Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2010, 19:36   #31
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Był wtedy szarawą pustką, gdzieś pomiędzy istnieniem a sennym majakiem.
Przysiągłby, że gdyby tylko nie te prochy, to riposta w stronę Swena poszłaby mu w pięty. Stwierdził, że pierdoli, że woli już znosić swoją paranoję i że stan, do którego się teraz przyprowadził, był po stokroć gorszy niż koszmar jego zwykłego życia. Chyba normalnie brzmiałoby to jak parsknięcie ogarniętego furią wariata, jednak teraz, kiedy ledwie miał jakieś połączenie z zewnątrz, wszystko przybrało po prostu komentarz podszyty ironią. Albo zgrzyt metalu zardzewiałej puszki.
- O czym ty gadasz...? - Radcliffe nie wiedział, że jednym ze składników leku było opium, które zwęziło jego źrenice do małych kropek, a także zwolniło bicie serca, a przez to dostawę tlenu do mózgu. - Gdzie chcesz przeczekać? Nie łapiesz, żeby uciec, to znaczy przebić się przez kordon i kwarantannę? Oni tutaj przyjdą i przeszukają każdy kąt.
Nie mówiąc już o fakcie, że ktoś sprytny może po prostu nacisnąć guzik, a cała sprawa z wirusem zakończy się wybuchem nuklearnym. Miał dziwne wrażenie, że nie byli wcale tak daleko od osiągnięcia takiego rozwiązania – bo kiedy żołnierzom sprawy wymkną się spod kontroli, to zaczną spadać bomby. Może całkiem duże.
I tak nie było czasu.
- Jedźmy na razie dalej – rzucił.

*

- Swen, coście wy tu przyprowadzili, do jasnej...
- Dobrze, że jesteście!
- Prospekt oberwał w biodro od wojska
- Pierdolone skurwysyny!

Magazyn stał w środku lasu. Plan Swena miał jakieś plusy – ostatecznie, gdyby tą ruderę trochę pozmieniać, to może nadałaby się do czegokolwiek. Z niejakim rozbawieniem spoglądał, jak poczynają sobie harleyowcy – niby groźne bandziory, a tak naprawdę takie samo rozkrzyczane stado małp, co tamci z Everett. Szczególnie ten ich niby- szef, który miotał się jak dureń.
Kiedy Jorgensten zdzielił go w głowę, odetchnął.
- Nie, nie mam kajdanek – powiedział po prostu. - Ja tutaj nie z więzienia, a z budki strażniczej. Więc broń mam. I drugą, i trzecią.
Spojrzał Jorgenstenowi w oczy.
- Nie wiem, coście tu planowali z tym waszym szefem, ale chyba wam nie wyszło. Szczególnie ta część z vanem i... Jak mu tam? Trigger? O, cyngiel. Posłuchaj, Swen. Powiedzmy, że ci wierzę, że bywał z niego równy gość.
Rzucił jedną paczkę dziwacznych tabletek w stronę Swena.
- Ale teraz wam się stary trochę wkurwił. I nie wiem, czy nie byłoby lepiej mu przycynglować tak, żeby już nie wstał.
Zamierzał zapalić, ale przyszło mu do głowy, że wyrzygałby się na Swena, Gorana i jeszcze by trochę starczyło, żeby zasyfić ich czyściutkie harleye. Było mu niedobrze i miał wrażenie, że cokolwiek złego przyjdzie, zmiecie go, a on się już nie pozbiera do czasu, gdy proszki przestaną działać.
- Niby to wasz szef. Może mu przejdzie, a może jebło mu na główkę tak, że już nie zdoła przejść. Nie wiesz.
I ja też nie wiem, przyznał się w myślach. Z powodu holocaustu, który ostatnio urządził ludziom w Darrington, prześladowała go myśl, że najlepszym sposobem na pozbycie się problemów jest po prostu zabijać. Tak jak: Twoje dziecko na wycieczce boli noga? Zabić. Bolą cię zęby? Kula. Ktoś cię męczy? Cyngiel. Jakiś cyngiel się wkurwia? Cynglem go. Nie możesz znieść samego siebie? Na co czekasz?
- Daj mu te tabletki teraz. Jak się obudzi, to będzie znośniejszy. Tak jak ja.
Była to poniekąd prawda: Co prawda miotał pomysłem eutanazji na lewo i prawo, a jednak nie dolewał do tego żadnych emocji. Mógłby przerabiać ludzi na mydło z takim samym, monotonnym szumem krwi w uszach, a gdyby wrzaski zabijanych zirytowały go, to wsadziłby sobie w uszy empetrójkę. Albo lufę, żeby się przycynglować.
- Nie umiem naprawiać vana – dalej mówił niemal mechanicznie. - Swen, weź tego swojego tatulka do wozu. Chyba nie będzie aż taki zły, co nie? A z helikopterem to wyczekać trza. Zostaw ten maszynowy, przyda się, jak wojaki przyjadą.
Powoli zmieniał swój własny plan.
- Jak nie odpalimy vana, to trzeba przeładować sprzęt do terenówki! Co wy na to?
- Ładujmy! - krzyknął, zaskoczywszy sam siebie. - Niech cała reszta ruszy dupy i zbierze to, co najważniejsze. Żarcie, broń. Sami wiecie. Swen, ty zakręć się przy tym vanie, może coś uda ci się naprawić. I niech ktoś weźmie się za kaema, jak przyjadą zieloni, strzelać.
Pomógł Swenowi ze skrzynią.
- Jeśli macie miny w tej waszej dziurze, to porozkładajcie – syknął w stronę Swena.
Wyjechanie leżało w interesie Radcliffe'a – właściwie, to zdziwiła go naiwność harleyowca. Gdzie on, do diabła, myślał, że przeczekają epidemię? W górach? W chatce Puchatka? A może w bunkrze, który zostawili specjalnie dla nich? Fakt, góry to góry, mogli się w nich bronić miesiącami, ale wątpił, żeby wojsko zapędzało się tak daleko, żeby kogokolwiek oblężyć. Jak dla niego, im dalej byli od Everett, tym było lepiej. I przeczuwał, że ma rację: Że gdziekolwiek zajdą, tam okaże się, że nie mogą zostać. I tak w kółko, aż w końcu przyjdzie im opuścić kontynent.
Pozostało tylko jedno, dręczące pytanie -
Co, jeśli to szaleństwo dotknęło nie tylko Waszyngtonu? Jeżeli także dotknęło inne, sąsiednie stany, a kwarantanna jest o wiele większa, niż mogli się spodziewać?
Bo przecież bzdurą byłoby zakładać, że wirus nagle objął całe Stany – albo, co gorsze...
Prawda? Prawda?
 
Irrlicht jest offline  
Stary 20-10-2010, 22:19   #32
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Poszło całkiem sprawnie. Jeśli chodziło o wyjazd od czerwonych, to Thomson całkiem był z tego kontent, bo to nic dobrego, zapożyczać się u kogoś mając tam schronienie. Szczepionka szczepionką, ale do licha, nikt nie miał pojęcia czy Marie się uda zrobić choćby to, co wszczepiła im teraz. Ze sprzętem z marketu czasami nie dało zrobić się nawet pieprzonego obiadu bez przypalania go, a podejrzewał, że do szczepionki na coś tak potężnego jak ten wirus, trzeba było znacznie, znacznie więcej.
Śladów ciężkich samochodów i motorów nie dało się praktycznie ukryć, toteż miał nadzieję, że z wiochy zwiną się także inni prócz najbardziej kumatego z nich wszystkich lekarza. Bo tego, że tu byli, to nie wytłumaczą. Odprowadził ich wzrokiem i machnął do Greena, czymś, co mogłoby być wzięte nawet za salut. Nie sądził, że zobaczy go jeszcze kiedykolwiek.

