lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Zew Cthulhu] N/1 (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/12728-zew-cthulhu-n-1-a.html)

Yarot 04-08-2013 19:58

Tomasz wyszedł z pokoju i stanął w korytarzu patrząc na zapadający mrok za oknem. Nie miał ochoty na siedzenie w pokoju i zastanawianie się, co jeszcze można zrobić. Nie lubił by ktoś coś narzucał mu w taki sposób. Musiał się z tym liczyć wchodząc do takiego zespołu. Nie wiedział co go spotka tutaj, w Polsce, ale jeszcze nie przejadło mu się. Zrobi co trzeba, w końcu jest policjantem. I nikt nie będzie mu mówił, czy to, jak to robi, jest dobre czy złe.
Policjant wyszedł z budynku. Zapiął kurtkę, postawił kołnierz i ruszył na ulicę Klasztorną by porozmawiać ze świadkami pożaru i jednocześnie mieszkańcami budynku, który się spalił. Chciał porozmawiać z Głowanią, który jako jeden z niewielu dość precyzyjnie wypowiadał się o tym zdarzeniu, a co można było wyczytać z akt. Droga do Rembertowa nie zajęła dużo czasu - korki się rozładowały a drogi wyjątkowo opustoszały. Tablet z danymi leżał na siedzeniu obok i od czasu do czasu Tomasz zerkał na niego patrząc na dwie mapy, które zestawił obok siebie. Obie pochodziły z czasów przedwojennych, ale nic ciekawego nie było na nich widać. W obrębie Starego Miasta nic się specjalnie nie zmieniło. Dwa inne punkty po tej stronie Wisły stoją w zupełnie innym otoczeniu - przy Syrence nie ma budowy oraz zmienionego nabrzeża Wisły z uwagi na Most Świętokrzyski. Pomnika oczywiście nie ma - istnieje tylko mierzeja oraz cypel Czerniakowski z przystanią dla związku kajakowego. Druga strona Wisły jest dużo bardziej uboższa - z jeziorek istnieje tylko kamionek podczas gdy Balaton to zaledwie niewielki stawik.

Przejeżdżając przez ulicę Marsa zmienił obrazki na rozkład domu, w którym mieszkał Wawrzek i w którym wybuchł tragiczny pożar. Nie wniósł on wiele, ale chciał przed rozmową z Głowanią mieć to w głowie. Po kilku minutach zaczęły się kręte uliczki i trzeba było baczniejszą uwagę zwracać na drogę niż na tablet. Po kilku minutach udało się dojechać na Klasztorną.
Na Klasztornej jest budynek komunalny, który nie wygląda zachęcająco, ale pewnie dla kogoś, kto nie ma dachu nad głową to jest bez różnicy. Ważne, żeby na głowę nie padało i było ciepło. Co prawda prawdziwa zima jeszcze nie nadeszła, ale lada chwila będzie i każde ciepło się przyda. Po wejściu na klatkę od razu uderza w nos zapach - świeży środek do dezynfekcji zmieszany z gotowaną kapustą. Na drzwiach są poprzyczepiane karteczki z przydziałem i nazwiskiem. “Głowanię” znalazłeś na pierwszym piętrze.Za oknem ciemnica i nie było nic widać. Przez okna klatki wpadało trochę światła, ale niewiele bo rząd latarni kończył się jeszcze na poprzedniej ulicy. Na pukanie nie było odpowiedzi. Przynajmniej na początku. Potem jakiś ruch dało się słyszeć zza drzwi. Wreszcie szczęk zamka i w drzwiach stoi kobieta w wieku średnim, bliżej nie określonym. Na głowie ma wałki z nawiniętymi włosami i jest ubrana w niebieski szlafrok.

- Tak? - zapytała niepewnie najwidoczniej nie spodziewając się nikogo.
- Przepraszam, za wizytę o tak nietypowej porze. Tomasz Brender - wyciągnął blachę w końcu był po cywilu - Czy zastałem pana Marka Głowanię?
- Maaaareeek!! - krzknęła w głąb mieszkania. - Policja do ciebie. Mąż zaraz będzie - powiedziała w stronę Tomasza i schowała się do środka. Nie trwało długo jak na progu pojawił się sam Marek Głowania.
- Słucham - powiedział patrząc na Tomasza. Wyglądał jakby miał ciężki dzień i właśnie albo siadał do kolacji albo ją właśnie skończył.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Nie zajmę panu wiele czasu. Chciałem wrócić do tego pożaru, a w zasadzie zmarłych sąsiadów. Dobrze pan znał państwa Janickich? - zapytał Tomasz dopiero w kolejnym pytaniu zamierzając zapytać o Wawrzeka
- Jeszcze ten pożar?? Ciekawe kiedy dadzą nam normalne mieszkanie a nie tą klitkę. Pan z policji, ze straży czy z MOPSu?
- Z policji - odparł Tomasz pokazując dokumenty - Ma pan rację, że to wszystko trwa długo. Wyniknęło jeszcze kilka spraw... Czy dobrze znał pan zmarłych sąsiadów - państwa Janickich? Jakimi byli ludźmi, czym się interesowali

