Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2015, 18:58   #11
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
***


Sen zmorzył w końcu Tarę nad laptopem,pomiędzy jednym rozliczeniem a drugim. Sny jakie miała były burzliwe, tak jak cały dzień. Niemniej ocknęła się słysząc jak ktoś otwiera drzwi i zagląda do pokoju. Gregory… w pomiętej, zabrudzonej szminką marynarce i policzku, założonych pospiesznie spodniach i koszuli. Włosy miał zmierzwione, krawat zawiązany byle jak. Ale widok jaki zastał sprawił, że zamarł. Tara bowiem po zrzuceniu kiecki nie kwapiła się jej założyć z powrotem i pracowała jedynie w bieliźnie. W końcu nie spodziewała się, że ktoś wtargnie do jej pokoju. Gregory też nie spodziewał się wtargnąć… przykuty spojrzeniem do jej sylwetki starał się dyskretnie opuścić ów pokój.

-T-tak? - średnio przytomnie podniosła się do w miarę pionowej pozycji. Elektroniczny zegarek w rogu ekranu monitora pokazywał 1:34 w nocy. Ziewnęła rozdzierająco, przetarła zaspane oczy i wstała z krzesła, obracając się przodem do niespodziewanego gościa. Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie.
- Zawiązałeś krzywo krawat. Chodź, pomogę ci z nim - mruknęła i nie czekając na zgodę wyciągnęła ręce w kierunku smętnego, byle jak zamotanego kawałka materiału, który dyndał facetowi pod szyją.

-Tara… ty… jesteś naga. Prawie.- Gregory odruchowo się cofnął kawałek, jedną ręką zakrywając obszar spodni świadczący o tym, że rozporka również nie zapiął. Zapewne szukał łazienki, by się przyszykować do wyjścia.

Kobieta zerknęła w dół, parsknęła i wzruszyła ramionami.
-No i? - spytała retorycznie, nieco burkliwym tonem-przed-pierwszą-kawą - Prawie robi dużą różnicę, poza tym u siebie jestem. Wolno mi...zresztą nie udawaj, że nigdy babskich gaci nie widziałeś. No już, daj ten krawat...świeży ręcznik też chcesz?

-Bieliznę damską widziałem… bardziej chodzi o to co jest pod bielizną.- odparł Gregory wyraźnie się poddając i godząc z losem. I zerkając na ciało Tary z wyraźnym zaintrygowaniem.

-Spodziewałeś się parchów, brodawek i zbędnego owłosienia na klatce piersiowej? - westchnęła, bez jakiegokolwiek skrępowania biorąc się za walkę ze złośliwym elementem garnituru - Wybacz że cię rozczarowałam. Życie.

-Raczej… Lilly wyskakującej z szafy z jakąś maczugą by mnie spałować za to, że właśnie rozbieram cię wzrokiem. Choć akurat dużo tego rozbierania nie ma.- odsunął dłonie z dala od siebie, by nawet przypadkiem nie dotknąć Tary.

Ruda przewróciła oczami, unosząc je ku sufitowi w pozie “za jakie grzechy, dobry Boże?”.
-Nie mam zielonego pojęcia gdzie jest młoda. Ty widziałeś ją jako ostatni. Od wczoraj nie wychodziłam z pokoju i nie - to nie jest żaden test...próbuję być miła, choć wtargnąłeś na moje terytorium, nim zdążyłam przyjąć w siebie pierwszą dawkę kofeiny. - mamrotała, majstrując zawzięcie przy kawałku materii - Za coś takiego należy się kara, ale tym razem ci daruję...i już nie przesadzaj. Nie dostaniesz wrzodów, ani nie zmienisz się w ropuchę. Nie stój jak podczas lotniskowej kontroli, bo mi się głupio robi.

-Żartowałem… Lilly śpi jak zabita. Trochę ją… wymęczyłem, pewnie też to słyszałaś. Przepraszam.- nie bardzo wiedząc co zrobić z dłońmi Gregory ułożył je na biodrach Tary.- Nie sądzisz chyba, że uważam cię za brzydką, co?

-Przecież nie ma za co przepraszać - uśmiechnęła się po raz pierwszy od nagłej pobudki. Nierozbudzony do końca mózg co prawda zarejestrował nagły dotyk, ale nie zinterpretował go jako czegoś niepoprawnego - Zachowujesz się tak, jakbyś miał ochotę wezwać Greenpeace i zgłosić wyrzuconą na brzegu oceanu orkę...śmierdzącą i jakoś tak paskudną z pyska.

-Po prostu staram się nie zrobić czegoś co skomplikowałoby nasze relacje.- mruknął w odpowiedzi Gregory.-A ty mi tego nie ułatwiasz.
Ostatnie słowa zakończył cichym jękiem i delikatnie powiódł dłońmi po biodrach i pośladkach Tary.- Zdecydowanie nie ułatwiasz.

Sytuacja rozwijała się...w ciekawym kierunku. Tara zagryzła wargi, jej oddech przyspieszył i nim zdążyła się zastanowić co do jasnej cholery robi, szarpnęła za krawat.
- Pozwij mnie - odparowała, gdy twarz mężczyzny znalazła się raptem kilka centymetrów od jej własnej.

W takiej chwili… Gregopry nie był w stanie nic powiedzieć. Jego usta przylgnęły do warg Tary całując je namiętnie. Podobnie jak dłonie, równie namiętnie przyciskające ją do jego ciała.

Kobieta sięgnęła za jego plecy i przekręciła klucz w drzwiach, zamykając je profilaktycznie na dodatkowy zamek. Taki, do którego młoda nie posiadała klucza.
Co ja robię? - zadała sobie pytanie, lecz szybko o nim zapomniała, czując nieznośną obecność mężczyzny. Bliskość, której nie doświadczyła od bodajże półtora roku.
Z pasją odwzajemniła pocałunek, zaczynając pospieszną walkę z krzywo zapiętą koszulą.
Jego dłonie zanurzyły się pod jej bieliznę, zacisnęły na pośladkach utrudniając jej tę walkę. Był zbyt blisko niej, ale też wydawał się być przerażony sytuacją. To wszak było szaleństwem. Niemniej kolejne pocałunki dusiły ten ostatni głosik rozsądku w jego głowie.
Tara zadrżała. Z jej gardła wydobył się cichy jęk, tłumiony szczęśliwie przez drugie zachłanne usta. Pokonawszy koszulę, skierowała dłonie ku dołowi, sunąc powoli wzdłuż napiętych mięśni brzucha, aż pod palcami wyczuła klamrę od paska. Szarpnęła niecierpliwie, aż kawałek metalu poddał się i razem ze spodniami zjechał w dół.
-Dywan - zdołała wydyszeć między pocałunkami.

-Dywan?- nie dotarło do niego co chciała przez to powiedzieć. Odsunął się nieco, wędrując dłońmi po jej plecach, aż do zapięcia stanika. A ona mogła przyglądać się swemu odkryciu… ukrytymi pod koszulą mięśniami wyrobionymi na siłowni i wyraźnym dowodem jego zainteresowania piętrzącym się pod bokserkami od Gino Rossiego.

Rzeczywiście 10/10 - pomyślała z fascynacją i miną dziecka wpuszczonego do sklepu ze słodyczami. Następnym razem dokładniej zbada każdy mięsień po kolei, zaczynając od szyi i schodząc sukcesywnie w dół. Teraz nie mieli czasu na podobne pieszczoty, nie z młodą, mogącą się w każdej chwili obudzić. O tym, że sytuacja się powtórzy...miała co do tego dziwnie pozytywne przeczucie. Nie siląc się na uprzejmości, czy delikatność, złapała go za pośladki i stanowczo pociągnęła za sobą, aż wylądowali na białym dywanie.
-Ten dywan - wymruczała, sunąc językiem po naprężonej męskiej szyi od barku po linię żuchwy, wciąż pachnącej ulubionymi perfumami Lilly.

Dłonie Gregory’ego nie radziły sobie z zapięciem, też zahaczył ustami o bieliznę Tary i zębami zsunął w górę uwalniając piersi kobiety z tkaninowego więzienia. W nim również obudziło się dziecko pieszczotami ust i języka obsypujących dumnie prężące się wzgórza. Jego dłonie zaczęły zresztą wędrować w dół po jej ciele, by pozbawić ją ostatniego skrawka przyzwoitości. Pomogła mu w tym, unosząc biodra ku górze. Każdy dotyk jego ust i dłoni przyprawiał Lantanę o dreszcze. Z początku subtelne, lecz z każdym kolejnym muśnięciem warg nabierały mocy. Musiała zacisnął zęby na przedramieniu, żeby stłumić rodzący się w głębi gardła jęk. Oddech przyspieszył, puls dawno przekroczył sensowną wartość...zupełnie jak poprzedniego wieczoru. Tym razem jednak żadne z nich nie zamierzało odpuścić. Tara po omacku zaczepiła o gumkę bokserek i stanowczym ruchem szarpnęła w dół, dając Gregoremu znać, co myśli o tym elemencie garderoby...jeszcze na swoim miejscu...i to w takiej chwili.

Nie czekał, wtargnął gwałtownie do nie bronionej twierdzy, dociskając ciało Tary do dywanu. Rozpalony sytuacją Gregory, był mało subtelnym dzikusem w roli kochanka. Niemniej oprócz kolejnym szturmów powodujących burzę zmysłów w jej ciele. No i pocałunki na jej unoszących się gwałtownych oddechem piersiach. Adrenalina sięgała szczytu, tym bardziej gdy świadoma była iż uwiodła chłopaka kuzynki śpiącej w pokoju obok. I każdy głośny szmer, przyspieszał tętno jej krwi. Już dawno przestała myśleć, skupiając się na potężniejącej z sekundy na sekundę przyjemności. Uniosła nogi, zaplatając je za górującymi nad nią plecami, biodrami wychodziła naprzeciw agresywnym pchnięciom niespodziewanego kochanka i patrząc mu w oczy zaciskała zęby, żeby zachować ciszę. Nerwowa atmosfera nakręcała Tarę jeszcze mocniej. Nie potrzebowała długiej zabawy, zbyt długi nikt nie brał jej na warsztat. Spełnienie przyszło nagle i gwałtownie. Potężny spazm targnął nią całą, a fala obezwładniającego gorąca rozlała się od bioder ku pozostałym partiom mięśni, podkurczając palce u stóp i zmuszając do pochylenia tułowia ku górze. Wgryzła się w bark Gregorego, tłumiąc tym rozedrgany krzyk i przeorała mu plecy paznokciami. Odpowiedź nadeszła gwałtownie i wkrótce po spaźmie rozkoszy Tary. Nadal tuląc ją do siebie, facet wyseptał. - Jesteśmy podłymi ludźmi… cośmy zrobili?
Głupie pytanie wynikające z szoku. Nie odrywał jednak swego ciała od jej nagich krągłości.
Kobieta wzruszyła ramionami, gwałtownie czerpiąc powietrze nosem

- Nie wiem...trzeba będzie potłuc lustra - rzuciła średnio przytomnie Lantana, gładząc wierzchem dłoni zarośnięty policzek.

-Lilly nie może się dowiedzieć.-rzekł w końcu Gregory spoglądając w jej oczy. Drżał jeszcze od niedawnej rozkoszy.

- Dowiedzieć...o czym? - kobieta powoli opuściła nogi, uwalniając go z objęć - Nic nie zaszło, prawda?

-Nic a nic.- potwierdził Gregory siadając na dywanie i patrząc na leżącą Tarę.-I nadal nie mogę uwierzyć, że… nic się nie stało tak intensywnie.

- Mało powiedziane - zachichotała, opierając się na łokciu - Nie mogę uwierzyć, że po wczorajszo-dzisiejszej nocy nadal miałeś siły i chęci na...nic.

-Masz bardzo przekonujące argumenty, zwłaszcza tak przedstawione.- rzekł zerkając znacząco na obnażony biust.-Poza tym… z Lilly też był intensywnie i dość szybko się zmęczyła. Przysnąłem przy niej chwilę, a potem wstałem, ubrałem się i… wiesz jak to się skończyło.

-Jestem handlowcem. Odpowiednie przedstawienie oferty i dobranie argumentów indywidualnie dostosowanych do danej sytuacji...no co ja ci tu będę pieprzyć - podniosła się do pozycji siedzącej, bezczelnie lustrując nagiego faceta od dołu do góry - Przestawiłabym ci jeszcze kilka innych, myślę że równie ciekawych, ale oboje powinniśmy się pospieszyć. Jeśli sobie życzysz, możemy umówić inny termin konsultacji. Wiesz gdzie mnie znaleźć, gdy nabierzesz ochoty...na nic.-

-Ja powinienem myśleć o Lilly…-jego spojrzenie wędrujące po jej krągłościach mówiło Tarze co innego.- Seks bez zobowiązań? Cholera… wiesz jakie to ryzykowne? Muszę… Pomyślę o tym.Będę dużo myślał.
Wstał i sięgnął po bokserki nerwowo je ubierając i co chwila zerkając na Lantanę, jakby chciał wyryć jej obraz w pamięci.


***



Pełna świadomość tego co zrobiła, dotarła do Tary mniej więcej koło czwartej rano, gdy przy piątym kubku kawy wreszcie naniosła ostatnie poprawki do kosztorysu i z ulgą puściła go do druku.
-O Jezu - jęknęła, łapiąc się obiema rękami za głowę. Nawet nie chodziło o to, że przespała się z kolesiem, którego ledwo znała...przespała się z chłopakiem Lilly, pod jej nosem. Zrobiła to z pełną premedytacją, nie licząc się z niczyimi uczuciami, Skrzywdziła młodą w najbardziej suczy sposób w jaki kobieta może zranić drugą kobietę.

A tak chwaliła starsza kuzynkę:że dobra, że miła,że troskliwa.
No rzeczywiście…

W panice dopadła do telefonu, ale zaraz uświadomiła sobie, że nawet nie posiada numeru Gregorego. Chciała go przeprosić, wyjaśnić wszystko. Wycofać się z rzuconej w amoku propozycji. Rozmowa z Lillly...nie. W tej chwili Lantana nawet nie mogłaby spojrzeć jej w oczy.
- Kwadrat...muszę to jakoś odkręcić - zwróciła się do śpiącej w terrarium gadziny - Ale...cholera! Masz propozycje? Rozmowa! Może z nim pogadam? Tylko patrząc na niego będę myśleć o jednym. Wkopałam się- opadła z rezygnacją na dywan, ten sam który kilka godzin temu posłużył za materac.
Musiała wszystko przemyśleć. Na spokojnie i z dystansem przeanalizować sytuację, wyciągając jedyne słuszne wnioski. Miała na to cały dzień. Po spotkaniu z Mansonami profilaktycznie nie umawiała już nikogo innego, więc jeśli nie wystąpią żadne niespodziewane komplikacje, koło 16 będzie wolna. Przysiadzie w spokoju i znajdzie rozwiązanie. Tylko dlaczego miałaby wycofywać się z oferty? Młoda pewnie za dwa-trzy miesiące znudzi się swoją zabawką, a jeśli przez ten czas będą oboje uważać…
-Jestem potworem-ze złością zgarnęła z łóżka koc i rzuciła nim w kierunku lustra.Nie mogła na siebie patrzeć, ale z drugiej strony było jej z tym cholernie dobrze.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 24-03-2015 o 20:01.
Zombianna jest offline  
Stary 24-03-2015, 19:11   #12
 
Affek's Avatar
 
Reputacja: 1 Affek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłość
Kolejny dzień tego zasranego tygodnia... - pomyślał Harris gdy o wpół do ósmej się ubierał do pracy. Musiał tam być za pół godziny, ale to pięć minut energicznej jazdy rowerem. Dotarcie tam nie stanowiło problemu. Po wczorajszej grze położył się później, niż miał zwyczaj. Był nieco niewyspany. Można to określić jako swego rodzaju dyskomfort, ale zawód nie wymagał wielkiego skupienia, więc... było ok. Nieczęsto ktokolwiek przychodził. Nic dziwnego - coraz powszechniejszy dostęp do książek w formie cyfrowej wydawał się przyspieszać oczywisty progres, jaki nastąpi. Pierw gliniane tabliczki, potem papirusy, dalej... papier. I pierwsza rewolucja, jaką był druk. To sprawiło, że książki stały się powszechne. Teraz stoimy u progu drugiej, cyfrowej rewolty. Zawód George'a niedługo odejdzie do lamusa, tak jak odszedł chociażby bednarz. Zanurzony w fatalistycznych myślach, zdał sobie sprawę z tego, że jest nieco spóźniony. Trudno, i tak w bibliotece było to traktowane dosyć luźno. Zazwyczaj pierwszy klient wchodził godzinę po otwarciu. Albo i później. Cóż, zegarek pokazywał godzinę ósmą. Za pięć minut będzie na miejscu.

------

Detroit. Poranny szczyt. Niektórzy mówią, że to piękne, Harris nie podzielał ich zachwytu. Ogrom aut, brudnych, produkujących jeszcze brudniejsze gazy. Gdyby nie długie, rowerowe przejażdżki za miasto, George miałby płuca przepełnione tym gównem. Rak murowany, ale zawsze mogło być gorzej. Pekin, Tokio... mógłby wymienić jeszcze wiele przykładów bardziej zanieczyszczonych miast. To jednak robienie dobrej miny do złej gry. Mogło być lepiej, większa koncentracja na komunikacji miejskiej zdecydowanie by to rozładowała. Fakt, wciąż byłby dość natężony ruch, ale smog by się zmniejszył, tramwaje elektryczne i metro skutecznie oczyściłyby powietrze. Harris nie jest jednak burmistrzem. I być nie chce, polityka leży poza kręgiem jego zainteresowań. Budżet ma się chyba dobrze... Tak się przynajmniej George'owi zdawało. Nie zna się, więc się nie wypowiada. Prosta logika.
Po chwili dotarł na miejsce. Biblioteka, miejsce pracy. Nie lubił tego budynku. Fakt, został zrobiony bardzo ładnie, ale złe wspomnienia, źli ludzie... długo by wymieniać. Gdy wszedł do środka, został powitany przez jego ukochaną współpracownicę, która chyba pamięta dinozaury - Dorothy. Z wyrzutami, a co!
- Spóźniłeś się, znowu! Jak ten świat ma się stawać lepszy, jak młodzież ciągle się spóźnia?! No jak?! Ty mały wrzodzie na tyłku społeczeństwa, powinieneś zostać stąd wydalony! Twoja twarz odstrasza klientów! - starsza kobieta ciągnęła i ciągnęła. Jedna rzecz się Harrisowi przydała - nauczył się ignorować ludzi. Właśnie dzięki niej, starej jędzy.
- Teraz pewnie znowu nie będziesz mnie słuchał, jak zawsze! Nic dziwnego, że nikt go nie lubi! Pewnie jeszcze gej, pff! - Dorothy uniosła się i poszła dalej. Do głównej sali. George w międzyczasie poszedł do szatni, gdzie mieścił się również czajnik i ekspres do kawy. Zrobi sobie coś, musi przecież przebrnąć przez ten jakże ciężki dzień w pracy. Znów. Będąc w drodze, zauważył coś, przez co dreszcz przeszedł mu po plecach. W głównej sali krzątało się całkiem sporo ludzi. Dużo za dużo.
- Dziś znowu weźmiesz młodzieżówkę - powiedział uśmiechnięty Steven. Jak widać, on to lubił. Chyba ta praca mu pasowała, George jednak był znacznie bardziej ambitny. Chciał wyrwać się z tego miejsca jak najszybciej. Może nawet w tym tygodniu. Po chwili wszedł do szatni. Powiesił na wieszaku parasol (nawet, jak się nie zanosiło na deszcz, nosił go przy sobie), podszedł do czajnika, wziął herbatę i czekał. Aż się zaparzy. W międzyczasie zauważył popularnego brukowca z straszliwie krzyczącym tytułem o meteorze zmierzającym w kierunku Ziemi. Zaśmiał się w duchu, czego to ludzie nie wymyślą aby wywołać panikę i w rezultacie większą poczytność. A to wszystko obija się o to, o czym wcześniej myślał. Gazety też odchodzą, miały swój czas. Teraz są portale internetowe, większa ilość, większa wiarygodność. Pięknie. W międzyczasie czajnik radośnie zawiadomił "ding". Stary, utarty schemat parzenia herbaty. Parujący wywar wspaniale pachniał, George zawsze lubił ten zapach. Tutejsza herbata, można powiedzieć, była najlepszą rzeczą w tym okropnym miejscu. Wciąż nie wiedział, jaką kupują. Tajemnica starej zrzędy. Nawet gdyby się zapytał, i tak by mu nie powiedziała, wredna kobieta. Ech. Przeszedł się do sekcji młodzieżowej. Wryło go. Nigdy nie widział tylu ludzi na raz w tymże pomieszczeniu. Nie było szczególnie zatłoczone, ale młodzież nie czyta książek i to stwierdzony fakt. Ale tutaj było zaprzeczenie tej, jak się okazało, tezy. Niesamowite. Gorzej, że oni raczej nie przyszli tutaj czegoś wypożyczyć. To raczej ci ludzie, którzy wyśmiewają, demolują i myślą, że są fajni. Takich George nie znosił najbardziej. Aż nie mógł się doczekać, aż ich wygoni. Dość dziwne uczucie. Gdy zauważył parę młodzieńców w wieku mniej więcej lat czternastu, którzy oglądają jakąś starą książkę, obśmiewają ją, rysują po stronach (albowiem do jego przybycia sala młodzieżowa była pusta i reszta pracowników zajmowała się zaskakująco dużą liczbą klientów na sali głównej i w sali dziecięcej), podszedł i zapytał się celowo zmiękczonym, aż przypominało to groteskę, tonem.
-Może w czymś pomóc?
Dwójka nastolatków, wyraźnie przestraszona, rzuciła książkę na podłogę, krzyknęła w głąb regału "Cholera, ten idiota przyszedł!" i uciekła w takim popłochu, jak George nigdy nie widział. Cokolwiek by chciał zrobić, nie zdążyłby. Przeklął cicho pod nosem, posprzątał, co zabrudzili i wpadł w konsternację, ponieważ jedna z książek była w tak opłakanym stanie, że nie dało się z nią absolutnie nic zrobić. Pogniecione kartki, zamazana, brudna okładka. Tytuł jednak był wciąż widoczny. G. Orwell, "Folwark Zwierzęcy". Jedna z ulubionych książek Harrisa. Schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki i postanowił zostawić to, jak jest. I tak sprawdzano ilość książek po kartkach, które wkładano za okładkę i pisano tam, kto ją wypożyczył.
George usiadł za biurkiem, położył obok herbatę, która dotychczas leżała po drugiej stronie biurka. Zanurzył się w myślach. Wczoraj zadzwonił do niego znajomy, Henry. Dobra, znajomy to za dużo powiedziane. Chciał pogadać, porozmawiać na jakiś bliżej nieokreślony temat. Spotkać się, o! Harris przez chwilę pomyślał nad tym, co może zyskać, a co stracić i zdecydował się na niesamowicie odważny, jak na niego, krok. Zadzwonił.

