Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2012, 13:28   #111
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
- Myślisz, że pod wpływem wirusa, dawniej pochowane trupy też powstają z grobów?
Pytanie siedzącej na siedzeniu obok niej Nathali wywołało dreszcz obrzydzenia w całym ciele, tym bardziej, że ta myśl w tym samym momencie przebiegła przez jej głowę:
- Nie sądzę – powiedziała próbując nadać głosowi jak najbardziej uspokajający ton. - Przecież to coś zaraża żywych i mutuje ich w zombie. Stare trupy nie mogą mutować.
Jakże chciała wierzyć we własne słowa.
Ciekawe czy biochemiczka mogła odpowiedzieć na to pytanie?
Nie była pewna czy ma ochotę je zadać i a tym bardziej usłyszeć odpowiedź.
- Wyglądają jakby wygrzebali się z ziemi. - Drążyła dziewczynka spoglądając na przesuwające się obok samochodu upiorne sylwetki. - Ale paskudy...
Dlaczego przejawy zainteresowania światem zewnętrznym musiały się w niej obudzić akurat w tym momencie?
- Nathali! Nie strasz brata! - Dorothy ucięła dyskusję wyraźnie zdenerwowana.
Liberty rzuciła szybkie spojrzenie na siostrzenicę. Na jej drobnej twarzyczce widać było mieszaninę strachu, odrazy i smutku. W tym szaleństwie tylko odrobina dystansu mogła pozwolić im pozostać przy zdrowych zmysłach. Może Dorothy nie powinna być taka zasadnicza, taka...
Odgłos przelatującego samolotu odwrócił ich uwagę od potencjalnych rezydentów miejscowego cmentarza.
- Chyba wojskowy – powiedziała Montrose starając się w lusterku dostrzec, w którym kierunku zmierza stalowy ptak. Od czasu wybuchu epidemii na niebie nie było wielkiego ruchu, więc wszystkie jego przejawy były niepokojące. Zatoczył łuk kierując się na wschód i północ, a potem zawrócił.

Błysk, który zobaczyła we wstecznym lusterku zjeżył włoski na szyi Liberty.
- O kurcze! Myślisz, że oni...
- Liberty!
- Tym razem w głosie Dorothy była już czysta panika.
Może rzeczywiście lepiej było nie wypowiadać tego na głos. Wspomnienie notatki o Raccoon City ciągle było żywe w ich pamięci, ale przecież tamto rozwiązanie załatwiało problem w małej skali. Chyba nie mieli zamiaru tak samo rozprawiać się z problemem teraz? To było absolutnie nie do załatwienia. Nie przy takiej skali i zasięgu epidemii. Chyba że mieli zamiar zniszczyć całe państwo... Absolutnie niemożliwe.
Wolała nie myśleć o tym, że łuna pojawiła się w miejscu gdzie byli jeszcze dwie godziny wcześniej.

Ponownie skupiła się na drodze. W samochodzie zaległa cisza. Wszyscy oddawali się własnym, niezbyt wesołym myślom, a Ethien zmęczony w końcu płaczem zasnął przytulony do matki.

Początkowo droga wydawała się w miarę przejezdna. Niestety jak można było przypuszczać w końcu trafili na kolejną blokadę.
Liberty wzięła w dłoń krótkofalówkę by porozumieć się z resztą gdy usłyszeli odgłos helikoptera. Widząc, że siedzący w samochodzie przed nią Thomson wyłączył światła pospiesznie poszła w jego ślady.
To mogły być kolejne kłopoty i rzeczywiście, słowa które padły z megafonu nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do intencji ludzi, którzy w nim przebywali.
Jeśli jednak tamci myśleli, że wyjdą grzeczni, posłuszni i bezbronni pod lufy ich karabinów i zdani na łaskę nie wiadomo kogo, jeszcze nie poznali nowej rasy ludzi, która powoli rodziła się w obliczu katastrofy.
Przetrwać za wszelką cenę było teraz istotą ludzkiego istnienia.
Nawet jeśli byłaby to cena innego życia.

Liberty przekręciła pokrętło ogrzewania na maksimum i wyjęła ze schowka berettę. Sprawdziła zawartość magazynka i wsunęła broń za pasek spodni. Duży sweter dokładnie krył nie tylko kształty dziewczyny, ale i pistolet.
Miała nadzieję, ze nawet jeśli tamci posiadają sprzęt termowizyjny, ciepło w samochodzie zakłóci możliwość stwierdzenia ile naprawdę jest w nim osób.
- Raczej nie wiedzą ile osób jest w samochodzie. Jeśli nie będzie innego wyjścia, pójdę na ten most, ale by musicie zostać tutaj. Ukryjcie się, schylcie głowy, a kiedy tylko nadarzy się okazja uciekajcie.
Ona i tak skazana była na zagładę. Równie dobrze mogła zginąć osłaniając rodzinę.
Mieli jeszcze dwie i pół minuty.
W głębi duszy modliła się by coś się wydarzyło.
Mimo wszystko...
Wcale nie chciała umierać.

Cicho otworzyła drzwi gdy do samochodu dobiegł Nathan:
- Pan Thomson powiedział byśmy uciekali – powiedział bez tchu.
- Dobrze – Liby skinęła głową - pomóż Dorothy i Nathali. Ja zostanę tutaj z panem Thomsonem.
- Ale...
- To nie podlega dyskusji! Kocham was.
- Powiedziała jeszcze zamykając na chwilę oczy by powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
 
Eleanor jest offline  
Stary 12-03-2012, 16:48   #112
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czwartek, 27 październik 2016. 17:59 czasu lokalnego
Chelan, Route 97, Stan Waszyngton.





MONTROSE, THOMSON, JORGENSTEN, GREEN

Ciemność zdawała się jeszcze mroczniejsza, gdy śmigłowiec zawisł nad mostem, gasząc wszelkie światła. Był czarną plamą na czarnym niebie, tylko od pleców oświetlany złowieszczą łuną pożaru. Niewidoczne wirniki przecinały powietrze, ich odgłos był wszystkim, co mogli słyszeć, zbliżając się do mostu i klucząc pomiędzy porzuconymi tu w całkowitym bezwładzie samochodami. Ryzykowali, podążając na śmierć, której należałoby się w takiej sytuacji spodziewać. Być może tylko dawali czas innym, ale kimże byli ci inni? Dzieci i kobieta, pozostawieni sami sobie i tak zapewne nie mieli szans.
Tylko czy ktoś tu kalkulował?
W końcu tu niedaleko, tuż przed nimi, z helikoptera wyrzucano już liny, na których zjeżdżali czarni mordercy, których należało zlikwidować zanim oni zrobią to samo, tylko z nimi samymi.
To ciekawe, że nikt nawet nie pomyślał o negocjacjach. Nawet ekspertka w tej dziedzinie, jakby się wydawało, dr Patton. Nawet uważający się za eksperta Green, który tylko patrzył, jak najpierw samochód opuszcza Swen, a niedługo potem - Goran, klnący głośno i nie do końca pewnie trzymający załadowany nowymi pociskami granatnik.
Nawet Montrose, zwyczajna wydawałoby się kobieta, która wolała ściskać rękojeść pistoletu niż przemówić im do rozsądku.
Nikt już nie wierzył w coś takiego, jak rozsądek. Wystarczyły trzy dni, aby świat wywrócił się do góry nogami, aby ludzie stracili wszystkie pewne punkty oparcia dla stóp.

