lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [18 + Zew Cthulhu] - MISTERIUM (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/8961-18-zew-cthulhu-misterium.html)

Gryf 24-08-2010 08:21

Lafayette spoglądał z wysokiego szpitalnego okna na rozstaczającą się panoramę miasta. Za jego plecami Walter Chopp właśnie zdawał relację ze spotkania pod Trzema Lwami pozostałym członkom ich grupki konspiratorów.
Postanowił się nie wtrącać - wbrew temu, co zapewne uznał Chopp, Lafayette był tam głównie w charakterze męskiego odpowiednika "wraz z małżonką" i starał się poza tą rolę nie wychylać: czarować otoczenie i "łagodzić obyczaje" jeśli zajdzie taka potrzeba. Niezbyt rozumiał niuanse ekonomiczne firmy i uznał że zawodowy księgowy zrelacjonuje sprawę lepiej.

Patrzył na Boston. Nie umiał powiedzieć co go w tym widoku niepokoiło, ale wewnętrzny lęk był faktem, z którym nie mógł dyskutować. Przeczucie? Intuicja? Ta legendarna podświadomość, czymkolwiek była?

Co niepokojącego było w tym widoku?

Czy to resztki narkotyku w jego krwioobiegu, czy coś więcej?

Krwioobieg...

Krew transportowana w żyłach.

Krew transportowana w butelkach.

Krew transportowana w żywych istotach.


Pozwolił myślom swobodnie płynąć.

Automobile, dorożki i armie pieszych - cała ta masa przelewała się wąskimi uliczkami niczym tętnicami. Ciasne kwartały zabudowy - tkanka miasta, ożywiona mrówczym rojem mieszkańców i pracowników. Metropolia wrastała w glebę tysiącami szponów kanalizacji i wodociągów. Wdychała morską bryzę i wydychała rynsztokowe wyziewy. Monstrualny, świadomy organizm z betonu, cegieł, kamienia, stali, ludzi i maszyn.

Śnięty Lewiatan wyrzucony na brzeg prastarego oceanu.

Bestia zwana Bostonem zdawała się niespokojnie poruszać i budzić z letargu. Kolejno otwierać miliony ślepi okien i wpatrywać się w nich - natrętne ciała obce zebrane w szpitalnym pokoiku. Ćmy, które zataczają coraz węższe kręgi wokół... czego?

Czy zło czaiło się gdzieś fabryce Duvarro? W zielonej butelce z krwią? A może tylko w pokręconym umyśle Victora Prooda?

- ..została zbadana?

Chopp najwyraźniej skończył i teraz ktoś coś do niego mówił, oczekując odpowiedzi. Szczęśliwie udawanie bycia w temacie przychodziło mu z równą łatwością co udawanie, że królik którego właśnie wyciągnął z cylindra wcale nie siedział w tym cylindrze od początku występu, nie drapał w ścianki i nie zostawił tam po sobie masy pamiątek. Chyba pytał o zawartość butelki.


***

Moment, w którym spokojna rozmowa zmieniła się w czynną próbę defenestracji był naprawdę trudny do wychwycenia. Vincent błyskawicznym ruchem wyciągnął zza poły marynarki spoczywający tam dotąd bezpiecznie, błyszczący przedmiot z polerowanej stali.


- Proszę się natychmiast uspokoić. - za plecami Dwighta rozległ się cichy głos Lafayetta, nagle bardzo obcy i lodowaty. Głosowi towarzyszy szczęk odciąganego kurka rewolweru. - Odsuń się od okna i trzymaj łapy tak, żebym je widział. Jeśli choćby spinacz z kieszeni Choppa wyleci przez to okno odstrzelę ci łeb.

- Panowie, proszę - powiedział Teodor spokojnym, ale drżącym z nerwów głosem. - to chyba jedno wielkie nieporozumienie. Może pan Lafayette da spokój z bronią, a pan Garrett puści pana Choppa. I zaczniemy od początku. Moim zdaniem fraza, której użyła pan Chopp oznaczała, ze mamy podziękować tajemniczemu dobroczyńcy za to, ze umożliwił nam pomoc pana Garretta.

-Pierdol się Dwight - Za oknem Walter w krótkich słowach podziękował tajemniczemu dobroczyńcy za pomoc pana Garretta.-Pierdol się.

- Mniej nerwów Panowie. - zabrał w końcu głos Herbert Hiddink - Ten upał i smród daje się wszystkim we znaki. Przestańcie z łaski swojej wyrzucać się przez okna i odstrzeliwać sobie głowy. Widziałem ostatnio więcej trupów, niż normalny człowiek byłby w stanie znieść.
Stwierdził wycierając chustą spocony kark, jak gdyby nigdy nic.

Na odgłos szczęknięcia kurka rewolweru Dwight Garrett drgnął, a potem rozluźnił powoli ucisk, wyprostował się i jednym ruchem wciągnął Waltera z powrotem do środka. Detektyw odwrócił się w kierunku Lafayetta z uniesionymi do połowy wysokości rękoma.

- Proszę, proszę...- uważnie przyglądając się celującemu opuścił powoli ręce i poprawił porozpinany w szamotaninie płaszcz - Ciekawych rzeczy można się dowiedzieć...Pan Chopp używa brzydkich wyrazów... A Pan Lafayette, artysta, najwyraźniej nigdzie nie rusza się bez solidnej pukawki, no, no... Proponuję schować tę armatę, zanim wpadnie tu jakaś pielęgniareczka.

Mina Garetta spoglądającego na to co uznał za rewolwer była bezcenna.

- Armatę? Och, faktycznie, przejęzyczyłem się w tych emocjach, najmocniej przepraszam. - Nikomu nie przyszło do głowy z czym w emocjach można by pomylić zwrot "odstrzelę ci łeb", ale magik nie uznał za stosowne tego sprecyzować. Zanim prosta stalowa zapalniczka, którą trzymał w wyciągniętej groźnie ręce, zamknęła się (tym razem wydając dźwięk do złudzenia przypominający ponownie zabezpieczaną broń) Vincent odpalił nią cienkiego papierosa na długim ustniku. Znów był tym samym zrównoważonym dżentelmanem rodem z poprzedniej epoki.- Ja również miałem wczoraj nienajlepszy dzień, ale... czy wy Amerykanie zawsze musicie być tak piekielnie dramatyczni? - schował błyszczący przedmiot z powrotem w odmętach płaszcza - mam do pana Dwighta i jego mocodawcy tyle samo zaufania, co do wszystkich pozostałych osób w tym pomieszczeniu. Aż tyle i tylko tyle. Postanowiłem zaryzykować, bo uważam, że razem możemy zdziałać dużo więcej, niż pojedynczo. Jeśli któryś z panów czuje inaczej - nikt nikogo tu przemocą nie trzyma. Rozumiem, że styczność ze zmarłymi i potencjalne zagrożenie życia to sytuacja, która może wywoływać pewien dyskomfort, ale proponuję go rozładowywać w jakiś bardziej cywilizowany sposób.