- Janiccy? Nie, nie bardzo. Młode małżeństwo. Wprowadzili się chyba ze dwa lata temu. Spokojni i cisi. On chyba pracował gdzieś w korporacji a ona to nie wiem. Może roboty szukała? - wzruszył ramionami.
- Rozumiem. Nie byli państwo jakoś zżyci... - na poły zapytał, na poły stwierdził Tomasz - A ten były policjant? Trzecia ofiara pożaru? Czy ktoś do niego przychodził może, utrzymywał z kimś kontakty? Z sąsiadów może? Otrzymywał jakieś przesyłki? - trochę na odwal zadawał kolejne pytania, by w końcu napomknąć od niechcenia: - Miasto naciska, żeby w tym grzebać, bo straż ma zastrzeżenia... Do państwa Janickich też nikt się nie pojawiał?
- Tego policjanta to prawie nie znałem. Wie pan, emeryt. Ja często jeżdżę z robotą to nie bardzo możemy się widywać. Ale przy sobocie czy niedzieli to i owszem. Ostatnio to on sporo jeździł. Zabierał sporo rzeczy do bagażnika a raz nawet przyciągnął taką przyczepkę z generatorem czy coś. On zbieracz jest to pewnie czegoś tam szuka - podrapał się po głowie. - Z kurierami to nie wiem. Tu nigdy nie widziałem żadnego, chyba że z poczty. Ale ja i tak ich nie lubię bo zwykle przyjeżdżają w takich porach, że normalny człowiek pracuje a im nie chce się dupę ruszyć po 17. To i ja ich ma w dupie. Nie zamawiam niczego i nie wiem, czy ktokolwiek tu zamawia. Tylko listonosz przychodzi - emeryturkę roznosi i listy czasami. Głównie do pani Grażynki przychodzi bo ona prenumeratę ma i oczywiście rentkę też.
- Nie prosił nigdy o pomoc? Czy może ktoś mu pomagał, odwiedzał go? Sprawny fizycznie pan Wawrzek pewnie był, ale już emeryt pasja nie dawała mu się zmęczeniem we znaki? Nie chwalił się jakimiś osiągnięciami może?
- Emeryt, emeryt, ale potrafił wszystko. Pan z policji to wie, że policjant na emeryturze jest dużo bardziej sprawniejszy niż zwykły emeryt. Sam wszystko robił i wszędzie jeździł. Jak przy okazji powrotu lub wyjazdu się udało go spotkać to czasami pokazywał. A to hełm, a to jakieś stare papiery. Coś mi się widzi, że to chyba jakaś amunicja czy inne cholerstwo, które miał, wybuchło. Co prawda nie widziałem nic takiego, ale skoro miał hełmy z czasów wojny i bagnety to dlaczego nie granaty?
- To była przyczepka z generatorem czy może coś innego? Proszę spróbować sobie przypomnieć kiedy to było?
- Nie, to był generator. Pracuję w tele to wiem jak by coś takiego wyglądało. To było jakieś urządzenie. Na plandece był jakiś napis “geo - cośtam”. Miało nawet ekran czy wyświetlacz więc to coś poważniejszego. Nie wiem, co to jest i zgdywać nie będę. Może jakiś wykrywacz czy inne diabelstwo.
- Pan pracuje w telekomunikacji? - zapytał po chwili przerwy jakby sobie coś przypominając.
- Taaa... - odburknął. - Kiedyś może telekomunikacji. Teraz to już nie wiem sam nawet co. Jeżdżę do skrzynek na osiedlach i sprawdzam połączenia, czasami przewody w bloku jak coś komuś siądzie albo coś się z nimi stanie. Kiedyś jeszcze aparaty naprawiałem i linie się sprawdzało, ale teraz takie czasy że wszystko zdalnie można sprawdzić a montera przysłać w wyjątkowych przypadkach.
- Tego dnia gdzieś miał pan wyjeżdżać... To jakaś typowa naprawa była? Klient pewnie nie był zadowolony...
- Typowa. Miałem tego dnia kilka zleceń na Gocławiu. Rutyna - gdzieś linia nie działa, gdzieś ktoś nie odbiera sygnału i jakieś popsute gniazdko czy coś. Nic co by wykraczało poza zwyczajowe prace, jakimi się zajmuję. A klient jak klient - poczeka - uśmiechnął się i przestąpił z nogi na nogę. Gdzieś na dole schodów trzasnęły drzwi i ktoś zaczął wchodzić na górę. Wkróce pojawił się nieopodal i poszedł dalej. Ubrany w szary płaszcz i z siatką, spod której było widać zielone szyjki Lecha. Pan Głowania skinął głową na powitanie i nieznajomy odwzajemnił się tym samym. Poszedł na górę i dało się potem słyszeć trzask zamka i otwieranie drzwi.
- Malicki - odpowiedział pan Marek pokazując oczami kierunek, w którym poszedł mężczyzna.
- Bardzo serdecznie panu dziękuję za pomoc - uśmiechnął się szczerze Tomasz i delikatnie ukłonił. - Przepraszam, że zająłem panu tyle czasu...
Policjant poczekał aż Głowania zamknie drzwi i wyciągnął elektroniczną pamięć. Zrobił kilka notatek i odkrył, że Malicki nie był w ogóle przesłuchiwany w związku ze sprawą... Powędrował więc na górę i zadzwonił.
- Dobry wieczór - wylegitymował się zawczasu - Tomasz Brender z policji. Czy możemy chwilę porozmawiać o pożarze na Łyszkiewicza? To nie zajmie wiele czasu, a szkoda Państwa fatygować na komendę. - dodał usprawiedliwiająco i naciskająco jednocześnie.
Malicki zdążył już zdjąć płaszcz, ale buty miał nadal na nogach. Wyglądał na osobę po czterdziestce, pracującą w biurze i chyba przemęczoną. Worki pod oczami wskazywały na wyczerpanie lub brak snu. Często sprowadzało się to do tego samego. Mężczyzna obejrzał odznakę, popatrzył na Tomasza i rzekł:
- Pożar był już kilka miesięcy temu. Nie za bardzo mogę pomóc bo nic nie widziałem. Straż zabrała nas z domu i tyle.
- Rozumiem - do tonu Tomasz pasowałby notatniczek i znudzona twarz: - Jak mógłby pan scharakteryzować sąsiadów - państwa Janickich i pana Wawrzeka - ofiary pożaru?
- Janickich nie znałem prawie wcale. Młode małżeństwo, ale więcej nie wiem. A pan Wawrzek to hobbysta. Zbierał pamiątki wojenne i historyczne po całej Warszawie. Czasami nawet chodził po wykopkach czy remontach ulic by znaleźć coś ciekawego w tym, co wygrzebią robotnicy. Ja go rozumiem, bo człowiek jakieś hobby mieć musi - zdjął buty i wsunął nogi w kapcie. - Jednak nie wierzę, że to przez niego ten pożar. Nie miał żadnej niebezpiecznej rzeczy. Sam mi mówił, że niewypały czy inne takie go nie interesują. Bardziej medale, ozdoby, dokumenty i mapy. Dlatego sądzę, że to nie jego kolekcja wybuchła.
- Wspominał może o czymś jeszcze? Może chwalił się jakimiś znaleziskami? Coś go szczególnie pochłaniało?
- Nie, nie chwalił się. Z resztą, nigdy nie mówił specjalnie o tym. Dopiero jak ktoś go zapytał wprost to odpowiadał. Mi mówił o jakichś mapach, które znalazł pod jakimś kamieniem - będzie już ze 3 lata temu. Czuć było w tym, że to jego pasja. Lubił odkrywać i lubił to robić. Ostatnio, przed pożarem, też często wyjeżdżał. Nawet w nocy. Było słychać jak odjeżdża samochodem. W lecie zwykle częściej niż później. To chyba było całe jego życie.
Tomasz podziękował Malickiemu i wyszedł z budynku. Chciał jeszcze odwiedzić Balaton, ale robiło się już naprawdę późno. O tej porze dnia i roku nie będzie tam za wiele do oglądania i posłuchania, o czym mówią ludzi. Tomasz wieczorem odpuścił sobie chodzenie po parku, szczególnie że robiło sie mokro a styczniowa pogoda nie nastrajała do spacerów. Na google widać było, że teren jest dobrze dostępny dla wszystkich i teraz, gdy nie ma listowia, widać wszystko jak na dłoni. Dlatego wyprawa z samego rana wydawała się najlepsza.

Pochmurne niebo trzymało się nisko grożąc śniegiem lub deszczem. Jeziorko, szumnie nazywane Balatonem, pełne było szaro burej wody spod której nic nie było widać. Zgodnie z przewidywaniami nie było za dużo ludzi. Spacerujących z psami można było policzyć na palcach jednej ręki - to samo z tymi, którzy wybrali się na bieganie. Okoliczne knajpy świeciły pustkami i najwyraźniej również miały niewiele do powiedzenia. Tomasz przysiadł przy stoliku, w jednej z nich. Sięgnął po sprzęt i na sieci starał się znaleźć coś o tym, co wspomniał mu jeden ze świadków. “Geo cośtam”. Najwyraźniej Jakub korzystał ze skanera lub radaru by coś namierzyć w ziemi. Tylko tak można wytłumaczyć obecność maszyny na przyczepie samochodu. “Geo-cośtam” jest sporo, ale ze sprzętem już jest trudniej. Nie ma nikogo, kto by się wprost reklamował a i ofert dla prywatnych zainteresowanych jest niewiele żeby nie powiedzieć “nic”. Kolejne szukanie i znowu nic. “Cholera” zaklął pod nosem policjant. Sięgnął po telefon i zadzwonił do uniwersytetu na wydział geologii z zapytaniem, czy mają coś takiego a jeśli nie to czy korzystają z jakiejś firmy, która im dostarcza sprzęt. Po kilku przełączeniach i nieudanych połączeniach udało się dodzwonić do kogoś, kto coś wiedział w rzeczonej sprawie. Pani Magister Anna Wojdalska przyznała, że wiele badań prowadzą we własnym zakresie korzystając z własnego sprzętu. Może nie jest najnowszy, ale za to niezawodny. Jeśli chodzi o potrzebę zlecenia czegoś na zewnątrz lub potwierdzenia wyników badań z kilku źródeł korzystają z dwóch firm, którym zlecają takie badania. Jedna to Georadar z Wrocławia, która dysponuje dobrym sprzętem, ale słabym zapleczem naukowym oraz Geopartner z Krakowa o zupełnie odwrotnych proporcjach.
Było wczesne popołudnie. Pozostało wrócić na komendę i przekazać wszystko to, czego się dowiedział. O tej porze pewnie jeszcze ktoś będzie - w to Tomasz nie wątpił. Taki ktoś jak Robert będzie tam zawsze, o każdej porze dnia i nocy.

Harard 20-09-2013 15:12

Ziętek przegrał pliki z bilingami na swojego laptopa i zasiadł nad wydrukiem.
- Wygląda na to jakby się izolował. Może coś pochłonęło go tak że poświęcił temu cały swój czas? Mapa? - wymruczał pod nosem. - Sierpień. To wtedy zawaliła się część budowanej stacji. Coś tam jednak znalazł?
Robert przebiegł wzrokiem po numerach.
- Trzeba będzie zlecić ustalenie abonentów, może będziemy mieć szczęście i jakieś nazwisko pokryje się z listami z DHLu lub Muzeum. Hmm, można też spróbować ustalić po miejscach logowań do BTSów skąd dzwonił, ale to zajmie trochę czasu.
- Dużo tych połączeń nie ma. Jak już się ustali abonentów mogę przebrnąć przez każdego z nich indywidualnie. Może nakreśli to nam jakiś obraz co Wawrzek w ogóle przez te ostatnie miesiące robił. Choć rzeczywiście myślę, że to co go do reszty pochłonęło miało miejsce dwa miesiące wstecz, kiedy zdeponował mapę w SCS. Jeżeli coś znalazł w stacji metra to.... dlaczego nie ukrył tego z mapą? No ci... co to mogło być? Jakiś relikt z powstania? - Eliza odgarnęła z czoła włosy. - I przede wszystkim... czy to w ogóle może mieć jakiś związek z pożarem? Może to był zwyczajny wypadek a my grzebiemy niepotrzebnie tam gdzie wcale nie trzeba.
- Nie wiem. Jest taka możliwość. Ale sama przyznasz, że coś tutaj nie gra, nie da się tego zamieść pod dywan i zrobić etykietki “nieszczęśliwy wypadek”. Te osoby trzeba sprawdzić i przepytać tak czy inaczej. Tylko jeden telefon w listopadzie? Zginął przecież 23. Z abonentami nie powinno być większych trudności, damy to chłopakom z kryminalnych, ustalą nam nazwiska w systemie operacyjnie. Na BTSy trzeba będzie poczekać bo to już potrzeba współpracy operatora telefonii komórkowej.
- To ja poproszę o tą listę - skinęła Eliza zgarniając papiery na powrót do teczki. - Jak się uwiną będziemy mogli jeszcze dzisiaj przez to przebrnąć panie nadinspektorze.
- Dobra to ja przygotuję jeszcze pismo do szefostwa by wystąpili o pomoc prawną w Kanadzie. Jeśli się postarają i puszczą wszystko faxami i mailem powinni to pozałatwiać w miarę szybko. W końcu prosimy tylko o sprawdzenie i adres. No ale z tym różnie może być. W sumie nie wiemy nawet czy siostra Wawrzeka mieszkała tam legalnie. A nie, przepraszam, wspominałaś coś że dostała wizę i była na legalu. No to ciut lepiej.
Ziętek przeciągnął się i zasiadł do laptopa, sprawdzając godzinę.
- Może coś wrzucimy na ruszt? Nie znam tu cholera żadnych knajp jeszcze. Chodzi za mną dobra pizza.
- Może zadzwonimy po panią Julię i pana Tomasza? Dobrze by było podsumować informacje - zaproponowała aspirant Popiołek.
- Dobry pomysł, choć w sumie już trochę późno. Ale uwiniemy się szybko - Ziętek wziął komórkę z biurka i wykręcił numer do Brendera i chcąc ustalić czy da radę podjechać jeszcze dziś. Po chwili przedzwonił również do Kazan.

