Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-11-2012, 21:25   #481
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Nie było właściwie nad czym myśleć. Nie było sensu wracać do obozu, nie bez powodu przecież zostali wysłani przez mnicha do tej świątyni. Były w niej dwie istoty ludzkie, daleko od siebie, jednak mogli pomóc tylko jednej. Doświadczenie podpowiadało, że rozdzielanie się nie jest najlepszym pomysłem, zaś intuicja podpowiadała, że największe niebezpieczeństwo czai się zazwyczaj w podziemiach... co wskazywało na schody w dół.

Sakamae odwróciła się Ronalda, wspięła się na palce przytulając na chwilę twarz do jego brodatego policzka, po czym delikatnie musnęła ustami jego wargi i spojrzała mu prosto w oczy. Przez te... godziny...? dni...? zupełnie straciła poczucie czasu... ale nie miało to znaczenia. Ważne było, że ten mężczyzna stał się jej bardzo bliski i chciała, żeby o tym wiedział, zanim zejdą - trzymając się za ręce - prosto w ciemność...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 30-11-2012, 22:33   #482
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Boone, Dean

Uderzyli jednocześnie kierując swoje nowe moce przeciwko Kryształowi.
Ogień i szpony. I Moc. Ta dzika, pierwotna energia, która wręcz kipiała w ich ciałach.

Sally Dean czuła, że płonie. Że porzuciła ludzkie ciało – ten ograniczony worek z krwi i mięsa. Że z każdą kolejną sekundą otworzenia się na moc płomienia staje się mniej ludzka a bardziej ... ognista. Jak gwiazda. Jak supernowa. Jak niezniszczalna, kosmiczna, pierwotna siła.

Boone uderzał swoimi szponami, czując się, jak młot kujący kowadło. Zadawał ciosy, które mogłyby zniszczyć stal. Które mogłyby rozedrzeć beton jak papier. Ale kryształ pozostawał niezniszczalny. A jego struktura zdawała się być nienaruszona.

A potem usłyszeli ... wibrację. Czy też raczej poczuli ją. W swoich głowach, we wnętrzach swoich ciał.

To był kryształ. Śmiał się. Drwił z nich. I Sally w tym momencie zrozumiała w swoim szaleństwie i zaślepieniu. Jej moc pochodziła od niego. Od tego przeklętego kawałka materii. A teraz, kierując w niego swoje płomienie, zrozumiała, że wpadła w pułapkę tego diabła.

Wrzasnęłaby, gdyby miała usta! Ale dla niej było już za późno. Kryształ wchłonął jej ogień, jej płomienie. Razem z mocą, jaką odebrała z innych Zapomnianych spalając ich kilka chwil wcześniej w baraku. Płonęła, aż w końcu jej ciało rozsypało się w popiół, który – niczym ciemna fala – popłynął w stronę struktury kryształu.

Ostatnim przebłyskiem myśli udręczonej Sally Dean było, że ginie jak gwiazda. Spalając się na popiół.

A kiedy ogień z Sally został pochłonięty przez Kryształ ten zalśnił jaskrawym rozbłyskiem, jaśniejszym niż słońce i .... eksplodował zalewając wszystko wokół ogniem.

Boone zamknął oczy porażone ognistym żarem!





Noltan

Noltan stał, zastanawiając się, co zrobić. Niedźwiadek u jego stóp wydał ostatnie tchnienie. Tym razem nie dało się tego załatwić w inny sposób. Zabij lub zostań zabity. Odwieczne prawo wojny. Szaleństwo, jakie ogarnęło jego kumpla z oddziału musiało zostać ugaszone, a jedynym sposobem na jego ugaszenie wydawało się być przelanie krwi.

Duchy, które przekazał mu kryształ zawyły w jego wnętrzu. Napełniły mu duszę cierpieniem. Ujrzał, jak nad zniekształconym potwornym ciałem dawnego kumpla unosi się ciemny wir i przybiera kształt Bergmana, takiego, jakiego znał. A potem, niczym przyciągnięty jakąś niewidzialną siłą, wnika w ciało Noltana.