"Kurde, ten gość rozmawiał ze mną parę razy na studiach, raz po chorobie dał mi notatki. Co on może chcieć?" - zdążył pomyśleć przed wykonaniem połączenia.
- Halo, Henry? Możesz mi powiedzieć, czego chciałeś i po jaką cholerę do mnie dzwoniłeś? Bardzo, ale to bardzo mnie to intryguje - Harris był wyraźnie podirytowany - Chciałeś się spotkać, chyba. Dlaczego?
- Kurcze.. George gdzie twoje maniery.- wesoły śmiech rozległ się w słuchawce.- Nie można powspominać razem starych czasów? Zresztą… pewnych spraw nie załatwia się przez telefon.
- Wybrałeś wspaniały moment na wspominanie starych czasów z człowiekiem, którego praktycznie nie znałeś. Wspaniale. Co ode mnie chcesz? Ledwo się znaliśmy. Raz dałeś mi notatki, wspaniały człowieku.
- Masz rację… pomyliłem się. Odpuśćmy to sobie.- wesoły śmiech gdzieś znikł. Pojawiła się za to irytacja.- Zrobiłem błąd.
- Sam zrobiłem zapewne przez jeden dzień więcej niż ty w całym swoim życiu, wielki człowieku sukcesu. To ty byłeś tym, któremu się wszystko udawało, zawsze ci zazdrościłem. Czemu chciałeś się spotkać? Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Będę jutro w bibliotece w godzinach popołudniowych, możesz przyjść mnie odwiedzić. I tak się nudzę.
-Zgoda… niech będzie.- dość długo Harris musiał czekać na odpowiedź.
- Świetnie. W takim razie wpadnij koło trzeciej, poszukaj mnie, biblioteka nie należy do dużych budynków. Mam nadzieję, że pamiętasz, jak wyglądam. - George lekko się zaśmiał.
- Myślę, że jakoś sobie poradzę, więc.. do jutra?- odparł w odpowiedzi Henry.
- Tak, dokładnie. Do jutra. Mam nadzieję, że spotkanie po latach będzie miłe. - George się rozłączył.

Uff, to było męczące! Harris czuł się nieco nieusatysfakcjonowany tą rozmową. Była jakaś krótka. Za to spotkają się. Jutro. Już miał dreszcze na samą myśl o tym. Niemalże obcy facet, z którym nie widział się od paru lat, nagle wyraża chęć spotkania. Za to nie będzie tak nudno w tym miejscu, chociaż porozmawia z kimś, kto nie jest przygłupim współpracownikiem. Musiał jednak przyznać, że jego sąsiedzi sprawili, że położył się późno spać. Mili ludzie. Sukces, ktoś z nim wytrzymuje. Do czasu, zapewne. Toż to niemalże geriatryk. Niedługo poumierają. Tak jest, jak twoi znajomi są o wiele lat starsi od ciebie. Ale, obecnie żyją i George miał nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.

------
Godzina szósta. Zaczyna się wieczór. Za oknem widać zachód słońca, a dziś był jeden z najbardziej ekscytujących dni w życiu Harrisa. Pokłócił się z współpracownicą i miał do czynienia z nieprzyjemną młodzieżą, ale za to zadzwonił do byłego znajomego. I to było dobre. A teraz... sprzątanie biblioteki i o siódmej będzie w domu. Dziś jego tura, więc wychodzi ostatni. Jedna z najmniej ekscytujących czynności, jakie można sobie wyobrazić. Dobrze, że trwa raczej krótko. Do godziny. Tym razem goście wyjątkowo naświnili. Dłuższy wariant musiał zostać wybrany. Gdy skończył, zamknął bibliotekę i wyszedł. Wsiadł na rower, wrócił do domu. Dziś znów dołączy do sąsiadów w grze w pokera.
 
__________________
It all makes perfect sense. Explained in dollars, centes, funts and pense.
Affek jest offline  
Stary 24-03-2015, 20:49   #13
 
Molkar's Avatar
 
Reputacja: 1 Molkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputację
Charlie tak jak postanowił zaczął weekend od ciężkiej pracy jakim było poprawianie a wręcz pisanie strony na nowo, niestety przed południem nagle zaskoczył go brak internetu. Po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, iż nie jest to problem po stronie jego ukochanego ISP ponieważ nie działa żadna komunikacja komputera czy to z internetem po WiFi/Lan czy też chociaż BT aby pobrać neta z komórki. Pozostało oddanie laptopa do serwisu. Charlie skopiował na dysk zewnętrzny dane które są dla niego ważne i wybrał się do najbliższego serwisu przedstawić problem jaki go napotkał.
Niestety „miły” pracownik serwisu przekazał „dobrą” nowinę, że naprawa potrwa pewnie kilka lub kilkanaście godzin a jeśli to coś poważniejszego to może nawet i cały dzień więc komputer najszybciej będzie dostępny po weekendzie.
Nie była to zbyt dobra nowina, chciał przez weekend poprawić projekt strony i mieć to z głowy jak i dupka któremu zgodził się ją zrobić a który tworzy problemy.
Niepocieszony Charlie wracając do domu stwierdził, że nie stać go na kupno nowego sprzętu więc wychodzi tylko próba pożyczenia laptopa od kogoś z mieszkańców. Po krótkim wertowaniu w pamięci mieszkań od parteru padło na Aiko Shinami.
Po powrocie udał się do jej mieszkania licząc na to, że dobrze wybrał i uda się chociaż na weekend pożyczyć komputer albo laptopa na którym dokończy projekt a później to nawet może i pół tygodnia czekać na oddanie własnego laptopa z serwisu, zagłębiając się w przemyślania nad planem na weekend nacisnął dzwonek po czym czekał czy ktoś jest w domu.
Po jednym dzwonku drzwi do mieszkania Aiko lekko się uchyliły. Dziewczyna wyjrzała przez szparę i po chwili otworzyła drzwi będąc lekko zamyślona jakby próbowała przypomnieć sobie imię lub nazwisko stojącej przed nią osoby.

- Belanger-san… coś się stało ? – zapytała zdziwiona jego pojawieniem wsuwając dłonie w jeansy i przyglądając mu się podejrzliwie.

Charlie zastanowił się przez chwilę jak powinien się zwrócić do Aiko ale jak pamiętał każdy zwracał się do każdego raczej normalnie po imieniu.

- Cześć Aiko, miałbym pewną sprawę, niestety miałem awarię laptopa i z taką prośbą się kieruje czy miała byś może pożyczyć jakiegoś laptopa lub komputer na kilka dni póki mój nie wróci z serwisu bo potrzebowałbym aby skończyć projekt dla klienta ?

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Mój laptop przerasta Twoje możliwości poznawcze Belanger-san i… niegrzecznie jest zwracać się do kobiety po imieniu, jeśli na to nie pozwoliła. - zamyśliła się Aiko, po czym dodała żartobliwym tonem.
- Choć wy Amerykanie nie potraficie pojąć takiej kwestii jak etykieta.

- Hmm czyli powinienem do Ciebie mówić po nazwisku ? Przyznam szczerze, że nie rozumiem za bardzo tych wszystkich końcówek które są dodawane przez Japończyków. - Charlie uśmiechnął się kiedy to mówił.
- Co do samego laptopa to dość dobrze znam się na tego typu sprzętach chyba, że… - Charlie się zamyślił i jakby teraz do niego dotarło
- Chyba, że Twój ma wszystko po japońsku wtedy to może być problem. – dokończył Charlie

- No właśnie. Mój sprzęt przywiozłam ze sobą. Bez obrazy, ale nie mam dobrego zdania o amerykańskiej elektronice. - uśmiechnęła się kwaśno Aiko.
- Jak dobrze piszesz i czytasz w kanji ?

- Eekhmm na tyle dobrze, że potrafię powiedzieć, że to jest to alfabet japoński i na tym moja wiedza się kończy - uśmiechnął się Charlie.

- No właśnie. - wzruszyła ramionami i otworzyła drzwi szerzej wpuszczając go do pokoju urządzonego zarówno ascetycznie jak i po japońsku. Z matami i obrazami malowanymi tuszem na ścianach. Aiko szybko uruchomiła swojego laptopa stojącego na niskim stoliku.
- To w czym problem?

- Miło z Twojej strony ale wydaje mi się, że projekt który mam do zrobienia zajmuje więcej czasu niż chwilę wieczorem, kwestia jest przerobienia strony internetowej którą robiłem dla klienta, kwestia intensywnej pracy przez ok dwa trzy dni więc pewnie będę musiał poszukać kogoś kto nie będzie potrzebował swojego laptopa przez ten czas albo jakoś ugadać się i uzgodnić opóźnienie w projekcie. Ale bardzo dziękuje za chęć pomocy to bardzo miłe z Twojej strony.

- Muszę pisać pracę po angielsku, więc mam ustawienia do przeglądania stron i pisania tekstu w edytorach w tym języku. - mruknęła w odpowiedzi Aiko przestawiając coś w opcjach.
- To wystarczy?

- A to w takim razie co innego, cóż wszystko ok tylko skoro jeśli piszesz pracę to czy te dwa trzy maksymalnie dni nie będą dla Ciebie przeszkodą ?

- Mamy weekend, więc… nie. Ale nie grzeb za bardzo w opcjach i w ogóle nic nie grzeb, dobra ? - rzekła przesadnie ponuro Aiko grożąc palcem.
- Mam katanę i nie zawaham się jej użyć, jak mi wejdziesz na konto na facebooku. - Po czym uśmiechnęła się łagodnie.
- Dobra… wyłączyłam część opcji, w razie czego użyj babelfisha… ale nie powinieneś mieć problemów. I będziesz miał u mnie dług Belanger-san.

- Życie mi ratujesz Shinami-san - spojrzał na nią patrząc czy dobrze zrozumiał sens zwracania się do drugiej osoby.
- A co do długu to jestem Twoim dłużnikiem i jeśli coś się stanie, będziesz potrzebować pomocy w środku nocy o północy to nie krępuj się i przychodź a na pewno Ci pomogę.

- Nie będę taka okrutna by łazić o północy. - zaśmiała się w odpowiedzi Aiko.
- Coś jeszcze ?

- To w sumie by było na tyle jeśli chodzi o wielką potrzebę pomocy, mam nadzieje, że będę Ci się w stanie jakoś odwdzięczyć.

- Nie narozrabiaj na moim laptopie, tak na początek. I nie grzeb tam gdzie nie powinieneś. - przestrzegła Aiko i podawszy laptopa zaczęła delikatnie wypychać Charliego ze swego mieszkania.
- Jeśli tylko tyle ode mnie chcesz, to nie ma co się nawzajem gapić na siebie Belanger-san. Zresztą akurat nie ubrałam się wystarczająco ładnie by było warto… a ty pewnie masz swoje sprawy do załatwienia.

- Dziekuje raz jeszcze i obiecuje nie rozrabiać na laptopie – Charlie udał się do swojego mieszkania.

Charlie obiecał sobie, że postara się zakończyć projekt jeszcze dziś nawet jakby miał większość nocy przesiedzieć przed komputerem. Miał na takie „okazje” czteropak energetyków w lodówce i paczkę kawy więc powinien dać sobie radę. Jak tylko skończy postara się oddać laptopa jeszcze w niedziele a przed tym poszuka w necie i się nauczy jak podziękować w języku japońskim oraz zerknie na zwroty grzecznościowe jeśli chodzi o Japonie aby nie dać kolejnej plamy podczas rozmowy z sąsiadką. Będzie musiał też popatrzeć co może jej kupić jako upominek w podzięce za pomoc, tego nie lubił zawsze miał problem z tym co można dziewczynie kupić aby nie było zbyt dużą przesadą albo pasowało do okazji.
 
__________________
„Dlaczego ocaleni pozostają bezimienni – jakby ciążyła na nich klątwa – a poległych otacza się czcią? Dlaczego czepiamy się tego, co utraciliśmy, ignorując to, co udało nam się zachować?”
Steven Erikson, „Bramy Domu Umarłych”, s. 427
Molkar jest offline  
Stary 25-03-2015, 23:21   #14
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
- Bo… Ja rozmawiałem na dzielnicy i… można by spróbować załatwić sprawę Marii. Znaczy… jest taka osoba, dość dobra… tak słyszałem. Prywatny detektyw. Można by… popytać czy dałoby się coś zrobić. - rzekł czernoskóry chłopak podchodząc do swojego szefa.

- Prywatny detektyw? To ciekawe co mówisz Larry. A co to za osoba? - spytał Karl trochę zaskoczony ale i zaciekawiony nagłą inicjatywą swojego młodego pracownika. Mając jednak na uwadze jego przeszłość mimo wszystko wolał być ostrożny. Nie chciał się wpakować w nic nielegalnego czy z sądami w tle. To niosło ze sobą złą famę. Traciło się czas, zdrowie i nerwy. No i pieniądze. Pasożytniczą Murzynkę traktował jak dopust boży ale ostatecznie jakoś dało się to przeżyć. No i mimo wszystko nie życzył jej źle czy wizyty panów z bejzbolami. Nie miał sumienia skazywać kogoś na coś czego sam nie chciałby przeżyć.

- Załatwia sprawy na dzielnicy. Głównie fotki niewiernych mężów i żon, ale czasem także i oszustów dla towarzystw ubezpieczeniowych więc zna się na tym. Nie jest tani.- wyjaśnił Larry. -McBrithe się nazywa. Connor McBrithe.-

- To bardzo ciekawe Larry… - rzekł z namysłem Karl. - A nie masz może czasem jego numeru? Albo po prostu wiesz gdzie ma biuro? - postanowił się jakoś spróbować skontaktować się z tym McBirthe. Może jakby go spotkał, porozmawiał, przedstawił sprawę to kto wie…

- Adres mam … telefonu nie bardzo. Ale pewnie znajdzie się w książce telefonicznej, albo wyszukiwarce internetowej.- zastanowił się Larry, po czym zapisał adres na serwetce i podał Karlowi.

- Dziękuję ci Larry, dobry chłopak z ciebie. - przyjął serwetkę z uśmiechem zadowolenia patrząc chwilę na adres. w okolicy zamieszkania Larry’ego zresztą.

Wieczorem Karl postanowił odwiedzić tego detektywa bowiem jak na razie to co powiedział mu Larry brzmiało raczej zachęcająco i dawało nadzieję na jakiś postęp w sprawie. A jak nie to w sumie przedstawi ją pogadają sobie o niej i tyle..

Ktoś tu lubił klasykę. Taka myśl przyszła do głowy, gdy zobaczył drzwi z napisem. Connor McBrithe. Private eye.

Za drzwiami wyjętymi wprost z czarnobiałych filmów o detektywach, było biuro typowe dla chandlerowskich opowieści. Była też sekretarka zajęta kawą. Wiek na oko czterdzieści i kok na głowie. I okulary w staromodnych oprawkach. Tylko pana McBrithe nie było. Wedle sekretarki był w King’s Head Pub, który znajdował się w pobliżu biura. A Hobbs miał bez problemu rozpoznać detektywa, jak twierdziła sekretarka. Był bowiem… charakterystyczny.




Miała rację. Connor niewątpliwie wyróżniał się wśród ludzi w pubie odpowiednim do roli ubiorem. Musiał niewątpliwie kochać swoją robotę.*


- Dobry wieczór. Pan McBirthe? Szukałem pana w biurze, pańska sekretarka mi powiedziała, że mogę tu pana zastać. Jestem Karl Hobbs. - właściciel “Karl’s Food” podszedł do mężczyzny w prochowcu i przywitał się.

- A więc chodzi o interesy?- zapytał zaskoczony Connor mocno ściskając dłoń, po czym zawołał kelnerkę i kazał przynieść dwa guinnessy. Po czym spytał wprost Karla.- Żona czy partner w interesach?

- Właściwie to pracownica. - uśmiechnął się Karl biorąc do ręki szklankę z “colową” zawartością. Upił łyka po czym przedstawił swoją sprawę z kłopotliwą pracownicą. W sumie nie chciał by wyglądało, że chce się pozbyć jej za wszelką cenę ale nie ukrywał, że sprawa jest co najmniej drażniąco - irytująca.

- Pracownica? Brzmi podejrzanie… szantażuje cię czymś?- zapytał cicho Connor źle rozumiejąc słowa Karla.

- Tak. Szantażuje mnie kontraktem, związkami, prawami pracowników i nasyłaniem kontroli z podaniem do sądu włącznie. - uśmiechnął się Karl choć wypowiedź ociekała autoironią oraz niechęcią pod adresem osoby o której mówił. Upił kolejny łyk Guiness’a i westchnął ciężko. - Mam z nią problem bowiem ona nie łamie w żaden sposób prawa. Nie domaga się niczego czego nie mogła by się nie domagać. Ale po prostu chyba ma samych prawników w domu, a prywatnie przypuszczam, że jest zawodową wyłudzaczką kasy od pracodawców bo coś dziwnie te je działania przypominają z góry przemyślany plan. I to zanim się umówiła pierwszy raz na rozmowę o pracę ze mną. Obecnie jestem tego prawie pewien. Wyobrazi sobie pan, że przyniosła mi zwolnienie lekarskie w czwartym czy piątym miesiącu ciąży! No kto tak robi ja się pytam jeśli ma uczciwe zamiary?! - gdy doszedł do punktu zapalnego głos mu się nieco podniósł bo zawsze go ten moment bardzo wkurzał. - No mówię panu, ja nikomu nie żałuję jak zarobi i jeszcze uczciwie to niech ma nawet i trzy domy i sześć samochodów. Nikomu nie bronię być bogatym ale i niech mnie nikt nie broni. No i przecież trzeba być człowiekiem prawda? A ona to jest zwyczajna pijawka i pasożyt. No ale właśnie przyszedłem z tym do pana bo słyszałem, że pan ma doświadczenie w podobnych sprawach. - rzekł znowu spoglądając na rozmówcę i upijając kolejny łyk zimnego piwa.

- Ja jestem tylko detektywem. Mogę poniuchać i zdobyć różne obciążające ją materiały, ale niech się pan nie łudzi… bez procesu się nie obejdzie. Kto pana zwykle reprezentuje w sądzie?- zapytał Connor popijając piwo.

- Może pana zaskoczę… Ale zazwyczaj obywam się bez posiedzeń w sądzie. - uśmiechnął się lekko Karl mówiąc nieco zamyślonym głosem. - Nie liczę oczywiście sprawy rozwodowej. - dodał wyjaśniająco. - Ma to jakieś znaczenie w tej chwili? Ma pan kogoś konkretnego na myśli? - zwrócił się do detektywa.

-Nie, w ogóle nie… Chodzi o to, że potrzebuję wszelkiej dokumentacji związanej z pana pracownicą. Mogą być skserowane kopie… oryginały nie są mi potrzebne.- machnął ręką Connor z uśmiechem.- Dam je do przejrzenia mojej podwładnej. Studentka prawa, ale dociekliwa i skrupulatna. Niemniej… radzę poszukać sobie dobrej kancelarii prawnej. Ja mogę zdobyć dla pana dowody, ale jeśli ona jest zawodową oszustką, to… bez prawnika się nie obejdzie.

- Rozumiem. - rzekł Karl kiwając głową. Miało to sens, czegoś takiego własnie się spodziewał. - Dobrze na pewno mam trochę makulatury od niej po tych jej raklamacjach, postulatach i roszczeniach wszelakich, bez problemu mogę je przekserować i panu podrzucić. Poza tym mam tylko standard czyli kontrakt, te zawiadomienie o zwolnieniu lekarskim i chyba tyle. - mruknął zamyślonym głosem właściciel lokalu starając przypomnieć sobie co może mieć ze wspomnianej dokumentacji. - Czyli jak rozumiem jeśli dostarczyłbym te dokumenty to wziąłby pan tą sprawę? - zwrócił się do swojego rozmówcy. Był w końcu biznesmenem i był ciekaw ile go by takie przedsięwzięcie mogło kosztować czasu i pieniędzy.

Po spotkaniu z detektywem miał zamiar wrócić do domu i tam poświęcić czas na przygotowanie się do zbliżającej się wojny ze swoją pracownicą. A dokładniej przeszukać jakieś obiecujące kancelarie adwokackie specjalizujące się w takich pracowniczych procesach. To co mówił Connor bowiem wydawało mu się jak na razie całkiem trafne i prawdopodobne. Czekałaby go pewnie długa kampania w sporej częsci tocząca się w sądach i biurach. To by pewnie kosztowało go sporo czasu i nerwów. No i pieniędzy. Nie zapowiadało się lekko. Ale co w życiu było lekkie? No chyba, żeby Connor znalazł naprawdę coś ciekawego i wówczas może dałoby się z tą wywysającą ją pijawką dogadać jakoś bez tej całej wojny. W sumie Karl'owi najbardziej zależało by dała mu spokój choć wymierzenie jej jakiejś nauczyki też by go satysfakcjonowało za tę swoją krzywdę. A miał wrażenie, że nie był ani pierwszym ani ostatnim którego tak wyrolowała.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-03-2015, 21:07   #15
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wade tasował karty przy stoliku. Sam póki co… Bert i Brain nie mogli z różnych powodów. Pozostali jeszcze się nie zjawili. Póki co więc sam tasował karty.
Nagle drzwi się otworzyły i weszły przez nie J.C. z Aiko.
- Zagracie?- zapytał z nadzieją Wade, ale one spojrzały po sobie i J.C. rzekła w odpowiedzi.- Przyszłyśmy skorzystać z telewizora wujku.
Bo choć nie był to najnowszy model, to był to jednak największy telewizor w całym budynku.
Dlatego też lubiły wykorzystywać go na wspólne gry konsolowe.
- Tylko, żebyście jutro się tu nie kręciły, ok? Jutro jest ważny mecz.- pogroził palcem Wade.
- A nie dziś?- zapytała zaskoczona Aiko, podczas gdy J.C. podłączała już sprzęt.
- Dziś jest koszykówka jutro jest mecz baseballowy.- wyjaśnił Wade, a Aiko kiwnęła głową ze zrozumieniem. W Japonii baseball też cieszył się estymą.
-Od kiedy oglądanie wydarzeń sportowych zarezerwowana jest jedynie dla męskiej części społeczeństwa? - od strony wejścia rozległ się uprzejmy, cichy głos i kilka sekund później w drzwiach pojawiła się ruda głowa Tary, ozdobiona szerokim uśmiechem - Nanieśli jakąś poprawkę do konstytucji, którą przegapiłam?
- Koszykówka to nie sport… więc nie podlega takim zasadom
.- stwierdził Wade.
-Nie będzie zresztą żadnego sportu, chyba że masz pod ręką jakąś dobrą grę sportową na play’a 3 Lantana-san.- rzekła wesoło sąsiadka Tary z mocnym wschodnim akcentem.
-Możesz też zagrać w pokera, bo coś mi się goście spóźniają.-mruknął ponuro Wade.
- Playstation...przy Lilly? Wyleciałaby z pracy po tygodniu za nieobecności i spóźnialstwo - Tara westchnęła, unosząc teatralnie oczy ku sufitowi. Lekkim krokiem podeszła do stolika przy którym siedział staruszek - Jeśli się skuszę, za piętnaście minut zostanę w samych skarpetkach...a rachunki same się nie zapłacą. Zresztą, co mi tam. Mogę...spróbować, o ile laików dopuszcza się do stołu w tym lokalu.
- Wątpię… nie gramy na tak duże stawki.-
Wade przetasował karty i zaczął rozdawać.- Przy dwóch osobach zresztą nie ma sensu sięgać po żetony,, więc zagrajmy bez stawek. Tak dla ćwiczeń.