Dojo nie wyglądało za dobrze, ale sensei miał najwyższy dan w Europie. Dodatkowo - na zdjęciach klubu - wyglądał całkiem przystojnie. To dodatkowo zachęciło Julię. Przebierała się właśnie w kimono, kiedy zadzwonił telefon. Rzuciła okiem na zegarek - trening zaczynał się za pięc minut - po czym przesunęła palcem po ekranie htc, odbierając połączenie.
- Słucham.
- Ziętek. Pani Kazan siedzimy nad aktami w komendzie. Ja i Pani Popiołek. Brender dołączy za chwilę. Wiem że jest późno i po godzinach pracy, ale może wpadnie pani na chwilę?
- Przykro mi, teraz jestem zajęta - przytrzymała telefon między policzkiem i ramieniem, żeby uwolnić dłoń. Zaczęła wiązać włosy. - Mogę przesłać raport, ale najwcześniej za dwie i pół godziny. Lub spotykamy się rano na komendzie. Planowałam jechać do Rembertowa, ale mogę to przełożyć.
- To nic pilnego - Robert zapewnił zaraz. - Możemy porozmawiać rano, lub po tym jak wróci pani z Rembertowa. W każdym razie, do zobaczenia jutro.
Odłożył słuchawkę i powiedział do Popiołek, że będą we trójkę.
- Trzeba zaplanować dzień. Ja z rana mam umówionego biegłego od pożarnictwa. Czekamy na trochę papierów, listy osób i tak dalej. Zobaczymy jak szybko to zacznie spływać, ale można już powoli zacząć zestawiać te dane. Mamy listę z muzeum i od kuratora, może ktoś się powtórzy.