Jazda faktycznie miała w sobie coś relaksującego, chociaż silnik tego cholernego wozu pancernego warczał tak, że nie słyszał własnych myśli. Chyba lepiej, że nie słyszał, bo były paskudne prawie tak samo jak ta pogoda i cała reszta. Przez chwilę tylko gapił się na drogę za nimi, wypatrując jakichś zamaskowanych małpek, co mogły pozeskakiwać z drzew lub wyskoczyć z trawy i krzyczeć "akuku!". Ten, kto myślał, że już ich okrążyli, najwyraźniej był w błędzie. Komunikat wcale nie był fałszywy. Po strzelaninie w Darrington Thomsona to nie dziwiło, stracili przynajmniej dwa wozy, a wątpił, że z tych pozostałych strzelanin wyszli bez strat. Nie było ich tam aż tak dużo.

Schował się w środku wozu, przykrywając karabin i otwór w dachu wojskową plandeką. Nie odzywał się, nie widząc w tym najmniejszej potrzeby, zwłaszcza, że obok siebie miał tylko nieprzytomnego szczyla, kolejnego młodocianego bandytę, którego dwa dni temu z chęcią tylko by dobił. Teraz go olewał, doskonale zdając sobie sprawę, że jeśli sytuacja zacznie tego wymagać, wywali toto na zewnątrz, by nie opóźniało ani nie utrudniało. Ważniejsze były mrożone kurczaki od ciężko rannego członka gangu.
Czy mu się zdawało, czy ten czarnych na niego popatrzył tym swoim dziwnym wzrokiem? Kazali zająć mu się pół-trupem, a ten najwyraźniej nawet się zgodził. Co za świat. Mieszanka, która powinna odstrzelić, słuchała się nawzajem.

Do karabinu sięgnął znowu, gdy z mgły wynurzył się van, kolejny motor i trzech kolesi. Silniki umilkły, a gdy przeleciał helikopter, Thomson zaklął, wciąż pozostając na swoim miejscu. Niebieski kojarzył się wyraźnie z policją, a do tych strzelać nie miał zamiaru. Dobrze, że ten cały Swen miał łeb na karku i pozbył się swojego szefa, któremu nieźle już odbiło gdzieś po drodze. Detektyw do swoich walić zamiaru nie był, wrogiem mogło być wojsko, ale nie gliny. Wyszedł więc z wozu, mimochodem słuchając toczącej się rozmowy. Wiele od siebie dodawać nie miał zamiaru.
- Niezależnie od tego co to za helikopter, musimy się sprężać.

Nie zatrzymując się przy nich podszedł do Marie. W końcu to jej mieli chronić i dogodzić, innej szansy na ochronę przed wirusem David nie widział.
- Będziemy musieli znaleźć jakieś miejsce. Czego potrzebujesz do pracy?
Biochemiczka zastanawiała się tylko chwilę.
- Stałej wilgotności, najlepiej mniejszej niż tutaj. Stałej temperatury i miejsca na laboratorium. Czasu, zwłaszcza czasu, także na przygotowanie wszystkiego. Pomieszczenie musi być sterylne. Namiot to niestety za mało, o pracy pod gołym niebem można zapomnieć.
Thomson wyjął mapę, przyglądając się jej przez chwilę.
- Chyba powinniśmy zaryzykować wyprawę przez Rockport, jedyną miejscowość w tej okolicy, a potem dalej na północny wschód, w góry. Tam daleko nie powinno być już wojska, prócz tych, którzy mogą nas ścigać. Wszystkie drogi stąd na zachód urywają się nagle, może przy jakichś schroniskach, ale zbyt blisko Darrington. Jeśli poszukają po okolicy, to znajdą.
Podszedł z mapą do miejscowych.
- Jeździliście tam dalej? Ta mapa nie jest zbyt dokładna. Będziesz dalej prowadził?
Zerknął na Swena a potem na magazyn.
- Coś jeszcze do wyniesienia?
 
Widz jest offline  
Stary 20-10-2010, 23:44   #33
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
John Green wpatrywał się w Swena z nadzieją, a kiedy ten wstawił się za nim, z twarzy Murzyna wyraźnie ustąpiła część napięcia. Odniósł niewielki sukces tam, gdzie spodziewał się większych trudności. Jedną z zasad negocjacji było uzyskiwanie „tak” od drugiej strony. Im więcej „tak” się słyszało przy stole podczas rozmów, tym mniejszą szansę miało usłyszeć się „nie” na ich końcu.
Green jeszcze nie znal stawki negocjacji, lecz wiedział, że będzie naprawdę spora. Na wagę życia lub śmierci. Czuł to przez swoją ciemnobrązową skórę.

Przez chwilę siedział i po prostu odpoczywał, a myśli kłębiły się w jego głowie, niczym stado niespokojnych ptaków. Zanosiło się na deszcz. To nawet dobrze. Będzie trudniej ich znaleźć. Bo tego, że będą ich ścigać Green był pewien jak diabli. Z powodu Marii.

Maria była pracownicą korporacji, która wyprodukowała śmiercionośny wirus. Mówiła, że pracowała nad szczepionką. John wierzył jej tak, jak sobie podczas negocjacji. Jeśli pracowała nad szczepionką to doskonale wiedziała, czym jest wirus, który teraz odpowiada za ten bałagan. Jeśli był tak zabójczy, jak wszyscy wokół mówią, to kobieta miała na rękach krew setek, jeśli nie tysięcy ludzi. Nie jest łatwo udźwignąć taki ciężar samemu. John Green wiedział, że taka wiedza da mu przewagę w przyszłych rozmowach z lekarką. Na razie postanowił jednak zachować ją dla siebie. Kolejną żelazną zasadą negocjacji i wszelkich rozmów perswazyjnych jest umiejętność „trzymania kart zakrytych”. A John Green był naprawdę dobry w te klocki. Świadczyły o tym jego wcześniejsze osiągnięcia.

W przerwie, kiedy nic się nie działo, Murzyn wyjął pistolet i sprawdził jego pojemność. Sześć kul. Na oko imponujący kaliber. Pewnie pistolet kopał jak diabli. Do tego Swen wręczył murzynowi pudełko z amunicją. Ta ilość pocisków niepokoiła. John nie zamierzał brać udziału w jakiejś wojnie. Nie lubił broni. Nie strzelał nigdy poza strzelnicą, a strzelanie było częścią terapii, której celem miało być przełamanie fobii po postrzałach, jakie otrzymał. A nie jakimś szkoleniem bojowym. Murzyn westchnął i schował broń.

Zaczęli się zbierać do drogi. Szybko. Ale pośpiech był jak najbardziej wskazany w ich sytuacji.

Wyznaczoną przez Swena rolę John przyjął z lekkim skinieniem głowy skierowanym do Swena i Gorana. Wyraz wdzięczności i szacunku. Nie wiedział, czemu po prostu go nie zostawili i nie olali. Ale cieszył się z sukcesu.

Odjechali. Opuścili rezerwat.

Młody Prospect leżał spokojnie, kiedy samochód podskakiwał na nierównej drodze. John obserwował na przemian to rannego, to las za oknem. Wsłuchany w szum silnika rozmyślał, o rodzinie, a co jakiś czas spoglądał na człowieka przy karabinie. Zdawało mu się, że inni wołali na niego David. Ale na razie nie zostali sobie przedstawieni, więc poza spojrzeniami nie szukał kontaktu ze współpasażerem. Murzyn był pewien, że wie, co tamten myśli. Oto czarny pielęgnuje białasa z gangu motocyklowego, który w innych czasach podziurawiłby jego murzyńską dupę przy pierwszej okazji.
Czyżby nie wiedział, że wspólne zagrożenie łączy? Zasada wprowadzona przez armię USA w Wietnamie w ubiegłym stuleciu. Mieszanie żołnierzy o różnym kolorze skóry wydatnie przyczyniło się do zmniejszenia zachowań rasistowskich. John Green nie miał uprzedzeń. Ludzi dzielił na tych, których szanował i tych, którzy byli mu obojętni. Tych ostatnich było, rzecz jasna, o wiele więcej. I była jeszcze rodzina, za którą wskoczyłby w ogień. Jego słabość i siła zarazem. To myśli o bliskich pozwalały Greenowi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy pełzał po podłodze we własnych flakach i gównie. Zacisnął zęby i spojrzał na rannego. Motocyklista drzemał. Tym lepiej.

