Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-07-2013, 20:36   #1
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
[Mag: Przebudzenie] One Shot At Glory

One Shot At Glory

After the game, the king and the pawn go into the same box.
~ an Italian proverb

Glory. Małe miasteczko na północy Teksasu, zbudowane praktycznie na jednym z brzegów jeziora Meredith. Jak wszystko w poczciwym USA, miejsce miało aspiracje do wielkości, ale te zostały już dawno temu odpowiednio przytemperowane przez znacznie większe Sanford, od którego z resztą wywodziła się nazwa pobliskiej tamy. Oddalone spory kawałek od dróg stanowych, Glory musiało porzucić sny o prężnie rozwijającej się infrastrukturze i sektorze produkcyjnym, zadowalając się turystycznym bezsensem, który z resztą też przedstawiał się skromnie. Strzelanie do zajęcy i pływanie w kajaku po przerośniętej wannie nudziły się dość szybko, a zaściankowość mieściny wykluczała sporo z tych… bardziej światowych rozrywek. Żadnych klubów nocnych, jedno kino z repertuarem niezmiennym od dziesięcioleci i pojedynczy sklep z elektroniką, którego właściciel z nieufnością reagował na każdego, kto chociażby wymruczał w jego obecności słowa „odtwarzacz CD”. Najlepiej chyba radzili sobie okoliczni rolnicy oraz hodowcy bydła. Oni jako jedyni mogli w pełni wykorzystać potencjał oferowany przez rejon Panhandle. Gospodarstwa rolne ciągnęły się milami, ich właściciele odwiedzali Glory tylko wtedy, gdy trzeba było zrobić spore zakupy lub udać się do baru po ciężkim dniu pracy w polu (tudzież wypasu przyszłych steków). Poza tym były jeszcze niedzielne wyprawy do kościoła, klub strzelecki i koło gospodyń miejskich. Okoliczne dzieciaki chodziły na lekcje wymieniając między sobą popkulturowe opowiastki. Te, które udało im się jakimś cudem pochwycić z kolorowych gazetek, szklanego pudła i trzeszczących transmisji radiowych. Część marzyła o życiu w wielkim mieście. Pozostałym podobały się stabilność i spokój oferowane przez domowe strony.


Łasica powoli przekonywał się do tej drugiej grupy. Stał sobie właśnie na zadaszonym ganku nowej posesji, ściskając w dłoni szklaneczkę whiskey. Była to jakaś tutejsza marka, bardzo przyjemnie działająca na jego podniebienie. Obrzucił wzrokiem butelkę, sterczącą na białym stoliczku nieopodal. Błękitne litery układały się w napis Baby Blue. Bardzo odpowiednia nazwa, chociaż z kolorem cieczy za dużo wspólnego nie miała. To myśląc, klapnął siedzeniem na poduszki bujanego fotela. Mebel, ziemię oraz stojący na niej dom kupił za psie pieniądze, które praktycznie przekładały się na trzy lata wynajmowania średniej wielkości mieszkania w Zgniłym Jabłku. Umowę podpisał z jakimś szpakowatym facetem w tandetnym garniturku. Trafił do niego przez kumpla z klubu oficerskiego. Ów chłopina z ułomnym gustem odziedziczył dom po zmarłych rodzicach, pałających się kukurydzą. Jako inteligencik z zawiłym tytułem naukowym i ciepłą posadką na nowojorskiej uczelni, sam miał dwie lewe ręce kiedy przychodziło do jakiejkolwiek pracy fizycznej. Poza tym, mieszkał teraz wiele mil stąd i ani myślał rozstawać się ze swoją fuchą. Z racji wspólnej znajomości, zasugerowana cena była śmieszna i Łasica złożył podpis już drugiego dnia. Nie żałował, oj nie. Wciąż miał sporo oszczędności na koncie, co w połączeniu z porządną emeryturą malowało w jego umyśle przyjemny obrazek. Ale nie tak rozkoszny, jak zapach szarlotki, przyniesionej kilkanaście minut temu przez sąsiadów z domostwa po drugiej stronie ulicy. Próbował ich zaprosić na kawę, ale Henry musiał lecieć do swojego warsztatu, a Mabel nie chciała sprawiać kłopotów, toteż obietnica wieczornego piwa we wspólnym towarzystwie musiała na razie wystarczyć. Co zrobić w międzyczasie? Obejrzeć graty na strychu? Dokonać małego rozeznania w mieście? Cholera, jeśli ma tak żyć, będzie sobie musiał znaleźć jakieś hobby żeby nie zwariować z nudów. Znaczy… nie zwariować bardziej niż do tej pory. Jeśli tak się dało, rzecz jasna.


Będąc z powrotem na starych śmieciach, Tex bawił się właśnie w odkrywcę. W cholernego Indianę Jonesa, brakowało mu tylko fifaśnego kapelusza i bata do trzaskania nazistów po zębach. Samo Glory niewiele się zmieniło odkąd odwiedził je ostatnim razem. W pewnych miejscach zaczęła odchodzić farba, a niektóre twarze nabawiły się więcej zmarszczek. To by było na tyle. Oczywiście wraz z Przebudzeniem zyskał nową perspektywę na temat starych problemów. Takich jak ta przeklęta atmosfera, która prawie po brzegi wypełniała dom jego dziadków. Co ciekawsze, po tym jak opuścił domowe strony, aura wezbrała na sile. Obecnie, za każdym razem kiedy przekraczał skrzypiący próg, czuł się tak jakby ktoś wciągał go w ruchome piaski. Kroki stawały się bardziej kłopotliwe, składne formułowanie myśli przychodziło z trudem. Bez odpowiednich zabezpieczeń własnej osoby, młody mężczyzna nie był w stanie pokonać odległości dzielącej przedpokój i jadalnię. To dlatego siedział teraz w tej ostatniej, ze skwaśniałym uśmiechem goszczącym na twarzy, otoczony nieprzeniknioną skorupą migoczących drobin. Zasłona skutecznie odgradzała go od zagadkowego zagrożenia. Czy to właśnie to coś wykończyło jego dawnych opiekunów? Lekarze stwierdzili przyczyny naturalne, ale kto to wie? Kiedy przyjechał na pogrzeb babci dwa lata temu, nie pomyślał o tym żeby zbadać jej ciało pod względem magicznego rezonansu. Jej drugi mąż także był już sześć stóp pod ziemią, a zabawa w cmentarnego rabusia nie należała do rzeczy, które magiczne stronnictwa traktowały z przymrużeniem oka. Nawet takie zimne sukinsyny jak Prorocy Tronu. Może gdyby Dusk był tutaj razem z nim, poratowałby go jakąś mądrą radą, ale przecież on został w San Fran. Trzask dobiegający z piętra wyżej wyrwał go z zamyślenia dopiero po kilku sekundach. Chyba po prostu nie chciał zaakceptować go jako części swojej rzeczywistości. Odgłos brzmiał jakby jakieś naczynie roztrzaskało się przed chwilą w drobny mak. Tex słyszał też kroki. Dwie pary stóp, cięższe i lżejsze. Co tam się do diabła działo?


Zmęczona długą drogą Patricia, zdecydowała się na przystanek w niepozornym Regency Inn, zlokalizowanym niespełna kilometr od centrum Glory. Gorąca woda, czyste ręczniki, zepsuty telewizor sprytnie zastawiający dziurę w ścianie. Na pokój nie mogła narzekać, szczególnie za dziesięć dolców na hotelową dobę. Lepszego i tak by nie dostała, jej portmonetka świeciła pustkami. Prawdę mówiąc, to najbardziej radowała się z faktu, że nadal jest w jednym kawałku, bo szychy w wielkim mieście, niezależnie od swojej partii, powitały jej pomysł edukacji Śpiących Mas z ogromną dawką sceptycyzmu. Tak sporą, że jeden rękaw jej stroju wciąż był trochę osmolony, a tego Acamotha zgubiła dopiero na przedmieściach. Mając swoje korzenie w tej zacofanej mieścinie, najchętniej ominęłaby ją i wszystkich jej rezydentów szerokim łukiem, ale zawód wymagał od niej czego innego. Musiała kogoś znaleźć, a w przypadku pomysłowych nastolatków często okazuje się to trudne. Peter Dudley na brak zaradności narzekać nie mógł, w końcu podwędził swojemu poczciwemu ojcu wszystkie oszczędności, a potem wyprawił się na wycieczkę krajoznawczą przez dwa stany. Jeśli ufać zapewnieniom podchmielonych kierowców ciężarówek w zajezdni przy drodze stanowej, szczeniak kierował się właśnie w stronę Glory. Ale dlaczego? W takich miejscach ludzie gadają, a każdy nowo przyjezdny traktowany jest z równie wielką dozą zaufania co zaskroniec w bucie. Jego tok rozumowania był jednak sprawą drugoplanową, na pierwszy plan wysuwało się rozpytanie kogo tylko się da. Właściciel motelu (imieniem Ed) zbyt rozmowny nie był, po prostu podał nowej lokatorce klucze. Całą uwagę mężczyzny pochłaniał bowiem podskakujący biust Barbary Eden, na czarno-białym ekranie w jego recepcji. Trzeba przyznać, że jej postać trzymała się bardzo dobrze, jak na te skromne dwa tysiące wiosen.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 28-07-2013 o 01:05.
Highlander jest offline  
Stary 28-07-2013, 22:34   #2
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Oględziny

The biggest troublemaker you'll probably ever have to deal with
watches you in the mirror every morning.

~zasłyszane w barze w Glory po paru głębszych

Szklaneczka z whisky przed Markiem powoli zaczęła straszyć dnem. Z widocznym ociąganiem podniósł się z fotela.
“Ha. Tym tempem po roku na emeryturze będę starym dziadem”- pomyślał
Kolejny raz powoli obejrzał najbliższą okolicę: Zadbane krzaczki przed domem sąsiadów naprzeciwko, kilka domków po prawej, bliżej centrum i niekończące się pola kukurydzy po obu stronach drogi. Z głośnym skrzypieniem desek przeszedł z werandy do środka. Z króciutkim grymasem spojrzał na szereg skrzynek i kartonów zagracających cały dom. Przeniesienie ich z auta do środka załatwiło mu ból mięśni, który raczej szybko nie zniknie. A to nawet nie połowa tego co chciał zabrać. Zwłaszcza książek. To rozstanie sprawiło mu niemal fizyczne cierpienie.

Kuchnia połączona z salonem z bezpośrednim wyjściem wprost na werandę. Każdy z klubu marzył o czymś takim. W Nowym Jorku taki domek byłby gdzieś daleko na przedmieściach, a nie, jak tutaj, kilometr od centrum.
“Swoją drogą, zaprosiłbym tych cwaniaków tutaj. Miejsca na trawniku jest na cały zjazd harlejowców, nie tylko mojego pickupa. Może nawet ktoś będzie nudził się tak mocno, że skusi się na podróż przez całą Amerykę. Przy odrobinie szczęścia i zaradności nie będę to ja”-pomyślał z odrobiną ironii.
Mark, kręcąc się po całym domu powoli i metodycznie oceniał stan pozostawionych mebli. Kredensy, stoły, szafki, półki, regały, jakaś skrzynia. Co któryś bardziej udany test wytrzymałości(głównie w formie pukania) rozlegały się zadowolone pochrząkiwania. Za to po odkręceniu wody w kranie w całym budynku rozległo się skrzypienie pompy. Po paru sekundach w ciągu których niemal rozwalił sobie głowę o kredens i zaklął w dwóch językach szybko zakręcił kurki i po chwili hałas ucichł.

Przeszedł do gabinetu z biblioteczką w drugiej części parteru
“Jakby na to nie patrzeć, mieszkał tu inteligencik. Szkoda że nie zostawił książek. Mógł zabrać sobie te opony sprzed domu a to zostawić. Meble też do remontu. Nowych nie ma sensu kupować, te są solidniejsze niż cokolwiek w sklepach. Gdyby zostawić te które miałem bez opieki na tyle czasu, zostałyby śrubki. Albo i nawet nie, w tamtym mieście śrubki pierwsze znikały z miejsca zdarzenia. W wiosce powinien być jakiś stolarz...albo będę miał zajęcie na najbliższe pół roku odnawiając to co tutaj stoi. W każdym razie, do tego czasu wypakowywanie jest bez sensu.”-zastanawiał się

Następnie ostrożnym krokiem wszedł na schody, wyraźnie oczekując upiornego skrzypienia. O dziwo, nic takiego się nie stało i pozytywnie zaskoczony wszedł na górę. Szybko przejrzał obie sypialnie. Trzeci pokój, wypełniony kuframi i wiadrami z masą przedziwnych rzeczy, przykuł jego uwagę na chwilę dłużej. Wziął do ręki trzy przypadkowe przedmioty.
”Porządek jak w magazynie sprzętu za czasów Cassidiego. Skrzynki pełne jakichś dziwnych rzeczy. Nikt nie wie czyje, nikt nie wie po co, ani nawet co można z tym zrobić. Szklane kolby destylacyjne? Zębatki z zegara? Łuski po nabojach .458...trzy odciski od iglicy czyli kilkakrotnie używanych? Jakieś dzieciaki urządziły sobie tutaj skarbiec? Jutro wystawię przed dom, niech sobie zabiorą. Szkoda by było im psuć zabawę”- pomyślał
Po paru chwilach kopania w tym złomowisku zszedł na dół, do drzwi do piwnicy.
-Cudownie. Po prostu cudowanie.- Patrzył na solidny zamek w drzwiach do piwniczki do którego nie dostał klucza. “Będę miał odrobinę rozrywki włamując się do własnej piwnicy. Przynajmniej zabrałem narzędzia. Właśnie, trzeba je schować. Henry i Mabel mogliby odnieść złe wrażenie co do mojego zawodu”- dodał w duchu. Rozejrzał się po otoczeniu i szybko ustawił priorytety.

