Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-01-2010, 15:56   #1
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Błyszczące oczy zdobywców

Wiedeń, Landstraße, Fundacja im. Cesarzowej Sisi

Dietlinde Schulz-Strasznicki, wysoka, korpulentna blondynka, pewnym krokiem przemierzała korytarz Fundacji im. Cesarzowej Sisi, znajdującej się w Landstraße. Jej kroki odbijały się echem po pustym korytarzu. Kobieta nie miała czasu podziwiać przepięknej posadzki, po której stąpała, ani przyglądać się przepięknej sztukaterii na suficie.

W tej chwili myśli Dietlinde krążyło wokół jednego tematu.
„Artefakt Manfreda von Richthofena.”
Panna Schulz-Strasznicki otworzyła z impetem ciężkie, bogato zdobione, drewniane drzwi do biblioteki. Od razu uderzył ją zapach starych książek, cygar i konaniu.

- Dietlinde!! Moja droga! – Mężczyzna w sile wieku, z wąsami a'la Franz Joseph podszedł do niej i delikatnie ucałował jej dłoń. Pozostali mężczyźni też powstali z miejsc, a kobiety nieznacznie skinęły głowami na przywitanie. Panna Schulz-Strasznicki odpowiedziała tym samym gestem.

- Aristid Hallervorden. Jak zwykle szarmancki. – Dietlinde uśmiechnęła się krzywo do mężczyzny. – Przejdźmy od razu do rzeczy.

Jedna z siedzących kobiet podała pannie Schulz-Strasznicki filiżankę z kawą, a Hallervorden rozpoczął przemówienie.

- Cieszę się, że tak szybko odpowiedzieli Państwo na zaproszenie. – Tu zrobił krótką przerwę i spojrzał na zgromadzonych. Przywódców wiedeńskich Fundacji. – Jak wiecie, niedawno zakończyły się prace remontowe w bibliotece Fundacji im. Cesarzowej Sisi. Otóż podczas owego remontu natknęliśmy się na zapiski naszych braci mówiące o Manfredzie Albrechcie Freiherr von Richthofenie. Tak, tak, proszę Państwa. Właśnie tym Manfredzie von Richthofenie. Zapiski owe mówią również o potężnej broni, której twórcą był Freiherr von Richthofen. Opisują ją dokładnie. Jej przeznaczenie. Wszystko. – Po bibliotece rozszedł się szmer ściszonych rozmów.
Manfred von Richthofen był legendą. Nie tylko w świecie Nieprzebudzonych, gdzie funkcjonował jako as przestworzy, ale również wśród tutejszych magów.

- Aristid, chyba nie zaprosiłeś nas, żeby chwalić się tylko artefaktem. Pokaż nam go. – Szpakowaty, młody mężczyzna zabrał głos jako pierwszy. Pozostali zawtórowali mu nieśmiało.

- Ekkehard, ty zawsze taki niecierpliwy. – Hallervorden uśmiechnął się pobłażliwie do dużo młodszego od siebie mężczyzny. – Problem w tym…

- Problem w tym, moi Państwo, że tu są tylko zapiski o artefakcie. Prawda, Aristid?? – Panna Schulz-Strasznicki przerwała starszemu mężczyźnie w pół zdania. – Przejdź proszę do konkretów. Gdzie jest artefakt?

- We Wrocławiu. – Starszy człowiek odparł już trochę ciszej.
Po sali znowu rozszedł się szum szeptów. Wprawdzie Żelazna Kurtyna opadła już jakiś czas temu, ale wszyscy powszechnie wiedzieli, że kraje Bloku Wschodniego są dzikie, niecywilizowane i nieprzyjazne obcokrajowcom.

- We Wrocławiu? – Ekkehard Scheer otworzył szerzej oczy. – To po co ty nam o tym mówisz?? Komuniści pewnie już dawno go znaleźli.

- Gdyby wpadł w ręce tej czerwonej zarazy, już dawno zniszczyliby wszystko. Stąd wnioskuję, że nadal jest we Wrocławiu. Artefakt von Richthofena musi zostać przewieziony tu, do Wiednia.

- A próbowałeś kontaktować się jakoś z tamtejszymi magami? – Siwiutka kobieta o ostrych rysach twarzy i przenikliwych błękitnych oczach wpatrywała się w starszego mężczyznę.

- Daj spokój, Gertrudo. - Panna Schulz-Strasznicki zabrała głos nim Hallervorden otworzył usta. – Komuniści na pewno zabili ich wszystkich. A jeśli nie zabili, to z pewnością oni sami muszą do nich należeć. – W jej głosie było tyle przekonania i wiary we własne słowa. Zresztą nikt ze zgromadzonych w bibliotece nie wątpił nawet w jej słowa. Wszak Czerwona Zaraza tępiła wszystko i wszystkich.

- Zapiski, które posiadamy mówią, iż powinniśmy zacząć szukać w budynku Hotelu Grand we Wrocławiu. Poczyniłem już starania, aby nabyć ów budynek.

- Nabyć?? – rzucił ktoś ze zgromadzonych.

-Tak! Nabyć. Lepiej być jego właścicielem, żeby spokojnie móc tam działać.

- To czego ty właściwie od nas oczekujesz? – Gertruda Ippen zadała pytanie, które cisnęło się na usta wszystkim.

- Po pierwsze wsparcia. Ktoś musi tam pojechać i zająć się poszukiwaniami. A po drugie... – tu westchnął ciężko. – A po drugie, mamy pewne problemy z lokatorami w kamienicy. Dlatego ktoś musi tam być na miejscu i reprezentować nas. Dlatego proszę, żebyście się zastanowili, czy chcecie posłać tam kogoś ze swoich ludzi. To może być niebezpieczne.

- Na pewno – padło z sali.

- W samym Wrocławiu zatrudniliśmy już kogoś, kto będzie służył pomocą ludziom, którzy tam wyjadą. To Polka, absolwentka tamtejszego uniwersytetu, płynnie mówi po niemiecku. No i oczywiście po polsku. – Aristid uśmiechnął się nieznacznie. – Dajcie mi znać, co ustalicie w przeciągu tygodnia. Inaczej sam będę musiał tam pojechać.

Reszta spotkania upłynęła pod znakiem plotek i spraw bieżących. Czyli jak zwykle spotkanie towarzyskie. Kawka i koniak, pogaduszki i dysputy.

Wrocław, ul. Zemska

- Dostałam, dostałam, dostałam pracę! – Młoda kobieta krzyczała od progu mieszkania. W pośpiechu zdjęła kurtkę, rzucając ją w nieładzie na wieszak w przedpokoju. Pobiegła do dużego pokoju. – Mamo!! Mamo!! Dostałam tę pracę. Będę asystentką w tej austriackiej firmie. Przyjęli mnie. Nareszcie. Nareszcie mam pracę. – Dziewczyna wręcz skakała z radości.

- Tak się cieszę kochanie. Zawsze wierzyłam w ciebie. – Matka uściskała i ucałowała dziewczynę.
Zamek w drzwiach zatrzeszczał i w progu stanął mężczyzna w średnim wieku.

- Stefan! – Kobieta, która jeszcze przed chwilą przytulała córkę, podeszła do wchodzącego mężczyzny. – Stefan. Alicja dostała pracę. Och tak się cieszę.

- Gratuluję, córeczko. – Ojciec z czułością ucałował najpierw matkę, a później córkę. – W końcu będziesz samodzielna.

Po pół godziny już wszystkie koleżanki wiedziały o nowej pracy Alicji Żółkiewicz.

Alicja Żółkiewicz, dwudziestosiedmioletnia absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego. Ukończyła z wyróżnieniem filologię germańską. Ale od dwóch lat szukała pracy w zawodzie. I nagle znalazła tę ofertę. Austriacka firma potrzebowała asystentki w swoim nowo otwartym biurze we Wrocławiu, asystentki z biegłą znajomością języka niemieckiego i Alicja Żółkiewicz dostała ową posadę.

Wiedeń, Erich Reimann

Gertruda Ippen siedziała w swoim gabinecie, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę. Panie Reimann, proszę sobie usiąść. – Skazała na wolny fotel przed swoim biurkiem. – Cieszę się, że przyszedł Pan tak szybko.

Gertruda Ippen zawsze była oficjalna, nawet w nieoficjalnych kontaktach. Ale od przyjazdu do Wiednia służyła Erichowi pomocą i radą. Była dla niego nauczycielem. Pomagała mu. Domiuns miał do niej pełne zaufanie.

- Mam dla Pana zadanie specjalne. Pojedzie Pan do Wrocławia, do Polski. Aristid Hallervorden twierdzi, że natrafił tam na ślad legendarnego artefaktu. O samym artefakcie na razie niewiele mogę Panu powiedzieć. Po prostu znam kilka plotek tylko. Że to potężna broń. I że zaginęła po II wojnie światowej. Więcej informacji postaram się dla Pana jak najszybciej zdobyć. – Tu zrobiła krótką przerwę. Ale tylko krótką i nie dając Erichowi dojść do głosu kontynuowała. – Powierzam Panu to zadanie z dwóch powodów. Po pierwsze będzie to dla Pana nowe doświadczenie. Może trudne. Ale w końcu My doskonale wiemy, że życie nie składa się z samych przyjemności. A po drugie musimy mieć oko na Hallervordena. Od jakiegoś czasu obserwujemy uważnie jego ruchy. Przezorny zawsze ubezpieczony – uśmiechnęła się smutno.

Audiencja skończona. Decyzje zostały podjęte i nie było odwołań od nich. Erich Reimann został wysłany do Polski. Bilety kupione. Trzeba tylko się spakować i wyruszyć.


Wiedeń, Kurt Sesser

Dietlinde Schulz-Strasznicki zadzwoniła do Sessera i umówiła się na spotkanie.

- Kurt, chcę żebyś pojechał do Polski – wypaliła, tak po prostu. – Pojechał i został tam na trochę. Podczas remontu w bibliotece odnaleziono zapiski dotyczące pewnego artefaktu. Wynika z nich, że znajduje się on właśnie w Polsce. A dokładniej we Wrocławiu. – Coś w jej tonie mówiło, że nie przyjmuje żadnej odmowy. Że nie ma sensu protestować.
A później zaczęła zwyczajnie wypytywać się o rodzinę, dzieci, karierę. O te wszystkie rzeczy, o które ludzie pytają chociaż tak naprawdę niewiele ich to obchodzi. Ale wszyscy zawsze o to pytali, chyba żeby odwrócić uwagę rozmówcy.
A dla Kurta było jasne, że chcą się go pozbyć, choćby na jakiś czas. Chociaż z drugiej strony, jeżeli powierzają mu takie zadanie, to jednak muszą mu ufać. Chyba.

Wiedeń, Landstraße, Fundacja im. Cesarzowej Sisi

W wielkiej bibliotece siedziało pięć osób.
Aristid Hallervorden, pomysłodawca całego przedsięwzięcia. I to on głównie mówił.
Gertruda Ippen i jej podopieczny Erich Reimann. Oboje raczej przysłuchiwali się wywodom starszego mężczyzny.
Dietlinde Schulz-Strasznicki i Kurt Sesser. Dietelinde wdawała się co jakiś czas w spory z Hallervodenem.

Ogólnie poruszono tematy dotyczące wyjazdu. Tego co mają robić na miejscu. O zakwaterowanie starzec zadbał. O tłumacza, a właściwie tłumaczkę i przewodniczkę też. Nie pozostało nic innego jak tylko spakować się i wyruszyć. Jesienna pogoda może nie sprzyja podróżą, ale Aristid Hallervorden nalegał na szybki wyjazd. Na jak najszybszy wyjazd.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 21-01-2010 o 20:40.
Efcia jest offline  
Stary 26-01-2010, 13:20   #2
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Kurt upił kolejny łyk porannego cappuccino i spojrzał przez okno. Jesień w pełni, drzewa za oknem przybrały piękny czerwono – złoty kolor, było jeszcze ciepło i przyjemnie; pogoda wręcz nastrajała do spacerów... Tosty wyskoczyły z tostera i wkrótce zostały polane miodem. Twarożek też był niczego sobie... Zegar wskazywał wpół do dwunastej, ale mężczyzna dopiero kilka minut temu zwlókł się z łóżka. Zwlókł się było dobrym określeniem... Wczorajszy koncert skończył się kilka minut po 23, chwila rozmowy po koncercie za kulisami... W każdym razie w domu był po drugiej... Nawet nie zarejestrował, kiedy rano wstała Helga. Kiedy zaspokoił już pierwszy głód i wrzucił następne kromki do tostera zadzwonił telefon. Odszukał wzrokiem przenośną słuchawkę i przyłożył do ucha. Dietlinde z właściwą sobie bezpośredniością zapytała czy jest wolny o 14:30 ponieważ chciałaby się spotkać; zadowolona z uzyskania pozytywnej odpowiedzi powiedziała jeszcze coś o koncercie i rozłączyła się. Sesser spojrzał na wiszącą w kuchni tablicę z uroczym przekazem: „Co sądzisz o bitkach cielęcych w sosie musztardowym na obiad?” i otworzył lodówkę. Mięso było, reszta też... Będą bitki...

Dom Sesserów postrzegany był przez wielu jako uosobienie pierwotnego Chaosu. Oboje pracowali w najróżniejszych godzinach, choć Helga, jako doradca finansowo - ubezpieczeniowy „bardziej rano”; Kurt - muzyk - „bardziej wieczorem”. W niektóre dni ruch był u nich w mieszkaniu jak na lotnisku, kiedy jedni goście wychodzili, inni stawali w drzwiach... Sprawy zawodowe mieszały się z prywatnymi dwupoziomowego apartamentu na poddaszu Hütt,Dorfer Str. 9... W tym wszystkim egzystowała jeszcze dwójka dzieci... Chaos. Po prostu chaos... Zorganizowany i uporządkowany chaos.

Kiedy mięso zaczynało się podsmażać Kurt przejrzał prasę, starając się nie patrzeć na recenzje wczorajszej prapremiery. Był przyzwyczajony do tego, że jedni zawsze pisali „perfekcyjna altówka Sessera”, gdy inni o tym samym wykonaniu: „niepewne pociągnięcia smyczka”... Jakiś czas później wszystko było przygotowane. Po południu zostanie tylko wrzucenie do kuchenki i szybkie odgrzanie: „Uważam, że bitki to beznadziejny pomysł, ale nic innego nie było w lodówce. Mam spotkanie, nie czekajcie na mnie.”


Wyszedł z budynku i odruchowo spojrzał w górę na okna własnego mieszkania, już raz zdarzyło mu się ich nie zamknąć... i gościnna sypialnia pływała... Miał jeszcze prawie godzinę czasu i poszedł na tramwaj. Kilka minut później wysiadł – znacznie wcześniej niż powinien – jednak pogoda była naprawdę ładna i nie mógł sobie odmówić przejścia spokojnym spacerkiem koło budynku Parlamentu...


Pobłądził jeszcze chwilę po Alte Wien i dokładnie o czasie znalazł w jednym z budynków na Dumbastrasse, w gabinecie, naprzeciwko Dietlinde Schulz-Strasznicki. Kobieta rzeczowo i szybko przeszła do sprawy. Zbyt szybko i zbyt rzeczowo. Szczęka Kurta zawisła na dłuższą chwilę w powietrzu z niemym „A...”. Dłuższą chwile... zaczynającą się po słowach: „pojechał do Polski”, a kończącą na słowach: „we Wrocławiu”.

A... HA. Polska. - jego umysł odszukał jakaś zaginioną geograficzną wiedzę dotyczącą krajów zza żelaznej kurtyny. Komuniści; Blok Wschodni; zacofanie, bród, smród i ubóstwo; żebrzące dzieci z wydętymi brzuszkami; lepianki i niedźwiedzie biegające po traktach i leśnych duktach... I że niby tam ma być jakiś artefakt?!? Niemożliwe... Chociaż... Jak się coś chce schować to można i w gównie, wtedy nikt nie będzie szukać...

Szczęka mężczyzny znalazła się – jakoś – na swoim miejscu. Wiadomo było, że jak magini się uprze to co najwyżej nastąpi wymiana opinii: wchodzisz do niej ze swoją opinią, a wychodzisz z jej... Reszta rozmowy upłynęła pod znakiem ratowania Kurta przed zawałem... Te wszystkie nieważne i nieistotne w tym momencie pytania z cyklu: jak czuje się Helga?; czy dzieci zdrowe?; słyszałam, że wczorajszy koncert C-mol... były takie uspakajające...

*****

Później, siedząc w bibliotece Kurt wyglądał już na spokojnego. Oczywistym było, że ten wyjazd miał dwie strony. Albo chcieli się go pozbyć z Wiednia, chociaż wtedy preferowałby Ibizę, czy Maroko, a nie... Albo... co zaczynało być coraz bardziej prawdopodobne, faktycznie w tym W...ro...sz...aw... Wro...szaw... Wroszaw... Nawet język mają popier... znaczy prymitywny. W każdym razie – wrócił go głównego nurtu rozumowania – chyba coś tam jest lub może być. Gdyby Dietlinde chciała się mnie pozbyć to załatwiłaby to sama, a nie wciągała Gertrudę czy Hallervordena... Zwłaszcza Hallervordena, kochali się jak pies z kotem i mimo kurtuazji ich zachowań wykorzystywali każdą okazję, aby się pokłócić...

