Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2013, 21:15   #101
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BENIAMINEK


Beniaminek wstał ciężko i lekko kulejąc ruszył w stronę ozdobnych drzwi na parterze, za którymi – jak się domyślał – znajdował się gabinet. Liczył na to, że znajdzie tam dziennik. Albo jakieś inne dokumenty, które pomogą im w jego odzyskaniu.

Pozostawił górę domu z jej tajemnicami. Nie ze strachu – przynajmniej tak sobie to tłumaczył, – lecz z rozsądku.

Ozdobne drzwi były zamknięte, lecz przestrzelenie zamku rozwiązało ten problem. Nim wszedł do środka Beniaminek wymienił magazynek w swojej broni. Tak na wszelki wypadek, gdyby musiał jej znów używać.

Ostrożnie, niczym łasica, wśliznął się do środka. Na zewnątrz nie słyszał już silnika samochodu. Albo Tunia i Doktorek odjechali, albo stało się coś nieprzewidywalnego.

Gabinet był naprawdę eleganckim miejscem. Widać było, że SS-mani zamieszkujący tą rezydencję mieli wysoką pozycję w tutejszych strukturach. Pierwsze, co rzuciło się w oczy Beniaminka to regały pod ścianami – szklane szafy wypełnione książkami. Na pierwszy rzut oka widać było, że książki są stare i cenne – zapewne zagrabione dziedzictwo polskiej kultury: pewnie pochodzące z jakiś muzeów lub bibliotek.

W gabinecie było jedno wielkie biurko, na nim czaszka, sterty papierów i kolejne książki, w rogu stał ludzki szkielet. Na ścianie, wyraźnie wyeksponowane, poza szwabskimi swastykami i wielkim portretem Hitlera, wisiał nietypowy sztandar.

Zawiła symbolika na płótnie była kompletnie obca Beniaminkowi. Ale coś w tym pomieszczeniu wywoływało w starym żołnierzu dziwne dreszcze. W rodzinie Mazurowie mieli takie powiedzenie – „poczułem się tak, jakby ktoś przeszedł właśnie po moim grobie”. Tak właśnie poczuł się Beniaminek. Jakby stał nad mogiłą.

Ale nie przerażało go to. Wiedział, że prędzej czy później odejdzie z tego świata. Takimi prawami rządziła się wojna i on – zawodowy żołnierz – akceptował te prawa bez najmniejszych zastrzeżeń.


DOKTOREK



Przebiegł obok obu zabitych na podjeździe Niemców, minął trzeciego na schodach przy głównym wejściu i znalazł się w środku domu. Z bijącym sercem i z bronią przygotowaną do strzału przekroczył próg. Miał nadzieję, że nie trafi na Beniaminka, lub ze nie naciśnie spustu zbyt szybko, nie upewniając się, z kim ma do czynienia.

W ciemnym i cichym domu łatwo było o tragiczną pomyłkę, a wystarczyło już, że Tunia być może wydawała ostatnie tchnienie samotnie, w zimnej kabinie samochodu z piekarni. Nie chciałby widzieć kolejnych rannych. Ten element żołnierskiego obowiązku nie podobał mu się w najmniejszym stopniu.
Po przejściu kilku kroków przez zaimprowizowaną stróżówkę znalazł się w holu, skąd wyraźnie widział schody na piętro.

A na nich ...

O Boże!

Ze ściśniętej nagłym strachem krtani Doktorka wydobył się zduszony jęk przerażenia.

Ta twarz! Ta przeklęta przez Boga twarz!

Niemiec ruszył powoli w dół. Nie sięgał do broni, ale coś w jego oczach zapowiadało, że broni tej nie potrzebuje, by zabić kogoś takiego jak Doktorek.
I wtedy Doktorek wyraźnie usłyszał zapalany silnik samochodu i charakterystyczny odgłos odjeżdżającej ciężarówki.

Tunia!


SPRZĘGŁO, STRYJ



Obaj żołnierze AK nie łamali sobie na razie głowy tym, co widzieli w małych celach. Mimo przerażenia, każdy z nich zachowywał na razie zimną krew.
Klucze znalazły się w dłoniach stojącego przed celą z Sybillą Stryja. Drżącymi paluchami odszukał właściwy kierując się znaczkami na zimnym metalu. Trwało to wieki – przynajmniej tak się wydawało Stryjowi.

Sprzęgło w tym czasie obserwował przestrzeń wokół nich. Do jego matematycznego umysłu docierało coraz więcej niepokojących, burzących ustalony porządek świata sygnałów. Niektóre ściany ... nie były stabilne. Zdawały się pływać, niczym związany w jakiś niepojęty sposób dym. Inne ... wirowały, jakby ktoś mieszał powoli płynny cement. Do tego dochodziło szuranie. Dziwny dźwięk dochodzący z wszystkich stron.

Szczęknął zamek i cela w końcu została otwarta!

Sybilla wyszła z niej powoli. Oczy żydowskiej dziewczynki zetknęły się ze wzrokiem Stryja. Młody Stryjkowski poczuł, jak szybciej bije mu serce. Te oczy! Boże! W tych oczach odnalazł tylko smutek i pewność siebie, żelazną i niezłomną wolę. To nie były oczy dziecka. Nie mogły być oczy dziecka! Nie powinny.

Chociaż w czasie horroru, jakim była ta wojna, dziecięca radość i niewinność znikała równie szybko, co kamfora. Zastępowało ją coś innego – jakaś zrodzona z bólu i rozpaczy mądrość. Jak w oczach Sybilli.

- Przepraszam – powiedziała dziewczynka cichym szeptem wyciągając w stronę Stryja szczupłą dłoń. – Tak musiało być.

Stryj, w przypływie empatii do tego udręczonego dziecka, ujął miedzy swoje palce jej szczupłe palce.

- Gdzie twoja rodzina? – zapytał Sprzęgło nadal wypatrując zagrożenia. I wypatrzył.

Sprzęgło zareagował błyskawicznie na zagrożenie. Broń w jego rękach plunęła ogniem!

To nie miało prawa się zdarzyć.

Niemiec, którego zastrzelili przy schodach, podniósł się z ziemi. Ten sam, którego Albert z dobił wręcz z zimną i chirurgiczną precyzją. Sprzęgło nie strzelał najlepiej. Kula trafiła w ścianę za zmartwychwstałym Niemcem. Druga trafiła Szwaba w brodę. A potem – w przypływie zrodzonego z przerażenia szaleństwa – Sprzęgło z bezwiednym krzykiem wpakował w Niemca cały magazynek, aż broń metalicznym szczękiem oznajmiła, że Polakowi skończyła się amunicja. Kilka kul trafiło w cel.

Ale i nazista strzelił, nim ponownie znalazł się na ziemi, podrygując w dziwacznych spazmach. Huk broni w Skąd miał przeklętą broń? Czy to był ten sam pistolet, który musiał spaść razem z nim, kiedy oberwał postrzał od Stryja. To nie było ważne.

Sprzęgło spojrzał na siebie. Był cały. Przeniósł wzrok na Stryja. Na Stryja, który – kiedy zaczęła się ta gwałtowna strzelanina skupił całą swoją uwagę na Sybilli. Kula trafiła go w bok, ledwie tylko ocierając się o ciało. Wieszczka miała jednak mniej szczęścia.

Kula trafiła ją w pierś.

Szarpnięta spazmem bólu dłoń dziewczynki wyśliznęła się z dłoni Stryja.
Sybilla znalazła się na ziemi. Jej ciemnych, spokojnych oczu nie zmącił nawet cień strachu czy bólu.

- Tam miało być – szepnęła dziewczynka. - Dlatego was tutaj ... sprowadziłam.

Stryj doskoczył do niej.

- Widziałam to – uśmiechnęła się.

Na jej ustach pojawiła się krew.

- Musisz to skończyć Konstanty Stryjowski – powiedziała spokojnie wpatrując się w oczy młodego żołnierza AK. – Musisz mnie zastrzelić. Tylko tak, skończy się coś, co dopiero się ma zacząć.

Na jej twarzy pierwszy raz pojawił się cień strachu.

- Shoah – wyszeptała.

Potem jednak znów jej spojrzenie stwardniało, a rysy buzi złagodniały, jakby w kontraście do tego, co Stryj widział w jej oczach.

- Strzel do mnie, Stryju. - poprosiła Sybilla niespodziewanie. - Teraz. Moja krew cię poprowadzi. Nie lękaj się. Ja jestem gotowa. Inaczej oni nigdy nie przestaną was szukać. Nigdy. Strzel. Teraz. Już.

TUNIA


- Nie bój się – ten głos wyrwał Tunię z omdlenia.

Otworzyła z trudem oczy. Znajdowała się w szoferce, która trzęsła się i drgała. Jechała.

- Nie bój się – powiedziała jakaś osoba obok niej, siedząca na miejscu kierowcy.

To była kobieta. Jej urodziwa twarz wydawała się Tuni znajoma. Tak. Oczywiście. To ją widziała w kawiarni z doktorem. To właśnie tą dziewczynę śledził Stryj.

