Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-10-2010, 04:04   #41
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Swen jechał przedsiebie odruchowo omijając większe korzenie i dziury na leśnej drodze. Czuł się podle. Jak świnia. Tak się zakończyła przyjaźń z Samem. Trigger nigdy mu nie wybaczy, nawet jeśli zrozumie, że Jorg miał rację, bo Stary nigdy nie potrafił przyznać się do błędu. A co on miał zrobić? Po cholerę mianował, go Sgt. In Arms? Ślepiej lojalności chciało go nauczyć Marine Corps z opłakanym skutkiem. I nie chodziło tutaj o wytknięte mu w papierach problemy z subordynacją... Wracać do Darrington nie zamierzał. Ani wykonywać jebniętych rozkazów, ani próby wejścia na ambicję. Czuł się odpowiedzialny za Gorana i Prospecta, którzy stanowili jego jedyna prawdziwą rodzinę. Mimo braku pokrewieństwa krwi. A przecież nawet nie znał Prospecta...

***

Goran krzyknął ostrzegawczo, żeby się zatrzymać, bo gdy wyjechali zza zakrętu, wąską leśna drogę tarasował rozbity helikopter.

- Pomocy! Błagam! Są tuż za mną! – krzyczał nie wiadomo skąd się wzięty zdyszany facet.

Musiał biec dość długo, był cały zalany potem.
Wojsko! - pomyślał Jorg.

- Błagam! Pomóżcie!

Jorg zbił położoną mu na ramieniu, niemal płaczącego mężczyzny, rękę.

- Kurwa uspokój się! – warknął. I już otwierał usta do spokojniejszej wypowiedzi, gdy zobaczył to, czego w życiu nie spodziewałby się ujrzeć na własne oczy. Ludzie, a raczej strzępy ludzi, powykręcani w jednostajnym biegu, niczym w jakimś makabrycznym tańcu wyciągając w ich kierunku zakrwawione szczęki i ręce, wyłaniali się zza drzew.

Odruchowo wyciągnął pistolet i otwarta w totalnym zdziwieniu gębą strzelał w szokujące ciała. Kobiety, mężczyźni, jakieś dziecko, które wyglądało jak opętany demonem bohater rodem z filmów, których naoglądał się w ciupie.
Walilł pojedyncze strzały przenosząc lufę z boku na bok obierając coraz to nowe cele. Jednak oni nie padali, a jeśli juz to podnosili się jak gdyby nigdy nic i biegli dalej. Wprost na nich. Osz kurwa. Więc to tak wygląda, przeleciał mu przez głowę. Zszokowany spojrzał na Gorana, który zagryzając wargi celował z wyciągniętych przed siebie glocków prosto po głowach zarażonych, a ci trafieni zazwyczaj nie wstawali, niektórzy tylko wili się jeszcze konwulsyjnie na trawie. Bam, bam, bam – słyszał jak Jugol strzelał na przemian z pistoletów. Jorg tym razem zaczął również celować po głowach, a raczej w wielu przypadkach tym co z nich zostało, do czasu gdy skończyły mu się naboje. Nowa fala trupów niemal zalewała ich pod bezmyślnym naporem czegoś, co wytrwale gnało ich ku nim. Na przekór wszystkiemu. Chyba nigdy nie bał się tak bardzo. No prawie. Znał to uczucie, wiedział, że jest zaraźliwe. Że jeśli się mu podda to zginie. Zakrył się ramieniem, kiedy szary trup kobiety z połową twarzy odkrywającą mięśnie i kości policzkowe wyciągał ku niemu swoją rękę.


- Nieeeeee!!!!! – krzyknął w przerażeniu, ale jego ryk zniknął w huku karabinu maszynowego.

Działko z Humvee kosiło w pół tłum stłoczonych wokół Harleyów zombie, które już niemal pochłonęły Swena, Gorana i Mike’a. Jakże był wdzięczny facetowi w mundurze, który przygryzając filtr papierosa, walił jak w kaczki po żywych trupach. I tylko zamiast pierza leciały w powietrze strzępy mięsa, kałuże krwi i cale fragmenty rozrywanych ciał. Patrząc na to z bliska, chyba wtedy Jorg z Jugolem zrozumieli dosłowność powiedzenia: Ręka, noga, mózg na ścianie... Takiej rozpierduchy i barbarzyństwa Jorg nie widział dobre dwadzieścia lat. Tylko, że wtedy ginęli ludzie, a teraz to co z ich zostało. Korpsy.

Korzystając z chwili odetchnienia wyciągnął karabinki, odbezpieczył i zaczął znowu strzelać. Po kilka urywanych serii. Po trzy, cztery naboje. Celując tym razem po głowach.

Nowa fala trupów majaczyła za drzewami.

Wystająca z wraku helikoptera ręka nadal w błagalnym geście przyzywała ratunku. Przyjrzał jej się i zbaraniał. Nagle wszystko przestało sie liczyć. Huk działka zagłuszał wszystko prócz myśli, swąd prochu drażnił nozdrza, a rozgrzane karabinki czuł przez spodnie, gdy bezradnie opuścił je, opierając na udach, gdy tak siedział okrakiem na maszynie. Zapatrzony w kobiecą rękę. Jej bransoletka. Przecież pamięta dokładnie jak podarował ją córce. Przecież...

- Nie śpij! Kurwa, nie śpij! – wrzasnął mu na uchem Goran ramieniem wycierając pot zalewający mu czoło i spływający, aż po bujną brodę.

Jorg oprzytomniałna tyle, żeby zeskoczyć z Harleya. Piłując go zajadle, wrzucił bieg i puścił. Motocykl przejechał sam spory odcinek, zanim wybił się na pagórku i przewrócił o złamany pniak. Goran zrobił to samo. Jego maszyna pojechała w las rozbijając się na kuśtykającym na złamanym piszczelu trupie, którego przygwoździła do pnia jednego z drzew. Obydwaj zaczęli strzelać po motorach, kule obijając się iskrami od chromu i blachy dziurawiły siedzenia i baki, lecz nadaremnie. Zbiorniki nie wystrzeliły. Jorg zaklął. Goran splunął. Swen rzucił Goranowi jeden karabin, a sam podnosząc, a raczej ciągnąc do góry kulącego się na ziemiprzestraszonego faceta, krzyknął mu w twarz.

- Pomóż mi! – i popchnął go w kierunku helikoptera.

Goran złapał o co chodzi.

- Pieknie kurwa! – darł się wkuwiony, biegnąc bokiem za nimi w stronę wraku i strzelając urywanymi seriami w pomiędzy drzewa. - Ona i tak nie ma szans!

Nieważne. Jorg był przekonany, że musi to zrobić, bo to jest ona. Zaraz zobaczy jej twarz. Zapłakane oczy i przestraszoną buzię, która wykrzywi sie w grymasie oskarżycielskiej złości, która mu krzyknie: „Gdzie ty byłeś!? Niedobry jesteś!” I tak dalej.

Zarejestrował przejeżdżający obok nich po nierównym poboczu samochód i jakieś strzępy głosu, że ktoś pierdoli prezydenta. Szarpnął za klamkę drzwi, które odleciały z jednego zawiasu zawisając w powietrzu i dyndając przez chwilę na boki. Mike rzucił się do środka wyciągając zakrwawione kobiece ciało. Jorg stojąc przed nią z lewą ręką wzniesioną z wymierzonym w kierunku drzew karabinkiem, z zawodem patrzył na nią. Prawą ręką z całej siły walnął się w łeb ze złością przeklinając. Zdał sobie sprawę, że chyba zaczyna wariować. To nie jest ona. Kurwa, przecież ona nie żyje! Jaki ty jestes jebnięty!– powracająca świadomość brutalnie kpiła z niego.

Mike chwycił w pół opadającą z sił kobietę. Zarzucił sobie jej ramię przez szyję. Swen chwycił jej drugie i objął ją w talii, ponosząc do góry, tak, że jej nogi bezwładnie ciągnęły się po trawie. Jorg, ściskając w ręku karabinek strzelał w linię drzew i uciekali w stronę aut, by wsiąść do byle jakiego, gdy podbiegł do nich Mark wrzeszcząc:

- Do vana - wrzeszczał podbiegając do grupy ratującej kobietę – szybciej , idą następne – i zaczął cofać się w kierunku samochodów, ubezpieczając ich razem z Goranem.

Kobieta dyszała ciężko z opuszczoną głową. Jorg się jej nie przyglądał. Skoro juz ją wyciągnęli, to trzeba było powiedzieć „B”. Byli juz całkiem blisko vana, gdy kolejny samochód, hummer, zbliżał się w ich kierunku, miażdżąc pod kołami ciała zarażonych, tak, że czaszki pękały rozbryzgując szarą maź jak rozjechane kałuże.
 
