Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2015, 22:03   #11
 
t0m3ek's Avatar
 
Reputacja: 1 t0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znanyt0m3ek wkrótce będzie znany
"J" Przez większość drogi bawił się swoją piłką do footballu i prężył mięśnie w stronę dziewczyn jak tylko któraś się odwróciła w jego kierunku. Włosy chłopaka jak zwykle były utopione w żelu, podniesione do góry. Gwiazda szkoły, kapitan drużyny i najlepszy rozgrywający od czasów kiedy szkolna drużyna zdobyła mistrzostwo ligi szkolnej 15 lat temu.

- Ej noooo, przez ten cholerny autokar nie będę mógł ćwiczyć rzutów! Spacer mi nie straszny, podniesie kondycję. Oby tylko faktycznie nie był to wstęp do jakiegoś słabego horroru, wolę jakieś porządne kino, Transformersy czy coś. - Powiedział zmartwiony ale mimo wszystko z uśmiechem uroczego amanta, a przynajmniej tak myślał, że tak właśnie wygląda.



* * *

"J" Zaśmiał się na uwagę Dannego, w sumie to pomyślał, że jak była młodsza to pewnie dobrze się dymała.

Bez słowa wziął bagaże dwóch najładniejszych w jego mniemaniu dziewczyn.
- Ja wam pomogę, patrzcie jaki Jerry jest silny i uczynny. - Puścił im całusa z uśmiechem.

***

Rzucił bagaże na dźwięk pisku i skoczył w stronę Sally.
- To tylko strach na wróble... - Odpowiedział pukając się w czoło.
- Nie mów Sally, że boisz się stracha na wróble? - Uderzył w niego jak w worek treningowy.
- Widzisz? Nic ci nie zrobi, poza tym jestem tutaj i bym cię obronił.

***

- O kurde nawet ja nie zauważyłem jak znikają... - Powiedział bardziej do siebie, przecież oko ma jak sokół, potrzebne to w meczach, a jednak! Jego czujność go zawiodła...
- Popieram pomysł nie rozdzielania się jakby ktoś pytał. Ewentualnie mogę wziąć kogoś i sprawdzić ten dom. - Był zdenerwowany tą sytuacją, jednak chyba bardziej ze względu na to, że faktycznie mogli zaginieni uczniowie gdzieś tam teraz siedzieć w krzakach i zabawiać się na całego, a on utknął tutaj.
 
t0m3ek jest offline  
Stary 11-03-2015, 18:35   #12
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Peter za każdym razem kiedy jechali na wycieczkę tym gruchotem zastanawiał się kiedy trafi go szlag i utkną gdzieś po srodku niczego... no i wykrakał, pierwsza wycieczka od roku, tak bardzo wyczekiwana i co? I grat zafundował im zabawe w survival... 4 mile do miasta... Peter na szybko w głowie obliczył, że tempem jakim chodzi ze szkoły do domu to byłaby jakaś godzina, max.
"pomyślmy... te lafiryndy w szpileczkach, których pewnie nie zdejmą i będą marudzić że poobcierały nogi, gruby Preston i matematyk idiota... w takiej wesołej gromadce to będą dwie godziny - super"
Nie miał ochoty z nikim rozmawiać po drodze, wygodniej się idzie jak sie nie pieprzy głupot, założył słuchawki i puścił muzykę - zasięgu może i nie ma, ale empe trójka działa - przynajmniej tyle. Droga była dosyć ciekawa, wyglądała jak z teledysku country kukurydza jak okiem sięgnąć. Potem las, dziewczyny srały po gaciach, że z lasu wyjdzie jakiś psychol i ich zabije, skąd psychol na takim zadupiu, bardziej obawiał się dzików albo innych zwierzaków, które mogą poczuć się zagrożone i zaatakować.

-o Boże tam ktoś jest! - przedrzeźniał głupią czirliderkę -nie narób w ten swój kostiumik słońce - powiedział z ironią

W końcu! Po długim czasie dotarli gdziekolwiek. Fakt faktem wioska wyglądała jak z horroru, co zdążyli już wszyscy zauważyć, zresztą cała sytuacja była jak z filmu, ale każdy wie, że filmy to wymysł najaranych scenarzystów a nie rzeczywistość.

Który z Panów chce mi towarzyszyć? usłyszał pytanie anglisty - miał do wyboru iść z matematykiem prosić o jamużnę w jakimś domu, albo z anglistą szukać zagubionej parki. Z dwojga złego wolał angliste, to raz, a dwa w trakcie poszukiwań może nadarzyć się okazja żeby sie gdzieś chować na petka.
Ja idę - powiedział
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 11-03-2015, 18:56   #13
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Cała ta wycieczka była jej potrzebna jak krowie kaganiec. Gdyby nie naciski Sally zostałaby w domu symulując ból żołądka albo coś podobnego. Wiedziała jak podejść matkę i przez kilka dni odpocząć od szkolnej codzienności. Miała w dupie oferowane przez szkołę rozrywki. O te mogła równie dobrze sama zadbać. I na pewno bawiłaby się sto razy lepiej!