Wyglądało na to, że praktycznie wszystko zostało już ustalone. Akomodacja była zapewniona, tłumaczka i przewodniczka też. Wiedeński Grand Hotel był pięknym budynkiem, więc Kurt nie starał się nawet ukryć zdziwienia informacją, że poszukiwania należy rozpocząć w Grand Hotelu Wroszaw... Nalegano na szybki wyjazd, więc Sesser dyplomatycznie stwierdził, że wyjazd w przyszłym tygodniu powinien być możliwy – konieczne było przecież zamknięcie spraw rodzinnych i zawodowych...
Nie miał specjalnie pytań, choć jeszcze nie w pełni oswoił się z sytuacją. Interesowało go tylko jaka jest oficjalna przykrywka dla wyjazdu i działań we Wroszaw oraz uzyskanie wszystkich możliwych informacji związanych ze sprawą... Wszystkich możliwych obejmowało również plotki... Jak mawiają na bezrybiu i rak ryba...
Spojrzał na mężczyznę towarzyszącego Gertrudzie; pewnie z nim przyjdzie mu pojechać do Polski... Jak dobrze kojarzył – Eutanatos, co tłumaczyłoby również obecność przywódczyni tej tradycji...

Tuż po spotkaniu zamienił z nim dosłownie parę grzecznościowych słów i wymienił wizytówkami. Umówił się na spotkanie w późniejszym terminie, do ustalenia telefonicznie... Jednak nie dzisiaj!

*****



Gdy tylko wyszedł ze spotkania skierował swoje kroki do Café Schwarzenberg przy Kärntner Ring 17... Zamówił podwójną kawę irlandzką i przez chwilę delektował się smakiem. Musiał się uspokoić, musiał przemyśleć to wszystko...

Nie było specjalnego sensu zastanawiać się nad tym czy wyjazd ten był nagrodą, karą czy swoistym testem... Trzeba było raczej wymyślić jakiś sensowny powód tłumaczący ten wyjazd zarówno w domu jak i w Filharmonii... Nie mógł podać dwu różnych, ponieważ Helga znała wielu z jego współpracowników i taki rozdźwięk zbyt łatwo dałoby się odkryć... Po krótkim namyśle uznał, że najwygodniejsze będzie coś rodzinnego. Rodzinnego... Postępowanie spadkowe. Dobre... Jego rodzicie nie musieli mu powiedzieć wszystkiego o swoich rodzicach, czy kuzynach, czy nawet przyjaciołach... Nie lubił kłamać, ale w grę nie wchodziło stwierdzenie o wyjeździe do Polski po magiczny artefakt... Zaczął więc w myślach knuć zgrabną i spójną bajeczkę o wyjeździe spowodowanym otrzymaniem informacji o konieczności załatwienia spraw spadkowych po jakimś krewnym ze strony matki... Wuju, który wyjechał do Szwecji. Nie wiadomo dlaczego zajmuje się tym kancelaria we Wroszaw i sprawa ogólnie jest bardzo niejasna... Konieczne jest jej natychmiastowe uregulowanie ze względu na prawo w Polsce... Powie, że potrzebuje dwu tygodni urlopu na załatwienie tej sprawy, co pomoże również w odpoczynku po ostatnim gorącym okresie turnee i przygotowań do prapremiery... Jak trzeba będzie to wspomni coś o nadwyrężonych ścięgnach w nadgarstku... W Filharmonii może nawet pójdzie to bardziej gładko niż w domu...


Szlag jasny by trafił ten cały artefakt, Wroszaw i ten wyjazd...


Wyszedł z kawiarni i szybkim krokiem podążył do Filharmonii. Po drodze wstąpił do księgarni, jednak jego próby nabycia przewodnika po Wrocławiu, nawet po Polsce, czy jakichś rozmówek zostały skwitowane zdziwionym i trochę litującym się spojrzeniem zza uprzejmego: „Niestety... Może w księgarni międzynarodowej?” Cholera...

Fridericka udało mu się złapać w foyer i razem poszli na kawę i jakieś ciastko do kawiarni w budynku Filharmonii. Krótki wstęp o bardzo pozytywnym odbiorze wczorajszego koncertu i Kurt przystąpił do ataku wyrzucając z siebie całą opracowaną wcześniej historię o wujku, spadku, problemie, wyjeździe i już. Filiżanka dyrektora zatrzymała się w połowie drogi do ust. Kiedy muzyk zamierzał już przyłożyć koronnym argumentem o nadgarstku, mężczyzna odezwał się:
- Dwa tygodnie? Nie wiem... Sam wiesz, że mamy sezon... No dobrze, cały czas mamy sezon. Kiedy chcesz wyjechać?
- W przyszłym tygodniu... Muszę załatwić jeszcze kilka spraw... Zresztą nie chciałem Cię stawiać w niezręcznej sytuacji...
- Ah – artystycznemu wyraźnie ulżyło – To dobrze... Załatw to proszę jak najszybciej. Nie zapomnij podpisać dokumentów w sekretariacie... Dobrze, że to wynikło teraz, a nie tydzień temu! Lub za tydzień – dodał przypominając sobie serii „Koncertów Jesiennych”
- Tak, masz rację. „Koncerty Jesienne” w tym roku będą bez Sessera... - uśmiechnął się – Dziękuję... Bardzo. Będę Cię informował na bieżąco...

Sesser załatwił papiery w sekretariacie Filharmonii i wychodząc spotkał jeszcze Karen. Pogadali chwilę, w drodze na parking i Kurt przedstawił jej sprawę; oczywiście nie wdając się w szczegóły... Wystarczyło, że wiedziała o tym, że bierze dwa tygodnie urlopu w związku z wyjazdem w ważnej sprawie rodzinnej... Friderick i tak pewnie wszystkim rozpowie... Dla niego plotki były sposobem na „utrzymanie jedności ducha w niespokojnym zespole wybitnych indywidualistów”. Był jednak jednym z lepszych i bardziej szanowanych dyrektorów jakich miała Filharmonia Wiedeńska.


*****

Ścięcie przy bitkach cielęcych. Tak annały nazwą to zdarzenie. Kristina bawiła się w swoim pokoju, a Thomasa wywiało na trening siatkówki. Dzieci, więc nie było – co z jednej strony było bardzo dobrym aspektem, jednak z drugiej... To nie była kłótnia, to było ścięcie... Po kilku latach małżeństwa upleciony gobelin wzajemnych powiązań, myśli, układów, chęci i czego tam jeszcze był na tyle mocny, że kłótnie... po prostu były bezcelowe. Problemy trzeba było jakoś rozwiązywać i pchać ten wózek do przodu; a nie kłócić się i boczyć przez tydzień licząc na to, że problem ulegnie samorozwiązaniu. Helga oczywiście nie była zachwycona opcją wyjazdu. Oczywiście, przecież nawet jej wykształcenie i praca mówiły, że Polska to kraj wysokiego ryzyka, z nieistniejącą pomocą prawną i beznadziejną pomocą lekarską... Ta sama kategoria co Somalia, Zimbabwe i Wyspy Świętego Patryka. Oficjalne „NIE” Helgi zostało odnotowane w protokole pomiędzy opinią o dosmażeniu mięsa, a niedostatecznej pikanterii sosu... Tylko, że to nie zmieniało sytuacji... Oboje to wiedzieli i oboje nie chcieli się przyznać do tego, że ten wyjazd – niezależnie czym spowodowany – jest pomysłem głupim i może lepiej tym wszystkim rzucić. Oczywiście, również oboje wiedzieli, że opcja „rzucić wszystkim w diabły” też nie zostanie wzięta pod uwagę – Kurt był zbytnim perfekcjonistą, aby cokolwiek odpuścić... Z dziesiątka opcji, setka zastrzeżeń i tysiąc uwag przetoczyło się przez kuchenny stół pomiędzy bitkami cielęcymi. Żadne z małżonków nie powiedziało, że akceptuje tą sytuację, czy, że się z nią zgadza... Żadne do końca jej nie akceptowało, ale na tym polegał kompromis tego związku.


*****



Było kilkanaście minut przed osiemnastą, kiedy Kurt wyszedł i wsiadł do samochodu. Wielu mówiło, że „ten czarny diabeł” jest zbyt pretensjonalny czy wręcz szpanerski, ale Kurt miał słabość do sportowych samochodów. Nie zamierzał jednak nim jechać do Polski. A nawet zwykłym Oplem by tego nie zaryzykował – cywilizowani Włosi, czy Francuzi nie potrafili się zachować na drodze, a co dopiero... Jeżeli w ogóle mają tam asfalt...
Musiał jeszcze załatwić wymianę waluty... zupełnie o tym zapomniał. Nie, tak naprawdę musiał się przejechać, uspokoić, usystematyzować fakty... Podjechał do najbliższego kantoru, gdzie okazało się, że nie jest to prosta sprawa... Pracownica podsunęła mu jednak trzy adresy kantorów które mają polską walutę. Udał się do jednego z nich i stanął przed kolejnym problemem. Nie miał bladego pojęcia ile pieniędzy powinien mieć, więc na pytanie kasjera „jaka kwotę chce pan wymienić?” odparł:
- Wie pan, jadę tam po raz pierwszy... Tak na dwa tygodnie pobytu...
- Dwa tygodnie –
kasjer zastanowił się przez chwilę – tak jak mówili mi klienci... To byłoby jakieś 8 milionów zlotys... - Pod Kurtem ugięły się nogi, on uchodził za nieźle sytuowanego... ze swoimi 25 tysiącami... Kasjer dokończył – Niestety, tyle nie mam. Mogę panu sprzedać 2 miliony 500 tysięcy. Zaraz skontaktuję się jeszcze z innymi punktami, aby...
- Myślę, że nie trzeba... Czy mogę zapłacić kartą kredytową –
Sesser już przygotowywał się na dziką awanturę u Dietlinde dotycząca pieniędzy na wyjazd i pokrycia jego wielkiej jak Tyrol dziury w karcie kredytowej...
- Oczywiście... 2 miliony 500 tysięcy zlotys po dzisiejszym kursie, uwzględniając ilość... - kasjer namiętnie stukał w klawiaturę komputera przeciągając czas, w którym Kurt czuł się jak straceniec... - 3 975 szylingów i 39 groszy.
Kurt usiłował nie wybuchnąć, nie roześmiać się, nie zrobić głupiej miny. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że ten sam problem miał we Włoszech... Ci też obracali setkami tysięcy... Natomiast cztery tysiące szylingów nigdy nie miało takiej objętości i wagi... Wpakował te wszystkie zielone, różowawo - filetowe i brązowe papierki w kieszenie i wrócił do auta. Po chwili był już na przelotówce, potem autostrada...


To wszystko zakrawało na coraz większy... paradoks... Tak, paradoks. To było dobre słowo.
 
Aschaar jest offline  
Stary 04-02-2010, 15:30   #3
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Erich Reimann puszczając siedzibę Fundacji zamienił z Gertrudą jedynie kilka słów, w tym „powodzenia” z jej strony i niedbałe „do zobaczenia” z jego. W myślach borykał się już z nadchodzącymi problemami i choć z pozoru zdawał się być spokojny, wewnątrz borykał się z oceną zaistniałej sytuacji. Jednak dopóki nie wiedział nic więcej, postanowił o tym więcej nie myśleć. Zmartwienia nad nieznanym są całkowicie bezowocne i nie należy się im poddawać. Odmiennie jednak od wszelkich głupców, rozumiał, że trzeba być świadomym możliwych zagrożeń.
Jago niezmącony spokój dyktował już następujące po sobie czynności, niczym maszyna zmierzająca do wypełnienia swego przeznaczenia. Niefortunne to skojarzenie, budzące raczej skojarzenie z wyzutą z uczuć technokracją wydostało się na świat w postaci ciężkiego westchnięcia.


Stojąc chwilę pod kamienicą spoglądał na to co nazywał domem – musiał się nim nacieszyć przez najbliższy tydzień.. Pobyt w Polsce może być niebezpieczny i to nie tylko z powodu samego zadania – niegościnny kraj nie dawał cienia nadziei na chwilę spokoju.
Na niebie krążyły ptaki, w tym przynajmniej jeden padlinożerca cieszący się na myśl o nadchodzących nieszczęściach.

***

Dominus mimo celowego zamknięcia okna nie roztrząsał tej zniewagi i nie komentując zachowania maga zmaterializował się biurze. Jego obecność nie była potrzebna – nie miał zamiaru nic mówić – zaznaczał jednak swoją obecność, by choć na chwilę nie tracić wpływu na maga, szczególnie w tak ważkim okresie. Całym sobą dawał do zrozumienia „jestem tu” strosząc pióra i stukając pazurami o blat biurka..
Etap planowania i budowania wiary w swoje umiejętności, oraz przekonań co do słuszności podejmowanych działań, odpowiednie zburzone, dawał krukowi niepisane panowanie nad sytuacją.
Nawet jeśli Erich do tego przywykł i nie miał problemów w skupieniu uwagi na planowaniu działań do wykonania przed wyjazdem, nie mógł począć nic by zmienić tą sytuację. Tak jak awatar zwyciężał hardo manifestując swą obecność, tak on był nadal górą nie ukazując irytacji z jego obecności. Sytuacja była nie do rozwiązania, było to w największym stopniu uciążliwe.
Powierzona misja zdawała się być dosyć istotna, a przyczyny wyznaczenia kogoś niewystarczająco doświadczonego nasuwały myśli o jakimś spisku lub wątpliwych motywach zwierzchników. Pozostając samemu w tej niejednoznacznej sytuacji młody lekarz musiał jeszcze zmagać się z myślą, że nie może polegać na swym awatarze. Byłby to duży krok wstecz, gdyby musiał prosić go o jakąkolwiek pomoc. Kończąc listę zadań czuł, że będzie zupełnie sam, a nie miał żadnej pewności, że podła wyzwaniu. Stawiając kropkę na swojej, krótkiej liście, przypomniał sobie osobę Kurta – kolejnej zagadki. Oby nie okazał się wyłącznie kropką i to na końcu wypowiadanego przekleństwa. Oczywistym było, że muszą się spotkać jeszcze przed wyjazdem.
1. A.H. – 17:00;
2. Szpital;
3. Uczelnia;
4. Klub strzelecki;
5. Spotkania;
6. Graty;
7. Samochód;
8. Pieniądze;
9. Relaks.


***
– Twoja pomoc Aristid jest nieoceniona – Erich delikatnie ukłonił się głową.
– Wszystkie formalności rozwiążę jak tylko się da. Masz skomplikowaną sytuację, ale szczęśliwie twoja habilitacja posłuży za dobrą wymówkę – przerzucił kilka papierów, w tym te które dostarczył mu Erich.
– Nikt by mi nie uwierzył, gdybym zapytał o pozwolenie na wyjazd do Polski.
– Najgorzej będzie to wszystko udokumentować... tym będziemy jednak martwić się po waszym powrocie. Dokumenty będą do odbioru jutro po południu.
– Przyniosę wtedy moje rzeczy. Jak mówiłem, nie wiem z kim przyjdzie nam się zmierzyć na miejscu, a nie chciałbym by buszował w moich rzeczach, pod moją nieobecność.
– Naprawdę nie widzę takiej potrzeby, ale jeśli pozwoli Ci to spokojniej wykonywać swoją pracę... – spojrzenie Ericha było niewzruszone, nie miał zamiaru ciągnąć tego tematu.
– Tak pozwoli – rzekł dobitnie. – Żegnam się. Niech Fortuna ci sprzyja Aristid – Euthanatos ukłonił się i udał ku wyjściu. Nie słyszał jak starszy mag odpowiada na pożegnanie.
– Życzę wam, by miała podzielną uwagę...

***


Kadra oddziału zaczynała drugą zmianę ruch był więc nieco większy niż zazwyczaj w czwartki, ale po chwili wszystko wraca do normy. Erich i pozostali lekarze kończyli uzupełnianie historii chorób nowo przyjętych pacjentów. Nie chciał zostawiać ich pod cudzą opieką, ale nie miał na to dużego wpływu. Składając papiery do teczek wmawiał sobie, że zdąży jeszcze pomóc kilku osobom. Po to wszak został lekarzem i nie ma potrzeby posługiwać się magią by ugłaskać swoje sumienie. Nawet mroczne powołanie tego nie zmieni. Przez następne kilka dni podejmie decyzję do kogo przepisać pacjentów, którzy nie zostaną zwolnieni do domu.
– Hej Erich!
W drzwiach pojawiła się jasnowłosa Brita Hertz. Ciepła jak zawsze, mimo oczywistego ciężaru jaki dźwigała na barkach po ciężkim dniu pracy.
– Słyszałam, że jedziesz do komuchów. Co cię tam goni?
– Do Polski, sowietów już tam nie ma, tak samo jak we wschodnich Niemczech.
– No niech ci będzie, ale po co tam się wybierasz? Chcesz poznać metody leczenia medycyną naturalną i wódką?
– Nie naigrywaj się, proszę. Dostałem zaproszenie na spotkanie. Pewien znajomy ze studiów odnowił ze mną kontakt. Zajmujemy się podobną problematyką i może zdobędę jakąś ciekawą wiedzę, która przypieczętuje moją habilitację. Wspólna praca zwykle daje bogatsze plony – uśmiechnął się, udając zadowolenie z przyszłych sukcesów naukowych. Ciężko jednak udawać, kiedy sam nie rozumiał, czemu miał jechać za najdalsze granice cywilizacji.
– Pewnie jakaś koleżanka. Pojedziesz tam i już nie wrócisz...
– Oj przestań, proszę cię. To nie jest dla przyjemności.
Brita – często się z nim droczyła. Nigdy jednak nie udało mu się wybadać czy to tylko pozory, czy jakiś szczery afekt. Przyjaźnili się od dawna i szanował ją na tyle, by nie myśleć nawet o grzebaniu w jej umyśle. Poczucie obowiązku nie pozwalało mu się wiązać z nieprzebudzoną, to byłby jedynie ciężar. Tym razem zastanawiał się również, kto z tego powodu miałby większe kłopoty.
Kilka czułości, docinek i się pożegnali, do następnego dnia. Na prawdziwe pożegnanie jeszcze przyjdzie czas. Z trudem ukrywał przed sobą, że nie chciałby, by było ostatnie.