Campo Viejo jest offline  
Stary 30-10-2010, 17:44   #42
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Musiał przyznać, że goście mieli jaja. Wyjechać z bańki swojemu szefowi i zostawić go samego w magazynie w środku lasu, dobre. Thomson nie zaglądał tam do środka, także nie miał pojęcia, czy zostawili mu jakieś spluwy, ale i tak nie chciał być w skórze żadnego z nich. Następne ich spotkanie będzie ostre.
Wreszcie mogli ruszyć. Tubylcy zdawali się wiedzieć gdzie i jak jechać, to było niezłe. Rockport mogło być całkiem zblokowane, a jak wiedzieli, że jechali w tę stronę to wystarczyło przerzucić kilku fagasów z karabinkami, by podziurawić te samochodziki jak sito. Wiedział kiedyś testy wzmacnianej limuzyny. Każda broń przeciwpancerna zamieniała ją w sito, a jeśli land rover nie był na prawdę mocny, to pewnie wystarczyłby ostrzał z karabinów.
Przesrana sprawa. Lepiej, jeśli znają objazd. W chwili obecnej detektyw miał w dupie miasta, innych ludzi czy to, że właśnie odkrył kryjówkę z nielegalną bronią.
Kogo to niby mogło teraz obchodzić?!

Jechał na tylnym siedzeniu niewygodnego Humvee, które trzęsło się jak diabli na wojskowych amortyzatorach. Tuż obok jęczał w malignie ranny oprych, na którego Thomson starał się nie zwracać uwagi. Balast, który powinien zostać u czerwonych, ale za ten balast mieli przewodników. Wymiana, niemalże handlowa. Ciekawe czy właśnie na taki barter przejdą, gdy sprawa się już nieco uspokoi a ilość ludzi na świecie zmniejszy się o prawie wszystkich. Pewnie będą wymieniać broń i amunicję, jedzenie i czystą wodę, opcjonalnie leki z ograbionych aptek. Bo komu będą potrzebne kawałki papieru? Chyba tylko po to, by podetrzeć sobie nimi tyłek.

Podczas takich chwil za dużo czasu było na myślenie. Umysł podążał w złych kierunkach, oddalał się, osłabiał czujność. Ale co innego robić? Wgapiać się w krzaki i drogę? Przed nimi jechały trzy inne samochody, a widoczność z tyłu tej opancerzonej bestii była marna. Jeszcze gorzej byłoby przypatrywać się innym facetom w samochodzie, chociaż gdy dojrzał uśmiech czarnucha to ciary mu przelazły po plecach. Skrzywił się, odwracając wzrok. Byłby coś powiedział, ale lepiej nie robić sobie wroga z fagasa, któremu może wstrzyknięto wirusa. Aż tak jeszcze nie ześwirował, by bezsensownie się narażać. Nie był też pedziem, by odpowiadać uśmiechem.

Zanim zdążył włączyć kolejny jałowy bieg swojego mózgu, Daniel nagle wyhamował, a Thomson wychylił się, próbując dojrzeć co się stało. Buda vana zasłaniała większość widoku, a na dodatek wciąż zalegała ta pieprzona mgła. Zobaczył jakieś postaci i wrak śmigłowca zalegający na drodze. Głośny alarm włączył mu się natychmiast, a oczy otworzyły szeroko, wyrywając z odrętwienia. Zerwał płachtę i stanął pewnie na podłodze, omiatając spojrzeniem całą okolicę. To co wychodziło z lasu widział już kilka razy i znał na razie tylko jedno lekarstwo.
Gwałtownym ruchem dłoni odbezpieczył wielką spluwę i skierował jej wylot na martwe ciała, które za cholerę nie chciały przyznać, że są już martwe.

Najpierw walił długą serią przez największe grupki, dziurawiąc je bez litości i większego planu. Potem przyszło opanowanie, gdy trzęsący się palec wreszcie puścił spust, a oczy zaczynały wybierać cele. Dojrzał White'a, ale nie był w stanie mu pomóc.
Chociaż nie, był w stanie.
Dwie kule rozbiły głowę zarażonego.
Dwie kolejne głowę reportera.
Tak będzie lepiej, stary. Przykro mi. Prawie, kurwa, mi przykro.
Ale życie szło dalej. Przeniósł ogień w okolice vana, osłaniając pozostałych. Land Rover i Humvee były nie do zdobycia dla tych skurwysynów. Strzelał w tych, co szturmowali dwa pozostałe samochody.
Na jaką cholerę szli po tę kobietę? Daniel mijał ich bokiem, szybko śmigłowiec uniemożliwił mu dalszy, skuteczny ostrzał.
Na jaką cholerę ten czarny pajac w środku wozu wrzeszczy te głupoty?!
Bum! Bum! Bum!
Charakterystyczny odgłos działka wypełniał mu uszy. Ach, cóż za melodia! Zagłuszała prawie wszystko inne.
 
Widz jest offline  
Stary 04-11-2010, 00:44   #43
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 12:03 czasu lokalnego.
Park Narodowy, stan Waszyngton. Gdzieś na północny-wschód od Darrington.



WSZYSCY

Ryk silników. I dudnienie ciężkiego karabinu maszynowego, przedzielanego pojedynczymi, urywanymi wystrzałami z lżejszych kalibrów. To, prócz szumu krwi w uszach słyszeli w tamtej chwili. Mamrotanie zarażonych zlało się w całość i ostatecznie znikło, gdy adrenalina wyparła ich z głów. Tylko tak mogli walczyć z przerażeniem. Wypieraniem.
Trzy samochody ruszyły niemal od razu, ledwie sekundy od zatrzymania się, ledwie chwile po tym, jak dwóch członków gangu rzuciło się na pomoc kobiecie w helikopterze. Jakże pokrętne potrafiły być nasze umysły, nieprawdaż? Źli, brutalni i nerwowi. Ale pobiegli na pomoc, chociaż sami mogli umrzeć, chociaż Swen tylko cudem uniknął ugryzienia, gdy któryś z zarażonych zaatakował od strony śmigłowca, rzucając się z zębami na bezbronną szyję. Rozwalił go pocisk ze strzelby.
Jeden mniej, dziesięciu więcej. To wydawało się nie mieć końca.

Inni, siedzący w terenowych wozach, mieli w sobie znacznie mniej z samarytan. Maria nacisnęła pedał gazu dokładnie wtedy, kiedy nogi rannej kobiety bezwładnie opadły na ziemię, gdy podtrzymywane ciało odciągane było do vana. Naparła zderzakiem na ogon helikoptera, bez większych problemów, chociaż z okropnym zgrzytem, odsuwając go z drogi. A potem docisnęła pedał do podłogi, nie chcąc dłużej przebywać w tym miejscu. Przyciemniane szyby zasłoniły wyrazy twarzy pasażerów Land Rovera.
Inaczej było z Hummerem, który na wysokich obrotach staranował kilka pierwszych ciał. Chrupnięcia kości, miażdżonych ciężkimi kołami słychać było pomiędzy krótkimi seriami karabinu Thomsona. Jakiś zarażony wbił się jeszcze w pozostałość po bocznej szybie, tej samej, przez którą wyciągnięto White'a, ale Nathan wpakował mu w łeb pozostałość magazynka a potem, krzycząc przy tym wściekle, wyrzucił na zewnątrz, tłukąc kolbą strzelby. Czerwony samochód wyprysnął na ulicę chwilę tylko za czarnym.
Humvee był całkowicie bezpieczną przystanią. Tak mogłoby się wydawać, gdy pięści bezskutecznie tłukły w pancerz. Ale wcale nie był. Detektyw kątem oka tylko dostrzegał kolejnych wdrapujących się na samochód i zawracał ich za pomocą ołowiu. Daniel jednakże nie czekał długo, wciskając gaz i wymijając vana zaraz za Hummerem.