Po paru minutach wygrzebał z kartonów z ubraniami coś odpowiedniejszego na tą pogodę. Jednokolorowy szary t-shirt, spodnie ¾ z mnóstwem kieszeni i kowbojski kapelusz.”Musze się go pozbyć i zdobyć jakiś tutejszy strój zanim całe towarzystwo uzna mnie za idiotę udającego kowboja w Teksasie”-zauważył sam dla siebie. “Przebrać się i do wioski na poszukiwania. Gaz, stolarz, wszystko co ciekawe. Przepraszam, miasta. Ludzie z takich osad zwykle są drażliwi, a tutaj każdy ma z czego sprzedać ci kulkę. Nie żeby to robili na codzień, ale po co ściągać na siebie kłopoty już o pierwszego dnia.“-pomyślał zamykając za sobą drzwi.

Wsiadł do samochodu, z miejsca wkładając klucz do stacyjki. Silnik pickupa zaskoczył bez problemów, choć z lekkim kaszlem. Może w drodze powrotnej powinien złożyć swojemu nowemu sąsiadowi wizytę w warsztacie? Poprosić o szybki przegląd żelastwa pod maską? Pośpieszne rozeznanie przy kierownicy wykazało, że bak był pelny, a i wskaźnik oleju także mieścił się w normie. Zadne kontrolki nie mrugały alarmująco. Hm. Włączył migacz i zaczął wycofywać autem z podjazdu. Nawyki z wielkiego miasta umierały ciężko, nawet jeśli ryzyko kolizji z kimkolwiek było praktycznie zerowe. Opony wyjechały na powli rozgrzewający się asfalt i ustawiły się odpowiednio do żółtytych linii. Łasica mógł zaobserwować zajętą własnymi sprawami Mabel, wytrwale pielącą coś w ogródku. Zgasił migacz i ruszył czarną drogą w kierunku centrum Glory. Odległość była niewielka, bo niecałe dwa kilometry. Do tego brak korków, błekitne niebo zapaćkane pojedyńczymi chmurami i delikatny wiatr łaskoczący włosy na jego rękach przez uchylone okno. A pomyśleć, że do niedawna słowo “przejażdzka” kojarzyło mu się z katorgą korków i wdychaniem oparów z czyjejś rury wydechowej.

W miarę jak zbliżał się do miasta, jakaś czerwona kropka zaczęła majaczyć na poboczu drogi. Punkcik szybko zmienił się w chevrolet z otwartą maską. Buhająca kłębem para wskazywała na to, że jego chłodnica (w bardzo bolesny sposób) właśnie żegnała się z tym światem. Przy uchylonych drzwiach kierowcy stała długowłosa dziewczyna w czarnym podkoszulku, kowbojskich kozaczkach i dżinsowych szortach. Nadruk na koszulce i zabarwione różem okulary przeciwsłoneczne nadawały jej wygląd osoby żywcem wyjętej z teledysku MTV. Rozglądała się dookoła, wyraźnie poddenerwowana, uderzając paznokciem w dach swojej maszyny. Kiedy tylko zobaczyła nadjeżdzającego Łasicę, zaczęła machać dłonmi jak rozbitek widzący przepływający statek. Powinien zatrzymać się i zaoferować pomoc? Jechać dalej? Na zasadzkę w celach rabunkowych to nie wyglądało... chyba, że pistolet ukrywała w jakimś nieprzyzwoitym miejscu, a dwójkę rosłych kolegów zmieściła w bagażniku.

“Paranoia, w tak młodym wieku? To zakrawa na chorobę zawodową”-pomyślał złośliwie sam do siebie, po czym wrzucił migacz i zjechał na pobocze kilkadziesiąt metrów za uszkodzonym autem. Po weryfikacji czy pickup nie stoczy się do rowu lub w inny przychodzący do głowy sposób nie uzna za stosowne rozpocząć komedię romantyczną i zostawić go z nią na środku niczego wysiadł, zamknął samochód i ruszył w kierunku dziewczyny.

Ta aż przyklasnęła widząc zbliżającego się mężczyznę. Natychmiast podbiegła do niego i obficie gestykulując, zaczęła chwalić go za to, że nie zostawił jej na pastwę losu.
- No w końcu się ktoś pojawił! Dziękuję, że się pan pofatygował! Ta kupa złomu nagle zaczęła parować i po kilku sekundach byłam już na poboczu, nie mając pojęcia co dalej!
Bezczelnie wskazała na auto palcem, jakby to było przyczyną wszystkich nieszczęść świata.
“Mhm, nagle. Pewnie od 200 mil świeciła kontrolka, a od 50 spod maski próbuje uwolnić się chmura deszczowa. Conajmniej jak Jean.”-skontrował w myśli.
-To nic takiego, zwłaszcza że pewnie i tak nie uda mi się nic tutaj zdziałać-odpowiedział przechodząc przed pojazd i zaglądając pod maskę. Faktycznie, to była chłodnica. Łasica zrozumiał, że bez warsztatu i pomocy fachowca się nie obejdzie. Sama prowodyrka zajścia też pewnie miała parę zamiast mózgu. Ale co taka trzpiotka, nie mająca więcej jak dwadzieścia lat, mogła wiedzieć o samochodach? Nic, ot co. Mimo to, z zaciekawieniem typowym dla domowego zwierzątka przypatrywała się staraniom jej dwukrotnie starszego wybawcy.
Po krótkich oględzinach i wyciągnięciu oczywistych wniosków obrócił się do niej.
-Chłodnica jest sztywna jak denat podczas oględzin. Przykro mi mi, ale jedyne co mogę dla ciebie zrobić to podholować twoje auto do warsztatu.
Długowłosa mruknęła coś niecenzuralnego pod nosem i przygrzmociła kopniakiem w oponę. Piasek strzelił dookoła a ona syknęła z bólu, uświadomiając sobie, że auto zabolało to raczej mniej niż ją. Starając się ukryć jęk i zażenowanie w promiennym uśmiechu, odrzekła:
- Auu, ała,... no trudno, to i tak bardzo miło z pana strony! Właśnie wracałam z centrum, wiozłam leki dla ojca. Dosyć słabo się ostatnio czuje. Ale jego znajomy, pan Henry, pracuje zaraz przy wjeździe Glory jako mechanik, więc może upora się z tym szybko. Po znajomości i takie tam. Ach, jaka ze mnie gapa! Nazywam się Vivian. Vivian Bateman, mieszkam z rodzicami i dwójką braci jakieś trzy kilometry w tamtą stronę. O, tam.
Wskazała kierunek z którego nadjechał Łasica. Zanosiło się na trochę dalszą sąsiadkę.
“Rocznik ‘67, tak? Jeździł aż do teraz? Zgaduję że ojciec byłby zachwycony widząc jak córka się z nim obchodzi. A Henry pewnie padnie na zawał gdy zobaczy jak jego lata dbania zostały ugotowane na tych kilku milach”- pomyślał zgryźliwie. Przyjrzał się Vivan nieco dokładniej. Niecałe dwie mile, czyli dość blisko niego. Może i mieszkał tu całe dwa dni, ale podejrzewał że w tej dziurze wieść o nowym człowieku rozeszła się nieco dalej. Oderwana od świata czy...coś innego?
Mark.- odpowiedział wykonując żartobliwy salut. No to odwiedźmy Henriego zanim zdąży zamknąć swój warsztat. Prowadziłaś kiedyś holowane auto?
Cisza i zielone oczy szukające rozwiązania gdzieś na linii horyzontu stanowiły dość jednoznaczną podpowiedź dla jego przypuszczeń. W końcu dziewczyna przygryzła wargę.
- Uhm... nie, ale szybko się uczę?
Mark przewrócił oczami z udawaną rozpaczą i rzucił
-Mam nadzieję. Luz i noga na hamulcu, to może dojedziemy cało.-
poklepał pieszczotliwie cheviego jakby dając mu do zrozumienia że wciąż jest dla niego nadzieja i ruszył do swojego samochodu.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VXi3mCfv15k[/MEDIA]
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 29-07-2013, 12:55   #3
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
“In wine there is wisdom, in beer there is Freedom, in water there is bacteria.”
~ojciec Patrycji

Patricia rozejrzała się po pokoju, krzywiąc się z lekka. Los jej sprzyjał - jak zawsze - i podsunął ładny, zgrabny pokój za psie pieniądze. Oczywiście, w tym pięknym obrazku ukryte były brzydkie pęknięcia. Jeśli jej zdolności kojarzenia były słuszne, to...
To nic dziwnego ze nikt intuicyjnie nie chciał tu mieszkać, nawet jakby mieli mu za to płacić. Ale hej, doszła do wniosku rzucając swój bagaż w kąt i sięgając po piersiówkę - gorsze rzeczy widziała. Prawdę mówiąc, mogła wykorzystać tą całą złowrogą, wisielcza atmosferę dla własnych celów.
Rozsiadła się na podłodze, przygotowała wszystko z należytą czcią - chociaż zawsze miała wrażenie, ze popełnia niesamowita zbrodnie przeciwko dobremu wychowaniu podsuwając sobie przy tym popielniczkę - i zaczęła ciągnąć karty.
Jeszcze ze trzy lata temu wyśmiałaby kogokolwiek, kto ze śmiertelna powaga traktowałby tarota jako narzędzie pracy - szczególnie takiej pracy! - ale od kiedy zmieniła się jej perspektywa na życie...
Wystarczy powiedzieć, ze nie było jeszcze dziesiątej, a ona zdążyła skończyć paczkę fajek i obunkrować się ścianą wielkich i małych arkan, która dla wielu tarotystów nie miałaby najmniejszego sensu.
Wynik tego wszystkiego był taki, ze zerknęła na swój - miejscami zdeformowany i osmolony, ale wciąż działający! - zegarek, w zadumie wypaliła ostatniego papierosa, po czym posprzątała ten cały burdel z podłogi.
Miała jeszcze czas.


Wyszła z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Przez nieumiejętnie zasłonięte żaluzje recepcji nadal przebijał się blask telewizyjnego ekranu, co zdradzało, że Ed wciąż nie napatrzył się na seriale stworzone dla mało rozgarniętych nastolatków, jakieś trzy dekady wstecz. Teraz chyba leciał temat dźwiękowy The Brady Bunch. Parking zajazdu był pusty, z wyjątkiem pojedynczego błękitnego semi, którego kierowca wyraźnie się zgubił. Bo ciężarowcy nie mieli czego szukać w Glory... chyba, że zawarli jakieś układy z tutejszą firmą przewozową zajmującą się transportem mięsa i warzyw. A może ten trucker wprowadził się gdzieś niedaleko i zwyczajnie zostawiał tu swój środek transportu? Meh, w sumie nie było to aż tak istotne...
Patty spojrzała ku górze, błękitne niebo naznaczono pojedynczymi chmurkami, jakby artysta zbyt energicznie zamachnął się nad płótnem. Było ciepło, wiał lekki wiatr. Gorąc nie dawał się jeszcze we znaki, ale za kilka godzin usmażenie jajka na czyjejś karoserii stanie się realną opcją. W umyśle dziewczyny niechęć walczyła z ciekawością. Mimo nieprzyjemnych wspomnień utworzonych podczas rozstania z rodziną, intrygowało ją czy mieścina choć trochę się zmieniła przez te kilka lat.
Ojciec, póki z nią rozmawiał, zawsze porównywał ja do kota. Nie dlatego, ze lubił te zwierzaki - wręcz przeciwnie. Był fanem psów, a koty były brudne, nielojalne, głupie i ciekawskie. A Patricia zawsze pchała nos tam gdzie nie trzeba. Dlatego obróciła sie na piecie i wróciła do recepcji, przyglądając się wieszakowi na klucze i reorganizując w głowie wszystkie informacje jakie zebrała na temat tajemniczego trucka. A potem zrobiła to, co robią wszyscy odpowiedzialni dorośli podejmując decyzje życiowe - sięgnęła po karty!

Na ekranie, Tom Brady właśnie ganił swoich synów za pastwienie się nad trzema córeczkami jego nowej żony. Mimo znikomej dawki humoru w tej scenie, odgłos śmiejącej się widowni był dobrze słyszalny. Był też trochę irytujący, nawet dla niezwykle wyrozumiałego Eda, który zaczął przewracać oczami. Jedno z nich napotkało przypadkiem wieszak na klucze i recepcjonista przypomniał sobie o czymś ważnym. Wstał i narzekając na bolące plecy, zauważył Patrycję, stojącą przy wejściu.
- Tja? Czego panienka potrzebuje? Jeśli chodzi o zażalenia odnośnie pokoju, to nie chcę nawet tego słuchać! Do stu diabłów, gdzie ja położyłem te fajki. Aha! Tu się cholery schowały!
Wydobył pudełko z pod starej gazety i schował je do kieszeni swoich ogrodniczek, razem z zapalniczką. Przekrwione białka jego oczu wróciły z powrotem do postaci w garniturze.
- No? Słucham? Byle szybko, bo miałem obudzić innego gościa piętnaście minut temu.
Karta która wyskoczyła dla niej z talii obiecywała jej, według wszystkiego co ja nauczono (z...pewna domiesza improwizacji), szczęście radość i darmowy alkohol. A ten dupek nie podzielił się nawet fajkami! Najwyraźniej uniwersum było przekonane, ze zwrócić na siebie uwagę Eda to był wielki zaszczyt.
-Nie, spokojnie, pokój pierwsza klasa. - nie było sensu owijać w bawełnę. Do oszukiwania, kłamania i socjalnego manewrowania, potrzebowała inspiracji, najlepiej pod postacią dobrej wróżby lub poł litra wódki. -Zastanawiałam się tylko, czy właściciel tego trucka nie podrzuciłby mnie do miasta. Jakoś nie mam ochoty na spacery.


