Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-08-2011, 22:14   #31
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


ALLAN MELLO, JAKUB SZKUTNIK

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rLn32d1Yo9o&feature=related[/MEDIA]

Przekroczenie progu jadalni kojarzyło się z dawno nie branym prysznicem, tylko że tutaj na skórze i ubraniu osiadała wilgotna mgiełka nie wody, lecz krwi.

Świeża, ciepła krew cuchnęła metalicznie, osiadała na ustach smakiem żelaza i zmuszała więźniów do zamknięcia powiek. W jednej chwili ich kombinezony i ciała pokryły się warstwą juchy. Buty ślizgały się na posadzce, gdzie życiodajnego płynu było tyle, że zakrywał bez trudu powierzchnię butów.

BUM. BUM. BUM. BUM.

Pulsujący dźwięk dochodzący z różnych stron powodował, że człowiek miał ochotę odwrócić się na pięcie i zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Jednak było już za późno.

Odważni więźniowie otworzyli zlepione krwią powieki i szybko tego pożałowali, podobnie jak pożałowali decyzji pozostania w jadalni, a nie ucieczki, którą wybrali inni.

Dawna jadalnia zmieniła się w rzeźnię. Krew pokrywała wszystko. Ściany, sufit, meble, podłogę. Wszystko. Poza krwią widać było żyły, wnętrzności i kości przyczepione lepką, pulsującą masą do wszystkich możliwych powierzchni. Czerwono – sina, podrygująca i pulsująca masa „zarosła” – bo brakowało innego określenia dla jej stanu – znaczną część jadalni. Tu i ówdzie oniemiali ze zgrozy ludzi widzieli twarze. Wyłaniały się one z pulsującej masy – rozwarte do krzyku usta, z których kiełkowały żyły, splatające się ze sobą w jakiś odrażający, niepojęty sposób.

BUM. BUM. BUM. BUM.

Oczy ujrzeć mogły poruszenie w tej rzeźnej masie. Pulsujące serca, poruszające się nadal płuca, drgające mimicznymi skurczami twarze pochłoniętych przez demona więźniów.

W tej upiornej scenerii stał krzyż, na którym wieszczył Wieszcz. Na jego ramionach widać było ludzki szkielet, z którego na resztę komnaty wyłaniały się żyły, jelita, ścięgna i kawałki różowej tkanki oraz błoniastej skóry.

I wtedy zobaczyli ruch. W różnych regionach zalanej krwią sali.

Widzieli pełzające w ich stronę .... rzeczy... istoty .... coś.

Tutaj pełzał, niczym wąż, nadal oblepiony tkanką mięsną kręgosłup, który zwieńczała ludzka, na poły pokryta skórą czaszka. W innym miejscu widzieli po części oddartą ze skóry dłoń, która poruszała się w ich stronę, niczym pająk. Jeszcze gdzie indziej sunął fragment jelita, niczym ożywiona macka, a kawałek dalej przesuwała się oderwane ramię, którego kość wygięła się na kształt ostrza. Nie! To było ostrze. Najwyraźniej żyły i ścięgna w jakiś sposób połączyły się z nożem jakiegoś więźnia!

Zaczęli krzyczeć.

BUM. BUM. BUM.

Serca pulsowały w tym kłębowisku zmasakrowanych szczątków.

WRRRRR WRRRRR WRRRRR

Ostatnie dźwięki dochodziły z korytarza za ich plecami. To były odgłosy zamykanych grodzi. Właśnie ktoś spośród więźniów, którzy rozsądnie uciekli z nawiedzonej jadalni, zaczął zamykać zagrożony teren i przylegające do niego korytarze.




FILOZOF

Kruszyna nie był szczęśliwy, ale poszedł z tobą, marudząc coś pod nosem. Filozof szedł w jego cieniu nadal jednak nie tracąc czujności. Nawet, kiedy maszerowali wąskimi korytarzami sekcji pod kontrolą Mścicieli.
Filozof był znany. Miał swoje układy, miał swoje powiązania, jako jeden z nielicznych wiedział, że tak naprawdę przysługa jest jedną z najcenniejszych walut tego przeklętego miejsca.

Zawsze, kiedy Filozof czekał, aż strażnicy drzwi prowadzących na korytarze pomiędzy sekcjami otworzą wrota, czuł dziwny dreszcz niepokoju. Jakby przesuwające się ciężkie drzwi były wrotami do innego świata. Ciemny korytarz po drugiej stronie mógł kryć w sobie wszystko.

Tym razem krył jedynie ciemną pustkę. Pięćdziesiąt metrów korytarza. Na ich końcu drugie drzwi, prowadzące do kolejnej sekcji. Po środku ciemna klatka schodowa – prowadząca w górę i w dół. W górę do innych sekcji. W dół przegrodzona łańcuchem – mroczna, nieprzyjemna. Jedna z bocznych dróg na Zakazane Korytarze. Do śmietnika statku.

Tym razem obyło się bez przykrych niespodzianek.

Po chwili łomotali już do drzwi kolejnej sekcji – należącej do Gildii Zero z którą mieli klarowny układ o ochronie. Zostali przepuszczeni w kilka chwil.

* * *

Ponury był jednym z bardziej malowniczych ludzi, jakich Filozof miał okazję poznać. A poznał już przecież wielu zjebów.

Był niski, żylasty o oczach czarnych jak kulki łożyskowe. Tej samej metalicznej barwy płynnej rtęci. Te oczy były dziwne, tylko Filozof nie potrafił uchwycić sedna tej dziwności.

Ponury palił papierosa siedząc w kucki w rogu wskazanej celi. Prostej, bez żadnych ozdób.
To, na co zwrócili uwagę, to fakt, że większość cel w zajmowanym przez niego bloku było pustych i cichych.

- No, no, no – Ponury wydmuchnął kłąb dymu. – Sam Filozof, niepisany szefondo kilku bloków, pofatygował do mnie swoje zamyślone dupsko. To, ze przysyła go Zipper daje do myślenia. Co sądzisz, kochanie.

Nie zwracał się konkretnie do nikogo. Ale nim odpowiedział, zdawał się nasłuchiwać jakiejś informacji.

- Dobra. Ona się zgadza. Będziesz pytał o kwas na ranach. O to, co zostawia takie ślady. Mówi, że Ponury wie i ma powiedzieć Filozofowi. Że takie rany zadaje Rozpacz. Tak. Rozpacz. Ona mówi, że jeśli szukasz odpowiedzi, musisz zejść na Podpoziom Dwudziesty Trzeci. Wtedy zrozumiesz.

Ponury wydmuchał porcję dymu.

- Zadowolony z odpowiedzi? – zapytał z drapieżnym błyskiem w oku.




SPOOK, TÖLGY, APACZ


Hałas nie zwabił nikogo i po chwili droga w dół stała przed wami otworem. Brzytwa zdjął z pleców linę – mocną, syntetyczną, elastyczną. Przywiązał ją starannie do pobliskiej rury i końcówkę wrzucił w ciemność szybu.

- Idę pierwszy – zawyrokował. – Odczekujecie sześćdziesiąt sekund i schodzi kolejna osoba. Ty. – wskazał dłonią Apacza. Po kolejnych sześćdziesięciu sekundach schodzisz ty – palec pokazał na Spook. Potem, postępując tak samo schodzicie ty – palec wskazał Cygana, ty – ciemnoskórego więźnia, na którego wołano Tam-tam. Na koniec ty – palec pokazał na Jerome.

Spojrzał raz jeszcze na towarzyszących mu ludzi.

- Osobiście zajebie kogoś, kto zejdzie za szybko – dodał ponurym głosem. – Lina może nie wytrzymać obciążenia. Jasne.

Nie czekając na odpowiedź chwycił linę, wcisnął się w otwór i zniknął w ciemnościach.

Kiedy pozostali w myślach doliczyli do trzydziestu z głębi korytarza – tego, którym przyszli – dało się słyszeć jakiś hałas. Jakby dźwięk przedmiotu z metalu zahaczającego o ścianę. Potem dało się słyszeć kolejny dźwięk, jakby szuranie butem. Ktoś zbliżał się w ich stronę. Zważywszy na miejsce, w którym się znajdowali, stawiali na polujące Hieny.

Wyliczanka zbliżała się do sześćdziesięciu. Apacz miał zaraz pójść w ślady Brzytwy.




PASTOR / SZEKSPIR


Giń piekielny pomiocie! – Krzyknął Pastor na Szekspira.

Pastor odzyskiwał zmysły powoli, jakby z pijanego zwidu. Niepewnym ruchem ubrał czarną koszulę i kurtkę na siebie. Z niedowierzaniem spojrzał na Jakuba Szkutnika i zebrano towarzystwo, które zamiast uciekać zamierzało wejść do pomieszczenia, w którym przed chwilą objawił się demon.