Zostali sami. Wiedzieli i widzieli to tak samo jak zarażeni, którzy hurmem ruszyli w kierunku osamotnionego pojazdu. Kilka ostatnich kul z ckm-u zmiotło jeszcze ze dwóch, ale to było za mało. Nadciągali. Amunicja się kończyła. Była tylko jedna szansa.
Praktycznie ponieśli okrwawioną, bladą kobietę w średnim wieku. Miała na sobie cywilne ubranie, ale do paska spódnicy wciąż przypiętą policyjną odznakę. Wrzucili ją do vana, wpadając tam samemu, tuż przed próbującymi pochwycić ich dłońmi. Goran wrzasnął, gdy zupełnie zimna ręka przejechała mu po nodze, rozrywając materiał i skórę długimi i niezwykle ostrymi pazurami. Stratton ledwo zdążył wsiąść, jak przednią szybę przebiła zakrwawiona ręka. Nie było czasu na zastanowienie się.
Wcisnął do końca pedał gazu, a koła zapiszczały, gdy samochód ruszył z całą mocą posiadaną pod maską. Teraz już im nie mogli zagrozić, chociaż Swen z przerażeniem dojrzał, jak na karoserii odbija się pięść, deformując blachę bez najmniejszego problemu.
Wkrótce dogonili pozostałych, wyciskając z vana wszystko co się dało. Żaden z nich nie umiał pomóc kobiecie, a przerażony człowiek, z którym biegli najwyraźniej wszyscy zarażeni, siedział w kącie samochodu, trzęsąc się z zimna, wyczerpania i przerażenia. Marie nie znając drogi zwolniła i przepuściła ich na przód krótkiej kolumny samochodów.
Asfaltowa droga przed nimi wydawała się zupełnie pusta...



Ból.
Nieznośny ból, trawiący całe jej drżące ciało.
Nie czuła prawie sięgających po nią rąk.
Widziała tylko mgłę, o ile gęstszą, niż jeszcze chwilę temu, na górze, w helikopterze.
Co właściwie się tam stało? Nie pamiętała.
Teraz był tylko ból, okropny, przytłaczający.
Wciśnięto ją do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Otaczali ją inni, żywi. To oni ją przyciągnęli.
Och, dlaczego to tak boli!
To chyba był samochód. Widziała, że się poruszał.
Ktoś chyba rozdzierał jej ubranie, próbował odnaleźć rany. Nie mogła mu pomóc, na skraju odpłynięcia w nieświadomość.
Nie miała pojęcia ile to trwało. Zostawili ją szybko w spokoju. Nie miała pojęcia, kiedy pojawił się on.
Jeszcze bardziej przytłaczający od bólu.


GŁÓD.

Rzuciła się do przodu, wiedząc już, że zrobi wszystko, by go zaspokoić. A może już nic nie wiedząc?


WSZYSCY

Zjechali z głównej drogi po kilku kilometrach, zaraz po przekroczeniu mostu, licząc na to, że mgła zatrze ich ślady.
Boczna droga była wyjeżdżonym kawałkiem ziemi, pełnym dziur i odpowiednim może dla wozów terenowych, ale na pewno nie dla starego vana, który trząsł się i warczał ochryple, podskakując wściekle na każdej nierówności. Byłoby to jednak małym utrudnieniem, gdyby nie pasażerka.
Pozostawiona jedynie pod nosem Mike'a, który przez całą tę drogą wykrztusił z siebie tylko to imię, zmieniała się, z każdą sekundą pogrążając się w czarnej otchłani, której jeszcze żaden z nich nie zrozumiał. Wskazujący drogę Swen nie zdążył zareagować, gdy okrwawione ciało poderwało się z podłogi samochodu i rzuciło na szyję Strattona.
Uderzenie Gorana tylko wytrąciło ją z równowagi, gdy zęby nie trafiły a tylko pazury przeorały policzek, pozostawiając krwawą szramę. Przerażony Mark wrzasnął, gdy prawie bezwładne ciało przeleciało prawie na kierownicę i uciekając dłońmi przed zębami, szarpnął kierownicą w bok. Koła szarpnęły, a van z dużą szybkością poszybował w bok, wyrzucając zarażoną przez szybę.
Rozpędzony samochód nie mógł w tej sytuacji utrzymać się na kołach.
Rzuciło ich na bok, a poddane bezwładności ciała rąbnęły o blachę, gdy furgonetka zwaliła się na bok, szorując po piachu i podskakując na korzeniach. Jej wysokość pozwoliła uniknąć koziołkowania, ale to nie uchroniło przed ranami. Mike trzymał się za wykręconą w dziwnym kierunku rękę, nawet przy takim bólu nie będąc w stanie wydobyć z siebie krzyku. Stopa Swena pulsowała paskudnym bólem, stłuczona lub skręcona, a Goran leżał na plecach, nieprzytomny. Z jego głowy ciekła krew, ale tętno pozostało.
Tylko przyczepiony pasami Stratton wyszedł bez większych obrażeń. Nie licząc poszarpanego policzka. I czerwonych oczu na bladej twarzy kobiety, która podnosiła się z ziemi niemalże tuż obok. Połamane i powykręcane kości w niczym jej nie przeszkadzały, a obnażone zęby pokryte były krwią.

Marie pozostała czujna, hamując przed przewracającą się i ostatecznie zatrzymującą furgonetką. Liberty krzyknęła, czyniąc to samo, ale Daniel, wciąż odurzony lekami, spóźnił się, klnąc zmysły, które poddane takiemu obciążeniu tym razem nie dały rady, klnąc na odruchy, które stały się jakże powolne! Kierowany przez niego Humvee wjechał w tył czerwonego samochodu Montrose, na szczęście tylko wgniatając mu zderzak. Sam opancerzony wóz nie ucierpiał w tym w ogóle.
Dopiero teraz mogli zastanowić się nad tym, co się stało. Przewrócony van leżał podwoziem skierowanym w ich stronę, blokując drogę niemal identycznie jak wcześniej helikopter. Fatum?
Warkot i dźwięk kolejnego wirnika powietrznej maszyny zdawał się to potwierdzać tym bardziej. Zarys tym razem wojskowej maszyny pojawił się gdzieś na granicy widoczności, oświetlając ich potężnym reflektorem.
**Cel w posiadaniu wojskowego pojazdu, przejść na częstotliwość Delta-siedem!**
Radio, którego już prawie nikt nie słyszał. Thomson skierował karabin w niebo, ale śmigłowiec tylko krążył. To nie on miał atakować. Od strony strony mostu dostrzegli światła dwóch samochodów, łudząco podobnych do tego, który był w ich posiadaniu. Przeciwmgielne światła przecinały białą mgiełkę.
Ogień wystrzałów także, gdy tamci po prostu zaczęli strzelać. Kilka pocisków zrykoszetowało po pancerzu stojącego na końcu Humvee. Thomson odpowiedział ogniem, patrząc jak tamci zatrzymują się tuż przy zjeździe z głównej drogi, a ze środka wysypuje się jeszcze czterech ludzi z bronią w rękach.
 
Sekal jest offline  
Stary 05-11-2010, 15:48   #44
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Dudnienie karabinu maszynowego było jedynym, co słyszał John Green, kiedy Dawid prowadził ostrzał. Ciemnoskóremu wydawało się, że i jego serce wali z szybkością automatycznej broni.
BAM! BAM! BAM! BAM! BAMBAMBAMBAM!
Próbował włączyć się do zespołu. Pomóc jakoś. Ale nie miał jak. Więc krzyczał, w swoim mniemaniu dodając otuchy obu mężczyznom.

Pomylił się. Znów się pomylił.

Kierowca odwrócił się w stronę Johna wrzeszcząc na niego, by się zamknął. Z oczu białego wyzierało tyle złych emocji, że mimowolnie Green zamilkł mocniej ściskając pistolet w ręce. Ten wzrok! To nie był wzrok człowieka! W opinii Johna Greena nawet szarżujący na nich zarażeni mieli w sobie więcej emocji, niż siedzący za kierownicą maniak. Na szczęście prowadzący humvee odwrócił się i ruszył do przodu.

BAM! BAM! BAM!

Odgłosy wystrzałów nad jego głową otrzeźwiły Johna Greena. Oddaliły myśli czarnoskórego od niebezpiecznych obszarów, których u siebie się nie spodziewał. Myśli, w których John rozważał na zimno gdzie strzeli do kierowcy, jeśli ten straci nad sobą panowanie i z agresji słownej przejdzie do jakiś czynów.
Afroamerykanin przełknął ślinę i skupił uwagę na tym, co działo się na zewnątrz humvee. Niewiele mógł pomóc kierowcy i strzelcowi, bez otwierania drzwi czy okna. A to było ostatnie, co by zrobił. Mógł tylko siedzieć na swoim wystraszonym dupsku i obserwować otoczenie.

Widział, jak zainfekowani padali na ziemię. Widział, jak Goran i Swen porzucili motory i biegną do helikoptera, jak wyciągają zeń jakąś kobietę i w ostatniej chwili znikają we wnętrzu poobijanego, zachlapanego krwią vana.

Helikopter został staranowany. Usunięto jedyną przeszkodę, jaka uniemożliwiała im ucieczkę. Wyrwali się!