- Przeżyjesz – powiedziała piękna kobieta.

Tunia uśmiechnęła się bezwiednie.

- Albo i nie – w głosie prowadzącej pojazd kobiety nie wyczuła nawet cienia empatii.

Jak przez mgłę zorientowała się, że mijają je dwa samochody.

- Twoi przyjaciele chyba mają problemy.

Kolejny wybój, na który najechało koło ciężarówki, popchnął Tunię z powrotem w mroki nieświadomości.

Samochód dostawczy z emblematami polskiej piekarni oddalał się coraz bardziej w głąb niemieckiej dzielnicy z nieświadomą tego faktu Tunią na siedzeniu pasażera.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-02-2013, 21:12   #102
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
POST WSPÓLNY

Dlaczego oni nie ginęli?! Dlaczego oni wszyscy nie chcieli umrzeć?!
Przez chwilę Albert rozglądał się nie wiedząc co się dookoła dzieje. Te cholerne ściany, zmasakrowana kobieta i wstające trupy.
Czemu oni nie chcieli zginąć!
Może i Wilga nie wierzył w zjawiska paranormalne, ale znał się na prawidłowościach. Ten Niemiec wstanie ponownie za chwilę.
Szukając odpowiedniego klucza skoczył do drzwi, za którymi Stryj wykrył dokonał poprzedniego znaleziska. Na wszelki wypadek spojrzał jeszcze przez wizjer, by upewnić się, że może wypuścić więźnia zanim otworzy drzwi.
-Jak ich zabić? Gdzie jest rodzina tej małej? - zapytał pospiesznie z lekko drżącymi rękami zmieniając magazynek.
Kobieta w celi wyglądała normalnie. Zmęczona, wymizerowana, zabiedzona, ale normalna. Nawet ładna.
Sprzęgło otworzył drzwi wypuszczając kobietę.
- Nie wiem - odpowiedziała młoda kobieta. - Nie wiem nawet czy trzymają ich tutaj. Znam tylko dziecko, bo wróg dużo o niej mówił. Wiązali ze swoją wunderwaffe wielką nadzieję.
Dziewczyna rozejrzała się po korytarzu. Jej nozdrza poruszyły się lekko. Wyglądała przy tym niezwykle zmysłowo. A potem Sprzęgło zobaczył, że coś dziwnego dzieje się z jej oczami. Że budzi się w nich jakiś mroczny, pradawny głód. Nieświadoma tego faktu dziewczyna oblizała swoje wargi.
- Uciekaj - szepnęła niespodziewanie do Sprzęgła.

To było straszne. Zarówno oczy dziewczynki, które wpatrywały się w Stryja, jak i to, co wydarzyło się później. Zabity Niemiec, jakimś cudem przeżył i teraz podniósł się i...
...strzelił. To było wręcz niewiarygodne. Niemożliwe. Jednak było prawdą.
Realność tego faktu potwierdzała krew płynąca z ramienia Stryja. Niemiec postrzelił go, ale na szczęście było to tylko draśnięcie.
Przerażony Konstanty spojrzał na Sybillę, która w jednej chwili stała przed nim, a w następnej leciała już na ziemię. Konstanty złapał ją w ostatnim momencie. Gdy ujrzał rosnącą plamę krwi na jej piersi, omal nie krzyknął ze wściekłości i przerażenia.
- Tam miało być – szepnęła dziewczynka. - Dlatego was tutaj ... sprowadziłam.
- Widziałam to – uśmiechnęła się.
Na jej ustach pojawiła się krew.

- Musisz to skończyć Konstanty Stryjowski – powiedziała spokojnie wpatrując się w oczy młodego żołnierza AK. – Musisz mnie zastrzelić. Tylko tak, skończy się coś, co dopiero się ma zacząć.
- Shoah – wyszeptała.

Potem jednak znów jej spojrzenie stwardniało, a rysy buzi złagodniały, jakby w kontraście do tego, co Stryj widział w jej oczach.

- Strzel do mnie, Stryju. - poprosiła Sybilla niespodziewanie. - Teraz. Moja krew cię poprowadzi. Nie lękaj się. Ja jestem gotowa. Inaczej oni nigdy nie przestaną was szukać. Nigdy. Strzel. Teraz. Już.

Konstantego ogarnął strach. Strach paraliżujący, pierwotny i nieogarnięty. Wpatrywał się z szeroko otwartymi oczami w umierającą Sybillę. Wiedział, że nie ma szans, by dziewczynka przeżyła.
Bóg był taki niesprawiedliwy - przemknęła myśl przez głowę Stryja - Ten Szkop przeżył, a ona...
- Nie umrzesz - skłamał Konstanty - Nie pozwolę na to.
Nie bacząc na nic, wziął dziewczynkę na ręce i zaczął biec w kierunku wyjścia.
Przebiegając obok Wilgi, krzyknął:
- Szybko! Nie ma czasu do stracenia! Ona umiera!

- Ona i tak umrze - wychrypiała kobieta, którą z celi wypuścił Sprzęgło zasłaniając twarz dłońmi i cofając się tak, że plecami dotknęła ściany. - Pytanie ... kto ... ma być tym, który ... odbierze jej życie.

Kobieta dyszała ciężko, jakby z najwyższym trudem panowała nad jakimiś złymi emocjami.

- Uciekaj - powtórzyła cicho, tak że tylko Albert mógł ją usłyszeć. - Uciekajcie ... obaj...


Stryj nie przejmował się słowami kobiety i biegł nadal dalej przed siebie, z dala od tej przeklętej piwnicy.
Albert spojrzał kątem oka na biegnącego Stryja. Oddalał się. Bardzo dobrze. Z kolei z dziewczyną działo się coś bardzo niedobrego. Może ma rozdwojenie jaźni? Zaczął się pospiesznie wycofywać.
-To, co trzymasz. Trzymaj jeszcze. Daj nam wyjść! - mówił coraz głośniej, oddalając się.
-Trzymaj to jeszcze! A potem wyżyj się na Niemcu! On zaraz wstanie! Skup się na nim! - krzyczał nie odwracając się. Miał świadomość, że ta druga jaźń mogła być zabójcza. Niemcy uczynili tu wiele psychicznego zła. Dlaczego w tym wypadku miało być inaczej. Albert był bardzo dobry w prawidłowościach. A tak właśnie owa się prezentowała.
-Ten Niemiec zaraz wstanie! - pomimo tego, że nie potrafił wyjaśnić zjawiska, prawidłowość wskazywała na to, że Niemiec ożyje.

Dziewczyna pokiwała głową, że zgadza się z jego propozycją. Reka zsunęła się z jej twarzy. Oczy ... błyszczały czerwienią krwi. A zęby.... Ujrzał je, kiedy odsunęła rękę.
Paskudne, pożółkłe, szpiczaste kły.

Biegł do wyjścia chcąc w locie złapać pistolet wroga i szukać klucza do zamknięcia piwnicy.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 01-03-2013, 17:46   #103
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
​Sytuacja całkowicie zaskoczyła Zygmunta. Gdzieś podświadomie zapewne liczył, że jego koledzy są tu w środku i być może prowadzą Sybillę już do wyjścia. Zachowanie Beniaminka sprzed kilku minut utwierdzało Doktorka, że wszysko jest pod kontrolą, opanowane a tu przed nim niczym duch ten zwyrodnialec. Znowu on! Gdy ujrzał jego błędne oczy przez sekundę zwątpił czy to jawa czy jest już gdzieś w zaświatach ... dźwięk silnika samochodu “otrzeźwił” jego spojrzenie na sytuację. Jednak tylko na chwilę .. bo kluczyk do auta miał w kieszeni, pamiętał doskonale, że po wyłączeniu silnika go zabrał do kieszeni ...

​Zapalony silnik oznaczał jedno, Zygmunt tracił Tunię i samochód. Zareagował odruchowo, nie miał ani czasu ani mentalnych sił do rozważań. Podniósł pistolet i wpakował trzy kule w Niemca. Odległość nie była wielka, nie było mowy o tym że chybi, i nie czekał aby to ocenić. Rzucił się biegiem w kierunku wyjścia, za samochodem ..

Kule wbiły się w Niemca, ale Doktorek nie tracił czasu, by ocenić ich skuteczność. Wybiegł z domu, puścił się pędem za odjeżdżającą ciężarówką. Nim jednak dobiegł do ulicy samochód powoli znikał za zakrętem. Żołnierz AK widział jego tylne światła w wilgotnym mroku.

​Zaklął pod nosem. Był bezradny, jeszcze przez sekundę prężyły mu się mięśnie .. chciał gonić samochód- przecież doskonale biegał, miał kondycję, ale resztki zdrowego rozsądku wzięły górę. Przecież jest tu, w sercu dzielnicy pełnej faszystów. Sprawa auta jest już zakończona. Teraz musi wrócić do tego przeklętego domu i powiadomić o wszystkim kolegów. Droga odwrotu musi być inna niż samochodem. Będą musieli wrócić kanałami .... i to chyba szybko. Ruszył w kierunku willi. Nie było innego wyjścia, musiał nadal działać ale jego serce i duszę rozrywał żal. Czuł się winny straty Tuni. Czuł się winny straty samochodu. Czuł się winny, że zawalił plan.