Dwight stanął obok i oparł się o ścianę. Obserwując kątem oka wpatrzonego weń nienawistnym wzrokiem Choppa wyjął kolejnego papierosa. W jego dłoni pojawiła się zapalniczka, krzesiwko zatrzeszczało i już po chwili dało się wyczuć aromat palonego tytoniu. Detektyw zaciągnął się głęboko.

- Zapalisz, Walter? - rzekł ot tak po prostu, jakby scena sprzed minuty w ogóle nie miała miejsca.

Tak po prostu.

Minutę później umawiali się na wódkę u Styppera.

A może mógł to powiedzieć, właśnie dlatego, że ta scena miała miejsce?

Pewne rzeczy musiały zostać powiedziane na głos.

Potrzebna była mała szarpanina, trochę adrenaliny...

Do świadomości Lafayetta dotarło właśnie jak mało wie o mentalności mieszkańców Nowego Świata.

zodiaq 24-08-2010 08:45

Taksówka przebijała się przez zakorkowane ulice. Było słonecznie...pogoda wywabiła na zewnątrz masy ludzi, chodniki były przeludnione.
Wdrapywał się już po schodach. Grupa rozwrzeszczanych dzieci, o mały włos nie zrzuciła go na dół schodów, nie miał ochoty zwrócić im nawet uwagi...całe jego myśli pochłaniał teraz Malcolm i ten przeklęty sztylet.
Wcisnął dzwonek...zero odzewu.
Nerwowym ruchem uderzył jeszcze trzy razy, dźwięk przekręcanej zasuwy rozbrzmiał na klatce schodowej, drzwi się otworzyły.
Malcolm wyglądał co najmniej strasznie, ogólna bladość i fioletowe cienie pod oczami zdradzały nieprzespaną noc:
-Ciężka n-noc?- powiedział uśmiechając się i starając ukryć swoją nerwowość...
Malcolm uśmiechną się niemrawo:
-Herbaty?- głos był znużony.
Wszedł do mieszkania zamykając za sobą drzwi....usiadł.
Bandaże na ramionach jedynie upewniły Douglasa w jego przekonaniu
"Tak...to był fatalny pomysł"
Siedzieli przy stoliku, chwycił za jedno z ciasteczek, zamoczył je w parującej herbacie po czym zaczął przeżuwać obserwując Malcolma...panowała dziwna cisza...
"Normalnie zapytałby nas chociaż o sesję, hę?"
- Cholera...Leo, wybacz. Nie wiem jak ci to powiedzieć. Zgubiłem twój sztylet. Przepraszam. Zwrócę ci jakoś pieniądze. Wymień sumę.
"Kłamie, jestem pewny"
Sytuacja stała się napięta...powietrze było ciężkie, serce uderzyło mocniej
"Uspokój się"
Malcolm wyglądał na mocno skupionego, tak jakby cały czas badał reakcję Lyncha, który powoli wstał i ze szklanką w ręce zaczął przechadzać się po pokoju:
-Nie ma problemu...
"Pod żadnym pozorem nie możesz się teraz jąkać...jeden niewłaściwy ruch i będzie z tobą źle"
-...właściwie to jakaś tania replika...wiesz, pamiątka po Profesorze, kiedyś przywiózł mi ją...nawet nie wiem z jakiego kraju- uśmiechnął się starając rozluźnić nieco atmosferę- swoją drogą, przytulnie tu u ciebie...
Ostrożnie stąpał po cienkiej linii dzielącej go od wybuchu przyjaciela...tak...wystarczyło spojrzeć w oczy...żądza mordu...krwi...nieprzebrane pokłady agresji, kawałeczek po kawałeczku niszczone poprzez rozmowę...zwykłą, bezsensowną rozmowę...studia...rodzina...alkohol...
W pewnym momencie Malcolm wyraźnie się ożywił...był inny...agresja została rozładowana.
"Nie myślałem, że obejdziesz się bez bójki"
Sztylet był już w torbie...męski, silny uścisk dłoni, podziękowanie za wizytę, uśmiech na pożegnanie...to było tak proste...a zarazem tak nierealne...oczyma wyobraźni widział siebie zwisającego z okna mieszkania Moore'a,,,
"Mało o nas wiesz"
Wyszedł na ulicę...tabuny ludzi ciągle człapały...z jednego punktu do drugiego...nie mając o niczym pojęcia....złapał taksówkę.
"Dla nich to po prostu wiadomość sprzed dwóch dni...nie dotyczy ich, większość o tym nie pamięta, bo kto zawracałby sobie głowę psycholem, który zadźgał kobietę, gdzieś w opuszczonym i zapomnianym zauku miasta?"
Wyciągnął papierosa...
-Hej chłopcze, tu się nie pali!
Nie zareagował, umysł zaćmiły wyrzuty sumienia...czy to możliwe, że przez coś tak błahego jak kawałek stali człowiek może zostać maniakalnym psychopatą?
Wysiadł...
Wpadł do swojego mieszkania...swojej ustroni...azylu.
Kawałki potłuczonego szkła chrzęściły pod naporem ciała.
Załadował rewolwer, po czym razem z małą paczką naboi władował go do kabury,,,ta spoczęła między książkami w torbie...
Sztylet...leżał tam, już będąc u Malcolma to zauważył- broń była inna. Lśniła...matowe kolory ostrza ustąpiły miejsca blaskowi.
"Nie, nie podoba mi się to"
Z kawałkiem bułki w ustach wybiegł znów na zewnątrz...promienie słońca bezlitośnie oblizywały jego kark...torba mu ciążyła...i nie chodziło o wagę....
Biegł...nie chciał tracić czasu na taksówkę...wymijając przechodniów i powoli wchłaniając bułkę suną ku szpitalowi, w którym leżał Stypper...
"Musimy wszystko mu opowiedzieć, sny, zjawy, przywidzenia, spotkanie z Malcolmem, jego przemianę i blask..."

Felidae 24-08-2010 12:24

Otworzyła oczy jeszcze trochę nieprzytomne i zagubione we śnie, który tak słodko kołysał ją w objęciach Morfeusza.
Przeciągnęła się niechętnie wybudzając ciało, ale potrzeba fizjologiczna, którą odczuwała była silniejsza od rozleniwienia.
Zerknęła na zegar i aż usiadła z wrażenia. Przespała połowę dnia!
Wyskoczyła z łóżka i już miała pobiec do toalety kiedy jej spojrzenie padło na leżącą na stoliku, tuż obok porannej prasy, sporych rozmiarów kopertę.
Zaintrygowana wzięła ją do ręki i przyjrzała się jej uważniej. Koperta zaadresowana była pismem Victora! Dobrze znała jego zakrętasy! Sprawdziła datę nadania. 14 czerwca – dwa dni przed tragiczną nocą!

Popędziła z kopertą do toalety, otworzyła ją i zajrzała do środka. Z koperty wyjęła plik wielu stron wyciętych z jakiejś starej księgi i notatki robione pismem jej kuzyna. Z tego pliku wysunął się również list, który Victor kierował do Amandy.


Łzy zaszkliły jej się w oczach. Wiedziała, wiedziała, że Victor musiał uwikłać się w coś dziwnego i strasznego zarazem, że nie był mordercą, jakiego chcieli z niego zrobić!
A ghoule!? Dobry boże, jednak istniały naprawdę! Wierzyła Victorowi, znała jego zdrowy rozsądek i wiedziała, że musiał swoje słowa popierać dowodami.
Notes, w którym zapisywał wyniki śledztwa mógł im wiele wyjaśnić...

