Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2012, 19:05   #21
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Pani Izo – zaczęła Wanda nieśmiało, kiedy udało jej się w końcu zostać z kierowniczką sam na sam bez wścibskich oczu innych pracowników Biblioteki.

- Tak Wando.

- Mój kolega ...zmarł... i ....- Słowa jakoś rwały się dziwacznie, mimo że Wandzia próbowała nadać swojemu głosowi normalny ton.

- Bardzo mi przykro moja droga – pani Izabella położyła dłoń na ramieniu dziewczyny i lekko je ścisnęła.

- Rozumiem, że chciałabyś pójść na jego pogrzeb, tak? - Domyśliła się sama, kiedy dziewczynie nie udało się tego wyartykułować.

Wanda pokiwała tylko głową.

- Kiedy ma się odbyć ceremonia?

- W najbliższy poniedziałek, o trzynastej – Jaworska w końcu zwalczyła słabość i dała radę normalnie odpowiedzieć.

- Dobrze.

- Mogłabym wziąć wolne – zasugerowała dziewczyna – chociaż i tak oczywiście tego dnia przyszłabym do pracy.

- Nie, nie ma takiej potrzeby. Przyjdź normalnie na ósmą i wyjdziesz o dwunastej.

- Co się dzieje? - Wtrąciła się znienacka pani Marysia, która właśnie weszła do pomieszczenia.

- Wanda idzie w poniedziałek na pogrzeb kolegi – spokojnie odpowiedziała kierowniczka, ale takim tonem, który wszyscy dobrze znali i wiedzieli ze ucinał wszelką dyskusję.

Pani Marysia pomimo swojej dociekliwości i żądzy dowiedzenia się wszystkiego i o wszystkich nie na darmo przepracowała w tym miejscu tyle lat żeby nie wiedzieć, kiedy należy się wycofać.

- Ach tak rozumiem, rozumiem. – Powiedziała tylko – W końcu wszyscy ostatnio wyrabiamy tyle nadgodzin, że kto by się tam przejmował połową dnia pracy. – Dodała jeszcze i szybko wyszła.

- Dokładnie – powiedziała pani Iza patrząc w ślad za pracownicą.

Wanda wiedziała, że pani Marysia zawsze traktowała godziny pracy bardziej jak luźną sugestię niż konkretny harmonogram i że z tego powodu doszło już do kilku scysji pomiędzy panią Izabellą a nią, kiedy pani Marysia przekraczała wszelkie granice ze swoimi spóźnieniami i wcześniejszymi wyjściami. Niestety pani Ludwiczak nie udało się w żaden sposób zdyscyplinować pani Marii a mówiono, że ta ostatnia miała zbyt dobre układy z wyższym szefostwem, aby ją wyrzucili za coś takiego, więc Marysia nadal biegała w godzinach pracy do fryzjera, na zakupy, odwiedzić koleżanki a pani Iza zagryzała tylko wargi i udawała że wszystko było w porządku. Wanda bardzo nie chciał żeby jej kierowniczka uznała ją za kolejną Maryśkę, więc powtórzyła z uporem:
- Ale ja naprawdę odpracuję te cztery godziny, obiecuję pani, pani Izo.

W odpowiedzi pani Izabella uśmiechnęła się tylko.


***


Kiedy Wanda wyszła z pracy była mocno zmęczona ale odpracowała już dwie godziny z tych czterech. Poza tym przez cały czas pracy musiała wręcz uciekać przed panią Marią próbującą wypytać Jaworską o pogrzeb i Andrzeja. Wanda nie chciała jej oszukiwać i kłamać, ale prawdą też nie zamierzała się dzielić, więc unikała kobiety jak tylko mogła, co jeszcze bardziej wymęczyło dziewczynę.

Wandzia zerknęła na zegarek. Minęła dziewiętnasta. Odszukała na rozkładzie jazdy, kiedy przyjedzie tramwaj. Powinien już być, ale tłum pasażerów sugerował coś innego. Dziewczyna zagadnęła jednego z ludzi czekających na przystanku i dowiedziała się, że „dwunastka” mocno się już spóźniała. Wanda pomyślała sobie to i owo o Wydziale Komunikacji. Jeszcze nawet nie spadł śnieg a już zaczęły się takie opóźnienia. Koniec końców przyjechało kilka pojazdów jeden po drugim, ale dzięki temu Wanda załapała się na miejsce do siedzenia. Pomogła jakiejś starszej pani wejść po schodkach i sam szybko umościła się na siedzeniu nad kaloryferem. Przyjemne ciepło zaczęło rozgrzewać jej przemarznięte nogi.



***


- Wandziu?- - Ewa szarpnęła dziewczynę za ramię. – Co się stało? Strasznie zbladłaś. Idziemy z Oliwką i Martą na drinka. Może chcesz pójść z nami. Szczerze mówiąc, to wyglądasz na taką, co potrzebuje się wyluzować.

Jaworska spojrzała na koleżankę, potem na swoją książkę. Drżącymi rękoma schowała tom do torby i odpowiedział:

- Tak, tak. Pójdę z wami, ale jeszcze nie teraz. Muszę coś jeszcze załatwić. Powiedz mi, dokąd idziecie a zaraz do was przyjdę.

- Idziemy do “Cafe Radio”.

- Dobrze. To później do was dołączę. Trzymajcie mi miejsce.

Wanda opatuliła się szczelnie płaszczem i ruszyła wzdłuż torów tramwajowych. Szybko dostrzegła spore zbiegowisko ludzi, karetkę, policję a na ulicy nadal leżało ciało w worku. Cztery tramwaje stały na skrzyżowaniu blokując tory. Wylewał się z nich potok ludzi, którzy dołączali do tych już kręcących się przy wypadku.

- Co się stało? - Wanda zaczepiła jednego z gapiów.

- Jakaś staruszka wpadła pod tramwaj.

To było wszystko, czego dowiedziała się od gapiów. Sama się sobie dziwiąc przepchnęła się przez ten tłumek i skierowała do kogoś z pogotowia. Zapytała o zmarłą wymyślając jakieś niestworzone historie i udało się jej uzyskać nazwisko denatki.

- Nazywała się Klara Wiadomska.

Nic jej to nazwisko nie mówił. Dziewczyna ruszyła do “Cafe Radio” drwiąco wypominając sobie własną głupotę. Przez chwilę naprawdę uwierzyła, że kobieta, która wpadła pod tramwaj to ta sama, z którą wcześniej rozmawiała. Co za bzdury. Kobiecina miałaby z nią porozmawiać a potem przebiec przecznicę i rzucić się na tory. Albo zginęła wcześniej i ukazała się Jaworskiej jako duch i zanim opuściła ten świat przesłała jej swoje ostrzeżenia. Jako dziecko Wanda była karmiona takimi opowieściami przez babcię Jaworską ale teraz już dorosła i wiedziała, że poetyckie historie o zjawach nie wytrzymywały konfrontacji z realnym światem.

Wanda posiedziała trochę z dziewczynami w lokalu słuchając ich opowieści o chłopakach, magisterce, chłopakach, kiepskiej pogodzie, chłopakach i zbliżających się wyborach. Wypiła trochę alkoholu i kiedy późnym wieczorem nieco wstawiona wróciła do domu była już całkowicie przekonana, że cała rozmowa ze staruszką w tramwaju po prostu jej się przyśniła. Matka położyła się spać, z czego Wanda była zadowolona, bo wiedziała jak Lidia zwykła reagować gdyby spostrzegła, że dziewczyna coś piła.

Prawie całą sobotę spędziła u Agnieszki, została u niej nawet na noc, chociaż miał wyrzuty sumienia zostawiając matkę samą w ich mieszkaniu. Potrzebowała jednak pobyć z przyjaciółką i wygadać się przed nią. W niedzielę razem z rodziną Agnieszki poszła na wybory. Pewnie sama by przegapiła to wydarzenie, ale rodzice jej przyjaciółki wierzyli w demokrację i odprowadzili Wandę pod drzwi jej lokalu wyborczego. Jaworska oddała swój głos na jakąś kobietę, bo przecież trzeba popierać równouprawnienie. Potem z Agnieszką wybrały się do kawiarni na kawę i ciastko z kremem.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 10-01-2012, 20:17   #22
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Teresa stała w progu, twarzą w twarz z doktorem Gadowskim i próbowała zapanować nad przyspieszonym oddechem. Przed oczami majaczył zakrwawiony zdeformowany płód szamoczący się na dnie klozetowej muszli.
- Łazienka - zdołała z siebie wykrztusić i zeszła doktorowi z drogi aby przepuścić go do pomieszczenia. Umysł powoli stygł i Teresa pomyślała czy to aby nie było przewidzenie. Dobrze, że nie zaczęła bredzić o krwi i potworach bo Gadowski najpewniej wziąłby ją za wariatkę.
Dopiero po chwili spostrzegła klientkę, która była umówiona na ten wieczór.
- Marcelina? - Teresa otworzyła szerzej oczy nie dowierzając w to co się dzieje. Lekarz zniknął w łazience i mogły swobodnie wymienić kilka zdań. Nie podnosiła głosu ale złapała siostrę stanowczo za nadgarstek. - Dlaczego?... Mogłaś mi powiedzieć... - ściągnęła brwi i zakończyła rzeczowym - z kim?
Marcysia zbladła, odwróciła się na pięcie i popędziła do wyjścia mijając zaskoczonego Gadowskiego. który patrzał na obie kobiety z całkowitym brakiem zrozumienia.
- Droga pani - krzyknął doktor biegiem. - Droga pani, proszę poczekać.
- Po prostu zmieniła zdanie doktorze. To się zdarza tuż przed - Teresa brzmiała profesjonalnie, nie dała po sobie poznać, że sprawa dotyka ją osobiście.
Pozwoliła by Marcysia wybiegła z gabinetu i znów odezwała się do doktora.
- W łazience w porządku?
- W jakiej, do jasnej cholery, łazience? - Gadowski nie krył oburzenia. - Czy pani wie, kto i ile płacił za zabieg, pani Tereso?
- Nie panie doktorze - powiedziała ze spokojem godnym świętej. - Kto i ile płaci za ten zabieg?
Nie czekała jednak na odpowiedź tylko minęła lekarza i skierowała się do wyjścia.
- Dogonię klientkę - poinformowała o swoich zamierzeniach. - I pomówię z nią. Jak kobieta z kobietą, proszę dać nam chwilę.
- Dobrze.
Wybiegła na zewnątrz zderzając się ze ścianą ulewnego deszczu. Jej biały fartuch łopotał targany porywistym wiatrem, kosmyki włosów uwolnione ze schludnego koczka szalały w dzikim powietrznym tańcu. Widziała sylwetkę Marceliny gibko przeskakującą przez kałużę i znikającą w finale we wnętrzu ciemnego mercedesa. Tereska nie znała się na motoryzacji, ale wydawało jej się, że to jakiś nowy, sprowadzony z zagranicy model. Na pewno niewielu ludzi w Mieście mogło sobie na niego pozwolić. Nim pokonała dystans do furtki samochód ruszył spod domu, w którym mieściła się pracownia zabiegowa, rozchlapując wokół wodę i błoto. Nie jechał szybko, ale i tak nie miała szans na jego dogonienie.
Teresa patrzyła chwilę za odjeżdżającym samochodem. Deszcz siąpił zmuszając ją aby owinęła się szczelniej białym pielęgniarskim kitlem. Gdy zdała sobie sprawę, że nie dogoni siostry wróciła do gabinetu i wyjaśniła lakonicznie Gadowskiemu.
- Uciekła.
Wślizgnęła się do łazienki bo coś nakazywało jej upewnić się, że to był omam i nie pozostał po nim najmniejszy choćby realny ślad. Obejrzała muszlę i kafelki po czym odkręciła kurki zimnej wody i przemyła twarz. Gadowski cały czas stał w progu.
- Panie doktorze, ta klientka była bardzo zamożna. Widziałam jakim się wozi autem. Chyba, że... to nie jej wóz a osoby sposnsora - nie była pewna dlaczego kłamie Gadowskiego ale tak wyszło z rozpędu i teraz już musiała trzymać się tej wersji. - To jakiś ważny człowiek? - i kontynuowała z udawaną chciwością. - Na pewno sowicie by doktora wynagrodził za... pozbycie się kłopotu.
- Zamożny i waży i w tym problem że nic od niego jeszcze nie dostałem. Cholerka - przeklął delikatnie. - Ale to raczej jego córka lub kochanka, bo jest mniej więcej w moim wieku, pani Teresko. No nic. Chyba ma pani na dzisiaj wolne.
- To jakiś polityk? - zapytała jeszcze niby od niechcenia jakby dzieliła się zwyczajową porcją codziennych plotek, za którymi przecież nie przepadała.
- Żeby tylko. Walter Staszak. Mówi to pani coś?
- A powinno?
- No chyba, pani Tereso. No chyba. Jeden z najbogatszych ludzi w województwie. Człowiek o szerokich plecach i jeden z dwudziestu najbogatszych ludzi w Polsce. Według tej listy, co ją robią media.
- Aha - odpowiedziała czując jak poziome kreski wzburzenia przecinają jej czoło.
Nie przedłużała rozmowy. Pożegnała się pośpiesznie i okutana szczelnie płaszczem pognała do swojego malucha. Tak bardzo przejęła się Marceliną, że wywietrzało nawet wspomnienie zakrwawionego embrionu na dnie sedesu.
Teresa zerknęła na zegarek. Kwadrans po dwudziestej pierwszej. Niebawem Paweł zacznie bić na larum. Miała dać mu znać, że przedłuży jej się zmiana. Zadzwonić od Gadowskiego. Ale najpierw te przywidzenia a później widok siostry... Zupełnie zbiło ją to z tropu. Silnik zarzęził jak krztuszący się potwór i zaczął podrygiwać miarowo. Teresa pognała prosto do mieszkania siostry w śródmieściu.