***

W skrzyni, którą niósł do fundacji było kilka dziwnych książek. Przeróżne traktaty, kilka dostępnych śmiertelnikom książek o czarnej magii i różnych legendach. Nie chciał by tego typu rzeczy rzucały cień podejrzeń na jego osobę, gdyby przypadkiem wrocławscy magowie postanowili go inwigilować. Najważniejsze były jednak jego notesy, listy kontaktów, dyplomy i zdjęcia. Zostawił ich tyle w domu by było widać, że jest normalną osobą, która ma rodzinę i skończyła studia. Jednak wszystko ponadto postanowił zabrać, by nie dawać zbyt wielu poszlak.
Kolejną istotną rzeczą były pistolet z amunicją. Nawet sejf nie uchroniłby go przed kradzieżą. Zwykła spluwa, ale nigdy nic nie wiadomo. Nie warto prowokować losu.
Ostatnią rzeczą był samochód. Dobre Audi 80 B3, które wystarczało nie obciążając zbytnio pensji, a co rusz odkrywał nowe jego zalety, jak innowacyjny system bezpieczeństwa przy stłuczkach, czy obustronnie ocynkowana karoseria. Choć w ogóle o niego nie dbał, prócz sporadycznych wizyt w myjni, samochód zawsze prezentował się świetnie. Może zasługą było też to, że wolał jeździć komunikacją miejską, ale cztery kółka były jednak przydatne.


Tak duży luksus postanowił zostawić na strzeżonym parkingu ostatniego dnia przed wyjazdem. Zanotował w pamięci jeszcze tylko, że trzeba będzie sprawdzić, czy nikt nic przy nim nie majstrował... Dlaczego przedmiotem misji musiało być narzędzie totalnej zagłady?
– Oby przesadzali, bo te przygotowania na dłuższą metę zaczynają być kłopotliwe... – nie mógł się powstrzymać od kąśliwej uwagi, gdy z powodu dźwiganego ciężaru nie zauważył kałuży, w którą wdepnął całą stopą. Można jedynie wziąć głęboki wdech i iść dalej przed siebie. Na pewne rzeczy nic się nie poradzi.

***

Bilety do teatru na piątkowy wieczór zostały właśnie zarezerwowane. Chciał iść sam, ale Brita nalegała, stojąc nad pokonanym kolegą przez całą telefoniczną rozmowę. Trzeba zrzucić ciężar codziennego życia by skupić się wyłącznie na zadaniu, byle ta rozentuzjazmowana dziewczyna nie zrobiła nic nierozsądnego.
Poprzedniego wieczora przypominał sobie różne efekty i rytuały, które mogłyby okazać się przydatne. Przez najbliższe kilka dni będzie to robił systematycznie odświeżając też wiedzę o truciznach i prostych lekach. Nie wiadomo z czym przyjdzie się zmierzyć na miejscu, ale na rozwinięty przemysł farmaceutyczny nie ma zbytnio co liczyć. Przed magyią należy polegać na swoich umiejętnościach, wiedział o tym bardzo dobrze.
Idąc na wizytę do pacjentów cieszył się myślą, że szybko uświadomił sobie iż nazbyt się przejmuje. Chciał by wszystko było zapięte na ostatni guzik, nie było cienia wątpliwości co do tego co się stanie. Przed sobą miał jednak jedynie mętną otchłań kraju opuszczonego niedawno przez czerwoną zarazę. Rozumiał, że nie wie z czym ma się zmierzyć i gryzło się to mocno z jego potrzebą uporządkowania.
Wizyta u pani Wiktorii, była krótka i krzepiąca, jako że zdążył doprowadzić leczenie do końca, chociaż w jej przypadku.
– Kiedy wyjdzie pani już ze szpitala, to znaczy jutro, proszę pamiętać, by dużo chodzić na spacery. Chciałbym by zadbała pani nieco o kondycję, bo inaczej choroba może wrócić. Trzeba się hartować.
Staruśka pani, choć zdawała się krucha niczym porcelanowa lalka, naprawdę skrywała duże pokłady energii. Chciał to wykorzystać, by odsunąć od niej to co uniknione.
„Mi też by się przydał porządny spacer na oczyszczenie myśli” i piątkowe plany zamknęły się na północy. Po odwiezieniu Brity będzie czas na północy, by przejść się po parku i odwiedzić cmentarz miejski. Ptaszysko się pewnie ucieszy.

Warto by było jeszcze wymienić nieco pieniędzy na te... kilka milionów złotych. Ciekawe czy banknoty mają takie cyfry, czy trzeba wziąć walizkę... Dobrze będzie wziąć z 10tys. szylingów, jak po komunistach to pewnie przyda się na łapówki. Ile to będzie milionów? Oby ktoś miał tą makulaturę, bo niestety może okazać się potrzebna. Na bankomaty nie ma co liczyć o ile w bankach przechowują coś innego niż żydowskie złoto.
Przypominając sobie ostatni wyciąg z konta, można wziąć z dwa tysiące marek. Miejscowi pewnie wolą zagraniczną mocną walutę niż walizki banknotów. Szkoda, że nie ma znajomego bankiera, ani wozu pancernego. No bo kto to widział jeździć z takimi pieniędzmi?

W ten sposób sporządzona lista doczeka się końca, od pierwszego, do ostatniego dziewiątego punktu. Piątek zapowiadał się na pracowity dzień.
 
Kritzo jest offline  
Stary 04-02-2010, 23:22   #4
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jesień w tym roku była piękna, ciepła i zachęcała ogólnie do spacerów. Nie wszystkim jednak dane było się cieszyć tą przepiękną pogodą. Ale życie bywa, a właściwie, jest niesprawiedliwe.

Dla Kurta i Ericha tydzień minął szybko. Zbyt szybko. Pakowanie. Wymiana pieniędzy. Załatwianie spraw zawodowych, lub tez prywatnych. Wszystko to sprawiło, że nim obaj mężczyźni się obejrzeli a nastał dzień wyjazdu.

W piątkowy wieczór wszyscy spotkali się znowu w Fundacji im. Cesarzowej Sisi. Hallervorden położył przed magami niezbyt grube teczki.

- Tu macie panowie informacje o Wrocławiu, o samym budynku Hotelu Nord i o waszej tłumaczce. Zapoznajcie się z nimi. Jest tam też mapa Wrocławia. Z 1920 roku. To jedyne co mamy. Są tam zaznaczone dwa miejsca o których wiemy na pewno, że są, wróć, że były tam węzły i że były tam fundacje. – Tu zrobił krótką przerwę, nalewając sobie jednocześnie herbaty, by młodzi adepci mgli choć z grubsza zapoznać się z zawartością teczek. – Jest tam też adres i numer telefonu do konsulatu Republiki Austrii. W razie gdybyście mieli jakiekolwiek problemy.

- Czy nie uważasz Aristid, że panowie powinni posiadać jeszcze jakieś informacje na temat samego artefaktu?? – Panna Schulz-Strasznicki uśmiechnęła się do starszego mężczyzny i upiła łyk herbaty z miśnieńskiej porcelany. Tak cenionej przez wieki w całej Europie




- Ależ dziękuję ci moja droga za przypomnienie. - Hallervorden odwzajemnił jej uśmiech. – Otwórzcie panowie proszę teczki.

Na pierwszej stronie był rysunek przedstawiający herb.



-To proszę państwa herb rodziny von Richthofen. I tak też wygląda sam artefakt. To wisior przedstawiający ów herb. Niestety nie dysponujemy jego żadnym zdjęciem. Będzie musiało wam to wystarczyć. Nie wiemy też jakich jest on rozmiarów.

Dalej były lakoniczne informacje o artefakcie. Kto go stworzył. Do czego mógł służyć. Ale to były bardziej wymysły autora notatki niż prawda. Nie więcej niż jedna kartka A4.

Na następnej stronie znajdował się kwestionariusz osobowy i zdjęcie.



- A to proszę panów wasza tłumaczka Alicji Zol… Zolki… - Hallervorden przez dobrą chwilę męczył się z nazwiskiem. Zresztą jak i obaj mężczyźni, którzy w myślach starali się przeczytać nazwisko. - Zolkiwits.- Wydusił z siebie w końcu starszy mężczyzna. – Mam nadzieję że będzie się wam dobrze współpracowało. To śpiąca. Jesteśmy tego pewni.
Kwestionariusz zawierał dane osobowe, wykształcenie, zainteresowania. Adres i telefon. Czyli standardowe rzeczy.

Następna kartka zawierała informacje na temat Hotelu Nord. Jego przedwojenny wygląd, to były stare fotografie i pocztówki i jedno zdjęcie z dzisiejszych czasów.



- Hotel Nord, obecnie Grand Hotel mieści się naprzeciwko Dworca Głównego we Wrocławiu. Jak już wspomniałem był tam węzeł i była tam fundacja. Niestety nie wiemy czy nadal coś tam jest. Wiadomo, że był to niezwykle silny węzeł. Dlatego zakładam, że nadal tam jest.

- To dlatego nabyłeś ten budynek?? - Gertruda Ippen wzięła jeden z obrazków przedstawiający hotel i poczęła mu się dokładnie przyglądać. – Chcesz tam zlokalizować fundację??

- Przyznam się szczerze, że o tym myślałem. – Starszy mężczyzna doprał z rozbrajającą szczerością. – Mamy tylko mały problem. Otóż nabyliśmy budynek z lokatorami. To jakieś lokalne stowarzyszenie czy coś. Ale jak na razie nie możemy nic zrobić z nimi. To wasze drugie zadanie. Z pomocą panny Zol.. panny Zol.. panny Alicji. - Hallervorden dał sobie spokój z wymawianiem jej nazwiska. – Z pomocą panny Alicji powinniście panowie spróbować się z nimi jakoś dogadać. Wpłynąć. Coś zrobić aby zgodzili się opuścić lokum. Ich obecność może panom przeszkodzić w poszukiwaniach. A zakładam, że właśnie w budynku hotelu ukryty jest amulet. A wnioskuję to stąd, - Zdążył uprzedzić pytanie Dietlinde. – Że Manfred von Richthofen należał do fundacji mieszczącej się w tym budynku.

Następnie Aristid Hallervorden wziął do ręki coś co okazało się mapą Wrocławia z 1920 roku.
- Tu mają panowie zaznaczone dwa punkty. – Wskazał na zielone kropki umieszczone na mapie. – Tu znajduje się hotel. A tu Pałac Hatzfeldów. To są dwa znane man węzły. Może tam coś znajdziecie.

Kiedy wszystko zostało już wyjaśnione i magowie zbierali się by wrócić do domów, Hallervorden zatrzymał ich dosłownie w drzwiach.
- Ah, zapomniał bym. Oficjalnie działacie jako Austriackie Towarzystwo Biznesowe. Czyli macie zamiar nawiązać współpracę z polskimi przedsiębiorcami i zachęcić ich do współpracy z Austriakami. To oficjalnie. Wątpię jednak by można było coś organizować dopóki nie wyremontujmy obiektu. Więc jesteście tam po to aby ów remont zorganizować. Wasza asystentka ma się tym zająć. Ale sami rozumiecie. Ktoś musi nad tym czuwać. A teraz idźcie do domów. Pożegnajcie się z rodziną. Miło spędźcie czas. W poniedziałek rano spotykamy się na lotnisku. – Wręczył mężczyzną jeszcze bilety lotnicze.


***

W poniedziałek rano Erich i Kurt zjawili się na lotnisku. Każdy osobno. Sessera żegnała rodzina. Ericha Brita. Zdziwił się on trochę jej obecnością, ale i ucieszył.

Odprawa poszła sprawnie i obaj magowie siedzieli obok siebie w samolocie Austrian Airlines



Lot rozpoczął się planowo. Z Wiednia wylecieli do Frankfurtu nad Menem. A stamtąd mieli udać się do Wrocławia.

We Frankfurcie również nie mieli problemów z odprawą. Samolot wystartował o czasie. Byli więc pewni, że za dwie godziny wylądują w Polsce. Jakież było ich zdziwienie gdy w połowie drogi pilot poinformował pasażerów.

- Szanowni Państwo. W związku ze złymi warunkami atmosferycznymi panującymi nad Wrocławiem zostaliśmy skierowani na lotnisko w Gdańsku. Za utrudnienia przepraszamy.

Aby osłodzić podróżnym tę nie miłą informację stewardesy podały pasażerom napoje.



Samolot wylądował. Erich i Kurt przeszli odprawę i nie mieli pojęcia co dalej. Byli przecież w Gdańsku.

***

Wrocław, Port Lotniczy

Alicja Żółkiewicz znalazła się na lotnisku tak jak panowała, czyli pół godziny przed przylotem. Miała zdjęcia swoich gości i ich dane. Była gotowa powitać swoich nowych szefów. Całkiem do rzeczy szefów, jak to skwitowała jej przyjaciółka oglądawszy zdjęcia.

We Wrocławiu od dwóch dni był zimno i pochmurnie. Alicja nie przypuszczała jednak, że z powodu tych chmur samolot z Frankfurtu zostanie skierowany do Gdańska. Młoda kobieta spojrzała na zegarek. Nawet gdyby jakimś cudem udało jej się zdążyć an dworzec w niecałą godzinę to i tak w
Gdańsku byłaby dopiero za jakieś sześć godziny. Westchnęła ciężko i zaczęła rozglądać się za aparatem telefonicznym. Po jakiś pięciu minutach znalazła to czego szukała. Ze swojej torebki wyjęła kartę telefoniczną, a później zaczął przeglądać notes z numerami. „Marek, Marek, Marek, o jest, Matek Węglorz.” Alicja wybrała numer. „Odbierz. Odbierz.” Liczyła w myślach sygnały. „Drugi. Trzecie.” Zdenerwowana spoglądała co chwila na zegarek. Ktoś podniósł słuchawkę po czwartym sygnale.
- Słucham. – Odezwał się kobiecy głos.
- Czy…?? – Alicja zaniemówiła na chwilę. – Czy można mówić z Markiem?? – Dodała niepewnie. Chwila ciszy w słuchawce.
- Marek, słucham.
- Cześć. To ja, Alicja. – Po drugiej stronie zapadłą cisza, która zaczęła się niebezpiecznie przedłużać. – Jesteś tam?? – Zapytała niepewnie.
- Cześć Ala. – Odparł mężczyzna po drugiej stronie. – Dawno się nie widzieliśmy.

Dawno to mało powiedziane. Alicja i Marek, nieformalna para na filologii germańskiej. Nieformalna, ale wszyscy wróżyli im długie i szczęśliwe życie. Byli po prostu idealnie dopasowani do siebie. Rozumieli się bez słów. Wspólne zainteresowania. Wszyscy im zazdrościli.
A jednak. Po obronie okazało się, że nie są aż tak dobrze dopasowani do siebie. Alicja chciała zostać we Wrocławiu. Marek znalazł robotę w Gdańsku. I po prostu się rozstali. Nie byli w końcu żadną parą. Od dwóch lat wymieniali się tylko karkami świątecznymi i życzeniami na urodziny.

- Tak dawno. – Odparła ze smutkiem w głosie. – Mam prośbę. Bo widzisz, dziś do Wrocławia mieli przylecieć moi nowi szefowie. Ale okazało się, że ze względu na pogodę skierowali ich do Gdańska. Gdybyś mógł ich odebrać. Zaopiekować się nimi. To Austriacy. Bardzo mi na tym zależy. – Tu zawiesiła głos. Nie była pewna czy może go prosić o przysługę.
- Jasne. Jeśli jeszcze będą na lotnisku. – Odparł z taką wesołością jak zawsze. Jak tylko on potrafił. Jak ona lubiła.
Podała mu imiona i nazwiska. Przy okazji zdążyli się pokłócić o pisownię. „Jak za dawnych czasów. Za czasów, które już nie wrócą.” Dodała w myślach.
- Strasznie ci dziękuję. Przyjadę jutro, porannym ekspresem. Zabierz ich proszę do jakiegoś hotelu. Porządnego. Wpuszczę to w koszta. Do zobaczenia.
- Przyjadę po ciebie na dworzec. – Zdążył jeszcze rzucić.


***


Gdańsk, Port Lotniczy


Erich i Kurt odebrali swoje bagaże. Usiedli na jednej z ławeczek by zastanowić się co dalej, gdy z głośników dało się słyszeć straszną angielszczyzną i do tego jeszcze z koszmarnym akcentem

- Panowie Kurt Sesser i Erich Reimann proszeni do punkty informacyjnego. Powtarzam Panowie Kurt Sesser i Erich Reimann proszeni do punkty informacyjnego. – Dobrze, ze nazwisk niepoprzękręcali.

Punkt informacyjny znaleźli po bez mała dziesięć minutach.

- Erich Reimann i Kurt Sesser. – Wysapał Erich do pani w okienku.
Kobieta odparła coś po polsku. Oczywiście nic nie zrozumieli, ale z tonu wypowiedzi mogli wywnioskować, że to nic miłego.

- Jestem Marek Węglorz. – Usłyszeli męski głos.



– Panna Alicja Żółkiewicz prosiła abym się panami zaopiekował. – Erich od razu rozpoznał Hochdeutsch, tak charakterystyczny dla mieszkańców jego ojczyzny. Dla Kurta język ten był inny niż przywykł używać w Austrii, dużo twardszy, ale mino to zrozumiały.
- Alicja będzie w Gdańsku. – Tu jakby celowo wymówił polską nazwę miasta a nie niemiecką. – Alicja będzie w Gdańsku dopiero jutro. Proszę za mną. No chyba, że wolą panowie sami znaleźć sobie jakiś hotel i spróbować się skontaktować z Alicją. – Pomimo, że mężczyzna mówił perfekcyjnie po niemiecku, pomimo, że znał imię i nazwisko ich tłumaczki, coś w jego głosie mówiło im, że nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony do nich.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 04-02-2010 o 23:24.
Efcia jest offline  
Stary 11-02-2010, 15:52   #5
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tydzień na przygotowanie się do wyjazdu wydawał się długim okresem czasu; jednak szybko okazało się, że względność czasu dopada człowieka zawsze wtedy kiedy najmniej się tego spodziewa. Po Filharmonii wieść o wyjeździe rozeszła się lotem błyskawicy i jeden pełny dzień wypadł na spotkania z członkami zespołu, przyjaciółmi i znajomymi z pracy; zarówno w kawiarni Filharmonii, jak i w piwiarni wieczorem. Rozmowy upływały w grzecznościowo miłej atmosferze, choć co chwila rzucane uwagi podsycały niepokój Kurta: „wszystko tonie w brudzie”, „nasze motele są lepsze od tamtejszych hoteli”, „telefon w recepcji to najmniejsze zmartwienie”, „po zmroku nie ma co wychodzić na ulicę”... Krzyżowały się z licznymi: „może sobie to odpuść?”, „rodzina jest ważna, ale są pewne granice...”, „nic dobrego z tego nie wyjdzie”, „nie powinieneś tam jechać sam”...


