Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2015, 09:36   #51
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Dla Alistaira to był długi dzień. I pracowity. Najpierw trochę jeżdżenia po opustoszałym, zdziczałym mieście. Po Detroit. To znaczy nawet przed wybuchem tajemniczej epidemii Detroit było w kilku dzielnicach bardzo podobne do tego, co działo się teraz w lepszych regionach miasta. Wysoka przestępczość, gangi afro-amerykanów, – bo przecież słowo „czarnych” było rasistowskie i złe. Tak działo się od dawna, kiedy podupadł przemysł samochodowy. Alistair nie odczuwał tego wcześniej – w końcu był hydraulikiem i miał potrzebny fach w rekach. Zarabiał bardzo dobrze.

Potem stanie „na czujce”, co było może mało absorbujące fizycznie, ale za to mocno psychicznie. Alistair wypatrywał wzrok i nasłuchiwał, czy sąsiedzi nie mają jakiś problemów, albo czy jakieś problemy nie zbliżają się do nich ulicą. Szabrownicy spotkani pod Wal Martem nie wyglądali na takich, którzy chętnie pomogą bliźniemu. Mógł się mylić, ale wolał nie ryzykować.

Aby przyśpieszyć załadunek wyskakiwał z samochodu, za każdym razem, gdy pozostali mężczyźni wracali z „towarem” i pomagał pakować zdobycze do samochodu. To przyśpieszało pracę. W drodze powrotnej zatrzymał się jeszcze przy kilku automatach ze słodyczami w punktach węzłowych.

Większość był nieruszona, a po rozwaleniu kamieniem szyby dość łatwo dało się uzupełnić zapasy „żywności”. Batoniki i słodycze może nie były zdrowe, ale w czarnej godzinie mogły się przydać. Podobnie napoje gazowane w puszkach.

Potem pomógł rozładować samochód, co też nie należało do najłatwiejszych zadań. Gdy ludzie zastanawiali się, co zrobić i jak wykorzystać przytargane materiały budowlane Alistair poszedł do swojego mieszkania. Napił się wody, przebrał, opłukał, – ale nie marnując za dużo wody i sprawdzając najpierw, czy ta w zlewie jeszcze płynie. Potem zrobił sobie kawy i porobił kanapek z łatwo psujących się rzeczy, które miał w lodówce. Poczęstunek zaniósł do „świetlicy”, by mogli skorzystać z niego sąsiedzi.

Gdy ludzie zajęli się jedzeniem, Alistair poszedł po swoje narzędzia. Na elektryczności się nie znał, ale barykadę potrafił zrobić, że mucha nie siada. Wiele lat doświadczenia w pracy z młotkiem, wkrętarką i innymi narzędziami budowlanymi znów mogło się do czegoś przydać.

Co prawda Dowson nie widział jeszcze potworów, o których wszyscy tyle gadali, ale wierzył ludziom na słowo. Zresztą widział ulice i krew na nich. To faktycznie nie wyglądało najlepiej.

- Powinniśmy na wszelki wypadek spakować po małym plecaku. W nim jakieś najpotrzebniejsze ubranie, trochę wody, lekarstwa pierwszej potrzeby, dla tych, co ich potrzebują, jakieś niepsujące się i wysokoenergetyczne jedzenie, latarka, może zapasowe bateria. To na wypadek, gdybyśmy musieli nagle uciekać. Niech każdy spakuje coś takiego. I oby się nie przydało.

Potem zajął się wysłuchiwaniem planów. Nie wtrącał się. Nie miał doświadczenia w tego typu sprawach. Najrozsądniejszym wydawało mu się zamknięcie w mieszkaniach na górze, chociaż wierzył w swoje rolety antywłamaniowe i solidne drzwi. Nie tylko doskonale chroniły przed włamaniem, ale też skutecznie wygłuszały dźwięki z mieszkania. Jeśli będzie cicho i nie będzie palił światła powinien spokojnie przetrzymać do rana.

Podobało mu się zachowanie ciszy. Uważał, że lepiej ją utrzyma sam, niż z młodszymi sąsiadami, ale nie podzielił się swoimi myślami. Miał zamiar zachować się, jak rasowy konformista. Jeżeli sąsiedzi zdecydują, że śpią razem, na górze – dostosuje się. Osobiście wolałby jednak zaszyć się na noc, cicho jak myszka, w swoim czterech ścianach. Gdyby zapadła decyzja o tym, że można noc spędzić we własnych mieszkaniach, poświęciłby jeszcze z dwie godziny czasu na zabarykadowanie drzwi i wzmocnienie od wewnątrz okien.

Podobał mu się pomysł, aby rozsypać i porozkładać bezpośrednio wokół budynku blachy, puszki i inne takie rupiecie – ich hałas mógłby być dobrym wskazaniem na to, co dzieje się na dole.

Potem zajął się barykadowaniem wskazanych miejsc. Miał znaczną wprawę w używaniu narzędzi, więc dzięki temu powinni zaoszczędzić trochę czasu i zrobić coś naprawdę solidnego. Coś, czego monstra nie rozwalą od razu. Liczył jednak na to, że nie będą musieli testować ich wytrzymałości.

Jeśli zapadnie decyzja o przejściu na górę, Dowson poprosi kogoś o pomoc przeniesieniu zdobytych wczoraj zapasów żywności oraz wybraniu wiaderkiem wody i przelaniu jej do innej wanny, na górze. Nie miał zamiaru marnować zapasów, gdyby okazało się, że zostaną odcięci od dołu.

Na godzinę przed zachodem słońca, dla odwagi, napił się małą porcję whiskey dolaną do kawy. Do broni się nie pchał. Nie potrafił strzelać, a doświadczenie z czasów młodości to było dawno i nieprawda. Postarał się jednak o jeden pistolet z małym zapasem amunicji – na czarną godzinę. Zaopatrzył się też w mocną latarkę, której używał podczas pracy. Solidny halogen dający mocne i jasne światło.

Na koniec została kwestia Phila.

- Możemy zamknąć go moim mieszkaniu. Jest teoretycznie bezpieczne. Opuszczone rolety antywłamaniowe i solidne drzwi powinny zatrzymać go w środku.. gdyby… no wiecie. A jeśli będzie krzyczał, czy coś nikt nie powinien go usłyszeć, więc nie zwabi nam ich na głowę. No i, najważniejsze, jeśli okaże się niegroźny, powinien być moim mieszkaniu bezpieczny.

Uzbrojony w pistolet i długi nóż, którym czuł się idiotycznie, Alistair zajął wskazane mu mieszkanie na górze, upewniwszy się, że wejście na górę jest solidnie zabezpieczone.

Teraz pozostało czekać, co przyniesie noc…

Alistair był zmęczony pracowitym dniem. Wziął swoje tabletki, popił kawą z „dolewką” i czekał.

Nie rozmawiał. Mieli być cicho. Nasłuchiwał.
 
Armiel jest offline  
Stary 19-08-2015, 03:06   #52
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista



- Home, home, sweet home... - mruknął pod nosem Karl widząc wreszcie przed sobą ich kamienicę. Spojrzał na siedzącą obok Olgę i uśmiechnął się do niej. Wreszcie dojechali. Zdawało się, że ich wieki nie było. Jeszcze wczoraj zdawało się wyjeżdżali z domu który był jednym z wielu w tej metropolii ale świat zdawał się być inny. Miasto zakrztusiło się awariami i brakiem prądu czy mediów ale wyglądało, że to chwilowe. Byli przecież Amerykanami i Detroit'czykami. Ze wszystkim daliby sobie radę prawda?

Teraz jednak zaczynał w to wątpić. Wydarzenia w szpitalu i podczas powrotu... A właściwie ucieczki z niego i to co im się przydażyło po drodze wstrząsnęło nim. To nie był świat jaki znał. Znał się na planowaniu i prowadzeniu restauracji, na gotowaniu, na obsłudze klientów i byciu raczej ludzkim szefem. A nie ganianiu się z... No własnie nie wiedział nawet dokładnie z czym. No i jak teraz wracali przez miasto które tak dobrze znał wydawało mu się kompletnie inne. Niby te same domy i ulice, niby mógł jechać na pamięć a jednak wszystko było inne. Jakby wjechali do jakiegoś innego miasta ogarniętego wojną czy innym kataklizmem.

Widzieli ślady walk, spustoszeń jaki uczynili szabrownicy i chyba te stwory. Zdawało mu się, że jego wcześniejsze wahania i rozterki były nie na miejscu. Chyba inni ich nie mieli. Przynajmniej tych co się na ich ślady natykał. No ale przecież musieli być chyba jeszcze jacyś normalni ludzie z zasadami jakie on wyznawał? Tacy choćby jak Pam. Znaleźli ją przecież w szpitalu opanowanym przez te monstra. Zachowywała się normalnie jak na tą sytuację. No i on i jego sąsiedzi. Musieli przecież pozostać tymi "good guys" prawda?

Gdy zobaczył budynek po pierwszej chwili radośći ogarnął go niepokój. Co zastanie w środku? I kogo? Widział jednak samochody sąsiadów no i swój więc była nadzieja.

Wrócili. Okazało się, że inni też mieli podobne przeżycia do nich. Wyglądało na to, że tak jest w całym rejonie może nawet w całym mieście. Uśmiechnął się widząc powitanie Paula i Mindy. Gdy minął pierwszy szał radości nie omieszkał pochwalić męża przy żonie - Paul był bardzo dzielny, towarzyszył nam wszędzie gdzie się udaliśmy. Nie wiem jak pradzilibyśmy sobie bez niego. - położył dłoń na zdrowym ramieniu mężczyzny. Uznał, że Paul zasłużył sobie na pochwałę.

Relacjom zaś drugiego małżeństwa wewnętrznie się zdziwił. Peter co prawda właściwie zachowywał się tak jak Karl się spodziewał po tak długim rozdzieleniu ale Olga wyglądała jakby strzeliła focha czy coś w ten deseń. Ich wewnętrzne życie to było ich wewnętrzne życie i właściwie to nie była jego sprawa. Był jednak trochę starszy od nich i swoje przeżył w małżeństwie też. - To była długa i ciężka noc. Dla nas wszystkich. A czeka nas kolejna. I następne. I nie wiemy co nam przyniesie los. - rzekł mając nadzieję, że pojmą aluzję. Szkoda mu ich było. Niby mówiło się, że kazdy może umrzeć każdego nowego dnia ale obecnie jakoś nabrało to dziwnej realności. Ich też to dotyczyło tak samo jak jego. Poza tym obecnie naprawdę nie potrzebowali ich sławnych na cały dom kłótni.

- Przykro mi Rose. Jak się obudziłem to już było po wszystkim. - nie wiedział co więcej powiedzieć starszej od siebie sąsiadce która opatrywała jego stłuczenia jak prawdziwa pielęgniarka chociaż chyba nią nie była o ile zdołał się zorientować. Oddał jej rzeczy osobiste jakie wcześniej zabrał Bert'owi. Rzeczy zabrane Brian'owi zaniósł do jego mieszkania zaś klucze oddał Wade'owi.

Cieszył się widząć, że Pam wyrwała się ze swojego marazmu. Zaproponował jej, że może zająć jeden z jego pokoi na co ta się zgodziła. Spytał czy jest głodna, miał coś w swojej lodówce, mogła się poczęstować do woli. Na razie zrobił herbaty i kanapek. I tak trzeba było zjeść bo bez prądu sporo rzeczy zaczynało się psuć. A te lody co trzymał na wizytę swoich dzieci ot tak na wszelki wypadek właściwie musieli wypić. Smakowały jak ciepławy, gęsty jogurt. Nie wiedział jak należy postepować z ludźmi po traumie to zachowywał się tak jak kiedyś gdy któreś z jego dzieci było chore.

Jakoś rozmowa i przyrządzanie posiłku oraz wspólne jego spożycie pomogło mu zrelaksować siły. Najchętniej by się położył, włączył telwizor by leciało cokolwiek i zasnął pozwalajac by go migoczący ekran uspił. Nie mógł jednak zrobić żadnej z tych rzeczy. Westchnął gdy spojrzał za okno. Popołudnie. Noc się zbliżała a wraz z nią...

- Choć, Pam, pokażę ci coś. - rzekł i wyciągnął rękę kiwając zachęcająco głową. Zaprowadził ją do kuchni i chwilę tłumaczył gdzie co jest. Herbata, kawa po kilkanaście rodzai, lodówka, szafka z chlebem, nawet trochę coli mu się ostało. Następnie zaprowadził ją do pokoju który dla niej wybrał. Otworzył szafę i kredens gdzie miał ubrania. No niestety dla siebie no ale może coś sobie wybierze jeśli chce. Przynajmniej były czyste. Jeśli chce może się rozgościć. On jednak musi iść na dół. Trzeba było przygotować się do kolejnej nocy. Musieli jeśli nie chcieli mieć tu tego co w szpitalu.


---




Mieli trochę do obgadania. Możliwości mieli całkiem sporo. Karl uważał, że najlepszą ochroną jest uniknięcie zainteresowania obcych ich domem. Temu powinna sprzyjać ciemność i cisza. Za podstawę uważał zasłonięcie wszelkich okien i siedzenie po cichu. Był też za tym by przygotować dwa czy trzy pojazdu do odjazdu. Pomysł z plecakami dla kazdego z minimum też mu się spodobał.

Naniesienie rzeczy do zabarykadowania parteru trochę czasu zajęło. Zaczął też wybijać dziury jako strzelnicę nad klatkami schodowymi. Spodobał mu się pomysł narobienia dziur pomiędzy mieszkaniami. Drzwi były naturalną barykadą, wystarczyło je zamknąć. Jakby narobić przejść w pionie możnaby się poruszać wewnątrz mieszkań pomiędzy piętrami nawet jeśli klatka byłaby zajęta przez te cosie. Narozkładał też blach i wszelakiego głośnotwórczego złomu wokół budynku by bedąc wewnątrz można było określić ruchy tych z zewnatrz no i jakoś alarmowało o tym nawet jeśli byli niewidoczni.

Namawiał też sąsiadów by zgromadzili się i żywność na górnych piętrach. Te stwory raczej chyba powinny się wdzierać od doły więc pewnie zaczęłyby od parteru i pięły się ku górze. Gdzie się dało możnabyło ustawić barykady by spróbować stawić im opór. W połączeniu z tymi strzelnicami w ścianach i sufitach mogło to dać temu czemuś na tyle w kość by się zniechęcił. Bo to co widział wczoraj w nocy zdecydowanie nie zachęcało go do zadzierania z tym czymś.

No i światło. Światło jakoś dziwnie działało na te stwory. Miał nadzieję, że każdy z nich da radę sorganizować sobie jakąś latarkę czy inny halogen. Od razu trzeba było nastawić na maksimum lumenów by miało maksymalny efekt. Niezłe mogły się też okazać koktajke zapalajace choć nie uśmiechało mu się używanie ich wewnątrz budynku póki nie było to absolutnie konieczne. Zwłaszcza jeśli sami w nim byli. No ale na zewnątrz to już chyba powinno być lepiej. Butelka zrzucona z któregoś tam piętra spadała w dół i roztrzaskiwała się na ziemi zostawiając płonącą plamę. Jakby dało się tak zablokowac wejście to może by to jakoś opóźniło wdarcie się potworów do środka.

No i Phil. Karl czuł, że Pam ma rację. Phil mutował i zapewne zmieniał się w takiego strasznego stwora. Ale na razie był człowiekiem. No i może była jakaś nadzieja? Może znajdzie się jakieś lekarstwo albo Phil okaże się odporny? W kazdym razie nie mógł się przemóc by "coś z nim zrobić" i przystał na pomysł Alistara by zamknąć go w pustym mieszkaniu.

