lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Ymir - [survival horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/9096-ymir-survival-horror-18-a.html)

Armiel 30-09-2010 22:57



Charles „Chuck” Fish

Widziałeś jak ochrona poziomu B odeszła wraz z Niki i Golasem. Przy zamkniętym wejściu do kantyny C-28 został tylko jeden ochroniarz w ciężkim kombinezonie ochrony, z pełną maską i neo-kewlarowymi elementami. Wyglądał, niczym jakiś cyborg.

To było dziwne uczucie. Nie miałeś pracy. Wróciłeś do swojej kwatery, nie bardzo wiedząc co ze sobą począć. Od przylotu na Ymira codzienna praca w kantynie – poza krótkimi urlopami spędzanymi w kabinach solarnych i holokabinach stymulujących holograficzne pejzaże plaż na ziemskich rajskich plażach – zawsze wstawałeś, by ludzie mieli co wypić i czasami zjeść.

Położyłeś się na łóżku, ale myśli szalały w twojej głowie. Strach. Zimny strach wypełzał z twego wnętrza i rozlewał się po twoim ciele. To już trzecia zima na Ymirze. Pierwszą przeszliście zaraz po wylądowaniu – wtedy wszystko było nowe i obce. Korytarze – teraz ciasne i znajome, wydawały się nie mieć końca. Druga zima była kiepska. Zaczynały się depresje, lecz nie to co teraz. Nie trzeba być fachowcem, by zorientować się, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Te morderstwa, te bójki – jakby ludziom pieprznęły bezpieczniki.
Zacząłeś czuć się, jak w puszce. Ściany falowały, jakbyś walnął sobie kilka drinków za dużo.
Na szczęście szybko wziąłeś się w garść. Może byłeś chudzielcem, ale charakter miałeś mocny i byle załamanie nerwowe innych nie napędzi ci strachu.

Zabrzęczał WKP. To ktoś z Kierownictwa.

Twarz urzędnika – szczupła, wręcz ostra – wyświetliła się na holo – kiedy odebrałeś.

- Charles Fish – upewnił się rozmówca, a gdy potwierdziłeś zaskoczony kontynuował. – Witam pana serdecznie. Nazywam się John Hudkins. Jestem Kierownikiem pionu Rekreacji i Rozrywki – znasz podpis faceta, Polaczek zawsze otrzymywał od niego przydziałowy alkohol.

- Zapewne pan nie wiedział, lecz korporacja VITELL posiada 60% udziałów w kantynie pana Simona Polaczka. Ze względu na okoliczności związane ze zniknięciem pana pracodawcy, korporacja uznaje pana za wykonawcę jej woli. Przejmuje pan zarządzanie kantyną. Proszę niezwłocznie udać się na miejsce, doprowadzić je do porządku i wznowić działalność. Nie możemy pozwolić sobie na niezadowolenie pracowników pozbawiając ich miejsca odpoczynku po pracy.



Dhiraj Mahariszi i Peter Jakowlew


Peter - upewniając się, że szalony górnik nie stanowi zagrożenia doskoczyłeś do leżącego doktora., pytając o stan zdrowia. Jednak ten nie odpowiedział.

Psychiatra miał siną twarz, krwiaki na szyi oraz wybałuszone oczy pełne lęku człowieka, który otarł się o śmierć. Z trudem stał łapiąc oddech, by potem niemal instynktownie opaść na pobliskie krzesło. Ty natomiast szybko połączyłeś się z ochrona informując o incydencie.

Dhiraj - przed oczami latały ci ciemne mroczki. Wiedziałeś, że śmierć była blisko i gdybyś nie przykładał się tak do swojej pracy, pewnie Parkers by cię udusił. Na szczęście przeciągnąłeś sesję na tyle, ze zdążył pojawić się nowy pacjent – Peter Jakowlew – i najwyraźniej uratował ci skórę. Teraz jednak nie mogłeś wykrztusić ani słowa i miałeś nadzieję, że szaleniec nie dokonał jakiś poważniejszych zniszczeń w twoim gardle. Na moment przymknąłeś z ulgą oczy. To wystarczyło.

Peter - byłeś raczej przeciętnej postury, a Troy Parkers był niezwykle wytrzymałym mężczyzną.
Czas, który Jakowlew stracił na pomoc psychiatrze w podniesieniu się z ziemi wystarczył, by górnik odzyskał przytomność. Dihraj – ty zobaczyłeś ze wstaje z podłogi pierwszy, jednak obolałe gardło nie pozwoliło ci w porę ostrzec wybawcy. Troy poderwał się i rzucił na plecy.

Peter – atak zaskoczył cię. Myślałeś, że przeciwnik będzie dłużej nieprzytomny. Przeciwnik był niższy od ciebie, ale dużo sprawniejszy i silniejszy. Impet skoku popchnął cię na ścianę. Na szczęście skafander zatrzymał impet ciosu. Wróg zadał ci cios w nerkę. Mimo grubego stroju poczułeś, jak siła uderzenia rozlewa się po twoim ciele. Szarpnąłeś się instynktownie wyprowadzając cios łokciem w tył, czując że trafiasz.
W odpowiedzi pieść spadła na twoją głowę. Pod czaszką zahuczało. Łzy bólu napłynęły ci do oczu. Na szczęście nie straciłeś przytomności. Górnik szarpnął cię z wściekłym rykiem i poleciałeś w bok, wpadając na jakiś mebel i wywracając go. Nim zdołałeś złapać równowagę górnik doskoczył i uderzył. Pięść trafiła cię w twarz. Z przenikliwym bólem rozcinanego łuku brwiowego krew zalała ci twarz. Ten widok dosłownie wywołał amok u górnika. Rzucił się na ciebie ze straszliwą furią – jak wściekłe zwierzę.

Dhiraj – cała scena działa się bardzo szybko. Twój wybawca sam teraz zmienił się w ofiarę. Troy Parkers zaatakował go – podobnie, jak wcześniej ciebie – w zwierzęcym zapamiętaniu. Widząc krew na twarzy Petera ocknąłeś się z chwilowego szoku. W szufladzie biurka miałeś przygotowaną strzykawkę ciśnieniową z dawką środka uspokajającego. Nim ją wydobyłeś i ruszyłeś w stronę agresora. Peter leżał już na ziemi, zbierając kolejne ciosy.

Doskoczyłeś i prawie udało ci się wbić igłę w szyję Troya. Ten jednak był szybszy. Uderzył w twoją rękę wytracając ci strzykawkę z dłoni. Potem poderwał się z półprzytomnego Jakowlewa i rzucił na ciebie. Nie maiłeś szans w starciu fizycznym z rozwścieczonym szaleńcem. Atak posłał cię na podłogę.

Kolejnego nie było.

Pomieszczenie przeszył charakterystyczny, buczący dźwięk wystrzału z pistoletu elektrycznego. Impuls trafił Troya w twarz. Zaskwierczała poparzona skóra, pokrywając się bąblami, a przez ciało maniaka przeleciały wyładowania elektryczne. Szaleniec upadł w drgawkach na ziemię.

W wejściu stał ochroniarz. Zrobił dwa kroki, spojrzał na was i strzelił raz jeszcze do leżącego górnika. Tym razem w środek korpusu. Potem przyklęknął przy leżącym Jakowlewie i przyłożył swój podręczny medpak do twarzy urzędnika.

- Tutaj Grigorij Janeczko z ochrony. Mam dwójkę pokrzywdzonych w kolejnym ataku. Proszę o przysłanie Trauma-Teamu na pozycję mojego lokalizatora. Mam też obezwładnionego szaleńca. Proszę o przysłanie wsparcia.

Dopiero, kiedy skończył meldować spojrzał na was mówiąc:

- Zaraz będą tu pielęgniarze. Trzymajcie się.

Dhiraj, wiedziałeś że funkcjonariusz te słowa kieruje do okrwawionego Petera, który balansował na skraju utraty świadomości.



Sven „Szczota” Lindgren

Darłeś mordę, aż rozbolało cię gardło.

Miałeś tylko nadzieję, że smarki nie lecą ci z nosa, bo to byłby już obciach.
Arti, lub raczej to, co z niego pozostało, leżał kilka metrów dalej i cuchnął krwią i fekaliami. Wyglądał koszmarnie.

Nagle zdałeś sobie sprawę, że korytarz C-31 – stanowiący bezpośrednie przejście do Poziomu A - jest nie tylko zimny, ale również niezbyt dobrze oświetlony i cichy – no jeśli nie liczyć twoich krzyków.

Nagle umilkłeś, jakby kierowany dziwnym, pierwotnym instynktem. Spojrzałeś w stronę ciemnego tunelu. Wiesz, ze kawałek dalej zaczyna się mała stacja kolejki, gdzie kursują półautomatyczne wagoniki dowożące ludzi i sprzęt na poziomy wydobywcze, aż do Windy A-31. Jakieś dwa kilometry opadającego w dół zakrętasami tunelu.

Czułeś, jak ciemność za bramą napiera na ciebie. Mogłeś przysiąc, że wpatrywały się z niej w ciebie jakieś oczy. Obracająca się, pomarańczowa lampa alarmowa rzucała wokół światło i tworzyła migotliwe rozedrgane cienie po obu stronach bramy.

Instynkt odziedziczony po przodkach kazał ci zwiewać, lecz nogi jakby wrosły w ziemię.

Tak!

Coś tam jest! Porusza się tuż przy ziemi!

Rozbłysk światła! Dwa skośne punkty, jak diabelskie ślepia. A może to jakieś lampki przy torach kolejki?

Rozbłysk światła! Ukradkowy ruch, po drugiej stronie bramy! A może to wyobraźnia płata figle i widzisz w cieniach coś, czego nie ma.

Robi się zimniej, ale ty czujesz pot zlewający twoje ciało pod kombinezonem. Wpatrzony w mrok za bramą do C-31 aż do bólu oczu.

Znów! Przysiągłbyś, że coś lub ktoś gwałtownie poruszyło się w ciemnościach! Wykonało szybki sus zbliżając się do ciebie! Może to jednak tylko gra świateł?

Z tunelu dobiegł cię narastający warkot. Nogi nadal nie chciały uciekać, chociaż umysł był już w twojej kwaterze i właśnie kładł spawy na drzwi, barykadując cię w środku bezpiecznego pokoju.

Warkot narastał. Potężniał.

I wtedy zrozumiałeś. To nadjeżdżała kolejka z dolnych poziomów.

Korytarzem za twoimi plecami biegli jacyś ludzie. Ochrona. Ale w innych uniformach, niż ci z poziomu B. I co więcej broń którą trzymali w ręce nie wyglądała na elektryczną. Trzej ludzie mieli normalne karabiny szturmowe, jak na jakiejś pierdzielonej wojnie.



Furkot kolejki narastał w tunelu. Uczucie grozy, trzymające cię do tej pory w kleszczach znikło, nogi znów odzyskały sprawność.

- Odsuń się, chłopcze – zabrzmiał mocny głos spod maski.

Dwóch strażników wyminęło cię biegiem z bronią gotową do użycia. Jeden zatrzymał się przy zwłokach Artiego, a drugi spojrzał przez bramę omiatając ciemność tunelu snopem latarki.

- Odejdź stąd – usłyszałeś polecenie dowódcy. – I nie opuszczaj swojej kwatery. Ktoś na pewno będzie chciał z tobą porozmawiać.

- Pusto! – zameldował ochroniarz dowódcy

A ty poczułeś skurcz w żołądku. Jedna, niespokojna myśl przebiegła ci przez głowę.

- A co on chciał tam zobaczyć?

Bo ton jego głosu mówił, że czegoś szukał i czegoś obawiał się znaleźć.




Nicole Sanders


Dwaj milczący ochroniarze poziomu B prowadzili was w milczeniu przez wyludniony o tej porze kompleks, a trzeci z nich został przy kantynie C-28. Szliście doskonale wam znanymi korytarzami i łącznikami, aż do wind pasażerskich prowadzących na poziom B.
Wezwana winda przybyła szybko i przez dłuższą chwilę zjeżdżaliście jakieś dziesięć metrów niżej, gdzie zaczynał się poziom B.

