Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2012, 12:13   #11
 
RoboKol's Avatar
 
Reputacja: 1 RoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodze
Wstawanie o świcie ma swoje zalety. Masz cały dzień przed sobą, a także możesz przez kilka chwil poobserwować, jak zaspane słońce leniwo wtacza się na horyzont. Wstając o świcie możesz być niemal pewny, że dopchasz się do lodówki, czy - jak w tym przypadku - obozowych zapasów. Jednak ma też jedną, serdeczną wadę. Człowiek zwykle nie jest zdolny do życia przez następne pół godziny. Zazwyczaj zachowuje się jak cyborg, wykonując rozkazy innych bez żadnych oporów. Dlatego bez większych oporów Kathy jeszcze przed śniadaniem zgodziła się na zmywanie naczyń, zanim w ogóle dotarł do niej sens prośby opiekuna.
Śniadanie. Płatki owsiane. Ostatecznie, można się tym zapchać, by nie czuć głodu przez wiele godzin. Ale Kathy nie potrafiła. Nie do końca lubiła ten typ pokarmu. Dlatego szybko "zjadła" swoją porcję, a resztę czasu spędziła na długim zmywaniu z dwiema innymi ofiarami cyborgizacji opiekunów. Do godziny dziewiątej jakoś się wyrobiły...
Na zbiórce, Kathy w ogóle nie uważała. Chciało jej się spać, była głodna, targały nią na przemian znudzenie i frustracja. Czyli prawie tak samo, jak w domu, szkole, gdziekolwiek. Brown nie chciała nigdzie płynąć. Jeszcze by się okazało, że się przez przypadek utopi. I pewnie nikt tego nie zauważy... Tym bardziej nie chciała zostawać na brzegu z panią Morgan i jej specjalnymi atrakcjami. Zamiast tego wybrała trzecią opcję... Wybrała las.
Tak się jakoś złożyło, że jeden z obozowiczów, jakiś Philip, puścił plotkę o wyprawie do lasu. Nic wielkiego, po prostu mały wypad. Oczywiście, większość uznała to za kłamstwo, a niemal cała reszta bała się. Lasu, albo gniewu opiekunów. Gdy okazało się, że rusza dwójka chłopaków, Kathy natychmiast się do nich podłączyła.
Była kompletnie bez żadnych zapasów, czy czegoś podobnego. Poszła tak, jak stała. Chyba im nie przeszkadzało jej towarzystwo, przynajmniej tego nie okazywali. Z tego, co się zorientowała, drugi chłopak, ten w okularach, miał na imię John.
Co mocno Kathy zdziwiło, a raczej przetoczyło się walcem po jej psychice, to to, że Philip podał jej nawet rękę przy przechodzeniu przez dziurę w płocie. Niby nic wielkiego, ale z drugiej strony Brown nauczyła się już tego, że w życiu nie należy oczekiwać na czyjąś pomoc. Lepiej wyjść z własną inicjatywą.
Po wyjściu z obozu poczuło się dziwne uczucie swobody. Ktoś nawet powiedział "Wolność!" co doskonale oddawało to, co Kathy czuła.
- Jeśli mogę zapytać - Zaczął powoli Philip - to właściwie czemu zdecydowaliście się pójść ze mną?
Brown chciała coś odpowiedzieć, ale John ją uprzedził. Dlatego wolała zaczekać, aż on skończy.
- Chcę coś wynieść z tego obozu, a z samego siedzenia na łóżku nic nie dostanę. Poza tym ładna okolica, czemu by się nie przejść?
- Powiedzmy, że zmywanie naczyń i wzdychanie na widok męskich klat nie jest zajęciem, o jakim marzyłam. Przynajmniej nie na tym obozie. - Dodała, gdy nadeszła jej kolej.
Spróbowała się uśmiechnąć. Może nawet nie wyglądało to tak makabrycznie, jak zwykle... A może jednak. W końcu reakcję Philipa zauważyła. A może po prostu Kathy była już przewrażliwiona na tym punkcie?
Właściwie to nie rozmawiali o niczym ważnym. Ot, po prostu, o reakcji opiekunów na ich zniknięcie, praktyce w wyprowadzaniu ludzi z buszu Philipa, kablach z za długimi językami w obozie... Nic ważnego. Gorzej, gdy Philip w końcu zapytał:
- Nie dogadujesz się z rodziną?
Kathy przez sekundę zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Ujmę to tak: nie bardzo lubią, gdy im się pałętam po domu. Wolą, żebym żyła normalnie, chodziła na zakupy z pozbawionymi umiejętności składania złożonych zdań koleżankami. A mnie się najczęściej po prostu nie chce. Lazy de dom. - Właśnie. Była leniem. Czasem w miarę aktywnym, ale zawsze jednak leniem.
- Czyli na dobrą sprawe, po prostu się nie dogadujesz. - Uprościł Philip, przechylając przy tym lekko głowe. Nie do końca spodobało się to Kathy.
- Dobrze, nie dogaduję się. Ale i tak pozwalają mi właściwie na wszystko. - Odpowiedziała z uśmiechem. Sama nie wiedziała skąd on wziął się na jej twarzy.
Kolejny temat rozmowy - podobne wyprawy. Właściwie to zagaiła, jak i skończyła go Kathy... A sam temat szybko przeszedł w kierunku złych ludzi. I ich gorszych kolegów. Jak się wyraził Philip: "To zwykłe skurwysyństwo". I nawet przeprosił za przekleństwo! W sumie Brown nie przeszkadzały przekleństwa. W pracy matki co chwilę słyszała takie wiązanki, że zwykły człowiek wycofywał się z tego... środowiska. Jednak Kathy nie była do końca taka zwyczajna.
Brown niezręcznie zagaiła do chłopaków o podróży, przypominając im to lekko traumatyczne przeżycie. Na szczęście nie rozwinęli tematu. I jednocześnie nie zaspokoili jej niekończącej się ciekawości. Nie można mieć wszystkiego.
Dziewczyna zrobiła się głodna. I - by podtrzymać (a raczej uratować) rozmowę - nie omieszkała o tym poinformować towarzyszy.
- Która właściwie godzina? Bo mój organizm przypomina mi o zgubnych skutkach niedożywienia...
- Jeżeli nie brzydzisz się konserw i bułek, to mam w plecaku troche jedzenia. - powiedział Philip nieco przytłumionym głosem, idąc dalej.
Kathy lekko się skrzywiła, słysząc o konserwach. Pamiętała, co o nich mówił ojciec. On był w wojsku i pamiętał wojskowe jedzenie. I gdy tylko Kathy wybrzydzała na jakieś jedzenie, tata zawsze zaczynał opowiadać o wojskowych konserwach.
- Cóż, na razie podziękuję. Za to nie zdziwcie się, gdy po powrocie rzucę się na wszystko, co można zjeść.
Idąc przez las dziewczyna tylko kilka razy potknęła się o wystające korzenie, jednak - o dziwo - nic sobie nie zrobiła. Nawet komary nie okazały się aż takie natrętne, jak być powinny. Może była dla nich po prostu zbyt wczesna pora?
Rozmowa na chwilę utknęła w martwym miejscu. Znów trzeba było zarzucić jakimś tematem, by zaczęli coś mówić. Dlatego Kathy wspomniała o niedawno przeczytanej książce, oraz o lesie, który tam był opisywany. Utknęło jej to w pamięci, bo las ten specjalizował się w zabijaniu wszelkiej maści bohaterów, magów, czy też przypadkowych przechodniów. Philip podchwycił temat i zaczął własną opowieść...
- Kojarzycie Nową Gwinee?
- Niektóre opowieści są lepsze, niż rzeczywistość. Zwłaszcza, gdy nie wiesz gdzie zaciera się granica między fikcją, a prawdą... Ale ja kojarzę, mój dalej. - Odpowiedziała Kathy.
- O drugiej wojnie światowej musieliście słyszeć. Japońce zajęły znaczną część tej wyspy, szykowali się także do inwazji na Australie. Jednak nasze wojska wygrały kilka bitew morskich, między innymi na Morzu Koralowym. W końcu wylądowały także na wyspie. Udało im się zająć najważniejsze porty i odciąć żółtych od dostawy zaopatrzenia. Jednak tym nie było na myśl się poddawać. Wycofali sie wgłąb dżungli, gdzie nie było ich łatwo znaleźć. Mimo tego, że nie było tam żadnego pożywienia, wciąż nękali naszych żołnierzy, wielu z nich zaginęło. W końcu jeden z patroli odkrył obóz Japończyków. - Philip zawiesił na chwilę głos i zatrzymał się. Kathy miała moment, by pomyśleć...
Z tego, co pamiętała, druga wojna światowa nie była najlepszą wojną dla żołnierzy USA. Zwłaszcza podczas walk z Japonią. Wiedziała, że Amerykanie bardzo często tracili w bezsensowny sposób żołnierzy. Ginęli od ostrzału własnej artylerii. A oprócz tego, jakimś cudem wygrali tę wojnę.
- Na samym środku obozu było ognisko, które jeszcze się tliło. Wyglądało na to, że żółci wynieśli się stamtąd niedawno, nie wiadome jednak było, dlaczego. Uważając na pułapki, nasi zaczęli ten obóz sprawdzać. Jednak były tam rzeczy straszniejsze od pułapek. Na drewnie leżało coś, co wyglądało na przypaloną rękę. Dokładniej rzecz biorąc, ludzką, przypaloną rękę, lekko nadgryzioną. W jednym z rowów znajdowało się kilka ciał, zarówno Japońców jak i naszych, całych pokrytych muchami. Gdy udało się je odgonić, aż nadto widoczne było, że zostali zabici dla mięsa, które zostało skrupulatnie oddzielone od ich ciał. Wtedy patrol usłyszał jęk dochodzący z jednego z namiotów. Znaleźli tam zagubionego przed tygodniem Amerykańskiego zołnierza, któremu Japońcy wycięli łydkę, żeby mieć co zjeść. Jednak nie chcieli, żeby reszta mięsa się popsuła za szybko, więc zostawili go żywego, nie dając mu nawet wody i pożywienia. Gdyby nie to, że znalazł go patrol, prawdopodobnie skończyłby na ruszcie... co gorsza, to jest prawdziwa historia. - Philip zakończył swoją opowieść.
Właściwie to Kathy liczyła na coś więcej. Chociaż Philip był jeszcze młody. Z pewnością za dziesięć lat, dołoży do tej opowieści jakąś krwawą bitwę, a gdy będzie jeszcze starszy, okaże się, że chodziło o atak nuklearny, albo coś takiego. Każda opowieść się rozwija. Wystarczy dać jej czas.
John niespecjalnie w to uwierzył. Kathy podobnie. A jej żołądek coraz bardziej potrzebował czegoś, czym mógłby się zapchać.
- Albo to moja popieprzona psychika, albo mój niezrównany żołądek, ale po tej opowieści zrobiłam się jeszcze bardziej głodna. Wracajmy.
Chyba nikt nie zauważył ich zniknięcia. A przynajmniej nikt nie doniósł. Czyli było... dobrze. Kathy rzuciła się na obiad i z przyjemnością zamordowała wszystko, co było na talerzu. Usłyszała też coś o straszeniu jakiejś dziewczyny, jej imienniczki. Ha, miałby ktoś wystraszyć Kathy Brown! Dziewczyna była ciekawa jak szybko uciekłby debil straszący innych. Nie, jeśli ktoś miał tu straszyć, to tylko ona.
Ta myśl sprawiła, że aż do wieczora miałą dobry humor. Na szczęście nie dała się wrobić w żadne zmywanie naczyń, nie tym razem. Spędziła czas uzupełniając swój zeszyt o dwa koszmarne rysunki przedstawiające... Właściwie nie wiadomo co. Po prostu ołówek błądził po kartce, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia.
Szkoda tylko, że pani Morgan chciała odwołać ognisko. Na szczęście ktoś ją uspokoił zwykłą, pełną obietnic rozmową. Kathy zawsze mogła ją skłonić do ogniska bardziej radykalnymi metodami. Na przykład elektrowstrząsami... Podczas samego apelu, a raczej kakofonii gdaczących dźwięków wydobywających się z gardła pani Morgan, Kathy patrzyła na swoje buty, podziwiając pracę szewca. Wreszcie zajęto się ogniskiem!
Część dziewczyn poleciało po kiełbaski i wszystko, co było do nich potrzebne. Brown się nie chciało. Usiadła się w strategicznym miejscu, czyli takim, by ognisko mogło dawać jej ciepło, a jednocześnie mieć blisko do toalety. Szybko pożałowała swojego miejsca, bo siedziała w miarę blisko pana Richards'a. A piosenki country nie są najlepszą muzyką dla młodzieży. Szczegół, że miało być jeszcze gorzej...
Wuefista dobił wszystkich jakimś prastarym kawałkiem... Kathy rozumiała, że nieco starsza muzyka może się czasem podobać, że piosenki mające dwadzieścia, no, czasem trzydzieści lat wpadają w ucho. A na coś takiego... Brak słów.
Opowieść pana Washingtona zaintrygowała ją. Bill. Bill Cosby? Brown się uśmiechnęła, przywołując we wspomnieniach twarz komika. Gorzej, gdy opowieść doszła do momentu mordu na rodzinie. Trójka dzieci... Kathy natychmiast przypomniał się anioł niewinności, psychopata, który pokazał jej czym jest ból. Niemal od razu blizna ją zapiekła. Po tylu latach to nadal bolało. Niektóre z przeciętych nerwów po prostu nie chciały działać normalnie. Czasem Kathy było szkoda, że świat jest taki popierdolony.
Koniec opowieści też był mocny. Indiańskie duchy, straszliwe koszmary, wszystko czego trzeba, by wywołać ryk u Kathy Logan. Nie wszyscy potrafią utrzymać swoje uczucia w ryzach... Cóż, w jej wieku Brown miała rekonstruowane mięśnie twarzy... Ale płacz oznaczał koniec ogniska. Kathy od razu to zrozumiała, więc jako jedna z pierwszych wymknęła się do własnego łóżka...
 
