Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2012, 21:33   #21
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
King trzymał się jakby z dala tych wydarzeń. Zostawił towarzyszy z półnagim kochankiem Rebeci i ruszył na obchód domu. Powoli przeszedł dwa piętra. Mijał kolejnych służących biegających jak w amoku. Goście już odeszli, ale dla służby zamieszanie dopiero się zaczęło. Zszedł na parter i opuścił budynek. W ogrodzie spojrzał jeszcze raz na krzaki pod dalekim płotem. Tam gdzieś zniknęła córka lorda... poniekąd jego własna krewna, do której czuł taki sam dystans jak do Meldruna i całego tego towarzystwa.
-Arystokraci... tfu... - westchnął - Ostatni raz Meldrun... Ostatni...
Z zamyślenia wyrwał go dopiero krzyk jakiegoś sługi. Starszy mężczyzna wołał go wrzeszcząc, coś na temat Lady Gustaffson. Ludzie, z którymi przyszło mu dzielić misję od Meldruna nie należeli do tych arystokratów, którzy automatycznie działali mu na nerwy, ale właśnie Bishop właśnie zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że to pewnie raczej kwestia czasu aż któryś z nich go wkurzy...
-E... Na prawdę ostatni raz - zarzucił strzelbę na ramię i ruszył w stronę wyjścia gdzie postanowił czekać na resztę.
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 30-10-2012, 18:36   #22
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Lord Meldrum był załamany. Wszystkie jego plany, cały szacunek jaki miał i reputacja w ciągu zaledwie kilku godzin zmieniły się w pył. Na domiar złego jego ukochana córka zniknęła i nikt nie wiedział, gdzie jest i co się z nią dzieje.
Gdyby nie pomóc grupy przyjaciół zapewne popadłby w depresję i apatię.
Tylko dzięki obecności znajomych, jeszcze jako tako się trzymał. Dane przez nich słowo, że odnajdą Rebeccę w znacznym uspokoiło lorda.

Przebieg wydarzeń i tok przeprowadzonego śledztwa sprawił, że nastąpił podział grupy. Lord Vestey pozostał w rezydencji, by rozmówić się ponownie z Mithoffem i młodym Pilckertonem. Reszta natomiast wzięła powóz i ruszyła do siedziby loży “Przebudzenia Eterycznego”

Henry Vestey
Lord Meldrum zamknął się w swoim pokoju i odpoczywał. Służba zaniosła mu miednicę gorącej wody, butelkę koniaku oraz coś do jedzenia. Pokojówki i lokaje uwijali się jak mrówki sprzątając do jakże nieudanym przyjęciu. Lord Vestey miał, więc dużą swobodę i dowolność w przeprowadzeniu dwóch jakże ważnych rozmów.

Na pierwszy ogień poszedł wielkiej sławy pruski hipnotyzer, spirytysta i medium. Lord Vestey zastał go, tak gdzie kazał mu zostać, czyli w saloniku gdzie odbył się seans.
Szlachcic w krótkich słowach przedstawił mu wyniki badań, jakie przeprowadził i zażądał jasnych i precyzyjnych wyjaśnień.
- Drogi lordzie - powiedział von Mithoff, gdy już wysłuchał zarzutów pod swoim adresem. Jego mina mówiła wszystko. Czuł się bezbronny. Jego oszustwo zostało odkryte i widać było, że starannie i uważnie dobiera każde słowo.
- Przyznaję... w swoich seansach wspomagam się substancją o której pan mówi. Nie zgodzę się jednak, by... tego typu praktykę nazwać oszustwem. Jest to substancja przygotowane przez mojego dobrego znajomego, światowej sławy specjalistę w dziedzinie chemii i medycyny, doktora von Lintertropa. Substancja ta to specjalna mieszanka kilku rzadkich i wyjątkowych substancji. Nie stosuje jej, by oszukiwać ludzi. Nie jestem tanim szarlatanem, a jednym z największych europejskich mediów. Substancja ta, a właściwie dym powstały w czasie jej spalania służy mi jako katalizator. Jak pan myśli z czym najczęściej boryka się medium, jasnowidz lub osoba wywołująca duchy? Powiem panu, lordzie. Z niedowiarkami, z ludźmi wątpiącymi. Dziwi się pan, prawda? W czasach, gdy umarli chodzą po ulicach, a wilkołaki i wampiry czają się za każdym rogiem, zwątpienie i niewiara są czymś iście absurdalnym. A jednak, to właśnie tacy ludzie najbardziej przeszkadzają specjalistą mojej profesji. Próby naukowego tłumaczenia zjawisk i procesów stricte metafizycznych prowadzi do tego, że delikatna i krucha osnowa ektoplazmy bywa rozbijana i niszczona. Dlatego też, by ustrzec się podobnych wpadek stosuję metodę... nazwijmy ją subtelnym rozmywaniem wątpliwości. Dzięki temu nawet ludzie wątpiący lub mający ścisłe naukowe umysły, otwierają zmysły na eteryczny świat duchów. Stają się bardziej podatni na głos duchów i ich obecność. Dzięki temu właśnie święcę tryumfy w dziedzinie, którą się param. Dzisiaj, gdy miałem przeprowadzić seans dla tak dużej grupy, musiałem wykorzystać moje świece. W planie miałem zmiękczenie woli odbiorców i przygotowanie ich na nadejście duchowej obecności. Chciałem wywołać ducha, jakieś znanej osoby i zadać mu kilka pytań. Niestety coś poszło nie tak, jak chciałem i nie jestem w tej chwili w stanie wyjaśnić panu dlaczego. Nie wiem co zaszło. Nie wiem dlaczego ujrzeliśmy ducha córki lorda. Nie wiem też kim lub czym była owa macka która ją porwała. Wiem tylko jedno, że to bardzo silna i niebezpieczna osobowość. Groźna i bardzo agresywna i zaborcza. Zanim straciłem przytomność spróbowałem się z nim porozumieć. Jedyne czego doświadczyłem to niezwykle silny opór. Cios psychicznej energii, jaki otrzymałem jest nieporównywalny z niczym, czego do tej pory doświadczyłem.
Wyjaśnienia von Mithoffa brzmiały w miarę wiarygodnie, ale lord Vestey nie mógł się oprzeć wrażeniu, że pruski spirytysta z jakiś względów nadal nie mówi mu całej prawdy. Ostrożność mężczyzny mogła wynikać zarówno z faktu obawy przed wyjawieniem oszustwa, jak i próby ukrycia wszystkich okoliczności nieudanego seansu.
Lord Vestey musiał się dobrze zastanowić, co z tym fantem zrobić i jak poprowadzić rozmowę z Mithoffem, by ten otworzył się przed nim całkowicie.