zdążyli jeszcze wymienić kilka zdań z Brenderem, który przedstwił to czego się dowiedział, po czym Robert pojechał do domu. Wyspał się porządnie. Wystarczało mu 6-7 godzin, by wstać “jak nowy”. Przegryzł coś w biegu, sprawdził broń i ubrał nieśmiertelną skórzaną kurtkę, po czym ruszył na komendę. Do umówionego spotkania z biegłym. Zasiadł w gabinecie nad poranną gazetą i kubkiem kawy, ale szybko przerzucił się na akta. Chciał przypomnieć sobie te detale o które miał zapytać speca od pożarnictwa. Czekając aż stawi się na umówioną rozmowę, zeskanował wszystkie dostępne listy, które już spłynęły do sprawy i wrzucił je na swojego lapka. To robota na później.
Z portierni zadzwonili, że przybył doktor Władysław Węgrzyn. Robert kazał go wpuścić i zaprosił do pokoju. Po kilku minutach pojawił się w drzwiach człowiek ubrany w ciepłą, puchową kurtkę, pod którą była widoczna gruba kraciasta flanela i brązowy szalik. Twarz zdradzała już podeszły wiek mężczyzny, choć jeszcze w sile wieku i z wyraźnie zaczerwienioną twarzą. Zapukał w drzwi i widząc, że policjant go zauważył, powiedział:
- Nazywam się Węgrzyn. Rozmiawiałem z Robertem Ziętkiem i byliśmy umówieni na dziś na spotkanie. Czy to pan?
Robert potwierdził skinieniem głowy. Biegły rozebrał się z kurtki i usiadł na krześle. Ciekawie rozejrzał się wokół, ale z racji małej ilości punktów zaczepienia nie miał na czym dłużej zawiesić wzroku.
- W jakiej sprawie chciał pan ze mną się spotkać - zapytał. W głosie nie dało się nic wyczuć poza ciekawością.
Ziętek przyglądnął mu się uważnie, kiedy mężczyzna ściągnął kurtkę i usiadł na wskazanym krześle przy biurku.
- Panie doktorze mam problem. - Wstał i podszedł do okna, zastanawiając się jak zacząć. Niby facet już zdradzał zainteresowanie, ale chciał jeszcze nieco je rozbudzić, jednocześnie nie sugerując za wiele.
- Pracujemy nad sprawą pożaru na Łyszkiewicza, tak z miesiąc z hakiem temu. Były ofiary śmiertelne, w tym jeden z naszych. Rozumie pan dlaczego tak nam zależy na wyjaśnieniu wszystkiego. Strażacy i nasza ekipa techników przeszukali dokładnie pogorzelisko. Jeśli to nie kłopot chciałbym żeby oglądnął pan zdjęcia i przeczytał ich raporty, po czym powiedział mi co pan o tym sądzi. W szczególności zaś o materiałach które podejrzewają, że były przyczyną pożaru.
Jednak ostrożność wygrała. Chciał by sam specjalista zapoznał się z dowodami, potem pociągnie go za język.
Mężczyzna wziął papiery do ręki i zaczął czytać. Przeglądał każdą kartkę, przyglądał się zdjęciom i skupiał się nad każdym zdaniem w relacjach świadków. Czasami prostował się na krześle, poprawiając się i cicho postękując z powodu zastałych kości. Czasami bębnił palcami o biurko czytając dłuższy fragment dokumentu. Zajęło to ponad godzinę, ale Robert wydawał się z tego zadowolony. Przynajmniej było widać, że materiał został przeczytany i dzięki temu może spokojnie powierzyć jego ekspertyzę w ręce specjalisty.
- Muszę przyznać, że to ciekawa sprawa. Ciekawa dlatego, że w zasadzie gdybym takie dane i większość tych materiałów dostał ze straży to musiałbym przyznać, że to nieszczęśliwy wypadek. Nadal tak twierdzę, ale z pewnością nie fatygowałby mnie pan, gdyby nie było podejrzeń w tej sprawie. Dlatego szczególnie uważnie przyjrzałem się szczególnie wykonanym ekspertyzom. Jasno wskazują, że nie doszło do wybuchu amunicji oraz nie paliła się tam benzyna, nafta czy chociażby proch. Zatem przypuszczenia odnośnie tego, że wybuchły tu niewybuchy można spokojnie odrzucić. Ta informacja o mieszance zapalającej jest niepokojąca - doktor wychylił się na krześle i popatrzył w okno. - Mogę wstać? Lepiej mi się myśli, jak chodzę - zapytał.
Robert przytaknął tylko zamieniając się w słuch.
- Taka mieszanka, jak tu wspomniano, jest faktycznie niemal niemożliwa do robienia przez przeciętnego Kowalskiego. Użycie jej świadczy, że ktoś miał dostęp do wojskowych albo laboratoryjnych zapasów chemicznych. Jak rozumiem jest to w trakcie sprawdzania. Stworzenie czegoś takiego wskazuje na kogoś, kto ma przeszkolenie saperskie lub co najmniej chemiczne, ale ściśle ukierunkowane. Do tego ten organiczny inhibitor. W dodatku nie rozpoznany. Możliwe, że laboratorium potrzebuje więcej czasu, bo w przypadku organików może być cała masa różnych związków oraz ich wersji. Powinni nad tym posiedzieć i jeśli ma zająć to miesiąc czy dwa to niech to zrobią. A wracając do tego inhibitora, to wszystko wskazuje na to, że to on wywołał reakcję. Chodzi o to na ile pan zna pamięta jeszcze chemię ze szkoły. Inhibitory to substancje, które hamują reakcje chemiczne. Zatem tutaj mieszanka samozapłonowa była przez jakiś czas hamowana przez ów tajemniczy inhibitor. Działanie takiej mieszanki jest niemal zawsze takie samo - mają za zadanie obniżyć temperaturę zapłonu otoczenia, by mogło nastąpić zapalenie. Takie mieszanki zapalają się w temperaturze pokojowej lub niemal niższej przez co nie ma potrzeby stosowania zapałek czy chociażby benzyny. Inhibitor mógł hamować proces samozapłonu przez określony czas. Gdy jego działanie minęło rozpoczęła się reakcja. Nie chcę wyciągać tu pochopnych wniosków, ale tak działa większość bomb lub ładunków mających na celu spontaniczny wybuch po określonym czasie. Nie muszę chyba mówić, że mieszanka musi być bardzo precyzyjna i bezpieczna by można było ją wykorzystać. Nie każdego na to stać. Dlatego ta informacja jest naprawdę bardzo niepokojąca. Tym bardziej, że na podpalenie domu istnieją setki innych, mniej kosztownych sposobów. Nie trzeba od razu ciekać się do takich środków. To by mogło wskazywać albo na ważność osoby, która stała się ofiarą albo na element czegoś ważniejszego, w czym brała udział ofiara.
Zamilkł. Starszy mężczyzna stanął przy oknie i patrzył na styczniowe ulice Warszawy. W pokoju było w sam raz jeśli chodzi o temperaturę, ale chyba nikt nie czuł się komfortowo.
- Panie Ziętek - zaczął ekspert. - Pożar to bestia, która nawet w warunkach naturalnych jest niemal niemożliwa do okiełznania. Jednak jeśli jest w tym jakiś zamysł ludzki, staje się ona jeszcze bardziej niebezpieczna. To miało zapalić się wtedy, kiedy ktoś to sobie obmyślił. Miało to dotknąć tylko ofiarę, choć nie wykluczone, że może chodziło o coś jeszcze. Jednak gdyby tak było to byłoby więcej tej mieszanki lub byłaby ona w większej liczbie miejsc w budynku. Po zapaleniu się i zajęciu ogniem kwestią czasu było tylko opanowanie ognia. Przez pierwsze pół godziny, gdy strażacy jechali i szykowali się do akcji nie było szans dla ofiary. O ile oczywiście nie chciała uciekać przez okno. Strażak znalazł ciało w przedpokoju a więc niemal w miejscu, gdzie pożar się zaczął. Ofiara mogła być zdezorientowana i chciała uciec przez drzwi, ale nie udało się. Niska temperatura ognia wskazywała na normalny ogień pochodzący z drewna i materiałów łatwopalnych. Nie było już w nim środka zapalającego. To jest typowe dla końcowej fazy pożaru. I świadczy też o tym, że podpalaczowi nie zależało na spaleniu wszystkiego tylko na właściwym pożarze w pierwszych minutach jego działania.
Doktor odwrócił się w stronę siedzącego policjanta.
- W swojej praktyce nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem, by tak precyzyjnie i z taką dokładnością wykorzystano podpalenie. To nie jest rzucenie baniaka z benzyną do pokoju i podpalenie dywanu. Gdyby to nie był policjant to pewnie nikt by niczego nie zbadał i całość zamknęła się w ramach nieszczęśliwego zdarzenia. A to powoduje dalsze implikacje, które są chyba jeszcze bardziej niepokojące niż sama precyzja pożaru. Mianowicie ktoś, kto to zaplanował i zrealizował musiał wiedzieć, kto jest ofiarą. Takich środków nie angażuje się na zwykłych ludzi. Zatem wiedział, że ofiara jest policjantem i musiał zdawać sobie sprawę z tego, że policję obowiązują inne normy niż przeciętnego obywatela. Czyli z premedytacją zrobił to co zrobił licząc na coś. Tylko na co? Że nikt go nie złapie? Że nikt nie kiwnie palcem? Że jest ponad wszystkim? To już podejrzewam należy do pana i pana ludzi. Znaleźć motyw i samego sprawcę.
Robert pokiwał głową i zapisywał sobie co ważniejsze sprawy.
- Dobrze. To mi wiele rozjaśnia panie doktorze. Przyznam się że od początku mi to nie pasowało. Po co tyle zachodu by spalić jedną rupieciarnię? Butelka z benzyną też by zrobiła to samo w zasadzie. - Oparł się wygodniej na krześle i zamyślił na chwilę.
- No dobrze, ale to już nasza działka. A pani jeśli może, niech mi pan pomoże w innej kwestii. Fosfor, rubid i cez. Jak jest z dostępem do tego typu materiałów? Zostawmy na razie inhibitor bo to osobna kwestia. Rozumiem że w Biedronce takich rzeczy nie mają więc gdzie coś takiego można zdobyć. Sprzedaż jest reglamentowana? Da się to w ogóle kupić jako osoba prywatna, czy tylko zakładom chemicznym się to sprzedaje? A może słyszał pan o jakiejś kradzieży w branży? Pojęcia nie mam - przyznał w końcu otwarcie - jak się zabrać za poszukiwania. Wierzę że mi pan coś podpowie. Lista zakładów gdzie takie chemikalia można dostać. Może jacyś importerzy? Jak szeroki jest w ogóle obrót czymś takim.
- Dostęp istnieje, a jakże. W dobie sprzedaży online nie ma granic. Jednak nie da się kupić czystych pierwiastków. Te są rozprowadzane w hurtowniach chemicznych dla uczelni, zakładów badawczych i laboratoriów. Nie są to popularne pierwiastki do wykorzystania na co dzień więc i ich dostępność zapewnie jest mniejsza. Sprzedaż jest odnotowana, szczególnie w przypadku substancji niebezpiecznych a do nich należy chociażby fosfor. Potrafi się zapalić od samego przecinania bryłki nożem. Zakup jest w zasadzie nieograniczony choć niektóre pierwiastki mogą wymagać wykazania, że potrafi się z nimi obchodzić. Chociażby w tej hurtowni CHMES | hurtownia chemiczna – odczynniki i surowce chemiczne można pewnie zamówić coś i kupić. Jak pan widział tutaj, nie potrzeba zaraz ogromnej ilości a parę gramów wystarczy. Tylko że do połączenia tego i utworzenia takiej mieszaniny potrzebna jest już wiedza i laboratorium. Nad zlewem tego pan nie zrobi. Zatem ktoś miał dostęp do czegoś takiego lub posiada w domu. Tak sądzę.
Doktor przysiadł na krześle wyraźnie zmęczony.
- Nie słyszałem o kradzieżach bo nie bardzo się interesuję tym. Nie znam aż tak bardzo tego tematu, ale w przypadku takich spraw, gdzie nie robi się niczego na dużą skalę, ilość nie gra roli. Wystarczy, że ktoś wyniesie z laboratorium słoiczek czy dwa i nieszczęście gotowe a nie jest to coś co łatwo się wykrywa czy da namierzyć w momencie kradzieży. Jeśli miałbym coś poradzić to może trop nie tego, gdzie można kupić takie rzeczy, ale raczej tego, gdzie można coś takiego złączyć. Podejrzewam, że średniej jakości laboratorium narkotykowe może już zapewnić warunki do tego by coś takiego wyprodukować. Ale wiedzy nic nie zastąpi.
Ziętek skrzywił się. Szlag jeśli wystarczy do tego zwykły lad od produkcji amfy to tak mogą szukać do usranej śmierci.
- No dobrze. A inhibitor? Wspomniał pan że to droga impreza i precyzyjna robota. W takiej melinie z dragami można coś takiego przygotować, czy to wyższa półka? A jak że się tak wyrażę z personelem? Rozumiem by wyliczyć odpowiednio dawkę, tak by reakcję wywołać w zaplanowanym czasie, by to wszystko… wymieszać, trzeba mieć specjalistyczną wiedzę. Ale na jakim poziomie? Zrobi to wylany z uczelni doktorant? Zdolny student? Czy to raczej kwestia praktyki zawodowej? A więc może jakiś wojskowy prędzej by pasował?
- Taki inhibitor to już wyższa szkoła jazdy. Nie dość, że trzeba się znać na tym jak to zrobić to jeszcze przygotować a do tego nie wystarcza już zwykły lab, jak to pan raczył zauważyć. Jednak w tym wypadku jest jeszcze jedna opcja - zakup. Oczywiście nielegalnie i na zachodzie. Inhibitory zapłonowe są na czarnej liście każdego kraju będącego w stanie wojny z terroryzmem. A skoro tak się dzieje, to znaczy że są tacy, którzy na tym zarabiają krocie. Tylko że, znów to się pojawia, nie warta skóra wyprawki. Po co ktoś zadał sobie tyle trudu by wzniecić pożar o którym nikt nigdy nie słyszał i pewnie nie usłyszy. Ale to prawda, już pana w tym głowa, by tego się dowiedzieć - rzeczoznawca popatrzył na Ziętka. - Nie zazdroszczę wam. To nie jest nauka, gdzie wszystko odbywa się według kilku wzorów i wystarczy tylko dobrać ten dobry. Jedyna trudność to układ z dwiema niewiadomymi, który rozwiązuje się już niemal w kalkulatorku. A u was, nie dość, że wzór nieznany, to jeszcze liczba niewiadomych też.
A wracając jeszcze do wiedzy, to tak - to musi być ktoś po uczelni i to nie przeciętny magister tylko doktorant. Ktoś, kto ma dostęp do środków i do książek, z których może czerpać z nich wiedzę. Wojskowy? Pewnie tak, tylko że tacy ludzie z wojska sami nie odchodzą. Zdolny student? Też możliwe, ale bez zaplecza wiele nie zdziała.
- Taak, niewiadomych sporo i jeszcze marnie nam płacą. - Uśmiechnął się Ziętek i zanotował znowu kilka zdań. No tu było większe pole do popisu. Niestety do rozmyślań “dlaczego” jeszcze było daleko. Oględziny miejsca i punktów z mapy na razie wiodły donikąd, nic nie przybliżało ich do motywu. A skoro tak, to może pora zacząć od dupy strony. Ustalić kto, z jakich kręgów i jak, a nie po co chciał zabić w ten skomplikowany sposób Wawrzeka.
- Jeszcze kilka kwestii technicznych. Jak duży gabarytowo był ten “ładunek”, zanim się zapalił? I czy do jego przewożenia, tak by nie doszło do przedwczesnej reakcji potrzebne były jakieś specjalne środki?
- Z tego co widać na zdjęciach i z relacji mógł mieć nie więcej niż 100 - 200 gram. W zależności ile było wypełniacza w samej mieszance, ale na pewno nie więcej niż pół kilo. Wystarczy zwykłe pudełko po butach i to z nawiązką. Przewiezienie tego raczej nie powinno być trudne. Mówię “nie powinno” gdyż zakładam, że ktoś, kto to majstrował, wiedział co robi i nie pozwoli sobie na odpuszczenie w ostatniej fazie. Całość mogła być w wysychającym żelu lub umieszczona w gniazdach celulozy. Wystarczy tym nie rzucać i będzie się trzymać. Podejrzewam, że kopnięcie by rozpoczęło reakcję.
- Rozumiem. Dziękuję panie doktorze trochę mi pan rozjaśnił sprawę. Uważą pan, ze emerytowany policjant, pracujący przez ostatnie lata służby w dowodami rzeczowymi i hobbistycznie interesujący się poszukiwaniem zabytków mógłby mieć wiedzę potrzebną do sporządzenia takiej mieszanki?
Nie pomyślał wcześniej o takiej możliwości, bo była dość nieprawdopodobna. Może Wawrzek nie uciekał bo za wszelką cenę starał się ugasić to co przypadkiem czy nie, sam wywołał?
- Nie znam tego pana tak dobrze by móc to stwierdzić nawet z dużą dozą prawdopodobieństwa, ale z tego, co wyczytałem i z wiedzy o naszej policji to raczej nie. Proszę się nie obrażać bo to nie jest podejrzewam nic nowego i w Polsce zrobienie czegoś takiego jest możliwe tylko w dobrze zaopatrzonych laboratoriach lub wojsku i to elitarnym.
- Rozumiem. - Ziętek musiał zapytać, choćby to wydawało się nieprawdopodobne, ale chciał mieć jasność i w tej kwestii. - Dziękuję za spotkanie, pozwolę sobie jeszcze do pana zadzwonić jeśli miałbym jakieś wątpliwości.

