Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-04-2014, 18:34   #31
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Część oficjalna wieczoru minęła bardzo szybko. Niestety przy jego stoliku nie siedział nikt na tyle ważny by miało sens wchodzenie w bliższą znajomość, ot jacyś podrzędni dorobkiewicze, właściciele niewielkich firm, albo ludzie dla których bilet na „Destiny” musiał kosztować połowę pensji. Towarzystwo warte uwagi zasiadało w zupełnie innej części sali, jednak gdy atmosfera rozluźniła się już na tyle by móc swobodnie udać się w tamtym kierunku, zrobiło się zbyt późno na realizację towarzyskich planów. W końcu smaczne jedzenie, kolorowe drinki i kulturalne rozmowy były jedynie przygrywką do właściwej części wieczoru. Szykowała się ciekawa noc przy zielonym stoliku.

Jeśli pierwszej nocy Malcolm liczył na interesującą grę, to trochę się zawiódł. Z dwójki spodziewanych gości, zmysłowej Kaliny Jegovej i posępnego Montezumy, zjawił się tylko Latynos. Zasiedli do wspólnej partii pokera razem z niewielką grupą innych graczy. Przypadkowi bogacze puszyli się niemiłosiernie, popalając drogie cygara w towarzystwie perfekcyjnie wystrojonych kobiet, przed każdym znaczącym zagraniem popijając bursztynową whiskey i przybierając minę profesjonalisty, jakby mieli resztę w garści już od pierwszego ruchu. Część nieudolnie trzymała słynną pokerową minę, inni robili wokół siebie dużo szumu i uśmiechali się znacząco kiedy akurat podeszła im karta.

Montezuma wybijał się na ich tle. Grał mocno, zdecydowanie, z wiecznie marsową miną, zupełnie jakby chciał zakończyć partię w rekordowym czasie. Szybko podnosił stawki wciągając niedzielnych amatorów w pułapkę. W takich momentach wystraszony koneser cygar i złotych zegarków zwykle pasował, poświęcając kilkaset dolarów. Oczywiście połowa zagrywek Montezumy obliczona była właśnie na taki blef. Godspeed nie przeszkadzał mu w zabawie, kilkukrotnie grając na głupiego, uśmiechając się niewinnie do swoich kart nim odłożył je na stół i sięgnął po papierosa, by w spokoju obserwować dalszą rozgrywkę. Póki nie grali we trójkę nie było co się zbędnie napinać. To był kolejny etap badania terenu, poczuć grę drugiego myśliwego, zobaczyć co pije, jak często mruga, kiedy zaczyna wiercić się na krześle, jak splata dłonie. Wszystkie te niuanse umykały pseudo-graczom z kontem bankowym zamiast mózgu.

W końcu Latynos nie wytrzymał nerwowo. Wyraźnie drażniło go zachowanie Malcolma, który naumyślnie nie podejmował rękawicy. Wszedł w wysoki zakład i w tym momencie Godspeed dołączył do puli. W charakterystyczny, agresywny sposób dotarli do etapu rozwiązania. Żaden nie zamierzał odpuścić, w końcu nie po to uprawia się hazard by pokornie patrzeć jak ktoś inny odnosi sukces. W starciu przy kartach najwspanialsze było uczucie porównywalne ze stanięciem z kimś do regularnej bitwy. Choć wszyscy siedzieli i uśmiechali się do siebie, w rzeczywistości toczyli zażarty pojedynek, imaginarna krew lała się strumieniami, a ofiarami byli niczego nieświadomi współgracze ogrywani z kolejnych tysięcy dolarów. Cywilizowany sposób uczestniczenia w rzezi, do tego można było się na tym wzbogacić.

- Sprawdzaj. – chyba pierwszy raz od początku spotkania Montezuma zwrócił się personalnie do Godspeeda.

Jedynym co otrzymał był widok kolejnego żetonu dokładanego do puli. Odpowiedział tym samym. Stawka nie była zbyt wygórowana, jednak w tym momencie chodziło o prestiż. Kolejne żetony pięciuset dolarowe wzbogaciły stosik. Uśmieszek błąkał się na twarzy Malcolma. Obracał w palcach czerwony żeton. Latynos wpatrywał się uważnie w twarz Hazardzisty. Badał, obserwował, to było spojrzenie przewiercające na wylot. Reszta graczy pociła się i denerwowała nie wiedząc jak zareagować na napiętą sytuację w grze. W końcu Montezuma dał za wygraną, odłożył karty i bez słowa odszedł od stolika. Malcolm sprawdził resztę graczy i zgarnął pulę.

Trudno było stwierdzić, czy Latynos pozwolił wygrać Malcolmowi, czy faktycznie blefował. Dość powiedzieć, że pierwsze ich starcie było niepełne. Zabrakło przeciwwagi w postaci trzeciego gracza, zabrakło konkretnej stawki, bynajmniej nie opiewającej wyłącznie na pieniądze. Wieczór można było jednak uznać za udany. Przystojniak posiedział jeszcze jakiś czas przy lżejszej partii. Jego chwilowy sukces zadziałał jak magnes na kobiety pochłonięte asystowaniem przy grze. Malcolm nie przewidywał więcej wymagających pojedynków tego wieczoru, dlatego oddał się uprzejmemu flirtowi z nowo poznaną dziewczyną. Ostry makijaż, pełne usta i obcisła sukienka pobudzały wyobraźnię. Trzeba było umieć korzystać z okazji, kiedy zsyłał je los.

***

Woda, wszędzie lodowata woda. Strumienie wlewały się przez system wentylacyjny, szyba w oknie pękała pod naporem ciśnienia. Nieprzyjemny jęk stali przebiegł po metalowej konstrukcji okrętu. Przytłumione odgłosy kotłowania dobiegały zza grubych ścian. Był we własnej kajucie, drobne przedmioty unosiły się w nieładzie na powierzchni, a on z trudem łapał oddech. Chłód oceanu mroził serce i wyciskał powietrze z płuc. Sufit opadał pod dziwnym kątem. Statek tonął, a on razem z nim. Poziom wody szybko się podnosił, a jemu zostawało coraz mniej tlenu. Jeszcze jeden haust, jeszcze jeden…

Usiadł gwałtownie na łóżku. Kobieta leżąca obok niego poruszyła się delikatnie przez sen. Gardło miał ściśnięte jakby rzeczywiście przed chwilą walczył o ostatni oddech. To było takie realistyczne, takie prawdziwe… Dreszcz przebiegł mu po plecach. Malcolm wstał zupełnie nagi i podszedł do okna. Głowa bolała go od wczorajszych wrażeń i zbyt wielu drinków. Przycisnął czoło do chłodnej szyby i patrzył na wschodzące słońce. Okruchy snu powoli rozmywały się w blasku poranka. Znaki mogły być wszędzie. Co jeśli to był jeden z nich? Mężczyzna miał szczerą nadzieję, że tym razem nie będzie mieć racji.

***

Nowo poznana kobieta, zgodnie z oczekiwaniami, nie liczyła na dłuższą znajomość. Kilka drinków, późna kolacja i wspólna noc wystarczyły obojgu do zaspokojenia swoich potrzeb. Po przebudzeniu kochankowie zajęli się sobą raz jeszcze, po czym każde udało się w swoją stronę. Malcolm nawet nie do końca zapamiętał jej imię. Cherry, a może Charlotte? To nie miało znaczenia. Zjadł coś i udał się na siłownię. Ostatecznie zgrabna sylwetka nie brała się z nikąd. Kiedy pokonywał kolejne kilometry na bieżni do sali wszedł mężczyzna, którego widział już wczorajszego dnia w kasynie i wchodzącego na uroczystą kolację, niejaki Richard Castle, autor kryminałów. Czyżby to miało coś oznaczać? Nie, to tylko zmęczony umysł podsuwał mu takie myśli. Rzeczywiście, pisarz nawet nie zwrócił na niego uwagi. Po skończonym treningu umył się, przebrał i poszedł na spacer. Przeszedł się po zalanym słońcem zewnętrznym pokładzie, gdzie turyści wylegiwali się na leżakach. Stanął przy barze i zamówił owocowy koktajl. Po wczorajszym kacu nie miał teraz ochoty na alkohole. Pośród gości z pewnością byli Ci, których wczoraj z chęcią by poznał, teraz jednak jakoś nie miał na to teraz ochoty. Pokręcił się przy barze wyłapując wzrokiem co ciekawsze osobistości, po czym udał się w swoją stronę.

Podczas dalszej części spaceru mimowolnie zajrzał na pokład, gdzie ulokowane było kasyno, ale tym razem nie wszedł do środka. Stał przez jakiś czas popijając napój przez słomkę, wsparty o barierkę naprzeciw wejścia, obserwując wchodzących i wychodzących gości. Zastanawiał się, czy i tym razem dane mu będzie spotkać kobietę w czerwieni. Niestety ani ona, ani Latynos nie pojawili się, aż do końca leniwie dokańczanego napoju.