To, że zjechali z przyzwoitej drogi poczuł, kiedy amortyzatory ledwie wyrabiały na wybojach, a gałęzie przydrożnych drzew ocierały się z przeraźliwym łoskotem po blachach samochodu. Prospect przebudził się z głośnym jękiem, ale John uspokoił go uśmiechem. Ranny znów zapadł w niespokojny i płytki sen. Murzyn uśmiechnął się do swoich myśli. Zastanawiał się, czy dostanie kurtkę członka gangu, jak go chłopaki polubią.

Najwyraźniej dojechali na miejsce, bo samochód najpierw zwolnił, a potem zatrzymał się.

- Nie wychodź – rzucił do Prospecta. – Zobaczę, co się dzieje.

A działo się sporo.

Najwyraźniej Swen nie spotkał się z takim przyjęciem, na jakie liczył. Niedobrze. Ale szybko uporał się z postawnym przywódcą gangu. Lepiej. John zastanawiał się, jak to wpłynie na ich dalsze plany.

Podszedł do Marii, która wyglądała przez okno samochodu obserwując sprzeczkę między motocyklistami.

- Mario – zapytał lekarki John Green stając tuz przy oknie. – Mogę ci zająć chwilkę?

Nic nie opowiedziała, lecz nie zamknęła okna i Murzyn wziął to za potwierdzenie.

- Możesz powiedzieć mi coś więcej na temat tego wirusa? – poprosił.

- Wszystko powiedziałam w rezerwacie. Reszty nie zrozumiesz.

Była chłodna, zdystansowana do Johna i jego pytań. Typ naukowca z laboratorium. Ale zaszczepiła ich. Wydawać by się mogło, że bezinteresownie. Nie mogła być tak zimna, jak udawała.

- Wiesz już coś na temat tego, co mi wstrzyknęli?

Spojrzała na niego na kilka sekund dłużej.

- Jeszcze nie – odpowiedziała, nie mówiąc mu jednak chyba całej prawdy. Przynajmniej tak to odebrał.

- Ale masz jakieś podejrzenia? – Spoglądał prosto w jej oczy.

Za ich plecami motocykliści zaczęli się bić.

Nie odpowiedziała. Zamknęła okno.

- Nie martw się, Mario – powiedział Murzyn głośniej, tak by zdołała go usłyszeć. – Każdy z nas popełnia błędy i za nie płaci. Takie już jest życie.

Musiała się domyśleć, ze nie miał na myśli siebie. Nie była głupia.

Hałas helikoptera Murzyn przyjął z pewną obojętnością. W końcu wojsko i inne siły szukały zbiegów. Śmigłowiec był logiczną kontynuacją działań rozpoznawczych. Zwykłą strategią wcielaną w życie w takich sytuacjach. Pogoda mogła okazać się ich sprzymierzeńcem, jeśli nie zrobią czegoś niemądrego.

Kiedy Swen zawołał go po imieniu John Green ruszył we wskazanym kierunku.

- Jeśli nie uda się naprawić rupiecia – odpowiedział motocykliście – zacznę przeładunek.

- Uważam, że powinniśmy znaleźć silne radio. Tak, byśmy dowiedzieli się jak daleko sięga kwarantanna. Może jakieś schronisko w górach. - zaproponował po chwili.

W duchu liczył na to, że uda mu się skontaktować z kimś znajomym na Wschodni m Wybrzeżu. Kimś, kto zobaczy, co dzieje się z jego rodziną.

Zabrał się do pracy oszczędzając jednak siły. Wszak nie był typem strongmena.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 21-10-2010 o 00:21. Powód: literówki i takie tam - 1 kosmetyka.
Armiel jest offline  
Stary 22-10-2010, 21:13   #34
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Znowu droga przez rozmyty deszczem las i wymagająca skupienia szutrowa droga. Jechali tak jak ustalił David. Najwyraźniej już zdążyli się przyzwyczaić, że kiedy detektyw z Everett wydaje polecenia reszta wykonuje się je bez szemrania.
W samochodzie panowała cisza przerywana jedynie jednostajnym szumem wycieraczek. Zarówno ranny White jak i Nathan pogrążyli się we własnych myślach, pozostawiając Liberty czas na dalsze roztrząsanie sytuacji i ostatnich zmian.
Trochę im się powiększyła grupa. Podobno jak to mówią: "W kupie siła", ale z drugiej strony większą łatwiej było zlokalizować. Z trzeciej strony kilku więcej potrafiących posługiwać się bronią ludzi, w sytuacji otwartej wojny z siłami zbrojnymi Stanów Zjednoczonych, a przecież jak by nie było w takiej właśnie się znajdowali, było sporą pomocą.
Zaśmiała się gorzko w duchu z sytuacji w jakiej wylądowała: Miała zostać profesorem została anarchistką... szaleństwo!
Z kolejnej strony niektórzy mieli znacznie gorzej...
chyba...
Bo może przemiana w martwego trupa nie była taka straszna? Brak świadomości, bytu, zero cierpienia i uczuć i nieśmiertelność.
Taaaak! Pieprzona nieśmiertelność! Pewnie niejeden by się dał za nią pokroić. No to teraz wystarczyło dać się ugryźć... albo wypić z kielicha mszalnego wina. Obraz z Lochsloy stanął jej przed oczami. Tłum ludzi w parodii procesji idących na śmierć...
Odruchowo zacisnęła dłonie na kierownicy. Kątem oka zobaczyła ze Nathan przygląda jej się uważnie. Odetchnęła i rozluźniła mięśnie. Nie chciała denerwować chłopaka bardziej niż było to konieczne. Miał dosyć mrożących krew w żyłach przeżyć ze strony tego co działo się na zewnątrz. Nie powinna dokładać mu własnych lęków.

Dojechali w końcu do magazynu, ktoś jednak dotarł tam pierwszy. Jak się wkrótce okazało szef tutejszego motocyklowego gangu.
W czasie konfrontacji motocyklistów nie wysiadła z samochodu. Nathan także pozostał na miejscu, podobnie jak pasażerowie Land Rovera. Nie wszyscy jednak najwyraźniej potrafili usiedzieć na dupie. Nie wszyscy też mieli cenną właściwość trzymania ozora za zębami.
- Nie martw się, Mario – Murzyn mówił na tyle głośno, że trudno go było nie usłyszeć i w pozostałych, stojących obok samochodach. – Każdy z nas popełnia błędy i za nie płaci. Takie już jest życie.
- Boże, ale palant
- Powiedział Nathan do Liberthy – Powinniśmy go byli zostawić w rezerwacie. Jeśli jest zarażony...
- ...jeśli pojawią się u niego objawy
– Liberty weszła mu w słowo – będziemy mieli potwierdzenie tezy, że wojsko rozprowadza wirusa. Marie powiedziała że przez kilka godzin nie pojawią się żadne oznaki zarażenia.
- W co on się bawi? W jakiegoś pojebanego psychodoktorka?
- Chłopak wyraźnie potrzebował dać upust swoim frustracjom.
Uśmiechnęła się krzywo. Nie skomentowała jego słownictwa. Nie była Dorothy i nie musiała nikogo wychowywać. Miała nadzieję że w najbliższym czasie to się nie zmieni. Po za tym znała moc wentylacyjną dobrego przekleństwa:
- Popatrz na to od innej strony: Mamy wielką, czarną, ochotniczą mysz laboratoryjną.
Co zaś do świrołapa... chyba jakiś bardzo by się nam teraz przydał.
Nathan zamilkł nie miała pojęcia o czym myśli, ale sądząc po tym co działo się w koło raczej nie były to przyjemne myśli. Nastolatek, któremu gwałtownie odebrano dzieciństwo i tak był w lepszej formie niż jego bratanica, która od wydarzeń na łodzi wczorajszego dnia, nie powiedziała nawet jednego słowa. Libby miała spore wątpliwości czy rany jakie powstały na ich psychice byłby w stanie zaleczyć nawet najlepszy na świecie psychiatra.