__________________
Jak obudzić w sobie wielkość, gdy jest ona niezbędna?

Ostatnio edytowane przez RoboKol : 27-08-2012 o 20:26.
RoboKol jest offline  
Stary 29-08-2012, 22:30   #12
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Niemalże wojskowa pobudka – przynajmniej biorąc pod uwagę jej porę – przypadła w gust Philipowi, który i tak nie był przyzwyczajony do długiego leżakowania. Niemalże natychmiast zerwał się z łóżka, ogarnął się do normalnego stanu i zjawił się na stołówce. Tu spotkało go zaskoczenie. Albo raczej dwa zaskoczenia, ponieważ jedno było pozytywne a drugie negatywne. Ostatecznie korzystając z tego, że i tak nie miał zamiaru iść na wycieczkę razem z wszystkimi, gdzie połowa będzie opóźniać a druga połowa marudzić, pozwolił sobie na odstawienie talerza z płatkami, za którymi nie przepadał i wziął się za pałaszowanie bułek i konserw.
Krótką chwilę wolnego czasu Philip wykorzystał na spacer, który miał jednak więcej motywów niż zwykłe dotlenienie mózgu. Tym razem sprawdzał wszystkie miejsca w płocie, które zauważył poprzedniego dnia. Droga ucieczki poza obóz była dla niego ważną informacją – po to, żeby go niepostrzeżenie opuścić. Uśmiechnął się lekko, gdy znalazł jedno odpowiednie miejsce. Potrzebowałby tylko krzesła...
Właśnie ta kwestia zajmowała jego myśl, gdy rozpoczął się apel. Jak łatwo się domyślić, Philip był jedną z osób która wolała zostać na lądzie. Nie miał przecież munduru U. S. Marines, tylko zwykłej piechoty.
Korzystając z okazji, postanowił odbyć pierwszą wycieczkę w las. Powiedział kilku osobom o planowanej wycieczce do lasu a wieść rozniosła się dalej sama. W tym czasie Philip porwał krzesło z swojego bungalowa i zatargał je do miejsca, gdzie przejście było najłatwiejsze. A potem oczekiwał.