- Potrzebujemy źródeł światła. Silnego światła jak halogeny, może lampy UV i takie tam. No i baterii i ładowarek do nich. Ja mam u siebie w sklepie generator. Spokojnie by starczył na najwazniejsze potrzeby. Trzeba tylko go przywieźć i zadbać o benzynę. No i żywność. W pracy mam jej co nieco. I tak trzeba ją wykorzystać bo albo się zepsuje no albo niestety ją rozkradną. W końcu po szyldzie nawet widać, że to lokal z jedzeniem... - pokręcił głową zniesmaczony i smutny bojąc się o swoją własność. Bał się o to jak kazdy właściciel posesji czy lokalu jesli wie, że przez jego okolicę nawiedziło jakieś nieszczęście. No a było przecież gorzej niż przy jakiś zamieszkach. A generator bardzo by im pomógł. Mógłby utrzymać przy elektronicznym życiu sporo użytecznych przedmiotów. Ale przede wszystkim światło.

- I jeszcze coś. Radio. Nie wiem czy by działało ale jakby się dało trzeba nad tym pomyśleć. Takie by dało się nawiązać kontakt z kimś spoza miasta. Radio to nie telefon czy internet i jak ma zasięg powinno działać. Zwłaszcza jak będziemy mieli ten generator. A na mniejszą skalę można pomysleć o krótkofalókach. Pomyslcie o tym czy wiecie coś gdzie to możnaby zdobyć. Ale to już pewnie jutro. A na razie dobranoc i do zobaczenia rano. Jakby co będę u siebie. - rzucił jeszcze na koniec nim faktycznie wziął jedną ze strzelb i wrócił do siebie na górę. Ostatnie kilkadziesiąt godzin dało mu się we znaki tak samo jak i jego sąsiadom ale oczywiście jego zmęczenie wydało mu się największe.

Wrócił do siebie zmęczony gdy już zapadał zmierzch. Aż się zdziwił gdy spotkał w swoim mieszkaniu blondlekarkę. Prawie zapomniał, że ona tu przecież powinna być. Zrobili co mogli. Albo podziała albo nie. W kazdym razie zapadł zmierzch i należało przerwać wszystkie prace by nie robić hałasu. Okna były zasłonięte. Poszedł przy grubej, zapachowej świecy do kuchni i wrócił do saloon'u.

Usiadł na podłodze opierając się plecami o kanapę. Świecę postawił na stoliku. Dawała strefę ciepłego, przyjaznego i kojącego światła. Na stoliku wylądował też talerz z kanapkami i butelka wina. ~ Piję sam w ciemnym pokoju jak jakiś pijak... Dobrze, że wino nie jest z tych najtańśzych... ~ uśmiechnął się w półmroku jaki dawała świeca. Pił wino z kieliszka, żuł kanapki, zastanawiał się czy Pam śpi czy znów pogrążyła się w swojej apatii. Powinien pójść i sprawdzić ale sam też już miał dość tego dnia. Osiągnął specyficzny stan gdy czuję się zmeczenie i senność ale nie można zasnąć.

Wziął do ręki płaski, prostokątny przedmiot jaki położył na kanapie. Wpatrywał się w niego. Szczegółów nie dostrzegał ale nie musiał. Znał je na pamięć. Mężczyzna, kobieta i dwójka dzieci. Wszyscy radośni, roześmiani, zdrowi, weseli... Po prostu szczęścliwi. Heh... No i młodzi. Taa... A przynajmniej młodsi. ~ Co się z nami stało? ~ normalnie unikał tego tematu. Ale teraz... Nawet nie było pewne czy dożyje ranka. Ale do tej pory nie wiedział co się stało. Jak do tego doszło, że ta czwórka szczęśliwych na zdjęciu ludzi teraz z trudem znosiła swój widok. Przynajmniej mężczyzna i kobieta. Powinni być teraz razem. Jak wtedy na zdjęciu. Szczęśliwi czy nie, bezpieczni czy nie powinni byc razem. I razem przez to wszystko przejść. ~ Muszę po nich pojechać ~ przemknęło mu już w szumiącej od wina i zmęczenia głowie. Czuł jak powieki mu ciążą. Właściwie powinien pójść do swojego pokoju ale dał się ogarnąć Morfeuszowi i zasnął jak siedział.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-08-2015, 22:04   #53
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Pierwszym co Tara zrobiła po powitaniu i wyściskami Lilly była szybka wędrówka do mieszkania i zamknięcie się w łaziecne. Prysznic...jakże tego jej brakowało. Chwili normalności po całym koszmarze ostatniego dnia była tym czego potrzebowała. Tara miała wrażenie że razem z brudem, potem i zmęczeniem zmywa z siebie resztki koszmaru, a świat na krótką chwilę wraca w rejony powszechnie uważane za normalność. Złapała się na tym, że patrzy na płytki i uśmiecha się pod nosem. Ta paskudna, różowa fuga na dłuższą metę i z tej perspektywy wyglądała nawet znośnie...jak na szczyt bezguścia.

Drzwi do łazienki się otworzyły i wkroczyła Lilly. Co prawda już się wylewnie witały, ale przy wszystkich. Kuzynkę wydawało się coś męczyć. Coś… poważnego.
-Całowałaś może się z kobietą… lub robiłaś to?- zapytał ni z tego ni z owego.

Lantana aż sapnęła słysząc to pytanie. Skąd u młodej podobne rozważania? Czyżby Piąty Jeździec Apokalipsy znowu coś nawywijał? Jeden dzień...nie było jej jeden dzień, a może była po prostu przewrażliwiona?
- Czemu pytasz?- przewróciła oczami nie wchodząc w szczegóły. Znając kuzynkę zaraz sama zasypie ją detalami. Wystarczyło poczekać i dać się jej wygadać.

- Bo wiesz… ja miałam, ale… To było po pijaku z Aiko. Było fajnie nawet, ale rano gdy całowałyśmy się na pożegnanie, to…- Lilly oparła się o ścianę łazienki rozważając.-...więc nie bardzo mnie to ciągnie. Tak sądziłam. A dziś popiłyśmy z sąsiadką. Razem z Sarą Harper, ona i ja… i… Sara dostała ataku histerii. Totalnie jej odbiło. Zaczęła panikować, że wokół świat jest zły i niebezpieczny. I żebym nie wychodziła z mieszkania. Totalny odpał zwłaszcza że byłyśmy kilka metrów od naszego bloku...i… miałam nawet wrażenia, że na jakichś tabletkach była...i..- widać było, że Hopkins sama jeszcze nie poukładała sobie w głowie.- Ale najdziwniejsze, było jak… chciała mi udowodnić, że świat jest zły i… mnie macała grożąc bronią i… pocałowała i…. sama nie wiem. To było trochę przerażające… a trochę… podniecające. Sama nie wiem co o tym myśleć. Nigdy...wiesz… To z Aiko było pijacką zabawą. Aiko ładne ciało, ale nie bardzo mnie kręci. A Sara… a może… sama nie wiem. Zresztą głupio się tym zadręczać, prawda? Po prostu chciała mnie nastraszyć i trochę się to jej udało.

Szczegóły się posypały, choć nie takie jak zakładała. Ten świat rzeczywiście schodził na psy.
-Pięknie. Sara jest aż tak pierdolnięta? - prychnęła ze złością, zgrzytając zębami. Rozumiała wszystko, ale po co kozaczyć bronią? Ego chciała sobie podbudować czy co? Powinna się dzieckiem zająć i przez wzgląd na nie starać zachowywać się jak człowiek, a nie rozhisteryzowany przygłup - Olej to młoda i trzymaj się od niej z daleka. Skoro już jej odbija, a do tego ma broń, ma zakaz przestąpienia progu mojego mieszkania. Dość mam kretynów wymachujących gnatami, napatrzyłam sie na takich przez ostatnią dobę. Nie wiem co chciała udowodnić, ale oby po zapadnięciu zmroku była równie odważna. Być twardym wobec nieuzbrojonego człowieka jest prosto. Gorzej jak wyleci na nią jeden z tych potworów. Nie przejmuj się, idź do Aiko i JC. Nie myśl o tym i wiesz… po pijaku robi się rózne głupie rzeczy. Ważne że nie obudziłaś się w obcym łóżku przy dwóch murzynach. Jeszcze nie ma tragedii - zakończyła już weselej.

- Jakbym nie wiedziała…- zachichotała Lilly i wzruszyła ramionami.- Może Sara ma słabą głowę? Wiesz… korzystam z zapasów Gregory’ego i podzieliłam się nimi z nią. A on ma mocne markowe trunki.
Splotła ramiona razem dodając.-Zresztą tu nie chodzi o samą Sarę, tylko o to co ja poczułam podczas tego pocałunku. Rozumiesz mój dylemat?

-Słaba głowa to nie wytłumaczenie. Zakazu nie cofnę, handluj z tym. Nic nie zwalnia od myślenia, szczególnie jeśli w grę wchodzi broń. To nie pieprzona gra komputerowa. Idiotka by cię postrzeliła przez przypadek i co wtedy, też byś ją tłumaczyła słabą głową? Byłaby kolejna zawodowo i z definicji niewinna, tępa bladź. Lilly, do kurwy nędzy, jestem twoją starszą kuzynką i odpowiadam za ciebie. Koniec świata nic w tej materii nie zmienił. Dlatego trzymaj się od niej z daleka dopóki ta cała jazda z kwarantanną i bestiami się nie skończy. - warknęła, wystawiając na chwilę głowę zza kotary. Przyglądała się młodej mrużąc oczy, ale w końcu westchnęła i kontynuowała już spokojniej - Rozumiem, ale nie zaprzątaj tym teraz swojej ślicznej główki. Masz Gregory’ego i jego się trzymaj. To dobry chłopak, można na nim polegać. Obiecaj mi, że nie będziesz się kręcić po okolicy i szukać sensacji. Miasto zrobiło się...to już nie jest t sama dziura co jeszcze tydzień temu. Zaufaj mi, wiem co mówię. - na koniec wyraźnie humor się jej zepsuł.

-Gregory to naprawdę świetny facet, miły, opiekuńczy i wyrozumiały i w ogóle… ale…- Tara znała to “ale”. Od tego “ale” rozpoczynał się zwykle powolny proces zamiany chłopaka w byłego chłopaka. Pierwsza wyrwa w murze.-Jest świetny w łóżku… naprawdę świetny… ale…
Znowu to “ale”... Lilly zaś przerwała wypowiedź i przyglądała się badawczo Tarze. Po czym nagle podeszła do niej i odsunęła zasłonkę. Wepchnęła się pod prysznic nie przejmując się że woda moczy biały t-shirt odsłaniając różowy stanik ukryty pod mokrym materiałem. Przycisnęła swe ciało do Lantany ją samą spychając plecami na kafelki. Pochwyciła jej ręce i uniosła nad głowę zaskoczonej kuzynki i przybliżyła twarz wymuszając nagły i namiętny pocałunek. Gdyby nie zaskoczenie Ruda bez problemu by obezwładniła słabszą i niższą kuzynkę. Ale sytuacja była tak absurdalna, że Tara dała się pocałować. Po tej napaści… Lilly odsunęła się szybko i wyszła spod prysznica wyraźnie zamyślona. W końcu rzekła.-To nie to… wybacz Tara, musiałam sprawdzić. Rzecz w tym bowiem… że było to na swój sposób bardzo podniecające wtedy. I nawet nie chodzi o broń, tylko o tą sytuację. I nie wiem czy to Sara… czy ogólnie tak to na mnie podziałało. Gregory jest cudowny w łóżku, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo, ale… on jest miły, opiekuńczy i nawet jak leżysz z wypiętym tyłkiem przyjmując jego pchnięcia to… i tak nie czujesz się zdobyta i zdominowana przez niego. On nie potrafi być samczy… nie wiem jak to ująć. Nie wywołuje tego dreszczyku, który wywołała przypadkiem Sara. Ty zresztą też nie. A mi nie chce to wyjść z głowy.

Zaskoczenie, szok. Potem wściekłość przez którą musiała zacisnąć pięści żeby nie zdzielić Młodej na odlew przez blond łeb. Po złości przyszła rezygnacja i zmęczenie. To już robiło się zbyt popieprzone nawet jak na jej standardy.
- Jeśli kiedyś zapragniesz przeprowadzić na mnie lobotomię uprzedź najpierw, dobrze? - prychnęła jak rozjuszony kot i pokręciła głową. Jakoś nie zauważyła żeby wspomniany facet wykazywał wspomnianą delikatność, wręcz przeciwnie. Dobre potwierdzenie stanowiła cała kolekcja siniaków na ramionach, piersiach, brzuchu i udach rudej. Lilly znowu coś wymyślała, sama nie wiedziała czego chce… standard.
- Czyli potrzeba ci dominatora, bdsm i pokrewne pierdoły. Nie potępiam, jestem tolerancyjna. Tylko prośba, nie odpieprzaj mi tutaj syndromu sztokholmskiego. Zagrożenie, coś nowego, uległość i brak możliwości działania to coś nowego i na swój chory sposób pociągającego, ale jak powiedziałam masz się trzymać od niej z daleka. Dość kłopotów mamy z otoczeniem, żeby jeszcze siać ferment wewnątrz domu. Stanowimy rodzinę, musimy sobie ufać i wierzyć. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą w tych cholernym mieście...i nie chcę żeby jakaś nie umiejąca poradzić sobie ze sobą moczymorda zrobiła ci krzywdę. Duża z ciebie dziewczynka, a ja nie zamierzam trzymać cię za rączkę całą dobę. Obiecaj mi to. - wychyliła się do przodu i wycelowała paluch prosto w pierś drugiej kobiety.

-Będę grzecznie siedziała w kamienicy, razem z tobą i resztą sąsiadów. Zresztą nie mamy chyba wyboru skoro chcemy przerobić tą kamienicę na fortecę czy bunkier.- westchnęła Lilly zgadzając się z Tarą.-Choć… powiedz jak długo my wszyscy wytrzymamy z sobą bez działania sobie na nerwy. Ja mam chociaż Gregorego, a ty…- zmarkotniała, po czym dodała weselej.-Ty masz mnie… i trzymamy się razem. Jako rodzina.

Ruda błyskawicznie wyskoczyła spod prysznica i nie przejmując się brakiem odzieży dopadła do kuzynki łapiąc ją za ramiona.
-Obiecaj że nie będziesz wchodziła w bezpośredni kontakt z Harper, chyba że krótki i przy innych sąsiadach. Obiecaj mi to, Lilly! - zacisnęła mocniej palce.

-Obiecuję, obiecuję…-westchnęła Lilly zerkając w oczy Tary i pogłaskała ją po policzku.-A jak ty zniesiesz Gregorego tutaj. W nocy… i w dzień… możemy być głośni.

- Lilly...przez ostatnią dobę widziałam tyle syfu, że uwierz mi. Wasze igraszki i rypanie za ścianą będą dla mnie naprawdę miłą odskocznią i powrotem do normalności.

- Może sobie ty kogoś znajdziesz w kamienicy… Charlie jest i...Wolfgang.- zaproponowała Lilly muskając dłonią policzek i uśmiechnęła się łobuzersko.- Masz miękkie całuśne usta, więc któryś z nich na pewno im ulegnie.

- Na razie skupię się na tym jak nas wyciągnąć z tej kabały, potem zajmę się czasem wolnym, dobrze? Mam dużo pracy skarbie - uśmiechnęła się ciepło, by po chwili obrócić się i zakryć zdjętym z wieszaka szlafrokiem. - A teraz leć do JC i Aiko, pewnie będą miały ci masę rzeczy do opowiedzenia.

-Dobrze…- uśmiechnęła się Lilly i wyszła, a Lantana przysiadła na parapecie okna i z sykiem wypuściła powietrze przez mocno zaciśnięte zęby. Nie powinna nigdzie wychodzić, zostawiać Młodej samej. Lantaną trzęsło ze złości jeszcze długo po tym jak zatrzasnęła za sobą drzwi swojego pokoju. Jakby wystarczającego problemu nie stanowiły bestie, bandy zwyrodnialców szabrujących beztrosko dobro i mienie reszty społeczeństwa, to na dodatek pod własnym dachem, w ich bloku, rozbijała się ułomna na umyśle idiotka zaopatrzona w gnata i brak pomysłu na siebie. Tu nie było wytłumaczeń, wszyscy przechodzili przez piekło, ale radzenie sobie z przeciwnościami losu zaliczało się do minusów dorosłości. Sara miała dziecko, powinna już dawno wyjść z mentalności smarka. Powinna...los jednak jak widać nie był dla niej aż tak łaskawy.