Wrócił biegiem do domu, ściskając pistolet i teraz już wchodząc czujnie, będąc gotowym na ... wolał nie myśleć na co albo kogo ... Czuł jak pot, lepki pot płynie mu po plecach, nerwowo ściskał broń w ręku, a dłoń lepiła się jeszcze we krwi Tuni.

​Potem usłyszał silniki jakiś samochodów. Zbliżały się z daleka, ale nie aż tak daleka. Brzmiały jak ciężarówki. Słysząc te silniki Doktorek poczuł nagły niepokój. Jakby ... samochody niosły zagrożenie.

​ Zygmunt zdał sobie sprawę, że to Niemcy, jadą tutaj. Trzeba uciekać! Gdy znalazł się za progiem, już w środku nie bacząc na to co się dzieje krzyknął:
​- Gdzie jesteście!? Musimy wiać!! Szkopy jadą !!
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 02-03-2013, 00:01   #104
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dogonił Stryja, który z trudem wspinał się z dzieckiem na rękach po stromych schodach.
- Nie pozwól, by to był on - szeptała Sybilla do młodego żołnierza AK.
- Kiedy zabijasz ... stajesz się .... władcą tego .... kogo...
Nie dokończyła. Upływ krwi zrobił swoje. Główka niesionej Sybilli opadła na ramię. Żyła jeszcze, ale jej życie gasło w strasznym tempie.

Ściany ... ściany wokół wchodzących na schody mężczyzn ... ożyły. Dosłownie. Ujrzeli, że cement i wapno wybrzuszają się od wewnątrz, jakby jakieś ... istoty .... chciały przedrzeć się na drugą stronę. Jakby mury były nie filarami podtrzymującymi budynek, lecz ... granicą pomiędzy światami.Światem wojennej Warszawy i jakimś niemożliwym do ogarnięcia, nie mającym prawa istnieć miejscem.

Z dołu usłyszeli dziki, bolesny, kobiecy ryk. Ryk, który szybko przeobraził się w jazgot, jaki mógłby wydobyć się jedynie z gardła jakiegoś drapieżnego zwierzęcia.

Strach go wręcz dławił. Czuł jego realną, namacalną dłoń, która zaciskała się na jego krtani. Stryj był jednak zdeterminowany. Musiał ocalić tą niewinną dziewczynkę. Nie słuchał słów, które do niego mówiła. Chłopak uważał je z bzdury wywołane upływem krwi. Nie mógł uwierzyć w to, że dziewczynka chce, by ją zabił. To było nierealne i niemożliwe, podobnie, jak ściany, które nagle zaczęły falować i poruszać się niczym żywe organizmy.
Konstanty wbił oczy w podłogę i zaczynające się właśnie schody i dalej parł naprzód. Musiał uratować Sybillę lub przynajmniej sprawić, by umarła jako osoba wolna.

Sprzęgło nagle odskoczył od wyciągajacej się ku niemu... ściany. Co to miało być?!
-Cholerne kuglarskie sztuczki-powiedział cicho, niepewnie jakby próbując samego siebie przekonać, że to tylko niemieckie straszydła.
Nagle usłyszał za sobą wycie! Ona była nienormalna! Całkowicie nienormalna! Wyprzedził Stryja, by biec jako pierwszy drżącymi rękami szukając po kieszeniach wrzuconego klucza. Nie pamiętał gdzie go miał! W końcu znalazł. W jednej ręce trzymał pistolet gotowy do strzału. Musiał pierwszy wypaść z piwnicy. Musiał wsadzić klucz do zamka. Musiał czekać na Stryja i tuż za nim zamknąć te przeklęte drzwi, a potem ułatwić ucieczkę!

Stryj z trudem wspiął się na górę. Bezwładne ciało Sybilli w jego rękach ważyło więcej, niż się zdawało. Tuż za nim gwałtownie z piwnicy wypadł Sprzęgło. Drążącą ręką wsadził klucz do zamka, zatrzasnął drzwi i zamknął je z głuchym szczęknięciem. W samą porę, bo widział już na schodach jakąś ciemną sylwetkę pędzącą na górę, a ledwie przekręcił klucz coś gwałtownie zatrzęsło drzwiami. Po drugiej stronie pancernych, wzmocnionych drzwi dało się słyszeć dziki wrzask i rumor, jakby ktoś stoczył się po kamiennych stopniach w dół.

-Co to było?! - wydusił z siebie Wilga. Tylko tyle i aż tyle. Nie miał pojęcia co mogło tak szybko biegać. Nieźle ich tam wyszkolili ci Niemcy. Jeśli takie siły poślą przeciw nim, to marne były ich szanse.

Obaj oddychali ciężko, spazmatycznie łapiąc oddech i próbując otrząsnąć się z szoku. Sybilla na rękach Stryja już nic nie mówiła. Patrzyła tylko swoimi dziwnymi, spokojnymi oczami na chłopaka. Dziwnie. Jakby z wyrzutem.
- Przez ... krew ... - szepnęła cicho. - Płynie ... moc...
Westchnęła ciężko.
- Przez ... krew ....
Widać było, że mówienie przychodzi jej z trudem.

- Gdzie jesteście!? Musimy wiać!! Szkopy jadą !! - usłyszeli nagle głośny krzyk, gdzieś z głębi domu.

Z trudem rozpoznali w nim głos Doktorka. Ich towarzysz broni był dziwnie zdyszany.

Co u licha Doktorek robił we wnętrzu willi? Gdzie Tunia? Pojechała sama? Dużo pytań i kompletnie zero czasu na ich zadawanie. Beniaminek wypadł z gabinetu bocznymi drzwiami, od razu łapiąc za MP40 leżącego strażnika, krótko ogarnął wzrokiem sytuację.

W jego głowie w ułamku sekundy przebiegło kilka wersji zdarzeń następnych minut, żadna nie była zachęcająca, ale chyba miał już plan.
- Będziecie za wolni. Przejmuję dzieciaka. Wy jak najszybciej uciekacie poza dzielnicę kanałami, ja postaram się zniknąć im z oczu i dotrzeć inną trasą. - Beniaminek przerzucił szmajsera przez ramię, a następnie wcisnął torbę wypchaną papierami w ręce Doktorka - Pilnuj jak oka w głowie. Dajcie mi dziewczynę i do kanału! Wszyscy! Już!

Słysząc słowa Beniaminka, Stryj chciał protestować i kłócić się, że to on odpowiada za życie dziewczynki, że to on ją uratował. Już miał otworzyć usta, ale widząc determinacje na twarzy dowódcy zrezygnował. Podszedł do Beniaminka i oddał mu dziewczynkę.
- A czy nie lepiej zabrać ją stąd kanałami? - zapytał jeszcze szybko na koniec, szykując się do ucieczki.

- Są zalane. Z ranną nie dacie rady. - Beniaminek przełożył dziecko przez ramię i objął lewą ręką, jak kota albo naramienną torbę. Jęknął z wysiłku, ale utrzymał równowagę. Wolną ręką zerwał ze ściany lampę naftową z wyraźnym zamiarem roztrzaskania jej o podłogę. - Zrobię trochę zamieszania i znajdę inną drogę. Uciekajcie! To rozkaz! Już!

- Tak jest - powiedział Stryj salutując głową i rzucił się do ucieczki.
- Ale... - jedynie tyle zdołał z siebie wydusić Doktorek jako wyraz wątpliwości wobec planu Beniaminka. Ściskał mocno torbę, chwilę, sekundę stał jeszcze... Ale wreszcie ruszył biegiem za Stryjem. Biegł nie myśląc dokąd, w głowie miał tylko Tunię. Sięgnął ręką do kieszeni, nie mógł w to uwierzyć ale to była prawda... Ściskał w garści kluczyki do auta.

Albert nieco dłużej niż jego towarzysze ociągał się z odwrotem. W końcu ostatni raz spojrzał na Beniaminka i odwrócił się, by pobiec za resztą.

- Sprzęgło, Wróć! - Beniaminek z Sybillą na ramieniu wyłonił się z korytarza, gdy Stryj i Doktorek zniknęli już w odmętach studzienki. Mazur miał na sobie czapkę i płaszcz niemieckiego oficera, za jego plecami mignęły pierwsze płomienie pożaru. Rzucił Wildze hełm Waffen SS z pobrzękującymi w środku kluczykami. - Ty prowadzisz.
Następnie rzucił się biegiem w stronę samochodu - czarnego, oficerskiego mercedesa ozdobionego proporczykami ze swastykami, zaparkowanego przy bocznej ścianie willi.