W ciągu dnia Godspeed odwiedził kilka miejscowych atrakcji. Sprawdził repertuar teatru, zapoznał się z harmonogramem koncertów, odwiedził restaurację i bibliotekę. Nawet jeśli nie miał ochoty niczego czytać zawsze miło było na jakiś czas zajrzeć do miejsca gdzie panowała cisza i z całą pewnością nie było tłumów. Odprężony umysł lepiej pracował, a odrobina oddechu przed atrakcjami dzisiejszego wieczoru, a zwłaszcza po ciężkiej nocy, była mu potrzebna. Wciąż otrząsał się z nieprzyjemności sennego topienia się we własnej kajucie. W końcu jednak doszedł ze sobą do ładu i zaczął snuć plany na wieczór. Skoro poprzedniego dnia Kalina Jegova odpuściła sobie wizytę w kasynie, dziś będzie tam niemal na pewno. Malcolmowi nie potrzeba było lepszej zachęty.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 11-04-2014, 07:50   #32
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Oczywiście wszystko musiało się spieprzyć. Jeszcze przed momentem J.J. dawała się podrywać niebieskookiemu blondasowi, a teraz pędziła do kajuty z butami w garści i żądzą mordu w oczach.

Czekało na nią małe piekiełko. Część rzeczy strącono z półek, do tego mokra plama na ścianie wskazywała miejsce w którym rozbiła się butelka whisky...jej whisky. Czarno-biała nalepka Jacka Danielsa walała się po podłodze, otoczona diabelnie ostrymi okruchami i bursztynową kałużą. J.J. zamknęła oczy, nabierając powoli powietrza ustami, po czym wypuściła je przez nos, licząc w głowie do dziesięciu. Cholerny meks. Nie dość, że zepsuł jej imprezę, to na dokładkę przez zwykłą głupotę pozbawił porannego klina.

- Diego? - starała się mówić spokojnie.

- Menuda panda de maricones - warczał z prędkością karabinu maszynowego. Rzucał się po pokoju niczym dzikie zwierze, zaciskając ze złości pięści - Estoy que lo mato...hijo de puta!

Podeszła do niego, wymijając odłamki szkła. Jeszcze tego brakowało, by i ona zrobiła sobie krzywdę. Z dwojga złego dobrze, że oberwało się flaszce, a nie temu kamerzyście.
- Pięć minut...zostawiłam cię na pięć minut kaktusi łbie i już przypału narobiłeś! - złapała latynosa za ramię, zmuszając go do zatrzymania się w miejscu. Siłą obróciła jego głowę w swoją stronę, używając do tego wolnej ręki.
Wpierw myślała, że zarobi w zęby, na szczęście obyło się bez rękoczynów. Meks zamarł na moment, łypiąc na nią spode łba.Wykorzystała tą chwilę wahania, by stanąć na palcach i zamknąć jego usta swoimi. Stara, sprawdzona metoda odwracania uwagi zadziałała i tym razem.

Noc jeszcze się nie skończyła, a przecież obiecała sobie, że balować skończy dopiero nad ranem. Co prawda miało to wyglądać inaczej...ale cóż. Są różne rodzaje tańca.
Ten w poziomie Julia lubiła najbardziej.



***

...Bieg. Szybko, szybciej! Upadek. Wstać, podnieść się, biec, uciekać! Strach paraliżuje, zaciska krtań, mąci w głowie. Potknięcie, upadek, wstrząs, chwila szoku i znów bieg. Szybko, szybciej! Szarpnięcie, świat wiruje, coś zimnego i twardego boleśnie obija łydkę, w piersi narasta krzyk...



***

Julia obudziła się zlana potem. Usiadła na łóżku, zrzucając z siebie zmiętą kołdrę. To tylko sen, zwykły sen. Sen, w którym pokręcona podświadomość uwalniała całą frustrację i nagromadzony stres, fundując dziewczynie mentalny gwałt. Uszczypnęła się w policzek, chcąc przegnać resztki koszmaru. Naraz parsknęła głośnym śmiechem, unosząc ręce na wysokość oczu. Spuchnięte nadgarstki ozdabiały piękne, fioletowe sińce, przypominające ślady po kajdankach.
- Nie no...super - prychnęła rozbawiona. Rodriguez znów bawił się w oznaczanie terenu. Dobrze, że coś innego nie przyszło mu do tego głupiego łba.
Mógł ją jeszcze, idiota, obsikać dla pewności.

Sięgnęła po leżący pod poduszką telefon. Przejechała palcem po ekranie, odblokowując humorzaste ustrojstwo i spojrzała na godzinę. Dochodziło południe, nie tak źle. Dzień dopiero się zaczynał. Półprzytomna poczłapała do łazienki licząc na powtórkę z nocy.

- Potem, chica - meks zbył ją gniewnym mruknięciem i wielkopańskim machnięciem wytatuowanej łapy. Ledwo stał na nogach, starając się nadrobić miną. Na pierwszy rzut oka widać było, że w nic nie spał. Wąchanie koksu miało swoje minusy. Bez słowa wytoczył dupsko spod prysznica, zgarniając po drodze śnieżnobiały ręcznik.

J.J obserwowała jego wędrówkę aż do momentu, gdy zwalił się niczym kłoda na łóżko. Tyle, jeśli chodzi o jakikolwiek romantyzm.
- Trafił mi się Romeo z koziej dupy - rzuciła wściekła i zawiedziona, zmieniając temperaturę wody na lodowatą. Potrzebowała dotrzeźwieć w trybie pilnym. Prosić się o nic nie zamierzała. Trzeba mieć jakąś godność.

- Meee-eee vale madre! - rozdzierające ziewnięcie doleciało do niej wyraźnie, mimo wszechobecnego szumu.

- No nie da się ukryć - burczała, szorując zawzięcie spocone ciało, a jej złość rosła z każdym kolejnym ruchem gąbki - Jak kurwa wszystko.

Wczorajszy incydent nie dawał Julii spokoju. Koleś od kamerki mógł narobić smrodu swoimi roszczeniami. Co z tego, że ominął go wpierdol, sprzęt mógł ucierpieć? Niszczenie mienia, naruszenie nietykalności cielesnej - zdecydowanie zbyt często podobne paragrafy przewijały się przez jej życie.

Naprędce ułożyła włosy, zamaskowała trzema warstwami tapety sińce pod oczami i włożyła na grzbiet “wakacyjną” kieckę. Szukanie butów zajęło jej parę minut. jeden leżał pod łóżkiem, drugi ukrył się złośliwie za szafką. Jakim cudem - J.J nie miała zielonego pojęcia. Upewniwszy się, że meks śpi, wyszła z kajuty, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Tłumaczenie tego, co zamierzała zrobić tylko by go niepotrzebnie rozsierdziło, nie miała ochoty na kolejną awanturę.

Odnalezienie odpowiedniej kajuty wymagało odrobiny zachodu. Wpierw J.J. musiała wypytać o całe zajście ochroniarzy pełniących służbę poprzedniej nocy. Kilka banknotów zmieniło właścicieli, rozwiązując ludzkie języki i odświeżając pamięć skuteczniej niż poranna kawa. Pokój na Głównym Pokładzie, numer 2287...dobrze, że te cholerne tabliczki na drzwiach były sporych rozmiarów. Po ciężkiej nocy świat Julii niebezpiecznie tracił ostrość, utrudniając orientację w terenie. Swoje trzy grosze dokładał chemiczny kac, na spółkę z palącym słońcem. Pomyśleć, że mogłaby teraz wegetować przy zasłoniętych żaluzjach w pokoju. Zamiast tego musiała pięknie się uśmiechać i robić słodkie oczy do jakiego kretyna, który miał dość pecha by wejść w drogę jej pijanemu kumplowi.

Niektóre sprawy należało załatwić od ręki, ukręcając im łeb przy samej szyi. Jakikolwiek dalszy rozwój wypadków mógł być groźny. Rodriguez prędzej by kogoś połamał, niż przyznał się do błędu i przeprosił, a raz puszczoną w ruch spiralę kłopotów trudno będzie zatrzymać.
Julia zdawała sobie sprawę jak skończyłaby się ewentualna rewizja jej gratów, a o tym co Rodriguez zabrał na statek wolała nawet nie myśleć. Cholerny meks...czasem był gorszy od dzieciaka z adhd. Tylko lać takiego po dupie i patrzeć czy równo puchnie.

Odpowiednie drzwi znalazła po piętnastominutowym włóczeniu się w tę i z powrotem pustymi korytarzami. Wykorzystała ten czas, by dojść jako tako do siebie. Zmaltretowany umysł powoli i niechętnie, lecz rozpoczął współpracę. Spojrzała na mosiężną tabliczkę. Pokład się zgadzał, numerek tak samo. Odetchnęła głęboko i zapukała pięścią, darując sobie subtelność. Wystarczającym zgrzytem była konieczność świecenia oczami nie ze swojej winy.
- Do czego to doszło... - burczała pod nosem, nie przestając walić w drewnianą przeszkodę.



~2287~

Obudziło go pukanie do drzwi. Pierwsze wrażenie było dość dziwne. Jak zawsze gdy się budził w nowym pomieszczeniu i potrzebował tego momentu by się zorientować co i jak. A tak… Ten cholerny statek…
- Ja pierdolę… Jeszcze 19 dni… - pokręcił zniechęcony głową. Wszystko mu sie przypomniało gdy zobaczył leżący obok niego sprzęt z wszelaką funkcja tv i foto i inne szmery bajery. A tak. Ktoś sie dobijał. Wzywali tu na śniadanie czy co? Do cholery, zamierzał spać do oporu czyli przynajmniej do południa. Albo i dłużej. Powlókł się do drzwi i z niechęcią je otworzył. Widok brunetki nie zaskoczył go, ale widok brunetki nie w pokładowym uniformie już tak.
- Tak? Słucham panią? - spytał trochę zaciekawiony.