Gregorego nie było, gdy Tara wróciła do domu. Wybrał się z chłopakami po towar i także na ich poszukiwania. Wrócił akurat, gdy Lantana była w domu sama. Lilly musiała wszak pogadać ze swoimi kumpelami Aiko i JC, więc wybyła z domu do mieszkania Japonki.
A Tara właśnie robiła sobie kawę, gdy on wszedł do kuchni. Nieco brudny i spocony. We flanelowej koszuli i jeansowych spodniach. Jak model z męskiego katalogu jakiejś sieciówki. Gregory po prostu nie wydawał się materiałem na robola.
- Hej… cieszę, że cię widzę. My… planowaliśmy rozglądać się za wami.- rzekł z ciepłym uśmiechem.-Tej kawy starczy dla dwojga?

W pierwszej chwili ruda chciała zaprzeczyć, ale po chwili parsknęła i przytaknęła ruchem głowy, sięgając po drugi kubek. Siedziała na szafce i patrzyła w okno, zastanawiając się co robić dalej. Słońce wydawało się jej dziwnie jaskrawe, kolory intensywne. Zupełnie jakby zmysły kumulowały odbierane bodźce chcąc przed śmiercią dostarczyć mózgowi pełen obraz tego co ma stracić. Któż powiedział, że dożyją świtu?


- Jasne. Wiesz gdzie jest cukier. Za słoikiem z oczami traszki. - obróciła się w jego stronę i przywołała na twarz uśmiech - O nas nie trzeba się martwić. Jak widać same się znajdujemy...i wracamy. Jak łupież. Tego tak łatwo nie idzie się pozbyć. Niestety, ale musisz się jeszcze pomęczyć. - zakończyła z udawanym smutkiem.

Gregory się uśmiechnął i taksując wzrokiem sylwetkę Tary dodał.- Na łupież jesteś za seksi. Nie pasuje do ciebie to określenie.
Wziął cukier i przysiadł się do Tary mówiąc.-Lilly się bardzo zamartwiała. Niemal wpadła w histerię, a ja też… byłem zaniepokojony twym zniknięciem. I zastanawiam się czy… skoro tu jesteśmy razem w jednym miejscu, to czy nie chcesz zawiesić na jakiś czas naszego układu.

-Czyżby dopadły cię wyrzuty sumienia? - spytała sięgając po paczkę papierosów leżącą za jej plecami.- A może obawiasz się zbędnych komplikacji, gdyby wyszło na jaw że jednak nie do końca nic się między nami nie dzieje?

-Trochę wyrzuty sumienia… nie chcę być tym skurczybykiem, który… wykorzystuje cię.. sytuację w ten sposób.- wzruszył ramionami Gregory nie spuszczając z niej oka.-Byłem na mieście. Widziałem tam co się dzieje. Nie wyobrażam sobie, że… po tym co przeszłaś w imię naszego układu każę ci… na przykład... zrobić loda mi, bo mam taką ochotę. Sam nie wiem. Nie chcę byś uznała za jakiegoś kolejnego drania, bo pewnie trochę ich spotkałaś na drodze powrotnej. Dlatego chcę wiedzieć jak ty widzisz nasz układ w obecnej sytuacji. Nie chcę by wiązały cię słowa dane mi w innych okolicznościach.

Brew Lantany powędrował ku górze. No proszę, czyli tliły się w nim pokłady człowieczeństwa i to całkiem spore.
-Możemy zmienić warunki umowy. Nikt nie będzie miał pretensji za usłyszenie “nie”. Dzięki...szczerze mówiąc brakuje mi teraz ochoty na cokolwiek i… nie chcę gadać o tym co działo się odkąd ostatni raz się widzieliśmy.

-Nie wątpię. To jak planujesz wieczór? Lilly chce mnie zatrzymać w swoim pokoju, ale nie wiem czy nie powinienem was obu pilnować.- uśmiechnął się Gregory.-Tak będzie bezpieczniej… dla ciebie i przede wszystkim dla mnie.

-Zobaczymy co zadecyduje reszta. Do wieczora jest jeszcze trochę czasu. - dała wymijającą odpowiedź i odpaliła papierosa żeby zyskać na czasie.

-Wyglądasz seksownie z papierosem w zębach.- rzekł Gregory z uśmiechem i nachylił się ku Tarze. Delikatnie głaszcząc jej kolano dłonią.-Tęskniłem za tobą. Lilly też… bardzo. Była nie do wytrzymania, gdy się zamartwiała o ciebie. Nosiło ją po całym mieszkaniu, więc obiecaj mi, że kolejne wycieczki odbędziesz koniecznie w moim towarzystwie, dobrze? Przynajmniej do czasu, aż się sytuacja uspokoi.

-A znasz inny przymiotnik niż seksowny?- zaciągnęła się i puściła chmurę siwego dymu prosto w jego twarz.

-Uroczo, dojrz…, inteligentnie, władczo, prowokująco?- zaczął wyliczać Gregory jakoś nie dławiąc się dymem. Zmrużył oczy dodając.-Obiecująco… Gdyby nie ta sytuacja jaka się rozgrywa w mieście, skorzystałbym z okazji że Lilly wyszła i przetestował jej łóżko wraz z tobą. No ale… cóż poradzić, potrafisz utkwić w głowie, wiedźmo.
Uśmiechnął się ciepło.-Pomijając jednak męskie fantazje wynikłe z nastroju chwili. Wyglądasz bardzo ładnie i prezentujesz się elegancko i… jesteście z Lilly jak noc i dzień, jeśli chodzi o wygląd. Choć obie jesteście piękne.

-Kwestia gustu - parsknęła wracając głową ku okiennej szybie - Możemy się skupić na planach na wieczór? Powiedz, tylko szczerze, masz jakąś broń?

-Dubeltówka… kiedyś polowałem. Co prawda ustrzeliłem jedynie kaczkę na stawie. Drewnianą. Ale wiem jak się obchodzić z taką bronią. I… lubię jej siłę w dłoniach. Poza tym jeden pistolet, na wszelki wypadek. Ty też weźmiesz jakąś broń z tych zebranych?- zapytał na koniec.

- Mam rewolwer i trzy naboje - wzruszyła ramionami - Ale nie strzelam za dobrze. Może lepiej żeby broń miały osoby potrafiące zrobić z niej optymalny użytek?

-Będę blisko, więc w razie czego mi dasz… tylko nie dawaj Lilly i nie mów że masz.- przestrzegł Gregory i zamyślił się.-Po tym wszystkim… biorę Lilly na Karaiby. Pal licho czy będzie mnie stać na to. Raz się żyje. Masz ochotę dołączyć?

-Po tym wszystkim zapiszę się do Korpusu Pokoju - zachichotała, ale wesołość nie trwałą długo - Pilnuj Lilly, nie spuszczaj jej z oka, dobrze? Wiesz jaka jest. Ktoś musi nad nią czuwać jeśli mi się coś stanie. Różnie może być, a nie chcę żeby została sama z tym wszystkim.

-Pilnuję was obie… a nawet podglądam po prysznicem.-odpowiedział półżartem mężczyzna.-Nie zauważyłaś wywierconej dziurki?

Tara nagle przekręciłą się w jego stronę i stanowczo ujęła jego dłonie.
- Gregory, posłuchaj… jeśli dojdzie do sytuacji w której będziesz miał do wyboru pomóc mi, albo pomóc młodej. Pomóż Młodej. - poprosiła śmiertelnie poważnie.

- Dobrze… ale nie bądź tak ponura.- Gregory nachylił się i ustami cmoknął czubek nosa Tary.-Ty żyjesz… Lilly też… i dopilnuję, żebyście OBIE były bezpieczne. Nie baw się w Kasandrę, ok?

- Chcę się przygotować na wszystkie ewentualności- uśmiechnęła się blado - Tak na wszelki wypadek. Trzeba się zabezpieczać na przyszłość. Polisy i inwestycje giełdowe na razie są martwą strefą, dlatego pozostają kombinacje we własnym zakresie oraz domowym zaciszu.I...dobrze. Postaram się być mniej złowieszcza.

- Poradzimy sobie… nie martw się.- mruczał cicho Gregory i uśmiechając się.- Nie martw się moja słodka wiedźmo. Jest nas troje i jesteśmy bezpieczni.

Lantana przytaknęła w milczeniu nie chcąc psuć jego optymizmu. Bezpieczni… też chciałaby być tego aż tak pewna. Niestety wszystko wskazywało na to, że Gregory bardzo, ale to bardzo się myli.

Ten jednak nie dał się omamić jej potakiwaniu. Wyjął papierosa z ust i klęknął przy siedzącej Tarze. Następnie objął ją mocno mówiąc.-Strasznie niewygodnie tak klęczeć, więc… postaraj się wypłakać, dobrze? Przecież widzę jak przybita jesteś.
I przytulił ją mocno.

Kobieta zesztywniała, zamarła w bezruchu na dłuższą chwilę i powoli się poddała. Wtuliła twarz z szyję Gregorego i zamknęła oczy. Zrobiło się...ciepło, cicho i spokojnie, a cały nagromadzony stres powoli puszczał, topniejąc w cieple ciała drugiego człowieka. Nie miałą pojęcia ile tak trwali, zawieszeni we własnym świecie, ale nie płakała. Nie miała już na to siły. Z drugiej strony cieszyła się, bo gdyby zaczęła mogłaby mieć problem aby przestać. Wszystko szło na opak, jeden problem rodził kolejny i gdy myślała że gorzej już być nie może, życie sukcesywnie udowadniało jej błąd w rozumowaniu. Teraz jednak nie miało to znaczenia.
Pieprzony krawaciarz…


Wieczór zbliżał się nieubłaganie, a wraz z nim topniały okazje na spokojne sprawdzenie czy wszystko ze wszystkimi na pewno jest w porządku. Tara musiała więc zrobić szybki rachunek i wybrać najważniejsze podpunkty z listy. Należała do nich wizyta u radiowej dj’ki - dziewczyny cichej, spokojnej i delikatnej. Zbyt delikatnej jak na wydarzenia których była uczestniczką. Rzeź w klubie, godziny niepewności i czystego przerażenia, ucieczka przed agresywnymi motocyklistami, masowa egzekucja, potwory, groźby werbalne oraz przy użyciu broni. Podobne atrakcje ruszyłyby każdego, dlatego spławiwszy Gregorego, Lantana udała się na poszukiwania kumpeli, chcąc profilaktycznie skontrolować jej stan.

JC pozostała oczywiście u siebie, choć… powinna wpaść do Aiko. Tara pomyślała nawet, że musiał się kryć za tak dziwnym wyborem jakiś… powód?
Po pukaniu drzwi się lekko, uchyliły i Jenny ostrożnie wyjrzała mówiąc z ciepłym uśmiechem.- Hej?

-Hej Jenny, wpadłam zobaczyć czy wszystko w porządku i czy czegoś nie potrzebujesz - ruda odwzajemniła grymas - Jak się trzymasz?

-Wejdź…- rzekła otwierając szerzej drzwi, uśmiechnęła się blado.

Lantana przekroczyła szybko próg i zamknęła za sobą wedle nakazów kultury oraz dobrego wychowania.
- Więc jak się trzymasz?- spytała cicho.

Odpowiedź… była bardziej w domenie gestów. JC rzuciła się od tyłu na Tarę tuląc się do jej pleców. Dłonie oplotły Lantanę w pasie.-Zostaniesz ze mną tej nocy? Ja… czuję się bezpiecznie przy tobie… Mogę zrobić śniadanie i… i…. mogłybyśmy.- jej dłonie chwyciły za piersi Lantany ugniatając je przez ubranie.- Jeśli chcesz … rano… byłoby… świętowanie.

W Tarze wezbrała złość. Poczuła się naraz zmęczona, ale zachowała pozory. Objęła sąsiadkę i poklepała ją po plecach.
-Może będziesz nocować u nas? Z Lilly i Gregorym będzie nam raźniej.

-Dobrze…- uśmiechnęła się delikatnie JC i spuściła głowę zawstydzona.-... I przepraszam, że się tak narzucam. Ja… to trochę dla mnie za dużo. I… wiem, powinnam być silniejsza. Niezależna. Jak ty.

-Jenny ruda westchnęła - To nie tak że uważam cię za ciężar czy coś. Po prostu nie mam nastroju na cokolwiek poza tym żeby przeciągnąć przez tą noc. Jeszcze parę rzeczy muszę załatwić nim nastanie zmrok. Rozumiesz?

-Rozumiem… Przepraszam. Nie chciałam, żebyś to tak zrozumiała. Po prostu uznałam, że… wiesz... - spuściła głowę jeszcze niżej i wybąkała.-... że… tam w klubie myślałam, że jestem dla ciebie atrakcyjna. I pomyślałam, że urodą mogę… cię skusić, byś została ze mną. Nie myślałam o figlach… nie teraz. Cała się trzęsę z nerwów. Musiałam się napić alkoholu, by… i pewnie przez to… i teraz mnie bierzesz za seksualną maniaczkę.

Zamiast rzucać kolejne mądrości, przycisnęła do siebie drugą kobietę i pogładziła ją po włosach czułym gestem.
-Jest...w porządku, nie martw się. To był ciężki dzień i tyle. Postaraj się o tym nie myśląc, dobrze? Klucze masz, jak chcesz to idź do mnie kiedy uznasz za stosowne. Wiesz gdzie mieszkam.

-Wiem… i gdzie mam pójść potem. Czekać na ciebie w twoim pokoju?- zapytała cicho.

-Ja cię znajdę , obiecuję - uśmiechnęła się ciepło po czym postąpiła krok do tyłu, odklejając się Jenny i położyła dłoń na klamce - Trzymaj się reszty, ok?

-Ok.- zgodziła się JC nieśmiało się uśmiechając, a ruda w trybie pilnym opuściła jej mieszkanie nie oglądając się za siebie. Zeszłą chodami w dół, prosto do zbudowanej naprędce barykady, pilnowanej przez jedną duszę. Wade Kovalsky… Gospodarz domu, albo cieć Teraz jego obrońca. Nie siedział w mieszkaniu i czekał cichutko. Siedział na krzesełku, przy barykadzie z drewna którą zrobili by odgrodzić parter od piętra. Uzbrojony w śrutówkę, zamyślony i samotny.Tara przyglądała mu się z pewnej odległości. Przez jedną noc postarzał się o dobrych kilka lat. Bardziej nadawał się na pensjonariusza domu spokojnej starości w słonecznym Miami, niż na żołnierza w ogarniętym chaosem mieście pełnym potworów.
- Dobry wieczór panie Wade. Potrzeba pomocna dłoń? - zagaiła, podchodząc do niego z papierosem w zębach. Apokalipsa miała swoje prawa, ale nie zwalniała z kultury i dobrego wychowania, dlatego niosła też pustą puszkę po coli, robiącą za mobilną popielniczkę.

-Pewnie, ale chyba jeszcze nie teraz…- stwierdził z uśmiechem Wade i skinął głową.-Noc zapadnie za godzinkę, albo pół.

Ruda przystanęła obok niego, opierając plecy o ścianę. Kończył się im czas, ale wolała na razie o tym nie myśleć.
-Rozmawiał pan z Jenny o tym co działo się z nami ostatniej nocy?- zapytała cicho. Sama do tej pory unikała dokładniejszych relacji, zbywając zaniepokojonych ludzi ogólnikami i żartem. Wciąż ciężko przychodziło jej uporządkowanie wszystkiego we własnej głowie, a co dopiero dziele się przeżyciami z kimś jeszcze. Mimo to sytuacja wymagała przedyskutowania i do diabła z komfortem psychicznym.

- Tak. Dzięki że zaopiekowałaś się moją krewniaczką. JC uważa cię za bohaterkę.- odparł z uśmiechem Wade.- JC nie chciała za bardzo mówić co się stało. Ale domyślam się. My też zostaliśmy zaatakowani.