Swen ruszył pierwszy, więc także jako pierwszy znalazł się w pobliżu wozu pancernego. Ciemność nie pozwalała dostrzegać szczegółów, nie mógł też podejść do niego bezpośrednio, w jego bok bowiem wbiło się osobowe auto, którego przód był całkiem niemal rozgnieciony. Za kierownicą wciąż siedział kierowca, na szczęście ciemność ukrywała krew. Helikopter znajdował się już tylko z pięćdziesiąt metrów od niego, ale jego sylwetka i tak była dobrze ukryta na pozbawionym słońca niebie. Deszcz również nie pomagał. Działało to jednakże w obie strony, bo nic nie wskazywało na to, że przeciwnicy ich zauważyli. Goran zatrzymał się nieco dalej, wybierając dobre pole do ostrzału. Tylko z granatnika miał tak na dobrą sprawę szansę cokolwiek trafić. Thomson, klnąc w duchu na ranę i potykając się o jakieś leżące między samochodami ciało, także zajął pozycję. Tylko Montrose szybko doszła do wniosku, że jej zachowanie mogło być nie do końca przemyślane. Nie dlatego, że sobie nie radziła. Krótka broń była zdecydowanie za słaba na te warunki.
Widzieli postaci, które pojawiły się na linach, będąc tylko małymi, czarniejszymi plamami na wielkiej plamie ciemności. Beretta była za słaba, aby celnie trafić z tej odległości.

Czasy pokoju skończyły się.
Teraz zwykle najpierw strzelano, jeśli tylko miało się przeczucie, że ci z drugiej strony mogą zrobić to samo.
W tej akurat chwili zaczął Jorgensten.

Wycelował, naciskając spust. A potem zaklął, bo pocisk poleciał dalej i wybuchnął, uderzając o filar mostu. Walka się jednakże zaczęła już bez możliwości odwołania. Mężczyźni na linach wyraźnie przyspieszyli swoje ruchy. Czterech było już na ziemi, gdy Thomason i Goran postanowili dołączyć, otwierając ogień. Granat wystrzelony z jego granatnika trafił w asfalt zdecydowanie za blisko, ale ogień, który nagle się tam pojawił razem z błyskiem, oślepił na chwilę obie strony. Przynajmniej jeden pocisk detektywa trafił, David był tego pewien. Jeden z przeciwników upadł, pozostali rzucili się na ziemię, padając plackiem i czołgając się w poszukiwaniu jakiejkolwiek osłony. Dwóch ostatnich zjechało z helikoptera i ten zaczął zmieniać swoją pozycję.
Jorgensten już jednakże zdążył załadować drugi granat. I tym razem nie chybił. Pocisk uderzył w bok maszyny, natychmiast wprawiając ją w ruch wirowy i kierując w dół. Pilot nie miał szans nad nią zapanować, gdy spadała dokładnie pomiędzy walczących.
Ludzie z mostu odpowiedzieli zaś ogniem. Zrobili to bez żadnych odgłosów i ognia buchającego z luf. Odpowiedzieli celnie i kąśliwie. Bez żadnego ostrzeżenia, choć przecież spodziewali się tego. Swen dostał, choć zrykoszetowana kula przeszła po hełmie bez szkody. Thomson jęknął, gdy coś otarło się boleśnie o jego policzek, a dwie kule, jedna po drugiej, utkwiły w jego piersi, przewracając go na plecy. Ból na chwilę go sparaliżował, ale krew się nie pojawiła. Kevlar wytrzymał, żebra niekoniecznie. Za to niewielka stróżka ściekała po jego twarzy. Montrose wystrzeliła kilka razy, Goran także, zalewając most ogniem i przy okazji pozwalając zobaczyć cokolwiek. Przeciwnicy leżąc na asfalcie byli bowiem całkowicie niewidoczni.

A potem w asfalt huknął ze sporym impetem helikopter, sunąc po nim przez chwilę, sypiąc na boki iskrami i zatrzymując na chwilę strzelaninę.

Boven ruszyła z piskiem opon, wbijając się w przerwy pomiędzy innymi wozami i z rykiem silnika i zgrzytem blachy przeciskając się w pobliże strzelaniny. Ze dwie czy trzy kule przeszły po karoserii, ale wojskowy samochód był na to niewrażliwy. O stan karoserii się nie martwiła i udało się jej dostać całkiem blisko walczącej czwórki. Helikopter na środku mostu palił się, wspomagany jeszcze pozostałościami po granatach zapalających wystrzelonych przez Gorana. Wybuch paliwa wydawał się kwestią czasu. Ludzie, którzy z niego wcześniej wyskakiwali, musieli cofnąć się dalej na most. Nie było ich widać, nikt też obecnie nie strzelał. Z kabiny śmigłowa z trudem wyszedł pilot, upadając praktycznie bezwładnie na asfalt i czołgając się w kierunku wozu pancernego, najbliższej osłony, oddalonej ledwie o piętnaście metrów od niego.

Green się nie ruszył. Atak przyszedł zupełnie nagle, żyły zapulsowały, wybuchając takim bólem, że zmuszony był wrzasnąć, nie mogąc w żaden sposób tego powstrzymać. Niemal widział, jak coś porusza się pod jego skórą. Coś kompletnie nie naturalnego. Najwyraźniej co co w sobie nosił wcale nie zamierzało go zamienić w żywego trupa. Tylko w coś znacznie gorszego. Mocno ścisnął kierownicę, nawet nie podejrzewając się o taką siłę. Coś głośno trzasnęło, kiedy najwyraźniej złamał jakąś jej część, być może unieruchamiając tym samym cały samochód, co było obecnie najmniejszym jego problemem.
Wirus przyszedł po niego. Wciąż był w stanie kontrolować swoje ciało, ale z wielkim bólem. Przerażona Patton wycofała się z samochodu. Czy to był już koniec? Z drugiej strony tuż przed nim stał pickup pełen czegoś, co Boven określała jako szczepionkę.
 
Sekal jest offline  
Stary 15-03-2012, 13:00   #113
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Druga doba od wybuchu epidemii, a Green znów brał udział w walce. Tym razem nie stał się jednak jej aktywnym uczestnikiem. Był widzem i obserwatorem, ale jednocześnie sam toczył najcięższą batalię. Walkę wewnątrz własnego ciała i własnej głowy.

Murzyn zaciskał kurczowo dłonie na kierownicy i obserwował potyczkę pół świadom jej przebiegu. Wymiana ognia pomiędzy stronami nie przerażała go już. Nie bał się huku strzałów, póki nie były skierowane w niego. Nie wystraszył się nawet eksplozji helikoptera, ani momentu, w którym rozwalony śmigłowiec walnął w most.