Zawył z bólu, bo wydawało mu się, że więcej nie udźwignie ciężaru śmierci.
A potem usłyszał szyderczy, potężny, demoniczny śmiech, który przetoczył się przez okolicę.

Barak, w którym było laboratorium nagle zmienił się w falę ognia. Falę, która niczym żarłoczny przypływ przelała się po okolicy, w mgnieniu oka sięgając również ciała Noltana i uwięzionych w nim dusz.





Harikawa

Obscure II - Waltz of Death - YouTube

Harikawa chwycił Morijabę za pokrwawioną dłoń. Dłoń przeraźliwie zimną, jak się zorientował, i mokrą.

- Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn! – Murzynka nadal czyniła te dziwaczne inkantacje. Nie przerywała ich nawet na moment.

Harikawa poczuł, jak palce kobiety zaciskają się na jego palcach. Czuł, że jej ciało rozłazi się, rozlewa w obrzydliwą, śliską breję. Ale nie puszczał.

- Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn!

Wyła Morijaba.

- Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn!

Czuł, jak przez złączone z nią palce przepływa ... moc. Jakiś niewidzialny prąd.
Wiedział, że Murzynka chce mu coś dać. Jakąś ... magię. Jakąś nieludzką moc, która uczyni go silniejszym, szybszym, uczyni nadczłowiekiem. I że kiedy ją przyjmie dla Harikawy nie będzie już odwrotu, lecz Morijaba mogła osiągnąć swój cel.

Musiał się tylko zdecydować.





SUMMERS

Dłoń zbliżyła się do włącznika z okiem.

Tak. Czuł, że moc, która pokierowała go w tą stronę wybrała dobrze.
Wcisnął kamień i ujrzał, jak otwierają się wrota.

A za nimi zobaczył ... pustkę wypełnioną agonalnymi wrzaskami, trudnymi do opisania dźwiękami niszczącymi umysł oraz TO.


W przebłysku zrozumienia pojął, że właśnie otworzył drzwi do koszmaru.
Na świat zstąpił AZATHOTH. Władca wszystkich demonów. Sułtan bóstw. Absolutne zniszczenie i nienazwany anihilator.

Faktycznie. On mógł to wszystko zniszczyć. Bez najmniejszego trudu.

Ale najpierw pochłonął Summersa. Wystarczyło jedno spojrzenie potwornego oka Nienazwanego Destruktora.

Świat stanął na krawędzi zagłady.





Yoshinobu, Dempsey

Śpieszyli się najbardziej, jak potrafili. Razem. Zdecydowani pomóc temu, którego wybrali.

Za późno! Zdecydowali się chyba za późno. A może nie mieli szans.
Poczuli falę mocy, jaka zalała wnętrze świątyni.

Falę tak potworną, że aż zatrzymali się w pół kroku.

Tylko na chwilę, bo jednak wyczuwali, że nadal mają szansę. Wątłą, niczym płomień świecy palącej się w sztormową noc na pokładzie rybackiego kutra, ale mieli.

Schody skończyły się, a oni stanęli w wejściu do niewielkiej komnaty.
Pierwsze, co rzucało się w oczy to potężna dziura w jednej ze ścian, za którą widzieli bezkresną pustkę kosmosu. Otchłań, z której wynurzało się coś przerażającego, groteskowego i nienazwanego.

Ale oni znali nazwę tego kogoś. ON


W przebłysku zrozumienia pojęli, że właśnie są świadkami otwarcia kosmicznej bramy do koszmaru.

Na świat miał zamiar zejść AZATHOTH. Władca wszystkich demonów. Sułtan bóstw. Absolutne zniszczenie i nienazwany anihilator.

A punktem zaczepienia, który go tutaj ściągał okazał się być jeden człowiek. Czy też raczej to, co z niego zostało. Bezkształtna, amorficzna, bryłowata masa, z której wystawała zniszczona, gumiasta głowa. Jeden z Zapomnianych.

- Jeśli chcecie zamknąć te wrota – usłyszeli głos w głowie należący do Mnicha – musi w nie wskoczyć jakiś CZŁOWIEK. Z własnej, nieprzymuszonej woli.

Azathoth był coraz bliżej.