Jeszcze przez chwilę obserwował z niepokojem drogę za ich plecami i wrócił do Prospecta. Chłopak odzyskiwał świadomość. Spojrzał na czarnoskórego z niepokojem i konsternacją.

- Cześć – powiedział John. – Jestem John Green. Jugol i Swen kazali mi mieć na ciebie oko. Oberwałeś.

Prospect miał co najmniej zdziwioną minę. Trudno było mu się dziwić. Czarny opiekujący się motocyklistą z gangu był tak samo prawdopodobny, jak święty Mikołaj na Wielkanoc.

- Co ... ? – wyjąkał ranny motocyklista.

Nie zdążył dokończyć zdania bo samochód znów gwałtownie wyhamował, uderzając w tył jadącego przed nimi pojazdu.

**Cel w posiadaniu wojskowego pojazdu, przejść na częstotliwość Delta-siedem!**

Komunikat w radiu dla Johna był wyraźnym sygnałem, ze coś zaraz się wydarzy. Coś naprawdę paskudnego!

Kule, które uderzyły o opancerzony tył humvee, zabrzmiały, jakby ktoś obrzucał wóz kamieniami. Z morderczą szybkością. Straszliwy, rozdzierający duszę łoskot metalu uderzającego i odkształcającego metal, powodował, że John miał ochotę krzyczeć. Ale zacisnął jedynie zęby.

- Na podłogę ! – syknął do Prospecta.

Chłopakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zsunął się z tylnych siedzeń i przywarł do brudnej podłogi humvee. John wiedział, że musiałby cholernie tłumaczyć się pozostałym motocyklistom, gdyby chłopak oberwał przypadkową kulkę.

Kolejne pociski uderzały w ich samochód. Ciemnoskóry pasażer poszarzał na twarzy. Nie wiedział, jak wytrzymały jest pancerz humvee. Domyślał się jednak, że jakkolwiek by nie był oporny, prędzej czy później żołnierze użyją czegoś, co przebije się przez osłonę.

John Green klął w myślach. Znów nie mógł nic zrobić!

Znów o wszystkim znów mógł zdecydować kierowca i odpowiadający ogniem z dachu Dawid. Do kierowcy, po tym jak ten wcześniej nawrzeszczał na niego, John nie miał zamiaru się odzywać. Wiedział już, jakiej może spodziewać się reakcji z jego strony. A Dawid, w którym John pokładał tyle nadziei, raczej nie mógł go słyszeć tam, gdzie się znajdował.

Murzyn zaklął cicho i szybko odsunął się nieco, by nie być zbyt blisko okien i ścian pojazdu. Spojrzał na trzymany w ręce pistolet. Potężne narzędzie mordu wydawało się śmiesznie małe w stosunku do żołnierzy i broni, którą tamci dysponowali. Karabiny pozwalały atakującym prowadzić skuteczny ostrzał z większej odległości, niż pistolet. To było pewne. A te sześć kul, które John miał w magazynku, nie ważne jak dużego kalibru, wydawały się być żartem przeciwko szybkostrzelności i pojemności magazynków żołnierskich karabinów.

- Kurwa – wyrwało się z ust Johna rzadko goszczące na nich słowo.

Miał przerąbane. Nie mógł zrobić niczego, poza siedzeniem i ewentualnym odstrzeleniem kogoś, kto wejdzie w zasięg jego pukawki. Jego życie było teraz w rękach Dawida, jako jedynego dysponującego siłą ognia zdolną przeciwstawić się żołnierzom. W Dawida, oraz – niestety – w rękach kierowcy, którego manewry decydowały, gdzie humvee pojedzie.

John liczył na to, że uda im się w końcu podjechać do wywróconego vana i wtedy jakoś zdoła pomóc jego pasażerom. Nie wiedział za bardzo jak, ale liczył na to, że kiedy przyjdzie, co do czego, będzie wiedział co robić. Pozostało mu tylko siedzieć w środku i zaciskając zęby, aż do bólu, czekać na to, co się wydarzy dalej. Bezwolny uczestnik dramatycznych wydarzeń. Jak pieprzony liść niesiony wiatrem. Jak cholerne mięso w puszce. Mielonka – jeśli okaże się, że broń żołnierzy w końcu rozwali humvee na strzępy wraz z siedzącymi w nim ludźmi.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 05-11-2010 o 15:59.
Armiel jest offline  
Stary 06-11-2010, 00:00   #45
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Swenowi huczało i szumiało w głowie. Ostatnią rzeczą jaką słyszał wyraźnie był strzał ze strzelby drwala, który z bliskiej odległości odstrzelił łeb zarażonemu, który zakrwawionymi zębami niemal już dorwał szyję Swena. Mark, bo chyba tak go nazywała reszta, uratował mu życie. Posłał mu pełne wdzięczności spojrzenie, które co prawda wymieszane było z dość dużą dozą skrzywienia twarzy, bo choć dźwięki powracały powoli to szum i pisk w bębenkach był nie do opanowania dla jego mimiki.

Zakręcili się wokół ciężarówki i zapakowali do środka vana z szybkością, której mogłaby pozazdrościć ekipa mechaników Formuły 1. Zarażeni nie dawali za wygraną. Jorg poczuł ból w nodze. Goran został zaatakowany przez trupa, który pazurami rozszarpał mu dżinsy i przeorał ostrymi knykciami po skórze. Zmiął przekleństwo w zębach bardziej wściekłości, że został dorwany przez zarażonego, jak z samego bólu i z rozmachem sprzedał zarażonemu, człapiącemu zwinnie na czworakach, siarczystego kopa z podeszwy ciężkiego buta między oczy, że aż zachrupały kości czaszki wgniatając się do środka. Kurwa, teraz to mam przejebane jak zbłąkany skin head w murzyńskim getcie! Jugol z przerażeniem oglądał ranę, kiedy już odjeżdżali od wciąż biegnących za nimi, lecz zostającymi z każdą chwilą w oddali żywymi trupami.

W vanie okazało się być wcale nie bardziej weselej. Po kilku kilometrach przejechanej trasy, ranna policjantka, podstarzała lecz wciąż piękna kobieta, zaraz po tym jak trzęsła się jak w febrze, rzuciła się w wiadomym już wszystkim celu na kierowcę. Paranoja! Jorg przeoczyłby to gdyby nie Goran, który grzmotnął, jak się okazało zarażoną, kolbą pistoletu w skroń. Tamta jednak zdążyła przeorać twarz kierowcy ostrymi paznokciami. Najpierw ona wyleciała siłą odśrodkową przed wybitą przednią szybę, kiedy van gwałtownie rozpoczął hamowanie, później już wszyscy wypadli z szosy, szczęściem unikając dachowania. Ciężarówka przeorała kawałek pobocza sunąc bezwładnie przewrócona bokiem. Słyszał jak Goran wyleciał w powietrze i głową wyrżnął w dach blaszaka. Nawet nie pisnął, kiedy zwalił się nieprzytomny z krwią, którą napływając lepiła mu jego długie włosy do policzków. Jorg próbował wstać kiedy poczuł ostry ból w stopie.

- Orzesz w pizdu jego kurwa mać! - zawył zirytowany. Tego mu tylko do szczęścia brakowało, żeby skręcić kostkę.

Z głośników vena ryknęła niespodziewanie muzyka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ASGSz6sVMro[/MEDIA]

W pierwszej chwili myślał, że już po druhu, kiedy jednak gorączkowo kładąc rękę na tętnicy Jugola, odnalazł puls.

- Kurwa, tylko nie ty! - krzyczał z rozpaczą szarpiąc za fraki skórzanej kurtki kumpla. - Goran! - Jugol był nieobecny.

Później jakby tego było mało, po pisku hamujących opon pozostałych samochodów las pochłonęła wymiana ognia ciężkich karabinów. Wojsko. W pierwszym odruchu Jorg zaciskając z bólu zęby rzucił się po leżący obok Gorana karabin.

- Łap! - Rzucił go odpinającemu sie z pasów kierowcy. Seria z M4 wmieszała się w ciężkie ujadanie broni maszynowej. Drwal zrobił z niej natychmiastowy użytek. Zarażona kobieta już nie wstała z asfaltu.

Jorg sięgnął po swoje M4. Kule świstały w powietrzu, dziurawiąc gdzieniegdzie karoserię blaszaka. Wiedział, że nie mogą zostać w tej kupie złomu. Byli jak uwięzieni jak w blaszanym bębenku, którym wojsko wygrywało szarpanego werbla ciężkimi kulami. Próbował dźwignąć nieprzytomnego Gorana, lecz ból w nodze i niemożność manewru w przewróconym aucie uniemożliwiało mu każdą jego próbę. Jugol to był kawał chłopa. Cholernie ciężkiego. Udało mu się podciągnąć bezwładnego kumpla kilka stóp w kierunku kabiny, gdy do ujadanie karabinów dołączył się znajomy warkot śmigłowca.

