16-01-2014, 14:54 | #41 |
Reputacja: 1 | Podszedł do dziewczyny i kobiety, którzy utknęli tu razem z nim. Nie miał zamiaru ratować samobójcy, który wyskoczył przez okno wprost w morze żywych trupów. Jest głupi, to siebie powinien winić. Delikatnie poklepał ich po ramieniu. - Ej, pomóżcie mi z tymi drzwiami. - wskazał palcem na siebie, koło nich oparta była łopata - Na dachu będziemy mieli największe szanse, spójrzcie ile mają Mołotovów. A pod 15 mieszka mój stary znajomy, wiem gdzie schował klucz zapasowy i nie obrazi się jak się u niego zabarykadujemy na jakiś czas. To chyba lepszy pomysł niż siedzieć przy wybitym oknie... Mężczyzna wyglądał na nieobecnego, ale liczył że kobieta okaże się trzeźwiej myśląca.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. |
19-01-2014, 22:57 | #42 |
Reputacja: 1 | Udało się dziadkowi - pomyślał Tomislav widząc znikający w oddali beczkowóz Klepacza. Odwrócił się w stronę bloku, który przed chwilą opuścił, a do którego zbliżało się coraz więcej zarażonych. Ciekawe co teraz zrobicie barany - powiedział sam do siebie. Wojsko powinno niebawem opanować sytuację, ale czekanie w budynku, który za chwilę będzie pełny zombie wydawało mu się słabym pomysłem. Był zdziwiony tym, że poczuł lekką satysfakcję widząc, że nikt za nim nie poszedł. Przynajmniej będzie martwił się tylko o siebie. Poza tym wkurzał go Milik. Grupa w której jest więcej niż jeden samiec alfa nie może skończyć dobrze. Prędzej czy później zdania jej liderów będą różne a wtedy może dojść do tragedii. Akurat dziś stało się to "prędzej". Podbiegł do pobliskiego śmietnika i przykucnął pod nim. Słyszał strzały. Nie podnosząc pozycji zaczął poruszać się w stronę z której dochodziły , starając się ukrywać za czym tylko się da. Przez chwilę zastanawiał się czy to dobry pomysł, bo może to właśnie tam jest najwięcej zarażonych. Myśl, że znajdzie się wśród uzbrojonych żołnierzy wzięła jednak górę. |
23-01-2014, 11:22 | #43 | ||||
Reputacja: 1 | Janisław Żukowski ... Cytat:
Szwędacze podchodzili coraz bliżej, Kodowski w końcu wyciągnął broń i rozpoczął ostrzał. Milik napierał na drzwi, używał czego się dało, ale niestety - ani zamek, ani zawiasy nie chciały puścić. Czy mu się tylko zdawało, czy były one podparte czymś od strony korytarza? Milik coraz bardziej spanikowany uderzał raz za razem, odgłos wystrzałów z tak bliskiej odległości również nie działał kojąco. W końcu usłyszał dwa krzyki w jednym czasie - Kodowskiego i Kodowskiej. Przerażony odwrócił się i zobaczył, jak spanikowany żołnierz zostaje pochwycony przez pierwszych zarażonych, którzy już znaleźli się w mieszkaniu. Po chwili poczuł zapach krwi, kiedy Kodowski był właściwie rozrywany żywcem. Milik w jednej chwili zrozumiał, że albo wybije wystarczająco wielu zarażonych, albo to miejsce stanie się jego grobem. Ciężka łopata nie stanowiła jednak najlepszej broni. Żeby to był jeszcze szpadel Fiskarsa, pewnie szło by mu sprawniej. Pomimo głuchych uderzeń w głowy na chwilę niezwracających na niego uwagi pożerających żywcem Kodowskiego zarażonych, nie zobaczył, by jego działania przyniosły większy efekt. Lepiej o dziwo poszło Kodowskiej, która uzbrojona w pogrzebacz[1] celnie powaliła jednego z "pacjentów". Po chwili jednak, przepychając się przez zajadających zarażonych, szli kolejni Szwędacze. Więcej to ich by się nie zmieściło do pokoju. Kodowska próbowała przewrócić ciężki, dębowy stół stojący pośrodku pokoju, aby odgrodzić się od przeciwników, skłębić ich w jednym