Zebrała wszystkie papiery i podeszła z nimi do łóżka. Zadzwoniła po pokojówkę i zleciła jej podanie obiadu do gabinetu na piętrze, a sama ubrała się szybko w wygodne, sportowe spodnium i zabrawszy dokumenty i świeżą gazetę udała się do gabinetu.

Tam przy biurku nareszcie w spokoju mogła przyjrzeć się otrzymanym dokumentom.
Księga, która jak się okazało napisana była w języku niemieckim, nosiła tytuł „Tajemnica Kuturb” („Das Geheimnis der Kuturb”) Większość stron została już przetłumaczona przez Victora. Najwyraźniej spędził nad nią wiele godzin.
To co od razu rzuciło się Amandzie w oczy to ryciny, które przedstawiały stwory podobne do tych, które Amanda znalazła w innych książkach. Poza tym było jeszcze wiele innych rysunków i tajemniczych znaków…

Zastanawiała się co robić.
Po pierwsze musiała nadać tą depeszę, tak jak polecił jej kuzyn. Ciekawiło ją strasznie czego dotyczy treść księgi, ale nie wolno jej było się spieszyć.
Sięgnęła do aparatu telefonicznego i zadzwoniła po gońca.
Napisała krótki list do Styppera z informacją o tym, że otrzymała pewne informacje i zanim pojawi się u niego chciałaby je sprawdzić. Napisała również treść depeszy do Wegnera, według wskazówek Victora, podając jednocześnie swój numer telefonu i adres, oraz skreśliła kilka słów do Lafayetta i Garetta z prośbą o możliwie najszybsze spotkanie u niej w domu.
Chciała, żeby ktoś wydobył skrywany przez Victora notes.
Musiała przecież przejrzeć tłumaczenia i dokończyć je. Poza tym uznała, że posiadają w tej materii dużo więcej wprawy.

Kiedy goniec pojawił się wreszcie, wręczyła mu zaklejone koperty i kilka monet. Chłopak wyszedł ucieszony, bo napiwek był suty.

Amanda zaś zaspokoiwszy głód cielesny ciepłym posiłkiem, zagłębiła się w treść notatek, przygotowując się na nieznane.

emilski 26-08-2010 09:30

Trupy, trupy, trupy... Walter robił dobrą minę do złej gry. Historia powoli zaczynała go przerażać. Gdy na początku przeczytał w gazecie o zasztyletowanej kobiecie i Vctorze Proodzie, w ogóle nie myślał o tym, że to przecież jest morderstwo i może to być niebezpieczne. Myślał tylko o żonie i o tym, żeby odzyskać kontakt z Victorem. A teraz był już zupełnie innym człowiekiem. Prowadził rozmowy z poważnym przedsiębiorcą, zadawał niewygodne pytania, węszył... A najbardziej zdumiewało go to, że potrafi nawet wykazywać inicjatywę... To była rzecz, która chyba najbardziej go zaskoczyła. „Skąd u mnie ta przemiana? Czemu nie miałem tej energii, jak trzeba było odszukać morderców Muriel? Czemu wtedy byłem tym, kim byłem? Który ja , to prawdziwy ja?”

Podczas rozmowy prowadzonej przez pięciu mężczyzn w szpitalnym pokoju, pośród papierosowego dymu, który cały czas im towarzyszył, jeden z nich oprócz tego, że starał się wszystkich uważnie słuchać i ciągle zadawać nowe pytania, żeby dowiedzieć się jak najwięcej, dochodził do wniosku, że to musi chodzić o rywalizację. Ci mężczyźni powodowali w nim chęć do bycia lepszymi od nich. Uczył się bacznie ich obserwując i podziwiając umiejętność poruszania się po świecie i lawirowania między towarzyskimi niuansami. A później chce ich w tym prześcignąć. I wnieść najwięcej do sprawy.

A z drugiej strony, tęskni do czasów, kiedy ktoś wydawał mu polecenia i on po prostu je wykonywał. Nie trzeba było zastanawiać się nad każdym kolejnym ruchem...

Ten mężczyzna był dobrym księgowym, rozumiał procesy zachodzące w przedsiębiorstwie, które były odzwierciedlane w jego księgach za pomocą liczb. Dlatego raczej nie podobało mu się to, co powiedział Hiddink. To przecież Aleksander sprowadził ruskich do firmy – poza tym, to tylko zwykli robotnicy – nikt nie robiłby z nimi poważnych interesów. Kontrakt był zawarty z Nowojorczykami. Tu nie może być mowy o żadnych ekonomicznych przesłankach. Poza tym, Dominic nie mógł kazać sprzątnąć świadków, bo stało się to w tym czasie, kiedy z nim rozmawiał. Wtedy jeszcze nie wiedział, że ktoś zaczął węszyć w temacie. Chopp zaczynał układać sobie w głowie, że te wszystkie elementy, o których nawet nie chciał myśleć, czyli sztylet, krew w butelce, duchy, że te właśnie elementy odgrywały tutaj chyba większą rolę, niż by wszyscy chcieli. Rosjanie, którzy zostali ściągnięci do pracy przez kontrakt z Kuturbem musieli być w coś zamieszani i zajmować się jakimiś niebezpiecznymi sprawami. Tajemniczymi sprawami. Może jakieś wierzenia, modły, składanie ofiar. Te wszystkie zabawki, które znajdujemy pasowałyby do tego. I jeszcze teraz ta krew. Jeżeli kosztuje ona sto dolarów, to musi być wyjątkowa. Nie sądził, żeby Victor miał ją pić – musiała być ważnym składnikiem jakiejś mikstury. I Aleksander musiał to wszystko odkryć. Może tymi obrzydlistwami zajmowali się u niego w firmie, a może próbowali go na przykład szantażować, typu daj nam pieniądze, bo jak nie, to złożymy cię w ofierze, albo rzucimy klątwę, czy coś takiego. To mogły być powody, dla których Aleksander zerwał kontrakt. No i musiał zniknąć i wtedy Dominic zaczął wykorzystywać sytuację, żeby przejąć władzę. W tym miejscu rzeczywiście pojawia się ekonomia. Ale wszystko inne śmierdzi tym, na czym najbardziej zna się Lafayette. Przecież wszyscy, co się tym zajmowali, popadali w szaleństwo, wariowali i... zaczynali mordować, jak Prood. Takich rzeczy nie robi się pod wpływem zimnej kalkulacji zysków i strat.

