Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-06-2013, 14:56   #131
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Yeti zagrodził im drogę.

Uciekła mackowatemu stworowi, przejechała pół Syberii, przepłynęła morze, nie dała się zabić grypie, purdze, warunkom higienicznym ani Ratzulowi, a teraz wykończy ją cholerny Yeti, który nawet nie powinien istnieć! Możliwe, ze ostatnie wydarzenia nadszarpnęły nieco jej równowagę emocjonalną, bo nie czuła wcale strachu. Raczej wściekłość.

Zanim jednak zdążyła zając się poszukiwaniem czegoś do obrony – ciągle miała sztylet - Ian wyciągnął rewolwer i zastrzelił stwora. Nathalie wypuściła wstrzymywany od dawna oddech i pozwoliła się pociągnąć ku wyjściu.

Zimne powietrze uderzyło ją w twarz, cała mocą. Amulet Iny słabł, jakby jego wewnętrzny żar wypalał się, jakby to coś, co go ożywiało, znajdowało się tam, w jaskini. A może umarło? Pogrzebane tonami skał? Jak … jak reszta z nich. Stali we troje na mrozie, on, Ian i stary profesor. A reszta? James, Jakuci, Han? Ojciec?
Ojciec! On tez tam został, przecież widziała go, może w jego pracowni – tej jaskini, obok ich, zostały jakieś dokumenty, pamiątki.. może jakieś szkice, notatki. On już nie wróci, ale przecież Natalie powinna pielęgnować jego pamięć, nadać jakieś znaczenie tej śmierci. A co może być cenniejszego dla naukowca niż opublikowanie jego odkryć?

Odwróciła się, w stronę zwalonych skał, szukając drogi powrotnej. Przecież to niemożliwe, żeby tylko jedno wejście prowadziło do kompleksu, znajdzie inna drogę.
- Ian! – zawołała przez ramię. – Zajmij się profesorem, ja tylko sprawdzę, czy nie zostały dokumenty ojca… zaraz wracam!
Ian najpierw coś tłumaczył, potem wrzeszczał, a potem – po zastosowaniu odrobiny... hmmm... perswazji – odciągnął ją od rumowiska.

Podparła Arturo i wspólnie z Ianem pomogła mu dotrzeć do skalnej bramy. Staruszek miał chyba rozbity bark, dziwnie trzymał rękę. Generalnie był w dobrym nastroju, nawet żartował, co Nathalie wydawało się nieco nie na miejscu – mieli jeszcze jednak spory kawałek do przebycia, prawda? Może po prostu próbował dodać im otuchy, ale chyba bardziej prawdopodobne było, ze wpadł w jakiś szok na skutek ostatnich przeżyć – cóż, w pewnym wieku mózg odamwia przyjmowania traumatycznych wydarzeń i po prostu przestaje sobie z nimi radzić. Napięcie emocjonalne wyraźnie przytłoczyło staruszka. Kilka dni odpoczynku i wszystko wróci do normy.
- Proszę się nie martwić, profesorze – powiedziała, opatrując go. – Już po wszystkim. Niedługo pan odpocznie. Takie stłuczenia szybko się goją.

Dotarli do sań, renifery jakby na nich czekały. Arturo z jękiem usiadł w saniach, mroźna pogoda dawała mu się we znaki.

Ian próbował namówić zwierzęta do współpracy, a Nathalie sięgnęła po talizman. Powinien zostać tutaj, w tajdze, już nie potrzebowała ochrony, niedługo przecież dotrą do cywilizacji.
Nie parzył, chropowata powierzchnia była tylko lekko ciepła. Wyciągnęła sztylet i spróbowała podważyć zaciśnięte palce glinianej pięści.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 23-06-2013, 11:10   #132
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MUZYKA


WSZYSCY


Natasha podważyła palce glinianej pięści amuletu Iny u ujrzała tylko jakąś dziwną maść, rozsiewającą wokół siebie wonny aromat kwiatów. W zetknięciu z mrozem maść szybko skrystalizowała się, zmieniła w jakąś zawiesinę, a potem w zwykłą bryłkę najpewniej roślinnego pochodzenia. I znikł zapach. Nic więcej się nie stało.