Niestety nie dane mu było zadać kolejnych pytań Prusakowi, gdyż do saloniku bez pukania wszedł panicz Thomas.
- Oj! - udał zdziwienie - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam panom. W sumie bardzo się cieszę, że pana spotkałem, drogi lordzie. Pańscy znajomi już ruszyli, jak się domyślam na poszukiwanie mojej pieprzonej siostrzyczki. Sądząc jednak po kierunku w którym odjechali, nie uda im się to. Zignorowaliście państwo moją ofertę, ale moje wspaniałomyślność każe mi ponownie przedstawić ją panu, drogi lordzie.
Młody Meldrum nie krępował się zagranicznego gościa i przechadzając się swobodnie po saloników opowiadał o tym, co powinno być omawiane w zaciszu gabinetu.
- Ja naprawdę mogę wam pomóc. Wiem o wiele więcej niż wam się może zdawać. W zamian przecież nie chcę, aż tak dużo. Wystarczy przecież tylko podstawić powóz i zabrać mnie w miejsce, które wskaże. Czy ja wymagam tak wiele? Przecież dla pana, lordzie, to mniej niż splunąć.
Przy tych słowach panicz Thomas nabrał śliny w usta i odchrząkując splunął na podłogę zieloną flegmą.
- Niech pan uważa - szepnął von Mithoff - To wariat. Bardzo niebezpieczny wariat. Z nim trzeba ostrożnie.
- I po co pan szepce, drogi hrabio? Ja przecież doskonale wiem, co sobie o mnie myślicie. Po, co więc kurwa udawać i oszukiwać samego siebie.

Lady Kenna Gustaffson, King Bishop, Abraham de la Roche
Było już grubo po północy, gdy trójka bohaterów wyruszyła powozem do siedziby masońskiej loży. Ta mieściła się w samy centrum londyńskiego City, więc czekała ich dość długa podróż przez miasto.
Ulice była praktycznie wyludnione. Jedynie pojedyncze patrole Trupiej Straży przemierzały miasto. Gdzie nie gdzie dostrzec można było biedaków wygrzebujących resztki z kubłów na śmieci i rynsztoka. Niebo zasłaniały ciemno-granatowe, ciężkie chmury. Tuż nad chodnikiem unosiła się rozwiewana i unoszona przez wiatr, szara niczym ołów mgła.
Terkot kół i rżenie koni niósł się głośnym echem po opustoszałych ulicach Londynu.

Po przekroczeniu rogatek City, powóz skierował się w kierunku Smithfield. To właśnie w pobliżu słynnego placu mieściła się siedziba loży.
Niestety grupie nie dane było dotrzeć na miejsce. Okazało się bowiem, że cała ulica jest zamknięta przez policję i Trupią Straż.
Wystawiony na biegu posterunek wskazywał, że wydarzyło się coś niespodziewanego. Dzielnica ta była niezwykle bezpieczna i bardzo dobrze strzeżona, ale także i tutaj zdarzały się przypadki spontanicznego powstania z martwych, czy też ataki wilkołaka, czy też wampira. Ilość i rodzaj zgromadzonych sił sugerował jednak że stało się coś naprawdę poważnego. .
Szybka rozmowa ze strażnikami na rogatce pozwoliła ustalić, że doszło do jakiegoś wypadku w siedzibie loży masońskiej. Posterunkowi nie wiedzieli nic więcej, poza tym, że sprawa podniosła na nogi zarówno szefa Scotland Yard, jak i Trupiej Straży.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 06-11-2012, 09:48   #23
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Abraham niewiele wiedział o masonach. Dla niego było to po prostu enigmatyczne zgrupowanie, jakich wiele w tym mieście. Kiedy zatrzymali się pod gmachem, Abe oddalił się kawałek i przechdzając, podziwiał budynek, jednocześnie szepcząc coś do siebie. Taka cicha mantra pozwalała się lepiej skupić, choć z perspektywy obserwatora musiało to wyglądać osobliwie.
Tak naprawdę jednak, alchemik jednym uchem przysłuchiwał się rozmowe Bishopa. Wynikało z niej, że dawny kompan również niewiele wie. Po prostu jako typowy służbista przyszedł tutaj, bo mu kazano. Jak dyskusja dobiegła końca, de la Roche skierował się z powrotem do grupy.
- Przy takiej obstawie trudno będzie się tam zakraść - rzucił pod nosem - Ale nie niemożliwe. Bishop, ty tu jesteś specjalistą od zwiadów. Masz jakieś pomysły?
 