Widząc że Thompson wyciąga mapę wysiadła z samochodu i podeszła do niego. Przyjrzała się trasie która zaproponował:
- Wygląda na to, że musimy zaryzykować Rockport choć osobiście wolałabym unikać miast... z drugiej strony może trafi się nam tam jakaś czynna stacja benzynowa.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 23-10-2010, 23:13   #35
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiedy poprosił o możliwość poprowadzenia auta aby zająć czymś umysł nie spodziewał się, że będzie transportował same kobiety. Lekarstwo mogło się okazać trucizną.
Limuzyna prowadziła się świetnie, silnik pracował nad wyraz dyskretnie, hałasy z zewnątrz były idealnie wytłumione no i nikt z pasażerów nie miał ochoty na rozmowę. Mógł się skupić na drodze.

Dotarli na miejsce akurat na czas, żeby mógł wyskoczyć z samochodu i pobiec w ustronne miejsce. Miał pełen pęcherz i musiał ulżyć swoim potrzebom. Wrócił po chwili, żeby zobaczyć jak jedne z motocyklistów zagląda pod maskę Vana. To go zaciekawiło, już miał podejść, żeby zobaczyć w czym problem, kiedy od zdania do zdania rozpoczęła się bójka. Ominął ich zgrabnie łukiem dochodząc do wniosku, że lepiej się nie mieszać, skoro chcą to załatwić po swojemu wolna droga. Nigdy nie ingerował w kłopotliwe sytuację dopóki nie miał pewności że sytuacja tego wymaga. W tym przypadku facet z karabinem zaczął świrować a tych dwóch postanowiło go przytemperować i dobrze.

Siadł za kierownicą uszkodzonego samochodu i przekręcił kluczyk. Wszystkie wskaźniki były w porządku, poziom paliwa także, więc problem musiał tkwić w czym innym. Spróbował odpalić, ale w efekcie tego usłyszał tylko zgrzyt. To też była jakaś wskazówka. Poszedł do Hammera i wyciągnął skrzynkę z narzędziami. Założył rękawiczki i stanął przy masce. Miał zadanie do wykonania i właściwie to co działo się wokół niego przestało go momentalnie obchodzić. Gdyby było inaczej, zorientowałby się pewnie, że nikt na niego nie zwracał uwagi i powoli zaczęli wypakowywać bagaż rzucony na pakę.
Sprawdził przewody prowadzące do rozrusznika i szczotkę. Były w porządku. Poważnie zastanawiał się czy nie nawalił sterownik silnika, wtedy niewiele mogliby zrobić.

- Jeśli wylały kondensatory bez wymiennika auto nie pojedzie – mówił sam do siebie. Podrapał się po nosie znacząc go czarna pręgą. Zdecydował, że sprawdzi jeszcze alternator, czy nie zaśniedziały styki i jeśli to nie da efektu wymontuje skrzynkę i sprawdzi czy jego podejrzenia okazały się trafne. Sięgnął ręką w głąb i wymacał to czego szukał. Miał nosa. Ruchome części chodziły opornie więc musiał im trochę pomóc. Zasiadł ponownie za kierownicą i spróbował odpalić. Dopiero teraz zauważył, że część skrzynek jest już przeniesiona. Przekręcił stacyjkę i silnik zagrał jego ulubiona melodię. Dodał lekko gazu. Uśmiechnął się akurat na czas kiedy ot tak po prostu auto zgasło. Tragarze przystanęli wpatrując się mechanika.

- Obawiam się, że bez regeneracji alternatora długo nie pojeździ. Jeśli dacie mi góra dwadzieścia minut powinienem uruchomić to padło na jakiś czas.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 25-10-2010, 20:47   #36
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 11:41 czasu lokalnego.
Rezerwat Indian, Park Narodowy, stan Waszyngton.



WSZYSCY

I znowu, czas. Mogłoby się wydawać, że nie mają go w ogóle, gdy warkot krążącego tam gdzieś we mgle śmigłowca nie chciał umilknąć. Ale, przecież i tak tracili czas na rozmowy, na oglądanie map, w końcu - na unieszkodliwianie tego, który jawnie chciał stanąć przeciwko niesprawiedliwości. Można by nawet rzecz: polec z pieśnią na ustach. Swen i Goran posłali wściekłe, paskudne spojrzenie Radcliffowi, który gówno sobie z niego zrobił.
- Uważaj. Kurwa uważaj... co pierdolisz. Prędzej cię za kutasa do tego drzewa przybije jak strzelę kumplowi w łeb! Świrze...
Daniel oczywiście nie miał ochoty na konstruktywną dyskusję, bo swoje przecież powiedział. Byli dziwaczną zbieraniną, jasne, że byli. Kim innym niby? Indywidualności. Ale nie zwyczajne, nie prości ludzie. Tacy nie przeżywali, nawet nie mieli tyle farta, by zahaczyć o tych, co mieli jaja. Zanim się zdecydowali, Stratton już był przy samochodzie, swoim żywiole, mechanicznym cudzie, który nie miał przed nim zupełnie żadnych tajemnic.
Nazwijmy go geniuszem. Dla przykładu. By pokazać jak społeczną istotą jest człowiek. Bo Mark geniuszem był. Powiedz, że nie, a pierwszy rzucę kamieniem. Tyle, że byle kobieta wpędzała go w stan bliski zawałowi. Mógł poruszyć wszystko co miało koła i silnik, a w tak wielu sprawach był bezbronnym dzieckiem...

Jorgensten podjął decyzję, chyba jednak trochę sugerując się słowami ochroniarza, beznamiętnie patrzącego na całe otoczenie, nieco mętnym, ale czujnym wzrokiem. Cholera wiedziała jak on to robił, ale dostrzegał każde poruszenie. Chyba jako jedyny ponownie zobaczył helikopter, który przeciął niebo nieco na skos od nich. Warkot przez chwilę się przybliżał, by zacząć się oddalać i umilknąć nagle, w serii dziwnych, niewyjaśnionych dźwięków prawdopodobnie zbyt mocnego lądowania. Ale może tylko mu się zdawało? Harley, którym dość niezdarnie odjeżdżali ci dwaj od vana, robił zbyt dużo hałasu, zanim zniknął we mgle, wjeżdżając na drogę i pędząc ku Darrington. Krzyżyk im na drogę.

Jak już wspomniano, Jorgensten podjął decyzję. Razem z niezbyt rozmownym Goranem zaciągnęli starego do magazynu, zostawiając mu w nagrodę kartkę z kilkoma szybko skreślonymi słowami. Och, tak, bardzo cię lubimy, ale zupełnie ci odwaliło i wolimy się trzymać z daleka. Nara. Nieważne co tak na prawdę tam było, przecież jasne jak słońce, że odczyta to właśnie tak. Ale do miasta była daleko. Może ochłonie? Może pojedzie w odpowiednią stronę.
Zatankowali wozy do pełna i już nawet prawie przerzucali sprzęt, gdy bohater chwili odpalił vana. Ot, przekręcił kluczyk i voilla, można jechać. Jeszcze tylko kilka poprawek, jeszcze jakiś szczegół.
- Z setkę kilometrów przejedzie, potem na złom.
Obecnie nie trzeba było więcej. Myśleli krótkoterminowo. Odjechać stąd, przeć naprzód.
Tutejsi znali skróty, w końcu byli u siebie.
Konwój ruszył w dalszą drogę. Stratton tym razem mógł zasiąść za kółkiem sam, prowadząc naprawionego vana. Marie z czarną terenówką radziła sobie wystarczająco dobrze.


