Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-08-2011, 19:44   #41
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Krótka wycieczka w znane rejony. Flat Line kilka razy bywał u Don Vitto i za każdym razem zazdrościł skurwielowi. Nieźle się urządził. Profity bycia szefem pozwalały zająć przestrzeń, na której dziesięciu ludzi mogło wygodnie żyć. Roben szedł posłusznie za kafarem i przyglądał się mijanym twarzom chłopaków. Czujne, pozornie niedbałe spojrzenia omiatały go, ale zaraz wracali do swoich zajęć gdy rozpoznawali konowała.

Czasami zastanawiał się czy nie lepiej by mu było w Gildii Zero. Zdecydowanie lepszy dostęp do sprzętu i środków, ale i pewnie patrzyli by bystrzej na ręce... A tutaj było spokojniej. Reputację miał jako taką, nikt w każdym razie nie chciał go aktualnie zabić, co było sporym osiągnięciem. Lekarz to zawód wysokiego ryzyka wśród tak bezpośredniej klienteli. Tłumacz, że rączka trzyma się tylko na ścięgnach i skórze. Że pomajta mocniej i sama odpadnie. Albo że ten zapaszek to nie dojrzały limburger.
Wcześniej odpalał kilka fajek Guciowi, aby stał w kącie i robił wrażenie. Zupełnie jak szkielet w porządnym, staroświeckim gabinecie, tylko że Augusto miał dwa metry wzrostu i ze sto dwadzieścia kilo wagi. Szkielet z niego żaden, niezbyt bystry ale przydawał się czasem, dopóki nie poszedł za jednym facetem na dolne sektory podchodzić Hieny. Przytrzymać umiał, przemówić do rozsądku co bardziej narwanym. A tak, tego co przynieśli nawet nie próbował składać do kupy bo nie było sensu. Trzy Hieny z ząbkowanymi ostrzami dopadły go pod sam koniec roboty i od tygodnia Flat Line miał wakat asystencki. Szkoda Gucia.

Wszedł do kwatery szefa i rozglądnął się dyskretnie. Taak, tutaj można byłoby się całkiem dobrze urządzić. O tam w kącie pod wywietrznikiem, idealne miejsce na lab...
Ciekawe co ten figlio di puttana chciał od niego… Prawdziwa wódka, zimna nawet mimo tego że żar się wydobywał chyba ze wszystkich zakamarków tej zardzewiałej trumny. Wypił i słuchał nie odzywając się ani słowem. Goryczka spływająca w dół gardła działała jak balsam na duszę. To nie był żółtawy płyn cuchnący smarem, odrdzewiaczem i cholera wie czym jeszcze.
Zastanawiał się krótko. Propozycja była ze wszechmiar interesująca i co najważniejsze, z tych nie do odrzucenia. Lekka zmiana tonu w głosie szefa była zauważalna. Roben nie dał po sobie poznać niczego, ale zastanowił się szybko co spowodowało takie podkreślenie władzy Don Vitta. Nie mógł przecież nic wiedzieć nic o starym lekarzu. A może to tylko Benetti zapisał gdzieś jego zakład?
Pokiwał głową i spytał o kilka szczegółów.
- Czym handlujemy i z kim? Ile chłopaków przydzielonych do ochrony?
- Mała grupa ochrony. Handlujemy rupieciami. I amunicją.
- Kiedy wyrusza pierwszy transport?
- Za kilka standardowych jednostek czasu. Towar niesiemy na plecach.
Roben spojrzał na szefa, ale cokolwiek by o nim nie sądzić nie był idiotą, więc nie będzie wymagał aby doktor dźwigał sprzęt na barter. Nie dużo w każdym razie.
- Dokąd idziemy? - ćwiartka od zysków, więc pewnie blisko nie będzie. Zastanowił się chwilę, wyprawa taka będzie stanowić łakomy kąsek dla wszystkich w okolicy - I szefie... kto jeszcze jest wtajemniczony?
- Sześć osób. Same zaufane twarze. Poznasz wszystkich. Dokąd? Na tereny The Punishers. Kilkanaście sekcji stąd. Z pominięciem kilku znanych dróg.
Skinął w końcu głową, reszty się dowie gdy zobaczy ludzi.
- Wchodzę w to. Dopilnuję wszystkiego.

Miał trochę czasu, będzie można skompletować jeszcze kilka rzeczy z ambulatorium. Kilkanaście sekcji to, jakby to Gucio powiedział w chuj daleko. No i odbiegało trochę od roboty do której był przyzwyczajony. Czołganie się po kanałach już dawno zostawiał narwańcom. Nie omieszkał dopić drugiego kubka wódki przed wyjściem.
Wrócił do siebie i spakował się szybko. Więcej czasu poszło na dokładne dobieranie i układanie plecaka z medpackiem i resztą sprzętu. Sprawdził nóż przypięty do przedramienia, ale ostrze było jak brzytew. Coś gdzieś z tyłu głowy mówiło mu że to nie będzie spacerek. Śmierdziało wyraźnie, choć przecież gdyby szef chciał go załatwić istniały wiele szybsze i prostsze sposoby. W sumie niewiele więcej nad pstryknięcie palcami. Może go sprawdzał? Bo to, że daje mu porządnie zarobić z dobroci serca to nawet poczciwy Gucio by nie uwierzył. Cholera, szkoda Gucia…
 
Harard jest offline  
Stary 12-08-2011, 23:05   #42
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Światła kantyny w głównym z zajmowanych przez Punishersów sektorów dawały złudne wrażenie bezpieczeństwa. Światełko w tunelu. Port po tygodniach żeglugi wśród sztormów.
Nic bardziej mylnego.
Choć obowiązujący pakt czynił te korytarze względnie bezpiecznymi dla członków G0, kto mógł wiedzieć, co czai się za rogiem? Gehenna pełna była potworów, którzy zgwałcili swoje człowieczeństwo brutalnie, grupowo i po wielokroć.
Wieści roznosiły się tutaj szybko, z prędkością epidemii śmiercionośnej choroby, na którą nikt z osadzonych tutaj, przed osadzeniem wydezynfekowanych na gładko i odrobaczonych do połysku skazańców nie mógł już zapaść.
Wyobrażone psy z pewnością szły już jej tropem.

Nie można powiedzieć, by czuła się pewnie, wchodząc pomiędzy obce ciała więźniów tego piekła. Choć czystość myśli straciła już dawno, lubiła karmić się złudą, że to jej nie dotyczy. To, to jest to wszystko, co ją otaczało. Każde krzywe spojrzenie, każda kosa pod żebro, każdy złamany ząb.
Miejsca takie jak to, sprawiają, że wszystko w twojej głowie; wszystko w twoim ciele nagle zaczyna pracować trzy razy szybciej. Widzisz i słyszysz trzy razy lepiej. Trzy razy lepiej przewidujesz, co się może zdarzy, jeśli spojrzysz w stronę tamtego wygolonego na gładko faceta.


Barman nie uraczył jej niczym, czego nie mogłaby się spodziewać.
Przyjęła objawienie Świętego Antoniego od Bimbru ze stoickim spokojem. Pokiwała głową, zamówiła szklankę i ledwie zauważalnym ruchem przesunęła po blacie w stronę mężczyzny skręta. Groźne bóstwo lokalne, patron wszelkich machloi, które miały tu miejsce, przyjął ofiarę, dziękując znaczącym mrugnięciem.
- Gdyby ktoś chwalił się głośniej, że ma towar ode mnie...
Ty razem on skinął głową.
Audiencja skończona.


- Jestem w gównie i potrzebuję twojej pomocy – powiedziała bez ogródek, wiedząc że Jacko zrozumie. Podała mu pełną pędzonego Bóg wie na czym samogonu.
- Słyszałem – potwierdził. – Co mam zrobić? I za ile?
Raina westchnęła. Zaczynały się negocjacje, a ich nie lubiła najbardziej.
- Jacko, przecież wiesz, że masz u mnie jak u pana boga za piecem.
Punisher uśmiechnął się krzywo. Pracowali ze sobą długo, wiedział jak gównianie prowadzi negocjacje ta blondwłosa smarkula. - Potrzebuję głowy chociaż jednego z tych wytatuowanych cholos. Pokazowo. Za połowę tego, co usiłowali kupić ode mnie po haniebnie niskiej cenie.
- Ile?
- Pięć. ...i dwa gratis! - dodała widząc, że wyraz twarzy Jacko nie zmienił się ani trochę. - C’mon, to już niezła sumka!
Obrócił się w jej stronę i zmierzył dziewczynę spojrzeniem, od którego włoski na karku stanęły jej dęba.
- Serio? Wiesz, co zostanie z Ciebie jeśli te gnidy Cię dorwą? Jesteś pewna, że wiesz? Bo mam wrażenie, że robisz sobie ze mnie żarty.
Schowała twarz w zaplecionych ramionach. To był ich rytuał, zawsze ją straszył na początku, żeby bardziej doceniała jego pracę, ale tym razem naprawdę nie musiał tego robić. Nerwy i tak miała napięte do granic możliwości, a każda kolejna minuta spędzona w kantynie zwiększała prawdopodobieństwo, że w końcu wpadnie w oko komuś, kto zechce podzielić się wiedzą na temat jej miejsca pobytu z Desperados.
- Orajt - wiedziała, że mimo gwaru, Jacko słyszy jej stłumiony głos. - Mam coś jeszcze, ale dopiero po wykonaniu pracy. Nie zrozum mnie źle, ale chcę być pewna, że wyślesz im list z wiadomością, którą zrozumieją nawet tacy kretyni jak oni.
Brew jej rozmówcy drgnęła. Punkt dla Ciebie, Raina. Nawet jeśli straciłaś na tym co najmniej 20 fajek.
- Fant.
- Fant?
- Dobry fant, porządny. Samoróbka, ale nie składał jej neandertalczyk, jeśli wiesz, co chcę powiedzieć. Nie masz jeszcze takiego.
- Ale trawa z góry.
Westchnęła, przewracając oczyma. Kolejna udana transakcja.