Jedno oko starszego mężczyzny stało się nieproporcjonalnie większe względem drugiego. Praktycznie wyskoczyło z czaszki. Na łysej głowie zaczęła pulsować żyłka w kształcie literki “Y”. Splunął do kosza stojącego przy biurku i pokręcił głową, chowając sękate ręce do kieszeni. Był wyraźnie rozdrażniony z jakiegoś znacznie mniej wyraźnego dla Patrycji powodu.
- Jakbym wiedział, że kobiety tak lecą na semi, to już dawno sprzedałbym tą przerośniętą ruderę na zadupiu i kupił własną ciężarówkę! Najpierw ta luksusowa piczka z wielkiego miasta, teraz panienka businesswoman! Facet praktycznie nie może się od was odgonić, co? Podwózki pani chcesz? To może sama go zapytaj, ja mam ważniejsze rzeczy na głowie. Facet jest w pokoju numer siedem. Tym, gdzie farba odchodzi z drzwi, nie można nie trafić.
Rozsiadł się z powrotem na krzesełku i zaczął regulować odbiornik. Najwyraźniej zwęszył możliwość wyręczenia się kimś innym przy swoich obowiązkach.
-Dzięki, panie Ed. Z nieba mi pan spadł. A...i te porządne kobiety lecą bardziej na nieruchomości.
Może to poprawi dziadowi humor. Nie czekała na jego odpowiedz, bo myśląc o luksusowej piczce, nagle wyobraziła sobie Dudleya uciekającego przed ojcem w spódnicy...
Nie powinna byla pić z rana. Udławiła cala zbędną wesołość, zrobiła się poważna jak śmierć i zapukała do drzwi pokoju numer siedem.




Zza drzwi odpowiedział jej nieskładny bełkot osoby nieuleczalnie zaspanej oraz odgłosy przerzucania losowych klamotów w poszukiwaniu spodni. Wydawało jej się, że ktoś skacze także na jednej nodze, próżno starając się dotrzeć do podstarzałej warstwy drewna. Drzwi otwarły się momentalnie i stanął w nich niższy od Patty mężczyzna, z sylwetką świadczącą o zamiłowaniu do fast foodów i złotego trunku. Jego twarz z podwójnym podbródkiem zdobiła gęsta, ruda broda. Na głowie gościła czapeczka baseballowa a trucker właśnie starał się uporać z niesfornymi żółtymi szelkami swoich spodni. Dopiero kiedy jego paciorkowate oczka dostrzegły, że odwiedził go nie Ed a jakaś nieznajoma, facet wyprostował się i stanął jak wryty.
- Tak? O co chodzi? Pani jest moim zamówionym budzeniem? Trochę późno...
Uśmiechnął się półgębkiem, starając się rozładować niepewność spotkania.
-Ha. Ha. Lepiej teraz niż wcale.
Oparła się o framugę drzwi, wsunęła ręce w kieszenie spodni i spojrzała na grubaska z góry. Szkoda, ze nie miała gumy do żucia, czuła nieprzyzwoitą ochotę zrobić wielkiego balona.
-Ja jestem Patty, Ty masz ciężarówkę, może mnie podwieziesz?
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!

Ostatnio edytowane przez Nemo : 29-07-2013 o 13:18.
Nemo jest offline  
Stary 30-07-2013, 08:45   #4
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
"Nie ma odpornych na ciosy. Są tylko źle trafieni."
Tex.


To miał być krótki urlop. Załatwienie formalności spadkowych, potem wizyta w pośredniaku nieruchomościami. Dwa tygodnie odpoczynku na wsi. Sielanka. Wizyty w urzędach plus odwiedziny starych znajomych. Los jednak miał inne plany. Gdy był tu ostatni raz, dwa lata temu, na pogrzebie babci, pojawił się tylko na cmentarzu. Zamienił raptem kilka słów, przyjął kondolencje i tyle go widzieli. Teraz było inaczej. Po śmierci przybranego dziadka nie istniał już żaden powód, który odstraszał by go od tego miejsca. Po raz pierwszy odkąd wkroczył w wiek dorosły, stanął na progu domu z którego uciekł, zdało by się wieki temu.

„Zabawne myślałem, że jest większy.” – była to pierwsza myśl gdy otwierał tylne drzwi do domu babci, jak przywykł go nazywać. Jak każdy teksańczyk wchodził do domu kuchennymi drzwiami. Cóż, we wspomnieniach dziecka wszystko wydaje się większe, mroczniejsze i straszniejsze.

Tym razem jednak nie mógł się z tym zgodzić do końca. Domostwo wydawało mu się mniej przystępne niż dawniej. Zawahał się z ręką na klamce. Mruknął jakieś przekleństwo o dziecinnych przesądach choć instynkt podpowiadał mu coś innego. Aura pomieszczenia przytłaczała, a przecież zawsze w kuchni czuł się najlepiej. Tym razem nie zwlekał ani chwili tylko uniósł magiczny wzrok. Syknął zdumiony przez zęby.

„To by wiele tłumaczyło. Moje sny. Przebudzenie. To jak się tu czułem. Cholera, ale ze mnie głupiec, mogłem wpaść na to wcześniej.”

To było dni temu. Dwa dni temu jego plany legły w gruzach. Wrodzona żyłka do wyjaśniania takich tajemnic sprawiła, że teraz i końmi nie wywlekli by go z tego miejsca. Wysłał enigmatyczny telegram do swego Mistrza, informując, że zostanie w domu na dłużej. Sam się zdziwił, że użył sów „w domu” bo tak teraz zaczął myśleć o swej spuściźnie. Ledwie dwa dni wystarczyły by zmienił zdanie. W tej chwili był pewien, że nie spocznie póki nie wyświetli wszelkich tajemnic związanych z tym domostwem. Potem najwyżej naskrobie dłuższy list do mentora.

Rozcierał skronie zastanawiając się od czego zacząć eksplorację domu. Splótł dwa zaklęcia w jedno tak by nie przeciążać swej aury. Był w ten sposób chroniony i miał dodatkowe, magiczne zmysły, które pozwalały mu zobaczyć co się tu wyrabia na płaszczyźnie niedostępnej dla wzroku zwykłych śmiertelników. Kroki na górze lekko zbiły go z tropu. Spodziewał się tu jakichś duchów, a przecież duchy nie tupią. Spojrzał na miecz, który przyniósł ze sobą. Zastanowił się czy nie lepsza byłaby strzelba. Zdecydował jednak, że nie będzie wracał do samochodu, w którym zostawił resztę ekwipunku. Zacisnąwszy palce na pięknej, ciemno-zielonej pochwie swego ostrza ruszył cicho na górę, w stronę źródła dźwięków.

Pokonał schody w czterech wartkich susach. Potem złapał za poręcz, stając w korytarzyku prowadzącym do różnych pokojów. Syropowata aura była tak samo nieustępliwa tutaj jak na dole, ale przy tym równie nieskutecznia gdy przychodziło do pokonania jego zapory. Odgłosy tymczasem wezbrały na sile i wyraźności, jednak ich źródła z pewnością nie stanowiły istoty cierpiące na brak cielesnej powłoki. Te pytają zwykle o samopoczucie wciąż żyjących członków rodziny, ale znaczne rzadziej o to, kto wziął otwieracz do butelek, czy o paczkę Twinkies podwędzoną ze sklepu. Gderliwa skrzekliwość jednego z gaworzących zdradzała też, że jeden z wątpliwych upiorów przechodził właśnie okres dojrzewania. Dziedzic pociągnął nosem, a nikła woń dymu tytoniowego zabiła wszelkie nadzieje odnośnie metafizyczności nieproszonych gości. Tex pojął też, że z początku źle oszacował ich liczbę. Nasłuchując pod drzwiami gabinetu swojego zgryźliwego “dziadka”, mógł wyłapać przynajmniej trzy różne głosy. Były to dwa ujadające w najlepsze szczeniaki i jakaś diablo rozanielona dziewucha.

Banda wagarowiczów? Zerwali sie z lekcji w szkole żeby urządzić sobie małą popijawę w domu jego ba... w jego domu? W sumie nie byłoby w tym nic szokującego. Wszystkie dzieciaki marzyły przecież o posiadaniu własnego sekretnego klubu. Udoskonalonej wersji fortu drzewnego, gdzie mogłyby wyczyniać co tylko dusza zapragnie, bez upierdliwości dorosłych psującej im całą frajdę. Jakby chcąc dodać wiarygodności formułowanej w jego głowie teorii, metalowy kapsel oddzielił się od szyjki pierwszej z butelek i uderzył o podłogę po drugiej stronie. W jego ślady poszły dwa kolejne, czemu towarzyszyła salwa chichotu. Na samym końcu rozległ się głuchy, mechaniczny trzask odtwarzacza kasetowego, a nieprzygotowany Tex prawie podskoczył, kiedy The Go-Go’s zaczęły zapewniać całe piętro o tym, że mają rytm.


Zamarł w bezruchu zdziwiony tym co usłyszał. Dźwięki, które do niego dochodziły zza drzwi wskazywały, że ma do czynienia ze „śpiącymi” gośćmi. Mimo wszystko w jego głowie dalej kołatał się cień podejrzenia. W końcu był magiem. Nieufność w stosunku do bliźnich miał niejako wpisaną w zawód. Mag, który przestawał być podejrzliwy to zazwyczaj taki, który niezadługo potem przestawał również oddychać.

„Czyżby to banda dzieciaków? Przychodzą tu sobie poimprezować? I aura tego miejsca ich nie przepędziła? Dziwne. Czyżby działała tylko na mnie? Może przebudzeni są bardziej podatni? Chyba, że oni też maja jakieś osłony.”

Postanowił ich chwile podsłuchać. Rozejrzał się za miejscem, w którym mógłby się schować gdyby drzwi nagle się otworzyły i wykorzystując, że kawałek gra dosyć głośno wyszeptał zaklęcie. Skupił swa wolę zogniskował ją w pierścieniu oplatającym jego palec na kształt węża. Gdy był pewien, że zadbał o każdy szczegół uwolnił zaklęcie i pchnął w stronę miecza. Proste zaklęcie iluzji Umysłu sprawiło, że dopóki nie zacznie nim wymachiwać będzie niewidoczny dla innych śpiących. Nie miał na razie zamiaru ich straszyć. Najpierw chwile posłucha, a potem gdy upewni się, że to zwykłe dzieciaki wprosi się na imprezę.

- To mówiłeś, że co się stało z tą parką co tu mieszkała?
- Ależ stroszek jesteś
- zganił go ten drugi - Własnego cienia się boisz, pająki cię za obraz wciągną, jak tak dalej pójdzie - docince z ust rówieśnika zawtórował prześmiewczy chichot dziewczyny. W odpowiedzi zaś, pierwszy mówca otrzymał imponującą wiązankę przekleństw autorstwa “stroszka”. Ta także została nagrodzona wybuchem dobrego humoru wątpliwej damy. Tex nie mógł wyłapać pełnej kwiecistości tej wypowiedzi z powodu odgłosów rzępolenia, dobiegających z głośników. Ale jakoś tego nie żałował.
- Dobra, dobra. Nie irytuj się tak, boś czerwony jak burak! Z tego co wiem oboje kopnęli w kalendarz. Dzieci nie mieli, a wnuk nawiał im z domu kilka lat wstecz. Tak przynajmniej powiedział mi Terry. Ile w tym prawdy, cholera wie. Wiesz jak chujek lubi zmyślać.
Po głosie dało się stwierdzić, że dzieciak, który wygłaszał streszczenie historii, nie był zbyt zainteresowany “jak” i “dlaczego”. Dla niego liczyło się po prostu, że ma miejsce, gdzie może się bez konsekwencji nabzdyngolić. Ktoś nacisnął przycisk i kaseta przeskoczyła na następny utwór. Równie uroczy i ambitny co poprzedni. Chwilę potem odezwała się jedyna przedstawicielka płci pięknej, a ilość jadu wypływająca z jej ust wprawiała w kompleksy wężowy pierścień na palcu obecnego właściciela domu.
- Kojarzycie tę nową zdzirę z klasy niżej? - potwierdzające pomruki - Jakaś dziwna jest. Nuci cały czas te stare piosenki i patrzy przez okno, jakby za chwilę miał po nią podjechać Bruce Willis i na białym rumaku i zabrać z tej dziury. Z nikim nie gada, chyba mnie unika!
- Na plastyce pani Denvers pokazywała nam jej szkice. Bardzo fajne.
- Ach, więc rośnie nam zatrwożona artystka! Pfff... Myślałby kto!

Tym razem cała trójka oddała salwę gromkiego śmiechu.

Przysłuchiwał się jeszcze chwilę skryty w cieniu. Gdy nabrał pewności, że to tylko zwykłe dzieciaki rozluźnił się odrobinę. Wygląda na to, że tym razem nie były to kłopoty i nie czkała go walka. Pewnie powinien wejść tam z hałasem, wywalić ich na dwór i kazać posprzątać kapsle i butelki. Każdy dorosły by pewnie tak uczynił lecz adrenalina, która krążyła w żyłach sprawiła, że wybrał inne rozwiązanie. Postanowił wykorzystać aurę tego domostwa i przepędzić nieproszonych gości.