- Czy nie widzicie, co czai się za tymi drzwiami? Czy czerwona mgła rzuciła się wam na głowy? Jakubie – zwrócił się, a przynajmniej tak mu się wydawało, do mężczyzny, na którego plecach jeszcze przed chwilą siedział – czy pasterz może porzucić swoje owieczki? Czy zamierasz je porzucić na pastwę Złego? Czy nie słyszysz bębnów Nabuchodonozora? Powiadam wam... nie znajdziecie tam nic dobrego.

Panujący chaos uświadomiły Pastorowi, że nikt go nie słucha. Może mówił za cicho, a może nikt nie był zainteresowany tym, co miał do powiedzenia. Nie było to ważne. Zniechęcony zamilkł, popatrzył się z rozczarowany na znikające w czerwonej mgle.

Szkoda - powiedział Pastor sam do siebie. Być może powinien pomóc Jakubowi, ale nie zamierzał ginąć.

Jeszcze nie teraz... nie tutaj... Odkupienie czeka... - pomyślał, po czym ruszył w stronę swojej celi. Potrzebował ukrytych tam leków i WKP.


* * *

Tylko nieliczni – może dwóch, może trzech ludzi – ruszyli za Szkutnikiem i nieznajomym więźniem. Większa część uciekinierów z jadalni jednak uciekała dalej. Do swoich cel, do swoich kryjówek. Niektórzy nazwaliby to tchórzostwem, inni rozwagą. Nie ważne jak nazwać te działania, ważne, że dawały szansę na przeżycie.

Wśród tych ludzi był też Pastor. Szedł, zostawiając za sobą krwawe ślady. Był jednym z tych, których dosięgła wylewająca się ze stołówki krew. Nikt jednak nie zwracał uwagi na ten fakt.

Mijał ludzi, którzy uzbrojeni biegli na miejsce zdarzenia. Sam jednak skończył z tym epizodem. Nie zamierzał ryzykować życia w konfrontacji z nieznanym.

Mimo zamyślenia zauważył ich przed swoją celą. Pastor zatrzymał się. Było ich trzech. Ponure draby oznaczone znakami Yakuzy – mafii utworzonej przez ludzi z Wielkiej Azji. Miał złe przeczucia patrząc na ich półnagie, wytatuowane ciała, na napięte mięśnie. To był teren Rippersów, a nie Yakuzy. Tereny Azjatów zaczynały się sekcję dalej. Ich skośnookie twarze wzbudzały w Pastorze jakieś wspomnienia. Nie był pewien, ale chyba już gdzieś widział tą trojkę. A może jedynie kogoś podobnego do tych więźniów.

Pastor zatrzymał się. Jadalnia została za jego plecami. Przed jego celą czekało trzech zbirów. Coś wisiało w powietrzu.

Jeśli więzień chciał dostać się do swoich skarbów musiał jakoś wyminąć tego trzygłowego, skośnookiego Cerbera. Jeszcze raz rzucił okiem na ludzi z Yakuzy. Dwóch miało jakieś noże, jeden – najpewniej przywódca – miał na plecach coś w rodzaju krótkiego miecza, a za pasem spodni dwustrzałową broń więzienną – solidnych gabarytów samopał. Kule do niego miały średnicę wystarczającą, by w ciele człowieka zrobić dziurę wielkości pięści. Drugi rzut oka upewnił Pastora, że trójka pod jego celą nie przyszła tutaj na pogaduszki.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-08-2011, 23:47   #32
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Ponury skierował go na poziom dwudziesty trzeci. Była to głęboka część Zakazanych Regionów. Siedlisko Hien, Pokraków i szaleńców. Nikt o zdrowych zmysłach tam się nie zapuszczał. No, może Rippersi mieli na tyle powalone we łbach, ze czasami odwiedzali tamte rejony. Nic dziwnego, że byli tak popieprzeni.

Ten gość wiedział za dużo, zdecydowanie za dużo. Filozof miał zwyczaj wyciągać z takich osób jak najwięcej a następnie posyłać ich na tamten świat. Oczywiście ktoś robił to za niego. Nie potrzebna mu była konkurencja. Z Ponurym było inaczej. Polityk widział i słyszał o wielu dziwnych przypadkach ludzi, którzy zyskali dziwne zdolności po przejściu przez anomalie. Próbował się oszukiwać i wmawiał sobie, że właśnie nie miał do czynienia z jedną z takich osób.

-Kto mówi? Jaka ona? - Filozof czuł, że będzie żałował tego pytania. Rozmowy z psycholami były równie ciekawe co męczące.

Nim Ponury odpowiedział, milczał bardzo długą chwilę. Gość zaczął mieć obawy, czy ten go słyszy.

- Ona mówi, że nie musisz tego wiedzieć, polityku. Nie musisz tego wiedzieć. Czy jesteś zadowolony z udzielonej odpowiedzi?

- Nie, nie jestem. Przekaż to… jej. – Gregory zniecierpliwiony złapał się za głowę. Nie wiedział co myśleć. Powoli zaczął opuszczać stację: „zdrowy rozsądek”. Po niej był długi czarny tunel, do którego nie chciał wjeżdżać. Przyjrzał się gospodarzowi. Tak bardzo chciał zauważyć jakiś ukryty komunikator. Nic z tego.

- Sądziłem, że zamiast zagadek dostanę jasną odpowiedź. Mówiąc rozpacz masz na myśli demona?

-Ma na myśli to, co rodzi się w głowie.

- Tak?
– prychnął pogardliwie. - Dziwne, że połowa więźniów ot tego nie padła w takim razie. Powiedz mi czy inne gangi też o tym wiedzą?

- Wiedzą ci, co wiedzą. Znak. Szukaj znaku.

Czasami człowiek ma tak, że nachodzi go niewyjaśniona i nieraz nielogiczna ochota na zrobienie czegoś złego. W przypadku Filozofa było to pieprznięcie metalową laską prosto w czerep Ponurego. To byłby taki piękny widok. Historia nadawałaby się na pierwsze strony gazet. Wzbudzałaby emocję. Nawet jakiś zdolny fotograf mógłby uchwycić w majestatycznym locie kawałki zmiażdżonej czaszki pomieszane z krwią i puree z mózgu. Przeraziły go własne myśli. Przełknął ślinę i zacisnął mocniej pięść na kawałku zimnego metalu.

- Dobra, powiedzmy, że pobawię się w tą grę z tobą. Jakiego znaku? Jeśli ta miła pani raczy odpowiedzieć.

- Znak jadowitego skropiona. To ich znak.

- Ich? Mówimy tutaj cały czas o ludziach prawda?

- Tak. nadal o ludziach. Tak

- Eh... jestem zadowolony z uzyskanej informacji. Zawsze to lepsze niż nic. Przekaż swojej informatorce czy kimkolwiek ona jest, podziękowania.

- A i jeszcze jedno. Nie podyktowałeś ceny na początku. Chyba nie robisz tego za darmo?

- Jeśli jesteś zadowolony to dasz mi swojej krwi. Jedno ugryzienie.


Facet nie był może ostatnim lumpem, ale fanem czystości i higieny też nie. Filozof wolał nie złapać żadnego zakażenia. Poza tym sama myśl o ugryzieniu przez innego faceta go brzydziła.

- A co jeśli odmówię? - uśmiechnął się grzecznie Filozof.

- Wtedy będziesz miał ... nieprzyjemności. – ostrzegł Ponury. W tym momencie powinien zebrać łomot aż do utraty nieprzytomności, a może i życia. Nie byłoby wtedy żadnych nieprzyjemności… prawdopodobnie. To "prawdopodobnie" kołatało się po głowie polityka, przez dobre kilka sekund.

- A da się bez ugryzienia? Przeciąć czymś dłoń?

- Da się.

- Niech będzie.

Zabieg był krótki i niezbyt bolesny. Jakimś ostrym kawałkiem metalu informator przejechał po wewnętrznej dłoni Gregorego i zebrał cieknącą krew do płytkiego pojemnika. Gość szybko się ulotnił. Nie chciał wiedzieć po co tamtemu jego posoka. Czasami wiedza bywała też przekleństwem, a w takim miejscu jak Gehenna mogła być przepustką do szaleństwa.

- Kurwa co ci się stało? – Kruszyna zdziwił się widząc świeżą ranę towarzysza.

- Nie pytaj. Wracamy do Crashera. Mam dla niego bardzo cenne informację…

Nie poparte żadnym dowodem. Ten fakt wolał przemilczeć.
 
mataichi jest offline  
Stary 07-08-2011, 04:31   #33
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Nie palił. Nie stale i nałogowo. W świecie Gehenny było to zupełnie zrozumiałe i na swój sposób normalne. W przestrzeni, gdzie papierosy były jedną z ważniejszych walut tylko ktoś nie mający krzty szacunku dla własnej postrzeganej w jak najświetniejszych barwach przyszłości, albo całkowicie jebnięty na umyśle paliłby z premedytacją i zawziętością z jaką zdarza się to nałogowym palaczom na Terze. Tolgy miał wiele szacunku i planów co do swojej przyszłości. Całkiem pieprznięty wbrew obiegowej opinii również nie był. Palił więc tylko wtedy, gdy został poczęstowany, a odmowa przyjęcia poczęstunku mogła się równać całkiem prawdziwej obrazie częstującego.