Chyłkiem wyślizgnęła się z gwaru, jaki tworzyły ludzkie głosy. Nie potrzebowała publiczności.
Zaczynało się jej spieszyć.
Jeszcze trochę i powinna wyłączyć światło w ogródku. Zachowanie pozorów normalnego rytmu dobowego wymagało uwagi i pietyzmu. Chciała wracać do swojego azylu, ale ryzyko, że ktoś ją obserwuje nadal było zbyt duże. Chciała zaszyć się gdzieś i sprawdzić wkp.
Poza tym, jeśli miała spotkać się z Jacko tam gdzie zawsze, o tej porze, o której widywali się zwykle, musiała wziąć też pod uwagę konieczność wydobycia towaru z jednej z kilku skrytek. A na to potrzebowała będzie czasu.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 13-08-2011, 11:05   #43
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


DOUBLE B

The Punishersów było czterech. Jak na warunki Gehenny całkiem nieźle uzbrojeni i wyposażeni. Mimo tego pomiędzy nimi Double B czuł się nieco niepewnie, kiedy znów strażnicy otwierali wam gródź na korytarze pomiędzy sekcjami.

Ciemność i cisza na korytarzach, mimo że szedł nimi kilkadziesiąt minut wcześniej, nadal napawała go lękiem. Trzeszczenie metalowej konstrukcji, jękliwe dźwięki, odległe echa rozmów, krzyków czy bliżej nieokreślonych dźwięków stanowiły nie lada pożywkę dla wyobraźni informatyka.

Double B prowadził niespokojnie obracając głowę na boki. Wspomnienie tego, co mogło go spotkać było zbyt żywe, by czuł się tutaj pewnie. Ale los mu sprzyjał. Tym razem nie spotkała ich żadna niemiła niespodzianka po drodze.

Ciała znikły. Zarówno ochroniarzy, jak i zabitych Hien. Zostały jednak plamy krwi. Brązowawe świadectwa prawdziwości słów Double B.

Jeden z Punishersów zaczął badać je z namysłem na posępnej twarzy. Krążył po sekcji, zgarbiony, z oczami wpatrzonymi w kratownicę na podłodze. Z dłonią na kolbie ciężkiego, więziennego pistoletu strzałkowego. Mruczał coś do siebie, czego Double B nie potrafił zrozumieć.

Czuł tylko, że serce bije mu niespokojnie, kiedy jego ochrona, zamiast wracać, skręca za tropicielem w boczną odnogę. Wąski korytarz nie podobał się informatykowi ani trochę. Punishersom też nie. Szczęknęły zamki odbezpieczanych spluw. Atmosfera stała się napięta, niczym powietrze przed burzą.

Doble B szedł pomiędzy nimi, bo zabrakło mu odwagi, by pozostać samemu na głównym korytarzu. Jednak czuł, że może pożałować swojej decyzji.

Przewodnik zatrzymał się. Wskazał coś ręką. Kratę na boku ściany.

- Wlazły tędy.

Faktycznie. W świetle latarek widać było ciemną krew znaczącą wlot do korytarza.

- Trzeba wrócić tu ze spawarką – zawyrokował inny Punishers. – Stąd mają zbyt łatwy dostęp do innych sekcji.

- Wracamy – to były najcudowniejsze słowa, jakie Double B usłyszał.

- Masz szczęście – uśmiechnął się tropiciel. – Wygląda na to, że mówiłeś prawdę.

Wrócili do swojej sekcji równie sprawnie.

- Lupo chce, byś znalazł tego, kto ci pomógł i przyprowadził do niego.
To było najwyraźniej tytułem pożegnania, bo cała czwórka pozostawiał Duble B na korytarzu w pobliżu jego bloku i ruszyła zapewne złożyć meldunek Lupo.




FILOZOF

Crusher przyjął Filozofa najszybciej, jak tylko dał radę. Wysłuchał z uwagą informacji kiwając z zamyśleniem głową. To była nietypowa cecha u takiego mięśniaka.

- Podpoziom dwudziesty trzeci. Znak jadowitego skorpiona. Kurwa. Nic z tego nie rozumiem.

Nalał odrobinę wódki d dwóch kubków i popchnął jeden w stronę Filozofa wskazując mu miejsce na krześle.

- Nie pytam cię o to, skąd wziąłeś te informacje, Filozof – powiedział potężny więzień na drobniejszego. – Nie sądzę jednak, byśmy byli w stanie dostać się tam, gdzie cię skierował ten informator. To cholernie daleko.

Wypił trunek bez cienia niesmaku na szerokiej gębie.

- Słuchaj. Masz łeb nie od parady. Mam niedługo stawić się na naradzie w sprawie tych silników. Chyba kogoś zaniepokoiło to, że Strażnik je odpalił. Jak wiesz, jestem odpowiedzialny za tą sekcję. Ale o ile radzę sobie z kwestiami ochrony i bezpieczeństwa o tyle logistyką zajmowałeś się ty. Dlatego zdecydowałem, że pójdziemy tam razem, Filozof.

Filozof upił wódki, śmierdzącej jak kwas borowy, i pokiwał głową.

- Kiedy?

- Za standardową jednostkę czasu. Przyjdź tutaj. To spacer przez dwie sekcje. Ale myślę, że będzie warto. Poznasz kilku ludzi, których do tej pory nie znałeś.

Filozof przytaknął ponownie.

- Wiesz. Na Terze nie głosowałem na ciebie. Twoja gęba jakoś nie wzbudzała mojego zaufania. Ale teraz cieszę się, że tutaj jesteś.

To niecodzienne zwierzenie mogło nieco zaskoczyć Filozofa, ale nie dał tego po sobie pokazać. Jak zawsze.




JAMES THORN

Lupo nie było ciężko odszukać. Był najważniejszym Punisherem w tej sekcji. Dowódcą członków gangu i koordynatorem ich działań w najbliższym obszarze.
Niestety, nie było go na miejscu, o czym dość niechętnie poinformowała Jamesa ochrona korytarza, w którym urzędował szef. Nikt Thorna tutaj nie znał, więc traktowano go dość nieufnie. Jedynie fakt, że nosił emblematy tego samego gangu uchronił go przed poważniejszymi reperkusjami.

Jeden z ochroniarzy powiedział Jamesowi, że może zatrzymać się w kantynie, gdzie spędzali wolny czas więźniowie w tej sekcji. Można tam było zaciągnąć informacji, pogadać, napić się lub coś zjeść. Ten sam ochroniarz zapewnił, że podejdzie po Thorna, jak tylko szef wróci do siebie. To wydawało się wręcz idealnym układem i James pokusztykał w stronę kantyny.

Kantyną okazało się być skrzyżowanie dróg, na tyle szerokie, że więźniowie przerobili je na miejsce spotkań. Ustawiono jakieś prowizoryczne siedziska, rozwieszono jakieś bohomazy na ścianach nadając „klimatu”. Podawano tutaj alkohol i „rzygi” w cenie dość przystępnej. Przy jednym ze stolików ludzie grali w karty, przy innym dwóch więźniów wykłócało się o cenę broni, którą jeden z nich sprzedawał.

Spore zamieszanie robił wysoki mężczyzna w długim, zszytym z różnych kawałków materiałów płaszczu. Broń, jaką miał ten człowiek przewieszoną przez ramię robiła wrażenie. Oryginalny karabin pulsacyjny utrzymany w doskonałym stanie.

Jak się okazało mężczyzna nazywał się Giwera i handlował własnoręcznie robioną bronią i amunicją. A jego wyroby były naprawdę rewelacyjne. Co więcej – interesującym dla Thorna faktem, powtarzanym z ust do ust przez więźniów w kantynie było to, że Giwera jest wędrownym handlarzem, sprzedającym swoje towary w kilku okolicznych sekcjach.

jedno spojrzenie na surową, pewną siebie i czujną twarz Giwery, wystarczyło Thornowi za pewnik, że los stawia mu na drodze kogoś, kto może powiedzieć coś więcej na temat interesującej go sekcji, jak i dojść do niej.




SPOOK, TÖLGY, APACZ

Walka z Hienami w zwarciu nigdy nie jest najlepszym pomysłem. Jest kilka powodów. Po pierwsze, skażona broń, jakiej używają ci degeneraci. Po drugie – ich spora sprawność fizyczna i zwierzęca dzikość podczas walki. Po trzecie – obniżony próg reakcji na ból. Po czwarte – nigdy nie miało się pewności. czy gdzieś z boku nie kryje się ktoś z kuszą lub zdobytym podczas polowań samopałem.

Teraz jednak piątka pozostałych ma górze szybu nie miała wyjścia. Została zaatakowana i musiała się bronić. A zabijanie było akurat ty, co przychodziło im z dużą łatwością.

Szalona Spook pokroiła jednego z wrogów i z uśmiechem ruszyła do dalszej walki. Nie przewidziała tylko jednego, że ciasne korytarze nie pozwolą jej w pełni wykorzystać jej największego atutu – zwinności.
Wielki Cygan wynurzył się z cienia wprost za kolejnym przeciwnikiem i korzystając z przewagi zaskoczenia wbił Hienie nóż w potylicę. Ciężkie ostrze przebiło ze zgrzytem czaszkę i mózg. Wróg padł w agonalnych konwulsjach na kratownicę korytarza.