Tymczasem od strony telewizora zaczęły dobiegać dźwięki strzałów i odzywki dziewczyn. Grały w jakiegoś wojennego FPSa.
Kobieta potakiwała, patrząc uważnie na poczynania Wade’a.
-Dla ćwiczeń? Pasuje. Proszę o jakieś instrukcję dla pierwotniaków - parsknęła, przygryzając wargę - Nie pamiętam kiedy ostatni raz grałam w pokera.
Wade skinął głową i powoli zaczął wyjaśniać zasady gry. Od tego jakie są układy kart i o jakiej sile, aż do kwestii licytowania. Było to w sumie dość proste do spamiętania, wszak nie była to zbyt skomplikowana gra. A Kowalsky’emu się nie spieszyło.
- No i jak... gotowa spróbować?- uśmiechnął się wesoło rozdając pierwsze karty.
- Jasne, zaczynajmy. Wszystko i tak wyjdzie w praniu.-
Pierwsza ręka Tary wyglądała na dość mocną dwie dziesiątki i dama dawały nadzieję na coś porządnego. Pozostałe były już słabsze. A Wade uśmiechał się triumfalnie, albo nie wiedział co to twarz pokerzysty, albo nie potrafił jej zachować, albo wprost przeciwnie.
Uśmiechając się uprzejmie, Lantana odłożyła słabsze karty na stół, obracając je licami ku dołowi. Wade był starym wyjadaczem, a tasować karty zaczął na długo przed jej narodzinami. W starciu z takim graczem nie miała najmniejszych szans. Nie obchodziła ją wygrana, potrzebowała chwili oddechu i spokoju po panującym w domu pandemonium.
- O której ma przyjść reszta? - zapytała.
-Już powinni przyjść, ale jak nie ma tak.. nie ma. A ty? Nie spodziewałem się ładniutkiej partnerki przy tym stole.Bo te dwie sikoreczki, gdy się zjawiają to tylko telewizor okupują.-Wade odłożył na bok dwie karty i pociągnął z talii.- Nie wiem co wy widzicie w tych grach.
-Mam w domu operę mydlaną, musiałam wyjść żeby przewietrzyć głowę i odpocząć - parskając kobieta dobrała dwie brakujące karty z talii - A jeśli chodzi o gry...takie pokolenie, nic pan na to nie poradzi. Jesteśmy od dzieciństwa bombardowani lawiną informacji i przez to trudno nas zaskoczyć i zainteresować. Żeby pobudzić mózg potrzebujemy masy bodźców i gry ich dostarczają. Jest w nich ruch, kolor, migający obraz i w zależności od gatunku: walka, taktyka i tak dalej i tak dalej. Dla każdego coś miłego.
- Pokolenia, akurat. Dzieci są zawsze takie same. Ot, w głowach się ich rodzicom poprzewracało.
- Wade miał na ten temat własne zdanie. Do którego dołożyła swe trzy grosze sąsiadka Tary.- Nie rób z siebie takiej dostojnej matrony Tara-san. Jesteś młodziutka jeszcze.
Z kart zdobytych w nowym rozdaniu dodatkowa dama dawała dwie pary. Całkiem ładny układzik.
-Zezgredziałam ostatnio, no nie? - Lantana zaśmiała się szczerze, przytakując Aiko.
- Co najwyżej gust ci się pogorszył, mało szykowne ciuchy i karty… zabawy dla emerytów i mafiosów.- odparła przekornie Aiko przesuwając spojrzeniem po Tarze.
- Uważaj kochana, bo jeszcze złożę ci propozycję nie do odrzucenia - Tara w końcu oderwała wzrok od wyświetlacza komórki i powróciła do rzeczywistości - O, cześć George. Wybacz...kolejna tragedia z Lilly w tle. A pomyśleć że wizyta u fryzjera nie jest czymś, przy czym człowiek może cokolwiek namieszać. Myliłam się - pokręciła z rezygnacją głową. Dwie pary, zawsze mogło pójść gorzej. Mrugnęła do Wade’a, czekając na jego ruch.
-We dwójkę nie ma co licytować. Dreszczyk niewielki, więc... ja mam trzy siódemki w oprawie z asa i króla.- wyłożył swe karty Wade, a Aiko odpowiedziała zaczepnie. -A jakąż to propozycję masz na myśli Tara-san?
-Spokojnie, w tej scenie nie ma żadnych pomarańczy. Jesteś bezpieczna -
ruda mrugnęła do Azjatki i wróciła do kart. A Japonka zachichotała tylko w odpowiedzi i trącona łokciem przez J.C. wróciła do grania.
- Mówiłem, że wrócę. - George wszedł do pokoju. Wyglądał na nieco zmęczonego, może to dniem w pracy. Podkrążone oczy, wymięta firmowa marynarka.
- Co robicie?
- Poker… no to teraz możemy na serio.
-rzekł z uśmiechem Wade widząc w Harrisie kolejnego chętnego do gry.- W trójkę to możemy licytować. Gramy na pulę dwudziestu dolarów każdy. Powiedzmy… żetony po pięćdziesiąt centów?
- Wspaniale. Za chwilę wrócę, skoczę po pieniądze i przebiorę się w coś normalniejszego, mam już po uszy tej okropnej marynarki.
- George wyszedł, aby za chwilę wrócić.
Po chwili Harris wchodzi, ubrany w koszulę i dżinsy. Zauważa również włączony telewizor z jakąś grą.
-O, Playstation 3. W co grasz? - podszedł do J.C. i Aiko grających na padach.
- Modern Warfare.- rzekła Japonka.- Co-op.
- Hmm, które? Grałem nieco na komputerze, uważam, że druga część jest nieco lepsza. - George wziął najbliższe wolne krzesło i, przyciągnięwszy je obok telewizora, usiadł.
Dziewczyny grały całkiem nieźle. Trzeba przyznać, że potrafiły niemal odczytywać swoje zamiary i doskonale współpracowały w tej grze pokonując kolejne obszary w drodze do wyznaczonego celu. O ile Aiko była głośna, o tyle J.C. była skupiona i cicha. I pierwsza oderwała się od rozgrywki podając pada Harrisowi.- Masz… ja już nie mam czasu na dalszą grę.
- Dzięki.
- George wziął pada. Nie lubił brać “po ludziach”, wolał włączać własną konsolę, ale na grę w tak doborowym towarzystwie nie będzie narzekał. Dawno nie miał kontrolera od tej konsoli w ręku, a jeśli już, odpalał swoje stare Playstation jeszcze z lat dziewięćdziesiątych i odpalał na nim przedpotopową grę, więc jedyny FPS z jakim miał od dłuższego czasu do czynienia to Medal of Honor z 1999 roku. Gra była jednak dość mocno przypominająca właśnie tamten tytuł, więc Harris szybko się przyzwyczaił i po jakimś czasie szło mu… cóż, nie przeszkadzał w grze. Nie był to poziom jego poprzedniczki, musiał poćwiczyć.
Aiko...była bardzo wyrozumiała, choć niewątpliwie tempo rozgrywki spadło, a oboje ginęli zazwyczaj z winy Georga właśnie. Niemniej zabawa była przednia i łatwo było o przy niej zapomnieć o całym świecie. Zaś Wade i Tara dochodzili już do siódmej rozgrywki. Szczęście było stronie Wade’a. Wygrał cztery partie, ale Tara powoli zaczęła łapać o co chodzi w tym rozgrywaniu.
-Ja też się będę zbierać. Mamy dzisiaj gościa, trzeba się przygotować...coby wstydu młodej nie narobić. Wyskoczenie w dresach i różowych kapciach odpada...a szkoda. Lubię moje kapcie. - Tara odłożyła karty na stół - Dziękuję za lekcję, rozgrywkę i cierpliwość, następnym razem się odegram. - skinieniem głowy podziękowała Wade’owi, po czym z markotną miną wstała od stołu, by ruszyć za J.C. ku wyjściu.
- Zależy o jakim gościu się mówi.- stwierdził Wade ze śmiechem. A J.C. zerknęła na dres który miała na sobie Tara i poczekała na nią przy wyjściu.
-Jedziesz windą?- zapytała.
- O, widzę, że ludzie zaczynają uciekać. - powiedział uśmiechnięty George do Wade’a. Odwrócił się potem w stronę Aiko.
- Może też zagrasz w pokera?
- Nie przepadam za pokerem.-
odparła dziewczyna zajęta rozgrywką na konsoli.- Karty mnie nudzą, chyba że Magic the Gathering... lub coś w tym stylu. Ale… ty możesz pograć.
-Czemu nie? -
Lantana wzruszyła wesoło ramionami - Niby jedno piętro...ale za to w jakim towarzystwie!
-Przesadzasz.-
rzekła nieśmiało J.C. wzruszając ramionami. I obie wyszły. Wade spojrzał na Harrisa licząc zapewne, że zrezygnuje z dalszej gry na rzecz rozrywki karcianej.
- Nie lubię, jak ludzie stawiają mnie przed trudnymi wyborami. Nie wiem wtedy, co robić. Chyba jednak zostanę przy Playstation, dawno nie grałem. Wybacz Wade, może później tego wieczoru. Nie zawsze mam okazję z kimś pograć. Co do Magic the Gathering… coś mi się obiło o uszy, ale niespecjalnie wiem, o co w tym chodzi. -zdecydował Harris.
- To kolekcjonerska gra karciana… składa się z własnej talii kart.. Kusso !- zaklęła w rodzimym języku, bo właśnie jej postać zginęła.- Trochę pogrywam, mam własną talię, ale….
- No nic… chyba dziś się nikt nie zjawi.-
stwierdził Wade wstając od stołu.- Nie wiem jak długo tu będziecie siedzieć gołąbki,ale powiedzcie każdemu kto się zjawi, że pokerek odwołany.
- Gołąbki? Jeśli to był żart, to najwyraźniej bardzo słaby. Ciężko tak mówić o ludziach, którzy widzą się pierwszy raz. -
odparł Harris, odrywając się od gry, co skutkowało w śmierci jego postaci. - Szlag.
- Cóż…-
Aiko nawet nie załapała znaczenia żartu Wade’a, albo nie zwróciła na nie uwagi.- Mam swoją talię, ale bardzo słabą.
- Myślę, że bardzo słaba jest lepsza od żadnej, ale co ja się znam. Szczerze mówiąc, już na samo słowo “kolekcjonerska” robi mi się niedobrze. Wyrzucasz w to kupę kasy, a i tak nic z tego nie masz. Już wolę kupić grę na moje antyczne Playstation.
- Nie… jeśli kupujesz dla zabawy.Ot czasu do czasu… dlatego mój deck jest słaby.
- wzruszyła ramionami Aiko wkraczając z powrotem do gry.
- Właśnie, jeśli chcesz coś osiągnąć, to musisz wywalić na to ogrom pieniędzy. Bezsens. - George również skupił się na grze.
- Wolę płytki…- rzekła w odpowiedzi Aiko skupiając się na grze.
- Przepraszam… płytki? - George’owi najwyraźniej coś umknęło lub nie umie czytać między wierszami. Dalej próbował skupić się na grze.
-Płytki z grami… mam ich dużo.- mruknęła Aiko wyraźnie zamyślona i powoli posuwając się naprzód swoim awatarem w grze.
- Jeśli chodzi o gry, zatrzymałem się w czasach pierwszego Playstation. Moją ulubioną grą jest Metal Gear Solid. - odparł George nie odrywając wzroku od ekranu
-Który?- spytała krótko.
- Pierwszy. W resztę nie grałem. - równie treściwie odpowiedział Harris.
- To mogłabym pożyczyć ci czwórkę, jeśli znasz kanji.- rzekła przyjaznym tonem.
- Zawsze możesz mnie nauczyć. - odpowiedział żartem.
-Może… kiedyś.- zamyśliła się Aiko, przerywając grę i przeciągając się.- Ale nie dziś. na razie możesz pouczyć się tej gry. Zatrzymaj i poćwicz… jeśli nie jesteś tak dobrym partnerem jak J.C… Ale jest dla ciebie nadzieja młody padawanie.
- Och, mistrzu. Może w takim razie jakieś rady na początek? Wiesz, ostatnim konsolowym FPSem w jakiego grałem jest Medal of Honor, też na PSX. -
odparł George, patrząc się na ekran.
- Trening czyni mistrza. Każdy ma swoje metody prowadzenia walki. Ulubione bronie i tak dalej…- dziewczyna poklepała go po ramieniu wstając. - Poradzisz sobie.
- Wspaniale. Jutro może będę umiał grać.
- George ustawił sobie jakąś z początkowych misji i zaczął w nią grać. Szło mu opornie, ale się nie poddawał. Progres był, w najlepszym wypadku, powolny.

W czasie gdy Aiko szkoliła młodego padawana Harrisa w sztuce strzelania do elektronicznych przeciwników J.C. i Tara dotarły do alternatywy dla schodów zamontowanej za czasów młodości Wade’a.
Winda była w tym budynku snobistycznym dodatkiem z lat czterdziestych i pięćdziesiąt. Była stara i funkcjonowała na silniku spalinowym. Wade ją konserwował i uzupełniał paliwo. Była dość wolna i ciasna. I mieściła ledwie cztery osoby. J.C. weszła pierwsza do windy i zerkając na Tarę wciskając przyciski.
-Dzięki. Niby jedno piętro, ale jak pomyślę o całym wieczorze na szpilkach...to już mi nogi wchodzą tam skąd wyrastają - Lantana z ulgą oparła plecy o ścianę i przymknęła oczy - Mój wewnętrzny leń jest usatysfakcjonowany. A ty co, praca dziś w nocy?
- Tak… dziś w radiu, a jutro w domu… i jutro będzie gorzej.-
oceniła J.C.- Kilka albumów do przesłuchania. Koszmar.
-Ooo, a co tym razem ci wpadło? Jakieś ciekawe zespoły?
- W tym właśnie rzecz, że nie... korporacyjne twory. Ładne buzie doczepione do muzyki i słów. Pół biedy jeśli śpiewają sami. Gorzej jeśli z playbacku.-
westchnęła J.C.- A ja to muszę przesłuchać, żeby móc potem w radiu powiedzieć coś o tym…. a kto was odwiedza? Jakiś ważny klient?
-Ważnego klienta mam umówionego jutro na dziesiątą i to takiego naprawdę priorytetowego. Wczoraj latałam jak kot z pęcherzem, żeby dopiąć wszystko i przygotować sensownie. Jeśli temat wypadnie po mojej myśli w końcu będę mogła na poważnie pomyśleć o wynajęciu lokalu na mieście i urządzeniu porządnego biura. Bo tak w domu, to jednak kiepsko...a młoda wpadła na genialny pomysł sprowadzenia nowego faceta na kolację. Akurat dziś
- Lantana zmarkotniała wyraźnie, jednak zaraz się przywołała na twarz uśmiech - Wiesz, że nie potrafię jej odmówić, gdy robi te swoje wielkie oczy basseta. Wszystko byłoby w porządku...ale to Lilly. Trzeba się przygotować na najgorsze: wybuch wojny, podniesienie stopy podatkowej...i całą resztę klęsk żywiołowych. Dobrze przynajmniej, że dała się przekonać do skorzystania z cateringu… niebezpieczeństwo podpalenia połowy bloku zostało zażegnane. Ehhh...J.C… przydałby mi się jeden wieczór...taki normalny. Posiedzieć, pogadać...w granicach rozsądku i przy dopuszczalnej ilości decybeli. Takie o - marzenia ściętej głowy…
- Posiedzieć... pogadać... z Lilly?
-zamyśliła się J.C. i zmieniła temat dodając żartobliwie.- Pewnie wybrała jakąś wystrzałową kieckę. Zawsze tak robi, gdy chce najnowszego chłopaka zauroczyć.
-Nie dobijaj mnie, proszę. Nieładnie tak kopać leżącego -
Tara zaśmiała się, choć był to śmiech pozbawiony jakiejkolwiek radości, zrezygnowany i gorzki - Z nią się nie da porozmawiać, bo nie słucha tego, co się do niej mówi. Jak już coś sobie wbije do łba to kaplica. Nie jest złą dziewczyną, albo coś...jedynie rozpieszczoną, jak na jedynaczkę z nadopiekuńczą matką przystało. A kiecka...trzy godziny przed szafą, płacz, lament i zgrzytanie zębów. Jej szafą, moją szafą… dodawać coś jeszcze? - zakończyła wyraźnie przybita.
- No… ty też potrafisz się ubrać zachwycająco więc… trochę się jej nie dziwię, że buszuje w twojej szafie. - mruknęła cicho J.C. I zamyśliła się gdy winda stanęła.- To z kim chciałabyś pogadać na luzie? Z tym no… pisarzem? Sypia cały dzień.
-Zachwycająco? Dzięki…czasem mi się zdarza, ale nie dzisiaj -
Tara spojrzała wymownie na żółte, powyciągane dresowe spodnie i bluzkę z krótkim rękawem w tym samym kolorze. -Gadka z Terrencem? Taaa..już widzę, jak znajduje czas na ploty przy kawie. Kawie...kawa! - rzuciła naraz odkrywczo, unosząc palec wskazujący ku sufitowi - J.C. wpadniesz na kawę? Piąty Jeździec Apokalipsy wróci za godzinę, a ja dostałam do przetestowania jakąś włoską mieszankę, całkiem niezła.
-Ok… czemu nie.-
skinęła głową J.C, i mruknęła cicho.- Ja tam sądzę… że i tak ci do twarzy w tej bluzce. I… nie znam się na kawach za bardzo. Na herbatach też nie, choć Aiko testuje na mnie różne mieszanki.

DETROIT LATO 2010 dzień 0


Nikt nie spodziewał się tego co miało się zdarzyć. Nikt nie spoglądał w niebo z obawą. Nikt nie czuł strachu tego ranka. Każdy miał głowę zajęty swoimi sprawami tego niedzielnego poranka.
Nie było piania kogutów, za to były krzyki kobiety roznoszące się po całym korytarzu. Olga i Peter znowu się kłócili… głośno i z pasją. I po rosyjsku.
Co prawda nikt tu nie rozumiał tego języka, niemniej łatwo się było domyśleć temat. Olga podejrzewała Petera o romans, albo on ją. Byli zazdrośni o siebie, zazdrościli sobie sukcesów nawzajem i łączyli jakimś cudem brak wierności z wyjątkową zaborczością.
Ich krzyki oznajmiały nowy dzień dla pozostałych mieszkańców bloku. Niedzielny poranek się zaczynał.

W szczególny sposób dla Tary Lantany. Wczorajszy wybryk ciążył jej na sumieniu, ale i zasmakowała tej pokusy zakazanego owocu. I złożyła propozycję…
A teraz jadła śniadanie w towarzystwie wręcz rozświergotanej Lilly, która obudziła się w dobrym humorze mimo lekkiego kaca. Tara nie musiała się domyślać.. Kuzynce usta się nie zamykały gdy opowiadała o wczorajszym wieczorze i o tym co się działo za drzwiami jej pokoju. Nie była to może szczegółowa opowieść przetykana dziewczęcym chichotem i “a potem… wiesz co… było bosko”. Z tego co Lantana zrozumiała, Lilly z powodu tremy, przesadziła z alkoholem więc figle z Gregory’m choć namiętne zakończyły się szybko, bo Hopkins po prostu film się urwał.
Ale i tak chwaliła kaloryferek swego chłopaka, jak i to co ma poniżej, nie wiedząc że mogłyby porównywać notatki. No i wielokrotnie podkreślała że jest winna Tarze przysługę
A potem.. Gregory zadzwonił i Tara była świadkiem typowe miłosnego szczebiotu Lilly włącznie z określeniami typu “dziubasku... tygrysku... dzikusie mój”. Zanim Lantana zdążyła opuścić kuchnię, na twarzy Lilly pojawiło się zdziwienie. Po czym podała swą komórkę Tarze mówiąc.- Gregory chce cię pozdrowić.
W jej tonie głosu nie słychać było podejrzeń, ale oczy błyszczały ciekawością.

-... to już zależy od pana.- taką wypowiedź Karl Hobbs na koniec usłyszał od Connora. Te słowa jednak poprzedzone były innymi.- Jak mi pan zapłaci to wezmę tą sprawę, bez względu na to czy pan dostarczy dokumentację czy nie. Ale jeśli mam coś robić poza bezcelowym nabijaniem panu rachunków to muszę mieć te papiery, więc… czy uda mi się coś osiągnąć, to już zależy od pana.
Wszystko zależało od niego. Cena podana przez Connora nie była za wysoka, przynajmniej w teorii. Stawka godzinowa plus wydatki na śledztwo. I w razie niezadowolenia z wyników możliwość zerwania kontraktu w każdej chwili. A wtedy wszystko co McBrithe zebrał w śledztwie do czasu zerwania kontraktu miało należeć do Hobbsa. Uczciwe postawienie sprawy. Detektyw nie obiecywał gruszek na wierzbie tylko wprost wyłożył kawę na ławę. Więc wydawał się godny zaufania. Hobbs miał cały kolejny dzień na zebranie dokumentacji, pomijając jednak te godziny, które musiał spędzić w knajpce. Właściciele pubów bowiem, nie mieli wolnego w niedziele… w przeciwieństwie do prawników i biur detektywistycznych. McBrithe poradził, by Hobbs dokumenty podrzucił z samego rana w poniedziałek. No i dał wizytówkę z numerem telefonu.
Tak więc niedzielę miał podzieloną pomiędzy zajmowanie się swym pubem, zbieraniem papierków i … dwiema godzinami z swoimi dziećmi. W końcu weekend to najlepszy czas na spędzanie czasu z pociechami.

O dziwo… nie on jeden miał taką perspektywę. Z samego rana do drzwi Alistaira Dowsona zapukała bowiem Mindy Hoover. Otwierając jej drzwi Alistair spodziewał się więc kolejnej prośby związanej z dopilnowaniem małej Alice. Nie był temu aż tak przeciwny, wszak zawsze to była miła odmiana w jego dość monotonnym ostatnio życiu.
Mylił się. Mindy chciała bowiem mu podziękować i w ramach tego podziękowania zaprosiła na rodzinny obiad do siebie. Na dwunastą. Jak zapewniała Mindy, obiad nie miał być niczym specjalnym i Alistair nie musiał się specjalnie szykować. I nie zamierzała wyjść dopóki mężczyzna nie zgodzi się ich odwiedzić. Niedzielne rytuały Alistaira musiały więc ulec zmianie.