- Gratuluję, wygrałeś milion dolarów i uśmiech Elvisa odciśnięty w betonie! - dziewczyna wykrzesała z siebie wszelkie posiadane pokłady optymizmu, mrużąc oczy z radości. Tak...gość się zgadzał, forsy na darmo nie zmarnowała. Przez moment obawiała się, że obsługa postanowiła wyciąć jej psikusa i skierować do kogoś zupełnie ze sprawą niezwiązanego. Szczęście jednak uśmiechało się do niej tego dnia - nie wiedziała czy ma z tego powodu śmiać się, czy płakać. Pozostawała tylko ostatnia część…
Wyklinając w głowie Rodrigueza i jego narwany charakter, wyciągnęła rękę w stronę poszkodowanego.
- Julia jestem, chciałam przeprosić za to małe nieporozumienie na kolacji. Mogę wejść, nie przeszkadzam?

Odruchowo wyciągnął rękę i odwzajemnił uścisk.
- Jestem Ed. Hmm… A… Tamto… Tak, wejdź. - stanął obok wejścia by dziewczyna mogła przejść obok niego. Wyjątkowo nie musiał się krępować “samczego wyglądu pomieszczenia” bo właściwie od wczoraj prawie go tu nie było a jak był to spał więc nie miał czasu ani szansy go wypracować.
Zamknął drzwi i postąpił za nią zastanawiając się nad dalszą częścią.
- No cóż... Kamerze właściwie nic sie nie stało… - podszedł do łóżka i ją uruchomił, pokazując kawałek nagrania. - Tamten dziadek oberwał w głowę. Mnie właściwie też nic się nie stało… - rzekł z namysłem jakby na bieżąco analizował wczorajsze wydarzenia.
- A poza tym ty mi nic nie zrobiłaś więc nie powinnaś przepraszać za kogoś. A tamten koleś… A do diabła z nim… - machnął zniechęcony ręką.

J.J. zaciekawiona rozglądała się dookoła z miną dziecka w lunaparku. Dawno już nie widziała tyle elektroniki, kabelków i całej reszty cyfrowych gratów. Przez chwilę badała wnętrze, słuchając uważnie tego, co jego lokator miał do powiedzenia. Starucha pies jebał, kolejny zgred z alzheimerem u schyłku swojego śmierdzącego życia. Możliwe, że już zapomniał o wieczornym incydencie, przynajmniej taką miała nadzieję. Problem mógł stanowić stojący przed nią koleś. Ku swojej skrzętnie ukrywanej radości odnotowała fakt, że nie zamierzał sprawiać problemów. Rozluźniona odwróciła się w jego stronę.
- Vloger, reżyser amatorskich filmów porno, czy szpieg? - Spytała wskazując na sprzęt, gdy w pomieszczeniu nastała cisza. Gość był w jej typie, nawet bardzo. Ciemnowłosy, odpowiednio zarośnięty i wysoki. Widać, że ćwiczył, ale bez przesady. Magicznego progu groteski a’la Jesse Marunde nie przekraczał.
Kobieca ciekawość podniosła łeb do góry, zaintrygowana.

- A za cholerę nie zgadniesz. Założymy się? - uśmiechnął się do niej bezczelnie. Nie wiadomo dlaczego ale nowa znajoma poprawiła mu jednak humor z rana mimo, że zdaje się, była związana z tamtym wczorajszym burakiem. A na rodzeństwo nie wyglądali.

Jula zaśmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową. Oparła plecy o ścianę, odwzajemniając bezczelną minę. Zaczynało robić się ciekawie. Wyszczekany typek podsunął jej pewien pomysł. W końcu była na wakacjach, a skoro Rodriguez dał plamę, mogła z czystym sumieniem szukać rozrywek we własnym zakresie, sprzątając przy okazji jego bajzel.
- Jasne. Pod warunkiem, że nie masz za plecami siekiery, pod łóżkiem zwłok nieletniej, azjatyckiej dziwki, a zakład nie obejmuje oddania nerki. Nic nie podpisuję, od razu zastrzegam - wzruszyła niewinnie ramionami. Na codzień brakowało jej tego prostego gestu. Rasa kaktusów odbierała go kompletnie inaczej niż reszta cywilizowanego świata. Był dla nich obraźliwy...w jakiś tam dziwny sposób - W innym wypadku mogę rozpatrzeć twoje podanie w przeciągu siedmiu dni roboczych, o ile dostarczysz dwie kopie dokumentów ze zdjęciem rentgenowskim z profilu...albo mnie jakoś inaczej przekonasz.
Czekała na reakcję. Zazwyczaj ludzie zaczynali wątpić, po tym jak już skończyła gadać. Nie wszyscy podzielali jej zamiłowanie do czarno-klozetowego humoru i sadystycznych żartów, których w zanadrzu miała cały arsenał.

- Heh! A po cholerę mi twoja nerka? By to trzeba wykroić, cały pokój bys mi flakami zabazgroliła, obsługa by pewnie miała pretensje i jeszcze pewnie nikt by mi nie uwierzył że poszło o zakład. - parodiował teraz poważną pretensję lub zażalenie. Na chwilę zamilkł i ewidentnie obicął ją wzrokiem powłóczystym spojrzeniem. Z góry na dół i z powrotem po czym znów sie odezwał.
- A co do reszty… Chcesz coś se sprawdzać to sprawdzaj. Ale tu i teraz. To jak? Wchodzisz w ten układ? - zazwyczaj nie odzywał się do ludzi w ten sposób. Ale do cholery był na wakacjach! No i ostatnie dwa dni tak mu dały w kość, że było mu wszystko jedno. Dlatego w głosie i spojrzeniu rzucił jej wyzwanie. Był ciekaw czy je podejmie czy tylko ściemnia.

- Hmm...I jeszcze sobie wszystko udokumentujesz, co? A potem znajdę się na jakiejś stronie dla zboków i dewiantów, brandzlujących się do japonek, pływających w wannie z ośmiornicami - pokiwała głową, udając że się zastanawia - O ile nie poćwiartujesz mnie i nie upchniesz w słoikach po majonezie...
Przez chwilę mierzyła go groźnym spojrzeniem. Efekt psuły trochę drgające kąciki ust, ni jak nie chcące się złowrogo skrzywić. W końcu dała sobie spokój, parskając przez nos
- No to dawaj, pokazuj co tam masz, jak na świętej spowiedzi. Tylko potem nie płacz w kąciku, nie mam żadnego pluszowego misia, cobyś sobie mógł na niego smarkać.
Podeszła dwa kroki do przodu, starając się zachować powagę.
- Masz, kurwa, nie gryźć. Ugryzienia trudno wytłumaczyć.

- Mhm… - mruknął tylko gdy była już przy nim. Dotknął jej policzka a następnie przesunął dłoń w stronę karku. Zbliżył swoje usta do jej i pocałował ją.

Julia wymruczała coś niezrozumiałego, oplatając jedną ręką mężczyznę w pasie. Drugą wepchnęła między ich ciała, kierując się ku dołowi. Odwzajemniała pocałunek, ugniatając przód spodni Eda przez dobrych kilkanaście sekund, po czym nagle oderwała się od niego z cynicznym uśmieszkiem, błąkającym się po twarzy.
- No, widzę że wszystko działa. Żadnych strat fizycznych nie doznałeś, a jak już mówiłeś sprzęt przeżył. Dobrze, że nie masz o nic pretensji, mam rację? - spytała klepiąc go po policzku.

Złapał ją za ramię którym go klepała po policzku.
- Nie klep mnie dobra? Nie jestem twoim pieskiem. A pretensji do ciebie nie mam. Mówiłem już ci na początku. - miał nadzieję, że jej nie wystraszy. Fajnie się zaczynało. Ale nie lubił takiego traktowania jakie właśnie w tym momencie okazywała.

- Problem, Ed? - wykrzywiła twarz na podobieństwo trollface’a z kiecki - Ogonkiem merdasz, ale nie jesteś aż tak włochaty. Luzuj gumę, amigo. Zero agresji, nie chciałam cię obrazić. Coś ty taki delikutaśny? Przypominam, że nie mam tego cholernego pluszaka.
Ostatnie zdanie wypowiedziała łapiąc za dół sukienki i bez zbędnych ceregieli ściągając ją przez głowę. Zbędny ciuch rzuciła w kierunku łóżka, niestety nie trafiła.
- No ale coś wymyślę - powiedziała, łapiąc bruneta za brodę i przyciągając do siebie.

Ed musiał przyznać, że ta cała Julia była szybka. Naprawdę szybka.
- No, noo… - mruknął chrapliwie patrząc na jej ciało oswobodzone ze zbędnych szmatek. Znów zaczęli się całować, ale nie mógł wytrzymać. Był facetem, czyli wzrokowcem. Obrócił ją wokół osi i popchnął delikatnie na łóżko. Co prawda miał ochotę się na nią rzucić natychmiast ale… Też chciał się i napatrzyć.
- Wieszz… Bez tej kiecki wyglądasz duuużooo lepiej. Ale ten… Jeszcze trochę rzeczy cię paskudzi… Ale spoko, zaraz się tym zajmę… - oblizał odruchowo wargi i znów ruszył ku niej. Rozbieranie jej po kolei sprawiło mu cholernie wiele satysfakcji. Wrócił do jej twarzy gdy już na sobie nic nie miała. Teraz można było się zabawić na spokojnie.