Apacz również nie próżnował. Zatańczył taniec śmierci z kolejną Hieną, cuchnącą jak chodzący trup i w końcu wbił jej ostrze swojego noża przez podbródek w głąb czaszki.

Walka jednak nie skończyła się tak szybko. Nadciągały kolejne Hieny. Za chwilę więźniowie mieli pełne ręce roboty.


* * *


Na szczęście wszystkie czarne scenariusze nie sprawdziły się. Hien nie było aż tak wiele, zaledwie ośmioro cuchnących obszarpańców, uzbrojonych w krótkie ostrza, zaostrzone pręty i swoje własne pazury. Jedna z bardziej żałosnych grup, z jakimi mieli okazję się spotkać. Wszyscy napastnicy padli martwi po ostrej szamotaninie i wymianie ciosów.

Z ich grupki oberwały dwie osoby. Wielki Cygan Tölgy nie w porę uskoczył przed jakimś desperackim cięciem i teraz jego niegroźnie rozcięte ramię spływało świeżą czerwienią. Tam – Tam miał mniej szczęścia. Hiena wbiła mu pręt w brzuch. Głęboko. Pechowiec siedział pod ścianą, trzymając się obiema dłońmi za rozwalone ciało, a spod palców płynęła mu ciemna, gęsta krew. Murzyn klął, na czym świat stoi z bólu.

- Mogę iść dalej! - wył. - Mogę iść dalej! Potrzebuję tych fantów za robotę. Jestem winny Wielkiemu Q.

Odgłosy rzezi ucichły, ale więźniowie wiedzieli, że Gehenna ma wiele uszów na Zakazanych Korytarzach i prędzej, czy później zarówno echa walki, jak i zapach świeżej krwi przyciągną kolejne Hieny lub coś o wiele gorszego. Musieli szybko decydować o swoich dalszych działaniach.

Jerome pewnie już zszedł na dół.




ALLAN MELLO, JAKUB SZKUTNIK

Odór krwi, odór ekskrementów, odór rzeźni.

Tak musiało śmierdzieć piekło. To było oczywiste!

Ścigani przez ożywione szczątki podali się charyzmie Jakuba. Może dlatego, że strach – ta pierwotna siła – potrzebował przywódcy. Kogoś, kto wyrwie ich z tego piekła.

Huk strzału brzmi dziwacznie cicho w tej karminowej, unoszącej się w jadalni mgiełce krwi. Alan naciska spust i głowa wraz z kręgosłupem trafiona potężnym, samorobnym pociskiem, rozpada się w rozbryzgach kości i posoki. Zaraz po niej w strzępy idzie ręka z nożem na czymś w rodzaju odwłoku.

Śmiech! Więźniowie słyszą szalony śmiech! Wwierca się w ich uszy wprost do głów. Powoduje, że człowiek nie słyszy nic, poza tym śmiechem. Ani okrzyków Jakuba Szkutnika, ani własnych myśli.

Jakub jest jednak konsekwentny. Prowadzi swoją małą trzódkę do wejścia technicznego.

Przechodząc obok krzyża Szkutnik czuje nieprzepartą ochotę, by raz jeszcze tam spojrzeć. Na Wieszcza. Na sprawcę tego całego zamieszania.

On nadal ma oczy! Jasne, przytomne oczy błyszczące w obdartej ze skóry i porośniętej dziwacznymi żyłami czaszce. Widać, jak płuca i serce nadal pracują pomiędzy ociekającymi krwią żebrami ze zwisającymi płatami skóry.

Szkutnik czuje nagły nacisk w czaszce, nie może już dalej iść. Nie potrafi z tym walczyć. Pada na kolanach niedaleko krzyża, jak w krwawej parodii modlitwy. Spodnie kombinezonu grzęzną w mięsistej narośli na podłodze.

Alan Mello widzi, jak dwie oderwane ręce chwytają jakiegoś więźnia za kostki i wywracają na ziemię. Zwalnia spust odstrzeliwując skaczącą w jego stronę nogę, do której przywarła czaszka. Żyły wokół tego czegoś wirują w obłąkańczym wirze, jak pejcze. Byłoby to groteskowe, gdyby nie fakt, że jest niebezpieczne. O czym, jak zobaczył Mello, przekonał się obalony przez dłonie więzień. Ręka, z której, niczym ogon, wyrastał kręgosłup wykorzystała bowiem ten moment, by wbić ostre kręgi w oczodół więźnia. A kiedy ranny otworzył usta do krzyku, z ziemi koło niego wystrzeliły żyły, ścięgna i jakieś druty i oplotły żuchwę skazańca odrywając ją jednym szarpnięciem.

Została ich trójka. Klęczący człowiek przed krzyżem, Mello i ostatni więzień, który właśnie szarpał się z drzwiami technicznymi. Nie zdążył. Dopadły go ręce, oderwane szczątki. Oblazły, niczym robactwo, popchnęły na ścianę, gdzie mięsista narośl zaczęła pochłaniać nieszczęśnika, niczym gęste bagno.

Mello strzelał. Jego broń miała pięć miejsc w magazynku. Musiał przeładować.

Szczątki były coraz bliżej. I wtedy, niespodziewanie, przyszło olśnienie. Lufa Alana uniosła się w górę. Ręka lekko drżała, ale trafił tam, gdzie chciał. Czaszka człowieka na krzyżu rozbryzgnęła się wokół, jak przegniła dynia.

I nagle śmiech słyszany w uszach zamienia się w taki straszliwy wrzask, że obaj więźniowie tracą przytomność. Zapadają w ciemność, licząc na szczęśliwe przebudzenie.



PASTOR / SZEKSPIR


Mały kamyczek pociąga za sobą lawinę. Pastor o tym wie, tak samo jak wie o tym Szekspir.
W tym przypadku „kamyczek” ważył sporo ponad sto kilogramów i miał aparycję terrańskiego goryla. I tyleż samo inteligencji, jak i sprytu.

Zadowolony ze swojego fortelu Pastor obserwował z bezpiecznej odległości, co się wydarzy.

Goryl, jak można było przypuszczać, najpierw pobiegł do swojej celi, a kiedy ujrzał w niej zniszczenia, wyrwał z niej z szalonym, prawie niezrozumiałym krzykiem „WYŻÓŁTECHUUUUJEEEE” w stronę ludzi Yakuzy wyczekujących przy celi Pastora. Wielka maczuga z kolcami nie pozostawała złudzeń, co chce zrobić.

Ten z mieczem na plecach był diabelnie sprawnym zabójcą. Szybko zszedł z linii ataku szarżującego Goryla i jednym cięciem wypatroszył go, jak prosię. Szybko, sprawnie, z obojętną twarzą. Goryl zrobił jeszcze dwa lub trzy kroki, nim zaplątany we własne, wylewające się z rozprutego brzucha flaki, zwalił się na ziemię.

- Zabili Goryla!

Krzyknął któryś z sąsiadów Pastora.

I wtedy się zaczęło naprawdę.
Okoliczni więźniowie szybko chwycili za swoją broń i ruszyli z wendetą.

Trzeba było przyznać członkom Yakuzy, że walczyli dzielnie. Ale i bezmyślnie, bo nie uciekli wtedy, kiedy mieli jeszcze szansę. Po kilku chwilach, po kilku oddanych strzałach z samoróbek ludzie Yakuzy leżeli martwi na korytarzu, przy celi Pastora. Podobnie jak ośmiu, wliczając w to Goryla, Rippersów, z których jednak część wstała jednak po chwili o własnych siłach.

Teraz zaczął się kolejny, dobrze znany na GEHENNIE spektakl. Szabrowania ciał zabitych. Zarówno wrogów jak i poległych sojuszników.

Więzienny statek rządził się swoimi prawami.




KRISTI J. LENOX


Po robocie trzeba się napić. Wydać jedną piątą zarobionej pensji na podły w smaku, lecz skuteczny alkohol. Gała nie jest oczywiście wymarzonym facetem na randkę. No chyba, że ktoś lubił towarzystwo małomównych, niezbyt bystrych mężczyzn o inteligencji młotka pneumatycznego.

Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że Gała naprawdę chciał się napić. Nie pchał się z łapami. Nie próbował zgwałcić gdzież w bocznym korytarzu. Kristi czuła się dość pewnie w SubZero, gdzie znała wiele twarzy. Nie uniknęła kilku ciekawskich spojrzeń w stronę jej i siedzącego obok Gały. Towarzystwo takiego mięśniaka mogło mieć pewną zaletę. Może rozejdzie się plotka, że daje mu tyłka i odczepią się mniejsi, ale nie mniej perwersyjni potencjalni adoratorzy? Kto wie?

Jako, że pogawędka z Gałą sprowadzała się do zdawkowej wymiany półsłówek, Kristi mogła dyskretnie przysłuchiwać się rozmową toczonym rzecz członków Gildii Zero w pobliżu. Dominowały,, jak się można było domyśleć, tematy związane z uruchomieniem silników GEHENNY.

Cień, jaki na nią padł, nieco ją wystraszył. Ale to był tylko jeden z pomocników z Gildii Zero. Franco zwany Małym. Pracował z Kristi na Agrodomach.

- Graf Zero mnie po ciebie posłał – powiedział Franco zdenerwowanym głosem. – Po ciebie i tą małą Rainę.

Franco zerknął spłoszony na Gałę, który z kolei patrzył na niego tak, jakby właśnie się zastanawiał, czy wepchnąć mu pięść do środka przez gardło czy przez odbyt.