Zastanowił się chwile, przerzucił miecz przez plecy roztarł dłonie odrobinę je rozgrzewając. Oparł lewą na ostrzu noża, a prawa dotknął ściany. Zamknął oczy i „wsłuchał” się w Dom. Szybko usunął z umysłu wszelkie dźwięki nie należące do Domu. Hałas magnetofonu, gadkę dzieciaków, swój puls dudniący w uszach. Rozciągnął swoje postrzeganie w bardziej subtelne zmysły. Wkrótce namierzył to czego szukał. Gdzieś tam pulsowało coś na kształt układu nerwowego domostwa. Jasna pajęczyna niebiesko białej energii ukryta w ścianach. Tego szukał. Uśmiechnął się jak dziecko, które podłożyło pinezkę na krześle nielubianej cioci i formując swa wolę na kształt wąskiej klingi noża pchnął ją w głąb ścian i zanurzył w najbliższym źródle energii.
Potem poszło jak z płatka. Najpierw zaczął mrugać światłem w ich pokoju. Potem magnetofon dzieciaków „ożył” i zaczął wydawać potępione głosy rodem z tandetnych horrorów. Chciał go na koniec spektakularnie wysadzić i z powstałych iskier uformować jakiś piekielny kształt, ale nie zdążył. Tupot, wrzaski i trzask najpierw przy oknie, a potem wrzaski na zewnątrz oznajmiły odejście nieproszonych gości. Dopiero teraz pomyślał, że przecież mogli spaść i coś sobie zrobić. Zrugał się po fakcie za brak ostrożności i wszedł do pokoju.

„Eh, trzeba było ich wyprosić normalnie. Przynajmniej by posprzątali. Choć z drugiej strony może warto podtrzymać reputację tego miejsca.” - Poklepał ścianę prawie pieszczotliwie i rzucił nieświadomie - Dobra robota.

Mimo wszystko aura miejsca znowu dawał o sobie znać i postanowił dzisiaj spać w szopie.
 

Ostatnio edytowane przez malkawiasz : 30-07-2013 o 10:54.
malkawiasz jest offline  
Stary 30-07-2013, 09:34   #5
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
- Hank. Dla kumpli z CB Wielki Hank - złapał za jej dłoń i potrząsnął energicznie, jak to zwykle czyniły dobroduszne osiłki - Nie wyglądasz na tutejszą, Patty! Byłem w Glory już parę razy, podwożąc moją... uhm, moją znajomą, ale tak elegancko odzianej kobitki jak Ty, to ja tu jeszcze nie widziałem! Naprawdę ładny garnitur - w czasie tego bełkotwliwego, ale na swój sposób uroczego monologu, cały czas tarmosił jej rękę. Chyba nie zauważył nadpalonego rękawa, ale podbarwionego krwią bandaża już nie przegapił.
- A to co? Nacięłaś się robiąc kanapki? Jeśli trzeba, mam w szoferce apteczkę.
-Nie, Hank. Nie trzeba. Kolega w barze sie rozpedzil i musiałam mu przylożyć przez łeb butelką. - wyszczerzyla zeby w porozumiewawczym uśmiechu. Zródło rany bylo co prawda gorsze niz potłuczone szklo, tylko po co go stresowac?
-Ale dzieki za troskę. Ty za to masz świetne szelki.
Jesli za dwa czy trzy lata bedzie pamietac Hanka, to wlasnie dzieki nim.
- I ano, dawno tutaj nie byłam, tak z 7 lat. Będziesz jechał do miasta, tak przed południem?
Hank podrapał się otwartą prawicą po brodzie, co najwyraźniej ułatwiało procesy myślowe. Usuwało z niej też sporo okruszków, które trafiły w jej głębiny podczas ostatnich posiłków.
- Dziewczyna walcząca z facetem w barze. Przy pomocy tulipana. Huh. Te duże miasta to straszne miejsca, jak tak o tym pogdybać! A co do robienia za taksówkę, to niby mogę. Przegląd robiłem już w zeszłym tygodniu, ale wypadałoby wpaść do... znajomej i odebrać to obiecane ciasto - widocznie się rozmażył. Pytanie czy ciasto było faktycznym wypiekiem, czy “subtelną” metaforą na coś zupełnie innego pozostało w sferze domysłów.
- Ok, możemy jechać nawet teraz. Chyba, że musisz jeszcze coś załatwić, Patty?
-Haha. Pamietaj by podzielić się z Edem, zupełnie spali się wtedy z zazdrości. A co do odjazdu...
50centówka zatańczyła w powietrzu, zatrzymała sie tuż pod framugą drzwi, a nastepnie dostojnie spadła w chwyt Patricii.
-Hm. No to w drogę.


Po niespełna dwóch minutach byli już w drodze. Patrycja zauważyła, że kabina posiada także kabinę sypialną, ale najwyraźniej Hank lubił od święta spędzić noc w prawdziwym łóżku, bez męczenia się z ciasnotą. Wyjeżdzając z parkingu na jezdnię, szofer z przypadku założył sobie okulary i wskazał na zaślepkę przeciwsłoneczną po stronie gustownie ubranej towarzyszki podróży. Tak na wszelki wypadek, gdyby jej słońce też niemiłosiernie dawało się we znaki. Po kilku chwilach hotel zniknął, a mieścina zaczęła zarysowywać się co raz wyraźniej. Trucker wyregulował odbiornik i pan Cash zaczął przygrywać dla nich Kokainowego Bluesa. Zadowolony ze swoich starań, Hank nadął się jak paw. Jak wszyscy ludzie ze słabą umiejętnością myślenia naprędce, wolał mieć wszystko pod kontrolą w swoim małym światku. Wtedy też przemówił.
-To co Cię własciwie sprowadza do Glory, Patty? Znaczy... z powrotem do Glory.
Ale ona nie miała czasu odpowiedzieć, bo jakiś nieprzyjemny szum zaczął właśnie zalewać jej zmysły. Trzaski, piski, śnieżenie obrazu, zaburzenia równowagi... wyglądało to jak istny bunt urządzeń RTV. Tyle, że rozgrywający się w jej głowie. Gdyby nie siedziała, pewnie klapnęłaby na cztery litery. W nosie czuła woń spalonych elementów elektrycznych, ale wiedziała, że ta nie była rzeczywista. Sam nadnaturalny sygnał zdawał się pochodzić z pustyni po prawej, jakieś kilkanaście metrów od drogi. Wjechali w ową burzliwą transmisję niczego nieświadomi, a intensywność uderzyła tylko Przebudzoną, bo Hank nadal miał się dobrze.
- Patty? Co się z Tobą dzieje? - powtórzył jej imię, trochę zaniepokojony. Nie spuścił nogi z gazu i bardzo dobrze, bo dzięki temu szumy powoli traciły na intensywności.
-Taki...nagly atak mega-kaca.
Mistycznego.
-Hank, wiem że to bardzo przypadkowe pytanie, ale - co jest tam...erm...w tamtą stronę?
- To jakiś wstęp do żartu? No skały przecież. Skały i piasek. Może jakiś badyl albo dwa. A z tym nagłym kacem to bym poszedł do lekarza, mój brat tak miał i lekarze stwierdzili, że to tętniak.

Pokiwał głową ze zmarszczonym nosem, jakby sam był specjalistą do spraw medycyny.
- Czyli zadnych chat pustelników? Haha ha ha. Ha. I masz racje, jesli sie powtorzy, przejde sie do doktora.
Doktora nauk spiritystycznych. Czuła się gorzej niż gdy ostatnio dostała w zęby. Na szczęście, uczucie ustępowało w miarę jak ciężarówka zwięszała dystans względem źródła sygnału, ktore oddalalo sie...gdzies w srodek niczego.
-A bo wiesz, Hank. Syn znajomego uciekł z domu i zaszył się w Glory, więc robię mu przyslugę, bo to w końcu moje miasto. Było kiedyś. Może uda sie chłopaka nakłonić do powrotu. Masz może gazetę?
- Gazetę raczej nie. Gazetkę jakąś i owszem, ale raczej nic co chciałaby oglądać panna z wielkiego miasta, jeśli rozumiesz co mam na myśli. Hehe
- zaśmiał się w zakłopotaniu, upychając jakieś pomięte papierzyska pod siedzenie kierowcy. Imponujących rozmiarów piersi mignęły Patty przed oczyma, mimo usilnych starań kierowcy odnośnie ukrycia swoich pisemek.
- Uhm. Tego. Pamiętaj, że ja też nie znam za dobrze tej mieściny. Czasem kogoś podwożę, ale to tyle- tak światły i obyty człowiek zdecydowanie nie mógł siedzieć w jednym miejscu przez całe życie. Chyba, że za jedno miejsce uznało się jego przytulny fotelik.
- A jak znajdziesz tego chłopaczka i nie będzie chciał wrócić? Co wtedy? Bo wiesz, jakbyś chciała to mógłbym z nim pogadać. Jak jeden facet z drugim. Przemówić mu do rozsądku!
Hank poczuł chyba wyraźną potrzebę podrasowania swojej męskości w oczach podwożonej damy. Zakłócenia w umyśle dziewczyny zniknęły do tego czasu zupełnie.
Poprawilo jej to znacznie humor.
-Serio? Dzieki, Hank. Jesli bedzie taka potrzeba, to na pewno skorzystam. W sumie to do kiedy zostajesz u zgryzliwego Eda? Bo jesli odesle chlopaka do domu, to pijemy na moj koszt, Hank. A potem poszukamy Ci jakiegos...Skarbu O Wielkich Oczach.
Puscila mu porozumiewawczo oko a potem bezczelnie pociagnela z piersiowki, odganiajac swoje mysli od morderstw, poszukiwanych zbiegow, tajemniczych anomalii i wlasnego malego biustu.

 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!

Ostatnio edytowane przez Nemo : 30-07-2013 o 10:03.
Nemo jest offline  
Stary 31-07-2013, 18:55   #6
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Timing has a lot to do with the outcome of a rain dance.
odpowiedź, którą uzyskasz w tutejszym barze pytając o magię.


Warsztat, jak na większą wieś, miał sporo ruchu. Kiedy Łasica zbliżył się holując drugie auto, mógł zobaczyć innego klienta w ciemno-zielonym sedanie, którego automobil właśnie wyjeżdżał z obitego blachą budynku. Na oko, konstrukcja miała trzy pomieszczenia. W jednym spokojnie mogły zmieścić się dwa wozy, a przestronność pozwalała specom na swobodną pracę. To po prawej było chyba sklepem z narzędziami i akcesoriami. Trzecie stanowiło zagadkę. Starszy pan otworzył okno i zapłacił młodemu mężczyźnie w kombinezonie roboczym, ten uśmiechnął się szeroko i życzył mu miłego dnia. Gdzieś w tle, ponuro zgrzytając, zautomatyzowany podnośnik zrównał się z betonem. Osoby sąsiada wypatrzyć się nie dało. Może wyskoczył na papierosa albo do sklepu? Lub znajdował się gdzieś za zamkniętymi drzwiami?

Mark powoli zatrzymał auto przed warsztatem. Po kilkunastu sekundach nerwowego parkowania odetchnął z ulgą: jakkolwiek potrzepana Vivian by nie była, nie wprowadziła mu swojego wozu do bagażnika. Mógł być jej za to jedynie wdzięczny. Zgasił silnik i wygramolił się z pojazdu. Rzucił okiem na przyholowany pojazd i pozornie spokojnym krokiem ruszył w kierunku młodego mechanika.
-Macie może wolne miejsce na warsztacie?- zapytał wskazując na holowane auto
- Jasne. Dla rocznika ‘67 zawsze. Vivian ma u nas praktycznie status celebrytki, jest tu średnio dwa razy na tydzień - odpowiedział młodzian, błyskając zębami i przecierając ręce szmatką.
-A już myślałem że tylko ja mam wrażenie że ta para jest dla siebie stworzona.-westchnął złośliwie.-Henry jest gdzieś w pobliżu?-
Chłopak przytaknął, ale zamiast udzielać szczegółów, wyminął Łasicę i zbliżył się do swojego czerwonego pacjenta. Dogasające wstążki pary sprawiały, że nie musiał nawet otwierać maski żeby zrozumieć główną przyczynę kolejnej tragedii. Jęknął, trochę teatralnie.
- Taka piękna maszyna. Ale posadź tu babę za kółkiem i zobacz co się...
- Hej, słyszałam to, ty szowinistyczny wieprzku!

Vi wychyliła lewe ramię przez okno kierowcy i pokazała chłopakowi środkowy palec. Ten tylko pobłażliwie się uśmiechnął i wrócił spojrzeniem do “wybawcy”, który dowiózł mu ten “skarb”.
- Tato wyszedł na przerwę. Powinien być za jakieś dziesięć minut...

-Dzięki. Myślę sobie...-zrobił celową pauzę...że nie będę ci przeszkadzał w zajmowaniu się tym skarbem.- Mark pozwolił sobie na uśmiech dopiero kiedy wyszedł z warsztatu na ulicę. Ta dwójka młodych z całą pewnością lubiła się kłócić. Miał tylko na dzieję że awarie ‘67 nie były zbyt częste. On nie dokręci śrubki, ona nie doleje wody do chłodnicy i mają dwie okazje pokrzyczeć na siebie nawzajem. Dzisiejsza młodzież...
- Młodość. Wspaniały widok, prawda? Heh. - Łasica poczuł, że włosy stają mu na karku. Jakby pod wpływem niewielkiego wyładowania elektrycznego. Powietrze stało się gęste, przesycone niewyzwoloną energią. Poczuł lekki zapach... spalenizny? Freonów? Nie, chyba mu się zdawało. Ale jedno było pewne, to odczucie przywiodło na myśl postać z jego przeszłości - kobietę z kościoła. Tylko, że głos, który usłyszał zaraz potem, nie należał do osoby, która zwykła zakładać wysokie obcasy. O, nie. Ten był mocny, basowy i ostry jak nowa żyletka. Odwrócił się i zobaczył mężczyznę. Mógł być o jakieś dwa lata młodszy od niego. Krótko obcięty na styl wojskowy, z intensywną opalenizną. Ubrany był w kremowy t-shirt oraz jasne bojówki. Na nogach miał buty ze sklepu military surplus. Oczy przysłaniały żółte lenonki. Aparycja kwalifikowała go jako byłego wojskowego. Bez dwóch zdań dało się ocenić, że jest silną osobowością. Ale to chyba nie z siły jego charakteru rodziła się ta dziwna... aura.


