnie oderwane od psychicznej stabilności. Oczywiście, zaczął ich rozmowę w sposób kulturalny, niemal szarmancki. Szkoda tylko, że zaraz potem okazał arogancję względem drugiej rozmówczyni, a następnie całkowicie porzucił wszelkie złudzenia uprzejmości, przechodząc na „ty” i otwarcie wydając przedstawicielce Ventrue polecenie stawienia się pośpiesznie w wyznaczonym miejscu. Zdecydowany brak taktu i ogłady. Ktoś o rodowodzie Dietricha powinien nauczyć się lepiej kontrolować swoje emocje, niezależnie od tego jak bardzo nie znosił Carlotty. Oczywiście pani Matthews znała się z synem Leopolda nie od dziś, wobec czego już dawno temu zdążyła przywyknąć do jego władczych wybryków i licznych ekscesów będących świadectwem rozpieszczenia. Niechaj los chroni Berno przed jego panowaniem jak najdłużej, ponieważ w innym wypadku całe miasto obróci się w perzynę w ciągu zaledwie kilku nocy.

Mimo wszystko, aby osiągać wyższe cele, Patrycjusze musieli ze sobą współpracować.
- Moja droga, z głębi serca Cię przepraszam, naprawdę. Musisz jednak zrozumieć, że Dietrich jest bardzo wymagającym przyjacielem. Tym samym, jestem zmuszona dopilnować, aby z powodu jego nadmiernej pewności siebie, przedstawiciele okolicznego chłopstwa nie roznieśli go dzisiejszej nocy na widłach. Dokończymy naszą rozmowę później, obiecuję.
Summer uśmiechnęła się do Carlotty. Całkowicie szczerze, odsłaniając rąbek niewinnej, dziecięcej złośliwości względem nieobecnego już na sali osobnika. Nieudolna próba rozweselenia - przynajmniej tyle mogła zrobić aby wynagrodzić koleżance sytuację z przed kilku chwil. Carlotta odwzajemniła uśmiech, również szczerze, po czym odpowiedziała:
- No cóż szkoda, że musisz iść do tego ekhm… krwiopijcy, tak to słowo pasuje do niego najlepiej. Ciekawe czego od Ciebie chce ta chodząca zaraza. Pamiętaj moja droga nie daj się wciągnąć w żadne jego machlojki i gierki polityczne z których słynie jak Alpy szerokie. Cóż gdyby jednak ten żmij zatrzymał Cię na dłużej, to zapraszam do mych posiadłości, kiedy tylko znajdziesz wolną chwilę…
Młoda kobieta pokornie przytaknęła. Nie mogła nie zgodzić się ze słowami przedstawicielki klanu Lasombra. Dietrich znany był ze swojego knowania. Wszyscy Spokrewnieni doskonale wiedzieli również, że młody wampir ostrzy sobie zęby na stołek swojego Ojca, jedynie czekając na dogodny pretekst aby się go pozbyć. To zaś oznaczało jedno - Pan Vogel zwyczajnie nie był dobry w grach politycznych, niezależnie jak bardzo starał się przekonać samego siebie, że jest inaczej. Powód dla którego Leopold jeszcze nie wypędził swojego Potomka pozostawał dla pani Summer niemożliwą do rozwikłania zagadką.
- Jeszcze raz przepraszam Carlotto… pójdę już.
Pożegnała się ciepło i wyszła z głównego pomieszczenia w którym znajdowała się reszta gości. Ruszyła w stronę odpowiedniej krypty, mając głęboką nadzieję, że słowa rozmówczyni się nie sprawdzą, choć… wiedziała, że prawdopodobnie okłamuje samą siebie.

Podziemny korytarz był długi i niezwykle mroczny. Od razu dało się zauważyć, że ta część grobowca jest dużo starsza od innych. Dietrich Vogel czekał już we wnętrzu krypty która, jak zauważyła pani Matthews, była wyjątkowo ciasna i wykluczała jakikolwiek atak z zaskoczenia. Wampirzyca przyjęła to z wyrżną ulgą. Potomek Leopolda odezwał się jako pierwszy, a głos jego był dość surowy i poważny.
- Tu spoczywa Konrad Czarny, rycerz króla Henryka IV.
Dietrich odczytał napis wyryty na grobowcu.
- Legenda mówi, że był dobroczyńcą, który grabił łajdaków, a kosztowności oddawał biednemu ludowi. Myślisz, że świadomość tego powinna napawać mnie dumą czy może wręcz przeciwnie - obrzydzeniem ?
Wampir odwrócił się i spojrzał młodej kobiecie prosto w oczy. Jego wzrok napotkał na swojej drodze morze obojętności, w którym gdzieś głęboko czaiła się dobrze zakamuflowana, świetnie kontrolowana pretensja, wobec niewłaściwego potraktowania samej pani Matthews, jak i Carlotty. Arystokratyczny krwiopijca zadał jednak interesujące pytanie, wobec czego Summer nie powiedziała mu otwarcie co o nim myśli. Przynajmniej jeszcze nie.
- Hm? To dość dziwne pytanie, naprawdę. Dlaczego coś takiego miałoby napawać Cię obrzydzeniem? Ktoś, kto wspiera słabszych od siebie, niezależnie jakimi czyni to sposobami, zasługuje na pochwałę, nie na potępienie.
Dosadnie zaakcentowała ostatnie słowo swojej wypowiedzi.