* * *
Czekała ponad godzinę. Nie chciała tematu odpuścić.
Siedziała zziębnięta na stopniach klatki schodowej kiedy usłyszała pisk wejściowych drzwi i stukot obcasów. Niebawem na horyzoncie pojawiła się Marcelina, w nienagannym makijażu i drogim futrze. Zatrzymała się na widok siostry zaciskając dłoń na poręczy schodów.
- Nie uciekaj - Teresa oparła się plecami o drzwi mieszkania Marcysi. - Nie zamierzam cię osądzać. Chcę porozmawiać. Po prostu... opowiedz mi co łączy cię ze Staszakiem. To on jest ojcem dziecka, prawda?
- Nie na schodach, siora - powiedziała Marcysia. - Wejdź.
Teresa poczekała aż drzwi wejściowe otworzą się na oścież i wślizgnęła się na zaciemniony korytarz. Mieszkanie Marceliny było wygodne i nawet eleganckie. Na nowoczesnym osiedlu z azbestowych płyt na które Teresa nigdy nie będzie mogła sobie pozwolić. Już wcześniej krążyły pytania skąd Marcysię na to stać. Plotki były bezlitosne i zbyt często pojawiało się w nich określenie “kurwi się jak złoto”. Teresa puszczała je mimo uszu, Hirek reagował znacznie bardziej impulsywnie. Ale oboje nie dowierzali.
Teresa zdjęła buty, płacz odwiesiła na wieszak i bez słowa pomaszerowała do kuchni aby zaparzyć herbatę. Przemarzła na kość ślęcząc na betonowych schodach.
Wyjęła dwa kubki i patrzyła w zamyśleniu na profil siostry. Marcelina zawsze była śliczną dziewczynką a teraz przeobraziła się w prawdziwie piękną kobietę. Mówiła, że dostała się do modelingu i stąd przypływ gotówki i Teresa nie widziała podstaw aby jej nie wierzyć. Na prawdę miała odpowiednie warunki. Wzrost, figura, nietuzinkowe rysy... Najmłodsza latorośl Bułek była o niebo ładniejsza od Teresy, a ta za brzydką nigdy się nie uważała. Brakowało jej jednak szlachetności rysów siostry, pewnej unikatowości i eterycznej aury.



- Dobrze... - z zamyślenia wyrwał ją gwizdek czajnika. Zalała kubki i postawiła na kuchennym stole. - Opowiedz jak to jest z tym Staszakiem.

- Nijak. Normalnie - widać było, że unika tematu. - Matce nic nie mów. Ani ojcu. Dobra. To ich zabije.
Mówiąc nie patrzyła siostrze w oczy.
- Poznałam go w takim lokalu. Dla bogatych. Wpadłam mu w oko. Wiesz, jak jest. Kupuje mi drobiazgi. Daje pieniądze. Jakoś sobie radzić trzeba. Nie mam głowy do nauki, jak Hirek. A nie chcę skończyć podcierając tyłki ludziom w szpitalach, jak ty, siostra. Nie obraź się. Jestem młoda, ładna. Marzę o lepszym jutrze.Teraz możesz mnie osądzać. Jak chcesz.
Mimo, że słowa były agresywne w swoim sensie, to jednak Marcysia mówiła je tak, że Teresa czuła jej wstyd, jej niechęć do samej siebie, niechęć do siostry, że się dowiedziała prawdy.
Teresa stanęła za Marceliną kładąc dłonie na jej ramionach.
- Nie będę cię osądzać - zmierzwiła dłonią jej włosy i pocałowała w czoło. - Masz rację. Skończyłam w małżeństwie, którego nie chciałam, z dzieckiem, którego nie planowałam i całymi dniami tyram na chleb często robiąc rzeczy, które nie napawają mnie dumą. Ty sypiasz ze starszym panem dla pieniędzy, ja pomagam wydłubywać dzieci z brzuchów bogatych pań. Również dla pieniędzy. Nie wiem która z nas ma więcej na sumieniu...
Usiadła ponownie gapiąc się w parujący kubek i upijała małymi łyczkami.
- Nie będę prawić ci rad. Ale jeśli mam być szczera po prostu stać cię na więcej. Ja już przegrałam swoje życie. Jestem uwiązana do Pawła, do tego osiedla, szpitala... Ale ty nadal masz szansę realizować swoje marzenia. Powiem ci jedno Marcyś... Niezależność to klucz do szczęścia. A nigdy nie będziesz niezależna dając się utrzymywać jakimuś bogatemu... - tu przerwała bo nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. Przekleństwa kreatywne chwilowo przestały jej wychodzić.
- Jesteś pewna? Co do dziecka? - zapytała na koniec.
- Taa - Marcelina ponuro pokiwała głową. - Jestem.
- Umów się na jutro do Gadowskiego. Przynajmniej będę miała pewność, że nie było komplikacji.
Teresa odstawiła kubek i wyszła na korytarz żeby włożyć buty.
- Nie mów starym, dobra. Ani Hirkowi. Obiecaj - nalegała siostra odprowadziwszy ją do wyjścia.
- Obiecuję - Teresa podniosła się z klęczek i przytuliła na moment siostrę. - A ty obiecaj, że to jeszcze przemyślisz. Nie chodzi o to, że ci odradzam. Ale później to ty będziesz musiała przeżyć całe życie z tą świadomością. Ja... wiem co czujesz. Sama byłam w tym miejscu.
Włożyła płaszcz i uśmiechnęła się lekko, jakby chciała dodać siostrze otuchy w jej położeniu.
- Antek to najlepsze co mi się w życiu przytrafiło.
-Obiecuję - szepnęła Marcelina i uściskała siostrę serdecznie.
Teresa zerknęła przed wyjściem na zegarek zdając sobie sprawę jak wiele czasu straciła na ganianie za Marcysią. Było już przed jedenastą a skończyła zmianę o ósmej. Na domiar złego przypomniała sobie, że nie powiadomiła męża a on przecież w tej kwestii był prawdziwym paranoikiem.
- Rany Julek - jak oparzona złapała za klamkę. - Paweł mi wyprawi bal na chłodno...
Skinęła na siostrę i czmychnęła na korytarz.
- Aha. I ty też nic nie mów... To znaczy jak dorabiam na rachunki na prąd. Ani rodzicom ani Hirkowi.

* * *

Maluch toczył się po szosie jak ociężały czołg. Teresa przebierała palcami na kierownicy ale jechała ostrożnie i regulaminowo. I tak już niczemu nie zaradzi. Będzie musiała przyjąć na siebie mężowski gniew i nakłamać coś o wyjątkowej sytuacji. Jak to przedłużył jej się dyżur bo przywieźli ofiary wypadku... Umówiła co prawda wersję z Hirkiem ale teraz stała się ona mało wiarygodna. Na kawie z bratem trzech godzin w życiu nie spędziła.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 11-06-2012 o 10:40.
liliel jest offline  
Stary 10-01-2012, 20:17   #23
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przed drzwiami złapała głębszy oddech i przekręciła cichutko klucz. Gdzieś głęboko tliła się w niej nadzieja, że Paweł wyskoczył na piwo i nie zauważył jej spóźnienia.
W domu panowała zatrważająca cisza. Nie było słychać nawet pogłosu telewizora. Weszła do sypialni Antka ale on już spał. Pocałowała go w czoło i zamknęła delikatnie drzwi. Pokój Wandy był jak zwykle zamknięty jak niedostępna Bastylia. W dalszej kolejności odwiedziła duży pokój gdzie na kanapie siedział Paweł. Mierzył ją tym swoim oskarżycielskim wzrokiem i wlewał w siebie kieliszek wódki. Do trzech czwartych opróżniona butelka z triumfem łypała na nią ze stołu.
- Wiem, wiem, mogłam zadzwonić - zaczęła Teresa bo cisza stawała się nie do zniesienia. - Ale najpierw zmiana mi się przedłużyła, a później była ta niefortunna kraksa drogowa...
Zrzuciła z siebie płaszcz i przysiadła na rogu kanapy. Paweł nie odrywał od niej tych swoich ciemnych jak studnie oczu.
- Przepraszam - ostatnie słowa wyszeptała jak mała dziewczynka, która stłukła najlepszy komplet filiżanek. - To się już nie powtórzy. Będę cię uprzedzała nawet gdyby sytuacje były nietypowe i...
- Dzwoniłem do szpitala - przerwał jej szorstko. - Podobno wyszłaś tuż po ósmej. Możesz mi więc wyjaśnić do kurwy dlaczego kłamiesz i co robiłaś przez ostatnie trzy godziny! - jego głos stopniowo się podnosił aż w finale wbił się na przeciągłe forte fortissimo.
Teresa oniemiała. Czuła jak krew odpływa jej z głowy a ciało wiotczeje z bezsilności. Kłamstwo ma krótkie nogi, zdawała sobie z tego sprawę a jednak uciekała się do tej prymitywnej i krótkotrwałej metody.
- Paweł ja... - głos jej się łamał jak suche gałązki podczas zawieruchy. - Dorabiam na boku. Wiesz jak jest nam ciężko finansowo...
Zerwał się na równe nogi i pociągnął ją ku sobie zaciskając boleśnie palce na jej nadgarstku.
- Pieprzysz się z kimś, prawda? - na dnie jego oczu dostrzegła te szalone błyski, które pojawiały się gdy podłapywał te swoje podszyte zazdrością teorie. - Pieprzysz się z kimś za moimi plecami i bierzesz za to pieniądze!
- Paweł nie...
Był silny i wściekły. Potrząsał nią jak szmacianą lalką i Teresa miała wrażenie, że zaraz pękną jej wszystkie kości.
- Nie? - wrzasnął. - Jak ja mam ci kurwa ufać, co Teresa? Te wszystkie dodatkowe zmiany to była lipa i co mam sobie myśleć? Że dorabiasz na kasie w spożywczym? Jeśli mnie okłamywałaś to musiałaś mieć powody a tylko jeden mi się nasuwa.
Cisnął ją na kanapę i pochylił się nisko grożąc wymownie palcem.
- Z kim?
W progu pojawił się Antek i szepnął cicho rozcierając zaspane oczy.
- Tato, co się dzieje?
- Wyjdź kurwa, dobrze? Ja i mama mamy do pogadania - z każdą chwilą Paweł nakręcał się coraz bardziej. Wionęło od niego ostrym melanżem wódki, gniewu i zazdrości.
- Ale tato...
- Kurwa won, rozumiesz? - w całym domu zaczęło huczeć.
Antek zaczął pochlipywać i tylko teściowa jak zwykle nie wyściubiała nosa ze swojego pokoju kiedy woda w garnku zaczynała kipieć.
- Nie krzycz na niego - Teresa zerwała się jak lwica zastawiając syna swoją mizerną posturą. - A ty Antek idź do siebie. Na prawdę nic się nie dzieje.
- Nic się nie dzieje? Kurwa, chociaż dzieciakowi nie kłam! Matka się kurwi za pieniądze to się dzieje!
- Paweł, uspokój się...
Cios spadł znienacka w pełnej furii narastającej atmosfery. Teresa poczuła jak jej szczęka niemal rozsypuje się pod jego dłonią a później zatoczyła się w tył i rąbnęła głową o kant kawowego stolika. Zamroczyło ją na moment. Kiedy otworzyła oczy zobaczyła nad sobą Pawła, bladego jak papier. Jego postawa wyrażała wahanie. W pierwszej chwili pochylił się nad nią i chyba chciał przytulić ale zaraz wybiegł na korytarz mijając przerażonego Antka. Złapał kurtkę i huknął wejściowymi drzwiami.
Cisza nadeszła akurat w tym momencie aby usłyszeć walenie sąsiadów w ściany.
Antek dopadł do matki i przytulił się do niej jakby chciał się odgrodzić od całego świata. Łzy błyszczały w kącikach jego oczu.
- Co się stało, mamusiu? - wychlipał.
- Nic, nic synku - pocałowała go i z całą mocą przygarnęła ku sobie. - Tatuś się trochę zdenerwował ale to nieporozumienie. Jutro mu wszystko wyjaśnię...

Na koniec awantury do pokoju zajrzała teściowa.
- Wszystko słyszałam - powiedziała takim tonem jakby co najmniej na tej zdradzie przyłapała ją osobiście. - Nie masz serca, wiesz? A jeszcze Pawełek pracę dzisiaj stracił... Jak go miało nie ponieść skoro do tego wyszło, że żona go zdradza? Każdy ma granicę psychicznej wytrzymałości!

Minęła godzina nim położyła się z Antkiem w jego sypialni. Warga spuchła mimo przykładanego lodu a na skroni wykwitł wielki siniak. Przez chwilę zastanawiała się czy nie spakować walizek i po prostu nie uciec, nie zostawić tego wszystkiego za sobą. Ale prawda była taka, że nie miała dokąd.
Zasnęła dopiero przed świtem a do tego czasu Paweł jeszcze nie wracał co mimowolnie wzbudziło jej niepokój. Ktoś kto zabił Czubka nadal przechadzał się wolny ulicami Miasta. I Teresa nie miała złudzeń, że prędzej czy później znów o nim usłyszą. Co do Pawła... Nie czuła złości. Nigdy wcześniej jej nie uderzył. Wanda mówiła, że stracił pracę a to oznaczało, że będzie jeszcze ciężej niż zazwyczaj. Widziała to na jego twarzy. Szok. Konsternację. Strach przed samym sobą. Zawsze twierdził, że cwaniaków, co biją własne żony powinno się wieszać za jaja. A teraz sam przekroczył tą granicę i to napawało go lękiem. Będzie musiała poważnie z nim pomówić. Paweł od dawna stał nad przepaścią i jeśli Teresa nie zdoła go złapać... nikt inny się nad nim nie ulituje. Ale ona była mu to winna.

* * *
Sobota mijała w napiętej atmosferze. Martwiła się o Pawła, niewiele mogła na to poradzić. Gdy wskazówka zegara zrównała się z godziną dwunastą Teresa narzuciła na siebie płaszcz i wyruszyła na pełne zaangażowania poszukiwania. Kamień spadł jej z serca kiedy znalazła go w miejscowej spelunie “U Włodka”. Właściciel, rzeczony Włodek, którego Teresa zdążyła poznać doskonale zawdzięczając to swojemu małżonkowi lub też jego ciągotom do alkoholu, z politowaniem zarządał uregulowania rachunku oznajmiając, że od północy “Cichy żłopie na kreskę”. Wysupłała z portfela kilkanaście banknotów i wyliczyła co do grosza w znacznej części posiłkując się drobniakami. Po całej transakcji portfel świecił upiorną pustką a Teresa zgarnęła Pawła pod boki i wyprowadziła z lokalu. Nogi plątały mu się i uginały na przemian, nie wspominając o trudności z jaką zachowywał pion. Kiedy przytargała go do domu była spocona jak mysz i dyszała ciężko. Paweł majaczył coś w amoku aby ostatecznie zgasnąć jak świeczka. Zdjęła mu buty i nakryła wełnianym kocem. Mimo wszystko poczuła ulgę na myśl, że nic mu się nie stało.
Ocknął się wieczorem kiedy Antek i Wanda zdążyli już posnąć. Teresa uwijała się przy desce do prasowania doprowadzając do porządku garnitur Pawła i swoją nieciekawą sukienkę w odcieniu ciemnego grafitu. Nie przerwała prasowania kiedy rosły mężczyzna zaszedł ją od tyłu i objął w pasie.
- Tereska... - głos miał ochrypły i przesuszony przez kaca.
- Nic nie mów - pogładziła go po szorstkim policzku. - Wiem, że nie chciałeś.
Wróciła do prasowania a on stał za nią dłuższą chwilę ze zwieszoną głową.
- Wylali mnie - słyszała w jego głosie tą żałosną nutę, która zawsze chwytała ją za serce.
- Wiem.
- Poszukam czegoś. Jutro.
- Jutro jest pogrzeb Andrzeja.
- Po pogrzebie.
Pokiwała głową na znak zrozumienia.
- Musisz przestać pić - dodała po chwili sucho.
- Tereska... - jego dłonie gładzące jej talię zamarły w bezruchu.
- Nie - przerwała mu zdecydowanym tonem. - Musisz. Inaczej odejdę.