Szybko, nie czekając na to, aż yeti, które przeżyły zawalenie jaskini – o ile takie istniały – wygramolą się i ruszą w pościg, załadowali obolałego profesora Arturo a sanie. Natasha Kelly zajęła miejsce koło rannego w saniach, a Ian zasiadł na miejscu woźnicy. Opatulił się znalezionym futrem i powoli, przypominając sobie jak to robili Jakuci, ruszył śladami sań w stronę wsi, z których uprowadziły ich giganteusy.

W połowie drogi panna Kelly zaczęła czuć zimno. I dopiero teraz zrozumiała, jak dużo dawał jej amulet Iny. Bo nie potrafiła znaleźć innego wyjaśnienia dla faktu, że coś, co było dla niej wcześniej tylko lekką niedogodnością, stało się niemal torturą. Przytuliła się do półprzytomnego profesora Phileasa i modliła o to, by szybko znaleźli sobie schronienie.


* * *

Wieś Kiutla nie pozostawiła złudzeń, że znajdą tu jakąkolwiek pomoc. Owszem, po przeszukaniu zniszczonych furią giganteusów chat, mogli przynajmniej uzupełnić zapasy żywności: suszonego mięsa, wędzonych ryb, mąki, soli a nawet zapewne kupionego od Rosjan cukru. Mogli również: z czego Ian skwapliwie skorzystał, uzupełnić ekwipunek podróżny o: rondle, kociołek, siekiery do rąbania drewna na opał, zapałki, haczyki i żyłki, liny, a nawet broń. Mimo, że giganteusy zabrały ze zniszczonej osady ciała wszystkich Rosjan zabitych w dzikim ataku, to jednak po śniegiem znaleźli broń kilku z nich. W ten sposób ich arsenał powiększył się d rozmiarów, jakich nigdy nie osiągnął. Cztery karabiny, trzy pistolety, siedem bagnetów i nawet jeden granat, którego jakiś czerwonoarmista nie zdążył użyć w walce.

Poza tym w domostwie, które udostępnili im Jakuci, gdy przytachali do Kiutla i przynieśli ze sobą śmierć, Ian znalazł rzeczy swoje i innych członków ekspedycji. Dokumenty, kompas, wszystko, czego potrzebowali do ryzykownej podróży z powrotem. Cień nadziei na szczęśliwy powrót znów dodał mu energii do działania.

W chacie staruszek i młodego szamana Natasha znalazła troszkę szarpi, opatrunków i jakiś maści. Te najbardziej pachnące znajomymi zapachami: rumiankiem, szałwią i tym podobnymi, użyła na ich rany, które potem postarała się opatrzyć każdemu, jak najlepiej potrafiła w tych warunkach.

Ian wiedział, że nie mogą zostać za długo we wsi Kiutla. Jeśli giganteusy przeżyły i ruszą w pościg, to będzie zapewne miejsce, które odwiedziłyby w pierwszej kolejności. Mimo licznych „jeśli” w tej sprawie, Ian nie miał zamiaru ryzykować. Czuł się teraz odpowiedzialny za całą trójkę. I zamierzał dowieźć ich do domu. Do Stanów Zjednoczonych. Wszystkich. Nawet, jeżeli tłusty Arturo miał inne pomysły!


* * *


Busola, jaką Ian znalazł w swoich rzeczach okazała się być niezwykle przydatna. Dzięki niej mógł określić kierunki świata, odszukać drogę pośród bezkresnej, syberyjskiej tajgi.

Do Witymska, z tego co pamiętali, mieli ponad tydzień drogi. Ian szybko opanował sztukę powożenia zaprzęgiem, która nie różniła się od kierowania saniami psów w Kanadzie, czy powozów konnych, a w tym przecież Weld miał już doświadczenie. Większy niepokój, niż opanowanie karnych reniferów, budziła w Ianie marszruta i pogoda. Nie był w stanie określić tych wszystkich subtelnych, syberyjskich załamań pogody tak, jak to robili tubylcy.

Rany, jakie odnieśli w jaskiniach Ankary, goiły się nadspodziewanie dobrze. Pierwszy eta podróży, też minął im spokojnie i po dziewięciu dniach przedzierania się przez ośnieżony las i potem – przez skutą lodem rzekę Lena, ujrzeli zabudowania Witymska. Miejsca, w którym przebywali jakiś czas temu, w dużo większym składzie liczebnym.