Caleb jest offline  
Stary 06-11-2012, 18:41   #24
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze
Minęło sporo czasu między krótką wymianą zdań, a zabraniem głosu przez Vesteya. Poświęcił go na dokładne oględziny świecy. Zdecydowanie robił to jednak na pokaz, nie z uwagi na choćby cień nadziei znalezienia dodatkowych poszlak. Dopiero kiedy uznał, że skończył postanowił wyrazić swoją opinię.

- Nie mogę powiedzieć bym przepadał za ludźmi, którzy biorą mnie za idiotę - westchnął cicho i posłał von Mithoffowi przerażająco chłodne spojrzenie. - Ukrywasz coś przede mną, co gorsza dość nieumiejętnie.

Henry wyprostował się i z wolna zaczął wędrować po sali. Dla niego czas na zabawę dawno się skończył. Pozostali postanowili opuścić posiadłość. Wszystko w koło zrobiło się irytująco nudne. Zostało mu więc tylko czym prędzej zakończyć wszystkie sprawy i ruszyć w swoją stronę. Rzecz jasna etykieta i zbędne uprzejmości schodziły w tych okolicznościach na dalszy plan.

- Dysponuje kontaktami, które są w stanie zmienić dowód właśnie dzierżony przeze mnie w dłoni i całą tą ... sytuację - podkreślił dramatyzm obszernym ruchem ręki. - W coś co można określić jako zmierzch twojej kariery. Najzabawniejsze, że tym jednym posunięciem rozsławiłbym swoje nazwisko wszędzie tam gdzie wytykano by to należące do fałszywego medium. Tak więc dla lepszego zrozumienia pozwolę sobie zaznaczyć, ja nie proszę.
- Lordzie, pański gniew jest w jakimś stopniu zrozumiały - zaczął ostrożnie von Mithoff. - Zapewniam jednak pana, że jestem w tej chwili całkowicie szczery. Powiedziałem wszystko, co wiem. Jedyne, co mogę panu w tej chwili obiecać to to, że użyję wszelkich moich talentów i znajomości, by pomóc w rozwiązaniu tej sprawy. Szantaż, który pan w tej chwili wobec mnie stosuje nie jest ani konieczny, ani tym bardziej godny pana urodzenia lordzie.

Vestey wyglądał na nieco zdziwionego doborem słów von Mithoffa. Przez chwilę zastanawiał się czy on w ogóle ma pojęcie z kim przyszło mu rozmawiać. Jego pradziad obdarłby cudzoziemca żywcem ze skóry tylko dlatego, że ten odważył się oddychać w jego obecności. Fortuna to kapryśna kochanka i nie ma w zwyczaju spoglądać przychylnie na tych o nieskazitelnym sumieniu. Zabawne jak niewiele osób zdaje się przyjmować ten fakt do wiadomości.

- Godny mego urodzenia? Powoływanie się na mych przodków to niezbyt rozsądne posunięcie. Mą rodzinę zbudowano na ciałach tobie podobnych - słowa przerwało ciche westchnięcie. - Na co mi twoje talenty skoro jak już ustaliliśmy są warte tyle co kilka narkotycznych wizji? Interesuje mnie tylko prawda, a ty coś ukrywasz. Nie mam w zwyczaju marnować czasu, podobnie jak prowadzić tego typu konwersacji. Słowem oferuję ostatnią szansę i radzę dobrze zastanowić się przed podjęciem decyzji.

Pruski szlachcic wyglądał na mocno skonfundowanego słowami, które padły z ust lorda. Przez chwilę zastanawiał się co powiedzieć, a na jego twarzy malował się grymas prawie, że fizycznego bólu. Mężczyzna czuł, że trafił na twardego gracza i że w tym momencie ważą się jego losy.

- Nikt nie podważy mojego talentu w kwestii kontaktów z zaświatami. Największe osobistości Europy korzystają z moich usług. A narkotyki o których lord z taką lubością opowiada służą mi jak mówiłem tylko i wyłącznie do otwarcia umysłów niedowiarków. Pan wybaczy lordzie, ale jestem zmęczony i chciałbym odpocząć. Obiecuję, że rano gdy tylko wstanę zbadam całe zajście jeszcze raz z zachowaniem wszelkich prawideł sztuki spirytystycznej. Żegnam pana.

Von Mithoff wstał z krzesła ukłonił się i zamierzał wyjść.

- Nim wzejdzie słońce, wykorzystam wszystkie kontakty w kręgach naukowych, które posiadam. Nie minie dzień, a brytyjskie autorytety w tej dziedzinie dowiedzą się prawdy. Każdy jeden seans, każda wizja i wszystkie rzekomo nadprzyrodzone dary zostaną wzięte w wątpliwość. Twa reputacja za którą tak się ukrywasz w mgnieniu oka stanie się twoim największym wrogiem. Ludzie bardziej niż chętnie przypiszą wszystkie sukcesy narkotykom. Najzabawniejsze, że o czym jestem przekonany, nawet jedna dusza nie spyta jak działają.

W odpowiedzi mężczyzna poczerwieniał, przełknął głośno ślinę i nerwowo przesunął dłonią po twarzy.

- Dobrze, drogi lordzie - rzekł w końcu, podchodząc bliżej Vesteya - Powiedziałem panu prawie wszystko. Prawie... To, co zataiłem nie jest tak naprawdę pana sprawą. A przynajmniej nie powinno być. Przyznaję wspomagam się narkotykami w czasie moich seansów, ale tak robią wszyscy najlepsi. Bez tego istnieje zbyt duże ryzyko porażki. Jednak mniejsza z tym. Dzisiejszego wieczoru objawił się jakiś potężny duch, choć może duch to niewłaściwe słowo. Osobowość ta bowiem moim zdaniem, żyje. To znaczy nie czułem od tej istoty powiewu śmierci, zapachu zaświatów. To była silne emanacja duchowa, kogoś żywego. Co dziwniejsze wyczuwałem już tę osobowość już wcześniej i zawsze w pobliżu lady Rebecci. Więcej w tej chwili nie wiem. Jedno jest tylko dla mnie jasne. To bardzo niebezpieczna istota. To wszystko, drogi lordzie. Teraz idę się rozmówić z naszym gospodarzem. Żegnam.