*****


Przyjęcie pożegnalne w domu Sesserów było majstersztykiem polityki i dyplomacji. No dobrze, pokazówką, jakich mało... Uśmiechy, grzeczności, nieważne uwagi... Wszystko, aby uspokoić przyjaciół i najbliższych znajomych. Tak, bo to o nich chodziło. Przecież wszyscy byli Austriakami, nawet jeżeli nie słuchałoby się telewizyjnych informacji i nie czytałoby codziennej prasy wszyscy wiedzieli, czym jest Ściana Wschodnia. Ile to razy z miasta otoczonego murem, z Berlina Zachodniego – wyspy cywilizacji w środku socjalistycznego upiora... z kawiarni na szczycie Fernsehturn widziało się socjalistyczne Niemcy... Jednak Niemcy. Na wschód mogło być tylko gorzej... Wtedy siedząc przy kawie i ciastku chyba każdy w duchu dziękował, że jest po „właściwej” stronie żelaznej kurtyny. Teraz ktoś z nich miał tam jechać. Po co? To było nieistotne pytanie. Nikt nie chciał niczego sugerować, niczego perswadować, niczego zabraniać... Przecież wszyscy byli dorośli; jednak przerażenie skrywane gdzieś tam w głębi źrenic wyzierało raz po raz podczas nieznaczących rozmówek o nowościach książkowych, czy imprezie u Grety...
Ostatni goście wyszli w okolicach północy i Helga energicznie zabrała się do sprzątania...
- Zostaw... Zrobię to rano – powiedział Kurt w nagłej ciszy, stagnacji i napięciu jakie zapanowały po wyjściu gości. Odstawił szklankę z drinkiem na gzyms kominka i powiódł wzrokiem za żoną wynoszącą pierwszy zestaw talerzy do kuchni.
- Nie chcę, aby zaschło... Zresztą wrzucę tylko do zmywarki... To nie jest wiele roboty... - odparła składając kieliszki na tacę wyraźnie unikając wzroku Kurta. Kiedy podnosiła tacę ta zaczepiła o stojak z ciastem i wśród łoskotu szkła spadającego na stojącą na stole porcelanę i parkiet podłogi dało się słyszeć zlane ze szlochem:
- Cholera jasna!
Mężczyzna przytulił żonę chcąc ją uspokoić i dodać otuchy, która potrzebna była im obojgu... Pytanie: „Naprawdę musisz tam jechać?” - zawisło na długą chwilę w przestrzeni pomieszczenia i nie doczekało się odpowiedzi. Po twarzy Kurta spłynęły łzy, ale szybko wytarł je w bujne włosy Helgi obsypując je pocałunkami... Kiedy spojrzał na stertę zbitego szkła leżącą na stole zauważył, że pogrom nie ominął ozdobnej szklanej laleczki jaką przywieźli na pamiątkę z podróży do Szwecji w pierwszą rocznicę ślubu... Jak dziś pamiętał, jak kupowali ją w sklepie tuż przy hucie szkła w Orrefors...




*****


Nikt chyba nie przypuszczał, że przygotowanie wyjazdu do kraju takiego jak Polska może kosztować tyle zachodu. Nawet z pomocą Hallervordena; uruchomieniu całej masy znajomości i kontaktów; załatwienie wizy, karty pobytowej, pozwolenia na podjęcie działalności cywilno – prawnej i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze; złożenie podpisów na dziesiątkach papierków i dokumentów; wyrobienie zdjęć... zajęło dwa bite dni. Dwa dni biegania pomiędzy urzędami, piętrami, pokojami i urzędnikami. Gdzieś po zakamarkach umysłu Kurta kołatało się, że musi zadzwonić do Ericha, ale... nie miał czasu, sił i ochoty. Zresztą o czym mieli rozmawiać? To wszystko przypominało jeden wielki burdel i kakofonię dźwięków. Wszystko wydawało się nieprzygotowane i coraz bardziej dziwne. Nawet chaotyczna natura Kurta zaczynała się buntować przeciwko takiemu... przeciwko takiej ilości nieoznaczoności i „może”, „jeżeli”, „prawdopodobnie”, „zapewne”, „chyba”...
- Burdel na kółkach... - rzucił Pancur do ucha maga stojącego przed oknem na korytarzu Ambasady Rzeczpospolitej Polskiej.
- Zamknij się. - odszczeknął Kurt mając w głębokim poważaniu, że dla innych znajdujących się w okolicy mówi do samego siebie. Wariactwem było wyjeżdżać do Polski – gdzieś poza znaną człowiekowi cywilizację... I pod tym względem – był wariatem.


*****



Blush.
Naj... naj... naj... klub nocny w Wiedniu. To był ich wieczór, ich noc. Tylko ich. Bez dzieci, bez znajomych, bez problemów, bez widma wyjazdu... Tylko ich obojga. Jak kiedyś, jak teraz, jak zawsze. Kiedy ich miłość, namiętność i pożądanie wyzwalały się z kajdanów poukładanego życia wtłoczonego w pracę, wyjazdy, status społeczny...

Jak zawsze kiedy nie istniała przestrzeń, nie istniał czas... Jak zawsze kiedy liczyło się tylko tu i teraz... Bez słów... bez zbędnych gestów...

Nawet boczny mały parkiet na nieskończone siedem minut stał się tylko ich... Siedem minut Bolera Maurice Ravela.


© Joani


*****


I hunger for you…
To touch me…with your smile
Embrace me…with your lips




Caress me…with your eyes
Feel me…with your heart
Kiss me…with your breath
Burn within me…your inscription
The memory of a passion
So mindfully reckless
Soulfully carnal
Give me the gift of time
As I lose myself
Falling deeper and deeper
Into our abysmal bliss
(...)


by Prem Sharma
*****

- Kiedy wyjeżdżasz? - pytanie było bardziej retoryczne niż rzeczywiste.
- Jutro. Dzisiaj pojadę oddać bagaż, nie chcę się z tym bawić jutro.
- Zadzwoń jak dotrzesz... Ja...
- Ciiii... -
usta zlały się w pocałunku. Kurt doskonale czuł to napięcie, ten dreszcz, który kobieta starała się powstrzymać. Jego kark też był nienaturalnie sztywny. Był zdenerwowany, dawno nie był aż tak zdenerwowany... Jednak tu i teraz miał do zagrania rolę tego twardego, tego, który mówi: „nie martw się, wszystko będzie dobrze”... Nie potrafił zagrać tej roli... Miał wrażenie, że kiedy oderwie swoje usta od jej ust; zobaczy łzy w jej oczach i sam się...

Raban w przedpokoju musiał być słyszany w całym domu, nie tylko w mieszkaniu.
- Młody! Nie hałasuj; nie śpimy, jesteśmy w kuchni... ubrani.
- Ok. Przyjąłem do wiadomości... -
dobiegło z przedpokoju znacząco zaspane i z poimprezową chrypką – to ja idę spać...
- Śniada... -
drzwi na piętrze trzasnęły...
- Akt drugi scena pierwsza – Kurt podstawił filiżanki pod ekspres – niedzielne śniadanie u Sesserów.
- Po drodze z lotniska odbierz Kristinę. Grzankę z serem czy tosty?


*****

Poniedziałkowy poranek był ostatnim z cyklu przedstawień „wszystko będzie dobrze”. Chcąc, nie chcąc, dzieci, przede wszystkim dzieci, też musiały uwierzyć w całe to story o koniecznym, a jednocześnie niczym nie różniącym się od innych wyjeździe ojca. Kristina zapewne kupiła wszystko; Thomas pewnie nie, ale niczego nie zdradził. Na lotnisko wszyscy dotarli celowo spóźnieni, aby do niezbędnego minimum, pożegnania w biegu, skrócić scenę rozstania.
 
Aschaar jest offline  
Stary 28-02-2010, 18:02   #6
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość

Pełne natchnienia i wzruszających emocji przedstawienie dziejów Tristana i Izoldy zakończyło się gromkim oklaskiem. Aktorzy i aktorki z nieukrywaną radością dwa razy wchodzili na scenę, jako że oklaskom nie było końca.
Proste dzieła, a poruszające delikatną strunę niepewności o swój los, dobrze zagrane dawały rozkoszny owoc tym, którzy umieli się zatopić w starych opowieściach. Tematyka przeznaczenia i cierpienia jednostki była dla Ericha jak zawsze inspirująca i dodająca otuchy.

Jednak mały kamyk wpadł do buta i nie można się go było pozbyć. Nieszczęsna Brita w imieniu całej ludzkości uwierała go w bok, wpijając się w ramię niczym bezlitosna harpia. Nieświadomi swej małoznaczącej roli w historii dziejów, będący marionetkami, wiecznie wykorzystywani i kontrolowani, ludzie czuli się szczęśliwi nie znając ponurej prawdy. Każdy w imieniu dobra wszystkich jednostek uzurpował sobie prawo do kontrolowania rzeczywistości. Ile zła na świecie powstało przez te zakulisowe zmagania, przez to tak zwane bezlitosne Fatum, które odbiera życie gdy ma na to ochotę? Motywy nie miały znaczenia. Cóż znaczy jej szczęście wobec przytłaczającej rzeczywistości? Sam długo nie mógł pojąć jak to możliwe, że faktycznie istnieje coś więcej i to nawet nie musi, a „tylko” może być Bóg. Nie, że nie wiadomo, tyle że decydują tacy jak on...
Co mógłby zrobić by jej życie było lepsze, bliższe prawdy, a nie zabić tego szczerego szczęścia? Nic.

W wyobraźni zacisnął zęby i dał się prowadzić do restauracji na późny podwieczorek. Wyimaginowana gula przeszła przez gardło, gdy z żalem porównał to do karmienia i zabawy z ukochanym psem...

***


Stare aleje, zapomniane przez dozorców, a odwiedzane jedynie przez miłośników refleksyjnych spacerów. Żaden z założycieli tej części cmentarza nie przewidział, że żydowskie płyty nagrobne i grobowce będą dostarczać subtelnej rozrywki, zamiast służyć zmarłym braciom. Porośnięte bluszczem ściany kryły w swym cieniu zdawało się wielkie tajemnice, niegdyś dawnej potęgi i ogromu wiedzy. Wszelako nikt nie przewidzi do kogo uśmiechnie się Fortuna. Zawinił zdaje się sam Jahwe, który to wybrał każdy z narodów świata, na ten swój ulubiony, sprzyjając raz jednemu, by potem o nim zapomnieć. Wszak to wiara determinuje siłę bóstwa i nie ma co się dziwić, że nie chciał tracić swej potęgi.

Ponure te rozmyślania, zahaczające niemal o herezję, szczególnie w miejscu takim jak to o godzinie pierwszej w nocy, zdawały się ulatniać w mroku zasilając skrzydła Dominusa. Erich spoglądał co jakiś czas na wielkie ptaszysko próbując odgadnąć, czy frywolne zabawy w powietrzu mają być wyzwaniem dla świętości tego miejsca, albo też właśnie tu awatar obcował z przyjazną mu aurą. Pozbawiony wyrazu dziób i tak ledwie widoczny z ziemi w nikłym świetle nie mógł zdradzić ni odrobiny uczucia. Mogła być to prawdziwa rozkosz, acz młody mag nie wykluczał iż bestia czuje ponurą satysfakcję z własnej wolności, podczas gdy nie dość, że uwięzieni pod ziemią, martwi żydzi byli przez świat zupełnie zapomniani, utracili pałeczkę w kontroli losów tej ziemi. Jedyne czego można było im życzyć, to by żaden z nich nie zbliżył się do Sheolu.

Rozmyślania kroczącego wolnym krokiem euthanatosa były spokojną refleksją nad pięknem otaczającej go ciszy. Wszystko w koło choć z pozoru martwe, posiadało pewną historię, było naładowane emocjami i sensem. Miejsce pochówku miało dawać ludziom szansę na kontakt ze zmarłymi po śmierci. Nie ulegało wątpliwości, że miało być też przestrogą, o wiele bardziej namacalną niż niedzielne kazania, czy napomnienia moralistów. Któż bowiem mógł decydować o życiu i śmierci? Byli tacy, którzy mogli – dostali w swe ręce zbyt wielką władzę i skorzystali z niej w bardzo okrutny sposób. „Obym tylko sam nie musiał stanąć przed tak trudnymi wyborami. Wszak nikt od razu nie wybiera swojej roli jako morderca jednostek, rodzin, czy narodów”.

Noc była piękna i krzepiła serce. Nie dawała jednak szans by zapomnieć o swym powołaniu. Tak powinno było być. To co musi, to się stanie, lecz nie każdy może poszczycić się posiadaniem wolnego wyboru. Wdzierając się na obczyznę, nie wolno zapomnieć, że każdy człowiek ma jakąś godność, nawet jeżeli pozornie nic nie znaczy.

***

W porównaniu do Kurta spokojny i zdeterminowany Erich rozwiązał wszelkie formalności z godną pochwały wytrwałością. W głosie dało się wyczuć nutkę irytacji tą całą hecą i wyprawą w nieznane, jednak dla kogoś kto go dobrze nie znał, nie dało się poznać po jego zachowaniu czy wyrazie twarzy nawet cienia emocji, które się w nim rozgrywały. Beznamiętnie wykonywał wszelkie podpisy i wypełniał druczki, słuchał porad i czy stał w kolejce – no może „nieco” krócej niż przeciętny wiedeńczyk. Pozorna obojętność ziejąca z bezdusznej niemal głębi oczu nie oznaczała jednak, że przestał interesować się całą sprawą – wolał oczyścić umysł na tyle na ile potrafił, by w obliczu nadchodzących wydarzeń nie zgubić siebie, swojej zwartej i skutecznej postawy, która być może tym razem właśnie będzie musiała się naprawdę wykazać. Zachowanie poczucia pewności siebie przez cały ten uciążliwy proces pozwoli przygotować się na to co go czeka na miejscu, szczególnie że urzędnicy najwyraźniej sami nie przepadają za formalnościami związaną z krajem znad Wisły.

Także nie bez pewnej ekscytacji podchodził do nadarzającej się szansy sprawdzenia swoich umiejętności na nowym terenie, zyskując silniejszą pozycję w społeczności Przebudzonych (acz skrzętnie to ukrywał, mając nadzieję że także przed samym sobą). Jednak czas płynął spokojnie... spokojnie i z rozwagą należało przebrnąć przez to wszystko, bez zbędnych emocji, bo nigdy nie wiadomo co przyniesie Fortuna. Lepiej losu nie kusić i najbliższe wydarzenia traktować z chłodnym dystansem, szczególnie, że Sowietom nigdy nie można było ufać, a w bezwzględności pewnie nie ustępowali esesmanom. Kto wie ile z tego zdążyli przejąć odwieczni wrogowie Niemiec?

***


- Przepraszam, miałem dzwonić, ale tydzień był dość zabiegany i prawdę powiedziawszy... nie miałem ani czasu, ani ochoty...
- Nie ma czym się przejmować. Teraz, gdy już tu jesteśmy musimy iść dalej i nic się na to nie poradzi. Nie żebyśmy mieli jakiś duży wybór... - Erich spojrzał na Kurta kątem oka starając się ocenić jego zaangażowanie i podejście do całej sprawy. Wyjął też swoje materiały i ołówek.
- Faktycznie wyboru nie mamy zbyt dużego, choć jeżeli mam być szczery to ta cała sprawa jest dla mnie co najmniej dziwna... Wygląda mi to na jakąś pałacową gierkę tylko nie wiem jaka jest moja rola w tym wszystkim. Gdyby faktycznie coś tak ważnego tam było... Ta nasza grupa wyglądałaby zupełnie inaczej... To całe nasze "story" sypie się już na samym początku... Nie wiem jak Ty, ale ja o zarządzaniu firmą czy negocjacjach wiem tyle co gospodyni domowa o fizyce kwantowej. Chyba, że będę robił dobre wrażenie, tudzież dawał inne przedstawienia...
- Popieram twój brak entuzjazmu Kurt - pozwól, że przynajmniej w czasie zadania będę zwracał się do Ciebie po imieniu - uśmiechnął się życzliwie. - To jest niby konkretne zadanie, z konkretnym celem do osiągnięcia, ale my oczywiście wiemy tyle co nic. Chyba się obawiają znacznego niepowodzenia i nie chcieli się sami narażać. Nie powinniśmy się chyba też szczególnie martwić kompetencjami, a jedynie tym że należymy do tego całego Towarzystwa. Ważne nie jest to czy się na tym dobrze znamy, tylko co mamy osiągnąć. Musimy się pozbyć lokatorów, a nie możemy ich po prostu wyrzucić na bruk, nie należy nagłaśniać sprawy, szczególnie że to centrum miasta. Kolejną rzeczą jest dobrze zbadać budynek i ocenić czy to faktycznie to czego szukamy. Jeśli będziemy mówić przez tłumacza, wystarczy że będziemy sprawiać wrażenie ważniejszych niż jesteśmy, a resztę załatwimy już odpowiednimi metodami...