- Przebijałyśmy się przez dzielnicę Meksów - zaczęła bez owijania w bawełnę hołdując zasadzie, że lepsza najgorsza prawa niż najsłodsze kłamstwo - Natknęłyśmy się na egzekucję. Miejscowa społeczność, a raczej ci którzy przetrzymali noc, zabijali swoich ziomków...a ci o dziwo nie uciekali i sami chcieli zostać wykończeni. Podobno ugryzienia tych stworów są toksyczne. Po dziabnięciu człowiek zmienia się w jednego z nich i już nieważne że przed nim stoją najbliżsi. Zabija bez litości i sumienia. Sam staje się potworem. Dlatego oni… oczyszczali swoje szeregi. Szybko i bezboleśnie. Akt łaski i profilaktyka. Skóra wokół zakażonych ugryzień zielenieje i puchnie. Wie pan dlaczego to mówię. Może i Phil jest dobrym człowiekiem, ale jeśli się zmieni… to już nie będzie Phil. Możliwe że drzwi od mieszkania go nie zatrzymają. Te bestie są silne i mają pieprzone pazury długości noży.

- Szlag…- westchnął Wade i zastanowił się.-Nie jestem pewien, czy… my moglibyśmy urządzić taką egzekucję. Teraz to by dobiło i tak kiepskie morale naszych sąsiadów. Lepiej by to było… zrobić to po cichu i potem ciało podrzucić na parter. Stwory zrobią resztę. Tylko… czy jesteś gotowa na tą brudną robotę? I przydałby się ktoś trzeci do pomocy. Phil to ciężki kawał chłopa, a ja mam swoje lata i ostatnio dość wyczerpujące zajęcia.

- A mamy wyjście?- uśmiechnęła się gorzko a wzrok wbiła w podłogę. Zabić kogoś...tak na zimno. Co się z nimi stało, że w ogóle rozważali podobną opcję?!
-To musi być ktoś z zimną krwią, kto będzie potrafił dochować tajemnicy. Ilu takich mamy na wyposażeniu budynku?

-Nie wiem… Nie mam zielonego pojęcia. Nie wydaje mi się by ktokolwiek z nas, był takim zimnym draniem, by bez chwili wahania wpakować komuś kulkę w głowę.- westchnął Wade drapiąc się po policzku.-Alistair jest za stary i za słaby. Gdyby Karl mógł, to by to zrobił od razu pewnie. Więc tych dwóch na pewno można skreślić. Paul to ojciec rodziny. Peter ? Wolfgang? Charlie? … Nie wiem.

-Aiko dałaby radę, ale ma za długi jęzor. Gregory raczej odpada bo to porządny krawacik, Jenny oraz Lilly tak samo i cholera, tu nie chodzi o mentalną higienę, dobre samopoczucie, tylko to co jest konieczne - sunąc plecami po ścianie, Tara usiadła na podłodze tuż obok starego mężczyzny. Zrobiła nieokreślony ruch ręką, jakby chciała coś wskazać ale się rozmyśliła, a smużka dymu z tlącego się papierosa stworzyła w powietrzu prawie pełen okrąg - Ja...ja nie wiem czy będę potrafiła tak na zimno… jak jakieś mięso w rzeźni. Biorąc jednak pod uwagę niebezpieczeństwo na które wystawimy się sami od środka, sprawa nabiera jeszcze gorszego kolorytu. Chce pan żeby coś się stało Jenny? Ja prędzej dam się rozerwać niż pozwolę żeby Młodej spadł choć włos z głowy. Nie możemy zrobić publicznej egzekucji, ale jakby przypadkiem umarł od obrażeń... - głos się jej załamał. Zamrugała intensywnie i zaciągnęła się pospiesznie trzy razy - Cała strzykawka powietrza w żyłę załatwiłaby sprawę. Cicho. Dyskretnie. Bezboleśnie.
Czuła się jak najgorszy śmieć. Policzki paliły, lecz w sercu zagościła olbrzymia bryła lodu, podobnie sprawa miała się z żołądkiem. Podkuliła kolana i oplotła je ramionami wciąż gapiąc się w podłogę.

-Jeśli facetowi odrosła dłoń, jak mówił Paul to… wybacz, ale nie mam zaufania do strzykawki z powietrzem. Wolę staromodne rozwiązanie… śmiertelne zatrucie ołowiem. Gdy zrobi się ciemno, możemy nawet taszczyć trupa po schodach, tylko po prostu wyrzucić przez okno.- ocenił sytuację Wade i potarł czoło. Był spocony i z pewnością przerażony tym że planują na zimno morderstwo.-Sara Harper… wydaje mi się że by mogła pomóc. I jest tak samo zdeterminowana jak ty. Przetestujemy filmowy chwyt z poduszką robiącą za tłumik. Tylko… kto pociągnie za spust?

Tara syknęła przez zaciśnięte zęby i spojrzała ze złością ku górze, szukając wzrokiem oczu Wade’a
- Zdeterminowana? - pytanie ociekało jadem i wściekłością. Prychnęła, znów się zaciągnęła i podjęła temat już spokojniej - To naćpana, zapijaczona idiotka której zaczyna odbijać. Wie pan że groziła Lilly bronią ot tak...bo mogła? Bo miała spluwę, masę kompleksów które wyszły z niej pod wpływem chwili i chyba chciała pokazać...sama nie wiem co. Nie myślałam że jest aż tak niedojrzała i głupia. Rozumiem że nasza sytuacja nie jest różowa, ale dowartościowywanie się machając bronią przed twarzą nieuzbrojonego dzieciaka...jakby pan to nazwał? Na dokładkę Młoda mówiła że była po jakiś lekach i to mocnych. Prochy, wódka i broń to kombinacja zwiastująca kłopoty. A co jeśli dostanie ataku psychozy i zacznie strzelać do nas, albo zrobi krzywdę swojej córce? Matka roku, kurwa mać...tak więc Harper w to nie mieszamy. Wolę już pogadać z Hobbs’em. On przynajmniej był na zewnątrz, wie jak wygląda sytuacja na ulicach. Spróbuję się z nim dogadać. Przecież nie musi pociągać za spust...ale do tego jeszcze wrócimy. Miałby pan może więcej amunicji do tego? - z kieszeni bluzy wyciągnęła zdobyczny rewolwer - Są tylko trzy naboje, a różnie może być.

-Za duży kaliber. A Sara nie jest na prochach, choć trochę za bardzo… się tym podekscytowała. I nie martw się. Nie groziła nabitą spluwą, choć pogadam z nią o tym zachowaniu.- odparł cicho Wade zaskoczony jej nagłym wybuchem.-Spluwa potrafi dać poczucie mocy, ale to z czasem przechodzi. Więc nie przejmuj tym. To ciężka sytuacja, każdy radzi sobie ze stresem jak może, a Karl…- westchnął cicho Wade.-Gdyby Karl miał odwagę rozwiązać tą sprawę na miejscu, nie targali by tu Hopesa tylko skrócili jego męki na miejscu.

- Nie martw się?- teraz to Tara się zdziwiła. paranoja. Jedna wielka paranoja - Dlaczego ją pan usprawiedliwia? Może jeszcze po główce za tą ją poklepmy i pogratulujmy geniuszu, co? Podnieciła się spluwą...sam pan słyszy jak to brzmi. Chyba jeszcze gorzej. Broń to nie zabawka. Co z tego że nie była nabita? Jeśli powtórzy ten numer tylko że z pełnym magazynkiem i chcący czy nie chcący zrobi komuś krzywdę, też zaczniemy od szukania wytłumaczenia dla takiego zachowania? Nikt z nas nie jest święty, wszyscy się boimy i denerwujemy, ale to nas nie usprawiedliwia i nie zwalnia od myślenia. I mam prośbę, niech pan na razie nie porusza z nią tego tematu. Sama to załatwię rano, o ile przeżyjemy. Jak nie...cóż. Problem w ten czy inny sposób się rozwiążę, lub nie będzie już…. nieważne. Nie siejmy defetyzmu. Wracając do tematu: nie potrzebujemy Karla do pociągnięcia za spust tylko usunięcia ciała. Szczerze to bardziej liczę na jego rozsądek niż na Harper.

-Nie wiem… Karl jest miękki. Może się sprzeciwiać, ze względu na humanitaryzm i…- zamyślił się Wade pocierając podbródek.-Praktycznie to przecież morderstwo.

-Więc trzeba mu przedstawić odpowiednie argumenty - mruknęła, przekręcając papierosa w palcach - Tak, to będzie morderstwo i nic nas nie usprawiedliwi. Nie ma co szukać wymówek i ubierać to w piękne słówka. Ale tak trzeba, co pan zrobi? Jeden Phill albo bezpieczeństwo nas wszystkich. Rachunek jest prosty. Humanitaryzm...też mi się to nie uśmiecha. Przecież to człowiek, do ludzi nie wolno strzelać ani ich krzywdzić. Tylko jak długo on zostanie człowiekiem? Czy te stworzenia możemy nazwać ludźmi?

-Nie wiem… na pewno nie są to zombi… nawet jeśli przypominają te filmowe paskudztwa, to mają zwierzęcą co najmniej inteligencję.- stwierdził Wade.

-Boją się światła, obniża ono ich motorykę i czas reakcji na bodźce otoczenia. W ciemności...to kompletnie inna bajka. Skąd się wzięły, przyleciały z meteorytem z kosmosu? To jakiś rodzaj wirusa, grzyba albo pasożyta? Możemy tylko zgadywać, prawda?

-Ta lekarka wydawała się wiedzieć o nich więcej. Może jak otrząśnie się z szoku powie.- zamyślił się mężczyzna.

-Też na to liczę - przyznała cicho - Ciężko walczyć z czymś o czym wie się tak niewiele. Swoją drogą ją też wypadałoby sprawdzić pod kątem ugryzień. Lepiej żeby zrobiła to kobieta, tak będzie higieniczniej.

-Ty?- zapytał Wade oceniając sytuację.-A wiesz czego szukać?

-Ugryzienia, opuchnięcia, zielona skóra, dziwne przebarwienia, stygmaty i tatuaże z Adventure Time… - zażartowała.

-Wiesz jak się robi takie rewizje? Zresztą zobaczymy później. Ta Pam wydaje się nie być… no… nie zachowuje się osoba już pogryziona. Nie jest w śpiączce. Może to i dobrze, bo przydałby nam się lekarz.- uśmiechnął się kwaśno Wade.

- I to taki do którego nie trzeba czekać trzy miesiące w kolejce, ani wydawać połowy pensji na wizytę - Tara dorzuciła dziwnie wesołym tonem - Panie Wade, znalazłaby się jakaś zapasowa broń? Taka do której będzie więcej niż trzy kulki?

-Trochę tego zostało... jeśli umiesz się posługiwać.- zastanowił się Wade.-Nie jest to może najlepszy zbiór broni, ale… cóż… nie zdobyliśmy nic więcej dzisiejszego dnia.

Kobieta zamyśliła się i pokręciła głową, a grymas na jej twarzy wyrażał więcej niż tysiąc słów.
- Trzy kule to jeszcze nie tak źle... to co, iść pogadać z kimś trzecim?

- Hmmm… Może Wolfgang? Co prawda oberwał kulką w nogę, ale rana poważna nie jest i miał jaja postawić na swoim. Chyba się nadał.- zamyślił się Wade.

-A może Gregory? - zaproponowała nawet całkiem poważnie - Wolfgang to dobra opcja.

-Nie wiem… Znasz go chyba lepiej. Jeśli uważasz że się nada.- odparł Kowalsky zamyślając się i pocierając nieogoloną brodę.

- Jego zostawmy na koniec, nie jest lokatorem, różnie może być. Najpierw załatwmy Wolfganga. Mieszka tu, ma więcej powodów żeby działać.

-Umiesz być przekonująca… może ty się tym zajmiesz, co?- zapytał Wade i zerknął.- Albo tu postoisz.. wolałbym nie zostawiać tego posterunku pustego bez powodu.

Pan go lepiej zna i wie co na niego podziała - przyznała szczerze. Staruszek znał wszystkich z bloku, a ona? Tu sprawa stałą trochę gorzej. Może z widzenia, może zamieniła po parę zdań na schodach czy w pokoju przerobionym na blokową świetlicę, ale specjalnej wagi nie przywiązywała do domowych znajomości. Ktoś musiał zarabiać - Pokaże pan gdzie nacisnąć żeby strzelić i mogę pilnować.

-Dziecinka ma ciężki spust i duży odrzut.- rzekł Wade wskazując na swej śrutówce języczek spustowy i bezpiecznik.-Nie jest zbyt celna na duże odległości, więc… nie marnuj ołowiu póki nie zobaczysz białka ich oczu… czy zębów… rozumiesz?

Pokiwała głową na znak że przyjęła do wiadomości i odebrała spluwę.
-Pan się nie martwi, nie zamierzam kozaczyć - mruknęła skupiając uwagę na barykadzie.

Wade skinął głową i rzekł.- Nie marnuj amunicji… Nie mamy w nadmiarze.
Po czym opuścił stanowisko zostawiając ją samą, ze szczelinami strzeleckimi w barykadzie. Przez dłuższy czas… Sara spoglądała i nie widziała nic poza znajomym widokiem schodów. Nagle coś przemknęło w polu widzenia… chyba… pewnie się jej przewidziało… chyba.
Niepewność, stres i strach robiły swoje. Stała i patrzyła. Obserwowała mając tylko nadzieję że staruszek się pospieszy. Stanie na warcie nie było tym do czego ruda została stworzona.
- Jo… Wade.. masz ładny tyłek.- żartobliwy głos Aiko za swymi plecami. Jakim cudem jej nie zauważyła.
-Co tu robisz?- spytała Japonka.

Tara wzdrygnęła się, ale odruch podskoczenia i wrzaśnięcia udało się jej pohamować.
- Ryby łowię, nie widać? Do tego cisza jest potrzebna - parsknęła wciąż gapiąc się przez otwór.

-Tak, tak.. urocze… więc ty też zamierzasz dzielnie walczyć z potworami. Będzie w Call of Duty, albo… w innej strzelance.- mruknęła Aiko przysiadając się obok rudej.
-Jak mi zaproponujesz staniko-kolczugę jak z mangi to oficjalnie wychodzę z siebie i staję obok - parsknęła.

-A wiesz… że mam taką? Kupiłam na jakimś konwencie i cholera… mam za małe cycki do niej.- westchnęła Aiko przysiadając się obok ze strzelbą i zerkając przez otwór.-Ty chyba też, ale jak weźmiemy w niewolę jakąś biuściastą babę, to będzie jak znalazł. Swoją drogą wypadało by jakiś facetów nałapać, bo… nie ma w czym przebierać w naszej kamienicy.

- A myślisz że po co tu stoję z wędką? - Tara dała się ponieść fali czarnego humoru - Jako przynętę założyłam na hak całkiem niezłe nogi. Nie ma takiego który by się nie połasił.

-Tak tak. Widziałam twoje nogi… niezłe. Ale cycki masz lepsze. - uśmiechnęła się Aiko i dodała poważniej.-To gdzie faceci. Spodziewałam się tu Wade’a i innych chłopów z jajami. Ten Gregory nie przyjdzie?

-Jest jeszcze czas - Tara westchnęła, na chwilę przenosząc wzrok na Japonkę - A ty nie powinnaś siedzieć z Lilly lub JC? Wiesz...martwię się o nią. Ciężko zniosła naszą ostatnią eskapadę. Przydałoby się żeby ktoś przy niej posiedział. Ja obiecałam Wade’owi pomoc...ale ty. Mogłabym cię poprosić o popilnowanie jej? Będę spokojniejsza.

-Zamierzasz tutaj być i strzelać? Nie jestem za dobra… w niańczeniu Jenny, znaczy… wiesz… pocieszaniu innych. Wolę akcję. Ale mogę ją zaciągnąć do konsoli, póki jeszcze mamy prąd.- oceniła sytuację Aiko i wzruszyła ramionami.-Niech ci będzie.

- Dzięki Aiko, załatwię ci za to wannę ośmiornic, albo jakiegoś przystojniaka. Sama wybierzesz - Lantana wróciła do obserwacji barykady, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. Aiko nie dało się nie lubić.