Wypisał papiery by ruszyć poszukiwania siostry Wawrzeka w Kanadzie, pisma do operatorów. Trzeba na razie poczekać na listy, a w międzyczasie uzupełnił akta wewnętrzne tak, by Julia Kazan miała wgląd w to co udało im się dowiedzieć. Dołączył protokół przesłuchania biegłego. Hmm, no i doszli do punktu gdzie pierwsze tropy zostały sprawdzone i trzeba czekać na wyniki. W planach miał jeszcze zabranie Popiołek na wycieczkę nad to jeziorko. Wolał zobaczyć warszawski Balaton samemu, bo na planie Wawrzeka było to chyba ważne miejsce. Co prawda Brender tam już był, ale on był ze starej szkoły i musiał we wszystko sam nos wepchnąć. Poza tym był na to czas w oczekiwaniu na listy od DHLu, muzeum i operatorów.

kanna 12-11-2013 16:31

Trening przebiegł w wyjątkowo miłej i profesjonalnej atmosferze. Julia była pod dużym wrażeniem, zwłaszcza, że dojo na zdjęciach nie wyglądało zbyt zachęcająco.
Wychodziła właśnie spod prysznica, wycierając włosy, kiedy podeszła do niej Kaśka, jedna z niewielu kobiet na treningu.
- Oczywiście idziesz z nami – stwierdziła autorytarnie. Nieco niższa od Juli, nieco młodsza, krótko ostrzyżona. – Dziś pierwszy oficjalny trening w Nowym Roku. Idziemy na sushi, to taka tradycja – wiem, że czwartek nie jest najlepszy, miało być jutro, ale Roman wyjeżdża.
- Roman? – dopytała Julia. - A, sensei. Wiesz, ja nie przepadam za sushi, poza tym, jestem tu pierwszy raz... - zaczęła się wykręcać, nie przepadała za zawieraniem nowych znajomości, poza tym planowała jednak napisać raport z wizyty w Rembertowie.
- Bzdura – stwierdziła Kaśka, nie przyjmując żadnych tłumaczeń. – Umiesz najwięcej z nas, chłopaki już nie mogą się doczekać, żeby cię odpytać, gdzie się tyle nauczyłaś. Idziesz z nami.
Zaprzyjaźniony z dojo bar sushi też okazał się miłym miejscem, futomaki z grillowaną rybą maślaną były znakomite, a towarzystwo jeszcze lepsze.


„Wygląda jak nowy początek w moim życiu” pomyślała Julia, kiedy późną nocą, a raczej wczesnym świtem dotarła w końcu do wynajętego mieszkania.
Następnego dnia zaspała paskudnie, obudziła się dopiero koło 10.
- Za dużo futomaków… mruknęła sama do siebie. – Futomaka? Nie raczej za dużo tego Sake Sho Chiku Bai.
Technicznie rzecz biorąc nie piła dużo, ale że generalnie prawie nie pijała, więc ta stosunkowo nieduża ilość podziałała nadspodziewanie mocno. Na szczęście dojo i bar były niedaleko, nie musiała brać samochodu.