* * *

Na wybory poszła bez entuzjazmu ale z poczuciem ciążącego obowiązku a te Teresa zwykła traktować wyjątkowo poważnie. Postawiła krzyżyk nie bardzo wierząc, że coś to zmieni.

 
liliel jest offline  
Stary 10-01-2012, 20:22   #24
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Poranna wizyta Grzegorza na komisariacie skończyła się gorzej niż przypuszczał. Nie chodzi o sam przebieg przesłuchania, o nie. Tęga kobieta, z którą rozmawiał, była nad wyraz uprzejma, chociaż z ledwością powstrzymywała podniecenie przełomem w sprawie. Właśnie, sprawie. Aktualnej sprawie morderstwa Andrzeja Czuby sprzed dosłownie kilku dni. Mężczyzna nie zastanawiał się wcześniej, kiedy dokonano morderstwa, ale z jakiegoś powodu nie chciał do siebie dopuścić myśli, jakoby to zdjęcie było tak bardzo aktualne. Teraz rugał się za to, przecież wszystko było tak klarowne- ktoś zabił Andrzeja, i wysłał mu ostrzeżenie, może informację w stylu "Ty będziesz następny". Dlaczego więc tak bardzo wstrząsnęła nim wiadomość o niedawnej śmierci dawno nie widzianego znajomego? Chyba do końca nie mógł uwierzyć, że tak brutalny mord miał miejsce w Mieście, i to w okolicy, którą znał z dzieciństwa. Miał nadzieję, że to jakiś głupi wygłup, chora zabawa jego kosztem. Ale nie, zabójstwo było jak najbardziej realne, tak jak i zagrożenie wobec jego osoby.

Gosia wpadła na komendę złożyć swoje zeznania w piątek, po zajęciach, i wróciła akurat na późny obiad, po którym oboje zaczęli szykować się na debiutancki występ Grześka w "Krysztale". Gosia, po trwającym czterdzieści minut przerzucaniu i przymierzaniu wszystkich ubrań z szafy, zdecydowała się, za namową Grześka, na granatową suknie, podkreślającą smukła talię dziewczyny. Grzesiek, po piętnastu minutach przerzucania jego ubrań przez dziewczynę, zgarnął komplet ubrań z brzegu i zatrzasnął się w łazience oznajmiając, że właśnie udało mu się skompletować wprost oszałamiającą kreację i za nic w świecie nie zamierza niczego w niej zmieniać. Po wyjściu okazało się, że "wybór" padł na czarne, sztruksowe spodnie, oliwkową koszulę, która, cytując Gosię, podkreśla kolor jego oczu, oraz czarną marynarkę w drobne prążki. Jako artysta, włosy zostawił rozpuszczone, chociaż partnerka była innego zdania i wzięła gumkę do włosów, tak "na wszelki wypadek".

Taksówka dowiozła ich na miejsce przed czasem, więc Grzesiek miał jeszcze chwilę na okiełznanie lekkiej tremy. Nieczęsto ktoś taki jak on dostaje szansę taką, jak ta. Poza tym, jaką miał pewność, że publika go polubi? Grał zazwyczaj na ulicy lub dla znajomych, zawsze mógł grać to co chciał, bo czuł się jak u ciebie, był u siebie. A teraz? Nowy teren, nowi słuchacze...

- Dobra, stary. Siódma. Wchodzisz, chłopie. Rozwal tą budę!
- Co? Ale przecież... Serio, to już?
- No tak
- uśmiechnął się Krzysiek, dodając mu otuchy.- Pokaż na co Cię stać.
- Jasne, dzięki.


Głęboki wdech, i Wichrowicz wkroczył na scenę. Nie patrzył się na ludzi, lecz prosto przed siebie. Ignorowanie publiki było tanich chwytem, który miał ich zapewnić, że nie jest nowicjuszem. Tylko tacy rozglądają się nerwowo po sali od samego wejścia. Szedł dostojnie, wolno, po części, żeby zamaskować utykanie, a po części żeby pokazać im swoją pewność siebie. Stanął obok przygotowanego dla niego stołka barowego i dwóch statywów, i odwrócił się do publiczności, która już jak jeden mąż sondowała dokładnie każdy jego ruch. Rozejrzał się wolno po sali, jakby chciał przez to rozpoznać wśród obecnych starych znajomych, i skłonił się lekko.

- Witam państwa bardzo serdecznie. Mam dziś zaszczyt umilić Państwu czas moją muzyką. Mam nadzieję, że spędzą Państwo miło ten wieczór, i że choć trochę się do tego przyczynię.- Uśmiech kończący wypowiedź zaraził sporą część sali, co Grzegorz uznał za zapowiedź udanego wieczoru.

Usiadł wygodnie na stołku, oparł gitarę na kolanie, ustawił odpowiednio statywy, i zaczął grać.

***

Jedli mu z ręki. Może nie brzmi to odpowiednio, ale doskonale oddaje charakter relacji Grześka z publiką. Wbrew temu, co zalecał Gutkowski, nie musiał dostosowywać kawałków do widowni- to oni dostosowywali się do jego muzyki. Oczywiście, pierwsza dwudziestominutowa "runda" była zagrana pod publikę, żeby zyskać sobie ich przychylność- znane, łatwo wpadające w ucho kawałki, wesołe, lecz niezbyt szybkie, nikt jeszcze nie nabrał ochoty na tańce. Za mało alkoholu. Ale później... To "Wicher" był panem sytuacji. Ale był też rozsądnym panem, który szanuje pragnienia ludu, nie grał więc zbyt dużo "prawdziwego" bluesa, chociaż miał na niego ogromną ochotę.

Tak było aż do pewnego incydentu, który miał miejsce po dwudziestej drugiej. Od czwartku Grzesiek mniej lub bardziej intensywnie myślał o śmierci Andrzeja i o pogrzebie, który miał się odbyć w poniedziałek. Iść? Nie iść? Będę następny? Nie będę następny? Możliwe, że to właśnie przez te ciągłe ponure rozmyślania zobaczył Andrzeja po utracie przytomności. A dlaczego ją stracił? Cóż, może zrobiło się zbyt duszno? Może coś mu dolega? To tak naprawdę nie miało teraz znaczenia. Grzesiek siedział na zapleczu i starał się opanować drżenie rąk. Makabryczny widok stał mu teraz przed oczami niezależnie od tego, gdzie się spojrzał, a on sam coraz mocniej wierzył, że tajemnicza przesyłka, którą dostał w środę, jest niczym innym, jak biletem na tamten świat. Gosia wyczuwała, że coś jest nie tak, zostawiła go jednak samego. Przechylił do dna szklaneczkę burbona i zacisnął oczy. Otworzył je, nic się jednak nie stało. Przez moment miał nadzieję, że Czubek pojawi się ponownie i, jak porządny duch z starych opowieści, powie mu, co trzyma jego duszę na ziemskim padole. Spojrzał na dno pustej szklanki. Skoro choć przez chwilę uwierzył, że to duch Andrzeja go nawiedził, to znaczy, że już wystarczająco dużo wypił.

Małgosia jak zwykle się zamartwiała, Krzysiek jak zwykle próbował ich rozweselić i zbagatelizować całą sytuację. Wszystko było w jak największym porządku, nie licząc wizji brutalnie zamordowanego człowieka bełkoczącego do Wichrowicza. Muzyk podziękował im za wsparcie, zapewnił, że czuje się dobrze (co w żaden sposób nie uspokoiło Gosi) i wszedł na scenę, trzymając kurczowo gitarę.

- Proszę wybaczyć, mała usterka techniczna. Jak to zwykł mawiać mój ojciec, "nikt nie jest doskonały, synu, a już na pewno nie Ty". Fakt, łobuzowałem trochę. No dobrze, koniec o mnie, niech głos zabierze muzyka.

Dalsza część przedstawienia obyła się bez niespodzianek. Grześkowi udało się wrócić do dobrej, swobodnej gry, chociaż nie pozwalał sobie na żadne monologi, bez muzyki i rytmu, głos grzązł mu w gardle. Za kulisami cały czas walczył z okaleczonym obliczem Andrzeja, które nie dawało mu spokoju przez całą noc, nawet po powrocie do domu.

Grzesiek czuł, że występ był nie najgorszy, wiedział jednak, że jeśli Dariusz dowie się o omdleniu, będzie musiał się jakoś wytłumaczyć. Ale nie to było najgorsze, tylko to, że sam nie wiedział, co ma myśleć o tym "objawieniu". Przez cały weekend chodził przybity, starając się zwyczajnie zapomnieć. Było to jednak niemożliwe, zważywszy na poniedziałkowy pogrzeb. Trudno, będzie musiał się przemęczyć przez te dwa dni, aż nie pójdzie na pogrzeb i nie pożegna się ostatecznie z Andrzejem. Na szczęście w poniedziałki ma wolne, a Gosia ma zajęcia do czternastej, zdąży więc wszystko załatwić przed jej przyjściem.

Panie, świeć nad jego duszą.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 10-01-2012, 23:21   #25
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Wiara jest wtedy, kiedy ktoś zobaczy
Listek na wodzie albo kroplę rosy
I wie, że one są - bo są konieczne.
Choćby się oczy zamknęło, marzyło,
Na świecie będzie tylko to, co było,
A liść uniosą dalej wody rzeczne.

Wiara jest także, jeżeli ktoś zrani
Nogę kamieniem i wie, że kamienie
Są po to, żeby nogi nam raniły.
Patrzcie, jak drzewo rzuca długie cienie,
I nasz, i kwiatów cień pada na ziemię:
Co nie ma cienia, istnieć nie ma siły.
Wiersz autorstwa Czesława Miłosza „Wiara”.



Weekend przeminął szybko. Wietrzny i deszczowy, ale w niedzielę nie powstrzymał ludzi przez pójściem do urn wyborczych. Historyczna data 27 października 1991 roku – dzień pierwszych wolnych wyborów parlamentarnych w powojennej, niekomunistycznej Polsce.

O tak! Nawet deszcz i porywisty wiatr nie powstrzymał ludzi, by pójść do głosowania. Jak jednak pokazały sondaże kilka dni później frekwencja wyborcza wynosiła 43,20%. Zdecydowanie mniej, niż w wyborach prezydenckich z 1990 roku, gdzie do urn poszło 60,63% w pierwszej, a 53,40% w drugiej turze. Pogoda. To ona była winna.

Wydawać by się bowiem mogło, że nad Miastem jakieś mroczne, złowrogie siły rozpięły kurtynę ciężkich, deszczowych chmur.

Jednak niedziela minęła szybko i zaczynał się kolejny dzień. Poniedziałek 28 października 1991 roku. Zwykły dzień, gdyby nie liczyć tego, że pierwszy raz od dobrych dwóch tygodni nad Miastem pojawiło się słońce.

Każdy z przyszłych mimowolnych aktorów w teatrze grozy i strachu zdecydował się towarzyszyć zamordowanemu koledze z dzieciństwa w ostatniej drodze na tym świecie. Gdyby tylko mogli wiedzieć, jak to wpłynie na ich przyszłe losy, może nigdy by nie zdecydowali się na ten krok. Ale nie wiedzieli. I poszli. Pieczętując swój los.








Pogrzeb Andrzeja Czuby rozpoczął się w poniedziałek mszą o dziesiątej w kościele Najświętszej Marii Panny przy ulicy Bogurodzicy.

Kościół nie był duży, ale wszyscy, którzy wychowali się na Węglowej i w okolicy doskonale znali zarówno sam kościół, jak i jego proboszcza – Jana Kolińskiego nazywanego przez dzieciaki „Żyletką”. Twardy, wysoki, ascetyczny o już posiwiałych skroniach zdawał się być surowym i wymagającym człowiekiem. I naprawdę taki był.

Wielu młodych ludzi bało się księdza Jana. Przed komunią odpytywał z pacierzy i kanonów wiary tak długo, aż rodzice pasami wyuczyli, co bardziej krnąbrnych i opornych w nauce dziesięciu przykazań. Przed bierzmowaniem było jeszcze gorzej, bo duszpasterz – niczym fanatyk – ostrymi słowy, wręcz groźbami ekskomuniki zmuszał młodych ludzi do nauki wszystkiego, co było potrzebne. Ślub u „Żylety” nie był farsą. Był swoistego rodzaju drogą krzyżową, a spowiedź .... Spowiedź, jak wszystko, co związane z wiarą, ksiądz Koliński traktował nad wyraz surowo i poważnie.

I to właśnie on prowadził mszę za duszę Andrzeja Czuby. Surowy, ponury, jakby idealnie stworzony do tej roli. Kazanie nad marnością i kruchością ludzkiego życia i nad siłą Boga oraz wiara w to, że sprawiedliwa kara spotka zabójcę Andrzeja.

Wiernych nie było zbyt wielu. Rodzina zamordowanego Andrzeja, najbliżsi przyjaciele, ci, którym codzienne obowiązki pozwoliły wziąć udział w tej smutnej uroczystości. Była Barbara Zielińska z matką, był Patryk Gawron, chyba nieco wstawiony chociaż próbował ten fakt ukrywać, była Teresa Bułka i jej brat, był nawet Grzegorz Wichrowicz, którego dawno większość nie widziała. Brakowało kilu osób ze „starej paczki”. Brakowało również – co zaskoczyło najbardziej Hieronima – Czarka Lwowskiego.