„Tylko jedno jest na sto procent pewne, a wcześniej nie brałem tego pod uwagę: Chodząc do Duvarro i węsząc może mi grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Odsłoniłem się przed Dominikiem całkowicie i to błąd, ale teraz już za późno. Nie myśl o tym, bo strach cię sparaliżuje”

Dla człowieka obserwującego tę piątkę z zewnątrz, nieprawdopodobnym by było, ileż to myśli może się przewinąć w głowie księgowego i do iluż to wniosków może dojść jednocześnie prowadząc czynną rozmowę. Ale właśnie pomimo że w jego głowie ciągle trwało intensywne dopasowywanie elementów układanki, Walter cały czas chciał się dowiedzieć jak najwięcej szczegółów, ale ten cholerny Garett ciągle odpowiadał półsłówkami. Chopp miał już wyrobione o nim zdanie: facet przyjechał do Bostonu, który jest dla niego jakąś śmierdzącą wylęgarnią szamba i innych ekskrementów i nas wszystkich uważa za część tego szamba i najchętniej w ogóle by nie utrzymywał z nami kontaktów, bo śmierdzimy. A on jest profesjonalistą. Gówno prawda. Wydawało mu się ważne, żeby dowiedzieć się przez kogo został wynajęty. Walter zaryzykował to pytanie, bo podejrzewał, że może to wnerwić tego zarozumialca z przyklejonym petem da kącika ust...

Akcja potoczyła się szybko. Stopień agresji Dwighta Garetta wywołał, stan paniki w umyśle Waltera, bo poczuł, że przestał mieć władzę nad własnym ciałem i to już nie on decydował, co się z nim dzieje. Ciężko było mu oddychać z rękami detektywa zaciśniętymi na jego szyi, ale strach naprawdę pojawił się, gdy detektyw przechylił go przez okno. „A może on nie żartuje, może on rzeczywiście wywali mnie przez to okno. Przestań Walter, nie możesz okazać słabości, przypomnij sobie wojnę – tam były chwilę, kiedy ludzie chcieli cię zabijać... to... to jest tylko palant w prochowcu z przerośniętym ego.” Popatrzył mu w oczy, będąc połową ciała poza oknem i zrozumiał, że Dwight dał się ponieść emocjom, pokazał słabość, boi się, jest słaby... „Pewnie bije też kobiety, ciekawe czy do tego jest jeszcze nałogowym pijakiem.” ...obrażony chłopiec...:

-Pierdol się Dwight. Pierdol się.

Chopp znowu sam się nie poznał, bo prostu zapomniał, że taki potrafił być. Ale dla Teodora to nie mogła być nowość. Wojna pokazała mu Waltera od twardej strony. To później normalne życie go zmiękczyło.

Gdy Walter przyjmował papierosa od detektywa postanowił już nie zwracać na niego więcej uwagi... „To tylko niedopieszczony chłopiec... I pomyśleć, że przez moment chciałem, żeby wydawał nam polecenia, bo jest profesjonalistą. Phi... a on po prostu nie może uwierzyć, że zwykły księgowy potrafi wyśledzić tyle samo, co on.”

Z pokrzepionym sercem i podbudowanym ego, Chopp zaczął wraz z całą resztą przygotowywać siebie i Teodora do opuszczenia szpitala.

Armiel 26-08-2010 10:27

Wszyscy - poza Amandą Gordon

Sprzeczka w szpitalu była dość ostra, lecz na szczęście nie wymknęła się spod kontroli. Spowodowała jednak, że w pokoju pojawiła się zaniepokojona pielęgniarka i lekarz. Korzystając z okazji Theodor poprosił o szybsze wyjście.

Kiedy pakowaliście się do środków transportu przed wejściem do szpitala pojawił się Leonard Lynch. Zabiegany student wypatrzył was i – jak to student – nie odmówił spotkania połączonego z degustacją lekarstw uśmierzających ból.

Kwadrans później jechaliście już do jego mieszkania. Wszyscy poza Herbertem Hiddinkiem, który miał – jak się okazało – za niedługo ważne spotkanie finansowe, którego nie dało się przesunąć ani zignorować.

Pogoda zmieniła się nie do poznania. Słońce świeciło niemiłosiernie. Oślepiało przechodniów, zmuszało do szukania cienia i ochłody, wygoniło na ulice obwoźnych sprzedawców lemoniady. Zrobiło się kolorowo, radośnie i gdyby nie smród wysychających resztek unoszący się nad miastem, niczym odór jakiegoś zdechłego monstrualnych rozmiarów stworzenia, byłoby nawet przyjemnie.

Mieszkanie Theodora okazało się być sporym apartamentem w kamienicy ulokowanej w przyjemnej części miasta. Kwartały zamieszkane przez lekarzy, złotników, personel administracyjny wyższego szczebla.
W środku panował lekki zaduch, lecz jak na dwudniową nieobecność gospodarza można było to uznać za drobną niedogodność.

Poruszając się o kulach Theodor poprowadził was do saloniku. Rozparł się wygodnie w szerokim fotelu pozwalając wam zając dogodne miejsca, a potem rekomendując kolejnymi osobami wskazał miejsca ukrycia kilku nie do końca pełnych flaszek różnych trunków. Znalazły się też odpowiednie naczynia do nich i po chwili siedzieliście już w dość kameralnej atmosferze stuknęliście się szklaneczkami – męski odpowiedni więzów krwi stworzony w nie tak odległych w historii czasach rewolwerowców, pojedynków w samo południe i szalonych przygód. Teraz w czasach, kiedy alkohol był „owocem zakazanym” ów prosty gest urastał do rangi czegoś znacznie ważniejszego. Czuliście się odrobinę jak spiskowcy lub przestępcy wspólnie łamiący prawo.

Stypper wiedział, jak rozmawiać z ludźmi i jak „przełamywać lody”. Nic dziwnego. Przecież żył z tego, by sprzedać klientom nieruchomość za możliwe wysoką prowizję. Musiał znać ludzkie charaktery. Musiał mieć gadane. A sądząc po mieszkaniu: wystroju wnętrz, przestronności, wykończeniu i zgromadzonym tu i ówdzie działom sztuki: obrazom, rzeźbom – Teodorowi powodziło się naprawdę dobrze.

Koniec końców atmosfera szpitalnej „burdy” przestała ciążyć nad spotkaniem. Oczywiście została gdzieś w waszej pamięci, lecz póki co nie przeszkadzała w wymianie poglądów. Stypper pozwolił sobie na prowadzenie notatek – luźnych punktów i pokręconego, nieczytelnego schematu – jak się okazało połączenie medykamentów i alkoholu nie za dobrze wpływało na jego zdolności „literackie”.



Z każdym kolejnym, rozkosznie piekącym i rozgrzewającym łykiem trunku macie wrażenie, że w tej sprawie pojawia się zbyt często „rosyjski” akcent.
Rosyjscy pracownicy w firmie Duvarro, zabity w operze Rosjanin, oraz inne.

- Zatem panowie – nieco już zdrętwiałym językiem powiedział Stypper – Uważam, że powinniśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej tajemniczej firmy z którą Duvarro Sprocket zawiązało a potem zerwało ów kontrakt. Skąd pochodzi, kto jest jej właścicielem, czego dokładnie dotyczył kontrakt, czy nie był przykrywką.

Ziewnął lekko przesłaniając ręką usta.

- Po drugie – wziął się w garść – Warto byłoby przycisnąć Dominica Duvarro. Panie Garrett? Czy pańska etyka zawodowa pozwoli wziąć panu jednocześnie drugie zlecenie. Ode mnie, na sprawdzenie Dominica i jego udziału w zabójstwie jego siostrzenicy. Jego i tego drugiego udziałowca – tego młodego mężczyzny, o którym wspomniał Walter. Wydaje mi się, Walterze że nadal powinieneś robić, za „zasłonę dymną” o ile się na to zgadasz. Tak jak wtedy, gdy walczyliśmy razem na froncie. By skryć prawdziwe działania pana Garretta.