Bezkształtna bryła zawyła w potępieńczym, powitalnym wrzasku.





Boone

Otworzył oczy czując, że stoi zagrzebany w popiołach i zgliszczach. Sam.
Zrzucił z siebie jakieś szczątki baraku i rozejrzał się wokół.

Pierwsze, co ujrzał to wielkie pogorzelisko – jedno potężne, zrównane z ziemią miasto.


Potem ujrzał krążące nad nim .. cienie. Duchy zabitych mieszkańców. Tysiące. Bezkształtnych, Wirujących.

- Witaj – powiedziała istota

- Widzę, że Mithogolack stał się na tyle potężny, by otworzyć bramę. Zwiódł was. Okłamał. Oszukał. Ciebie ochronił dar Umiłowanych. Pazur Ocalenia. Ktokolwiek ci go podarował, uczynił ci zaszczyt. Teraz jesteś nieśmiertelny. Tak długo, aż umrze ostatni przedstawiciel rasy, którą teraz władasz.

Istota wydała z siebie rytmiczne klaskanie. To był śmiech.

- Mithobolack odszedł. Ruszył, by pochłonąć resztę. Brama została otworzona. Pytanie, czy uważasz, by ludzki gatunek przetrwał. Nie jesteś już jednym z nich. Nic cię nie wiąże z tymi plugawymi, pożerającymi się bez końca istotami. Lepiej dla wszechświatów byłoby, aby wszyscy ludzie wyginęli. Jak robactwo, którymi są.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 30-11-2012 o 22:44.
Armiel jest offline  
Stary 03-12-2012, 17:33   #483
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strach go ogarnął. Przerażenie sięgające najgłębszych warstw jego świadomości.
Utrata człowieczeństwa przerażała go w stopniu większym niż się spodziewałby po sobie. Moc, jakakolwiek by była, nie warta była odrzucenia człowieczeństwa.

Murzynka musiała to wiedzieć. Musiała widzieć w jego oczach ten strach i panikę i coraz większy smutek.
Harikawa wiedział, że przegrał. Harikawa wiedział, że już wcześniej wybrał źle.
Powinien był uciec, powinien był wybrać drogę ucieczki, powinien był ich zostawić.

Teraz nie miał już wyjścia, ani odwrotu. Nie miał wyboru. Musiał przyjąć to co dawała Morijaba w nikłej nadziei, że z jej pomocą zdoła jeszcze odzyskać to, co musiał poświęcić. I że wróci do domu, do Kalifornii, do życia jakie prowadził przed wojną.

Yametsu otworzył się na tą moc.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-12-2012, 22:17   #484
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przerażający widok zstępującego bóstwa przyprawił Rona o niepowstrzymany dreszcz przerażenia. Z ledwością był w stanie ustać na nogach w jego oczach czaił się autentyczny, nieskrywany strach. Dygocąc wyciągnął dłonie obejmując drobną delikatną twarz kobiety. Ten widok działał na niego kojąco. Jej oczy stały się dla niego kotwicą utrzymującą go przy zdrowych zmysłach, nie pierwszy zresztą raz.

- Sakamae - wyszeptał - Czy wiesz? - trudno było znaleźć mu słowa na opisanie tego co czuje, ale był pewien, że i ona zdaje sobie sprawę z tego co się za chwile może wydarzyć.

- Wiem - odparła cicho. Jednak w jej oczach był spokój, jakiego nie zaznała od lat. Długą drogę musiała przejść, żeby go odzyskać... ale w końcu przestała się bać.

- To wszystko, to było czyste szaleństwo. Wiele Ci zawdzięczam - starał się mówić szybko, chciał powiedzieć jak najwięcej a przecież pozostało tak niewiele czasu - chciałem to zachować dla nas bo... , ale teraz nie odejdziemy stąd już, rozumiesz? Ty odejdziesz, ja muszę wejść tam - nie spojrzał nawet w stronę ziejącej dziury.