miejscu. Potężny mebel jednak ani drgnął. Milik, dostrzegłszy w tym jakąś szansę, pomógł jej. Stół z łoskotem potoczył się na podłogę, przygniatając nogę jednego z nadchodzących zarażonych. Pozostali jednak, którym starania Milika i Kodowskiej przeszkodzili w ucztowaniu, ruszyli w ich kierunku. Ostatecznie walka przeniosła się do przedpokoju. Kilku z zarażonych padło od łopaty i pogrzebacza, niewielkie jednak było to pocieszenie. Wydawało się Milikowi, że za drzwiami słyszy nawoływania jak najbardziej żywych mieszkańców bloku. Wstąpiła w niego nowa nadzieja, tym bardziej, że usłyszał zgrzyty przy drzwiach - a więc były one zaryglowane! Uśmiechnięty spojrzał na Kodowską, ale zauważył jej znieruchomiałe ze zgrozy spojrzenie. Po chwili zrozumiał. Nie odsuwano rygli z drugiej strony - wzmacniano barykadę, by nikt się stamtąd nie przedostał! Nawał zarażonych trwał dalej, w końcu razem z Kodowską zabarykadowali się w łazience, modląc się, by zamek wytrzymał. Zamek nie wytrzymał. Cytat:
Zdzisław Klepacz, Ryszard Malinowski, Agata, Andrzej Poszło nadzwyczaj sprawnie. Andrzej szybko pomógł wejść dzieciom do szoferki, Klepacz dostrzegł w lusterku, że ze dwóm-trzem osobom udało się wskoczyć na pakę. Kiedy Ryszard podjął decyzję o wyskoczeniu, Andrzej rzucił mu jedno radio i powiedział: -Nie zmieniaj kanału, to się potem jakoś znajdziemy. Okazało się to niepotrzebne, nie ujechali na tyle daleko, by się rozdzielić. Trzydziestoparoletnia kobieta oddychała ciężko, nie wierząc chyba jeszcze do końca we własne ocalenie. Dzieci siedziały na kolanach jak martwe, rozszerzonymi oczami spoglądając naprzód, skąd nadbiegali chyba jacyś ochotnicy, uzbrojeni w co się dało, przeważnie różnego rodzaju motyki, widły i szpadle. Wielu z nich miało szaliki Legii. Klepacz jechał dalej Koszykową, widząc po prawej stronie, że już na terenie Filtrów rozbiegają się żołnierze, wykorzystując ogrodzenie jako dobrą zasłonę. Przez zabudowania stracił na chwilę z oczu pochód zarażonych, ale była to tylko chwilowa ulga. Mijając uliczkę Krzywickiego zobaczył kolejną barykadę z ciężarówek wojskowych, z których dachów żołnierze prowadzili ostrzał do kłębiących się po drugiej stronie zarażonych. W końcu dojechali do Alei Niepodległości, gdzie była dużo mniejsza kolejka do kolejnej kwarantanny. Jakiś harcerzyk, na oko piętnastoletni, w mundurze, berecie i odblaskowej kamizelce, podbiegł do samochodu dając każdemu w samochodzie po małej butelce zimnej wody. Powiedział do Klepacza: -Nie wpuszczają tędy samochodów, proszę pana. Zresztą, i tak pierwszy wojskowy by panu ten wóz skonfiskowali na barykady. Cytat:
Łomoty po drugiej stronie drzwi nie ustawały, ale w końcu chyba wszyscy się z nimi osłuchali. -Uważajcie na siebie - rzuciła za Kubą i Michałem, zamykając drzwi. Po chwili usłyszeli szuranie czegoś po podłodze, widocznie Lena postanowiła zabarykadować drzwi. We dwóch bez słowa ruszyli na klatkę schodową. Poza znieruchomiałym dresiarzem nie widzieli nikogo. Wyjrzeli przez okno na półpiętrze, ale ludzie - w mundurach i bez - biegli w kierunku Filtrów, skąd dobiegały liczne strzały. Nie dostrzegli żadnych zarażonych. -Przy zieleńcu się podobno przedarli - poinformował go Kuba.