To nie dzikiej przyrody Ian bał się najbardziej, ale Rosjan. Ich pytań. Dociekliwości. I ich bezdusznego nieomal okrucieństwa zrodzonego w tyglu rewolucyjnych przemian.

W Witymsku jednak załatwili sprawy formalne – przy pomocy Natashy i jej znajomości języka – prawie bez problemów. Przydała się mała łapówka w złocie i dwa dni później, wymieniwszy wcześniej zaprzęg reniferów na dwie trojki z woźnicami, znów wyruszyli w drogę do Bodaibo. Nie ryzykowali samotnej podróży i przyłączyli się do kawalkady kilku trojek zmierzających w tą samą stronę.

Los im sprzyjał. W Bodaibo bowiem spotkali Mirosza Bogoljubova - znajomego B.E. Chance'a, który okazał się być ich kluczem do wrót Syberii.



* * *

Pięć miesięcy później

17 maj 1927
Powstająca osada Nagajewo (później Magadan)
Wybrzeże Morza Ochockiego


Wiatr zacinał od morza, osiadając szronem na ubraniach.
Ian Weld – dziesięć kilo chudszy i zarośnięty, jak świętej pamięci Breophyle Edward Chance – poczuł ciężką dłoń na ramieniu.

- Pogoda jeszcze nie ta – wyjaśnił Mirosz. – Dzisiaj też nie przypłyną.

Ian słyszał to już od ponad tygodnia i gdyby nie wcześniejsze miesiące, podczas których Mirosz pokazał im, że jest człowiekiem godnym zaufania, Ian zacząłby wątpić.

Przy jego boku przeszli tyle, że starczyłoby na długą opowieść. Od spotkania w Bodaibo i wyjaśnieniem Miroszowi, co się stało – oczywiście nie prawdziwe „co się stało”, lecz ustalone „co się stało” na potrzeby Rosjan – ten zaproponował im swoje usługi, a oni chętnie na to przystali.

W pół drogi do Czyty, okazało się, że zrobili słusznie. Rosyjski patrol zatrzymał ich na rzece do rutynowej kontroli a potem chciał aresztować. Za „spisek przeciwko ZSRR”. Doszło do wymiany ognia, w której Mirosz i jego trzej ludzie stanęli po ich stronie. A potem zmienili kierunek.

Mirosz poprowadził ich szlakami posłańców przez całą Syberię, aż do tej zapomnianej przez Boga dziury, w której poza opuszczonym domem geologów i kilkoma chatami, również niewykorzystanymi przez nikogo, nikt nie mieszkał.

- To oczywiste, że nie wydostaniecie się z kraju legalną drogą – tłumaczył im Mirosz. – We Władywostoku, jak sądzę, dobrze was znają. W innych miastach będzie tak samo. Musicie mi zaufać. Mam kontakty z przemytnikami z Korei. To strasznie chciwi ludzie, ale przerzucą was do Japonii. A stamtąd już najdziecie transport do swojej ojczyzny. Ale to będzie kosztowało.

I kosztowało. Nie tylko całe ich zasoby gotówki, ale też długą wędrówkę, śnieżnymi pustkowiami Syberi. Czasami tygodniami nie widzieli innych ludzi poza sobą. Raz przeżyli znów purgę. Tym razem ukryci w jaskiniach, przetrwali ją zdecydowanie lepiej, chociaż Arturo przypłacił śnieżną burzę nawrotem gorączki. I prawie śmiercią. Wyszedł w śnieżyce i gdyby nie szybki refleks Mirosza i jego ludzi, pewnie zamarzłby w śniegu. Niestety. Profesor przypłacił chwilę słabości w straszny sposób. Lodowe igiełki poraniły jego oczy. Oślepł na jedno z nich, a na drugie widział tylko jasne i ciemniejsze plamy. Sądzili jednak, że kosztowna opieka lekarzy w USA znów przywróci profesorowi wzrok, może nie w pełni, ale na tyle, by mógł funkcjonować.