- Pomóż mi kurwa, człowieku! – krzyknął do faceta, co przestawił się jako Mike, czując czającą się w mroku świadomości panikę, lecz tamten w szoku i bólu patrzył tylko na swoją koślawo wyłamaną rękę oszołomiony.

Kilka głębokich oddechów. Jak się jakiś cud nie zdarzy to nie tylko Jugol, ale i ja z tego żywo nie wyjdę, myślał siląc się na opanowanie. Ból w nodze odzywał się z każdym oparciem jej o podłoże. Szanse miał marne na cokolwiek.

- C4 z zapalnikami jest w Humvee! – krzyknął do Marka sięgając po swoje M4 i zezując na kanistry z ropą i benzyną, które leżały przewrócone na pace. – Pomóż mi wytargać Gorana przez szybę! Musimy spierdalać spod tego obstrzału!

Droga skąpana była we mgle. Dokładnie wiedział gdzie są choć widoczność była ograniczona do kilkudziesięciu stóp. Byli niedaleko rzeki. Podmokłe, bagienne tereny wokół niej zawsze zasnuwały wszystko dookoła leniwą, mleczną poświatą.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 06-11-2010 o 02:19. Powód: literówki i pierdoły ;)
Campo Viejo jest offline  
Stary 06-11-2010, 13:38   #46
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Zaśmiałby się, gdyby nie to, że to właśnie on siedział w tej kabale. Już z daleka ujrzał stan wyciąganej kobiety przez Swena i Gorana i pluł sobie w brodę, że po prostu nie wyjął broni i nie ustrzelił tych dwóch durniów tam, gdzie ją znaleźli. Zresztą, przez pewien czas nawet zastanawiał się, czy przypadkiem Swen nie wiedział, że kobieta jest ugryziona – nie z powodu wyglądu, ale na podstawie czystej logiki. Bo jak, u diabła – tłumaczył sobie Radcliffe – można wierzyć, że baba w helikopterze będzie normalna, podczas gdy wokoło niej pałętali się umarli?
Pomimo tego, tliła mu się pewna nadzieja na dnie czaszki, że ktoś w końcu w vanie zorientuje się i strzeli jej w potylicę. Że zobaczy, jak z tylnych drzwi wozu wyleci najpierw głowa, a potem reszta ciała i wpadnie pod koła, a Radcliffe usłyszy przyjemny grzechot pękających żeber pod kołami. Że w samochodzie znajdą rozsądniejsi ludzie od niektórych... Białych rycerzyków.
Stało się tak, jak zwykle, czyli rzeczy poszły spiralą w stronę jeszcze większego chaosu. Zdumiewało go to: Błysnęła mu myśl, że gdzieś w szeregach umarłych był mózg, który wystawił tą sukę jako wabik, po to, żeby pokonać złych żyjących. Żeby ich pożreć po prostu.
Zaklął siarczyście, kiedy wgniótł zderzak wozu. Natychmiast zdał sobie sprawę z winowajcy. Wyciągnął z kieszeni dwa pozostałe opakowania z lekami i rzucił je za siebie. Potoczyły się gdzieś w głąb wozu. Już wcześniej zdecydował, że woli siebie – gorszego siebie, wściekłego siebie i siebie w roli potencjalnej hekatomby, choć nie wiedział, jak to się wszystko skończy. I miał to gdzieś.
Życie dla śmierci, śmierć dla życia.
Z ponurym gulgotem poderwał się od kierownicy. Zignorował Murzyna, który patrzył na niego, jakby widział ducha. Pistolet miał zawsze przy sobie, ale potrzebował większego kalibru. Szukał gorączkowo – jeszcze zataczał się nieco po lekach i pomyślał, że tylko koka jest w miarę dobrym środkiem. Znalazł swój karabin i przewiesił go przez ramię. Ale szukał jeszcze czegoś.
- Gdzie było to jebane...
Jego uśmiech rozpękł się jak gnijąca rana. Było. Ce-czwórka. Pieprzona franca. Szwagierka. Materiały wybuchowe były jedynymi kobietami, którym warto było przysięgać jakąkolwiek wierność. Jakże miał ochotę rzucić białą glinę do vana i po prostu posłać wszystkich w nim do diabła, jednak nie mógł, bo jeszcze żył, a żył po to, żeby umrzeć. I zabijać.
Wziął materiał i osiem ciężkich łusek maszynowych z Humvee. Postukał szybko o metal, wydobył naboje i wysypał proch. Napchał do środka C4 i przyrządził resztę. Zaimprowizowany granat posiadał o wiele większą siłę wybuchu, niż sugerowałaby to jego waga.
Dla Radcliffe było jasne, co ma robić – zapewnić dość ognia, żeby ci z vana mogli wejść do Humvee, albo przynajmniej wytrzymać dopóki nie upewni się, że po tamtej stronie wszyscy nie żyją, co w sumie było mu obojętne.
Cieszyłby się, gdyby ktoś wreszcie umarł. Nawet on.
Otworzył Humvee od swojej strony. Oczywiście, armia strzelała do nich. Wychylił się nieco i posłał serię w stronę wozów bojowych, kiedy tylko ostrzał nieco zelżał. Miał nadzieję, że się zasłonią. Rzucił ładunek wybuchowy z całą siłą jak najdalej od siebie, ale nie zamierzał jeszcze niczego ani nikogo wysadzać. Posłał kolejną serię dla pewności i spojrzał, czy taka pułapka jest dość daleko od nich. Chciał wszystkim kupić czas – jeśli żołnierze popełnią błąd i podjadą bliżej, zdetonuje ładunek; jeśli widzieli, że coś rzucił na drogę, nie ważą się podjechać bliżej. W obu przypadkach kwestia przeżycia tamtych z vana była zależna od manewru między kulami, jednak miał już jakieś zabezpieczenie. Przeładował magazynek. Teraz wymieniali tylko ogień.
Rzucił wiązankę przekleństw w stronę vana, szczególnie koncentrując się na matce Swena i ojcu Gorana, a kiedy już się nasycił, krzyknął:
- Do Humvee, wy cholerni idioci! Albo do drugiego wozu! Brać z vana, co się da, trupy zostawiać!
Albo zdychajcie w tej metalowej puszce, wyszeptał. Nie zamierzał zostawać przez wieczność w jednym tylko miejscu; wiedział, że niedługo zaroi się od trupów i żywych i sam nie wiedział, co jest gorsze. Od czasu do czasu spoglądał także, czy przypadkiem policjantka nie wychynęła gdzieś z boru – a wtedy miał prostą linię strzału i nie zamierzał się zastanawiać, czy ktoś wtedy tam jeszcze będzie. Chętnie posłałby do piekła i ją i tamtych. O ile Murzyn był dla niego całkowicie bez wartości, to wartość Jorgensteina i Jugola w paru chwilach zmalała do zera. Jak dla niego, mogli gryźć piach. Szkoda tylko, że cała reszta zatrzymała się z powodu ich.
Szkoda tylko, że Maria zatrzymała się dla tych durniów – Maria, która przypominała mu kogoś.
Jednak nie było czasu na wspomnienia – jeśli tamci w vanie mieli dość we łbach, mogli go popchać i użyć jako tarczy.
- Możesz sobie użyć tego twojego pięknego Jugola jako tarczy – zaśmiał się w stronę Swena. - Tylko do tego się nadaje.
Strumienie przekleństw znaczyły pasma jego myśli, a on sam byłby zjadł swoje własne zęby ze złości, gdyby nie prochy, które sprawiały, że czuł się jak w sanatorium. Miał tylko nadzieję, że detonator zadziała. Że Ce-czwórka nie zawiedzie w razie potrzeby.
W końcu, wszystkie kobiety kłamią.
 
Irrlicht jest offline  
Stary 08-11-2010, 22:47   #47
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Przebili się! Po raz kolejny wyrwali się z łapczywych szponów śmierci. Kostuchy objawiającej się pod postacią jakże sugestywnych nieumarłych istot niczym z najgłupszych horrorów kategorii B. Jakoś jednak nikomu nie było do śmiechu. Nawet najbardziej idiotyczny horror gdy staje się rzeczywistością przestaje być śmieszny. Zgroza wypala Ci trzewia, przewierca mózg i wychodzi oczami pod postacią nieutulonych łez albo ustami w postaci niekontrolowanego krzyku, steku przekleństw lub jęku rozpaczy. W pewnym momencie zaczynasz rozumieć przepełnione bólem wycie wilków. Też chciałbyś wyciągnąć szyję ku gwiazdom i wyć!
Nie ma jednak gwiazd!
Ponury szary, zwykły deszczowy dzień jakich pełno w stanie Waszyngton niezależnie od pory roku. Nikt nie zobaczy słońca niosącego otuchę. Nikt nie dostrzeże blasku gwiazd.
Wyrwali się! Tylko to przez kolejne, najbliższe kilka chwil miało znaczenie.