Nie czekając na komentarz Vesteya, von Mithoff wyszedł z saloniku i skierował się do gabinetu lorda Meldruma. Arystokrata odprowadził go powoli wzrokiem. Słowa Prusaka okazały się być kolejnym stymulantem dla jego iście naukowej pasji. Niestety ledwie iskra ciekawości została zduszona nim zdołał jeszcze przerodzić się w płomień.

- Brawo! Brawo! Brawo! - odezwał się milczący do tej pory Thomas Meldrum - Takich właśnie ludzi lubię. Zdecydowanych, odważnych i bezkompromisowych. To, jak drogi lordzie ruszamy? Rozprawił się już pan z naszym szarlatanem, to teraz pora odszukać moją puszczalską siostrę, prawda?

Thomas uśmiechnął się złośliwie. Vestey odpowiedział mu jedynie niezbyt przychylnym spojrzeniem. Dlaczego Abe nie postanowił zabrać go ze sobą? Zrzucenie takiego ciężaru z jego barków byłoby naprawdę warte sporego długu wdzięczności. Dopiero wtedy, jakby zupełnie nieoczekiwanie w jego głowie pojawiły się te wszystkie plotki, które dotyczyły młodego Meldruma. Czy to możliwe by i on wyczuł to dziwne zjawisko albo nawet lepiej, osobę za nią odpowiedzialną? Może nawet on sam stanowił jego źródło. To jednak rodziło jedno dość kłopotliwe pytanie - czy świadomie? Dopiero po chwili zdołał się opamiętać. Zbyt wiele teorii, za mało faktów. Nie tracąc zbyt wiele czasu zdecydował zmienić temat.

- Wszystko w swoim czasie. Wpierw czeka mnie rozmowa z młodym Pilckertonem. Dopiero potem zdecyduje co dalej.

Niewiele brakowało, a rzeczony lord zdołałby zniknąć z posiadłości nim Henry miał okazję zamienić z nim kilka zdań. Przez chwilę zastanawiał się kto przy zdrowych zmysłach chciał wypuścić go z domu Meldrumów. Ostatecznie ledwie kilka chwil temu siedział półnagi i odurzony nie wiadomo czym w sekretnym pokoju zaginionej dziewczyny. Dla odmiany miło byłoby spotkać kogoś kompetentnego ...

- Drogi lordzie jeśli można poproszę na słowo - Vestey zwrócił się do stojącego nieopodal wyjścia arystokraty jednocześnie wskazując mu drzwi do niewielkiego gabinetu znajdującego się za swoimi plecami. - Obiecuję nie zająć dużo czasu, wolałbym jednak pomówić na osobności.
- Zgoda, ale naprawdę chciałbym już wrócić do żony. Powiedziałem już Państwu wszystko, co wiem. Ja naprawdę nie mam pojęcia, gdzie teraz jest lady Rebecca.
- Tej samej, którą miał pan zamiar zdradzić ledwie kilka chwil temu? - Vestey zrzucił jakąkolwiek maskę w momencie kiedy znaleźli się na osobności. - Nie mam zamiaru tracić tu czasu, zbyt wiele zmarnowałem go już na dysputy z tym zakłamanym Prusakiem. Dlatego spytam wprost. Widziałem jak Rebecca znika na piętrze w towarzystwie mężczyzny i nie, nie mam tu na myśli pana. Wiem, że nie byliście tam sami i chcę wiedzieć kto jeszcze towarzyszył wam podczas tej małej schadzki.
- Przysięgam panu, że nikogo więcej z nami nie było. Przyznaję, że uległem urokowi lady Rebecci i dałem się uwieść. Zdradziłem moją żonę, ale to są już tylko i wyłącznie moje sprawy. Nic panu do nich. Co robiła lady Rebecca za nim spotkała się ze mną, nie jest mi wiadome. Być może była z kimś innym na górze, a może nie. Nie mnie o to pytać. Jeżeli to wszystko, to pozwoli pan lordzie, że wrócę już do siebie.
- Mam więc uwierzyć, że nasza droga Rebecca zdążyła w tak krótkim czasie zabawić się z dwoma mężczyznami, by chwilę później zniknąć z posiadłości? - Hrabia potarł delikatnie brodę. Cała sprawa była dość skomplikowana, Pilckerton wyraźnie nie obawiał się zbytnio o swoją reputację, a z uwagi na brak jakichkolwiek informacji mogących pomóc mu w dojściu do prawdy, całe to przesłuchanie mogło zmienić się w istny maraton. Vestey wypuścił powoli powietrze z płuc i z każdą jego cząstką opuszczającą ciało, to stawało się coraz bardziej rozluźnione. Subtelność ledwie zauważalna dla osoby nieobeznanej z fechtunkiem, dla niego niczym odruch bezwarunkowy towarzyszący mu zawsze kiedy sięgał po swą szablę, podobnie jak teraz. - Jak już mówiłem, nie mam zamiaru tracić czasu.