Głos prawiącego kazanie duchownego rozbrzmiewał pod sklepieniem kościoła, odbijał się echem i powracał zniekształcony do uszu wiernych, niczym glosy obcych istot ukrytych za niewidzialną granicą. Ludzie nie zwracali jednak na to uwagi bo większość z nich patrzyła w stronę ubranej na czarno pani Anny Czuby. Matka zamordowanego siedziała w ławce blada, nieobecna, złamana, a patrząc na nią serce się krajało. Pani Ania, zawsze sympatyczna i zadbana, wyglądała na taką osobę, która straciła iskrę życia. Wyglądała na kogoś, kogo nie obchodzi już nic na tym świecie. Albo była pod wpływem ostrych środków antydepresyjnych.


Muzyka organów wypełniała przestrzeń kościoła mocnym, ciężkim brzmieniem. Dudniła w uszach wiernych wdzierając się prosto w serca. Wyciskała łzy z oczu tych wrażliwszych, ściskała za gardła tych mniej wrażliwych.

Msza skończyła się o jedenastej, różańcem w intencji duszy zamordowanego Andrzeja. Potem ksiądz przypomniał o pogrzebie, który miał odbyć się o pierwszej na cmentarzu. Pozostało im trochę czasu, ale w końcu każdy z nich mieszkał niedaleko, lub mieszkały tam ich rodziny. A że nieszczęścia zbliżają ludzi, to i wspólna herbata i wspominki o Andrzeju wydawały się teraz atrakcyjnym pomysłem.







Koło południa znów zaczęło się chmurzyć. Deszczowe chmury przypuściły kontrofensywę nad miasto i słońce powoli przegrywało walkę o prymat na niebie. Zanosiło się na to, że parasolki do wieczora znów staną się niezbędnym wyposażeniem tych, którzy chcą wyjść z domu. Wiał też wiatr. Porywisty i zimny. Taki, jaki sprawiał zawsze najwięcej problemów przechodniom – zrywający nakrycia głowy, podwiewający płaszcze i suknie, ciskający żwir w oczy i łamiący parasole.

Na szczęście kondukt pogrzebowy idący za trumną Andrzeja Czuby przemieszczał się przez wysadzaną solidnymi drzewami cmentarną aleją. Rozłożyste konary i grube pnie dawały ochronę przed wiatrem. Na pogrzebie zjawiło się, poza najbliższą rodziną zabitego, bardzo wielu ludzi z Węglowej i okolicy. Śmierć Andrzeja poruszyła lokalną społeczność i każdy chciał towarzyszyć „miłemu chłopakowi sąsiadów” w ostatniej drodze. Byli także dziennikarze lokalnych gazet, a nawet ekipa telewizyjna. Dla Miasta osobista tragedia Czubów była pożywką pod atrakcyjny materiał. Przecież w Mieście nie było takiej zbrodni. Nigdy, nie licząc czasów wojennej okupacji.

Pogrzeb rządził się swoimi prawami. Bliżej grobu ustawiała się rodzina zamordowanego i najbliżsi sąsiedzi i krewni. Do nich kwalifikowali się również przyjaciele z dzieciństwa. Dalej ustawiali się dalsi sąsiedzi, ich znajomi, osoby obce i każdy inny. Prawdziwy tłum.

Ceremonię pochówku celebrował również ksiądz Koliński, ale ze względu na porywisty wiatr i przejmujący chłód ograniczył się jedynie do rytualnych słów i gestów, jakże pustych w obliczu ludzkiej tragedii.

Na każdym pogrzebie najgorszy jest moment, gdy trumna znika w wykopanym dole, zasypywana przez udających przejętych grabarzy. Ten głuchy łoskot bryłek ziemi uderzający o deski. Jakby chaotyczny, ostateczny werbel – żegnający zmarłego z tego świata. Potem są mniej lub bardziej szczere gesty – układanie wieńców i kwiatów na świeżej mogile, zapalanie zniczy, składanie kondolencji osobom, które i tak nie zapamiętają ani słów, ani twarzy składających.

To koniec. Bolesna prawda dociera do większości żałobników. Po kimś, kogo znali, kogo być może lubili czy też kochali, zostaje jedynie zdjęcie na grobie, oparte o krzyż i otoczone kwiatami. To koniec. Zwiastowany migotaniem kolorowych zniczy i pociąganiem nosami tych, którzy okazywali emocje lub po prostu zmarzli.

Ale nie dla każdego pogrzeb zakończył się normalnie. O nie. Rzeczywistość, która od pewnego czasu w jakiś niepojęty sposób dla niektórych spośród żałobników wydawała się coraz mniej rzeczywista znów uderzyła w struny szaleństwa.



TERESA BUŁKA - CICHA



Teresa wiedziała, że nawet mocny makijaż nie ukrył jej sińca. Czuła ciekawskie spojrzenia sąsiadów, wyczuwała gniew Gawrona i brata, zerkających spode łba w stronę jej męża, jakby dobrze wiedzieli, kto odpowiada za wygląd twarzy dziewczyny.
Wiedziała, że będzie z tego jakaś chryja. Prędzej czy później.

Gwałtowniejszy powiew wiatru poruszył spadłymi liśćmi, zaszeleścił nimi. Teresa poczuła niespodziewanie lodowaty dreszcz przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa. Zakręciło się jej lekko w głowie i gdyby nie to, że było dość ciasno być może straciłaby przytomność. Szybko jednak zwalczyła tą słabość.

I wtedy, kiedy grabarze formowali łopatami grób, usłyszała głos zabitego Andrzeja Czuby. Tuż przy niej, jakby zamordowany stal przy jej uchu.

- Dziewięć i pięć, Buła.

Spojrzała spanikowana wokół siebie, ale niczego nie zauważyła.

- Dziewięć i pięć. Pamiętaj – glos Andrzeja stracił na sile, aż ucichł.

Gdzieś, niedaleko zakrakała wrona. Ludzie zaczynali rozchodzić się do domów, a z nieba zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.



HIERONIM BUŁKA



Pogrzeb był, jak dla Hieronima, pewną stratą czasu. Niemalże festynem pierwszomajowym, tylu zebrało się na nim ludzi. Ludzi, których nie powinno tutaj być. Czy oni znali Czubka? Czy wiedzieli, jakim był człowiekiem?

Hieronim czul się rozdrażniony od samego rana, od momentu kiedy musiał prosić Czarną Mambę o wolne godziny. W sumie nie było to trudne, bo jej znajomy komuch, jak wynikało ze wstępnych sondaży wyborczych, miał sporą szansę być komuchem – posłem. Gówniana sprawiedliwość. Sam nie wiedział czemu, ale działało to mu na nerwy. A widok sińca na twarzy siostry był tylko przysłowiową czarką goryczy. I gdzie, do jasnej cholery, jest Lwowski.

Kiedy trumna znikała w grobie ucieszył się nawet. Nie dlatego, że sprawiało mu to radość, bo po prawdzie to raczej przybijało go to straszliwie, ale dlatego, że niedługo cmentarz opustoszeje i będzie mógł zostać na moment by pożegnać się z kolegą z dzieciństwa.

I wtedy zobaczył coś dziwnego. A raczej kogoś.

Mężczyzna stał pomiędzy drzewami, w sporym oddaleniu, ale Hirek nie miał wątpliwości, kogo widzi. Zadrżał. Prawie krzyknął, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.

Znów przez moment stal się małym chłopcem przeżywającym grozę na zapomnianym wiadukcie. Tam stal człowiek, który był przyczyną tej grozy. Martwy! Przecież on był martwy!

Nim zdążył zamrugać powiekami widziadło znikło, ale przez chwilę Hieronimowi wydawało się, że widzi rękę z palcem oskarżycielsko skierowaną w jego stronę.


Krakanie jakiegoś ptaszydła gdzieś niedaleko wyrwało go z oszołomienia. Zaczęło padać, a ludzie rozchodzili się znad grobu Andrzeja.




PATRYK GAWRON



Nie był trzeźwy, to wiedział. Ale miał to gdzieś. Nie przyszedł tutaj dla tych wszystkich sępów, lecz dla Czubka. Troszkę nim zatrzęsło, kiedy zobaczył twarz Tereski, ale opanował się. Przynajmniej na chwilę. Nie będzie przecież robił scen w takim miejscu i w taki dzień. Andrzejowi by się to na pewno nie spodobało.

Nieco mętnym wzrokiem Patryk próbował utrzymywać kontakt z rzeczywistością, ale po prawdzie to suszyło go niemiłosiernie. Pitolenia księdza nie słuchał. On i Żyleta niespecjalnie za sobą przepadali. Różnica światopoglądów. Jedyne, co ich łączyło, to zamiłowanie do wina.

Gawron stał więc i przyglądał się grzebaniu trumny z ciałem Andrzeja w środku i znów mu na chwilę powróciła delirka. Tym razem pieprznęła go w mózg, jak łopata zza winkla.

Poczuł, że jakaś niepojęta siła, wyrywa go z ciała i ciska w ciemne, ponure miejsce. Kiedy usłyszał głuchy odgłos gleby walącej o drewno, do otumanionego winem umysłu Patryka dotarło, że leży ... w trumnie.

Chciał krzyknąć, ale ta sama siła, która porwała go z cmentarza, teraz dławiła mu usta.

- Chcesz tu być? – zapytał jakiś obcy, zimny głos spanikowanego Patryka. – Chcesz znaleźć się na jego miejscu?

Gawron wydusił z siebie tylko jedno charkotliwe coś. Niezidentyfikowany dźwięk.

- Więc musisz otworzyć oczy! Orzeł na ....

Głos nie dokończył swojej wypowiedzi. Patrykiem ponownie szarpnęło i znów stał na cmentarzu, pośród rozchodzących się żałobników.

W pobliżu wydarła się jakaś kawka czy inna gapa. Pierwsze krople deszczu walnęły Gawrona w czoło. Zanosiło się na niezłą ulewę.





GRZEGORZ WICHROWICZ


Długi marsz przez cmentarz, a potem stanie podczas pogrzebu zmęczyło Grzegorza. Okaleczona stopa nie nadawała się do dłuższego wystawania na pełnym kałuż, zimnym cmentarzu.

Grzegorz od początku czuł wielki żal. W jakiś sposób, chociaż było to niedorzeczne, wyczuwał obecność Andrzeja. Im bardziej wpatrywał się w znikającą w dole trumnę, tym bardziej te uczucie nabierało siły.

Stał, czując jak porywisty wiatr szarpie jego ubraniem i wtedy to zobaczył. Serce zabiło mu szybciej. Spanikowane. Tknięte nagłym, złym przeczuciem. Dwa groby dalej rosło drzewo. Wysokie, smukłe o wąskim pniu. I to właśnie ten pień przykuł uwagę muzyka. Drewno oplatał drut kolczasty! Ostry, przerdzewiały już drut kolczasty!

Kiedy Wichrowicz przyglądał mu się, sam nie wiedząc dlaczego, spod drutu zaczęła cieknąć czerwona, gęsta krew, a gdzieś pod czaszką Grzesiek usłyszał bełkotliwy, niewyraźny jęk.

Gdzieś w pobliżu zaskrzeczała wrona i krew znikła, jakby wsiąkła w oplecioną drutem kolczastym korę drzewa. Pierwsze krople deszczu spadły Wichrowiczowi na włosy.




BASIA ZIELIŃSKA



Od samego rana Barbara miała nastrój idealny na pogrzeb. Smutny i melancholijny. Na cmentarzu starała trzymać się na uboczu, zniknąć w tłumie. Ale za dużo osób ją znało. Ktoś puścił plotkę o jej nieistniejącym romansie z Andrzejem, więc młoda Zielińska wyczuwała na sobie dziesiątki głodnych sensacji spojrzeń. Nie było to miłe.

Kiedy zasypywano trumnę Basia poczuła nagły niepokój. Jakby kierowana intuicją spojrzała w bok i dostrzegła kogoś, kogo widok zmroził ją do szpiku kości. Mężczyzna z pociągu! Stał tam, pośród żałobników i skupiał spojrzenie dziwnych, nieruchomych oczu na niej.

Nie słyszała pieśni żałobników. Nie widziała nikogo i niczego. Był jedynie ten mężczyzna i jego straszne i porażające, nieruchome spojrzenie.

Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie. Uśmiech ten przeraził Basię bardziej, niż wszystko, cokolwiek do tej pory budziło jej lęki. Nie było w nim zupełnie nic ludzkiego. Raz, na jednym z filmów o Oświęcimiu Barbara widziała takie oczy u jednego z nazistowskich oprawców. Zimne. Okrutne. Wyrachowane. Absolutnie złe.

Ty będziesz następna – obiecywał ten wzrok.

Niedługo „Anielski orszak” zabrzmi na twoim pogrzebie.


Gdzieś obok, na którymś z drzew zakrakało jakieś czarne ptaszysko i Basia ocknęła się ze strachu, jakiego doświadczyła. Uczestnicy pogrzebu już się rozchodzili, a ona czuła wilgoć na twarzy. Kropiło, ale to chyba były jej łzy.

Po strasznym nieznajomym z pociągu nie pozostał nawet ślad. Najprawdopodobniej wychodził właśnie z cmentarza wraz z tłumem żałobników.





WANDA JAWORSKA



Prawie się spóźniła na cmentarz. Znów zawiodła komunikacja. Ale zdążyła i to liczyło się najbardziej. Wandzia dala się porwać tłumowi żałobników, lecz przez spóźnienie nie udało się jej znaleźć blisko rodziny i przyjaciół zamordowanego kolegi. Może to i lepiej. Nie widziała go przecież od kilku dobrych lat.

Ceremonia nie była długa i kiedy grabarze zaczęli zakopywać trumnę Wanda wypatrzyła w tłumie żałobników po drugiej stronie kogoś, kogo najmniej spodziewała się tutaj zobaczyć. Staruszkę, której w piątek pomagała wsiąść do tramwaju. Tą samą, która potem się jej przyśniła. Ulżyło jej. To oznaczało, że nie widziała ducha, lecz po prostu przemęczenie wzięło gorę nad jej rozsądkiem.

Staruszka chyba też ją rozpoznała w tłumie, bo Wandzi wydawało się, że babcia uśmiechnęła się do niej smutno. Pozwoliła sobie na nieśmiały uśmiech w jej stronę i wtedy rzeczywistość znów spłatała jej paskudnego psikusa.

Na jej oczach kobieta rozpadła się na kawałki. Na dziesiątki czarnych ptaszysk, które wzbiły się do lotu. Chyba jednak nikt nie zwrócił uwagi na to dziwaczne zjawisko, poza Wandą. Nawet ludzie stojący najbliżej staruszki.