Niedziela nie była dniem w którym biblioteka bywała bardziej zatłoczona, ale też dzień pracy był skrócony. W dodatku w tym dniu George Harris był podekscytowany. Tym razem coś w jego egzystencji drgnęło. Co prawda to drgniecie był tylko spotkaniem z dawno niewidzianym kolegą ze studiów, ale to zawsze była odmiana.
Henry Bowman...


Człowiek któremu wyszło. Henry był zamożny, miał dobrą pracę, żonę, kupę kasy i satysfakcję z pracy. Miał to wszystko i starał się tym nie chwalić przed Harrisem, acz takie fakty wychodziły podczas ich wspólnej rozmowy. W końcu ile można wspominać wspólne zgrywy podczas studiów, gdy okazało się że Harris w żadnych z nich nie uczestniczył. Cóż poradzić…Henry był kapitanem drużyny a George cóż… George był tym nerdem którego omijano z daleka pomijając okresy egzaminów. Harrisa i Bowmana w niewielkim stopniu łączyła przeszłość, a teraźniejszość nie łączyła w ogóle. Bowman został tłumaczem przysięgłym pracującym w przedstawicielstwie koncernu BMW, zarabiał krocie i cieszył się poważaniem, a Harris utknął w dziupli jaką była biblioteka. Niemniej Henry spotkał się z Georgem w konkretnym celu, bowiem rzekł.- George mam dla ciebie propozycję nie odrzucenia. Dobrze płatną i w zasadzie legalną… tyle że wymagam dyskrecji. Dużo dyskrecji i… twoja znajomość niemieckiego chyba nie zardzewiała?


Meteor leciał ustalonym matematycznie torem. Wyliczenia superkomputerów były bezbłędne, obiekt o kodowym oznaczeniu HC-002-56789 miał prześlizgnąć się po górnych warstach atmosfery i wykorzystać przyciąganie ziemskie jako asystę grawitacyjną i odbić w kierunku słońca w które miał centralnie uderzyć ginąc w jego płomieniach… no chybe że korona słoneczna spali go zanim dotrze powierzchni gwiazdy. Wszystko miało się dziać zgodnie z tym scenariuszem. Tyle że meteor z niewiadomych przyczyn rozpadł się w górnych warstwach atmosfery i opadł na północne stany zjednoczone w postaci ognistego deszczu.


Bardzo efektowny widok, jeśli ktoś patrzył w gwiazdy. Nie tak niezwykły, bo deszcze meteorów były częstym zjawiskiem na planecie Ziemi. Większość odłamków dosłownie wyparowało nie docierając do powierzchni stanów zjednoczonych. Tylko jeden był dość duży, tylko jeden rozpalony do czerwoności i tracący na masie z każdym metrem zmierzał w kierunku miasta. Tylko jeden…
Jego uderzenie wywołało wyraźny wstrząs rozchodzący się po całym Detroit, ale fala uderzeniowa zdołała jedynie zdewastować Grand Circus Park, wywołując kilka pożarów, uśmiercając kilka osób, raniąc znacznie więcej. Wzbudził też olbrzymią ilość pyłu, który ciemną chmurą zaległ nad miastem. Pyłu, który zniekształcał i pochłaniał fale radiowe, blokując łączność bezprzewodową i satelitarną w obrębie miasta i okolic. Zamilkły telewizory, zamilkły radia, zamilkły telefony komórkowe. Nastała cisza radiowa.


“Charlie obiecał sobie, że postara się zakończyć projekt jeszcze dziś nawet jakby miał większość nocy przesiedzieć przed komputerem.”

Ambitny cel… ale jak się okazało. Nierealny.
Niestety organizm zaprotestował przeciw takiemu traktowaniu. Biedny Charlie Belanger nie zdołał zakończyć przeróbki strony w sobotę. Nocne picie kawy było dobre na maraton w jakimś MMO, ale przy przerabianiu całego kodu strony sprawdzało się coraz gorzej z każdą godziną. Zaczął popełniać błędy. Wpierw proste literówki, potem wręcz szkolne bugi, które owocowały efektownym wysypywaniem się strony przy każdym uruchomieniu. Mijały kolejne godziny nocy i… Charlie stał w miejscu, pomijając wycieczki do WC. Poddał się więc koło trzeciej nad ranem. Położył spać…

Spał do 13:00 i po obudzeniu, zgłodniał. Obiad i dopiero po nim mógł zabrać się z powrotem do robienia strony i naprawiania tego co sknocił wczoraj w nocy. A było tego sporo. No cóż… tym razem Charlie wyciągnął wnioski z własnych błędów i zamierzał się po prostu przyłożyć do roboty nie przesadzając z zarwaniem nocki. Jeśli nie zdołałby dokończyć dziś, to… najwyżej skopiuje dane i odda kompa Aiko. A jutro już na własnym sprzęcie.
Dochodziła już dziesiąta wieczorem, ale Charlie kończył już swoją robotę. Znając nieco zwyczaje studentów, domyślał się że Japonka jest pewnie na jakiejś imprezie i nie wróci przed północą. Miał więc sporo czasu.
A gdy rozpoczął wysyłanie paczki .rar z gotową już stroną, nagle coś rozbłysło w oknie. Nastąpił głośny huk i zadrżały szyby jak i cały. Co się właściwie stało ?!
Wojna?! Zamach terrorystyczny?! Charlie nie wiedział. Za to przed sobą na ekranie miał dziwny komunikat.


Nie rozumiał kanji, ale obrazku sugerowały, że… połączenie z netem zostało zerwane, znowu. Ten projekt strony po prostu był pechowy. To całe zlecenie było pechowe. Nie było innego wytłumaczenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 31-03-2015, 09:18   #16
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Alistair wyspał się wyśmienicie i wstał w dobrym humorze. Udało mu się nawet przeciągnąć kilka razy i reumatyzm w dłoniach nie dokuczał mu aż tak, jak zazwyczaj. Plus.

Byłą niedziela, więc tym razem, zgodnie z tradycją, sam przygotował sobie śniadanie. Nic trudnego i wyszukanego. Dwa jajka na miękko, francuskie tosty i kawę z dużą ilością mleka. I masło. Sporo masła. Walić lekarzy, przynajmniej w weekend.

Plan na dzisiaj był dość prosty. Wybrać się na minigolfa i do parku na obserwację przelatującej komety wieczorem. Widok, który mógł już mu się nie trafić za życia. Obserwację uskutecznić mieli z dachu ich budynku, chociaż Dowson nie był pewien, czy światła innych budynków nie ograniczą widoczności. Jednak jeżdżenie gdzieś poza miasto, po ciemku, jakoś mu się nie uśmiechało. Detroit na obrzeżnych dzielnicach, szczególnie po zmroku, stawało się niezbyt bezpiecznym miejscem. Alistair był stary, lecz nie głupi.
Wybierał się już na spacer, kiedy zapukała Mindy Hoover zapraszając go na obiad. Zaproszenie przyjął, chociaż czuł się nieco skrępowany.

Następne kilka godzin spędził starannie dobierając garderobę, goląc się i wyciągając z szafki świąteczne perfumy. Tak odszykowany, z kupioną dzień wcześniej, wielką, szmacianą lalką. Wyskoczył też na róg zakupić bukiecik kwiatków dla gospodyni.

* * *

Gospodarze byli równie zakłopotani, co i Alistair, a Mindy podziękowała wylewnie i za kwiaty i za lalkę. Alice biegała jak szalona rozluźniając trochę spiętą atmosferę. Mindy dwoiła się i troiła, by zaspokoić żołądki męża i gościa, a Alistair musiał przyznać, że sąsiadka gotuje naprawdę dobrze i smacznie.

Oczywiście ograniczał porcje i niektóre potrawy, ze względu na problemy ze zdrowiem, ale nie na tyle, by było to nieuprzejme.

- Dzisiaj będę na dachu obserwował przejście tej komety, może zechcesz dołączyć, Paul?- zapytał przy deserze Alistair gospodarza.

Paul spojrzał na żonę zaskoczony pytaniem, wyraźnie nie wiedząc, jak ma się zachować.

- Z wielką chęcią – odpowiedział – ale jutro muszę rano wstać do pracy. Mamy ważną prezentację. Jedna firma chce kupić dla siebie kilka samochodów do floty i prowadzę z nimi rozmowy.

Po chwili Paul pływał już w gęstym sosie swojej nudnej pracy, znajdując w niej jednak jakąś niezrozumiałą dla Alistaira pasję. Co prawda Dowson też lubił samochody. Jak każdy mieszkaniec USA czy Detroit w szczególności, lecz nie do tego stopnia, by robić z tego blisko dziesięciominutowy wykład.

Mindy zauważyła po chwili wymuszoną atencję swojego gościli fortunnie zmieniła temat, na coś mniej związanego z motoryzacją. Z pomocą przyszła jej Alice, która z typową dla dzieci szczerością podeszłą do stołu oznajmiając rodzicom, „kaka”. Unoszący się wokół niej charakterystyczny zapaszek bez trudu pozwalał zrozumieć znaczenie tego słowa.

Gospodyni zajęła się dzieckiem, a oni z Paulem wypili po piwku rozmawiając o lokalnej polityce. Mieli podobne poglądy i opinie na temat tego, co działo się w Detroit i rozmowa była naprawdę przyjemna.

* * *

Kiedy wieczorem Dowson siedział w swoim ulubionym fotelu doczytując z wypożyczonej książki i dzisiejszych gazet informacji na temat komety, meteorytów, obserwacji kosmicznych, emeryt z przyjemnością powracał do tej rodzinnej, cieplej atmosfery, której dane mu było dzisiaj doświadczyć.

Samotność była trucizną starości. Nie tak sobie ją wyobrażał, kiedy ślubował „tak” na ślubnym kobiercu. Spodziewał się wnuków, żony u swojego boku, dzieci. Los jednak był wrednym skurczybykiem i pozostawił Dowsona samego, jak palec. Skazanego na obcych ludzi, którzy zapewniali mu substytutu rodziny. Teraz, kiedy był jeszcze sprawny, wszystko było w porządku, lecz co będzie, kiedy minie te kilkanaście lat i stanie się zniedołężniałym dziadygą, potrzebującym pomocy.

Podszedł do szuflady, gdzie trzymał dokumenty. Miedzy innymi zgłoszenie do Cedar Family – pensjonatu dla starszych ludzi niedaleko Detroit. W ciszy, spokoju, blisko wody, w lesie. Stać go było na pokrycie kosztów pobytu z wypracowanej emerytury. I jeszcze zostałoby mu kilkaset dolarów na własne wydatki. Więcej nie potrzebował. Miejsca trzeba było zamawiać z dwu-trzy letnim wyprzedzeniem. Wędkowanie, spacery po lesie, towarzystwo równolatków, opieka medyczna i pielęgniarska, gdy już zaistnieje taka konieczność. Tylko mieszkania było żal. Ich dorobku życiowego. Miejsca, w którym mieli doczekać przy swoim boku starości.

Przeklęty rak, który odebrał mu żonę, gdy jej najbardziej potrzebował, by znów poczuć się komuś potrzebnym.


* * *


Pogoda była dość dobra, chociaż wiatr wiał odrobinę za mocno, jak dla Alistaira. Stał na dachu, przy zakupionym teleskopie dla astronomów – amatorów. Ustawił go na dachu, informując wcześniej o możliwości obserwacji nieba sąsiadów.

Sam Dowson szybko poczuł się znudzony i zawiedziony obserwacją asteroidu. Ot, lepiej wyglądał samolot. Bardziej widowiskowo. Poobserwował zjawisko astronomiczne przez pół godziny i wrócił do domu, nieco zziębnięty.

Dopiero ciepła herbata z odrobinką irlandzkiej whiskey rozgrzała ciało Alistaira. Włączył sobie telewizor, gdzie przelot ciała niebieskiego komentowano jak wydarzenie sportowe i uznał zdecydowanie, że ta forma obserwacji nieba odpowiada mu dużo bardziej.

Zasnął w fotelu, przed telewizorem.

* * *

Obudził go potężny huk i wstrząs ziemi. Przez chwilę nie bardzo wiedział, co się stało, a śnieżący telewizor nie pomagał zebrać myśli. Gdzieś, za oknami, rozbrzmiały syreny, jakieś odległe.

Czyżby jednak meteor uderzył w Ziemię? Czyżby Alistair przespał tak niesamowity spektakl.

"Ależ byłby wtedy osłem! Dardanelskim osłem!"
- ganił się w myślach Alistair.

Szybko ubrał się i wyszedł na korytarz nie zapominając latarki.
 
Armiel jest offline  
Stary 02-04-2015, 00:48   #17
 
Molkar's Avatar
 
Reputacja: 1 Molkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputację
Charlie po całym dniu ciężkiej pracy kiedy zobaczył jak się domyślił komunikat o braku internetu nie wiedział czy to żart czy jakieś fatum, wściekły zaczął kląć pod nosem wszystkimi możliwymi przekleństwami jakie tylko pamiętał. Czy naprawdę musi teraz znów braknąć internetu kiedy projekt już się wysyła. Spojrzał na telefon również brak zasięgu. Czyżby jakaś katastrofa związana z wybuchem który przed chwilą usłyszał. Na szybko zgrał projekt na komórkę i pendrive stwierdził, że albo wyślę to jak sygnał powróci albo po weekendzie z uczelni. Wściekły jak nigdy stwierdził iż nie może siedzieć w domu bo zaraz coś z nerwów rozwali, logicznym wyjściem było wyjść do pobliskiego pubu napić się a może i dowiedzieć czegoś na temat tego co się wydarzyło.
Na ulicach zaskoczył go dość duży chaos, jak pamiętał trzęsienia ziemi nie występowały w Detroit a zanik massmediów był dla ludzi od nich uzależniony bardzo dużym kłopotem. Starając się nie wchodzić nikomu w drogę udał się jak ustalił do pobliskiego pubu. Po dotarciu okazało się, że przebywa w nim kilkanaście osób.
Po dotarciu do pubu jak podejrzewał trafił na opowieści i spekulacje co to się wydarzyło, jednak może los go nie prześladuje w końcu z tego co zaczął się przysłuchiwać opowieści dwóch osób trafił na relację naocznego świadka zdarzenia którzy przybyli do pubu niedługo po wybuchu.
Z relacji i domysłów zebranych osób można było wywnioskować wszystko od meteorytu po przez ruskiego satelitę aż do teorii spiskowych i ataku kubańczyków albo Korei. Pewne było, że po wydarzeniu na miejscu bardzo szybko się pojawiła straż pożarna i policja oraz karetki które miały nie mały problem z łącznością która przestała działać. Było widać również ludzi ubranych w hazmaty z powodu bardzo dużego zapylenia. Dowiedział się również, że po oddzieleniu parku przez policję pojawiły się służby epidemiologiczne, radiologiczne i cholera wie jeszcze jakie ale co chwilę przyjeżdżał ktoś nowy.
Charlie podczas rozmowy zaczął zastanawiać się nad meteorytem, gdzieś przewinęły mu się informacje na temat, w końcu internet zaczął być zasypywany memami o końcu świata itp.
Podczas kiedy opowieść schodziła na teorie spiskowe i ataki Charlie już trochę mniej słuchał tego co mają do powiedzenia, z zamyślenia wyrwało go nagłe zachowanie jednego ze świadków zdarzenia który zaczął machać ręką przed swoimi oczami nagle krzycząc

- Ja nie widzę… ja nie widzę… ja nie widzę !

Na oczach zebranych gałki oczne zaczęły świadkowi mętnieć a po chwili upadł na ziemię nieprzytomny tocząc pianę z ust.

Wybuchła panika, część osób odruchowo zaczęło łapać za telefony komórkowe aby zaraz przypomnieć sobie o tym, że przecież nie działają. Ktoś krzyczał aby wezwać karetkę, kto inny zaczął w panice krzyczeć.
Charlie widział chyba zbyt wiele filmów i grał w zbyt wiele gier, ponieważ nagle zaczęły mu się pojawiać czarne wizje uderzającego meteorytu w miasto i umierających ludzi. Zdecydowanie zbyt wiele razy wałkowano takie tematy w filmach, książkach jak i grach komputerowych a co dalej idzie, kwarantanny, łapanie i odizolowywanie świadków i osób przebywających w pobliżu. Nie wiedział ile w tym prawdy i nie miał zamiaru się przekonywać czy filmy bardzo trzymają się rzeczywistości. Próbował odłożyć kufel na najbliższy stolik lecz ktoś go popchnął i upadł z hukiem na ziemię po czym Charlie zdecydowanie doszedł do wniosku, że powinien przebywać obecnie w domu. Nie miał nawet zamiaru zbliżać się do osoby leżącej na ziemi, bo i po co nawet nie pamiętał przecież szkolenia BHP które przechodził. Przepchnął się między osobami w pubie i zaczął biec w stronę domu ile sił w nogach.
Jednak wcale nie miał szczęścia, głupi projekt, teraz jakiś kataklizm i jeszcze osoba która traci przytomność. To było zdecydowanie zbyt wiele jak na niego. Roztrzęsiony dobiegł do domu po czym zamknął porządnie drzwi.
W głowie chodziła mu jedna myśl musi się skontaktować z rodzicami, tylko jak skoro telefony nie działają a mieszkają po drugiej stronie miasta. Może do rana się trochę uspokoi wtedy do nich pojedzie.
 
__________________
„Dlaczego ocaleni pozostają bezimienni – jakby ciążyła na nich klątwa – a poległych otacza się czcią? Dlaczego czepiamy się tego, co utraciliśmy, ignorując to, co udało nam się zachować?”
Steven Erikson, „Bramy Domu Umarłych”, s. 427
Molkar jest offline  
Stary 02-04-2015, 02:09   #18
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Pierwsze pięć minut śniadania było najgorsze. Wyrzuty sumienia i kac moralny, czasowo pogrzebane pod masą obowiązków oraz stresem związanym ze zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniem z Mansonami, powróciły ze zdwojoną siłą ledwo Lilly otworzyła usta, celem wylania z siebie pełnego raportu na temat poprzedniej nocy. Trajkotała jak najęta, a Tara z przyklejonym do ust uprzejmym uśmiechem potakiwała głową, powtarzając co jakiś czas, że naprawdę nie ma problemu i kuzynka nie jest jej nic winna.
Już myślała, że telefon od wczorajszego gościa pozwoli na szybką i dyskretną ewakuację, lecz los miał jak widać inne plany.
Z uniesioną pytająco brwią Lantana sięgnęła po komórkę, starając się wyglądać, jakby nic niezwykłego się nie działo. Ot zwykła, kurtuazyjna rozmowa z nowym znajomym. Może naprawdę chciał się tylko przywitać? Po tym co stało się w nocy jakoś w to wątpiła...
- Tak? - zaczęła z udawanym zdziwieniem.

- Tara?...ehhmmm…- i dla niego ta rozmowa wydawała się trudna.- To co zdarzyło wczoraj i co powiedziałaś… Powinniśmy porozmawiać. Może dziś o… dwudziestej? Lilly idzie z jakąś Aiko na dyskotekę o tej porze. Babski wieczór… czy coś w tym rodzaju.
Rzeczywiście Aiko i Lilly przyjaźniły się ze sobą i czasem urządzały wspólny wypad na miasto.

- Jasne Gregory, myślę, że nie będzie z tym problemu. Poproszę młodą, żeby przesłała ci mój numer. Niech twoi znajomi zadzwonią i powołają się na ciebie, to dogramy szczegóły. Myślę, że dam radę wcisnąć ich w jakiś sensowny termin. - powiedziała wzruszając ramionami, choć mężczyzna nie mógł tego zobaczyć. Wystarczył jego głos, by z miejsca przypomniała sobie zapasy na dywanie. Ukryła zmieszanie, sięgając po kubek z kawą. Jeszcze tego brakowało, żeby Lilly coś wyczuła. Szczęśliwie wszelką nerwowość, zakłopotanie i stres Tara mogła zrzucić na dzisiejsze spotkanie z ważny-jak-wszyscy-diabli klientem. Zresztą tylko winny się tłumaczy. Przecież “nic” się nie stało.

- Acha… To super. To do zobaczenia.- rzekł Gregory w odpowiedzi.-I… dałaś mi wczoraj do myślenia.

Lantana była obserwowana cały czas. Lilly z naiwnym uśmieszkiem przyglądała się swej kuzynce czekając, aż skończy rozmowę, by zasypać ją gradem pytań.

- Miłego dnia - zakończyła z ulgą. Dobrze, że facet załapał aluzję...dłuższa rozmowa wydawałaby się podejrzana - Podasz Gregoremu mój numer? - spytała oddając właścicelce telefon.

-Jasne… widzę że zrobił na tobie duże wrażenie. Aż kusi spytać…- rzekła dziewczyna wystukując na klawiaturze zapewne numer do przesłania.-O czym rozmawialiście, gdy ja siedziałam w łazience?

Lantana wiedziała, że to pytanie padnie. Przygotowała się na podobne przesłuchanie, od rana układając w głowie odpowiedzi, pozwalające na bezpieczne zachowanie wstydliwej tajemnicy z dala od uszu Hopkins.
- No wiesz - zaczęła poważnym tonem - Opowiadałam mu jak na ślubie wuja Alberta wpadłaś z impetem na świadka i o tym że musieliśmy szukać przez pół godziny obrączek, które wypadły mu z ręki i potoczyły się gdzieś pod kościele ławy.

-Boże… uzna mnie za fajtłapę.- dramatyczne tony nie pasowały do uśmiechu Lilly. Spytała po chwili-Jednym słowem… plotkowaliście o mnie? Nie rzekłaś mu, że mam tyłek warty grzechu?

-On doskonale to wiedział - ruda parsknęła i dodała lekkim tonem - Gadaliśmy tak ogólnie, próbowałam go trochę rozruszać. Bourbun w tym pomógł. Jest zabawny...i fakt, na początku był spięty, ale szybko się oswoił, jak zagroziłam mu ugotowaniem w kotle

-Acha… i nie wyciągnęłaś z niego jakichś ciekawostek, albo brudnych sekrecików? - zapytała zaciekawiona Lill opierając dłonie o blat i kładąc podbródek na dłoniach.-Z tego co ja wiem… zrobiłaś na nim wrażenie. Ciężko mu było uwierzyć, że jesteś moją STARSZĄ kuzynką. Mi też… gdy miałaś na ciebie tą obcisłą małą czarną.

-Oczywiście, że wyciągnęłam! - z oburzoną miną Tara przyłożyła rękę do piersi, jakby pytanie młodej uraziło ją do cna. Wyciągnęła nawet więcej, niż wypadało, ale tym akurat nie musiała się chwalić - Za kogo ty mnie uważasz? Tylko wiesz...i tak masz już u mnie dług...

-Oj powiedz… proszę… obiecuję, że spłacę dług całkiem. Zrobię co zechcesz… jakoś ci odpłacę.- rzekła z prośbą w głosie Lilly będąc oczywiście wręcz chodzącą ciekawością w tej chwili.