Poświęcił dobrą minutę na dokładne oględziny swojej szabli. Dopiero po jej upływie ponownie zaszczycił spojrzeniem Pilckertona. Ten stał jak wryty, usilnie starając się pokazać jak wielce niewzruszony zdaje się być w obliczu uzbrojonego mężczyzny. Dla Vesteya dojrzenie prawdy nie było nawet wyzwaniem. Wciąż nie zmieniło to faktu, że bynajmniej nie tego się spodziewał. Nie przypominał osoby mogącej pochwalić się nerwami ze stali. Jego zachowanie nie odbiegało również od tego jakie można przypisać szczerej osobie. Hrabia cicho westchnął i wsunął ostrze do pochwy znajdującej się przy pasie. Bez słowa odsunął się i otworzył drzwi przed Pilckertonem. Kiedy ten zniknął z zasięgu wzroku, Vestey miał kilka chwil na przemyślenie swoich kolejnych poczynań. Nie potrzebował wiele czasu by zdać sobie sprawę w jak beznadziejnym położeniu właśnie się znalazł. Z jednej strony perspektywa dołączenia do grupy, z drugiej przejażdżka do Perły Albionu w towarzystwie na wpół szalonego szlachcica, którego dodatkowo miałby przemycić z posiadłości. W zakamarkach umysłu nadal jarzyła się jednak ta jedna myśl, która nawiedziła go wcześniej. Ta sama, która wywoływała lekkie mrowienie kręgosłupa i mnożyła coraz to nowe koncepcje.

Kto wie, być może perspektywa towarzystwa Thomasa Meldruma nie była taką tragedią za jaką wziął ją w pierwszej okazji.
 
Pietro jest offline  
Stary 07-11-2012, 07:33   #25
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozglądała się uważnie i zastanawiała spokojnie. Słowa męzczyzny, z którym rozmawial Bishop były pomocne, mimo zwięzłości. Morderstwo, mason, ważne osobistości. Omiotła wzrokiem otoczenie, niemożliwe było by przedstawiciele prawa i porządku obstawili teren szczelnie, musiało być gdzieś miejsce, które mogłaby spenetrować. Trzeba zacząć węszyć.
Mogła spróbować wywrzeć presję swoją osobą, ale miała melodię raczej na dyskrecję. Oficjalne podejście mogłoby przyprawić Lorda Meldruma o palpitacje serca. Skrzywiła się, słaby paniczyk, niewiele miała dla niego szacunku.
- Rozdzielamy się? Czy idziemy za Bishopem - o ile znała wartość swoich umiejętności, o tyle zdawała sobie sprawę, że w tym terenie lepiej liczyć na Bishopa.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 07-11-2012 o 07:47.
F.leja jest offline  
Stary 08-11-2012, 09:23   #26
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Nad metropolią rozciągało się czarne zachmurzone niebo. Większość mieszkańców spała bezpiecznie w swoich łóżkach. Większość, co nie znaczy wszyscy.
Byli i tacy, którzy czy to z własnej woli, czy też z obowiązku nadal przemierzali ulice Londynu.
Ulice które zazwyczaj były niebezpieczne, ale tej nocy śmierć i groza zbierały na niej niezwykle obfite żniwo.

Henry Vestey
Po rozmówieniu się zarówno z von Mithoffem, jak i młodym Pilckertonem, lord Vestey zdecydował się skorzystać z propozycji szalonego syna Meldruma.
Widząc lorda Vasteya, który z własnej woli zbliża się do niego, Thomas wprost promieniał radością.
- Jak mniemam lordzie, skusiła pana w końcu moja propozycja. Nawet nie wiem pan, jaką radość mi pan tym sprawił. To pod którym murem będzie czekał powóz.
Lord Vestey odpowiedział krótko i rzeczowo, jak to miał w zwyczaju:
- Powóz czeka przed wejście.
- O! A to ci dopiero niespodzianka. Już pana lubię, drogi lordzie. Noc jeszcze młoda, mam więc nadzieje, że będziemy mieli okazję się bliżej poznać.
O dziwo w zachowaniu Thomasa Meldruma, poza jego zwyczajowo nieprzyjemnym i dwuznacznym uśmieszkiem, nie było nic co Vestey mógłby poczytać za jakikolwiek objaw szaleństwa, który tak ochoczo wszyscy przypisywali młodemu paniczowi.

Służba była tak zdziwiona postępowaniem lorda Vesteya, że nawet nikt nie miał odwagi o cokolwiek zapytać, a tym bardziej zabraniać czegokolwiek.
Obaj mężczyźni wsiedli do powozu i odjechali w kierunku wskazanym przez Thomasa.

Przejazd przez miasto okazał się wcale nie taki prosty, jak się wydawało. Ulice były puste i hulał po nich jedynie zimny północny wiatr, ale natrafili na dwie blokady Trupiej Straży. Okazało się bowiem, że tej nocy umrzyki były wyjątkowo aktywne i w kilku miejscach trzeba było poddać kwarantannie całe domy, a nawet ulice.
- Dużo ścierwa coś za światów powraca - wtrącił Thomas przy drugiej blokadzie - Obawiam się, że to dopiero początek. Te pieprzone chmurzyska wiszą nam nad głowami, niczym katowski topór. Słyszałem, że jak w końcu spadnie deszcz to będziemy mieć nie lada kłopoty. Nawet von Mithoff mówił to mojemu papie i zalecał wyjazd z miasta. Pan się nie obawia, lordzie nadchodzącej przyszłości?