Wszystko wokół działo się szybko. Bardzo szybko. W rytm dziko dudniącego serca Greena. Serca tłoczącego zakażoną krew do innych organów, do mięśni, do mózgu. Zdradziecką, wypełnioną wirusem krew. Mroczne greenowskie nemezis.

Zapach potu doktor Patton uderzył w Greena z nieoczekiwaną intensywnością. Czuł siedzą obok kobietę, jakby był jakimś dzikim zwierzęciem. Czuł wyraźnie kwaśny odór spod pach zmieszany z antyprespirantem, czuł mdławą woń dolatującą z części intymnych doktor Patton, czuł zmieszany z talkiem do stóp zapach butów, czuł słodkawy melanż zapachowy z ust kobiety – jedzenia i gumy do żucia. Czuł to wszystko tak intensywnie, jak nigdy wcześniej. Green wchłaniał ten zapachowy bukiet, delektował się nim czując, jak nos przekazuje impulsy do mózgu. Szczególnie jeden zapach sprawiał Greenowi przeogromną przyjemność. Krew. Woń krwi z zadrapań i mikro-ran, jakie odniosła doktor podczas wypadku. Czuł tą życiodajną ciecz, niczym jakiś popieprzony, dwunożny rekin.

Przez chwilę myślami Green był przy tym, jak rzuca się na Patton, jak tłucze ją pięściami, jak wali gdzie popadnie bez opamiętania, aż w końcu może wgryźć się w to miękkie, pachnące krwią ciało. Miał obsesyjną potrzebę jedzenia! Chciał się pożywiać! Jeść! Rosnąć w siłę! Chciał czuć smak krwi i ludzkiego mięsa. Żywego. Ciepłego. Chciał czuć, jak z ciała ulatuje życie. Chciał zabijać.

Powstrzymał się przed zaatakowaniem pani doktor ostatnim, tytanicznym wysiłkiem swej niezłomnej woli. Kto wie, może to właśnie ta siła charakteru pozwalała mu tak długo opierać się wirusowi? Może tylko dlatego jeszcze żył? Jeszcze walczył?

John rozpaczliwie chwycił kierownicę w ręce, aż usłyszał trzask mechanizmu. To go otrzeźwiło na chwilę, lecz ogień w żyłach nie zgasł. Płonął nadal dziko w ciele Greena, jak zwiastun okrutnego i niepowstrzymanego końca.

Green zawył dziko, czując jak po policzkach spływają mu łzy.

- Nie tutaj! Nie tak! Nie teraz! - gorączkowe myśli przebiegały mu przez głowę.

Chciał jeszcze mieć szansę spojrzenia w twarze bliskich. Bliskich, którzy mogli już nie żyć. Drżącą ręką wyjął komórkę i wybrał numer do wspólnika, z którym – jak wiedział – przebywała jego rodzina. Jeśli jego koniec miał zdarzyć się tu i teraz, miał nadzieję, że zdoła się pożegnać, powiedzieć bliskim, jak bardzo ich kochał i że całe swoje życie poświęcał tylko im. Że tylko wiara w to, iż dotrze do nich, gdziekolwiek teraz są, budziła w nim tą wolę walki i przetrwania. Za wszelką cenę. Bez względu na to ile trzeba zapłacić za życie, żył dla nich i walczył dla nich. A nawet zabijał dla nich, chociaż ten akurat grzech obciąży jedynie jego sumienie.

Greeen jęknął rozdzierająco, odnalazł klamkę w drzwiach, otworzył je i wytoczył się na zewnątrz, mając nadzieję, że mróz otrzeźwi troszkę jego myśli. Z telefonem przy uchu, zataczając się jak pijany John spojrzał w stronę wozu Thomsona. Przypomniał sobie słowa mężczyzny o szczepionce i nowa nadzieja zaświtała w jego sercu.

Kiwając się, wyjąc cicho i jęcząc z bólu ruszył w stronę samochodu. Powoli, zatrzymując się co dwa, trzy kroki.

- Szczepionka, kurwa! – zawodził wtedy głośno i boleśnie. – Nie pozwólcie mi tak zdechnąć! Podajcie mi to gówno! Czymkolwiek jest!

Upadł na kolana, gdzieś w połowie drogi. Milczący telefon wysunął się z czarnej dłoni. Dopiero teraz przypomniał sobie, że przecież wyjął z niego kartę SIM, więc nie miał szans na złapanie bliskich. To było, niczym oszałamiający cios.

Green zgiął się w pół, dotykając czołem mokrego, szorstkiego podłoża. Wył głośno, jakby ktoś polewał go kwasem. Bólu, którego doświadczał, nie powstrzymały nawet zażyte wcześniej tabletki.

- Szczepionka!!! – zawył Green głosem przeraźliwym i dzikim. – Nie pozwólcie mi tutaj zdechnąć!!!

Potem skulił się w sobie, przyjmując pozycję embrionalną. Nie przejmował się zimnem i wilgocią. Niczym się już nie przejmował. Zgięty w pół zajęczał. Z ust Murzyna płynęły jęki bólu, rozpaczy i cierpienia, ale nawet jedna łza nie spłynęła mu po twarzy.

- Proszę .... – wyjęczał jeszcze błagalnie kierując słowa w pustką wokół niego. – Pomóżcie mi.

Nie miał już więcej siły. Przegrywał walkę z potwornym wirusem, jak chyba miliony innych ludzi przed nim. Czy oni też mieli iskierkę nadziei?

Gdzieś tam, na wyciągnięcie ręki, być leżała możliwość ocalenia? Albo i nie. Być może płyn przewożony przez Bowen i jej kompanów nie miał nic wspólnego ze szczepionką. Nie obchodziło to jednak Johna. Zażyłby tego specyfiku bez wahania, nawet jakby się okazał drugą porcją wirusa. Cóż miał bowiem jeszcze do stracenia?

Ale Green nie był już w stanie zrobić nawet kilku kroków, by dopaść do beczek. Bał się, że jakakolwiek aktywność fizyczna przyśpieszy przemianę. Łudził się, że tylko ograniczając aktywność, spowolni proces nieubłaganej przemiany.

Liczył, ze ktoś spośród ludzi, z jakim złączył go los, przełamie się i udzieli mu pomocy. Albo strzeli w łeb. Zrobi coś. Zakończy te cholerne męczarnie.

Szkoda tylko, że nie włączył telefonu.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-03-2012 o 16:04. Powód: styl i literówki
Armiel jest offline  
Stary 18-03-2012, 07:53   #114
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




W ciszy jaka zapadła między walczącymi po tym jak wrak helikoptera, iskrząc żelaznym cielskiem po drodze mostu, w końcu się zatrzymał wyhamowując, sprawiła że Swen zaciął się w sobie. Na chwilę. Musiał walczyć. Z każdym.Z żywymi i martwymi. Z ludźmi i nieludźmi. Z czasem, z wirusem, z przeszłością. Z samym sobą. Z uczuciami, które chciały go dorwać od lat. Zamarł. Z kieszeni kurtki wojskowej, gdy chylił się za osłoną auta, które się roztrzaskało o wóz pancerny, wypadł pod jego nogi portfel otwierając się jak książeczka. Dopiero rykoszetująca o hełm kula oderwała od wpatrującego się w niego zdjęcia.