Zaczęli rozmowę o treści materiałów, starając się wymienić uwagami na temat tego co im dostarczono, a czego może brakować. Postanowili też ustanowić kilka kluczowych rzeczy.
- Trzeba ustalić dlaczego właściwie nasze Towarzystwo chce zająć się tym miejscem i co my tam tak na prawdę robimy. Podzielisz się swoimi pomysłami? Też nie mam w tym doświadczenia, ale razem może stworzymy jakiś realny w odbiorze front... - przesunął materiały na bok, gdy stewardessa przyniosła im zamówioną herbatę i kawę dla Kurta.

Mężczyzna był przygotowany na jedną z tych beznadziejnych i bezsmakowych lur jakie podawano we wszystkich możliwych środkach komunikacji dalekobieżnej. Kawa jednak była nawet znośna co odnotował z zadowoleniem. Pytanie Ericha było ważne, i no właśnie, odpowiedź na nie musiała być w miarę realna... Odrzekł po drugim łyku i przegryzieniu kawałka podanego do kawy ciasteczka:
- Myślałem o tym w jaki sposób wykorzystać nasze umiejętności, aby nie spalić się w pierwszym podejściu... Trochę egoistycznie myślałem o sobie, bo... nie znamy się na tyle, aby... Nieistotne. Wydaje mi się, że z jednej strony - jako artysta jestem w stanie coś nawinąć o architekturze i wystroju wnętrz. Również to tłumaczy zarówno dlaczego chcemy, aby kamienica była pusta i ewentualne rycie w ścianach nazwane dla niepoznaki remontem i adaptacją. Gdyby trzeba było się zainteresować innymi budynkami to otwieranie hotelu też jakoś to tłumaczy - niby szukamy różnych możliwości... Plan ten ma jedną poważną lukę - nie wiadomo czy oni mają jakąkolwiek poważną architekturę, takiej klasy jak "Grand Hotel"... Ten Wro...szaw, może się okazać że to dwie ulice na krzyż i bieda aż piszczy. Wtedy historyjka o towarzystwie handlowym sypie się w posadach... A jakie ty masz pomysły?
Erich spojrzał na zdjęcia i kilka notatek, które akurat miał pod ręką. Spoglądając raz na Kurta, raz w swoje myśli starał się odpowiedzieć najzwięźlej jak potrafił, wyczerpując temat.
- To co mówisz ma sens, ale i moje koncepcje rozbijają się o to, że nie wiemy z czym przyjdzie nam pracować. Te stare zdjęcia, które nam pokazano i mapy pokazują, że miasto kiedyś było prężne, chyba nawet związane mocno z Niemcami jeśli dobrze kojarzę ze szkolnej historii te tereny. Po wojnie wszystko mogło się jednak zmienić, a budynek może być teraz czymkolwiek i mogą niechętnie pozbyć się czegoś co w ogóle stoi, a przy okazji jest solidną niemiecką zabudową.
Dając sobie chwilę do namysłu upił łyk herbaty i przerzucił materiały.
- Sądzę, że podanie się za wspólników planujących przyszłe inwestycje w tych terenach, możemy być całkiem wiarygodni. Powołując się na przywiązanie zachodu do niegdyś wspaniałego miasta i wielkie nadzieje na to iż powróci do dawnej świetności, możemy zaskarbić sobie przychylność, chcąc włożyć własny zagraniczny wkład do miasta. No i też połechtalibyśmy ich próżność doceniając tą, być może ruinę. Twoja wiedza się faktycznie może przydać, zresztą tłumaczka pewnie będzie to i tak traktować zdawkowo, ale liczy się efekt wizualny. Sama bariera językowa powinna dodać nam respektu i kompetencji. Zrobimy jak mówisz, a jeśli nie będą chcieli się usunąć, zadbam o to by znaleźć wszelkie niedopatrzenia BHP, uszkodzenia konstrukcji i instalacji elektrycznych. Podejrzewam, że stary budynek będzie nimi wręcz usiany... nic wszak nie jest niezniszczalne. Proponowałbym więc byś w tej roli występował jako znawca i światowy biznesmen, a ja jako ten, który znajdzie wszelkie powody, by cena nieruchomości była jak najniższa i by wyrzucić obecnych lokatorów. Może dzięki takiemu układowi zaskarbisz sobie ich sympatię i będą bardziej ugodowi, mając do porównania skąpego, ale przede wszystkim Niemca - uśmiechnął się lekko złośliwie. - Jak widzisz odrobiłem zadanie domowe w kwestii planowania, ale Twoje możliwości i inwencja mogą to znacznie wzbogacić, a bez wymiany poglądów nie da się ustalić nic. Masz jakieś dodatkowe sugestie? I czy zgadzasz się na taki podział ról?
- Myślę, że to dobry podział - odparł Kurt kiedy Eutanatos skończył mówić. "Boże, ten mówi, mówi i mówi... Jak ja mam z nim wytrzymać? Znaczy jak ja z nim wytrzymam..." - Myśli przeleciały przez głowę, ale na twarzy pojawił się w pełni profesjonalny uśmiech, taki z cyklu "jesteśmy wielkimi przyjaciółmi". Zyskał jeszcze chwilę popijając łyk kawy i dokończył - W jednym masz całkowitą rację. Tak naprawdę to plan pojawi się dopiero jak zobaczymy miasto na własne oczy... Bo prawdę powiedziawszy to nie wiemy nic. Równie dobrze budynku może dawno nie być, a na jego miejscu stać nowa rudera, a... przedmiotową sztukaterię... - sam nie wiedział dlaczego nawet w samolocie ominął słowo "artefakt" - możemy szukać na gruzowisku, albo w przysłowiowych lasach...
- Tak. Wszystko okaże się na miejscu. Swoją drogą ciekawe gdzie będziemy lądować tak dużym samolotem. Trzeba co prawda mieć przynajmniej kilka lotnisk na terenie tak dużego kraju, ale nie miejmy złudzeń - cieszymy się zapewne ostatnimi dozami luksusu, jeśli nie cywilizacji w ogóle... W Polsce raczej nic mnie nie zdziwi.

Nagle zatrzeszczały głośniki, a z nich popłynęły beznamiętne skrzypiące słowa pilota:
„Szanowni Państwo. W związku ze złymi warunkami atmosferycznymi panującymi nad Wrocławiem zostaliśmy skierowani na lotnisko w Gdańsku. Za utrudnienia przepraszamy.”

Kurt spojrzał się z wyrzutem na Ericha, na co ten zareagował nieco krnąbrnym uśmiechem.
- Nie patrz tak na mnie. Niezbadane są wyroki losu. Jednak dla Twojego spokoju postaram się więcej nie krakać...

***


Widząc lotnisko, do którego zostali przysłani byli nieco zdumieni, że faktycznie istnieje, że ma terminal i nawet nie wygląda tak źle, choć brakowało mu świeżości. Kilka samolotów, wózków i beczkowozów przejechało nieopodal, gdy zmierzali do sali przylotów. Wszystko szło sprawnie, choć bez słów. Na twarzach obsługi było widać zakłopotanie, gdy okazywało się, że przyleciało tu tylu niemieckojęzycznych pasażerów i nie wiadomo za bardzo co z nimi zrobić. Dwóch magów pokornie więc udało się do poczekalni, zastanowić się co począć, lub też poczekać na wyrok Opatrzności. Nim jednak zdążyli zająć miejsca już ich wołano z marnej jakości głośników.

Niezwykłe zgranie w czasie zawołanie z głośników z ich imionami w roli głównej wzbudziło podejrzliwość Ericha, bo takie połączenie zbiegów okoliczności w ciągu jednego dnia zakrawało do porównania z jakąś boską igraszką. Marek Wehlesh, który był sprawcą zamieszania, tym bardziej zdawał się umacniać przekonanie o złośliwości Tkaczek. Coś było nie tak i nawet jego domniemane pochodzenie nie było w stanie zaskarbić u Ericha cienia sympatii. Kurt najwyraźniej czuł się podobnie.

Jegomość na pewno był świadom iż był mniej oczekiwany niż jego atrakcyjna koleżanka. Nie przybyli poza tym na pogawędki i nie musieli być zbyt towarzyscy. Nadrabianie takiego kawałka drogi mogło podirytować każdego - szczególnie poważnych biznesmenów.

Porozumiewając się wzrokiem ustalili, że udadzą się za Markiem, bo wielkiego wyboru wszak nie mieli. Nadzieja jedynie w tym, że ludzie są tacy sami nawet na takiej prowincji. Należało się jedynie nie dać zaskoczyć. Być może nieprzystępność mężczyzny wynikała z przykrego obowiązku jako posłańca, ale nie można wykluczyć jakiejś zakulisowej podłości. Wszak ani Kurt, ani Erich nie zostali wysłani by skosztować polskiego koniaku, a by zdobyć śmiertelnej mocy artefakt.
 
Kritzo jest offline  
Stary 01-03-2010, 12:52   #7
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Gdańsk

Sesser i Reimann wzięli swoje bagaże i ruszyli za Węglorzem. Port Lotniczy w Gdańsku był zdecydowanie mniejszy od tego w Wiedniu. Do tego w Frankfurcie, który jest przecież największym w Europie, to już w ogóle nie można porównywać gdańskiego. Nie mniej jednak był przyzwoity.

Marek Węglorz stanął przy wejściu, chwilę się rozglądał.

- Musimy trochę poczekać. – Rzucił lakonicznie.

Zaczekać?? Na co?? Przecież taksówki stały już i czekały na pasażerów, ale ich przewodnik puścił kilka pierwszych. Dopiero gdy podjechał nowy Mercedes, Polak szybko podszedł do kierowcy, ubiegając jakiegoś starszego jegomościa, który w zrozumiałym dla obu magów języku wypowiedział się o niewychowaniu młodych ludzi w dzisiejszych czasach. Z pewnością Marek i to zrozumiał, ale nawet nie zwrócił się w stronę starszego mężczyzny, tylko ruchem ręki ponaglił swoich podopiecznych.

Kiedy wszyscy wygodnie usadowili się w środku Polak zwrócił się do kierowcy.

- Hotel Hevelius. – Przynajmniej tyle obaj obcokrajowcy zrozumieli. Reszty wymiany zdań między Plakami anie trochę.
Całą podróż do hotelu Węglorz ani razu nie odezwał się do dwóch mężczyzn siedzących na tylnym siedzeniu. Za to spokojnie rozmawiał z kierowcą.

Korki. Dziurawe i nierówne drogi. Tyle mogli zapamiętać Reimann i Sesser z podróży taksówką. No i jeszcze te blokowiska i obskurne kamienice.

Sytuacja zmieniła się nieco gdy wjechali do centrum miasta. Tu obok obdrapanych i straszących swym wyglądem starych budynków były nowe lub odnowione. Taka wysoce artystyczna mozaika.

Sam budynek hotelu prezentował się, zwłaszcza na tle tego co widzieli wcześnie, wcale okazale.




Taksówka zatrzymała się. Marek Węglorz długo dyskutował o czymś z kierowcą. Nawet z tonu głosów niewiele można było wywnioskować. W końcu, grubawy jegomość, który ich tu przywiózł opuścił klapkę znajdującą się nad nim, a służącą zwyczajnie do osłony przed słońcem, wyciągną znajdujący się tam bloczek kartek i coś zaczął wypisywać. Następnie wręczył Markowi jeden z druczków, co bardzo ucieszyło tego ostatniego. Węglorz zapłacił zaraz kierowcy za kurs. Musiał zostawić kierowcy napiwek, gdyż en nie wypłacił reszty, a suma którą wybił licznik, szokująco duża, nie była okrągła.
Wszyscy wysiedli z samochodu. Węglorz spojrzał na zegarek. Obaj magowie zresztą też. Była godzina dwunasta piętnaście.

- Zapraszam do środka. – Ich tłumacz ruchem ręki wskazał drzwi. Chcąc nie chcąc adepci weszli do środka. Uff… przynajmniej cało i zdrowo dojechali do cywilizacji, z grubsza rzecz biorąc. Nikt ich nie napadł. Nikt nie okradł. Teraz pozostało tylko skontaktować się z panną Alicją.

W recepcji przywitała ich miła i sympatyczna młoda kobieta. Ich przewodnik wymienił z nią kilka zdań, po czym zwrócił się do swoich podopiecznych.

- Teraz muszę panów zostawić. Tu jest moja wizytówka. – Wręczył im kartonik z imieniem i nazwiskiem, adresem i numerem telefonu. – Gdyby panowie czegoś potrzebowali. A tu, - podał kolejną wizytówkę. – jest wizytówka Ali. – Tu odchrząknął. – Znaczy się Alicji. – Pożegnał się i wyszedł. Przez szklane drzwi widzieli jak wsiada luksusowego auta, które niedawno podjechało. Wysiadła z niego kobieta, którą czule się przywitała z tłumaczem. Uwadze obu magów nie uszły ani ręce mężczyzna przesuwające się w dół po zgrabnej pupci kobiety, ani towarzysząca temu spotkaniu sielankowa atmosfera i śmiech obojga. Węglorz zajął miejsce po stronie kierowcy i auto odjechało.

Recepcjonistka uśmiechnęła się do obu mężczyzn.

- Pokoje dla panów już czekają. Dwa jednoosobowe na dwie doby?? – Było to raczej pytanie retoryczne, obaj mężczyźni kiwnęli nieznacznie głowami. Dopiero po chwili dotarło do nich, że kobieta mówi do nich po angielsku. Miłe zaskoczenie. Formularze meldunkowe też były po angielsku.

Po załatwieniu formalności wydano im klucze i poinformowana, że pokoje znajdują się na drugim piętrze, windy są na prawo. Mężczyźni udali się do swoich tymczasowych lokum.
Korytarz był czysty i zadbany. To samo można było rzec o pokojach.



Sesser i Reimann byli sąsiadami. Przynajmniej nie będą biegali po hotelu i nie będą siebie szukali.

-Rozpakujmy się i może za pól godziny zejdziemy coś zjeść?? – Zaproponował Erich. Kurt przytaknął. – Zadzwonisz do tej tej Alicji?? – Żaden z magów nie próbował wymawiać jej nazwiska w rozmowach, ale obaj zdawali sobie sprawę, że trzeba będzie jakoś się tego trudnego słowa nauczyć. Kurt przytaknął.
- Ale po obiedzie. – Rzucił i zniknął w swoim pokoju. Erich zrobił to samo.

Łóżko, telewizor, szafka, jakieś fotele. Takie standardowe wyposażenie tego typu miejsc. Pełny barek. A w szufladzie szafki, po za papeterią i książką telefoniczną Biblia i kilka innych rzeczy. Czyli to co zawsze.

Chwila odpoczynku. Chwila na odświeżeni się. I o umówionej porze spotkali się przed windą.
Restauracja też zrobiła na nich dobre wrażenie.



Kelner zaprowadził ich do stolika, podał karty dań, które były po polsku i angielsku. Jakoś dokonali wyboru. Podane dania bardzo smakowały magom. Wino może mniej. Ale obiad był na poziomie.

Po skończonym posiłku, jakoś udało się dogadać z kelnerem, że rachunek ma być dołączone do tego za pokój. Później wrócili do siebie. Trzeba było w końcu powiadomić bliskich o sytuacji i uspokoić ich, że dotarli cało i zdrowo.
A później…
Kurt najpierw zadzwonił do żony i w krótkiej acz treściwej formie powiadomił jej gdzie jest i jak tu jest.
A później czekało go trudniejsze zadanie. Wziął do ręki wizytówkę, którą wręczył im mężczyzna. Obejrzał ją dokładnie. Ale postanowił, że skorzysta z numeru jaki miał w danych dotyczących panny Alicji Żółkiewicz. Numer telefonu był ten sam. Westchnął ciężko i zaczął wybierać kolejne cyfry. Po kilku sygnałach odezwał się męski głos. Sesser zrozumiał tylko „Halo”. Kurt przedstawił się i zapytał się o pannę Alicja Zolkiwits. Tu nastąpiła chwila konsternacji. Ale gdy w słuchawce usłyszał miły, kobiecy głos, odetchnął z ulgą.
- Alicja Żółkiewicz.
- Dzień dobry. Z tej strony Kurt Sesser.
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że mimo tej niespodzianki z lądowaniem w Gdańsku mieli panowie miły lot?? Będę w Gdańsku jutro, prawdopodobnie po południu. Także do Wrocławia pojedziemy w środę rano.

Poczynili pewne uwagi i ustalenia. I pożegnali się. Do jutra po południu.

Mieli dużo czasu na rozmyślania. Na rozmowy. Na telewizję.
I tak do kolacji, którą zjedli również w hotelu.
Wieczorem, ani oni specjalnie nie mieli ochoty na spotkanie z Węglorzem, ani on nie zadzwonił.

Śniadanie, wliczone w cenę pokoju, zjedli dość późno. I tak nie mieli co ze sobą zrobić. Pozostało tylko czekać na Pannę Żółkiewicz.

***

Wrocław, ul. Zemska

Alicja Żółkiewicz wpadła jak burza do mieszkania rodziców.
- Cześć mamo. – Rzuciła w progu i pobiegła do swojego pokoju.
- Cześć kochanie. – Matka stanęła w progu pokoju. – Mamy gości. Ciocia Helena przyjechała z Kasią. Przywitaj się.
- Dobrze. – Odparła zniecierpliwiona młoda kobieta i posłusznie poszła za starszą.
W pokoju siedziały jeszcze dwie kobiety. Ciocia Helena i jej córka Katarzyna.
- Dzień dobry. – Alicja uśmiechnęła się do gości.
- Dzień dobry kochanie. – Ciocia Helena, kiedyś pani na włościach, gdyż jej mąż był kierownikiem PGRu, teraz już tylko cień, ale stale podkreślający swoje zasługi dla rodziny, również uśmiechnęła się do dziewczyny. – Mama mówiła nam, że dostałaś nową pracę. Gratuluję. W końcu odciążysz rodziców.
- Dziękuję ciociu. – Ala udała, że nie zauważyła złośliwości w wypowiedzi ciotki, która nigdy nie przepuściła okazji aby wytknąć swojej siostrze, że nie wiadomo po co posłała córkę na studia, zamiast skorzystać z jej oferty na znalezienie dobrej partii na męża, pracownika PGRu jej męża.
- Opowiedz coś więcej. – Ciotka Helena wręcz nie mogła się doczekać ploteczek. – Może znajdzie się tam jakaś posadka dla Kasi. – Dodała jakby mimochodem.