Markowi po chwili lustrowania osobnika wymsknęło się - To już daleko za nami- chcąc szybko złagodzić swoją wypowiedź dodał -Na szczęście, przynajmniej moim zdaniem.-
“Wspaniały start”-pomyślał, dalej bacznie obserwując rozmówcę. Co było takiego że mógł mu skojarzyć się z tamtym zdarzeniem? Odruchowo sprawdził czy ktoś zauważył nową osobę przed warsztatem. I skąd to dziwne powietrze? Mimochodem rozejrzał się po okolicy. Wylot z klimatyzacji? Nieszczelny pojemnik? Lodówka? Nic takiego tutaj nie stoi...

Młody mechanik odpiął kabel holujący i zaczął wprowadzać auto do serwisu. Zaraz potem zauważył, że Vivian nadal w nim siedzi i kazał jej wysiąść, co zaowocowało nową salwą przekomarzania. W końcu dziewczyna przestała ciosać złotej rączce kołki na głowie i wybąkawszy coś o zjedzeniu lunchu, ruszyła główną ulicą. Pomachała przy tym Łasicy na do widzenia. Tajemniczy G.I. Joe przyglądał jej się przez chwilę, z uprzejmym brakiem zainteresowania. Ona natomiast była raczej zakłopotana tym spojrzeniem zza żółtych lusterek, wobec czego szybko zniknęła za rogiem.
- Ma lala coś w sobie. Nazywam się Atticus. Zobaczyłem nową twarz w mieście i pomyślałem, że pierwszy wyciągnę rękę- jak powiedział, tak zrobił. Wysunął prawicę do uścisku.
Obaj mężczyźni wymienili mocny uścisk.-Mam wrażenie że nie pierwszy to zauważyłeś- rzucił Mark zerkając do warsztatu. Młody mechanik nie widział świata poza samochodem. Jestem Mark. Swoją drogą, błyskawicznie wychwytujesz nowe twarze, nie jestem tu długo. Uczyli was tego podczas treningu?
“Informacje. Potrzebuję jak najwięcej informacji o tym gościu”-myślał gorączkowo.
- Nie w czasie tego wojskowego - lewy kącik ust drgnął w imitacji uśmiechu - Powiedzmy, że czujność wyrabia się przez lata praktyki. A skoro gadamy o praktyce... od jak dawna posiadasz swoje “uzdolnienia”, kolego? - głos utrzymywał w jednym tonie a przez te pieprzone lustrzanki za Chiny ludowe nie dało się rozpracować jego intencji.
“Poczekaj aż dojdziesz do mojego poziomu, przestaniesz tak się ciesz.....że co?”-myśl została przerwana dziwnym pytaniem. “Spokój, zachować spokój. Dostali moją ocenę od psychologa przy odejściu i wysłali kogoś żeby to sprawdził?” ręka powędrowała do kieszeni żeby otrzeć się z potu.
”Uzdolnienia”?-powtórzył Mark starając się nie okazać nic poza zdziwieniem.

Atticus nabrał powietrza w płuca, wydychając je powoli. Nie irytował się, nie wydawał się też zmieszany popełnioną “gafą”. Uniósł złote zwierciadełka w kierunku słońca, krzyżując ręce za plecami w nawyku wyrobionym w czasach służby.
- Jejku jej. Zapowiada się długi dzień. Może zamiast gadać o tym tutaj, skoczymy do Ponderosy? Cień, browar, kelnerka z ładnym tyłkiem. Idealne warunki do rozmowy.
Przede wszystkim zapowiada się gorący dzień, a ja przyjechałem tutaj z paroma sprawami- wymijająca odpowiedź wydawała się najlepsza. Dawała nadzieję na odwrócenie uwagi od spoconych dłoni i karku. Okolica zrobiła się strasznie gorąca w ciągu tych kilku minut.
-No i czekam na Henriego, mam do niego drobną sprawę.-dorzucił
- Eh. Dobrze. Więc załatwimy to tutaj. Z długością dnia raczej nic nie zrobię. Ale skoro to gorąc jest największym problemem... - Mark odnotował gwałtowny spadek temperatury. Jakby ktoś dosłownie wepchnął go na chama do zamrażarki. Zadygotał z zimna. Prawie, że dostał szoku termicznego. Ale w otoczeniu nic się nie zmieniło. Jezdnia dalej parowała, złota kula świeciła jak jarzeniówka, pot spływał długą wstęgą ze skroni jego rozmówcy. Tylko, że nieprzyjemne uczucie od tego ostatniego powróciło ze zdwojoną siłą. Co więcej, mężczyzna stał się jakiś taki... mniej wyraźny? Jego sylwetka źle współgrała ze słonecznymi promieniami, a za żółtymi szkliwami zaczął tańczyć błękit zwykle widywany w wadliwym kontakcie....
- Nie rób ze mnie idioty, Mark. Nie lubię tego. Nawet gdybym nie wiedział o twoich “uzdolnieniach” od osoby trzeciej i tak emanujesz nimi jak... jak lampa na owady.
Widocznie zabrakło mu odpowiedniego porównania. Słowa wymruczał po cichu.

- Dobrze wiedzieć. Albo i bardzo źle. Bo, niestety, żadnych specjalnych uzdolnień nie posiadam. Chyba że masz na myśli moją pracę, ale o ile nie schrzaniłem czegoś wychodząc z laboratorium, to nie kwalifikuję się jako …”lampa na owady”-odpowiedział lekko zirytowany.”Hipnotyzer czy inne cholerstwo? I czego ode mnie chce?”- myślał gorączkowo. Rzucił szybko spojrzeniem starając się ocenić sytuację i szansę ucieczki.
- O, witam ponownie sąsiada! Nasz wieczorny browar nadal aktualny? - Henry wyszedł przez sklepowe drzwi, trzymając w dłoniach odrestaurowany tłumik. Dostrzegając go, Atticus powrócił do swojej pierwotnej (mniej strasznej) postaci, chociaż starszy mechanik zdawał się nie wyłapać różnicy między jedną a drugą. Temperatura wokół Łasicy także się unormowała.
Ulga poprawiona uderzeniem fali powracającego gorąca sprawiła, że nogi Marka zadrżały; musiał złapać się ściany- Tak, jak najbardziej aktualna. I mam nadzieję że zdążysz wyjść ze tego pudła przed północą- odpowiedział uśmiechając się wymuszenie i wskazując na przyholowany samochód. Jednocześnie obserwował starego mechanika i tylko czekał na okazję by dołączyć do niego w marszu do warsztatu. Sylwetka wojskowego wyprostowała się w pełni. Ściągnął okulary i zawiesił je sobie na koszuli. Jego szczęka stała się... bardziej wydatna?
- Widzę, że jesteście zajęci. Porozmawiamy innym razem, Mark. Możesz na to liczyć.
Odwrócił się i ruszył główną ulicą, powielając kroki postawione kilka chwil temu przez Vivian. Kiedy był około dziesięciu metrów dalej, nowy bagaż negatywnych emocji technika wyparował całkiem.Odczekawszy chwilę aż przybysz odejdzie, Mark nachylił się do mechanika.
- Proszę, powiedz mi że ten psychol nie jest waszym szeryfem.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 01-08-2013, 08:33   #7
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Ale sen musiał poczekać na późniejszą godzinę. Gabinet starego zrzędy był w opłakanym stanie. Wszędzie walały się puste papierki po batonikach i koślawo pogniecione piwne puszki. A to ujawniało, że podobne zgromadzenia rozgrywały się już tu parę razy. Roztrzaskana śnieżna kula leżała w alkoholowej kałuży, utworzonej przez niedokończony trunek. To pewnie ona była źródłem dźwięku który zaalarmował Texa w jadalni. Przepalony magnetofon nadal buchał dymem i trzeszczał, bo imprezowicze nie zdążyli go zabrać uciekając gdzie pieprz rośnie. Młody mag odnotował coś jeszcze - toksyczny rezonans domostwa nabierał w tym pokoju większej... solidności. W powietrzu unosił się słodkawy odór nadgniłych owoców, wymieszany ze stęchlizną. Otumaniający efekt z dołu także był tu mocniejszy, a gdyby nie zaklęcie ochronne utkane z pierwotnych energii, sytuacja wyglądałaby bardzo niebezpiecznie dla zdrowia i życia nowego właściciela. Po zaledwie kilku sekundach leżałby na deskach, niezdolny do jakichkolwiek działań poza zdesperowanym wołaniem o pomoc... którego pewnie nikt i tak by nie usłyszał na czas.

Pozwalało to na wyciągnięcie ciekawych wniosków - trawiące domostwo jak plaga zaklęcie atakowało tylko określone wzorce - te należące do Przebudzonych. W innym wypadku impertynenckie dzieciaki przekręciłyby się w kilka sekund po przeskoczeniu przez okno, nie mając nawet czasu na sięgnięcie po używki. A korodująca ciało i umysł natura czaru z pewnością nie pozwoliłaby na określenie takich zgonów jako naturalnych. Chyba, że znaleziono by ich po około dwóch latach, ale do tego czasu na pewno zwęszono by smród. Komuś zależało więc na tym, żeby trzymać z dala innych cudotwórców. Ignorując przyziemny rozgardiasz, Tex zaczął zastanawiać się nad wydarzeniami ze swojego dzieciństwa. Fakt faktem, miejsce w którym dorastał zawsze było niezwykłe, ponure. Może powinien się dowiedzieć do kogo należało wcześniej? Ale im dłużej tu przebywał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że aura, choć wypaczona, jest również świeża i silna. Nie starsza niż miesiąc. Osoba odpowiedzialna za powołanie czegoś tak... innowacyjnego w swojej złośliwości względem innych, z pewnością nie była nowicjuszem. Ale czego mogła tu szukać, do diabła?

Stary tetryk był człowiekiem twardo stąpającym po ziemi. Nie tolerował nonsensu. Jeśli chciało się go rozbawić, wystarczyło wspomnieć o bogu i życiu pozagrobowym. Prawdopodobieństwo, że posiadał jakieś mistyczne tomiszcza było niemalże zerowe. Chyba, że sam nie zdawał sobie sprawy z nadzwyczajności takich pamiątek. Faktycznie, półki z książkami zostały przekopane, ale czy zrobił to enigmatyczny siewca rozkładu, czy też napaleni nastolatkowie szukający przykładów pornografii z lat 60-tych pozostawało tajemnicą. Szuflady biurka wyrzucono zmieniając w improwizowane szkatułki na wycinki promocyjne i papierki po lizakach, więc tu tożsamość sprawców była oczywista. Spoglądając na Texa ze zdjęcia, ubrany w mundur oficera “dziadek” rzucał mu lekceważące spojrzenie. Zdawał się zadawać mu znane od lat pytanie: “No i co głuptaku? Co z tym teraz zrobisz?” Jednocześnie nie odczuwał zagrożenia dla swojej wyższości, mimo dorobionej mu markerem swastyki i kreskówkowego penisa.

Patrząc na pobojowisko znów zastanawiał się czy dobrze zrobił strasząc dzieciaki, zamiast wytargać je za uszy. Uśmiechnął się z przekąsem.

„Jeszcze przedwczoraj chciałem to sprzedać, a teraz marudzę jak gospodyni.”


Stanął w drzwiach i zlustrował pomieszczenie, a dopiero potem wszedł, ostrożnie stawiając stopy. Poczuł napór zaklęcia na tarczy, a jego szósty zmysł znów dał znać o sobie. Skoro aż tak mocno to odczuł, to tu musiało być chyba centrum magicznego efektu. Czyli na zdrowy rozum, tutaj właśnie należało zacząć szukać. Potarł głowę w zamyśleniu.

„Po pierwsze ktoś chce odstraszyć stąd Przebudzonych. Czyli albo coś tu jest schowane, albo jakiś mag zrobił sobie tu kryjówkę.”

Przeszedł się po pomieszczeniu pobieżnie je przeszukując. W tym samym czasie zastanawiał się nad historią domu. Postanowił potem wpaść do Urzędu i sprawdzić księgi. Może warto by było pogrzebać i dowiedzieć się kto był poprzednim właścicielem. Z drugiej strony, zaklęcie nie wyglądało na stare. Co w sumie zwiastowało większe kłopoty i to całkiem możliwe, że w najbliższej przyszłości. Dzięki swoim zabezpieczeniom odczuwał jedynie dyskomfort, ale nawet i to sprawiło, że przez chwile rozważał czy nie wziąć się za rozplatanie tej pułapki.

„Nie, to chyba może na razie poczekać. Po pierwsze nie ma sensu alarmować ktosia. Po drugie najpierw zbadam dokładnie rezonans tego zaklęcia. Ciekawi mnie jak zostało rzucone.”