-Wannę ośmiornic i sama do niej wejdziesz… Albo ze mną.- zaśmiała się Aiko i podrapała za uchem rozmyślając.-Przystojniaka… hmmm… no nie wiem… jednego załatwić mogę sobie sama. Dwóch żeby mnie wielbili, albo… było nawet zabawnie z tym naszym Meksem. Pomyślimy… uznaj, że masz u mnie dług. To mam zostać z JC przez całą noc w jej mieszkaniu?

-Jeżeli się nie pojawię to tak. Postaram się zwinąć jak będzie cicho i bez zapowiedzi awantur. Wiesz...różnie się może zdarzyć...ale jak się zdarzy uważaj na nią, dobrze? Dług spłacę.

-Żartowałam z tym długiem… no… po prostu nie traktuj tego, aż tak poważnie.- mruknęła Aiko zerkając na Tarę.- I nie siedź tu długo. To zabawa dla jedynaczek.
Po tych słowach wstała i dodała z uśmiechem.- Widziałaś moje boskie cycuszki, więc nie daj się zabić, a może zobaczysz je ponownie. Trzymaj się.
I ruszyła do drzwi mieszkania JC.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 23-08-2015, 22:05   #54
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Kilka minut i kilka migających cieni później pojawił się Wade wraz z Wolfgangiem. Pisarz nieco kulał, ale poza tym trzymał się prosto i trzymał w dłoni dwa rewolwery. Jeden ciężki kolt i drugi zdobyczny, które Wade żartobliwie nazywał pestkownicami.
-Cześć ruda ślicznotko- rzekł na powitanie Wolfgang.-Co tam wypatrzyłaś?

-Zamówiłam pizzę i czekam na dostawcę - wyszczerzyła się bezczelnie i zaraz przekazała gospodarzowi domu śrutówkę żeby nie musieć już jej trzymać jak parodia żołnierza -Jak noga?

-Przeżyję… na szczęście wyglądało bardziej poważnie niż w rzeczywistości. Ale dzięki temu mam dużą motywację by obsmarować wojsko w następnej mojej powieści… albo pamiętniku.- uśmiechnął się krzywo Wolfgang.-To ustalono, kto czyni honory i w jaki sposób?
-Ja to zrobię.- rzekł Wade.-Jeden trup więcej na sumieniu, jeden mniej… żadna różnica.

Tara pokiwała głową i poczuła ulgę. Zabicie człowieka...ich sytuacja nie należała do kolorowych, ale coś takiego wciąż pozostawało zbrodnią. Do tego przecież wszyscy znali Phill’a.
-Opcja z poduszką, czy robimy to jeszcze inaczej? I przede wszystkim co z ciałem? - mówiła cicho, co parę słów zerknąć wgłąb korytarza by tym razem nie dać się nikomu zaskoczyć - Przez okno z nim? Będzie najkrócej i najmniej noszenia. Jeśli do świtu tam pozostanie, któreś z nas wyjdzie na zewnątrz i schowa zwłoki gdzieś dalej...żeby tak na widoku nie leżały.

-Jeśli przeżyję… a on tam zostanie. To mam łopatę… pochowa się biedaka. Tyle możemy dla niego zrobić.- rzekł Wade i ruszył pierwszy dodając po chwili.-I nikomu ani słowa. Udajemy, że to nigdy się nie wydarzyło.
-Dobra, dobra…- westchnął Wolfgang.-A jutro butelka wódki na troje. Należy się biedakowi stypa.

-Zaproponowałabym że upiekę ciasto...ale nie umiem piec - Tara mruknęła, przenosząc wzrok z Wade’a na pisarza. Trzech zbrodniarzy...jeśli po śmierci istniało Piekło właśnie fundowali sobie do niego bilet i to w opcji all inclusive -Więc może lepiej już chodźmy.




Szybko dotarli do mieszkania obu murzynów. Mieszkania położonego blisko klitki JC. Wade otworzył drzwi i weszli do zagraconego przedpokoju z… fuck… serio? Nie wiadomo było, który ma tak kiepski gust, ale cała ściana przedpokoju była wyłożona zdjęciami Phila i Jamesa, tulących się, całujących się, na plaży i w plenerach różnych miast Europy.
- Komuś jeszcze ten widok psuje mordercze zamiary?- zapytał Wolfgang, a Wade gestem dłoni kazał podążyć za sobą dodając.-Obstawiam że to Trenton miał tak kiepski gust.
- Czy geje nie powinni być przypadkiem dobrze ubrani i mieć wyczucie smaku? To mieszkanie to koszmar estetyczny.- stwierdził Wolfgang, a Wade dodał.-I mówi to facet, którego mieszkanie przypomina bibliotekę podczas remanentu.

- Są ludzie i ludzie. To tak jakby stwierdzić że wszyscy noszący okulary lubią czytać - burknęła gryzipiórkowi i wskazała brodą by ruszali dalej.

-Mimo wszystko… to… jest okropieństwo… brakuje tylko różowych kucyponków…- mruczał ni to do siebie ni to do reszty Wolfgang. Możliwe że to był jego sposób na radzenie sobie ze stresem, lub wyrzutami sumienia. Dotarli do… cóż... różowej sypialni z lustrami na suficie. Jednak w tym pokoju był dwugłos. Z jednej strony męska toaletka, z drugiej solidne biurko z laptopem. Phil i James mieli różne podejścia do wystroju wnętrz, ale któryś z nich najwyraźniej dominował zdaniem na pozostałym. Niemniej to różowiaste wnętrze psuł widok śpiącego Hopes. Murzyn był solidnie zbudowany i… teraz wydawał się puchnąć od masy mięśniowej. Jakby przypominał profesjonalnego zapaśnika. Tara nie pamiętała by był aż tak napakowany i musiała się zgodzić z Bruenerem gdy ten rzekł w panice.- Co do cholery się z nim dzieje? Wygląda jak Übersoldier. Brakuje tylko cholernym nazistów ze strzykawkami dookoła niego.

Tara wyciągnęła broń i poczuła się naraz bardzo, ale to bardzo niepewnie. Rewolwer przy olbrzymie zdawał się śmieszny...i raczej mało skuteczny. Uniosła palec do ust nakazując ciszę, ręką z gnatem machnęła w stronę łóżka.
-Wade?- spytała bezdźwięcznie, patrząc na dozorcę.

-Większy rewolwer.- rzekł Wade dając swą śrutówkę w ręce Wolfganga i biorąc poduszkę z podłogi. Pisarz podał mu swą spluwę i staruszek zaczął podchodzić do mężczyzny, położył poduszkę na twarzy śpiącego i… Tara dostrzegła, że dłonie Phila drgnęły i ręce murzyna poruszyły się w górę.

Zadziałał odruch. Nim zdążyła krzyknąć imię starca już ciągnęła za spust celując stworowi w łeb, a ciężki kawał metalu zatrząsł się razem z całym jej ciałem. Już nie potrzebowali konspiracji, improwizowanych tłumików i ciszy. Każdy kto zobaczy ciało Murzyna będzie musiał przyznać im rację. Nie mieli innego wyjścia, zrobili to dla bezpieczeństwa wszystkich w bloku. Tak trzeba było...ktoś musiał. To już nie był ich Phill, tylko kolejny potwór. Sumienie zamilkło, zagłuszone nagłym skokiem adrenaliny, strachu i złości.
Zdychaj…. zgiń. Po prostu umrzyj”- wałkowała w głowie wciąż to samo, bojąc się nawet pomyśleć co stanie się jeśli jej strzał tylko rozsierdzi leżącego na łóżku olbrzyma.

Drżąca od emocji dłoń drżała utrudniając celowanie. Chciała trafić w głowę, a trafiła raz w tułów, a raz jej kula przemknęła pomiędzy Philem, a Wade’m powodując że starzec odruchowo rzucił się na podłogę chcąc uniknąć kolejnych postrzału.
-Co ty wyprawiasz?! Odbiło ci?!- syknął Wade, a Hopes powoli się podnosił z kulą tkwiącą w lewym płucu zapewne, bo charczał krwią. Jego spojrzenie było… mętne. Jakby jeszcze śnił.
A Wolfgang zareagował na ten widok podobnie jak Tara, tyle że miał spluwę wymagającą mniejszej celności i stabilniejszy chwyt. No i Wade poza zasięgiem. Huk śrutówki i w miejscu twarzy Phila była krwawa miazga. A jego ciało bezwładnie opadło na poduszki.

Opamiętanie przyszło do rudej razem z serią przyspieszonych oddechów. Okryta podkoszulką pierś unosiła się i opadała w szybkim tempie, a ona stała jak słup soli z wciąż wycelowaną przed siebie bronią.
Strzeliła do człowie… czy to był jeszcze człowiek? Może istniała szansa, cień szansy by przywrócić mu poprzednią formę i rozum. A gdyby tak…
-Jakby… jakby ktoś pytał to my...my…- zdołała wydusić z siebie choć jej głos był wysoki i na granicy paniki - To była obrona...samoobrona przecież...widzieliście. On się...zmieniał się. J-jego ręka. Kiedy Wade podszedł do ł-łóżka on podniósł rękę. Tą wielką, napakowaną rękę która przecież jeszcze rano tak nie wyglądała. Dlate-tego...strzeliłam. Bo on...jakby on… panie Wade. Nic panu nie jest?

-Mogłaś mnie ostrzec… cholera… omal nie dostałem zawału.- Wade dotykał się okolic serca. Spojrzał na Tarę.-Czepiałaś się, że Sarze odbija z pistoletem, a sama zachowałaś się nie lepiej… Do licha… obie jesteście amatorki.
-Chyba już wszyscy słyszeli strzały.- wtrącił Wolfgang starając się opanować drżenie rąk.-Czy on… czy on…
-Raczej ciężko jest przeżyć, bez twarzy.- odparł cynicznie Wade.-Drzwi zamknięte na klucz, więc nikt nie wlezie, ale pewnie ktoś… JC pewnie słyszała.

Wspomnienie Harper otrzeźwiło Lantaną na tyle, że przestała się trząść jak galareta. Sapnęła, przeniosła wzrok z trupa na dozorcę i wykrzywiła twarz w czymś pośrednim między wściekłością a sarkazmem.
- Niech mi pan przypomni żebym następnym razem kiedy znajdzie się pan w niebezpieczeństwie obróciła się dupą do problemu i poszła grozić bronią jakiejś małolacie - warknęła zdecydowanie niezbyt przyjaźnie - Nie wiemy czym są te stwory, jak działają. To w jaki sposób zachodzi przemiana też jest niewiadomą. Wiemy jedno: są śmiertelnie groźne. Miałam czekać aż złapie któreś z nas i skręci kark? Zamiast jednego trupa byłyby dwa, albo i cztery...nieważne. Stało się. Niech pan pójdzie porozmawiać z Jenny i wybada ile słyszała. Wolf, zostaniesz ze mną? Sprawdzimy czy...czy jest definitywnie martwy. Meksi palili wszystkie zwłoki, nie zdążyłam spytać po co. Może tylko z obawy przed epidemią bakterii gnilnych...a może było w tym coś więcej.

-My tu teraz zwłok nie spalimy.- stwierdził Bruener podchodząc do okna i otwierając je.-Trzymajmy się planu i je wyrzućmy.
-Mogłaś mnie ostrzec… mogłaś mnie też trafić przez przypadek.- odparł Wade i rzekł zgadzając się z Wolfgangiem.-Trupek za okno. Jeśli będzie okazja je spalić jutro, to je spalimy.

-Chwilę - Tara machnęła ręką nie chcąc się kłócić. I tak miała dość wrażeń jak na pięć minut. Wróciła się do przedpokoju aby zamknąć drzwi od mieszkania na klucz. Jeśli mieli się pojawić gapie lepiej aby zrobili to gdy już zwłoki znajdą się za oknem.

-Waży tonę… chyba…- jęknął Wolfgang ciągnąc zwłoki Hopesa do okna. Rana na jego nodze musiała się otworzyć, bo jeansy ciemniały. A Tara… nie mogła nie zauważyć jak hojnie został Phil obdarzony przez naturę, chyba że… i to mu urosło wraz z mięśniami.

-Ciesz się że nie czekaliśmy dłużej. Pewnie urósłby do dwóch ton - mruknęła do pisarza i schyliła się żeby pomóc mu przetaszczyć problem do miejsca docelowego. - Niech pan zobaczy czy na ulicy jest czysto

Nikogo nie wi… cholera- jęknął Wolfgang zerkając przez okno.-Nadchodzą… koło dwudziestu. Niczym stado wilków.

-Potwory czy ludzie?- spytała i zaraz parsknęła wbrew powadze sytuacji. teraz oba gatunki zaliczały się do potworów.

-Nie zachowują się jak ludzie… znaczy… ludzie nie chodzą półksiężycem.- stwierdził Wolfgang, który nie załapał dowcipu.

- Trzeba ostrzec pozostałych...tylko cicho. Może przejdą obok i dadzą nam spokój- Tara kucnęła przy trupie nie spuszczając z niego wzroku.

- Nie wyglądają na takich co przechodzą obok.- zerknął przez okno Bruener. -Zdecydowane idą do nas.

-Pozbądźmy się Philla i chodźmy na dół. Nie ma czasu na gadanie i rozmyślanie -wyburczała, poganiając rękę Wolfganga. Jeden problem na raz. -Jeśli przeżyjemy tą noc trzeba będzie się napić, ja stawiam.
Pamiętała co obiecała Młodej, jej facetowi i dj'ce, ale schowanie się pod koc było ostatnim na co mogła sobie pozwolić. Nieważne jak głęboko by się nie zakopała, jeżeli wróg przedrze się przez barykadę dorwie wszystkich. Widziała dwa rozwiązania: albo schować się i próbować przeczekać, albo wziąć los we własne dłonie próbując coś zdziałać przy obronie.
Wybrała to drugie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 23-08-2015, 23:01   #55
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Uśmiechnęła się do niego, mimo sporych nerwów narastających wraz ze zbliżaniem się wieczoru. Zamiast wziąć po prostu magazynek, położyła swoje obie dłonie na jego dłoni, wyciągniętej w jej kierunku.
- Pamiętasz… co obiecałeś? - Sara właściwie to szepnęła - Jakby co… zaopiekujesz się Kait. Jakby co - Podkreśliła, wysilając się na kolejny, dosyć słaby uśmiech.
- Skoro ci na tym zależy...- stwierdził Wade i wzruszając ramionami dodał.- Zresztą… będę stał raczej na pierwszej linii.
- Obiecałeś? - Zdziwiła się wielce Harper - Obiecałeś, że jakbym ja… no obiecałeś. A teraz nagle nie bardzo? Zmieniłeś zdanie, czy od samego początku była to tylko czcza gadka?
- Nie sądzisz chyba, że dam ci walczyć na pierwszej linii,co? Będą musieli po mnie przejść, by cię dorwać.- uśmiechnął się ironicznie Wade i uniósł dłoń, by pogłaskać ją ojcowsko po gło… wstrzymał się nagle, niepewny jak Sara odbierze ten gest.- Jakbyś zginęła, to się nią zajmę. O ile będę żył, oczywiście. Ale nie zamierzam dać ci zginąć.
- No przecież wiadomo, że oboje nie mamy zamiaru się poddawać - Powiedziała Sara - To tylko taka opcja, “jakby co”. Dobrze wiesz, że jako matka, zrobię co trzeba, by w pierwszej kolejności moja córka przeżyła, a co za tym idzie, i ja się o siebie postaram… - Wzruszyła ramionami, w końcu odbierając magazynek - Rano się zobaczymy, będzie dobrze.
- Mamy planów… w cholerę. Więc coś może z tego wyjdzie.- potwierdził z ciepłym uśmiechem Wade.
- To jak co, do jutra... - Powiedziała Sara, jednak ociągała się z zamknięciem drzwi.
- Do wieczora raczej, choć…- zamyślił się Wade zerkając na Sarę i nie mając ochoty odchodzić.- … może i lepiej żebyś ty została z córką tej nocy. Jest nas wystarczająco dużo twardych facetów. Poradzimy sobie.