- Jebnąć go, kumpelo? – zapytał wielki oprawca, a Mały cofnął się o krok.

- Miałem powiedzieć, że zaczyn dojrzał i macie wracać do agrodomów.

Masz ci los! Na śmierć o tym zapomniała. Gala wstał.

- Jak ty, kurwa, mówisz do mojej dziewczyny – warknął napinając potężne cielsko.




FLAT LINE

Są takie decyzje, które decydują o życiu człowieka. Jak chociażby wybór szkoły, zawodu, partnera życiowego czy przyjęcie roboty u mafiozo.

Flat Line był jednak bystrym człowiekiem. Wiedział, że decyzja, którą podjął mogła dać mu szansę na lepsze życie na GEHENNIE, o ile coś takiego w ogóle było możliwe. Albo mogła zapewnić mu szybkie zejście. Wiedział też, że jej odrzucenie nie byłoby rozsądnym wyborem.

Po raz nie wiadomo który obejrzał swój skromny ekwipunek, za który jednak połowa więźniów tutaj bez wahania poderżnęłaby mu gardło. Był gotowy do drogi.


* * *


Półtorej godziny później, w pół drogi do celu, Flat Line zaczął się bać.

Z szóstki zaufanych ludzi Don Vitto dwóch leżało martwych na środku bocznego korytarza, a wokół ich ciał formowały się coraz większe kałuże krwi. Trzeci właśnie wykrwawiał się pod rękami Flat Linea, który próbował opatrzyć mu przestrzelone ramię. Ranny nazywał się Rinaldo i był szczwanym, sprytnym szczurem tunelowym.

Cień szansy na wyjście cało z kabały dawał im czwarty członek ekspedycji. Wąsaty Cicatruce z twarzą przeciętą paskudną blizną i oczami rekina. Leżał teraz za ciałem jednego z zabitych ludzi Don Vitto i trzymał w szachu swoim karabinkiem napastników. Miał dobrą pozycję i jeśli któryś z nich wychyliłby się zza zakrętu, to mógł ich odstrzelić. Ale gdyby tylko zdecydował się zmienić swoje położenie na pewno sam zostałby zastrzelony.
Szósty człowiek okazał się być wtyką. Zdrajcą, który wprowadził ich wyprawę w pułapkę.
Mały, szczwany serpente Cerscenzo Cirino nazywany SiSi. Miał szczwany skurwiel fart, bo zdołał wskoczyć za zakręt, skąd pojawili się wrogowie.

Właśnie. Wrogowie. Było ich czterech czy możne nawet pięciu. Uzbrojeni w broń palną. Sądząc po hałasie, jaki czyniła, były to samoróbki więzienne. Czaili się za zakrętem w kształcie litery „T” przed nimi. Flat Line nie widział ich dokładnie, ale zdawało mu się, ze widzi wytatuowane gęby Deperados.

- Wycofujemy się – jęknął Rinaldo. – Zrób coś, doktorku, kurwa!

Ostatni jęk bynajmniej nie odnosił się do rany. Rinaldo chodziło raczej o to, by Flat Line wydał odpowiednie rozkazy, nim napastnicy przejdą do otwartego szturmu lub znajdą sposób by zajść ich z tyłu. Poza tym odgłosy walki mogły ściągnąć tutaj kolejne kłopoty.

Flat Line zerknął na ciała, na ciężkie toboły z towarem, jaki każdy z nich niósł i zacisnął zęby. Było pewne, że nie dadzą rady zabrać ich wszystkich.

Huknął strzał. To strzelał Cicatruce. Krzyk bólu zza rogu był pocieszający. Tym razem chyba ich ochroniarz chyba kogoś trafił.




RAINA L. STARS


Raina miała pełne ręce roboty i oczy wokół głowy. Najpierw, zachowując paranoiczną wręcz czujność, wydobyła swoje „skarby” z przemyślanych skrytek poukrywanych na całym sektorze. Potem odwiedziła swój mały ogródek i zadbała o wzrost swojej inwestycji. Jej inwestycja w lepsze jutro owocowała, jak należy. Miała jedynie nadzieję, że zdąży się nią nacieszyć. Że Jacko zajmie się Desperado tak, jak na to zasłużyli.

Potem przejrzała WKP i pliki na nim zgromadzone. Były tam dość nudne wywody natury fizycznej, z których nic nie rozumiała, troszkę popularnych filmów, kilka osobistych, ale nic jej niw mówiących wykładów. Zauważyła jednak, że znaczna część plików była zakodowana i zahasłowana, a jakakolwiek próba ingerencji w nie była poza jej możliwościami.
Nie na darmo jednak Raina znana była z tego, że wie, kto i gdzie ktoś gra jakąś melodię.
Dwie sekcje stąd Gildia Zero miała w swoich szeregach prawdziwego speca od komputerów. Faceta, na którego wołali Double B, i który siedział – czego nie ukrywał – za hakerkę. Ponoć miał on niezły jak na warunki GEHENNY sprzęt komputerowy i potrafił bez problemu poradzić sobie z odkodowaniem drzwi, zabezpieczeniem magazynów i tym podobnymi działaniami. Nie był na szczytach władzy – ot zwykły, wyspecjalizowany członek Gildii Zero. Ktoś, kto idealnie nadawała się d tego, by jej pomóc, gdyby chciała drążyć temat WKP.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 19-08-2011 o 11:55. Powód: ważna poprawka w akcji zauwazona przy 2 czytaniu
Armiel jest offline  
Stary 16-08-2011, 22:59   #44
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Chaos w walce to rzecz normalna, do przeszłości należą honorowe pojedynki, podczas których staje naprzeciw siebie dwóch wojowników. W obecnych czasach przeważają walki grupowe lub skrytobójstwo. Kiedy wrogów jest kilku lub gdy jesteśmy atakowani z zaskoczenia, wtedy przychodzi chaos. Istotą wojownika jest to, jak sobie z owym chaosem poradzi- podporządkuje go sobie, czy też może da mu się pochłonąć. Zazwyczaj Ci pierwsi przetrwają, drudzy niekoniecznie. Czyste umiejętności walki na niewiele się zdadzą, jeśli nie będziemy mieli rozeznania w trwającej potyczce, jeśli nie będziemy wiedzieli, czy nikt nie atakuje naszych pleców lub czy ktoś obok nie wyjmuje broni palnej. Trzeba rozpoznawać, kto jest z nami, a kto przeciw, trzeba wychwycić wykrzykiwane, zarówno przez swoich, jak i przez wroga, komendy, trzeba szybko analizować możliwe zachowanie nie tylko przeciwnika, który stoi przed nami, ale i tych nieco od nas oddalonych. Walcząc w grupie trzeba też myśleć o towarzyszach, choćby przez wzgląd na fakt, że absorbują swoją osobą część sił wroga, i jeśli ich zabraknie, wszyscy rzucą się na nas.

Rippersi byli prawdziwymi wojownikami, bez wyjątku. Na Gehennie weryfikacja ich umiejętności oraz instynktu nastąpiła krótko po buncie- grupy, zarówno nowo sformowane, jak i te z wieloletnią więzienną tradycją, zaczęły równą walkę o terytoria wolne od nadzoru strażnika. Wtedy padli najsłabsi, wtedy też ustaliła się hierarchia gangów oraz ich wizerunek. Rippersi zyskali sobie miano szaleńców zdolnych nie tylko podjąć się każdego zadania, ale i wykonać je z niesamowitą dokładnością i klasą. Byli jednymi z najlepszych zabijaków na Gehennie, jeśli nie najlepszymi, nic więc dziwnego, że niewielka grupa słabo uzbrojonych Hien nie zdołała ich pokonać.

Apacz uważnie obserwował napastnika, który zamierzał się na niego rurką, czekając na najodpowiedniejszy moment do skrócenia dystansu. Odskoczył lekko na bok, łapiąc jednocześnie za wysuniętą rękę przeciwnika. Szybkie pchnięcie w okolice podgardla zostało jednak zbite przez stalowy karwasz- Hiena okazała się być szybka, szybsza niż przypuszczał. Poczuł jak ręka z rurką szarpie się, natarł an nią ciężarem ciała, przygniatając do ściany, wyprowadził jednocześnie drugi atak nożem, tym razem celny, chociaż znowu udało się Hienie go zaskoczyć- chwyciła go za nadgarstek, za późno jednak, żeby cokolwiek zmienić. Indianin wyjął rurkę z dłoni trupa i, w samą porę, machnął nią na lewo od siebie. Nadchodzący przeciwnik odchylił się, ratując swoją szczękę przed poważnymi uszkodzeniami, po czym szybko uderzył w rękę trzymającą nóż, chybiając o zaledwie kilka cali. Riposta Apacza była błyskawiczna- szybki wypad z obrotem i łatwym do przewidzenia cięciem poprzecznym na wysokości twarzy. Hiena przykucnęła i przyszykowała się do ataku na odsłonięty bok Indiańca. Nie zauważyła nawet, gdy przy dalszym obrocie uderzyła ją w głowę ukryta za rozwianym płaszczem,trzymana przez Apacza w drugiej dłoni, rurka, powalając ogłuszoną na posadzkę. Po udanym ataku i szybkim przeglądzie pola walki nożownik zauważył, że wszyscy żywi przeciwnicy są związani walką. Spook właśnie wykańczała kolejnego przeciwnika, a Tolgy wykonywał egzekucję na Hienie, która drasnęła go w ramię. Tylko Tam-Tam nie radził sobie najlepiej, ustępował pola wściekle nacierającemu przeciwnikowi, co nie wróżyło nic dobrego. Apacz dobił leżącą, nieprzytomną ofiarę i doskoczył do walczącego murzyna, dokładnie w momencie, gdy tamten został przebity prętem na wylot. Zdołał jeszcze wbić swój krótki miecz w ramię przeciwnika zanim upadł na ziemię. Indianin dopełnił formalności ścinając z nóg Hienę potężnym kopem w plecy i wbijając zdezorientowanej ofierze nóż w plecy, w miejsce na karku, którego nie chroniły prowizoryczne pancerze.