Gdy w końcu powóz zatrzymał się przy niepozornej kamienicy Thomas Meldrum wyskoczył z niej niczym poparzony. Zaśmiewał się przy tym w głos i podskakiwał, jak mały chłopiec.
Vestey wyszedł za nim i zdążył jeszcze zauważyć, jak młody Meldrum znika w zaułku pomiędzy budynkami. Henry kazał zaczekać woźnicy, a sam udał się za swym przewodnikiem.
- No szybciej, lordzie. - poganiał chłopak stojąc przy schodach prowadzących do wejścia dla służby.
Gdy w końcu lord stanął obok niego, Thomas zapukał w charakterystyczny sposób i odsunął się od drzwi. Po chwili te otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna o aparycji portowego zabijaki.
- O panicz Meldrum! - zawołało radośnie chłopisko.
- Witaj Jeff - odparł Thomas.
Mężczyźni uściskali się, jak serdeczni przyjaciele.
- A to kto? - zapytał odźwierny, spoglądając na Vesteya.
- Pozwól drogi Jeffie, że ci przedstawię mojego serdecznego przyjaciela. To znany w cały City dziwkarz, kokainista i pijak lord Henry Vestey. Drogi lordzie, a to Jeff, a właściwie Jeffrey “Szczerba” O’Sulivan, znany w całej Irlandii i Szkocji łamignat i doliniarz, a obecnie ochroniarz tego jakże zacnego przybytku rozkoszy.
Jeff O’Sulivan wyciągnął dłoń na powitanie, a w jego oczach było coś co mówiło Vesteyowi, że nie zniesie on sprzeciwu.
Po oficjalnym powitaniu Thomas zapytał:
- A powiedz mi czy nie widziałeś tutaj dzisiaj mojej puszczalskiej siostrzyczki. Ten kurwiszon zrobił rejwach na swoim urodzinowym przyjęciu i raczył zniknąć. Mój papa strasznie się o nią martwi, jak zwykle z resztą i wysłał mnie i lorda Vesteya na poszukiwania. Zakładam, że właśnie tutaj zadekowała się ta mała ladacznica.
- Przykro mi drogi lordzie, ale niestety nie pomogę panu. Dopiero, co zacząłem szychtę więc nie wiem, czy pana siostra była tutaj. Zapytajcie w środku. Jeżeli była, to na pewno ktoś ją widział.

Wnętrze “Perły Albionu” przynajmniej na pierwszy rzut oka robiło nie lada wrażenie. Wzorzyste tapety na ścianach, perskie dywany i pozłacane kandelabry zwisające ze ścian. Już od progu obu dżentelmenów przywitał wystrojony w liberię lokaj podający szampana. Towarzystwo, jakie przechadzało się po sali lub siedziało w lożach także było pierwszej klasy. Vestey zauważył, że jest to w większości arystokracja. Na dodatek z samych znamienitych rodów. W jednej z lóż siedział nawet sam sekretarz rady miasta.
Jednak dokładniejsze spojrzenia burzyło, ten jakże idylliczny obraz. Dywany były powycierane i z licznymi plamami, czy to po winie, czy po popiele z cygar, tapety odłaziła w wielu miejscach i była tylko prowizorycznie podklejana. Obsługa również przy uważniejszym badaniu traciła na majestacie. Liberie były pogryzione przez mole i przetarte, a sami lokaje wyglądali jak żywce wycięci z kroniki kryminalnej. Po kątach leżały półnagie pijane i naćpane dziwki o przekwitłej urodzie.
- Thomas! Thomas mój kochany. - zapiszczała jedna z nich na widok młodego Meldruma.
Po chwili wisiała mu już na szyi, obcałowując i głaszcząc po policzkach. Dość szybko dołączyła do niej druga i trzecia. Wkrótce otoczony wianuszkiem kobiet Thomas kierował się już w stronę jednej z lóż, kompletnie zapominając o obecności Vesteya.

Henry przez kilka chwil rozglądał się po sali. Lustrując zarówno teren, jak i gości. Niedbałym gestem odpędzał dziwki, które mu się nachalnie narzucały.
W pewnym momencie zauważył stojącego przy jednej z kolumn mężczyznę, który wydał mu się znajomy. Zastanawiał się przez jakiś czas, skąd zna tą twarz. Dopiero, gdy spojrzenia obu mężczyzn się spotkały, Vestey doznał olśnienia.
No, tak!
To przecież był ten sam człowiek, którego widział na przyjęciu jak wchodził z Rebecca na górę. Mężczyzna ów także rozpoznał Vesteya i w momencie zaczął uciekać w kierunku schodów.
Henry rzucił się za nim, ale tam ten miał zbyt dużą przewagę. Gdy Vestey był dopiero na podnóża schodów, uciekinier wchodził już na taras. A tam na Vesteya czekało już dwóch ochroniarzy broniących dostępu na piętro.
Lord stanął przed trudną decyzją, co dalej robić.