Albert złapał hełm z kluczykami i natychmiast popędził do samochodu dobywając zawartość nakrycia głowy, które włożył tam, gdzie było jego miejsce.
Jeśli był szybszy od Beniaminka, postanowił w biegu otworzyć mu tylne drzwi, a następnie sobie. W przeciwnym wypadku zajmie się wyłącznie sobą.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 02-03-2013, 02:27   #105
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Zdawał sobie sprawę, że nie ma wiele czasu. Omiótł wzrokiem cały gabinet po czym szybkim krokiem ruszył w stronę biurka. Papiery po niemiecku i po łacinie, stemple, kałamarz, pióra, jakieś kluczyki samochodowe, zapalniczka z symbolem podobnym do tego na sztandarze. Beniaminek zgarnął do kieszeni kluczyki i fikuśną zapalniczkę i wziął się za szuflady. Zamknięte, ale nie w sposób, z którym nie poradziłby sobie solidny wojskowy nóż.
Tu także nie było ani śladu po dzienniku. Było coś innego. Akta ze zdjęciami. Dziwnymi zdjęciami. Były na nich jakieś dziwne, owalne urządzenia latające, były rozkładające się zwłoki ubrane w oficerskie mundury, które zdawały się stać i chodzić o własnych siłach... a to zasadniczo dopiero początek długiej kartoteki. Nie miał wiele czasu na przyglądanie się, ale pierwszy rzut oka wystarczył, by zrozumieć, że albo ma w rękach coś cholernie ważnego dla losów całej wojny, albo urzędujący tu człowiek to kompletny wariat.
Na wszelki wypadek zgarnął papiery w jedną teczkę i wpakował do chlebaka pod płaszczem.

Za portretem Hitlera natrafił na sejf. Porządny, solidny, wbudowany w ścianę, zamykany szyfrem. W bardziej komfortowych warunkach, być może pół godziny pracy Sprzęgła. Nie mieli tyle czasu. Nie mieli też żadnych ładunków wybuchowych. Ani jednego zasranego granatu. Beniaminek zaklął. Stary dureń, jak mógł nie pomyśleć o czymś tak oczywistym. Może gdyby zaczepić linę do samochodu...

Trzask! Na korytarzu, gdzieś od strony wejścia do piwnicy. Beniaminek usłyszał cichy huk. Jakby ... odgłos zatrzaskiwanych drzwi. A potem, dosłownie chwilę później, od strony głównego wejścia uszu Beniaminka dobiegł głośny, ostrzegawczy krzyk.

- Gdzie jesteście!? Musimy wiać!! Szkopy jadą !!

Co u licha Doktorek robił we wnętrzu willi? Gdzie Tunia? Pojechała sama? Dużo pytań i kompletnie zero czasu na ich zadawanie. Beniaminek wypadł z gabinetu bocznymi drzwiami, od razu łapiąc za MP40 leżącego strażnika, krótko ogarnął wzrokiem sytuację. Dziewczynka była ranna. Poważnie. Zarobiła w szyję i straciła kupę krwi. Żyła, ale bez natychmiastowej pomocy chirurga będzie po niej. W jego głowie w ułamku sekundy przebiegło kilka wersji zdarzeń następnych minut, żadna nie była zachęcająca, ale chyba miał już plan. Byćmoże będzie to najpodlejszy uczynek, jaki zrobił w życiu, ale nie widział teraz innego wyjścia.

- Będziecie za wolni. Przejmuję dzieciaka. Wy jak najszybciej uciekacie poza dzielnicę kanałami, ja postaram się zniknąć im z oczu i dotrzeć inną trasą. - Beniaminek przerzucił szmajsera przez ramię, a następnie wcisnął torbę wypchaną papierami w ręce Doktorka - Pilnuj jak oka w głowie. Dajcie mi dziewczynę i do kanału! Wszyscy! Już!

- A czy nie lepiej zabrać ją stąd kanałami? - Stryj oddał dziecko, ale widać było, że coś mu w tej sytuacji nie grało. Bystry chłopak. Daleko zajdzie. Byćmoże właśnie dzięki temu, że nie obejrzy, tego, co wydarzy się tu za chwilę.

- Są zalane. Z ranną nie dacie rady. - Wymówka. Choć nie da się ukryć, że zapewne była to prawda. Beniaminek przełożył dziecko przez ramię i objął lewą ręką, jak kota albo naramienną torbę. Jęknął z wysiłku, ale utrzymał równowagę. Wolną ręką zerwał ze ściany lampę naftową z wyraźnym zamiarem roztrzaskania jej o podłogę. - Zrobię trochę zamieszania i znajdę inną drogę. Uciekajcie! To rozkaz! Już!

- Tak jest ! - Rzucił Stryj i posłusznie rzucił się do ucieczki.
Doktorek chciał chyba jeszcze coś jeszcze powiedzieć, ale wydukał tylko "Ale...", po czym ruszył za Stryjem.
Mazur na ułamek sekundy zawiesił wzrok na odbiegających. Potem na dziecku. I już wiedział, że mu się nie uda. Szlag. Aż do tego momentu plan Beniaminka był bardzo prosty. Powstał właściwie bez udziału świadomości, podpowiedziany przez smutne doświadczenie i nieubłaganą taktyczną logikę. Spławić oddział, zabić Sybillę, spalić dom, uciec kanałem jakąś minutę za towarzyszami broni. Morale jednostki ocalone, niebezpieczny świadek, a za nim cały przeciek zlikwidowany, dziennik zniszczony razem z całym budynkiem. Oddział z dużym prawdopodobieństwem wychodzi z tego bez szwanku. Misja wykonana.

“A czy nie lepiej zabrać ją stąd kanałami?”

Ten ton. To spojrzenie. Było w nich coś, co w ułamku sekundy obudziło w duszy Piotra jakiś kawałek duszy, który niemal już zamordowały lata wojen. Raz obudzona iskierka człowieczeństwa nie dała się już zdeptać.

- Niech cię jasna cholera, gówniarzu! - warknął Beniaminek ciskając naftową lampą w podstawę schodów. Pospiesznie zerwał z wieszaka nazistiowski płaszcz i czapkę. Nowy plan powstawał w trakcie jego wykonywania. Sybilla nie przeżyłaby kanałów, nie przeżyłaby prowizorycznej operacji na miejscu, potrzebowała pieprzonej karetki. Teraz. Natychmiast. Samochód. Oficerski mercedes. Stał z boku, przytulony do ściany budynku. Przeoczył go w trakcie rozeznania, ale mignął mu, gdy pomagał Doktorkowi sprzątać ciała. Kluczyki do niego - zgarnięte z biurka w gabinecie - tkwiły już w jego kieszeni. Dopamina niemal zalała jego mózg rozważając warianty, podczas gdy ciało automatycznie biegło sprintem korytarzem willi roztrzaskując kolejne lampy na ścianach. Gdy dopadł drzwi wyjściowych miał już ogólną wizję. Plan z kategorii tych, które pokolenie Stryja, Doktorka i Tuni nazwałoby brawurowym, a pokolenie Beniaminka, Sprzęgła i Tarczy - kretyńsko ryzykownym. Potrzebował kierowcy.

- Sprzęgło! Wróć!
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 02-03-2013 o 02:38.
Gryf jest offline  
Stary 03-03-2013, 21:45   #106
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BENIAMINEK I SPRZĘGŁO



Rozdzielili się. Tak było rozsądnie. Tak działały grupy uderzeniowe, takie jak ich oddział.

Krew dudniła w skroniach, kiedy silnik mercedesa odpalił za drugim razem.


Sprzęgło zajął miejsce za kierownicą. Beniaminek, z ciężko ranną Sybillą, siadł na tylnym siedzeniu. Ruszyli, nie tracąc czasu. Sprzęgło ostro opuścił podjazd czując, że ze zdenerwowania cały drży. Z tyłu, zza zakrętu wyłoniła się ciężarówka z Niemcami. Snopy jej reflektorów zalały uciekający pojazd. Mimo, że spieszyli się jak tylko mogli, nie zdołali z rannym dzieckiem wydostać się tak szybko z willi, jak by sobie tego życzyli.

Beniaminek spojrzał tylko raz w tył, w stronę koszmarnej kwatery SS-manów. Z satysfakcją ujrzał płomienie wyraźnie widoczne na parterze. Plan z podpaleniem tej koszmarnej rezydencji jak na razie sprawdzał się wyśmienicie.
Najwyraźniej Niemcy w ciężarówce nie byli głupcami. Żołnierze Armii Krajowej przyciągnęli ich uwagę. Sprzęgło szybko ocenił sytuację. Jeśli naziści ich zatrzymają na nic zda się maskarada i przebieranki. W najlepszym przypadku obaj z Beniaminkiem oberwą kulkę na miejscu, w najgorszym trafią do którejś z katowni wroga. Sprzęgło zacisnął zęby i wcisnął pedał gazu do dechy. Nie był najlepszym kierowcą, ale liczył na łut szczęścia.