- Przepraszam, ale nie mam czasu. – Odparła grzecznie, acz stanowczo Ala.
- Kochanie!! – Matka już z wyrzutem szykowała się do upomnienia córki, ale ta była szybsza.
- Mamo. Muszę w nocy pojechać do Gdańska. Tam skierowano samolot, który miał wylądować dziś we Wrocławiu. Muszę przywieźć stamtąd moich nowych szefów. A tak w ogóle, to muszę zadzwonić do Marka, on ich na szczęście odbierze z lotniska i znajdzie jakiś hotel. – Dodała to już bardziej do siebie i sięgnęła po telefon. – Teraz wszystkich przepraszam. – Mówiła wybierając kolejne cyfry.
- Marek Węglorz. – Odezwał się mężczyzna.
- Cześć Marek. Mam nadzieję, że nie miałeś problemów z odebraniem moich szefów z lotniska??
- Szefów?? – Mężczyzna był rozbawiony. – Nie nie miałem. Wybrałem im ładny hotel.
- Dziękuję ci. Będę jutro koło trzynastej w Gdańsku.
- Dobrze. Przyjadę po ciebie.
- Nie trzeba.
- Och daj spokój, to żaden problem.
-Dziękuję ci.
- A kiedy chcesz wracać?? Bo raczej nie zdążysz, a właściwie na pewno nie zdążysz na popołudniowy ekspres do Wrocławia.
- Aaaa?? – Alicja spojrzała na rozkład jazdy. Marek miał rację. Nie zdążą na południowy ekspres. A tłuc się nocny pośpiesznym nie było sensu. – Będę musiała w takim razie przenocować w Gdańsku. Coś sobie znajdę.
- Ależ daj spokój. Przenocuj u mnie. To żaden problem.
- Dziękuję ci. Do zobaczenia jutro. – Alicja odłożyła słuchawkę.

Panna Żółkiewicz musiała jednak odpowiedzieć na kilka pytań ciotuni na temat nowej pracy. A potem stoczyć z nią bitwę na argumenty, gdy ta wpadła na pomysł, ze przecież to tak niebezpiecznie dla młodej kobiety jeździć samotnie po Polsce. Dlatego ona, ciocia Helena, na genialny pomysł. Otóż Kasia pojedzie z Alą. Dla towarzystwa. Dla bezpieczeństwa. I nic jej nie chciało przekonać. Dopiero stwierdzenie
- Jeżeli ciocia ma kilka miliomów, które chce ot tak w błoto wyrzucić?? To bardzo proszę.
przekonało ciotkę Helenę do zarzucenia pomysłu. Ale nie omieszkała skwitować.
- Tylko później nie lamentujcie, gdy coś jej się stanie. Ja ostrzegałam i proponowałam.

Goście nareszcie wyszli. Ala mogła spokojnie spakować się. Musiała się wcześniej położyć, gdyż poranny ekspres odjeżdżał o piątej trzydzieści. Czyli gdzieś o trzeciej musiała wstać.

***

Podróż właściwie przebiegła bez zakłóceń. O dziwo pociąg nie miał spóźnienia. Było nawet czysto. Tylko jeden mały incydent wyprowadził Alicję z równowagi. Gdy weszła do przedziału okazało się, że na jej miejscu siedzi jakiś młody mężczyzna. Gdy panna Żółkiewicz stwierdziła, ze to jej miejsce, ten zrobił dziką awanturę, ze to nie ma znaczenia, bo w innych przedziałach są wolne miejsca. Zrobiło się nieprzyjemnie. Na szczęście szybko pojawił się konduktor, który uprzejmie acz stanowczo zaprosił głośnego pasażera na właściwe miejsce. Od razu zwolniło się jeszcze jedno miejsce, gdyż okazało się, że mężczyzna podróżował z towarzyszkom.
Alicja starała się jak mogła żeby nie zasnąć w pociągu.
Wreszcie skład osiągnął cel. Gdańsk Główny. Na peronie czekał już Marek. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Dawno się nie widzieli. Czule się przywitali. Może zbyt czule, ale Alicja nie chciała o tym teraz myśleć.
Marek zaprowadził ją do swojego auta. Była pod wrażeniem. Na takie auta stać niewielu. Następnie zabrał ją do swojego mieszkania, też robiącego wrażenie, aby tam mogła się odświeżyć i coś zjeść. I w końcu udali się go hotelu.

***


Gdańsk, Hotel Hevelius, wtorek po południu


Po obiedzie Kurt i Erich udali się do swoich pokoi. Mogli jeszcze raz przejrzeć zwartość teczki. Mogli jeszcze raz postawić sobie te same pytania. I nie uzyskać na nie odpowiedzi.
Z zamyślenia, najpierw Ericha, a później Kurta, wyrwał telefon z recepcji. Męski głos poinformował ich, że w holu czekają na nich goście. Okazało się, że wreszcie będą mogli spotkać swoją tłumaczkę Alicję Zółkiewicz.
Stała przy recepcji w towarzystwie mężczyzny, który ich wczoraj odebrał z lotniska. Węglorz stał blisko, w tak zwanej strefie intymniej. Co sugerowało, że tych dwoje łączy nie tylko stosunki zawodowe. Gdy Marek dostrzegł zbliżających się magów, pożegnał się a Alicją, równie czule co witała się z kobietą, która przyjechała po niego poprzedniego dnia i odszedł.

Kurt i Erich podeszli do panny Żółkiewicz.
Po formalnej prezentacji, Alcja zaproponowała, że mogą usiąść w dobrze znanej obu mężczyzną restauracji i przy kawie omówić kilka rzeczy.
Od razu magom rzuciło się w oczy, że kobieta nie ma przy sobie żadnego bagażu.
Rozmowa nie była długa. Alicja Żólkiewicz przedstawiła krótko plan podróży do Wrocławia. Wręczyła mężczyzną bilety na pociąg. Stwierdziła, że jutro z rana zjawi się w hotelu i razem udadzą się na dworzec. Uprzedzając jakiekolwiek pytania stwierdziła, że nie zna Gdańska, więc nie może ich oprowadzić, a wynajmowanie przewodnika na kilka godzin mija się z celem, gdyż latali by tylko z jęzorem wywieszonym po pas, a i tak nic nie obejrzeliby dokładnie. I nie było w tej wypowiedzi żadnej złej woli. Po prostu zwyczajnie stwierdzenie osoby, która mocna była zmęczona. Następnie wręczyła mężczyzną wizytówkę dodając, że jest dostępna pod tym numerem telefonu i pożegnała się.
Obaj mężczyźni dostrzegli, że wizytówka należy do pana Węglorza.

Wieczór, przynajmniej magom, upłynął pod znakiem niemieckiej MTV i ONYX TV. Dostępne w ofercie hotelu kanały erotyczne jakoś nie wzbudziły zainteresowania obu magów.

Inaczej rzecz się miała w przypadku dawnych kochanków. I tak jak Krut czule żegnał się z żoną, tak ci dwoje witali się po długiej nieobecności i jednocześnie żegnali się, gdyż żadne z nich nie wiedziało kiedy się znowu zobaczą.

***

Gdańsk, środa rano, hol hotelu Hevelius


Alicja Żółkiewicz czekała z mała torbą podróżną na swoich nowych szefów. Tym razem była sama. To ona uregulowała rachunek za hotel. Ona też zapłaciła taksówkarzowi, który zawiózł ich an dworzec.


Pociąg podstawiono punktualnie. Cała trójka zajęła wskazane przez Alicję miejsca. Do Poznania mieli za towarzystwo dwoje starszych ludzi, którzy krzywo patrzyli się na nich, od momentu gdy pierwszy raz odezwali się po niemiecku. Ale już za Poznaniem zostali sami.

Pociąg dotarł do Wrocławia z piętnastominutowym opóźnieniem.
Następnie magowie dowiedzieli się, zamieszkają w Hotelu Wrocław, który znajdowała się w niewielkiej odległości od dworca głównego, a jadąc taksówką do niego obaj mężczyźni mogli przyjrzeć się dokładniej gmachowi Hotelu Grand. Lata swojej świetności to ten budynek miał dawno za sobą, ale z pewnością nie był jakąś ruderą.



Po zameldowaniu się hotelu panna Żółkiewicz zaproponowała, że za jakąś godzinę przyjedzie po nich ponownie, a teraz udadzą się na obiad.

O umówionej godnie, razem ze swoją tłumaczką udali się do nowej siedziby Austriackiego Towarzystwa Biznesowego. Wchodząc do budynku minęli dwóch wychodzących z niego mężczyzn





W środku budynek prezentował się równie źle jak na zewnątrz. Ale teraz, gdy są już na miejscu z pewnością wszystko ruszy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 18-03-2010, 13:24   #8
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Można było przyjąć, że próby nawiązania przyjacielskich stosunków z Markiem Węglorzem spełzły na niczym. Zachowanie mężczyzny było dziwne i w sumie to Kurt nie wiedział czy bardziej problemem jest pochodzenie, oderwanie mężczyzny od jego zajęć spowodowane zmianą trasy samolotu czy co innego. Postanowił się tym nie przejmować i z okien taksówki rozglądał się ciekawie po mieście przez które przejeżdżali.


Nie było specjalnie za czym się rozglądać. A raczej – było i to co było widać sprawiało przygnębiające wrażenie. Budynki architektonicznie były ciekawe – kamienice z początku wieku, niektóre trochę późniejsze – większość z wyraźnymi naleciałościami pruskimi, czy szerzej – niemieckimi, lub, holenderskimi. To zastanowiło na chwilę Kurta – prawdopodobnie zatem to miasto było miastem portowym... Zadanie sprawdzenia tego na mapie zostawił sobie na później. W każdym razie – kamienice sprawiały wrażenie zbudowanych prawie sto lat temu i od tamtej pory nie remontowanych... Zresztą wszystko tak wyglądało... Pod koniec trasy – być może w centrum – było lepiej; co dla Kurta dalej było kilka oktaw od „dobrze”... Miszmasz stylów, kolorów, aranżacji; zmieszanie wszystkiego ze wszystkim od odlatujących tynków i wybitych okien po wielkie tafle szkła wsadzane w pomalowane we wściekłe róże eklektyczne kamienice... Mozaika ciężko strawna dla Kurta...

*****

Średniej klasy hotel po takiej przygnębiającej wycieczce sprawił wrażenie po prostu ekskluzywnego i na wskroś nowego i nowoczesnego. Herr Weglosz zostawił ich przy recepcji i pożegnał się. Kurt w zasadzie i tak nie zauważył różnicy – już w samochodzie ich przewodnik zachowywał się jakby jechał sam. „Może tutaj kultura jest inna” - zastanawiał się wypełniając papiery meldunkowe. „Zdecydowanie tutaj kultura jest inna” - dodał w myślach widząc zachowanie ich opiekuna przed hotelem. Jego uwagi nie uszedł samochód... W końcu znalazł się pod drzwiami pokoju z zadowoleniem przyjmując do wiadomości, że Erich mieszka w pokoju obok. Wymienili kilka uwag i umówili się na obiad.

Restauracja hotelowa na szczęście serwowała również dania szeroko rozumianej kuchni europejskiej i Kurt przyzwyczajony do hotelowego menu czuł się jak u siebie w domu wybierając coś znanego i bez eksperymentowania z kuchnią. Wino może nie było szczytem, choć nie było też złe. Podwójne espresso na zakończenie posiłku zabiło wszystkie smaki, samemu pozostawiając całkiem sympatyczną nutę. Oczywiście nie mogło się obejść bez zgrzytu – dla kelnera wydawało się to niepojęte, że rachunek można dopisać do ogólnego rachunku za hotel. Udało się tą sprawę jednak jakoś przewalczyć i mag znalazł się z powrotem w pokoju.

*****

Zgodnie z umową z Erichem zadzwonił do panny Alicji, przed wybraniem numeru ćwicząc kilkakrotnie nazwisko. Zdawał sobie sprawę z tego, że zapewne wymawia je źle, ale lepiej wymawiać źle płynnie niż wymawiać źle i jeszcze się jąkać... Rozmowa była krótka – ustalili parę spraw, dograli parę szczegółów. Nic wielkiego. Kurt miał ochotę pociągnąć wątek herr Weglosz, ale stwierdził, że jest to zbyt odległe od ich spraw, aby się w to zagłębiać... „Może to tylko moje wrażenia?” - zastanowił się kiedy odłożył już słuchawkę.

Usiadł przy stole i przez chwilę zupełnie bez celu przerzucał strony jakiegoś pisma pozostawionego w pokoju. W końcu podniósł słuchawkę i wybrał numer. Przez chwile czekał na połączenie; gdy po drugiej stronie odebrano usłyszał:
- Sesser. Bitte?
- Cześć. Kurt z tej strony. Jestem już w hotelu –
w zasadzie nie skłamał, ale nie chciał wnikać w całą przygodę z pogodą, lądowaniem gdzieś i tym wszystkim – całkiem przyjemny muszę przyznać...
- I jak?
- Żyję. -
zaśmiał się – Widziałem miasto tylko z taksówki. Zniszczone, brudne, ogólnie strasznie zaniedbane. Ten nasz hotel jest nowy i recepcjonistka mówi po angielsku. Ale niewiele takich nowych budynków tutaj jest; większość jest stara...
- A co to za osiągniecie, że recepcjonistka mówi po angielsku? -
zdziwienie było aż zbyt wyraźne.
- Ha, tutaj to jest sukces. Panienka w informacji na lotnisku – zero angielskiego czy niemieckiego; taksówkarz – to samo... Na szczęście hotel w każdym języku brzmi tak samo... Po prostu katastrofa, tutaj mówią chyba tylko po polsku...
- Kupiłeś w końcu ten słownik czy rozmówki?
- Nie. Nigdzie tego nie było. Spróbuję kupić coś tutaj... o ile mi się uda. Jakoś się tu muszę urządzić... i przetrwać...


Rozmowa potoczyła się we wszystkich możliwych kierunkach, choć dość odległych o Polski jako takiej. W końcu Kurt odłożył słuchawkę. Poszukał wzrokiem pilota i wycelował w telewizor. Szukał czegoś gadatliwego.


W końcu trafiając na jakiś program, gdzie w marnej scenerii tonącej w zielono – czerwonych odcieniach kilka osób rozmawiało o czymś. O czym - było zupełnie nieistotne, choć z intonacji to rozmowie było bliżej do kłótni niż do rzeczowej i spokojnej wymiany zdań. Kurt jednak chciał wyłapać intonację języka, przyzwyczaić się do niego, aby każde usłyszane słowo nie było dla jego słuchu nowym, zaskakującym i abstrakcyjnym zestawem zgłosek. Po ponad godzinnym programie zaczął się jakiś film z lektorem, ale kojarzenie angielskiego głosu w tle z polskim lektorem przerosło możliwości maga. Zresztą był już zmęczony tym językiem.

Liczył na to, że ich tutejszy opiekun da się skusić na jakąś wycieczkę lub przynajmniej wieczór w towarzystwie. Niestety ani Marek Węglorz nie zadzwonił, ani oni do niego. I w sumie Kurt był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Zjedli kolację dość wcześnie, po czym w hotelowej restauracji posiedzieli jeszcze trochę przy lampce czegoś mocniejszego rozmawiając o wszystkim i niczym jednocześnie. Siedzenie w pokoju nie miało zbytniego sensu, a wychodzenie gdzieś – jeszcze mniejszy. Więc jedyne co można było zrobić to zabić czas. Rozmowa o całym zadaniu nie miała chwilowo wielkiego sensu – trzeba to wszystko było najpierw zobaczyć, a dopiero potem myśleć co dalej i jak to wszystko poukładać. Rozmowy o rodzinie udało się uniknąć – Kurt nie znosił tego modnego ekshibicjonizmu - „to moja żona, a to moje dzieci”, „tu kupujemy pieluszki dla dziecka”, „o popatrz, a tu nasz syn w pierwszej klasie”. Rodzina była bardzo ważna, ale to była rodzina a nie przedstawienie dla wszystkich na około...

*****

Śniadanie odbyło się późno i to bynajmniej nie z powodu alkoholu wypitego poprzedniego wieczora. Skoro i tak nie było co robić, to przynajmniej można się było wyspać. Po śniadaniu Kurt z nudów zaserwował sobie kolejną lekcję polskiego gapiąc się jednocześnie przez hotelowe okno.

Spotkanie, właściwie biznesowy lunch skrócony do kawy z panną Alicją odbył się w znanej Kutrowi już na wylot hotelowej restauracji. W zasadzie niczego nowego nie ustalono. Zmęczenie przewodniczki było widoczne i zrozumiałe – wykluczało niestety jakiekolwiek ciekawe zajęcia wieczorem; choć Alicja zastrzegła sama, że nie zna Gdańska. Choć Kurt nie do końca był przekonany czy jest to jedyny powód, ale w końcu – jak się nie lubi pokazywać swojego życia prywatnego to i życiem innych nie wypada się interesować... Po rozstaniu z panną Żółkiewicz zapytał w recepcji o możliwość skorzystania z siłowni lub sauny; czym wywołał popłoch u młodego mężczyzny, który stał za kontuarem. Z jakimś „Nic się nie stało. Dziękuję” odszedł w kierunku wind. Gdy Sesser wrócił do pokoju znudzony jak mops zaczął przeskakiwać kanały. W końcu zostawił cokolwiek muzycznego i zmusił się, aby zasnąć i przespać jak najwięcej. Wieczorem wymoczył się w wanie pełnej gorącej wody i wrócił do łóżka. Było za późno na kolację. Przez chwilę przerzucał dokumenty, co nie posunęło go nigdzie dalej w całym rozumowaniu. W końcu zawinął się w kołdrę i usnął. Obudził się o czwartej z lekkim groszem. Najgorsza możliwa godzina. Na ograniczonej powierzchni pokoju dało się wykonywać tylko najprostsze ćwiczenia, ale było to w końcu jakieś zajęcie. Bardziej znużony niż zmęczony koło siódmej znalazł się pod prysznicem. Pakowanie... Czas ciągnął się jak toffi...