-Zapamiętam i w stosownej chwili przypomnę - Lantana mrugnęła, odstawiając pusty kubek na stół - Więc tak...jest taka jedna fantazja o której wypaplał przy drugim drinku. Tylko nie wiem, czy mogę ci powiedzieć. Powiedział to niby w tajemnicy -zakończyła wymownie, a usta jej zadrgały.

-Ale takie są najlepsze…- słowo “fantazja” w połączeniu “w tajemnicy” sprawiło, że rumieniec wystąpił na policzkach Lilly. Teraz po prostu musiała wiedzieć.-Nooo powiedz… w końcu to mój chłopak. Muszę wiedzieć wszystko.

- Opowiadałam mu, jak kiedyś przez miesiąc musiałyśmy się razem kąpać. Pamiętasz, prawda? - zawiesiła pytanie w powietrzu, sięgając po miskę z płatkami.

-No i… co w tym pikantnego?- odparła zdziwionym i rozczarowanym tonem Lilly. Kuzynka wydawał się więc rozczarowana.

- Wypalił, że bardzo chciałby cię zobaczyć w tej sytuacji...myjącą mi plecy. Potem się zająknął, zrobił czerwony i tak dalej…- wyszczerzyła zęby - Alkohol potrafi rozwiązać człowiekowi język

-Znaczy… my dwie… pod prysznicem…-Lilly powoli dodawała dwa do dwóch, jej oczy robiły się coraz szerzej otwarte… podobnie jak usta w coraz szerszym grymasie. Aż w końcu wybuchła głośnym śmiechem. Wesołym i intensywnym.-Wyobrażasz… wyobrażasz.. sobie.. taką sytuację…? Że ja, że ty… też ma pomysły… ale to przez tą sukienkę co założyłaś.
Gdy skończyła się śmiać.- Ech… też ma pomysły. Że my dwie…
Przez chwilę zamyśliła się.-Aż korci, żeby mu przesłać taką fotkę… spod prysznica. My półnagie… tulimy się do siebie… ściskamy tak, by za wiele biustu nie zobaczył. Zbierałby szczękę z podłogi.

-Zależy ci na nim? - Tara spytała po chwili ciszy.

- Cóż… - usłyszawszy tak serio zadane pytanie Lilly zamilkła, by potem powoli powiedzieć.-Tak. Chyba tak. Trudno powiedzieć, bo chodzimy ze sobą od niedawna, ale… sama musisz przyznać, że jest ideałem w garniturze od porządnego krawca.

- Skoro zależy...pomogę ci ze zdjęciem. Doliczę to do rachunku. Wolisz fakturę elektroniczną, czy w formie papierowej? - spytała z niewinną miną.

-Serio?- zaskoczenie pojawiło się na twarzy Lilly, bowiem sama chyba nie brała pod uwagę takiego rozwoju sytuacji. Zapewne nawet nie myślała o wysyłaniu takiego zdjecia.-Ale wiesz… powinnaś doliczyć do jego rachunku. To on będzie ślinił się do naszego zdjęcia, na którym będziemy się zmysłowo tulić patrząc sobie w oczy z tłumioną żądzą.- Lilly z trudem udawało się jej utrzymać powagę.

Doliczę, nie bój się - pomyślała, a na głos odarła - Ważne, żeby ci się potem odpowiednio odwdzięczył. Czego się nie robi...dla najdroższej kuzynki.

- No to.. kiedy mu prześlemy? Znaczy… kiedy to zrobimy?- zapytała Lilly zapalając się do tego pomysłu coraz bardziej.

Tara spojrzała za zegarek. Te parę minut jej nie zbawi, a wycięcie Gregoremu psikusa tego kalibru warte było odrobiny gimnastyki. Żałowała jedynie, że nie zobaczy jego miny, gdy odczyta mmsa. Ciekawe, czy wspomni o tym przy ich wieczornym spotkaniu?
- Teraz? - rzuciła wesoło, podnosząc się z krzesła - Nie ma co odkładać na potem, bo zapomnimy..albo uznamy za zły pomysł. Chodź, póki jeszcze nie muszę lecieć do pracy.

- Ok… - Lilly wstała i ruszyła do łazienki, zatrzymując się po drodze w drzwiach.-Hmmm… ja tam ściągnę majtki, ale chyba ty masz jakieś bikini co przypadkiem… wiesz… nie pokazać mu za wiele?

-Ustawimy się tak, że będzie dobrze. Nie bój nic - Tara wepchnęła młodą do łazienki.

-Ja się nie boję… w moim przypadku nie zobaczy niczego nowego nie zobaczy.- zaśmiała się Lilly.- Wczoraj pokazałam mu wszystko.
Blondynka odłożyła aparat telefoniczny na umywalkę i szybko zaczęła pozbywać się ubrania, t-shit, spodenki, bielizna lądowały na ziemi. Po czym weszła z telefon pod prysznic.-Dobrze, że mam porządny aparat w komórce.
A gdy Tara również pozbyła się swego stroju, została wciągnięta pod prysznic. I Lilly przylgnęła miękkim biustem do piersi Tary powoli na nie napierając.-Śmieszne uczucie.

Lantana pokręciła głową i ze śmiechem objęła Lilly, przysuwając twarz do jej twarzy
-Tylko trochę ciasno...i dziwnie...dobra, róbmy to zdjęcie

-Dobra już… robię…- trzymając jedną ręką aparat Lilly, drugą chwyciła za pośladek Tary drapieżnie i docisnęła swe ciało do jej tak, że biust ich ocierał się o siebie przy każdym oddechu, a twarze były bardzo blisko. Oddech Hopkins przyspieszył, zerkała na aparat ustawiając go tak by zdjęcie z niego wyszło za pierwszym razem. Trochę jej dłonie drżały, trochą policzki zaróżowiły. A całe robienie zdjęcia się przedłużało…

Wpierw Tara obawiała się, że nocny najeźdźca zostawił na jej ciele znaki swej obecności. Ciężko byłoby wytłumaczyć Lilly kolekcję okrągłych siniaków na piersiach, jednoznacznie wskazujących, że zostawiły je ludzkie dłonie.
W teorii pomysł wydawał się dobry, praktyka okazała się bardziej...bezpośrednia. Dotyk drugiego ciała i jego ciepło pobudzały zmysły, a umysł z trudem akceptował fakt, że stojąca obok osoba w gruncie rzeczy jest z rodziny i na dobrą sprawę jakiekolwiek zbereźne myśli są daleko nie na miejscu, o stosowności nawet nie wspominając.
- Przytyło ci się- mruknęła lekko ochrypłym głosem. -Ale spoko. Poszło w cycki

-Najlepsze miejsce na tycie…- zachichotała Lilly co sprawiło, że ocieranie zrobiło się bardziej “nieznośne”, a oblicze blondynki bardziej zaczerwieniło. W końcu jednak “cyknięcie” nastąpiło. Hopkins spojrzała na twarz Tary tak jakoś dziwnie. A potem odsunęła się szybko i zaczęło oglądać efekt.-No to spełniłam jego fantazję… chyba… na swój sposób. Ciekawe czego zażądać w zamian. Czego ty byś zażądała?

-To już zostawiam tobie. - ruda z ulgą wytoczyła się spod prysznica i chwyciła rzucony na ziemię szlafrok - Ale wieczór podczas którego usługuje ci w samym krawacie brzmi jak dobry plan.

-Może wtedy powinnam ci pozwolić popatrzyć, co? Jak wygląda w samym krawacie?- zapytała żartobliwie blondynka zakładając białe bawełniane majtki.

- Lepiej się spytaj, czy ma brata albo jakiegoś kumpla, ale tak dyskretnie. Zardzewiałam ostatnio, stetryczałam i zarosłam mchem. Zresztą wiesz jak stoję z czasem...nie mam go za wiele na szukanie czegoś konkretnego, a jakaś odskocznia od roboty by się przydała

-Popytam… jakieś konkretne dodatki do tego zamówienia? Bo ma chyba paru znajomych z siłowni.- zamyśliła się Lilly z biustonoszem trzymanym w dłoniach.

- Wiesz, taki standard. Niech potrafi rozmawiać o czymś więcej niż mięśnie i praca, nie wygląda jak flak… - zawiązawszy troczki szlafroka, Tara ruszyła w kierunku swojego pokoju - Jak będzie bogaty to też się nie obrażę. I broń Boże rudy...rude jest wredne.

Lilly zapięła stanik podeszła do Tary, nachyliła się ku jej twarzy i cmoknęła w policzek.- To mit… rude bywa cudowne i kochane.
A potem schyliła się by podnieść t-shirt śmiejąc się.- Pewnie Gregory nie ekscytowałby się tak zdjęciem, gdyby wiedział co miałam na sobie przed cyknięciem fotki.

Nie ekscytowałabyś się tak, gdybyś wiedziała że go przeleciałam pod twoim nosem...jestem złym człowiekiem - Lantana wzdrygnęła się, szybko obracając głowę w stronę korytarza. Dziś wieczorem kupi butelkę wina, albo dwie i narąbie się porządnie...może z JC. Musi z nią pogadać przed spotkaniem z Mansonami.
-Tylko powiedz mi jaka była jego reakcja - dodała, wychodząc z łazienki.

-Jasne.-odpowiedziała z uśmiechem Lilly.

***



Echo głośnej kłótni w języku rosyjskim dawno już przebrzmiało, pozostawiając po sobie ciszę leniwego, niedzielnego poranka. Tara nie zaliczała się do grona szczęśliwców, mogących pozwolić sobie na gnicie w łóżku do południa. Zostawiwszy w mieszkaniu rozświergotaną Lilly, szybkim krokiem ruszyła po schodach na trzecie piętro. Co prawda przedpotopowa winda działała bez zarzutu, ale była powolna jak wszyscy diabli i hałaśliwa. Mając do wybory skorzystanie z niej i krótki, zdrowotny spacer po szerokich stopniach, Lantana zdecydowała się na drugie rozwiązanie. Szybkim krokiem przemierzyła korytarz i przystanęła dopiero przy drzwiach, opatrzonych dwoma mosiężnymi jedynkami.
Może nie udusi mnie kablem od słuchawek za pobudkę - skrzywiła się i zapukała.
Musiała dość długą chwilę odczekać, nim drzwi się otwarły i stanęła w nich JC Także w porannym stroju.


Biały porozciągany sweterek obejmował całe jej ciało, pomijając długie zgrabne nogi ze stopami w grubych wełnianych skarpetkach.
-Tara?- zdziwiła się zaskoczona J.C. uśmiechając się lekko.- Stało się coś?

-Cześć kochana, przepraszam jeśli cię obudziłam, ale chciałam zajrzeć jeszcze przed pracą. Mam nadzieję, że się nie gniewasz..a jak gniewasz, to przepraszam tym bardziej. Wynagrodzę ci to, obiecuję - z szerokim uśmiechem Tara wylewała z siebie strugi czystego optymizmu, starając się patrzeć sąsiadce w oczy - słuchaj...tak sobie pomyślałam. Wczoraj wspominałaś, że masz dziś niezbyt ciekawy materiał do odsłuchania. Może wpadnę do ciebie koło dziewiątej? We dwie zawsze raźniej, będzie można się pośmiać i skomentować tresowane małpki. Ooo..i wino wezmę, coby ich muzyka jakoś łatwiej do nas docierała. Co ty na to, CJ? Lubisz wino, czy wolisz coś innego?

-W zasadzie to … pogrywam teraz w soul calibura.- zaśmiała się wesoło JC i mruknęła.- W ogóle mnie nie obudziłaś. Nie martw się tym. Wino… może być wino. Byle nie nic mocniejszego. Nie mam głowy do alkoholi.

- Super! No to jesteśmy umówione - Lantana klasnęła w dłonie, po czym ze śmiechem wychyliła się do przodu i cmoknęła brunetkę w policzek - Będę 21.30 najpóźniej. Załatwię jeszcze coś do jedzenia...no i wino! Spokojnie, też mam słabą głowę, więc nie będziemy szaleć...chyba.

-Jasne… a skąd ten nagły… pomysł i w ogóle? I jak niby mam się ubrać. Coś zamierzasz świętować?- zaskoczona zachowaniem Tary, JC musnęła delikatnie palcami policzek w miejscu całusa.

- Uwielbiam z tobą gadać, musi być jakiś inny, ukryty powód? Ostatnio za bardzo nie miałam czasu na nic innego poza robotą. Pora to nadrobić - ruda wzruszyła ramionami, nie przestając się szczerzyć - Ubierz się jak ci wygodnie, może być i ten sweter, dobrze w nim wyglądasz. Nawet się nie spodziewałam że masz takie nogi...chować je to zbrodnia. Ale wracając do tematu, nieee żadne świętowanie, takie zwykłe, babskie ploty.

-Nie jestem dobrym źródłem plotek… na pewno nie tak dobrym jak Lil… aaaa... dziś wychodzą razem, prawda?- zapytała w odpowiedzi JC i odsunęła się od drzwi.-Wejdziesz na puszkę piwa imbirowego? Bezalkoholowego. Nie ma co gadać w drzwiach i…przesunęła spojrzeniem po ciele Tary o jej ubraniu.- O tobie można powiedzieć to samo… aż chce się… nieważne...

- No dobra, na jedno z chęcią wstąpię. Mam jeszcze godzinę z hakiem do spotkania z klientami. Wyrobię się...mam nadzieję - zrobiła zbolałą minę, ale zaraz się rozpogodziła. - Nadrobimy wieczorem, obiecuję. Na jednym piwie się nie skończy. A Lilly...nie wiem gdzie dziś ma zamiar siać spustoszenie Piąty Jeździec Apokalipsy, ani z kim...ale skoro mówisz, że wychodzi, to spodziewajmy się końca świata, albo podniesienia podatków. Słuchaj, jesli chcesz zgarnę ze sobą trochę moich ubrań. Coś sobie wybierzesz. Mam ich całą szafę, więc coś na bank się dobierze. Jesteśmy podobnej budowy, będą pasować.

-Ja też mam sporo ubrań.- zaśmiała się cicho JC i wzruszyła ramionami podając dłoń Tarze i zamykając za nią drzwi.-Część nawet nieużywanych.
Po czym poprowadziła do kuchni meandrując pomiędzy porozrzucanymi butami, książkami i kasetami.-I mam tylko jedno łóżko, więc jeśli się spijemy… będziemy je dzielić.
Kuchnia była równie zabałaganiona, a JC nachyliła się ku lodówce i otwierając ją rozstrzygnęła zagadkę dotyczącą tego czy ma coś pod sweterkiem. Miała… majteczki w niebieskie paseczki.-Nie jestem też za dobra w zabawianiu gości.

Co prawda Tara spodziewała się kropek zamiast pasków...ale i tak widoki były zacne.
- Dobrze ci idzie, nie bój nic - wypaliła z chytrą miną, lecz zaraz ugryzła się w język -A łóżkiem się nie przejmuj, damy radę. Aż taka gruba nie jestem...a nawalona przypominam zwłoki: zero wiercenia, zero kopania, jedynie agonia.-zakończyła parskając.

-Ty naprawdę planujesz nas spić?- zdziwiła się JC podając puszkę piwa.-Choć pewnie uciekniesz ode mnie zanim to nastąpi. Ja… nie radzę sobie z przyjęciami i jestem bałaganiarą i…- spojrzenie JC przesunęło się po całym ciele Tary, na chwilę zatrzymując na dekolcie. Westchnęła otwierając puszkę i upijając nieco trunku.-Najwyżej pogramy w gry. Tych mam od groma na play’a 2.

-Nic nie planuję, wyjdzie co wyjdzie...dobrze jednak przygotować się i przetrawić każdą ewentualność - rozłożyła szeroko ręce - Słyszałam, że tylko geniusz potrafi ogarnąć bałagan, czyli nie masz się czego wstydzić. Serio, gdyby nie Lilly też rzucałabym wszystko gdzie popadnie...niestety obiecałam ciotce, że dam jej dobry przykład. Na razie działa, przestała chować skarpetki pod łóżkiem, tylko nosi je do kosza na brudną bieliznę. Mamy progres. Nie przejmuj się tak...prędzej to ty mnie wygonisz. Po alkoholu robię się podobno jeszcze bardziej gadatliwa, o ile jest to w ogóle możliwe. W razie czego zaknebluj mnie i będzie dobrze. - zachichotała, biorąc porządny łyk piwa.

-A właśnie… jak wczoraj się udała wizyta jej chłopaka?- zapytała zaciekawiona JC opierając się plecami o lodówkę i wędrując spojrzeniem po całej sylwetce Tary raz po raz.

- Na serio przyniosę ci jakieś moje ciuchy - Lantana przycupnęła na brzegu stołu, krzyżując wyprostowane nogi na wysokości kostek.- Całkiem nieźle, ten cały Gregory okazał się naprawdę miłym typem. Dobrze ułożony i zbudowany, tylko początkowo pierdoła straszna, ale jak się rozgadał, to już dalej poleciało. Młoda jest zadowolona, a to najważniejsze. Zobaczymy jak to się dalej rozwinie i czy się jej nie znudzi za te trzy-cztery miesiące.

-To możliwe.- zgodziła się z nią JC i mruknęła z uśmiechem wędrując spojrzeniem po nogach Tary wyraźnie zamyślona.-Myślę że najlepiej będzie jeśli ciuszki będzie wpierw prezentowała ich właścicielka. To znaczy na sobie.

- Nie ma problemu - Lantana uniosła puszkę i rzuciła - [i]Twoje zdrowie JC.!/i]

-Twoje też…- upiła nieco piwo i mruknęła nieśmiało.-Mogę coś zasugerować?

-Hmm?- Tara mruknęła, przechylając piwo i dopijając je do końca -Jasne, dajesz.

-Wiesz…- JC podeszła i zaczęła rozpinać marynarkę Tary mówiąc.-Jest niedziela, a z zapiętą wyglądasz trochę za sztywno.

-Trochę panikuję przed tym spotkaniem, muszę wypaść w pełni profesjonalnie - na krótką chwilę kobieta zamarła, po czym na jej twarzy pojawił się uśmiech wdzięczności- Dzięki. Uważaj, bo jeszcze będę co rano przychodziła po porady stylistyczne.

- Nie warto… nie ja występuję przed publicznością, tylko mój głos.- odparła speszona jej słowami JC nadal stojąc blisko Tary.-Nie ubieram się za dobrze. Masz lepszy gust i ładnie wyglądasz w tych ciuszkach… apetycznie nawet. Na pewno nie chcesz przypadkiem uwieść pana młodego?

- Szkoda, publiczność byłaby zachwycona. Może warto o tym pomyśleć? - Lantana odstawiła pustą puszkę i z miną cierpiętnika odkleiła tyłek od blatu - Mogłabym próbować go poderwać, ale nie gustuję w panach po pięćdziesiątce, nieważne jak bogaci i zadbani by nie byli.

- To może panna młoda jest warta grze…- zaśmiała się ciepło JC przerywając nagle wypowiedź, po czym odsunęła do tyłu odrobinę, by zrobić miejsce Tarze.-No cóż… nie będę cię już zatrzymywać.

- Gdyby nie robota, zostałabym i już zaczęła zabawę...ale siła wyższa, rozumiesz. Rachunki same się nie zapłacą, a Lilly wszystko przepuszcza na niezbędne do życia pierdoły. Ktoś w tej rodzinie musi mieć łeb na karku - Tara parsknęła i ponownie objęła sąsiadkę, całując ją w drugi policzek - Dzięki za piwo i do potem w takim razie. Idę spełniać marzenia panny młodej...chociaż nie jest w moim typie. Wolę brunetki. - zakończyła wesoło, ruszając w stronę drzwi.

-Do...zo… baczenia.- niewątpliwie JC została zaskoczona ty buziakiem, bowiem zamarła z piwem w dłoni i nawet nie odprowadziła gościa.


***


Czas mijał nieubłaganie, a spotkanie z Mansonami z mdłego widma zmieniło się w stresujący fakt. Umówili się w tej samej restauracji co poprzednio i tak jak poprzednio cała czwórka zasiadła przy jednym stole - tym samym, oddalonym od reszty i skrytym przed ciekawskimi oczami za parawanem z filodendronów, Sansewierii gwinejskich i wyjątkowo wyrośniętego figowca, którego rozłożyste zielono-złote liście praktycznie drapały Tarę po plecach. Na szczęście klientom spodobał się przygotowany przez nią wstępny plan, zaakceptowali zarówno salę bankietową w dworku z obszernym, majestatycznym ogrodem, jak i dość niebotyczną cenę jego wynajmu. Kiwali głowami, gdy tłumaczyła im swoją wizję wystroju, doboru kwiatów i ozdób, wskazując na poszczególne oferty, wydrukowane jeszcze przed wyjściem z domu. Pierwszy raz nie musiała martwić się kosztami i zaszalała, przedstawiając najlepsze cukiernie, kwiaciarnie - wszystko w zasięgu ręki.
- Tak, tak...świetnie! Będzie bajecznie! Tylko... - Alice klasnęła w ręce, a w mózgu Lantany zapaliła się ostrzegawcza lampka. “Tylko” - jakże ona nie znosiła tego słowa. Zawsze zwiastowało kłopoty…

- Mów śmiało Alice, to w końcu wasze wesele. Ja jestem tu tylko po to, by doradzić i pomóc z realizacją - zmusiła się do szczerego, uśmiechu, zaprawionego odrobiną troski.

Blondynka spojrzała na przyszłego męża. Widać oboje wcześniej dyskutowali nad tym, co dziewczyna miała zaraz powiedzieć i jemu niezbyt się to podobało.
- Chcemy, żeby było bardziej wystawnie, ekskluzywnie. Cena nie gra roli. Sama mówiłaś, że to nasz wyjątkowy dzień i musi być bajeczny. niech taki będzie! - tu spojrzała na narzeczonego, a ten uśmiechnął się przez zęby - Prawda cukiereczku?

-Tak kochanie, dokładnie tak jak mówisz - w jego słowach czaiła się ironia, choć pozostała ona niezauważona przez rozpromienioną pannę młodą.

-Nie ma najmniejszego problemu - Lantana wyciągnęła z teczki kolejne foldery, których dotychczas nie prezentowała żadnemu z klientów. Przyczyna była prosta - za samo powiedzenie “dzień dobry” firmy życzyły sobie pięćset dolców i prowizję, ale ich usługi plasowały się w ścisłej, ogólnokrajowej czołówce. Kogo normalnego byłoby stać na taką ekstrawagancję jak żywe pawie i podobnie egzotyczne elementy dekoracji?
Mansonom, a przynajmniej pani Manson, chodziło właśnie o coś takiego. Z każdą przewracaną stroną i rzucaną przez Tarę propozycją, uśmiechała się coraz szerzej, aż w końcu chichotała prawie bez przerwy, dzieląc uwagę między męża, wiercącego się niecierpliwie na jej kolanach pieska i ślubnego doradcę, cierpliwie wyłuszczającego kolejne zagadnienia.
Cztery godziny później, Lantana czuła jakby ktoś wsadził jej do gardła kawałek drutu kolczastego, ale nie narzekała. nie miała prawa narzekać. Wszystko przebiegało nad wyraz gładko i bezproblemowo. Cały poranny stres wydawał się teraz kobiecie raptem złym snem. Pożegnawszy się z klientami, wsiadła w samochód i dopiero tam pozwoliła sobie na głośny napad radości, piszcząc do swojego odbicia w lusterku niczym mała, rozochocona dziewczynka.
Snując w głowie plany na co wyda to i przyszłe honoraria, sięgnęła do torebki. Na czas rozmów zawsze wyciszała telefon nie chcąc, by cokolwiek, ani ktokolwiek ją rozpraszał .
Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła po odblokowaniu ekranu była ikonka wiadomości wysłanej z nieznanego numeru.