STRYJ i DOKTOREK


Stryj i Doktorek ruszyli w stronę kanałów wykonując rozkazy dowódcy. Spieszyli się, by zniknąć w zalewanych deszczówką ściekach, nim niemieckie posiłki dotrą do willi. Budynek opuścili szybko, z wielką ulgą wybiegając z tej rezydencji koszmaru.

Kiedy znaleźli się przy włazie kanalizacyjnym raz tylko spojrzeli na dom. Widzieli płomienie w oknach na parterze oraz wyraźnie sylwetkę w oficerskiej, niemieckiej czapce stojącą na piętrze, w oknie. Na widok tej nieruchomej postaci obu z nich przeszył dreszcz przerażenia. Sądzili, że nic już ich dzisiejszej nocy nie nastraszy. Byli w błędzie.

Kiedy usłyszeli hamującą z piskiem ciężarówkę na podjeździe, nie tracąc więcej czasu, wskoczyli w ciemny otwór podmiejskiej kanalizacji.


BENIAMINEK I SPRZĘGŁO


Szybko okazało się, że brawurowa ucieczka przed niemieckim pościgiem nie jest tym, co najlepiej wychodzi Sprzęgłu. Inżynier starał się, jak mógł ale śliska nawierzchnia i ciemności działały na jego niekorzyść. Niemiecka ciężarówka zbliżała się coraz bardziej, podobnie jak oni zbliżali się do posterunku odcinającego niemiecką część Warszawy od tej, którą zamieszkiwali Polacy.

Beniaminek zaklął i nie widząc innej alternatywy wychylił się do tyłu z odbezpieczonym szmajserem w rękach i próbując utrzymać równowagę w pędzącym samochodzie otworzył ogień w stronę ścigającej ich ciężarówki. Mierzył w stronę silnika, chcąc uniemożliwić dalszą pogoń. Nawet dla dobrego strzelca, jakim był Mazur, trafienie w takich okolicznościach nie było prostą sztuką. Ale też nie oszczędzał kul, wiedząc, że walczy o swoje życie i życie Sprzęgła.

Kolejna z wystrzelonych krótkich serii trafiła w szybę i w kierowcę. Ciężarówka gwałtownie skręciła w bok, jej koło podskoczyło na krawężniku, a potem walnęła w krzaki przy jednaj z posesji. Po chwili z tyłu wyskoczyły niewyraźne sylwetki niemieckich żołnierzy, którzy otworzyli ogień w stronę uciekinierów.


STRYJ i DOKTOREK


Stryj i Doktorek zanurzyli się w ciemne, wilgotne królestwo kanałów. Ulewa nad Warszawą zrobiła swoje. Woda w kanałach była spieniona, wzburzona i wysoka. Na szczęście wcześniejsza susza spowodowała, że nawet gwałtowne ulewy nie spowodowały przepełnienia tuneli.

Jednak marsz był trudny. Woda lala się na nich zarówno z góry, jak i podcinała nogi.

Za drugim zakrętem poczuli, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak.
Z różnych stron usłyszeli dziwny, narastający, przybliżający się dźwięk.
Piski, chlupoty.

Szczury!

Wydawało się, że tysiące szczurów ruszyło ich śladem przez kanały.


BENIAMINEK I SPRZĘGŁO



Rozpędzony samochód pędził wprost na posterunek przy którym pojawili się zdezorientowani Niemcy. To była ich szansa.

Sprzęgło szybko ocenił sytuację. Wyhamować nie zdoła! Mercedes rozwali się na szlabanie blokującym przejazd! Pozostawało skręcenie. Próba ominięcia blokady. Było to możliwe, ale bardzo trudne i nie wiedział, czy podoła. Na pewno nie pędząc na złamanie karku. Zwolnił.

Beniaminek przeniósł uwagę na zagrożenie z przodu. Karabin maszynowy w jego rękach plunął ołowiem w stronę najbliższego z Niemców. Szwab, pozbawiony jakiejkolwiek osłony czy szansy obrony, zgiął się w pół trafiony nisko i padł w błoto.

Sprzęgło zwolnił jeszcze bardziej.

Z tyłu słyszeli nawoływania ścigających ich Niemców.

Beniaminek zauważył kolejnego wroga, składającego się do strzału przy budce wartowniczej. Szybko otworzył ogień w jego stronę, ale przestrzelił i kule podziurawiły pień drzewa, przy który stał Niemiec.

Mercedes podskoczył na wyboju, kiedy Sprzęgło zjechał z drogi i powoli, prawie jak na placu manewrowym, zaczął przeciskać się pomiędzy drzewami, a zaporą.

Niemiec wystrzelił. Kula z hukiem wbiła się w boczne drzwi, tuż obok Sprzęgła. Beniaminek modląc się skorygował ogień i seria powaliła na ziemię niemieckiego strzelca. Iglica szmajsera kliknęła sucho. Skończyła się amunicja.
W budce zobaczyli kolejnego Szwaba, który odkładał słuchawkę polowego telefonu i sięgał po broń.

Mazur sięgnął po pistolet. Niemiec też.

Sprzęgło przyśpieszył omijając najtrudniejszy odcinek.


STRYJ i DOKTOREK



Szczury!

Tysiące okropnych, potwornych, plugawych zwierząt. Pędziły w ich stronę. Jak … łowcy wypuszczeni na polowanie!

Te dźwięki zrodziły w obu żołnierzach autentyczne przerażenie. Zbudziły atawistyczną grozę. Pierwotny strach, zakorzeniony gdzieś, w zapomnianej części ich umysłów. Strach przed pożarciem żywcem. Strach przed tą okropną, przerażającą śmiercią.

Popędzili, najszybciej jak tylko mogli, przed siebie. Potykając się na śliskim podłożu, pędząc na ślepo z falą upiornych wrogów za ich plecami. Zbliżającą się niczym niepowstrzymana rzeka siekaczy i pazurów.

Doktorek, w całym tym przerażaniu, trzymał przy sobie torbę przekazaną mu przez Beniaminka. Nie miał zamiaru jej upuścić. Rozkaz – przynajmniej ten – wykona najlepiej, jak tylko potrafi.

Pędzili. Gnali przed siebie, w stronę drabinki, byle jak najszybciej wydostać się z opresji.

A szczury były coraz bliżej. Coraz bliżej!


BENIAMINEK I SPRZĘGŁO



Beniaminek strzelił do ostatniego Niemca, trafiając go w szyję. Nazista znalazł się w budce strażniczej, znikając im z oczu.

Sprzęgło przyspieszył. Mercedes nie zmieścił się idealnie. Bokiem zarysował o płot, przy którym się przeciskał. Dość paskudnie. Ale wyjechali na ulicę. I dalej prosto, uśpionymi ulicami Warszawy, nie zważając na patrole.

- Zwolnij! – rozkazał Beniaminek kierowcy.

Sprzęgło posłuchał. Czuł, że wszystko w nim drży i płonie.

- Skręć w lewo.

Beniaminek prowadził ich w stronę najbliższej „dziupli”.
Spojrzał na Sybillę.

Dziewczyna żyła jeszcze. Widział jej oczy. Dwa lśniące punkciki w mrokach nocy.

Żydówka coś szepnęła.

Drobna, słaba dziewczęca dłoń dotknęła dłoni starego żołnierza. A potem Beniaminek krzyknął z prawdziwego przerażenia.

Sprzęgło zwolnił spoglądając nerwowo w tył.

- Co się stało?! – zapytał Beniaminka.

- Nic … - odpowiedział ten słabnącym, zduszonym głosem, bo sam nie wiedział, co ma sądzić o tym, co poczuł, co zobaczył, kiedy palce dziecka dotknęły jego dłoni.

Przełknął ślinę, która zebrała mu się nagle w gardle.

- Ona nie żyje. Możesz zwolnić. Musimy … musimy się ukryć.

Stary wiarus nie wiedział, czy to deszcz, czy też może łzy spływają po jego surowej twarzy.

Wiedział, że nie może wziąć dziecka ze sobą. Musiał ją pozostawić tutaj. Bezimienną, martwą dziewczynkę na tylnym siedzeniu niemieckiego samochodu.


STRYJ i DOKTOREK



Drabinka! Dopadli jej, mokrzy i przerażeni. Szczury były tu za nimi.

- Idź pierwszy! – Doktorek sam nie wiedział, czemu puścił przodem chłopaka. – Idź!

Stryj zaczął się wspinać. Szybko, zwinnie. Doktorek ruszył za nim, czując jak płuca pali mu ogień. Spojrzał w dół, i w świetle porzuconej latarki ujrzał mrowie wielkich, czarnych szczurów. Pędzących przez wodę, przez kawałki betonu, gdzie tylko Doktorek spojrzał.