- Pan Lafayette najwyraźniej zrobił spore wrażenie na Dominicu, więc i pańska pomoc byłaby nieoceniona. Pan Lynch niech spróbuje zgłębić dalej tą niepokojącą zagadkę sztyletu. Możliwe, ze wiązał się on jakoś z naszą sprawą. Może jest cenny? Wart fortunę na tyle dużą, by ktoś zdecydował się zabić? Albo – widać że pobudzony alkoholem umysł wszedł na niebezpieczne ścieżki awanturniczych marzeń – albo też prowadzi do jakiegoś skarbca, pełnego szlachetnych kamieni, złota. Wiecie. Takie rzeczy się zdarzają. Ha! Ale by było! To wyśmienity motyw do morderstw. Fortuna w złocie!

- Pan Hiddink, moim zdaniem, powinien pokręcić się w świecie biznesu i zorientować się na temat Duvarro Sprocket oraz jej prawdziwej sytuacji na rynku oraz może podpytać o tą tajemniczą firmę, która dała zlecenie. A panna Gordon, wydaje mi się, mogłaby spróbować nawiązać kontakt z koleżankami Angeliny. Może dziewczyna miała kogoś od serca. Jakąś bliską przyjaciółkę, której powierzała swoje sekrety. Słyszałem, że panie tak robią. Ja tymczasem postaram się zatrudnić prawników, którzy zajmą się proceduralnymi kwestiami sprawy Victora. Będę też monitował jego stan zdrowia. Do tego nie potrzebuję być mobilnym. Starczy mi telefon.

- Wpadłem też na jeszcze jedną niepokojącą myśl. Mam nadzieję, że pan Garrett i pan Hidinnk nie wypytywali o martwych policjantów zbyt otwarcie. W sumie można by było potraktować ich śmierć, no przynajmniej jednego z nich, jako próbę mataczenia w śledztwie i dość drastyczny sposób na uniewinnienie Victora z ciążących na nim zarzutów.

- Jak panom pasuje taki plan operacyjny.

Walterze Chopp. Takiego Styperra lubisz. Takiego go znałeś z okopów Wielkiej Wojny. Sierżant Teodor Styperr. Opanowany, zawzięty i umiejętnie dowodzący twoim oddziałem. Do tego stopnia, że ponieśliście stosunkowo niewielkie straty w porównaniu do innych jednostek.



Amanda Gordon



Kiedy skończyłaś posiłek pokojówka poinformowała cię, ze kiedy spałaś pewnie gentleman prosił o przekazanie ci informacji, że organizują małe spotkanie w szpitalu u pana Styperra.

Postanowiłaś jednak dopytać w szpitalu, czy goście nadal są na miejscu.
Okazało się, ze dosłownie przed kwadransem pacjent opuścił szpital.

Wykonałeś telefon do domu Teodora, lecz nikt nie odebrał połączenia.

Zżerana ciekawością sięgnęłaś po notatki Victora mając zamiar zadzwonić za kilka minut.

Lektura pochłonęła cię bardziej, niż sądziłaś.

To, co przetłumaczył Victor było.... było... było...

Brakowało słów by opisać zawartość notatek. Plugawe – za mało. Straszne – ciągle za mało. Szalone – to słowo zbliżało treść do właściwego słowa.

Opisy rytualnych zbrodni, aktów samookaleczenia by uczcić Pożeraczy i ich Króla. Okropne, krwawe sceny, które powodowały, że wcześniej przyjemny ciepły posiłek, zamienił się w twoim żołądku w pulsujący, żywy organizm mający na celu ucieczkę z twego organizmu.

Oczami wyobraźni widziałaś obdzieranych ze skóry, obłąkańczo wrzeszczących ludzi, wypruwane trzewia, potoki krwi spływające po rytualnych ołtarzach. Rzeź! Krew! Okrucieństwo, jakie mogłoby się zrodzić w najbardziej pokręconym, ludzkim umyśle.

Kilkadziesiąt minut lektury a ty już masz ochotę sięgnąć po alkohol – upić się i zapomnieć o tym, co zapisano w tej obłąkanej księdze. A to dopiero początek.

Co gorsza, te obsceniczne i odrażające tematy zostały nakreślone tak ... zajmująco, że zatraciłaś się w lekturze. Jak człowiek, który widząc wypadek automobilu wbrew swej woli, ciągniony jakąś chorą siłą, idzie na miejsce by zobaczyć krew i ciało. Czułaś się właśnie tak. Przerażona, oszołomiona i dziwnie .. podekscytowana.

Na szczęście pokojówka poinformowała cię, ze wrócił goniec informując, że nadał depeszę lecz nie zastał adresatów pism pod wskazanymi adresami. Informację dla pana Garretta zostawił w recepcji hotelu, a dla pana Lafayetta w takim dziwnym teatrze, gdzie pokazuje się magiczne sztuczki. Potem dokładnie opisał pokojówce wygląd osób, ktorym wręczył kopertę i ich nazwiska. Recepcjonista nazywał się Bill Whiteman, a portier w teatrze William Cherry.

Przypomniałaś sobie o zapomnianym telefonie do Teodora.

Tym razem ktoś podniósł słuchawkę.

- Panna Amanda – ucieszył się Teodor Stypper. – Jestem w domu. Są tutaj inni. Niech pani do nas przyjedzie. Poczekamy. Zna pani adres? Jeśli nie, proszę zapisać.

Szykując się do wyjścia twoja pokojówka zatrzymała cię jeszcze w progu.

- Proszę pani. Dzwonił pani przyjaciel z gazety – powiedziała spokojnie. – Mówił, że ktoś odpowiedział na pani ogłoszenie w gazecie.

arm1tage 26-08-2010 15:28

Warto było przewietrzyć nieco Waltera.

Po pierwsze dlatego, że gdy wisiał wiele stóp nad brukiem a ja zadałem mu pewne pytanie, zajrzałem mu w oczy. W takich sytuacjach trudno panować nad emocjami i choć nie można być do końca pewnym, postawiłbym jednak parę dolców na to, że nie wiedział, o czym mówiłem. Przynajmniej jednego podejrzanego można było wstępnie odhaczyć...

Po drugie, jeśli chce bawić się w detektywa, niech wie, że zadawanie pytań ludziom nie zawsze spotyka się z ich entuzjazmem. Chyba właśnie się tego nauczył, co wyjdzie mu na pewno na dobre w przyszłości.

Po trzecie, przy małej awanturze zawsze wyłonią się jakieś ciekawe fakty, a gdy bomba idzie w górę, można poznać lepiej ludzi.

Walter nieźle się trzymał po tym wszystkim jak na księgowego, później, gdy wyszło na jaw że był na wojnie, to się w pewien sposób wyjaśniło. W jego spojrzeniach, gdy już uspokajał swój oddech, były siekiery, zapewne wyzywał mnie w myślach od najgorszych. Jak zwykle, owinąłem to sobie wokół trzeciej nogi, gdybym cackał się z tym, co myślą o mnie ludzie - nie pracowałbym w tym pieprzonym zawodzie. Wziął papierosa - może będą jeszcze z niego ludzie.