“700 456 904. Fotka zachwycająca. Naprawdę chcesz żebym myślał tylko o jednym? LOL”

Humor Tary odrobinę się zepsuł. No tak...wciąż pozostawał jeszcze Gregory i jego zapowiedziana na 20 wizyta. Miała przemyśleć jak się wyplątać z całej tej kabały. po cichu liczyła na resztki rozsądku, kołaczące się pod kopułą Lardetsky’ego, ale z drugiej strony dawno już nie czuła się tak dobrze. Póki Lilly się nie dowie, póty cała sprawę da się elegancko zamieść pod dywan. Cofnąć swoich czynów Lanatana nie dałaby rady choćby bardzo chciała...a nie chciała, ni w ząb.

Przez całą trasę między restauracją i domem rozmyślała o wszystkich plusach i minusach posiadania układu z Gregorym. Decyzję podjęła wchodząc do pustego, cichego mieszkania i spoglądając na pozostawione poprzedniego dnia kwiaty.


***


Pukanie do drzwi rozległo się pięć minut po ósmej. Silne. Nieco nerwowe. To niewątpliwie mógł być tylko Gregory. Tara raz jeszcze spojrzała pobieżnie na swoje odbicie w lustrze i zadowolona z efektu, przywołała na twarz uprzejmy uśmiech. Wyglądała jak zdzira, w krótkiej, czerwonej sukience na cienkich ramiączkach, nie zostawiającej wyobraźni dużo do roboty. Mózg razem z wyrzutami sumienia zamknęła w słoiku i schowała pod łóżkiem. Liczyła na konkret i do diabła z konsekwencjami. Chciała też podenerwować pewnego siebie playboya..dla samej przyjemności denerwowania.
-Chwilę! - rzuciła w kierunku korytarza i przeczesawszy włosy palcami, nacisnęła klamkę. Drzwi bezszelestnie otworzyły się do wewnątrz.

Gregory zamarł. W przeciwieństwie do jej wystrzałowej kreacji wyglądał trochę mniej szałowo. Szara marynarka, jeansowe spodnie, biała koszula… dwudniowy zarost. Wydawały się niechlujne w porównaniu z jego wczorajszym image, ale też bardziej drapieżne.
- Ja… wyglądasz...twój wygląd wiele mówi.- rzekł trochę nerwowym tonem głosu wchodząc.-Chciałem się spytać, czy wczorajsza propozycja… jeszcze jest aktualna, ale… ten strój jest odpowiedzią?

- Wejdź - kobieta przesunęła się, by zrobić gościowi miejsce. Obojętnie przejechała po nim wzrokiem od góry do dołu - Nie będziemy rozmawiać w progu, nie wypada...i pecha przynosi. Chcesz coś do picia?

Zamknął za sobą drzwi i dodał.-Tak. Z chęcią się napiję.
Ruszył za Tarą mówiąc z lekkim uśmiechem. -Jesteś wiedźmą... prawdziwą… nie zmrużyłem oka przez ciebie wczoraj. Zrobiłaś na mnie niezatarte wrażenie .

-Ostrzegałam - śmiejąc się Tara skierowała się do kuchni, po drodze ujmując Gregorego pod ramię - Czyli miałeś czas żeby zastanowić się nad propozycją. Twoja obecność tutaj...jest odpowiedzią?

-Wierz mi… chciałem powiedzieć nie. Wiele razy myślałem, że.. to błąd, ale… nie mogłem się przemóc.- westchnął niczym męczennik Gregory i nachylił się ku uchu Tary.-Powiedz mi… kto mógłby odmówić takiej propozycji? Piękna kobieta oferuje ci swe wdzięki, kiedy tylko masz na to ochotę… bez zobowiązań, bez żadnych warunków, bez haczyków, bez niczego… kto mógłby odmówić takie przygodzie.
Na tym wypowiedź się nie skończyła, choć słowa już nie padły. Dalej wypowiadał się czynami pieszcząc wargami płatek uszny rudej.

Kobieta westchnęła, odginając kark i ułatwiając mężczyźnie jego zabiegi.
- Po co wprowadzać zbędne komplikacje? Życie i tak jest dostatecznie skomplikowane - wymruczała, robiąc krok do tyłu. Przyspieszony oddech raz po raz unosił jej pierś, a oczy błyszczały. W mniej oficjalnym wydaniu Gregory wyglądał lepiej niż w garniturze, musiała to przyznać - Nie mam czasu ani głowy bawić się w związki. Oboje na tym skorzystamy.

-Ale nie możemy umawiać się tutaj…- Gregory zaś znalazł się tuż za nią. Tak jak ostatnio. Tyle że tym razem jego dłonie, choć zaczęły masować jej ciało nie dążyły do relaksu. Jedna pochwyciła pierś Tary masując ją przez czerwony materiał sukienki, druga podwinęła ową mini na udzie i pieszczotliwie wodziła po jej skórze uda.
-Nawet nie wiesz jak ciężko mi było uwolnić myśli od waszego… zdjęcia i od wspomnień.- wyglądało na to, że nie zdołają dość do kuchni.

- Tak...spotykanie się tutaj jest zbyt ryzykowne - przylgnęła plecami do torsu Gregorego i nakryła jego dłonie swoimi, przyciskając do ciała - A zdjęcie...masz pomysł jak się odwdzięczysz za ten prezent?

- Lilly sugerowała bym znalazł ci chłopaka.- mruczał Gregory wędrując dłońmi po jej ciele i całując zachłannie jej szyję.-A więc… będziesz gotowa zawsze? W dowolny dzień? Mógłbym przysyłać ci adresy hoteli… na miejsca spotkania.
Jego dłonie pieściły jej ciało powolnymi ruchami, choć najbardziej rozpalała ją ta dłoń, która wędrując po udzie kierowała się do najbardziej intymnego zakątka Tary w teorii ukrytego pod bielizną.

Lantana stężała i stanowczo odsunęła się od Gregorego, odtrącając ciekawskie ręce na boki, choć nie przyszło jej to łatwo. Wspomnienia poprzedniej nocy powróciły jak na zawołanie, policzki pokrył rumieniec.
- Czy zawsze i o każdej porze? Pamiętaj, że mam pracę - powiedziała spokojnie, obracając się twarzą ku rozmówcy - Ale to nie jest jakaś duża przeszkoda. Można dogrywać terminy na bieżąco...a czy codziennie- będziesz musiał mnie przekonać, ale wiesz doskonale jak to zrobić...spytam z ciekawości: mieszkasz sam, czy z kimś?

-To prawda…- zaśmiał się Gregory spoglądając na Tarę i wzruszył ramionami.-Wiem, że masz pracę i życie i… ale o wiele lepiej brzmiało, kiedy proponowałaś że zawsze. Nawet jeśli była deklaracja na wyrost.- zmarszczył brwi w zamyśleniu.-Mieszkam sam, ale Lilly już zdobyła klucze. Znaczy… zdobędzie. To chciała w ramach… za tą fantazję przesłaną na komórkę. Więc może tam wpaść z niezapowiedzianą wizytą.

Kobieta zaśmiała się i objęła twarz mężczyzny dłońmi, sunąc nimi delikatnie wzdłuż szczęki i kości policzkowych, by finalnie wspiąć się na palce i pocałować skrzywione usta.
- Nie oczekuj porzucenia klientów w połowie targów. Spotkania nie trwają wiecznie, w końcu podajemy sobie ręce i rozchodzimy się każde w swoją stronę. W dni wolne, wieczorami, po pracy i w nocy...zawsze możesz na mnie liczyć. Pytanie czy w drugą stronę będzie to działać podobnie?

- Czyli tak naprawdę… chodzi o to kto pierwszy zadzwoni do drugiej osoby w nocy? Cóż… w mojej pracy mogę się urwać na kilkanaście minut, więc nawet szybki numerek… wchodzi w grę.- Jego dłonie znów spoczęły na jej pośladkach i masując jej krągłości i podciągając mini do góry.-Jasne.. mi to odpowiada.
Jego palce przesunęły po jej popie i pomiędzy pośladkami, mężczyzna zorientował się, że Tara nawet stringów nie założyła.-Mój numer już masz… będziesz zamawiała konkretne danie z katalogu pozycji, czy też...wolała spontaniczność?

-A jest coś, co szef kuchni szczególnie poleca? - spytała ze śmiechem, widząc zaskoczenie na twarzy partnera, gdy zorientował się w braku części garderoby. Zjechała dłońmi w dół i łapiąc za pasek od spodni ociągnęła go w kierunku kuchni - No już, możesz popaść w samozachwyt. Odrobina autoreklamy nie zaszkodzi.

- Hmmm...każda lubi co innego prawda?- mruknął Gregory podążając za Tarą, jego dłonie nie schodziły z jej pośladków masując pupę Lantany drapieżnymi ruchami dłoni.- Masaż i pocałunki już… poznałaś.

- A coś ostrzejszego?- powiedziała zatrzymując się nagle i pchnęła Gregorego przyciskając go do ściany - Lubię pikantną kuchnię...zaskocz mnie,byle bez krwi i łamania kończyn

Gregory pochwycił Tarę w pasie i uniósł lekko w górę, po czym posadził na stole. Jego dłoń wplotła się w jej włosy i lekko pociągnęła za nie władczo nakłaniając Tarę do odchylenia głowy. Usta Gregorego przylgnęły do jej szyi, a palce przesunęły się po jej udzie by zdobyć jej rozpalony zakątek i sprawdzić gotowość do figli... na stole przy którym Lilly i Tara plotkowały o nim rano.

Tym razem nie musiała się hamować, pozwoliła więc by ochrypły jęk opuścił jej gardło. Odgięła lewą rękę za plecy, zapierając się mocno o stół. Prawą przycisnęła głowę Gregorego do siebie, kierując ja w dół, ku sterczącym piersiom.
Na subtelny dotyk między nogami ciało kobiety zareagowało falą dreszczy. Rozłożyła szerzej uda i szarpiąc za śnieżnobiałą koszulę, pochyliła się do tyłu, zmuszając mężczyznę by podążył za nią.
-Masz za dużo ubrań - wychrypiała z wyrzutem.

-Ty też…- mruknął Gregory ustami przyciśniętymi do dekoltu, choć jej jedynym strojem była tylko czerwona mini na cienkich ramiączkach z asymetrycznym dołem, której to półtren rozlewał się falą na stole. Usta mężczyzny pieścił dekolt Tary, język zataczał koła na skórze, tym bardziej nieznośny, że Lantana chciała go poczuć także na obszarze okrytym nadal materiałem.
Gregory puścił jej włosy, zamiast tego jego dłoń sięgnęła do własnej sprzączki od paska spodni. Palce zagłębiające się w rozpalony zakątek Tary poruszały się władczo i niecierpliwie. Mężczyzna nie badał, nie pieścił delikatnie jej ciała. Wręcz deklarował tym dotykiem Tarę jako swą zdobycz.
-Tooo… mam się odsunąć.. rozebrać przed tobą?- zapytał pół żartem Gregory z twarzą w dekolcie jej sukni.

-Nie mamy na to czasu...potem - poruszyła niecierpliwie biodrami, napierając na dłoń Gregorego i westchnęła przeciągle, przymykając oczy. Jego zabiegi doprowadzały rozgrzane ciało na skraj szaleństwa. - Na..jednym...razie...się...nie...skończy.

Usłyszała szelest opadających spodni, pieszczona dłonią na którą instynktownie napierała swym ciałem. Gregory muskał językiem z skraj jej dekoltu nie przerywając pieszczot pomiędzy udami. Aż… okrutny… wysunął palce… pozbawił ją swej obecności. Na szczęście na chwilę. Jego ręce pochwyciły za uda Tary i stanowczym ruchem bioder połączył się z nią gwałtownie. Ów ruch poczuła całym ciałem, jak i jego obecność w swym spragnionym pieszczot kwiecie kobiecości.

Nabrała z sykiem powietrza, gdy dobił się jądrami do wilgotnego podbrzusza. Otwartymi szeroko oczami błądziła po jego twarzy, rzucając mu nieme wyzwanie. Jej ramiona osłabły i Tara pochylając się, oparła głowę o zimną powierzchnię stołu. Pozwoliła mężczyźnie przejąć całkowitą kontrolę. Skorzystał z tego, rżnąc ją bez zbędnych czułości, dziko, jak zwierzę. Sukienka podwinęła się do góry, zatrzymując się w okolicach pępka. Kobieta złapała krawędź czerwonej materii i podnosząc na chwilę tułów, ściągnęła ją, pozbawiając piersi nieznośnej osłony.

Jego oczy wędrowały po jej nagim ciele, odsłoniętym i niemal wystawionym na pokaz… jego oczy były wygłodniałe, jego ruchy bioder stanowcze i gwałtowne. Tara czuła to… jak ją brał w posiadanie raz po raz… bez wytchnienia, bez czułości. Dłonie zaciskały się mocno na jej udach nie pozwalając jej ciału uciec przed jego męskością. Ale i tak stół skrzypiał przy każdym pchnięciu, a piersi falowały poruszane ich rytmem namiętności, aż fala rozkoszy przelała sie po jej ciele gwałtownie wyginając jej ciało w łuk. A po chwili i on dysząc głośno dotarł na szczyt.
I drżąc jeszcze od niedawnych doznań przyglądał się kochance z uśmiechem.-Aaa… co ty… twoją jest specjalnością.

Tara potrzebowała pół minuty, by móc wydusić z siebie dłuższe zdanie. Wtuliła się wiszącą nad nią, umięśnioną klatkę piersiową i z zamkniętymi oczami uspokajała oddech do momentu, gdy w końcu wyszeptała:
- Skoro jesteśmy w kuchni, napijmy się w tak zwanym międzyczasie.

- Ty się napij… a ja tymczasem pozbędę się obciążenia.- i marynarka wylądowała na stole, a potem koszula. Tara nie wiedziała czy ma się bardziej uśmiechać na widok coraz bardziej nagiego mężczyzny będącego żywą reklamą męskiej bielizny, czy chichotać z faktu, że swoje ubranie układa równiutko i z pedantyzmem.- Wiesz… zastanawiam się, czy nie znalazłbym jakiegoś faceta z którym mógłbym się tobą dzielić… no, tego chłopaka co Lilly zaproponowała ci znaleźć. Ty nie masz odwrotnych fantazji, ty jedna i ich dwóch?

-A co...masz jakiegoś kuzyna? - zaśmiała się, opuszczając nogi na podłogę i z początku chwiejnym krokiem, podreptała w stronę lodówki - To by była ironia..

-Mam… ale wątpię byś gustowała w pulchniutkich doktorach filologii klasycznej.- odparł z uśmiechem Gregory, już całkiem nagi i cały czas przyglądający się jej nagiemu ciału. Mieli godzinę i Tara coś czuła, że on planuje w pełni ten okres wykorzystać.
Chcąc się z nim podrażnić, bez pośpiechu sięgnęła do zamrażarki po lód, pochylając się niby przypadkiem akurat tyłkiem do Gregorego.

- Może jak kiedyś będę szukała kogoś do normalnego związku. Przynajmniej będzie potrafił mnie przegadać...taką mam nadzieję. A co do trójkątów, nie wiem. Nigdy nie próbowałam.

Dostała za to klapsa w wypięty pośladek, gdy Gregory dodał ze śmiechem.-Szczerze mówiąc ja też nie. Ale ta wasza fotka.. pobudza do fantazjowania. Jesteś jak aniołek i diabliczka… ty Lilly. Tak różne i tak podobne zarazem.

-Podobne?- spytała, otwierając butelkę i prychając pod nosem - A może ci zrobię zdjęcie, żeby też mieć pamiątkę i móc patrzeć gdy zatęsknię.

-Jak dzień i noc.- dłoń mężczyzny pieszczotliwie wodziła po pośladku Tary i nachylił się ku niej, by cmoknąć ją w szyję.-Jeszcze nie powiedziałaś jak tobie mam się odwdzięczyć za zdjęcie.

Kobieta machnęła ręką i zamiast szykować drinka po prostu pociągnęła prosto z gwinta.
- Potem do tego wrócimy - wychrypiała, zarzucając Gregoremu ramiona na szyję - Dawno nie spałam w pokoju Lilly...jeśli wiesz co mam na myśli

-Mam cię tam zanieść? Jak księżniczkę… na ramionach?- zapytał z uśmiechem Gregory wodząc dłońmi po jej pośladkach. Był coraz bardziej podekscytowany, co Tara odczuwała ocierając się swym podbrzuszem o jego organ pożądania.

-Niech to będzie pierwsza część nagrody za zdjęcie...a reszta. O reszcie pomyślmy

Gregory wziął ją na ramiona i zaniósł do pokoju Lilly, pytając po drodze.- Więc to nie będzie twój pierwszy raz w pokoju kuzynki?

-Każdy ma jakieś zboczenia - wymruczała, przejeżdżając językiem po jego szyi - Może się zdarzyło raz...albo dwa. Czy to ważne?

-Nieważne…- weszli do pokoju pełnego różnych zabawek i przedmiotów oznaczonych Hello Kitty. Pokój był różowy, różowa była pościel w koteczki. Na niej to pupą wylądowała Tara, by po chwili opaść na kolana i z figlarnym uśmiechem oprzeć ręce na udach górującego nad nią mężczyzny
- To teraz ja ci coś zademonstruję…
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 02-04-2015, 02:10   #19
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
***


Pożegnawszy Gregorego, Tara wzięła się za doprowadzenie się do stanu względnie uznawanego za “porządny”. Plan nie był skomplikowany: wyczyścić siebie, uporządkować pokój Lilly i mieć nadzieję, że młoda niczego nie zauważy. Wykonanie wszystkich czynności zajęło kobiecie więcej czasu niż zazwyczaj. Po godzinie wypełnionej miłosnymi zapasami czuła się obolała, wymęczona, ale też spokojna i wyobracana za wszystkie czasy. Już dawno powinna wejść z podobny układ… niekoniecznie z facetem Lilly, ale zło już się stało. Udawanie że życie toczy się starym torem nie miało sensu. Pojawiła się okazja, dlaczego Tara miałaby z niej rezygnować?

Na spotkanie z JC wybrała krótkie spodnie i sweter z golfem - wyjściowe w małym stopniu, ale przynajmniej wygodne. Skoro miały spędzić wieczór na babskich pierdołach, wygoda była czynnikiem kluczowym. Lantana zapakowała parę swoich ciuchów do płóciennej torby, na wierzch dorzuciła dwie butelki wina i z zamówionym wcześniej jedzeniem, ruszyła na trzecie piętro, tym razem miast zdrowotnego spaceru po schodach, wybierając przedpotopową windę. Gregory wymęczył ją do tego stopnia, że nawet krótka wspinaczka wydawała się jej czymś ponad siły.

Bez większych przeszkód dotarła pod drzwi oznaczone dwoma jedynkami i tak jak kilka godzin wcześniej, zapukała we framugę.

-Hej…- otwarła jej JC ubrana równie luzacko, w cienki sweterek i obcisłe jeansowe spodnie. Uśmiechnęła się na widok Tary, ale potem założyła okulary i z zaskoczeniem przyjrzała się torbie.
-A po co to?- zapytała.- Tam masz wino?

- Wino, jedzenie, trochę ciuchów...taki zestaw podstawowy - Lantana ze śmiechem wtoczyła się do mieszkania, zostawiając w przelocie całusa na policzku sąsiadki - Przecież obiecałam, że coś ze sobą przyniosę, prawda? Zresztą zobaczymy jak to nam wszystko wyjdzie. W końcu wieczór dopiero się zaczął.

-Ja…- speszyła się JC podążając za Tarą.-Tara... ja nie jestem za dobra w babskich wieczorach i plotkowaniu.

- Się nie przejmuj niczym, lalka. Będzie dobrze. W razie czego będę gadać za nas dwie...a jak zacznie pękać ci głowa, to wtedy po prostu mnie uduś - ruda wzruszyła wesoło ramionami, po czym spoważniała - A całkiem na serio...nie chcę nadużywać twojej gościnności. Jeśli zacznę robić coś głupiego, lub uznasz że czas zwijać się do domu..bo chcesz spać, albo cokolwiek innego - powiedz, ok? Możemy pić i grać, możemy obejrzeć tresowane małpki z korporacyjnej szmiry. Pytanie co chcesz porobić? Jestem otwarta na propozycje

-Zdam się na twoje zdolne rączki?- zapytała w odpowiedzi JC wyraźnie speszona odpowiedzią Tary.-Bo… nie o to chodzi, że nie chcę spędzić z tobą wieczoru, tylko nie umiem być duszą towarzystwa, więc… oddaję się tobie. Zrobimy co zechcesz?

Lantana postawiła na podłodze torbę i wyciągnęła z niej dwie butelki wina.
- Bawimy się w kieliszki, czy jak duże dziewczynki każda pije ze swojej?

-Chcesz mnie upić? To niebezpieczne… po alkoholu pękają mi hamulce.- zaczerwieniła się brunetka i westchnęła cicho.-Ale trudno, zgodziłam się. No dobrze… w kuchni, sypialni, dużym pokoju?

Ostatnia wyliczanka przypomniała Tarze o poprzedniej atrakcji, która niecałe pół godziny wcześniej dała jej całusa na pożegnanie i z zadowoloną miną drapieżcy ruszyła w swoim kierunku. Kobieta pochyliła się i udała, że szuka czegoś wśród klamotów, choć w rzeczywistości próbowała ukryć w cieniu poczerwieniałą twarz.
-Może być duży pokój, przynajmniej nie uświnimy ci łóżka czekoladą - odpowiedziała, podnosząc się i wciskając sąsiadce pudełko pełne ciastek.

-To idź tam i rozsiądź się wygodnie na kanapie. Przyniosę kieliszki z kuchni. Gdybyśmy piły z butelek… pewnie szybko byś mnie ululała i nasza zabawa trwałaby krótko.- uśmiechnęła JC wskazując kierunek, po czym ruszyła do przeciwnych drzwi. Zaś tam Tara mogła zobaczyć pokój pracy i zabawy właścicielki mieszkania. Duży telewizor, podłączona do niego konsola. Laptop na stoliku przed kanapą. Wiolonczela w kąciku. I płyty… kilka stosów płytek koło telewizora. I kolejne kilkadziesiąt na półkach dookoła wieży stereo, oraz.. następne kilka na samym stoliku.