*****


Z zewnątrz pociąg, do którego ciągnęła ich Alicja wyglądał jak 1001 nieszczęść. Wagony, pomalowane jednolitą farbą w kolorze zgniłej zieleni przechodzącej w czerń ciągnięte były przez zieloną lokomotywę upstrzoną żółtymi i pomarańczowymi trójkątami na czole pociagu. Wszystko razem wyglądało jak pociąg wojskowy, a nie pasażerski. W ramach szukania jasnych stron Sesser zauważył, że stare, rdzawe zacieki na wagonach i brudne szyby sprawiają wrażenie postapokaliptycznego... czegoś. Zresztą peron na którym się znajdowali doskonale wpasowywał się w tą konwencję – ze swoimi nierówno położonymi płytkami betonowymi i rozwalonymi betonowymi klombami. Dobrze, że przynajmniej ławki nie były betonowe, choć sprawiały wrażenie, że jakiekolwiek ich obciążenie spowoduje ich natychmiastowe zawalenie. Na szczęście, przedział w jakim się znaleźli przypominał te do jakich Kurt był przyzwyczajony w austriackich pociągach. Wykonanie było znacznie gorsze, ale... przynajmniej było podobnie.

W przedziale siedziało jeszcze dwoje starszych ludzi i Sesser z przyjemnością (i oczywiście pomocą panny Żółkiewicz) nawiązał z nimi jakąś konwersację, gdyby nie to, że pierwsze wypowiedziane po niemiecku słowa spowodowały spojrzenia jakby co najmniej ich ukochanego psa Kurt zabił gazetą i zjadł na śniadanie. Zignorował więc ich dokumentnie większą część podróży zajmując rozmową o wszystkim i niczym. W końcu skoro mieli ze sobą współpracować wypadało się choć trochę zapoznać. Zaczepili więc zarówno o wrocławskie teatry - tu interesującym i znacznie podnoszącym walory miasta odkryciem była informacja, że Wrocław ma operę i filharmonię – młodą, bo młodą, ale zawsze to coś; jak i preferencje kulinarne oraz zainteresowania. Panna Żółkiewicz miała olbrzymią wiedzę o Wrocławiu i to uświadamiało Kurtowi, że za żelazną kurtyną życie też się toczyło; inaczej, może gorzej (na pewno gorzej – widział to przez okno pociągu), ale się toczyło...

W końcu dotarli do Wrocławia. Kiedy Kurt wysiadł z pociągu i spojrzał na zegar uświadomił sobie, że polskie pociągi są trochę jak włoskie – jadą. Jakoś jadą.
Po drodze do hotelu obejrzeli, z okien taksówki rzecz jasna, budynek nowej siedziby „Gesellschaft Austrian Geschäft” („Austriackiego Towarzystwa Biznesowego”). Ulokowali się w hotelu i po posiłku udali się obejrzeć budynek z bliska. Wychodzących z budynku mężczyzn Kurt zaledwie zarejestrował nie chcąc teraz zawracać sobie nimi głowy...

*****


Słowo „TRÜMMERHAUFEN” („RUINA”) było bardzo odpowiednie i zaaklimatyzowało się na dobre w umyśle Kurta zwłaszcza po przejściu przez wyższe kondygnacje budynku. Parter był po prostu nieużywany i zaniedbany, na pierwszym piętrze kilka pomieszczeń było używanych i przynajmniej korytarz utrzymany był w czystości, zapewne przez samych lokatorów. Kurt zainteresował się samymi lokatorami w znaczeniu – czy to firma, organizacja, czy osoby prywatne. Z firmą zdecydowanie byłoby się najłatwiej dogadać. Okazało się, że pomieszczenia zajmuje Wrocławskie Towarzystwo Przyjaciół Ossolineum, z plakietek na drzwiach nawet udało się ustalić kto jest w zarządzie towarzystwa. Należało zatem dowiedzieć się czym zajmuje się Towarzystwo... Informacja o kancelarii prawnej i podjętych ją krokach trochę go zirytowała. Rozumiał, że Hallervorden, dostał świra na punkcie artefaktu, ale – skoro nie znał żadnych lokalnych uwarunkowań – mógł sobie odpuścić wpierniczanie się w ich pracę. Zresztą zaczynanie z tak wysokiego C było marnym wstępem do negocjacji... Powiedział, jakby rzucając niezobowiązującą propozycję:
- Oferty nie są konieczne, ufam pani wyborowi, zna pani przecież regionalny rynek – odpowiedział zgodnie z prawdą, ale jednocześnie budując kontakt bardziej na linii „współpracownicy” niż „szef- podwładny” - To dobrze, że spotkamy się z prawnikami. Budynek jest większy niż początkowo sądziłem, choć przydałyby się jego plany, zwłaszcza archiwalne – chcielibyśmy przywrócić budynek do jego pierwotnej świetności, a po tym co tu widzę ciężko zorientować się czy i ilukrotnie następowały przebudowy... Ale, wracając, być może mielibyśmy propozycję dla Towarzystwa – skrócił nazwę, aby nie potknąć się na "wrocławskie" i "Ossolińskich" – Myślę, że moglibyśmy rozważyć scenariusz współpracy. My z naszej strony zapewnilibyśmy remont pomieszczeń, i po nim przenieślibyśmy lokatorów z pierwszego piętra do innych pomieszczeń. Zapewne nie na parterze czy pierwszym piętrze, ale gdzieś wyżej... Myślę, że taka opcja również wchodziłaby w grę.

Kiedy obeszli wszystko z dwa razy poza śmieciami, odpadającymi tynkami, kilkoma padłymi gołębiami i zapachem pleśni nie znajdując niczego ciekawego Kurt podsumował:
- Chyba widzieliśmy tutaj wszystko... Przynajmniej jak na razie. Myślę, że spokojnie możemy wrócić do hotelu i zastanowić się co dalej, prawda Erich? Skoro to – zatoczył ręką koło – jeszcze stoi to i do jutra się nie zawali. Jak będziemy mieli plany to spróbujemy dopasować je do budynku i znaleźć odpowiednie pomieszczenia...

- Panno Alicjo – zwrócił się do tłumaczki – czy byłaby możliwość uzyskania dzisiaj jakichś planów? Cudowne byłoby jakieś archiwum ze zdjęciami z wczesnego okresu istnienia budynku. Widzę tutaj wiele zniszczeń w detalach architektonicznych – wskazał obtłuczone gzymsy – to zdecydowanie prościej byłoby odtworzyć na podstawie fotografii... A, proszę mi powiedzieć – uśmiechnął się – czy po południu jest pani zajęta? Czy może dałaby się pani zaprosić na jakiś krótki spacer? Po prostu chciałbym zacząć jakoś poruszać się po tym mieście, a nie tylko taksówką... Zresztą chciałbym wiedzieć, gdzie jest najbliższy hotelu basen – zakończył z rozbrajającą szczerością.
 
Aschaar jest offline  
Stary 24-03-2010, 23:28   #9
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość

Noc spędzona w tym mało istotnym miejscu mogła być całkiem przyjemna, gdyby było tu jakiekolwiek ciekawe zajęcie. Siedzenie w miejscu i przyglądanie się więdnącym z wolna kwiatom nie należało do ulubionych zajęć Ericha. Na terenie szpitala nie wolno było trzymać ściętych kwiatów, czegokolwiek co pyliło i pachniało, wszystko w imię dobra pacjenta, co by się nie zakaził pałeczką ropy błękitnej. Na studiach jeszcze przyszła mu myśl, czy oby przypadkiem był to jedyny powód, wszak dla niepoznaki każdy argument jest dobry by skuteczniej ukryć swoją tożsamość...

Istniał jeden problem, który zajął nieco przyćmiony procentami umysł, spoglądając na abstrakcyjne malowidło naprzeciw łóżka. Typowy człowiek wszak niezbyt rzucał się w oczy, każdy miał jakąś aurę, czymś emanował. Kolejne przekleństwo niosącego lekką śmierć, niewiele przyjemniejsze od samego faktu ponurej posługi – mała czarna dziura roztaczająca się wokół postaci idealnie kryła potencjał maga, jednak unoszący się nad ziemią kurz od najdawniejszych czasów informował o zbliżającej się armii, nawet jeśli zwiad nie potrafił stwierdzić kto atakuje. Założywszy ręce pod głowę, padł głową w miękkie poduchy by miast inspirującego nieba ujrzeć fikuśny żyrandol. Istniał on w swój własny, mało wymyślny sposób, poskręcany, zawinięty na końcach dając ostatecznie oświetlenie w kilku istotnych miejscach pokoju, jednak mijał się z gustami praktycznego Niemca.

Nawet jeśli Pierwsza nie była ulubioną sferą Ericha należało się z nią teraz zmierzyć. Tkanie wzorca... normalności? Tak, nazwałby to zapewne normalnością, nie było wcale takie proste. Jaki on tak naprawdę jest? Ważniejsze pytanie to tak naprawdę jaki jest na co dzień? Nie o mentalność wszak się rozchodziło, a o to jak widoczny będzie między ludźmi, aby jego magyiczne ja ukryć za obrazem zgodnym z paradygmatem śpiących. Choć nie będzie to obraz idealny, zawsze aktualny, to zapewni dozę bezpieczeństwa.
„I tak lepiej, by ten kto mnie przeskanuje odkrył maskowanie pierwszej, niż wielką czarną dziurę entropii...” Z tą myślą sięgnął po notes i wynotował 9 cech, które miały zakryć całe jego teraźniejsze „ja”. Po chwili nici płynące z samego Arché oplotły go niczym kokon i zakryły wstydliwą część para-natury maga. Niczym kapłan zarzucający kaptur na swą głowę ukrył swą tożsamość i mógł ruszyć by sięgnąć po to co każe mu jego przeznaczenie.

1. Młody
2. Chłodna determinacja
3. Nie może liczyć na szczęście
4. Wysoka koherencja, zorientowany w przestrzeni i czasie
5. Tkanki bez zmian patologicznych
6. Uporządkowany, jednolity charakter i prezencja
7. Brak cech nadnaturalnych (jak wygląda brak?)
8. Zdecydowany, silna osobowość
9. Zdrowy, wrzody żołądka (mógłbym je mieć, gdybym się przejmował)

Patrząc na notatkę, która miała służyć jedynie jako wzorzec uśmiechnął się sarkastycznie. Choć dla postronnego wyglądało to idiotycznie, mu pomogło wcielić myśl w metafizyczne ciało.

***


Zapominając o nieprzyjemnym początku podróży do kraju nad Wisłą młody lekarz spoglądał przez okno pociągu na rozległe lasy i pola. Życie tutaj toczyło się jak wszędzie, ziemia jak każda inna, a możliwe że i miejscami piękniejsza, bardziej dziewicza. Czy oznaczało to mniejszy rozwój tych terenów? Wyjeżdżając z rozległego miasta widział, że czarne scenariusze o kraju strawionym wojną są mocno przesadzone. Komuniści wszak też musieli gdzieś mieszkać i niestety odbiło to swoje piętno. Budynki były niezadbane, brudne, niczym najgorsze ulice Wiednia, nie mówiąc już o Frankfurcie...

„Nie jestem obiektywny...” – myśl jednak szybko uleciała, gdy w umysł wbiły się obrazy nędznej jakości dróg, starych samochodów i zniszczonych chałup stojących na skraju miasta. Takich zabytków jeszcze nie widział, a przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w zupełnie innym miejscu. Rzeczywistości przywrócił go z trudem ukryty chichot panny Alicji, któremu zawtórowały szemrania dwóch niesympatycznych pasażerów.

Starszy mężczyzna razem z osiwiałą kobieciną, zdawali się być małżeństwem. Skrzyżowanie spojrzenia z niemieckim obcokrajowcem niemal wywołało trzask przeskakującego wyładowania elektrycznego. Skrywając w sercach niechęć, być może nawet nienawiść, nie opuszczali jednak przedziału. Przypatrywali się im jedynie, a sporadyczne wymiany spojrzeń z przewodniczką z Wrocławia zdawały się być jeszcze bardziej jadowite. Rozważania maga skierowały się w stronę ciemnej natury człowieka, pełnej zawiści i karmienia się gniewem. To był ich przedział, w ich polskim pociągu – mogli tam siedzieć i napawać się swą nienawiścią. Kto wie czy ostatnia wojna nie dotyczyła ich osobiście?

Erich nie potrafił jednak wczuć się w tak niskie uczucia, by się umocnić czy też odrzucić swoje mało optymistyczne podejrzenia. Starsi państwo siedzieli dumnie, niczym ostatni bastion polskości. Starając się ich zignorować przyłączył się do nic nie znaczącej rozmowy z towarzyszami, ględząc o słodkich, czasem nieco poważniejszych sprawach.
Za oknami mijała wieś, pełna zniszczonych domów, źle ubranych ludzi, pełna brudu i zapomnienia.
„Czy oni mają chociaż prąd?” Biedni ludzie, biedny kraj...
Uśmiech pełen współczucia i sympatii, ale też szacunku, do kogoś kto potrafi żyć mimo trudów jaki zgotował człowiekowi nieprzychylny los, rozbił się o marsowe oblicza staruszków, którzy musieli szukać w tym jakiejś drwiny. Kobieta z beretem na głowie pochyliła się do staruszka i coś mu szepnęła na ucho. Pokiwał głową, zmrużył oczy patrząc na Ericha i coś odburknął.
„Nie moja to rzecz. Stary człowiek wie swoje. Jedynie w opatrzności można szukać lepszego losu dla nas wszystkich.” Przyłączył się do lekkiego śmiechu na opowiedzianą przez Kurta anegdotkę. Facet umiał rozładować napięcie, najwyraźniej umiał obchodzić się z ludźmi. Erichowi to bardzo odpowiadało, szczególnie w tej sytuacji.

***


Przybycie na miejsce, to jest na dworzec we Wrocławiu był triumfem żebraka w walce o kromkę chleba z rudym kundelkiem. To co zwało się dworcem było może i wielkie, ale jeśli Erich jakoś sobie wyobrażał koniec świata, to to miejsce byłoby idealnym miejscem do ukrywania się niedobitków już teraz. Ruszające miejscami prace remontowe dawały cień nadziei, jednak lepiej by dworzec był mniejszy i się godnie prezentował, niż straszył obcokrajowców taką szpetotą. Wychodząc do holu skierowanego na miasto miało się wrażenie przechodzenia przez jakiś bazar, gdyż po bokach były jakieś budki z jedzeniem, chyba zresztą nie pierwszej świeżości. Nieco dalej jakieś kramy z książkami i skrzyżowany drugi hol, pełen małych sklepików. Projektant chyba pomylił to miejsce z pasażem handlowym, a sprzedawcy branżę bo prócz jedzenia i azjatyckiej tandety nie było tu chyba nic więcej. Tylko załamać ręce i płakać. Według dostarczonej przez Hallervordena mapy był to sam środek niegdyś dużego miasta. Strach pomyśleć jak wyglądało, z bliska, bo nie zwrócił uwagi że wjeżdżają już na miejsce.

Przed dworcem był wielki plac, dużo pustej przestrzeni i kilka ulic zapchanych starymi samochodami. Chyba serce zabolało Ericha, gdy spostrzegł, że faktycznie, dokładnie przed nimi znajduje się ich cel podróży. W samym centrum miasta, przy dworcu, tam gdzie kręci się najwięcej ludzi.
„Idealne miejsce na węzeł i siedzibę... chyba tylko dlatego, że nikt by się tego nie spodziewał...”
Zabudowa w okolicy wiele się nie różniła, istniała więc nadzieja, że ten cały Wrocław nie jest aż takim pogorzeliskiem za jaki go z Kurtem uważali. Jeśli jednak centrum wygląda jak dzielnice robotnicze na zachodzie, to lepiej nie spodziewać się zbyt wiele po okolicy, o obrzeżach miasta nie wspominając.

***

Zaproponowany przez pannę Alicję obiad zdawał się Erichowi istną stratą czasu. Szczególnie, że zaraz po dotarciu do miasta mogli się zająć nieszczęsnym hotelem. Świadom jednak powagi zagranicznych biznesmenów, dla których jest to zwyczajna inwestycja, a już na pewno nie podejrzana intryga, musiał w duchu pogodzić się z opóźnieniem. Pocieszeniem było jedynie to, iż zabawią tu na pewno dłużej niż jeden dzień, inaczej Hallervorden już dawno rozwiązałby sprawę osobiście.

Mijając dwóch, jak można przypuszczać, Polaków magowie ze swą przewodniczką wdarli się do podejrzanej kamienicy. Erich był nieco podekscytowany, że sprawa sięga powoli punktu kulminacyjnego, jednak całe napięcie opadło, gdy minąwszy próg ujrzał cień niegdyś zapewne światłego hotelu. Puste korytarze i sala z kilkoma przykrytymi folią stołami i krzesłani – zapewne dawna restauracja, dawały jasno do zrozumienia, że życie w tym miejscu się zdecydowanie nie toczy. Osypujący się miejscami tynk i zdarta tapeta gryzły się z poczuciem porządku młodego maga, jedyne pocieszenie, że ktoś starał się by się tu nie kurzyło, przynajmniej na trasie schody-drzwi...