Nim zdążyła ochłonąć Wanda usłyszała skrzeczenie nad swoją głową. Zadarła głowę i ujrzała czarną wronę siedzącą na konarze pobliskiego drzewa. Czy oszalała? Nie była pewna, ale wydawało jej się, że ptak patrzy na dół, prosto na nią.

Pierwsze krople deszczu zwiastowały nadchodzącą ulewę. Ludzie zaczynali rozchodzić się do domów popatrując z niepokojem na niebo zasnute ołowianoszarymi, burzowymi chmurami. Mimo dość wczesnej pory robiło się ciemno, jak wieczorem.

Wandzia zadrżała z zimna i zdjęta lękiem po tej szalonej halucynacji.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-01-2012 o 00:29.
Armiel jest offline  
Stary 19-01-2012, 09:14   #26
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przebudzenie było gwałtowne jak letnia burza. Oczy rozwarły się na całą szerokość i Teresa poczuła uzurpującą wilgoć oblepiającą nocną koszulę. Zły sen, którego nie mogła sobie przypomnieć zlał ją zimnym potem.
Na dywanie naprzeciwko niej klęczał Paweł i bawił się włącznikiem nocnej lampki. Na przemian światło mieszało się z kompletną ciemnością a on przyglądał jej się natrętnie. Bacznie i rezolutnie. Gdy się zorientował, że już nie śpi porzucił irytujące zajęcie i postanowił lampę zostawić włączoną.

Przenikliwość jego spojrzenia przywodziła Teresie na myśl umysłową trepanację. Kiedy tak jej się przyglądał czuła się jak pacjent na stole operacyjnym. Wstydliwie wręcz otwarta, jakby Paweł mógł bezkarnie zajrzeć w sam środek jej głowy, przebierać w zwojach nerwowych, miękkich tkankach i taplać się w osoczu żeby wróżyć z tej plątaniny niby z fusów. Wyczytać Teresy najskrytsze myśli.
Czasem nie mogła znieść widoku tych jego oczu... Takie same miał jego ojciec. Jaskrawy wręcz błękit niemalże raził i oślepiał, zapewne bardziej w przenośni niż dosłownie, ale Teresa była niezwykle wyczulona na tym punkcie. Wpatrywanie się w jego oczy przypominało patrzenie prosto w słońce. Była na z góry przegranej pozycji i pozostawało kwestią czasu kiedy spuści lub odwróci wzrok. Wiedziała, że Paweł omylnie odbiera to jako niechęć czy odrazę.
Na prawdę tak bardzo się mnie brzydzisz? - pytał czasem zamroczony alkoholem, kiedy bez wyjątków pozwalał sobie na bolesną szczerość. - Tak się mnie brzydzisz, że nawet już nie możesz na mnie patrzeć? No dalej Teresa, spójrz mi w oczy. Spójrz mi kurwa w oczy...”
Łapał ją wtedy kurczowo za ramiona i zmuszał by patrzyła. A ona, bóg jeden świadkiem, się starała. Liczył wtedy na głos, z premedytacją. Kiedyś dotrwała do dziesięciu. Ale niezmiennie wreszcie uciekała wzrokiem, unikała tego ołowianego i ostrego błękitu tęczówek jakby sprawiał jej fizyczny ból.

Teraz także zerwała się zaraz z łóżka nie przedłużając tej poufałości.
- Która godzina? - przetarła oczy zmęczona na samą myśl, że od świtu chce jej zafundować tą swoją psychiczną autopsję.
- Przed szóstą. Nie mogłem spać.
Opadła z powrotem na poduszkę.
- Naprawdę chcesz żebym poszedł z tobą na ten pogrzeb? Ludzie od razu sobie dopowiedzą. Jak zobaczą twoje siniaki.
- Jak nie będzie cię ze mną dopowiedzą sobie już bez wątpliwości – odparła. Nie miała ochoty na tę rozmowę.
Zapraszająco uniosła róg kołdry.
- Połóż się jeszcze. Na dworze ciemno.
Zgasił światło i wślizgnął się posłusznie na wygrzany tapczan.
- Powiesz mi? - szepnął pocierając nosem skórę na karku Teresy. - Gdzie wczoraj byłaś? Skąd przynosisz dodatkowe pieniądze?
- Dorabiam w klinice aborcyjnej – wypaliła bez ogródek. - Dla bogatych pań, które cenią sobie dyskrecję. Paweł, to nie jest legalna placówka, dlatego pomyślałam, że lepiej jeśli ci wprost nie powiem.
Nie spodziewała się kazań o moralności ale nie spodziewała się także przeciągłego westchnienia ulgi jaki jej zafundował.
- Czyli mnie nie zdradzasz.
- Nie.
- To dobrze. Kurwa Tereska... nie zniósłbym tego, rozumiesz? Zabiłbym najpierw jego a później ciebie.
Dosadność tej groźby niosła z sobą pewien niepodważalny ładunek miłości i Teresa poczuła jak na przekór rozsądkowi mięknie jej serce.

* * *

Paweł odprowadził Antka do szkoły i Teresa miała chwilę spokoju aby przygotować się na pogrzeb. Po kąpieli ułożyła włosy, nałożyła makijaż aby możliwie najskuteczniej zamaskować fioletowo żółty odcień skóry na skroni i w kąciku ust. Czarnej sukienki nie miała ale założyła tę grafitową.
W kościele szybko odszukała Patryka i Hirka. Posłała im oszczędny uśmiech i zajęła miejsce jeden rząd za nimi. Z ukosa zerknęła na Pawła. Jasne włosy miał w nieładzie, twarz pokrywał kilkudniowy zarost ale w całym tym niechlujnym wizerunku dominował jedynie intensywny błękit oczu, którego pozazdrościć mogłyby mu anioły ze świątynnego sklepienia.
Tereska cofała się myślami do dzieciństwa. Myślała o Andrzeju, o jego życiu przedwcześnie odebranym przez jakiegoś szaleńca. Ciarki przechodziły ją na myśl, że winny nadal przechadzał się na wolności. Kto wie, może nawet pojawił się na pogrzebie? Słyszała chyba gdzieś, że sprawca lubił wracać na miejsca zbrodni lub też gościć podczas pochówku swoich ofiar. Może miał w ten sposób spijać konsekwencje swojej zbrodni, mentalnie masturbować się żalem jaki wywarł. Przez całą mszę Teresa niespokojnie rozglądała się wokoło. Znała choćby z widzenia rodzinę, przyjaciół i sąsiadów Czubka. Skupiała się na nieznajomych. Czy któryś z nich mógł być oprawcą ich kolegi z podwórka? Jej wzrok ślizgał się po anonimowych twarzach próbując z nich coś wyczytać.
- Teresa, nie wierć się – Paweł upomniał ją jak niesforne dziecko i przytrzymał za łokieć. Musiała się opamiętać. Skupiła się na monotonnym głosie proboszcza i przestała myśleć o czymkolwiek.

* * *

Zachowała spokój. Mimo chwiejących się nóg, uczucia słabości i mętliku w głowie. Wdech i wydech, Teresa. Wdech i wydech. Paweł wyczuł jak się osuwa i złapał w samą porę. Patrzył na nią z konsternacją dociekając powodów jej nagłej bladości.
Dziewięć i pięć. Omamy? Najpewniej. Wynik stresu i przemęczenia. A może coś gorszego? Teresa była pielęgniarką i wiele rzeczy w życiu widziała. Halucynacje zazwyczaj mają źródło w głowie. Może powinna się przebadać? Jeszcze tego brakowało żeby orzekli jej jakąś nieuleczalną chorobę...

* * *

Paweł dał jej swoje błogosławieństwo aby spotkała się ze znajomymi z dzieciństwa. Może to sińce na jej twarzy wprawiały go w taki ugodowy nastrój? W każdym razie chętnie skorzystała z dyspensy.
Stypa w wąskim gronie miała odbyć się u Gawrona skąd Tereska obiecała udać się prosto na Rzeźniczą. Tego dnia czekała ją jeszcze nocna zmiana w szpitalu.

Grzesiu wydawał się szczęśliwy i z tego co mówił układało mu się całkiem nieźle. Wandzia sprawiała wrażenie nieco wycofanej ale nie było to niczym zaskakującym. Po tym jak wyprowadziła się z Węgielnej Tereska przez dłuższy czas szczerze za nią tęskniła. Jeszcze przez znaczny czas żyły w komitywie a Teresa uważała się nawet za swego rodzaju Wandzi powierniczkę. Na Parkowej dziewczyna przechodziła prawdziwą gehennę i ciężko zniosła ten okres w życiu. Z biegiem lat jednak i ta przyjaźń nie przetrwała wyzwań odległości i kurczącego się wolnego czasu.
Z Basią zawsze miała najmniej wspólnego a i tego dnia odnosiła wrażenie, że ta jest w jakimś bojowym nastroju. Kto wie, może plotki o Andrzeju kryły w sobie ziarnko prawdy?

* * *

Po wyjściu od Gawrona Tereska odwiedziła warsztat w którym do niedawna pracował Paweł. Marek przyjął ją serdecznie, zaprosił na zaplecze i poczęstował herbatą.
- Proszę Marku, daj mu jeszcze jedną szansę – zaczęła spokojnie.
- Teresko... Chciałbym, uwierz mi. Ale nie toleruje picia w pracy. Ostatnim razem Paweł narobił mi wstydu. Nie dość, że zawalił termin to bardzo nieelegancko potraktował klientów. Dopóki jest trzeźwy nie mam do niego zastrzeżeń ale ostatnio takie dni zdarzają się coraz rzadziej.
- Marku, proszę – Teresa złapała jego dużą szorstką dłoń. - Ja będę go pilnować. Koniec z alkoholem w godzinach pracy. Jeśli on straci posadę... Ja sobie finansowo nie poradzę.
- Dziecko – Marek dotknął sińca nad jej policzkiem. - Po co ci to wszystko? Zabieraj dzieciaka i wracaj do rodziców...
Teresa przysłoniła oczy dłonią. Znów ogarnęło ją to przenikające do kości znużenie.
- Proszę o ostatnią szansę. Jeśli tym razem zawali... - nie dokończyła bojąc się choćby wypowiadać tą myśl na głos.
- Dobrze – starszy pan pokiwał głową nie bez współczucia. - Niech jutro przyjdzie. Ale jedno potknięcie skreśli go ostatecznie.
- Dziękuję ci Marku. Bardzo ci dziękuję.

* * *

Dziewięć i pięć. Pamiętaj.”
Tereska zastanawiała się nad sensem tych zdań. Omamy. Bo przecież nie duch Czubka. A jeśli jednak? Może chciał jej coś przekazać? Naprowadzić na trop mordercy?
Od nawału myśli zaraz dostanie trypra – pomyślała z przekąsem.

Kiedy mijała Węgielną mimowolnie zatrzymała się przed jedną z kamienic.
- Dziewięć i pięć Bułka – szepnęła do siebie wchodząc do obdrapanej klatki.

Na Węgielnej dziewięć mieszkania pięć mieszkała rodzina niejakich Winniczaków. Tak przynajmniej informowała tabliczka na frontowych drzwiach.
Teresa wciągnęła haust powietrza i zastukała nieśmiało.

- Kto tam? - odezwał się kobiecy głos.
- Hmmm. Nazywam się Teresa. Teresa Cicha, mieszkam niedaleko. Mogłabym chwilę z panią pomówić?
- O czym? Nie znam pani.
- Szukam pani syna - strzeliła w ciemno nadal do zamkniętych drzwi.
Jeżeli istotnie Czubek wskazywał swojego zabójcę bo z pewnością musiał to być mężczyzna. Młody i krzepki jeśli zdołał go skatować i powiesić na kolczastym drucie. Obstawiała syna. Jeśli w ogóle tajemnicze dziewięć i pięć ma coś wspólnego z tym adresem i rodziną Winniczaków. A może po prostu daje się wciągać samą siebie w jakąś psychodeliczną paranoję?
- Tak? Nie ma go tutaj – odezwała się po chwili kobieta.
- A kiedy wróci?
- Nie mieszka tutaj. Aaa pani z WKU?
- Nie. Z pomocy społecznej.
- Proszę, proszę.
Drzwi otworzyły się ze chrzęstem i w progu pojawiła się chuda kobiecinka po pięćdziesiątce ubrana w gruby sweter i dresowe spodnie.

- Pani syn we wniosku o zapomogę podał ten adres. Ludzie czasem odruchowo wpisują miejsce domu rodzinnego - uśmiechnęła się ciepło. - Może poda mi pani jego nowy adres i formalności załatwię z nim. Nie chcę pani zadręczać urzędowymi drobiazgami.
- Oj wie pani, on tutaj mieszka, tylko ja myślała ze to z wojska pani jest, bo on, wie pani, taki słabowity... - kobieta wyraźnie się plątała.
- A kiedy mogłabym go zastać? Nie będę pani męczyć formalnościami. A akurat w okolicy byłam, wie pani, obywatelski obowiązek jako reprezentacja zawodowa. Na tym pogrzebie... Syn znał może tego Czubę? Straszna sprawa...
- No znał, znał, my tu wszyscy znali chłopka z widzenia. On chyba też na pogrzeb miał iść. Pewnie i był.

Teresa uzmysłowiła sobie, że od pogrzebu minęły już przynajmniej dwie godziny i syn Winniczaków może lada moment wrócić. Nie chciałaby go w tej chwili zastać zważając iloma kłamstwami nakarmiła jego matkę. A jeśli on istotnie miał coś wspólnego ze śmiercią Czubka? Przypomniała sobie swoją teorię z kościoła, że sprawca bez dwóch zdań musiał być na pogrzebie.
- Wie pani co... - Teresa zerknęła na zegarek. - Mam jeszcze dzisiaj sporo pracy. Te biurokratyczne formalności nie są aż tak naglące. Przyjdę po prostu innym razem.
Pożegnała się grzecznie i zbiegła schodami w dół. Na zewnątrz uderzyła ją fala zimnego powietrza. Czuła jak drży.
- Teresa co ty robisz? - zapytała samą siebie i postawiła wyżej kołnierz płaszcza. - Jakieś omamy bierzesz poważnie... Chyba wariujesz.

Przebiegła niemal całą drogę na Rzeźniczą. Paweł zląkł się widząc ją zdyszaną.
- Coś się stało?
- Nie, nic – odparła ściągając płaszcz. - Rozmawiałam z Markiem. Masz jutro stawić się w warsztacie. Ale Paweł – położyła mu dłoń na ramieniu. - Jeśli choćby wyczuje od ciebie alkohol wylatujesz na dobre. A ja... moje podejście znasz. Po prostu tym razem nie zawal.