Do Rembertowa dotarła koło 12. Weszła ponownie po nieco wyszczerbionych schodkach komisariatu na Plutonowych.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się do dyżurnego. – Chciałabym rozmawiać z komendantem.
Na dyżurce siedział inny policjant niż wczoraj. Tym razem to rosły mężczyzna, w wieku podobnym do Przysiadki, ale znacznie bardziej postawny. Miła dla oka twarz nawet nie drgnęła, gdy Julia weszła na komisariat. Pokazała odznakę, a to wystarczało. Dla Mariusza Majewskiego nie potrzeba było wiele. A skoro ktoś szedł do komendanta, to już jego wola.
- Proszę tędy - wskazał na drzwi za sobą, które otworzył. Julia weszła do niewielkiego korytarzyka, w którym ledwo mieścił się policjant pokroju dyżurnego. Najwyraźniej odnowiono front budynku, ale wnętrze nadal pozostawiało wiele do życzenia.
- To tamte drzwi - wskazał ręką na drugie drzwi po lewej i oddalił się. Julia przeczytała na etykiecie “Nadkom. Marcin Prochot”. Szare drzwi, niewielkie okienko przy końcu korytarza i ta cisza, która w takim miejscu nie powinna panować. A może to jeszcze wyciszenie po wczorajszym sake? Julia potrząsnęła tylko głową i zapukała. Ze środka odezwał się głos, który dziewczyna zinterpretowała jak zaproszenie więc nacisnęła klamkę i weszła.
Biuro komendanta nie było specjalnie duże, ale za to dość gustownie wyglądało. Zrobione w nowoczesnym stylu, gdzie dominuje szkło, aluminium i spora ilość gadżetów. Za biurkiem siedział starszy pan, z łysinką na głowie i bladym uśmiechem na twarzy. Przeglądał właśnie coś na tablecie, którego odłożył, jak tylko zobaczył swojego gościa. Wstał zza biurka i można było popodziwiać jego całe metr sześćdziesiąt, drobną budowę ciała i dość sprawne ruchy.
- Witam serdecznie - powiedział. - Nie spodziewałem się nikogo o tej porze i tego dnia. Ale kobiecie nie odmawiam - blady uśmiech stał się dużo bardziej wyraźniejszy i nie wiadomo było co się za nim kryje. Dla Julii ten mężczyzna stanowił nie lada zagadkę, jeśli chodzi o charakter. Po takich nie wiadomo, czego się spodziewać a to najgorszy typ ludzi. Przekonywała się o tym w przeszłości i nie zamierzała próbować tego ponownie.
- Julia Kazan - przedstawiła się, tasując mężczyznę szybkim spojrzeniem. - Bardzo tu u was cicho... Braki kadrowe?
- Nie, raczej odsypianie po Nowym Roku - komendant wskazał krzesło przy biurku, gdzie dziewczyna mogła usiąść. - Mieliśmy jak zawsze pełne ręce roboty to teraz jest trochę luzu dla tych, co byli na patrolach. Ale, jak sądzę, nie to jest powodem wizyty kogoś z Rejonowej. Zatem co panią do mnie sprowadza?
- Jakub Wawrzek - powiedziała Julia, siadając. Przesunęła zdjęcie denata po biurku, odwrócone tak, żeby Prochot mógł je wyraźnie zobaczyć.
- Jakub Warzek - rzekł pod nosem policjant patrząc na zdjęcie. - Jakub Wawrzek… Pracował u nas parę lat temu. Kiedy przychodziłem tu na komendanta to był jeszcze w Warszawie, ale potem po roku czy dwóch przeniósł się tutaj. Pomagał policjantom w patrolach, dzielnicowych instruował odnośnie kontaktów z ludźmi i zachowań podczas interwencji. Człowiek, z którego doświadczenia trzeba było czerpać i szkoda, że przez tyle lat marnował się za biurkiem na komendzie. U nas, na komisariacie, pracowało mu się chyba dobrze i na pewno lepiej niż w Centrum. Wszyscy go lubili a informacja o jego nieszczęśliwym wypadku dobiła wszystkich.
Julia słuchała, kiwając lekko głową. Kiedy skończył - powściągnęła chęć zaklaskania.
- Piękna laudacja - stwierdziła. - Ale pan Wawrzek nie zginął dlatego, że był miłym kolegą i cenionym pracownikiem. - zawiesiła głos na chwilę. - Prawda?
- Nie, nie dlatego. Wypadki chodzą po ludziach niestety. A w przypadku Wawrzeka mogło się zdarzyć wszystko. W końcu pewnie zna pani jego hobby i wie, że w tym wypadku, naprawdę wystarczy jeden zły ruch.
- Tak, znam jego hobby - Julia spojrzała mężczyźnie w twarz, żeby nie przegapić jego reakcji. - Podejrzewamy, że to nie był wypadek. - powiedziała.
- Nie był wypadek? - komendant był zdziwiony. - Wszyscy uważali, że to wypadek. Słyszałem, że prowadzone było śledztwo, jak zawsze w przypadku policjantów, ale nie wynikało z niego że to mogło być coś więcej niż przypadek. Fakt, nie widziałem materiałów, więc nie znam wszystkiego. Skoro pani tu jest to znaczy, że jednak pani ma powody przypuszczać, że to nie był zwykły pożar.
Komendant nie sprawiał wrażenia żeby coś ukrywał lub kłamał. Jednak z pewną łatwością przeszedł od wypadku do możliwego podpalenia. Możliwe, że to lata praktyki i znajomości tylu spraw uczyniło z niego człowieka, gotowego na wszystko. Może.
- Tak - odpowiedziała Julia, w sumie nie wiadomo, czy jako potwierdzenie, czy zagaienie dalszej rozmowy. - Czy pan Wawrzek miał wrogów? Prowadzone były jakieś wewnętrzne postępowania przeciwko niemu, lub w jego sprawie?
- O ile mi wiadomo to nie. Nikt nie uskarżał się na jego pracę, ludzie go lubili i wywiązywał się ze swoich obowiązków służbowych - powiedział niemal jednym tchem nadkomisarz Prochot.
- A nieoficjalnie - uśmiechnęła się Julia. - Nie było żadnych plotek, podejrzeń, anonimów?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Może w poprzednim miejscu, gdzie pracował, czyli na Wilczej. U mnie nie był on tematem plotek czy podejrzeń.
- Chciałabym przejrzeć jego dokumenty. Akta personalne.
- Akta trzymamy jeszcze pięć lat po odejściu pracownika a potem idą do archiwum na komendę w Warszawie. Tutaj nie trzymamy wszystkiego - jedynie bieżące rzeczy dotyczące bieżącej obsady. O resztę proszę popytać na Grenadierów na komendzie. Jak będą jeszcze mieli to dobrze. Zwykle dane osobowe nie są aż tak długo przetrzymywane - mówię tu i papierowej wersji. Podstawowe dane będą w systemie.
- Rozumiem. Czy pracuje u was jeszcze ktoś, kto może pamiętać Wawrzeka?
- Jest jeszcze posterunkowy Jabłoński. Zostało mu już niewiele do emerytury i nie ma pełnego etatu. Zwykle przyjmuje zgłoszenia tutaj, na komisariacie. Według grafiku będzie miał służbę w poniedziałek.
- Mogłabym dostać jego adres lub telefon?
Komendant zapisuje na kartce kilka słów i liczb i przekazuje ją dla Julii. Ta rzuca okiem na zapiski widząc numer telefonu do posterunkowego i jego adres.
- Dziękuję - powiedziała Julia, wstając - Czy może coś jeszcze wydaje sie panu ważne, albo dziwne odnośnie pana Wawrzeka? - spojrzała uważniej na mężczyznę.
Mężczyzna nadal sprawiał wrażenie nieodgadnionego. Nie wnikał specjalnie w temat, nie wyprzedzał wypowiedziami i starał się być precyzyjny. Jeśli kłamał to perfekcyjnie, jeśli coś wiedział, to mistrzowsko to ukrywał. Dość drobna postura jak na policjanta mogła zmylić i pewnie wielu przed Julią wpadło w taką pułapkę.
- Nie, raczej nie. Nic takiego w panu Wawrzeku nie widziałem, co by wykraczało poza normy policjanta czy zwykłego człowieka - znów odpowiedział niemal na jednym wdechu.
- Dziękuję za pomoc - wyciągnęła rękę na pożegnanie.


“Ignacego Paderewskiego 154”. Tak napisał na kartce komendant. Nawigacja w samochodzie znalazła ulicę w Rembertowie i sprawnie poprowadziła Julię wprost pod biały, niski, wolnostojący domek. Rozmiękłe pobocze straszyło błockiem i resztkami śniegu zalegającymi głębsze dziury. Okolica pełna domków jednorodzinnych i mająca nieopodal las nie nastrajała optymistycznie w piątkowe południe. Chmury już się kłębiły zwiastując zmianę pogody. Julia jednak nie zwalniała tempa. Weszła na drogę dojazdową do domu i stanęła przed drewnianymi drzwiami z przyczepioną metalową skrzynką na listy. Nad drzwiami dostrzegła napis “K+M+B=2013” a poniżej tabliczkę A.K. Jabłońscy. Zapukała.
Kilka sekund później ze środka dobiegł odgłos ruchu i trzaskanie zamka. Wreszcie drzwi się otworzyły i stanął w nich zażywny mężczyzna w niebieskim dresie i klapkach na nogach. Popatrzył na Julię, zmrużył oczy i zapytał:
- Słucham?
-Dzień dobry, nazywam sie Julia Kazan, prowadzę śledztwo w sprawie śmierci jednego z pana współpracowników z Komendy. Jakub Wawrzek. Czy mogę wejść do środka?
- Tak, oczywiście - powiedział mężczyzna. Przesunął się nawet trochę by dać miejsce dla Julii. Gdy przechodziła obok poczuła zapach i kapusty. - Już rozmawiałem z kimś z Warszawy w tej sprawie - dodał.
- O, a z kim? - zainteresowała sie Julia.
Wnętrze było skromne ale praktyczne. Panował w nim lekki bałagan który miał zostać przykryty kocem przez właściciela. Julia czekała na odpowiedź patrząc gdzie mogłaby usiąść. Jabłoński wskazał ręką fotel.
- Nie pamiętam nazwiska, ale ktoś z komendy. Młodszy, grubszy policjant. Tak szybko zaczepil mnie na komisariacie. Powiedział , że sprawdza tropy i jeszcze się odezwie gdyby było to konieczne. Skoro pani jest to znaczy, że było.
Policjant podszedł do aneksu kuchennego i otworzył szafkę nad zlewem.
- Napije się pani czegoś?
Podstawowa zasada mówiła, że nigdy nie należy odmawiać poczęstunku. Każdy staje się bardziej skłonny do zwierzeń, jeśli przełamie się formalne bariery i usiądzie przy wspólnym stole.
Julia nie znosiła jednak napoi sprzedawanych za mniej niż złotówkę w popularnych dyskontach, a tylko na to mogła liczyć, jak się wydawało. Ewentualnie na alkohol.
- Herbatę, bardzo chętnie – powiedziała, siadając na wskazanym fotelu. – Rozumiem, że pracowaliście panowie razem?