-Powinni ich odeprzeć, a przynajmniej dalej nie puścić. Przeszli przez ulicę, uważając, by nie być potrąconym przez kolejne wojskowe samochody. Rzadko kiedy jednak wychodzili z nich wojskowi. Młodzi ludzie o wyglądzie kiboli, trochę harcerzy, strażnicy miejscy, mniej lub bardziej jednolicie wyglądający ochotnicy. Wzdłuż ogrodzenia Politechniki patrzyła grupka ciekawych, ale ani Kuba, ani Michał nie rozpoznali wśród gapiów matki Schmidta. Również nie zauważył nikogo znajomego ani sąsiadów. Przy wodopoju dawno już nie było beczkowozów, nikogo więc tam nie zastali. Rybnicki natomiast trochę bezwładnie relacjonował: -Karwas chce uciekać, jutro wieczorem specjalnie podłożony pociąg zawiezie ich na Okęcie, na lotnisko i zwieją samolotem. On, paru polityków, pewnie zwieje z tymi GROMowcami, którzy jeszcze zostali. Moglibyśmy spróbować zakraść się na ten samolot, albo spróbować go zaszantażować, by nas wziął. Albo Kampinos. Przedrzeć metrem podobno się da, z Młocin to już tylko kawałek przez mało zamieszkałą okolicę, powinno być bezpiecznie... Zatrzymali się na placu Politechniki, zupełnie opustoszałym i obumarłym. Również od strony Polnej słychać było strzały od strony trasy AL. Spojrzeli po sobie bezradnie. Co teraz? Tomislav Milošević Schowany za śmietnikiem miał ogląd sytuacji i na Filtrowej, i na Raszyńskiej, ale ciężko powiedzieć, by go mogło to cieszyć. Liczne krzaki i drzewka stanowiły niezłą zasłonę, ale widział, jak z bram bloków po drugiej stronie wyłaniały się pokraczne sylwetki zarażonych. Kolejne strzały rozlegały się i zobaczył, że między nim a żołnierzami, których nawoływania słyszał już pomiędzy salwami, jest całkiem spora grupa pacjentów, która widocznie już doszła osiedlami od placu Narutowicza. Zaklął. Mógł przeskoczyć przez ogrodzenie Filtrów, raczej nie stanowiło to dla niego przeszkody. Było dosyć masywne, więc raczej nie zostałoby od razu sforsowane przez zarażonych. Widział też jakieś kilkanaście metrów przed sobą porzucony rower - widocznie jego właściciel nie przerzucił go przez ogrodzenie zanim sam przez nie przeskoczył. Jak na złość, rower ten był na bardzo odsłoniętym kawałku przestrzeni i to naprzeciwko jednej z bram. Z pewnością zostanie dostrzeżony... Ale czy dogoniony? Cytat:
Czas na odpisanie do 29 I | ||||
24-01-2014, 16:39 | #44 |
Reputacja: 1 | -Karwas, jak go będziemy próbowali szantażować, każe nas zabić żołnierzom. Na pokład samolotu się nie wkradniemy- to nie splinter cell, a ja nie nazywam się Sam Fisher. Pieprzyć ich, musimy sobie sami radzić.- przez sekundę zawahał się, wydawało mu się że widzi na przed sobą jakiś ruch.-Potrzebne nam są rowery, to teraz chyba najlepszy środek transportu. Ale o szczegółach planu może porozmawiamy w mieszkaniu...- Widział pytający wzrok Kuby- nie ma sensu szukać jej na ślepo. Jego moralność zaczęła uginać się pod ciężarem sytuacji. Skoro już wyszli z domu, może należało by poszukać czegoś przydatnego. Poszukać to dobre, niegroźne słowo, ale tak na prawdę Michał chciał po prostu ukraść coś z opuszczonych miejsc. Rozmyślał jeszcze chwilę, walcząc ze sobą. -Potrzebujemy wody i jedzenia. No i tych cholernych rowerów. Podrapał się po głowię zastanawiając się gdzie w pobliżu są sklepy z potrzebnymi rzeczami, po czym ruszył przed siebie. |
26-01-2014, 21:33 | #45 |