Długa podróż wymęczyła ich. Wszyscy schudli. Najbardziej Arturo. Wszyscy przypatrywali się teraz światu z zupełnie innej perspektywy. I cała trójka miała sny, w których czerwona kapłanka giganteusów, tańczy w rymie bębnów i znów składa ofiary mackowatemu potworowi. Najbardziej wyraziste sny miał Arturo. Kiedy zamykał okaleczone oczy, pod powiekami widział obrazy wykrzywionych twarzy ofiar purgi, włochatych giganteusów wymachujących potężnymi włóczniami i czarnego monolitu, który zdawał się przemawiać do profesora w snach językiem niezrozumiałym, lecz budzącym tęsknotę.

- Są – powiedział nagle Mirosz wskazując palcem ciemny, dymiący punkcik na horyzoncie. – Zapalajmy ogniska.

- Niedługo się pożegnamy – powiedział Mirosz ściskając dłoń Iana. – Życzę wam powodzenia.

- Ja również – odpowiedział Ian poważnym tonem ściskając dłoń przewodnika. – Dziękuję. Bez ciebie by się nam nie powiodło.


* * *

28 maj 1927
Mała osada rybacka na północy Korei
Wybrzeże Morza Ochockiego


Koreańska zupa rybna była niezbyt smaczna, ale rozgrzewała żołądki. A to w takiej sytuacji wystarczyło podróżnym.

- Jutro – powiedział Geon-u – przemytnik, który kutrem rybackim przewiózł ich z ZSRR aż tutaj. – Jutro

I słowa dotrzymał.

Wieczorem zaokrętowali się na pokład większej jednostki pływającej należącej do japońskich wielorybników. W smrodzie wielorybów i wytapianego tłuszczu i krwi przepłynęli przez Morze Ochockie i po dziesięciu dniach nieustannej, sztormowej pogody, dotarli do Japonii. To był przedostatni odcinek ich podroży. Nie mieli już prawie pieniędzy, ale ambasada USA zatroszczyła się o ich losy.


* * *


12 lipca 1927
San Francisco
Stany Zjednoczone Ameryki



Mimo, że wracali do domów, to ich serca zdawały się pozostać na Syberii. Jakby duchy purgi, zimne kleszcze i szpony syberyjskich mrozów, wyszarpały z nich resztki ciepła.

Sny skończyły się. Przygoda ich życia również.

Tajga zabrała im wszystko. Wiarę w to, że świat jest taki, jak tłumaczą go akademickie podręczniki. Wiarę w to, że odwaga i determinacja zawsze prowadzi – zgodnie z amerykańskimi ideałami – do celu. Wiarę w ich Ojczyznę.

W porcie powitali ich rządowi agenci. Aresztowali i osadzili za kratkami, pod pozorem dbania o bezpieczeństwo narodowe, na trzy doby. Tam, niewiele różniący się od OGPU mężczyźni wypytali ich o cele pobytu w ZSRR, sprawdzili czy nie przynależą do organizacji siejących komunizm na gruncie USA, sprawdzili dlaczego nie mają pieczęci wyjazdowych z ZSRR, ypytując o losy zaginionych towarzyszy wyprawy. A kiedy upewnili się, że tak nie jest, wypuścili do domów. Ale badacze nie mieli złudzeń. Przez jakiś czas Rząd na pewno będzie interesował się ich życiem osobistym. Sprawdzał, co robią, co planują, jak żyją.

A to, co robią, jak żyją, w końcu – po prawie roku od podjęcia się tej feralnej w skutkach wyprawy – pozostało w ich rękach.

Chociaż nie do końca…..


* * *


Epilog

Maximilian Phileas Arturo obudził się zlany mokrym potem. Sięgnął, jak zawsze po przybory do rysowania, które palce profesora wyłapywały, mimo, że oczy nie widziały niczego.

Jak zawsze po takim koszmarze naukowiec rysował. I chociaż nigdy nie widział tego, co powstawało pod jego rękami, to gdyby ktoś spojrzał na kolorowy, prawie realistyczny obraz zobaczyłyby czarny monolit, ciemne skały i przykucie te pomiędzy nimi sylwetki giganteusów.

Obraz był niepokojąco realny. Prawie poruszał się, kiedy zbyt długo się w niego wpatrywało.



A Max czuł jego zapach. Zimny, lodowaty jak serce tajgi i mroczny, jak myśli nawiedzające jego głowę.