Kobieta spokojnie lecz stanowczo położyła mu palec na ustach, lekko kręcąc głową. Nie trzeba słów. Dotarli do celu swojej wędrówki, odnaleźli swoje przeznaczenie. W ciemnych oczach błysnęły łzy, kiedy obejmowała go za szyję i przyciągała do siebie. W tym geście kryło się więcej słów, niż zdążyliby wypowiedzieć gdyby nawet mieli na to czas... Gdyby mogła tam wejść zamiast niego zrobiłaby to bez wahania, ale nie taka była jej rola...

Wiedział już dlaczego tak długo odsuwał od siebie to pragnienie zbliżenia, wiedział że teraz będzie tęsknił jeszcze bardziej, ale wiedział też, że się nie zawaha. Objął ją jeszcze mocniej składając pocałunek na jej cudownych ustach. Zamknął oczy rozkoszując się jej bliskością. Ręką która przyjęła dar gładził teraz jej włosy. W tym dotyku kryło się wybawienie, dla niej, dla niego... sam nie wiedział jeszcze dla kogo. Stawali się na powrót ludźmi z krwi i kości. Moce odchodziły jak ciążące u szyi kamienie młyńskie. Pozbywali się teraz całego dziedzictwa wyspy, darów mnicha, wszystkiego. Czuł się taki lekki, swobodny, wolny. Odsunął od siebie Sakamae i zaczął się śmiać, radośnie jak po długim odpoczynku, pełen sił. Jego następne kroki oznaczały dla niego zagładę, ale teraz był szczęśliwy.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 03-12-2012, 22:18   #485
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
W pierwszej chwili nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale już po chwili przyszło zrozumienie. Kiedy moce odeszły, poczuła się na powrót niepełna, ale jakby znów cała. Po raz kolejny zrozumiała, że się myliła. Myliła się tak bardzo... ale już wiedziała. W końcu powróciła radość, gdy roześmiała się razem z Ronem, pełną piersią, lekko, szczęśliwa po raz pierwszy od tak dawna...
Wiedziała, że nie będzie potrafiła żyć dalej sama. Nie będzie potrafiła po raz kolejny układać sobie życia na nowo.
Zanim zdążył odejść, złapała go za rękę. W jej oczach nadal był spokój i pewność siebie. Nie mogła tam wejść zamiast niego, bo on nie pozwoliłby jej na to tak samo, jak ona nie mogła pozwolić tam wejść tylko jemu.

Piękno tej sytuacji umierało w obliczu wynurzającego się z kosmicznych otchłani obrzydlistwa. Czuł jeszcze słodki smak jej ust, ale i on musiał ustąpić pod gorzkim smakiem strachu. Cokolwiek miało się za chwilę wydarzyć, musiało być straszne. Nie można było ot tak wyjść naprzeciw temu czemuś bez zapłacenia najwyższej ceny. Czemu jej nie odepchnął, czemu nie puścił jej dłoni? Strach, miłość, przywiązanie... Żadne z tych uczuć i wszystkie razem jednocześnie. Tak oboje postanowili bo zachowali wolną wolę, nawet jeśli ta decyzja miała być najgłupszą z możliwych.

Wiedziała, wiedzieli oboje, że czas za chwilę się skończy, że to coś za chwilę zostanie uwolnione... Spojrzała po raz ostatni w oczy temu, który w ciągu tak krótkiego czasu stał się jej dopełnieniem i kiwnęła głową.
Kolejny krok zrobili już razem...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 04-12-2012, 18:30   #486
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ogień palił i oczyszczał. Wzmagał Siłę. Widział jak Sally zmienia się najpierw w pierwotną moc, jak on sam zadaje ciosy które człowieka rozerwałyby na strzępy. Ogień szalał wokół uderzał falami w kryształ, który nic nie robił sobie z ich wysiłków.
Przeciwnie, Boone zrozumiał że zostali oszukani, że to diabelstwo drwi sobie z nich. Zrozumiał lecz za późno. Sally odchodziła na jego oczach. Boone zaskowyczał jaszczurzym gardłem, uderzy ł jeszcze raz z całych sił, chcąc zatrzymać wchłanianie kobiety przez coś co przecież dało jej moc...
Desperacko chcieli powstrzymać to co się tutaj działo w tym miejscu. Zezwierzęcenie, upodlenie ludzi. Mordowanie ich i torturowanie. Przegrali. Nie mogąc dotrzymać słowa danego Barrowowi zniszczyli ich dając choć kres parodii istnienia. Teraz na jego oczach Sally zamieniła się w popiół a on umierał. Nie sięgał do mundury, do kieszeni na piersi. Tego przecież już nie było. Tylko zielonkawa jaszczurcza skóra. Ich widok miał przed oczami, tak jak namiastkę tej która mu ich przypominała.
Przegrali.