Wyszliście na doskonale wam znany hal B-01 – arterię poziomu B. Stąd można było dotrzeć do znanych wam części wypoczynkowo – rekreacyjnych poziomu, do pomieszczeń z bio-masą, do kwater Kierownictwa Kopalni, do magazynów, Trauma-Teamu i tego wszystkiego, co czyniło poziom B tak atrakcyjnym i ważnym miejscem.

Wy ruszyliście korytarzem B-06 prowadzącym do kwater Dyrekcji. Ale nie doszliście tak daleko. Strażnicy skręcili w B-112 i dotarliście do „Gniazda” – pomieszczenia głównego Ochrony Ymiru A na poziomie B. Pomieszczenie oznaczone było kodem B-116.

Jeden ze strażników wyjął identyfikator i wsunął go w szczelinę zamka elektronicznego. Wzmocnione drzwi otworzyły się na oścież.



Było to pomieszczenie z monitoringiem całej bazy. Na wielkim ekranie pracownik ochrony obserwował położenie każdego człowieka na bazie odczytując sygnały z lokalizatorów w skafandrze.
Golas stał oniemiały. Mieliście system detekcji i lokalizacji na swoim poziomie, lecz nie tak zaawansowany.

- Simon Polaczek – rzucił dowódca prowadzący waszą czteroosobową kawalkadę.

Pracownik monitoringu wykonał kilka ruchów w powietrzu, a na małym holoekranie pojawiła się twarz barmana z C-28, obok której wyświetliły się rzędy informacji włącznie z wykresem medycznym – elektrokardiogramem. Prostą, zielona linią. Zamarliście.

- Zdjęty WKP i kombinezon – powiedział ochroniarz odczytując dane z wyświetlacza.

- Lokalizacja?

Drugi mężczyzna wykonał kolejne ruchy i na wielkiej mapie nad nim zalśniły dwa punkty – jeden niebieski, drugi zielony. Kilka ruchów dłońmi wykonanymi przez operatora później obraz na wielkiej mapie zmienił się w hologramiczną kopię bazy Ymir A w odcieniach zieleni.

- Pomieszczenie C-421. Kwatera prywatna. Właściciel – Simon Polaczek. Monituję pomieszczenie.

Obraz zmienił barwę w skan termiczny.

- Żadnych oznak życia.

- Orzeł – dowódca patrolu z sekcji B rzucił nagle zadanie w powietrze. – Wysłać tam patrol. Niech im Gniazdo odblokuje wejście. Niech sprawdzą pomieszczenia.

Wtedy twój WKP zabrzęczał. Dowódca skinął ci głową, byś odebrała.

Na holowyświetlaczu pojawiła się twarz autentycznie przerażonego Szczoty.

– Psze pani Sanders, coś się stało w C-31, mam tu ciało Artiego Connora! –bełkotał chłopak o dziwo w całkiem zrozumiałym języku – Nie żyje! Zabity na śmierć! Coś go kurwa przeżuło!

- C-31 – warknął podenerwowany dowódca. – Gniazdo. Wyślij tam Grupę Rozpoznawczą. To może być to.

- Co tu się, do kurwy nędzy, dzieje – zapytał Golas. – Mamy prawo wiedzieć. – dodał bardziej ugodowo, kiedy zamaskowany ochroniarz odwrócił głowę w jego kierunku. – Też jesteśmy z ochrony.

- Macie prawo – zgodził się dowódca patrolu i zdjął maskę. – Jestem Bill Rock. Chodźcie za mną.

Poprowadził was jeszcze przez dwa korytarze, do biura. Pomieszczenie B-130.

- Proszę, to dla was – powiedział wyjmując coś ze schowka i kładąc na blacie przed wami.

Zdumieni ujrzeliście dwa standardowe pistolety używane przez wojsko. Anakondy C-20. Amunicja bezłuskowa. Dwadzieścia kul w magazynku – naprawdę niewielkim i lekkim. Moc obalająca wystarczająca by przedziurawić człowieka w kombinezonie. Niezawodne w prawie każdych warunkach. Magazynek wystrzeliwują w niespełna dwie sekundy. Zasięg skuteczny ponad dwieście metrów. Prawie bezgłośny i śmiertelnie skuteczny gnat.





- Macie w nim standardowy system celowniczy i naprowadzanie laserowe na cel – wyjaśnił Rock z beznamiętną twarzą. – Dostajecie po magazynku ostrej amunicji.

- Dlaczego? – zapytał Golas przyglądając się nieufnie pistoletom.

- Na wypadek buntu górników – ten sam beznamiętny głos. – Nastroje robią się coraz bardziej paskudne i Dyrekcja zarządziła uzbrojenie wyznaczonych pracowników ochrony w prawdziwą broń. Kiedy otrzymacie stosowne rozkazy, będziecie gotowi je wykonać. A teraz pokwitujcie mi odbiór Anacond-20 i wracajcie na swoje stanowiska. Macie także zakaz informowania kogokolwiek o podjętych nadzwyczajnych środkach ostrożności, zrozumiano?

Ravanesh 30-09-2010 23:00


Selena Stars


Twój szef miał rację.

Kolejne zlecenie dostałaś niespełna kwadrans później. Tym razem na szczęście blisko. Gródź na korytarzu C-31. Zazwyczaj zajmujesz się sprzętem górniczym nie urządzeniami w jej wnętrzu i twój koordynator – Adam Armory – doskonale o tym wie. Najwidoczniej faktycznie brakuje wam ludzi w zespole technicznym.

Kierując się na miejsce miniesz kantynę C-28. To dobry moment, by napić się czegoś „na wzmocnienie”. Niestety, jak się okazało, kantyna była zamknięta, a przed grodzią stał uzbrojony w elektryczną pałkę ochroniarz. Teleskop tej broni wydłużony miał do ustawienia maksymalnego, przez co wyglądał jak starożytny wojownik z włócznią, na końcu której przebiegały elektryczne impulsy.

Ruszyłaś więc dalej skręcając jeszcze dwa razy, by po prawie dwustu metrach dotrzeć do celu.

Tutaj też czekała na ciebie niespodzianka. Dwóch strażników w skafandrach ochrony sekcji B – ostatnio coś często widywałaś ich na poziomie C. Co więcej – ślina zaschła ci w gardle na widok tego – co mieli w rękach.

Broń. Karabiny szturmowe.



Wiesz, że seria z czegoś takiego może przeciąć człowieka na pół, nawet w skafandrze. Nawet nie wiedziałaś, że na Ymirze jest broń inna niż elektryczne paralizatory no i plazmowe narzędzia górnicze – przecinarki i kruszarki impulsowe. Ale co skłoniło ochronę do jej wyjęcia z ukrycia?

Jeden z uzbrojonych strażników zastąpił ci drogę wiec przedstawiłaś się i podałaś cel wizyty.

Bez słowa, ale taksując po męsku twoją sylwetkę, wskazał ci drzwi, które już z daleka witały cię migotaniem lampek alarmowych.

- Tylko się nie pośliźnij – ostrzegł ochroniarz wskazując cos po drugiej stronie drzwi.

Wielka plama krwi wyraźnie brudziła kamienne podłoże za bramą. Obok niej stał drugi uzbrojony mężczyzna i wpatrywał się w tunel zaczynający za bramą.

- Co tu się stało? – zapytałaś ochroniarza nie licząc na odpowiedź.

O dziwo jednak udzielił ci jej, chociaż była wielce enigmatyczna:

- Zdarzył się wypadek.

Wiedziałaś, że więcej się nie dowiesz. Wyciągnęłaś z WKP schemat ustrojstwa i zabrałaś się do naprawy.

Po godzinie pracy wiesz już, że nie poradzisz sobie bez kogoś, kto ogarnie całą dość skomplikowana elektrykę bramy. Zdiagnozowałaś bowiem dwa elementy wadliwe – pierwszy, uszkodzenie mechaniczne mechanizmu przekładni, spowodowane pęknięciem jednej z tarcz zębatych i drugie – solidne zwarcie systemy napędowego wynikające z pierwszej awarii. Brakło ci wiedzy w tym drugim zakresie i nawet schemat ściągnięty przez WKP.

Chcą nie chcąc, bo nikt nie lubi przyznawać się do swoich braków, wytarłaś ręce ze smaru i wystukałaś połączenie na WKP do Armoryego wyjaśniając mu, że potrzebujesz pomocy elektryka przy korytarzu C-31.




Ray Blackadder

Zastrzyk działał w najlepsze.

Leżałeś na łóżku wsłuchując się w odgłosy wentylacji. Tym razem jednak zawodzenie nie brzmiały upiornie, lecz śmiesznie. Coś jak pokrzykiwania krasnoludków ze starych filmów.

- Hejjjjj, hhhoooooo, hejjjjjjj, hooooo .

Boki zrywać.

Nie wiesz, co podał ci lekarz, lecz działało rewelacyjnie. Wszystkie troski odpłynęły, zabrane przez te miligramy wstrzyknięte ci w żyłę. Czułeś rozpierającą cię euforię i chęć działania, której nie powstrzymywały nawet odczuwane lekkie zawroty głowy.

Żadna „pigułka szczęścia” nie umywała się do tego, co dostałeś od doktorka.

Przez chwilę, nie wiesz jak długą, panna z plakatu tańczyła dla ciebie na środku pokoju. I trzeba przyznać, ze robiła to w sposób perfekcyjny. Potem jednak wróciła na swoje miejsce i spoglądała na ciebie w sposób, a jaki tylko ona potrafiła.

Twoje WKP zabrzęczało radośnie więc odebrałeś połączenie.

- Ray – to był koordynator Baldrick. – Gdzie ty się podziewasz.

Już chciałeś grzecznie odpowiedzieć, że wdałeś się w bójkę na niebezpieczne narzędzia z twoim pomocnikiem, potem trafiłeś do aresztu, a następnie miły doktor nafaszerował cię pigułkami szczęścia po brzegi, lecz nim zdążyłeś wyartykułować chociażby jedno słowo szef ci przerwał.

- Ray? Czy ty jesteś pijany?

- Nie – odpowiedziałeś radośnie i zgodnie z prawdą.

- Wyglądasz jakbyś był – Baldrick mrużył zabawnie czoło, jakby chciał przeniknąć twój umysł za pomocą nadajników WKP. – Jeśli nie jesteś pijany, to zasuwaj szybko na C-31. potrzebują tam elektryka. Jak skończysz robotę, daj mi znać.

- Sie wie – zdołałeś tylko wydukać z głupkowatym uśmiechem i Patrick Baldrick zniknął z wyświetlacza.

Wyszedłeś ze swojej kwatery obierając kurs na C-31. W połowie drogi zorientowałeś się, że nie masz swojego pasa z narzędziami. Myśl ta rozbawiła cię nielicho, ale nie bardzo pamiętałeś, gdzie został, więc postanowiłeś skończyć pracę bez niego.



Seamus Gallagher

W absolutnej ciemności oczekiwaliście najgorszego. Ktoś wrzeszczał. Chyba Oscar. Potem rozległ się cichy trzask i ciemność przeciął pojedynczy snop światła latarki.
Ktoś zaśmiał się nerwowo i włączył swoją latarkę zamontowaną do ochronnego kasku. W jednej chwili ciemności waszej sekcji rozbłysły małymi światełkami.
Ludzie zaczęli rechotać. Był to śmiech nieco nerwowy, lecz wystarczył, by napięcie opadło z ludzi.

Zatrzeszczały głośniki radiowęzła.

- Sekcja, prosimy zachować spokój – powiedział skrzeczący głos, faceta którego załoga nazywała „Skrzekaczką” – Poszły bezpieczniki ogniwowe. Ekipa techników juz jest w drodze. Siadło tylko oświetlenie, więc możecie wracać do zajęć.

Głośnik zaskrzeczał i ucichł.

Drzwi do magazynu otworzyły się ze zgrzytem i doleciały do was jakieś głosy.

- Pierdolony matkojebca! - rzucił ktoś – Kiedyś wsadzę ci ładunek do kruszenia skał w dupę i zdetonuję, jebany cwaniaczku.

- Spokojnie, Hans –rzucił ktoś inny.