***

Z seksem jak z jedzeniem - nawet najlepsze żarcie podawane w kółko mogło się znudzić, dlatego dietę powinno się urozmaicać. W domu nigdy nie pozwoliłaby sobie na podobny wybryk, ale tutaj? Rejs trwać miał kilka dni, potem wszyscy pasażerowie rozjadą się po kraju, by nigdy więcej się nie spotkać. Ryzyko wpadki minimalne, a przyjemność wycięcia Rodriguezowi małego świństwa - bezcenna. Potrzebowała odmiany, każdy czasem potrzebuje.
- Postaraj się więcej nie kręcić wszystkich dookoła, to niezdrowe - rzuciła do Eda nim zamknęła za sobą drzwi. Drogę powrotną przemierzała jak we śnie, marząc tylko o tym, by znaleźć się we własnym łóżku. Pofolgowała sobie, wykorzystując resztki energii i teraz, powłócząc nogami, jechała na przysłowiowej rezerwie.
Lewa stopa, prawa, znowu lewa… trzymanie rytmu jest ważne. Nowe zęby są drogie, a podłoga złośliwa i nieprzewidywalna.

W swojej kajucie Julia raz jeszcze wzięła prysznic, zmywając ślady zdrady. Zachowywała się cicho, by nie obudzić śpiącego meksa. Patrząc na niego czuła spokój. Żadne z nich nie było święte, mieli swoje wady i tajemnice, lecz trzymali się razem, cokolwiek by się nie działo. Dzisiejszy wypad zakopie w pamięci i nigdy o tym nie wspomni. Chłopu całej dupy się nie pokazuje, ani całej prawdy nigdy nie mówi.

Jeszcze mokra wślizgnęła się do łóżka, moszcząc się pod ramieniem Diego i opierając policzek o jego pierś. Ten mrucząc coś przez sen przycisnął ją do siebie.
Budzik w telefonie ustawiła na osiemnastą.
Osiemnasta to dobra pora na śniadanie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 11-04-2014 o 15:56.
Zombianna jest offline  
Stary 11-04-2014, 08:45   #33
 
Wojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodze
Wszystko zapowiadało się doskonale. Malcolma cieszył każdy szczegół. Wystrój statku, piękne hostessy, szwedzki stół z doskonałymi daniami, pogoda, radość ludzi i ogólna atmosfera, jaka zapanowała na wycieczkowcu.
W jednej chwili jednak wszystko zostało zniszczone. Potworny ból z lewej strony omal nie pozbawił go przytomności. Zapewne, gdyby nie konieczna obecność na kolacji, Jennings zamknąłby się w swojej kajucie i spróbował jakoś przetrwać noc. Wiedział, że ból w końcu ustąpi. Chorobę zdiagnozowano kilka tygodni temu i od tamtej pory Malcom zdążył się już przyzwyczaić do powracających niczym fale przypływu atakami bólu.
Z ciężkim sercem zszedł na kolację i próbował zachować kamienną twarz, aby nikt nie poznał w jakim jest stanie. Próbował się cieszyć, żartować i odpowiadać na uprzejmości. Wszystko to jednak było marną grą i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Miał tylko nadzieję, że obecni przy stoliku ludzie będą zbyt zajęci podziwianiem luksusu i cała atmosferą, że nie zwrócą uwagi na to jak bardzo nie domagał sponsor rejsu.
Kilku godzina kolacja była dla biznesmena istną katorgą. I choć lekarz zabraniał picia większych ilości alkoholu, to Malcolm raczył się szampanem bez żadnego oporu. Musiał jakoś się znieczulić, aby przetrwać ten wieczór. To był jedyny sposób. Nie przeszkadzał mu nawet świadomość tego, że jutro pewnie nie będzie wstanie nawet wstać z łóżka.
Jedynym balsamem na jego cierpiącą duszę i ciało była radość wszystkich obecnych. .Malcolm czuł się niemal, jak bóg, stwórca w rajskim ogrodzie. To on był źródłem radości dla tych ludzi i świadomość tego wręcz go upajała.
Gdy tylko nadarzyła się okazja mężczyzna wymknął się do swojej kajuty i spróbował zasnąć.

Nawet jednak w czasie snu nie było mu dane zaznać spokoju. Potworny sen, który dręczył go całą noc, niemal nie przyprawił go o zawał serca. A w jego wieku mogło się to okazać tragiczne w skutkach. Malcolm budził się kilkakrotnie z uczuciem potwornego przerażenia. Nie potrafił dokładnie określić, co go tak wystraszyło, ale takiego uczucia doświadczył pierwszy raz w dorosłym życiu. Był to irracjonalny, niemal pierwotny lęk, który paraliżował ciało i umysł.

Nic dziwnego, że gdy wzeszło słońce, Malcolm czuł się fatalnie. Był niewyspany, nadal odczuwał kujący ból w lewym boku, a na to wszystko nałożyła się choroba dnia drugiego. Drżące dłonie, potworne wyczerpanie fizyczne i ból głowy.
Malcolm zjadł śniadanie w pokoju, po czym wraz ze swoją kochanką wyszedł na taras i opatulony szlafrokiem raczył się kąpielą słoneczną.
W tak leniwej atmosferze spędził czas aż do pory obiadowej. Posiłek zjadł w towarzystwie kochanki oraz swojego osobistego lekarza. Po obiedzie doktor Watson przebadał go i podał standardowy zestaw leków oraz zastrzyk, który pozwolił mu odzyskać siły i pewność siebie.

Z naładowanymi akumulatorami, Malcolm przeszedł się po statku. Odwiedził kapitana na mostku, zawitał na główny taras, gdzie spotkał się ze swoimi pracownikami i wymienił z nimi kilka uprzejmości. Popołudniu postanowił zabawić się w kasynie. Partyjka pokera w gronie rówieśników poprawiła mu nastrój i ukoiła nerwy. Nie było istotne ile razy wygrał i przegrał. Liczyła się tylko przyjemność płynąca z rozgrywki.

Po kolacji, ponownie w towarzystwie kapitana, pierwszego oficera i kilku biznesmenów z Japonii, Malcolm postanowił spędzić wieczór na parkiecie.
Kilka wolniejszych tańców z Sandra dało mu wielką radość i satysfakcję. Cieszyły go zwłaszcza lubieżne spojrzenia, jakimi większość mężczyzn obdarzała jego towarzyszkę. Zazdrość i zawiść wypisana na ich twarzach sprawiały mu niemal fizyczną przyjemność.

Tuż koło północy, niczym kopciuszek z bajki, Jennings pożegnał się z Sandrą słowami "Baw się dobrze, skarbie. Ja idę już odpocząć. Tylko pamiętaj, bądź grzeczna", po czym ruszył do swoje kajuty.
Liczył na spokojny sen i odpoczynek po bardzo dobrym dniu.
 
__________________
"Amnestia to jest dla złodziei, a my to jesteśmy Wojsko Polskie" mjr. Dekutowski ps. "Zapora"
"Świnie noszą koronę, orzeł w gównie tonie,
a czerwono białe płótno, porwał wiatr" Hans
Wojan jest offline  
Stary 11-04-2014, 12:42   #34
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
…Wskazanie jednoznacznego winowajcy objawów "kaca" nie jest proste i ta kwestia nie została ostatecznie rozstrzygnięta. Jedną z koncepcji jest reaktywność aldehydu octowego, może ona być jednak kwestionowana ze względu na brak objawów kaca u osób spożywających napoje energetyzujące. Z drugiej strony, blokada enzymu usuwającego aldehyd gwałtownie zwiększa objawy kaca. Inna teoria mówi, że objawy spowodowane są odwodnieniem mózgu który jest jednym z narządów, zawierających procentowo najwięcej wody…

-Zabijcie mnie…- pierwsze słowa po przebudzeniu.

... Najczęstszymi dolegliwościami towarzyszącymi kacowi są ból głowy, pragnienie, światłowstręt, nadwrażliwość na hałas, nudności, biegunka, uczucie rozbicia, apatia, problemy z koncentracją, bezsenność, osłabienie, brak łaknienia lub nadmierny apetyt, dreszcze, potliwość, zaburzenie funkcji motorycznych (drgawki, zaburzenia równowagi), depresja i rozdrażnienie…

Kto by przypuszczał, że w takiej sytuacji Gregory zacznie przypominać sobie wykłady. Głowa bolała, pragnienie było spore. Światło i dźwięk budziły odrazę.
Gregory wstał do pozycji czując mdłości… Przynajmniej biegunka nie męczyła, ale… głowa nadal.
Gdzieś w tle migotało wspomnienie jakichś nocnych koszmarów, ale… pewnie były one wynikiem alkoholowego zatrucia. Zresztą… koszmarnie to on się czuł teraz.

Apteczka!
Że też o tym zapomniał. Miał przecież apteczkę. Dotarł do niej… na czworaka. Rozpakował.