Liberty nie odrywając oczu od drogi przed sobą, dostrzegała kątem oka jak Nathan ładuje strzelbę, a potem napełnia berettę nowym magazynkiem. To było przerażające jak szybko dzieci opanowują umiejętność posługiwania się bronią. Jak łatwo potrafią się przystosować...
Nie do końca...
- Wyciągnęli go... - Zerknęła szybko w bok: Nieruchome spojrzenie chłopaka, skierowane na wprost. Jedna ręka spoczywająca na leżącej na kolanach broni. Teraz kiedy nie miał już czym zająć umysłu makabryczne wspomnienia sprzed niespełna chwil powróciły z przerażającą siłą.
- Dobrze że Thomson rozwalił mu czaszkę... nie wróci do nas by gryźć...
Zmroziły ją te słowa.

Chciała powiedzieć mu coś na pocieszenie. Jakieś banalne, gówniane słowa, które nic nie znaczą, ale podnoszą na duchu. Dają nadzieję. Jednak gula w jej gardle urosła do takich rozmiarów, że nie byłaby w stanie wykrztusić jednego sensownego słowa. Bała się, że kiedy otworzy usta zacznie wyć!
Nie mogła już nawet odwrócić głowy. Po jej twarzy płynęły łzy. Nie płakała za Whitem, którego przecież poznała niecałą dobę temu. To były tylko małe krople słonej wody, to była esencja bólu serca. Dla rodziców w Seattle, dla Deana na lotnisku w Olympii, dla Franka Hagertego... nawet dla jego wrednej żony. Dla wszystkich, których kochała, lubiła lub po prostu znała, a których być może nigdy więcej już nie będzie jej dane zobaczy.
I wreszcie na końcu odważyła się zapłakać dla Johna... i wszystkich niespełnionych marzeń o wspólnej przyszłości.
Wczoraj skończyła się przyszłość. Nie tylko dla niej. Być może wczoraj skończyła się przyszłość dla całej ludzkości.
Teraz istniała tylko teraźniejszość.
Przetrwać najbliższe kilka godzin...

W kilka sekund później, godzin - okazało się zbyt dużym posuwaniem się w myślach w przyszłość.
Zawsze istnieje tylko teraźniejszość.
Przetrwać tu i teraz!
Gwałtowne hamowanie i wylatująca przez przednią szybę vana policjantka, którą motocykliści wyciągnęli ze śmigłowca. Ułamki sekund. Refleks. Czasami niewystarczający.
Pasy wbijające się ponownie w ciało gdy Hamvee uderza od tyłu. Ból. Chwila na zrozumienie...
...i kolejne niebezpieczeństwo. Tym razem obstrzał od tyłu. Wojsko!

Zobaczyła gramolących się z samochodu mężczyzn, a potem jak Land Rover rusza do przodu nacierając na vana, by usunąć go z drogi jak wcześniej helikopter. Zobaczyła otwierające się od strony pasażera drzwi i dłoń Dorothy wymachującej do mężczyzny, którego gonili zombie. Tam przecież nie ma już jednak więcej miejsca...
Ruszyła niepewnie do przodu starając się być cały czas pod osłoną wojskowego pojazdu i działka Thompsona. Najwyraźniej stłuczka nie uszkodziła niczego poważnego. Ostatni prezent Johna prowadził się nadal gładko:
- Powiedz im by siadali z tyłu – powiedziała jeszcze do Nathana widząc jak dwóch ciągnie trzeciego. Wyglądali jakby chcieli iść do Humvee, ale przecież tam nie było miejsca...
W Hummerze były trzy... jedno niedawno się zwolniło...
- Śpieszmy się!
Land Rover naparł na zagradzający drogę pojazd.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 09-11-2010 o 12:01.
Eleanor jest offline  
Stary 08-11-2010, 23:32   #48
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Pieprzone chodzące trupy!
Bez żalu patrzył na latające wszędzie flaki i kawałki ciała, rozbryzgujące się o asfalt, ziemię, samochody i wszystko inne. Jechali, a on wypuszczał krótkie serie, po kilka pocisków, osłaniając innych. Nie marnował amunicji niepotrzebnie, ci z vana podejmowali świadomy wybór. A reszta się już przebiła. Ładowanie w zarażonych było swoistą, dość egzotyczną przyjemnością. Thomson już sobie wyobrażał zawody w rozpieprzaniu zombich na jakiejś futurystycznej strzelnicy świata, na którym przeżyła garstka, ale za to garstka mająca całą furę broni i amunicji. Cudowna wizja. Aż przez chwilę przestał strzelać, a potem już nie było po co do tego wracać. Ominęli helikopter.

Niemal leniwie potarł szybkę maski przeciwgazowej, którą odruchowo włożył na twarz i dopiero teraz sobie o niej przypomniał. Krew rozmazała się jeszcze bardziej, ale duży fragment czegoś odpadł, odbijając się od pokrytego krwią pancerza i cichym plaskiem, który Thomson już tylko sobie mógł wyobrazić, wylądował na szybko przesuwającym się asfalcie. Nie wrócił do środka wozu, bez ustanku wypatrując niebezpieczeństwa, które niewątpliwie za nimi było.
To było lepsze od zastanawiania się.
To była policja.
Oznaczenia Everett, widział je dokładnie. Nie przyjrzał się tej kobiecie.
A jeśli?
Zaklął głośno, a potem puścił całą serię bluzgów, z całej siły otwierając ładownicę ckmu. Wyjął prawie zużytą taśmę z nabojami i sięgnął po nową.
Robić coś.
Cały czas coś robić.

Van ich wyprzedził, trzęsąc się cały od prędkości, której nie osiągał od wieków, kiedy to go wyprodukowano. Zostawili jednego, zgarnęli dwójkę nowych. Nie lubił wymian. Starych świrów, idiotów i bandytów już znał. Po nowych nie wiadomo czego można się było spodziewać. Zostawią ich, gdy tylko znajdą się w miarę bezpiecznym miejscu. W dupie miał bycie samarytaninem.
Co ciekawe, ten skurwiel Swen, pobiegł po babę. Dawno nie rżnął żadnej, czy co? Może to jakiś fagas, który kobietki nie skrzywdzi i życie poświęci, ale za to facetów przemodeluje za zły wyraz twarzy. Ciekawe, doprawdy ciekawe.
Nie podobała mu się ta grupa. Była konfliktowa, była zbyt różna.
Gdy zrobi się spokojnie, będą mieli przesrane tak samo jak i teraz.

Spokojnie nie zamierzało się zrobić. Krzyknął ostrzegawczo, gdy usłyszał świergot wojskowego helikoptera. Ten jebaniec już nie miał najmniejszej ochoty się rozbijać. A wóz nagle zaczął podskakiwać na wertepach, gdy zjechali z głównej drogi. Dobrze, chociaż las ich osłoni. Posłał krótką serię w stronę warkotu, ale to było prawie bez sensu.
Kilka smugowców zniknęło we mgle, efektu nie było.
Za to były dwie wojskowe maszyny i ostre hamowanie, połączone z walnięciem w zderzak czerwonego wozu. Rąbnął z całej siły w metalową obręcz stanowiska strzelca.
- Radcliffe, kurwa!
Wizg kul zagłuszył wszystko, co chciałby jeszcze powiedzieć. Skulił się mimowolnie, zanim obrócił działko i nacisnął spust. Tym razem prawie nie puszczał, przestawiając na ogień całkiem ciągły.
Kilka pocisków zrykoszetowało obok, jakiś minął mu ucho o milimetry. Jak na pierdolonej wojnie!