Lady Kenna Gustaffson, King Bishop, Abraham de la Roche
Po rozmowie z funkcjonariuszem Trupiej Straży, cała trójka naradzała się przez chwilę. Robiło się coraz zimniej, a na domiar złego ulicami zaczęła się snuć gęsta mgła. Wydawało się, że aby czegokolwiek się dowiedzieć, trzeba dostać się do środka. Pytanie tylko jak to zrobić i jak pozostać nie zauważony. Jedynie Bishop miał na sobie strój w który mógł ujść uwadze śledczych.
Rozważania te zostały dość nagle przerwane, bowiem z bramy przyległej do budynku siedziby loży wyjechał właśnie czarny parowy powóz. Dokładnie taki sam, jaki opisywał sługa lorda Meldruma.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 10-11-2012, 23:58   #27
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
-Jutro rano w Srebrnym Koniu - odrzekł
Spotkanie w karczmie rokowało pewne nadzieje na to by rzucić odrobinę światła na wydarzenia tej nocy. Kiedy jego znajomy znikał w tłumie funkcjonariuszy, King odwrócił się do znajomych, którzy nawet minami sugerowali aby to on a nie kto inny przejął inicjatywę.
-Uff... Boicie się rączki pobrudzić? - rzekł z połowicznym uśmiechem na twarzy
Trochę go to bawiło, trochę ironizował. Właściwie to nie miał pomysłu. Bo co? Miał brawurowo skakać po dachach? Wmieszać się w tłum mundurowych i na ładne oczy wejść do willi? Oczywiście teoretycznie było to możliwe. Rzeczywistość jednak dała im zupełnie inną alternatywę. Kiedy Bishop rozmawiał z kompanami spod siedziby stowarzyszenia masonów wyjechał czarny powóz, ten sam który widziano pod rezydencją Lorda Meldrun. King obrócił się.
-Do wozu szybko - wrzasnął - Jedźcie na około do najbliższej ulicy później na skrzyżowaniu za mną.
Powóz nie miał szans przejechania przez zaporę, ale King mógł się przecisnąć przez tłum. Chciał żeby jego kompanie objechali przecznicę i dopiero później nawiązali pościg. W tym czasie Bishop pobiegnie za czarnym powozem tak aby nie zgubić jego tropu. Plan trochę karkołomny, ale co zrobić kiedy trafia się okazja?
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline  
Stary 12-11-2012, 10:54   #28
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Żałowała, że nie pojechali konno. Ciężki powóz był tragiczny w manewrowaniu i zupełnie nieprzystosowany do warunków miejskiego pościgu. Jednak Kenna miała zamiar wyciągnąć z niego wszystko co się da. Wskoczyła na miejsce woźnicy chwyciła za lejce i zacięła konie. W razie czego, zawsze mogła z tego miejsca wskoczyć na zwierzęta i odciąć balast w postaci powozu. Nie zastanawiała się, czy de la Roche wskoczył na pokład.
Pościg sprawiał, że wrzała w niej krew.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 12-11-2012 o 10:56.
F.leja jest offline  
Stary 13-11-2012, 12:37   #29
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Abraham zareagował natychmiast. Kiedy Kenna wskoczyła na miejsce woźnicy i strzeliła lejcami, mężczyzna już wdrapywał się po schodkach na powóz. Cały czas pozostawał jednak wychylony na wypadek, gdyby musiał go nagle opuścić. Nie było czasu zastanawiać się nad tym spontanincznym pomysłem, przez który mogli narobić sobie kłopotów. Mniejsza o to. Czas wreszcie działać, bo w tym mieście człowiek niczego się nie dowie grzecznie zadając pytania.
 
Caleb jest offline  
Stary 17-11-2012, 15:39   #30
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
King Bishop
Bishop nie czekał na reakcję towarzyszy. Gdy tylko zauważył powóz, bez zastanowienia rzucił się w jego kierunku. Przepchnął się przez strażników na rogatkach i biegł dalej. Za sobą usłyszał charakterystyczny policyjny gwizdek, ale nie zamierzał się zatrzymywać i cokolwiek wyjaśniać. Biegł ile tylko sił w nogach, by nie zgubić powozu. Nie liczył nawet na to, że go dogoni. Parowy powóz był poza jego zasięgiem mimo, że Bishop miał krzepę nielichą. Chciał tylko, aby gdy reszta ruszy w pościg powozem wiedziała, gdzie ma jechać.
Gnał, co sił w płucach omijając chcących go pochwycić policjantów. Powóz oddalał się coraz bardziej, ale Bishop chciał tylko dobiec do najbliższego skrzyżowania, by zobaczyć gdzie on skręci.

Lady Kenna Gustaffson, Abraham de la Roche

Lady Kenna wskoczyła na miejsce woźnicy i strzeliła lejcami. Wyrwała bat z ręki zdziwionego mężczyzny siedzącego na koźle i pognała konie. Nie oglądała się za siebie, by sprawdzić czy ktokolwiek wskoczył za nią do powozu. W tej chwili liczyło się tylko dogonienie uciekającego czarnego wozu.
De la Roche wskoczył, co prawda do pojazdu ale stał cały czas jedną nogą na schodkach, a drugą wewnątrz kabiny.
Gdy konie ruszyły z kopyta gnane biczem i krzykiem lady Kenny, szlachcic musiał się mocno trzymać, by nie wypaść.
Konie pędziły przed siebie, jak szalone. Dziki wrzask powożącej szlachcianki mieszał się ze staccato końskich kopyt uderzających w bruk.
Zimny wiatr owiewał twarz Abrahama i szarpał poły jego stroju.
Powóz co i raz podskakiwał na wybojach, ale lady Kenna doskonale panowała nad końmi i pojazdem. Nawet gdy ostro wchodziła w wiraż, poganiała konie krzykiem i uderzeniami bata. Konie rżały dziko, ale posłusznie wykonywały polecenia szalonego woźnicy. Powóz przechylił się niebezpiecznie na zakręcie, ale ciężar Abrahama i jego balansowanie uchroniły go przed wywrotką.
Powóz w zawrotnym tempie zbliżał się do skrzyżowania, ale ku niezadowoleniu lady Gustaffson uciekiniera z loży masonów nie było widać.
Gdy dojeżdżali do zbiegu ulic kobieta zauważyła zdyszanego Bishopa, który dłonią wskazywał, by skręciła w prawo.