W uchu nad którym pocisk otarł się o blachę hełmu wciąż piszczało. Mimowolnie złapał się za głowę chowając ją w ramionach. Desant, który zdołał zjechać na linach przed rozbiciem się helikoptera, teraz z ciemności zza płonącego żelaznego ptaka, odgryzał się ołowiem. Wypluwali pociski bezgłośnie. Mieli tłumki. Jorgesten przyparty do wraka obrócił głowę w kierunku przeciwnym do mostu, tam gdzie był Goran i zobaczył jak ktoś upadł trafiony pociskami między samochodami. Chyba Thompson. Swen załadował kolejny granat i wystrzelił go ponad płonącym wrakiem. Zaraz po tym jak eksplozja targnęła drogą na moście, w powietrze poleciał w stronę kilku wciąż żywych wrogów, koleiny granat. I następny. I jeszcze jeden. Jezdnia za wozem pancernym nie licząc rozbitego helikoptera była pusta, bez śladu żadnych aut. Nie mający żadnej osłony komandosi mieli tylko jedno wyjście. Wycofać się na drugi brzeg lub zginąć próbując. Sieczka jaką zafundował im Jorgensten musiała zmienić ich kiepskie położenie w prawdziwe piekło. Nie wiedział czy kogoś trafił, lecz wątpliwym było by wróg trwał na pozycjach pod takim obstrzałem. Dlatego Jorg nieco pewniej wyjrzał zza barykady podbiegając do wozu pancernego blokującego w poprzek wjazd na most. Kilka metrów od niego czołgał się, byle z dala od płonącego helikoptera, pilot. Swen wymierzył do człowieka o wykrzywionej w bólu twarzy pistolet i prawie nacisnął spust. Zawahał się.

- Chodź tutaj! – krzyknął. - Ręce na wierzchu! – wydarł się zadbawszy aby ranny widział wymierzoną w niego broń. – Wyrzuć broń! – dorzucił na wszelki wypadek, lecz mężczyzna w czarnym mundurze zdawał się być w szoku.

Po wyrazie jego twarzy zdał sobie Jorgensten sprawę, że lotnik musi słabo kontaktuje. Z rozszerzonymi oczyma wpatrywał się w wylot lufy co chyba docierało do niego przebijając się przez ścianę oszołomienia, ogłuszenia i bólu. Swen chyląc się u ziemi zaryzykował i nie widząc przy wrogu broni dopadł do niego odciągając go bezceremonialnie w kierunku wozu pancernego. Tam oparłszy go o potężne , samochodowe koło przyjrzał mu się uważniej. Bynajmniej zwracał uwagę na jego rany. Nie zamierzał ratować mu życia. Chciał wiedzieć kto za nimi przyleciał. Na piersi pilota była naszywka Umbrelli. I wszystko jasne.

Człowiek zataczał się jak pijany kiedy Swen popychając go prowadził w stronę Humvee, które musiał przed chwilą nadjechać w pobliże walczących. Wzrokiem szukał Gorana. Tak, to był Thompson wcześniej, który dostał kilka kulek. Kevlar uratował mu życie, bo facet zbierał się z zakrwawioną gębą.

- Goran! Pilnuj go! – rzucił do nadbiegającego Serba, a sam zostawiając „jeńca” w rękach przyjaciela, odbiegł w stronę Forda rozglądając się na wszystkie strony.

Green leżał na ziemi wyjąc z bólu za Humvee. Krzycząc do nich wszystkich. Wiedział, że będzie musiał za chwilę go odstrzelić, jak mu nie podadzą szybko tego niby lekarstwa.

- Dajcie mu zastrzyk do kurwy nędzy, byle szybko! – krzyknął do Boven nie przestając biec do Explorera.

Więc jednak wirus. Obiecał, że mu strzeli w łeb i słowa dotrzyma. Nie było czasu na sentymenty ani pożegnania. Ręka mu nie zadrży, choć twarz czarnego turysty na długo zostanie w niechcianych snach... Celowo odwlekał tę chwilę zajmując się sprawą pilota. Jak mu podadzą tę niby szczepionkę, to przynajmniej będzie wiedział czy działa. A to leżało w interesie faceta z zadrapaną przez mutanta łapą.

Wpadł na dr. Patton, która wcale nie czekała z założonymi rękoma w SUV. Była na zewnątrz.

- Elisabeth! – rzucił pospiesznie podbiegając do bagażnika i ciągnąc niemal za sobą przestraszoną znajomą. – Przydasz się na coś.

Kobieta, której w takich okolicznościach chyba nie wiele mogłoby zdziwić patrzyła na niego słuchając.

- Pilot przeżył. – mówił grzebiąc w apteczce od Ruskich. – Przysłuchasz go. – dodał znalazłszy zastrzyki z morfiną. – Chyba długo nie podycha. Trzeba wiedzieć jak nas namierzyli! Gdzie jest nadajnik. Jakie mieli rozkazy! Gdzie jest ich baza. Co jest na południu. Wszystko co wie i co może nam się przydać. – mówił pospiesznie do klinicznego psychologa. – Jest w szoku. Chyba wiele mu nie zostało czasu.– trzasnął bagażnikiem i pobiegł włócząc za sobą nieco sztywną nogę w ortopedycznym bucie. Dr. Patton za nim.

Miał w dupie to, że słowa pilota i to, że nie wszyscy z jego załogi i transportu zginęli, w jakiś tam sposób mogło mu zaszkodzić. Bardziej go interesowało co jest grane. Potem oczywiscie to on będzie musiał strzelić umierającemu pilotowi między oczy. I czarnemu... Cywile byli zbyt obłudni żeby pociągnąć za spust. Łatwiej im było zabijać w białych rekawiczkach lub rękoma takich jak on.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 18-03-2012 o 07:57.
Campo Viejo jest offline  
Stary 18-03-2012, 20:14   #115
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wszystko jak zwykle działo się błyskawicznie. Liberty nie wystrzeliła ani razu. Zważywszy na jej umiejętności strzeleckie, warunki panujące wokół i odległość do celu i tak miała praktycznie zerowe szanse by trafić do przeciwników. Jednak myślała, że może się przydać jako ubezpieczyciel na wypadek gdyby w ciemności krył się ktoś, kto zaatakował by znienacka.