WSZYSCY

[MEDIA]https://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/Cena4.mp3[/MEDIA]

Mike uciekał. Ubranie już dawno przykleiło mu się do ciała, co do ostatniego skrawka pokrytego śmierdzącym potem. Puchowa kurtka pocięta była przez niezliczone ilości gałęzi mijanych po drodze. Nie obchodziły go zadrapania, nie obchodziły go kolejne potknięcia i upadki, których z każdą chwilą, każdym ciężkim oddechem zaliczał coraz więcej.
Wobec grozy, która była za nim, to wszystko było absolutnie niczym.
Nie miał pojęcia jak długo już to trwało. Dostrzegł ich zaraz za schroniskiem, gdy wyłazili spod ziemi. A przecież tak dobrze znał te tereny! Jasne, były tu jakieś stacje uzdatniania wody, ale do jasnej cholery skąd wzięli się w nich ludzie?! Teraz już niezbyt ludzcy, przekonał się na własne oczy. Z całej wycieczki żył już tylko on, a to dzięki treningom. Coroczny maraton, zawsze chciał go wygrać. Nigdy nie sądził, że dobrze ukształtowane mięśnie będą ratować mu życie.
Obejrzał się jeszcze raz. Byli powolni, tak nawet śmiesznie powolni. A mimo to, nie mógł ich zgubić. Blade, zakrwawione, wykrzywione w jakimś niesamowicie przerażającym grymasie twarze i cichy pomruk, podążający za nim już od wielu kilometrów. Byli niezmordowani, oszukując swoje powykręcane, zmaltretowane ciała.
Co znajdowało się w tej pieprzonej stacji?!
Niektórzy mieli znaczki parasolek na podartych ubraniach. Umbrella prześladowała ludzi w każdy sposób, ale to była już przesada. Czuł jak biło mu serce. Nie był już najmłodszy. Krew szumiała w uszach i bardziej zobaczył niż usłyszał przelatujący mu nad głową helikopter. Nisko, bardzo nisko. Popędził w jego stronę...


WSZYSCY

Goran helikopter dojrzał jako pierwszy. Uniósł dłoń.
-Staać!
Pewnym było, że maszyna nie stanowiła już żadnego zagrożenia. Nigdzie już też nie mogła polecieć, leżąc bokiem, połamanymi płatami śmigła w ich kierunku. Blokowała cały przejazd przez wąską drogę, dymiąc i iskrząc ze zniszczonej elektroniki. Faktycznie był to policyjny śmigłowiec, niebieski kolor i napis na boku nie pozostawiały wątpliwości, tak jak to, że pilot nie żył, rozsmarowany o przednią szybę i leżący w karkołomnej pozycji. Krew była wszędzie.
Tyle, że nie był sam. Jakaś zakrwawiona ręka pojawiła się w miejscu wyrwanych przez katastrofę drzwi, niemym gestem błagając o pomoc. Warkot motorów był przecież potężny, nie dało się go przeoczyć.
Ten sam warkot motorów okazał się też pułapką samą w sobie.

Z lasu najpierw wypadł zdyszany mężczyzna, dopadając do Swena zanim ten w ogóle zdążył się zorientować co się dzieje, zapatrzony na blokujący przejazd helikopter. Złapał go za ramię, odrzucony dopiero ułamek sekundy później.
- Pomocy! Błagam! Są tuż za mną!
Nie słyszeli jak nadchodzą.
- Błagam!
Nie słyszeli jak dopominają się o jedzenie.
- Pomóżcie!
Nie słyszeli jak nadchodzą ofiary wirusa.

Nie zdążyli sięgnąć po broń, gdy wybiegli. Groteska poruszania się, chód połączony z biegiem bez użycia choćby jednego mięśnia, z poruszeniem jak najmniejszą ilością stawów.
Bez użycia mózgu.
Byli szybcy, mimo wszystko. Wolniejsi od ludzi, ba, znacznie wolniejsi. Ale nie odczuwali zmęczenia, nie znali lęku. Thomson wyskoczył pierwszy, odbezpieczając ciężkie działko na Humvee. Ale to Goran i Swen pierwsi strzelili, wystarczyło przecież, że sięgnęli do kabur. Krótka broń rzygnęła ogniem, wypluwając z siebie ołowiane kulki. Potem basem zagrał ciężki karabin, gdy detektyw wcisnął spust i już nie puszczał.
I jeszcze, krzyk Marie, próbujący przebić wszystkie inne, przecież jakże potężne, odgłosy.
- Celujcie w głowy! Inaczej nie można ich zabić!
Myliła się, to oczywiste, że było można. Tyle, że nie było to łatwe.

Dwaj harleyowcy zorientowali się w tym szybko, chociaż nie bez przeżerającego na wylot strachu. Oni widzieli te chodzące maszkary po raz pierwszy, poznali siłę tego, przed czym uciekali. Strzelali, oczywiście, że strzelali. Dzierżąc w drżących dłoniach broń czuli tylko odrzut po każdej wyplutej łusce. Trafiony w mózg padał i już się nie podnosił.
Ale tamci byli już blisko.
A każdy pocisk w ich serca, szyje, brzuchy czy kończyny nie powodował żadnej prawie reakcji. Czasem ich spowalniali. Czasem.
Gdyby nie ciężki kaliber Thomsona to oni byliby pierwszymi ofiarami. Ciężkie kule pokazały jednak, że zabicie tego czegoś możliwe jest też w inny sposób. Poprzez całkowite unicestwienie. Gdy żaden mięsień i żadne ścięgno nie potrafiło już pracować, zarażony wróg padał, miotając się w bezsilnej żądzy.
Miał tylko jedną nogę?
Tylko jedną rękę?
Nie szkodzi. Wtedy zbliżał się po prostu wolniej.

Ci w samochodach uderzenie poczuli ledwie kilka chwil później. Trupioblade twarze uderzyły w szyby, zakrwawione ciała zaczęły okładać karoserię, próbując dostać się do ciepłego mięsa wewnątrz. Jak konserwy, a tylko dwie z nich były zbrojone. Humvee prawie nie poczuło, gdy nie znające bólu pięści uderzyły, nie czyniąc większej szkody. Nawet czarny Land Rover zniósł to dobrze, gdy pancerna stal tylko zadudniła, odbijając wszystkie ciosy.
Ale przecież w ich małym konwoju były tylko dwa takie samochody.
Stratton poczuł kołysanie vana, a potem szyba od strony pasażera rozprysła się na kawałki, wpuszczając do środka bladą rękę. Brudne paluchy próbowały chwytać jak najdalej, a przed maską już pojawiali się kolejni, niezdarnie wdrapując się na samochód.
White zdążył tylko wrzasnąć, gdy jednocześnie z dźwiękiem rozbijanej szyby poczuł na ramionach zimne łapy. Chwyciły go i pociągnęły, wyciągając z Hummera zupełnie bez trudu. Jakieś zęby zagłębiły się w jego szyi, ciepłej, toczącej krew, która trysnęła z rozerwanej tętnicy. Ciało jeszcze walczyło, do ogarniętego paniką umysłu jeszcze nie dotarło co się stało. To inni już wiedzieli. I nawet kolejna seria Thomsona, która strąciła tego, który chciwie spijał bordowy płyn, nie zmieniała już nic. On już nie walczył o życie.
W przeciwieństwie do reszty.
Nathan zasłonił się ramieniem, w prymitywnym ludzkim odruchu. Ale to nic nie dawało. W całkowitej panice wymacał spust i strzelba huknęła, ogłuszając i jego i Liberty, siedzącą tak blisko! Kawałki kości, ciała i krople krwi bryznęły na tapicerkę samochodu, gdy gruby śrut niemal pozbawił głowy jednego z tych, którzy wsadzili ją do środka.

Było ich kilkunastu, a pojawili się niemalże znikąd. I nadchodzili następni.