Wiedział, że to woła go Tajga, wzywa Monolit i służąca mu Ankara-katha. Wiedział, że jego serce zostało pogrzebane na zawsze tam, pod tarczą Ankary, razem z ciałami wrogów i przyjaciół.

KONIEC
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-06-2013 o 11:16.
Armiel jest offline  
Stary 26-06-2013, 18:12   #133
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sny... Były męczące.
Wspomnienia były jeszcze gorsze.

I to że ich nie mógł z siebie wydusić. Że nie miał się komu zwierzyć. To też było męczące.


Od podróży głąb Syberii minęło pół roku. Ale rany pozostały. Wzrok Arturo się pogorszył. Bark bolał przy zmianie pogody. Lewa ręka wydawała się mu sztywniejsza i miał problem z zaciśnięciem jej.
Postarzał się i to bardzo. Syberia zabrała mu wszystko.
Ale nie potrafił po prostu powiedzieć sobie, że zrobił błąd ruszając na tą wyprawę.
Nie potrafił... mając przed oczami zmarłych towarzyszy, odrzucić tamtego wyboru. Byłaby to zdrada wobec nich. Żałował jednak, że był bardziej kulą u nogi niż pomocą.

Żałował jedynie, że nie może opowiedzieć innym co widział. Ale w przeciwieństwie do Chance’a profesor Arturo był realistą. Nikt by mu nie uwierzył i okrzyknięto by go szaleńcem i fantastą. Albo co gorzej... Ktoś by mu uwierzył i ktoś wybrałby się na poszukiwanie monolitu i szczątków giganteusów.
A Max nie chciał mieć na sumieniu kolejnych śmierci. Więc zdementował rewelacje głoszone Chance’a. Określił jego teorie mrzonkami i odżegnał się do tego by widział jakiekolwiek potwory.
-Poza oczywiście tymi z czerwoną gwiazdą na mundurach.- dodawał złośliwie. Wyprawa na Syberię uczyniła nobliwego profesora zaciekłym antykomunistą. Wyprawa wedle jego opowieści zakończyła się serio wypadków związanych z naturą i morderstw związanych z komunistami.

Niemniej... niewypowiedziana prawda go męczyła. Podobnie jak sny. I zew tajgi.
Niewypowiedziana prawda szarpała duszę profesora domagając się ujścia. Ale Max nie zamierzał popełnić błędów swych poprzedników spisując wspomnienia, które staną się przyczynkiem do kolejnej szaleńczej wyprawy.
Zamiast tego...


wpatrywał się kolejny kiepski maszynopis. Jednak pisanie książki fabularnej okazywało się nie tak łatwym zajęciem jak się Maxowi zdawało. Każda strona rodziła się w bólach. I była kiepska.
Profesor przelewał na papier swe wspomnienia, nadając im nieco fałszywych rysów. Coś dodał, coś pozmieniał, coś poprawił... zwykle wychodziło gorzej niż w oryginale.
Nie poprosił o pomoc ni Natashy, ni Iana... Oboje mieli własne życie, być może nawet wspólne. Nie chciał rozdrapywać tej rany. Wolał sam stworzyć tą książkę: fabularny zapis owej wyprawy i jego własnych przeżyć... który nikt nie weźmie na poważnie

Kolejne rozdziały powstawały opornie, maszynopis był pokreślony poprawkami i dopiskami. Szanse na wydanie go były nikłe, niemniej Max chciał żeby wydano jego książkę choćby małym sumptem. I zamierzał sam opłacić druk. To że jej nikt nie przeczyta nie miało dla niego znaczenia.
Może się nawet kurzyć, byle pamięć o wyprawie Chance’a przetrwała gdzieś między poradnikiem uprawy ryżu, a religijnymi ulotkami amiszów. Arturo nie będzie przecież żył wiecznie.

Miał już nawet tytuł: “Serce Tajgi”, choć miał wrażenie że brzmi nieco mało oryginalnie. Podobnie jak pseudonim mający ukryć autora: “ Armand Mielewnikow”. No cóż... Max nie miał jakoś talentu pisarskiego, ani do wymyślania pseudonimów. Był gawędziarzem, nie pisarzem.

Niemniej spod jego pióra wychodziło to dość długie opowiadanie.


THE END
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-09-2013 o 19:46.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172