I się załamał. Ani jednej tabletki. Żadnych prochów przeciwbólowych. Niech to diabli!
To nie ten zestaw… gdzie miał głowę jak się pakował?!
Najpierw to cholernie zdjęcie, potem niepotrzebny prezent od ojca, teraz.. to?!
Na cholerę mu taka apteczka.
No nic, pozostało się ubrać… Nie…. wpierw woda. Doczłapał do barku i opróżnił butelkę wody mineralnej.
Opłukał twarz, założył gatki, koszulkę polo, szerokie spodenki.
W miarę ubrany i z przeciwsłonecznymi okularami ruszył do drzwi wyszedł… I się wrócił przypomniawszy sobie, że zostawił portfel w pokoju.
Wreszcie… wydostał się z pokoju i ruszył powoli w wyznaczonym kierunku. Do najbliższego sklepu w którym mógłby nabyć jakieś środki przeciwbólowe lub coś na kaca. Najlepiej oba.


Godzinę później Gregory Walsh Jr. leżakował na górnym pokładzie w pobliżu basenu na Promenadzie. Pod ręką mając marchewkowy sok pozbawiony jakiejkolwiek obecności alkoholu. Wczorajszy dzień wyleczył Gregory’ego z jakiekolwiek miłości do kolorowych drinków z palemką.Wczorajszy dzień i obecny poranek zmienił też plany dzisiejsze. Trening i pływanie musiało poczekać na inną okazję. Tak jak i… cokolwiek innego.
Na chwilę obecną Gregory był zadowolony z ogólnego nieróbstwa. Przyjemnie było leżeć na leżaku z zamkniętemu oczami, rozkoszować się ciepłem słońca i oceaniczną bryzą. Po niezbyt przyjemnej nocy i paskudnym poranku Gregory myślał tylko o jednym, krótkiej drzemce.
A potem…

Kasyno?
Gregory szybko odrzucił ten pomysł. Nie przepadał za hazardem. Co prawda za plecami miał z trzy bary… ale jakoś nie miał ochoty na kolejne zatrucie alkoholem. Zawsze mógł też popróbować poderwania jakiejś laski, ale… był zarośnięty, miał zmierzwione włosy i nadal był w ubranych pospiesznie i niedopasowanych kolorystycznie częściach stroju. No cóż.. dla świętego spokoju sumienia, zamierzał jednak spróbować zagadać do paru ślicznotek. A potem ze poczuciem dobrze spełnionego obowiązku znieść odmowę od każdej z nich.Co… obecnie jakoś go nie martwiło. Zawsze uważał, że takie dobre rady jak: “uśmiechnij się i zagadaj, jakoś się ułoży” i “kobiety na wakacjach są łatwe” mają więcej wspólnego z pobożnymi życzeniami niż z rzeczywistością. Z drugiej strony kumple by mu po powrocie żyć nie dali, gdyby chociaż nie spróbował.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-04-2014 o 13:19.
abishai jest offline  
Stary 11-04-2014, 14:38   #35
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Siedział na łóżku trzymając w ręku pendrive i zastanawiając się co dalej. Nie wziął ze sobą żadnego urządzenia do którego mógłby podłączyć nośnik. Tablet, laptop, nawet komórka, wszystko zostało w Nowym Jorku. Zgodnie z planem. Zgodnie z postanowieniem. Oderwać się. Radykalnie i skuteczniee. Teraz stał przed dylematem - złamać urlopowe postanowienie, znaleźć jakiś komputer i sprawdzić o co chodzi, czy przez resztę wyjazdu zrywać się z łóżka z koszmarami i zdychać z niepewności.

Tak czy inaczej perspektywa wypoczynku nie wydawała się różowa.

- Pieprzyć to. - rzekł sam do siebie, utwierdzając się tym samym w decyzji. Ubrał się i wyszedł z kajuty. Znalezienie przyjaznego portu usb nie zajęło mu pięciu minut. Kompletnie wyludniona biblioteka miała przytulny kątek multimedialny w skład którego wchodziło kilka stanowisk komputerowych, w tym jedno lekko odosobnione, ze ścianą za plecami, które zdawało się wręcz czekać na Roberta.

Rozsiadł się wygodnie. Sztuczna skóra obrotowego krzesła pod plecami, końcówki palców na plastikowych klawiszach, wzrok utkwiony w sam środek ledowego ekranu. Był w domu. Po raz pierwszy, odkąd wsiadł na pokład Destiny poczuł się odprężony. Zanim w ogóle zdążył sięgnąć do kieszeni po pendrive, odruchowo przeleciał nagłówki New York Timesa i paru innych portali i sprawdził korespondencję na 4 różnych kontach.
Cóż, przełożeni mogli mieć trochę racji - świat nadal istniał i toczył się zupełnie spokojnie bez jego udziału.

Gdy pierwszy głód internetowy został zaspokojony, Robert włożył pamięć flash do gniazda. Zobaczył film. Krótki, ledwie parosekundowy. Czarno biały, bezdźwięczny, poklatkowy monitoring. Odtwarzał go raz za razem, starając się zrozumieć na co właściwie patrzy.
Burta kilkupokładowego statku. Destiny lub podobnego. Zaznaczona przez montażystę podświetleniem postać przemieszcza się w dół, by zniknąć w wodzie. Wstrzymał oddech i na dłuższą chwilę przestał mrugać. Patrzył na samobójstwo. Prawdziwe, nie urojone. Człowiek zeskoczył z górnego pokładu, zahaczył parę razy o barierki na niższych i zniknął w odmętach oceanu.

Czy to możliwe? Jednak się nie mylił? Nie. Coś się nie zgadzało. Dojście o co chodzi zajęło mu kilka sekund: 1. to mężczyzna, 2. inny pokład, nie ta burta 3.sygnaturka czasowa wskazywała zeszłoroczną datę.

Żart ochrony? Byłby wyjątkowo niesmaczny. A jeśli nie? Kto i dlaczego podsunął mu ten film?

Korzystając, że już i tak siadł do komputera, postanowił pobuszować trochę po sieci. Jeśli wypadek naprawdę zdarzył się tu na Destiny, to pewnie było o tym głośno w prasie. Postanowił ustalić wszystko co się da na temat jego okoliczności. A także czy były inne tego typu przypadki.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 11-04-2014 o 14:49.
Gryf jest offline  
Stary 11-04-2014, 15:03   #36
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Johanna mimo wszystko przyjęła do wiadomości, że większość osób przyszło tutaj na zabawę. Po swoim występie była już wystarczająco zmęczona, by brać dalej udział w zabawie. W swoim pokoju, ściągnęła szpilki, położyła sprzęt i usnęła na łóżku tak jak się położyła.

Rano, po przebudzeniu, była lekko spocona. Wiedziała, że dziś ma wolne. Dziś to ona będzie gwiazdą ‘baletu’. W sumie stęskniła się za jakąś osobą, z którą to by mogła porozmawiać. Napewno nie chce żadnego natręta, który będzie próbował ją zaciągnać do swojej kabiny i tam niecnie wykorzystać. Na to była uczulona. Na fałszywość facetów. Dlatego jej najlepszą kompankami w imprezach były kobiety jej pokroju. Dużo wódy, dużo wszystkiego, dużo tańców i bal bal bal i jeszcze raz bal.

Poranna toaleta zajęła jej ponad półtorej godziny. Nie śpieszyło jej się. Dodatkowo zamówiła jedzenie do pokoju, więc jej prywatny Arab nakrył do stołu i wszystko przyszykował. Tak, chodziła przy nim w samym ręczniku. Znali się już ponad 2-3 lata, a on widział ją nago już pewnie nie raz - tak zakładała. Lecz mimo to, nadal starała się zachowywać przy nim w miare ogładnie. Troche podniecało ją to, że Arab był strasznie napalony na jej piersi, ale nie mógł tego okazywać, więc dusił to w sobie by z czymś nie wylecieć i nie stracić roboty. Z jakiegoś powodu czuła się władca, dlaczego czasem ‘przypadkowo’ zostawiała otwarte drzwi do toalety jak się szykowała do występów.

Śniadanie spędziła razem z pedicurzystką, którą lubiła. Była to babka z jajem, ale niestety starsza od niej o tyle, że to przeszkadzało im by razem się zabawić. Ale wspólne rozmowy - jak najbardziej. Czasem nawet paliły sobie skręta, jak spotykały się pół-prywatnie.
Johanna spędziła tak czas do 11. Potem wyszła na korytarz.

Dziś ubrana była w obcisłe spodnie, swoje ulubione czarne baletki, bluzke i żakiecik. Na 90% nikt teraz jej nie rozpozna, dlatego miała czas by się zabawić. Zaczęła od kilku drinków, papierosa i na końcu...zaszalała w kasynie. W sumie nie była dobra w hazardzie, ale stawiała mało, by mało stracić. Przepuściła ok. 2 tysięcy, ale z jej stawkami starczyło to na pół dnia rozrywki. Popijając drinki i paląc przy stole, czas zleciał jej dużo lepiej, niż przewidywała.
 
BoYos jest offline  
Stary 11-04-2014, 16:01   #37
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nora i Richard siedzieli przy stoliku na balkonie i spożywali śniadanie, jeśli to można było nazwać spożywaniem. Oboje skubali niewielkie kęsy jedzenia i spłukiwali je dużą ilością wody, soku lub kawy. Oprócz tego, co chwila przenosili wzrok na uspokajający błękit nieba i mniej relaksującą niebieską barwę wody.