Był jeden problem. Tamci mieli zdecydowanie więcej luf, a on wystawał z dachu jak cholerna kaczka. Puścił kilka serii we wrogie humvee, a potem jeszcze kilka w żołnierzy, przyciskając ich na chwilę do ziemi. Chwilę potem był już w środku wozu, zanim tamci wzięli go na celownik.
- Zamknij ryja Radcliffe i jedź do chuja pana! Nie mamy tu miejsca na nikogo więcej, ale musimy być w jebanym ruchu! Więc jęzor za zębami a łapy na kierownicy!
Szyby były już jedną wielką pajęczyną, a o pancerz dudniły pociski. Jak otwieracz próbujący dostać się do stalowej puszki z sardynkami. A on nawet nie mógł wyjść, bo tamci z lasu odstrzeliliby go natychmiast.
Jedna szansa.
Byle dalej.
W ruchu trudniej trafić. W ruchu można się bronić. I strzelać będą mogli tylko z wozów. Wyciągnął granat, odbezpieczył i wychylił się na chwilę, ciskając ku tym po lewej.
- Szybciej, kurwa! Green, daj młodemu spluwę, jak chce żyć to niech walczy! Panienki będziecie udawali później!
 
Widz jest offline  
Stary 09-11-2010, 00:13   #49
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ostatkiem sił utrzymywał kontrolę nad swoim ciałem. Gdyby nie automatyzm w działaniu pewnie nie byłby w stanie wyprowadzić samochodu z tego piekła jakie na szczęście zostawiali za sobą. Uczył się opanowania, oddychał głęboko skupiając się na drodze przed nimi. Koncentrował się chyba za bardzo bo nie zauważył kiedy znaleźli się na czele kolumny przepuszczeni przez czarna limuzynę. Mimowolnie wracały do niego obrazy sprzed kilku sekund, może minut? Potwory w ludzkiej skórze, trupy opętane szałem zabijania, zęby wgryzające się w okrwawione ludzkie mięso z cichym chrzęstem rozrywanej tkanki. Otworzył okno mimo że wielka dziura w przedniej szybie wpuszczała do środka wilgotne i chłodne powietrze. Wracał spokój i prawidłowy rytm działania. Nie trzymał się myśli, która napatoczyła się na krótką chwilę, nie był sam, byli tam dwaj motocykliści, Mike i ta policjantka. Tak była tam, Mark nawet dostrzegł ją w lusterku. Przecież sam kazał pakować ją do samochodu, co z tego, że tam była. Wystarczy skupić się na drodze. We wsteczne nie zajrzał już przez dłuższy czas.

Jakiś kształt, cień mignął mu gdzieś na granicy widzenia. Zerknął jednak, odruchowo, w odbiciu ujrzał jak się zbliża, niewiarygodnie szybko. Swen, motocyklista, całkiem sympatyczny bo małomówny, wybił ją z impetu, Mark uchylił się cudem unikając jej ugryzienia. Uchylił się i stracił kontrolę nad samochodem. Sunęli teraz pod dziwnym kątem szurając bokiem o asfalt. Ukłucie bólu i ciepła stróżka popłynęła po jego policzku, zasyczał i poczuł jak leci głową w przód, za chwile roztrzaska sobie głowę o deskę rozdzielczą. Potem szarpnięcie w tył i głowa z impetem uderzyła o zagłówek. Krew napłynęła mu do głowy, aż szumiało mu w nienaturalnej pozie, jej pazurzaste dłonie wyciągnięte w jego kierunku przeciw bezwładności ciała która pchała ją w przeciwnym. Zatrzymali się. Zamknął oczy leżąc w bezruchu. Nic go nie bolało, poruszał kończynami i nadal nic. Żadnych poważnych obrażeń, trochę kręciło mu się w głowie, ale chyba nic, tak nic. Odetchnął z ulgą. Chciał się wypiąć z pasów kiedy zobaczył jak policjantka podnosi się dziwnie wykoślawiona, wybite stawy i nienaturalnie wygięte kończyny nie przeszkadzały jej przemieszczać się w jego stronę.
Nawet nie rozglądał się za dubeltówką, była gdzieś z tyłu, nie zdąży. Czuł jak serce przyspieszało, leżał tak dziwnie zahipnotyzowany jej zupełnie martwym spojrzeniem. Gdyby był sam, co właściwie? Nie był sam, to się liczyło. Swen wydzierał się wniebogłosy wyrywając go z odrętwienia. Siłował się z pasem i musiał chyba przypadkiem trącić łokciem radio bo to wywaliło z siebie kawalkadę dźwięków zdolną obudzić umarłego. Albo ich setki, jeśli się nie pospieszą i jeden wystarczy, żeby ich zmasakrować w tej ciasnej puszce samochodu. Pasów nie odpiął za to w rękach wylądował mu czarny karabin. To Swen, który także dojrzał zagrożenie podał mu go. Wymierzył i poczuł opór spustu. Zdziwił się, zaczął oglądać broń aż znalazł bezpiecznik. Przełączył go i zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy lufą podrzuciło a seria poszła po asfalcie aż w korony drzew. Na szczęście napotkała po drodze ożywione ciało policjantki unieruchamiając je na dobre. Dalej poszło im trochę żwawiej. Z tego co słyszeli, jakieś uzbrojone oddziały zachodziły ich od tyłu a nad lasem wtórował im helikopter strzelając do nich oślepiającym snopem światła. Ten drugi, Goran, był nieprzytomny. Wytargali go na drogę. Mike cały czas rozdygotany przyglądał się podążając za nimi jak cień. Dziwne, bo zamiast mu współczuć Mark odczuwał coś na kształt frustracji przeradzającą się w agresję. Dziwne, bo w normalnych okolicznościach może i by starał się go pocieszyć. Ale i okoliczności dalekie były od normalnych. No właśnie a jakie były?

Marie wspominała, że są odporni na wirusa w powietrzu. To co zwaliło policyjny helikopter i zaraziło tą, mogło przyjść z powietrza - Męczył się tak z myślami jak i targanym ciałem nieprzytomnego - my tak, ale ten? – spojrzał spod byka na biednego zmizerniałego człowieka i zawahał się.

Dotarli z ciałem i bagażami do podjeżdżającego Hummera. Wedle woli zaczęli pakować się do tyłu. Najpierw Goran.
Miał złe przeczucia. Szepnął tylko na odchodne Swenowi, który całą swoja uwagę poświęcał jednak nieprzytomnemu przyjacielowi.

- Miej na niego oko – skinął głową w kierunku Mike’a – nie wiemy czy był szczepiony.
Po chwili pakował się na przednie siedzenie czarnej limuzyny.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 11-11-2010, 14:44   #50
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 12:17 czasu lokalnego.
Park Narodowy, stan Waszyngton. Gdzieś na północny-wschód od Darrington
.

[MEDIA]https://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/cena5.mp3[/MEDIA]


WSZYSCY

Ołów tylko świszczał w powietrzu, absorbując wszystkie zmysły. Adrenalina toczyła się w żyłach z szybkością japońskich pociągów magnetycznych, śmigających niewiele tylko wolniej od śmigłowca zataczającego kręgi nad miejscem ostrej wymiany ognia. Huknął granat, ale tamci nie zamierzali być dłużni. Kawałek blachy Humvee odleciał od reszty wozu, a w środku nimi jak marionetkami. Daniel zdążył, chociaż kilka małych odłamków pozostawiło po sobie krwawe smugi.
A kolejne kule grzechotały o coraz słabszy pancerz. Ci z pojazdów mogli strzelać tylko w nich, ale przecież nie po to żołnierze przekradali się teraz pomiędzy drzewami. Lufy rzygnęły ogniem, biorąc ich w krzyżowy ogień. Green strzelił zza uchylonych drzwi, raz, drugi. Bez najmniejszego efektu, ukryci we mgle i krzakach, byli nieosiągalni dla cywila, który chwilę później musiał chować się za pancerzem, gdy pociski odbijały się przed jego nosem.

Maria tym razem nawet nie próbowała taranować zbyt dużej i zbyt ciężkiej - zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co zapakowali tam w magazynach - przeszkody. Wjechała na pobocze, miażdżąc pod kołami kilka krzaków i tracąc przyczepność na niewielkim zboczu. Koła zaboksowały, silnik zawył, ale potężny Land Rover dał radę. Tylne drzwi się otworzyły, ale nikt nie słyszał krzyku Dorothy. W uszach i tak już piszczało od wybuchów, wrzasków i karabinowych wystrzałów, nie rwących się już niemal w ogóle. Ręka jednakże mówiła wszystko i Mike'owi wreszcie udało się przełamać panikę, tak samo jak wtedy, gdy zmusił się do ucieczki przed zarażonymi. Wpadł do czarnego samochodu, który jako pierwszy wystartował. Skrzynia biegów zawyła, gdy Maria za mocno i za wcześnie nacisnęła pedał. Ale jechała, a za nią byli już pozostali.