Vogel uśmiechnął się ale chyba bardziej do siebie niż do swojej rozmówczyni.
- Potrafisz pięknie kłamać moja droga.
Dziewczyna nie miała jednak czasu aby wyrazić swoje zdziwienie odnośnie wygłaszanych przez szlachcica herezji. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wampir w oka mgnieniu doskoczył do pani Matthews, zasyczał niczym żmija i wtopił boleśnie pazury w ramiona Kainitki, jednocześnie mocno przyciskając ją do ściany.
- Pięknie kłamiesz, mała suko, mówisz to co wszyscy chcą usłyszeć. Obserwuję Cię od pierwszej nocy, odkąd tylko zjawiłaś się w mieście. Wiem, że wiele próbujesz ukryć przed nami i bardzo mnie pali do tego żeby wydobyć tu i teraz wszystkie Twoje sekreciki.
Wiem też co myślisz mnie, no dalej wypowiedz to na głos, a z przyjemnością roztrzaskam te Twoją piękną twarzyczkę…

Oblicze Vogela stało się straszne. Pobladł zupełnie, a w jego ślepiach zagościła nienawiść i czyste, niczym nieskrywane zło. Do serca niewiasty zaczął wdzierać się nieopisany terror. Poczuła się bezsilna, zagrożona i zdana na łaskę osobnika, którego do tej pory postrzegała jako „przyjaciela”. Zupełnie jak przed swoim przeistoczeniem, kiedy była jedynie kolejną, nic nie znaczącą kobietą, zdaną na łaskę, bądź niełaskę mężczyzn. Jednak taki stan rzeczy utrzymał się tylko przez ułamek sekundy. Samokontrola była czymś, z czym pani Matthews nie rozstawała się zbyt chętnie. Żelazne opanowanie powróciło niczym wielka, metalowa buława, która opadła na łepetynę nowopowstałego strachu, roztrzaskując jego czaszkę. Błękitne zwierciadła duszy przyjęły ponury wyraz.
- Ghhhk… bredzisz Dietrich! Na boga, postradałeś zmysły! Otrząśnij… otrząśnij się! Puść mnie! Puść mnie czym prędzej i nie ruszaj się…(!)
Owładnięty szałem wampir wyraźnie zdębiał, zaś jego oczy zaszły mgłą dezorientacji. Samodzielne myślenie i furia na krotką chwilę odeszły w zapomnienie, ustępując miejsca nadnaturalnej woli Spokrewnionej. Żelazny uścisk natychmiast się otworzył uwalniając wampirzycę, która krztusząc się i kaszląc, niezwłocznie rzuciła się do ucieczki, chcąc jak najprędzej oddalić się od obłąkanego agresora. Ten pozostał daleko w tyle, na krótką chwilę unieruchomiony przez słowa jakie dosięgły jego uszu.

Niewyraźny szloch dziewczyny dał się słyszeć jeszcze zanim do uszu rozmawiających dobiegły chaotyczne kroki. Odbijał się on od sklepienia komnaty i rezydował w umysłach zebranych. Dla gości zaznajomionych z angielskim folklorem przywodził na myśl zawodzenie banshee, które znane było z paraliżowania serc słuchaczy zgryzotą i trwogą. Oczywiście, osoby rozmawiające w głównej sali starały się z początku zignorować niepokojące odgłosy, zapewne z powodu wrodzonej grzeczności i zasad salonowej kultury. Jednakże kiedy pani Matthews pojawiła się w wejściu, takie rozwiązanie stało się niemożliwe. Wyglądała strasznie, niczym wrak człowieka. Jej piękne, złote włosy były rozczochrane, pokryte licznymi pajęczynami i kurzem. Urocza, wieczorna kreacja w kolorze życiodajnej Vitae wisiała na niej jak zwyczajna szmata na wieśniacze. Materiał stroju został brutalnie zerwany na ramionach, ukazując podeszłe czerwienią szramy, powstałe zapewnie w wyniku żelaznego uścisku, którego nijak nie dało pomylić się z namiętnością kochanka. Krwawe łzy spływające z jej oczu całkiem zniszczyły makijaż zdobiący jej uroczą twarz, zaś sama postać owładnięta była tym delikatnym, acz dobrze znanym rodzajem histerii, okazywanym tylko i wyłącznie przez skrzywdzone niewiasty. Pani Summer znajdowała się w stanie, w którym zwyczajnie nie dbała już o to pomyślą inni i co nastąpi dalej. Nie bacząc na pozostałych gości, omal nie tracąc równowagi i nie upadając na ziemię, podbiegła do zatroskanej Carlotty i przesiąknięta nieopisanym smutkiem i trwogą, skryła się w jej ramionach. Tak jakby w ostatniej chwili odzyskała jakieś szczątki osobistej godności chciała zamaskować swoją okrytą wstydem twarz przed wszystkimi, którzy ją teraz obserwowali. Potrzebowała natychmiastowego ukojenia, ramienia na którym mogła szukać oparcia, schronienia. Przedstawicielka klanu Lasombra chwiejną dłonią odsłoniła kosmyk pokrytych posoką blond loków, starając się zachować przy tym resztki własnego opanowania Zadała pytania na które i tak znała odpowiedź.
- Pani M… Summer! Summer, już dobrze, wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie płacz, uspokój się! Powiedz mi, co się stało? Kto ci to zrobił?
- To… to był Dietrich… Dietrich mnie zaatakował! Napadł… i chciał… chciał…