Błysk oślepił go przeszywając oczy igłami bólu. Ocknął się wśród ruin, popiołów i zgliszczy. Koszmarna istota która stanęła przed nim drwiła z niego, pluła jadem. On nie chciał tych darów, pieprzonego pazura. Zarażono go tym jak chorobą.
- Łżesz. Człowiekiem się być nie przestaje. Nawet jak takie sukinsyny jak ty depczą ich jak robaki pod butami. Chcesz tego, prawda? - Podsunął mu pod oczy swój pazur. – Jeszcze jedna kropla do potęgi. Jeszcze jedna rasa pod obcasem. Weź to, zabierz ode mnie.

Rozglądnął się wokół. To dzieło tego Azathotha o którym mówiła Sally? Tak wygląda cały świat, wszystko co znał?
Upadł na kolana, zgarnął do obcej dłoni garść popiołu.
- Zabierz to ale zamknij bramę. Nie wpuszczaj go tu. – Istota górująca przed nim miała taką moc? Mogła to w ogóle uczynić? Nie miał pojęcia. Wiedział jedno. On już nie chciał dłużej istnieć. Nieśmiertelny i szalony wśród zgliszczy. – Lepiej dla wszechświatów? Może i tak, nie wiem. Nie jestem filozofem i nie będę cię przekonywał. Jeśli masz taką moc – zrób to. Jeśli nie – spojrzał na niego. – To pierdol się, razem z nimi wszystkimi.
 
Harard jest offline  
Stary 04-12-2012, 21:52   #487
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=U9IHsKgaMsg[/MEDIA]





Harikawa

Moc spłynęła na Harikawę bolesną falą. Poczuł, jak jego ciało wypełnia się cieczą, jak słona woda wzbiera w nim, niczym w gumowym naczyniu. Czuł, jak rozpycha się w jego wnętrzu, zajmując coraz większą objętość, rozdymając jego ciało do coraz bardziej monstrualnych rozmiarów. Jakby było elastyczną, niezniszczalną gumą.

Było jej tyle, że aż zaczął wypluwać z siebie ciemną, słoną ciecz. Mulistą, pełną szlamu i jakiś wijących się żyjątek. Larw. Pasożytów czy sami przeklęci bogowie tej wyspy wiedzieli czego jeszcze.

Spojrzał na Morijabę z udręką, licząc, że jego poświęcenie miało jakiś cel i jakiś sens. Że to, co działo się z nim w tej przeraźliwej chwili, przyniesie coś dobrego.

Ujrzał ją, unoszącą się w niewidzialnej wodzie. Bezwładną i chyba martwą. Z poszarzałą skórą, obwisającą w miejscach, gdzie normalnie gromadził się jej tłuszcz.

A potem Murzynka nagle otworzyła oczy i Harikawa ujrzał, że nie są one już ludzkie. Że są dwoma żarłocznymi, skręcającymi się wirami. Potężnymi, niczym nienasycona bestia.

A potem Yametsu Harikawa, były żołnierz piechoty morskiej dał się pochwycić w ten piekielny wir. Lecz nie jego wypełnione morską wodą cielsko, ale ... dusza. Tak. Chyba właśnie ona. Ta nieuchwytna cząstka, której poszukiwali mistycy, kapłani i filozofowie tego świata, a którą on, Yametsu, poznał tonąc w wirach oczu demonicznej Morijaby.

A potem był tylko upadek w dół. Na spotkanie ciemności. Tak mrocznej, ciężkiej i lodowatej, jaka zapewne panuje na dnie najgłębszych oceanów.