Nie przydała się jednak na nic gdy kolejne pociski uderzały w pierś Thomsona. Z przerażeniem patrzyła jak zatacza się do tyłu i upada. Przez chwilę po jej głowie kołatała się tylko jednak idiotyczna myśl, że były policjant wcale nie wyglądał jak bohaterowie filmów, którzy po uderzeniu pociskami odlatywali w tył niczym uderzeni wielkim taranem.
Rzeczywistość nie była tak widowiskowa, mimo to na chwilę strach dosłownie zmroził dziewczynę. Ktoś z ich strony, prawdopodobnie któryś z motocyklistów otwarł do przeciwników serię z broni maszynowej, która na chwile rozjaśniła pole walki i polepszyła widoczność.
Montrose wyrwała się z odrętwienia, mimo polepszenia widoczności nie widziała konkretnych przeciwników. Oddała jednak na oślep kilka strzałów i nie zważając na potencjalne niebezpieczeństwo przypadła do leżącego mężczyzny.
Ten poruszył się i jęknął, a następnie ostrożnie zaczął się podnosić. Liberty przypomniała sobie, że przecież miał na sobie wojskową kamizelkę, a ta najwyraźniej spełniła swoja rolę i zatrzymała pociski zanim dotarły do ciała.
- Pomogę ci wstać. - Charakterystyczny ryk silnika wojskowego samochodu oznajmił im, że doktor Bowen przebiła się przez zagradzające drogę samochody.
- Musisz się schronić w Humvee. To musi cholernie boleć. - Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i przyłożyła ją do jego zranionego policzka – Krwawisz, ale to chyba nic poważnego. - Wiedziała, że paple bez sensu, ale ulga, którą czuła na myśl, że Thomson żyje nie pozwalała jej się zamknąć. Dopiero teraz w pełni zdała sobie sprawę jak mocno przyzwyczaiła się do obecności tego mężczyzny i do myśli, że zawsze mogą polegać na jego rozsądku i ochronie.

Głuchy odgłos uderzenia zwiastował upadek helikoptera. Zwalił się na most. Płonął i w każdej chwili mógł wybuchnąć.
Liberty nie miała pojęcia jak daleko mogą lecieć odłamki, ale może lepiej było nie ryzykować i odsunąć się jak najszybciej.

Potem do ich uszu dotarło zawodzenie Greena:
Szalony potępieńczy krzyk.
~Boże co mu się działo?~ Pomyślała dziewczyna odruchowo mocniej ściskając rękę detektywa, którą cały czas trzymała. Takich odgłosów nie wydawali ci, którzy zamieniali się w żywe trupy, oni po prostu umierali cicho, a potem ruszali na swe ofiary. Zresztą Boven mówiła przecież, ze czarnoskóry turysta ma w sobie coś innego.
Coś co najwyraźniej przyczyniało mu piekielnych mąk.
Czy nie dość już cierpienia Umbrella sprowadziła na ludzi za pomocą jednego wirusa? Czy za pomocą fałszywej szczepionki miała jeszcze przyczynić im bólu?
Co za ludzie byli za to odpowiedzialni?
Ludzie?!
To były podłe korporacyjne zwierzęta. Bawiące się innymi istnieniami niczym kukiełkami w teatrzyku.
Wściekłość wypełniła jej żyły dodając siły. Pomogła wstać Thomsonowi i dojść do samochodu. Popatrzyła w oczy biochemiczki, szukając w nich odpowiedzi i potwierdzenia swoich własnych odczuć:
- Myślisz, że ta szczepionka może mu jeszcze pomóc? I kto zaryzykuje by zrobić mu zastrzyk?
Wiedziała, że ona sama nie podejdzie do miotającego się po ziemi człowieka, który być może nie był już w pełni istotą ludzką. Już raz zostawili go na śmierć.
Wyrzuty sumienia... mogły przeszkadzać, ale dało się z nimi żyć. Już zdążyła się przekonać, że w życiu mogą się człowiekowi przytrafić o wiele gorsze rzeczy nić zbyt wrażliwa dusza.
Po sekundzie wahania dodała:
- Mam nadzieję, że uda się uruchomić ten solidny wojskowy wóz. Przenieślibyśmy tam szczepionkę z Pickupa. Może bym sobie poradziła z jego prowadzeniem. Thomson w obecnym stanie powinien odpocząć, a i pozostali mężczyźni nie wyglądają najlepiej. Dorothy powinna poradzić sobie z Land Roverem. Musimy się stąd jak najszybciej oddalić.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 18-03-2012 o 20:30.
Eleanor jest offline  
Stary 20-03-2012, 00:13   #116
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Świat skończył się tymczasowo dokładnie w chwili, gdy pociski wpakowano prosto w jego pierś. Dobrze, że to właśnie te były tak celne, nie zaś ten, który musnął jego głowę. Thomson znalazł się nagle na ziemi, nie do końca rozumiejąc co się stało. Oberwał już wcześniej w kamizelkę, wiedział jak nieprzyjemne to uczucie. Dzięki bogu, że te sukinsyny strzelały tak celnie. Broń z tłumikiem nie miała takiej mocy, aby przebić kevlar, za to ich ostrzał zaskoczył go kompletnie, choć wydawało mu się jeszcze chwilę wcześniej, że był przygotowany.
Najwyraźniej jego nerwy szlag trafił ostatnimi czasy. Szok przeszedł przez jego ciało, ustępując bardzo powoli. Nawet nie pamiętał chwili, w której Liberty pomogła mu wstać i dojść do Humvee, którym Marie podjechała całkiem blisko. Szczegóły wracały powoli, powoli także rejestrował otoczenie. Wybuchy, zgrzyt, jakiś krzyk wzywający pomocy.
Dotknął policzka, a gdy zabrał z niego rękę, była już cała czerwona. Nigdy nie był na wojnie, ale teraz w pełni potrafił ją sobie wyobrazić. To nie była strzelanina z gangiem handlarzy heroiną.

Zmysły wreszcie zaczęły wracać na swoje miejsce. Dostrzegł płonący helikopter, nie mając pojęcia kiedy się tam znalazł. Zobaczył też Swena prowadzącego z trudem jakiegoś jeńca, który najwyraźniej ledwo już dychał. I Greena, zwijającego się z bólu i błagającego o pomoc.
A wydawało mu się, że stracił tylko kilka chwil.
Zaklął, co było jego własnym sposobem na próbę głosu. Płuca zaprotestowały. Żebra mógł mieć pęknięte albo nawet złamane, tylko głupi liczyłby na to, że jedynie są obtłuczone. Z trudem zdjął kamizelkę, chwilowo chyba nikt do nich nie pruł z karabinów maszynowych. Pomacał się ostrożnie. Nie miał pojęcia jak to się nawet leczy.
- Przydałaby się wódka.
Splunął na ziemię, ale krew na jego szczęście nie była zabarwiona czerwienią. Może jeszcze pożyje kilka chwil dłużej.