- Jestem spokojny, Robin, jak kutas w domu starców! Ale wkurwia mnie ten cwaniaczek. Siedzi w czystym fotelu, pije jakąś kawę i udaje że robi, a my tu zapierdalamy jak głupki.

- Taka praca, Ranberg – dodał inny głos.

- Jasne. Ale i tak cwela nie lubię.

Ranberg. Jasna sprawa. Kumpel z sekcji. Technik – saper odpowiedzialny za kruszenie skał w taśmociągu doprowadzajacych surowiec do was. Często przebieracie się razem w szatni.

- Jest magazyn, a co wy tu, kurwa, robicie? – oświetliły was latarki przybyszy.

Wszystko się wyjaśniło.

* * *

Wróciliście do zajęć, a awarię faktycznie szybko usunięto.
Praca jednak się nie kleiła. Z powodu incydentu na jej rozpoczęciu, z powodu braku Kellera, z powodu ogólnego podenerwowania. Zauważyłeś, że kilka ekip też zaczyna w okrojonym składzie. Ogólnie na waszej sekcji brakowało koło piątki ludzi – czyli jakieś dziesięć procent składu. Znajomy huk maszyn w odlewni, żar bijący z kotłów, ogień płonący nad roztopioną substancją – to wszystko drażniło cię dzisiaj bardziej, niż zawsze.

Nagle pracę przerwał wam jakiś krzyk.

Co jest!

Szybko zorientowaliście się, że w drużynie górników przy taśmociągach, odpowiedzialnej za rozkruszanie surowca przed wrzuceniem do kotła, wybuchła jakaś sprzeczka. Z daleka ujrzeliście, jak jeden z górników - chyba właśnie Ranberg – odpala swoją piłę plazmową. Z tej odległości jej łuk wyglądał jak cienka, jaskrawo-ognista nitka.

Nim ktokolwiek zdołała zareagować Ranberg chwycił narzędzie w ręce i rzucił się na pracującego najbliżej niego, przy taśmociągu chłopaka. Plazmowe ostrze bez trudu przecięło ochronny kombinezon i ciało. Głowa pracownika poleciała na taśmociąg ze skalnym gruzem sunący z wolna ku piecom.

Jednak Ranberg nie zatrzymał się. Ciągle z odpaloną piła plazmową ruszył w stronę schodów. Tam pracował drugi człowiek z jego ekipy.

Obok ciebie Oskar zaczął wrzeszczeć, by ostrzec nieświadomego zagrożenia górnika. Lecz szum maszyn zagłuszył wszytko. Ranberg zaszedł faceta zza pleców i przeciął piłą w pół. Górna część ciała poleciała za barierkę i plasnęła o macierzysty grunt planety. Nogi i brzuch upadły na stanowisko, przy którym nieszczęśnik pracował.

Ranberg spojrzał w dół, jakby jakimś cudem usłyszał krzyki Oskara. Ruszył wolno w waszą stronę z włączoną piłą. Miał do przejścia ponad pięćdziesiąt metalowych schodów, nim znajdzie się na dole.

- Kurwa ! – Oskar wyraził tym jednym słowem wszystko, co właśnie pomyśleliście.

- Odjebało mu – dodał niepotrzebnie Hal.

Campo Viejo 02-10-2010 22:22

Chuck wzrokiem odprowadził plecy czwórki ochroniarzy. Wiki, Nygusa i dwóch tajniaków. A, że niby on ma udać się do kwatery. Nieruchoma postać mięśniaka w zbrojonym kombinezonie stała jak posąg przy zamkniętych grodziach kantyny. Ochroniarz wyglądał jak czarny cyborg. Chuck uśmiechnął się do niego nerwowo. Brak reakcji. Przybliżył się do nieruchomego wartownika i zamachał mu powoli ręka przed czarną szyba kasku robiąc głupią minę. Zero poruszenia. Chudzielec został wyraźnie zignorowany.

- Hm... - zamruczał pod nosem Fish i wyciągając magnetyk zbliżając się do czytnika kantyny.

Ochroniarz dynamicznym wyciągnięciem palki elektrycznej, która do złudzenia przypominała włócznie Zeusa iskrzącą piorunami, zagrodził mu bez słowa drogę.

- Oooo - keeyy... – mruknął zrezygnowany i poczłapał w kierunku kwatery.
- Hasta la vista, baby! - wycedził przez ramię do cyborgowatego ochroniarza marszem udając robota – Jeszcze tu wrócę! – zapewnił niskim głosem pod nosem.

Czuł się co najmniej dziwnie. Nie za wiele wrażeń jak na kilka dni? Wystukał na WKP połączenie z Polaczkiem. Nie odebrane. Nie jest dobrze.
Kwaterę zastał taką jak ją zostawił. Czuł się bezużyteczny. Właśnie stracił pracę. Ogarnął wzrokiem bajzel pomieszczenia. Wydostał się z czarnego skafandra i przebrał się we flanelową koszulę i grube spodnie dresowe. Zakasał rękawy i zabrał się do sprzątania. Zajęcie pomogło mu oderwać się od czających się w mroku świadomości pytań, na które chyba wolał jednak nie znać odpowiedzi. Po godzinie rozejrzał się po pokoju. Względnie czysto. Znalazł nawet pod stertą skarpetek Pajączka. Kiedy wyciągnął ku niemu rękę, tamten zachował się jak prawdziwy pajęczak i cofnął się truchtem metalowych nóżek w zaciemniony kąt kwatery.

- Ejj... Artu... Co ty? – zagadnął Chuck. – Zdziczałeś, czy jak? Chodź tutaj. – powiedział kucając – No chodź, chodź... – kusił wyciągając rękę do Pokemona – nie boj się – dodającym odwagi tonem zachęcał Vitell – Spidera.

Artuditu usłuchał. Powoli, później zdecydowanie szybciej podbiegł do Fisha i wskoczył mu na otwarta dłoń. Chuck westchnął rzucając sie plecami na łóżko. Z mechanicznym pająkiem na piersi, którego gładził wskazującym palcem, patrzył w sufit. Bezczynność obudziła świadomość chuj-wie-jak-długiego stanu bezrobocia. Stan marazmu zawsze miał na niego negatywny wpływ. Barman nie miał nic przeciwko gnuśności pod warunkiem, że czasu na nią nie starczało w napiętym grafiku dnia. A teraz? Wizja nadmiaru braku zajęcia była depresyjna. Nawet stracił ochotę na alkohol. Lęk zaczął się tlić coraz większym ogniem. Świadomość zdania się na samego siebie na Ymirze, brak stabilizacji i konkretnego celu zaczęła dławić go. Ciężko przełknął ślinę przypominając sobie wszystkie trudne chwile w kolonii, wliczając tą ostatnią dobę. To jest wreszcie swietny moment, żeby się stąd wyrwać na Ziemię. Tak. Musi skontaktować sie z kierownictwem, żeby przyspieszyli jego wylot z Ymiru. W końcu miał to obiecane.
Rozmyślania przerwał WKP. Ktoś z góry. Jakby czytali w jego myślach, aż mu dreszcz przeszedł po plecach. Niedorzeczność. Usiadł na łóżku, chowając Pokemona za plecami.

- Charles Fish? – upewnił się rozmówca.
- Tak. – odpowiedział zaskoczony.
– Witam pana serdecznie. Nazywam się John Hudkins. Jestem Kierownikiem pionu Rekreacji i Rozrywki – kontynuował śmiertelnie poważny i nudny mężczyzna.
- Zapewne pan nie wiedział, lecz korporacja VITELL posiada 60% udziałów w kantynie pana Simona Polaczka. Ze względu na okoliczności związane ze zniknięciem pana pracodawcy, korporacja uznaje pana za wykonawcę jej woli. Przejmuje pan zarządzanie kantyną. Proszę niezwłocznie udać się na miejsce, doprowadzić je do porządku i wznowić działalność. Nie możemy pozwolić sobie na niezadowolenie pracowników pozbawiając ich miejsca odpoczynku po pracy.
- Tak, oczywiście proszę Pana – odpowiedział Chuck poważnie oblekając się w pełnię odpowiedzialności, a Pajęczak wdrapał się mu na lewe ramię, strojąc groźne miny do obrazu holo.
- Przesyłam Panu aneks do umowy rozszerzający zakres pana obowiązków i odpowiedzialności. Proporcjonalna podwyżka i premia. Pokładamy w panu wysokie nadzieje. Proszę nas nie zawieźć.
- Możecie na mnie polegać panie Hudkins. – rzucił Fish do urwanego w połowie jego zapewnienia hologramu.

W załadowanym dokumencie wyraźnie pisało, że jest do odwołania zarządcą Kantyny C-28. Pensja została podniesiona o sto procent plus pięcioprocentowa prowizja od obrotu netto. Pokaźny bonus na dzień-dobry rozświetlił mu twarz szerokim uśmiechem. Chociaż jedna dobra wiadomość w tej serii niefortunnych zdarzeń. Ciekawe tylko, jak długo przyjdzie mu się cieszyć awansem, zadumał się. Zatem Polaczek zaginął. To była ta zła wiadomość. W przyrodzie nic nie ginie. Kto wie kiedy i czy w ogóle odnajdzie się Simon. Nie chciał nawet myśleć, że coś coś złego się mu przytrafiło. W końcu, wizja sukcesu jako efekt żerowanie na cudzym nieszczęściu posmakiem goryczy przyćmiła słodką wizję lepszego jutra. Miał nadzieję, że szefowi puściły bezpieczniki, jak innym ostatnio, i że tylko przyłożył za mocno dla włamywacza, czy komukolwiek, kto tam nadepnął mu na odcisk z rana. Pewnie później, kiedy ochłonął zaszył się gdzieś z butelka, mając wszystko w dupie. Przyjrzał się temu naciąganemu scenariuszowi. Zdecydowanie grubymi nićmi szyty. Zamyślony na WKP wybrał połączenie z Royem Parkersem. Odebrał za drugim razem.

- Co tam Chuck? – zagadnął zainteresowany.
- Cześć. Mam sprawę. Mógłbyś spotkać ze mną zaraz w kantynie?
- Dobrze. Będę za godzinę. – odrzekł pogodnie zerkając na wyświetlony w rogu holo zegar.

Po wgramoleniu się w czarny skafander, jak w zbroję, Chuck ruszył do wyjścia. Pokemon truchcikiem podążył na nim stukając metalowymi kończynkami po posadzce.

- Zostań – palcem ku ziemi wskazał właściciel na co pajęczak niechętnie zatrzymał się opuszczając wyrastające z mechanicznej główki czułki do ziemi.
- Uszy do góry, – zagadnął optymistycznie Chuck – przecież wrócę. Pilnuj domu! – rozkazał siląc sie na powagę, na co pajęczak zamachał, z elektrycznym piskiem poruszanych trybików, ogonkiem.

Przed drzwiami do kantyny stał dalej jak słup soli poważny ochroniarz. Na widok Chucka usunął się na bok i ku zdziwieniu barmana bez słowa otworzył grodzie kantyny.

Zaczął pracę od włączenia relaksacyjnej muzyki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iae1rEKTKQE[/MEDIA]

Doprowadzenie wszystkiego do porządku nie zajęło mu długo. Z przyjemnością stwierdził, że wykonywanie tych samych czynności z perspektywy innego stanowiska dawała inną satysfakcję. W końcu częściowo był na swoim, a przyjemniej nie miał nikogo bezpośrednio na karku. Wiedział, że musi znaleźć sobie pomocnika, co może nie być takie łatwe od razu.

Kiedy stanął za barem polerując ostatnią szklaneczkę z duma stwierdził, że nie licząc nowiutkiej kraty wentylacyjnej, którą ktoś podczas jego nieobecności zdążył zainstalować, wszystko było po staremu. No prawie wszystko. Brak Polaczka w zasięgu głosu był dziwnie obcy.
Drzwi do kantyny otworzyły się z hukiem i do środka wszedł znajomy ochroniarz z plakietką na piersi: Roy Parkers. Po cyborgu nie było śladu.