Na początku podróży ustalili z ich opiekunem rejsu, że wszystkie poranne posiłki będą jedli na balkonie własnej kajuty. Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem, teraz, kiedy musieli zwlec się łóżka o ustalonej wcześniej porze i zasiąść do posiłku, na który nie mieli ochoty zmienili nieco swoje zdanie na ten temat.

Pani Robinson odsunęła od siebie talerz z niedokończonym śniadaniem.

- Zjem później.

Dolała sobie więcej kawy.

- Chcesz?

Richard pokiwał głową i podsunął swoją filiżankę.

- Aklimatyzacja zajmie mi więcej czasu niż myślałam. Nie mogę spać, kiedy pod moim łóżkiem znajduje się cały ocean.

- Tak w zasadzie to oprócz tego kilka pokładów statku a dopiero potem ocean – odezwał się milczący dotąd Richard – Ale rozumiem co masz na myśli – dodał kiedy zobaczył spojrzenie Nory.

- Zresztą uważam, że kłopoty ze snem były wynikiem zbyt dużej ilości jedzenia i picia – stwierdził mężczyzna.

- Nie zjadłam aż tyle, ani nie wypiłam – zaprotestowała kobieta.

- A ja tak – uśmiechnął się Richard – i dzisiaj będę już mądrzejszy. Zjem lekką kolację odpowiednio wcześniej i położę się o rozsądnej porze. I ty też powinnaś. – Zasugerował.

- Nie wróciłam aż tak późno – skłamała Nora.

- No dobrze masz rację – przyznała – namieszałam w swoim dobowym rytmie życia, więc jestem jak najbardziej z tobą. Lekka kolacja, mało procentów i rozsądna pora udania się na spoczynek. Zobaczymy czy to pomoże.

- Z pewnością kochanie, z pewnością – zapewnił ją mąż.

Przełożyli większość swoich planów i zdecydowali się na pozostanie w miejscu, gdzie zasiedli do śniadania. Orzeźwiający wiatr lekko chłodził a słońce nie dawało się we znaki o tej porze. Usiłowali czytać, ale Nora widziała jak Richard przysypiał nad lekturą. Ona sama zresztą też nie pamiętała kilku dłuższych momentów z tego poranka, więc musiała chwilami przysnąć. W końcu jednak, kiedy zaczęła zbliżać się pora lunchu kobieta zwlekła się ze swojego leżaka budząc tym samym drzemiącego męża.

Okazało się, że w takich przypadkach ruch lepiej pobudzał niż dzbanek kawy. Richard skorzystał z pola golfowego a Nora z pasa do joggingu, ale minęło południe i słońce stało już wysoko, więc musiała dość szybko zejść z górnego pokładu. Basen kusił obietnicą ochłodzenia, ale był zajęty przez rozwrzeszczaną bandę dzieciaków i Nora odpuściła sobie kąpiel. Zamiast tego skorzystała z zakrytych dachem pomieszczeń treningowych, w końcu w każdym wieku dbałość o kondycję była jak najbardziej wskazana.

Dzięki temu małżonkowie z większym apetytem zjedli nieco spóźniony lunch i później z większą werwą w towarzystwie opiekuna rejsu pozwiedzali interesujące ich obiekty na „Destiny”.

Z opiekunem ustalili plany na najbliższe dwa dni nieco bardziej ambitne niż wylegiwanie się na balkonie swojej kabiny i zaczęli przygotowywać się do kolacji, którą zamierzali zjeść w restauracji już tylko we własnym towarzystwie.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 11-04-2014 o 16:03.
Ravanesh jest offline  
Stary 11-04-2014, 20:21   #38
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Obudziła się koło 10 w znakomitym humorze.

Była w wieku, kiedy jedna nieprzespana /przespana w połowie noc w żaden sposób nie odbija się na człowieku. Nie była też kretynką, żeby upijać się do nieprzytomności – jeden, może dwa drinki, żeby wprowadzić się w dobry nastrój i styka. Na zajęciach z profilaktyki uzależnień mieli o mikro wylewach, czy czymś takim, co alkohol powoduje w mózgu – to mogła być, w sumie, prawda, bo w nocy dręczyły ją koszmary. Niewiele pamiętała, tylko dławiący strach, wstawała, żeby sprawdzić, czy ktoś nie wszedł do kajuty. Może ojciec? Ale po co? Poza tym – zamknęła drzwi na dodatkowy, wewnętrzny rygiel.

Dość głupich rozmyślań! Wyskoczyła z łóżka, obudziła – nie bez satysfakcji, trzeba przyznać – ojca i Melody i pozwoliła zaprowadzić się na śniadanie.
„Kawa, słonko?” Kawa.

„Croissanta z dżemem, skarbie?” Croissanta. Nie, po namyśle z czekoladą, porzeczki ją uczulają.
„Nie ma sprawy, skarbie” Po namyśle jednak jajecznicę, potrzebuje nieco nabiału z rana, żeby budować muskulaturę. Nie, nie może być na maśle! Melody przynosi, albo posyła stewarta. To było nawet zabawne.. Ciekawe, jak długo laska wytrzyma ten trening.

- Tato, miałam wrażenie, ze ktoś chodzi w nocy po kajucie. To możliwe? Coś słyszałeś?
- Nie, słonko
–ojciec jest wyraźnie zaniepokojony. – Wolisz mieszkać z nami? Możemy zamówić apartament… Ktoś tam był? Trzeba sprawdzić zamki. – zarzuca Carry gradem pytań, woła obsługę, posyła do pokoju córki. – Dobrze się czujesz? Wczoraj mówiłaś, ze boli cię głowa? Dobrze spałaś? Niepotrzebnie to zignorowałem.

Po śniadaniu – nie zwracając uwagi na protesty dziewczyny –zaciąga ją do lekarza. Ciśnienie, temperatura, płuca, oczy , uszy… Carry przysięga sobie, że nic już więcej ojcu nie powie. Jego hipochondria w połączeniu z nadopiekuńczością i poczuciem winy tworzy piorunująca mieszaninę.
- Wszystko w porządku, proszę pana. Córka jest okazem zdrowia.
- To dobrze
– Wiliam May oddycha z ulgą. – Sprawdzimy kajutę. Melody, bardzo cie proszę, zaopiekuj się Carry. Mam dziś zebranie zarządu, nie odwołam tego, o 12 zaczynamy video konferencje.
- Nie ma sprawy, kotku
- Melody wyglądała na zadowoloną, jak zwykle zawsze. – Będziemy się świetnie bawić. Znakomicie, ze będziemy miały okazję spędzić wspólnie nieco czasu. Nie spuszczę Carry z oka. Spotkamy się na kolacji. Nic się nie martw, kochanie.

Carry poczuła, jak zimny pot spływa jej po kręgosłupie. Co najlepszego narobiła…
Melody spełniła obietnicę. Oprowadzała Carry po statku, zabrała na masaż, koncert i do siłowni. Ciągle z tym samym, niesłabnącym entuzjazmem, opowiadała o tym, co dzieje się wokół, dzieliła przemyśleniami i dopytywała o wygodę dziewczyny. Traktowała ją z równym uczuciem i pobłażaniem jak swojego jazgotliwego szczura.

Z upływem dnia Carry czuła coraz większe przerażenie i bezradność. Wszelkie sprawdzone, stosowane od dawna z powodzeniem sposoby – fochowanie, obrażanie siebie i innych, ironizowanie, sarkazm – w przypadku Melody nie przynosiły żadnego rezultatu. Każdą odzywkę dziewczyny brała za dobrą monetę. Kiedy Carry milczała – zaczynała swój monolog na temat statku i pasażerów. Kiedy Carry spróbowała się niezauważalnie oddalić –z porażającą skutecznością zaangażował połowę obsługi do szukania „przerażonej, niewidomej nastolatki. Ona jest taka nieporadna.. a co jeśli wpadła do morza?”

Ojciec utknął na swojej konferencji, zostawiając Carry na pastwę swojej nowej partnerki. Pod wieczór dziewczyna zaczęła poważnie rozważać dwie opcje: albo zasymiluje poważną, zakaźną chorobę, albo wypchnie Melody za burtę.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 11-04-2014, 22:18   #39
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Pogrążona była w ciemności, słyszała jedynie swój oddech, ciężki i przyspieszony. Zanurzona po pierś w wodzie, z przerażeniem próbowała wyłapać coś wzrokiem. Przywarła plecami do zimnej ściany, dygocząc z wyziębienia.
Czuła, jak ciało powoli jej drętwieje, a serce niemalże wyrywa się z klatki piersiowej. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Ukrywała się przed czymś. To coś było blisko. Nie mogła poruszyć się ani wydać żadnego dźwięku, by nie zdradzić swojej pozycji. Była przerażona. Wiedziała, że to coś w końcu ją znajdzie, to tylko kwestia czasu. Koniec się zbliżał.
Łzy spływały po jej policzkach, a sine usta ledwo powstrzymywały wszelaki dźwięk, który chciał się wydostać na zewnątrz.