Nie wiedział co chwilo mógłby zrobić. Pojawiła się w polu widzenia jeszcze ta kobieta z wozu Swena, kierując się do więźnia. Przesłuchanie, tak, to był dobry pomysł, zwłaszcza, że koleś wyglądał tak, jakby miał nie pożyć już zbyt długo. Thomson także miał ochotę dowiedzieć się kilku rzeczy, ale nie był w stanie mówić, a co dopiero prowadzić przesłuchania. Miał nadzieję, że ta babka zna się na rzeczy, chociaż nie miał cholernego pojęcia dlaczego tamci ją ze sobą wieźli i kim była. Na pieprzonych samarytan w końcu nigdy nie wyglądali. A jeszcze bardziej zastanawiało go po co im do diabła nieprzytomny Indianin.
Zwlókł się z siedzenia Humvee, dając Montrose znać, że wszystko z nim w porządku, a przynajmniej, że pożyje jeszcze trochę. Nie miał zamiaru opuścić przesłuchania. Greenowi posłał tylko współczujące spojrzenie. Nie mógł mu pomóc, nie tak, żeby przeżył. Pociągnąć za spust już mógł, jeśli szczepionka nie podziała a Jorgensten nagle straci jaja. Oglądanie znajomej mordy, która zamienia się w jednego z nich, nie było niczym przyjemnym.
 
Widz jest offline  
Stary 21-04-2012, 20:53   #117
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czwartek, 27 październik 2016. 19:44 czasu lokalnego
Chelan, Route 97, Stan Waszyngton.



MONTROSE, THOMSON, JORGENSTEN, GREEN

Green upadł na ziemię, podrzucany i wyginany w niesamowity sposób. Przestawał kontrolować swoje ciało, niewielu było chętnych do podejścia bliżej, nawet wśród tych, którzy sami mogli uważać się za zarażonych. Boven także początkowo tylko patrzyła, ale w końcu zaklęła głośno, nie mogąc dłużej tego znieść, chwyciła dwie strzykawki i napełniła je płynem z otwartego już wcześniej pojemnika. Szybkim krokiem podeszła do Greena i wbiła je w ciało murzyna, opróżniając ich zawartość i błyskawicznie cofając się poza zasięg jego ramion, które już ją chwytały.
John czuł coraz większy spokój. Ból przechodził, szaleństwo uspokajało sie błyskawicznie. Antywirus, szczepionka, czy jakkolwiek tego nie nazywać, działało skutecznie i szybko. W końcu leżał już spokojnie na asfalcie, oddychając głęboko, cały spocony i mokry od deszczu. Żyły przestały go boleć, natomiast zaczęło co innego. Poczuł paskudny ból w ranach, miejscach, gdzie oberwał kulami dzień wcześniej. Czy więc to właśnie wirus sprawił, że wcześniej czuł się tak doskonale?

Dr Patton nie była zachwycona perspektywą przesłuchiwania więźnia, ale nie zamierzała rezygnować, a dodatkowo wiedziała co należy zrobić. Wymieniła kilka cichych słów z Marie, która podała jej strzykawkę, być może z morfiną, być może z czymś innym. Gdy Green się uspokoił, Elizabeth odezwała się cicho do wszystkich w pobliżu, ale tak, aby jeniec nie słyszał.
- Wstrzyknę mu to, potem trzeba go skołować. Osłonić od deszczu i oślepić, najlepiej samochodowymi reflektorami, świecącymi w jego twarz z odległości może metra. Tylko wtedy mogą nas dokładnie zobaczyć, a przynajmniej zlokalizować.
Spojrzała bezradnie w kierunku mostu. Odgradzało ich sporo samochodów, a w helikopterze głośna eksplozja zasygnalizowała wybuch benzyny. Część odłamków doleciała nawet do miejsca, w którym stali. Wróciła także Dorothy, choć dzieci zostawiła w Land Roverze, to sama podeszła do siostry.
- Co się dzieje? Tam dalej same samochody, ale widziałam też jakiś ruch. Być może mam jednak zwidy.

Green spróbował wstać, ale drżące nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Opadł więc na kolana i na czworaka ruszył w stronę swojego telefonu. Położył dłoń na aparacie i niczym relikwię przetarł szybkę zauważając niewielką rysę. Potem usiadł, kryjąc twarz w dłoniach, z aparatem przyciśniętym do ucha. Nie miał na razie sił, ani ochoty, aby robić cokolwiek innego. Rany bolały go jak diabli - nagle poczuł trudy ostatnich dwóch dni i tego, że nie jest już pierwszej młodości. Czuł się starzej o jakieś dwadzieścia lat. Jak rezydent domu spokojnej starości.
- Nie będzie żadnego oświetlania. - Swen zaczynał tracić cierpliwość. - Co to za chuju muju podchody... - podszedł odbezpieczając pistolet i przyłożył go do głowy pilota zanim dostał jakikolwiek zastrzyk. - Mówiąc krótko masz przejebane. Możesz dostać morfinę i opiekę lekarską albo kulę w łeb! Wybieraj! Odpowiadasz na pytania czy nie bawimy się dalej!? - zagrzmiał mu nad uchem.

Patton spojrzała na Swena, a jej twarz wykrzywił grymas wściekłości.
- Jeśli wiesz zawsze lepiej, to po co prosisz kogokolwiek o pomoc?! Rób wszystko sam, pozostań takim samym dzikusem, jakim byłeś, gdy zobaczyłam cię za pierwszym razem. Nie musisz mnie też ciągnąć ze sobą, jak niepotrzebną paczkę.
Oddaliła się, zbliżając się do Greena, gdy ten zaczął znowu być sobą. Pomogła mu wstać, wskazując na samochód. W komórce nie miał zasięgu. W tym czasie jeniec trząsł się ze strachu, a może z czegoś innego, patrząc niewidzącymi oczami na Jorgenstena. Wciąż mógł nie wiedzieć nawet gdzie się znajduje.
- Pytania...? Jakie pytania, co się... dzieje?
Mówił z wyraźnym trudem, cicho.
- Jakie macie rozkazy?!
- Co..? Jakie rozkazy...?
- powtórzył bez sensu, próbując spojrzeć na twarz Swena. - Gdzie... gdzie ja jestem?!
- Daj mu zastrzyk, może nie przekręć się tak szybko. - Swen odwrócił się do Boven odpuszczając. - Nie ma co się tu wystawiać na kule przy reflektorach. Pojedzie z nam i pogadamy z nim potem. - następnie poszedł za Jugolem.
Liberty westchnęła słysząc słowa kobiety towarzyszącej motocyklistom. Jakby nie mieli dość kłopotów to ciągle musieli się kłócić. Popatrzyła na Gorana i po chwili wahania podeszła do niego:
- Możesz sprawdzić czy da się uruchomić ten wojskowy pojazd? Przydałby się do transportu szczepionki. To zbyt ważna rzecz by ją przewozić w takim gracie jak Pickup.
- Mogę spróbować.
- bąknął Markovich przenosząc wzrok od transportera do Liberty. - Ktoś musi mnie osłaniać. To co się tam kręci to mogą być trupy...