Tak jak teraz. Częstującym był Arlekin. Kolo niewątpliwie niebezpieczny, oraz posiadający realną władzę, a więc w stu procentach zasługujący na wdzięczność. Tolgy zaciągał się więc słodkawym dymem z nieskrywaną satysfakcją, bo mimo wszystko lubił tytoń i te rzadkie chwile, kiedy buchało się darowanego szluga były jó.
- Dobra. Nadaje się – usłyszał. He, he, wiedział już o tym zanim chudzielec wygłosił swój sąd. Inaczej nie częstował by go fajką, ani nawet nie wpuścił do swojej dziupli. To, co napierdolił mu Majster najwidoczniej w zupełności wystarczyło. I wszyscy byli zadowoleni.

A robota? Była albo bardzo prosta – szybki wjazd i jeszcze szybszy wypad, albo wręcz przeciwnie niezwykle hazardowna. Pięć dziesiątek fajków bankowo, ewentualne koszty leczenia i koryto przez dwa tygodnie… a do tego jeszcze pięć procent z fantów… takich stawek cygan nie dostawał co dzień. Czasem za połowę tego trzeba było uganiać się za kimś przez tydzień, a fajki wyciskać z gnoja osobiście. Musiał więc gdzieś tkwić haczyk. Póki co nigdzie go nie widział, ale to wcale nie znaczyło, że haka nie ma. Cóż, czas pokaże. Innej możliwości nie było. Pytanie wprost mogło by Arlekina wkurwić, co wobec właśnie napełnianych cyrkowym specyfikiem szklanek stawiało by Tolgyego w niezręcznym położeniu – to raz. Dwa, że jakby nie było robota była na terenie Zakazanym, a więc prawdopodobieństwo potrzeby improwizacji było duże, a i radocha z polowania przesłaniała wszystkie inne plusy czy minusy.

Wiedział, co miał wiedzieć, napił się, nabuchał, a teraz zgodnie z sugestią gospodarza grzecznie spierdolili z Majstrem pod cele. Każdy swoją. Robota mogła być nieskomplikowana, jednak jak się wychodziło na Zakazane, trzeba się było przygotować.


Pakowanie nie zajęło mu zbyt wiele czasu, bo i pakować nie miał co. Normalka. Wszystkie posiadane szlugi, żarcie, trochę leków, narkotyki. Wszystko, czego nie chciałby stracić w czasie nieobecności na bloku. Wieści rozchodziły się szybko, co do tego nie miał wątpliwości. Nie wątpił również w to, że znajdzie się nie jeden zbyt głupi debil, w którego spapranym syfem mózgu dojrzeje idea, że a nóż widelec stary Tolgy nie wróci z Zakazanego… A wtedy takiemu, jak i całej sforze podobnych sępów nic nie stanie na przeszkodzie w wyścigu po fanty, i to nawet gdyby pogłoski o zejściu Dębowego nie zostały zweryfikowane. Takie rzeczy się zdarzały. Nie miałby najmniejszej ochoty tracić potem czasu i energii na uganianie się za drobnicą. A tak, fanty w plecaku i święty spokój. Resztę pieprzyć. Jęśli nawet coś ukradną, on ukradnie komu innemu. Normalka na Gehennie.


Kutas w czapce. Tolgy znał to miejsce. Już kilka razy jak właśnie przez tą grodź wypuszczał się na Zakazane. Jednak nigdy z nimi. Apacz, Spook, Razor. Tych znał. Z widzenia. Czarnucha i tego ostatniego nie kojarzył. Po dzisiejszej wycieczce już będzie. Pod warunkiem, że wszyscy w komplecie wyniosą dupska z powrotem. Ale tym się na razie nie należało martwić. Jebać ich, jak poetycko zauważył Brzytwa. Tak samo jak Majstra, który nie pojawił się ani na robotę, ani wysępić tych kilku zwyczajowych fajek za nadanie dzieła. A może dostał już dolę od Arlekina..? W sumie niewiele to Dębowego teraz interesowało. Był już na Zakazanym, w miejscu, gdzie jeszcze bardziej niż gdzie indziej docierało do człowieka jak bardzo trzeba zbydlęcieć, żeby przeżyć na Gehennie. Oraz gdzie jak nigdzie indziej serce pompowało w radosnych podskokach krew w tętnice w radosnym rytmie, bo tu kończyła się władza gangów, nie sięgały układy i zależności, brakowało miejsca na skryte podchody i włażenie w dupę. Tutaj królowała przemoc w czystej postaci. Brutalna i pierwotna. Taka, jaką najbardziej lubił.

Ciemne korytarze póki co ziały jedynie pustką i upiornymi jękami metalu. Potrafił już odróżniać naturalne odgłosy chodników od tych wydawanych przez zamieszkujące je wynaturzenia. Był czas się nauczyć. I przywyknąć do stawiających włoski na karku stęków i zawodzeń Gehenny, które tu jak nigdzie indziej zdawały się cyganowi wyjątkowo czytelne. I z taką jak za każdym razem euforią powitać uderzenie adrenaliny kiedy spośród kakofonii dźwięków wydawanych przez statek i gramolącego się przez szyb Razora wyłowił nowe. Te, które mogły wydać tylko polujące Hieny. Myśliwi, którzy już w niedalekiej przyszłości mieli stać się zabawką w rękach o wiele gorszych od nich drapieżników - Rimshank Rippers.
Nim doliczył się pięćdziesięciu Tolgy już skrócił dystans. Źle, jeśli zasadzka miała by nastąpić w bezpośredniej okolicy szybu i uwiązanej do rury liny. Jakieś nieostrożne lub przypadkowe cięcie mogło wiele skomplikować. Korytarze były dość ciasne, a cygan był słusznej postury. On sam, plus nieznana liczba Hien to już tłok. Nie lubił tłoku, postanowił więc, że skryty w załomie korytarza da się Hienom minąć, by w sposobnej chwili zamknąć bydlaków w dwa ognie. Zaskoczenie murowane. Potem zostawała już tylko rzeźnicka robota.



Zagłębił się w mrok i czekał.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 09-08-2011 o 19:28.
Bogdan jest offline  
Stary 09-08-2011, 18:34   #34
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=T5L9FNkDo70&feature=related[/media]
Strach.

Na Gehennie ten jeden lokator rozpanoszył się na dobre. Rozrósł jak kolonia mrówek i zadomowił w każdym niemal korytarzu, w każdej celi, kącie, szybie wentylacyjnym. Za dnia można go było potkać w messie i wąskich korytarzach, a nocy – pod twardymi pryczami i w ciemnych zaułkach łączących sektory. Odbijał się w oczach więźniów, pobrzmiewał w nocnych jękach i szeptach.
Cała ta blaszana krypa była przesiąknięta jego smrodem.
Gdyby ktoś miał wystarczająco dużo siły aby zwinąć ten statek w kulkę i wycisnąć jak mokrą szmatę strach lałby się z niej ciurkiem. Strach, zło i szaleństwo.

Podobno tylko szaleńcy nie odczuwają strachu. Chociaż może nawet oni drżą na myśl o demonach snujących się po Zakazanych Rejonach Gehenny. Z drugiej strony czy powinno się ich lękać jakoś szczególnie kiedy żyło się zamkniętym w klatce pełnej zwyrodniałych wynaturzonych ludzi? Ludzie i demony. Tutaj łatwo było pomylić jednych z drugimi. Czasem zdawało się, że nawet ci, którzy nosili jeszcze namiastkę człowieczeństwa ewoluowali jak zbyt łagodna odmiana wirusa. Zmutowali aby się przystosować. I teraz ciężko było spotkać już człowieka. Niektórzy wyglądali co prawda na ludzi ale Spook nie miała złudzeń. Teraz wszyscy byli już tylko demonami.

* * *

Spook pojawiła się w wyznaczonym miejscu przed czasem. Kiedy dołączyła do niej reszta więźniów ruda wciąż była zaabsorbowana rysunkiem penisa w czapce zwieńczonej dzwoneczkami. Ryła kamykiem po stalowej powierzchni drzwi wywijając przy tym egzotycznie językiem jakby jego rola w pracy twórczej była nie mniejsza niż palców. Po chwili domalowywała twardemu jegomościowi długie babskie rzęsy i serduszko na policzku. Tudzież prawej połowie napletka, zależy z jakiej perspektywy się na to spoglądało. Bądź co bądź teraz prezentował się o wiele lepiej i jakoś bardziej przyjaźnie.

Odrzuciła prowizoryczne pisadło i uśmiechnęła się półgębkiem do gromadzących się gangersów. Miał przewodzić im niejaki Razor. Miała pecha, nie uraczyła żadnej znajomej gęby. Wypuszczała się na Zakazany Rewir w towarzystwie czterech nieznajomych a każdy z nich nie wyglądał na świętoszka ani gentlemana. Może normalna dziewczyna zdradzałaby zaniepokojenie. Ale twarz Spook wydawała się obojętna, ba, odprężona nawet. Albo była niedorozwinięta albo dobrze się maskowała, przy czym to pierwsze wydawało się znacznie bardziej prawdopodobne.