Powoli zbliżył się z boku do okna i wyjrzał przez nie kryjąc się za framugą. Chciał sprawdzić czy nieproszeni goście już sobie poszli. Miał przed sobą tajemnice do rozwikłania, a tamci byli tylko niedogodnością. Poczuł przypływ irytacji, że ktoś każe mu czekać na danie główne. Zobaczył ostatnią osobę mijającą czerwono biały budynek przy granicy działki - stodołę, którą nieprzychylny mu tetryk odmalował niedługo przed śmiercią. Dziewczyna w dżinsowej kurteczce i spodniach utykała lekko na lewą nogę, Krzyczała też coś do dwójki niezwykle odważnych chłopaków. Chyba chodziło o to, żeby wrócili po jej radio, ale żaden z nich nie miał zadatków na rycerza w lśniącej zbroi. Ani prośbą ani groźbą nie mogła zmienić ich zdania. Zanim jako ostatnia zniknęła w morzu zieleni jakim było pole sąsiada, wagarowiczka rzuciła ostatnie spojrzenie nawiedzonemu domostwu. A potem jej się odwidziało. Bo, do cholery, jeśli dała blisko sto dolców za to przeklęte pudło to miała zamiar zabrać je ze sobą z powrotem! Jej rude włosy dobrze pasowały teraz do butnego nastawienia, które wzięło się praktycznie z znikąd. Czarno białe tenisówki znowu zbliżały się do drabiny stojącej w trawie.


Westchnął zrezygnowany. Tym razem postanowił to jednak załatwić jak należy. Schował się szybko, zanim go zauważyła. Cofnął do drzwi, a następnie zszedł na dół. Wyszedł, jak Bozia przykazała tylnymi drzwiami i nieśpiesznie obszedł budynek. Starał się wyliczyć czas tak, by zastać ją na drabinie. Czasu miał pod dostatkiem, bo lekko kulejąc sprawiała wrażenie trochę poturbowanej. Swoją drogą, była o wiele odważniejsza od swych kompanów. Tex zastanawiał się czy pomoże mu w wyjaśnieniu zagadki czarodzieja, który zabezpieczył zaklęciami to domostwo. W końcu, jeśli to imprezowali często, to może kogoś widziała.

- A panienka czego tutaj szuka? - Tak jak planował złapał ja w trakcie włamywania. - Ee?! - Dodał z inteligentnym, swojskim akcentem, którego od dawna nie używał. A raczej wtargnięcia. Ktoś tłumaczył mu kiedyś jak to różnica między włamaniem i wtargnięciem polega na naruszeniu struktury drzwi, okien i tym podobnych rzeczy. To chyba był jakiś glina z wielkiego miasta. Tex zastał dziewuszysko na pierwszych stopniach. Ona, słysząc jego głos i stanęła dęba, straciła równowagę i drugi już tego poranka raz runęła na grunt. Leżała tak chwilę, jej płomienne włosy rozłożone jak wachlarz, a twarzyczka pełna “niewinnego” zdziwienia. Jak to dziecka przyłapanego z dłonią w słoiku z ciasteczkami.
- Coś mi mówi, że to nie jest mój dzień...- skwitowała markotnie - Jeśli już musi pan wiedzieć, szukam swojego odtwarzacza i wiem, że jest gdzieś tam, o.
Wskazała bezczelnie palcem na okno, z którego wciąż unosiły się półprzeźroczyste szare wstążki. Jak na kogoś przyłapanego na gorącym uczynku, była dosyć opanowana.
- To pan pewnie jest nowym właścicielem, hm? - i bystrzejsza niż typowa wiejska dziołcha.
Przez chwilę mierzył ja wzrokiem, a potem niespodziewanie uśmiechnął się. Wyciągnął dłoń i pomógł delikatnie wstać. Zaakceptowała bez zawahania.


- Zgadza się - spojrzał wymownie na drabinę, a potem skinął w stronę rogu budynku.
- Może tym razem skorzystasz z drzwi - dodał żartem, choć dziewczyna nie miała pewności czy nie drwił sobie. Dostosował swoje tempo do jej kroków i zaprowadził do domu. Chciał z nią porozmawiać lecz nieszczególnie miał na to ochotę w budynku. Zaklęcie było silne nawet na parterze. Udał współczucie gdy oglądała iskrzący magnetofon. - Pewnie zrobiliście spięcie i wywaliło korki - dodał przekonywująco - Zdarza się w takich starych domach.
- Tak, zwarcie... - bąknęła beznamiętnie, podnosząc uszkodzony sprzęt.
- Zwarcie- powtórzyła równie mechanicznie, pukając polakierowanym na żółto paznokciem w sporych rozmiarów klapkę od baterii. Na oko cztery R20. Co prawda nie dyskutowała z Texem, ale swoje wiedziała. A wiedziała, że cokolwiek tu zaszło było bardzo dziwne.

Udał, że tego nie zauważył i pokiwał wymownie głową oglądając burdel jaki zrobiła wraz z kolegami, a następnie sprowadził ja na dół. Przebywanie w gabinecie było meczące.

- Taa...- Zagaił powoli, jakby się zastanawiając od czego ma zacząć. - Twoi kumple zdaje się próbują pobić stanowy rekord w uciekaniu, więc jeśli pozwolisz odwiozę cię do domu. Z tą nogą na pewno ich nie dogonisz.

Przez chwile patrzył jej w oczy, a potem pod pretekstem zerknięcia na nogę przesunął niespiesznie wzrokiem po jej figurze. Zmierzwiona burza rudych włosów tylko dodawała jej uroku.

- Możemy zawrzeć układ. Wpadniesz jutro posprzątać bałagan, a ja zapomnę o włamaniu. Ot taka dobrosąsiedzka przysługa. W sumie oprócz instalacji to chyba większych szkód nie zrobiliście. Jeśli się boisz, możesz przyjść z kolegami.

Popatrzył znowu w oczy starając się wychwycić jej emocje.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 02-08-2013, 16:35   #8
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Pył

Always drink upstream from the herd.
elementarz w Teksasie


- Atticus Berch? Gdzie tam - właściciel warsztatu odpowiedział bagatelizująco, machnąwszy przy tym sękatą dłonią - Ma za to sklep z bronią na rogu Oak i Columbia, a to sprawia, że faceci go chwalą, mimo, że według mnie chodzi jakby kij połknął. Podobnie jak reszta jego rodzinki - rozejrzał się konspiracyjnie, jakby bał się, że ktoś go podłuchuje.
- A tak między nami, to na Twoim miejscu starałbym się go unikać. Osoby z głową na karku właśnie tak robią. Ale takich w tym mieście jest tyle co kurzych zębów. W końcu u nas główną rozrywką jest walenie do szkodników z dubeltówki albo zalewanie gęby przy stoliku w barze. A skoro o zalewaniu mowa... możemy wychylić ze dwa głębsze w moim gabinecie.
Henry uśmiechnął się do gościa i skinął głową na drzwi po drugiej stronie warsztatu. W tym momencie klekot narzędzi pod maską czerwonego auta ustał. Nie można było zaprzeczyć, że młodszy mechanik miał dosyć dobry słuch, przynajmniej jeśliu chodziło o perspektywę picia.
- Wracaj do pracy, chłopcze! Ale już! Na ciebie ta oferta się nie rozciąga! - po pełnym narzekania jęku, tyrkoczący odgłos rozległ się na nowo, a Henry zdawał się zadowolony.
- Trzeba ich trzymać krótko, inaczej dasz im palec, a wezmą całą rękę. Tak jak córeczka szeryfa, co myśli, że jej wszystko wolno bo tatuś nosi kawał blachy u pasa. Eh.
Mimo, że był tu od niedawna, Łasica miał okazję nieźle się obsłuchać.

“Wszyscy wszystkich kochają, jak widzę.”-pomyślał Mark kwitując ten króciutki monolog. Zaproszenie do gabinetu na małe conieco nie wyglądało źle, chociaż tempo w jakim stężenie alkoholu w jego krwi rosło dzisiejszego dnia(a nie było jeszcze nawet południa), było niepokojące. Ale...jeden głębszy powinien pomóc uspokoić nerwy po spotkaniu z tym człowiekiem.
-Ojciec Vivan jest tutaj szeryfem?- zagadnął podążając za Henrim do gabinetu.
Wnętrze było całkiem przytulne. Chłodne, mimo braku klimatyzacji. Zółtawa farba odchodziła w niektórych miejscach ze ścian, ale w takich lokalizacjach estetyka nigdy nie grała głównej roli. W centrum średniej wielkości pokoju stało duże dębowe biurko. Ani nowe, ani artystycznie wyrzeźbione, po prostu kawał solidnego mebla, który bardziej pasowałby do osoby pisarza, niż do podstarzałego naprawiacza aut. Zaścielały je różnej wielkości (oraz ważności) kwity i karteluchy, parę starych rejestracji oraz losowej wielkości śrubokręty i obcęgi. Zawieszony na ścianie stary kalendarz ukazywał Miss America 1986, eksponującą swój imponujący biust i uśmiechającą się zachęcająco do gościa. Aż szkoda, że była tylko wyuzdanym kawałkiem papieru. Henry otworzył małą lodóweczkę z wytartym logo Coca Coli, pamiętającą jeszcze czasy braci Kennedych. Donośne buczenie agregatu sugerowało, że ten wciąż działał. Mężczyzna wyłożył na stół na stół dwie 500ml butelki Shiner Bock i nawet dorzucił do nich otwieracz. Zaraz potem rozsiadł się wygodnie w fotelu i wskazał Łasicy ten naprzeciwko.
- Nie, córka szeryfa nazywa się Molly. Jest sto razy gorsza od pustogłowej Vivian, jeśli dasz radę w to uwierzyć. Heheh.- gospodarz ujął otwieracz i rozbroił obydwie szyjki.

Mark usiadł na wolnym fotelu. Szeroki, wygodny fotel, obity skórą, na razie przyjemnie chłodną.
-Ta-machnął ręką w stronę warsztatu-nie jest aż taka zła jak udaje przed twoim podopiecznym. Z resztą, tylko mnie podpuszczasz. Dobrze o tym wiesz, traktowalibyście ją zupełnie inaczej gdyby tak nie było. -Mark z uśmiechem sięgnął po butelkę i wyciągnął się żeby stuknąć szyjkami. Henry zaśmiał się i butelki brzdęknęły.
- Ha! Coś w tym jest. U nowego możesz ponarzekać na wszystko- zmrużył porozumiewawczo lewe oko - bo i tak nikt mu nie uwierzy, rozumiesz.

Mark odpowiedział rozbawionym chrząknięciem. Miły chłód browaru łagodził spieczone gardło, tamten świr na tą chwilę nie był problemem. Tak powinna wyglądać emerytura. Szkoda tylko że jego plan nauczenia się strzelać nieco się skomplikował. Absolutnie nie miał zamiaru kupować broni u gościa który mu groził. Widział co potrafi zrobić z strzelcem kiepskiej jakości amunicja. To były jedne z bardziej przykrych oględzin; ktoś umierał z głupoty? Darwin górą, idziemy do przodu. Morderstwo? Wiadomo jak sprawa pójdzie dalej; dołożymy wszelkich starań żeby chłopaki z pierwszej lini złapali go i wyliczyli mu należność. Najlepiej taką, po której kolejni zastanowią się czy warto. A taka śmierć jest ..nijaka. Otrząsnął się i wrócił spojrzeniem na gospodarza.
Tak, będziesz usilnie wmawiał całej okolicy że dbasz o ‘67kę, a nie o nich. Jeszcze ktoś pomyśli że masz dobre serce-podśmiewał się Wspomniałeś że w okolicy są jeszcze jacyś ludzie z głową na karku.?
Starszy mechanik pociągnął łyka i otarł ręką dolną wargę. Wlepił wzrok w sufit jakby mocno zastanawiał się nad tym kto właściwie zasługuje na przyznanie tego typu plakietki. Cisza zaczęła być trochę komiczna, więc w końcu odpowiedział żeby ją przerwać.
- Jest właściciel klubu łowieckiego, Eddie Norton. Zdystansowany facet, bierze rzeczy na zimno, zawsze ma w zanadrzu jakiś dobry dowcip żeby poprawić ci humor po ciężkim dniu. Pojechaliśmy razem na wycieczkę do Wietnamu, ale skończyliśmy w innych jednostkach.
Henry chyba trochę tego żałował. Ludziom w wojsku zawsze było łatwiej mając w pobliżu znajomą twarz. Puknął się parę razy po brodzie, szukając kolejnych kandydatów do wyróżnienia.
- Jak powiesz mu, że jesteś ode mnie, to może da Ci nawet zniżkę na wpisowe! Poza tym jest jeszcze szeryf. Samson. To jego nazwisko, nie imię. Na imię ma Ray.- podkreślił to, starając się popisać swoją nietuzinkową wiedzą - Ale raczej za często się z nim nie pogada, dla tego faceta praca to ta... no. No! Rekreacja, właśnie. - odniósł zwycięstwo nad szarą materią.

-Eddie i Ray, mówisz.-odstawił na chwilę butelkę na stolik. Cichy stuk. Lite dębowe drewno? Skubany, wie jak się ustawić. W NYPD nawet szef departamentu nie miał takiego biurka. A tutaj stoją po kanciapach mechaników. Może uda mi się takie zdobyć do czytelni? -Myślałem o tym co mógłbym tutaj robić na emeryturze. Koło łowieckie brzmi jak wymarzona pocztówka z Teksasu, zaraz obok jazdy konnej. Szkoda byłoby nie spróbować-po chwili pauzy dorzucił-Kiedy powiedziałeś mi że tamten trzyma łapę na tutejszej broni byłem gotowy pożegnać się z tym pomysłem.- pociągnął kilka łyków w ciszy.-Ty sam strzelasz?

Na wspomnienie faceta w lenonkach, gospodarz pokiwał smętnie głową.
- Atticus jest... facetem, który po prostu szuka zaczepki. Niby dryg i rutyna, jako żołdak przesiedział pół życia na drugiej stronie świata, ale kiedy przychodzi do normalnej pogawędki, łatwo go rozjuszyć. Żonę też trzyma krótko, wystarczy, że na nią spojrzy, a ona zamienia się w słup soli. Jedyny plus taki, że chyba jej nie bije. Czego nie mogę powiedzieć o wszystkich facetach z tego miasta. Wiesz jak jest. Przytankują kilka głębszych i swędzą ich ręce.
Henry rozłożył ręce w geście bezradności. Rzeczywiście, jego rozmówca wiedział, bo problem ten występował nie tylko w takich zaściankowych miasteczkach jak to. Duże miasta także nie były od niego wolne. Chociaż w nich zdecydowanie częściej uchodziło to takim łajdakom płazem. Żona potknęła się i spadła ze schodów, weszła na grabie albo uderzyła się o otwarte drzwi. To były chyba najpopularniejsze relacje wydarzeń gdy jeden z owych drani był pytany o sine oczy lub nagłe braki uzębieniu swojej wybranki serca.