Czerwonoskóry rozejrzał się wokoło po pobojowisku. Ośmiu padlinożerców, stosunkowo niegroźnych, gdyby nie fakt, że właściwie stracili jednego człowieka. Murzyn dowlókł się do ściany, zostawiając na podłodze krwawą smugę, i próbował znaleźć w sobie siły na dalszy marsz. Oczywiście odpadł z gry, sam dobrze zdawał sobie z tego sprawę, dlatego tak rozpaczliwie próbował się podnieść. Miał jakieś długi, ale kogo to obchodziło? Na Gehennie wszyscy się zadłużali, lecz nie wszyscy byli w stanie spłacić się w terminie. Teraz czarny musiał wybrać: zginie gdzieś w Zakazanych korytarzach, albo na terenie Rippersów, w końcu Wielki Q nie słynął ze swojej wyrozumiałości.

Ruda podeszła do rannego i zaczęła się nad nim rozczulać, a przynajmniej tak to wyglądało. Właściwie nie była to wielka różnica, osiem czy dziewięć trupów, niemniej jednak Vincent uważał, że lepiej byłoby pozbyć się stąd Tam-Tama, w końcu jeszcze żył, a żywi potrafią mówić. Jeśli ktoś go tu znajdzie, może zainteresować się zarówno pobojowiskiem, jak i otwartym szybem.

Tolgy był tak samo obojętny co Apacz, tylko kobieta okazała rannemu odrobinę empatii. Dlaczego? Czy to możliwe, żeby ktoś taki przetrwał tak długo na Gehennie, i to wśród Rippersów, kompletnych świrów? Tu, gdzie ból i przemoc są synonimami rozrywki, a ryzyko jest wykładnikiem siły i godności. Tu, gdzie panuje prawo silniejszego, gdzie zabójstwo przychodzi łatwiej niż fragment jakiejkolwiek modlitwy do jakiegokolwiek bóstwa, gdzie społeczeństwo jest kierowane słowami morderców, gwałcicieli, łgarzy i sadystów. Czy w szeregach Rimshank Rippers jest jeszcze miejsce na empatię?
Spook zdawał się być teraz jeszcze dziwniejsza niż przed kilkoma minutami. Jeszcze bardziej tajemnicza i pociągająca.
Trzeba będzie ją obserwować.

- Niech wraca do Cyrku, może tam go poskładają. Tu jedynie zawadza- Indianin potwierdził słowa kobiety, patrząc na skulonego murzyna. Jeszcze przez chwilę obserwował beznamiętnie Rudą, której z jakichś powodów zależało na życiu towarzysza, po czym odwrócił się w stronę szybu i zaczął pospiesznie schodzić w dół.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 17-08-2011, 11:43   #45
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Spook działała instynktownie, bez zastanowienia. Cięcie, unik, parowanie, finta. Jej ruchy były płynne i konsekwentne. Pozorowany atak prawą ręką i lewa atakująca równocześnie nisko, w okolicę brzucha. Poprawiła z góry i odskoczyła do kolejnego przeciwnika.
Hieny byli może prymitywni ale byli też szybcy i odporni na ból. Taktyka u nich kulała ale nadrabiali determinacją.

To zabawne jak szybko wszystko się dzieje kiedy zaczyna lać się krew. Ruda wyprowadziła ostatni cios i z rozprutego gardła przeciwnika trysnęła jaskrawoczerwona posoka zraszając jej twarz i kombinezon.

Skrupulatnie wytarła noże o szmatę, w którą ubrana była martwa Hiena dogorywająca u jej stóp. Gapiła się beznamiętnie jak obdartus charczy krwią i konwulsyjnie trzepie nogami o betonową posadzkę. Bez pośpiechu schowała broń w pochwach przy pasie i zerknęła z ukosa na jęczącego Tam-Tama. Jego rana wyglądała paskudnie, przeżarty rdzą pręt wystawał z jego zakrwawionego brzucha.
Ruda przemykała pomiędzy trupami aby zebrać co cenniejsze fanty. Nie było w czym wybierać. Gazrurki, kilka prowizorycznych samoróbek. Wygrzebała dwa noże, które wyglądały względnie solidnie i schowała po jednym w każdym bucie.

Po chwili podeszła do roztrzęsionego murzyna i krytycznym okiem spojrzała na jego obrażenia.
- Tam-Tam daleko nie zajdzie z prętem w bebechach. Tam-Tam musi zawrócić i znaleźć medyka.

Patrzyła w jego przeżarte bólem oczy ale nie doczekała się odpowiedzi. Murzyn jęknął jedynie i porzucił starania aby podnieść się do pionu.
Spook przyklęknęła przy nim odchylając materiał kurtki aby przyjrzeć się dokładniej ranie.
- Tam-tam ma med-paka? - lekko potrząsnęła murzynem bo ten zdawał się odpływać. W jej głosie przebijała frustracja. - Ma med-paka do kurwy nędzy? Tam-Tam się teraz skupi bo od tego zależy jego życie.

Murzyn pokręcił głową. Krew brudziła mu zęby. Spook przejrzała jego stuff. Krótki miecz to równowartość jakiś trzydziestu szlugów, elektryczna pałka to kolejne pięćdziesiąt. Jeśli oddać to pod zastaw wystarczy z nawiązką na pomoc medyczną.
Spook pokiwała głową.
- Pogadam z szefem. Poczekaj tu na mnie.
Ruda podeszła do otworu i spuściła się w dół po elastycznej lince w ślad za Indianinem.
W kilku zdaniach streściła Brzytwie stan ich grupy. Oraz uświadomiła go, że Tam-Tam nie przeżyje jeśli ktoś nie odprowadzi go do medyka.

- Ryzyko zawodowe, mała – szepnął Razor. - A teraz bądź cicho. To zakazane regiony.
- Spook zawraca - powiedziała kobieta równie beznamiętnym głosem co zleceniodawca. Wytrzymała jego zimny wzrok po czym obróciła się na pięcie w stronę liny.
- Spook jest potrzebna – warkną w odpowiedzi. - Nie jak reszta. Wiec zostajesz i robisz co do ciebie należy
- Spook zostanie – ruda odwróciła się aby patrzeć mu w oczy. - Jeśli Razor pośle kogoś innego z Tam-Tamem.
- Nie mam ludzi.
- Oprócz Spook Razor ma jeszcze trzech. Niech Razor wybierze najmniej potrzebnego.
- A kto przeniesie fanty? - ton jego głosu stawał się coraz bardziej nieprzyjemny.
Przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę ruda milczała. Widać było, że intensywnie analizuje sytuacje bo w procesie myślowym zaczęła pomagać sobie językiem, który sunął leniwie najpierw po górnej, później dolnej wardze. W końcu skinęła na znak, że rozumie jak wygląda sprawa.
- Spook jest przykro, ale Spook ma zasady. Spook nie zostawi brata z gangu na pewną śmierć.
Odwróciła się gotowa wspiąć się z powrotem na górę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 17-08-2011 o 11:50.
liliel jest offline  
Stary 17-08-2011, 19:53   #46
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Thorn miał pewne zasady co do żywienia. Nie jadł mięsa, o ile nie było zapakowane w nieotwierany dotąd plastikowy woreczek z kodem kreskowym i datą ważności do spożycia.
Wegetarianizm wymuszała sytuacja.
Co do picia, nie miał już takich restrykcji.


To coś w szklance było tanim bimbrem , którego smak i zapach był zniechęcający. A jedyną zaletą była ilość procentów. W tej truciźnie nie pływał żaden zarazek, ani wirus.
Niestety smakował i śmierdział jak szczyny. I być może właśnie ze szczyn był robiony.
Były też kotleciki sojowe. Przebój dla wegetarian. To prawda, że soja miała właściwości odżywcze mięsa i dobrze przyrządzona mogła z wyglądu przypominać mięso.
Niestety w smaku przypominała papier.
Ale dobrze zapychała żołądek.
Siedząc w Gehennie, należało zapomnieć o kubkach smakowych. Trucizną tu i tak było wszystko, co się wsadzało do ust.

Dla Chase’a jednak nie miało to znaczenia. Jadł bo był głodny i pił bo trzeba było czasem się napić. Jakość żarcia była mu obojętna, o ile jedzenie nie gadało ludzkim głosem przed trafieniem na ruszt.
Żarcie w kantynie było podłe, jak wszędzie na Gehennie. Tym podlejsze gdy niedawno miało się w ustach mięsny batonik.
Kantyna dawała poczucie... złudne poczucie normalności. Ludzie pili, jedli grali w karty.
Handlowali.
To złudzenie normalności, nie prysło wraz z pojawieniem się Giwery.
Za to spowodowało zamieszanie. Giwera był wysokim typkiem chodzącym w pozszywanych z szmatek płaszczu.
Był starym pomarszczonym facetem, o zmierzwionych włosach.