Gdyby jeszcze zapewniono im przyzwoite warunki podróży, a nie upchnięto do niewygodnej puszki nazwanej szumnie autobusem, może nie miałaby teraz tak podłego humoru.

Loretta łypnęła spod oka na otaczające ich pola pełne wysokiej kukurydzy.

I jeszcze ten kretyn za kółkiem zapewnił im dodatkową atrakcję w postaci 4-milowego marszu przez zadupie, bo zajechał grata na amen.
Co prawda sam marsz jej nie przerażał, bo w końcu jako królowa shoppingu potrafiła w szpilkach przemierzyć dobrych parę mil w centrach handlowych, ale sam fakt, że była do niego zmuszona wkurzał ją nieziemsko.

Lola warknęła cicho poprawiając sznurówkę w nowiutkich sportowych butach. Tyle dobrze, że znalazła frajera, który teraz dźwigał jej plecak, idąc obok i nawijając o jakichś gównianych kartach bejsbolistów. Co ją do cholery interesował bejsbol?? Wzięła głęboki oddech.

Od pól śmierdziało wiochą i jakąś stęchlizną… Oby tylko okazało się, że w dziurze, do której teraz maszerowali mają ciepłą wodę.
A jak zniszczy sobie nowe ciuchy to ta kretynka Jurpock jej za to zapłaci!


Otaczająca wędrującą grupę ciemność napawała Lolę niepokojem. Latarkę miała jedynie w swoim Iphonie jako aplikację, ale nie chciała jej używać, bo szkoda jej było baterii.

Dopiero kiedy Sally wydarła się jak opętana, że kogoś czy coś zauważyła w łanie kukurydzy zdecydowała się oświetlić sobie drogę. Może i coś tam było? Jakieś zwierzę? Albo jakiś wiejski przygłup? Albo faktycznie tylko strach na wróble i ta kretynka tylko napędziła jej stracha. Czuła w gardle bicie własnego serca.

Lorettta skrzywiła się mówiąc do przyjaciółki:

- Głupie żarty zachowaj na później. Na razie nie mam nastroju – burknęła i przyspieszyła kroku obrażona, ciągnąc za sobą chłopaka, który niósł jej rzeczy.
- No dawaj, wleczesz się jak ślimak – burczała do niego. Co jak co, ale niósł jej skarby i należało ich pilnować.

Całej tej bandzie przydałby się porządny trening. – myślała – Mięczaki i półgłówki albo głupie pindzie.
Spojrzała z obrzydzeniem na Gordona, który cały czerwony na twarzy z wysiłku próbował dotrzymać tempa grupie.

- Preston sapiesz jak pieprzona lokomotywa, parówo – nie omieszkała rzucić kilku złośliwości. – Może zwiniesz się w kulkę i po prostu potoczysz?

Niech to liceum już się skończy, chciałaby tak jak Jason wyjechać do dużego miasta i wreszcie zaznać prawdziwego studenckiego życia.
W innej sytuacji pewnie rozmarzyłaby się na dobre, ale w tym ciemnym i odludnym miejscu wolała skupić się na drodze i widocznych w oddali światłach.

Jest światło, są i ludzie, jest i cywilizacja. Nawet jeśli nowy autokar nie przyjedzie dziś po nich, to z pewnością będą mogli gdzieś przenocować. No i może będzie zasięg!

W końcu w oddali pojawiły się zarysy budynku stojącego przy drodze… Domu… Albo czegoś w tym rodzaju.
Ktoś powiedział, chyba był to Storz:

- W tamtym domu palą się światła. Chodźmy zapytać o telefon i pomoc.

W takim starym domu jest pewnie pełno robactwa... – pomyślała Lola. Sama myśl o insektach spowodowała drżenie dłoni Loli.

- A nie lepiej poszukać jakiegoś motelu? –spytała, ale nikt nie zareagował na jej głośny protest, bo nagle ktoś zadał ważne pytanie:

- Hej. A gdzie są Sarkis i Brown?!

Zdziwiła się. Autentycznie się zdziwiła. Owszem zostawiła ich z tyłu, ale przysięgłaby, że jeszcze przed chwilą słyszała trajkotanie Sarkis. Co im odbiło? W kukurydzę poszli? Romantycznie to tutaj nie było. Czy może zgubili się w lesie? Ale jak, kiedy?
Chyba, że to kolejny głupi numer, jak z tym strachem na wróble. To chyba najbardziej by do nich pasowało.

Uuuuuuu zgubiliśmy się… uuuuuuuuuu straszny las, straszne strachy uuuuuuuuuuu…..

Lola się wściekła.

- Się zgubili, to się znajdą. Żartów im się zachciewa kurna. Panie Storz, spytajmy lepiej o tę pomoc. A jak we tej dziurze jest szeryf to niech on poszuka naszych zgub. Pewnie lepiej zna teren.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 11-03-2015, 22:56   #14
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Jack Brooks - awanturnik


Jack lubił wycieczki. To znaczy... Jakby go ktoś spytał przed albo po wycieczkach to by powiedział, że lubi. Było to lepsze niz siedzienie w klasie na durnych zajęciach. Pod tym względem było to o niebo lepsze i ciekawsze. Tylko jak już za każdym razem znalazł się na takiej wycieczce tu czy tam przypominał sobie mniej pozytywne aspekty takiego szkolnego spędu: cel wycieczek na ogół nie pokrywał się z jego zainteresowaniami którymi były głównie motory, ich historia, naprawa, tuning no i wyścigi. No na jakieś fajne koncerty punkowych czy rockowych kapel też nie jeździli. Więc po co gdzie indziej jeżdzić? No tak... By nie siedzieć w ławie...