- Czołem – podniosła jedną rękę w powitalnym geście posyłając im serię nerwowych mrugnięć w tempie błyskającego flesza aparatu.
- Czołem czołem – powtórzyła jeszcze dwa razy bo jedno słowo tytułem wstępu wydało jej się niewystarczające. Nie to co trzy. A jeszcze lepiej cztery. - Czołem dołem górą rurą.

Ci, którzy znali Spook zdążyli przywyknąć, że zazwyczaj gadała zupełnie bez ładu i składu. Jej umysł trybił chyba na innych obrotach niż u większości ludzi. Kulturalne osoby skwitowałyby ją stwierdzeniem, że niedomaga umysłowo. Ci, którzy woleli nazywać rzeczy po imieniu stwierdziliby, że jest mocno pierdolnięta. Powszechnie jednak było wiadomo, że ruda jest niegroźnie obłąkana i prawie nigdy nie sprawiała problemów. Choć w takim miejscu jak Gehenna „prawie” czyniło czasem sporą różnicę a z wariatami nawet psychole nie lubili zadzierać. Nieprzewidywalność bywała niebezpieczna.

Wlekli się wąskimi korytarzami ponad godzinę. Dla Spook ta droga była równie niewinna co spacerek po parku. Miała doskonałą kondycję i atletyczne ciało i nie bała się fizycznych wyzwań. To ludzie, nie miejsca czy przedmioty byli źródłem wszelkiego zła.
Zaintrygował ją indianiec, który szedł w szyku tuż przed nią. Zwinny jak kot, o skórze w kolorze czerwonej gliny. Na jego tle Spook wyglądała dość pospolicie. Klepnęła go w ramię i pokiwała przecząco głową.

- Nie, od niedawna ją mam. I dziękuję, też mi się podoba – odpowiedziała na pytanie, które przecież nie padło albo jedynie ruda je słyszała. Zamachała parasolką i ciągnęła dalej. - Ale cicho już... No przestań wreszcie gadać – pouczyła konspiracyjnie nożownika, który nie odzywał się jak dotąd ani słowem. - Ciiiii, gaduła. Gaduła, gaduła... Gaduła napluła w brokuła...

A teraz stali nad ziejącą mrokiem dziurą w głąb której Razor spuścił linę i władczym tonem podał kolejność zejścia. A tupot się nasilał. Spook wyłowiła dźwięki wielu stóp. Zbyt wielu...

Wielki koleś na którego wołali Tolgy zajął miejsce za winklem i czekał aż rój hien wsypie się do środka. Spook nie podzielała jego optymizmu, że poradzą sobie z nimi wszystkimi na otwartej przestrzeni. Jedyną szansę wypatrywała w wąskim korytarzu.
Akrobatycznym saltem pokonała dystans i zajęła pozycję. Akurat w momencie, że pierwszy z Hien dosłownie nadział się poetycko na jej ostrze. Dwa sztylety zawirowały sprawnie w bladych dłoniach. Spook przystąpiła do tańca i właśnie zmieniała partnera. Pierwszego już wykończyła na śmierć swoimi pląsami. Zaległ na ziemi i martwymi statycznymi oczami podziwiał przedstawienie. Zgrabnie uchyliła się przed ciosem gazrurki i wyprowadziła ripostę. A kolejka na spotkanie z nią ustawiła się kurewsko długa. Szlag... No to dostała swoje Termopile. Ale dopóki nie pozwoliła im się obsiąść jak stadu much była szansa, że dadzą radę.
- Kiedy ci dam znać, zmienisz mnie – rzuciła do nikogo w szczególności. Miała w planach ustać tak długo ile się da. Jeśli jednak zarobi ranę albo zwyczajnie zacznie opadać z sił będzie zmuszona oddać pole pozostałym dwóm. O ile jeden z nich już nie wybył po linie na dół. Najrozsądniej byłoby wyeliminować wszystkie ścierwojady. Jeśli nawet teraz uciekną to jedynie przedłużą w czasie konfrontację bo Hieny z pewnością nie odpuszczą i będą deptać im po piętach. Tylko krew mogła ostudzić ich zapał.
 
liliel jest offline  
Stary 09-08-2011, 22:27   #35
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Ta pieprzona droga dłuży się i dłuży. Do tego nie mogę bardziej pomóc Chase. Te Hieny pewnie miały zasraną broń. Dosłownie. Wysmarowaną gównem. Ale jak wygląda gówno kogoś kto żre gówno? Kurwa. Sam nie wiem. Nie czas na to. Jesteśmy pod drzwiami strażniczymi..."

***

Po dostaniu się na swój rewir Ben odetchnął z ulgą. Cieszył się, że to przeżył. W sumie tylko dzięki Chase, ale to się zdarza. Gdyby nie The Punishers pewnie połowa ludzi Gildii Zero byłaby niewolnikami innych gangów. Na koniec pozostało pożegnanie się z Mścicielem i wyjaśnienie całego tego bajzlu. Double B przeczuwał, że wojownik niedługo upomni się o swoją przysługę. Programista był gotów się odwdzięczyć, ale miał nadzieję, że nie będzie to nic niebezpiecznego...

***

Double B musiał się wstawić do Froggy'ego, który był jego bezpośrednim przełożonym. Froggy miał spleśniały ryj, ale nie był głupi o czym świadczył chociaż posiadany stopień. Zajmował się przydzielaniem zadań, odnajdywaniem części oraz planowaniem. Głównie tym ostatnim. Połowa tego planowania to istne opierdalanie się... Słuchając opowieści informatyka przełożony kiwał łbem z uśmiechem od ucha do ucha.

W sumie to co Ben usłyszał go wcale nie zdziwiło. Froggy nigdy nie dbał o życie innych. Co było oczywiście przeciwieństwem dbania o własny zad. W końcu bogacił się głównie na wyzysku i nieszczęściu innych. Brown miał nadzieję, że jakiś demon wpierdoli Froggy'ego wcześniej niż jego.

Pierwszą sprawą o jaką się zamartwił ten idiota był sprzęt Hien i martwych ochroniarzy. Bo jak żeby inaczej! On zawsze musi zacząć od bicia mamony jakby mu przy tym jego zgrzybiały fiutek stawał. Dziwna sprawa, że w ogóle wspomniał o tym, że cieszy się, że jego najlepszy programista nadal żyje! W sumie Froggy nigdy nie pochwalił Double B, ale ten oczywiście uważał się za najmądrzejszą osobę w całej Gildii Zero. Miał ku temu powody...

Wspomnienie o wyglądzie Bena było naprawdę nie na miejscu. A już tym bardziej o tych trójkątach z innymi facetami. Czyżby to była aluzja do dwóch martwych The Punishers? Jakby Paweł tylko żył wyprułby z niego flaki a z jego zwieraczy zrobił sobie uchwyt na kubek. Do tego ta obraza nie mogła ujść płazem - nawet przełożonemu. Początkowo Brown jedynie przecząco pokiwał głową, ale w końcu się odezwał.

- Słuchaj. Ja od dawna przestałem się przejmować wyglądem. Ci też to zalecam. Czemu? Twój zaprycholony ryj i wyłupiaste gały przypominają pysk jakiegoś gada. Nawet ksywka się zgadza. A ten debilny rechot jedynie zdradza twoje żabie pochodzenie... znaczy bez obrazy. - Double B cieszył się patrząc jak złośliwy wzrok zmienia się w dziwny, bliżej nieokreślony grymas.

Froggy dokończył swój wywód wspominając o Marcelu Lupo. "Faktycznie będzie trzeba do niego zajść" pomyślał informatyk. Double B nie chciał robić sobie ani tym bardziej Chase żadnych problemów. Szef wywiadu The Punishers pewnie nie będzie zainteresowany ich sprzętem. Jedynie ktoś tak płytki jak Froggy mógłby od razu o tym pomyśleć. Bardziej Lupo zdziwi sama śmierć jego ludzi. Nie wyglądali na gagatków a jednak nie dali rady.

Cztery jednostki czasu wolnego. A potem spotkanie z Judith Grey. Ciekawe czego ona może chcieć? Oby tylko Ben nie musiał znów opuszczać bezpiecznych sektorów. Przynajmniej nie bez armii ochroniarzy...

***

Marcel wyglądał na twardziela i dawnego żołnierza. Kanciasty, czujny, krótko obcięty. Double B znał go jedynie z widzenia. Podobnie zresztą było z Lupo. Też nie kojarzył twarzy programisty. Ale, po kilku wyjaśnieniach złożonych jego ochroniarzom i przeszukaniu znalazł się z nim sam na sam w celi.

- No. - to chyba miała być zachęta do rozmowy.