Obaj nieświadomie zacisneli dłonie na oparciach foteli. Po krótkiej ciszy mówiącej więcej niż słowa mogłyby przekazać Mark zdecydował się odpowiedzieć -Wiem, po tych paru latach, aż za dobrze. Po ilu próbach Ray odpuścił sobie zachęcenia ofiar do oskarżenia?-spojrzenie przestało być rozbawione dobrą chwilę temu, ale teraz było w nim coś więcej. Współczucie? Własna strata?
- Ciężko kogoś przekonać kiedy obite nerki i sikanie krwią zaliczają się do głównych konsekwencji. Poza tym, większość tych sukinkotów nie jest tak głupia jak mógłbyś sądzić - gospodarz odkleił się od wygodnego oparcia i przechylił do przodu, odstawiając swoją butelkę na jedną z tablic rejestracyjnych. Gabinet przeciął głuchy, metaliczny trzask.
- Biją pod ubraniem, szczypią, nie zostawiają śladów. Poza tym Ray stwierdził, że prawie każda z tych kobiet godzi się na to dobrowolnie. Wychodzą z założenia, że lepiej żyć z popieprzonym sadystą niż skończyć gdzieś w rowie z poderżniętym gardłem - skrzywił się i wbił mętne oczy w podłogę. Rozgrywające się właśnie rozmowa była znacznie cięższa niż ta, której oczekiwał przy porannym głębszym w gabinecie.

W ciszy dopili swoje piwa. Butelki odstawiane nieco zbyt mocno zajęczały. Dzięki-wskazał na butelkę.Muszę jeszcze załatwić parę spraw. I odgarnąć kartony, nie mogę wpuścić was oboje do środka przy takim bałaganie-spojrzał na rozmówcę i nieco słabszym głosem dodał -Obiecuję że wieczorne piwo będzie nieco weselsze-. Z niechęcią podniósł się z fotela.
- Trzymam za słowo. - odpowiedział Henry z ożywionym nastawieniem.
- A co do twojego wcześniejszego pytania - rzucił za mężczyzną zmierzającym w stronę drzwi - To strzelam głównie do cholerstwa, ktore próbuje wyżerać warzywa z ogórdka Mabel, więc chyba jestem lepszym mechanikiem niż myśliwym - potrząsł starą łepetyną, chyba jego własna refleksja właśnie ugodziła go w dumę.
Mark na odchodnym rzucił mu badawcze spojrzenie. Był w Wietnamie, a twierdzi że nie potrafi strzelać? Choć po tylu latach mógł już stracić wprawę. Każdy ma prawo do swoich spraw, nie będzie pytał. No to do wieczora-rzucił wychodząc z gabintu.
- Miłego!- zanim zamknęły się drzwi, dosięgnął go jeszcze głos właściciela warsztatu.

Teraz tylko poprosić młodego o zerknięcie do jego własnego auta i będzie można zająć się tym, po co ruszył zadek z domu: przetrzepywaniem malutkiego miasteczka w poszukiwaniu stolarza który odratuje meble.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 02-08-2013 o 17:34. Powód: formatowanie
TomBurgle jest offline  
Stary 02-08-2013, 21:42   #9
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Poczynając od rzeczy wielkich poznawać należy rzeczy małe.
~Miyamoto Musashi. Księga pięciu kręgów.

Za kwadrans dziesiąta rozległ się kojący dźwięk dzwonka. Kojący głównie dla uczniów liceum, bo większość z nich uważała przedmioty ścisłe za nieludzkie tortury, niezależnie od charyzmy nauczyciela. Nie to żeby Pan McGee nie był charyzmatyczny, rzecz jasna. Sztuczki, które zwykł wyczyniać z kredą pozwalały mu utrzymać uwagę pupili przez większość zajęć. Dlatego też będące pod jego opieką dzieciaki zezwalały mu nawet samemu ogłosić zakończenie wywoływanego przez wzory i regułki cierpienia, choć szesnaście par błagalnie patrzących oczu jednocześnie zdawało się doradzać mu aby nie nadużywał ich wyrozumiałości.



Zresztą dzwonek zadziałał na wykładowcę podobnie jak na uczniów. Przerwał wypisywanie na tablicy wzoru w połowie nie mając zamiaru gnębić klasy. Wiedział, że fizyka dla większości była po prostu “przedmiotem do zdania” a póki co miał z dzieciakami jako tako dobre stosunki i nie chciał ich sobie psuć przez nadgorliwość w kształceniu przyszłości tego narodu. Ruchem ręki powstrzymał wszystkich przed wybiegnięciem z klasy. Miał tzw. ogłoszenia parafialne.
-Klasa nie macie dzisiaj nic zadane, ale chciałbym zająć wam dwie minuty przerwy. Jeśli ktoś chce może oczywiście iść, ale ci co zostaną nie będą mieli jutro też nic do domu. - co jak co ale transakcja polegająca na chwili dłuższego siedzenia w klasie w zamian za dużo więcej czasu do opierdalania się... nie była według niego taka zła. Rozłożył ręce w geście “wybierajcie”. Ciekawe czy młodzież myślała podobnie czy też różnica pokoleniowa była pomiędzy nimi zbyt duża.

Czternaście osób przedsięwzięło teatralne miny polegające na zaciśnięciu powiek i przygryzieniu warg. Takie, które bardziej pasowały do gabinetu dentystycznego niż do lekcji fizyki. Odłożyli swoje książki i plecaki na blaty ławek. Tylko jeden uczeń okazał się na tyle odważny żeby zacząć spożywać drugie śniadanie. Była też dwójka szkolnych sportowców, którzy nie zamierzali spóźnić się na trening, toteż (z ciężkim sercem!) wyszli z klasy.

Jack czekał, aż dryblasy zamknął za sobą drzwi po czym skierował do zebranych swój perłowo biały uśmiech. Cóż... Einsteinami nie będą, ale mają dość oleju w głowie by wybrać korzystną alternatywę. Zaczął obracać niewielkim kawałkiem kredy między palcami. Szybko... i cały czas przyspieszał aż ta była ledwie zauważalną smugą bieli. Zupełnie jakby był magikiem wykonującym jakąś sztuczkę.
- Zamierzam w szkole otworzyć klub kendo. Dla tych co nie wiedzą, to japońska odmiana szermierki. Chciałem się po prostu rozeznać czy ktoś z was byłby zainteresowany czymś takim? - pytająco nutka świadczyła dobitne, że oczekuje jakiejś odpowiedzi. Nawet jeśli ta miałaby być negatywna. Jakąś odpowiedź faktycznie dostał, ale niektórzy nie byli w stanie zrozumieć, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Ot, wiejskie wychowanie. Zagwozdka nadleciała ze strony osoby, która przez większość jego zajęć pozostawała cicho, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi. Z wyglądu i zachowania określiłoby się ją jako humanistkę z tendencjami plastycznymi. Nadawali chyba na zupełnie innych częstotliwościach. Dziewczyna miała proste czarne włosy sięgające za kark, jasną karnację i przyjemny, acz nieśmiały uśmiech. Do tego ołówek przy uchu, lawendowy sweterek z jakimś amuletem, granatowe dżinsy i zgodne z przepisami szkolnymi trzewiczki. Saber nie spamiętał jeszcze do końca imion wszystkich uczniów (osiem klas to nie mało), ale wydawało mu się, że nazywa się... Gwen?
- Panie McGee, a co jest nie tak z europejską formą szermierki? Czy taką nie byłoby... łatwiej przyswoić zainteresowanym? No i chyba cieszyłaby się większą popularnością. Znaczy, ja w sumie nie znam się ani na jednej, ani na drugiej... ale wie pan jak to jest z ludźmi na południu.
Oczywiście chodziło jej o rasizm. Nie bez powodu w szkole znajdowało się nie więcej jak dziesięciu czarnoskórych Amerykanów. Azjaty nie uświadczył ani jednego, odkąd zaczął tu nauczać. Jeśli jakikolwiek chłopak zapisałby się do takiego klubu, pewnie nosiłby swoje przyrodzenie w torebce dziesięć sekund po tym, jak dopadłaby go drużyna sportowców.


-W europejskiej szermierce nie ma oczywiście nic złego... - zajrzał do dziennika próbując się upewnić, że dobrze skojarzył imię -... Gwen. Po prostu nie mogę nikogo nauczyć tego czego sam nie potrafię. Tylko tyle i aż tyle. Wiele podróżowałem po świecie i spędziłem kilka lat na bliskim wschodzie gdzie nauczyłem się tej sztuki. Gdybym spędził ten czas w Europie pewnie proponowałbym wam dzisiaj szermierkę. - postawił sprawę, prosto i klarownie ale po chwili postanowił dodać coś co mogło trafić w jej humanistyczne gusta. Należało w końcu nagradzać aktywność.
-Jeśli miałbym podać główną różnicę dla mnie między szermierką a kendo byłaby to z całą pewnością mistyczna otoczka tego drugiego. Bushido. Tłumacząc na nasze droga wojownika. Styl życia będący zarazem filozofią jak i kodeksem etycznym gdyż sztuka ta wychodzi z założenia że umysł musi być równie sprawny jak ciało. - w tym momencie wolną ręką wskazał swoją głowę chcąc gestem podkreślić znacznie słów.

- Te żółtki miały najbardziej sprawne ciała i umysły kiedy spuściliśmy na nich atomówkę! - rzucił jakiś nieziemsko odważny osobnik, stojący z tyłu grupy. Tak, że nie dało się dokładnie ustalić jego tożsamości. Odpowiedział mu chórek podśmiewek z ust pozostałych. Oczywiście wywołany pewnie się przyzna, chcąc zaszpanować przed kolegami swoją “odwagą”. Z drugiej strony dobrze było wiedzieć, że przynajmniej coś w tych pustych łepetynach ostało się z lekcji historii. Gwen spojrzała przepraszająco na swojego nauczyciela, było jej mocno wstyd z powodu zachowania kolegów. Dwie z dziewcząt wyraziły tylko nieśmiałym pomrukiem swój brak zainteresowania i zaczęły kierować się w stronę wyjścia. Pula osób zmniejszyła się do dwunastu, a pan McGee poczuł, że trafił na wyjątkowo nieprzychylną grupkę.

- Ja tam mógłbym spróbować.- odezwał się chłopak siedzący na ławce, powodując tym samym całkowitą ciszę. Tommy? Teddy? Chyba Teddy. Był dosyć postawny jak na swój wiek, nosił dżinsy przetarte w kolanach, koszulkę Glory High i flanelową koszulę. Na lekcjach nie słynął z bystrości, ale przynajmniej na nie przychodził, a większość pop quizów zdawał za pierwszym podejściem. Fakt, że nosił dłuższe włosy uchodził mu płazem chyba tylko z powodu barczystości i przynależności do szkolnej drużyny.
- Najpierw ta pedalska grzywka, a teraz machanie chińskim nożykiem? Niedługo będziesz biegał w różowej mini i dawał truckerom, Ted!
Kolejna salwa śmiechu. Chłopak tylko przewrócił oczami.


W tym momencie kawałek kredy, którym do tej pory nauczyciel się bawił z taką precyzyjną kontrolą zniknął mu z dłoni. Z prędkością pocisku przeleciał przez całą klasę waląc żartownisia dokładnie między oczy. Impet był na tyle duży, że ryży hultaj zawył głośno łapiąc się za głowę.
-Wybacz. Tej sztuczki z kredą nauczyłem się od żółtków. Widać faktycznie nie znają się na niczym skoro nawet nie potrafią kogoś nauczyć utrzymania kredy w dłoni. - z teatralnym zdziwieniem popatrzył na swoją dłoń jakby był zupełnie zaskoczony tym co się właśnie stało.

Klasa praktycznie pokładała się ze śmiechu, tylko, że teraz zmienił się punkt zogniskowania. Nawet Gwen zachichotała i zakryła usta dłonią, kiedy ryży piegowaty drągal rozmasowywał czoło, patrząc na swojego pana od fizyki z ekspresją całkowitej nienawiści. Oraz sporego zdziwienia. Gdyby mógł, rzuciłby się na niego tu i teraz, ale nie był chyba dostatecznie głupi by tak szybko zapracować na zawieszenie. Mruczał tylko coś niewyraźnie pod nosem i nie dogryzał nikomu więcej. Ale trzeba było uważać, takie typki bywały dosyć pamiętliwe, a prosta złośliwość ludzi z tego stanu potrafiła dość szybko zaleźć człowiekowi za skórę.
- No, to dwójkę chętnych pan już ma. Prawda, Gwen? - Teddy zeskoczył z ławki i poklepał blondynkę po jej chudziutkim barku. Ta aż podskoczyła z zaskoczenia, a on cicho zachichotał.
- Ja... nie wiem, może. Zobaczę najpierw jak to wygląda...
- To ja też przyjdę!
- Też się piszę.

Dołączyło się jeszcze dwóch chłopaków. Reszta, idąc za przykładem ryżego wyrostka wyszła z klasy. Zapowiadało się całkiem nieźle. Nie kryjąc uśmiechu spojrzał na zegarek. To był dobry moment by skończyć zwłaszcza, że minęła prawie połowa przerwy. I tak poszło z tą klasą lepiej niż przypuszczał, chociaż gdy pomyślał że dzisiaj będzie miał jeszcze cztery podobne rozmowy... cóż... trzeba zasiać zboże by potem zbierać plony a nikt nie mówił, że będzie łatwo.