Dzięki swym umiejętnościom w robieniu amunicji, mógł sobie pozwolić na pewną niezależność. Owszem warto było go kropnąć, tylko że był t krótkowzroczne rozwiązanie. To co najcenniejsze to Giwera nosił w głowie, a nie w kaburach. W tym miejscu amunicja była na wagę złota. A ci którzy ją robili byli cenni.
Większość to rozumiała, a ci którzy nie mieli dość rozumu... cóż, do ich wyobraźni przemawiała dobrze utrzymana giwera, którą nosił Giwera.
A nawet jeśli to nie wystarczyło... cóż... powiedzenie „Głupota zabija” na Gehennie nie jest przenośnią.
Thorn miał czas, a dolatujące do jego uszu fragmenty rozmów więźniów potwierdzały, że Giwera może zaopatrzyć Thorna nie tylko w amunicję.

Więc ruszył kulejąc w kierunku handlarza, na razie nie był zainteresowany jego towarem. Najpierw musiał załatwić interesy z Lupo.
Za to miał do mężczyzny prosty acz opłacalny dla obojga deal. Chase gotów był zaoferować swe usługi jako ochroniarza, w zamian za info o sektorach i zaprowadzenie go do poszukiwanej sekcji w miarę szybko.
Interes w sumie opłacalny dla obu z nich. Giwera zyskiwał dodatkowe wsparcie, a Chase i wsparcie i przewodnika.
Ten nie wyraził z tego powodu entuzjazmu a nieufność.
- Nie znam cię. Będziesz mnie tylko spowalniał, poza tym wielu próbowało mnie już w ten sposób podejść by zabrać towar.
Zrozumiałą nieufność, co zresztą miało sens w tej sytuacji. James nie zdziwił się zachowaniu handlarza.
-To samo mógłbym powiedzieć o tobie, przy czym ty jesteś w lepszej sytuacji. Bowiem to ty prowadzisz i decydujesz gdzie iść.-odparł w odpowiedzi Thorn. Wzruszył ramionami i dodał.-Potrzebuję dostać się do jednej sekcji i bezpieczniej by mi było pójść z kimś niż samemu.
Chase wsunął ręce do kieszeni spodni mówiąc.- Zresztą nieważne. Nie chcesz to nie. A dasz jakąś radę co drogi do interesujących mnie sekcji?
Kilka słów na początek, potem przejście do handlu. Thorn opchnął sprzęt hien za siedem kulek do swej pukawki i usłyszał kilka odpowiedzi na swe pytania.
Kolejna dawka sikacza na zakończenie tej transakcji i obserwacja z nudów, tego co się dzieje.
Giwera miał chyba wielu klientów w tym sektorze Gehenny, bowiem po Thornie ustawiła się kolejka chętnych, negocjujących ceny i wymieniających swoje zdobycze na amunicję, głównie amunicję.
Chase zaś czekał na chłopaka od Lupo.

Posłaniec się nie zjawił. Za to podszedł Giwera i bez ogródek rzekł, że popytał ludzi co do Thorna, przemyślał sprawę i zdecydował się wyruszyć z nim na korytarze.
Wyjaśnił kiedy i gdzie zamierza wyruszyć dalej. I skąd zamierza wyruszyć. A także o której James ma się tam stawić.
Kolejnym osobnikiem, który ruszył w kierunku Thorna, był ten młodzik od elektroniki. Podwójny B.
James nie wiedział, czego od niego chce Double B., ale czuł nosem kłopoty. Na zdrowy rozsądek chłopak powinien się trzymać od Thorna z daleka w złudnej nadziei, że Punisher zapomni o długu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-08-2011, 21:10   #47
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Flat Line przyglądał się wyznaczonym przez Don Vitta ludziom. Bez żenady wybrał najlżejszy plecak z towarem i zarzucił na plecy. Skinął głową chłopakom i z zadowoleniem zobaczył że idzie z nimi też Dżuma i jego przygłupi brat, którego imienia nigdy nie mógł zapamiętać. Od razu się zaczął zastanawiać co oznacza obecność Dżumy. Nagroda za to jak się spisał z Benettim, czy wręcz przeciwnie? Don Vitto zebrał sobie oddział na odstrzał? Roben, Roben osiwiejesz przez te rozmyślania i obsesje – odsapnął trochę i uspokoił się, przywdziewając swoją zwyczająową kamienną maskę.
Jednak chłopaki byli porządni, żadnych przećpanych indywiduów z trzęsącymi się rękami. Sprawdził przy okazji dokładnie zawartość plecaków z towarem. Najwięcej było amunicji i akumulatorków do pałek i pistoletów. Trochę broni i medy. Bez szaleństw, ale odczynniki i lekarstwa były dobrej jakości. Z jednej strony świetny towar na barter, z drugiej strony łakomy kąsek dla wszystkich chciwych gentelmanów w promieniu stu mil.

Zarządził wymarsz jak na szefa grupki przystało. Rinaldo prowadził, zaraz też zeszli ze znanych Robenowi korytarzy i zanurzyli się w tereny niczyje. Szli ostrożnie, mizernej postury przewodnik prowadził jednak szybko i pewnie. Może nawet rozpoznanie zrobił przed wyprawą. Dżuma zamykał ich pochód, ciągle poprawiając wielki plecak. Spora kusza jaką miał w wolnych łapach mierzyła w każde podejrzane miejsce. Roben spokojnie przyglądał się ludziom. Wyglądali na spiętych, ale co się dziwić. Nie szli na dziwki do Małego Rzymu, jak nazywano korytarz w centrum terytorium gangu z kilkunastoma celkami zajmowanymi przez panów i panie których jedynymi talentami na nowej Gehennie okazały się własne dupy.

Szło dobrze, co jak wiadomo musi zwiastować problemy. Nikt z chłopaków nie kombinował na krótkich postojach. Nikt nie próbował dobierać się do towaru. Nawet pyskować nikt nie chciał na to, że dowodzi nimi konował. No więc zgodnie z wszelkimi prawidłami oczywiście gówno wpadło w wiatraczek. Nie oberwał w pierwszej salwie tylko dlatego, że zaraz po tym jak Sisi skoczył do przodu i zniknął za zakrętem, przykleił się do ściany, chowając za skrzynką kolektora. Padł brat Dżumy i nawet nie pisnął. Wielkokalibrowy pocisk z samopału wywalił mu po prostu dziurę w klatce piersiowej wielką jak dwie pięści. Drugi tragarz rzygnął krwią z rozerwanego kulą gardła i padł wijąc się w agonii na ziemię. Roben w jednej chwili przypadł do Rinaldo i wbił wzrok w korytarz przed nimi. Nie chował się za rannym, to tak jakoś samo wyszło. Mignęły mu wytatuowane łby meksykańców, nawet nie zdążył się zirytować na pana Cirino, który wybrał łatwy zarobek nad lojalność. Najpierw trzeba przeżyć, ze skóry obedrze się go później.

Poderwał Rinaldo z podłogi i rzucił mu plecak brata Dżumy. Tłumaczyć nie trzeba było, przepatrywacz ruszył do ucieczki. Flat Line zaś podniósł jego samoróbkę i strzelił do skrzynki elektrycznej znajdującej się parę metrów przed nimi. Klapa odskoczyła, Cicatruce walił raz za razem nie dając wychylić się meksykańcom na dłużej nić kilka sekund, utrudniając im celowanie. Flat Line złapał zaś za butelkę ze środkiem dezynfekującym która wysypała się z rozprutego plecaka i cisnął w skrzynkę. Błysnęło wyładowanie, małe błękitne pajączki elektryczne pognały po metalu i światło przygasło.
- Spierdalamy! – krzyknął najgłośniej jak potrafił, dbając aby przebić się przez palbę potęgowaną metolowymi ścianami. No i tak by paniczny okrzyk usłyszeli Desperados, Roben bowiem nie zamierzał odpuszczać. Ruszył pierwszy w skok pod osłoną ciemności, wśród rykoszetujących kul. Przebiegł kilkadziesiąt metrów i skręcił w boczny korytarz po czym stanął na środku i zatrzymał resztę uciekających chłopaków nie siląc się na delikatność i kurtuazję. Gestami kazał im się rozstawić tuż za załomem i czekać. Tak, najstarszy trick w książce, pod tytułem pozorowana paniczna ucieczka i pułapka za najbliższym rogiem. Ale taktyków wśród Desperadosów było niewielu, tam głównie rekrutowano różne wariacje Jose „Masz jakiś problem, pendejo” Gonzalezów. Na domiar właśnie większa część łupów uciekła im sprzed nosa, więc zadowoleni pewnie nie byli. Cicatruce i Dżuma przykucnęli, wycelowali broń, Rinaldo drżącymi rękami usiłował załadować kuszę, którą nosił jako rezerwę. Flat Line ścisnął w spoconej dłoni jego samoróbkę i przeładował najciszej jak potrafił. Liczył że jak wypadną na nich meksykańcy będzie w stanie trafić któregoś, pomimo tego że strzelanie wychodziło mu dość marnie. No ale ustawili się tak, że będą walić z kilku metrów. Najwięcej czasu poświęcił na znalezienie dobrej kryjówki w tzw. "dalekim, drugim rzędzie".
 