Scenki nie obrabiałem, więc wrzuciłem w code. Przemyślenia postaci na ten temat – pod scenką.
Kod:
Kilka odpowiednio dobranych słów sprawiło, że Philip znalazł dwóch towarzyszy do niezbyt legalnej wyprawy po lesie. Bo po co męczyć wspaniałych opiekunów którzy mają tyle na głowie jakąś mało ważną informacją o wyjściu poza teren obozu? No właśnie. Tym bardziej, że Philipowi udało sie znaleźć idealne miejsce do przejścia przez płot, nawet nie pojawiając się w okolicy głównego wyjścia. Wystarczyło przytargać krzesło z jednego z bungalowów i tadam - przejście gotowe! Hop na krzesło, oprzeć nogę o dziure w płocie i na drugą stronę! 
- Ktoś z was chce iść pierwszy? - zapytał z uśmiechem, zdejmując przy tym plecak. 
John tylko poprawił palcem okulary by ułożyć je bezpieczniej na nosie i odkaszlnął. Na jednym ramieniu wisiał skórzany plecak, mały, wziął tylko latarkę, udało mu się przeszmuglować zapalniczkę i parę innych pierdół (później je opiszę :D). Zerknął na dziewczynę która jeszcze się nie odezwała.
Kathy właściwie nie brała żadnych zbędnych rzeczy. Po prostu, tak jak stała, tak poszła. Nie potrzebowała nic więcej. Wiedziała, że dwójka surwiwalowców weźmie tonę dodatkowego ekwipunku.
Brown wychwyciła spojrzenie chłopaka
- Idę. - Powiedziała i poszła za nim.
- Pomóc ci przejść czy sobie poradzisz? - zapytał, podając nawet rękę. 
Brown lekko się zdziwiła. Ktoś oferuje pomoc. Jej?!
- Dzięki? - Powiedziała z lekkim wahaniem w głosie i przyjęła pomoc. Philip pomógł przedostać się jej na drugą strone na tyle, na ile mógł, by nie zostać przy okazji oskarżonym o inne intencje niż zwykłe niesienie pomocy. Następnie przeniósł wzrok na Johna.
- A ty? Poradzisz sobie czy pomóc? 
- Dam sobie radę sam  - przerzucił plecak przez ogrodzenie, powoli i ostrożnie wlazł na krzesło i przeszedł przez płot zeskakując na drugą stronę. Plecak znów wylądował na ramieniu, a okulary zostały znów poprawione.
- Dobra. Uwaga, przerzucam plecak. - gdy tylko zasygnalizował swoje plany, natychmiast przeszedł do ich wykonywania. Bum, kawałek materiału wraz z zawartością upadł na trawe, całkiem skutecznie się w niej kamuflując. Chwilę później tuż obok niego wylądował i sam Philip. Nim jednak go wziął, przeciągnął się i rozejrzał. 
- Wolność! - stwierdził wyszczerzony, po czym podniósł plecak i założył go. Ruszył kilka kroków do przodu, z początku nawet nie przejmując się towarzyszami. Po chwili jednak obejrzał się na nich, zatrzymując przy tym.
- Jeśli mogę zapytać - zaczął powoli - to właściwie czemu zdecydowaliście się pójść ze mną? 
- Chcę coś wynieść z tego obozu, a z samego siedzenia na łóżku nic nie dostanę. Poza tym ładno okolica, czemu by się nie przejść? 
Kathy miała już gotową odpowiedź.
- Powiedzmy, że zmywanie naczyń i wzdychanie na widok męskich klat nie jest zajęciem, o jakim marzyłam. Przynajmniej nie na tym obozie. - Spróbowała się uśmiechnąć. Może nawet nie wyglądało to tak makabrycznie, jak zwykle.
Philip, w reakcji na obie odpowiedzi, uniósł lekko kąciki ust. Nie ukryło to jednak lekko nerwowego ruchu brwi na widok uśmiechu Kathy. Może nawet nieco za szybko odwrócił wzrok. 
- Siedzenie na terenie obozu byłoby nudne. No to, idziemy? - nie czekając na odpowiedź ruszył dalej, wgłąb lasu.
- Tylko nas potem wyprowadź z powrotem. Nie uśmiecha mi się błądzenie kilka dni po lesie, żeby potem pół wycieczki mnie szukało  - Burrows parsknął śmiechem na samą myśl.
- A ja jestem ciekawa kiedy zaczęliby nas szukać. I czy w ogóle zauważą nasze zniknięcie...  - Lekko się zamyśliła i poszła za nimi.
- Wyprowadze, spokojnie. Orientacje w terenie mam świetną. Lata praktyki, ha! - pozwolił sobie na małą dawkę szpanu. 
- A w obozie tak długo jak nie będą nas potrzebowali, tak długo nawet nie zdadzą sobie sprawy. Chyba, że został tam was jakiś bliski znajomy, ale ci, o ile są w porządku, nie biegną do nauczyciela posłusznie meldować o zniknięciu kumpla bądź kumpeli. 
-  Książka chyba nie pobiegnie do opiekuna, ani nikomu nic nie powie. Będzie milczeć jak martwy przedmiot  - mruknął John.
- Czyli co... Mieszkasz w jakimś buszu, czy jak?  - Kathy nie zwykła ukrywać swoich pytań. W końcu tak się chwalił... - A co do znajomych, to na pewno znajdzie się jakiś, który doniesie. Jak zawsze zresztą. Ale ja się tym nie przejmuję. 
- Gdyby rodzice mi pozwolili, to byłby ciekawy pomysł. - odparł rozbawionym głosem. 
- Nie byłoby zbyt ciekawie gdyby zaczęli nas szukać. Nie jestem pewien, czy udałoby mi się okłamać opiekunów. A podpaść tak szybko to niezbyt ciekawy pomysł. - stwierdził już poważnie, schylając sie przy okazji, by przejść pod niżej położoną gałęzią. 
- Mnie by pozwolili. Wszystko, byle się pozbyć z domu. - Odpowiedziała krótko. - A jakby zaczęli nas szukać, to pobawilibyśmy się w chowanego.
- Myślę, że to by im się jeszcze bardziej nie spodobało. - odparł wpierw na drugą kwestie. Zatrzymał się jednak, obrócił w stronę Kathy i z wyraźną ciekawością na twarzy zadał pytanie odnośnie tej pierwszej, pokazując przy okazji, że słucha, co samo w sobie było dosyć niesamowite!
- Nie dogadujesz się z rodziną? 
Okularnik milczał słuchając rozmowy towarzyszy.
- Ujmę to tak: nie bardzo lubią, gdy im się pałętam po domu. Wolą, żebym żyła normalnie, chodziła na zakupy z pozbawionymi umiejętności składania złożonych zdań koleżankami. A mnie się najczęściej po prostu nie chce. Lazy de dom. - Ostatnie słowa wypowiedziała już w sobie znanym języku.
- Czyli na dobrą sprawe, po prostu się nie dogadujesz. - uprościł Philip, przechylając przy tym lekko głowe.
- Dobrze, nie dogaduję się. Ale i tak pozwalają mi właściwie na wszystko. - Odpowiedziała z uśmiechem.
- Nie można było tak od razu? - zapytał, uśmiechając się przy tym lekko. Potem zaczął powoli iść, wciąż stojąc bliżej do towarzyszy podróży, odwracając się jedynie co jakiś czas, by sprawdzić, gdzie właściwie idzie i czy nie ma tam żadnych znaczących przeszkód. A o to w lesie było aż za łatwo. 
- A jak u ciebie? - zapytał, przenosząc wzrok na milczącą w trakcie rozmowy osobe. 
-  A jak ma być? Starsi męczą, ale nie narzekam  - mruknął John.
Kathy lekko się potknęła o wystający korzeń, ale natychmiast odzyskała równowagę.
- A tak w ogóle, to byliście tu kiedyś? Albo na podobnej wyprawie?
- Na wielu podobnych. Tylko, że pod namioty. Czasem nawet z minimalną ilością sprzętu czy zaopatrzenia. Jest to... dosyć ciekawe. - stwierdził, szczerząc się przy tym. 
- - Byłem na podobnych, ale zwykle się nudziłem  - rzekł John.
- Bo trzeba umieć się sobą zająć. No i najlepiej być z kimś. Albo z kilkoma ktosiami, bo samemu zawsze będzie nudno. - stwierdził to głosem z gatunku “tak było, jest i będzie”.
- Tak, z kilkoma ktosiami, zwłaszcza jak te ktosie wsadzają Ci łeb do tacy na stołówce 
- Cóż, to właściwie mój pierwszy raz. - Kathy nie przejęła się jak to brzmiało i mówiła dalej. - Chyba powinnam czuć jakiś dreszczyk emocji, czy coś w tym stylu, jednak na razie poczułam tylko frustrację i nudę. Czyli zwykły, domowy standard. 
- Nie koniecznie musisz jeździć na takie wyprawy z tym typem... nie, ludzi to złe słowo. To zwykłe skurwysyństwo. - po przeklnięciu nagle przeniósł błyskawicznie wzrok na Kathy.
- Wybacz słowo. - stwierdził, święcie przekonany, że przy płci pięknej takich słów się używać nie powinno. 
- Ponieważ obozy nie są od tego, żeby myć talerze czy szwędać się z przewodnikiem. Tu chodzi o nutkę adrenaliny, samotne wędrówki, poczucie się jakby trzeba było walczyć o przetrwanie. Chociaż ja pewnie przesadzam. - stwierdził, wzruszając przy tym lekko ramionami po czym obrócił się, dzięki czemu mógł przyśpieszyć.
- E tam, w pracy mamy jest o wiele gorsze słownictwo. - Wzruszyła ramionami.
- Moja wina, że te ciołki zapisują się na każdą wycieczkę? 
- Wycieczki to nie tylko szkoła. - odparł krótko. 
- A szkoła to nie tylko wycieczki. - Dodała. - A co... powiecie o podróży?...  - Zadała męczące ją od dłuższego czasu pytanie.
- Nie byłem nigdy za granicą. W samej najbliższej okolicy jest mnóstwo rzeczy do odkrycia, po co wyjeżdżać dalej? 
- - Tjaa...  - westchnął i zamilkł.
- Aha... - Czyli raczej nikomu nie chciało się dyskutować o skutkach wypadku, jakich byli świadkami podczas podróży... - Która właściwie godzina? Bo mój organizm przypomina mi o zgubnych skutkach niedożywienia, a zapomniałam zabrać mój zapas herbatników... 
- Zdecydowanie nie. - uciął krótko, pokazując, że nie ma ochoty wracać do tego tematu. Jego ciało także to pokazało, ponieważ musiał powstrzymać kolejny odruch wymiotny. Łza wypłynęła z jego oka po tej walce z własnym organizmem, podczas której zmuszony został się zatrzymać. 
- Jeżeli nie brzydzisz się konserw i bułek, to mam w plecaku troche jedzenia. - powiedział nieco przytłumionym głosem, idąc dalej. 
Kathy lekko się skrzywiła, słysząc o konserwach. Pamiętała, co o nich mówił ojciec. - Cóż, na razie podziękuję. Za to nie zdziwcie się, gdy po powrocie rzucę się na wszystko, co można zjeść. 
- Jak wolisz. - odparł, wzruszając przy tym ramionami. Krótka chwila wystarczyła mu by dojść do siebie. 
- Szkoda tylko, że ten las nie przypomina tych z mitów o bohaterach z Irlandii... Tam las, żeby w ogóle istniał, musiał być obłożony siedmioma klątwami, mieć ze trzydziestu czarowników i musiało w nim zginąć kilka setek bohaterów. Co najmniej, Zresztą, nie tylko w tych mitach. W książce wydanej całkiem niedawno przeczytałam, że w jednym nie do końca zwykłym lesie zginęło kilka tysięcy ludzi... Las Ezry to to się nazywało, czy jakoś tak... Nie pamiętam do końca. Ale książka, że tak powiem, trzymała w napięciu w tym właśnie momencie... - Oj, Kathy się lekko rozgadała...
- Las to wciąż nic w porównaniu do dżungli. A książka jest niczym w porównaniu do historii. - stwierdził lekko tajemniczo. 
- Kojarzycie Nową Gwinee? 
- Niektóre opowieści są lepsze, niż rzeczywistość. Zwłaszcza, gdy nie wiesz gdzie zaciera się granica między fikcją, a prawdą... Ale ja kojarzę, mój dalej.  - Odpowiedziała.
- O drugiej wojnie światowej musieliście słyszeć. Japońce zajęły znaczną część tej wyspy, szykowali się także do inwazji na Australie. Jednak nasze wojska wygrały kilka bitew morskich, między innymi na Morzu Koralowym. W końcu wylądowały także na wyspie. Udało im się zająć najważniejsze porty i odciąć żółtych od dostawy zaopatrzenia. Jednak tym nie było na myśl się poddawać. Wycofali sie wgłąb dżungli, gdzie nie było ich łatwo znaleźć. Mimo tego, że nie było tam żadnego pożywienia, wciąż nękali naszych żołnierzy, wielu z nich zaginęło. W końcu jeden z patroli odkrył obóz Japończyków. - Philip zawiesił na chwilę głos i zatrzymał się. Potem, wpatrując się w ściółkę, zaczął mówić ciszej. 
- Na samym środku obozu było ognisko, które jeszcze się tkliło. Wyglądało na to, że żółci wynieśli się stamtąd niedawno, nie wiadome jednak było, dlaczego. Uważając na pułapki, nasi zaczęli ten obóz sprawdzać. Jednak były tam rzeczy straszniejsze od pułapek. Na drewnie leżało coś, co wyglądało na przypaloną rękę. Dokładniej rzecz biorąc, ludzką, przypaloną rękę, lekko nadgryzioną. W jednym z rowów znajdowało się kilka ciał, zarówno Japońców jak i naszych, całych pokrytych muchami. Gdy udało się je odgonić, aż nadto widoczne było, że zostali zabici dla mięsa, które zostało skrupulatnie oddzielone od ich ciał. Wtedy patrol usłyszał jęk dochodzący z jednego z namiotów. Znaleźli tam zagubionego przed tygodniem Amerykańskiego zołnierza, któremu Japońcy wycięli łydkę, żeby mieć co zjeść. Jednak nie chcieli, żeby reszta mięsa się popsuła za szybko, więc zostawili go żywego, nie dając mu nawet wody i pożywienia. Gdyby nie to, że znalazł go patrol, prawdopodobnie skończyłby na ruszcie... co gorsza, to jest prawdziwa historia. - zakończył, obracając się w ich kierunku. 
- Wracamy zanim zaczną na szukać? - dodał po chwili, uśmiechając się do tego lekko, co po tej opowieści mogło wyglądać dosyć bezczelnie. 
- - Gdzie to wyczytałeś? Przecież to jest tak fikcyjne jak złote kucyki w krainie tęczy  - mruknął. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
- W książkach historycznych. - odparł.
- Albo to moja popieprzona psychika, albo mój niezrównany żołądek, ale po tej opowieści zrobiłam się jeszcze bardziej głodna. Wracajmy. - Powiedziała entuzjastycznie Kathy.
Philip zaprowadził ich z powrotem do obozu. Wejście od tej strony było trudniejsze z powodu braku krzesła, jednak kilka gałęzi załatwiło sprawę.
Przeskoczył przez płot, ponownie znajdując się w obozie. Nie czekając na żadne „cześć” czy coś w ten deseń, wziął krzesło z powrotem do swojego domku, w którym zresztą został pewien czas. Rzucił plecak na ziemie i położył się na łóżku, myśląc. Ogólnie wycieczkę do lasu oceniał na plus. Mógł zarówno trochę porozmawiać, ale także pochodzić po lesie, jednak wciąż czuł pewien niedosyt.
Nie mówiąc o tym, że uśmiech Kathy zapadł mu w pamięci. Wzdrygnął się lekko, gdyż nie był to najmilszy widok. Z jednej strony, to prawdopodobnie nie jej wina, przecież nie okaleczyła się sama. Z drugiej, to wciąż wyglądało... okropnie. Po prostu okropnie. Westchnął głośno a tok jego myśli przetoczył się na niesprawiedliwości tego świata.