- Witam Panie Lupo. Nazywam się Ben i ostatnio miałem pewną nietypową misję na polecenie Gildii Zero. Miałem za zadanie naprawić sterownik od termoregulatora i dwaj ludzie z The Punishers mieli zapewnić mi ochronę. Byli jednak nieudolni i grupa Hien zabiła obu. Na szczęście dla mnie uratował mnie inny członek The Punishers. Froggy, ten wyglądający na debila z charczącym śmiechem, mówił, że lepiej abym Panu o tym zameldował... - Double B chciał początkowo uniknąć zainteresowania się rozmówcy osobą Chase.

- Kto? - zapytał weteran wojenny.

- Nie wiem, Panie Lupo. Nie przedstawił się. Pamiętam trochę jak wygląda, ale szczerze nie rzuca się w oczy tak samo jak reszta członków brygady The Punishers... - informatyk nadal chciał ukryć tożsamość Chase, bo wiedział, że swoim się takich świństw nie robi.

- Jasne. - mruknął Lupo niechętnie potem spojrzał na Double B. - Zaprowadzisz tam moich ludzi. Trafisz?

- Myślę, że powinienem trafić. Było to tuż przed drzwiami do pomieszczenia technicznego, gdzie znajduje się mainframe z oprogramowaniem termoregulatora. Mam jakieś cztery jednostki czasu wolnego a potem mam umówione kolejne spotkanie. Jak zdążymy się wyrobić możemy ruszać od razu. I mam prośbę. Niech Pan wyśle ze mną kompetentnych ludzi, bo nie chce znowu być tak blisko śmierci. Już dość dziś najadłem się strachu... - odparł Brown przypominając sobie niedawne wydarzenia.

- Moi ludzie to specjaliści. - wycedził Lupo przez zęby. - Pamiętaj o tym. Jeśli masz czas, możecie ruszyć za chwilę.

- Przepraszam jeśli obraziłem Pana ludzi, ale przy tamtych też miałem być bezpieczny. Widzę, że możemy ruszać lada moment. - Double B był gotowy do drogi i cieszył się, że na razie uniknął zainteresowania Marcela osobą Chase.

***

"Marcel Lupo to konkretny człowiek. Jak on mi kogoś przydzieli to powinienem być bezpieczny. Z resztą Hieny będą omijać pomieszczenie techniczne - przynajmniej przez pewien czas. Ciekawe czy żrą ciała swoich. Pewnie nie są na tyle wybredni aby zostawić jakiegoś sztywniaka. Kurwa! O czym ja myślę! Czas ruszać..."
 
Lechu jest offline  
Stary 10-08-2011, 20:10   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Twierdzisz, że przeszedłeś wszystkie kanały wentylacyjne na terenie Hien? Że bez strachu zapuszczasz na Zakazane Rejony Gehenny. Że stanąłeś do walki z pokrakami twarzą w twarz? Że niczego się nie boisz? Naprawdę niczego?
To ja napluję ci w twarz głupcze i kłamco.
A dentysty? Nie boisz się dentysty? Lekarzy też się pewnie nie boisz?
Chłopie, to chyba naprawdę jesteś niedorozwojem.
Oni są straszniejsi niż demony Gehenny... lekarze Gehenny.
Wysil czerep i wykombinuj czemu.
Nadal nie wiesz?
Przed ludźmi, potworami z korytarzy, przed demonami, broni cię spluwa w dłoni, siła twoich rąk, chyżość twoich nóg i spryt.
Przed lekarzami, nie broni cię nic.
Musisz im zaufać i wierzyć, że cię uratują. A jakim lekarzom ufasz?

W najlepszym wypadku takim co spaprali operację ubijając ważnego pacjenta przez przypadek lub tacy którzy nadepnęli jakiemuś oficjelowi na odcisk , potem są lekarze bez sumienia którzy leczyli rany mafiozów i wycinali organy do transplantacji, kolejni to alkoholicy lub narkomani których jakość usług wahała się w zależności od zawartości alkoholu lub prochów w żyłach, a wszystko kończy się na doktorach-amatorach ze skalpelem w łapkach. Psycholach, którzy stwierdzili, że są doktorami. I czasami niby byli, a czasami robili rzeźnię z pacjentów. Znałem jednego takiego. Poczciwina kolekcjonował gałki oczne denatów... dopóki się nie okazało, że te gałki oczne pobierał na żywca. Na Gehennie czasem odbywały się samosądy. Ów „doktorek” miał okazję być ofiarą jednego z nich.
Nadal nie boisz lekarzy? ...A fakt, już jesteś po lobotomii.
Kolejnym problemem z jakim borykali się tutejsze łapiduchy to fakt, że brakowało wszystkiego. A amputacja, bywała często najprostszym rozwiązaniem wielu problemów.
Z każdym dniem, medycyna coraz częściej sięgała do rozwiązań z poziomu średniowiecza.
Dlatego lepiej bać się i unikać lekarzy.
Ale czasami trzeba iść... tak jak teraz.

Rana w nodze była problematyczna, mogło się wdać zakażenie, gangrena... co w takim miejscu jak Gehenna oznaczało amputację kończyny.
Tak więc ruszył do pani doktor zajmującej się zszywaniem tutejszych niedoszłych umarlaków i ozdabianiem ciał Desperados.
Dla Thorna ten gang, był niewiele więcej wart od hien. Ludzkie śmieci Terry kiedyś, stały się ludzkimi śmieciami Gehenny. Jeszcze jeden przykład, że miejsca i czasy mogą się zmienić a zasady się nie zmieniają. Co jest gównem, pozostaje gównem.
Chase czekał na swoją kolej tylko chwilę. Tatuaż młodego Desperado został ukończony.
I przyszła kolej Jamesa. Lekarka była uśmiechniętą blondynką w średnim wieku i z dłońmi w zaplamionych krwią rękawiczkach.


Sympatyczna buźka nie kłóciła się z czerwoną krwią na rękach. Wprost przeciwnie.
Wydawała się być rzeźniczką z uśmiechem przyglądającą się kolejnej ofierze.
Mało przyjemna perspektywa, gdy kolejną ofiarą miał być... Chase.
Fakt, że lekarka miała medpak, był szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Niestety i kosztownym. Pierwsza oferta Thorna w postaci pięciu fajek, zapalniczki, jedenastu papierosów, trzech mocnych skrętów, oraz trzech gum do żucia została skwitowana słowami. - Za mało. To jakaś połowa ceny, kolego.
Trzeba więc było coś dorzucić. Thorn pożegnał się więc z kolejnymi fantami, małą kuszą naręczną i pięcioma pociskami do niej, kastetem z ostrzami oraz łańcuchem zakończony hakiem.
Tyle wystarczyło by dobić targu i poczuć „dłonie które leczą”, oraz zastrzyki antybakteryjne i antywirusowe. A potem...
Chase nie miał dokładnych planów na potem. Najpierw trzeba było pozałatwiać sprawy związane z niedawnym wypadkiem.

Pierwszy na celowniku był niejaki Froggy... Pasował do ksywki. Mały oślizgły i mięciutki.
I puszył się jak żaba, pomiędzy swoimi dryblasami. I jak każdego płaza, był łatwy do rozdeptania. Wyglądał na takiego co trafił tu za oszustwa.
Podszedł więc do osobnika znanego jako Froggy i spytał bez ogródek.- Ty jesteś ten... żabcia?
- Pan żabcia, panie .....-tu zawiesił głos dając znak dłonią ochroniarzom, których musiał minąć.
-Pan „ratuję tyłek twoim ludziom”... ale możesz mi mówić Chase.- odparł Thorn, spokojnym acz zimnym tonem głosu.
- Aaaaa - Żaba wskazał ręką. - To ty uratowałeś słodkie dziurki naszego duble bi seksa.
-Taaa...-
potwierdził Chase niespecjalnie się przejmując relacjami pomiędzy członkami Gildii Zero.- Teraz interesuje mnie kwestia wynagrodzenia martwych Punisherów.
-Są martwi, więc nie trzeba bulić ....
- Ale są i żywi, którzy uratowali dziurki twojemu człowiekowi. Kontrakt jest kontrakt Żabciu. Wiesz?-
odparł James przybliżając twarz do gęby mężczyzny i wbijając oczy w jego ślepia.- Ochrona była, twój chłoptaś poszedł i zrobił zadanie. Kontrakt jest więc wypełniony. Wiesz co się dzieje z takimi co wypełniają kontraktów z Punisherami?
Zmrużył oczy, zupełnie nie przestraszony.
- Co ty odpierdalasz?
Zapytał wprost.
-Przedstawiam ci fakty. Nie trzymasz się kontraktu z Punisherami. Nie będą z tobą zawierać. Proste nie? Będziesz musiał szukać ochroniarzy w innych gangach. – wzruszył ramionami Chase.- Dupczyć to sobie możesz podwładnych a nie Punisherów. U nas usługa wykonana, ma być usługą zapłaconą.
- Ale ja się pytam człowieku o co ci chodzi? Przysłał cię Lupo? Coś jest nie tak?
- Ja sprowadziłem twojego człowieka, więc chcę zapłaty za wykonaną robotę. Nie zapłaciłeś im przecież wszystkiego z góry?
- spytał retorycznie Chase.
- Płacę Lupo, nie jego ludziom. On się rozlicza. Więc z pretensjami do niego. A teraz wypierdalaj, albo każe cię stąd wywalić.
Odpowiedzią Chase’a było skinięcie głową. Odwrócił się i ruszył, ale... Żabcia próbował zgrywać twardziela. - I módl się cwaniaczku, bym miał dobry nastrój i nie powiedział o twojej nędznej próbie wyłudzenia Lupo.
Na twarzy Thorna, pojawił się uśmiech, coraz szerszy.-Modlić?
Z ust mężczyzny wydobył się śmiech.- Nie pokładałbym nadziei w modlitwie. Nie w tym miejscu. No i... nie pokładaj nadziei w chłopcach, którzy pilnują twoich dziurek. Ich można zabić, przekupić... a wtedy.... kto cię uratuje?
Chichocząc dodał.- To jest Piekło, a ty masz tylko odroczenie wyroku, jak my wszyscy... ale nie łudź się. Sprawiedliwość cię dopadnie... prędzej czy później dobierze ci się do dupy. Tak jak każdemu z nas.
Tak... słowa Froggiego rozbawiły Chase'a, który lekko kulejąc i głośno chichocząc oddalał się w poszukiwaniu Lupo.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-08-2011 o 12:25.
abishai jest offline  
Stary 10-08-2011, 20:58   #37
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Apacz i Jerome dotarli do miejsca spotkania ostatni, jak okazało się po chwili oczekiwania. Sześć osób miało udać się na zakazane tereny z konkretną misją- zebrać jak najwięcej wartościowych fantów "skądśtam", które znajdowało się kilka kilometrów od ich obecnej pozycji. Sześć- ani to dużo, ani mało. Za dużo, żeby móc w pełni zachować dyskrecję i polegać na skradaniu, za mało żeby nie przejmować się niczym ze względu na miażdżącą przewagę liczebną. Ot, przeciętny oddziałek do akcji w terenie, który ma unikać niebezpieczeństwa, ale musi też umieć sobie poradzić, jeśli dojdzie do konfrontacji.