Lafayette był dobry w swoim fachu - szczęknięcie jego zabawki było naprawdę bardzo realistyczne, ale przecież i tak nie miałem zamiaru wyrzucać poczciwego Choppa z okna. Gdy się odwróciłem, rozpoznałem replikę na pierwszy rzut oka, ale cóż, było już za późno, pozostało dograć komedię do końca. Magik dobrze wykonał swoją sztuczkę. Ja pozostałem wierny swej zasadzie: kiedy słyszysz za plecami odgłos odwodzonego kurka spluwy, nigdy nie lekceważ tego faktu - niezależnie od tego kto stoi po drugiej stronie lufy.

Hiddink? Brak reakcji to też reakcja - Herbert dowiódł, w swej ciekawości jak sądzę, że jemu również śmierdzi cała ta sprawa z doskonale reagującą na każdy nasz ruch stroną przeciwną. Nadal wyglądał na najbardziej godnego zaufania, może nawet bardziej. Na propozycję Hiddinka odpowiedziałem krótko, wygaszając papierosa:
- Jak nie my to kto, Herbert.
Potem popatrzyłem na Choppa i powiedziałem:
- Wygląda na to, że łatwo nie pękasz, Walt. Może zabierzesz się z nami?

Zresztą i tak najbardziej zalatywał mi w tym wszystkim Theodor. Nadal. Teraz zapraszał mnie na wódkę. Co ja na to?
Sure thing, pal.

Przed szpitalem świeciło słońce, a mi kończyła się paczka. Gdy wszyscy wsiadali do bryczek, chwyciłem za rękaw Hiddinka, który się urywał. Podałem mu karteczkę, którą napisałem dla niego wcześniej, przy kawiarnianym stoliku. Spojrzał pytająco, wyjaśniłem mu w krótkich słowach. Powiedział tylko, że sprawdzi co da się zrobić i odjechał robić swoje geszefty. Ja również musiałem już jechać.
Pasowało mi to. Chciałem się napić, zbyt długo nie wąchałem już dobrej gogi. Od kiedy przyjechałem do Bostonu, nie mogłem pozbyć się wrażenia że trafiłem do jakiejś śmierdzącej wylęgarni szamba i innych ekskrementów, a wszyscy dookoła są jego częścią i posiadają stosowny do tego smród. Trunek, który obiecywał Stypper, mógł znośnie zamaskować ten cuch.

Na miejscu okazało się, że Theoś uwił sobie całkiem ładne gniazdko. Rozparłem się zadowolony i długo nie poruszałem się z miejsca, delektując się alkoholem. Było pięknie, brakowało tylko tego pianisty z hotelu. Słuchałem złotoustego Styppera, aż doszedł do propozycji i finału.

Etyka zawodowa...Po tylu latach na ulicy można ją było sobie wsadzić w dupę i podpalić.

Założyłem nogę na nogę, bawiąc się leżącym na kanapie kapeluszem.
- Panie Stypper, podjęte przeze mnie zobowiązania, czyli sprawa którą aktualnie prowadzę, nie wchodzą w konflikt z pana propozycją. - powiedziałem odkładając kapelusz na miejsce - Nawet w pewnym stopniu się uzupełniają. Dlatego wezmę to zlecenie, o ile oczywiście zaakceptuje pan moje stawki. Ale o tym porozmawiamy już na osobności. Tymczasem...

Tymczasem, skoro stał się moim zleceniodawcą, nie przeszkadzało mi, że bawi się w sierżanta.

- Tymczasem, może pogawędzimy dalej, jednocześnie umilając sobie nieco czas grą towarzyską dla prawdziwych gentlemanów...- powiedziałem, wyjmując z kieszeni talię kart - Co panowie powiedzą na małego pokerka?!

emilski 27-08-2010 22:56

-Oczywiście, że idę z wami – musi ktoś wam ratować tyłki – odpowiedział Walter na propozycję Garetta wypowiedzianą jeszcze w sali szpitalnej. On, Dwight i Hiddink razem na akcji w barze dla Ruskich. Nieważne, że nie do końca darzył ich sympatią, ale to oni uchodzili za twardzieli. No, Hiddink może mniej, ale bardziej chodzi tu o jego charakter.

Po drodze ze szpitala, Walter powoli starał się zapomnieć o całym incydencie – w końcu w jego mniemaniu, to on wyszedł z niego zwycięsko i nie ma co kruszyć kopii. Trzeba przejść nad tym do porządku dziennego i działać dalej. A atmosfera w domu Styppera sprzyjała topnieniu lodów – w miarę spożytego alkoholu i płynącej rozmowy, która podsumowywała wszystkie ich dotychczasowe osiągnięcia – Chopp czuł, jak zacieśniają się więzy między wszystkimi tu obecnymi mężczyznami. Teodor dowodzący i rozporządzający zadaniami – tego oczekiwał od niego od samego początku śledztwa: żeby ktoś wreszcie jasno wytyczył mu zadania i powiedział: -Ty robisz to, ty tamto, a ty jeszcze coś innego. Dzięki temu Chopp przestawał powoli czuć się zagubiony w działaniach. Bo interpretacja poznanych informacji to jedno, ale decyzje o dalszych ruchach, to drugie.

„Może wreszcie propozycja Teodora włączy Dwighta w tę przygodę w bardziej czynny sposób – to on tu do jasnej cholery jest detektywem i on powinien w większości wziąć sprawy w swoje ręce”. Walter tego od niego oczekiwał i nigdy jeszcze tego nie dostał, dlatego Garett tak mu działał na nerwy.

Ale teraz... pod wpływem kolejnych kieliszków... wszyscy stawali się sobie tacy bliscy... Walter czuł się coraz bardziej jak... jakby odnalazł wreszcie towarzystwo, które go rozumie i któremu jest bliski... i które może zastąpić Muriel...

Gdy pojawiły się karty na stole, a rozmowa cały czas oscylowała wokół wątków kryminalnych, Walter Chopp już zupełnie czuł się jak bohater jakiejś powieści i odezwał się:

- Z przyjemnością będę dalej odwiedzał Duvarro, ale też z większym strachem po tych wszystkich rewelacjach. Ale czy mamy coś na chwilę obecną, co mógłbym zanieść Dominicowi jako dowód – nie zapominajcie, że właśnie tego ode mnie żądał.

- Jeśli Dominic maczał palce w zniknięciu brata to dawanie mu dowodów na niewinność Victora jest jak wpychanie palców w paszczę wygłodzonego wilka - powiedział Theodor nieco bełkotliwym głosem.