O sprawie z Kathy dowiedział się przez przypadek. Wykonywał obowiązki które mu przypadły na ten dzień i przy okazji usłyszał rozmowę na ten temat. Bardziej od tego, że ktoś straszył jakiegoś dzieciaka zmartwił go fakt możliwości odwołania ogniska. Z jednej strony, prawdopodobnie skończy się to na niezabawnych zabawach czy próbie śpiewania, co ani trochę nie pasowało Philipowi. Z drugiej, ogień miał w sobie coś naprawdę fascynującego. Właśnie to sprawiło, że chłopak nie tylko pojawił się na ognisku – ba, on pomagał je rozpalić. Z przyjemnością wziął na siebie także obowiązek podkładania do ognia, co sprawiło, że jako jeden z ostatnich odszedł od ogniska.
To nie spodobało mu się za bardzo. Teoretycznie wymienił parę zdań z kilkoma osobami, jednak nie było to coś, co on uznałby za rozmowę. Kiedy wszyscy dyskutowali, on skupił się na ogniu, który tańczył radośnie. Istna potęga, która człowiek jakimś cudem opanował. Na ognisku w końcu wesoło panował ten sam żywioł, który spalił Kartaginę, Londyn czy setki, jeśli nie tysiące innych miast. Żywioł, który niejednokrotnie używany był w trakcie wojny. Krzyki trafionych przez płonące strzały bądź potraktowanych miotaczem ognia z pewnością były straszliwe. Z tych przemyśleń, przerywanych jedynie dorzucaniem kolejnych kawałków drewna, wyrwała go dopiero piosenka. Co gorsza, nie dlatego, że była dobra. Burknął cicho na początku zarówno pierwszego jak i drugiego utworu, wyraźnie niezadowolony tym, że nie może wrócić do swoich rozmyślań.
Ostatnim etapem ogniska była opowieść, która wydała mu się dosyć nierzeczywista. O ironio, sam wcześniej kilka godzin opowiadał o tym, że Japończycy zjadali ludzi w trakcie wojny. Jednak on miał te informacje z źródła historycznego! A nauczycieli do opinii takowego w oczach Philipa brakowało zdecydowanie wiele. Ale inni najwyraźniej byli bardziej łatwowierni. A już na pewno Kathy, która się rozpłakała.
Ludzie w końcu się zaczęli rozchodzić. Philip dorzucił resztę drewna do ogniska i ruszył w kierunku domku. Jednak jego zamiary były dalekie od spania. Szybkim krokiem skierował się w kierunku swojego łóżka, na którym zostawił plecak.
- Jakby o mnie pytali, poszedłem na spacer. Obojętnie, o której godzinie by pytali. Liczę na was! - stwierdził radośnie i opuścił domek, a chwilę później przeskakiwał przez ogrodzenie.
Plan był prosty, choć może nieco zbyt wygórowany. Philip miał zamiar zrobić kółko dookoła całego jeziora, trzymając się jednak kilka metrów od samej tafli wody, by gęste drzewa ukryły jego sylwetkę jak i światło. Wziął na tą wycieczkę praktycznie wszystko, co miał – bardziej dla dodatkowego obciążenia niż faktycznej potrzeby. Gdyby jednak podróż dookoła jeziora okazała się za długa, wystarczyłoby mu kilka godzin przechadzki.
 