Indianiec znał wszystkich obecnych, przynajmniej z widzenia. Z imienia tylko Razora, był wyższy rangą. Reszta to ruda, nadpobudliwa akrobatka, podstarzały łysy twardziel i murzyn o szerokiej szczęce i jasnych, rozbieganych oczach. Nic specjalnego, jak na Rippersów. Tutaj cechą wspólną był brak cech wspólnych i całkowity indywidualizm oraz unikalność jednostek. To było tu najpiękniejsze.

Przywódca lakonicznie wytłumaczył, o co chodzi, lecz nad wyraz jasno przedstawił swój stosunek do tych, którzy nie przybyli, jak i tych, którzy się wahali. Ale nikt się nie wahał. Tutaj, według Vincenta, nie było dla takich miejsca, chociaż oczywiście uchowali się jacyś, nawet w ich gangu, i nie sposób było ich wyłowić spośród tysiąca osób. Cwani, płochliwi, ale i potrafiący grać swoją rolę do ostatniej chwili, aż do momentu, kiedy kłamstwo nie mogło już w niczym pomóc.

Atmosfera jak podczas wojskowej odprawy, ni to napięcie, ni to nerwy, ni to skupienie na celu. Coś pomiędzy, plus natłok myśli na różne tematy, takie jak „kto pierwszy będzie chciał podpierdolić część fantów dla siebie”, „czy łysawy dziadek nadal jest w formie” lub „jak zajebiście wyglądałby tyłek rudej z czerwoną pręgą w poprzek”. Może to przez tę atmosferę nikt nie odpowiedział kobiecie, gdy ta zaczęła mówić. A może po prostu wszyscy wiedzieli, że jeśli kobieta zacznie mówić, to trzeba albo to przeczekać, albo urżnąć jej język. Tak czy siak, gadanie się skończyło, ekipa ruszyła na łowy.

Skradali się, momentami przyspieszali kroku, potem znów zwalniali, zbliżywszy się do korytarzy granicznych. W pewnym momencie Apacz poczuł, że ktoś lekko, lecz natarczywe stuka go w ramię. Gdy odwrócił się, natrafił na wzrok kobiety. Wzrok mówiący tylko „Nie wiesz, czy nie zostawiłam przypadkiem żelazka na gazie?” co było bardzo nie na miejscu i zbiło Apacza z tropu. Gdy tylko jednak kobieta się odezwała, zrozumiał. Jest pierdolnięta na głowę. Dodatkowo trudno było mu sobie wyobrazić, żeby te kilka pogiętych drutów mogło być kiedykolwiek czymkolwiek konkretnym. No, może w zamierzchłych czasach pierwszych lotów na księżyc czy niewolnictwa, lecz teraz był to śmieć, nic więcej. Nadal wpatrywał się beznamiętnie w rudą, myśląc nad jej ostatnimi słowami.

Lubił brokuły, ostatnie jadł jakieś… Kilka miesięcy temu, może nawet kilka lat. To właśnie była wada całkowitego olewania upływu czasu- ciężko było się cofnąć w czasie do momentu bardziej konkretnego niż „dawno” lub „niedawno”, a i ustalenie chronologii pewnych wydarzeń bywało bardzo trudne. To jednak pamiętał, gdyż było to podczas buntu. Dostał się do kwatery jednego ze strażników, który akurat zaczął jeść obiad, kiedy wszczęto alarm. W pomieszczeniu nie było nikogo, na stole stał kwadratowy półmisek z przegrodami, a w nim prawdziwe warzywa- brokuł, marchewka, odrobina groszku, oraz ryż. To był najlepszy jego posiłek podczas pobytu na Gehennie. Z tego pokoju zwędził też płaszcz. Skórzany, lub z syntetyku skóropodobnego, nieważne. Był trochę za długi, musiał więc go nieco przyciąć, strzępiąc jednocześnie tak, żeby dół płaszcza przypominał rząd sopli. Poza tym był jednak świetny: elegancki, zapobiegał obtarciom, miał kilka wewnętrznych kieszeni, no i był czarny, przez co nie rzucał się w oczy w cieniu.
- Jedna z zalet rewolty- odpowiedział niejasno kobiecie, wracając do rzeczywistości i gładząc płaszcz. Następnie odwrócił się i skupił na drodze, zostawiając kobiecie temat do rozmyślań.

Krótko potem dotarli do szybu wentylacji, którym mięli zejść dwa poziomy niżej. Apacz i dziadek, Tolgy, stanęli po przeciwległych stronach korytarza, nasłuchując nadejścia ewentualnych intruzów, podczas gdy Razor odkręcał klapę „broniącą” wejścia do szybu.
Ponoć zarówno Hieny, jak i Pokraki pokazują się tu częściej, niż ktokolwiek by chciał. Czy stanowili dla nich zagrożenie? Jak wszystko na tym przeklętym statku. Wystarczy jednak, że nie dadzą się zaskoczyć, a powinni sobie poradzić.
Nie musieli jednak brudzić sobie rąk, przynajmniej jeszcze nie. Brzytwa zwołał ich i wydał rozkazy- każdy miał minutę na zejście po linie w dół szybu, potem ruszał kolejny. Po nim miał schodzić Apacz.

Wszystko nieco się skomplikowało, gdy korytarzem poniosło się echo uderzającej o siebie stali. Prawie na pewno były to Hieny, i niestety zmierzały w ich kierunku. Vincent zastanawiał się, czy schodzić zgodnie z planem, czy zostać tu i walczyć. Nie zajęło mu długo dojście do wniosku, że muszą zabić wszystkich napastników, inaczej ruszą za nimi i utrudnią znacznie misję. Tolgy schował się w cieniu, w dalszej części korytarza, ruda jednak najwyraźniej wolała bezpośrednie starcie. Skoczyła do przodu i, stojąc w wąskim korytarzy, zaczęła rzeź. Pierwsza krew popłynęła, gdy Apacz chwycił Jerome za ramię.

- Zejdź i powiedz Razorowi, że musimy zajebać te Hieny, dopiero wtedy zejdziemy.
- Sam, kurwa, zejdź! To mu sam powiesz i będz…
- Złaź, kurwa, nie biado
l- warknął Indianin. Jego znajomy wydawał się być dzisiaj nieco rozkojarzony i nerwowy, zawadzałby tylko tutaj, a wypadałoby wysłać kogoś do dowodzącego akcją. Za niesubordynację w bardziej niedorzecznych sytuacjach odcinano jajca, szkoda było je ryzykować. Niby dzieci nikt z nich nie mógł mieć, przez tę jebaną sterylizację którą im zafundowali, jednak jajca to coś więcej, niż wylęgarnia plemników. Jajca to oznaka męskości, nawet takie niedziałające.

- A wiesz, że zejdę? Zejdę i kurwa… Zgadnij co, kurwa.- Ucichł na moment, próbując wymyślić jakieś mocne łgarstwo, jednak najwidoczniej nic nie przychodziło mu do głowy, bo warknął tylko:
- Pospieszcie się, bo jak na dole też na kogoś trafimy, będzie bardzo chujowo.