A potem do rozgorączkowanej głowy Zygmunta dotarło jeszcze coś, co dodało mu sił i szybkości, a jednocześnie wyrwało okrzyk zgrozy z jego ust.
Szczury układały się w … twarz! Ich ciemne, włochate ciałka składały się w masę, która miała … usta, miała oczy, miała nos. W twarz doskonale znaną Doktorkowi. W twarz SS-mana, którego już zabił, ale którego widział żywego. W twarz Rüdigera Korbiniana Fürsta! Pierwsze szczury dopadły do jego nóg. Poczuł ich małe siekacze, które bez trudu rozgryzły nogawki spodni i zagłębiły się w miękkie ciało.

Stryj wydostał się z kanału pierwszy, wypełzł na bruk, zalewany deszczem.
Widział Doktorka, który z trudem podążał na górę, nie porzucając teczki z dokumentami. Wyciągnął dłoń w stronę przyjaciela, który nagle krzyknął z bólu.

Kiedy Stryj wyciągnął Doktorka z kanału, nogi drugiego żołnierza pokrywały szczury. Futrzaste, paskudne ścierwa uczepiły się obu nóg Doktorka. Stryj nie czekał, najpierw łomem zasunął właz, a potem zaczął zrzucać z przyjaciela, wierzgającego dziko nogami, szczury. Po chwili obaj, trzymając kurczowo ocaloną teczkę ruszyli w stronę uśpionej Warszawy.

Doktorek kusztykał, ale dawał radę iść, mimo, że czuł, że traci sporo krwi.



WSZYSCY, POZA TUNIĄ


Spotkali się następnego dnia, o umówionej godzinie w wyznaczonym miejscu. W jednej z rzadziej wykorzystywanych kryjówek.

W piątkę.

Sprzęgło, Beniaminek, Stryj i Doktorek, któremu jedna z sanitariuszek w „dziupli” dokładnie oczyściła i opatrzyła rany. Tarcza obserwował ich wszystkich w milczeniu.

- Dobra robota – powiedział po prostu ściskając każdemu z nich rękę w podziękowaniu. – Niemcy dostali amoku. Musieliście trafić w ich jakiś tajny punkt rozpracowujący nasze struktury.

Przyglądał się torbie zdobytej przez Beniaminka i dostarczonej z narażeniem życia przez Doktorka. Z podobną mieszaniną strachu i niedowierzania, jak wcześniej przyglądał się zdjęciom, które się w niej znajdowały.

- Tunia przepadła – powiedział Tarcza ciężko. – Samochód piekarza też. Wiecie, że to oznacza, że może być w łapach SS-manów.

Wiedzieli.

- Nie możecie ryzykować. Nie możemy was narażać. Góra podjęła decyzję. Wydała stosowne rozkazy. Dzisiaj popołudniu zostaniecie przerzuceni do naszych w Kampinosie. Tam dołączycie do siódmego Okręgu „Obroża” Armii Krajowej i przejdziecie pod rozkazy jednej z grup majora "Grosza".

Spojrzał na nich z uznaniem, raz jeszcze.

- Doskonale się spisaliście panowie.

Wziął teczkę z dokumentami i opuścił „dziuplę”.

- Czołem, chłopaki – powiedział na odchodnym. – Nawet nie wiecie, jak wam zazdroszczę tego przydziału.

- Czołem. – odpowiedzieli zmęczonymi głosami.



TUNIA




Tunia otworzyła oczy, czując, że płonie. Od środka i na zewnątrz.
Znajdowała się w jakimś małym pomieszczeniu – być może piwnicy, bo sufit był tuż nad nią. Czuła, że ktoś ją opatrzył, dokładnie i solidnie na ile mogła to ocenić.

- Gdzie … jestem – zdążyła wyszeptać spieczonymi ustami.

- Ciiii – usłyszała obok siebie cichy, dziewczęcy głos. – Ciii.

W tonie głosu było tyle empatii, tyle spokoju, że Tunia mimowolnie poddała się temu głosowi. Poczuła, że ktoś się nad nią pochyla. Na jej spierzchnięte od gorączki usta spadło kilka kropel wody najpewniej wyciśniętej z jakiejś szmatki.

- Ciii – powtórzył głos łagodnie.

Ranna dziewczyna spojrzała na osobę, która ją pielęgnowała i szybko tego pożałowała.

Ujrzała bowiem potworną, zdeformowaną, okaleczoną twarz.

Z ust żołnierki z AK wydobył się gardłowy, słaby jęk i straciła przytomność.



KONIEC AKTU PIERWSZEGO
 
Armiel jest offline  
Stary 06-03-2013, 14:00   #107
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
Zygmunt poczuł ścisk w klatce piersiowej ... Jak to zniknęła, jak to przepadła? To niemożliwe ... Myśli w głowie nie dawały mu spokoju ... ale rozum wiedział, że to możliwe ...
-Trzeba ją odnaleźć. Rzekł na słowa dowódcy, że Tunia zniknęła ... ale chyba zbyt cicho, chyba to były słowa słyszane tylko jego uszom ...

Przeżywał to bardzo, czuł się winny .. a jednocześnie tak bezradny. Sam nic nie zrobi, a na tą chwilę nie widać było woli "góry" na intensywne poszukiwania Tuni. Coś co nie dawało mu spokoju, jednocześnie dawało ... nadzieję- to nie najlepsze słowo, to fakt kluczyków. Sprawa kluczyków które miał w kieszeni. Wobec wszystkich irracjonalnych wydarzeń ostatnich dni, gdzieś głęboko tliła się nadzieja na równie irracjonalne wytłumaczenie zniknięcia samochodu i Natalii.

Przed przerzutem do lasu, postanowił jeszcze skontaktować się z Martyną. Chciał jej opowiedzieć o zniknięciu Tuni, o zmartwychwstaniu znanego im obojgu SSmana. Po prostu chciał się podzielić tym co nie do końca rozumiał ...
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 07-03-2013, 07:58   #108
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
To było straszne i przerażające. Stryj nie mógł dojść do siebie, po nocnej akcji. Nie chodziło wcale o nadnaturalne zdarzenia, jakie towarzyszyły odbijaniu zakładników. Falujące ściany, powracający ciągle do żywych SS-man, czy stado szczurów, które układało się ludzką twarz - to wszystko owszem budziło grozę, ale było niczym z horrorem rzeczywistości.
Te wszystkie nadnaturalne zdarzenia, Konstanty mógł zrzucić na karb swojej wybujałej wyobraźni, zmęczenia, czy też zwykłych przewidzeń.
Jednak to, że mała dziewczynka umarła, a Tunia zniknęła było niezaprzeczalnym faktem.
Przerażającym i dołującym faktem.

Cała ich misja, to była jedna wielka klęska. Tarcza uważał inaczej i nawet im gratulował. I choć zakrawało to na paranoję, czy wręcz wredny sarkazm, to Stryj nie zamierzał dyskutować na ten temat z dowódcą. Wiedział, że nie miało to żadnego sensu.

Po nocnej akcji, Konstanty nie zamierzał się z nikim kontaktować. Im mniej jego bliscy wiedzieli o nim i o tym, co się stało tym dla niech lepiej. Wiedział, że matka i tak będzie miała kłopoty, ale w obecnej sytuacji nie mógł nic zrobić.
Postanowił tylko napisać krótki list do niej, aby nie przysparzać jej zmartwień.

“Kochana mamo,
jestem cały i zdrów. Co by się nie działo i co, by nie mówili nie martw się. Napiszę więcej, jak tylko będę mógł.

Twój Konstanty”


Liścik przekazał Tarczy, aby ten z pomocą jakiegoś gońca dostarczył go jego matce. Tyle mógł w tym momencie zrobić.

Pogodzony z faktem, że jego dotychczasowe życie legło w gruzach udał się wraz z resztą oddziału do leśnej kryjówki.
Był przygnębiony i przybity i wcale nie cieszył się ani z przydziału, ani z osoby dowódcy. Miał tego wszystkiego dość. Wiedział jednak, że to nie koniec.
Wojna wciąż trwała, a sprawa małej Sybilli będzie prześladować go do końca życia.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 07-03-2013, 19:28   #109
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Kiedy otworzyła oczy ponownie czuła się wyjątkowo słaba. Pomieszczenie było puste. I tym razem nie krępowały jej żadne więzy. Gdzieś, przez ścianę, słyszała stukanie maszyny do pisania. Rytmiczny i jednostajny rytm klawiszy uderzających o bęben
.
Przez chwilę zastanawiała się co się stało i co to za pomieszczenie, ale zaledwie w kilka sekund wspomnienia niedawnych wydarzeń powróciły falą. I ta twarz! Ta przerażająca twarz!

Tunia uniosła głowę dokładnie oglądając pomieszczenie, w którym się znalazła.W gardle czuła ucisk strachu.
Pomieszczenie było nieduże, ledwie klitka. Niski sufit, brzydki, pokryty siecią pęknięć i plamami wilgoci, zdawał się wisieć nad jej głową. Ściany wyglądały jeszcze gorzej. Farba odłaziła z nich płatami, niczym skóra z oparzonego. Wszędzie wokół dało się wyczuć zapach stęchlizny i pleśni.
Poza łóżkiem na którym leżała Tunia w małym pokoju nie było innych mebli. Nawet krzesła.