Elas jest offline  
Stary 30-08-2012, 09:01   #13
 
Charm's Avatar
 
Reputacja: 1 Charm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputację
Terlnis nie kwapił się do wiosłowania, bo też nie miał ku temu odpowiednich warunków fizycznych. Prędzej by się zmęczył i padł im tam z wykończenia, a potem wskoczył do wody i utopił ze wstydu, niż upłynęliby chociażby kilka metrów, czy co tam się liczy na wodzie. Pojęcia nie miał. Wybrał się na wycieczkę, bo i tak nie miałby co robić na lądzie. Chciał pochodzić po lesie, jak zaproponował jeden z lokatorów, z którym dzielił domek, ale wygrała chęć zwiedzenia czegoś więcej, niż tylko drzew. No i Richards mówił o jakiejś niespodziance na miejscu, co brzmiało ciekawie. Nie chciał się też narazić. Jeszcze nie teraz. Najlepiej wcale, ale z całą pewnością nie tak szybko. Ostatnim powodem była Pani Morgan, za którą nie przepadał, i vice versa. Wolał nie zostawać pod jej nadzorem.
Na obóz przybył po to, żeby coś przeżyć. Jakąś przygodę, zobaczyć coś, rozerwać się, poznając jakieś ciekawe miejsca... Więc siedział teraz w jednej z łódek, bez ołówka, bez papieru, bez niczego, co od niepamiętnych czasów określało go, jako Terlnisa, "tego, co to ciągle rysuje." Miał pamięć, to mu w tym momencie miało wystarczyć. Przeleje ją na papier później. Teraz musiał pochłaniać widoki.
Jezioro, las poza nim, wyspa na środku. Piękne dla niego - nad wyraz wzrokowca. Krajobraz, jakiego jeszcze nie miał okazji zobaczyć. Zapragnął być tam, daleko, poza zasięgiem wody, wśród drzew na wyspie. Chciał wędrować, podróżować, zwiedzać, iść przed siebie, wspinać się, aż nogi rozbolą. Znając jego kondycję stałoby się to szybciej, niż by chciał. Ale po co psuć sobie chwilowe marzenia takim myśleniem. Teraz pragnął tylko znaleźć się na wyspie, która wzbudzała w nim dreszcze. Tajemnicza, groźna, a zarazem tak kusząca. Niebezpieczna, tym samym jeszcze bardziej pociągająca.
- Dlaczego tam nie popłyniemy? - spytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Zapomniał o towarzystwie. Przez te kilka chwil był tam na łodzi sam, nikogo nie widział, nie słyszał, odłączył się. Odleciał. Nie wiedział nawet kiedy słowa ułożyły się w myślach, a co dopiero kiedy zostały wypowiedziane. Ale gdy już się to stało, wrócił do rzeczywistości i speszył się tym, że wszyscy wlepiają w niego wzrok.
Spojrzał na Washingtona, który zabrał głos, by odpowiedzieć. Chciał uniknąć tego krótkotrwałego wzroku reszty, toteż skupił się na nim. Legendy, śmierć, dziwne zdarzenia... Jak na filmach. Terlnis nie wierzył w słowa przewodnika, miał wrażenie, że i on w nie nie wierzy. No bo jak? Wyglądał w jego oczach na odważnego, doświadczonego typa. Gdy usłyszał o historii, która miał im wieczorem opowiedzieć, i to przestrzeganie, że ma być tak bardzo straszna... Omal nie parsknął śmiechem. Omal. Stłumił to w zalążku, ale nie zdołał ukryć lekko kpiącego uśmieszku. Czy on naprawdę myśli, że wszyscy tam, to jakieś niedorobione dzieciaki, które boją się własnego cienia? Ale to ciekawe. Z chęcią posłucha tej opowieści.
Dalszą część wędrówki już milczał i nie odpływał z otoczenia, narażając się, że znowu powie coś na głos. Trzymał się raczej na boku, ale blisko grupy, twardo stąpając po ziemi. Zwiedził Jaskinię Dłoni, która zrobiła na nim niemałe wrażenie. Setki śladów odciśniętych nadgarstków wyglądało imponująco. Indianie. Zdolni są do takich czynów. Robili to, co nakazywał zwyczaj, a przy okazji tworzyli sztukę. Coś, co on rozumiał. Dłonie układały się dla niego w przeróżne wzory, w obrazy, znaki, widział to zapewne zupełnie inaczej, niż pozostali. Ten obraz na pewno utkwi mu w pamięci, jak obraz wyspy. Może nawet bardziej.
Gdy wrócili do obozu coś było nie tak. Zamieszanie, jakieś szepty i ostra przemowa Morgan. Coś o tchórzu, który przyznać się nie chce do durnych żartów, coś z Kathy - najmłodszą z nich. Nie miał pojęcia, co jest grane i mało go to obchodziło. Czekał już tylko na ognisko i na opowieść, której był naprawdę ciekaw. Skoro według Washingtona ma być taka straszna, to czemu miałby jej nie posłuchać. Chętnie oddaliłby się od tłumu, nad jezioro może, posiedział, ponicnierobił, ale postanowił zostać.
Piosenki przyprawiły go o lekki ból głowy. Nie znał ich i nie chciał poznać. Na szczęście szybko się skończyły i zaczęła opowieść kierownika. Typowa - doświadczony życiem mąż, któremu nie było łatwo w młodości, który założył rodzinę, piął się w górę, po czym spadł na dno i zabił rodzinę. Może i straszne, na pewno dla Kathy, która się rozpłakała i zepsuła wszystkim zabawę. Nie dla niego. Nieco się zawiódł, bo, choć mężczyzna potrafił opowiadać, to historia nie była lepsza od tych, które sam wymyślał i rysował w postaci komiksów. Zastanawiał go jednak sam bohater - żadny przygód, nieśmiały, skryty... Kogoś mu przypominał. Czy on też tak skończy? Na tę myśl jedynie się cicho zaśmiał.
Wrócił do pokoju, wziął plecak z prowiantem i wyszedł bez słowa z domku. Poszedł na przystań, tam rozłożył się i zaczął malować, popijając piwo dyskretnie, by nikt nie zobaczył. Rysował wyspę, taką, jak ją zapamiętał. Oraz jaskinie. Musiał to upamiętnić. Jako kolejny rozdział jego przygody.
 
Charm jest offline  
Stary 30-08-2012, 12:43   #14
 
Wenglu's Avatar
 
Reputacja: 1 Wenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodze
Ranek nadszedł wyjątkowo szybko. Albo po prostu było to tylko złudzenie Roberta, wywołane przez wczesną pobudkę. Chłopak teoretycznie się już obudził, ale jego mózg działał jak nienaoliwiona maszyna. Postanowił podać mu nieco oleju. Zrobił kilka obrotów wokół własnej osi, by wylądować na podłodze. Upadek nie był zbyt bolesny, a lekko go rozbudził. Gdy był już na dole wyciągnął spod łóżka plecak i wyjął z niego butelkę. Podniósł się do pozycji siedzącej, odkręcił korek i zaczął pić. Długo i powoli. „Sok jabłkowy” zadziałał na organizm Carlsona pobudzająco. Co prawda lepiej smakowałby gdyby był schłodzony, ale w niektórych sytuacjach nie można wybrzydzać. Kilka następnych chwil minęło na szybkim „poprawieniu” uczesania i odzienia. Po tej niesamowicie męczącej i skrupulatnej toalecie chłopak udał się do stołówki. Szedł powoli, dziwnie przechylając się raz w lewo, raz w prawo. Dla zaspanego i nie do końca kontaktującego Roberta droga taka była nie lada wyzwaniem. W końcu jednak dotarł do celu w jednym kawałku i obyło się bez jakichkolwiek ofiar.

Owsianka... Kto to jada? No może ktoś jada. W końcu Sam Limbert opychał się tym śniadaniem, ale on chyba robi tak ze wszystkim. Ten typ strawy był jednym z najbardziej znienawidzonych posiłków Roberta. Kilka razy dotknął łyżką zawartości miski, patrzył na nią z lekkim obrzydzeniem. Nie, nie zje tego. Demonstracyjnym ruchem podniósł naczynie i odniósł je. Na chwilę obecną musiał się zadowolić dwoma bułkami i konserwą. Resztę zabrał ze sobą do plecaka, zostawił na później.