A wcale nie był to koniec złych wieści.
**Do wszystkich jednostek. Nawiązany kontakt dźwiękowy z uciekinierami. Kierować się w stronę rac. **
Tylko ci w Humvee mogli słyszeć ten komunikat. Wszyscy jednak zauważyli czerwone race, wystrzeliwane gdzieś za nimi, z kierunku, z którego przybyli.
 
Sekal jest offline  
Stary 27-10-2010, 14:02   #37
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
John Green znów siedział w humvee obok Procpecta. Znów spoglądał na chłopaka, którego stan nie zmienił się od czasu opuszczenia rezerwatu i co jakiś czas zerkał na kierowcę i jego kompana. Obaj sprawiali wrażenie niezbyt szczęśliwych z ich obecności. Nie odzywali się. Ale ukradkowe spojrzenia, jakie od czasu do czasu kierowali w stronę Murzyna dawały mu wiele do myślenia.

Na studiach John nauczył się poznawać charaktery obserwując mowę ciała danego człowieka. Potem podszlifował swoje umiejętności podczas wielu rozmów biznesowych. Był w tym dobry. Koledzy z pracy Johna mówili o nim niechętnie, że jest szczwanym skurwielem, który zawsze osiąga swój cel.
Gówno wiedzieli. Nie zawsze! Gdyby tak było Andy Selen z Oklahomy nie nafaszerowałby go ołowiem, jak gospodynie domowe faszerują indyka na święta. John Green był tylko człowiekiem, nie jakimś skanerem charakterów, lecz krótka obserwacja tej dwójki wiele mu powiedziała o przymusowych kompanach.

Kierowca był spięty. Niby wyglądał na skoncentrowanego na drodze. Niby sprawiał wrażenie panującego nad sytuacją. Lecz Green słyszał, co ten wcześniej wygadywał do motocyklistów, widział, jak palce białasa bębnią po kierownicy wystukując rytm, który tamten najpewniej słyszał w głowie. Tak. Kierowca zbliżał się do załamania nerwowego lub przekroczył tą granicę już dawno temu. Dodatkowo w oczach kierowcy humvee czaiło się coś mrocznego. Coś, co lepiej by było, gdyby nigdy nie wypełzło na zewnątrz. Dla ich dobra i dla dobra samego kierowcy. Zdecydowanie typek „za kółkiem” nie był osobą wzbudzającą zaufanie Johna.

Jego towarzysz, ten cały Dawid był, w ocenie Greena, ulepiony z zupełnie innej gliny. Zimny, opanowany, pod maską spokoju skrywający jednak wewnętrzny niepokój. Facet zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy, grając przed samym sobą rolę twardziela. To zasada samospełniającego się proroctwa. Myślisz, ze jesteś twardym gościem i stajesz się twardym gościem. Myślisz, ze jesteś miękki i takim się staniesz.
Spojrzenia „żołnierza” i Murzyna znów spotkały się na sekundę i Green pozdrowił gestem Dawida przywołując na twarz uśmiech aprobaty. Dawid bał się, lecz panował nad tym uczuciem. A zimna krew to było to, co John Green potrafił docenić. Zdecydowanie z tej dwójki Dawid wzbudzał w Murzynie pozytywniejsze odczucia. Gdzieś, z jego spojrzenia, z jego mimiki twarzy, z jego sposobu bycia, emanowała na zewnątrz pewna praworządność, wola walki i coś jeszcze, coś, czego John nie potrafił zinterpretować. Smutek, strach, brak nadziei? Możliwe.
Murzyn zaczynał lubić swojego przymusowego i milczącego towarzysza jazdy. Nie odzywał się jednak pierwszy. Był „nowy” w tej grupie. Doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia podziału na grupy. „My” i „oni”. Na razie nie było szansy, by Dawid czy reszta jego kompanów, myśleli o Johnie jako o „swoim”. Sprawę komplikowała pieprzona szczepionka. Cholernie komplikowała. John zdawał sobie sprawę, że dla reszty uciekinierów jest nikim więcej, jak potencjalnym zagrożeniem. Musiał pogodzić się z zimną logiką tego założenia. Nie miał wyjścia.

* * *

Humvee jechał pokonując kolejne odcinki drogi, a John Green nadal nie wiedział, dokąd tak naprawdę jadą. Postanowił, że na najbliższym postoju rozmówi się z Marie lub kimś, kto wyda mu się „szefem” tej grupy zbiegów. Zawsze jest ktoś taki. To podstawowy ryt społeczny człowieka. Kiedy tworzy on grupę zawsze pojawia się w niej lider.

Samochód zaczął zwalniać.

- „Dojechali? Już?” – pomyślał zdziwiony John.

To wydarzyło się tak szybko, że nawet nie zdążył za bardzo zorientować się w przebiegu akcji. Jakby stał z boku i nie mógł niczego zrobić. Ale ten paraliż woli i świadomości udzielił się chyba nie tylko Greenowi, bowiem reszta też podjęła się swych działań po krótkiej chwili oszołomienia. Wystarczająco jednak długiej chwili, by przeciwnicy opadli ich, niczym sfora wściekłych psów dopada zająca.

- Słodki Jezu! – wykrzyknął John Green głośno, nie panując nad nerwami.

Widok wstrząsnął Murzynem na tyle, że ten uzewnętrznił swoje uczucia. Podobnie jak wtedy, gdy żołnierze mierzyli do niego z broni. Bał się o rodzinę i bał się broni! To były dwie słabości Murzyna. Aż do teraz! Teraz bowiem poznał trzecie źródło strachu i przerażenia.

Ci .... ci ... ludzie? Ni! Na pewno nie ludzie! Zarażeni!

Dawid otworzył klapę w humvee i otworzył ogień do .... Zombie!

Cholerni zarażeni wyglądali, jak zombie z durnych filmów, których tak bardzo bali się koledzy Johna z collegu! Jak on się wtedy z nich śmiał! Teraz jednak Murzynowi nie było do śmiechu.

Zarażeni obskoczyli ich samochód. Pięści waliły w blachy! Dziwaczny bełkot wydobywał się z okrwawionych i oślinionych ust.
John wiedział już, jaki strach czaił się w głębi oczu Dawida i Daniela. Wiedział już, dlaczego Maria nie chciała mu powiedzieć wszystkiego. Zimna gula strachu urosła w jednej chwili w żołądku Murzyna.

Szczepionka! Jeśli w niej był wirus, który powodował, że ludzie stają się tym CZYMŚ, to ....

Do Johna dotarła teraz cała groza jego położenia.... Jak bardzo ma przesrane.

Strach kopnął go prosto w jaja.

Przez chwilę Murzyn mógł jedynie przypatrywać się rozpaczliwej walce, której podjęła się reszta zaatakowanych ludzi. Na szczęście John potrafił doskonale panować nad swoimi emocjami. Zamknął na sekundę oczy, a kiedy je otworzył, strachu już w nich nie było. Była wola przetrwania. Była wola zemsty. Była zimna determinacja. Był ... opanowany negocjator i pokerzysta. Jakby ktoś nałożył nieruchomą maskę na spoconą, czarną twarz.

John ocenił sytuację ponownie.

Najpierw planował wciągnąć uciekiniera z lasu do ich samochodu, lecz humvee zamykał kolumnę i w zasadzie na wąskiej drodze nie był w stanie jechać dalej. Mogli więc jedynie czekać na to co zrobi reszta lub wrzucić wsteczny i uciec.

Kusząca myśl.

Wyjście z wozu i pobiegnięcie do motorów było samobójstwem i głupotą. A John Green nie był głupcem. Ci z przodu muszą sobie jakoś poradzić sami. W sytuacji, w jakiej się znaleźli nie był w stanie pomóc im inaczej, niż miał zamiar.