Otworzyła oczy, ciężko oddychając, jakby próbowała złapać powietrze po dłuższym zanurzeniu pod wodą. Dygotała z zimna. Usiadła na krawędzi łóżka, łapiąc się za głowę. Odgarnęła z czoła sklejone potem kosmyki włosów i przyłożyła doń dłoń. Było rozpalone.
- Świetnie – bąknęła sama do siebie, sięgając po szklankę wody, stojącą na stoliku obok łóżka.
Czuła jeszcze odrobinę niepewności po koszmarze sennym, który jednak zaczynał blednąć w jej pamięci. Kiedy całkowicie się rozbudziła, ze zdziwieniem stwierdziła, że już ledwie pamięta, co to był za sen.

Jednak koszmar pozostawił po sobie pamiątkę, nie pozwolił ot tak zapomnieć o uczuciach z nim związanych.
Heather, stojąc pod prysznicem i dając się ogrzać wodzie, zastanawiała się skąd tak okropna noc. Nie przeholowała z alkoholem, tego była pewna. Choroby morskiej też nie miała, więc tę możliwość także wykluczyła. Stres był dla niej jedynym wytłumaczeniem, a może nawet zmęczenie.
Wtedy też przypomniała sobie o dziwnym spotkaniu w barze. Próba przywołania twarzy dziwnego mężczyzny spełzła na niczym, co rozbudziło w niej uczucie niepokoju. Oparła się o ścianę, obejmując się rękoma. Znów zaczęło jej być zimno, mimo gorącej wody spływającej po jej ciele.
Koszmar powrócił, przypominając się w całości. Heather kucnęła, rozbolała ją głowa. Próbowała wyrzucić z niej wspomnienie o sennej marze, ale te próby spowodowały jedynie napływ innych wspomnień.
*
Drobna, chudziutka dziewczynka z kucykiem na boku, ubrana w różową bluzę, szare jeansy i sportowe buty, próbowała po omacku, w ciemności, znaleźć chociażby włącznik światła. Nie wiedziała, gdzie się znajdowała. Czuła tylko zapach typowy dla wilgotnych piwnic.
Udało się, choć wtedy wszedł on. Twarz zasłoniętą miał kominiarką, w dłoni trzymał pistolet. Przerażona dziewczynka uciekła w kąt, przytulając się do ściany, przy której się skuliła.
Nie powiedział ani słowa, rzucił w jej stronę kanapkę zapakowaną w folię. Wyglądała jak kupiona na stacji benzynowej. Wyszedł.
*
Heather w końcu wstała. Nie mogła dać się stłamsić przeszłości. Wspomnienie dnia, w którym została porwana jako dziecko, przerażało ją. Paraliżowało. Ale tylko na moment, bo wtedy przypominała sobie, że tylko dzięki sobie samej udało jej się uciec. I to dzięki niej udało się także pochwycić porywacza.
Zakręciła wodę i wyszła, by przygotować się do nadchodzącego dnia.

Jeszcze będąc w kajucie zadzwoniła do Antonio, którego poprosiła o jakieś leki na gorączkę. Nie mogła sobie pozwolić na taki stan w pierwszym dniu zdjęć.
Gdy już otrzymała zamówienie, podziękowała chłopakowi.
- Zobaczymy się na planie – powiedziała na pożegnanie i odesłała go ze swojej kajuty.

Pierwszy dzień zdjęć przeznaczony został na nakręcenie krótkiej sceny na basenie oraz dłuższych scen na jednym z pokładów.
- Słuchajcie, skupcie się, bo chcę mieć tę scenę za sobą – mówił reżyser, kiedy ekipa rozstawiała się ze swoim sprzętem.
Heather w tym czasie siedziała w fotelu, otoczona wizażystką, fryzjerem i manicurzystką. Lubiła, kiedy mogła się zrelaksować, a inni zajmowali się tym, by dobrze wyglądała.
Obok niej, tak samo otoczony, siedział Ellis, słuchając muzyki w słuchawkach.

Kręcenie sceny przy basenie zajęło więcej czasu, niż przewidział to Stanley, bo co chwila jakiś nieświadomy pasażer wchodził w kadr, choć basen był zarezerwowany tylko dla ekipy filmowej.
- Kurwa mać, mam zablokować te drzwi łańcuchem, by nie właził tutaj ten plebs?! - krzyknął już podirytowany reżyser, kiedy Antonio wypraszał kolejnego pasażera, tym razem uzbrojonego w aparat fotograficzny. - Przecież wisi pierdolona kartka, że basen zamknięty! KURWA MAĆ! - Zauważył, jak kolejna grupka próbuje wejść.

Przerwę, którą dostali po nakręceniu basenowej sceny, Heather postanowiła spędzić na bieżni. Dołączył do niej Ellis. Cały ten czas spędzili na rozmowie. Krytykowali pomysł robienia zdjęć na prawdziwym statku, komentowali zachowanie Stanleya, wymienili kilka ciekawych plotek z poprzedniego wieczora, a także zostali zmuszeni do rozdania kilku autografów i zrobienia wspólnych zdjęć z fanami.

Resztę dnia Heather spędziła na jednym z pokładów, gdzie kręcili pozostałe dwie sceny przeznaczone na ten dzień, choć tak naprawdę udało się wykonać połowę tego planu. Fakt ten został oczywiście odpowiednio skomentowany przez reżysera, który cały czas wydawał się być podirytowany.
Od Ellisa Heather dowiedziała się, że Stanley przesadził poprzedniej nocy z alkoholem, więc pewnie dręczył go ogromny kac, więc nic dziwnego, że tak się zachowywał.

Wieczór Heather postanowiła spędzić na krótkim spacerze w towarzystwie Ellisa. Krótki spacer jednak przerodził się w dłuższą wycieczkę po pokładach „Destiny”, gdzie próbowali nawet dostać się do części nie dla pasażerów, ale odpowiednio wcześnie zostali zauważeni przez pracownika.
Czas spędzony z Ellisem pozwolił aktorce odprężyć się psychicznie i całkowicie zapomnieć o koszmarnym poranku.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 12-04-2014, 02:37   #40
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Druga godzina dyżuru po średnio przespanej nocy przebiegała nadwyraz spokojnie. Najwidoczniej z samego rana, czym godzina 13 była bardzo względna, niewiele osób pchało się do atrakcji tłumami i niewiele osób planowała się obijać, czy łamać. Pasażerowie bardziej problematyczni, jak z dnia poprzedniego jeszcze spali, więc przynajmniej z początku był kontakt z ludźmi nieco bardziej życzliwymi. Jednym z nich był pewien wiekowy facet, który jak się okazało, nie spakował ze sobą potrzebnych mu leków. Służba medyczna miała więc stałe zadanie

- Panie Murphy? - odzywała się przez zamknięte drzwi od pokoju 7425. Po zapukaniu drzwi dalej stały niewzruszone - Panie Murphy? - powtórzyła jednak kolejne chwile przeciągały się bez żadnej odpowiedzi - Panie Murphy?! - podniosła głos wyżej uderzając zaciśniętą pięścią.

Taki hałas na pewno zwróciłby uwagę w pokoju, nawet zbudziłby gdyby spała. Jednak głucha cisza wskazywała na coś gorszego. Niewiele myślać zareagowała natychmiast. Wyciągając kartę przyłożyła ją do czytnika jednocześnie wpisując służbowy kod. Wparowała do środka mając już położoną dłoń na komorze, której zawartości potrzebowała. Przejrzała sypialnie, łazienkę razem z kabiną prysznicową, balkon. Pusto.

- May, co Ty kombinujesz? - odezwał się w radio głos menagera, który zdążył się zorientować, że ratowniczka użyła swojej karty do wejścia do kajuty pasażerskiej.

- O 13 miałam być w 7425. Jest 13.05 a gościa nigdzie nie ma.

- Nie dostałaś ode mnie zezwolenia na wejście.

- Bez jaj! - odszczekała z niezadowoleniem - Zgubiliście faceta na tak wielkiej przestrzeni?! Gość zejdzie jak nie dostanie tego zastrzyku a Ty się przypier*alasz, że szukam go omdlałego na podłodze? Rusz lepiej dupę i go znajdź to nie będziesz musiał organizować trumny - nie mogła sobie odpuścić takiej szansy na odgryzienie się fiutowi.

* * *

O 15 udała się na swoją jedyną 30 minutową przerwie. Położyła się na sofie by móc przynajmniej chwile odetchnąć od zwiększającej się ilości ludzi i zadań. Zamknęła oczy i przysłoniła je dłonią dogorywając, studząc mięśnie i czyszcząc głowę. Zanim się zorientowała zmęczenie wzięło w górę i ocknęła się dopiero po trzaśnięciu wciąż włączonego radia. Brutalnie wyrwana i słabo kojarząca spojrzała na zegar słysząc czyjeś kroki. “KUR*A! 16 godzina!”

- May - zaczął menager krzywym wzrokiem wchodząc do pomieszczenia - Chyba nie jesteś tu od godziny?

Clem przerwała przechylanie przy ustach niewielkiego plastikowego kubeczka stojąc na drugim końcu pomieszczenia - To już nie można niczego wypić? To też jest zabronione? - wpatrywała się gromnym wzrokiem wyrzucając kubeczek do śmieci.

* * *

- Mówisz o Murphym? - dodał pytająco niekoniecznie rozumiejąc sytuację jeden z innych ratowników obecnych na dyżurze.

- No tak, dokładnie o nim - potwierdziła Clem.

- Ale… No ale po co jak on jest już “zrobiony”? - odpowiedział wzruszając ramionami.