- Dzięki, że znalazłeś dla mnie chwilę – odezwał się Chuck serdecznie ściskając obiema rękoma na barem wyciągniętą dłoń mężczyzny.
- Drobiazg. Co się stało?
- To ty nie wiesz? – zdumiał się barman. - Polaczek zaginął. Myślałem, że może coś wiesz na ten temat. Że czegoś sie dowiem od ciebie – posmutniał.
- Ehh... Przykro mi. Nic mi o tym nie wiadomo jeszcze. Raporty ochrony będę czytał wieczorem. Bądźmy dobrej myśli. Skoro wiesz, że zaginął znaczy na razie nic więcej poza tym, że póki co nikt nie wie gdzie on jest – pocieszał Roy.

Po opowieści Chucka o porannym zdarzeniu ochroniarz wyraźnie spochmurniał.

- Słuchaj. – ciągnął barman - Na razie jestem sam, bez pomocy w kantynie. Sam widzisz, jak ludziskom odbija. Najgorsza zima. Tyle agresji jeszcze nie było na Ymir. Aż strach pomyśleć co będzie za rok o tej samej porze... Nie mógłbyś postawić chociaż jednego człowieka w barze? Najlepiej kobietę lub cywila, bo wzmożona ostatnimi czasy nadgorliwość twoich chłopaków sprawia, że ich obecność jest po prostu niektórym górnikom wręcz niemal prowokująca. Z kolei bez nikogo jest tu delikatnie mówiąc średnio bezpiecznie. Reagujecie szybko, ale sam wiesz, że w ciągu ostatniej dobry trochę jakby przestała być oazą spokoju?

- Tak. Już napisałem szefostwu raport w tej sprawie. – odpowiedział ściszonym głosem Parkers sięgając po dymiącą herbatę z rumem - Sęk w tym, że liczba rosnących incydentów w bazie znacznie przewyższa nasze możliwości personalne. Na dzień dzisiejszy, po prostu nie jesteśmy w stanie oddelegować tu nikogo na stałe na cały dzień. Co innego w godzinach szczytu. Ale czekaj – ochroniarz sięgnął za pazuchę skąd wyjął paralizator kładąc go na szynkwasie. – Mój prywatny. Damski model, ogólnie dostępny do samoobrony na Ziemi, tak jak gaz paraliżujący. Tylko nie chwal się jego posiadaniem. Użyj tylko w ostateczności – dodał poważniej, siorbiąc herbatę. – I najważniejsze... – zmierzył barmana wzrokiem zza kubka - nie dostałeś go ode mnie.

- Jasne. – rzucił Fish chowając mały cywilny pistolet elektryczny. – Dziękuje. Naprawdę. Dzięki.
- Drobiazg. – skwitował Parkers sięgając po WKP. Po przeczytaniu wiadomości na wyświetlaczu nagle sposępniał.
- Wszystko w porządku? – zagadnął barman przecierając ladę.
- Mój brat... – wysapał ochroniarz. – Troy... Właśnie pobił dwoje ludzi w skrzydle szpitalnym... to do niego całkiem niepodobne – Parkers pobladł zsuwając się pośpiesznie ze stołka barowego i gasząc ekran wukapa. – Lecę!
- Przykro mi. I powodzenia! - krzyknął za wybiegającym z kantyny mężczyzną.

Pasowałoby poszukać pomocnika, pomyślał. Tylko kiedy... Pytać stałych bywalców o pracę za barem to jak powierzenie psu przypilnowania jedzenia. Musiałby to być ktoś bez konkretnego fachu, energiczny, wygadany do pracy z ludźmi, ale z umiarem, no i nie pijacy, dumał nalewając sobie setkę. Tak. Z tym ostatnim może być problem. Niemal wszyscy, których ciągnie do kantyny, pacierza i wódy nie odmawiają. Chyba, że ktoś pić nie może, jak na przykład abstynent lub nieletni. Trochę ryzykowne, ale lepsze to niż nic. Znaleźć bezrobotnego barmana od zaraz graniczy z podniesieniem temperatury w kwaterach mieszkalnych...

Pierwsi górnicy wracając ze skończonej zmiany hałaśliwie wlewali się do kantyny. Biło od nich poddenerwowanie i namacalny stres. Barman mógł sobie tylko wyobrażać co niektórzy z nich musieli dzisiaj przejść w pracy, skoro ich zmiana zostawiła w nich tak wielkie poruszenie. Zaraz wszystkiego i tak się dowie.Trzeba będzie rozładować trochę atmosferę, myślał polewając pierwsze drinki i przyjmując zamówienia, na ekspresowe obiady. Wypatrywał w tłumie potencjalnego pracownika. Kilka razy zagadnął do co poważniejszych osobników, zapuszczając wici. Wkrótce poszła fama, że Polaczek zaginął, i że potrzebna jest osoba do pracy za barem. Ochotników było wielu. Większość żartobliwych zgłoszeń, lecz żadnego kto by się nadawał spośród tych zainteresowanych na serio.

Po kilku godzinach Chuck odkurzył wytarganą z kanciapy maszynę karaoke. To powinno choć trochę rozładować napięcie, pomyślał ustawiając sprzęt. Test mikrofonu połączonego z czarnymi okularami, które wyświetlały tekst piosenek, oraz próba jakości hologramów koncertowego i teledyskowego tła dla uczestników zabawy, były pomyślne.

brody 04-10-2010 17:30

Peter nadszedł w ostatnim momencie. Doktor Mahariszi był ledwo żywy. Oszalały górnik pewnie, by go zabił gdyby nie nadeszła pomoc. Twarz psychiatry była mocno obuchnięta, niczym po walce bokserskiej. Wpatrywał się w Jakowlewa przerażonymi oczami. Myślał pewnie, że i on zamierza go zaatakować. Łapał ciężko oddech i na pytania Jakowlewa nie miał nawet siły odpowiedzieć. Peter postanowił wezwać ochronę, by zabrała tego świra i odpowiednio się nim zajęła. Jakowlew rozumiał, że nadchodząca zima może prowadzić do przygnębienia i smutnego nastroju, ale to już była przesada. Zarząd musi coś z tym zrobić, zanim naprawdę dojdzie do tragedii.
Jakowlew zajęty wzywaniem ochrony nie zauważył, że nadpobudliwy górnik zdążył już odzyskać przytomność.
Ten jednym susem przeskoczył biurko i wylądował na plecach logistyka. Impet ciosu był tak duży, że Jakowlew odbił się od ściany i ledwo ustał na nogach. Psychopata jednak mimo otrzymanych wcześniej ciosów pełen był wigoru i werwy. Niczym zawodowy bokser zaczął obijać nerki Petera. Gdyby nie gruby skafander Jakowlew pewnie już by leżał na ziemi i zwijał się z bólu. Uderzenia były jednak na tyle mocne, że łzy zalały oczy logistyka. Nie myśląc wiele machnął łokciem w stronę furiata. Krew z rozbitego nosa górnika zachlapała ścianę. Ten jak gdyby nic nie poczuł grzmotnął Petera w głowę. Na chwilę oczy urzędnika zalały się granatową ciemnością. Tylko dzięki sile woli i chęci przetrwania nie starcił przytomności. Oszalały górnik chwycił go wpół i rzucił w bok. Jakowlew wpadł na szafkę z pamiątkami z Ziemii i przewrócił ją. Upadek był równie bolesny co ciosy psychopaty. Peter nie zdążył nawet mrugnąć, a żadny krwi fizol już leciał na niego z góry. Chaotyczna obrona i próba wyłapania choć jednego ciosu na gardę, zakończyła się fatalnie. Ciosy górnika padały z zabójczą wręcz precyzją. Jeden z nich rozbił nos Jakowlewa a następny łuk brwiowy. Krew polała się obficie. Widząc krew ofiary, górnik zatrzymał się na chwilę, a jego oczy zalśniły szlańczym blaskiem.
Po czym górnik z jeszcze większą furią rzucił się na Jakowlewa. Dyszał niczym wściekłe zwierza, ale jego ciosy nadal były precyzyjne i bardzo silne. Peter tracił już powoli wiarę i przytomność.

Na szczęście doktor Mahariszi przyszedł mu w końcu z pomocą. Jakowlew już prawie widział jak strzykawka ciśnieniowa wbija się w szyję furiata. Ten jednak wyczuł zagrożenie i z ogromna siłą uderzył lewą ręką w doktora. Strzykawka poleciała w drugi kąt pomieszczenia.
- No to koniec - zdążył jeszcze pomyśleć Peter - Teraz to już nas obu zabije.
Kolejnego ataku na szczęście nie było. Do gabinetu wpadła ochrona i powalił psychola jednym strzałem z pistoletu elektrycznego.
Peter pierwszy raz ucieszył się na widok korporacyjnego goryla.
Peter z trudem zaczął się podnosić. Z nienawiścią spojrzał na nieprzytmonego górnika. Gdyby nie obecność ochorny, pewnie kopnąłby jeszcze wariata, by dać upust swej złości. Powstrzymał się jednak i tylko skinieniem głowy podziękował ochroniarzowi.
Peter jednak nie usłyszał jednak co ten mu odpowiada, gdyż ciemność powoli zaczęła ogarniać wszystkie jego zmysły.

Peter ocknął się w zupełnie innym miejscu. Leżał na szpitalnym łóżku, a wokół krzątał się personel medyczny. Niestety nie on był w centrum ich zainteresowania. Jakowlew próbował nawiązać wzorkowy kontakt choćby z jednym przechodzących lekarzy. Nic z tego, ci tylko biegali od łóżka do łożka i krzyczeli na siebie. Peter uniósł się nieznacznie na łokciach, by zobaczyć co się dzieje. W głowie poczuł gwałtowne zawroty. Widok jednak który ujrzał przeraził go jeszcze bardziej.
Sala wypełniona była rannymi ludźmi. Większość z nich wyglądała jak ofiary rozmaitych bójek. Poobijani, pokrwawieni, z różnego rodzajami ran kutych i ciętych. Ich liczba kompletnie zaskoczyła Jakowlewa. Dopiero teraz przypomniał sobie liczby o których mówił mu kolega ze zmiany zajmujący się ewidencja chorych i rannych w wypadkach przy pracy. Ostatnie dni przyniosły ponoć zatrważającą liczbę ofiar bójek, samookaleczeń i samobójców. Wcześniej Peter puścił tę wiadomość mimo uszu, ale teraz ogrom zjawiska go przeraził.
- Czyli ten psychol nie był ani pierwszy, ani na pewno nie ostatni. - pomyślał.
Przez chwilę zastanawiał się co teraz zrobić. Jednego był pewien teraz na pewno wolałby siedzieć w swoim bezpeicznym pokoju i nie wychodzić z niego przez najbliższe godziny.
Nagle krzyk jednego z rannych zmusił go do ponownego podniesienia się. Zobaczył jak jeden z okaleczonych wyrywa sobie z rany długi szpikulec i rzuca się z nim na leżącego obok.
- O żesz ty - mruknął tylko Peter.
Ochrona jednak była czujna. Nie pozwoliła szaleńcowi na zbyt wiele. Jeden strzał z Anakondy, zmienił twarz napastnika w krwawą miazgę.
Na sali zapadła cisza, nawet lekarz umilkli. Peter nie wierzył własnym oczom. Ochroniarz użył broni palnej, której ponoć nie ma na Ymir.
- Co to ma znaczyć, do cholery? - zastanawiał się.
Próbował szybko sobie przypomnieć, czy na planecie istnieje jakieś zewnętrzne zagrożenie, które by uzasadniało posiadanie takiej broni. Oficjalnie jednak planeta była pozbawiona wszelkich form życia. A nawet gdyby to i tak ochroniarz powinien użyć paralizator. Jakowlew wolał jednak nie dyskutować z gorylem i nie walczyć w tej chwili o prawa człowieka. Podobnie myśleli chyba wszyscy na sali.
- Co się tu dzieje? - zastanawiał się logistyk - Najpierw ten furiat, który próbuje zabić mnie i doktora, potem sala pełna pobitych ludzi, a na koniec ochroniarz zabija pracownika korporacji. Coś tu nie gra?
To go tylko utwierdziło w przekonaniu, że powinien jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.
Dopiero po kilku sekundach wrócili do przerwanych rozmów i wydawania poleceń.
Jakowlew ostrożnie podniósł się i podszedł do stolika na którym leżały gotowe do użytku medpaki. Zabrał jeden z nich oraz leżące nieopodal laserowy skalpel. Ten drugi wsunął do kieszeni. Wyglądało na to, że noszenie jakieś broni przy sobie będzie konieczne przez jakiś czas. Skalpel nadawał się do tego celu doskonale. Mały poręczny i zabójczy na krótkim dystansie. Jakowlew nie zamierzał się z nikim więcej bić, ani tym bardziej zabijać. Biorąc jednak pod uwagę to co ostatnio zobaczył mogło być różnie.
Potem zajął się opatrywaniem swoich ran. Założył syntskórę na rozbity łuk brwiowy, a do nosa wsadził waciki ze środkiem znieczulającym, tamujące krwotok. Siniaki spryskał specjalnym środkiem zmniejszającym obrzędki i przystąpił do analizy swojego organizmu. Komputer w ciągu kilku minut przeprowadził niezbędne analizy. Na szczęście atak furiata nie spowodował żadnych wewnętrznych obrażeń.
Jakowlew zdjął sondy z nadgarstków i skroni i skierował się do wyjścia. Chciał jak najszybciej zamknąć się w swoim pokoju.