Green spojrzał z wdzięcznością na panią psycholog przyjmując pomoc. Kuląc się ruszył w stronę samochodu, jednak w pół drogi zatrzymał się i zawrócił. Szedł w stronę samochodu Thomsona i reszty. Widać było, że z każdym krokiem czuje się coraz lepiej. Czy też nie, nie lepiej. Raczej znośniej. Podszedł do doktor Boven. Zatrzymał się dwa kroki przed nią i spojrzał zmęczonym wzrokiem. Widać było, ile zdrowia kosztowały go ostatnie wydarzenia.
- Dziękuję, Marie. - tylko tyle dał radę powiedzieć. Wyciągnął drżącą dłoń w stronę kobiety. A kiedy podała mu własną rękę, uścisnął ją mocno, serdecznie i z wdzięcznością.
Potem zerknął w stronę Thomsona.
Drżącymi paluchami wyszukał fiolkę ze swoimi painkilerami.
- Jak szok minie, będzie cię napieprzało, jak ... - spojrzał na dzieci i ugryzł się w język. - Jedna powinna załatwić sprawę na sześć - osiem godzin.
Wyjął pastylkę i podszedł blisko, rzucając tabletkę na kolana Thomsona.
W stronę Liberty spojrzał na sam koniec. Posłał kobiecie pusty, zmęczony uśmiech i ruszył w stronę samochodu, w którym podróżował. Prostując plecy i modląc się w duchu, by tabletka przeciwbólowa zaczęła działać.
Cokolwiek wstrzyknęła mu Boven, dała mu czas. Jak wiele, nie miał pojęcia? Ale wiedział, że od teraz nie zmarnuje ani godziny.

Jeniec zaczął się trząść, adrenalina najwyraźniej powoli ustępowała, a postępował ból od ran. Goran ruszył w kierunku wozu opancerzonego, mógł się do niego przekraść bez większych problemów. Gorzej było z wejściem - właz na górze wydawał się otwarty, ale jednocześnie pojawienie się na górze mogło go wystawić na ostrzał wroga.
Thomson bez słowa przyglądał się temu, co wyprawiał Jorgensten, dochodząc do wniosku, że ten człowiek zupełnie nie nadaje się do życia w normalnym świecie. Jego metoda z przystawianiem pistoletu mogła zadziałać, ale nie na oszołomionego i wyglądającego na wręcz zdychającego pilota. Równie dobrze mógł grozić kurczakom. Inna sprawa, że w czasach obecnych przydawali się także tacy jak Swen. Należało zwyczajnie ich wysłuchać, a potem zrobić swoje. Gdy motocykliści oddalili się, Thomson zbliżył się do samochodu z jeńcem, wyciągając ze swojego ubrania latarkę. Być może nie trzeba będzie go nawet oślepiać. Poczekał, aż podadzą mu zastrzyk. Do gróźb zawsze dadzą radę dojść.
- Spokojnie żołnierzu. To ja. Niedługo trafisz do ambulatorium. Straciłeś przytomność, zestrzelono wasz śmigłowiec. Czego tam szukaliście? Muszę złożyć raport, wiesz komu, a lekarze mówią, że przez jakiś czas będziesz nieprzytomny.
Trzymał latarkę w pogotowiu, gdyby tamten chciał mu się przyjrzeć to zamierzał go zwyczajnie oślepić. Dużo zależało od tego, jak bardzo był skołowany i jak mocny środek mu podała kobieta, która przyjechała z Jorgenstenem. Uważał, że warto spróbować, tak czy inaczej.

Swen i Goran bez większych problemów dotarli do wozu opancerzonego, kołowego pojazdu o wielkości dużej furgonetki. Drzwi od ich strony były zablokowane, ale właz na górze nawet przy praktycznym braku światła, wydawał się otwarty. Było spokojnie, żywe trupy, nawet jeśli były gdzieś w pobliżu, nie dotarły jeszcze do tego miejsca i Jorgensten mógł praktycznie bez przeszkód wejść na pancerz, a potem wślizgnąć się do środka. Wnętrze pogrążone było w całkowitych ciemnościach, ale i tak władował kulkę w to, co wyglądało na głowę trupa. Nieruchomego, ale w końcu przezorność mogła go kiedyś ocalić. Szybko także doszedł do kolejnego wniosku: bez światła będzie miał spore problemy z opaleniem tego wozu. Na dobrą sprawę nie widział nawet kierownicy, nie mówiąc już o reszcie, a nigdy wcześniej nie był w tym typie pojazdu, aby móc poruszać się na ślepo. Zapalił latarkę, nie dostrzegając żadnych innych trupów, jedynie wodę, wlatującą tu przez otwarty właz. Światło latarki jednak zostało zauważone, znajdował się zbyt blisko wciąż płonącego wraku. Kilka kul odbiło się od pancerza, być może tamci nawet nie wiedzieli w co strzelają. Goran odpowiedział im granatem, który rozerwał się na moście. W tym samym czasie Swen wcisnął zapłon. Silnik zawarczał i zgasł, ale druga próba była lepsza. Zaskoczył, pracując na wolnych obrotach. Wskaźnik benzyny pokazywał, że nie zostało jej wiele - zdecydowanie jednakże wystarczająco do tego, aby się stąd wyrwać.

Thomson tymczasem patrzył w białe niemal oblicze jeńca. Człowiek usilnie próbował dojrzeć jego twarz, złapać się jego ręki, zwłaszcza po tym, jak dostał zastrzyk, który znacznie zmniejszył jego ból. Tyle, że detektyw widział w jak opłakanym stanie był ten mężczyzna, ostatkiem sił trzymający się życia, które mogło potrwać może nawet tylko kilka chwil. Gdy David włączył na chwilę latarkę, oślepiając go, mógł przyjrzeć się jego okrwawionemu ciału. Do tego musiały dochodzić krwotoki wewnętrzne. Rozmawiał z trupem.
- Co... kim jesteś? Jak... kazy...? - nie kontaktował, Thomson powtórzył więc swoje pytanie. - Śledziliśmy ...gnał..., nie, sygnały... - poprawił się. - Nałożyły... w Twisp... mieliśmy... sprawdzić...
Zaczął kasłać, David zbyt szybko cofnął dłoń. Krwawa ślina ubrudziła większą jej część.
- Boli... pomóżcie...

Tymczasem Swen mozolnie przepychał pancerniakiem tarasujące szosę i pobocze auta, kiedy trup kierowcy wyleciał na bruk. Torował sobie przejazd. Nie, nie tylko sobie. Chciał namówić resztę do przeprawy przez most, więc na wszelki wypadek odsuwał wraki na tyle, aby wszyscy mogli się przecisnąć przez karambol, a nie by tylko teraz wraz z Goranem mogli się z mostu jakos wydostać z nowym nabytkiem.
Kiedy był już przy kolumnie ich kilku pojazdów wyszedł na zewnątrz aby przepakować rzeczy i uzupełnić benzynę w nowym środku transportu.
- Możemy spróbować przejechać tym mostem. Nie wiadomo czy drugi nie jest w gorszym stanie... - wskazał ręką w kierunku odgłosu walk przy szpitalu na peryferiach.