- Dał nam trzy dni - myślę, że powinniśmy wykorzystać ten czas – odezwał się Lafayette. -Do tego mam wrażenie, że chodzi bardziej o coś, co pozwoli mu uwierzyć, że może nam ufać, niż żelazny dowód niewinności Victora, czy miejsce pobytu jego brata. Zostały dwa dni, w tym czasie powinniśmy zdobyć coś, co będzie można mu bez szkody przekazać, a także ustalić czy i na ile można mu ufać. Do tego momentu, cóż, proponuję świecić oczami jak dotychczas. Z tego co zrozumiałem, Walterze udostępnił ci pewne informacje już teraz. - spojrzał w karty, skrzywił się i położył całą piątkę na stole, koszulkami do góry - jakkolwiek by to nie licowało z moją godnością zawodową... muszę powiedzieć pass.

-Powiedziałem Dominicowi, że odezwę się do niego, dopiero jak coś będę miał - nie chcę iść już do niego bez konkretów, ale myślę, że spróbuję umówić się z na osobności z Figgingsem - drugim udziałowcem. On wydaje się wiedzieć więcej na temat tego kontraktu i prawdopodobnie kochał się w Angelinie. - Walter wpatrywał się w karty trzymane w dłoni i wahał się, aż w końcu wymienił trzy.

Dwight z papierochem przyklejonym do dolnej wargi wyglądał jak posąg, wpatrzony w swoje karty. Wreszcie odrzucił dwie z nich, a resztę złożył i położył przed sobą. Zaciągnął się znowu. Przepił.

- Vincent ma rację. Dominicowi trzeba rzucić jakiś nic nie znaczący ochłap. - powiedział tasując talię - Panowie, proponuję iść w rejony bliskie Panu Lafayette. Zorganizować mały teatrzyk. Panie Stypper, ile kart?

Garrett rozrzucał wprawnym ruchem karty graczom, jednocześnie mówiąc dalej:- Walt, kiedy już będziesz to robił, spróbuj namówić Dominica na spotkanie. Nie u niego tym razem. Zagraj zdenerwowanego, wystraszonego. Ktoś cię obserwuje, być może ktoś w jego firmie ktoś was obserwuje? Zaproponuj coś na mieście, ale całkowicie bezpieczne miejsce, by nie brał zbyt dużo obstawy, mam nadzieję - najlepiej żadnej. Gdy już tam będziecie...

Zagiął leżące przed nimi karty, zaciągnął się, dorzucił parę banknotów do puli.

- Wchodzę. Gdy już tam będziecie, powiedz że masz ogon i zażądaj zmiany miejsca. Na jakieś w miarę odludne. Tym ogonem będę ja - zauważycie mnie, potem zniknę. Na miejscu dasz mu ten przedmiot. Potem zrobimy przedstawienie. Potrzebowałbym jeszcze kogoś do ekipy - pobawimy się w ulicznych bandytów, jeśli Dominic nie będzie miał mocnej obstawy. Jeśli będzie, ale mała, wystarczy ktoś dla odwrócenia ich uwagi.
Detektyw zwilżył gardło zawartością szklaneczki.

- W ustronnym miejscu zamarkujemy uderzenie Waltera, padnie niby nieprzytomny. Wtedy dobiorę się do Dominica i spróbuję coś z niego wycisnąć. Uda się czy nie, po jakimś czasie Walter “ocknie się” i przygotowanym wcześniej pistoletem wypłoszy napastników. Jeśli Dominic nie zorientuje się w sztuczce, to nawet jeśli nic ciekawego nie powie, to Walter powinien zyskać w jego oczach, co przyda się później.

Dwight Garrett wyciągnął następnego papierosa. Zanim go zapalił, pośród i tak już gęstego dymu popatrzył po siedzących wokół stołu.

- Wchodzicie, czy nie?

-Podoba mi się. Co to za przedmiot, Dwight? Rozumiem, że to jakaś ściema? Panowie, już czuję, jak mi skacze adrenalina – sporym łykiem zakazanego alkoholu i zapaleniem nowego papierosa Walter musiał zamarkować rzeczywiste uczucia, a te były takie, że najchętniej wstałby od stołu, biegał i skakał i od razu ruszył na akcję – tak już wszystko w nim buzowało. A tu jeszcze trzeba coś dorzucić coś do puli.

- To już sam wymyśl, co zabierzesz ze sobą. - wypuścił dymek Dwight - Wszystko jedno, bylebyś udawał, że według ciebie ma to wielkie znaczenie w sprawie.

-Pass- mruknął, odrzucił karty po czym pociągnął solidnego łyka ze szklanki

- Przedni pomysł. Przeszedni - wybelkotał Theodor. - To pwoinno go pszeszkonać do nasz.

- Myślałem raczej nad zaphoszeniem go do teatru, pokhęceniem się wokół Trzech Lwów, zapszyjaźnienie się na stopie towaszyskiej i wyłudzaniu infohmacji - nie wiedzieć w którym momencie Vincent opróżnił ten "o jeden kieliszek" i zaczął mówić z mocnym francuskim akcentem - ale panów plan ma w sobie uwosicielską nutkę romantyzmu, któha bahco mi się podoba.


***

-Panowie, ja mam już dość – odezwał się Walter i położył całym sobą na stół. -Biorę, co wygrałem i więcej nie dam rady – Chopp szukał więc na stole swoich pieniędzy, podnosił leżące przed nim karty, nieprzytomnym wzrokiem przetaczał po całym stole, rozganiał dym niezbyt skoordynowanym ruchem ręki, ale nic więcej znaleźć się nie dało. Patrzył jeszcze nie wierzącym wzrokiem po towarzyszach, ale oni wszyscy tak samo zbierali do kupy to, co znajdowało się koło nich na blacie. Tylko Garett siedział jak zwykle spokojnie i nic nie miętosił, bo nic nie wygrał. Ale też nic nie przegrał – ciekawe, czy zrobił to specjalnie, wyreżyserowanie napadu na Dominica i wyreżyserowanie wyniku partii, wszystkie asy w jego rękawie... Bo w to, że jedyny lafayette będzie się cieszył dodatkowym plikiem banknotów nikogo przecież nie dziwi. „Na pewno oszukiwał... to silniejsze od niego..., ale niech tam..., niech ma te 6 dolarów...”. I w końcu wzrok Choppa padł na Douglasa, który grzebał rękami w kieszeniach i chyba... tak – przeliczał straty. Księgowy się uśmiechnął i zawołał do niego nieskładnie: - Hej... na moje księgowe … okko, to panie Douglas... ma ppan trzrzyyy... nie! zaraz! cztery dorary w plecy... Ha ha ha – i zaniósł się śmiechem nie wiadomo dlaczego, skoro sam w ręku trzymał tylko jednego zwycięskiego dolara.

W końcu oparł się ciężko plecami o krzesło i opuścił głowę cały czas się uśmiechając. A oczy powoli zasnuwały mu się mgiełką i takie ciężkie... takie bardzo cięęężkie powieki jakieś miał, że nie mógł już dłużej ich dźwigać...