-Wow…-wyrwało się Tarze. Kolekcja płyt była imponująca, a dobie cyfrowej muzyki,coraz rzadziej spotykało się ludzi kolekcjonujących “przestarzałe” dyski cd, czy dvd. Zaciekawiona podeszła do szafki, wodząc wzrokiem po tytułach i mrucząc pod nosem z uznaniem. Nie powinna się dziwić - JC pracowała w radiu i naprawdę musiała kochać muzykę - świadczyła o tym stojąca w kącie wiolonczela.
-Umiesz na tym grać? - wskazała instrument, gdy gospodyni wróciła.

-Skończyłam konserwatorium muzyczne.- rzekła w odpowiedzi JC przynosząc kieliszki do wina.-Umiem i na niej i na fortepianie, ale fortepian się nie zmieści w tym mieszkaniu.
Podeszła do instrumentu i pieszczotliwie pogłaskała go dłonią.- Ale ostatnio rzadko grywam.

-Zagrałabyś coś? - poprosiła Lantana, siadając na kanapie i podwijając nogi o siebie.

- No dobrze.. zgoda.- westchnęła JC siadając do wiolonczeli i zaczynając wodzić smyczkiem po strunach wydobywając z nich tęskną melodię. Jej palce wodziły po gryfie instrumentu z czułością i delikatnością. Co nieco przypominało Tarze o własnych palcach równie czule zaciskających się niedawno… na innym instrumencie. Poczuła dreszcz, rozchodzący się po całym ciele. Miał on swój początek w obtartym miejscu między udami i potężniał ilekroć myśli zmierzały ku gryfom, smyczkom i innym podłużnym, twardym przedmiotom. Przełknęła ślinę i skupiła się na teraźniejszości, spychając natrętny obraz Gregorego i tego, co wyprawiali wspólnie przez bitą godzinę. Miast tego posłała sąsiadce ciepły uśmiech i obejmując ramionami kolana, słuchała prywatnego koncertu. Było to lepsze niż cała sieczka, puszczana zazwyczaj w rozgłośniach radiowych.

JC nie grała dość długo niestety, zapewne dlatego, że grała z pamięci… nie z nut. Smyczek wodził gwałtownie po strunach instrumentu, by w końcu zakończyć melodię drżącym dźwiękiem. JC się uśmiechnęła dodając.-Rzadko miewam publiczność… dużo słuchaczy mnie… tremuje.

- I ty z pamięci takie cuda grasz? Tu się nie ma czego wstydzić. Podziwiać trzeba i tyle. Jeśli chcesz trenować wystąpienia publiczne, to ja zawsze z wielką chęcią porobię za publiczność. Coś pięknego! -Tara zaśmiała się szczerze, klaszcząc w dłonie - Myślałaś o keyboardzie? Nie zajmuje tyle miejsca co fortepian, a też da się na nim grać.

-Nie słyszałaś kontrabasu Petera, nie masz porównania.- zaśmiała się cicho JC i zaprzeczyła głową.-Nie. Już nie. Lubię pracę w radiu. Słyszy mnie tyle osób, a ja nikogo nie widzę.. to dla mnie idealna sytuacja.
Odstawiła instrument na miejsce i usiadła obok Tary.-Tooo co teraz? Będziemy pić do butelki jak stare panny, czy oprócz wlewania w siebie wina robi się coś jeszcze?

- Wyobrażasz sobie reakcję Olgi, gdybym poprosiła Petera o prywatny koncert? - Tara zachichotała, sięgając po ciastko - Masz podobno jakieś płyty do przesłuchania...albo możesz rzucić okiem na ubrania które przyniosłam. Poza tym jest konsola, płyty...na co masz ochotę? Ewentualnie pijemy na hejnał i zaczynamy tańczyć. Każda opcja ma swoje plusy.

-Nie mam ochoty na pracę...Konsola może później… tańczyć? O co chodzi z tym tańczeniem?- zapytała nieco zdezorientowana JC i szepnęła cicho.-A mi zagrał, gdy Olgi nie było w domu. Chciał się dobrać mi do majtek przy okazji, ale… między nami mówiąc… Peter nie jest w moim typie.

-Lepiej nie mów o tym Oldze...jeszcze ci zaproponuje rosyjską ruletkę...a to łobuz - ruda parsknęła znad swojego kieliszka, ale powstrzymała się od dalszych komentarzy. Kim była, by oceniać czyjąkolwiek moralność, skoro jej własna leżała na ziemi krwawiąc i kwicząc o dobicie? - Hmm...a kto ci się podoba? Nasz pisarz...a może ten dziennikarz? Nawet coś o nim wspominałaś ostatnio. No dawaj, JC, przyznaj się kto ci chodzi po głowie - mrugnęła konspiracyjnie.

-Obawiam się, że nie podoba mi się żaden facet w naszym małym budynku.- zaśmiała się cicho JC, a potem spytała nalewając wina do swego kieliszka.-A tobie?

-No to pewnie ktoś z pracy, co? - żartobliwie trąciła towarzyszkę łokciem - Szczerość za szczerość..wiesz, ze mną to tak dziwnie ostatnio. Kto i co mi się podoba zależy chyba od fazy księżyca, albo stanu wyposzczenia. Zresztą...nie miałam ostatnio czasu się kręcić za kimś konkretnym. Praca, praca...praca - mruknęła, upijając spory łyk wina.

- W moim przypadku też tak jest.- odparła JC i zamyśliła się.-Choć Aiko wspomniała, że ostatnio słychać było...Lilly i...jej chłopaka. Więc tam u ciebie cicho nie jest.
Zerknęła na butelkę Tary i kieliszek stojący obok niej.- Wyposzczenie… rozumiem. Ale trzeba sobie z nim umieć radzić.

- Trzeba, na szczęście jest masa sposobów. Nie żyjemy w średniowieczu...chociaż i wtedy już kobiety radziły sobie z tym problemem - parsknęła, wodząc wzrokiem po ścianach. Taaak, Tara znalazła idealny sposób. Idealny, dopóki wiedziały o nim tylko dwie zainteresowane osoby i tak musiało pozostać - Aiko się skarżyła? Ciekawe...dobrze, że chodzę spać po północy i zawsze pracuję przy muzyce. Słuchawki tłumią wszelkie niepożądane zewnętrzne...bodźce. Ciekawe kiedy młodej się odwidzi ten cały Gregory, ile czasu im dajesz?

-Nie znam Lilly tak dobrze jak Aiko. To ona jest ta ładna i lubiana i cóż… potrafiąca przyciągać wzrok i ludzi do siebie. Ta charyzmatyczna. Ja moc czuję tylko przy mikrofonie.- odpowiedziała cicho JC.-Pewnie ty mogłabyś mi powiedzieć o tym Gregorym więcej. Aiko coś tam tylko nadmieniał raz czy dwa.

- Przesadzasz...a ten cały Gregory, hm - ruda wzruszyła ramionami o ze stoickim spokojem sięgnęła po kolejne ciastko - Nie najgorszy, zdecydowanie plasuje się w czołówce tego, co Lilly sprowadzał dotychczas do domu. Nie jest natrętny, ani nie przynudza. Jest jakimś managerem, co dokładnie robi...nie wiem, nie pytałam. Mało rozmawialiśmy - zakończyła, żując intensywnie. no tak...nie na gadaniu się skupili. W ogóle mało gadali.

-Mhmmm…- zamyśliła się JC bawiąc się kieliszkiem wypełnionym czerwonym winem.-No… popatrz. Nie potrafię nawet załatwić nam rozrywki. Siedzimy i gadamy o niczym. I nawet twej pijackiej zabawy nie zaczęłyśmy. Mówiłam… że nie jestem w tym dobra.- po czym spojrzała na torbę.-A po co przyniosłaś ciuchy?

Tara przewróciła oczami i przełknąwszy zawartość ust, sprzedała sąsiadce kuksańca w ramię, szczerząc się zębato.
-A czy od razu musimy coś wysadzać? Spokojnie, bez stresu...a ciuchy? Mam szatański plan wcisnąć cię w któryś z nich, masz jakieś obiekcje? - zakończyła wesoło.

-Pozbyłaś się ciuchów z własnej szafy i chcesz je wcisnąć mnie?- westchnęła cicho JC, a potem wzruszyła ramionami.-Miło mi że chcesz się podzielić ze mną swoimi ubraniami, ale… w takim razie ja powinnam, też ci jakieś pożyczyć?

- Słuchaj! - ruda przybrała poważny ton, chociaż wesołe błyski w oczach psuły efekt - Sama chciałaś żebym coś przyniosła, zademonstrowała i tak dalej. Kimże jestem, by odmówić?

-Noooo… na sobie zademonstrowała.- odparła z równie wesołymi błyskami JC.Tym razem przestała się bawić kieliszkiem z winem i wlała jego zawartość do swych ust.

- Dobra, nie ma sprawy. Co najpierw chcesz zobaczyć? - spytała rzucając torbę JC na kolana. - A potem ja cię w coś wcisnę, nie ma przebacz.

-Nie wiem… a jakie przyniosłaś ciuszki?- zaczynając grzebać w torbie niepewnie.- Możemy nawet włączyć jakieś krążki zrobić sobie pokaz mody przy muzyce.

Torba w większości zawierała sukienki i najróżniejsze bluzki i koszule, poczynając od bezrękawników, a na golfach kończąc.
- Nie wiedziałam co ci się spodoba, zgarnęłam wszystkiego po trochu - Tara wstała i odstawiwszy kieliszek na stół, podeszła do kolekcji płyt - Jaką muzykę lubisz najbardziej?

-Ja lubię wszystko… od klasyki do trance’u. Praca zobowiązuje.- odpowiedziała JC wyjmując z torby czarną absurdalnie krótką mini, oraz nieco wydekoltowaną obcisłą bluzeczkę bez rękawów. Strój na randkę, która w już założeniach miałaby zakończyć się w łóżku. Bo jaki facet by się oparł takiej pokusie?
-Lepiej wybrać pod twój gust muzyczny. Jest zapewne węższy.-dodała.

Ruda bez skrępowania ściągnęła z siebie sweter i sięgnęła po przygotowany zestaw, paradując po pokoju w staniku i leginsach
- Może coś spokojnego? Od klubowych kawałków dostaję migreny - uśmiechnęła się przepraszająco, zakładając nowe ubranie.

Przez chwilę JC wpatrywała się w całkowitym milczeniu w paradującą w bieliźnie Tarę. Jakby zapominając o całym świecie. Dopiero po chwili otrząsnęła się z tego stuporu i rzekła.- R’n’b czy soul wolisz? Ja bym wybrała soul, ale wiesz… preferuję starsze kawałki nad nowsze.
Zerwała się z swego miejsca i ruszyła w kierunku szafki z płytami.

-Niech będzie soul, brzmi dobrze - odpowiedziała, dopinać suwak w nimi i krytycznie spoglądając na siebie w przeszklonej szafce. Kiwnęła głową i parsknęła - Cholera...dawno tego nie nosiłam. Nie jest za krótkie? - zwróciła się do JC, rozkładając szeroko ręce i obracając wokół własnej osi.

-Moim zdaniem wyglądasz bardzo… apetycznie.- mruknęła JC lekko się czerwieniąc i drżącymi dłońmi wybierając krążek.- Anita Baker... może być?

-Dzięki - Tara zachichotała i machnęła ręką w stronę sprzętu stereo - Jasne...niech będzie ta Anita. A potem ty pokazuj co masz najlepszego w szafie. Zaskocz mnie - rzuciła na koniec z wyzwaniem w oczach.

JC wsunęła płytkę i ustawiła kawałek. Z głośników popłynęła Sweet Love, a JC zamarła.- To znaczy… mam się ubrać dla ciebie? Ładnie? Jak na randkę?

-Może być.- usłyszała w odpowiedzi, a po chwili do słów dołączyć dźwięk nalewanego wina - Może mi nawet opaść szczęka, nie pogniewam się.

-No dobrze… poczekaj tu…- JC uśmiechnęła się nieco speszona i znikła w kolejnym pokoju. Pewnie swej sypialni i...Tara musiała dość długo czekać. Nawet bardzo długo… bo brunetka nie wychodziła tak szybko ja powinna.
W końcu lekko zaniepokojona podniosła cztery litery z kanapy i chwiejnym krokiem podreptała w stronę pokoju, w którym zniknęła JC. Podczas jej nieobecności Tara zdążyła dopić swoją butelkę i nawet poczęstować się zawartością drugiej.
- Pomóc ci w czymś? - spytała ze śmiechem, wychylając się nagle zza framugi i zapuszczając żurawia do sypialni.

-Nie..Nie trzeba.- odparła znów speszonym głosem JC… w koronkowym gorsecie w różyczki, w równie koronkowych stringach pasujących do niego, pasie do pończoch i samych pończoszkach. Pomijając nawet urodę samej modelki, cały komplecik był bardzo piękny i zapewne bardzo drogi. Na pewno nie pochodził z byle sieciówki. Do tego dochodziła czerwona sukienka z odważnym dekoltem… którą jeszcze JC nie zdążyła założyć. Leżała ona na całkiem spory i wygodnym łóżku… obok otwartej szafy pełnej koronkowych gorsetów, których było nawet więcej niż sukienek pod które by pasowały. Sama brunetka właśnie dopinała lewą pończoszkę.

Tarę zatkało, przenosiła wzrok od kobiety do szafy, nie wiedząc co warte jest więcej uwagi.
- Wow -wydusiła w końcu, a jej policzki dorównały barwie leżącej na łóżku kreacji - Niezła...kolekcja.

-Lubię… gorsety.- mruknęła cicho JC otulając ramionami piersi.-Zrobiłam… zrobiłam wrażenie?

- I to jakie, ekhem - Lantana odkaszlnęła i dodała już swobodniejszym tonem - Jesteś żywą reklamą, powinni ci płacić za noszenie tych ciuchów. Brałabym w ciemno - - dorzuciła fachową opinię i pokiwała poważnie głową.

-Wiesz.. ty też wyglądasz… naprawdę bardzo seksownie… nie wiem czemu chcesz mi oddać te ciuszki.- JC się nieco odprężyła słysząc te słowa. I zerkała już nieco bardziej śmiało na Tarę i jej strój… który w końcu sama wybrała.

- Bo dobrze bedzie cię w nich oglądać? - wypaliła ze szczerym, rozbrajającym uśmiechem, wodząc wzrokiem po detalach różowego gorsetu. Rzeczywiście był pierwszorzędnej roboty, żadna masówka. Pewnie robiony na zamówienie. Tłumaczyłoby to dlaczego tak dobrze na niej leżał, zupełnie jak druga skóra - Nie spodziewałam się, że masz takie skarby…

-Mam słabość do gorsetów i stylu retro w bieliźnie… mam nawet rękawiczki do niektórych gorsetów.- mruknęła JC pieszczotliwie wodząc po swym gorsecie z dumnym uśmiechem. I zerknęła na Tarę.-Możesz przymierzyć coś… jeśli chcesz. Z mojej szafy.

-Jeśli pomożesz mi to zasznurować...to jasne! - ruda z miną dziecka wpuszczonego do fabryki czekolady doskoczyła do szafy, trajkocząc jak najęta - Jak myślisz, który będzie najlepszy? Doradź mi coś, ja na razie dostaję oczopląsu nie wiem od czego zacząć.

-Może…- JC podeszła do do szafy i zerknęła do środka stając tuż za Tarą. Jej dłoń zupełnie przypadkiem zapewne powiodła po pośladkach Lantany ukrytych pod mini.-Może ten czarny? Mam do niego siateczkowe pończochy i rękawiczki bez palców aż do łokcia.

Niespodziewany dotyk zadziałał na upojony alkoholem umysł jak płachta na byka. Tara drgnęła, jej ramiona poryła gęsią skórka, a wszelkie dziwne i niecodzienne reakcje JC nabrały nowego znaczenia. Może dj'ka wolała kobiety, stąd jej pozorne wycofanie i nieśmiałość...i kumplowanie się praktycznie z samymi babami w bloku. A może to wino tak działało na wyobraźnię?
- Brzmi dobrze - westchnęła, stojąc jak słup soli w jednym miejscu - Czarny to mój ulubiony kolor. Koniecznie musisz mi powiedzieć, gdzie się zaopatrujesz w podobne cuda.

-Jest taki internetowy sklepik… kupuję sobie komplet na każde urodziny.- po przyjacielsku, acz nieśmiało objęła Tarę w pasie i przytuliła.-Potem mogę tam je odsprzedać jak się przestaję mieścić w nie.

-A może ja mogłabym parę odkupić, hmm? - Lantana uniosła pytająco brew, ale zaraz wzruszyła ramionami i odwzajemniła uścisk - chociaż już widzę jak Lilly koczuje pod szafą...groza.

-No możesz możesz… jestem pewien, że potrafiłabyś mnie przekonać do wszystkiego.- zaśmiała się cicho JC tuląc do Tary i mrucząc.-To.. chcesz przymierzyć?

-Do wszystkiego? Przeceniasz moje zdolności dyplomatyczne - Lantana parsknęła i uśmiechając się ciepło spytała -Ten czarny o którym mówiłaś?

-Ten.- sięgnęła po jeden z wiszących z tyłu ze skórzanymi wstawkami. Nachylając się ku niemu JC znów przesunęła palcami dłoni po pośladkach Tary.-Jak ci się podoba?

Postanowiła zagrać w tą grę. Tym razem bez wyrzutów sumienia, złości na samą siebie przesunęła czubkami palców po biodrze JC, uśmiechając się drapieżnie
-Chyba będę musiała ściągnąć z siebie łachy. Nie bedzie ci przeszkadzać jeśli zrobię to tutaj?

-Ani trochę…- uśmiechnęła się brunetka, lekko czerwieniejąc. Odsunęła się i usiadła na łóżku.

Lantana zaczęła kołysać się w rytm płynącej z salonu, cichej muzyki. Na pierwszy ogień poszła bluzka, zdjęta nieznośnie wolnym ruchem i posłana na łóżko, obok brunetki.

JC zdziwiła się takiemu zachowaniu. Spoglądała zaskoczona i z szeroko otwartymi oczami, jej policzki zaczerwieniły się mocniej, a oddech przyspieszył.
Ruda kontynuowała, przejeżdżając dłońmi ku dołowi po piersiach i brzuchu, aż natrafiła na zapięcie spódnicy przypominającej bardziej pasek od spodni, niż pełnoprawny element garderoby. Suwak zasyczał i materiał zleciał na podłogę, tworząc ciemny, skórzany okrąg dookoła nóg. Lantana przeskoczyła go i rozkładając szeroko ręce zaśmiała się
-Tadam!

-Brawo brawo!- JC entuzjastycznie klaska dłońmi uśmiechając się wesoło.- Facet który wpadnie ci w oko będzie szczęściarzem.

-A tam...który by ze wytrzymał mój pracoholizm i słowotok? - Tara dygnęła i zatrzepotała rzęsami - Jeszcze się taki nie urodził. Na razie wolę się skupić na tym co jest, a nie tym co może kiedyś ewentualnie będzie. Nie znasz dnia ani godziny...tego chyba też muszę się pozbyć, co? - dodała i nie czekając na odpowiedź ściągnęła biustonosz, oddychając z ulgą - Wreszcie...jak ja go nie znoszę.

- Ja bym wytrzymała…- wymruczała cicho JC wpatrując się w biust Tary, a potem dodała żartobliwie.-I w zamian za takie widoki… pewnie niejeden facet.

- Bo jesteś kobietą? Baby zawsze jakoś potrafią się porozumieć...i nie wzywają księdza, gdy dopadnie je grypa. - machnęła w kierunku szafy - No to jak, pomożesz mi z tym, czy mam stać i świecić cyckami? Zimno trochę

- Oczywiście…- słowa wyrwały ją z osłupienia. Szybko wstawała i zdjęła ów gorset z wieszaka podając Lantanie.-Lilly gada więcej od ciebie, a jakoś ma chłopaka, któregoś z kolei zresztą. Dla ciebie też jest szansa.

-A co z tobą? - mruknęła niskim głosem, przypadkowo ocierając się piersiami o stojącą obok kobietę.

- Ja sobie… nie radzę z takimi kontaktami w ogóle.- zadrżała JC i zerknęła w dół, ba biust Tary.- Bo… jakoś… zacinam się i w ogóle i.. gubię… i… mam problemy.

-Trzeba trenować - Lantana objęła JĄramieniem i przyciągnęła ją do siebie tak, że zetknęły się biodrami - Wiesz...próbować gadać z ludźmi, otworzyć się. Na wszystko jest metoda..tylko trzeba chcieć.

- Próbowałam… parę razy… różnych sposobów.- szepnęła cicho brunetka zaciskając palce na gorsecie.-Bez efektów… Po prostu… najlepiej sobie… radzę, gdy… nie… nie… widzę… tej drugiej osoby.

- Ze mną jakoś sobie radzisz - zauważyła ruda - I to nawet bardzo dobrze. Z Aiko też

-Hej… jesteśmy przyjaciółkami.- zaśmiała się JC.- Ona i ty… nie jesteście przecież… lesbijkami A Lilly na pewno.

-Słyszałaś o tym, że tak naprawdę każda kobieta jest biseksualna...tylko się do tego nie przyznaje? No...może nie każda, ale większość. - Tara zamyśliła się, marszcząc czoło - Ile w tym prawdy - nie wiadomo...ale teoria ciekawa.

- Ja nie jestem.- zaśmiała się cicho JC upuszczając na ziemię gorset.-To nie jest tak, że ukrywałam to. Po prostu nie rozpowiadałam, a nikt nie pytał.

-Każdy żyje tak ja uważa za stosowne, a reszta nie ma prawa osądzać -rzuciła filozoficznie - Chyba że chodzi o cycki. Pokaż mi swoje cycki, a powiem ci jakim jesteś człowiekiem. - mrugnęła, zezując wymownie w dół, na dekolt brunetki.

JC zamyśliła się i po chwili zaczęła rozwiązywać tasiemki swego gorsetu, by uwolnić swój biust z oków bielizny. Po chwili gorset wylądował na łóżku, a dziewczyna odetchnęła głęboko i spytała z trudem.- No .i…? Co… widzisz w nich?

Zamiast odpowiedzieć, Tara złapała ją za kark i przyciągnęła do siebie, zamykając usta pocałunkiem. trwało to tylko kilka sekund, po których odsunęła się niepewnie krok do tyłu, jakby nie mogąc się zdecydować czy zrobiła dobrze, czy zaraz dostanie po głowie czymś ciężkim. Po całej butli wina pomysł wydawał się nawet sensowny, a gęstniejąca od dobrych kilku minut atmosfera zrobiła swoje.
-Ja...- dyszała ciężko, strzelając oczami dookoła i uśmiechając się nerwowo.

JC zamarła po pocałunku przez chwilę. Przyglądała się Tarze z otwartymi ustami, muskając palcem wargi i nie bardzo wiedząc co zrobić.
-Nie musisz…- mruknęła podchodząc i obejmując ramionami Tarę w pasie. Ich piersi ocierały się o siebie.-Nie chcę byś się do niczego zmuszała… ze względu na mnie… ale… pocałunek… teraz moja kolej cię pocałować.
I przylgnęła wargami do ust Tary całując zachłannie i namiętnie. I wodząc dłońmi po jej plecach i pośladkach. A świat Lantany zatrząsł się podczas tego pocałunku. I to dosłownie. Za oknem coś zabłysło, nastąpił huk, a potem wstrząs i niebo pociemniało, bo gwiazdy zakryły ciemne chmury które pojawiły się znikąd.