Gryf 04-10-2010 19:35

Sekcja sztazi pojawiła się w okamgnieniu. Jednak zamiast Niki Sanders, przed głazami stanęło mi najprawdziwsze sołdactwo – jakieś pancerne specgestapo z poziomu A, uzbrojone w tru sztormiaki, zakute od stóp po baszkę i ze spawakami na ryjach. Kopara się mnie, bracia moi, ze zdumienia rozdziawiła na całą szerokość. W życiu takiego stafu nie widziałem.. no wiadomo, na holo w wiadomościach, jak pokazują Afrykę, USA czy inszy trzeci świat – wiadomo, wojna. Ale tu, na Ymirze? Na zapyziałej Aśce? Na żywo i dosłownie centymetry przed moim ryjem?

– Odsuń się, chłopcze – zatrzeszczał jeden z wojaków spod spawaka.

Obczajali teren dookoła ze sztormiakami odbezpieczonymi i gotowymi do rozpierdolki. A sztormiaki mieli horror szoł i na tru epickie – takim czymś można człowieka na pół rozerwać jedną serią.

- Odejdź stąd – zatrzeszczał znów jeden z nich, sądząc po pagonach jakiś arcydefekał – I nie opuszczaj swojej kwatery. Ktoś na pewno będzie chciał z tobą porozmawiać.

Bez słowa skinąłem baszką i uderzam w odwrót. Spejskomando nie wydawało się w nastroju do dyskusji, a mimo wielkiej ochoty obejrzenia sztormiaków w użyciu, jakoś nie paliło mi się, by znaleźć się w zasięgu odprysków.

- Pusto! – słyszę jeszcze poszczekiwanie za swoimi plecami i powiem wam przyjaciele, że to jedno słowo omal mnie nie przyprawiło o sromotne podesranie się ze strachu. Bo nie trzeba było tak umnego gita jak wasz Szczota, by rozkminić, czego szukało spejskomando. Smatrili za tym co zeżarło Artiego. Wiedzieli dokładnie co to jest i sami srali w pancerze na myśl o tym spotkaniu.

***

I znów kibluję na kwadracie i dłubię w zębach. Ani gdzie wyjść, ani z kim rozgawora odbyć, ani się czego napić. Nic kurwasz, siedzieć na arszu i czekać. Przez łeb mi nie przeszło, że nastanie taki czas, gdy zatęsknię za arbaitem. Całe eony później przylazł w końcu kurwyś ze specgestapowców i od progu mi się każe legitymować, jakby se - kurwasz jego w rektum - nie mógł jednym mrugnięciem na glaswukapie sprawdzić.

- Sven Lindgern... psze pana - zaprawdę powiadam wam bracia i siostry, wiele mnie ta ugłaszczność forcu kosztowała, nerwa już miałem jak ta lala - w ewidencji 126-86-44, zamieszkały...

- Wystarczy, usiądź chłopcze. Chciałbym z tobą porozmawiać.

- Chłopcze to dupczyło twoją starą, spierdalaj zoofilu! - miałem na końcu języka, ale tylko przysiadłem apiać na arszu i obrzuciłem nieprzychylnym emotem. No a ten mi zaczyna: "a gdzie?", "a z kim?", "a ile", "a na chuj?". No to mówię, że z druzją, żeśmy sobie film kulturnie oglądali, aż się koledzy zmęczyli i poszli i tyle ich od tego czasu widziałem. No że oczywiście, hepiguły biorę i na solarce byłem. Że jaka tam sraczówka panie specgestapo, przeca umny malczyk ze mnie i wiem, że ten cały fekał w obiegu zamkniętym krąży i to jakby własne gówno łyżeczką wpierdalać - co między nami i na marginiesie mówiąc, przyjaciele moi, jedno wielkie łżerstwo, bo fekał leci albo w planetę, albo na biomasę do wyrobu AB-Synta. Stary w bioinżynierii robi, to widziałem na własne oczy.

No i sobie takiego miłego rozgawora odbyliśmy przez prawie pół godziny. W końcu polazł w pizdu i kazał wracać na arbait. Dobrze jeszcze wozowni nie opuściłem i nadziałem się na Ingridkę. Zrażona po całości, z mordą wyskakuje, że się jej potomek w burdy się wdaje. To jej kulturnie mówię jak było, i że mnie złamas Cooldman za niewinność ubić i zgwałcić chciał, to ona mi po chamsku na chuj ja tam w ogóle lazłem, to ja jej, że nie po chuj, tylko ryja zwilżyć, a ona, że no ładnie kurwa, a czym.... bla bla bla, macie już ogólny obraz, z tym że szacowna mać nie mówiła "chuj", tylko jakoś inszej. Jakeśmy już tak od serca wyjaśnili wszystko, przysiadła i już na spokojnie mówi:

- Słuchaj Sven, muszę na parę dni wyjechać na Ymir B - mówi i patrzy się na mnie, jakby się wyprawiała co najmniej apiać na Mateczkę Ziemię i mnie tu bez środków do życia zostawiała - Nie rób nic głupiego, dobra?

Skinąłem tylko szczotą, bo już mi się doprawdy nie chciało wdawać w kolejny dis.

- I miej oko na Alana, dobra? Jest jakiś nieswój ostatnio.

Nieswój? Ładne mi, kurwasz, nieswój! Piąchnął mi w ryło tak, że jeszcze mi gwiazdki latają! Czy ty, Ingridka widzisz jak moje podocze wygląda?!

Ale nic, trzymam ryj na kłódkę - to jest sprawa między mną a starzykiem.

- Jasne, damy radę. Nic się, matka, nie bojaj.

***

Skończyłem arbait po paru godzinach. W międzyczasie spotkałem starzyka. Zmienił leki, czy inszy chuj - tak czy inaczej zerwał się ze stanowiska i wbił na moją zmianę. Przy ścieraniu C-12 pogadaliśmy sobie o Artim, o tym, jaki był z niego równy ziom i druh, a nawet z lekka o ubijswtwie i spejskomandzie, choć mi specgestapo kazało usto zawarte trzymać. Potem jeszcze o Ymirze, o matce i nad czym ona będzie arbaicić tam na Baśce. Ani pary z gęby na temat wczorajszej zrazy. Z Alanem było już git. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.

Po Arbaicie wbiłem na C-28. Mać kazała kulturnie przeprosić Polaczka i Drunk-lajk-Fisza za burdę. Wiem wiem, ze wszech miar pożałowania godna niesprawiedliwość, ledwie jej wyperswadowałem, żeby nie kazała mi się płaszczyć przed zasranym ubijcą i sodomitą Cooldmanem. Nie było co kombinować, Ingridka sprawdzi to jak amen w pacierzu zaraz jak wróci. Lepiej zrobić sobie szybki srom teraz i będzie można wracać do życia.
Przyczaiłem moment od razu po zmianie, zanim się prole nie zeszły. Polaczka - chwalić pana - nie było. Sadzam arsz vis-a-vis Chucka i zaczynam szybką nawijkę:

- Chuck, przyjacielu, wybacz tą zrazę ze wczoraj, ale to klasyczna selfdefensywa była - nie dając mu podjąć krępującego tematu, na jednym wydechu wyrzucam z siebie jeszcze - polej no jakiego kola z wkładką, póki się gestapownia nie zlazła, mój brat i druh dziś się na śmierć przekręcił... w wypadku znaczy. - się zreflektnąłem w ostatniej chwili, że wszystko pewnie zgrywają na holo.

***

- ...w wypadku znaczy. - dodał dzieciak nerwowo rozglądając się za kamerą.

- Nie ma sprawy "Szczotka", żeby tylko takie mordobicia się zdarzały to Ymir byłby bezpieczniejszym miejscem... - powiedział Chuck bardziej smutny niż zwykle, co nie bardzo do niego pasowało. Zarzucając ścierkę przez ramię i opierając się łokciem o szynkwas ciągnął dalej polewając czystej do kieliszka - przykro mi z powodu kolegi... Nie wiem czy słyszałeś, ale Polaczek zaginął i kiepsko to wygląda. Teraz ja tu rządzę - westchnął teatralnie przesuwając w stronę młodego oszronioną szklankę Sky Cola, ktorą zatrzymał w połowie drogi między kielonkiem a chłopakiem. - Szukam pomocnika do baru, nie znasz kogoś kto by się nadawał? - zagadnął niby od niechcenia obserwując reakcję Szczoty. - Prosta robota. Sprzątanie popielniczek, podawanie obiadów, wstawianie naczyń do mycia, obsługa Hi-tech-vacuum i puszczanie muzy, stanie za barem jak trzeba i takie tam przyjemności - recytował jakby to wszystko było dziecinną igraszką.

Na skinienie ręki podchmielonego inżyniera chwycił za butelki i wykonując kilka prostych lecz efektownych sztuczek barmańskich z podrzucaniem, przelewaniem i mieszaniem płynów, puścił drinka po blacie wprost do ręki zamawiającego.

- Stała pensja i - ciągnął dalej do Szczoty - odpalając sobie papierosa - bonusy - dodał wypuszczając dym - czyli spore napiwki, jak masz gadane, kobietki się mizdrzą jak to zwykle bywa - puścił oko do młodego i poczęstował go papierosem mówiąc - kulturalna i odpowiedzialna robota. Z grubsza trzy warunki. Żeby za barem nie siorbać, wódy za darmo nie rozlewać i miłym dla klientów być zawsze. To jak, znasz kogoś kto by się nadawał kolego? - uśmiechnął się szelmowsko Fish.

– No się rozumie, że kogoś znam! Urodziłem się z flaszką w rukach, a na vaku popierdalam odkąd wbiłem na Ymira ... No co ty Chucky, ty na powaga tak? – oczy chłopaka zabłysły niemal dosłownie. Na chwilę jakby zapomniał o martwym kumplu, a nawet groteskowej pozie młodocianego kryminalisty i zrobił minę jak pięciolatek przed witryną cukierni – Pieeeerdolisz! Umiałbyś to załatwić u arcydefekalicji? – wskazał w bliżej nieokreślonym kierunku powyżej swojej głowy. Najwyraźniej nie był najmocniejszy w geografii bazy, bo akurat wszystkie gabinety zarządu znajdowały się pod nimi – Horror szoł! Po całości! Mogę zaczynać, choćby teraz!

- Załatwione. - skwitował Fish - Jak chcesz zaczynać już dziś, to chodź, pokażę co, gdzie i jak. - wyraźnie mu ulżyło, że problem znalezienia pomocnika poszedł jak spłatka.

- Kozak! - młody wypił napój jednym haustem i wstał - prowadź Mistrzu!