Thomson popatrzył raczej beznamiętnie na zdychającego pilota, kręcąc głową sam do siebie. Nie mogli mu już pomóc, a człowiek ten zabiłby ich bez wahania, gdyby miał jasność myśli. Nie miał do niego innych pytań, wszystko było jasne. Umbrella miała nadajniki, przynajmniej dwa i jeśli oba połączyły się w Twisp lub za nim, to jeden musiał być w pojemnikach, a drugi przyjechać z Jorgenstenem i Greenem. David z trudem wyciągnął człowieka z wozu i zrzucił na ziemię. Uderzenie kolbą w czaszkę dokończyło sprawę. Nie była to piękna śmierć, ale przynajmniej nikt prócz stojących najbliżej jej nie widział. Potem wrócił Swen, detektyw wyłuszczył więc wszystkim to co usłyszał.
- Mogą nas namierzyć, ale nie zostawię szczepionki. Do cholery, John może potwierdzić, że to działa. Ale jest też drugi nadajnik, przyjechaliście z nim.
Ostatnie słowa skierował bezpośrednio do motocyklistów.
- Wóz zmienialiście, więc jest w was lub w sprzęcie, który macie. Trzeba będzie to załatwić, gdy będzie trochę czasu. Weźmiemy wóz pancerny, humvee i land rovera, jeśli przejedziemy szybko to tylko bronią przeciwpancerną nas mogą zatrzymać. Wątpię, by taką mieli.


MONTROSE, THOMSON, JORGENSTEN, GREEN

Przekroczenie rzeki wymagało sporo przygotowań, zwłaszcza tych związanych z przenoszeniem pojemników ze szczepionką. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał się z nią rozstawać, a na szukanie jakichś lokalizatorów, bez specjalistycznego sprzętu, nie miało w tej chwili sensu. Przenieśli co się dało do wozu pancernego, w którym bez trudu zmieścili się jeszcze Swen i Goran. Pojazd był kołowy, jego konstrukcja była raczej lekka, nie był także przystosowany do przewożenia ładunków - a raczej ludzi, a jeszcze bardziej: do wspierania oddziałów piechoty i patrolowania. Jorgensten zdawał sobie sprawę, że ten typ bardziej skierowany był do działań za Bliskim Wschodzie - specjalny projekt niewątpliwie zakładał odporność na wybuchy min. Ckm był wymontowany, ale znaleźli trochę amunicji, która pasowała także do broni z Humvee, zapewne identycznego nawet modelu karabinu maszynowego. Tam zresztą zmieścili się pozostali, prócz rodziny Montrose, całej zajmującej miejsca w Land Roverze. Reszta samochodów została porzucona, a także kilka pojemników ze szczepionką, których już upchać się nigdzie nie dało.
Wkalkulowane straty, pickup ani stary Ford nie miały szans przetrwać ostrzału biernych jak na razie ludzi Umbrelli.

Ruszyli, oświetlając reflektorami drugi koniec mostu, który wreszcie ukazał się ich oczom. Nie było tam wozów pancernych a tylko zwyczajna blokada policyjna, nie przerwana przez żadnego szaleńca. Wydawała się tak samo opuszczona jak ta po drugiej stronie, ale chwilę potem światła samochodów odkryły ruch po drugiej stronie i zagrał ckm, szatkując policyjne i cywilne samochody. Swen natomiast nie oszczędzał nogi, wciskając gaz i celując w lukę między samochodami. Po drugiej stronie był korek, ale tylko w jedną stronę, nie torujący drogi.
Kule zaczęły uderzać w pancerne karoserie samochodów, gdy zbliżyli się już na odległość umożliwiającą skuteczny ostrzał przeciwnikom - tyle, że dla tamtych było już za późno. A może zwyczajnie ich środki były zdecydowanie niewystarczające. Wóz pancerny wbił się z hukiem i zgrzytem metalu pomiędzy dwa radiowozy, roztrącając je i rzucając gwałtownie Goranem, Swenem i całym ładunkiem w środku pojazdu. Nie zatrzymali się, nie zwolnili nawet za mocno, a chwilę potem przez powstałą wyrwę przemknęły także dwa pozostałe pojazdy. Któryś z ludzi Umbrelli początkowo chciał ich jeszcze gonić, odpalając jakąś terenówkę, ale kule z ckm-u wybiły mu natychmiast ten pomysł z głowy. Wkrótce most i blokada zniknęły im z oczu, a po tym co się działo świadczyły tylko ślady po pociskach, widoczne zwłaszcza na tylnych szybach Humvee i Land Rovera, które oberwały już po zjeździe z mostu.

Po tej stronie rzeki szczęśliwie nie było zatorów, choć po drugiej stronie szosy stał rządek samochodów, martwych i cichych. One także skończyły się po niecałym kilometrze. Najwyraźniej większość ludzi uciekała na południe, przynajmniej w tym miejscu stanu Waszyngton - zapewne gdzieś dalej istniały inne blokady, które z kolei zatamowały ruch na północ. Przez długi czas jednak na nic takiego nie natrafiali, mijając najpierw Orondo, a potem tamę Rocky Reach, aż dotarli do pierwszego rozgałęzienia, w Sunnyslope. Był tu most na drugą stronę, a na południu rozciągało się miasto. Tutaj też znaleźli kolejne blokady, teraz zablokowane dokładnie w przeciwną stronę, niż zmierzali oni sami. Na południu wyglądało na to, że zator jest poważny, ale most wydawał się przejezdny, jeśli przebiłoby się najpierw przez blokadę.
Było tu spokojnie, choć szybko pojawiło się kilku zarażonych, jawnie dając znak, że nie można się tu zatrzymywać, a jedyną szybką możliwością był most. Była to też droga, którą chciał udać się Thomson i Montrose, nawet jeśli nie z jednakowych powodów, a może nie w jednakowe miejsce. Detektyw jednakże przekazał pozostałym informacje, że na północny wschód od ich pozycji zebrała się spora grupa ocalałych, do których chciał dołączyć.

Przebili się przez most, znów trafiając na typowo górską drogę oznaczoną numerem 2. Ku ich zaskoczeniu wszystko szło gładko, i już przed dwudziestą dojechali do jeziora Wanatchee, od którego na północ znajdowała się Ann i grupa ocalałych, z którymi udało się skontaktować za pomocą CB-radia.

Teraz każde z nich znów mogło zadecydować, co czynić dalej. Mimo, że duża część z nich była zarażona, Boven obiecywała, że zrobi wszystko, aby usunąć wirusa X z ich ciał, a przy pomocy szczepionki mogło się jej nawet udać.
Albo nie.

Czas dopiero miał to zweryfikować.


UMBRELLA CORP
RAPORT
20161027#44
TAJNE
**zakażenie opanowane**porozumienie C#234 zawarte**testy zaakceptowano**nakazać działania czyszczące**zarażenie tylko poprzez kontakt z krwią**czynniki zewnętrzne usunięte**przewidywany czas całkowitego oczyszczenia: 12 miesięcy**rozpocząć działania natychmiast**
KONIEC RAPORTU 20161027#44


Dziękuję wszystkim za grę w Cenie Życia.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172