Yoshinobu, Dempsey

Trzymali się za ręce. Dwójka drobnych, ludzkich istot, które musiały stać się potworami, by na powrót zrozumieć, czym jest człowieczeństwo. Lub czym powinno być. Miłością, dobrem, umiejętnością cieszenia się drugą osobą. I poświęceniem, kiedy jest to potrzebne.

Oboje weszli w bramę, przez którą miała wydostać się na świat nienasycona Bestia. Zniszczenie. Totalna anihilacja.

Jeden krok, drugi, potem trzeci.

A potem potężna siła wessała ich przez otwartą bramę do pustki na krańcach nieznanego ludzkości wszechświata.

Brama zamknęła się za nimi. Bezgłośnie i wręcz błyskawicznie.

A ich dwójka umarła w kilka sekund później. Dwa zamarznięte kawałki ciała. Zbyt małe, by zwrócił na nie uwagę taki byt jak Azathoth. Sułtan Bogów. Miało on, bowiem wielkość galaktyki. Albo atomu. Bo wielkość dla tego Anihilatora nie miała znaczenia.

Dwa zmarznięte ciała szybowały przez wszechświat nadal trzymając się za połączone zmarzliną dłonie. Niczym symbol tego, co w ludziach najwspanialsze.

Zapomniane. Prawdziwie i na zawsze.




Boone

Słowa zostały wykrzyczane. W gniewie i w rozpaczy. Boone wiedział już, co chce osiągnąć. Nadal był żołnierzem. Był marines. I walczył do samego końca.

Sempre fidelis.

I nagle wszystko znikło. Tak po prostu.

Stwór. Kryształ. Zniszczony barak. Zdewastowana eksplozją okolica.
Pozostał sam. Ostatni żołnierz. W swojej normalnej, ludzkiej postaci. Pośród dziwacznych, pokręconych drzew odrobinę przypominających palmy.
Nagle pozbawiony sił Boone klęknął w lepkim, smolistym błocie. Spojrzał w niebo, na który znów jaśniały dwa słońca.

Nagle zrobiło się ciemno. W twarz uderzyły go podmuchy wiatru niosącego ze sobą słoną wodę.

Usłyszał, przez grzmoty huraganu, charakterystyczny odgłos lecącego samolotu. Wysoko. Ponad widocznością.

Boone wiedział, co ma zrobić. Nie może dopuścić, aby inni cierpieli jak on. Aby wyspa miała kolejne ofiary. Sięgnął myślą w stronę samolotu – nawet nie wiedział – że tak potrafi. I oderwał tył lecącego samolotu. A potem zaśmiał się, kiedy pojął, co zrobił. Lecz nikt już nie słyszał jego śmiechu. Tak to się właśnie zaczęło.

Zgarbiony, ruszył w stronę drzew, a po chwili pochłonęła go mgła.


EPILOG


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ancl4LfbV2E[/MEDIA]

Dwie istoty, niczym stwory z koszmaru przyglądały się sobie tocząc rozmowę na poziomie, który ludzie nazwaliby zapewne telepatią.

- Nie są godni by istnieć. Oni. Ludzie.

- Czemu tak sądzisz? Uzasadnij swoją tezę Mithobolacku.

- Spójrz na nasz eksperyment. Jak chętnie porzucali swoje człowieczeństwo. Jak chętnie sięgali po moce, których nie pojmowali. Jak cieszyli się nimi. Jak rzucali się sobie do gardeł. Zwabieni obietnicą potęgi. Lub wiedzeni swoim ludzkim, pozbawionym refleksji działaniem.

- Nie mogę się z tobą zgodzić, Mithobolacu. Zobacz. Zobacz, jak chętnie odrzucili niechcianą potęgę, kiedy musieli ratować się i swój gatunek. Zobacz, z jaką siłą walczyli do samego końca. Zobacz, ilu z nich stawało się czymś więcej, niż ludźmi. Jak odkrywali swoje wnętrze.

- Jakie wnętrze – nie zgodził się Mithobolack. – Człowiek, który zabił własnego rodziciela? Człowiek, który zabijał bezbronnych, by posłuchać podszeptów, których nie rozumiał. Zobacz, jak się sprzeczali, jak nie potrafili ze sobą współpracować. Z jaką łatwością poświęcali swoich towarzyszy.