Harard jest offline  
Stary 17-08-2011, 23:20   #48
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kristi przemogła się i piła z Gałą paskudny alkoholowy napój. Gała wybrał go, dlatego, że był to najmocniejszy trunek, jaki można było dostać w kantynie. No i do tego był tani. W sumie to ostatnie cieszyło Lenox. Kobieta rzadko raczyła się alkoholem gdyż uważała za marnotrawstwo kupowanie czegoś, co nie było niezbędne do przeżycia. Kristi miała całkowicie inne priorytety i oszczędzała na coś zupełnie innego. Gała bąknął wprawdzie coś o postawieniu jej kolejki, ale nie zgodziła się. Starała się nie zaciągać długu u nikogo a postawienie się w sytuacji, w której ktoś taki jak Gała dawał jej coś za darmo było niedopuszczalne. Lenox wiedział, iż na Gehennie nie dawano nic za darmo. Koniec końców i tak musiałaby za to jakoś zapłacić. Płaciła, więc za swoje kolejki a Gała płacił za swoje. Kristi miała nadzieję, że takie postawienie sprawy sprawi, że mężczyzna uzna ją za kumpla z pracy i zapomni o tym, że należeli do dwóch różnych płci.

- Jak ty, kurwa, mówisz do mojej dziewczyny – Gała wstał i wlepił wściekłe spojrzenie w posłańca.

To by było na, tyle co do planów i prób Kristi aby stać się jednym z „chłopaków”. Kobieta zaklęła w myślach i także wstała dopijając berbeluchę.

- Spoko Gała, on jest spoko – odstawił kubek na blat - Po prostu muszę wracać do roboty.

- Czy to twój jebaka? - Warknął Gala patrząc na młodego nadal niechętnie.

- To posłaniec od mojego szefa.

- Aha. To spoko. - W końcu usiadł.

- Do zobaczenia przy następnej robocie Gała - Kristi ruszyła za Franco w stronę agrodomów.

Graf Zero czekał w dyżurce, miejscu gdzie wydawał polecenia i koordynował pracę wszystkich. Kiedy weszła do środka spojrzał na nią wściekłym wzrokiem.

- Jak się zaczyn spierdoli, bekniesz za to - potem przeniósł wzrok na Franco. - Gdzie ta druga?

- Ludzie mówią, że wpadła w jakieś problemy z Desperados. Że szukają jej. Coś im zrobiła, ukradła czy coś. Nie wiem, szefie.

Graf Zero zaklął szpetnie i spojrzał na Krsiti.
- Dasz radę sama z tym gównem?

- W późniejszej fazie tak, ale na początku potrzebowałabym jednej osoby do pomocy. Czy mogę chwilowo przesunąć kogoś z cieplarni? Jak tylko wykonam początkowe prace na rozruch odeślę jego lub ją z powrotem do zajęć przy warzywach.

- Dobra. Rób, co musisz tylko tego nie spiernicz. - Złagodniał troszkę.

Kristi wpadła do przebieralni i szybko zamieniła kombinezon na podkoszulek i spodenki. Miała nadzieję, ze zaczyn będzie w stanie do odratowania. Jeśli spieprzyłaby sprawę to odebraliby jej straty z pensji. W ten sposób z tym co zarobiła u Meyersa wyszłaby na zero.

Przy zaczynie czekał już na nią Gregory, młody ogrodnik, który zwykle przebywał na terenie szklarni i nadzorował uprawiane tam warzywa. Teraz nieco przestraszonym wzrokiem patrzył na Lenox.

- Nie mam najmniejszego kurde pojęcia, co się przy tym robi – wyrzucił z siebie od razu.

- Nie martw się Greg, skarbie. Powiem ci wszystko, co i jak. Potrzebuję cię do rozkręcenia wszystkiego, bo maszyna jest tylko w połowie zautomatyzowana. Na początek uruchom sekcję pierwszą, trzecią i piątą – pokazała chłopakowi odpowiednie przyciski – a ja uruchomię po mojej stronie sekcję siódmą, dziewiątą i drugą.

- A co potem?

- Potem chwytamy za mieszadła i mieszamy, dopóki nie powiem, że wystarczy.

- Ok. – Greg złapał za rączki po swojej stronie a Kristi po swojej i rozpoczęli cały proces.

- To, dla kogo będzie to żarło Kristi?

- A to tylko papka trzeciego gatunku – wyjaśniła.

- Będą to żarli Ripersi?

- Zależy Greg. – Zobaczyła pytające spojrzenie chłopaka, więc pospieszyła z wyjaśnieniem – „Trójka” jest najtańsza, więc jedzą ją różni tacy, co to ich nie stać na nic lepszego i tyle.

- Czyli nie tylko Ripersi? Szkoda. Ale i tak moglibyśmy im tam napluć.

- Gregory – uśmiechnęła się – jeślibyś tam napluł to w tej porcji więcej byłoby ludzkich płynów ustrojowych niż czegokolwiek innego.

- Aha, Kristi. Ty tego nie jadasz, no nie?

- Nigdy dzieciaku. Jadam „dwójkę”.

- A „jedynka” to prawdziwe owoce i warzywa, no nie?

- Nie Greg. „Jedynka” to też papka, ale o najwyższych właściwościach odżywczych. Poziom zero to prawdziwe nie przetworzone jedzenie.

- Nie masz czasem apetytu na „prawdziwki”?

- Eeee, nie – skrzywiła się tylko – za drogie jak na mój gust. Czasem można sobie kupić prawdziwy owoc czy coś w tym stylu, ale normalnie wystarcza mi drugi gatunek?

- A czemu nie pierwszy? Też za drogi twoim zdaniem?

- A tak, oczywiście – odwróciła głowę na bok tak, aby nie widział jej twarzy, kiedy to mówiła. – Poza tym nie potrzebuję tylu protein. Nie jestem w ciąży, karmiącą matką czy rosnącym dzieckiem, więc poziom dwa w zupełności mi wystarcza. W zupełności Gregory. A teraz skup się będziemy przeskakiwać na kolejne sekcje. Tak jak wcześniej wszystko ci po kolei pokażę.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 18-08-2011, 12:36   #49
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Po prostu świetnie. Znowu muszę tam iść. Znowu narażać zadek. Tym razem nie miałem jednak wyjścia. Marcel Lupo nie wygląda na osobę ugodową. Jedyny plus to oni. Czterech pieprzonych zabijaków uzbrojonych po zęby. Oby tylko nie skończyli jak Ci ostatni... a ja wraz z nimi.”

***

Wrota zostały otwarte. Ciemność spowiła sylwetki czterech uzbrojonych mężczyzn i jednego skulonego - jakby wystraszonego - karykaturalnie, wystraszonego człowieka. Double B rozglądał się przesadnie nie tylko nadając cieniom kształtów niedawno spotkanych Hien, ale i spowalniając marsz. Każdy szmer, szept, odgłos w jego wyobraźni przybierał na sile. Najgorsze było to, że nie natknęli się na nikogo. Dla Bena Browna było to błogosławieństwo. Dla członków gangu The Punishers... w sumie tego się nie dowiemy. Cały czas zachowywali kamienne oblicza.

Na miejscu nie było ciał. Nikogo to chyba nie zdziwiło. Nawet Double B nie został tym wybity z rytmu - cały czas strachał jak cholera. Ciemne, podłużne ślady już zakrzepłej krwi uratowały programistę. Hieny po sobie nie sprzątały - na jego szczęście... Jeden z Mścicieli, wyglądający na bardziej rozgarniętego, chodził wokół pomieszczenia technicznego wodząc wzrokiem po glebie. Skręcił w boczny tunel. A reszta za nim. Normalnie uczony by tam nie poszedł, ale nie wyobrażał sobie zostać tutaj sam. Hieny miały to do siebie, że mało kiedy popijały szczyny w kantynie - o wiele bardziej lubowały się w polowaniach...

Po dłużącej się przechadzce Brown usłyszał rozmowę ochroniarzy jakby zza mgły. Sam, stojąc pomiędzy nimi, cały czas rozglądał się nie będąc taki pewien, że nikogo tu nie ma. I jeszcze ta krata na ścianie. To tędy wleźli? Pieprzone mutanty. Jedyne co mu pozostało to oczekiwać powrotu, który niebawem nastąpił. Zgodnie ze słowami pożegnania miał odnaleźć Chase. Tego, którego tożsamość tak bardzo starał się ukryć. Tego, którego ponoć nie wie jak zwą i widział go pierwszy raz w życiu. Oby tylko Punisher nie wyrwał mu czegoś za tą śmierdzącą nekrologiem sprawę...

***

Podczas poszukiwań, w bezpiecznych dla programisty sektorach natknął się na Twix'a. Koleś był łysy, miał na głowie ciemne blizny od poparzeń, jakieś 2 metry wzrostu i jego sławną prawą dłoń... z zaledwie dwoma palcami. Czemu go tak nazywali? Double B podejrzewał, że przez te dwa palce i przypominającą karmel skamielinę na głowie. Twix, mimo iż wyglądał groźnie, był mechanikiem skazanym za pozbywanie się ludzi na ziemi. Tu podcięcie linek hamulcowych, tam częściowe rozbrojenie silnika, a dla bardziej odpornych kostka C4... Mężczyzna zatrzymał się przed programistą wyglądając przy nim jak wielki automat na kawę.

- Siemasz Ben. - powiedział uśmiechając się swym spróchniałym uzębieniem mechanik.

- Witaj Twix. Masz jakąś sprawę? - zapytał unosząc jedną brew informatyk.

Z Twix'em gadali rzadko. Programista nie pił wcale a mechanik od groma - i to był główny powód dlaczego się nie widywali. Dla wielkoluda kantyna była jak drugi dom.

- Tak. I to grubą. Chłopaki odkopali jakąś skrzynkę znalezioną trochę temu na opanowanych sektorach. Podejrzewają, że to kamero-nadajnik strażnika. Potrzebują twojej pomocy... - powiedział szybko dryblas.