Felidae 31-08-2010 08:52

O Boże! To był jedyny komentarz jaki Amanda mogła z siebie wykrztusić studiując notatki Victora. Czytała z otwartymi ustami czując jednocześnie obrzydzenie, wstręt i … podniecenie oraz niedosyt. Opisy krwawych i obscenicznych obrzędów były tak wyraziste, że przyspieszały oddech i bicie serca. Gęsia skórka pokrywała całe jej ciało, a jednak z wielkim trudem oderwała się od zapisanych kartek, kiedy pokojówka poinformowała ją o efektach pracy gońca.
Czuła się jak pijana. Przyłożyła dłoń do czoła. Było rozpalone.
Podeszła do stolika i sięgnęła po proszki od bólu głowy. Wtedy przypomniała sobie o telefonie do Styppera.
Rozmowa była krótka, ale pozwoliła Amandzie na chwilę wyciszyć myśli. Dobrze się złożyło, że wszyscy zebrali się u Styppera. Musiała się podzielić wiedzą z kimś kto zrozumie… choć czy na pewno jest to ktoś w stanie zrozumieć? To… to szaleństwo, o którym czytała? Zamówiła taksówkę, ubrała się szybko, zebrała wszystkie papiery i już schodziła po schodach.
Jeszcze w progu ponownie zatrzymała ją Jane.

- Panienko, dzwonił pan Strong – pokojówka dygnęła lekko – Prosił, żeby przekazać, że ktoś odpowiedział na Pani ogłoszenie.

Amanda zawróciła i podeszła do telefonu. Zadzwoniła do redakcji i poprosiła, aby wysłano jej gońcem pozostawioną informację na adres Teodora Styppera. Nie miała już czasu aby osobiście ją odebrać.
Wsiadła do taksówki i podała adres. Dokumenty trzymała mocno przyciśnięte do piersi. Wkrótce dzwoniła już do mieszkania Styppera.

Gryf 31-08-2010 16:28

Vincent Lafayette się upił.

Tak po prostu i zwyczajnie.

Czegóż innego mógł się spodziewać podstarzały morfinista siadając do flaszki ze studentem, prywatnym detektywem i dwoma weteranami Wielkiej Wojny?
Przyjacielska atmosfera, stres związany ze śledztwem i długa przerwa w przyjmowaniu dawek alkoholu większych niż tego wymagała towarzyska kurtuazja - wszystko to sprawiło, że mieszkanie Terodora Styppera opuścił niepewnym, acz radosnym krokiem, nucąc coś pod nosem.

Był wczesny wieczór, teatr dziś pracował bez niego, a jakiekolwiek czynności śledcze w tym stanie nie mogły przynieść jakichkolwiek pozytywnych rezultatów. Miał ochotę coś z sobą zrobić. Oderwać się od morderstw, rosyjskiej mafii i całego tego bagna. Jego samotne, morfinowe rytuały stawały się w ostatnich dniach banalną rutyną.

Noc była młoda.

Lewiatan zwany Bostonem uśmiechnął się do niego zachęcająco...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=d_PgD__VpVw[/MEDIA]

Pamiętał, że jednak wpadł do Teatru. Wbił się w pospolity kraciasty garnitur i przez jakiś czas z tylnego rzędu obserwował co się dzieje na scenie. Jakiś londyński kabarecik, który zaprosili w zeszłym miesiącu - przy rozstrojonym pianinie i harmonii męskimi falsetami wyśpiewujący makabreski idealnie komponujące się z mottem teatru migoczącym nad wejściem: "Nie dla każdego".

Pamiętał że mu się podobało.

Pamiętał, jak po występie, przy pustej widowni siedzą wszyscy razem na scenie: On i paru pracowników teatru. W tym Mary Dombrowsky - jego asystentka, księgowa i przyjaciółka, oraz Bernard Lupin - złota rączka, fundament każdego szanującego się teatru magii.

No i kabaret. Dwóch facetów i pianistka, ich imion ani nazwisk Vincent nie był w stanie potem odtworzyć. Wciąż w makijażu scenicznym i kostiumach, polewali absynt i synchronicznie rechotali z każdego niewybrednego dowcipu Lupina.

Siedzieli, pili, gadali - życie znów było dobre, a on znów miał dwadzieścia pięć lat.

Pamiętał, że chyba przystawiał się do pianistki, opowiedziano mu, że razem wyszli ale za diabła nie pamiętał jak to się skończyło. A właściwie wolałby nie pamiętać. Najwyraźniej nie miał już dwudziestu pięciu lat...

Mętnie świtało mu, że noc się na tym nie skończyła. Przynajmniej trójka z towarzystwa ruszyła z nim na podbój chińskiej dzielnicy i pewnego lokalu, który ostatnio wywęszyła Mary. Takiego, gdzie nie zadają zbędnych pytań i mają otwarte do ostatniego klienta. Żeby było zabawniej, w odróżnieniu od alkoholowych dziupli i kasyn - palarnia opium działała w pełni majestatu prawa.

To mogło się skończyć tylko w jeden sposób.




Obudził się w swoim gabinecie. Wnętrze jego ust przypominało pustynię. Pustynię o zapachu wschodnich kadzidełek. Spał na podłodze, w półsiedzącej pozycji oparty o regał z książkami. Mary drzemała z głową na jego kolanach, przykryta zupełnie nieznaną mu z widzenia marynarką. Z pewną ulgą zauważył, że oboje byli ubrani. Jak to napisał w kiedyś w swoim dzienniku: "Ten rozdział dawno zamknęły względy obiektywne - i gówno was, drodzy potomni, obchodzi jakie".

zodiaq 31-08-2010 22:00

W czasie jazdy opowiedział Stypperowi wszystko co wydarzyło się ostatnimi czasy i dotyczyło sztyletu, ten jedynie kiwał głową, na znak tego iż słucha i rozumie.
-Ładnie m-mieszkanie- wymamrotał siadając przy stole
"Na pewno lepsze niż nasza klitka"
Spotkanie rozpoczęli uroczystym otwarciem połączonym z degustacją trunków w które Stypper był zaopatrzony.
Po chwili rozmowa przeszła na właściwe tor, Stypper rozdzielił zadania...jego głos z każdą wypitą "szklaneczką" stawał się coraz bardziej rozchwiany...narzucili sobie zabójcze tempo.
Garret zaproponował pokera. Odmowa byłaby nie na miejscu w tych okolicznościach.
Grali, rozmawiali, zapijali i tak aż do momentu w którym Chopp coś wybełkotał i zaczął chwytać pieniądze rozłożone na stole:
- Hej... na moje księgowe … okko, to panie Douglas... ma ppan trzrzyyy... nie! zaraz! cztery dorary w plecy... Ha ha ha
Lafayette mamrotał coś z bardzo ostrym, francuskim akcentem, przez który nie można było właściwie nic zrozumieć.
-Nienawidzę tej...*hep*...gry- mruknął, po czym rzucił swoją torbę na stół i ułożył na niej głowę...panie Styyypppper...ten sztyyyylet- przekręcił głowę w kierunku Teodora- to świństwo każe ludziom zabijać- mruknął
"Zabójcze tempo"
Gdzieś za mgłą Lafayette wychodził z pokoju...
Potrząsnął głową po czym siadł prosto na krześle, zrzucił torbę na podłogę...dzwonek pobudził go do życia, a przynajmniej do świadomości tego co się dzieje wokół. Chopp głośno dyszał...
-Śpi pan, panie Chopp- wyciągnął papierosa i odpalił go, po czym oczekiwał reakcji gospodarza na przeraźliwy pisk małego urządzenia
"Znowu się spiłeś...hę?"


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:58.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172