Młoda kobieta urwała swoją wypowiedź, ponownie przechodząc w ledwie kontrolowany szloch. Carlotta otworzyła usta, jednak nie padło z nich już żadne słowo. Ktoś upuścił kieliszek. Ktoś inny nerwowo kaszlnął, ale wszyscy bez wyjątku przerwali swoje rozmowy, owładnięci duchowym niepokojem odnośnie tego co miało nastąpić.

seto 08-05-2010 12:45

Sylvia była naprawdę piękna, prawie tak jak Lucinda. ”Dość z tym. Jej już nie ma, a Sylvię trzeba zaprowadzić do miasta. Po kolei.” Lucius wstał, otrzepał ubranie z kurzu i ziemi. Robił tak każdej nocy. Mieszkanie w jamie miało swoje wady, ale wampir nie przejmował się nimi. Liczyło się tylko to, że miał gdzie przeczekać dzień, a warunki nie liczyły się zbytnio. W końcu nie przyjmował gości... do niedawna.
Lucius obejrzał swoje odzienie. Nie było zbytnio brudne. Trochę powycierane, tu i ówdzie można było dostrzec zabrudzenia od ziemi i traw. Wyglądał... jak zwykle. Las wymagał takiego stroju, a jeśli nawet nie to szybko powodował że każdy ubiór wyglądał mniej więcej tak samo. Jednak Lucius wybierał się do miasta. „Tam pewnie jest sporo różnych biedaków, żebraków i im podobnych osobników. Jakoś wmieszam się w tłum.” - ta myśl dodała mu otuchy. Gdyby nawet nie dodała to wampir i tak nie miał wyjścia. W końcu nie miał innego ubrania.
- Więc ruszajmy – rzucił do Sylvii i Gerharda. Szybko rozejrzał się po schronieniu. Czyżby chciał coś jeszcze ze sobą zabrać? Raczej nie. Jego majątek, nie wliczając tego co miał na sobie sprowadzał się tylko do dwóch koców i torby. Właśnie, torby! Gangrel Szybko ruszył w kąt jaskini. Podniósł z ziemi skórzaną torbę. Przerzucił ją przez ramię. Skinął na towarzyszy i ruszył do wyjścia.
Las zdawał się spać. Liście drzew i krzewów były kołysane spokojnym wiatrem. Panował mrok rozświetlany przez księżyc, który był najlepszym przyjacielem każdego Kainity. Mogłeś zostać opuszczony przez wszystkich znajomych, ale przez niego nigdy. Lucius doskonale to wiedział. Był kiedyś w takiej sytuacji, ale były to stare dzieje do których nie chciał wracać. Był jednak do tego częściowo zmuszony. Widok Sylvii powodował powrót wspomnień.
Gangrel ruszył ścieżką. Wiodła ona pomiędzy olchami, brzozami i krzewami leszczyny. Prowadziła na polanę, którą oświetlał księżyc. Lucius stanął pośrodku niej i przez krótką chwilę zastanawiał się którą drogę wybrać. Wampirzyca i jej ghul mieli czas na przyjrzenie się postaci Kainity. Był średniego wzrostu, odziany w skórzany płaszcz pod którym można było dostrzec lekką skórzaną zbroję, pod nią z kolei była czarna koszula pasująca kolorem do spodni i skórzanych butów. Lucius odwrócił swoją dosyć pospolitą twarz o lekko zwierzęcych rysach i czarnych oczach do towarzyszy i wskazał drogę. Wampir szedł pierwszy i rozglądał się uważnie. Niby nie powinno spotkać ich żadne niebezpieczeństwo, ale życie w lesie nauczyło Kainitę jednego – niczego nie możesz być pewien. Po jakimś czasie Lucius zwolnił kroku i zbliżył się do Sylwii. Nie zaprzestając marszu odezwał się:

- Wybacz, że pytam, jeśli nie chcesz nie odpowiadaj, ale czy.... nie miałaś siostry? - w głosie wampira dało się wyczuć niepewność. Czuł się dosyć niezręcznie, ale wiedział, że jeśli nie zapyta to będzie to sobie wyrzucał. - Jesteś bardzo podobna do osoby, którą znałem... - zaczął się usprawiedliwiać.


- To ciekawe, że pytasz, bowiem właśnie sprawa siostry sprowadza mnie do miasta.

- Czy na imię było jej Lucinda?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172