Antek pomógł jej przy obiedzie dopytując jak było na pogrzebie. Ponoć cała szkoła tylko o tym rozprawiała a wiadomości z pierwszej ręki poprawiłyby jego towarzyskie notowania. Teresa urwała temat w zarodku i z dezaprobatą uznała, że śmierć Czuby to nie temat na plotki, tym bardziej pomiędzy dziećmi.
Popołudnie minęło błyskawicznie i Teresa bez większej ochoty musiała zbierać się do pracy. Zmrok czający się za oknem wprawiał w markotny nastrój.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-01-2012 o 23:36.
liliel jest offline  
Stary 19-01-2012, 23:17   #27
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Hirek od rana był poirytowany. Wszystko go drażniło, począwszy od wstępnych wyników wyborów wysłuchanych w radiu podczas golenia, do cholernego prasowania koszuli, pół godziny przed wyjściem. Znał siebie na tyle, by wiedzieć że to mechanizm obronny mu się włącza. Śmierć Andrzeja była wydarzeniem, które mocno się na nim odbiło. Założył czarną marynarkę i wyszedł do kancelarii. Nie mógł ryzykować spóźnienia, kiedy chciał prosić o wolne w związku z pogrzebem. Wiedział przecież, że Mamba będzie od rana promieniować radością i szczęściem wszelakim, zadowolona z wyników i musiał to wykorzystać. Tyle w tym dobrego, że odwalił pracę Mrozowskiego, więc nie będzie chyba problemów z dyspensą.

Pogoda poprawiła się nieco, słońce zaczęło wyglądać zza szarej zasłony stalowych chmur, ale Hirek patrząc w niebo czuł, że nie długo to potrwa. Coś na horyzoncie już się czerniło i zbierało siły do kolejnej ulewy. Pewnie lunie w środku pogrzebu – pomyślał jeszcze i wskoczył do tramwaju.
Perlisty śmiech pani mecenas było słychać już na schodach. Zdusił kwaśną minę i wyuczony uśmiech pojawił się na jego twarzy. W kancelarii święto… Renata z mężem w skowronkach, rozmawiają tylko o spotkaniu z komuszym kandydatem, który podobno ma odwiedzić ich w przyszłym tygodniu w wilii pod miastem. Hirek pouśmiechał się sztucznie, zamienił z nimi dwa słowa i uciekł do swojego pokoiku. Szturm o zwolnienie przypuścił pół godziny później. Poszło gładko, tak jak przypuszczał. Mamba kiwnęła ręką i pozwoliła wyjść nawet wcześniej niż chciał. Jakieś drapieżne ogniki w jej oczach zapowiadały, że wkrótce znów zaprosi go na wieczór do siebie. W końcu radosne chwile należy uczcić. Hirkowi zrobiło się niedobrze, zaklął w myślach i uciekł stamtąd. Dzisiaj skumulowała się jego niechęć do samego siebie, do tego co robił.

W kościele po prostu siedział i wspominał. Niespecjalnie słuchał Żylety, a raczej przyglądał się ludziom. Znajomym, siostrze, pani Ani, która z wbitym w trumnę spojrzeniem siedziała nie wiedząc co się wokół niej dzieje. A potem długie oczekiwanie na sam pogrzeb. Rozmowy się nie kleiły, Hirek odpowiadał półsłówkami, kiedy podchodził ktoś do niego. Denerwowały go znowu drobne rzeczy. To że tyle czasu trzeba było czekać, to że w spojrzeniach zbyt wielu ludzi widział żądzę sensacji i oderwania się od codziennej nudy. Zbladł gdy tylko zobaczył w jakim stanie jest Tereska. Chciał w głębi duszy by to wszystko po prostu skończyło się jak najszybciej.
Mokra ziemia od padającego od tygodni deszczu sypnęła się na wieko. Hirek odwrócił wzrok; to nie modlitwa w kościele tylko właśnie ten moment spowodował że coś ścisnęło go za gardło.
A potem to zobaczył. Ledwo powstrzymał krzyk. W pierwszej chwili chciał zebrać się do panicznej ucieczki, potem paradoksalnie uderzył w niego gniew i chciał rzucić się w kierunku... kogo? ON nie żył! To nie możliwe. Zaczyna mi odpieprzać w dekiel... Zamknął oczy z całych sił, kiedy ON spojrzał na niego i skierował oskarżający palec. Zaciskał powieki z całych sił, aż biało - czarne mroczki zawirowały szaleńczo. Muszę stąd wyjść, teraz, natychmiast! Otworzył oczy, drżąc jak osika. Nikogo. Dziwne spojrzenia nieznajomej, tęgiej kobiety stojącej obok. Wariuję. Ręce długo jeszcze nie przestawały się trząść.

Potrzebował poprzebywać wśród ludzi, którzy byli życzliwi, znajomi. Potrzebował porozmawiać o codziennych sprawach, zająć czymś umysł; wypić trochę, zamroczyć tą jego część, która ciągle pokazywała JEGO. Potrzebował się uspokoić, tak by nie wystraszyć Tereski przewidzeniami,a jednocześnie pogadać z nią o tym co miała pod okiem. Parę kieliszków wypitych za Andrzeja u Gawrona, było jak koło ratunkowe.

***
Już od samego początku chciał jakoś odciągnąć ją od psiapsiólek-sto-lat-nie-widzianych, bo aż gotowało się w nim jak zobaczył to limo pod okiem. Sama Tereska wiedziała, że makijaż wszystkiego nie zamaskował, bo od razu wypaliła z agresywnymi pacjentami. Zobaczył jak wychodzi z pokoju i poszedł za nią, po czym złapał za łapkę, odciągając niemalże na bezczelnego od Wandy.
- Siostra co z tobą? - spytał przyciszonym głosem, choć widziała doskonale że pod powierzchnią go nosi. Hirek od lat był przeczulony na punkcie swoich sióstr i Tereska znała go od tej strony. - Tylko błagam, nie opowiadaj mi bajek dla grzecznych dzieci. Ja nie jestem Antek. Gadaj co się stało. To Paweł? No mów wreszcie! Zatłukę skurwiela.
- Hirek - potrafiła wypowiadać jego imię z podszytą reprymendą jak nauczycielka, która za moment przejedzie mu linijką po łapach. Złapała go za łokieć i wciągnęła do ciasnej łazienki kładąc sobie palec na ustach i przeszywając go ganiącym wzrokiem.
Kiedy już tłoczyli się na dwóch metrach kwadratowych i Tereska niemal deptała bratu po butach odezwała się konspiracyjnym szeptem.
- Wczoraj... coś się stało. Nie byłam bez winy. Hirek... nie wściekaj się. Ale nie mogę ci powiedzieć.

- Jak to nie byłaś bez winy?!
- zagotowało w nim znowu. - Co może walnęłaś go sierpowym pierwsza, a on biedaczek się bronił? Czekaj... jak to nie możesz mi powiedzieć?
Mimo tego że aż uszy mu poczerwieniały z nerwów, to ciągle mówił szeptem. Siostra jednak czasami potrafiła go ustawić, nawet nieświadomie.
- Ty na serio... z tym picusiowatym doktorkiem? No nie wmówisz mi chyba, że... - Tereska ma romans? Nie to niemożliwe. - No dalej, siostra. Jak na świętej spowiedzi. Żadne “nie mogę powiedzieć”.
Zacisnęła usta w wąską kreskę i zaplotła ramiona na piersi.
- Tak - odparła sucho, bez żalu czy wyrzutów. - Dowiedział się, poniosło go. Zadowolony?
Złapała za klamkę gotowa wyjść.
Zatkało. Na chwilę, ale zatkało. To że sam miał “sprawę” z Mambą to było zupełnie co innego przecież. Hipokryzja rządzi światem... Ale Tereska? W głowie mu się to nie mieściło. Spojrzał jeszcze na jej minę. Eee nie możliwe. W konia go robi. Przystawił nogę do drzwi. Szlag, a może jednak?
- Prosiłem żebyś nie robiła sobie ze mnie jaj. - Obserwował ją pilnie, kiedy obróciła się do niego, starając się wyczytać coś z jej twarzy. Cokolwiek. - Tereska, przecież ja nie pytam po to by puszczać plotki wśród gawiedzi.
Noga zastawiająca wyjście uniemożliwiła ucieczkę. Przeniosła wzrok na brata ale zaraz go spuściła podziwiając wyszukane kafelki starej Gawronowej.
- Dobrze, ale obiecaj, że Pawła palcem nie tkniesz.
- A więc to prawda. Dlaczego ty go bronisz jeszcze? Należy mu się wpierdol jak psu buda. - Hirek mruknął pod nosem. - Może przejrzałby wreszcie na oczy i zacząłby robić coś pożytecznego. Serio, czasami nie wiem co ty w nim...
Urwał zaraz, bo wspomnienie człowieka-zjawy na cmentarzu wskoczyło samo do głowy.
- Nie wiesz? - uniosła wymownie brwi. - Hirek, przecież ja mu zrujnowałam życie. Ja.
- Nie mów tak. -
żachnął się, ściszając jeszcze bardziej głos. - Mieliśmy do tego nie wracać.
Zabrzmiało dziwnie, w sytuacji kiedy w kilku ostatnich dniach wszystko zdawało się przypominać mu o tym. Koperta, zdjęcia, i teraz to. Pomilczał chwilę, po czym w końcu mruknął.
- Obiecuję, nie tknę go palcem. Gawrona nawet jakoś uspokoję.
- Patryk też? -
pokiwała z dezaprobatą głową. - Bolka trampki, za moimi plecami już knujecie plan jak obić gębę mojemu mężowi? To moja sprawa Hirek. I co później, pomyślałeś? Ja tam mieszkam. Pod dachem jego matki. Mam dziecko na utrzymaniu. Myślisz, że czasem nie rozważam alternatyw? Ale żadnych nie mam! Dokąd pójdę? Do rodziców? Do ciebie? Ty masz swoje życie, swoje problemy. Do Gawrona? Jest moim przyjacielem ale pije jeszcze więcej niż Paweł, wiesz o tym doskonale. Po prostu... - położyła dłoń na czole - nie wtrącajcie się, dobra? Sama sobie z tym poradzę. Paweł ma wady ale ma też dużo zalet. A wczoraj... Na prawdę doszedł do wniosku, że go zdradzam. I dałam mu ku temu dobre podstawy. Okłamuję go, dobra? Możemy już skończyć ten temat?
Zamknął się i słuchał, bo przecież miała wiele racji. Antka pod pachę i w świat? I choć czasami myślał że właśnie tak byłoby jej lepiej, że gdyby zostawiła tego nieroba, bagaż jaki ciągnie się za nią przez pół życia, to wreszcie uwolniłaby się choć od części syfu. Wiedział jednak dobrze, że to tylko złudzenia. Nawet nie marzenia, a właśnie jego złudzenia.
- Powiesz mi wreszcie co się stało wczoraj, hmm? Najpierw mówisz że mam cię kryć, że byłaś ze mną, potem gadasz że dałaś mu dobre podstawy. Siostra co się dzieje? Wiesz przecież że chcę ci pomóc.
- Nic się nie dzieje -
siniaki na jej twarzy zaprzeczały temu z całą mocą ale wyraz twarzy miała spokojny jak najświętsza panienka na kościelnych obrazach. - Mam wszystko pod kontrolą. Z Pawłem też wszystko ugadam, to się już nie powtórzy.
Przygryzła wargę i szybko zmieniła temat.
- Z tą kopertą nic się nie wyjaśniło?
Zrozumiał od razu że nic więcej z niej nie wyciągnie. Czasem miał wrażenie że jest uparta jak osioł. Nawet częściej niż czasem, no ale w jednym miała rację. Jej życie, nie mógł się wpieprzać w nie z butami. Łypnął jeszcze raz na podbite oko.
- Nic. Pojęcia nie mam kto to mógł być. - Hirek poruszył się nerwowo, bo obrączka znaleziona w kancelarii zaczęła mu ciążyć w kieszeni jak młyński kamień. - Dużo wrażeń jak na jeden tydzień... Czasami nerwy mnie ponoszą. Niepotrzebnie na ciebie naskoczyłem. Musimy zwolnić ten kibel, bo zabarykadowaliśmy się tutaj na amen. Jak będziesz chciała pogadać, to wal śmiało. Odwiedzę was jakoś w tygodniu. Nie nie bój się, obietnicy dotrzymam.
- Dobra -
pokiwała głową usatysfakcjonowana. - Tylko zadzwoń najpierw. Muszę w tym tygodniu... - chciała chyba urwać ale po namyśle wolała dopowiedzieć żeby nie roił sobie następnych teorii. - Do lekarza iść. Przebadać sobie oczy czy coś... Mam nadzieję, że to nic z głową bo... - znów urwała.
- Hieronim - zawsze kiedy tak go nazywała wiedział, że wytacza tematy ciężkiego kalibru. - Obiecaj mi coś.
- Tereska, na litość boską... -
popatrzył na nią znowu z niepokojem. - Nic mu nie zrobię, przecież obiecałem. Gadaj wreszcie, co on ci...
Jeszcze raz popatrzył w jej twarz, choć po tym co zobaczył na cmentarzu, sam miał ochotę przebadać swój łeb. Tłumaczył to sobie nerwami, stresem, pogrzebem, ale ten człowiek ciągle tam stał. No widział go przecież.
- Nie, to nie Paweł. To znaczy... już zanim... - potarła skronie. Wyglądała w tej chwili na więcej niż swoje dwadzieścia cztery lata. Na mocno zmęczoną.
- Miewam halucynacje - wypaliła prosto z mostu jakby dyktowała mu listę zakupów. - Jeśli to coś z głową... coś poważnego - złapała go za ramiona i popatrzyła głęboko w oczy. - Hieronim, jeśli coś by mi się kiedyś stało... Obiecaj, że zajmiesz się Antkiem. Paweł się do tego nie nadaje, sam wiesz. A nie zniosłabym myśli, że trafiłby do jakiegoś obskurnego sierocińca, gdzie dzieciaki chodzą głodne i w podartych ubraniach.
- No co ty... Tereska daj spokój. -
Hirek zbladł zauważalnie. Siostra jeszcze nigdy tak do niego nie mówiła. - Daj spokój, przecież to wszystko to tylko stres i nerwy...
Nie wiedział czy próbuje uspokoić ją, czy siebie. W chwili kiedy zaczęła mówić o halucynacjach, ciepło mu się zrobiło.
- Siostra, ja... Na pewno nic ci nie jest. Będziesz żyć sto lat, do jasnej cholery. - próbował się uśmiechnąć, ale wyszło koszmarnie sztucznie. Objął ją szybko i gwałtownie. Puścił zaraz.
- Nie gadaj takich rzeczy. To te wiadomości o Czubku tak na nas działają. Pogrzeb i cała reszta... Widzimy jakieś durnoty.
- Po prostu mi obiecaj - nalegała. - Będę miała spokojniejszą głowę. Zajmiesz się nim, prawda? Jakby nie daj Boże coś...
Hirek zaniepokoił się już nie na żarty.
- Siostra nawet o tym nie myśl. To był zły tydzień, ale nie dajmy się zwariować. Nic się nie stanie, a o Antka... nawet nie musisz pytać. Przecież to rodzina. - kolejny sztuczny uśmiech. - Chodź może Gawron jeszcze nie wychlał wszystkiego, co ma zamelinowane w tej graciarni. Herbata z prądem dobrze nam zrobi.
Przystała szybko żołnierskim wręcz skinieniem i opuściła łazienkę.