Odskoczyły od siebie i spanikowane podbiegły do okna
-Co...co się dzieje - oczy JC zrobiły się wielki i okrągłe - To jakaś bomba! Wybuchła bomba! Może to kolejny atak terrorystyczne…jak 11 września?

Nie mniej zdezorientowana Tara wzdrygnęła się i siląc się na spokojny ton, rzuciła przez ramię:
- Zobacz czy jest jakiś komunikat w TV...albo w radio

-TV nie działa - usłyszała po chwili gdzieś z wnętrza domu
- Radio tak samo….i...internet padł, a nawet komórki! Tara, co się dzieje?!


- O szlag - teraz przestraszyła się nie na żarty. W biegu chwyciła bluzkę JC i założyła ją na siebie. Trwoga ścisnęła jej serce żelazną obręczą, a strach szeptał do ucha wciąż to samo słowo - Lilly. Lantana musiała sprawdzić co z młodą, Może już wróciła i nic jej nie jest. Alternatywnie znajdowała się gdzieś na zewnątrz, pośrodku...bóg raczył wiedzieć czego, ale brzmiało i wyglądało groźnie. Z oddali słyszała dziki wizg syren straży pożarnej i karetek, a okna zalewały potoki czerwonego i niebieskiego światła, zmieniające się w szaleńczym tempie od którego zbierało się na mdłości.
- Jenny! - zawołała sąsiadkę po imieniu, pakując się do salonu. Brunetka stała na środku ściskając niedziałającą komórkę i nie za bardzo wiedząc co ma ze sobą zrobić. Wodziła przerażonym spojrzeniem od tary, do okien i drzwi, a jej usta drżały.

-Jenny załóż coś - ruda ujęła jej ręce i stanowczo pociągnęła za sobą w kierunku torby z ubraniami - Musze sprawdzić, czy Lilly wróciła, bo jak nie..będę musiała jej poszukać. Ciebie też tu samej nie zostawię, nie w takiej chwili. Chodź, przenosimy imprezę do mnie - wykrzesała z siebie resztki optymizmu, próbując uspokoić roztrzęsioną przyjaciółkę. Ta pokiwała mechanicznie głową i wciągnęła na grzbiet pierwszy lepszy ciuch.

W innych okolicznościach ich widok wywołałby masę komentarzy, jednak ludzie na korytarzu mieli lepszy powód do plotek, niż dwie półnagie, bose kobiety, które trzymając się za ręce zbiegły po schodach i zniknęły w mieszkaniu na pierwszym piętrze.

Z duszą na ramieniu, Tara wparowała do środka i od progu odetchnęła z ulgą. Na środku przedpokoju zobaczyła torebkę i buty Lilly, a unoszący się w powietrzu zapach alkoholu i zapalone w pokoju młodej światło rozproszyły resztę obaw, przynajmniej w tej kwestii. Młoda spała jak zabita, z głową wiszącą poza krawędzią łóżka.

-Jest cała? - usłyszała za plecami zaniepokojony głos JC. Uniosła kciuk do góry i wycofała się rakiem na przedpokój.

-Tak...nic jej nie jest. Śpi - Lantana odezwała się dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi. - Skoro już tu jesteśmy...spróbujmy się przespać. Może do rana cokolwiek się wyjaśni. Teraz...teraz chyba lepiej nie wychodzić. Nie dopóki nie dowiemy się o co tu do jasnej cholery chodzi.

Objęła sąsiadkę i poprowadziła do swojego pokoju nie mogąc pozbyć się natrętnej myśli. Ostatni raz dzieliła łóżko z kobietą jeszcze w liceum, a Jenny jasno określiła swoją orientację. Pozostawał też Gregory i ich mały układ.
Pomyśleć że jeszcze w piątek narzekałam na brak życia prywatnego - przeleciało jej przez głowę. Piątek wydawał się odległy o lata świetlne. Teraz Tara znalazła się w samym środku opery mydlanej i to na własne życzenie.

Przechodząc obok terrarium kobieta wyłapała kpiące spojrzenie, rzucone przez wylegującą się w środku gadzinę. Kwadrat nie musiał umieć mówić, ona i tak wiedziała o czym myśli. Pewnie gdyby miał ręce, zaklaskałby jak kierowca autobusu - na stojąco.
- Nie dzisiaj - wyszeptała, pakując JC do łóżka i kładąc się obok niej, z nadzieją że rano świat wróci na tory względnej normalności.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 02-04-2015, 15:19   #20
 
Affek's Avatar
 
Reputacja: 1 Affek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłość
Niedziela, wreszcie chwila wytchnienia. Takie myśli przechodziły przez głowę George'a. Dziś dzień pracy był krótszy - od jedenastej do szesnastej. Pięknie, można zrobić jakieś zakupy. Dziś również ważny dzień. Spotkanie z człowiekiem, którego się praktycznie nie znało. O co mu chodziło?

------

Parę niezdecydowanych klientów. Tego dnia Harris znów dusił się w młodzieżówce. W pewien sposób urocze było to, że w większości wypadków, jak ktoś wchodził bez książki, bez niej też wychodził. Nastolatkowie, którzy tutaj przychodzili zazwyczaj robili to w celu pośmiania się z George'a lub ogólnie tego miejsca. To z kolei można określić jako smutne. I napędzające nienawiść. W okolicach drugiej przyszedł osobnik, na którego czekał - Henry. Początek konwersacji miał chyba być miły, doszło jednak do tego, że ludzie, o których opowiadał Bowman byli Harrisowi zupełnie obcy. Na pewno jednak nie przyszedł tutaj w celu frywolnej konwersacji. Dał to po sobie poznać.

- Wspaniale, że postanowiłeś przestać ze mną wspominać imprezy na których nie byłem i ludzi, których nie znałem. W końcu przeszedłeś do sedna sprawy. Powiedzmy, że jestem zainteresowany, mów dalej.
- Więc… pracuję jako tłumacz i mam z tego powodu różne zlecenia z centrali w Niemczech. Niektóre całkiem spore.-zaczął wyjaśniać Bowman.- No i tym razem przysłano mi zbyt wiele bym zdążył na czas sam. Nie wypada za bardzo wynajmować dodatkowego biura. Trochę to godzi w mój prestiż w firmie, więc pomyślałem o kimś… nieoficjalnie wynajętym?
- Hmm… szczerze mówiąc, niewiele mnie interesuje legalność tego procederu. Mam nadzieję, że dostanę jakąś ładną sumę za tę “pomoc”. Jaka jest twoja oferta? - George wygodniej ułożył się w fotelu za biurkiem.
- Do uzgodnienia… ale mówimy o kilku tysiącach.- wyjaśnił Henry splatając dłonie razem.- Ale dużo przy tym roboty i zapłata jest za całość. Nie wyrobisz się… nie dostaniesz ani centa.
- I tak mam za dużo wolnego czasu. Poza tym, i tak niedługo opuszczam to zapyziałe miejsce - Harris pokazał na przestrzeń wokół siebie - moja frustracja osiągnęła punkt szczytowy. Jeśli nie wyniosę się stąd do końca miesiąca, chyba rozwalę tę dziurę.
- Ok… Więc dwa tysiące dolarów za tysiąc pięścet stron tekstu, w dwa tygodnie może być?- zapytał w odpowiedzi Henry.
George roześmiał się.
- Jeśli to ma być żart, to wyjątkowo kiepski, wybacz mi. W miesiąc, owszem, ale w dwa tygodnie? Proszę cię.
- Nie sądzisz chyba że chcę zapłacić aż tyle, gdyby to było takie łatwe,co?- odparł z ironicznym uśmieszkiem Bowman.- W miesiąc... to nie zapłaciłbym nawet tysiąca…
- Co powiesz na tysiąc pięćset w trzy tygodnie? Dolar za stronę, czyż nie jest to świetna umowa? - George nonszalancko położył nogi na stole.
- Nie… nie jest.- odparł Bowman krótko.- Dwa tygodnie nie podlegają negocjacji.
- Widzę, że cię nie przekonam. Trudno. Będzie to dość karkołomna praca, nie sądzisz? Jeszcze mi pewnie powiesz, że te dwa tygodnie wliczają czas poświecony na korektę?- George dokonał szybkiego rachunku w głowie. Nieco ponad sto stron dziennie. Podołałby temu, pod znakiem zapytania jednak stoi właśnie poprawka jego pracy.
- Korektę biorę na siebie.- stwierdził w odpowiedzi Henry splatając dłonie razem i wyraźnie się nad czymś zamyślają.-Masz własny komputer, prawda?
- Oczywiście, kto dziś by nie miał? Jest mi potrzebny do niczego, ale nie będzie problemu z jego użytkowaniem. Kiedy miałbym zacząć? - Harris spoglądał na Henry’ego z coraz większym zaciekawieniem.
- Około ósmej lub dziewiątej wpadnę do ciebie z materiałami do tłumaczenia na płytce. Daj adres.- stwierdził Henry po chwili namysłu.
- Dobra, mam jednak pytanie. Jak ze zwrotem? Wysłać ci na maila, czy spotkamy się gdzieś, gdzie ci je dam na płycie lub pendrive? - George wstał z fotela. - Ach, adres. - wyjął z szuflady w biurku kartkę, zapisał na niej swój adres zamieszkania. - wpadnij dziś wieczorem. Jeśli mnie nie będzie, szukaj mnie na parterze w dużym pomieszczeniu.
-Ok.. zjawię się osobiście po dokumentację jak będzie gotowa. Żadnych maili ani nic takiego. Żadnych śladów.- rzekł cicho Henry.
- Czy to jednorazowe zlecenie, czy będziesz do mnie wracał? Może poszukujecie w firmie jakiegoś tłumacza? - Harris wyszedł zza biurka.
- Niczego nie obiecuję.- stwierdził Henry i wzruszył ramionami.- Gdyby jednak firma poszukiwała tłumacza, to nie w ten sposób, prawda?
- Coś w tym może być. Dość… niecodzienny sposób, przyznam. Pamiętaj jednak o mnie. Chętnie przyjmę twoją umowę. Wiesz co? Chyba jest również idealny czas, aby uciekać z tego miejsca. A nuż i mi się poszczęści i znajdę jakąś lepszą pracę? - George spojrzał na podłogę i się uśmiechnął.
-Może ..kto wie?- odpowiedział retorycznie Henry.
- Dokładnie. Kto wie? Do zobaczenia, ja w międzyczasie idę się zwolnić. - Harris wyszedł z pomieszczenia.

A to ci ciekawe. Intrygujące. George musiał to przemyśleć. A na takie miejsce najlepiej nadaje się supermarket. Dlatego poszedł powiedzieć reszcie, że się źle czuje i musi wyjść wcześniej, chyba go coś bierze. Zawsze się nabierali. Podobnie było i tym razem. Wyszedł więc pół godziny przed szesnastą. W portfelu było wystarczająco dużo pieniędzy, aby zrobić zakupy na najbliższe dwa tygodnie. Pewnie je spędzi przed komputerem. Nieco ponad sto stron dziennie było dość karkołomne, ale nie takie rzeczy się na studiach robiło. Nie będzie to problemem. Miejmy nadzieję. Wyglądało to tak idealnie, że musiałby meteoryt spaść, żeby w jakiś sposób Harrisowi przeszkodzić.

------

Bowman się spóźniał. I to bardzo. Dochodziła już dwudziesta pierwsza, a jego jak nie było tak nie ma. Czyżby coś się stało. Czyżby jakiś przewrotna złośliwość losu sprawiła, że ten niewielki promyk nadziei jakim była propozycja w bibliotece... zgasł ?
Telefon Harrisa zadzwonił. Numer Bowmana i głos także jego.
- Jesteś sam?- padło pytanie.
- Tak, siedzę w swoim mieszkaniu. Wyjdę do ciebie. Napijesz się czegoś? - George wstał i powoli zaczął podchodzić do drzwi wyjściowych.
- Nie musisz wychodzić.- rzekł w odpowiedzi Henry.- A co właściwie masz do picia?
- Hmm… herbatę, kawę, piwo. Co chcesz. Może nawet gdzieś w otchłani znajdę wino.
- Piwo jeśli masz porządną markę.- stwierdził po chwili Bowman, a w tle Harris usłyszał dźwięk zamykanych drzwi samochodu.
- Zobaczysz, co mam.- powiedział George- zaraz… mówiłem ci, pod jakim numerem mieszkam, prawda?
- Tak… zaraz tam będę.- odparł Bowman, a Harris usłyszał pukanie do drzwi.
George otworzył drzwi.
- Przez “zaraz” miałeś na myśli “stoję przed mieszkaniem”, tak? Proszę, wejdź. - George zaprosił go do środka.
-Powiedzmy.- uśmiechnął się Bowman rozglądając po mieszkaniu Harrisa.- Więc to jest twoje gniazdko?
- Taak. Ciasne, ale własne. Proszę, usiądź. - George spojrzał na buty Henry’ego. Uff, czyste. Nie będzie musiał odkurzać, nie znosił tego.
Henry usiadł wygodnie na wskazanym przez Harrisa miejscu i spytał.-Mieszkasz sam?
George się zaśmiał.
- Wiesz, że zawsze miałem problemy z kontaktami międzyludzkimi. Nic się nie zmieniło. I, o ironio, wylądowałem w bibliotece. - również usiadł.
-To dobrze.- stwierdził Henry bez cienia uśmiechu na twarzy.- Dyskrecja jest ważna w tej sprawie. To co z tym piwem?
- Ach, tak. Jakie lubisz? Rzuć hasłem, powiem ci, czy mam. Zawsze mogę zaparzyć herbatę. - odparł w miarę entuzjastycznie Harris - Nie martw się co do dyskrecji, wiesz, że z nikim praktycznie nie rozmawiam.
- Old Milwuakee masz?- zapytał Bowman.
- Pierwszy raz w życiu słyszę tę nazwę, więc raczej nie. - George poczuł, jaka przepaść dzieli jego i jego byłego kolegę - Może więc herbaty?
- No... niech będzie herbata.- zgodził się Bowman i po zastanowieniu dodał.- Z jednym plasterkiem cytryny. Earl Grey najlepiej.
- Świetnie, to akurat mam. - George podszedł do aneksu kuchennego, włączył czajnik, pokroił cytrynę w plasterki i zaparzył Earl Greya, którego zazwyczaj pijał. - Słodzisz?
- Dwie łyżeczki.- stwierdził krótko Henry i rozparł się na fotelu.- Biblioteka chyba nie zajmuje ci dużo twego czasu, co? Masz jakieś hobby na boku? Hazard na przykład?
- Biblioteka jest mało absorbująca. Niewiele tam się dzieje i niewiele działo. Jak zechcę, wezmę nawet swojego laptopa tam i będę tłumaczył. Co do hobby… jeśli gra w pokera z sąsiadami na parę dolarów się liczy jako hazard, to tak. Sporadycznie praktykowane hobby, w dodatku.
- To nie hazard… to dziecinada.- zgodził się z nim Henry.- Czyli wracasz tutaj i… nic nie robisz?
- Nie, tak źle nie jest. Pamiętasz moje Playstation, które kupiłem na studiach? Pewnie nie, ale często na nim grywam. Ewentualnie poczytam jakąś książkę. - George dokończył rytuał parzenia herbaty i położył dwa kubki na stole.
-Nie pamiętam. -sięgnął po herbatę Henry i upił nieco.- Wolę bardziej… dorosłe rozrywki.
Trochę się skrzywił i westchnął.- Konsole? Książki? To dobre dla ne...To dobre dla kogoś innego niż ja.
- Widzisz, tutaj pokazują się różnice między mną, a tobą. Każdy z nas ma z drugim niewiele wspólnego. Nie uważam tego za coś złego. Tobie po prostu się powiodło.
- Cóż… Można tak ująć.- stwierdził po chwili namysłu Henry. Wzruszył ramionami dodając.- A tobie nie...bo…? Czego właściwie oczekujesz od życia?
- Myślę, że tutaj wszystko rozbija się o relacje międzyludzkie. Zawsze byłem tym wycofanym kolesiem bez znajomych, podczas gdy ty, przebojowy ekstrawertyk, miałeś pełno pełno przyjaciół, wszyscy się lubili i szanowali. Mną pomiatali. I to zasadnicza przepaść między nami.
- Dobra… skończmy z narzekaniem biednego kujona na zły los. - uśmiechnął się kwaśno Bowman i napił herbaty.- Nie o to pytam. Tylko o oczekiwania. Co jest miarą sukcesu dla ciebie? Porsche? Ferrari? Dom na przedmieściach? Jestem ciekaw czym definiujesz sukces.
- Miarą sukcesu? Hmm… szczęście. Po prostu chcę być usatysfakcjonowany przez swoją pracę, mieć dobrych przyjaciół, znajomych. Być przynajmniej tolerowanym. Chciałbym, aby ludzie byli dla mnie chociaż mili. Czy nie brzmię nieco nierealnie… ? - Harris się nieco skrzywił i rozłożył się w fotelu.
-Brzmi głupio…- uśmiechnął się ironicznie Henry spoglądając w szklankę.- Dobra praca? Dobrych przyjaciół i znajomych? Cóż… tego nie zdobędziesz w BMW. Masz strasznie dziwne kryteria sukcesu.
- Wiem. Zawsze byłem dziwnym człowiekiem. Odstawałem od tłumu. Cóż, los nerda. - George się ironicznie zaśmiał. - Masz płytę z plikami do tłumaczenia?
- Cóż… mam ale zakodowaną, więc będę musiał skorzystać z twojego komputera osobiście.- wyjaśnił Bowman i dopił herbatę.- Nie ma chyba z tym problemu?
- Nie, nie będzie.. - George przyniósł swój komputer do pokoju i go włączył. - Proszę, zrób co trzeba. - odwrócił laptopa w stronę Henry’ego.
Bowman sięgnął po płytkę i wsunął do napędu. Natychmiast pojawiły się jakieś ostrzeżenia po niemiecku, angielsku i francusku. Henry tym się nie przejął i podłączył do laptopa jeszcze pendriwe’a uruchamiając z niego jakiś program. Wpisał hasło i wcisnął polecenie deszyfruj i kopiuj do..
- To może trochę potrwać.- wyjaśnił.
- Nie ma sprawy. Mi się nigdzie nie spieszy.
- To dobrze.- rzekł w odpowiedzi Bowman przyglądając się powoli wypełniającemu się paskowi kopiowania. To musiały być jakieś ważne informacje, skoro tak wolno to szło.
- Czy mógłbym prosić o jeden dodatkowy dzień na tłumaczenie? Wtedy będę miał tak ładnie podzielone - sto stron dziennie.
- Mówiłem już że termin nie podlega dyskusji. -stwierdził w odpowiedzi Bowman.- Lepiej kup sobie jakiś dobry słownik terminów technicznych.
- Dobra, widzę, że cię nie przekonam. Trudno. - George usiadł wygodniej w fotelu, patrząc się na tył swojego komputera. - Co masz na myśli przez słownik terminów technicznych?
- Przecież nie każę ci tłumaczyć dzieła literackego, tylko schematy techniczne. Czego się spodziewałeś?- zapytał zaskoczony Henry.
- Wiesz co… w gruncie rzeczy, masz rację. Ciężko ci jej nie przyznać. - George, dość zbaraniały popatrzył się na podłogę. Wyraźnie zabrakło mu słów.
Na szczęście… los oszczędził mu niezręcznej ciszy. Bowiem za oknem najpierw coś błysło, potem rozległ się głośny huk połączony ze wstrząsem całego budynku. A potem...niebo pociemniało.
George wyraźnie się przestraszył. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżył. Sprawdził sufit… cały. Światła na parę chwil zgasły, nic dziwnego - wstrząsy były dość silne.
- Pozwolisz na chwilę? Sprawdzę, czy sąsiedzi są cali. - ledwo wydukał Harris, wciąż przerażony.
- Co ? Tak? Tak.- zgodził się oszołomiony wydarzeniami Henry i ostrożnie podkradł sie na czworaka do okna, by wyjrzeć przez nie.
- Dobrze, za chwilę wrócę. - powiedział wciąż drżącym głosem George. Nigdy nie odczuwał takiego… oszołomienia, zdziwienia. Widział ten tabloidowy nagłówek, a ten, zamiast być tanią sensacją, okazał się być prawdą. Chyba, że wybuchła jakaś wojna. Wyszedł na korytarz i dość głośno powiedział:
- Wszyscy w porządku?
Nie otrzymał jednak odpowiedzi… Nikt nie wyszedł na korytarz, a w jego własnym mieszkaniu Henry bezskutecznie próbował się dodzwonić do bliskich. Podobnie pewnie czyniła reszta mieszkańców bloku. Każdy miał jakichś bliskich lub krewnych z którymi chciał się teraz skontaktować. Każdy szukał odpowiedzi na to co się wydarzyło w telewizji,radiu...To było logiczne podejście w XXI wieku. Tylko czy Harris miał takich bliskich?
Henry gorączkowo próbował się dodzwonić do dziewczyny, znajomych, kogokolwiek. George pomyślał, że nie ma to w jego wypadku sensu. Rodzice odwiedzają go raz na rok i patrząc na ich ambiwalentny stosunek, zapewne i teraz niewiele ich obchodzi, co się dzieje u ich syna. Nie miał do kogo zadzwonić. Po prostu wolał troszczyć się o własny zad. A może stąd wyjedzie i poza miastem spróbuje się skontaktować? Nie, to zły pomysł. Niedługo pewnie zlecą się ogromne ilości wojska, policji i Bóg jeszcze wie czego. Nie będzie się dało stąd wydostać.
Bowman wściekle zamknął komórkę mówiąc.- Nie ma zasięgu. Twój internet też szlag trafil.-
Miotał się po pokoju przez chwilę czekając, aż kopiowanie z deszyfrowaniem się zakończą. Po czym wyjął i płytkę i pendriwe’a mówiąc.- Muszę jechać. Trzymaj się zdrowo, skontaktuję się później.
- Dobra. Jeśli wciąż nie będzie zasięgu, to wpadniesz tutaj za dwa tygodnie o mniej więcej tej samej porze, ok? Cóż, w każdym razie, do zobaczenia. - George uścisnął z Henrym dłonie i się z nim pożegnał. Gdy wyszedł, Harris miał swoje domysły co do tego, co się stało, nie do końca jednak dowierzał. Poszedł sprawdzić na blokowym telewizorze - sam nie posiadał żadnych stacji. Z jakiegoś powodu nie zdziwił go brak jakichkolwiek kanałów. Stał tak zbaraniały przez jakiś czas i chciał uwierzyć, że to wszystko to jakiś chory sen, a on zasnął w oczekiwaniu na Bowmana w bibliotece.
 
__________________
It all makes perfect sense. Explained in dollars, centes, funts and pense.
Affek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172