Marrrt 05-10-2010 11:45

- Awaria... – Oscar zwyczajnie nie mógł się zamknąć. Nawijał odkąd tylko rozpoczęli robotę. Seamus zaś stwierdził, że jeśli jeszcze raz spróbuje go bezskutecznie uciszyć, to skończy się to tak, że albo on, albo Oscar, albo obaj zejdą ze zmiany. I to prosto do punktu opatrunkowego. Tam przynajmniej jakieś prochy im dadzą. Wyciszą i może zwolnią z reszty dnia... Pracujący jednak pod presją umysł irlandczyka nie mógł na to pozwolić. No dobra. Czasem nie było kuźwa innej opcji jak kogoś naprostować, ale dziś od rana wszystko się sypało. I jego zasranym, psim obowiązkiem było trzymać to za co był odpowiedzialny, w jednej możliwie nieuszkodzonej kupie... Niemniej mógłby już się zamknąć fagot jeden... – Mówię wam chłopaki. Jak nie szef, to ja bym temu tłuściochowi tak przylutował, żeby zapomniał gdzie gęba, a gdzie dupsko. Pierdolony terierek. Cała ta ich, chuj wie na co zdatna, sekcja tylko pierdzi w stołki. Ranberg dobrze gadał. A ten baryłowaty kutafon jeszcze kwiczał jak prosię, żeby mu uwierzyć bo – tu zaczął przedrzeźniać wysoki tembr głosu terraformera - naprawdę widział Kellera. Kapujecie kurwa? Menda... Pewnie i on te bezpieczniki uszkodził gdy nam kazał ducha szukać. Nosz normalnie mam go kurwa ochotę zajebać!
- Oscar... - tym razem Vinnie nie wytrzymał – Weź ty w końcu mordę w kubeł.
- A ty co Neri? -
w głośnikach tym razem było słychać, że Oscar z ulgą znajduje ujście emocji. Wyraźnie też przerwał robotę, a buczenie pieca, który operował zaczęło powoli nabierać na głośności - Za żydkiem obstajesz papardelu boloński??!
Seamus zirytowany już wystukał na wukapie bezpośrednie połączenie do Oscara bez odbioru u innych.
- Oscar, kuźwa, możesz ględzić i jęczeć jak baba ile ci się podoba. Ale się nie opierdalaj i patrz na wskaźniki. Jeśli przez ciebie będziemy tu musieli spędzić choćby jedną jebaną minutkę dłużej, to postaram się, by nie dawali nam nowego do przydziału, a wtedy obejmiesz fuchę Kellera. A jak nie to spierdalaj do wydobycia. Rozumiemy się?
Widział, że górnik wraca na swoje stanowisko, ale nie doczekał się odpowiedzi. Stłumiony krzyk ledwo przebił się przez kombinezon ochronny. Był na tyle daleko od elektrolizatora, że bez problemu mógł zdjąć hełm co też natychmiast uczynił, błyskawicznie i z ulgą lokalizując wszystkich swoich ludzi. Przez myśl przeszło mu, że się przesłyszał i że jest już solidnie przewrażliwiony. Dopiero gdy zobaczył jak Oscar również ściąga hełm i coś wrzeszczy do góry gdzie turkotał potężny zespół transmisyjny kruszarek rozporowych, wiedział, że coś znów idzie nie tak. A przeczucie podpowiadało mu, że bardzo mocno nie tak. Podniósł hełm przykładając nadajnik do ust.
- Oscar! Oscar! - stojący na górze górnik samemu wrzeszcząc nie słyszał – Nosz do diabła! Hal, czego on się tak kuźwa drze?!
- Chwila – rzucił technik i zamilkł.
Seamus nie czekał na dalszy meldunek. Rzucił się schodami na górę w stronę pieca w sam raz by zobaczyć do kogo darł się Oscar. Ranberg z chłopięcym niemal blaskiem radości w oczach odstępował właśnie od obryzgujących go krwią nóg które pozbawione odciętego przecinarką plazmową tułowia jednego z górników, poleciały na niego do tyłu. Podniósł swoje radosne spojrzenie prosto na nich.
- Kurwa ! – Oskar wyraził tym jednym słowem wszystko, co właśnie obaj pomyśleli.
- Odjebało mu – dodał niepotrzebnie Hal.
- Wezwij ochronę i Trauma-Er Hal!
- Seam... on wali prosto na nas...
- Wszyscy na dół do windy! Tykes!!! Włącz ją! Hal, wypieprzaj z nastawni!
- Seam...
- Prędko kuźwa!!!!
- Seam!

Ranberg miał już tylko trzydzieści stopni. Nie śpieszył się. Jakby se szedł do kibla ulżyć szajbus... Nie było szansy, by winda techniczna wykonała dwa kursy na czas.
- Oscar, ty też. Zgarnijcie magszufle z dołu. Przy windzie jest też siekierka strażacka... Chodź tu z nią...
- Z tym złomem na przecinarkę?! Odwaliło ci?!
- Chcesz iść na górę po nasze pulsery?! -
wskazał jedyną trasę, którą właśnie zmierzał do nich Ranberg - No już debilu!
Obaj pobiegli niżej, ale Seamus uderzony pomysłem zatrzymał się przy zaworze otwierającym przepływ rudy do elektrolizatora. Do rynny, którą spływała standardowo ruda, zamontowano bardziej do kalibracji i testowania niż do jakiekolwiek innego użytku, ręcznie sterowany wąż wolframowy. Nie używali go, bo przetapiane zawsze były hektolitry i proces musiał być wysokosprawny. Tym razem jednak urządzenie mogło sprawdzić się idealnie jako broń... o ile działało. A w tej kwestii na Ymir A nigdy nie było pewności.
Przestawił dźwignię, przełączając na ręczny mechanizm i leżącym na ziemi francuzem pierdzielnął w blokadę hydrauliczną, by móc poruszyć wąż i kierować go w dowolnym kierunku. Pordzewiałe okowy uchwytu pękły przy drugim uderzeniu. Uchwycił wąż i skierował go w stronę zbliżającego się górnika.
- Stój Ranberg! - jego głos nie spotkał się jednak z odzewem. O Boże... Niech się zatrzyma... Wiedział, że za chwilę będzie bardzo gorąco... Przesunął wajchę ciśnienia do oporu i wycelował najpierw pod nogi zbliżającego się maniaka - Stój powiedziałem!

Suriel 05-10-2010 20:43

Selena weszła do pustej o tej porze szatni. Przebrała się, nalała kubek gorącej kawy i połknęła jedną z cudownych tabletek humoru.
Po chwili na WKP pojawił się hologram Adama Armory – koordynatora zmiany na której dzisiaj pracowała.
- Stars, masz robotę na C-31 zepsuły się grodzie. Jesteś niedaleko. Wiem że to nie twoja robota, ale poradzisz sobie, brakuje ludzi. W razie co dawaj znać – rozłączył się zanim zdążyła coś powiedzieć.
Cóż, przynajmniej blisko i nie tak zimno. Selena dopięła skafander, wzięła skrzynkę z narzędziami i wyszła z szatni.
Po drodze mijała kantynę C-28 w której wczoraj piły z Beth. Miała straszna ochotę wstąpić na jednego szybkiego dla rozgrzewki i poprawy humoru. Wspomnienie krwi i ślad kuli na szybie nie dawał jej spokoju.
Kantyna okazała się zamknięta, a przed grodzią stał ochroniarz sekcji B, uzbrojony w elektryczny teleskop. Wyglądał jak wojownik z włócznią stojący na straży.
Selena minęła go, ukradkiem spoglądając w stronę drzwi. Dziwne, ochrona z B na tym poziomie i dlaczego kantyna była zamknięta o tej porze. Zazwyczaj siedziało już tam pełno znudzonych, szukających rozrywki górników po skończonej zmianie. Korytarze nagle zaczęły się wydawać Selenie zbyt puste, zbyt ciche. Poczuła niepokój. Przyspieszyła kroku.
Wyszła energicznym krokiem zza zakrętu i prawie wpadła na kolejnego ochroniarza sekcji B, stojącego przed grodzią C-31.
Stars stanęła jak wmurowana w posadzkę, nie dość że nagle na poziomie C zaroiło się od ochrony, to coś co zobaczyła w jego rękach dosłownie zmroziło jej krew w żyłach.
Stojący przed nią mężczyzna był uzbrojony w karabin szturmowy.

- Dokąd to, nie wolno się tu kręcić, strefa zamknięta – odezwał się.
- Jestem z sekcji technicznej, mam naprawić grodzie – Stars pokazała identyfikator.

Przepuścił ją bez słowa.
Kiedy przechodziła obok niego, taksował ja wzrokiem, jak połowa facetów na A. Początkowo było jej trudno przekonać innych że jest dobrym fachowcem, a nie tylko biustem i tyłkiem do podszczypywania. Kilku facetom dała dosadnie do zrozumienia co o tym sądzi i generalnie zostawili ją w spokoju.
Ruszyła w stronę drugiego ochroniarza stojącego przy grodzi.

- Tylko się nie pośliźnij – ostrzegł ochroniarz wskazując coś po drugiej stronie drzwi.

Selena spojrzała na kamienna posadzkę na której widniała wielka plama krwi.

- Co tu się stało? – zapytała ochroniarza nie licząc na odpowiedź.

- Zdarzył się wypadek – taka odpowiedź miała jej wystarczyć.

Podeszła do drzwi i włączyła swój WKP. Wklepała model i numer seryjny bramy do komputera. Po chwili uzyskała opis techniczny i schemat bramy.

Zabrała się do pracy mając za towarzystwo dwóch milczących osiłków i wiatr wyjący w wentylacji. Było dziwnie cicho, za cicho jak na ta porę dnia. Zazwyczaj kręciło się tu sporo osób, zmierzających w różnych kierunkach, załatwiających swoje sprawy.
Pewnie odcięli ten korytarz ze względu na awarię – pomyślała Stars zabierając się za rozkręcanie panela pomocniczego.

Po godzinie dłubaniny w przewodach i wymianie kilku zużytych części Selena musiała się przyznać ze sama nie da sobie rady z tym ustrojstwem. Mechaniczne uszkodzenie przekładni to jedno, wymienić, sprawdzić czy działa i powinno pójść. Niestety nie tylko to było przyczyną awarii. Solidne zwarcie systemy napędowego, to już nie działka Seleny. Elektryka w samochodzie, łaziku to jedno, ale brama to co innego.

Odłożyła narzędzia, wytarła ręce ubabrane smarem w szmatę i wystukała na WKP połączenie z szefem.

- Już skończyłaś? – Armory pojawił się na monitorze.
- Nie dam rady sama. To większa sprawa niż myślałam, to co mogłam wymienić i dokręcić zrobiłam, ale z elektryką systemu napędowego sama sobie nie poradzę – Selena nie lubiła przyznawać się do niewiedzy, ale w tym przypadku musiała dać za wygraną.
- Dobra, poczekaj tam, zaraz kogoś przyśle – rozłączył się.

- I jak – zainteresował się ochroniarz pilnujący tunelu – długo tu jeszcze mamy tkwić?
Wydawał się lekko podenerwowany.
Taki stan w połączeniu z bronią jaką trzymał w ręku nie nastrajał do optymizmu.
- Zaraz kogoś przyślą do pomocy – odparła, chowając sprzęt do skrzynki – ja swoja część załatwiłam.

Po jakiś 10 minutach usłyszeli dziwny gwizd dobiegający z korytarza od strony kantyny, który przekształcił się w chichot a później piosenkę.
Ochroniarze popatrzyli po sobie i chwycili mocniej broń w dłonie. Zza zakrętu wyszedł Ray Blackadder szczerząc zęby do wszystkich jak głupi do sera.

- Panowie, jak miło was widzieć w ten przepiękny zimowy dzień – podszedł bliżej – i ciebie Gwiazdko – zwrócił się do Seleny. Co się stało, wujek Ray już tu jest i zaraz wszystko będzie naprawione - zaczął się obmacywać najwyraźniej czegoś szukając.
Po czym wybuchnął śmiechem – aaaa nie ładnie, panowie ochroniarze zabaweczki zabrali i czym mamy teraz się bawić – popatrzył na ochroniarza, który wyglądał na zdezorientowanego stanem Raya.