- Co?! I ja tak późno się o tym dowiaduje?! - oczy programisty zaświeciły się jak diody w jego komputerze przenośnym a z gardła wyszedł bliżej nieokreślony zew zadowolenia. - Ja pierdolę. Jakie to są możliwości! Możemy się dowiedzieć jak strażnik namierza naszych. Nie tylko za pomocą kamer, ale i tych zasranych kodów. Jak to nadajnik pewnie będzie miał wiele pasm na jakich nadawał albo nawet do teraz nadaje strażnik. A może to coś więcej? Może kamera jest połączona z mainframe'em i wtedy może posiadać jakieś dane na temat więźniów. Chociaż nie. Na to bym nie liczył... Ale i tak się, kurwa, cieszę... - dodał programista szybko niczym karabin.

Mechanik słuchał połowy tego co mówił informatyk. Najzwyczajniej nie znał się na tym tak jak Double B, który był - nie bez powodu - uważany za szaleńca. Cholernie utalentowanego szaleńca.

- Dobra. Jak wiesz o co chodzi nawet nie patrząc na sprzęt zgłoś się w następnym wolnym czasie do Froggy'ego. Wtajemniczy Cię w cały projekt. I nie spierdol tego. Żabi wspomniał o tobie a to świadczy o tym, że liczy na Ciebie. Pewnie chce z tego wyciągnąć jakąś kasę więc to do niego podobne. Ja idę po smary. Do następnego. - powiedział Twix i udał się w kierunku kantyny.

Ta, mimo iż w bezpiecznym sektorze, nie znajdowała się na terenie Gildii Zero. Bardziej należała do Mścicieli, którzy na szczęście respektowali umowę pomiędzy ich gangami. Jako, że Double B nie wiedział, gdzie szukać Chase też zdecydował się udać do kantyny. W bezpiecznej odległości od Twix'a rzecz jasna. Chciał pozostać trzeźwy...

***

Wojownik rzeczywiście znajdował się w kantynie. Gadał właśnie z jakimś innym zabijaką więc informatyk cierpliwie czekał aż skończą. Obaj siedzieli przy barze. Gdy do rozmówcy Chase podeszła cała chmara Punisherów Double B ruszył ku znajomemu.

- Witam Chase. - wyzipiał programista zapominając się i kładąc rękę na ramieniu wojownika. - Przepraszam, ale się tak zziajałem. Dobrze, że Cię znalazłem. - powiedział już ciszej Double B zabierając rękę. - Słuchaj. Marcel Lupo, szycha The Punishers, chce abym Cię do niego przyprowadził... Mój przełożony, taka łajza Froggy kojarzysz, wysłał mnie do niego i mimo iż próbowałem nie udało mi się do końca odciągnąć od twojej osoby uwagi Lupo... - informatyk łapał oddech czekając na reakcje Chase.

- A ja właśnie czekam na kogoś od Lupo. - Thorn skwitował długi wywód informatyka, wyjątkowo lakoniczną wypowiedzią.

- No dobra. Ale nie jesteś na mnie zły, że powiedziałem, że mi pomogłeś? Nie mogłem tego ukryć. A przynajmniej nie chciałem abyś miał przez to jakieś problemy. Ten idiota, Froggy, mnie nastraszył, że niby możemy mieć problemy przez sprzęt martwych goryli i Hien. Ale on gówno wie. W tym szpetnym łbie tylko kreatywnie o kasie myśli. - powiedział Ben dodając parę krótkich obelg w kierunku swego bezpośredniego przełożonego.

Thorn zmarszczył brwi w lekkim zdziwieniu. Po czym wzruszył ramionami dodając:
- Sprawy Punisherów to nie jest wasz interes.

- Od dzisiaj twoja sprawa a na bank problem to mój problem. Nie umiem walczyć, ale znam się na paru rzeczach. Chcesz zniknąć strażnikowi na parę chwil? Rozkodować WKP? A może zreperować jakiś ścigacz, który jakimś cudem trafił na tą krypę? Wszystko załatwię. Tylko dobrze się zastanów. Aha. Jak coś powiedziałem, że nie wiem jak Cię zwą i widziałem Cię pierwszy raz. Pasuje? No i powiedziałem, że się nie wyróżniasz co chyba raczej Ci wychodzi na dobre. Chcesz coś dodać czy ruszamy?

- Jacy znowu, MY? - warknął Chase, którego to całe bratanie lekko zaczęło irytować. - Nie ma żadnych NAS. Jesteśmy JA i TY. I po cholerę ty masz leźć do Lupo?

- Ja miałem Cię przyprowadzić. - powiedział Double B chowając głowę za rękoma. - Myślisz, że mnie się to podoba? Pewnie, że nie. A o żadnych nas nie mówiłem. - dodał uczony przypominając sobie aby nikogo czasami jego ziomkiem, Chase, nie straszyć... - Po prostu jestem Ci coś winien nie? - zapytał zabierając ręce programista.

- Jesteś... i spłacisz dług. - potwierdził Chase i dodał dopijając drinka. - Ale na twoim miejscu, nie spieszyłbym się do tego. A nuż się okaże, że lepiej Ci było zginąć z rąk Hien? W każdym razie agonia byłaby szybsza.

- Zginąć? Nie strasz mnie! Wiesz co potrafię i proszę abyś wybrał coś z zakresu moich możliwości. Ja polować po korytarzach nie umiem więc wybacz... To co? Ruszamy do Pana Lupo? - zapytał Brown przewracając oczyma na wspomnienie Punishera.

- Ruszamy. - stwierdził Chase wzruszając ramionami.
 
Lechu jest offline  
Stary 19-08-2011, 11:41   #50
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wracała do Gniazda okrężną drogą. Kluczyła wśród wyglądających tak samo korytarzy, korzystała z trudno dostępnych przejść, przeciskała się przez przewężenia, których nie mógłby pokonać nikt choćby tylko trochę większy od niej. Zawracała, raz po raz przecinając własne ścieżki. Pożerała własny ogon, jak mityczny Uroboros.
Wierzyła, że jej mały świat będzie trwał tak długo, jak długo będzie pamiętała, by deptać po piętach sobie samej.
Tony stali otaczały ją ze wszystkich stron. Szczelny metalowy skafander mając chronić świat przed zgromadzonym na Gehennie ścierwem. I tymi, którzy w oczach świata, mogli się owym ścierwem stać. Szeroko rozumiana prewencja doprowadziła takich jak ona na sam skraj przepaści. Nurkowali w dół, bo innej drogi nie było.

Wyskoczyła w górę i podciągnąwszy się na rękach, znalazła się w wąskim kominie. Ostatnia prosta. Jeszcze tylko jedna śluza. Rozpierając się w kominie, rękami naparła na ciężką stalową płytę, która broniła wejścia do jej królestwa.
Na krótki moment w kominie zapanowała jasność.

Raina była szybka jak wąż. Wcisnęła się w powstałą szczelinę, zasłaniając światło.
W środku było gorąco. Parno i wilgotno. Niemal natychmiast górna warga jasnowłosej sperliła się potem. Dziewczyna rozpięła górną część sfatygowanego skafandra i zsunęła go z ramion. Podciągnęła koszulkę, odsłaniając obciagnięte opaloną skórą mięśnie i parę drobnych piersi.
Ogród był jej prywatnym rajem.
Przeciągnęła się z błogością, czując jak światło całuje jej piegowatą skórę.
Podlała rośliny korzystając ze zgromadzonej rezerwy. Będzie musiała ją wkrótce uzupełnić. Czule pogłaskała pojedynczy zielony owoc dojrzewający na krzaczku w samym centrum nory.
Po skończonym obchodzie położyła się na ziemi.
Jeszcze tylko chwila, kilka małych minutek.
Przez zamknięte powieki światło z zasilanych agregatem lamp wygląda jak promienie słońca. Całuje twarz i budzi wspomnienia. Budzi marzenia o przestrzeni i wietrze. O powrocie, którego nie ma. Ta smutna myśl ukłuła ją w samo serce. Raina przetrulała się na brzuch i wyłączyła zasilanie. Ledwie jedna lampka, tuż obok wyjścia z Ogrodu dawała słaby, błękitny połysk.

Cholerne WKP i cholerne kłopoty. Włączyła urządzenie, spodziewając się, ze może dostała wiadomość zwrotną. Rozczarowujące - pomyślała przyglądając się pustemu wyświetlaczowi.
Nie do końca wiedząc, co robi, otworzyła menu. Nie znała się na tym, ale nawet taki laik jak ona był w stanie stwierdzić, ze lwia część plików jest najzwyczajniej na świecie zakodowana.
Czy to przypadek, że ZiZi wybrał Raya? Dlaczego on? Wiedział coś, o czym inni nie mieli pojęcia? Brak dostępu do plików, budził niezbyt zdrowy apetyt na wiedzę, której zapewne nie powinna posiadać.
Usiadła gwałtownie, w pośpiechu ubierając się z powrotem.
Double B.
Imię przyszło do niej samo. Spośród wszystkich osadzonych w Piekle ptaszków, on znał się na tej robocie jak mało który. Co więcej - jak mało który był wciąż jeszcze bardziej człowiekiem niż łaknącą krwi i fajek maszyną na dwóch nogach.

Wymknęła się ze swojej nory równie cicho co zawsze. Znała wagę bezpieczeństwa. Przemykając chyłkiem wśród cieni, jak szczur, dotarła w końcu do szybu nad jedną z głównych arterii komunikacyjnych strefy G0.
Jeśli komputerowiec nie zmienił miejsca swojego pobytu, powinna do niego dotrzeć w naprawdę niedługim czasie.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172