Lady Kenna Gustaffson, Abraham de la Roche, King Bishop
Lady Gustaffson skierowała konie zgodnie ze wskazaniami Bishopa. Prędkość była piekielnie niebezpieczna i znowu, gdyby nie obecność de la Roche’a na schodach i wskakującego właśnie na tył powozu Bishopa, jej niebezpieczna jazda zakończyłaby się tragicznie.
Powóz przychylił się i przez kilka chwil jechali tylko na dwóch kołach. Konie szarpały się chaotycznie i spanikowane i przestraszone jeszcze bardziej przyspieszyły. Ulica w którą wjechali na szczęście była równiejsza i powóz, jakimś cudem wylądował z powrotem na czterech kołach.
Gdy wyszli zza zakrętu, lady Kenna ujrzała czarny powóz jakieś pięćdziesiąt metrów przed sobą. Jechał on szybko, ale nie na tyle szybko, by uznać, że przed nimi ucieka. I nie na tyle szybko, by nie byli go w stanie dogonić.
Pościg trwał jeszcze tylko kilkanaście sekund. Lady Gustaffson zrównała się z uciekinierem i nakazała woźnicy zatrzymać się.
Ten opierał się tylko chwilę, ale widząc wściekłą i zziajaną minę szlachcianki pociągnął hamulec.
Okno w czarnym powozie otworzyło się i wychylił się z niego przystojny mężczyzna w wieku około czterdziestu lat. Miał gęste czarne wąsy i elegancko przystrzyżone baki. W dłoni trzymał aromatycznie pachnącą fajkę i spokojnym wzrokiem spojrzał cała ścigająca go grupę.
Jedynie de la Roche kojarzył skądś twarz tego mężczyzny, ale za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć skąd i jak ów dżentelmen się nazywa.
- Dobry wieczór państwu - odezwał się w końcu - czemu zawdzięczam to jakże nietypowe spotkanie, jeśli mogę spytać?

Henry Vestey
Vestey ruszył biegiem za uciekającym mężczyzną, ale ledwo stanął u podnóża schodów zauważył dwóch strażników blokujących przejście. Chwilę tylko trwało jego wahanie. Lord ruszył na górę pewnym, sprężystym krokiem i przez cały czas mierzył wzrokiem stojących mu na drodze mężczyzn.
Gdy znalazł się u szczytu schodów, jeden z nich stanął mu na drodze i zaczął mówić:
- Przykro mi, ale nie może pan...
Vestey nie dał mu jednak dokończyć. Rzucił mu harde spojrzenie i uniósł dłoń do góry na znak, by ten zamilkł. Jednocześnie jego dłoń spoczęła na wiszącej u pasa szabli.
Strażnicy najpierw zmierzyli szlachcica, a po chwili spojrzeli po sobie. W następnej sekundzie bez słowa rozsunęli się, dając Vesteyowi wolną drogę.

Lord ruszył biegiem za uciekającym, który zniknął właśnie w niewielkiej sali na wprost schodów. Był to rodzaj osobnego baru dla wybranych klientów. Po lewej i prawej stronie ustawiono kilka skórzanych sof na których wylegiwali się mężczyźni w towarzystwie roznegliżowanych kobiet. Na wprost wejścia znajdował się bar, a za nim duże, przestronne okno przez które do środka wpadało światło ulicznych lamp.
Uciekający mężczyzna znajdował się mniej więcej w połowie sali, gdy wbiegł do niej lord Vestey. Był on wyraźnie zdziwiony, że strażnicy przepuścili szlachcica. Przez chwilę rozważa, czy nie rzucić się w kierunku drzwi znajdujących się po lewej stronie. Porzucił jednak tę myśl i ruszył naprzód.
Vestey nie bardzo wiedział, co ów człowiek planuje, ale nie zwalniając tempa ruszył za nim.
Uciekinier przeskoczył jednym susem bar, a w następnej chwili wyskakiwał już przez okno.
Trzask rozbijanej szyby i łamanych ram zagłuszył na chwilę muzykę dobiegająca z dołu klubu.
Mężczyzna wybił okno i wyskoczył na ulicę. Lord Vestey był jednak zbyt zdeterminowany, by zrezygnować. On również przeskoczył kontuar i dopadł do okna. Stojąc na jego skraju spojrzał w dół i zobaczył mężczyznę, który z ciekawości spogląda w górę. Vestey ocenił wysokości i ryzyko. W następnej chwili lądował już w zaułku z fantazyjnym fikołkiem.
Wstał i spojrzał na stojącego kilka metrów przed nim mężczyznę. Ten stał w cieniu i lord nie widział go dokładnie. Był to jednak na pewno postawny człowiek o szorstkiej aparycji. Przez długie sekundy przeciwnicy mierzyli się wzrokiem bez słowa. Vestey w pewnym momencie zauważył coś, co go bardzo zaniepokoiło.
Cień stojącego przed nim mężczyzny zaczął się zmieniać i przekształcać. Wiszące wzdłuż ciała ręce stawały się coraz dłuższe i dłuższe, a na dodatek zaczęły nabierać przy tym dziwnej gibkości bardziej charakterystycznej dla macek, a nie dla ludzkich kończyn. Z dłoni mężczyzny zaczęły wyrastać długie pazury, niczym u jakiegoś dzikiego zwierza.
Wszystko to było dziwne i tajemnicze, gdyż ciało mężczyzny nadal pozostało takie samo.
W pewnym momencie wykonał on półkroku w przód. Jego twarz znalazł się w tym momencie w snopie światła padającego z wybitego okna klubu.
Vestey instynktownie cofnął się widząc przepoczwarzoną facjatę mężczyzny. Jego skóra nabrała odrażającej bladosinej barwy. W kilku miejscach lord zauważył gnijące rany, a z uszu mężczyzny sączyła się krew. Jego oczy płonęły dziką i niepohamowaną agresją.
- Won! - warknął mężczyzna - Won! Jeśli ci życie miłe!
Widać było, że człowiek ten nie zamierza więcej uciekać. Nienawiść, agresja i żądza mordu w jego oczach była aż nadto widoczna. Chciał on zmusić Vesteya do wycofania się. Lord kątem oka zauważył, że w wybitym oknie rośnie grupa gapiów.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172