Ruda nie przepuściła nikogo do dalszej części korytarza, więc zarówno Apacz, Tolgy jak i murzyn stali i gapili się na nią.
- Co za babsko…- skomentował Tam-tam (którego ksywę właśnie przypomniał sobie czerwonoskóry), choć nie dało się wywnioskować, czy mówi to z aprobatą, czy wręcz przeciwnie.

Potem odezwała się ona. Chciała, żeby ktoś ją zmienił, jak się zmęczy. Jasne.
Apacz ścisnął mocniej nóż w prawej dłoni, nadal jednak wypatrywał kogoś z bronią dystansową wśród nacierającego tłumu. Póki co nikogo takiego nie widział, więc nie sięgał po kuszę przytwierdzoną do wnętrza płaszcza, jak zwykle zresztą. Podszedł bliżej i pochylił się nieco, przygotowując do walki.

- Wpuść ich kilku, szybciej pójdzie- powiedział stając przy ścianie, po drugiej stronie Tolgy’iego. Na element zaskoczenia nie mogli już liczyć, ale przynajmniej jeden bok będzie miął chroniony, to powinno ułatwić sprawę. Nadziewa na nóż, wolną ręką odrzuca trupa. I tak w kółko, aż skończą się cele.
Czasem zabijanie na Gehennie było tak proste i mechaniczne, że aż straszne.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 12-08-2011, 03:59   #38
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wrzask bólu po raz kolejny poniósł się po pomieszczeniu. Więzień szarpał się i skręcał w pasach. Samotny mężczyzna odarty z ubrań i rynsztunku Hieny odseparowany od innych członków swego, z braku lepszego określenia, stada nie wyglądał groźnie. Kristi widziała kiedyś Hieny atakujące oddział Punishersów, oczywiście nie na własne oczy. Nie było jej tam w trakcie całego zamieszania, ale jakiś facet z Gildii nagrał wszystko na kamerę WKP. Na filmie Hieny zachowywały się tak jakby ich całe jestestwo zostało zredukowane do pierwotnych instynktów. Facet przykuty do stołu także prezentował atawistyczne zachowania, ale w jego przypadku to był tylko wyraz czystego zwierzęcego strachu. Tamte atakujące Hieny były przerażające a ten tutaj sam był przerażony. Właściwie to nie wyglądał już nawet jak Hiena. Był jakiś taki mały, skurczony a przynajmniej wydawał się taki. A do tego był okropnie wychudzony. Kristi nie wiedziała czy to był efekt długiego przetrzymywania go bez pokarmu przez Meyersa czy po prostu żerowanie na odpadkach i ludziach było tak słabo opłacalne, a może jedno i drugie.
Oczywiście Lenox wiedziała, że miała do czynienia z Hieną. Kiedy „pacjent” rozwierał usta do wrzasku pomiędzy jego zębami widoczne były kawałki resztek pokarmu, pewnie gdyby pobrano je do przebadania udałoby się stwierdzić , że to ludzie mięso. Poza tym każdy inny człowiek na miejscu Hieny pewnie błagałby o litość, prosił o wypuszczenie, próbowałby się wykupić lub zastraszyć swych oprawców. Hiena nie wypowiedział żadnego sensownego słowa podczas badań, nawet na początku zanim zaczęto testować na nim wszystkie te substancje i kiedy jeszcze był w miarę przytomny. Nic. Żadnego skamlenia, żadnego proszenia, żadnych słów. Zatracił tę umiejętność czy może poznał na tyle dobrze prawa rządzące Gehenną, że dawno zrozumiał, iż prośbami nic się tu nie osiąga. Zjedz albo zostań zjedzonym.

Podaję substancję o oznaczeniu kodowym X-13. Dawka początkowa – 10 mg/kg masy ciała. Ustalam czas reakcji organizmu.

Kristi notowała wszystko skrupulatnie wypisując wnioski z badań. W ten sposób całość przypominała bardziej naukowy eksperyment a nie to, czym tak naprawdę była. Torturami prowadzącymi do wiwisekcji. Oczywiście Meyers miał swoje założenia, które chciał sprawdzić i jego badania prawdopodobnie służyły czemuś, jakiemuś celowi. Gdyby chciał tylko poużywać sobie na schwytanych Hienach nie wydawałby kasy na aplikowanie specjalistycznych substancji. Ludzie należący do Gildii byli praktyczni i nie wydawali niepotrzebnie pieniędzy.

Gała i Sekator stali obok i żartowali sobie na jakiś niezrozumiały dla Kristi temat. Czekali aż kobieta potwierdzi, że dawka lekarstwa zaczęła działać na jeńca i będą mogli kontynuować swoją pracę. Skończyli już z prądem. Teraz miał nadejść czas na ostrza i haki. Lenox zbadała puls Hieny i sprawdziła jego źrenice. Substancja zaczynała działać, ale Kristi zdecydowała odczekać jeszcze chwilę dla pełnego optymalnego działania leku. Hiena otworzył oczy i spojrzał na kobietę. Ta dłuższa chwila spokoju sprawiła, że jego spojrzenie nabrał ostrości i wyrazu i Kristi przez chwilę myślała, że mężczyzna coś powie. Ale ten tylko przymknął oczy i łapczywie wciągając powietrze chwytał się tych momentów, kiedy jego ciało nie było poddawane próbom bólu.

- Już? – Z intercomu odezwał się zniecierpliwiony głos Bruno Meyersa.

- Tak – odezwała się głucho.

Podczas następnych testów Lenox musiała oddalić się nieco od stołu badawczego, by krew nie zachlapała jej notatnika. Siedziała na krześle w rogu pomieszczenia i mierzyła długość i natężenie krzyków „pacjenta”. Zastanawiała się czy Bruno zdawał sobie sprawę, że aby jego badania były jak najbardziej miarodajne to powinien przetestować w tych samych warunkach jak największą ilość pacjentów. Ponadto, jeśli chciał określić różnice pomiędzy Hienami a innymi ludźmi to swymi badaniami powinien objąć także tych drugich. Testowany obecnie mężczyzna został nazwany przez Meyersa obiektem numer dwa a to mogło oznaczać, że badania dopiero niedawno zostały rozpoczęte. Ciekawe, kto asystował podczas badań nad obiektem numer jeden i dlaczego zrezygnował przed rozpoczęciem testów nad obiektem numer dwa. Możliwe, że sam Meyers robił to, co teraz wykonywała Kristi ale uznał za niewygodne jednoczesne rozkazywanie personelowi i notowanie wyników.

- Przechodzimy do dalszego etapu. Lenox następne dawki.

Podaję substancję o oznaczeniu kodowym X-13. Zwiększam dawkę – 20 mg/kg masy ciała. Ustalam czas reakcji organizmu na zwiększoną dawkę.

Podczas oczekiwania na wyniki Kristi słyszała już wyraźnie jak Gała i Sekator komentowali swoją nową robotę, zachwalając fajną fuchę i możliwość poużywania sobie na ścierwie. Mogło się wręcz zdawać, że to poużywanie miało również w ich przypadku podtekst seksualny. Hiena leżał na plecach i przez myśli Lenox przemknęła obawa czy koniec końców nie zostanie przewrócony na brzuch a dwóch pomagierów Bruna nie zacznie używać sobie na „pacjencie” jeszcze w inny sposób. Tylko czy to by było gorsze od tego, co już z nim robili?

Podaję substancję o oznaczeniu kodowym X-13. Zwiększam dawkę – 40 mg/kg masy ciała. Ustalam czas reakcji organizmu na zwiększoną dawkę.

Oprócz wstrzyknięcia Hienie kolejnej dawki Kristi musiała chwycić za przypalarkę i zamknąć upływ krwi z odciętych palców i innych głębszych nacięć. Gała i Sekator potrafili kaleczyć i zadawać ból, ale nie potrafili najwidoczniej poskładać potem tego do kupy a Meyers nie chciał, aby obiekt numer dwa zszedł mu zbyt szybko. Ciężko jej było wypatrzyć wszystkie zranienia na skórze jeńca, bo prawie całe ciało schlapane miał krwią a nie patrzyła dokładnie i nie wiedziała gdzie był nacinany najmocniej. Musiała wytrzeć część krwi i dopiero wtedy udało jej się opatrzyć najgłębsze rany. Bruno nie wdawał się w szczegóły swego eksperymentu, ale Lenox domyśliła się, czego szukał Meyers. Hieny z jakiś powodów były dużo bardziej odporne na ból niż zwykli ludzie, jeśli można było użyć słowa zwykli do jakichkolwiek mieszkańców Gehenny. W każdym bądź razie Bruno zamierzał sprawdzić skąd brała się ta nadzwyczajna odporność ciał kanibali. Gała i Sekator instruowani przez „doktorka” poszukiwali słabych punktów u Hieny a substancje wynalezione przez Meyersa, za których aplikowanie odpowiedzialna była Kristi miał obniżyć tą odporność. I rzeczywiście tak się stało.