- Co? Jak to? Kiedy?

- No w tedy jak trzeba było. O 13 nawet przyszedł sam, Ciebie nie było więc zmianowy stwierdził, żebym ja go kuł - opowiadał jakby rzecz oczywistą.

- Co kur*a… - skrzywiła się kwaśnie z niedowierzania. Gość wcale nie zapadł się pod ziemie, tylko był cały czas z managerem, gdy ona biegała po całym statku i prawie niewywarzyła drzwi, nie mówiąc już mitycznych zakazach wchodzenia do kajut pasażerów. Uknuł wszystko, by sprawdzić jej reakcje, mieć na nią haka… I dała się sprowokować… - Skur*iel… - wydusiła pod nosem mściwie idąc na noże już od drugiego dnia.

* * *

Natychmiast po tym, jak poczuła na swoich pośladkach dotyk, nie myśląc nawet, czy był on zamierzony, czy przypadkowy, odwróciła się z zaciśniętą pięścią i z przyłożeniem siły przyrżnęła w gębę tego, kto był najbliżej za jej plecami. Ciężko było powiedzieć kto był bardziej zaskoczony. Nikt nie oczekiwał takiej sytuacji o której dopiero po fakcie pomyślała. Cóż… Fizyczny atak ze strony obsługi na pasażera był jasnym biletem w jedną stronę. Okoliczności i tak wszyscy mieliby w dupie z uwagi na “klient nasz pan”. Tak jak szybko zaistniała cała sytuacja tak szybko Clem zreflektowała się nad swoim czynem i prostolinijnie zwiała z miejsce zdarzenia. Miała całkowicie przechlapane. Ostatnim co chciała widzieć to manager, który wezwie ją do siebie po zgłoszeniu uderzonego gościa. Pozostała jej niemalże godzinie w panice przed końcem dyżuru i dzisiejszej klęski wszystkiego, co miała.

* * *

Podminowana i wściekła jak osa wparowała do swojej kajuty. Podobnie jak dnia poprzedniego drobna Tracey podchylała się nad jakimś tekstem. Patrzyła z nieco zaskoczona zachowaniem ratowniczki.

- Łooł… Co Tobie się stało? - zapytała jeszcze przed ciśnięciem torby medycznej w ścianę nad łóżkiem Clem.

- Zaje*ałam jakiemuś pasażerowi w twarz - warknęła nabuzowana przez zęby.

- Zrobiłaś co…?! - odpowiedziała niemal natychmiast współlokatorka robiąc wielkie oczy. Odpowiedzi nie otrzymała.

Tryskający wulkan wściekłości mocno pilnował się, by przypadkiem nie rzucić na coś i tego nie zniszczyć albo nie zatłuc. Nie chciał też wylać się na bogu ducha winną menadżerkę powierzchni płaskich. Uciekł więc bez słowa do toalety zamykając z trzaskiem za sobą drzwi. Tracey przytrzymała jeszcze chwilę wzrok na ich futrynie jakby zastanawiając się, co robić. Zamknęła w końcu swoją czytankę, odłożyła ją na bok i zsunęła się z łóżka na proste nogi. Udała się w stronę łazienki, do których drzwi na szczęście nie były zamknięte. Otworzyła je i stanęła w przejściu opierając się. Clem na zmianę trzymała się brzegów umywalki stojąc na przeciwko lustra i starając się ochłonąć na zmianę zwilżając twarz.

- Nie przesadzaj, najwyżej wyskoczysz z paru stówek.

- Ja już jestem bankrutem! Nie mam nawet na je*aną sukienkę a co dopiero na kolejną przegraną sprawę! Je*any skur*ielski manager już ma na mnie całą masę rzeczy, by wyje*ać na zbity pysk. I wcale z tym nie zwleka - rzuciła prawie mściwie robiąc dwa kroki w jej kierunku.

- Hej, laska! - odezwała się podniesionym i niezadowolonym głosem - To ja Tobie coś zrobiłam, że się na mnie wydzierasz? To na mnie masz być zła? Weź uspokój się.

Parę tych słów wystarczyło, do szybkiego zreflektowania się nad swoimi niekontrolowanymi reakcjami. No cóż… Nie pierwszy raz. Cofnęła się do lustra zakręcając emocjonalny kurek i nie pozwalając na bryzganie nim po wszystkim.

- Widzisz, nie jest jeszcze z Tobą tak źle, potrafisz - skomentowała nieco uszczypliwie pilnując odpowiedniego traktowania swojej osoby - Teraz powiedz mi na spokojnie…

[center]* * *[/center

- Clem? - odezwała się jedna z dziewczyn nie chcąc się narzucać mając na uwadze jej problem - Idziemy na basen, dołączasz się? Woda wyciągnie z Ciebie stres i trochę męcząc się ruchem odpoczniesz.

Ratowniczka pomachała przecząco w niemalże depresyjnej minie. Grzebała coś przy swoich rzeczach nie mogąc usiedzieć w spokoju w jednym miejscu - I tak nie mam stroju - odpowiedziała spod nosa beznamiętnie.

- Do dobra… - westchnęła pytająca zbierając potrzebne rzeczy i w parze udając się w wyznaczone miejsce.

Clementine została sama. Potrzebowała zaszyć się w rogu i przesiedzieć tak tyle ile można było z dala od czyjegokolwiek wzroku. Wyciągnęła ze tobołków słuchawki i naciągnęła je na głowę. Oparła się, zamknęła oczy i przysłoniła je dłonią. Drugą zlokalizowała magiczny przycisk wyłączający ją z rzeczywistości. Za jego pomocą w słuchawkach zatrzeszczało głośno.

* * *

Nieprzyjemny zimny dotyk nagle wyrwał ją ze snu. Podskoczyła nagle jakby coś ją poparzyło.

- Kolacja. Idziemy na kolacje - powtarzała Mia szturchając ją nieznośnie - Nie leż w gaciach cały wieczór tylko ubieraj się, bo idziesz z nami.

Zniszczona i standardowo bardziej zmęczona niż przed drzemką wybudzała się niezwykle wolno. Po jakimś czasie i oczekiwaniu na nią zebrała się w sobie i była gotowa.

- Nie, no znowu. Popatrz na siebie. Wyglądasz gównianie. Ubierasz się w jakieś szmaty... Zacznij może tego pilnować, co? Chodź - rozkładała ręce masażystka ciągnąć następnie krzywiącą się lecz nie mającą ochoty na przepychanki do mocniejszego światła - Oddam Tobie to pod warunkiem, że będziesz tego używać. Nie mogę patrzeć na Ciebie bez tego.

* * *

Po całym dniu w końcu był czas na element najprzyjemniejszy. Kolejno wypalane papierosy jeden za drugim, lekko chłodnawa noc i rześkie powietrze. Tej nocy na zapożyczonym balkonie były również ich prawowite właścicielki. W większym gronie było znacznie więcej hałasu głośnych rozmów i śmiechów. Clem w tym wszystkim prawie milczała. Nie miała ochoty na rozmowę i nie można było się temu dziwić. Dopiero późno w nocy, gdy towarzystwo było już nieco zmęczone i już rozleniwione wszystkie usiadły i zaczęły opowiadać na wyrywki swoje historię przy szklance płynów wedle uznania. W końcu też padło na ratowniczkę, która pomimo ogólnego przekonania zaczęła się odzywać i opowiadać o swoich przeżyciach między spokojnymi pociągnięciami papierosa.

- Beez jaj… - przyznała zmieszana jedna z obecnych - I nie możesz się odwołać od tego?

- Mogłam, ale dałam się sprowokować i to wykorzystał. Jak z resztą wszystko. - zaciągnęła się - Teraz nie ma nawet gdzie pójść i mam to, co mam.

- Zrobić kogoś na tyle kasy... - skomentowała inna robiąc wielkie oczy do wszystkich obecnych pracownic.

- No dobra, a nie możesz sprzedać tego, co masz? - zaczęła kolejna

- Na przykład? - odezwała się spokojnie wydmuchując dym z kolejnego zaciągnięcia wpatrując się przy tym ponuro w czerń nieba.

- Możesz sprzedać przecież mieszkanie, samochód.

- Mieszkanie wskazał na liście rzeczy w zadośćuczynieniu. Wraz z wyrokiem poleciało w jego łapy. Samochodu i tak nie miałam, bo był jego. Mam motor, ale nie mogę go sprzedać - zaciągnęła się.

- Czemu..? - dopytywała nie dając jej spokojnie wypuścić dymu.

- Mając cyrograf, o którym mówiłam wcześniej, jeśli będę przynajmniej raz niewypłacalna to mnie zamkną. Bez motoru muszę być albo na pogotowiu, albo w ambulansie. Płacą wystarczająco mniej by nie spełnić wymogów. Nie kalkuluje się

* * *

- Clementine - zaczepiła ją Mia gdy przesiadywanie na balkonie zakończyło się a dziewczyny były w drodze powrotnej - Wybacz za wszystko, nie zdawałam sobie sprawy. Tracey też głupio a gdyby nie leciała na swoją zmianę powiedziałaby to osobiście.

Ratowniczka tylko smętnie wzruszyła ramionami bez większego przejęcia - Nie wiedziałaś - wydusiła w końcu widząc oczekiwania werbalnej odpowiedzi, którą Mia musiała się zadowolić.
 
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172