-Spotkanie organizacyjne połączone z małą prezentacją będzie jutro, po ostatniej lekcji w sali gimnastycznej. Będziecie tam mogli zobaczyć jak to wygląda w praktyce. - tonem dał do zrozumienia, że to wszystko na dzisiaj. Pozostała czwórka podekscytowana wyszła z sali.
-Chyba jednak polubię tę robotę. - mruknął do siebie zmazując gąbką niedokończony wzór z tablicy. Pukanie. Bez czekania na przyzwolenie, do środka wkroczyła niska kobieta z kręconymi siwymi włosami. Poprawiła okulary, zamrugała kilkakrotnie, upewniając się, że trafiła do właściwego pomieszczenia. Dopiero wtedy sekretarka kiwnęła głową w stronę Sabera.
- Panie McGee, jest do pana telefon w pokoju nauczycielskim.
Zanim zdążył zapytać co i jak, wyszła i trzasnęła drzwiami.
 
__________________
"The good people sleep much better at night than the bad people. Of course, the bad people enjoy the waking hours much more."
-Woody Allen

Ostatnio edytowane przez Famir : 02-08-2013 o 23:08.
Famir jest offline  
Stary 04-08-2013, 20:45   #10
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
-Urocze. - mruknął pod nosem, po czym wziął dziennik i sporej długości drewnianą linijkę z którą na terenie szkoły nie rozstawał. Nie musiał jej jeszcze użyć ani razu, ale w razie czego mogła robić za niezłą broń improwizowaną. Chodzenie z nożami na wierzchu na terenie szkoły nie mieściło mu się jakoś w głowie. Spokojnym krokiem ruszył w kierunku pokoju nauczycielskiego, ciekaw kto do niego dzwonił. Nikogo praktycznie tu nie znał - znajomości z dzieciństwa dawno zostały zerwane, a szefostwa o taką metodę komunikacji nie podejrzewał. W jego umyśle - wbrew woli - zagościła ciekawość. Gabinet był już prawie opustoszały, gdyż nauczyciele zaczęli się rozchodzić w kierunku sal, gdzie mieli wykładać... a przynajmniej próbować wykładać swoje przedmioty. Podniósł słuchawkę aparatu.
- McGee przy telefonie.
- Hej Saber. Z tej strony Victus. Nie znasz mnie, ale ja wiem trochę o twoim polowaniu
- męski głos w słuchawce wydawał się zmęczony - Poproszono mnie żebym przekazał ci pewne informacje na temat Glory. Rzeczy, których nie znajdziesz w przewodniku turystycznym.
- Jasne. - odparł jakby była najbardziej oczywista odpowiedź na świecie. Spojrzał na zegarem a potem na plan zajęć.
- Mam jeszcze cztery lekcje, ale potem możemy się spotkać. Proponuję Ponderosa. Mają tam mięso dobrej jako-
- Nie będę tłukł się kilkaset kilometrów, żeby pieprzyć głupoty nad kawałkiem krowy. A teraz słuchaj, a najlepiej weź coś do pisania.
- facet w słuchawce praktycznie na niego szczeknął.


Wystarczyło powiedzieć, że nie ma go w mieście. Szpona kusiło by trzasnąć słuchawką, ale się opanował. Otworzył notes i wpisał “Victus” na listę imion. Nie było ona podpisana, ale byli do ludzie “do odstrzału”. Panie i panowie których kiedyś w bliższej lub dalszej przyszłości planował zabić. Lista była długa. Przewrócił kilka stron znajdując skrawek czystego papieru.
-Dajesz. - rzekł z wyraźną nuta ponaglenia w głosie. Przerwa skończyć się mogła lada chwila.
- Z naszych danych wynika, że Pentakl nie ma żadnej stałej obecności w Glory - wyrecytował pierwszą nowinę i dodał - Nie licząc ciebie. Może i tak nie jest, ale musisz założyć, że działasz sam. Sam na terytorium wroga. - stwierdzenie zostało podszyte formą złośliwego zadowolenia. Jak u dziecka palącego owady pod lupą w gorący dzień.
- Do połowy lat 70tych teren należał do Proroków Tronu. Potem mieli małe ścięcie z jakąś bandą Scelesti, ale nie wiemy o co. Była to jedna z tych jatek, których efekty trzeba usuwać przez następny miesiąc. W innym wypadku nikt by o niej nie usłyszał, tak jak i o mieście. Mimo, że go nie widział, Saber był pewny, że Victus przewraca oczyma.
-Idealne miejsce na wakacje, nie ma co. - odparł z wyraźnie wyczuwalnym sarkazmem. Nie spodziewał się by Glory było dziurą bez przeszłości, ale ciężko mu było wyobrazić sobie że pod jego nieobecność w mieście rozegrała się tu jakaś wojna magów. Dziwny jest ten świat. Pewnie zostało w mieście paru przedstawicieli, obu z tych frakcji - czuł, że prędzej czy później spotka jednego z nich.
-Mam się spodziewać jakiś konkretnych atrakcji?
- Masz się spodziewać pieprzonego ognia z niebios. Prorocy są diablo terytorialni i to chyba oni wygrali tamtą przepychankę. A jeśli myślałeś, że do tej pory było nieciekawie, lepiej posłuchaj tego -
z odbiornika dobiegł go szelest kartek po drugiej stronie i kilka okrzyków w niezrozumiałym języku. Potem usłyszał trzask zamykanego folderu.
- Kilka dni temu ktoś ukradł bardzo niebezpieczną błyskotkę z New Jersey. Taką co to zawiera w sobie potworki o których zwykł pisać Algernon Blackwood. Praktycznie huczało o tym w społeczności Strażników. Sprawcy się rozpłynęlii. Kamień w wodę.
-I jest pewnie cholernie duża szansa, że to sprawka Scelesti a ci już nie mogą się pewnie doczekać by odegrać się na Prorokach. Cóż... ja również potrafię być “diablo” terytorialny. Dzięki za telefon. Jak dowiesz się czegoś ciekawego to dzwoń. - nie czekając na odpowiedź odłożył słuchawkę. Za 10s miała zacząc się lekcja a nie chciał się spóźnić za bardzo. Specjalnie się nie przejął tym co usłyszał. Jak mawiał jego Mistrz... co ma być to będzie, a może nic nie będzie. Czas pokaże.

***

Jack wyszedł ze szkoły dużo wcześniej niż przypuszczał. Może to z przepracowania, a może z powodu zbyt dużego stresu ale pomyliły mu się dni i grafiki zajęć. Tego dnia miał już wolne. Całe długie popołudnie tylko i wyłącznie dla siebie. Wracając do domu zaszedł do supermarketu by kupić kadzidełka. Dużo kadzidełek. Nosił się z tym zamiarem od dawna, ale jakoś nie było wcześniej okazji. Jego lokum - a właściwie nawet nie jego tylko szefostwa - znajdowało się w południowo-zachodniej dzielnicy miasta, nieopodal centrum informacji turystycznej, na ulicy S.Tomboy. Nie żeby to miejsce kiedykolwiek cieszyło się dużym zainteresowaniem. Sam zajmował górną część jednego z “apartamentów” turystycznych, dolna była wynajmowana od kilku dni przez dwie zagraniczne nastolatki, które widział na oczy tylko raz - kiedy wracały nocą z piątku na sobotę, nucąc coś w obcym języku. Owych podwójnych mieszkanek było w rządku jeszcze siedem, ale tylko trzy miały jakichkolwiek lokatorów. Saber zwinnie pokonał schody i stanął przed kawałkiem lakierowanego drewna z przymocowanym do niego numerkiem “2”.

Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi na klucz. Potem na dwie zasuwy i na wszelki wypadek przełożył to łańcuchem. Wnętrze było stosunkowo surowe. Żadnych zbędnych ozdób czy mebli. Tylko to co koniecznie. Stół, krzesło, łóżko, szafa... były tylko dwie rzeczy, które rzucały się w oczy. Wielki kubeł wypełniony bokkenami - drewnianymi mieczami treningowymi, których jutro będzie bardzo potrzebował... oraz niewielki piedestał stojący na honorowym miejscu, a na nim jego daisho. Katana i wakizashi. Mistrz kiedyś własnoręcznie wykuł dla niego te miecze. Rzadko ich używał w praktyce, ale otaczał je niemal nabożną czcią i szacunkiem. Dbał o nie czasem lepiej niż o siebie. To była jedynka pamiątka po nauczycielu. Spuścizna.


Starannie zamknął wszystkie okna tak by do środka nie wpadał ani jeden promień słońca. Nie zapal światła. Nie musiał. Wyczuwał otoczenie wokół siebie tak jak ryba wyczuwa świat w wodzie. Musiał zabezpieczyć to lokum jeśli miał czuć się w nim bezpiecznie. Od paru nocy nie mógł spać spokojnie... Rytuał wymagał dużo czasu i odrobiny przygotowań. Przebrał się. Założył swoje ćwiczebne keikogi. Następnie zapalił cztery kadzidła i ostrożnie umieścił je na obrzeżach głównego pokoju w stosunku do czterech stron świata. Były to tylko puste gesty i symbole, ale potrzebował ich by skupić się maksymalnie na zadaniu. W normalnych okolicznościach puściłby sobie jeszcze tradycyjną muzykę japońską, ale nie posiadał sprzętu grającego - tym razem obejdzie się więc bez nich.

Uklęknął przed swoim daisho, po czym oddał hołd Mistrzowi nisko pochylając głowę. Następnie delikatnie ujął w dłoniach katanę i wyciągnął ostrze. Odgłos wysuwanej stali był niczym balsam dla duszy. Zaczął trening od przyjmowania różnych póz. Na początku używał prostych technik, stopniowo przechodząc w te coraz bardziej zaawansowane. Różni magowie inaczej sobie radzili z rzucaniem zaklęć. To był jego sposób. Po chwili zaczął wyczuwać wokół siebie delikatne powiewy wiatru. Dym z kadzideł zaczął powoli ale stopniowo rozchodzić się po całym mieszkaniu, wypełniając coraz większą przestrzeń. Gdyby ktoś teraz wpadł niezapowiedzianie miałby wrażenie, że wchodzi w jaśminową mgłę.

Zaczął wyczuwać przestrzeń dookoła siebie coraz wyraźniej. Musiał zabezpieczyć mieszkanie by nikt niespodziewanie go nie zaatakował. Odciąć to miejsce choć częściowo od świata zewnętrznego. Kolejne ruchy miecza zaczęły wyzwalać delikatne i niezauważalne dla ludzkiego oka ślady energii, która zaczęła się osadzać na ścianach i oknach. Warstwa po warstwie a każda była cienka niczym świeże stworzony pergamin.

Szło na początku mozolnie, ale robił to już wiele razy. Nie mógł popełnić błędu. Takie myślenie doprowadziło jednak do tego, że się potknął jak byle amator i ruch broni zamiast wzmocnić barierę rozciął cienkie jeszcze nici magii przestrzennej. Zawalił ryt. Kadziła momentalnie same z siebie zgasły. Poczuł gniew. Jak mógł popełnić taką pomyłkę! Sensei się w grobie pewnei przewraca. Zaczął od początku. Tym razem w każdy najmniejszy ruch wkładał tyle pasji i koncentracji, że graniczyło to z absurdem. Jego ruchy zaczęły kształtować magię a po dwóch godzinach ostatnie cięcie mieczem odgrodziło pomieszczenie od świata zewnętrznego niczym wyrwa w przestrzeni. Niewidoczna okiem śmiertelnika, ale dla maga... cóż będzie mógł już przynajmniej spać spokojnie. Z czasem zacznie wzmacniać barierę aż ta będzie nie do przebicia. Warstwa nakładana na warstwę a każda wzmacniać ma siłę całości... to jednak była przyszłość.

Mógł teraz przejść do kolejnego punktu planu dnia. Tym razem przyjął pozycję wyjściową do iai. Włożył miecz spowrotem do sai po czym przykucnął zaciskając dłoń mocno na rękojeści broni. Jakby chciał ją wyciągnąć z ogromną mocą, ale czekał jeszcze na odpowiedni moment. Wiatr zerwał się ponownie a McGee wczuł się w jego delikatne drgania. Osiągał powoli stopień ogromnego skupienia. W końcu wyciągnął ostrze z szybkością ledwie zauważalną dla ludzkiego oka.
-Bukkei.- Wypowiedział słowo a wiatr poruszony nagłym ruchem zaczął wirować wokół oręża tworząc miniaturowy wir. Czuł jak cała energia osiada na ostrzu a następnie wnika przez nie do jego ciała. Czuł malusieńki sztorm szalejący w prawym ramieniu. Mógł to zaklęcie w każdej chwili zaimprowizować, ale bywały sytuacje kiedy człowiek musiał mieć pewność że jego działania na 100% zakończą się sukcesem. Improwizacja w przeciwieństwie do rytuału takiej gwarancji nie dawała. Nie był jeszcze w pełni przygotowany na to co szykował mu los, ale nie czuł się już bezbronny jak kilka godzin temu.
-Zacznijmy więc polowanie. - wykonał nagły obrót wykonując cięcie. Wydawało się, że katana jedynie przejdzie ze świstem przez powietrze, ale zamiast tego przecięła czasoprzestrzeń tworząc na środku pokoju sporą wyrwę w rzeczywistości. Teksańczyk spojrzał przez nią ciekaw co zobaczy.

 
__________________
"The good people sleep much better at night than the bad people. Of course, the bad people enjoy the waking hours much more."
-Woody Allen
Famir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172