Selena przyglądała się scenie z rosnącym zdziwieniem – Co jest, napił się czy się naćpał – podeszła do Blackaddera.
Nie pałała nigdy do niego sympatią. Zawsze miała wrażenie że Ray nie przepada za ludźmi, zawsze był opryskliwy, wredny i skory do bójek. Było coś w jego oczach. Na szczęście nie miała zbyt wielu okazji do spotykania go w pracy jak i prywatnie. Człowiek który stał właśnie przed nią był jego przeciwieństwem. Kiedy podeszła bliżej nie wyczuła alkoholu, a więc przedawkował pigułki szczęścia.
- Widzisz Gwiazdeczko, źli ludzie zabrali mi moje zabawki i co my teraz zrobimy – prawie się na niej uwiesił.
- Możesz użyć moich – sytuacja robiła się komiczna.
- Mrrrrau, mogę użyć zabaweczek – ręka Raya powędrowała na jej pośladek
- Narzędzi – Selena wyswobodziła się z uścisku i wręczyła mu skrzynkę.

-Eh – teatralnie westchnął i ruszył do bramy pogwizdując jakąś melodię.
Mimo swojego stanu pracował bez zarzutu. Selena poczuła wręcz ukłucie zazdrości. Musi się jeszcze sporo nauczyć, żeby dorównać takim jak on. Wspólnymi siłami naprawa poszła szybko.

Kiedy już kończyli Selena poczuła jakby podmuch wiatru na karku. Irracjonalny niepokój, ze coś zaraz się może wydarzyć.
Jej babcia mawiała, że w takich momentach ktoś przechadza się po Twoim grobie.
Nie zdawała sobie sprawy jakie to było prawdziwe.
Ochroniarz stojący w bramie przestępował coraz bardziej z nogi na nogę, okazując swoje zdenerwowanie. Przyglądał się ciemności, która nagle ożywa. Z bramy wyskoczyło Coś.

Wypadki potoczyły się jeden za drugim.

Potężny człowiek w zniszczonym kombinezonie górniczym rzucił się na ochroniarza i zaczął dosłownie rozrywać go na strzępy - jak wściekle zwierzę.
Drugi zaczął strzelać ciągnąc serią po tym czymś i po koledze. Karabin wypluwał z siebie pociski zamieniając oba cele w obłoczki krwawej mgły.
Selena odskoczyła i potknęła się o kucającego przy panelu sterowniczym Raya. Oboje upadli na ziemię, zasłaniając głowy w momencie kiedy rozległy się strzały.
Narzędzia rozsypały się po podłodze.
Nastała cisza.
Ochroniarz zmienił magazynek i wymierzył w leżących.
- Nie ruszać się, ręce za głowę – jego głos drży ze zdenerwowania.
Cisza.
Na szczęście sytuacja chyba otrzeźwiła Raya, który posłusznie leżał koło Seleny do czasu kiedy z korytarza nie wybiegło 4 kolejnych ochroniarzy zwabionych kanonadą.
Szybki rzut oka na pobojowisko.
Jeden z Beciaków odszedł na stronę i zaczął z kimś dyskutować przez WKP.
Kiedy wrócił nakazał im dokończyć pracę. Upewniwszy się że grodzie są szczelnie zamknięte zabrali Stars i Blackaddera ze sobą. Kazali oddać WKP i narzędzia. Selena poczuła się jak więzień.

Baczy 05-10-2010 22:38

Początkowo starszy mężczyzna myślał, że umrze, mimo iż napastnik puścił jego szyję. Zachłannie zaczerpnął powietrza, jednak było go nadal za mało. Przyłożył dłonie do klatki piersiowej i przycisnął je do siebie, jakby to miało pomóc mu w oddychaniu. Po kilku chwilach udało mu się ustabilizować ten życiodajny proces, jednak nie mógł wydać z siebie nawet jęku. Powoli dochodził do siebie i zaczynał rozumieć, co się dzieje wokół i, przede wszystkim, dlaczego wciąż żyje. Peter Jakowlew, jego kolejny pacjent, kucał nad nim i coś mówił, jednak Dhiraj nie był w stanie ani zrozumieć dokładnie jego słów, ani jakkolwiek odpowiedzieć.

Nie mógł też ostrzec zajętego informowaniem ochrony wybawcy przed pobudką górnika, wykonał tylko dziwny gest, jakby chciał nim zwrócić uwagę logistyka na niebezpieczeństwo, nic to jednak nie dało. Mężczyzna poleciał na ścianę, a to był tylko początek. Troy był w amoku, uderzał Petera raz za razem, tamten wyraźnie nie miał szans w bezpośrednim starciu. Mahariszi przypomniał sobie o środku uspokajającym który trzymał w szufladzie na takie wypadki. Kompletnie o nim zapomniał, nigdy bowiem nie był zmuszony po niego sięgać.

Siły wracały mu powoli, jednak dzięki adrenalinie i świadomości, jak może skończyć Peter bez jego pomocy, udało mu się dość szybko doczłapać na czworakach do biurka i wydobyć nietkniętą strzykawkę z przezroczystym płynem. Podpierając się o mebel, wstał i kilkoma chwiejnymi susami dopadł do agresywnego górnika. Niestety, tamten w jakiś sposób wyczuł atak doktora i zdołał wytrącić mu strzykawkę z ręki, po czym rzucił się na niego, zwalając z nóg. Serce Dhiraja waliło z nieprawdopodobną prędkością, zamknął oczy i zasłonił twarz drżącymi rękoma, czekając na atak, którego odeprzeć nie będzie w stanie. Zamiast tego usłyszał tylko niewyraźne, wysokie bzyczenie. Gdy otworzył oczy, zobaczył jak sparaliżowany napastnik upada twardo na ziemię, obezwładniony strzałem z broni ochroniarza. Wszedł od po pomieszczenia i wezwał odpowiednie służby, medyczne oraz ochroniarskie. Kucnął przy Peterze, którego twarz była cała zalana krwią, chociaż w gruncie rzeczy nie miał zbyt wielu ran zewnętrznych.

Hindus wstał powoli i oparł się o biurko, zerkając na górnika i zastanawiając się nad przyczyną jego wybuchu i nad jego ostatnimi słowami, o jego śnie. Był już bezpieczny, chciał więc skupić się nad nową zagadką.
Czy to zwykłe urojenia prześladowcze, czy może są skutkiem schizofrenii? Obecne warunki mogą sprzyjać jej rozwojowi, chociaż nie udało się tego nikomu udowodnić. A może to zwykła samotność, monotonia i tęsknota za rodziną sprawiły, że wziął ten sen tak bardzo do siebie? Jeśli dodać do tego jakąś plotkę rozsianą przez znudzonych amatorów wodnistego piwa... Wieli ludzi miało obawy odnośnie uczciwości korporacji, jednak Dhiraj wierzył, że nie mogą być zdolni do czegoś takiego, jak zniszczenie statku i uniemożliwienie powrotu pracownikom. Wiadomo, wielkie firmy stawiają przede wszystkim na maksymalizację zysków i ograniczenie wydatków, jednak nie stoją ponad prawem, ani cywilnym, wojskowym, moralnym ani żadnym innym. Przygotowania do samej podróży trwały bardzo długo, głównie przez skrupulatne inspekcje międzynarodowych komitetów. Niejednokrotnie przyciśnięto VITELL by wspomóc ich pracowników.
To były majaki, to fakt. Skąd tak wysoki poziom agresji? Nie można powiedzieć, że pracownicy fizyczni nie są bardziej skorzy do rozwiązywania problemów przy pomocy siły, jednak taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Wszyscy zdawali sobie sprawę z konsekwencji takiego wybryku, niezależnie jak agresywni i pewni siebie by nie byli. Ale obecnie wszyscy stali się nerwowi, zaczynają wymykać się spod kontroli... A najgorsi są tacy jak Parkers, silni i słabo panujący nad sobą. Łatwo wybuchają, łatwo wplątują w bójkę innych i mogą wyrządzić ogromne szkody.

Kilka oddechów oraz chwila zamyślenia i doktor był w stanie iść. Trauma-Team już tu był, zajmowali się Jakowlewem, który stracił przytomność, jeden z nich zerkał na hindusa, czekając aż ten dojdzie do siebie. Widząc, że ten odzyskał kontakt z rzeczywistością, skinął mu głową i po chwili podszedł do niego, podczas gdy jego koledzy odwozili logistyka na blok zabiegowy, gdzie często pracuje Kamini, na stanowisku chirurga. Wręczył mu waciki do nosa i zapytał o samopoczucie. Doktor wymruczał coś chrapliwym głosem i udał się za medykami, oglądając się na nieruchome ciało Troya.

Przed wyjściem zdążył tylko ściągnąć z wieszaka swój kitel, nie chciał marnować czasu na zakładanie kombinezonu, którego w biurze nie nosił. niska temperatura szybko dała mu się we znaki. Wzdrygał się raz po raz, wciskając dłonie w kieszenie spodni. Lekarze z Jakowlewem skręcili do odpowiedniego pomieszczenia. Dhiraj zdołał zauważyć, zanim zamknęły się drzwi bloku, że było tam nadzwyczaj dużo pacjentów, personel medyczny nie nadążał z pracą.
On udał się dalej, do sali dla "mniej nagłych przypadków", jak to zwykł żartować, nazywanej też salą opatrunkową. Odesłał młodego chłopaka i zaoferował, że sam się sobą zajmie.

Nie czół się źle, przynajmniej nie fizycznie. Oberwał w nos, jednak delikatnie, delikatny krwotok, nic więcej. Procedura jednak kazała mu się przebadać, poza tym jako lekarz musiał mieć pewność, że nie doznał urazów wewnętrznych czaszki. Znalazł wolne łóżko i usiadł na nim, przygotowując medpak do użycia. Tutaj również lekarze biegali od pacjenta do pacjenta, przypadków było więcej niż zwykle. Nie były poważne, ale ich ilość była niepokojąca, jak i zresztą inne statystyki z ostatnich kilku dni. Mimowolnie wracając do wydarzeń sprzed zaledwie kilku minut, rozpatrywał możliwe opcje. Czy mógł uniknąć tego całego zamieszania? Tej bójki? Podłączył urządzenie skanujące i przymknął oczy. Delikatne impulsy przechodziły przez całe jego ciało, następnie, zgodnie z rozkazem doktora skupiły się na głowie i szyi. Po niecałych dwóch minutach potwierdziły się jego domysły- wszystko w porządku. Wyjął z nosa waciki i odczekał chwilę, lecz krew już nie ciekła z uszkodzonych żyłek. Odłożył sprzęt i przetarł oczy, biorąc głęboki wdech.

Gdy rozejrzał się po sali, zauważył Alana McQueen'a, jednego z lekarzy, który dosyć często współpracował z jego żoną. Wydawał się jakiś nieobecny, obojętny wobec całego zamieszania panującego w sali. Usiadł na krześle, jakieś trzy metry od łóżka Dhiraja i, nie zważając na zakaz palenia w pomieszczeniach medycznych, zapalił papierosa. Hindus wstał, z zamiarem porozmawiania z nim i zapędzenia go do dalszej pracy, jednak ten wyciągnął ze specjalnej kieszonki strzykawkę napełnioną w całości jasnożółtą cieczą, podobną kolorystycznie do moczu. Był to jednak środek rozweselający, mocniejszy od pigułek szczęścia i przez to łatwiej było go przedawkować, co mogło się skończyć trwałym uszkodzeniem ośrodkowego układu nerwowego a w przypadku ilości, jaką miał zamiar wstrzyknąć sobie lekarz, szybką i bezbolesną śmiercią.