Przy zwiększonej dawce substancji o oznaczeniu kodowym X-13 do 60 mg/kg masy ciała czas reakcji organizmu został skrócony ośmiokrotnie. Podatność na ból wzrosła dziesięciokrotnie. Wstrzykuję kolejną dawkę – 100 mg/kg masy ciała. Czekam na reakcję organizmu.

Lenox badała puls „pacjenta”. Niestety nie mogła już sprawdzić źrenic, bo Sekator jakiś czas temu wypalił lutownicą obie gałki oczne Hieny.

- Czy mam spróbować nastawić mu kości? A przynajmniej te, które się da? – Zapytała posyłając to pytanie w pustkę.

- Nie. Nie ma takiej potrzeby – odparł szybko Meyers.

Kristi spojrzała na leżące na stole ciało. I tak nie dałoby się z tym zrobić wiele, bo większość kości została zmiażdżona. Pod koniec eksperymentu oprócz X –13 musiała zacząć podawać zwyczajne leki podtrzymujące zmaltretowany organizm przy życiu i takie, które przywracały Hienie przytomność. Bez jego wrzasków i krzyków nie wiedzieliby jak bardzo bolesne były kolejne działania Gały i Sekatora.

- Dobrze. To już koniec – rzucił Bruno wchodząc do pomieszczenia.

Na te słowa Gała złapał ciężki młot i rozwalił Hienie czaszkę. Kristi nie zdążyła się odwrócić i widziała jak z rozwalonego czerepu wylała się jego zawartość. Dwóch pomagierów „doktorka” wywlokło ciało z pomieszczenia a Lenox wyszła do tego z biurkiem i krzesłami by doprowadzić się do porządku. Złapała jakiś pojemnik czując, że zaraz opróżni zawartość żołądka, ale nic takiego się nie stało. Już dawno niczego nie jadała i nie miała, czym zwracać a sama żółć nie wystarczyła, czuła ją, co prawda gdzieś w przełyku, ale nic nie opuściło jej układu pokarmowego. To tyle, jeśli chodziło o udawanie, że całe to badanie zrobiło na niej spore wrażenie. Nawet jej własne ciało zobojętniało po pobycie na Gehennie i nie reagowało na takie sceny jak ta przed chwilą. Lenox otarła czoło. Do pomieszczenia weszła pozostała trójka. Meyers rzucił tylko, że dobrze się spisali, wypłacił wszystkim po pięć fajek w postaci zsyntetyzowanej żywności i kazał się wynieść.

Po opuszczeniu pomieszczeń badawczych Gała nieśmiało zwrócił się w stronę Kristi i zaproponował jej drinka. Kobieta spojrzała na jego dłonie, które jeszcze chwilę temu zadawały cierpienia. Myślała nad tym czy Gała miał wcześniej sadystyczne skłonności i doszła do wniosku, że pewnie tak skoro zgłosił się do tej roboty. Zaraz też pojawiła się druga myśl: czy folgując sobie na Hienach zaspokajał swój apetyt na dręczenie innych czy tylko go wzmagał. No i trzecia myśl: czy mogła sobie pozwolić na to żeby go wkurzyć odmawiając mu drinka, sprawiając, że pomyśli sobie, iż uważała się za tyle lepszą od niego by z nim nie wypić.

- Jasne Gała, czemu nie. Zwykle chodzę po pracy coś wypić do Kantyny SubZero – podała mu lokal w samym sercu terenów Gildii, bo jeśli już miała pić z tym oprawcą to zamierzała, chociaż w znikomym stopniu zapewnić sobie bezpieczeństwo.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 12-08-2011 o 04:04.
Ravanesh jest offline  
Stary 12-08-2011, 09:54   #39
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Pomylili się. Obaj. Pomyliło się także trzech więźniów, którzy podążyli za nimi. W stołówce nie było już ani strawy duchowej, ani materialnej - jedynie oszalałe, skondensowane i agresywne zło. Ułamki sekund. Zbyt szybko, by modlitwa Szkutnika mogła być wymawiana. Przeniosła się w głąb umysłu. W miarę powtarzania łacińskich słów psalmu świadomość Jakuba wycofywała się z kolejnych zakamarków mózgu, gasząc za sobą światło i starannie zamykając drzwi. Gdy demon ruszył do ataku świadomość obejmowała już tylko najpierwotniejszą istotę człowieczeństwa oddaną w użytkowanie swojemu Twórcy.

Ostatnią świadomą, ubieralną w słowa, myślą Szkutnika było:

Przyjdź!

+

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=W7SFcB0vOhQ&feature=related[/MEDIA]

Czas i przestrzeń przestały istnieć. Zastąpił je prosty model geometryczny: Dwa punkty. Dwa bieguny, przeciwstawne, ale zmuszone do działania razem. Siły których istotę w tej chwili można by sprowadzić do dwóch kart Tarota: Diabeł i Mag. Koło karty Diabła leży karta Siły. Od punktu Maga ciągną się trzy niewidzialne nitki przeznaczenia łączące go z trzema słabszymi punktami. Znaczenia ich kart są zakryte i nieznane prowadzącemu je Magowi.

Wszystko to razem stanowi jeden układ. Jeden organizm. Jedno ciało. Jedną świątynię wzniesioną na chwałę swego Stwórcy. Na jego obraz i podobieństwo.

Świątynię, w której stronę właśnie zmierza rozszalała burza, by poddać próbie stałość jej fundamentów.

+

Wciąż uchylone wejście główne, najbardziej oczywista droga ucieczki była też najniebezpieczniejszą. I sądząc z trzasku kolejno zamykanych grodzi korytarzowych - najmniej pewną. Ale Jakub znał inną drogę. Drobne drzwiczki węzła sanitarnego. Na terenach odzyskanych Strażnik nie miał już żadnej władzy nad przejściami technicznymi i wentylacją - to była ich droga. Problem w tym, że wymagała przejścia obok krzyża.

- Z lewej, strzelaj! Do mnie, jeśli chcecie przeżyć! - krótko, pewnie, bez cienia lęku w głosie. Szkutnik słyszał słowa wypowiadane przez swoje usta, ale miał wrażenie, że głos nie należy do niego, a czegoś znacznie potężniejszego niż wszystkie demony Gehenny razem wzięte. Czas rusza z miejsca. Alan Mello wznosi broń i strzela w stronę pełznącej głowy z kręgosłupem. Jakub krzyczy coś do współwięźniów, prowadząc całe towarzystwo najbezpieczniejszą znaną sobie trasą na zewnątrz tego szaleństwa. W monotonną muzykę demonicznych bębnów wkradają się nowe nuty. Strzały, krzyk, krótkie komendy.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 12-08-2011, 18:02   #40
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
“Nie wolno się bać, strach zabija duszę. Strach to mała śmierć” - powtarzał sobie Pastor, spoglądając na Azjatów pilnujących jego celi. Mężczyzna nie miał pojęcia czego chcieli od niego ludzie Yakuzy. Zresztą, po prawdzie, mogło być to cokolwiek; wytutułowane czuby potrafiły pociąć człowieka tylko dlatego, że krzywo na nich spojrzał. - A Szekspir robił gorsze rzeczy - z przerażeniem stwierdził Pastor.

Pastor jeszcze raz przyjrzał się żółtkom - ale nic to nie zmieniło. Trójgłowy cerber jak stał, tak stał przed jego celą. Walka nie wchodziła w rachubę. Uzbrojony w nóż nie miał żadnych szans przeciwko trzem zawodowym mordercom. Pastor nie zamierzał też negocjować z Japońcami, ponieważ nie miał im nic do zaoferowania. Nie sądził by parę papiersów, leki i WKP ich zainteresowało. Pozostawało więc wymyślić jakiegoś rodzaju podstęp albo udać się do Cyrku i poprosić o pomoc - żaden z gangów nie lubił gdy po jego terenie kręcili się obcy.

Czekał na jeszcze jakąś myśl. Taką bardziej obcą. Szekspir milczał jednak.
- Bez WKP nie otwierzymy grodzi - Pastor przekonywał sam siebie. “Cyrk jest za daleko, pozostaje podstęp...” - pomyślał i nagle wiedział co miał zrobić.

Korzystając z panujacego zamieszania wszedł do pierwszej pustej, ale zamieszkałej celi i zaczął niszczyć to co tam został. Proceder powtórzył jeszcze raz, tym razem z celą Gordica “Wesołego Goryla” znanego w całej sekcji z niechęci do obcych, swojej siły i facjaty przypominającej goryla, którą prezentował co tydzień w Cyrku. “Teraz wystarczy podpalić lont.

Odszukanie “Wesołego Goryla” nie zajęło mu wiele czasu, stał niedaleko wraz z paroma innymi, znanymi Pastorowi z widzenia, współwiężniami.
- Goryl! Goryl! - krzyknął Pastor - Japońce... te żółte skurwiele okradają nas! Zniszczyli celę Johna i twoją! - powiedział przejęty, jak ktoś kto na własne oczy widział jak Azjaci niszczą celę Goryla. - Musimy działać!

http://www.youtube.com/watch?v=0Py6sI2pCp8
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172