- Znów muszę się nie zgodzić, Mithobolacku – drugi ze stworów był bardzo uparty. – Zobacz, jak potrafili dochować sobie wierności. Zaopiekować się sobą nawzajem. Jak, nawet za cenę życia, poświęcić dla swojego gatunku. Owszem, kierował nimi gniew, potrafią zrobić rzeczy, których boję się nawet przywoływać. Bez wahania zrobili rytuał napełniając ciebie mocą tysięcy zamęczonych ludzi, po to by odnaleźć wyspę. Bez wahania eksperymentowali z ciałami, z nasieniem Umiłowanych, z bramami między płaszczyznami istnienia. Ale, Mithobolacku, muszę zwrócić twoją uwagę na fakt, że to nie ludzie poprowadzili to szaleństwo. Lecz Kyou i Kyo. Lizardzi. Pradawni. Nie ludzie. Nie możesz ich winić.

- Prawie wypuścili Azathotha! – nie ustępował Mithobolack.

- Przez przypadek. Nie celowo. Czy myślisz, że ten człowiek zrobiłby to, co zrobił, gdyby wiedział, co jest za tymi drzwiami. Spójrz na parę, którą wybrałem. Wydawali się najsłabsi, a jednak ... w końcowym rozrachunku to oni bez wahania odrzucili moce, by stać się ludźmi i zginąć. Potrafiłbyś tak? Potrafiłbyś?

Zapadła cisza.

- Co zatem proponujesz?

- Pokażę ci – odparł mężczyzna w stroju mnicha i wysuszoną na wiór, trupią strażą. – W końcu jestem pradawnym strażnikiem wyspy, która była, która jest, której nie było i nigdy nie będzie. Więzienia poza przestrzenią i czasem. Będę potrzebował część twojej mocy, by się udało.

- A co z Lizardami?

- Nimi, zajmę się później. Zgoda.

- Zgoda – zakomunikował niechętnie Mithobolack.





GRUPA „KOMANDOSI”

Kolejna gwałtowna turbulencja i nawet twardzi, amerykańscy żołnierze pobledli.

Samolot, którym lecieli, był niczym fruwająca trumna ze stali. Trumna ze skrzydłami i potężnymi śmigłami pozwalającymi jej przemieszczać się w przestrzeni. Zalewana deszczem trumna.

Żołnierze modlili się, lub bladzi obserwowali twarze swoich towarzyszy broni. Niektórzy nerwowo żuli gumę, inni po raz nie wiadomo, który sprawdzali wyposażenie.

W wejściu do pomieszczenia pilotów stanął nadzorujący akcję oficer lotnictwa.

- To nie ma sensu, panowie – przekrzyczał wichurę. – Tutaj nie ma żadnej wyspy. Dowództwo musiało się pomylić. Zawracamy na lotniskowiec.
Blade twarze żołnierzy przygotowanych do skoku nie ukrywały ulgi. Skakanie w takich warunkach równało się zbiorowemu morderstwu na żołnierzach. Na szczęście nie będą musieli kusić losu. Od początku mieli złe przeczucia związane z tym zadaniem. Teraz, na szczęście, wracają do bazy.
Nie wiedzieli jeszcze, że wojna i tak upomni się o nich i większość z nich zginie podczas tej krwawej wojny na Pacyfiku. Teraz jednak byli szczęśliwi. Chociaż może troszkę źli, że gdzieś tam na dole, przeklęte Żółtki, unikną spotkania z ich oddziałem. Zabijakami, którym mało kto w korpusie odważyłby się podskoczyć.

Wracali do domu. Przez burzę.




GRUPA „JEŃCY”

Co czuje człowiek uwięziony we własnych koszmarach, głodny, traktowany przez oprawców jak bydło wiezione na rzeź? Co czuje człowiek męczony morską chorobą, gdy stalowe więzienie, na którym zamknęli go wrogowie, unosi się na sztormowych falach? Co czuje, gdy słyszy metaliczny jęk kadłuba wystawianego na szaleńcze siły żywiołów?