Mahariszi nie wiedział, czy Alan panuje w pełni nad sobą i czy jest świadomy tego, co chce zrobić, wyglądał nieswojo i jakoś ospale, nawet papierosa ledwo trzymał w ustach. Zrobił pierwszy krok w jego kierunku i zawołał go po imieniu, ten jednak nawet nie drgnął, musiał nie usłyszeć. Zaczął za to podwijać rękaw ręki trzymającej strzykawkę.
Drugi krok i głośne wypowiedzenie nazwiska nadal nie przynosiły rezultatów, Dhiraj przyspieszył. McQueen przełożył strzykawkę do prawej dłoni i zacisnął mocno drugą. Gdy hindus do niego dobiegł, igła niemal dotykała już skóry, na szczęście mocne szarpnięcie psychiatry ponownie ją od niej oddaliło. Chciał spojrzeć Alanowi w oczy, spytać, co się stało, tamten jednak, nadal tępo wpatrzony w miejsce nakłucia, z nadzwyczajnym uporem ciągnął strzykawkę na dół, w stronę nabrzmiałej na przedramieniu żyły. Biorąc pod uwagę upór i brak kontaktu z rzeczywistością diagnosty (bo tym dokładniej zajmował się Alan), hindus uznał że siłowanie się nim nie ma sensu, dłuższy opór może wzbudzić w nim agresję, a podczas szamotaniny to on może oberwać śmiertelną dawką leku. Jedynym względnie bezpiecznym i najmniej ryzykownym, chociaż może nie najprostszym sposobem, było zmniejszenie dawki psychodeliku. Nie było czasu na namysły ani czekanie na pomoc, psychiatra słabł z każdą chwilą, nie otrząsnąwszy się po incydencie z Troy'em. Większość sił skupił na kciuku szaleńca, trzymanym na tłoku strzykawki. Z powodzeniem napierał na niego, wylewając lek na spodnie "przeciwnika", czyniąc go bezużytecznym. Niestety triumf trwał tylko chwilę, po której igła wbiła się w żyłę McQueen'a. Mimo tego, Dhiraj zauważył, że została zaledwie połowa żółtawej cieczy, czyli nieco więcej niż przeciętna dawka. Alan wstrzyknął całość i po chwili, z błogim uśmieszkiem an twarzy, odchylił się na krześle i przymknął oczy.

Psychiatra przetarł czoło z potu i oddychał ciężko.
- Zdecydowanie zbyt wiele wrażeń jak na jedno przedpołudnie...- wymruczał na głos, nieco jeszcze zachrypniętym głosem.
- Dobrze sobie pan poradził, doktorze Mahariszi- odezwał się ochroniarz, który stał w kącie sali i widział całą sytuację. Potem zawiadomił o wszystkim zwierzchnictwo i poprosił o wsparcie.
- Co z nim... Nie wytrzymał napięcia? Mamy ostatnio dużo pracy, może...- zaczął spekulować inny diagnosta, jakiś Brytyjczyk, sądząc po akcencie.
- Nie, to raczej coś osobistego. Podobno podczas ostatniej rozmowy z żoną posprzeczali się o coś- podłapał inny. Dhiraj nie chciał tego słuchać, podszedł do swojego łóżka, zdjął buty i położył się. Czuł się źle, a to dopiero początek dnia. Możliwe, że dadzą mu wolne, jednak to niewiele zmieni, i tak będzie się czuł okropnie. Pobyt tutaj zaczyna być naprawdę uciążliwy. Nie wiedział, jak baza przetrwa tę zimę, wiedział jednak, że to po części on jest odpowiedzialny za zdrowie i komfort psychiczny załogi, i musi zrobić wszystko co w jego mocy, żeby jak najwięcej osób dożyło powrotu na Ziemię.

Gdy ochroniarze zabrali Alana, który całkowicie odpłynął na haju, Mahariszi zmobilizował się do wstania z łóżka. Postanowił najpierw odwiedzić Jakowlewa i dowiedzieć się o jego stan zdrowia, jeśli będzie przytomny podziękuje mu również za uratowanie życia. Następnie, niezależnie od tego, czy go zastanie przytomnego, czy nie, wróci do biura. Może już zaczęli je porządkować i będzie mógł niedługo wrócić do pracy. W końcu, ma dziś wyjątkowo dużo pacjentów...

Felidae 06-10-2010 14:38

- Kuźwa jego mać! – mina Golasa wyrażała skrajne emocje. Wściekłość, zdziwienie i strach mieszały się także w jego głosie. – Skąd się wzięła na Ymirze broń z ostrą amunicją?!
Schmidt gapił się na Anakondę C-20 z niedowierzaniem

- Te bubki z poziomu B niczego dobrowolnie nam nie powiedzą. – odpowiedziała Nicole – Pewnie cały czas ją tu mieli na wypadek buntu czy czegoś podobnego. Wiesz, naprawdę się martwię ostatnimi wypadkami. Nigdy nie było tu tylu przypadków bójek, samobójstw czy morderstw.
Golas tylko wzruszył ramionami.

Dla Sanders broń nie była rozwiązaniem. Nie miała ochoty do nikogo strzelać, nie na tym miała polegać tutaj jej praca. Nie rozumiała bezsilności, bo tak to trzeba było nazwać, systemu bezpieczeństwa stworzonego na tej planecie. Bo przecież do cholery powinni przewidzieć nawet najgorsze scenariusze.
Poza tym broń kojarzyła jej się z dawnym życiem, a pobyt na Ymirze miał ją wyleczyć ze złych wspomnień. Dotychczas ta praca była naprawdę skutecznym balsamem dla duszy. Monotonnym, ale spokojnym.

- Jeśli te palanty myślą, że dając nam spluwy do rąk rozwiążą wszystkie problemy, to grubo się mylą. – dodała po chwili – Nie mam zamiaru bawić się w jakąś pieprzoną strzelaninę do ludzi, którzy potrzebują pomocy, a nie kulki w łeb. Cholera! - ukryła broń w kaburze na pasku – I jeszcze nie wolno nam o tym mówić. Co tu się dzieje?

Schmidt z ponurą miną przytaknął tylko w milczeniu i również schował broń. Mieli przed sobą jeszcze resztę dyżuru do odbębnienia.

Przedpołudnie okazało się równie podłe co i nocka. Interwencje mnożyły się jak bakterie w zgniłym jabłku.
Ledwie zdążyli powrócić do Czujki, a już dostali wezwanie do magazynu C-220, gdzie jakiś człowiek dźgnął kolegę śrubokrętem, ponieważ ten pierwszy nie podał mu odpowiednio szybko jakichś narzędzi. Ochronę wezwał jeden z pracowników magazynu, który ewakuował się do bezpiecznego korytarza. Po raz kolejny więc natknęli się na kałużę krwi. W samym jej środku leżał nieruchomo Edgar Bronstein, elektryk, który ostatnio grzebał u nich przy monitoringu. Młody, ambitny facet, o twarzy wiecznego dziecka. Jego oczy z zamarłym wyrazem zdziwienia wpatrywały się w jakiś punkt na suficie. Nicole mimowolnie podążyła w jego kierunku, ale na suficie nie było niczego niezwykłego.
Dała więc znak Golasowi, żeby rozejrzał się dookoła. Sama sprawdziła dla zasady puls i zabezpieczyła tyły. Wolno i ostrożnie posuwali się naprzód sprawdzając każdy zakątek. Za stosem skrzyń, w mrocznym kącie drugiej hali siedziała skulona, naga postać, mamrocząca coś do siebie. Golas przyłożył palec do ust. Ruszyli z Nicole tak cicho jak się dało.
Siedząca do tej pory spokojnie postać zamilkła i powoli zaczęła obracać głowę,



a z jej ust dobył się charkot i głośny syk, który układał się na kształt mowy jakiegoś szaleńca.
Nicole sięgnęła ręką do pałki. To była kobieta, jedna z ekipy elektryków, znana Nicole tylko z widzenia, cała usmarowana krwią, która szeroko otwartymi, pełnymi szaleństwa oczyma przypatrywała się ochroniarzom, przyczajona i gotowa w każdej chwili skoczyć w ich stronę.

- Spokojnie - powiedziała do niej Nicole zbliżając się do niej ostrożnie – Nie chcemy zrobić ci krzywdy. Potrzebujesz pomocy. Spokojnie.
Kobieta wyszczerzyła zęby.
Jednocześnie Golas odemknął kaburę z pistoletem paraliżującym.
Nagle ciało napastniczki sprężyło się do skoku i z wrzaskiem ruszyło w stronę Sanders.
Golas nie dał jej szans. Strzelił z paralizatora i kobieta wkrótce leżała nieprzytomna tuż koło ich stóp.
Nicole odwróciła się do niego wściekła:

- I po co to było? Poradziłabym sobie…

- Nie będę ryzykował naszego życia dla tych wariatów – Schmidt zdawał się być przekonany o tym co mówi.
Nicole zdawała się przez chwilę walczyć ze sobą, ale w końcu przyznała mu po cichu rację. Wezwała przez WKP pomoc medyczną. Potem zajęli się zabezpieczaniem miejsca zdarzenia.
Kiedy zabrano zwłoki i wyniesiono nieprzytomną napastniczkę Nicole westchnęła głośno.
Co się stało tej kruchej kobiecie, że zamieniła się w szaloną bestię? – myślała.

I niestety nie był koniec problemów. Przez resztę dyżuru biegali od jednego wezwania do drugiego. A to jeden z górników podciął sobie żyły w kwaterze, a to w kantynie wybuchła bójka, a nawet dostali zawiadomienie o znalezionych zwłokach kota brutalnie odartych ze skóry…
Nicole naprawdę miała dosyć. Nikt już nie panował nad tym co działo się na Ymirze.
Czuła się jak Alicja w Krainie Czarów. Ymir A zmienił się nagle w jakąś przechowalnię obłąkanych.
Czy to co wydobywało się z ust tej kobiety-zabójcy było jakimś bełkotem wariatki czy też miało jakiś sen? Musiała się o sprawie dowiedzieć czegoś więcej.
Żmudne wypełnianie raportów zdawało się być najbardziej przyjemnym zdarzeniem tego dnia.

Mimo zmęczenia postanowiła wybrać się do jednej z kantyn na poziomie B, do miejsca gdzie spotykali się bechroniarze. Liczyła na obecność mulatki Mony Greves, jedynej z poziomu B, która wydawała się mieć trochę oleju w głowie. Poza tym kobieta podobała jej się, więc miałaby okazję połączyć przyjemne z pożytecznym.
Wstąpiła na kwaterę i po szybkim prysznicu przebrała się w czyste ubranie. A potem skierowała kroki do windy wybierając B-158.

Ravanesh 06-10-2010 23:01



- To wszystko wymknęło się już spod kontroli – mężczyzna w kombinezonie z oznaczeniami Zarządu wykrzykiwał słowa w gniewie.

Drugi mężczyzna, ubrany w identyczny strój patrzył gdzieś w sufit bez słowa. Jego milczenie działało na pierwszego, jak płachta na byka.

- Nie możesz tego ignorować! – wrzeszczał. – Jeśli te – przez chwilę szukał właściwego słowa – zmiany, będą dokonywały się zgodnie z wyliczeniami to za tydzień w tej bazie nie pozostanie nikt żywy. Po tygodniu doszliśmy do trzydziestu poważnych incydentów. To rośnie! Rośnie lawinowo! Musisz coś z tym zrobić!

Drugi z mężczyzn w końcu oderwał wzrok od bliżej nieokreślonego punktu w przestrzeni.

- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?! – ignorowany członek Zarządu zacisnął dłonie na krawędzi stołu .

- Tak – odpowiedział w końcu zagadywany. – Cały czas. Nie masz dowodów na poparcie hipotezy, że to jest temu winne.

- Nie żartuj sobie ze mnie – wysyczał zdenerwowany. – To wszystko zaczęło się wtedy. Wiesz, co mam na myśli. Nawet głupiec dostrzegłby zbieżność.

- Tylko głupiec doszukiwałby się zbieżności – zripostował „Spokojny”. – Nie sądziłem, że nim jesteś.

- To oczywiste! – „Zdenerwowany” nie odpuszczał. – Poza tym nie zdołasz tego ukrywać w nieskończoność. Ludzie nie są głupi. Widzą, co się wokół nich dzieje. Co masz zamiar zrobić?

- To, co konieczne.

W rękach „Spokojnego” pojawia się Anakonda-20.

- Chyba nie masz zamiaru mnie zabić? – zaśmiał się „Zdenerwowany” siląc się na spokój.

- Nie. – powiedział „Spokojny”

Dwadzieścia pocisków opuściło lufę w mniej niż dwie sekundy. Kombinezon na piersi „Zdenerwowanego” zmienił się w poszarpaną dziurę. Kiedy ciało padało na nieskazitelnie białą podłogę pomieszczenia w którym toczyła się rozmowa, czerwona mgiełka rozpylonej krwi unosiła się jeszcze w powietrzu.

- Chciałem cię jedynie ocalić.

„Spokojny” zmienił magazynek i wezwał ochronę, by zabrała trupa.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172