***

Pięknie. Po prostu pięknie... Teraz już wiedział, że trzeba zmodyfikować ostre postanowienie pod tytułem „nie schleję się dziś z Gawronem jak messerschmitt”. Bardziej realistycznie już brzmiało „wyjdę krótko po północy”. Wanda pospieszyła za Tereską, bo Hirek już zbierał się by odprowadzić siostrę. Przysiadł obok Baśki prawie jak Gawron znalazł gdzieś w swoim lamusie gitarę. Kilka szybkich kielonków spowodowało że rzucił spojrzenie na dawno nie widzianą dziewczynę, trochę dłużej niż powinien zatrzymując spojrzenie na zgrabnym tyłeczku. Nie zauważyła, a on zaraz przepił do Grześka. Nie dał się długo prosić.
- Zagraj „Jeśli zechcesz odejść” Kultu – powiedział, szukając czegoś w gawronowej lodówce do przegryzienia.
 
Harard jest offline  
Stary 20-01-2012, 23:52   #28
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6D4JbQK-q_o[/MEDIA]

- Na razie Czubek. Zdupiamy wypić twoje zdrowie. Niech ci ziemia... i takietam. A teraz wybacz, koszmarnie tu u ciebie piździ. - Chyba pierdoliłem od rzeczy, ale powiem wam, że wpakowałem w tą mowę więcej uczucia, niż jego świętojebliwość Żyleta w całą tą nadętą ceremonię. Czy nad moją trumną też tak będą pierdolić? Też postawią mi krzyż? To byłyby niezłe jaja. Na wypadek, gdyby ktoś to czytał: na nagrobku chcę "A" w kółku i jakiś fajny cytat ze Staszewskiego. Albo "umarł pijak ale pan". He, he, he. Już drugi raz w ciągu ostatniego tygodnia rozważam inskrypcję na swoim nagrobku, czy to coś znaczy?

Dość pierdolenia. Na razie Czubek. Zasalutowałem przysypanemu już ziemią Czubie i ruszyłem za resztą ekipy. Ostatecznie ktoś musi ich wpuścić do mieszkania.

Kolejne halucynacje przyjąłem z zatrważającym spokojem. Może mógłbym się przyzwyczaić. Nie.. chyba jednak nie. Ciągle mam nadzieję, że w końcu samo przejdzie. Z większością chorób tak mam, dwa tygodnie do miesiąca wybieram się do lekarza, a potem zdrowieję i nie ma już po co. Grypa, katar, ból zęba, tym razem trafiło na urojenia... jeden dziad. Przejdzie. Rozchodzić trzeba.

O co chodziło? Coś z orłem? Masakra. Chyba zacznę sobie te wizje spisywać. Będzie dobry materiał na książkę. Grunt się za wcześnie nie wygadać, bo jeszcze mnie w jakiś przymusowy odwyk wrobią.

***

Cichy ma wpierdol. Wpierdol jakiego nie miał od wieków. Zgarnę gada jak z najbliższego ochlaju będzie wracał. Obiecałem coś temu złamasowi lata temu, jak zmajstrował dzieciaka i, kurwa, nie będę z mordy cholewy robił. Nie mówcie Bułce. Cichy nie wygada. Jeśli ma resztki godności, to wypłacze się w poduszkę. A jak wygada, jeśli choć słówkiem piśnie, to się do niego, kurwa, z Ukraińcami z Giełdy przejadę.


***

Tymczasem dzisiejszy wieczór należał do Andrzeja. Choć niewiele o nim gadaliśmy.

- Szszanuję cię Baśka. Mosze pić nie umiesz, ale nikt ci nie powie, że wymiękasz... nie bój się... jakby co to cię odniesiemy na twoje piętro...

Która to kolejka? Nie pamiętam. Nie miało znaczenia. Chyba już przestałem mieć złudzenia, że gdziekolwiek wyjdziemy. Raz, że kuchnia praszczurki Gawronowej i deszcz za oknem były niezłą scenerią dla stypy, dwa, że pojawienie się w tym stanie w Kryształowej mogłoby pozbawić Grzesia źródła utrzymania.Temat wisiał w powietrzu. Był jak cholerny słoń pośrodku salonu, na którego wszyscy starają się nie patrzeć, a którego ni cholery nie da się dłużej ignorować.

- Akcja z Czubkiem... Pojebane, co nie? - zagadnąłem pod dłuższej chwili milczenia. - Powiem wam, jakbym dorwał skurwysyna, co to zrobił... kurwa, posadziliby mnie za to do końca życia, ale najpierw bym kutasa kroił przez tydzień na żywca, a później przywiązał w jakiejś pierdolonej piwncy, żeby go szczury zeżarły. Zabić dwa razy to mało.

***

Która była godzina? Nie mam pojęcia. Było ciemno, nadal lało.
Coś jeszcze nie dawało mi spokoju i postanowiłem zająć się tym w drodze po fajki i ostanie pół litra z nocnego. Budka telefoniczna to niezbyt precyzyjne określenie na urządzenie stojące na skrzyżowaniu Węgielnej z Obrońców Pokoju. Automat telefoniczny przekrywał półokrągły daszek, nie dość, że nie chroniący przed deszczem, to niski tak, że do gadania trzeba było się złożyć w pół albo uciąć sobie nogi.

- Czarek Lwowski? ... Ale czy Czarek... Jak nie Czarek to moje nazwisko nic pana nie powie... Skąd mam wiedzieć która godzina, co ja, kurwa, zegarynka? To mów bucu że pomyłka, impulsy mi lecą! - zirytowany jebłem słuchawką. Przyciski z cyferki nieco wirowały, ale w końcu udało mi się wbić właściwy numer.

Długie sygnały.

Pierwszy.

Drugi.

Trzeci.

No dawaj Czarek. Napędziłeś mi stracha, było śmiesznie, ale teraz... To nie jest zabawne. Dość się dziś zjebało.

Czwarty.

Piąty...
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 20-01-2012 o 23:54.
Gryf jest offline  
Stary 21-01-2012, 01:00   #29
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Miała poczucie deja vu.

Wiedziała, że to pogrzeb Andrzeja, ale czuła się jak dwa lata temu, na pogrzebie ojca. Wtedy też wszyscy na nią patrzyli. Łapała spojrzenia, współczujące, przygnębione, ale tez zaciekawione, żądne sensacji. Nienasycone i okrutne. Wtedy było chyba jednak więcej współczucia, a teraz…

„Czy ludzie rzeczywiście się na mnie gapią, czy tylko się nakręcam?” zastanawiała się. Odsunęła na bok myśli o Andrzeju, głosowaniu, na które zaciągnęła ją matka (Basia miała politykę w nosie, zagłosowała na pierwszą kobietę, której nazwisko wypatrzyła – jako że, w skrytości ducha, czuła się feministką) i zaczęła, ukradkiem, obserwować tłum.

Ludzie gapili się na nią, uciekając wzrokiem, kiedy przypadkowo spotkała ich spojrzenia. Na pogrzebie ojca widziała smutne, współczujące oczy, teraz… widziała zaciekawienie. Odwracali się i zaczynali coś szeptać do sąsiadów.
„Przestań” skarciła samą siebie „nakręcasz się. Zaraz zobaczysz Monitou w wieku trumny, albo tego gościa z pociągu. Opanuj się, dziewczyno”

Kiedy ziemia uderzyła o wieko trumy odwróciła wzrok. I oczywiście, stał tam. I gapił się na nią. Nawet się nie zdziwiła. Nie uciekł spojrzeniem, jak reszta. W jego oczach nie było pogoni ze sensacją, żalu ani współczucia. Było czyste zło.
Ty będziesz następna – obiecywał ten wzrok.

Basia zamknęła oczy.

„Świruję. Cholera jasna, świruję. Schizofrenia się lubi koło 20 ujawniać… Trafię do czubków”. Poczuła, jak łzy płyną jej po twarzy.

Płakała, ale nie ze strachu, czy z powodu Andrzeja. Było jej żal samej siebie.

***

Tereska złapała ją za ramię, i pociągnęła w bok, coś paplając do matki. Basia uległa przemocy – Tereska już i tak wyglądała na obitą – i pozwoliła się pociągnąć do reszty ich paczki. Byli tam wszyscy… Prawie.

Planowała ulotnić się natychmiast, jak tylko pojawi się sprzyjająca okazja. Nie miała nastroju do wspominek i spotkań. Mimo że Tereska puściła jej ramię, Basia straciła ochotę na ucieczkę.
Naprawdę lubiła Wandzię. I cieszyła się ze spotkania. Ale, choć usilnie starała się sama siebie o tym przekonać, to nie Wanda była powodem zmiany jej nastawienia.

Spojrzała na niego kątem oka. Nic się nie zmienił. Matko, jak się w nim kochała… on, oczywiście, nie zwracał uwagi na małoletnią siostrę kumpli. Wtedy. „Teraz tym bardziej” pomyślała zmartwiona. Słyszała, że studiuje prawo…
- Cześć… Hirek – powiedziała tak cicho, że sama ledwie siebie usłyszała.

***

Weszła do mieszkania Gawrona i usiadła w rogu kanapy. Przydało by się otworzyć okno, ale wichura na zewnątrz nie zachęcała do takiego ruchu… poza tym.. coś wisiało w powietrzu… coś dziwnego. Była zdenerwowana. Znowu.

Nie było zbyt czysto... ale dziewczyna była w wieku, kiedy takie drobne niedogodności – szczególnie w obcych mieszkaniach – nie poruszają człowieka. Bardziej zadziwił ją widok Tereski, która zachowywała się tak, jakby była zadomowiona w tym mieszkaniu..
„Mieszka z Gawronem?” – przemknęło jej przez myśl „Nie, raczej sypia.. jakby tu mieszkała to by nie pozwoliła, żeby tak brudem zarosło…”

Popatrzyła na alkohol wjeżdżający na stół i poczuła, że to jest to, czego jej potrzeba po tych wszystkich wydarzeniach. Oderwać się. Zapomnieć. Nie myśleć i nie widzieć wszędzie faceta z pociągu i obwiązanego drutem Andrzeja.

- Poproszę - powiedziała podsuwając szklankę. Nie miała wielkiego doświadczenia z alkoholem – praktycznie żadnego, poza jakimiś winami, nalewkami, piwem – więc na chybi-trafił wskazała na jedną z butelek. Złapała spojrzenia Patryka - aprobujące jej wybór? – i zabrała szklankę napełnioną do połowy alkoholem. Dopełniła ją gorącą herbatą i od razu pociągnęła łyk zadowolona, że napój ma odpowiednią temperaturę do pica. Po kilku długich chwilach przestała się krztusić i udało sie jej odzyskać oddech. Palące ciepło rozlało sie jej po żołądku i przełyku, odwracając skutecznie uwagę od szalejącej ulewy i skromnych warunków higienicznych. Nieznośne napięcie, które jak powietrze balon wypełniało jej ciało, rozeszło się gdzieś na boki, rozlało. Basia rozluźniła się, oparła wygodniej i zaczęła obserwować Hirka. Mówił akurat o pracy… Kancelaria adwokacka. Powiało wielkim światem. Nic się nie zmienił… ten sam uśmiech, taka sama sylwetka.

Znów napiła się “herbaty” . - “Im szybciej się łyka, tym mniej pali” - zauważyła. Była w coraz lepszym nastroju, zdarzenia z cmentarza zacierały się w pamięci, kładła je teraz na karb podłego nastroju. Dziewczyny nie piły prawie wcale, nie chciały rozmawiać, chciały się zbierać, umawiali się na sobotę… Nie chciała nigdzie iść.

Zrzuciła buty i podciągnęła nogi na kanapę, podkulając je pod siebie. Szklanka ciągle była prawie pełna, mimo że z niej piła.

- Zagraj Grzesiu – poprosiła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-01-2012, 21:16   #30
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Weekend był tak przygnębiający, jak Grzesiek oczekiwał. W sobotę pokłócił się z Gosią o to, kto ma ugotować obiad, a wieczorem zadzwoniła jego siostra, Agnieszka, pracująca w Głosie Miasta, lokalnym dzienniku. Należała do grupy, która w całości swój czas pracy miała poświęcić na dokładne zbadanie i śledzenie sprawy okrutnego mordu. Na szczęście, była dobrą siostrą. Gdy tylko Grzesiek trzęsącym się głosem poprosił ją, żeby nie poruszała tego tematu ani z nim, ani tym bardziej z Gosią, nie nalegała. Ostrzegła go tylko, że prędzej czy później ktoś z gazety weźmie na celownik starych przyjaciół Czubka z Węgielnej, i przyjdzie zadawać pytania. I to najpewniej jeszcze w poniedziałek, po pogrzebie. Przypomniała mu też o niedzielnych wyborach, o tym jak ważny to dzień dla narodu i o obowiązkach każdego obywatela. On miał to gdzieś, i nie mogła nic zrobić w tej sprawie.

W sobotnią noc Wichrowicz nie zmrużył oka, i nie miało to nic wspólnego z Małgorzatą.

Niedziela była nieco lepsza. Zawarł pokój z Gosią i nikt nie męczył go ani w sprawie wyborów, ani śmierci Andrzeja. Poszedł do kościoła na rano, mając nadzieję, że to pozwoli mu odzyskać spokój ducha, jednak na niewiele się to zdało. Snuł się po mieszkaniu osowiały, co tylko przygnębiło Gośkę i działało na niekorzyść panującej w domu atmosfery.