Sara udawała, że nie zauważa, iż Wade gapi się na jej dekolt… co w sumie minimalnie poprawiło jej humor.
- To ten… - Próbowała coś wykombinować, jakoś jeszcze na chwilę podtrzymać rozmowę - No możemy wieczorem jeszcze zamienić słówko lub dwa - Oparła się o framugę, zakładając rękę na rękę, jeszcze bardziej uwydatniając swe dwa kobiece walory…
- Możemy i teraz…- mruknął Wade i stropił się dodając.- Jeśli masz ochotę.
- No to… - Powiedziała Harper, wyczekująco.
- Masz czas… pogadać przy herbacie?- zapytał Wade cicho zerkając to na twarz Sary to niżej.
- U Ciebie, czy u mnie? - Odpowiedziała wyjątkowo szybko.
- Hmm..tego… jak wolisz.- odparł zaskoczony Wade.
- To może lepiej u mnie, Katie ma tu zabawki i tak dalej, to się nudzić nie będzie… to kiedy?
- Teraz mam czas.- stwierdził Wade zerkając na Sarę.- Co prawda mam też i bałagan w związku z przenosinami na wyższe piętro. Nie przeszkadza ci to?
- No nie, nie... - Uśmiechnęła się, przesuwając i zapraszając gestem dłoni do środka - No to wchodź!

Wade’a nie trzeba było długo namawiać. Od razu wszedł i najpierw ruszył do kuchni, ale zatrzymał się w pół kroku. Sara wszak była tu gospodarzem. Ta z kolei uśmiechnęła się na całą sytuację, po czym podreptała gdzie trzeba…
- To jakiej tej herbatki? - Spytała, zastygając w bezruchu przy otwartej(górnej) szafce kuchennej.




- Eeehmm… co?- wyraźnie zamyślony Wade zapytał dopiero po chwili gapienia się na Sarę.- A jakie… masz… herbatki?
- Zwykłą, miętową, owocową, porzeczkową, cytrynową… - Zaczęła wyliczać kobieta.
- Ja lubię… no tę… czarną?- zapytał niepewnie Wade słysząc tą wyliczankę.
Sięgnęła więc po co trzeba, zaparzyła wodę… wskazała mężczyźnie krzesło przy stole, na którym mógł usiąść.
- To o czym popaplamy? - Spytała.
- O tym… co będzie? Ten kryzys w końcu się skończy przecież.- rzekł z uśmiechem Wade. Obejmując dłońmi pusty kubek zastanawiał się co rzec dalej. Miał duże twarde i chropowate dłonie. Męskie… tak je można było określić. Kubek wydawał się nich taki malutki.- Co wtedy planujesz?
- Miejmy nadzieję, że się skończy… ale wtedy, i tak nie będzie już tak samo. Miasto w końcu ruina, ludzi niewiele… normalnie do roboty pewnie wrócić się nie będzie działo… - Zrobiła na chwilę smutną minę.
- Zamierzasz… wyjechać z Detroit?- oczy Wade nie mogły się od niej odlepić. Od obszarów poniżej pasa Sary.
- Tak szczerze, to nie wiem - Powiedziała… odwracając się do niego tyłem, i sięgając po coś do górnej szafki. Stanęła na palcach, żeby to zrobić, naprężyło się jej całe ciało…
- Ciastko? - Spytała z głupią minką, mając w dłoni paczkę jakiś drobnostek, pasujących być może do picia herbaty - A Ty, zostaniesz pewnie, odbudujesz co trzeba? - Sama przygryzła ciasteczko.
- Chętnie bym schrupał…- mruknął Wade wpatrzony w Sarę i ocknąwszy się z rozmyślań dodał ze śmiechem.- Zostanę, bo starych drzew się nie przesadza, ale do odbudowy to już nie będę miał sił.

Z początku zamrugała niewinnie oczkami, przygryzając wargę ze śmiechu. Oj zrozumiała najwyraźniej jego aluzję, zdecydowanie zrozumiała te trzy słowa, które wymknęły się mężczyźnie… położyła paczkę ciastek na stole.
- Częstuj się - Dodała wciąż z uśmieszkiem czającym się na ustach, zasiadając w końcu do stołu na wprost Wade’a.
- Na pewno nie będziesz sam, o to się nie martw… ale jak powiedziałam, sama nie wiem co zrobię. To jednak w tej chwili tylko marzenia… najpierw musi się ten syf skończyć.
- Marzenia to dobra rzecz… podczas wojny pomagają przeżyć bardziej niż kule w magazynku.- stwierdził Wade sięgając po ciasteczka i przygryzając jedno. - Więc jakie masz marzenia?
- Och… - Sara zrobiła dziwną minkę - Zdecydowanie za mało wypiłam wina, żeby rozmawiać o takich rzeczach! - Zaśmiała się - A co ja, stara baba może sobie zamarzyć? - Dodała szybko - Aby córka miała dobrze? Wyrosła na porządną dziewczynę...kobietę, znalazła porządnego faceta i miała poukładane życie, ot tyle…
- Jakie ty możesz mieć marzenia, że wymagają alkoholu by o nich gadać?- wyraźnie zszokowała Wade’a tymi słowami. Mężczyzna jednak w końcu wzruszył ramionami dodając.- Nie wiem jak to jest z córkami, ale znam swoje bratanice. Każda wykręciła jakiś numer matce i… żyją podług własnych zasad. Ale co mi do tego… są szczęśliwe. Tylko muszę wysłuchiwać narzekać brata i jego żony, co każde niemal Dziękczynienie.
- No słuchaj, nie miejsce i czas na zwierzenia… intymne - Uśmiechnęła się, puszczając oczko - Zostańmy przy oficjalnych wywodach… w sumie nie twierdzę, że od tak walnę tym wszystkim i opuszczę Det… nie rozmyślałam o tym jeszcze poważnie no. Może i zostaniemy, może da radę po tym chaosie dorwać poważniejszą funkcję na uniwersytecie? - Upiła herbaty, podciągając nogi na krześle pod brodę.
- Nie chciałem byś się mi zwierzała z intymnych szczegółów.- zapeszył się Wade czerwieniąc na pobrużdżonej zmarszczkami twarzy. Był wszak mężczyzną starej daty i pod pewnym względami mniej doświadczony od późniejszych pokoleń.- Jestem pewien, że rządowi jak i stanowym instytucjom będzie zależało na odbudowie Detroit po tym… kataklizmie.

- Jadłeś już co? - Wypaliła nagle, właściwie to podrywając się z krzesła - Mogę zrobić coś na szybko jakbyś miał z pół godziny, w końcu od lunchu minęło już sporo czasu…
- Eeee… jasne… chętnie… a herbata?- wybąkał mężczyzna nie potrafiąc oderwać wzroku od jej ciała. Sytuacja była więc dla niego kłopotliwa nieco.

- No tak, herbata! - Pacnęła się w czoło, po czym wzięła jego kubek, swój oczywiście też, i zalała gorącą wodą. Podając herbatę Wade’owi, pochyliła się przed nim, dając wgląd w swój dekolt… a nie miała na sobie stanika.
Mężczyznę zamurowało. Jak zwykle tak prowokujący widok sprawiał, że sztywniał… wszędzie. I nie mógł oderwać wzroku od wiszącej przed nim pokusy.

- Na co miałbyś ochotę? - Wypaliła niewinnie, zaczynając się krzątać po kuchni… od czasu do czasu wypinając w jego stronę, wyciągając jakąś żywność z dolnych szafek kuchni…
- Ja…- Wade’owi zaschło w gardle. Napił się herbaty zerkając co chwila na Sarę. Wreszcie rzekł starając się brzmieć wesoło.- Nie wiem co jest twoją specjalnością.

- Oj, oj - Naburmuszyła się teatralnie, zabierając za… obieranie ziemniaków. Usiadła na krześle, wiaderko na odpadki między nogami, pochylona nieco ku niemu…
- Ponoć kucharzyłeś? To jak, pomożesz? - Spytała, odgarniając nieudolnie brudną dłonią włosy z twarzy.
- Nie musisz aż tak bardzo się wysilać. Obierać ziemniaki mogę sam.- odparł Wade wstając i starając się podejść tak jakoś… bokiem. Zebrał ze sobą krzesło siadając obok Sary i zakładając nogę na nogę.
- Nie powiem nie - Wstała, i podała mężczyźnie nożyk - To ja zajmę się resztą… kochanie, chcesz coś zjeść?! - Nieco się wydarła.
- Czekoladę! - Odparła Katie.
- Nic z tego, zaraz będzie obiad! - Odparła.
- Ok… - Powiedziała córeczka z innego pokoju.

- Może być ryba? Co prawda z zamrażalnika… - Spytała go Sara, stojąc przed owym zamrażalnikiem, pochylona co się zowie w jego stronę.
- Może… być…- mężczyzna wytrzymał tyle ile mógł. Ale więcej już Wade nie był w stanie. Nie po tym co zrobili ostatnim razem. Jego dłoń bezczelnie spoczęła na pupie Sary delikatnie ją ugniatając. Chwila słabości. Szybko odsunął dłoń przeklinając po cichu swoje zachowanie.




Spojrzała na niego zaskoczona… ale uśmiechnęła się. Nie powiedziała nic, nie zrobiła nic, po prostu się tylko uśmiechnęła, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy.
- Rybka może być? - Powtórzyła.
- Tak tak… rybka może być.- mruknął Wade pochylając nisko głowę i skupiając się na obieraniu ziemniaków.

- Deser będzie później - Dodała nagle, pojawiając się prosto przed nim, niemalże pępkiem wprost ocierając się o jego głowę.
- Jaki deser?- spytał zdziwiony i bardzo cicho.
- A nic takiego… - Podniosła jedną nogę, kładąc stopę na jego kolano, a swoje bioderka przesuwając Wade’owi jeszcze bardziej pod nos, i niemal już nim dotykał jej spodni w strategicznym miejscu… I Wade… nie wytrzymał. Upadł nożyk i upadły ziemniaki. Dwie szorstkie dłonie pochwyciły drapieżnie za pośladki Sary. Mężczyzna przycisnął twarz do jej podbrzusza i przesunął wyżej całując jej odsłonięty brzuch. Był on wszak człowiekiem starej daty nienawykłym do takich flirtów i podchodzącym do sprawy bardzo bezpośrednio.
- Ależ… sąsiedzie! - Zaprotestowała Sara z chichotem, zadając lekkie pacnięcie w głowę mężczyzny.
Wade przez chwilę zamroczony sytuacją dosłownie zsunął dłońmi getry z pupy Sary wraz z bielizną i ustami zaczął muskać jej obnażone podbrzusze, dopiero za trzecim pacnięciem opamiętując się. I zawstydzony swym brakiem kontroli puścił Sarę Harper.

- Jak już mówiłam, deser później - Mruknęła, podciągając spodnie w górę, sama mając wypieki na twarzy - Tobie też tak gorąco? - Dodała, odstępując o krok od niego, po czym przeciągnęła dłońmi po swoim ciele, niby przypadkiem zahaczając kciukiem o rąbek swej koszulki, co spowodowało uniesienie go mocno w górę i odsłonięcie niemal całych obu piersi…
-Ma’am muszę cię ostrzec. Tam skąd pochodzę nie igra się z mężczyznami w ten sposób.- żartobliwie pogroził jej palcem Wade.- Tam skąd pochodzę… bierze się odpowiedzialność za swe czyny.
- Zapamiętam sobie - Szepnęła, pochylając się ku niemu z ognikami w oczach i… pocałowała go w nos - Wróćmy jednak do gotowania, ja też jestem głodna - Dodała wyjątkowo dwuznacznym tonem, z czarującym uśmiechem.

***

Wkrótce Sara ugotowała obiad. Ziemniaki i ryba, do tego… ogórki ze słoika. Zasiedli we trójkę do posiłku, Katie jedynie dziubała co chwilę zerkając na Wade’a, Sara jadła spokojnie…
- Bardzo pyszna ta ryba.- mruknął Wade próbując zagaić rozmowę.
- Dzięki - Uśmiechnęła się do niego na ten błahy komplement - A Ty co z reguły jadasz? - Spytała.
- Hmm… różne takie dania… kawalerskie.- wyjaśnił Wade wzruszając. - Jajecznicę i to co wrzucę na patelnię.
- Kiełbaskę? - Spytała Katie - Lubię kiełbaskę. Mamo, dostanę kiełbaskę??
- Eee… nie, nie ma, jutro rano na śniadanie - Odpowiedziała córce Sara.
- Maaaamoooo!
- Jutro rano na śniadanie - Choć z uśmiechem, Harper praaaawie cedziła już przez zęby. Katie zaś zrobiła krzywą minę i wróciła do dłubania w talerzu.
- Zjedz chociaż rybę - Powiedziała jej matka, po czym w końcu zwróciła się do Wade’a:
- A to niezdrowo raczej? No cóż, może ta cała sytuacja ma i pozytywne strony, zjesz co porządniej? - Uśmiechnęła się.
- Możliwe… zawsze warto szukać… pozytywów.- spojrzenie Wade omiotło jednakże nie talerze, a dekolt gospodyni.
- Nom, ja już zjadłam - Dziwne stwierdzenie kobiety było chyba skierowane do jej córki… do mężczyzny zaś puściła oczko.
- A pan, panie Kovalsky, ponoć gotował w wojsku, więc chyba aż tak kiepsko pan nie jada - Trąciła go nagle stopą pod stołem.
- Oczywiście… że nie. Ale wojskowe żarcie musi być sycące. Niekoniecznie zdrowe.- wyjaśnił Wade również kończąc posiłek.
- To co, kawkę może jeszcze? Czy już nie masz czasu? - Sara przygryzła na moment wargę.
- Kawka… może być... -mruknął Wade.- Z chęcią kawkę wypiję. I de.. delektować się będę kawką.
Omal mu się “deser” nie wymknął, które przy córce Sary było kłopotliwym słowo.

….

Posprzątano więc po obiedzie, Katie oglądała coś na DVD z paczką miśków w rączce, Sara z kolei zrobiła kawę… a przebywający z nią w kuchni Wade zdawał się coraz bardziej pożerać ją wzrokiem. Właściwie to robił tylko… mimo wszystko nie bardzo wiedział co zrobić w takiej sytuacji z taką kobietą jak Sara Harper. Przywykł wszak do innych mniej bezpośrednich i mniej zmysłowych.

- Wade, wszystko w porządku? - Spytała, mrużąc oczka. Kawka kawką, ostatnimi czasy działo się jednak tak wiele, i tak szybko, że czasami sama nie nadążała… za własnymi poczynaniami?
- Tak… tak… wszystko w porządku.- mruknął Wade przesuwając spojrzeniem po Sarze i lekko wzdychając.- Ja… nie jestem pewien czy… jestem odpowiedni na deser i w ogóle. To znaczy... mam ochotę, ale ty jesteś taka młodziutka i śliczna. To trochę szaleństwo?

Sara skryła swój uśmiech w kubku, z którego ponownie napiła się nieco kawy.
- Ono nas otacza dzisiaj z każdej strony, więc nie odbiegamy od normy? - Powiedziała - Jakoś nie widzę problemu w różnicy wieków… no ale jeśli Tobie to przeszkadza… - Zaczęła niewinnie bawić się kosmykiem włosów kręconym wokół palca.
-Nie. Nie. Tylko… zupełnie nie wiem jak do ciebie podejść. W dawnych czasach… potrzebna była kawa, potańcówka… dużo whisky i jakieś jezioro.- odparł ze śmiechem Wade i westchnął.- Dawniej wszystko działo się swoim powolnym ustalonym rytmem.
- Masz przy sobie może broń? - Wypaliła nagle, po czym dodała, chichocząc:
- Oprócz oczywiście tej w spodniach?
-Nie… Bo i po co? Nic nam nie grozi tutaj chyba.- odparł z uśmiechem Wade upijając kawy.- Czemu pytasz? Czy… może… wiesz… podnie… no… broń czy na ciebie… działa jak afrodyzjak. Pamiętam dziewczyny piszczące na widok plakatów Rambo, ale zawsze myślałem że to… widok bicepsów.
- Fajnego ciałka nie poskąpię… w końcu taki widok działa pobudzająco - Odpowiedziała cicho - Broń mnie nie podnieca - Dodała z uśmiechem - Ale ja w sumie o czym innym… czekaj chwilkę.