Postawny mężczyzna sięgnął po czerwoną torebkę z napisem “Saga” i wyjął dwie torebki. Potem wyjął z szafki dwie szklanki i wrzucił torebki z herbatą do każdej z nich.
- Tak, pracowaliśmy. Nie było to długo, ale pracowaliśmy - mężczyzna nalał wody do czajnika elektrycznego i pstryknął czerwonym przyciskiem.
- Już wtedy czuł, że ta robota tutaj to już końcówka. Wie pani, jakby czuła pani w środku, że to już koniec. Nic więcej w robocie pani nie osiągnie i ciągle panią przenoszą licząc, że albo odejdzie się samemu albo przyjdzie po ciebie emerytura.
Opadł się o ścianę przy kuchni i czekał aż zagotuje się woda.
- Jakub miał jednak coś w sobie. Nie wiem do końca co to, ale to chyba jego mapy i zbiory. Często mi o nich mówił. Że ma je u siebie, że jest zbieraczem i lubi patrzeć na to i na to ile informacji w sobie kryją.
Julia słuchała, nie pospieszając mężczyzny. Przyjęła szklankę i podziękowała uśmiechem. Nie planowała pić, ale naczynie przyjemnie grzało ręce.
- Taaak… - zaczęła powoli. - Ma pan dobrą intuicję, lub dobrze potrafi pan oceniać ludzi. Zdecydowanie mapy i zbory pana Wawrzeka najmocniej go opisują i podkreślają jego wyjątkowość.
Wyjęła telefon.
- Znaleźliśmy coś - powiedziała, wyświetlając mapę. - Będzie pan tak uprzejmy i spojrzy? Kojarzy się panu z czymś ten plan?
Mężczyzna popatrzył na mapę w telefonie. Przyglądał się chwilę i powoli zaczął kręcić głową.
- Niestety, nie kojarzę nic takiego. Nie widziałem rzeczy, które posiadał Wawrzek. Słyszałem tylko o nich, bo o nich opowiadał. Możliwe, że coś tak jest takiego, ale nie widziałem tego.
- Rozumiem - Julia schowała telefon. - Chodziły słuchy.. oczywiście, nie mam żadnych dowodów - zapewniła szybko - Ale naszym zadaniem jest sprawdzić wszystkie ślady, rozumie pan, że.. podobno, oczywiście - pan Wawrzek przywłaszczał sobie jakieś przedmioty, kiedy pracował na magazynie. - spojrzała uważnie na mężczyznę.
- Przywłaszczył? Tego nie wiem, naprawdę. Choć jeśli byłoby coś, co by go naprawdę interesowało, to nie pewnie by to zrobił. Tak mi się wydaje - mężczyzna był szczery w tym, co mówi i najwyraźniej nie krył niczego. - Trzeba by się spytać kogoś, kto pracował z nim na Wilczej, bo stamtąd do nas przyszedł. Tylko że to już będzie ze 20 albo i więcej lat i nie będzie łatwo. Pewnie większość na emeryturze, bo młodziki to nic nie powiedzą bo nic nie wiedzą, a kiedyś były inne czasy dla nas, policjantów. Bez obrazy, proszę pani - spojrzał na Julię z lekkim niepokojem. - Kiedyś było zupełnie inaczej w milicji i obowiązywały inne standardy.
Kobieta pokiwała głową i uprzejmie nie dopytała o "inne standardy'. Mogła bez problemu domyśleć się, co usłyszy.
- Coś się jeszcze panu wydaje ważne odnośnie pana Wawrzeka? Ktoś mógł chcieć jego śmierci?
Mężczyzna popatrzył na Julię i siorbnął herbatę. Mlasnął niemal bezgłośnie i odstawił szklankę na stolik.
- Nie, nie wiem kto mógłby z jakiego kolwiek powodu chcieć jego śmierci. Pracował na ulicy, w patrolach, ale nigdy nie skarżono się na niego. Drobni złodzieje czy inni tacy zostali dawno w Warszawie i mają teraz wiek emerytalny lub siedzą w bankach. Co by ich obchodził ktoś taki jak Wawrzek. Pokazuje mi pani mapę. Może to jest właśnie to. Skoro jako policjantem nikt by się nim nie zainteresował to może przez jego hobby? Ja tam się na tym nie znam, ale widać w filmach że ludzie dużo mogą zrobić jeśli chodzi o jakieś świecidełka czy starocie. Tyle mogę podpowiedzieć, ale to pewnie pani już wie.
- Tak, rozpatrujemy ten trop. - Odstawiła szklankę z herbatą na stół. - Dziękuję za pomoc i poświęcony czas.
Julia pożegnała się i wyszła z domu z domu policjanta.
Spojrzała na zegarek zastanawiając się, czy zdąży jeszcze odwiedzić Andrzeja Bortanowskiego.

Yarot 21-11-2013 12:46

Julia
Rembertów zimową porą sprawiał przygnębiające wrażenie. Może dlatego, że było ciepło jak na styczeń i bardzo mokro. Woda w kałużach na początku roku nie zwiastuje niczego dobrego. Julia miała w planie na dziś odwiedzenie Andrzeja Bortanowskiego - znajomego Wawrzeka z czasów pracy na Wilczej. Według słów bywalców "Marcusa", gość ten mógł wiedzieć co nieco z pracy Jakuba sprzed rembertowskiego epizodu. Najwyraźniej trzeba było pokopać głębiej by wydobyć więcej. Może sięgnąć właśnie do czasów Wilczej czyli grubo ponad dwadzieścia lat wstecz.

Piątkowe popołudnie w Warszawie nie należy do przyjemnych. Powroty z pracy, wyjazdy "miejscowych" do domu i chroniczne budowy z towarzyszącymi im korkami robiły swoje. Budka lotto Bortanowskiego stała akurat w takim miejscu, jakby specjalnie wszystko sprzysięgło się przeciwko Julii i nie chciało pokazać Warszawy z dobrej strony. Czterech Śpiących - jak zwyczajowo nazywane jest to miejsce to w taki dzień jak dziś miejsce pandemonium. Bliskość dworca kolejowego, liczne przystanki busów podmiejskich oraz węzeł tramwajowo autobusowy czyniły z tego kawałka ulic zgiełkliwą ulicę. Julia musiała zaparkować gdzieś w głębi budynków by mieć wogóle szansę na stanięcie gdzieś w pobliżu i już z buta udała się do punktu lotto.
Ludzi na szczęście nie było za wiele. Jakaś kobieta kupowała los na jutrzejsze losowanie a jakiś łepek przeglądał gazety na stojaku. Stojący za ladą mężczyzna był już rencistą ale równie dobrze mógł robić za ochroniarza albo hodowcę gołębi. Twarz miał poczciwą, z siwym drobnym zarostem i równie siwą, krótką brodą.

- W czym mogę pomóc szanownej pani - skierował to pytanie do Julii pocierając szczecinę na policzku.
- Czy pan Andrzej Bortanowski? - spytała od razu patrząc uważnie na twarz mężczyzny.
- Tak. A dlaczego zaraz tak oficjalnie - zaśmiał się. - Pani z policji czy co?
- Tak się składa, że tak - odparła widząc jak na krótką chwilę twarz Andrzeja zastyga jak szklanka z żelatyną, gdy pokazuje odznakę.
- A, to w takim razie przepraszam, nie poznałem, bo pani taka młoda - pierwsze wrażenie minęło i najwyraźniej prowadzący lotto odzyskiwał rezon.
- Chciałabym porozmawiać o panu Jakubie Wawrzeku, czy pamięta go pan jeszcze?
- Wawrzek, Warzek... - mruczał pod nosem. Chłopak, stojący przy gazetach, wybrał jedną z nich i podszedł do sprzedawcy. Zapłacił i wyszedł. Andrzej ruszył za nim i wywiesił na drzwiach kartkę "Zaraz Wracam".
- Pani rozumie - wskazał kartkę. - Lepiej żeby nam nie przeszkadzano. W końcu pewnie to poważna sprawa, skoro ktoś przychodzi do mnie.
- Pracował pan z panem Jakubem. Jeszcze na Wilczej... - zaczęła Julia.
- Na Wilczej... Tak, faktycznie. Robiłem przy wrotach a szefem ich był wtedy Wawrzek. Tak, pamiętam, choć niezbyt dobrze. To było już dawno a ja na emeryturze staram się nie myśleć o pracy - oparł się plecami o ścianę i patrzył na Julię. Nie śmiał się już, ale miał ciekawe spojrzenie. - Proszę mi powiedzieć, co tak naprawdę chce pani wiedzieć. Przecież macie wszystko w papierach o nim.
- Wawrzek nie żyje. Tyle mogę powiedzieć. I mamy poszlaki wskazujące na to, że może ktoś się do tego przyłożył. Szukamy tropów, może wrogów, może przyjaciół. Tak naprawdę cokolwiek, co by można było wykorzystać w śledztwie.
- Wawrzek nie żyje. Proszę, proszę - Andrzej pokręcił głową z niedowierzaniem. - A taki zawsze był porządny, wysportowany i dbający o siebie. Kto by pomyślał...
- Czy na Wilczej miał on może jakichś wrogów? - Julia chciała jak najszybciej skłonić mężczyznę do rozmowy o Jakubie. Liczyła na jakąś reakcję i na opowieści z pierwszej ręki jeśli chodzi o przeszłość denata. Już i tak robiło się późno.
- Z tego co wiem, to nigdy oficjalnie. Jako milicjant to każdy był jego wrogiem. Tego nie da się zaprzeczyć. Bez kilku ludzi, którzy chcieli się na tobie odegrać to życie byłoby nudne. Ale Wawrzek nie miał aż takich styczności z elementem. Pilnował wrót a czasy z pałką na ulicy minęły dla niego. Została papierkowa robota i cyferki. A z tego, co wiem, to lubił to chyba bardziej niż chodzenie po ulicach. Wrota to chyba dla niego była jak oaza bo zawsze coś fajnego tam znalazł. Pewnie pani wie, co to są Wrota?
- Słyszałam.
- To magazyn rzeczy zrabowanych, przetrzymywanych jako dowody, często rzeczy do odebrania przez właścicieli. Trzeba to było wszystko poukładać, opisywać i potem pilnować by oddać to, co trzeba dla odpowiedniego człowieka. W skrupulatności nikt nie przebijał Wawrzeka więc nadawał się tam jak nikt inny - Andrzej opowiadał patrząc w okno.
- Słyszałam o jakichś dywanach. Podobno ciężkie...
- Były, były. Dwóch chłopaków buchnęło je z ambasady, ale nie pamiętam której. Leżały kilka dni u nas zanim zgłosili się po nie ludzie z attache. Cholerstwo ciężkie było jak jasna cholera. Żeśmy w czwórkę nosili je do nyski bo nie dało rady jednemu. Gęste, puchate i grube - u nas pani takich nie znajdzie. Na takim dywanie pani się położy i nie będzie pani widać, taki był gruby.
- Czy Wawrzek interesował się jakimiś znaleziskami? Czymś szczególnie?
- Widać było, że jak trafiały tam papiery to oczy mu się świeciły. Stare mapy, książki czy jakieś dokumenty. Lubił to, widać było.