- Co za nudy - przemykało co jakiś czas w głowie Roberta. Trzeba przyznać, że dzisiejszy dzień był dla niego jeszcze bardziej leniwy niż wczorajszy. Siedział na sporym kamieniu nad brzegiem, gapiąc się w taflę jeziora i od czasu do czasu zerkając na kręcące się nieopodal niewiasty. Czego więcej można chcieć? Oprócz wykwintnej strawy i innych uciech cielesnych... Niemal niczego. Niestety nic nie trwa wiecznie. Sielankowy nastrój został przerwany przez krzyk, krzyk przerażenia. Robert rzucił pod nosem kilka mało wyszukanych przekleństw, zerwał się z siedziska i lekkim truchtem udał się w kierunku, z którego dochodził głos. Po dotarciu na miejsce zatrzymał się w dość sporej odległości, wolał patrzeć z daleka. Płacząca dziewczyna nie zrobiła na nim zbytniego wrażenia. Podczas tej nietypowej sytuacji skrycie podziwiał pana Newmana za jego podejście do wszystkiego. Podczas sprawdzania toalety również pozostał z tyłu. Jedną rękę trzymał w kieszeni, zaciśniętą na rękojeści noża, na wypadek gdyby ktoś naprawdę się tam pojawił. Nic jednak nie znaleźli. Kathy zapewne wystraszyła się jakiegoś cienia lub wiewiórki. Robert od początku nie spodziewał się jakiegoś mordercy, gwałciciela lub czegoś w tym stylu, ale ostrożności nigdy za wiele.
Reszta dnia nie była już tak przyjemna, ze względu na gadaninę pani Morgan. Robert nigdy jej nie lubił, a ostatnimi szansami nie poprawiała swojego mniemania w oczach chłopaka. Wręcz przeciwnie. Coś takiego go irytowało. Teraz siedzenie na kamieniu i uciekanie od wszelkich obowiązków nie sprawiało już takiej przyjemności, wszyscy byli jacyś... Spięci.
Groźba odwołania wieczornego ogniska nie robiła na Carlsonie żadnego wrażenia. Nie zależało mu na tym, równie dobrze mógł posiedzieć na kamieniu trochę dłużej. W końcu przyjechał tutaj odpocząć, więc siedzenie i patrzenie przed siebie wydawało mu się odpowiednim zajęciem na ten dzień, jeśli nie na cały czas wyjazdu. Choć z drugiej strony wszystko może się w końcu przejeść. No... Może Sam był wyjątkiem od tej zasady.

Ognisko jednak się odbyło. Robert jak zwykle nie miał zamiaru pomagać w przygotowaniach, ale gdy spostrzegł surowe spojrzenia pani Morgan od razu zabrał się do pracy. Co prawda pomoc jego była znikoma. Po prostu udawał, że czymś się zajmuje, by nie zwracać na siebie uwagi. Pokrzątał się tu, postał chwilę tam, przyniósł trochę tamtego gdy ktoś poprosił. Kiedy buchnęły pierwsze płomienie leń siedział tuż za Philipem, ukradkiem go obserwował. Przypominał mu o ojcu. Robert tępo wpatrywał się w tańczące języki ognia, od czasu do czasu zerkał na chłopaka dokładającego opału. Nawet nie zauważył, kiedy pan Richards zaczął grać. Piosenka wpadła mu w ucho i w przeciwieństwie do reszty obozowiczów nie zwrócił nań zbytniej uwagi. Uznał ją za miły, drugorzędny element ogniska. Kolejny utwór nie spodobał się już Robertowi. Gdy ten się skończył, pan Washington zaczął swoją opowieść. Robert przysłuchiwał się uważnie. Uznał opowiastkę za ciekawą i dość prawdopodobną, z wyjątkiem „indiańskich duchów”. Chłopak tłumaczył to sobie chorobą umysłową Billa. W końcu niepełnosprawny umysłowo człowiek był zdolny do wielu rzeczy, a alkohol mógł zniszczyć mózg Hendersona. Pan Washington bardzo miło opowiadał, choć trzeba przyznać, że mówienie o czymś takim przy Kathy było nie najlepszym pomysłem, ze względu na popołudniowe wydarzenia. Gdy ognisko się zakończyło Robert udał się do swojego domku w nieco innym nastroju niż wczoraj. Nie mógł przestać myśleć o zakrwawionej siekierze i indiańskich duchach. Wiedział, że to niemożliwe, ale mimo wszystko towarzyszyło mu pewne dziwne uczucie. Nie był to strach, albo przynajmniej tak mu się wydawało. Sądził, że skoro chory psychicznie Bill zabił swoją rodzinę to czemu któryś z obozowiczów nie może zachorować i wymordować całego obozu? Przed snem zmienił szybko bluzkę i spodnie. Do kieszeni tych drugich ukradkiem przełożył również nóż. Dzisiaj nie miał ochoty na wieczorne brzdękanie na gitarze. O nie. Wepchnął swój dobytek pod łóżko tak jak ostatniej nocy i sam się na nim położył. Długo leżał gapiąc się w sufit, trzymając jedną rękę w kieszeni. W końcu jednak zasnął.
 
__________________
Przepraszam za ewentualne błędy w moich postach.
Wenglu jest offline  
Stary 30-08-2012, 19:15   #15
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Sam nie wiedział czemu zgodził się na eskapadę do lasu. Po prostu jakieś chwilowe zacięcie się mózgu. No ale cóż, umówił się to nie mógł odmówić.

Byli już przy "wyjściu" z obozu. Nie zamierzał wyskakiwać pierwszy więc tylko poprawił palcem okulary by ułożyć je bezpieczniej na nosie i odkaszlnął. Na jednym ramieniu wisiał skórzany plecak, mały, wziął tylko latarkę, udało mu się przeszmuglować zapalniczkę i parę innych pierdół. Zerknął na dziewczynę która jeszcze się nie odezwała.
Na propozycję pomocy przy przejściu na drugą stronę odpowiedział:
- Dam sobie radę sam - po czym przerzucił plecak przez ogrodzenie, powoli i ostrożnie wlazł na krzesło i przeszedł przez płot zeskakując na drugą stronę. Plecak znów wylądował na ramieniu, a okulary zostały znów poprawione.
Zapytany czemu wyruszył na tą "wycieczkę" musiał się chwilę zastanowić po czym palnął:
- Chcę coś wynieść z tego obozu, a z samego siedzenia na łóżku nic nie wyjdzie. Poza tym ładno okolica, czemu by się nie przejść?
- Tylko nas potem wyprowadź z powrotem. Nie uśmiecha mi się błądzenie kilka dni po lesie, żeby potem pół wycieczki mnie szukało - dodał jeszcze po chwili parskając śmiechem na samą myśl.
Zapewnił towarzyszy, że jego przyjaciel:
- Książka chyba nie pobiegnie do opiekuna, ani nikomu nic nie powie. Będzie milczeć jak martwy przedmiot
Następnie wywiązała się rozmowa pomiędzy dowódcą a dziewczyną. Nie chciał im przerywać. Może wyjdzie im coś większego z tej znajomości.
Zapytany o sytuację w domu odpowiedział cicho:
- A jak ma być? Starsi męczą, ale nie narzekam
- - Byłem na podobnych, ale zwykle się nudziłem - rzekł kiedy pytano o uczestnictwo w innych podobnych obozach.
- Tak, z kilkoma ktosiami, zwłaszcza jak te ktosie wsadzają Ci łeb do tacy na stołówce - odparł teorię ich dowódcy na temat brania znajomków na wycieczki.
- Moja wina, że te ciołki zapisują się na każdą wycieczkę? - tu uciął wszelkie propozycję by nie jeździć z ludźmi z którymi się nie dogaduje.
Kiedy wyszedł argument, że wycieczki to nie tylko szkoła burknął tylko:
- - Tjaa... - westchnął i zamilkł.
Zaś opowieść ich lidera rozśmieszyła okularnika. Nie mógł się powstrzymać i rzekł:
- - Gdzie to wyczytałeś? Przecież to jest tak fikcyjne jak złote kucyki w krainie tęczy

Generalnie ich wycieczka nie była zła. Wszystko lepsze od siedzenia na łóżku i czytania książki cały dzień. Część śpiewaną ogniska przeczekał rozmyślając na temat nowej serii komputerów wchodzących na rynek amerykański. Dopiero na legendach słuchał uważnie. Lecz efekt końcowy był taki sam jak przy opowieści o jankeskich i japońskich żołnierzach. Zaś na żart z małej Kathy zareagował obojętnie. Zmęczony padł na łóżko nawet nie mając siły nabijać się z tych co brali na serio te legendy o seryjnym zabójcy.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 01-09-2012, 13:31   #16
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Owsianka była paskudna, ale Roxie i Laura potraktowały to jak Nowe Doświadczenie (ND). Już w autokarze postanowiły sobie, ze nie będą narzekać na niedogodności, tylko przyjmą je tak, jakby stanowiły atrakcje.

W Paryżu też przecież będą jadły te paskudne, dmuchane bułki. I, jeszcze paskudniejszy, crème brûlée. Trudno. Jak ktoś chce poznawać nowe miejsca musi przejmować miejscowe zwyczaje. Dlatego też zjadły owsiankę, zabrały konserwy (Mielonka Konserwowa. Mięso wieprzowe 64%,woda , skórki wieprzowe 8% . „A reszta?” dopytała Laura „To się nie sumuje do 100 %...” A ja wiem… może jakieś warzywa, tylko zapomnieli dopisać… „A skórki wieprzowe to co?”) i bułki (zdecydowanie NIE były pełnoziarniste) i udały się do domku.

A potem na apel.

A potem na plażę, bo miały dziwne przeczucie graniczące z pewnością, że sprzęt wodny nie będzie atestowany.
- Myślisz, że będą kapoki dla wszystkich? – zapytała Laura, a Roxie prychnęła śmiechem.
- Jak ta łódka zatonie, to będziemy musiały ich wszystkich wyciągać.. ile z nich potrafi pływać?