Z lasu wybiegali kolejni .... zombie. Co było ich celem John Green zrozumiał, kiedy zobaczył jak zainfekowani wyciągają z wozu i zagryzają człowieka, którego indiański lekarz opatrywał, gdy Swen i Goran przynieśli mu Prospecta.
Murzyn nie miał zamiaru tak skończyć.
Widok rozrywanego zębami gardła o mało nie doprowadził Greena do torsji, jednak Murzyn wciągnął oddech i wyszarpnął pistolet podarowany mu przez Swena.

- Dawid! – wykrzyknął być może niepotrzebnie w stronę strzelca. – Wal do tych wychodzących z lasu! Spróbuj nie dopuścić ich do innych samochodów!

Liczył na to, że ludzie w samochodach obronią się przed tymi, którzy już atakowali konwój. A jeśli kolejne zombie zostaną tym razem powstrzymane nim dobrną do unieruchomionych aut, to może uda im wszystkim wyrwać się z opresji. O ile ci z przodu zrobią coś z przeszkodą tarasującą trasę!

Radio zagadało niespodziewanie.

Do wszystkich jednostek. Nawiązany kontakt dźwiękowy z uciekinierami. Kierować się w stronę rac

- Będziemy mieli towarzystwo! – wykrzyknął jeszcze głośniej John, tak by usłyszał go Dawid. – Wojsko!

Te, być może zbędne ostrzeżenie, miało dla Johna skutek porównywalny z dawką kofeiny. Pozwalało otrząsnąć się z szoku.

John Green szybko rzucił okiem po wnętrzu humvee licząc na to, że znajdzie jakieś urządzenie pozwalające mu ostrzec tych z przodu o zbliżającym się kolejnym problemie, jednak to był wojskowy samochód i nie znalazł niczego. Liczył jednak na to, że Dawid przekaże alert dalej. Jako jedyny był na zewnątrz i mógł krzyczeć, o ile ktoś w ogóle usłyszałby jego wrzaski, w panującym na zewnątrz szaleństwie.

Teraz Johnowi pozostało tylko jedno. Odbezpieczył wyjęty kilka sekund wcześniej pistolet i zmuszając sam siebie był gotów do jego użycia. Miał zamiar odstrzelić każdego zainfekowanego, który zacznie się wspinać w stronę Dawida lub zagrozi ludziom w humvee.

John nie dałby rady zapewne strzelić do człowieka. Wiedział, jak bardzo dużo bólu i cierpienia niesie z sobą pocisk wbijający się w ciało. Jednak zainfekowani ...

To było coś innego. John Green na własne oczy widział jednego, który chybotał się i szedł dalej, mimo, że nie miał jednej ręki, a z kikuta lała się gęsta krew. Ujrzał innego zarażonego, który pełzł po ziemi pozbawiony nóg i jeszcze innego, którego koszula na piersi zmieniła się w czerwoną miazgę, a ten biegł sztywno w stronę wozów, nim któryś z obrońców nie trafił go w głowę, rozpylając kości i zawartość czaszki w karminowym rozbryzgu...

Szaleństwo!

John Green wciągnął głęboko powietrze w płuca i przygotował się do obrony ....

Nie miał innego wyjścia.
 
Armiel jest offline  
Stary 27-10-2010, 20:38   #38
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 27-10-2010 o 20:47.
Irrlicht jest offline  
Stary 28-10-2010, 21:47   #39
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przez chwile zwątpił czy dobrze ocenił czas jaki potrzebuje aby uruchomić tego gruchota. Mimo wszystko szybko dobrał się do alternatora, wymontował i zaczął czyścić. Działał metodycznie, jak to miał w zwyczaju. Usiadł po turecku i przetarł papierem ściernym zaśniedziałe fragmenty. Zdmuchnął brud i opiłki metalu, obejrzał jeszcze raz dokładnie z każdej strony i zadowolony z efektu zabrał się za montaż. Poświęcenie się temu zadaniu miała kilka niewątpliwych plusów. Mógł choć na chwilę zapomnieć, oderwać się od rzeczywistości. Nie musiał z nikim gadać. Miał cel i wszelkie możliwości aby go zrealizować. Teraz liczyła się tylko naprawa tego samochodu. No może naprawa to zbyt wielkie słowo, to co był w stanie zrobić to prowizorka. Auto było zaniedbane i zajechane, wszystkie płyny ustrojowe jakie są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania tego cudu techniki jakim jest silnik, były na wykończeniu. Poziom oleju wołał o pomstę do nieba, płyn hamulcowy od wieków nie wymieniany, płyn chłodzący, sprawdził, to woda. Gdyby tylko miał kilka godzin, doprowadziłby pojazd do stanu używalności. W tych okolicznościach jeśli dojedzie do granicy stanu to będzie cud. Wynalazł jeszcze końcówkę oleju silnikowego gdzieś w stercie bagaży i uzupełnił ewidentny jego brak. To cud że właściciel nie zatarł jeszcze silnika. Skończył.

Stan wnętrza idealnie dostosowywał się do ogólnej kondycji samochodu. Smród papierosów, dziury w tapicerce, brud i wszechobecny kurz. Zwieńczeniem wszystkiego i jakby podsumowaniem albo może jakąś antycypacją tego co się z samochodem stanie była wisząca na lusterku plastikowa trupia czaszka. No pięknie. Przepakował swoje rzeczy na przednie siedzenie. Odpalił silnik i był gotowy do drogi. Mimo warunków cieszył się, że nie będzie miał towarzystwa.

Nie jechali zbyt szybko, warunki na to nie pozwalały. Mark miał czas żeby się poważnie zastanowić nad tym co dalej. Obiecał pomóc Marie, to niezaprzeczalne, uzyskał to czego oczekiwał, szczepionkę, ale... . No właśnie, ale co dalej? Dokąd zmierzali, jaki był plan, nie dawało mu to spokoju, może trochę mniej niż obecność wokoło tylu kobiet, ale tą fobię odganiał od siebie jak złe duchy. Błoga bezmyślność łatwiej przychodziła w towarzystwie muzyku. Sięgnął do schowka, wszystkie stacje radiowe zamilkły, więc pozostało mu mieć nadzieje że właściciel tego padła będzie miał przynajmniej jakieś płyty. Wymacał plastikowy krążek i wsunął do odtwarzacza.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=D5Hv0tsvpyU&translated=1[/media]
- Co to jest? – wyłączył tak szybko jak był w stanie. Gust muzyczny miał zróżnicowany, ale czegoś takiego nie mógł przełknąć. Pogrzebał jeszcze raz w schowku ale nie znalazł nic więcej.
-Cholera – burknął pod nosem.

Droga była zatarasowana przez wrak policyjnego helikoptera. Kiedy motocykle zrobiły nawrót i zaparkowały on już stał za czarnym Land Roverem. Połamane śmigła i powyginane blachy sterczały w poprzek drogi. Na szybie kokpitu mnóstwo krwi, ale dało się dostrzec kogoś żyjącego wewnątrz kabiny pilota. Jakaś, jakaś kobieta próbowała przebić się, wydostać na zewnątrz. Nerwy wzięły górę, pierwszy odruch to wiać, ale został z ręką wyciągniętą ku drzwiom. Ta kobieta wewnątrz krzyczała, wlepiając swój nienawistny wzrok akurat w niego jakby to on był winny całej sytuacji. Chciał się zapaść pod ziemię. Z lasu ktoś wybiegł. Przez chwilę pomyślał o zasadzce, idiotyczny pomysł. Po chwili okazało się, że aż tak bardzo się nie mylił, byli w matni.