Myknęła na moment do sypialni i przyniosła pistolet z magazynkiem, póki co oczywiście osobno. Podała mężczyźnie, po czym mrugnęła do niego.
- Chodźmy na malutki wypad. Taki naprawdę malutki… - Obiema dłońmi przejechała wyuzdanie po swych biodrach.
- Gdzie chcesz iść?- zapytał Wade biorąc broń w swoje dłonie i wstając.
- Ledwie dwa kroczki stąd - Powiedziała, łapiąc go za dłoń i ciągnąc za sobą. Następnie zwróciła się do córki:
- Mamusia idzie na 5 minut z panem Kovalsky do mieszkania obok skarbie, za chwilkę wrócę, oglądaj grzecznie TV, zaraz będę…

Wade dał się prowadzić Sarze idąc za nią w milczeniu. Nie bardzo wiedział co planowała, niemniej nie protestował gdy wyszli na korytarz. Sara wzięła klucze i zamknęła swoje mieszkanie, a następnie skierowała ich do mieszkania Cartera. Otworzyła je kluczami które posiadała, po czym ustąpiła miejsca Wade’owi.
- Sprawdzisz, czy na pewno nikogo nie ma? - Powiedziała z czarującym uśmiechem.
- Na pew…- zaczął ale potem westchnął i zgodził się kiwnięciem głowy. Ruszył w głąb mieszkania by je przeszukać, powoli i ostrożnie zaglądał w każdy zakątek. Sara tuptała dzielnie tuż za nim, pokój po pokoju. Gdy zaś pomieszczenie było sprawdzone i bezpieczne… Sara na początku ściągnęła skarpetki, szelmowsko uśmiechając się do Wade’a. W następnym pokoju zrzuciła z siebie koszulkę, w kolejnym spodnie, w końcu została w samych majteczkach przed sypialnią Cartera.
- Chyba wszystko…- odwrócił się i zamarł zaskoczony na widok jaki mu zafundowała. Upuścił broń i spoglądał tylko na jej nagie krągłości sparaliżowany zachwytem… prawie… Najbardziej interesujący Sarę fragment jego ciała, był już obiecującą wypukłością w spodniach.

Sara zmysłowo zsunęła z siebie majteczki, które opadły u jej stóp. Wystawiła z nich jedną z nich, a drugą niedbale i figlarnie kopnęła ową bieliznę w jego kierunku. Uśmiechnęła się… drapieżnie, po czym przemknęła obok niego, ładując się na łóżko sąsiada. Tam, leżąc w wyzywającej pozie na plecach, kiwnęła na niego paluszkiem dłoni.
- Rozbierz się - Powiedziała.

Wade zrobił to szybko i nerwowo odsłaniając coraz więcej swego ciała. Wpatrywał się w nią wilczym wygłodzonym spojrzeniem. A jego ruchy robiły się pewne z każdym kawałkiem stroju jaki zrzucał. Wreszcie nagi w wlazł na łóżko i wsunął dłoń we włosy Sary lekko przyciągając jej głowę do siebie. Całował je usta mocno i namiętnie, tak samo jak pieścił jej pierś gwałtownymi ruchami dłoni. Wade coraz bardziej zaczął dominować w tej sytuacji.
- Mmmm… - Zamruczała, drżąc na całym ciele. Objęła go nogami w pasie, a gdy pieścił jej pierś, przycisnęła go mocniej do swego ciała obiema dłońmi.
Głośny jęk z ust Wade’a świadczył o tym, co sama poczuła. Połączyli się. Jego biodra poruszyły się energicznie dociskając ciało Sary do łóżka, które zaskrzypiało znajomo. A usta mężczyzny pieściły jej szyję. Tym razem Wade był bardziej dziki i namiętny… możliwe, że w końcu otrząśnie się z tej swojej nieśmiałości i będzie bardziej aktywnym zdobywcą jej ciała. Kiedyś… wkrótce...

….

Wade okazał się dość wytrwałym kochankiem i upartym, bo minęło pięć intensywnych minut, a nadal leżeli nadzy w łóżku. On sam zresztą tulił Sarę do siebie, pobudzając jej ciało pieszczotą palców między udami.
-Co zamierzasz robić w nocy?- zapytał przy tej okazji.

Sara… trzepnęła go dłonią po łapie.
- Daj mi pięć minut Ty… zwierzaku - Zachichotała, wtulając się bardziej w mężczyznę - Będę pilnowała mojej córki, sama trzęsąc portkami, a co? - Spytała.
- Wolałem wiedzieć gdzie będziesz, tak na wszelki wypadek. A poza tym…- Wade cmoknął ucho Sary i nie zamierzał przerywać dotykania jej wrażliwego obszaru ciała palcami.- Nie robię się młodszy, więc korzystam z okazji… Nie możesz mnie winić, prawda?
- Muszę najpierw siku… - Szturchnęła go łokciem - Już gotowy na drugą rundę? Wow, niewielu facetów tak potrafi.
- Miałem dłuuuugą przerwę.- zaśmiał się Wade i wzruszył ramionami.- I będę w nocy pewnie siedział na korytarzu.Nie wiem jak inni, ale nie jest w mojej naturze kryć się przed śmieciami, którzy chcą mnie zabić w nadziei że nie znajdą.
- Jak już mówiłam, “zobaczymy się jutro”. Nie muszę nic więcej dodawać prawda? Wiesz chyba dobrze, co się kryje pod tym prostym stwierdzeniem? - Potarła policzkiem o jego ramię - A teraz naprawdę muszę iść…

Jak powiedziała, tak zrobiła, i myknęła na chwilkę do łazienki. Zajęło jej to naprawdę tylko 2 minutki, pojawiła się zaś z… mokrym ręcznikiem. Zaskoczonemu Wade’owi zaczęła wycierać... “strategiczne miejsce” z uśmieszkiem pod nosem. Gdy zaś skończyła, zabrała się za pieszczoty jego męskości, by pobudzić do ponownego działania, choć to nie było aż takie konieczne. Za to miło było słuchać jego jęków, oznajmiających iż jest jemu naprawdę dobrze. Wkrótce usiadła dla odmiany na nim.
- Naprawdę długo już tu zabawiliśmy, powinnam wracać - Powiedziała, po czym zaczęła kołysać biodrami, po raz kolejny oddając się cielesnym przyjemnościom, jakie mógł jej zapewnić tylko mężczyzna.

A on mógł nie tylko odczuwać przyjemność jaką mu sprawiały jej tańczące bioderka, ale i rozkoszować widokami jej zmysłowo kołyszących się piersi w ich wspólnym rytmie, aż do wybuchowego końca. Co było prawdziwie wyczerpującym wydarzeniem dla Wade’a. W końcu miał swoje lata. Nie tylko on jednak był wymęczony, Sara opadła na niego, przytulając się nosem do jego karku. Leżeli tak przez chwilę, powoli uspokajając oddech…
- Wade… - Przerwała ciszę kobieta.
- Co?- odparł mężczyzna głaszcząc ją po włosach powolnymi ruchami spracowanej dłoni.
- Nie chcę psuć nastroju, ale naprawdę powinnam wrócić do mieszkania… - Spojrzała w jego twarz ze skromnym uśmieszkiem.
- Ja też już powinienem się zająć czymś innym niż ślinieniem się do twego tyłeczka.- zgodził się z nią Wade.

Nadchodził wieczór.





***

Zdobycznym toporkiem strażackim przebiła się przez ścianę do mieszkania Terrenca. Niewielka dziura, byle się z córką zmieściły. Wszystko oczywiście ładnie posprzątała, w jego mieszkaniu obadała łazienkę. W razie czego w niej się schronią, odgradzając przy okazji wszelkimi, możliwymi drzwiami zamykanymi na klucz od kierunku dziury, którą z obu stron w razie "W" miała zamiar zablokować szafkami....

Drzwi wejściowe własnego mieszkania zamknęła na wszystkie możliwe zamki, po czym solidnie zabarykadowała meblami, używając do tego nawet i kanapy, na której gwoli ścisłości miała zamiar spać. W przebłysku sprytu upchnęła również koc przy naprawdę niewielkiej szparze pod drzwiami. Wszelkie rolety, żaluzje, zasłony i tym podobne opuściła, po 3 razy sprawdzając każde okno... wieczorem i w nocy oczywiście jak najmniej światła, może i żadnego poza jakąś małą, osłoniętą świeczką?

Spakowała na wszelki wypadek plecak: trochę żywności, wody, kilka przydatnych pierdółek, jak choćby... nóż kuchenny, latarkę, kilka świeczek, nieco medykamentów i tym podobnych, mogących okazać się przydatnymi.

- A teraz będziemy cicho jak myszki, żadnej muzyki, żadnych gier, kompletnie nic, co robi dźwięk - Powiedziała córce, kładąc ją mimo nawet wczesnej pory wieczorowej do łóżka - Musimy tak, inaczej będzie źle, będzie bardzo, bardzo źle. Jak chcesz komórkę albo jakiegoś gameboya to pod kołdrą i jak mówiłam bez dźwięku - Ucałowała Katie w czoło - Jak coś od mamy chcesz, to cichutko, szeptem, będę słyszała... a to, żeby Ci się dobrze spało skarbie, to konieczne - Wsadziła małej zatyczki do uszu. Tak na wszelki wypadek, kto wie.

Sama położyła się na kanapie, robiącej za część barykady przed drzwiami wejściowymi. W końcu załadowała pistolet, kładąc go blisko siebie na stołku, razem z latarką.

Rozpoczęło się wyczekiwanie najgorszego... nie umiała zasnąć.

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 29-08-2015, 22:59   #56
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 noc 3


Noc nadchodziła. Słońce powoli zachodziło nad horyzontem, a oni… zrobili wszystko co było w ich mocy, by się do tego momentu przygotować. Nie udało się zrobić wszystkiego. Wykucie komunikacyjnych dziur w ścianach było zbyt czasochłonne, podobnie jak rozsypanie bezpośrednio wokół budynku blach, puszek i innych takich rupieci, które miałyby posłużyć jako dźwiękowe ostrzeżenie. Nie dość że brakło na to czasu, to jeszcze brakło materiałów.
Karl próbował… porozkładał tyle ile się dało, ale efekty tego okazały się mizerne. Za mało wszystkiego…
Podobnie jak na rozciąganie linek i innych pułapek rodem z filmów Rambo. Których zresztą nikt nie potrafił zrobić… i nikt nie chciał. Łatwo bowiem było potem wpaść we własne sidła. Po ciemku zwłaszcza.
Tak samo jak pomysł ze stworzeniem dwóch stref walki i życiowej. Za mało czasu by coś takiego zorganizować i przede wszystkim za mało ludzi. Latarki nie były problemem, w domu każdy miał kilka, lampy UV… te się już nie trafiały tak często. Oni ich nie mieli, tak jak reflektorów i lamp do zamocowania. Zresztą… silne lampy wymagają dużo prądu.
A już kompletnie szalonym pomysłem według większości mieszkańców były koktajle Mołotowa. Użycie takiej broni w kamienicy groziło pożarem, a skoro i tak maskowali swoją obecność, to nie bardzo wypadało nimi rzucać na zewnątrz.
Były plany żeby zmienić kamienicę, ale plany te musiały poczekać na później. Brakło siły roboczej, brakło organizacji, brakło umiejętności… brakło czasu.
Zaś zorganizowanie drogi ucieczki… też było problematyczne. Owszem udało się taką drogę przygotować wykorzystując drogi przeciwpożarowe, ale jej użycie wiązało się z ryzykiem.
I… uciekać z budynku można i by było, ale dokąd? Przecież w mieście było pewnie więcej stworów, niż ta grupka potencjalnie oblegająca kamienicę. Przecież więzieniem nie stałby się ich budynek… więzieniem było całe Detroit.
Udało się natomiast opróżnić dolne mieszkania, udało zabezpieczyć okna i schody przeciwpożarowe. Udało się przygotować pojazdy ucieczkowe. Udało się wreszcie postawić drewnianą barykadę na schodach. Solidną nawet, więc powinna wytrzymać pierwsze uderzenie potworów.
Inne plany dobre i ambitne musiały poczekać na lepsze dni. Musiały poczekać na kolejną wyprawę łupieżczą do miasta. A przedtem… przeżyć tę noc.


Mieszkańcy kamienicy podzielili się, wbrew radom Charliego woląc przebywać w swoich domach i swoim towarzystwie. Nikt nie chciał sztucznego podziału na trójki. Charlie Belanger został sam, podobnie jak Alistair Dowson. Karl Hobbs odpoczywał w towarzystwie milczącej i rozbitej psychicznie Pam. Sara Harper pilnowała swojej Katie czatując w domu. Także i małżeństwa, zarówno Wiereznikow jak i Hoover trzymali się razem. Siła rodziny. Zaskakujący był fakt, że u Tary skupiła się trójka osób. J.C. Snakes, Lilly Hopkins i Gregory’ego Lardetsky zostali razem.
Tara Lantana widząc zbliżającą się sforę


bestii które kiedyś były ludźmi, postanowiła walczyć. Nie ona jedna… także Wade, Wolfgang, Aiko i … Rose Bernstein która stwierdziła, że nie będzie ukrywać po raz drugi.
Sfora nadchodziła. Nie miało znaczenia zaciemnienie, nie miała znaczenia cisza. Tym bardziej że została przerwana hukiem broni palnej dobiegającej gdzieś z budynku.

Ciemność i cisza. Alistair siedział i czekał. Czuł się niemal jak w grobie. Był już stary i mógł się zastanawiać czy tak właśnie ma wyglądać jego życie? Siedzenie w ciemności i samotności w oczekiwaniu na to czy śmierć przyjdzie do niego tej, czy też kolejnej nocy? Czy to w ogóle jest życie, czy też namiastka ponurej egzystencji?
Alistair przeżył wiele lat, jego ciało było stare i zmęczone. A on sam przygotowywał się na swój ostatni dzień. Czy jednak chciałby żeby tak wyglądał? Pogrążony w mroku i strachu?
Te myśli przerwał huk broni palnej, głośny… kilka strzałów. Alistair odruchowo podszedł do okna, przez nie widział zbliżającą się sforę.

Strzały. Ich huk wyrwał Karla ze snu, a widok jaki zastał przed sobą omal nie doprowadził go do zawału. Pam… z wielkim nożem i szalonym uśmiechem, oraz obłędem w oczach. Niemal wyjęta z żywcem z horroru o psychopatach.
-Nachodzą.- szepnęła cicho.-Są już blisko. Idą po nas. Ciekawe jak się zmieniły. Dzieci które rosną, które się adaptują. Najdoskonalsze stworzenia.
Ruszyła do okna mówiąc.-Boisz się? Powinieneś. Nie wiadomo jaką niespodziankę kryją dziś w sobie. Jaką będą kryć jutro. Idealne żywe maszyny do zabijania. One nie spoczną… nigdy.
Zaczęła się śmiać głośno. -Ale wiesz co? Myślę, że zaskoczą też ich twórców, gdy ci przybędą obejrzeć wyniki eksperymentu. Tak to jest… nie ma straszniejszej broni… niż biologiczna. Bo tej nigdy nie da się kontrolować. Oni idą.. bądź gotów i zostaw jedną kulę, dla siebie.

Tara zaś była gotowa. Była gotowa zabijać, a patrzyła przez okno na swe ofiary. Humanoidalną sforę wilków. Bestie nie próbowały maskować swej obecności, ufne w przewagę liczebną lub pchane głodem. Działały na tyle sprytnie, że próbowały osaczyć cały budynek odcinając wszelkie drogi ucieczki.
-Ruszamy na nasz posterunek…- stwierdził Wolfgang zamykając okno i tarasując podręcznym stolikiem.-Nic tu po nas.
Nie zauważył, podobnie jak Tara, że parę ze stworów po dotarciu do ściany budynku zaczęło się po niej wspinać niczym człowiek-pająk.
Na korytarzu przy barykadzie Lantana dostrzegła Aiko, a ta wzruszyła ramionami dodając.- Wybacz… ale nie dogadałam się z przystojniakiem Lilly. Ten Gregory powiedział, że ktoś musi pilnować twego tyłeczka, więc skoro ja się zjawiłam, to on chciał pójść po ciebie. Lilly zaczęła protestować i mieszać, że ona… potem JC. Koniec końców, pilnuję twego tyłka dla świętego spokoju przystojniaka twojej krewniaczki i twojej kumpeli.