Dzień pogrzebu przywitał z ulgą. Naprawdę wierzył, że pogrzeb pomoże mu zapomnieć o zdarzeniach ostatniego tygodnia. Nie wiedział nawet, jaki był naiwny.
Ledwie zdążył na mszę, stanął więc na końcu kościoła, pomiędzy obcymi. Starał się znaleźć pocieszenie, zrozumienie, cokolwiek w słowach kapłana, nadaremno. Takiej tragedii nie da się uzasadnić. Smutek i żal będą tak długo, jak długo zachowają się wspomnienia.

Na sam pochówek przyszło jeszcze więcej ludzi, wliczając w to reporterskie hieny. Tutaj również Grzesiek nie ustawił się z przodu, tym razem z własnej woli. Wszystko było znacznie trudniejsze niż przewidywał. Bał się podejść bliżej grobu, bliżej Andrzeja. Bał się, że to może przywołać piątkową wizję, albo że, czego odrzucić nie mógł, duch kolegi znowu mu się objawi. Może było to niedorzeczne, ale jak każde wyjaśnienie tak niecodziennej sytuacji.

Krwawiące drzewo wyglądało jak jakiś okrutny żart, ale roznoszący się w głowie bełkot skłaniał do zakwalifikowania tego jako halucynację. To jednak nijak nie uspokajało Grześka. Zachwiał się i gdyby nie stojący za nim mężczyzna, wylądowałby na ziemi. Pobladł i spojrzał ponownie w stronę drzewa. Krwi nie było, ale drut kolczasty został. Paranoja kazała mu połączyć to z tajemniczą kopertą i potraktować to jako groźbę, już nieco bardziej konkretną. Ceremonia zbliżała się ku końcowi, Wichrowicz nie był jednak pewien, czy wytrzyma do końca.

***

Ciężkie grudy miałkiej ziemi spadały niewzruszenie na wieko trumny. Było w tym coś poetyckiego i ostatecznego. Teresa nie płakała. Nie dlatego, że nie odczuwała żalu. Po prostu przyrzekła sobie lata temu, że nie uroni już ani jednej łzy choćby się miało niebo zawalić. I trzymała się obietnicy.
Przez moment wyglądała dziwnie. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa ale oparła się zgrabnie na ramieniu Pawła. Oprócz zintensyfikowanej bladości nie znać było śladu wzburzenia. Obejrzała się jedynie przez ramię. Jakoś tak gwałtownie i panicznie jakby spodziewała się zobaczyć za sobą ducha. Ale każdy wie, że pogrzeby sprzyjają kobiecej histerii.
Teresa otrząsnęła się niby z letargu. Uroczystość dobiegła końca. Drobny siąpiący deszcz zaczął przeradzać się w ulewę. Podciągnęła płaszcz aby przykryć głowę i podeszła do Gawrona stojącego w pobliżu Hirka.
- Wyjaśnię zanim coś powiecie... - zaczęła pojednawczo. - Pacjent na oddziale miał coś przeciwko zaaplikowaniu mu leków. To tyle. Wykonuję zawód wysokiego ryzyka - wyraz twarzy Teresy zdradzał śmiertelną powagę z jaką się nie dyskutuje.
- Przejebane. Ostatnio miałem coś takiego na ryju, jak dorabiałem na bramce w Wilczym Dole. - Odparł Gawron siląc się na swobodny ton. Kto jak kto, ale Patryk zawsze wiedział, jak poprawić kobiecie humor. - Nie pękaj. Do wesela się zagoi.
- Ale ty głupi jesteś - Teresa uśmiechnęła się mimo woli. - Po cywilnym już jestem a na wesele, takie z prawdziwego zdarzenia nigdy nie będzie mnie stać.

Tłum zaczął się rozchodzić i rzednąć.
- Gawron, ty masz wolne mieszkanie - sugestia kobiety zabrzmiała bardzo dobitnie. - Może siądziemy wszyscy jak ludzie u ciebie? Herbaty się napijemy, powspominamy dzieciństwo. Patrzcie. Wanda tam stoi.
Zamachała ręką do przyjaciółki z dawnych lat. Już dawno nie miały okazji na spokojnie porozmawiać, szczególnie po jej wyprowadzce więzi jakoś się wbrew dobrym intencjom poluzowały.
- Wandzia! Wandzia! - Teresa podniosła lekko głos choć może nie było to stosowne zważając na okoliczności.
Gdy Teresa się odwróciła, Gawron nachylił się nad Hirkiem.
- Zabiję tego chuja. - mruknął półszeptem owiewając chłopaka zapachem przetrawionego alkoholu, tanich papierosów i oleju silnikowego. Na głos dodał - Jasne. Jeśli wam burdel nie przeszkadza. Chyba nawet jakąś herbatę mam. Eee! Pyza! Nie udawaj że nas nie pamiętasz!
- W kolejce się ustaw. - Warknął Hirek do Gawrona, tak by siostra ze swoim kocim słuchem nie podsłuchała. - Ale pomysł ze stypą dobry.
Teresa wypatrywała znajomych twarzy. Oprócz Wandzi w pobliżu dostrzegła jeszcze Grześka i Basię. Pchnęła Gawrona w stronę dawno nie widzianego mężczyzny:
- Zaproś go, nie pamiętam kiedy ostatnio spotkaliśmy w pełnym składzie. I weź - wysupłała z kieszeni miętową gumę. - Ja piórkuję Patryk, jedzie od ciebie jak z gorzelni.
Naciągnęła mocniej płaszcz na głowę i sama podbiegła w stronę Basi aby chwycić pod ramię i podprowadzić bez słowa sprzeciwu w stronę gdzie gromadziła się dawna paczka z Węgielnej.
- Tereska - syknęła Basia w odpowiedzi na nagły ruch tamtej.
- O dzień dobry Teresko - powiedziała pani Zenobia, która przez całą uroczystość zajęta była lustrowaniem zebranych żałobników - Takie smutne okoliczności,.. ale zawsze miło cię widzieć , dziecko. I Hirek jest...
- Dzień dobry pani - Tereska dygnęła jak pensjonarka przed matką Basi. - Tak, są chyba wszyscy z Węgielnej. Pozwoli pani, że porwę Basię na jakiś czas? Andrzej bądź co bądź był naszym przyjacielem. Chcemy powspominać - i nie czekając już na odpowiedź kobiety skłoniła się i pociągnęła Basię za sobą. Nie chciała się wdawać w dalsze dyskusje bo jeszcze pani Zenobia gotowa była mieć coś naprzeciw zabraniu jej córki.
- Oczywiście, odpocznijcie od tych smutnych wydarzeń - pani Zenobia uśmiechnęła się do Tereski, ale zaraz uświadomiła sobie niestosowność takiego zachowania na cmentarzu i spoważniała. “Ile to lat” zastanowiła się, “ten dzieciak już chyba z 6 ma... “
- Nigdzie … - zaczęła Basia, ale Tereska nie czekała na jej reakcję, ciągnąc dziewczynę za sobą.
- Grzeee-chuu!!! - tymczasem słowiczy głosik Garwona spłoszył wszystkie ptaki z pobliskich drzew. "Zaproszenia" dopełnił szeroki gest ręki w podwórkowym słowniku przekładalny na "cho no tu".
Hirek uśmiechnął się do pani Zenobii lekko i skinął głową. Dawno nie widział Basi, do niej uśmiechnął się szerzej, bo choć wiedział że to gadanie o niej i Czubku to pieprzenie okolicznych plotkar, to nie wiedział jak dziewczyna to odbiera. Bo że na pewno do niej to doszło to nie było wątpliwości.

Wanda rozglądała się po okolicy nieobecnym i lekko spłoszonym wzrokiem. Patrzyła na ludzi, którzy zagradzali jej drogę blokując możliwość szybkiego opuszczenia cmentarza, czasem popatrywała w niebo a czasem po prostu wbijała wzrok we własne buty. Usłyszała wołanie Tereski i zawahała się chwilę czy odpowiedzieć, ale w końcu zawróciła i usiłowała przebić się przez grupki ludzi zmierzających teraz w przeciwnym do niej kierunku. Wtedy też usłyszała wołanie Gawrona. “Ja mu dam Pyzę, mógłby już skończyć z tym” - przemknęło jej przez myśl i ta lekka irytacja, którą poczuła usłyszawszy swoje stare przezwisko pozwoliła się jej otrząsnąć z niedawnych widziadeł.

Kiedy dotarła do Tereski, ta już prowadziła pod rękę jakąś inną dziewczynę i Wandzia musiała wytężyć pamięć żeby skojarzyć buzię.
- Basia? - Jaworska szeroko otworzyła oczy. - Zmieniłaś się mocno, ledwie cię poznałam.
- Cześć Tereska - przywitała się z Bułą.
- Cześć Wandzia - Basia szczerze ucieszyła się ze spotkania, jej początkowa złość na Tereskę mijała.
- Witajcie dziewczyny - Teresa puściła wreszcie ramię Basi gdy z konsternacją spostrzegła, że uczepiwszy się mocno mogła sprawić jej ból. - Gawron zaprasza do siebie na herbatę. Pójdziemy wszyscy, prawda? Ogrzejemy się trochę i opowiecie co u was. Wieki was nie widziałam.
- Właściwie nie mam już nic dzisiaj do roboty - przyznała się Wanda - Ale masz śliwę Teresa - zauważyła nieco zbyt szczerze Jaworska.
Jeśli Tereska usłyszała komentarz to doskonale robiła wrażenie, że jest inaczej.
A Wandzie ulżyło, że Teresa nie dosłyszała tego ostatniego zdania. Już kończąc je zorientowała się, że nie zabrzmiało ono zbyt dobrze.

Basia planowała ulotnić się natychmiast, jak tylko pojawi się sprzyjajaca okazja. Nie miała nastroju do wspominek i spotkań. Teraz jednak, mimo że – ewidentnie obita na buzi – Tereska puściła jej ramię, Basia straciła ochotę na ucieczkę.
Naprawdę lubiła Wandzię. I cieszyła się ze spotkania. Ale, choć usilnie starała się sama siebie o tym przekonać, to nie Wanda była powodem zmiany jej zdania.
Spojrzała na niego kątem oka. Nic się nie zmienił. Matko, jak się w nim kochała… on, oczywiście, nie zwracał uwagi na siostrę kumpli. Wtedy. „Teraz tym bardziej” pomyślała zmartwiona. Słyszała, że studiuje prawo…
- Cześć… Hirek – powiedziała tak cicho, że sama ledwie siebie usłyszała.

- Gawron? Hirek? A jednak jesteście, po cichu liczyłem na to, że was tu spotkam ,ale w kościele jakoś się nie rozglądałem, a tutaj, sami widzicie...- Grzesiek uścisnął dłonie obu starych znajomych.- Jest jeszcze ktoś ze starej Węglowej?
- W-ę-g-i-e-l-n-e-j ty wyrodny hipisie, na Węglowej to psychiatryk stoi. - wyszczerzył się Patryk ściskając dłoń Grześka.
- Nic się Gawron nie zmieniłeś- dodał z uśmiechem Grzesiek.- Słyszałem od brata o Twojej babci, przykro mi. Poczciwa kobiecina z niej była... No ale przynajmniej ktoś porządny zajął jej lokum- kolejny uśmiech.
- Cześć Grzesiu, cześć dziewczyny. Chyba cała paczka osiedlowa już w komplecie - Hirek zerknął wkoło. - Szkoda że w takich okolicznościach nas tutaj przywiało.
- Prawie cała. Czarek się, konował jeden, gdzieś zawieruszył. Przedzwonimy do buraka, jak dotrzemy do chaty.
Wiać rzeczywiście zaczynało na potęgę.
- Pospieszmy się zanim lunie na dobre. - Hirek już chciał wynieść się z cmentarza jak najszybciej.
- Słusznie - Tereska w mig podchwyciła myśl brata. Zresztą deszcz faktycznie nasilał się z każdą minutą a przy zasypanym dole zostali już tylko oni.
Zamachała ręką na pozostałych i biegiem skierowała się na Węgielną. Do mieszkania Patryka trafiłaby z zamkniętymi oczami. Tereska miała dobrą kondycję i mogłaby ten dystans przebiec nawet w pantoflach na obcasie. Przypomniała sobie jednak o niedyspozycji Grzegorza i pomyślała, że byłoby głupio zostawić go całkiem w tyle. Kiedyś jako dziecko nie mogła przestać traktować go “specjalnie” i to współczucie gdzieś w niej pozostało. Złapała Grześka pod ramię i uśmiechnęła się ciepło.
- Ale cię dawno nie widziałam. Nie musimy się tak znowu śpieszyć. Z cukru nie jesteśmy a deszcz od czasu do czasu wydaje się jakiś taki... oczyszczający - zakończyła filozoficznie zrównując krok z Grześkiem i pozwalając by ciężkie strugi deszczu spływały po jej włosach i twarzy.*
- Cześć, dziewczyny, kopę lat- Wichrowski machnął trójce przybyłych kobiet, potem spojrzał na chwytającą go Bułkę.
- Eh, Terenia przesłodka i pomocna jak zwykle. Pewnie nadal niesiesz pomoc potrzebującym w szeregach służby zdrowia?- Gdyby Teresa nie pamiętała niecodziennego sposobu zachowania Grześka, mogłaby to uznać za kpinę.
- Mhm - potwierdziła. - Znasz mnie. Święta Teresa od Bułek - uśmiechnęła się i wolnym krokiem ruszyła w stronę Węgielnej.

***

O tym, co działo się w mieszkaniu Gawrona szczegółowo pisał nie będę, nie wypada. Mogę tylko nadmienić, że był alkohol, w sporych ilościach, były śpiewane ballady najznamienitszych bardów polskich, jak i kompozycje Grześka. Były wspominki, były plotki, było narzekanie… Udana stypa, nie ma co. Na szczęście Grzesiek nie zapomniał wyskoczyć na chwilę do automatu telefonicznego i powiadomić Gosię o swoim spotkaniu ze starymi przyjaciółmi. Była nieco zdziwiona, że jej wcześniej nie uprzedził, nie robiła mu jednak z tego powodu wyrzutów. I póki co nie zauważyła, że w szafie brakuje garnituru, była więc szansa, że nie dowie się o tym, że Grzesiek znał Andrzeja Czubę, ofiarę najgłośniejszego mordu w historii Miasta.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172