Poszły więc na pomost – przekonały panią Morgan, ze potrzebują czasu i skupienia, żeby przekonywująco przedstawić hasło „Sen nocy letniej”. Pani Morgan, oszołomiona, że zaproponowały to z własnej inicjatywy , puściła je bez słowa protestu.

Siedziały więc sobie na pomoście, kąpały się, opalały w nowych bikini i skakały z pomostu. To było miłe przedpołudnie. Z daleka dotarły do nich echa afery z Kathy, ale nie przejęły się zbytnio –wiadomo, ze maluchy nakręcają się byle czym, a debili znajdujących upodobanie w straszeniu dzieciaków nie brakuje.

Ognisko było kolejnym Nowym Doświadczeniem – Roxie nigdy nie jadła spalonego serdelka na patyku – a potem zaczeły się śpiewy.
Dziewczyny poczuły, że mają za wiele ND jak na jednen dzień. Wymówiły się u pani Morgan bólem głowy ( „Tak to jest, moje kochane, kiedy się plażuje bez nakryć głowy… mam nadzieje, ze potraktujecie to jako ostrzezenie i nauczke na przyszłość”) i wróciły do domku.

Obłożone przewodnikami spędziły miły wieczór na planowaniu trasy zwiedzania w Paryżu.
- Wiec najpierw Chanel, bez dwóch zdań.. Dior i Valentino, na początek. Potem może na ta wieżą skoczymy, co? Przed obiadem. Potem Fendi… też torebeczki u Bottega Veneta trzeba przepatrzeć, buty Jimmy Choo… a jeszcze warto tą Mona Lizę zobaczyć..
Nie miały pewności, czy miesiąc wystarczy im na wszystkie atrakcje.

Poszły spać, wcześniej niż inni, zmęczone słońcem, ND i planowaniem wypoczynku w Paryżu. Ominęła je opowieść o Billu, dotarły do nich tylko jakieś szczegóły, urywki, które przyniosły wracające z ogniska, podekscytowane i przestraszone ich współlokatorki.
Próbowały się dzielić wrażeniami, ale Roxie , wyrwana ze snu, nie miała ochoty na rozmowę. Mruknęła coś na dobranoc i odwróciła się do ściany, zasypiajac na powrót prawie natychmiast.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 02-09-2012, 10:24   #17
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Dzień spędzam w obozie. Jestem na ognisku, ale nie słucham opowieści o Billu, a jedyne co do mnie dotarło to słowo "nieśmiały". Oglądałem Piątek Trzynastego, ale to nie wygląda jak Crystal Lake, więc jest ok... już bardziej ten film, w którym jakaś dziewczyna jest zgwałcona przez psychopatów, którzy potem goszczą u jej rodziców myśląc, że dziewczyna nie żyje. Film kończy się tak, że rodzinka wkłada głowę jednego z psychopatów do mikrofalówki i rozdupcza ją.

Jak wszyscy się rozchodzą i widzę, że Curtis gdzieś idzie to go śledzę, ale zanim to zrobię mówię Burrowsowi, że to Curtis nastraszył wcześniej małą dziewczynkę i to prawdopodobnie pedofil. Mówię mu też, że idę śledzić Curtisa.
 
Anonim jest offline  
Stary 03-09-2012, 09:45   #18
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Po dniu pełnym wrażeń wszyscy uczestnicy udali się do swoich bungalowów na zasłużony odpoczynek. Obóz otuliła ciemność i cisza i jedynie odgłosy nocnych ptaków i owadów delikatnie ją zakłócały.
Wyczerpani i zmęczeni obozowicze zalegli w swoich łóżkach i niemal natychmiast zasnęli... prawie wszyscy.

Dwie osoby w tajemnicy opuściły obóz i choć każda w innym celu, to ich droga wiodła w tym samym kierunku i pokrywała się idealnie.

Starożytni wierzyli, że człowiek który śni przenosi się do innych krain, do innych światów i choć jego ciało pozostaje nieruchome, to umysł ciągle podróżuje.
Tej nocy kilkoro uczestników obozu miało się przekonać, jak wiele prawdy kryje to stwierdzenie.

Navarro del Vieiro, Robert Donald Carlson, Kathy Brown, John Burrows, Roxie Heart, Roger


Stali pośród gęstego lasu. Otaczały ich wysokie sosny i świerki. Zapach drzew i świeżej żywicy, że aż otumaniał. Panowała kompletna cisza, ale w powietrzu wyczuwało się jakieś dziwne, budzące lęk i grozę napięcie. Było ich sześcioro i każdy odczuwał w sercu pierwotny lęk przed tym miejscem. Nie chodziło nawet o to, że nie wiedzą gdzie są i jak się tu znaleźli, ale właśnie o to miejsce. Było w nim coś, co powodowało dreszcze na skórze.
Nagle tuż przed nimi pojawiła się zielona poświat, który nadała drzewom iście makabrycznych odcieni i barw. Nie mając innego celu nieśmiało ruszyli naprzód. Po kilkunastu krokach ujrzeli przed sobą zarys domu. Do ich świadomości dotarł fakt, że znają ten dom, choć go nigdy wcześniej nie widzieli.


To był dom Billa Hendersona i jego rodziny.

Nie widzieli go nigdy wcześniej, ale sposób w jaki pan Washington go opisał sprawił, że doskonale potrafili go sobie wyobrazić.
Zielona poświata, która ich tutaj zwabiła wydobywała się z okien domu
Zrobiło się zimno i bardzo nieprzyjemnie. Cała szóstka stała, jak oniemiała i wpatrywała się w okna domu w którym lata temu rozegrała się tragedia. Coś nie pozwalało im się ruszyć. Być może to był strach, a może ciekawość co się za chwilę stanie?
A czuli, że za chwilę coś się stanie.

Zgrzyt nienaoliwionych zawiasów przeszył ciszę i dotkliwie wnikał w uszy całej szóstki. Drzwi najpierw się uchyliły i wypłynął z nich snop nienaturalnie zielonego światła. Po chwili ktoś pchnął drzwi i ponownie zaskrzypiały one przeraźliwie.
Strach zdławił serca całej szóstki. Krew zaszumiała im w uszach, tak że ledwo usłyszeli słowa mężczyzny, który stał na progu.
- Witajcie - powiedział mężczyzna wspierający się na długiej siekierze - Witajcie!
W tym samym momencie, gdzieś za plecami przerażonych obozowiczów ktoś wrzasnął. Gdy odwrócili się....

…cali spoceni i z sercem walącym, jak oszalałe obudzili się w swoich pokojach.

Terlnis
Usiadł nad brzegiem jeziora z podkulonymi kolanami. Na nich to ułożył szkicownik i wpatrując się w majestatyczną wyspę przed sobą zaczął rysować. Jego ręka sunęła po nieskazitelnie białej kartce, a z każdym jej ruchem pojawiały się nowe elementy krajobrazu.
Terlnis lubił te chwile samotności, gdy mógł się oddać swojej pasji i przelać na papier swoje uczucia i wspomnienia. To go uspokajało i dawało poczucie spełnienia. Księżyc, który zawędrował już dość wysoko i jego jasne światło sprawiało, że warunki do rysowania były bardzo korzystne. Dodatkowo srebrzysty blask był bardzo nastrojowy i sprawiał, że wyspa na jeziorze wydawała się jeszcze bardziej tajemnicza i niedostępna.
Pejzaż był już prawie gotowy, gdy Terlnis usłyszał coś, co sprawiło, że zaciekawiony podniósł głowę. Nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Z oddali dochodził do niego dźwięk bębnów i piszczałek. Przez dłuższą chwilę chłopak nie mógł zlokalizować źródła muzyki, ale gdy na wyspie dostrzegł odblaski ognia, wiedział już, że to właśnie stamtąd
[url=http://www.youtube.com/watch?v=vnP-__wW0Xc&feature=related]płyną dźwięki./url]

Zafascynowany przez długie minuty wsłuchiwał się w wybijany rytm i melodię wygrywaną przez piszczałki do których po jakimś czasie dołączyły chóralne śpiewy kobiet i mężczyzn.
Terlnis nie wiedział ile trwało jego zasłuchanie się w tej hipnotyczne dźwięki. Zupełnie stracił poczucie czasu i rzeczywistości.
Powrócił do niej, gdy usłyszał przeraźliwy krzyk dobiegający z obozu.

Philip Curtis, Carter
Curtis wybrał się do lasu z ciekawości, a Carter by śledzić go, gdyż jego wrodzona nieufność do ludzi podpowiadała mu, że ten gość coś kombinuje i że to pewnie on jest odpowiedzialny za nastraszenie małej Kathy.
Wędrówka przez las była przyjemna i relaksująca, przynajmniej dla Curtisa. On wyposażony w latarkę, plecak i wojskowy nóż czuł się tutaj pewnie i bardzo dobrze. Sycił zmysły każdym dźwiękiem, odgłosem, czy zapachem. Uwielbiał obcować właśnie z taką dziką nieskalaną niczym naturą. Po odejściu od obozu postanowił spróbować obejść jezioro. Nie było ono aż tak duże, więc powinien do rana zdążyć. Narzucił sobie dość duże tempo marszu, głównie po to, by się sprawdzić i swoją kondycję.
Carter miał spore trudności, by za nim nadążyć, a jednocześnie by zachować odpowiedni dystans i nie zdradzić swoje obecności.