- A właśnie - podchwyciła Julia - czy może ta mapa coś panu mówi? - I pokazała mapę sporządzoną przez Wawrzeka i umieszczoną w skrytce. Mężczyzna patrzył się na nią długo, poskrobał po brodzie i powiedział:
- Nie, zupełnie nic. NIe mam pojęcia co to za miejsca ani po co są zaznaczone.
Julia nie liczyła by to coś zmieniło, ale zawsze warto było spróbować. Do spróbowania została jeszcze jedna sprawa. Bortanowski sprawiał wrażenie człowieka otwartego i dość swobodnie mówiącego o całej sprawie. Nie wydawał się też być związany z Wawrzekiem więc nie miał powodów zatajać czegokolwiek lub bronić dobrego imienia zmarłego policjanta.
- A czy zdarzało się, by coś we Wrotach ginęło?
Sprzedawca odwrócił się od okna i spojrzał na Julię. Nadal był ciekawy, ale z nutką ostrożności.
- Z tego, co wiem, to nic - jego odpowiedź była zdecydowanie za krótka jak na jego możliwości.
- Nawet papierek? - nie ustępowała Julia czując, że to dobry strzał we właściwego człowieka.
- Pracowałem tam chyba ze dwa lata. Z Wawrzekiem ostatni rok. Przez ten czas nic takiego nie zginęło. Czasami, prawda, jak znalazła się tam jakaś fajna butelka z zawartością, to szef przymykał oko. Szkoda nieduża a dla nas zysk był dobry. W dodatku to czasami jedyna okazja by czegoś popróbować. A w końcu butelka to szkło a szkło może czasami się zbić. Przyznaję się, że to się zdarzało, ale nic więcej - nadal dość ostrożnie wypowiadał się na ten temat.
- A papiery, może książki albo mapy?
- Nie. Nawet ta ostatnia sprawa, która skończyła szefowanie Wawrzeka, nie została udowodniona. Chodziło o jakiegoś złodzieja, który obrobił jakiegoś kolekcjonera czy coś. Gość wpadł na melinie, łup przejęto i założono sprawę. Sąd już się grzał by skazać złodzieja, towary czekały we Wrotach i pewnie wszystko by się ułożyło gdyby nie śmierć tego złodzieja. Nie pamiętam już jak się nazywał, ale zmarł normalnie w areszcie. Zrobiła się chryja bo to jednak śmierć u nas. A nic na to nie wskazywało. Po tygodniu ustalono, że to zawał i koniec. Właściciel przyszedł, wziął co swoje i poszedł. Sprawa zamknięta. Ale jak się okazało, nie do końca - Andrzej rozkręcał się coraz bardziej. - Po kilku dniach przyszedł ten kolekcjoner i pytał się o czy wszystko mu oddano bo nie może doszukać się czegoś jeszcze. Wszyscy przetrząsnęli Wrota, ale nic nie znaleziono. Nawet, czego nie czyniono nigdy, wpuszczono go do środka by zobaczył, czy nie widzi swojej własności. Nawet to nie pomogło. Gość był najwyraźniej zirytowany i zawiedziony. Widziałem w jego oczach, że wie, że to jest u nas tylko albo nie chcemy oddać albo gdzieś leży schowane. Dziwny typ, ale tacy ludzie chyba nie są do końca normalni. Wawrzek przez ten czas był szefem i sam szukał, chodził i martwił się o zgubę. W końcu zażalenie wnosił cywil a u niego powinno to być. Jednak papiery na wejściu nic nie mówią o zgubie. Tyle ile przyjęto tyle wydano. Kilka dni po tej całej akcji ze złodziejem i kolekcjonerem Wawrzek złożył papiery szefa Wrót i poprosił o przeniesienie na Pragę. Tu miał bliżej do roboty.
Sprzedawca poklepał szybę kilka razy i dodał.
- Na mój gust to się bał. Bał się weryfikacji o której wszyscy mówili. Wie pani, zaczęła się przebudowa Polski, zmiany w milicji i zrobienie z nas policjantów. Nie każdy dobrze na to patrzył bo czasami brał górę zwykły odwet na kimś zamiast realnego spojrzenia. Wawrzek mógł myśleć, że gdzieś dalej od centrum będzie miał spokojniej. I nikt nie będzie pamiętać sprawy z Wrotami, czymkolwiek by to nie było. Mówiłem, że to szczególarz i taki szczegół dla niego to był problem. Inni pewnie już ze trzy razy by zapomnieli, ale nie on. I to pewnie dlatego.
Julia słuchała i patrzyła jednocześnie. Andrzej nie kłamał. Szkoda, że tak niewiele pamiętał, ale przynajmniej był to jakiś trop. Sama nie była przekonana czy to akurat ta sprawa odbiła się właśnie teraz. Jednak Wrota najwyraźniej były tutaj dużo ważniejsze niż można było sądzić.
- To bardzo cenne spostrzeżenie panie Bortanowski - odrzekła Julia najwyraźniej zbierając się do wyjścia. - Mam nadzieję, że to coś da i w zestawieniu z innymi relacjami coś uda się ruszyć w tej sprawie. Jeszcze raz dziękuję za pomoc - wyciągnęła rękę by uścisnąć na pożegnanie rękę byłego policjanta.
Mocny, ale opanowany uścisk, pożegnał policjantkę. Teraz pozostało dostać się na komendę. Jutro sobota i nie wiedziała, czy jutro coś będzie robione czy będzie czas wolny. Musi postanowić Robert, który najwyraźniej zdawał się ogarniać całość sytuacji i wiedzieć więcej, niż to się wszystkim innym wydaje.

Robert i Eliza

Przejechanie się nad warszawski Balaton wypadł po południem, po załatwieniu spotkań i przeglądaniu papierów. Co prawda zostało i tak czekanie na dane, które zostały zlecone, ale z racji krótkiego dnia wszystko, co warte obejrzenia, trzeba było obejrzeć szybko zanim się ściemni. Warszawski Gocław był jak zawsze zakorkowany choć jeszcze nie aż tak jak przy normalnym obłożeniu ruchu, gdy nie było Nowego Roku czy innego święta. Ponad kwadrans zajęło przebicie się w okolice Balatonu i zostawienie samochodu, gdzieś na przylegającym parkingu.
Deszczowe popołudnie nie pokazało stosownej oprawy dla wody jeziora. Było szaro, buro i smutno. Ludzi w parku było jak na lekarstwo. Zaledwie ze dwie panie z pieskami, jeden biegacz śmigający pomiędzy alejkami i ze dwie spacerujące pary. Całe jeziorko otoczone było chodnikami, alejkami i ciągiem knajp, które teraz świeciły pustkami. W sezonie letnim były parasolki, stoliki i krzesła wystawiane niemal na sam brzeg jeziorka. Teraz została czarna ziemia, trochę błocka i pusty plac zabaw. Tafla jeziora wyglądała normalnie i nic z niej nie wystawało. Szare chmury odbijały się ledwo co, gdyż słońce już od dłuższego czasu nie mogło się przez nie przebić. A teraz, kiedy zostało niewiele czasu aż zacznie się szarówka nie było już szans na chociaż promyk z nieba. Nie było tutaj niczego niezwykłego. Nawet oświetlenie, które zwykle podkreśla piękno tego miejsca nie zostało włączone. Czarne, gołe gałęzie drzew, straszyły tylko i służyły jako lądowiska dla całej rzeszy gawronów i kawek. Patrząc na to wszystko, człowiek tylko bardziej się zastanawiał, co takiego widział tutaj Wawrzek, skoro to miejsce trafiło na jego mapę?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172