Stuk - stuk - stuk - stuk.

Klawisze maszyny do pisania zlewały się w jeden dźwięk. Ktoś, kto na niej pisał najwyraźniej miał sporą wprawę.
Spróbowała się poruszyć, sondując jednocześnie opatrunek czy jej rana nadal krwawi. Dotknęła delikatnie barku.
Opatrunek był solidnie założony. Ale ona była za słaba, by wstać.

Drzwi, małe, dobrze wkomponowane w ścianę, otworzyły się powoli. Stanęła w nich szczupła, wręcz wychudzona, ciemnowłosa kobieta o typowo semickiej urodzie.

- Nie wstawaj - szepnęła. - Pomogę ci. Chcesz wody? Czy musisz... no wiesz...

Tunia kiwnęła głową. Raz twierdząco, raz przecząco.
- Gdzie ja jestem? - spytała drżącym głosem - Kim ty jesteś?

- Im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz - odpowiedziała kobieta szeptem. - Nauczysz się tego szybko.

Ostre słowa zrekompensował oszczędny uśmiech.

- Najważniejsze, że odzyskałaś przytomność. Trochę to trwało. Wdała się gorączka i nie wiedzieliśmy czy uda się uratować ci życie.

Kobieta podeszła do Tuni. Oszczędnymi, wprawnymi ruchami patykowatych, wychudzonych dłoni, zaczęła oglądać jej opatrunki mrucząc coś przy tym w nieznanym Tuni języku, pewnie w jidisz.

Tunia była zdezorientowana i przerażona. Kim była ta kobieta? Co tak naprawdę widziała leżąc w gorączce? O co tu wszystko chodziło?

- Do czego wam jestem potrzebna? Czego ode mnie chcecie? - spróbowała jeszcze raz podjąć rozmowę
- Nie mam pojęcia - powiedziała ciemnowłosa spokojnym tonem. - Ja miałam ci tylko uratować życie. Myślę, że mi się udało. Ale powinnaś jeszcze kilka dni poleżeć. Tutaj jesteś w miarę bezpieczna.

Głowa Tuni opadła z powrotem na poduszkę.
- Dziękuję... - szepnęła - za twoją pomoc.... kimkolwiek jesteś.
Powiedziała tak, bo dziewczyna nie wydawała się być wrogo do niej nastawiona, ale w głębi serca czuła wielki niepokój. Pamiętała twarz kobiety, która zabrała ją ciężarówką spod tego domu w dzielnicy niemieckiej. Jej słowa i wyraz twarzy. Zimny i bezwzględny. Pamiętała również co powiedział o niej Stryjek. Dlatego bała się. Bardzo się bała. Nie wiedziała co stało się z resztą drużyny, gdzie wtedy zniknął Doktorek. Czuła się samotna i opuszczona. Z kącików oczu Tuni pociekły dwie gorące łzy.

- Czasami w życiu dzieje się tak, że nie mamy na nie wpływu - pocieszyła ją opiekunka. - Przyniosę ci wody. U nas się nie przelewa. Ale jakoś sobie damy radę. Nawet z tobą. Nie przejmuj się. Tylko nie krzycz, nie hałasuj. To nie jest bezpieczne dla nas i dla ciebie.

Tunia przymknęła oczy. I tak nie miała na tyle siły żeby próbować ucieczki. Ale jak tylko będzie bardziej sprawna... Nie mogła się przecież poddać. Była żołnierzem, byłą Polką!
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 07-03-2013, 21:56   #110
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
AKT DRUGI: LEGION


LEGION


Cytat:
I zapytał go: Jak ci na imię? Odpowiedział Mu: Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu.
Ewangelia Świętego Marka, Biblia

22 lipca 1942

Tego dnia w warszawskim getcie panowało zamieszanie. Od samego rana Niemcy wkroczyli na teren getta w większej, niż zazwyczaj sile. Żydzi, którzy jeszcze mieli siłę myśleć, wiedzieli, że szykuje się coś niedobrego. Że polityka faszystowskich oprawców zaczyna odsłaniać swą prawdziwą, jeszcze bardziej bezduszną twarz.

Rampa kolejowa przy ulicy Stawki w Warszawie zwana obecnie Umschlagplatz zapełniała się przerażonymi mieszkańcami getta. Ludzie, całymi rodzinami, zaganiani jak bydło, przez niemieckich żołnierzy najpierw rampę, a potem również w jej okolice, czekali w budzących się do życia promieniach słońca. Brudne, wynędzniałe twarze dzieci, kobiet i mężczyzn wyrażały albo strach, albo obojętność, ale żadna nie wyrażała nadziei. Trudno było uwierzyć w to, że dzieje się coś dobrego, gdy wokół roiło się od szczekających wściekle psów, uzbrojonych nazistów i karabinów maszynowych wymierzonych w grupki ludzi.

Po chwili ubrani na czarno naziści otworzyli bydlęce wagony. Padły rozkazy i krzykami oraz kolbami karabinów Żydzi zostali zagnani do środka. Upchani ciasno, bez zważania na protesty, na bolesne krzyki, na płacz rozdzielanych z matkami dzieci. Padły strzał, kiedy nazista zdenerwowany oporem jakiejś matki, której inny żołnierz chciał odebrać pięcioletnią na oko dziewczynkę z rąk, po prostu zastrzelił i dziecko i matkę na oczach przerażonego tłumu.

Godzinę później wagony zamknięto i zaplombowano i transport do Treblinki opuścił dworzec.

- To dobry początek – pochwalił podkomendnych wysokiej rangi oficer SS.
– Führer będzie zadowolony.

To był początek końca…


KAMPINOS
NOC Z 7 na 8 PAŹDZIERNIKA


Pociąg zwolnił pomiędzy stacjami Małki i Zielonka. Minęła północ i powoli wskazówki zegarka maszynisty zbliżały się do wpół do pierwszej w nocy. Skład z hukiem kół posuwał się do przodu, wyładowany sprzętem dla żołnierzy w Warszawie i dalej, na wschód. Noc była ciemna i zimna. Reflektor lokomotywy ledwie rozświetlał drogę przed pociągiem.

Maszynista wpatrywał się w ten wąski skrawek światła wypatrując potencjalnego zagrożenia. Ale tego konkretnego niebezpieczeństwa zauważyć nie mógł.

Dwadzieścia pięć minut po północy, ukryci w pobliżu torów żołnierze AK z patrolu sierżanta Wacława Kłosiewicza "Wacka" zdetonowali ładunki wybuchowe pod składem. Huk wybuchu zlał się w jedno w jazgot rozrywanego metalu, w szczęk pękającej stali, kiedy parowóz i cztery kolejne wagony, wypadły z torów, wpadając na siebie i zmieniając w metalowy wrak.

- Wycofujemy się, panowie – rozkazał Wacek, a jego ludzie: Beniaminek, Sprzęgło, Doktorek i Stryj szybko, niczym duchy zniknęli pomiędzy drzewami szybko pokonując odsłonięty, niebezpieczny teren, pomiędzy linią kolejową i lasem. Ich domem.

Po dosłownie kilku minutach usłyszeli kolejny wybuch, gdzieś daleko. Uśmiechnęli się.

Zaczęła się Akcja Wieniec. A biorących w niej udział partyzantów rozpierała duma, że oto mają szansę sparaliżować znienawidzonym Szwabom ich transport.

PORANEK NASTĘPNEGO DNIA


Po akcji zbudzili się w szałasach, czując październikowy chłód bijący od ziemi. Znak, że nieubłaganie kończyła się złota polska jesień i zmieniała w porę ponurą, chłodną i deszczową.

Życie w lesie nie było łatwe. Było zupełnie odmienne od tego, do jakiego przywykli żyjąc do tej pory w mieście. Nikt z całej czwórki, poza Baniaminkiem, nie znał wcześniej wojskowego życia. Nie wiedział, co to spanie w szałasie, w ciągłym strachu przed patrolami niemieckimi i
odkryciem, z karabinem pod głową. Ale życie w puszczy miało też swój urok. Trafili tutaj na twardych chłopaków, którzy stali się dla nich drugą rodziną. Część z nich mieszkała w lesie na stałe, część „dochodziła” z Warszawy, będąc łącznikami pomiędzy stolicą a „puszczą”. To od tych kurierów dowiadywali się, jak źle się dzieje. Ale nadzieja w ich sercach nie gasła. Bo puszcza miała jeszcze jeden plus – tutaj to AK dyktowało warunki. I to Szwaby bały się lasu.
Każdy nieostrożny krok i po zbłąkanym patrolu ginął wszelki ślad, a partyzancki oddział doposażał się o kolejny egzemplarz broni, kolejny granat, czy kolejne, jakże potrzebne w lesie rzeczy.

Początki, musieli to przyznać, były trudne. Grosz był wymagającym dowódcą. Ale Wacek, od którego rozkazy trafili, okazał się być naprawdę równym kolegą. On i jego brygada pilnowali, by szybko poczuli się jak „u siebie”, przywykli do życia pośród kampinoskiej kniei.