Opadli ich jak szarańcza, bezwolne szkaradne postaci istniejące tylko w jednym celu, aby zabijać i pożerać. W pierwszym odruchu nie był w stanie nic zrobić, zresztą nie on był najbardziej narażony. Strzały otrzeźwiły go na tyle aby świadomie obserwować. To było potworne, to jak wyglądały i jak się poruszały. Motocykliści pierwsi przyjęli impet ataku ledwo sobie z nim radząc potem, z dachu humvee rozległ się koncert. Nie na tyle skuteczny aby Mark mógł czuć się bezpieczny. Dopadły do jego wozy, przez przednią szybę widział wyraźnie obłąkańcze oblicza bezmyślnych bestii. Nie rozumiał, ale też nie musiał, jeszcze chwila i dowie się wprost jak to jest być rozszarpywanym na strzępy. Bał się to mało powiedziane, był kurewsko przerażony, wbił się w fotel próbując jak najdalej odsunąć się od zombie wdrapującego się na maskę. Inny dopadł do szyby zostawiając na niej ślad rozmazanej, gęstej plwociny. Trzask pękającego szkła, jego odłamki i ręka brudna i zakrwawiona szarpała go za kurtkę. Od strony kierowcy jeden z nich próbował bezpośrednio i skutecznie dobrać się do Marka. Ten odsunął się z obrzydzeniem wymachując rękoma tak jakby nie chciał dotknąć intruza a jednocześnie oderwać od siebie jego zaciśnięte palce. Wymacał strzelbę, świadomie lub nie odbezpieczył broń i walnął pociągając za oba cyngle. Huk i ciało poszybowało parę metrów dalej z krwawą miazgą zamiast głowy. Drgało konwulsyjnie nieruchomiejąc po chwili, ale tego już Strattonowi nie było dane ujrzeć. Odrzucił strzelbę i odpalił silnik. Ruszył gwałtownie do przodu i zahamował równie energicznie. Pomogło, ten na przedzie poleciał na plecy a drugi przy oknie odpadł od auta. Zbliżały się kolejne, więc wycofał się na tyle na ile miał przestrzeni za sobą i powtórzył manewr, tym razem pod kołami znalazły się dwa ciała miażdżone jego ciężarem. Wyglądało, że na moment opanował sytuację. Akurat w tym momencie, kiedy dwaj motocykliści i ten obcy próbowali ratować kobietę z helikoptera. Co mógł zrobić, jak pomóc, chyba nie było możliwości. Jeśli wysiądzie to go dopadną z drugiej strony samochód mógł być dla niego pułapką, co robić? Gorączkowo myślał jak wybrnąć z sytuacji, przypatrywał się jednocześnie ładował naboje do lufy i kilka do kieszeni. Zrobione. Właściwie stracił poczucie kontroli już w trakcie manewrów samochodem. Działał odruchowo, wiedział, że musi im pomóc, taki impuls, można powiedzieć ludzki odruch.

- Do vana - wrzeszczał podbiegając do grupy ratującej kobietę – szybciej , idą następne

Wycelował i tym razem jednym strzałem powalił nadbiegającego żywego trupa. Źrenice musiał mieć jak po morfinie, adrenalina buzował we krwi, nie miał czasu nawet żeby zwątpić. Dopiero jak ujrzał tą kobietę, to jak się obłąkańczo w niego wpatrywała, kto wie czy krew na jej twarzy i rękach była tam przypadkowo. Zawahał się i stracił impet. Nogi trzęsły się jak galareta, ledwo mógł utrzymać broń, ale pozostał na posterunku cofając się wraz z innymi.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 30-10-2010 o 14:24. Powód: bez dymu;)
Hesus jest offline  
Stary 29-10-2010, 23:16   #40
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Każda chwila zwłoki wydawała się niepotrzebnym traceniem czasu. Po co był im kolejny pojazd? Do tego podobno rupieć, który długo nie pociągnie. Liberty myślała swoje, ale postanowiła się nie odzywać.
Choć może szkoda, bo potem mogłaby powiedzieć tak bardzo kobiece i tak kojąco działające na psychikę: „A nie mówiłam...”
Siedziała cicho bezwiednie przesuwając wzrok po kręcących się wokół magazynu mężczyznach. Wchodzili, wychodzili, coś wyjęli, kogoś wsadzili. Potem w końcu ruszyli w dalsza drogę. Jadący teraz przed nią van ograniczał kojący widok Land Rovera z przodu. Każda bariera oddzielająca ją od siostry i siostrzeńców wbijała się w jej serce niczym ostre sztylety. By nie myśleć o tym, ani o szaleństwie zaczęła powtarzać w głowie dziecięcą wyliczankę, której nauczyła się od Dorothy:

Przez tropiki, przez pustynię
Toczył zając wielką dynię.
Toczył, toczył dynie w dół,
Pękła dynia mu na pół!


Proste słowa. Proste rymy. Rytm, który koił nerwy i uspokajał. Dziecięca mantra.

Pestki z niej się wysypały,
Więc je zbierał przez dzień cały.
Raz, dwa, trzy! Ile pestek zbierzesz Ty!?


Zbyt pogrążona w myślach dopiero po chwili zauważyła że pojazdy przed nią zwalniają. Mimo wszystko ciało zareagowało odruchowo. Wciśnięta w pedał noga zatrzymała Hummera prawie w miejscu. Przypięty pasami Nathan nie odczuł tego mocno, ale półleżący na tylnym siedzeniu White zaklął cicho. Jego niedawno pozszywane szwy z pewnością nie znosiły tego lekko.
- Przepraszam – powiedziała Liby patrząc na niego przepraszająco w lusterku.
- To ten helikopter co nas ścigał... - powiedział Fermick wpatrując się w tarasujący im drogę, rozwalony śmigłowiec.
- Ciekawe czemu spadł... – Liby nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Wybiegający nagle z lasu mężczyzna, a właściwie ścigające go stwory dosłownie odebrały jej mowę. Już ich przecież widziała: na lotnisku i potem w tej ześwirowanej, ogarniętej pseudoreligijnym szałem osadzie, a mimo to widok podobnie jak wtedy wywoływał panikę i mdłości.
Boże! Wcześniej nie wydawało jej się ze są tacy szybcy. Zanim trzęsącymi się rękoma zdołała ponownie uruchomić silnik dopadli ich wybijając okna. Krzyk wielką kula narastał w jej gardle, ale gdy zawirusowani wyszarpali przez rozbite tylne okno reportera zdołała tylko jęknąć.
Chyba piszczała w przypływie paniki. Nie to niemożliwe! Paralityczna ręka wyciągnęła się po Nathana. Mimo widocznej w oczach paniki strzelił! Cholera miały jeszcze we łbie zbyt dużo krwi i mózgu. Poczuła, ze jeśli zaraz nie zacznie działać po prostu się porzyga: na przednią szybę, na siebie, na kierownicę:
- Zabierz moją broń! – Głoś wyższy o kilka oktaw drżał się niczym osika na wietrze.
Strzelaj do wszystkiego co się zbliża – dodała niepotrzebnie bo chłopak już celował do kolejnego napastnika, który zajął miejsce bezgłowego poprzednika zdeptanego w podłoże.
Szli po trupach po swoje ofiary.

Zobaczyła jak ten idiota z vana wyskakuje z samochodu i biegnie do motocyklistów. Nie zastanawiała się wiele. Wykręciła kierownicą i wciskając gaz ominęła ciężarówkę, wpadając prosto na kolejnych nadciągających zombie. Skoczyli na maskę. Złapali się z boku. Przyśpieszyła a potem zahamowała gwałtownie. Część odpadła i potoczyła się do przodu. Seria z karabinu Daniela odstrzeliła jednego trzymającego się zbitej szyby ręką. Reszta odpadła, ale nadziana na szkło kończyna powiewała z boku Hummera niczym trofeum łowców głów.
Liberty znowu przyśpieszyła mijając ciężarówkę i podążając za taranującą już ogon helikoptera czarną furgonetką. Czy to było złudzenie czy pilot zaczynał drgając spazmatycznie wysuwać się z kabiny?
Cholera! A ci idioci ładowali właśnie do vana być może kolejną zarażoną istotę!
Koła podskoczyły na twardych czaszkach. Chrupnęło.
- Raz, dwa, trzy! Ile czaszek zmiażdżysz Ty!?
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172