Liberty najmocniej czuła atak, uwięziona w samochodzie, który nie miał absolutnie żadnej ochrony przed kulami. Stratton i dwóch pozostałych szybko wypadli z vana, zbliżając się do jej samochodu. Nathan wystrzelił kilka razy w kierunku żołnierzy, ale tylko stojący z tyłu Humvee chronił ich jeszcze przed całkowitym unicestwieniem.
Maszynowe serie przeorały karoserię a potem okna, nie zostawiając z nich wiele. Skuleni za siedzeniami czuli się bardzo odsłonięci. A przecież żołnierze także się spieszyli. By ich dorwać. Pozbawić życia. Czy mieli skrupuły?
Nic nie było widać na obliczach wyłaniających się z mgły po ich lewej stronie. Maski przeciwgazowe zasłaniały wszystko. Unieśli karabiny. Hummerem zatrzęsło, gdy wsiadający jako ostatni Swen mocno trzasnął drzwiami.
- JEDŹ!!
Wrzask przebijający się przez zimno zwykłej paniki. Automatyczna skrzynia biegów, wystarczyło wcisnąć gaz do dechy, by wielkie monstrum zaczęło nabierać prędkości. Ktoś wystrzelił, ktoś bardzo blisko. Ale czarne lufy karabinów były już wysoko, wypluwając z siebie pociski.
Paf Paf, nic nie znaczące odgłosy przy ogłuszającym huku zewsząd.
I stukot trafianej karoserii. I wrzask Nathana, łapiącego się za draśnięty kulą bark. I jakiś krzyk, by paść na ziemię. I klątwy Swena, gdy miał wrażenie, że podskok samochodu urwie mu skręconą stopę. I kolejne Paf Paf, mniej już słyszalne. Wyrwali się, a zderzak vana zostawił jeszcze pamiątkową rysę na przeciskającym się obok niego samochodzie.

Siedząc z pancernej bestii Radcliffe nie musiał się bawić w objazdy. Widział już, że Hummer wraca na polną drogę, prując ze wszystkich sił za czarną terenówką, która zniknęła we mgle jako pierwsza. Docisnął pedał i tylko trochę zboczył z prostej drogi, pozwalając stalowej szynie z przodu wozu przesunąć na bok przeszkodę. Kule wciąż terkotały o wóz, wciąż pozostający poza możliwościami tej lekkiej broni. Żołnierze, którzy ich dorwali wyraźnie nie byli przygotowani na to, co dorwali.
Ale mieli granaty, które z głuchym ŁUP rozbijały na małe cząsteczki tuż obok, wzbijając przy okazji chmurę ziemi i pyłu, która wraz z odłamkami spadała na karoserię z grzechotem. Okno od strony Prospecta zadrżało, gdy jego część wypadła z ramy. Daniel poczuł jednak coś jeszcze gorszego. Któreś z tylnych kół nie wytrzymało, tracąc powietrze. Samochodem zaczynało trząść jak diabli i choć pruł już za dwoma pozostałymi, to kwestią czasu było kiedy gumę szlag trafi.

C4 nie wybuchło, mimo, że Radcliffe z całej siły wdusił zapalnik.
Kobiety to kłamliwe suki.
Albo z drugiej strony - może filmy to za mało do bycia saperem?


WSZYSCY

Tym razem mowy nie było o wyprzedzaniu. Marie zwolniła tylko na tyle, by we wstecznym lusterku widzieć światła dwóch pozostałych samochodów, które klekocząc i podskakując na wybojach z trudem trzymały się pozostającego w najlepszym stanie Land Rovera, którego zahaczyło tylko kilka kul, nie czyniąc żadnej szkody. Kobieta jechała niemalże na chybił trafił, bo nawet Mike nie miał większego pojęcia o tym, gdzie się obecnie znajdowali, gdy obrazy zmieniały się szybko, a drzewa wokół wciąż pozostawały niemalże identyczne.
Ścigające ich Humvee pozostały nieco w tyle, bardziej kierując się teraz śladami pozostawionymi przez ciężkie terenówki bądź też wskazówkami z helikoptera, który cały czas krążył gdzieś nad nimi, przynajmniej do czasu. Z góry, pomiędzy drzewami, mogli dostrzec tylko smugi z reflektorów, z czego biochemiczka dość szybko zdała sobie sprawę, wyłączając światła. Prośbę o to samo przekazała przez krótkofalówkę do pozostałych.
Światła zgasły, załoga helikoptera była ślepa. Warkot wkrótce umilkł i pozostali tylko ci, którzy jechali ich śladem.

Nie było jednak dobrze. To co się działo za czarnymi szybami pierwszego z samochodów pozostawało tajemnicą, ale paskudne złamanie Mike'a wymagało interwencji. Podobnie jak pomocy potrzebowali inni ranni. Przerażona Liberty tylko kątem oka obserwowała, jak Nathan z pomocą innych zdejmuje kurtkę i bluzę, by owinąć czymś ranę. Pocisk przeszedł tylko przez mięso, nie uszkadzając kości, ale należało zatamować krwawienie. Podobnie jak u Gorana czy Strattona, których rany nie były może głębokie, ale u pierwszego dochodziło wstrząśnienie mózgu, a u drugiego możliwe zakażenie, a nawet coś znacznie gorszego, jeśli zarażeni przenosili wirusa także inaczej niż poprzez ugryzienie. Owinięci bandażami z samochodowej apteczki obserwowali, jak kumpel Swena najpierw jęknął, a potem otworzył oczy, łapiąc się za głowę. Zwykłe środki przeciwbólowe mogły tu nie pomóc, gdy nieprzytomnie rozglądał się po wnętrzu przeoranego kulami samochodu.

W Humvee niewiele było lepiej. Prócz kilku siniaków żaden z mężczyzn co prawda nie zarobił innych obrażeń, ale wciąż pozostawał ranny chłopak, którego rana otworzyła się pod wpływem gwałtownych ruchów i wstrząsów samochodu. Tych ostatnich za nic nie dało się powstrzymać, prędkość była za duża, a w jednym z kół już praktycznie w ogóle nie było powietrza. Przekazali tę wiadomość Marie, ale tu jeszcze nie mogli się zatrzymać. Zbyt dużo rannych trzeba by zostawić na pastwę goniących ich żołnierzy.
A czerwona plama na opatrunku Prospecta powiększała się bardzo szybko, przesiąkając świeżą, sączącą się z rany krwią. Wymagał pomocy i to dość szybkiej.
John doskoczył szybko. Nie miał za dużej wiedzy medycznej, ale nawet on doszedł do wniosku, że szycie rany w tych warunkach było zupełnie bez sensu. Podobnie jak odwijanie bandaża, co zasugerował bardziej się na tym znający Radcliffe. Thomson wrócił na dach, dlatego nie powiedział nawet słowa, chociaż widać było, że w jego oczach jest już trupem. Że nie ma szans.
Ale Green dał słowo. Wojskowa apteczka posiadała wszystko co trzeba, ale wyrwał tylko plik bandaży i opaskę uciskową, chociaż tej nie było jak założyć na biodro. Przycisnął białą gazę najmocniej jak mógł. Nie wiedząc, czy to cokolwiek pomoże. Jedyny biegły w sztuce lekarz został przecież w indiańskiej wiosce.


WSZYSCY

Wjeżdżali coraz wyżej. Góry powoli dawały tu o sobie znać i stroma droga wiła się serpentyną na jakieś wzniesienie, po chwili opadała, tylko po to, by znów piąć się w górę, jeszcze i jeszcze wyżej. Aż w końcu droga się skończyła, a zaskoczona Marie zatrzymała swój samochód. Dojechali do dużego domu z drewnianych bali i kamienia, najpewniej górskiego schroniska. Dalej prowadziła ledwie ścieżka, oznaczona kilkoma kolorami jakimi to zwykle zaznaczało się szlaki turystyczne. Pozostali także zatrzymali samochody, rozglądając się po nieco mniej zamglonej okolicy, chociaż główny las tutaj się kończył i dalej było już nieco mniej drzew. No i nie było już nic w górę, tutaj był szczyt góry, której nazwy nie znali. Znał za to Mike, który pobladł jeszcze dalej, wysiadając z samochodu i pokazując palcem nieco w dół.
- Tto.. to stąd! Stąd wyszły te bestie! Uciekałem w dół, a teraz znów...
Zatrząsł się wyraźnie, ale w pobliżu nie było widać ani słychać żywej, lub nieżywej, duszy. Za to z tyłu za nimi pojawiły się reflektory dwóch ścigających ich Humvee, zbliżające się z każdą chwilą. Mieli może jeszcze ze dwie minuty na przygotowania. Nie było już ucieczki.
Za to tym razem to tamci mogli zostać zaskoczeni.

 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172