Czasami tylko, w mrocznych godzinach nocnych wart, wspominali ostatnią warszawską akcję. Wspominali Sybillę i potworności, które wtedy ich spotkały. Potworności, które zdawały się koszmarnym snem i w koszmarnych snach wracały do nich prawie co noc.


BENIAMINEK

Palce Sybilli, jej dotyk, jej ostatnie słowa. Były dla Beniaminka, jak wyrzut sumienia. Jak tajemnica, której nie mógł nikomu wyjawić, mimo, że paliła ona jego umysł gniewem i żalem. Nawet momenty, w której ze swoim karabinem myśliwskim zasadzał się na niemieckie patrole, gdy mierzył do nazistowskiego żołdaka widzianego przez lunetę, nie pozwalały mu zapomnieć. Nawet, kiedy odbierał życie.

Nawet wtedy.

Ten dotyk. Ten dreszcz, jaki wtedy poczuł. I te palące uczucie, że … Sybilla zostawiła coś w nim. Jakąś … cząstkę siebie.

Czasami, kiedy zasypiał, słyszał głosy dzieci. Słyszał śmiechy. Radosne, jak przy zabawie. Ale niekiedy słyszał też ich krzyki. Słyszał buciory tłukące się o bruki. Echa strzałów.

Widział … straszne rzeczy. Ludzkie ciała rzucane na stosy. Palone w ogromnych piecach. Umierające w konwulsjach całe rodziny w ciasnych pomieszczeniach, w oparach jakiegoś dymu, który zabijał ich bez wyjątku, w niewysłowionych męczarniach. I widział przyglądających się tym zbrodniom oprawcom w czarnych mundurach SS-manów. Wiedział, że nie są ludźmi. Że nigdy nimi nie byli.

Shoah.

To imię wzbudzało w nim strach, kiedy słyszał je w swoich snach wyszeptywane drżącymi wargami przez konającą Sybillę. Jej ostatnie słowa na tym świecie. Takie ... straszne i obce.


STRYJ

Życie w lesie nie pozwoliło Stryjowi zapomnieć o strasznej prośbie dziewczynki. O tym, jak błagała go o śmierć. Jak prosiła tym swoim spokojnym głosem rozwiniętego ponad wiek dziecka, by odebrał jej życie.

Stryj nie złamał się. Zachował człowieczeństwo. To było słuszne. Tak sądził i tak czuł.

Obrazy z willi, gdzie więziono dziewczynkę wypaliły się w jego głowie i zapewne już nigdy jej nie opuszczą.

Stryj zmężniał, nabrał tego czegoś, co partyzanci z lasu nazywali „męskim szlifem”. Zobojętniał i jakby tak trochę nawet wypalił się od środka. Ale nadal, gdzieś w tych popiołach jego duszy, tliła się iskra tego samego młodzieńca, któremu marzyło się spokojne życie.

I nawet w tej chwili, w której czyścił swój karabin, jego myśli podążały ponad puszczą i jej zieloną przystanią, w stronę nie tak dalekiej Warszawy. Zastanawiał się, czy ją jeszcze kiedyś ujrzy.


SPRZĘGŁO

Dla Sprzęgła czas spędzony w lesie był codzienną próbą walki z samym sobą. Tutaj nie było książek, bo każdy miał przy sobie tylko bron i to, co można było zabrać szybko, gdy trzeba było uciekać, bo Niemcy zaczęli obławę.

Nie było z kim specjalnie porozmawiać na tematy nauk ścisłych, bo w lesie lepiej sprawdzali się ludzie zrodzeni pośród łąk i pól, lasów i wsi, których jedyną szkołą, była szkoła twardego, wojskowego życia.
Ale jakoś dawał sobie radę.

Tylko czasami nocą, kiedy budził się spocony pod swoim kocem, prześladował go jeden obraz. Oczy tej dziwnej, niebezpiecznej istoty, którą uwolnił w podziemiach willi. W jakiś sposób … nie mógł o niej zapomnieć. Marzył o niej, niekiedy na jawie, a niekiedy we śnie. I żałował, że nie zapytał, jak ma na imię.

Teraz to pewnie nie miało znaczenia, bo dziewczyna najpewniej zginęła tamtej nocy, po tym jak Beniamin podpalił willę.


DOKTOREK

Dla Doktorka las okazał się azylem. Miejscem, w którym łatwiej mu było zapomnieć o Rüdigerze Korbinianie Fürstcie. O demonicznej twarzy Niemca, całkowicie pozbawionej ludzkich cech. Jakby pod ciepłą skórą ukrywała się jakaś prastara, potworna … istota. Byt z najgorszych ludzkich koszmarów.

W lesie ktoś, kto znał się na pierwszej pomocy, zawsze mógł liczyć na przychylność towarzyszy broni. A trudy leśnego życia odciągały myśli Doktorka od tego, że stracili Tunię. Od tego, że zginęła Sybilla. Od tego, że widział w willi i w kanałach rzeczy, które nie miały prawa istnieć.

Opatrując ranę Szyszki, chłopaka który ucierpiał podczas odwrotu po wysadzeniu torów, nie myślał o tym, jak potoczyły się wydarzenia tamtej burzowej, lipcowej nocy.

Ale nawet, kiedy o nich nie myślał.


TUNIA


Nigdy nie dowiedziała się, kto ją uratował. Ani dlaczego.

Ciemnowłosa Żydówka, która ją doglądała, nazywała się Monika. Przed wojną była pielęgniarką. Podczas wojny – Żydówką. Ukryto ją w piwnicy jednego z domów pod Warszawą. Którego – Tunia nie miała pojęcia.

Poza Moniką w piwnicy ukrywały się jeszcze cztery osoby: mąż Moniki – Lucjan, mężczyzna małomówny i surowy. Ich córeczka – Rachel – małomówne, wiecznie przestraszone dziecko. Poza tą rodziną była jeszcze Irmina – akuszerka i jej brat, mężczyzna po pięćdziesiątce, Szekel. Wszyscy, poza Tunią, byli Żydami.

Ale traktowali ją dobrze.

Postrzał goił się bardzo kiepsko i jeszcze kilkukrotnie Tunia lądowała w łóżku. Z tego, co pamiętała, straciła ponad miesiąc.

A potem sprawy się skomplikowały. Do tego stopnia, że teraz siedziała w wąskiej celi na Pawiaku.

Złapana podczas ulicznej łapanki, gdy po raz pierwszy opuściła kryjówkę. Gdy ludzie, którzy uratowali jej życie w końcu powiedzieli jej, kim są i gdy Tunia podjęła próbę nawiązania kontaktu z AK. Był październik.


WSZYSCY, POZA TUNIĄ

- Zbierajcie się – powiedział Wacek dwa dni po Akcji Wieniec. – Idziemy na akcję.

Kiedy zbierali swoje rzeczy, dowódca tłumaczył im szczegóły zadania.

- Naszym nie udało się zrzucić winy na sowieckich partyzantów, jak to było zaplanowane. Za te wysadzenie pociągów. Niemcy przeprowadzili sporo łapanek. Będą rozstrzeliwać cywili, kurwie syny.

Z trzaskiem załadował magazynek do broni.

- W jednym z transportów mają kogoś wyjątkowo ważnego. Wiemy, którędy będą go przewozić. Odbijemy naszego człowieka. I zwiejemy z nim do lasu.

Akcja w biały dzień. Niedobrze.

- Będziemy mieli pięć drużyn jako wsparcie. Zaatakujemy i nim Szwaby podeślą posiłki, pozostanie tylko po nas swąd prochu.

Przygotowania zostały zakończone.



TUNIA


Jechała na śmierć. Tego była pewna. Nawet jej nie przesłuchiwano. Po prostu, razem z kilkoma innymi więźniarkami, wyczytano jej fałszywe nazwisko, jakie miała na dokumentach otrzymanych od niespodziewanych sojuszników, i wyprowadzono na korytarz. Stamtąd strażniczki przegoniły więźniarki na placyk, gdzie czekały cztery ciężarówki.

Załadunek osób przeznaczonych na rozstrzelanie szedł sprawnie. Mimo, że każdy wiedział, co się szykuje, nadzieja zawsze umiera ostatnia.

Ciężarówki zostały zamknięte od zewnątrz i ruszyły z Pawiaka, na ulice Warszawy. Wioząc kolejną grupę skazanych na śmierć przez jakąś spektakularną akcję ruchu oporu.

Tunia jechała wraz z innymi, pogodzonymi z losem. I tylko żal jej było małej, może dziesięcioletniej dziewczynki, która siedziała na kolanach starszej kobiety o dumnej twarzy.


Tunia nie bała się. Już raz oberwała kulkę. Tym razem zapewne będzie podobnie. Nawet nie dziwiła się skąd w niej tyle determinacji i siły woli. Widocznie powoli przywykła do tego, że żyje w czasie horroru.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 07-03-2013 o 22:03.
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172