Minął może kwadrans, może półgodziny gdy pośród drzew pojawiła się mgła. Nie była to jednak zwykła mgła, a przynajmniej tak się zdawało obu obozowiczom. Jak tylko się pojawiła, to zaledwie w ciągu kilku minut podniosła się tak wysoko, że widoczność spadła do około dwóch metrów.
Curtis zwolnił i zastanawiał się co dalej robić, czy iść dalej, czy może jednak wrócić. W mgle bardzo łatwo jest zabłądzić. Podążał, co prawda wzdłuż brzegów jeziora, ale przy takiej mgle łatwo mógł je stracić z oczu, a był to jego jedyny punkt orientacyjny.

Nagle ciszę, jaka panowała w lesie przerwał głośne uderzenie. Przez chwilę ani Curtis, ani Carter nie mogli zorientować się co to był za dźwięk. Dopiero, gdy on się powtórzył zdali sobie sprawę, że to odgłos siekiery uderzającej w drzewo. Przez chwilę stali zastanawiając się co zrobić i wtedy usłyszeli trzask łamiącego się drzewa. W panice zaczęli się rozglądać z której strony nadlatuje ścięte drzewo.
I dopiero wtedy uświadomili sobie, że to tylko omamy, którym obaj ulegli. W lesie zasnutym mgłą panowała kompletna cisza.
Jedyną zmiana jaka nastąpiła było taka, że Curtis dostrzegł stojącego nieopodal Cartera .
Wtedy ponownie rozległo się uderzenie siekiery. Tym razem bardzo blisko. Mimo jednak rozglądania się wokół, żadne z nich nic nie dostrzegł.
- Gotowi! - krzyknął ktoś nagle, aż obaj podskoczyli.
- Pytam, czy gotowi? - kolejny raz padło pytanie.
Carter dostrzegł go, jako pierwszy. Stał kilka metrów za plecami Curtisa. Częściowo schowany za pniem drzewa. W prawej dłoni trzymał siekierę na długim trzonku. Ostrze oparte było o ziemię. Mimo, że Carter nie widział twarzy mężczyzny mógłby przysiąc, że ten uśmiecha się do niego.
Curtis widząc minę kolegi także się obrócił i ujrzał stojącego za drzewami mężczyznę z siekiera. Opowieść o Billu usłyszana przy ognisku wróciła w jego pamięci.
- Pytam, czy jesteście kurwa gotowi? - ryknął mężczyzna, po czym zaczął wolno iśc w stronę dwóch nastolatków.

Navarro del Vieiro, Robert Donald Carlson, Kathy Brown, John Burrows, Roxie Heart, Roger, Terlnis
Krzyk zbudził wszystkich w obozie. Zorganizowana szybką zbiórkę w świetlicy. Jak się okazało to ponownie mała Kathy Lohan była winna panice, jaka powstała. Jak szeptano między sobą, dziewczynka miała sen o Billu i to ją tak wystraszyło.
- Widzę, że mój apel popołudniowy nie poskutkował - mówiła oburzona pani Morgan - Powtarzam jeszcze raz. Dość straszenia! Nie tylko Kathy Lohan, ale kogokolwiek. Nie życzę sobie tego i koniec dyskusji. Same tylko z tego kłopoty.
- Ale to nie nasza wina - próbowała wyjaśnić Rebeca Peterson - To wszystko przez tę ogniskową opowieść.
- Nie będę słuchać żadnych wymówek.
Pan Richards zbliżył się do pani Morgan i coś szepnął jej na ucho.
- No ładnie. Tego jeszcze tylko brakowało.
- Proszę się nie martwić. Razem z panem Washingtonem znajdziemy ich. Uwaga wszyscy - krzyknął pan Richards - Jeżeli ktokolwiek wie, gdzie poszli Curis i Carter niech natychmiast powiedzą. Obaj dżentelmeni nie informując nikogo opuścili obóz. Mówiłem przecież, a pan Washington powtarzał to także, że lasy tutejsze są bardzo niebezpieczne, a zwłaszcza nocą.
Dlatego pytam, czy ktokolwiek wie, gdzie oni poszli? Musimy ich czym prędzej odszukać?
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 03-09-2012, 22:03   #19
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Przeżywał wiele snów. Tych przyjemniejszych i tych mniej. Były też koszmary związane z jego codziennością w szkole. Ale nigdy, przenigdy nie miał snu z powodu nasłuchania się głupawych legend czy rzekomo autentycznych strasznych opowieści. A to... To było dziwne. Bał się, że może to mieć jakiś związek ze śledzeniem Curtisa. Ale skąd Carter wiedział że to pedofil? Może to zwykłe zrzucenie winy? I czemu do cholery przyśnił mu się ten Bill?

Na nocnym apelu ciągle walczył z samym sobą. Mówić czy nie? Gdyby Carter chciał pomocy to by poprosił kogoś innego. Ale jak wpakują się w pułapkę tego mordercy? Kiedy Pani Morgan skończyła mówić już wiedział co zrobić. Odczekał, aż apel się skończy i kiedy wszyscy zaczęli się rozchodzić dopadł do Pani Morgan. Lubiła prymusów, a John był prawie jednym z nich więc liczył na poważniejsze potraktowanie.
- Pani profesor, chodzą plotki że to Philip Curtis nastraszył Kathy. Carter chciał go śledzić. Prawdopodobnie weszli do lasu - trudno, najwyżej tego
pożałuje. Choć Curtis wyglądał na takiego co lubi dzieci. Był jakiś... Dziwny. Ukrył jednak fakt o pedofilii.

Dodatkowo zamierzał się zgłosić do wyprawy poszukiwawczej. I uwzględnił, że wyrusza tylko z panem Richardsem, trudno że to wuefista i niezbyt przepada za Burrowsem. Pan Washington też mógłby być zamieszany w to wszystko, może wprowadzić swoją grupę w pułapkę. Zabrał tylko latarkę, mały nóż rozkładany i coś cieplejszego do ubrania. Lecz od momentu kiedy wygadał się pani Morgan jego kończyny zrobiły się zimne ze strachu i zgrabiałe, drżał. Może jednak ten Bill istnieje? Ale skoro on tu jest to nie wysyłaliby pod jego dom całej niczego niespodziewającej się wycieczki.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 03-09-2012 o 22:09.
Ziutek jest offline  
Stary 05-09-2012, 16:02   #20
 
RoboKol's Avatar
 
Reputacja: 1 RoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodzeRoboKol jest na bardzo dobrej drodze
Czy to wyobraźnia, napędzana wieczornymi opowieściami i wyprawą do lasu, czy też zakorzenione w człowieku lęki? Co sprawiło, że miała tak dziwny, nienormalny sen? Czy atmosfera tego miejsca dokonała małej zmiany, korekty w jej osobowości? W końcu nie dostała standardowej porcji koszmarów. Jej podświadomość wygenerowała... coś więcej. Ta mała zmiana mocno zdziwiła Kathy... I dziewczyna wiedziała, że nie jest to zmiana na lepsze.
Jeżeli Brown wcześniej uważała, że oprócz prawdziwych blizn, ma też szramy w psychice, to w tym momencie uznała, że powiększyły się one do oceanicznej głębi. Z jednej strony pocieszała się, że nie chodzi z połówką melona na głowie, krzycząc: "Kaczor Donald na prezydenta!" Ale z drugiej bała się, że może nastąpić coś o wiele gorszego... Nie, to nie mógł być zwykły sen...
Ktoś krzyczał. Do Kathy dotarło to dopiero, gdy stawiła się na zbiórce. Nie no, znowu jej młodsza imienniczka się wystraszyła. Cóż, Brown aż tak impulsywnie nie zareagowała na zły sen. I jeszcze wiadomość, że dwaj prawdopodobnie znajomi kolesie wybrali się na wycieczkę do lasu po nocy. Nie, to dla niej było za dużo. Postanowiła nie mówić nikomu o swojej wcześniejszej wycieczce. Wątpiła, by im to pomogło - wędrowali w dzień, a Kathy nie bardzo orientowała się w terenie. Nie chciała też ich szukać. Jeżeli sami w coś wdepnęli, to niech sami z tego wyjdą.
Nie mogła zasnąć, nawet po powrocie do łóżka. Musiała to wszystko z siebie wyrzucić. Zaczęła więc... Zaczęła spisywać to, co wie o Billu. Na początku suche fakty. Następnie urozmaicenia z historii z zeszłego wieczoru, aż wreszcie to, co pamiętała ze snu...
 
__________________
Jak obudzić w sobie wielkość, gdy jest ona niezbędna?
RoboKol jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172