Po rozejrzeniu się po parterze przyszła kolej na piętro. Do tej pory nikt ich nie przywitał, zdawać by się mogło, że to zwykły blok mieszkalny, gdzie każdy może przyjść i odwiedzić swojego znajomego. Poziom na którym rezydowało nieszczęsne stowarzyszenie może nie oszałamiał przepychem, ale w porównaniu do korytarza na dole dawał o wiele przyjemniejsze odczucie. Alicja próbowała wyjaśnić co to jest Wrocławskie Towarzystwo Przyjaciół Ossolineum i jak to poprawnie wymówić, jednak zarówno Kurt jak i Erich szybko stwierdzili iż „tofaszy-stfo” jest łatwiejsze w wymowie, a i tak wiadomo o co chodzi.

Między nowymi drzwiami, na których wisiały eleganckie tabliczki, stały w kilku miejscach duże kwiaty w donicach i ławeczka. Dodawały one nieco sielankowego nastroju. Przechodząc przez korytarz, by zliczyć pokoje podróżni stąpali po zielonkawej wykładzinie, mającej zapewne ukryć braki w podłodze. Dziw brał, iż mieszkańcy potrafili się na tyle zorganizować. Byli to wszak ludzie, którzy mieszkają w starym, opuszczonym budynku, właściwie mając za granicę z miastem jedynie wiecznie otwarte drzwi wejściowe. Może ktoś się tym jednak zajmuje? To jednak kwestia do omówienia na później i to po zapoznaniu się z lokatorami.


Następne kondygnacje nadawałyby się zapewne do kręcenia filmów grozy czy filmów wojennych. Chrzęszczące szkło i kilka zabitych deskami okien dowodziły iż zimą musi być tu co najmniej zimno. Nie da się też uniknąć zagrzybienia, a może i uszkodzeń w instalacji elektrycznej. To na pewno niezbyt przyjemne miejsce. Erich jednak pomimo gratów wytypował jedno pomieszczenie, z w miarę szczelnymi oknami i sprawnymi drzwiami – choć bez kompletu kluczy, na miejsce gdzie będą mogli przebywać pracując nad sprawą hotelu. Co prawda należało to najpierw uprzątnąć i być może wstawić kilka mebli, jednak główny cel ich misji wymagał większej praktyczności (i oszczędności) niż ciągłe podróże do hotelu i przesiadywanie w restauracjach, gdzie zresztą będą stanowili małą atrakcję.

Opuścili pokój, który i tak na ten czas był nieistotnym punktem zaczepienia Erich na prośbę Kurta jedynie kiwną głową i z aprobatą przystał na propozycje.
- Nawet jeśli jesteśmy tu w celach biznesowych, nie powinniśmy zapominać iż nadal jesteśmy ludźmi i potrzebujemy nieco wygód. – Erich uśmiechnął się, gdyż dobrze rozumiał zmęczenie swojego towarzysza. - Dobrze też byłoby poznać miasto, gdzie nasza organizacja ma zamiar wspomóc lokalny rynek, miejmy nadzieję znajdując tu nie tylko nabywców. I zgadzam się z Kurtem, dobrze będzie zaznać trochę lokalnej kultury, bo też nie znoszę takiego próżnowania jak w tym... Gdansk-u. Los mam nadzieję się do nas teraz uśmiechnie, a pani Alicja raczy nam dopomóc. – Miał nadzieję nie psuł wieczoru Kurtowi, ale wnioskując po obrączce na jego palcu i bliskich relacjach Alicji z Markiem, nie miało to dla niego większego znaczenia. Nie przybyli tu dla rozrywki, a pozyskanie informacji i zaufania tłumaczki, zdawało się istotnym zagadnieniem.
 
Kritzo jest offline  
Stary 21-04-2010, 11:52   #10
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Wrocław



Hotel Grand


- Palny?? Tak, myślę, że w archiwum są jakieś palny. Ale nie na dzisiaj. Być może do końca tygodnia. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Jeżeli panowie chcą odtworzyć pierwotny charakter budowli, hmmm… myślę, że najlepiej byłoby porozmawiać z firmą budowlaną. – Tu zrobiła krótką przerwę. – Umówię panów z nimi. A do archiwum możemy pójść jutro. Zaraz po wizycie u prawnika.

Na następne pytanie Kurta, Alicja zareagowała lekkim zdziwieniem. – Na spacer?? Dzisiaj?? – Ale po chwili zreflektowała się. – Tak, chętnie oprowadzę panów.


Spacer po Wrocławiu okazał się nielada przeżyciem. Obok starych, przedwojennych, ale zniszczonych, kamienic piętrzyły się koszmarne socrealistyczne bloki. Krzywe chodniki zmuszały przechodniów do ciągłego patrzenia się pod nogi. Erich z Kurtem mogli podziwiać, w dosłownym tego słowa znaczeniu, matki z wózkami, które nie dość, że musiały pokonać te piętrzące się wertepy, zwane przez mieszkańców kraju nad Wisłą chodnikami, to jeszcze chcąc przejść przez ulicę musiały poradzić sobie z niebotycznie wysokimi i równie nierwórwnymi krawężnikami.
Obdrapane i od dawna nieremontowane elewacje kamienic jak i tych nowoczesnych plomb straszyły tylko swoim wyglądem. A obsrane przez liczne gołębie i inne ptactwo secesyjne rzeźby na frontach kamienic straszyły tylko przechodniów.Ale ludzie, których mijali zdawali się nie zauważać tych drobnych mankamentów otaczającej ich rzeczywistości. Mijały ich roześmiane pary. Zakochani trzymający się za ręce i czule się obejmujący. Matki z dziećmi, tak ciekawymi świata jak tylko mały człowiek potrafi być ciekawy. Już teraz mogli poznać, że pomimo niedoskonałości otaczającego ich świata, ludzie tutaj żyją tak jak gdzie indziej. Tak samo cieszą się życiem. Śmieją się z tych samych rzeczy. Że życie płynie tak samo.

Alicja trochę opowiadała o mijanych budynkach. Właściwie nie było tu o czym opowiadać. Zaintrygowała ich natomiast flaga wisząca na jednym z bloków. Biało-zielona-czerwona. Chociaż ten biały to była raczej szary. Powiewała sobie na wietrze. Panna Żółkiewicz wyjaśniła, że w tym budynku znajduje się konsulat Republiki Bułgarii. Dalej natrafili już na gigantyczny palc budowy.
Dalej wąską ulicą przeszli na rynek. Tu budynki prezentowały się zdecydowanie lepiej. Odnowione, pomalowane. Bruk też był odnowiony i o dziwo równy. Z licznych jeszcze ogródków piwnych dobiegał gwar, pomimo dość wczesnej pory.
W dość sporej księgarni zakupili mapę i rozmówki.
Na mapie wskazała, zgodnie z sugestią Kurta Operę Wrocławską, budynki Teatru Polskiego we Wrocławiu, a także instytucje kulturalne. I tak rozmawiając dotarli w miejsce gdzie rogata czaszka, szczerząc zęby łypała czerwonymi slipami na przechodniów.



Dwóch łysych ochroniarzy z wielkimi łańcuchami na szyi, no właściwie tam gdzie szyja być powinna, bo posiadać to takowej nie posiadali, przyjrzało się krytycznie wchodzącej trójce, ale nic nie powiedzieli.
W klubie było już dość tłoczno, ale nie na tyle by nie móc znaleźć stolika. Obaj mężczyźni przyznać musieli, że miejsce to miało swój klimat.
Ta sama rogata czaszka obserwowała gości znad baru.



Zamówili coś do picia i usiedli gdzieś z boku.


W tym samym czasie


Fundacja Eutanatosów na ulicy Ślężnej.

Anna właśnie wychodziła z fundacji gdy minęli ją Edmund Bejowski i Adam Wysocki, członkowie Porządku Hermesa. Zwłaszcza obecność profesora Bejowskiego mogła zdziwić dziewczynę, gdyż wszyscy w fundacji wiedzieli, że Stadnicki i Bejowski nie darzą się zbyt ciepłymi uczuciami. Zresztą, TW "Diabła" nikt nie darzył ciepłymi uczuciami. Mnie mniej jednak tych dwóch przybyło do Fundacji Eutanatosów, co oznaczało, że mają jakiś interes do szefa. Coś się święciło. Nie dalej jak przedwczoraj w fundacji był Zygmunt Berner. On też chciał coś od szefa. Coś się święciło. Anna czuła to przez skórę.

Wychodząc wpadła na Birulę. Niegrzeczny Karolek jak zwykle nie patrzył gdzie idzie. Zapewne podziwiał odpicowane i szybkie panienki lub bryki, jego hobby. Gdy zderzyli się z ust Biruli wyrwało się:
- Jak, kurw... -
ale zamknął jadaczkę gdy spostrzegł z kim się zderzył.
- Witam Pani Generał. - Nie wiedzieć czemu Karolek uparł się tak zwracać do Anny. - Nie zapomnij wpaść do knajpy. - Rzucił znikając na schodach.
To było typowe dla Karola Biruli, nieużywanie słów typu "proszę" czy "przepraszam". Ale pomimo tych wad Niegrzeczny Karolek miał jedną zasadniczą zaletę, która szczególnie przydatna była właśnie w knajpach. W jego towarzystwie żaden podpity facet nie ośmieliłby się zagadnąć do Anny. Zresztą nie tylko do niej. Do każdej kobiety.
Anna Komorowska wprawdzie była sobie w stanie poradzić z ewentualnymi, pijanymi natrętami, ale po co tracić czas i siłę na coś co załatwiała aparycja Biruli.

Młoda Eutanatoska miała spotkać się z Bartkiem, który dzisiaj miał nocną zmianę. Spędzi z nim kilka godzi i będzie mogła pójść do klubu.

Politechnika Wrocławska

Cyprian właśnie wychodził z sali, w której odbywała się immatrykulacja. Na szczęście miał to już za sobą. Mógł się tylko domyślać dlaczego akurat jego spotkał taki zaszczyt, uczestniczenia w tym jakże doniosłym wydarzeniu w życiu uczelni.
W todze udawał się właśnie do swojego pokoju, gdy dostrzegł stojącą na korytarzu tę uroczą Szwedkę, Karin, o urzekającej urodzie. Ona też go dostrzegła. Pomachała do niego i przebijając się przez tłum podeszła.
- Cesc. - Uśmiechnęła się wyciągając rękę na przywitanie.
Cyprian nie mógł nie nie dostrzec po części pożądliwych po części zazdrosnych spojrzeń. A kiedy Karin pocałowała go w policzek na przywitanie, niemal poczuł na sobie wszystkie te spojrzenia.
- Weronika jezd dzieś tu. Ja czekam na ona.
- Proszę, Casanova w akcji. - Dębowski usłyszał za sobą głos Weroniki Hartmann.
- Cześć. - Rzucił zmieszany dziewczynie.
- Cześć, cześć. - Odrapała rozpinając togę.
Więc i ją spotkał ten sam zaszczyt.
Dziewczyny wymieniły między sobą kilka uwag po szwedzku. Eterytka co chwila spoglądała na Cypriana, a Werbena uśmiechała się. Młody naukowiec tym czasem czuł, pomimo iż nie rozumiał słó, że mówią o nim.
- Karin pyta się czy będziesz dzisiaj w "Od zmierzchu do świtu"??
Szwedka nadal uśmiechała się do Cypriana.
- Liczymy na ciebie, przystojniaczku. - Eterytka puściła mu oko.
Cyprian w zasadzie nie miał planów na popołudnie, więc się zgodził.


Zakład Narodowy im. Ossolińskich


Dawid wszedł do budynku. Było tu cicho i spokojnie, zważywszy na fakt iż rok akademicki dopiero się rozpoczął, było to raczej normalne. Bez problemu znalazł pokój, w którym urzędowała Henryka Hilbert. Zapukał i wszedł. Przy kawce i ciasteczkach siedziała Henryka i Stefan. No tak. Tak powstają plotki. Dawid Żółkiewicz dziwnym trafem zawsze spotykał Oderfelda u pani Hilbert. Za każdym razem gdy przychodził do niej z jakąś sprawą. I za każdym razem Henryka i Stefan rozmawiali o niczym.
Gdy tylko pan Żółkiewicz zamknął za sobą drzwi, te ponownie się otworzyły i stanęła w nich Magdalena Sośnicka. Plotka numer dwa.
Po pierwsze wszyscy wiedzieli, że Oderfeld żadnej nie przepuści. Spał już chyba z połową żeńskiej populacji miasta, jak nie z trzema-czwartymi. Po drugie pani Hilbert tak popiera Wirtualnego Adepta, bo przecież są kochankami. A po trzecie to Sośnicka zawdzięcza swoją pozycję w fundacji i na uczelni też łóżkowym powiązaniom ze Stefanem. Od tych plotek aż huczało, nie tylko wśród samych Przebudzonych, ale i na uniwersytecie.
- Przepraszam cię moja droga, no ale sama rozumiesz. - Hilbert uśmiechnęła się do Sośnickiej jednocześnie biorąc od niej kubek. Zrobiła jej herbaty i dopiero wtedy jakby zauważyła obecność Dawida.
- Pan Żółkiewicz, dzień dobry. - Henryka podeszła do młodego maga i uścisnęła mu rękę. Magda i Stefan kiwnęli głowami na przywitanie.
- Dzień dobry. - Odparł Dawid. - Czy możemy porozmawiać?? - Dodał dość niepewnie.
- Ależ oczywiście. Stefan, Magda, proszę poczekajcie na mnie. - Rzuciła do swoich gości i wyszła z młodym adeptem do sąsiedniego pokoju.
Tam Żółkiewicz przekazał jej niewesołą nowinę o otrzymanym liście z prośbą o opuszczenie lokum. Przekazał, tak jak Bejowski go prosił, że Wysocki udał się z papierami do Stadnickiego.
Hilbert zmarszczyła czoło. A Dawid relacjonował dalej.
Kancelaria prawna, którą wynajął nowy właściciel ma zamiar wystąpić na drogę sądową jeżeli fundacja nie opuści lokum w wyznaczonym terminie. I niestety mają do tego prawo, ponieważ stowarzyszenie, które formalnie wynajmuje pokoje, nie ma do nich prawa własności.
Zdawałoby się, że Hilbert wpadnie we wściekłość, ale nie. Oznajmiła jedynie że dziękuje za informacje. Następnie zaprosiła Dawida na herbatę. We czwórkę dyskutowali trochę o bieżących sprawach. Dawid, dopiwszy swoją herbatę zaczął się zbierać. Zwłaszcza, że już był najwyższy czas, jeżeli nie chciał się spóźnić do klubu na umówione spotkanie. Magda też spoglądała na zegarek, a kiedy Żółkiewicz zaczął się ubierać, ona wstała również.
- Idę z tobą.

W zasadzie, mogliby przejść się na piechotę, ale właśnie podjechał tramwaj, więc skorzystali z tego środka transportu. Przed "Od zmierzchu do Świtu" spotkali resztę.
Ochroniarze miło uśmiechnęli się, no dobrze w ich przekonaniu miło,a tak naprawdę na poły lubieżnie na poły krzywiąc usta do wchodzących. A raczej do Karin i Weroniki.
Obie dziewczyny były już dobrze znane w klubie, nie tylko obsłudze, ale i gościom. Bez trudu znalazł się dla nich stolik. Każdy poszedł zamówić sobie coś. A Dawidowi mignęła przez chwilę jego rodzona siostra w towarzystwie dwóch mężczyzn.


Klub "Od zmierzchu do świtu"
gdzieś po godzinie 18.


Alicja opuściła na chwilę swoich szefów. Kurt od jakiegoś czasu obserwował tańczącą na parkiecie parę. Jej ruchy, pasja i namiętność z jaką oddawała się ona tańcowi przywodziła mu na myśl jego samego i Helgę. Krótko ścięty blondyn i zjawiskowo piękna brunetka, o długich, kruczoczarnych włosach budzi też niemałą sensację wśród gości klubu. Zrazu zebrał się przy nich tłumek. W pewnym momencie tłumek zmienił się w wianuszek szczelnie okalający tańczących. Widocznie jednak w tym klubie było więcej wielbicieli tańca, niż się Kurtowio początkowo wydawało.

Obaj mężczyźni wrócili do swoich piw, które były inne niż austriackie czy niemiecki, ale były dobre.
Wianuszek okalający tańczącą parę zmienił się w prawdziwy tłum. Co chwila dochodziły stamtąd gardłowe odgłosy niczym jeleni na rykowisku, gwizdy i oklaski. Erich zauważył, że to dziwne zbiorowisko składa się głownie z mężczyzn.
Gdy muzyka ucichła, tłum wydał z siebie pomruk niezadowolenia, ale grzecznie utworzył przejście do baru. Para tancerzy przeszła obok stolika mężczyzn, którzy ze zdziwieniem odnotowali iż to były dwie kobiety. Dwie kobiety przemierzały salę objęte niczym para kochanków, a odprowadzały je pożądliwe spojrzenia mężczyzn.
Gdy zbliżały się, obaj magowie mogli wychwycić strzępki rozmowy, która toczyła się bynajmniej nie po polsku, ale w jakimś skandynawskim języku. Mogli też wyczuć od tej pięknej czarnowłosej coś jeszcze. Jakąś taką siłę i blask. Trudno było im opisać co o jest. Coś jakby znajomego, ale jednocześnie obcego.

Tym czasem w drugim końcu sali grupka Przebudzonych mogła obserwować, przynajmniej dopóki tłumek nie zgęstniał zwyczajowe popisy taneczne Karin i Weroniki. Wszyscy się już chyba zdążyli przyzwyczaić, że obie kobiety właśnie w tańcu wyrażały swoją wzajemną miłość i fascynację. No może nie wszyscy, bo Niegrzeczny Karolek jak zwykle podszedł bliżej, pogapić się co też dziewczyny robią. A gdy zostawał sam tylko z mężczyznami niewybrednie komentował co on zrobiłby w łóżku z Werbeną i Eterytką razem. Zresztą nie omieszkał wspominać przy tej okazji o Annie czy Magdzie czy też innym towarzyszącym im kobietą. Cały Karol Birula.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 08-05-2010 o 19:49.
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172