Czy jest mu obojętne, co się z nim stanie? Czy utonięcie w oceanicznych odmętach nie wydaje mu się lepszym rozwiązaniem, niż nieznany los gdzieś u celu.

Wszyscy spośród osiemdziesięciu dziewięciu przebywających w dwóch ładowniach ludzi słyszeli plotki. Płynęli na śmierć. Poprzedzoną bolesnymi, straszliwymi eksperymentami. Japońscy naukowcy i lekarze, gdzieś na zapomnianej przez Boga wyspie na Pacyfiku, prowadzili bolesne i mordercze badania na jeńcach wojennych. Wyspa śmierci. Nikt z niej nie wracał. Każdy, kogo wepchnięto pod groźbą bagnetów na pokład tego statku, przepadał bez wieści.

Może więc śmierć przez utonięcie nie wydawała się aż tak zła? Może dzięki niej człowiek oszczędzał sobie cierpień i tortur? Może ....

Czy jednak wola życia nie jest większa? Dla stłoczonych w ładowniach mężczyzn i kobiet było to bez różnicy. Gdyby spojrzeli na siebie z odpowiedniej perspektywy szybko zauważyliby niepokojącą prawidłowość. Wszyscy więźniowie byli w sile wieku i w dość znośnej kondycji fizycznej, chociaż choroba morska i tropikalne przypadłości zbierały już swoje żniwo.

To, że dzieje się coś dziwnego zrozumieli dopiero, kiedy pogoda się uspokoiła. Od dłuższego czasu nie słyszeli żadnego japończyka. Na pokładzie, czy pod nim.

Coś musiało się stać, gdy trwał sztorm. Tylko co?

Po ponad dwudziestu godzinach zaczęli się martwić. A panika ścisnęła ich serca, kiedy okazało się, że najsłabsi zaczynają umierać z odwodnienia. Nie mieli jak się jednak wydostać z zamkniętych ładowni służących im za cele.
Prawie dwanaście godzin później odnalazł ich na oceanie amerykański okręt wojenny. Z osiemdziesięciu dziewięciu ludzi przeżyło transport tylko pięćdziesiąt trzy osoby. Ale to i tak dużo więcej, niż by przeżyło na wyspie, na którą ich wieziono.

Mogli tylko podziękować szczęściu, że przeżyli. Bo przecież życie to jeden wielki, niepojęty splot przypadków.





WSZYSCY

6 sierpnia 1945 roku w nocy o 2:45 wystartował do lotu w stronę Japonii samolot z tajemniczą bombą na pokładzie. Bombą, która miała zmienić losy wojny. Prace nad tą bronią zaczęły się ponoć z polecenia samego Prezydenta już w 1942 roku. Tylko nieliczni mogli wiedzieć, że mniej więcej w tym samym czasie na zagubionej w morzu czasu i przestrzeni wyspie zapomnianych demonów ktoś otworzył bramę do Domu Azathotha i niszczycielska myśl Wielkiego Anihilatora natknęła najtęższe, aczkolwiek dość szalone umysły ludzkiego świata, wizją nowego oręża.

Samolot „Enola Gay” ruszył do swojego lotu.

O godzinie 8:16 świat po raz pierwszy poczuł na swojej powierzchni prawdziwą cząstkę tego, co ofiarował mu Azathoth.



Małą odrobinę mocy Sułtana Anihilacji. I te pierwsze ludzkie ofiary zmiecione cząstką mocy bóstwa spowodowały, że Władca Bogów wielkości sporej galaktyki obrócił się w stronę, gdzie z niewyobrażalnej dla ludzkości odległości poczuł muśnięcie czegoś przyjemnego. Jak rekin krew w oceanie.

I kiedy kilka chwil, a według ziemskiej rachuby czasu, trzy dni później wybuchła druga bomba atomowa na Nagaski Azathot ruszył powoli w stronę, gdzie wzywała go cząstka jego niszczycielskiej mocy.

Nie było pewne czy i kiedy tam dotrze, ale było pewne, że ludzkość ponownie stanęła na krawędzi.

KONIEC PRZYGODY
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 04-12-2012 o 22:12.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172