Reputacja: 1 | Sytuacja była na granicy paniki. Co prawda pozory porządku nadal były utrzymane, ale Klepacz wiedział, jak to się skończy, kiedy pojawią się Pacjenci. Wszystko eksploduje w szale i w obłędzie. - Zawracamy - postanowił. - Mamy ciężki wóz. Pojedziemy przez Sękocińską na Jerozolimskie, potem w Towarową. Póki mamy samochód, mamy osłonę. Zawsze łatwiej uciec, czy nawet ukryć. Byli w bardzo paskudnej sytuacji. Zdawał sobie z tego sprawę. Jednak, póki co, jedyną alternatywą, jaką widział, była szukanie objazdów i unikanie większych grup ludzi. No i unikanie Pacjentów. Klepacz wytarł pot z czoła. Przeżegnał się szybkim ruchem ręki powierzając siebie i współtowarzyszy opiece Najwyższego. W nim jeszcze pokładał nadzieję. Potem wrzucił bieg, wcisnął gaz i ruszył, oddalając się od ludzi. W ostateczności był gotów spróbować wyjechać poza strefę bezpieczną, jeśli to dałoby mu szansę na ucieczkę przez zarażonymi. Był zdesperowany. Chociaż na razie priorytetem było dostać się do centrum strzeżonej strefy. Liczył na to, że jego kwalifikacje okażą się pomocne. Kwalifikacje! Wpadł na pomysł zmieniając kierunek jazdy w stronę barykady i żołnierzy. - Wiozę wodę dla was, chłopaki - krzyczał głośno wychylając się przez okno z szoferki. - Mam ją zwieść do Hiltona. Szybko. Czekają tam na nas! Szybko! Pacjenci depczą nam po oponach. Liczył na to, że blef się powiedzie. W końcu woda była potrzebna każdemu. Jakby się nie powiódł, pozostawało wcielić w życie pierwotny plan. |
27-01-2014, 00:32 | #46 |
Reputacja: 1 | Malinowski, zasapany, podbiegł do "rogatek" w momencie, gdy Klepacz uskuteczniał swoją historię. Niemal przez skórę czuł, że zdezorientowany żołnierz zaraz zapyta o dokumenty. Postanowił kontratakować. -Biuro Stołecznego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, Referat Stołecznego Konserwatora Zabytków - pokazał swoją legitymację. Jak dotąd mówił prawdę. - Mam koordynować wykorzystanie zasobów strukturalnych....znaczy się mebli, ogrodzeń, samochodów z parkingów i tak dalej do wzmocnienia pozycji - jak do tej pory też była to prawda, tylko, że odnosząca się do innej części miasta, tej, z której uciekali - w rejonie Hiltona. I nie zrobię tego bez wody, bo niby skąd znajdę ochotników jak ich czymś nie zachęcę! Pan Klepacz - wskazał na Zdzisława - torował mi drogę, ale chuligani zatrzymali mój samochód...musimy tam dowieść wodę, bez niej ludzie nie będą chcieli pracować! Macie możliwość mnie tam dowieźć? - zagadywał żołnierza - Albo chociaż podsadźcie mnie na beczkę, tyle lat za biurkiem, a tu takie polecenia...a na poligonie byłem ostatni raz ze dwadzieścia lat temu, ech, czasy... |
27-01-2014, 20:18 | #47 |
Reputacja: 1 | Żukowski odetchnął z ulgą. Miał już po dziurki w nosie spiskowania z Karwasem - był przekonany, że senator chce go z wykorzystać. Parę słów do Judenratu, prasa na Żukowskiego, prześwietlenie życiorysu, a potem "papa" z pokładu helikoptera. Ponoć istnieje coś takiego jak solidarność obrzydliwych bogaczy - ale ponadto jest jeszcze coś takiego jak żądza bycia tylko tym, wybranym, jedynym, bogatym. Teraz czekało go poważniejsze wyzwanie. Rozmowa z córką. Jego rodzina, co sam przyznawał przed sobą (ale tylko przed sobą), była porażką. Odkąd pamięta, zawsze wszystko kończyło się kłótnią - po czym jego syn spuszczał po raz setny swoje piekło w kiblu po ostrym łojeniu koki. Starsza córka wyjechała za granicę jak najszybciej. Tylko z nią utrzymywał kontakt. Młodsza odeszła z matką. Przechodząc przez hotelowy korytarz przylizał zmierzwiony, siwy włos i dopiął marynarkę. Sapnął i, lekko chwiejnym krokiem, udał się w kierunku recepcji. - Wando, jak dobrze cię widzieć! - przybrał postawę jowialnego ojca, którą zawsze raczył swoją starszą córkę. Nie objął córki. Delikatnie ujął jej dłoń swymi, przypominającymi dojrzałe bochny chleba. Zbliżenie do córki mogło nieść ze sobą reperkusje - Wanda nie znosiła swądu alkoholu. - Opowiadaj, moje dziecko - jak z matką? |