Większość stworów ruszyła przewidywaną trasą, przez okna i drzwi wdarły się do budynku. Zajęło im to pół godziny, ale sforsowali drzwi do kolejnych mieszkań, a część od razu udała się do barykady odcinających je od pierwszego piętra. Obrońcy mieli po raz pierwszy okazję skonfrontować się z wrogiem. Huknęły strzelby… ich ładowaniem zajmowała się Rose, która miała chyba nerwy ze stali, bo nawet weteranowi wojennemu Wade’owi nieco trzęsły się ręce.
Nie wiedzieli, że nie wszystkie stwory potrzebowały schodów. Pięć z nich wykorzystywała swe szpony do wspinaczki po budynku. Jeden z nich dotarł do Sary…
Ta czuwając od strony drzwi wejściowej dostrzegła zagrożenie słysząc odgłos rozbijanego okna w kuchni. Coś wdarło się do mieszkania, a drzwi które zatarasowała… okazały się pułapką. Coś wdarło się przez okno do kuchni. A ona nie mogła liczyć na pomoc, bo ta utknie na zamkniętych drzwiach wejściowych. Zimny pot spłynął po plecach Sary Harper.
A kolejne stwory kierowały się między innymi do mieszkań Alistaira, Karla i Charliego...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-09-2015, 19:48   #57
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista



Karl zasnął sam nie wiedząc za bardzo kiedy. Głowa i powieki mu ciążyły co raz bardziej aż w końcu zasnął. Zbudził go jakiś huk z dołu. Niepokojąco brzmiało jak wystrzał z broni. U nich w domu gdzieś poniżej. Ale nie powtórzył się. No i Laura. Przestraszona i oszołomiona lekarka którą zabrał ze szpitala teraz bredziła jak szaleniec i latała mu po domu z wielgachnym nożem. No i stwory.

Zerwał się z zamiarem by jakoś przemówić do rozsądku Laurze ale gdy się zbliżył widział przez okno nadciągającego stwora. Biegł po ścianie i jej elemantach niewiele wolniej niż po chodniku!

- O cholera! - krzyknął czując jak serce podchodzi mu do gardła. Stwór pędził jakby wiedział o nich. Inne musiały być gdzieś w budynku bo słyszał odgłosy walki dobiegające chybazewsząd. A noc była jeszcze bardzo młoda. - Masz latarkę! Świeć mu w twarz! Ja będę strzelał! - krzyknął do blondynki wręczając jej latarkę. Sam wycelował swoją strzelbę w stwora. Nigdy przecież nie strzelał i to do żywego stworzenia! A już na pewno nie takiego co biega po ścianach. Ale musiał spróbować. W połączeniu z oślepiającym działaniu latarki może jakoś udałoby się im razem odeprzeć bestię.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-09-2015, 21:03   #58
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Przerażona Sara zerwała się z kanapy. Coś wdzierało się kuchennym oknem, coś wchodziło do ich mieszkania...a one były w pułapce. Chwyciła latarkę i pistolet, po czym skoczyła błyskawicznie w kierunku pokoju swojej córki. Wyciągnęła zdezorientowaną Katie z łóżka w mało delikatny sposób, po czym pognała wraz z dzieckiem w kierunku “dziury ewakuacyjnej”.

Droga z kuchni do nich samych była dosyć długa. Cokolwiek właśnie im wlazło do mieszkania, musiało pokonać mały korytarz przed kuchnią, do tego duży pokój gościnny, a następnie skręcić w bok, w kolejny korytarzyk. Miały kilka sekund wyprzedzenia… aż kilka, tylko kilka…

Niewiele… Sara słyszała chrapliwy oddech tego czegoś. Wciągało głośno powietrze przemierzając kolejne metry. Węszyło. Szukało po zapachu i kierowało się do Sary i jej przerażonej córki. Dystans między nimi malał przerażająco szybko.

Harper przepchnęła córkę przez dziurę w ścianie do mieszkania sąsiada, po czym sama się przez nią przeczołgała. Katie w końcu wyciągnęła zatyczki z uszu, przerażona spoglądając na swoją matkę…
- Chowaj się w łazience! - Syknęła Sara, po czym zabrała się za barykadowanie dziury przez którą przeszły.

Zanim jednak zdążyła zasunąć dziurę czymś ciężkim, już szponiasta dłoń wyłoniła się przez wykutą dziurę. Potwór zaczął przełazić. Serce podeszło jej do gardła, a w brzuchu wprost wykręciło jej wszystko możliwe. Wystraszona, cofnęła się w tył, szorując tyłkiem po podłodze. Nie było już innego wyjścia… wycelowała pistolet w sylwetkę wpełzającą przez dziurę. Wycelowała w groteskową, zakrwawioną maskę, będącą kiedyś ludzką twarzą, a obecnie przerażającym widokiem. Nacisnęła spust, raz za razem, wielokrotnie…


Kule wbijały się w czaszkę jakimś cudem omijając oczy. Dwie pierwsze wbiły się w czoło, trzecia rozwaliła żuchwę odsłaniając rząd kłów przypominających zęby rekina. Stwór parł naprzód przeciskając się przez otwór który tylko odrobinę był dla niego za wąski. Jego spojrzenie utkwione było w Sarze, pełne głodu i nienawiści. Kolejna kula pozbawiła go lewego oka zostawiając w nim krwawą jamę. Dopiero piąta, i ostatnia kula zadała wystarczających zniszczeń w jego mózgu, by stwór skonał… zatykając swym ciałem otwór, przez który obie uciekły.

Sara cofnęła się pod przeciwległą ścianę, gdzie roztrzęsiona w końcu odłożyła pistolet na podłogę. Tam z kolei, skryła twarz w dłoniach, po czym cicho zaszlochała…

- Mamo? - Rozległ się wkrótce znajomy głos córki.
- Mami... - Powtórzyła Katie. I nie powiedziała nic więcej, wpatrując się z przerażeniem w martwego stwora, tkwiącego w dziurze, którą uciekły z mieszkania.

- Mówiłam… mówiłam żebyś schowała się w łazience… - Wydusiła w końcu z siebie Sara, ocierając łzy. Widząc córkę wstrząśniętą widokiem jaki zastała, czym prędzej pozbierała się do kupy, i z podłogi, po czym przytuliła do siebie córkę. Szepnęła jej kilka uspokajających słów.

Na dole było słychać strzały, przytłumione krzyki mieszkańców i ryki stworów. Horror nadal trwał w najlepsze… zaprowadziła szybko córkę do łazienki, a sama popędziła dosyć cicho(bo w końcu i boso) do kuchni Terrenca, w którego w końcu mieszkaniu się znajdowały. Wzięła stamtąd 3 spore noże kuchenne… i po chwili wpakowała jeden z nich z całych sił w głowę pokonanego stwora, zostawiając go, gdzie został wbity. Następnie pozamykała wszelkie możliwe drzwi wewnątrz mieszkania na klucze, starając się jakoś choć minimalnie odgrodzić od okien.

Na końcu schowały się razem w łazience, odrobinę ją barykadując od wewnątrz. Sara nie miała przy sobie kluczy, nie mogły więc wyjść z mieszkania sąsiada, do tego zabite przed chwilą “monstrum” blokowało drogę powrotną. Skulone w kącie czekały na dalszy rozwój wydarzeń. To były długie godziny wypełnione strachem, odgłosami strzałów i krzyków.

Zamknięte w łazience Sara i jej córka czekały na ratunek. A mijający czas zmieniał się w wieczność. Co gorsza Harper wiedziała, że nikt im na ratunek nie przyjdzie. Nie dość, że nikt nie wiedział gdzie się znajdowały, to jeszcze wejście do mieszkania Terrenca było również zabarykadowane. Czekała więc ich długa noc. Co gorsza pewnie pierwsza z wielu.








.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-09-2015, 16:33   #59
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Stojąc na barykadzie razem z garstką ludzi, których znała praktycznie od dzieciaka, Tara czuła strach. Co ona na wszystko co święte i poprawne tu robiła?! Przecież nie umiała strzelać ani walczyć. Nigdy nie brała udziału w polowaniach, nie ubiła choćby głupiej kaczki. Dziś zaś strzeliła do człowieka, o ile człowiekiem zmutowanego stwora dało się jeszcze nazwać. Nie zabiła go, lecz akurat to stanowiło kiepskie pocieszenie. Podniosła broń i posłała kulkę prosto w swojego sąsiada Philla - dobrego, porządnego gościa. Może trochę narwanego i o poglądach kolidującymi z jej własnymi, ale każdy obywatel miał przecież prawo do własnego zdania. Do obrony siebie i najbliższych również, dlatego Lantana nie uciekła na górę i nie schowała się w mieszkaniu razem z Lilly, Gregorym oraz Jenny. Czuła, że musi tu być, nawet jeśli jej rola ograniczyć by się miała do funkcji mięsa armatniego. Żywej zapory pomiędzy wrogiem a ludźmi na których kobiecie zależało. To oni byli najważniejsi - ich zdrowie, bezpieczeństwo i życie.

Przynajmniej nie została sama. Obecność popapranej Japonki podnosiła ją na duchu, a widok zaciętej miny oraz zmrużonych cynicznie i tak wąskich oczu poprawiał nastrój lepiej niż ciążący w dłoni rewolwer. Poprzedniego dnia, błądząc wśród ogarniętych wojennym chaosem uliczek, Tara rzuciła dla żartu, że jeśli ma umierać to przynajmniej w doborowym towarzystwie. Coś w tym było, pomagało przezwyciężyć strach. Zacząć myśleć logicznie i kombinować. Sama zapora została sklecona z elementów drewnianych, amunicji jeszcze trochę zostało, nie za dużo ale do rana powinno wystarczyć...ale co dalej? Co zrobią kolejnej nocy, bo że ataki nie ustaną - o tym Lantana wiedziała doskonale. Koszmar dopiero się zaczynał. Pierwszej nocy miasto ogarnął paraliż i szaleństwo, druga przyniosła ze sobą gromadę potworów prosto pod próg ich kamienicy. Co stanie się trzeciej i czwartej, o ile pożyją na tyle długo by mieć realną szansę przekonać się o tym na własnej skórze?

Naraz ruda drgnęła. Obróciła bladą twarz w stronę dozorcy, potem spojrzała na Aiko i chwilę bijąc się z myślami podjęła szybką decyzję.
- Muszę skoczyć na górę, zaraz wrócę. Nie rozwalcie wszystkiego, bo też chcę zaliczyć dziś jakiegoś fraga. - rzuciła do obrońców i czym prędzej ruszyła schodami na piętro. Przeskakiwała po trzy stopnie, nie oglądając się za plecy. Potrzebowali alternatywy dla amunicji, może nie równie skutecznej, ale opóźniającej przedzieranie się oponenta przez skleconą naprędce przeszkodę.

Dopadła do swoich drzwi, szarpnęła za klamkę i z impetem wparowała do mieszkania. Widok który tam zastała nie poprawiał nastroju. Przybiegła akurat by zobaczyć jak Gregory rozwala strzałem z dubeltówki głowę potwora, którego Lilly wraz JC przyparły stołem do ściany i z trudem unieruchomiły. Huknęło, broń rzygnęła dymem wymieszanym z iskrami, a czaszka bestii rozpadła się na kawałki, eksplodując krwią, kawałkami kości i szarymi strzępkami mózgu.

- Nic wam nie jest, którędy wszedł? Którymś oknem? - krzyknęła do Gregory’ego jako tego najbardziej opanowanego po czym odwróciła się do dwójki dziewczyn. Jej zasapana kuzynka znalazłą w sobie tylko tyle siły żeby machnąć ręką w kierunku swojego pokoju - Nie zbliżajcie się do trupa. Greg potrzebuję twojej pomocy: środki do przetykania rur i czyszczenia kibla, są w łazience. Sama najgorsza i najbardziej żrąca chemia jaką znajdziesz. JC bądź tak dobra i spod zlewu w kuchni puszki ze środkiem na robaki. Młoda...ruszaj dupsko, ale już! Łazienka ma najmocniejsze drzwi. Zabarykadujecie się w niej, użyjemy do tego mebli. Do rana wytrzyma, będziecie bezpieczniejsi niż tutaj, tu jest za dużo okien. Wszystkich nie zatkamy. weźcie zapalniczki. Spray na robaki, lakier do włosów i dezodorant są łatwopalne. Jeśli któryś z tych stworów wepchnie wam jakaś kończynę do środka spalcie go! O ile żrącej chemię Wade pozwoli użyć na barykadzie, to ognia nigdy w życiu. Cała zapora jest drewniana i łatwopalna, ale wy macie wodę w kranie, więc dacie radę opanować ewentualny pożar. Ja zabieram to pierwsze, przyda się na dole. Zobaczymy jak te pokraki będą biegać z wypalonymi oczami. No już ludzie, ruchy!

Wspólnymi siłami, znaczy się Tara i Gregory zatkali niewielkie łazienkowe okno i ustawili własną barykadę ze stołów, foteli i krzeseł. Ciężka stara kanapa wylądowała na zewnątrz, tuż przy ścianie. W tym czasie spanikowane dziewczyny zgromadziły potrzebne przedmioty z których połowa wylądowała w prowizorycznym schronie. Nikt nic nie mówił, a ciszę mąciły tylko przyspieszone, ciężkie oddechy i cichy hurgot układanych na kupie mebli. Gdy wszystko było już gotowe Lantana posłała przyjaciołom pokrzepiający uśmiech.

-Dobra, tylko nie przesadzajcie z kąpielą. Mamy liczniki, a woda droga. Chyba nie chcecie mnie puścić z torbami, co? Widzimy się rano na kawie i fajku. - zamknęła drzwi, sapiąc przystawiła do nich kanapę i zgarnąwszy swoją dolę, z ciężkim sercem pobiegła na dół. Wolała nie myśleć o tym, że mogła widzieć swoich domowników ostatni raz.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 12-09-2015, 14:32   #60
 
Molkar's Avatar
 
Reputacja: 1 Molkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputację
Charlie nie był zbyt zadowolony tym, że każdy nocował u siebie ale cóż zrobić, broń miał przy sobie a dwururkę postawił naładowaną w kącie pokoju. Podczas nocy która zapowiadała się na długą i ciężką nagle z półsnu wyrwał go dźwięk tłuczonego szkła który wskazywał, że coś dostało się przez okno.

- Cholera jasna jak one to tu wlazło... - pomyślał Charlie

Pierwsze co zrobił to zapalił światło pamiętając, że stwory za nim nie przepadają co może dać mu wystarczająco dużo czasu aby coś wymyślić. Tak jak przewidział stwór nie był zbyt zadowolony z tego, że nagle zrobiło się jasno i zaczął od demolowania i niszczenia źródeł światła.

Belanger zyskał dzięki temu cenne minuty które pozwoliły dopaść mu do dwururki zostawionej w kącie pokoju co jednak spowodowało zainteresowanie ze strony napastnika, pierwszy strzał nie powalił potwora ale dał cenne sekundy na wymierzenie drugiego celnego strzału który powalił napastnika.
Ciężko dysząc Charlie zaczął przeładowywać broń rozglądając się czy tylko jeden potwór dostał się do mieszkania i czy za chwilę z chociażby kuchni nie wyskoczy następny. Upewniając się mijającymi sekundami, że napastnik dostał się tylko jeden i słysząc odgłosy walki dochodzące z budynku zdecydował się na wyjrzenie z mieszkania aby sprawdzić co się dzieje i czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Wiedział, że jeśli przeżyją będą musieli zastanowić się nad swoim lokum biorąc, że udało się potworą wspiąć po ścianach.
 
Molkar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172