Drugim mniej przyjemnym aspektem było to, że musiał siedzieć uwięziony z resztą tych pacanów. Pod tym względem szkoła miała tę przewagę, że chociaż przerwy były. A tu jak zamknęli ich w tym autobusie to był na nich skazany. Dobrze, że przynajmniej siedział sam i nikt się do niego nie dosiadł. Jeszcze by go wkurzył albo się czepiał... Jack'a często ktoś wkurzał albo się czepiał... Nie mógł tego zrozumieć jak to sie dzieje, że majac do wyboru całą resztę ludzkosć te wszystkie palanty zawsze się czepiały własnie jego? No mało innych ludzi jest na świecie?! Jak ten palant na postoju teraz...

Jack odpłynał wspomnieniami do postoju "na siku" zaledwie parę godzin temu gdzie sie zatrzymali w Mac'u. No kurde... No czepiali się go no... Nic im nie wadził, szedł sobie spokojnie a tu ten palant mu nagle wyskoczył... Przejchał tym swoim podpasionym i to tandetnie, camaro przy okazji niszcząc piękno klasycznej linii za co już ktoś powinien pojechac po nim jak po szmacie. Ale Jakc zmilkł to. Doktor Brikstein tak mu zalecił. By się nie denerwować. Żeby było mu łatwiej się kontrolować. I nie wkurzać się. Więc mu darował. Serio. Korciło go by dupkowi coś powiedzieć na temat szpecenia żywego okazu amerykańskiej motoryzacji no ale nie, powstrzymał się. Powstrzymał się też gdy tamten latynoski kretyn przejechał mu prawie po nogach tak, ze jak Jack odskoczył to mu się z połowę coli wylało na żarcie z Mac'a więc się wkurzył bo stracił i cole i żarcie juz było nią zasyfione. I znów się powstrzymał. Wysilił się nawet by mruknąć jakieś "przepraszam" bo tamten palant przecież na to nie zasługiwał.

No ale nie! Ledwo doszedł do stolika i połozył tackę tamten kretyn jeden z drugim zatrzymali tę swoją kiedys śliczną brykę i zaczęli coś się z niego nabijać, smiać i wyzywać. Jeszcze ten dureń otworzył okno i coś tam tym swoim szmacianym latynoskim slangiem nawijał do niego złosliwie. Jack był na granicy wytrzymałości by czegoś mu nie bluznąć ale się powstrzymał mimo, że miał ochotę i to wielką juz mu przylać. Podszedł do asmochodu i poprosił by ten mówił po angielsku jak na człowieka przystało ale tylko wywołał u nich salwę ironicznego smiechu. Otwarcie z niego się nabijali! A gdy te palanty się zapmniały i usłyszął od nich z ich coś jakby latynoskie "idiota" to już szlag go trafił ostatecznie.

- Taki kurwa cwelu się czujesz tam bezpieczny?! - warknął na nich zjadliwym głosem czym od razu widział jak zbystrzeli i spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Pewnie sądzili, że mają do czynienia z kolejnym białasem co to skórzaną kurtkę nosi dla ozdoby bo na ebay kupił i bedą sobie mogli jeździć po nim jak po szmacie. Ale Jack miał juz plan. Już wcześniej widział, że te palanty wyszły wcześniej z Mac'a i wciąż nie mają zapiętych pasów. A jak jeszcze ten dureń otowrzył okno by się z niego ponabijać...

Miał z pół kroku do nich więc wystarczyło się schylić i wyrzucić ręce do przodu. Złapał nagle kierowcę za dres i pociągnął. Zaskoczone ciało w pierwszej chwili nie stawiało oporu ale rama okna sportowego samochodu była dość wąska więc głowa latynosa zablokowała sie uderzając o sufit pojazdu. W tym momencie Jack stracił efekt zaskoczenia ale nie deteminację by wykonać swój zamiar. Obaj Latnosi zacżeli się coć drzeć po swojemu a ten złapany usiłował wierzgać i wyrwać się z uchwytu obcego w skórzanej kurtce. Ale Jack szarpnął nim trochę z powrotem w głąb samochodu czego tamten się nie spodziewał więc nim majtnęło trochę a następnie znów nim szarpnął tym razem bardziej poziomo. W efekcie wyszarpał juz prawie połowę latynoskiego równolatka na zewnątrz ale znów zablokowały mu się jego nogi. Do tego ten jego kumpel złapał go i próbował wciągnąć do środka niebywale głośnie isę przy tym drąc.

- Jack! - usłyszał za sobą ostry głos Sotrz'a. Wiedział, że ma mało czasu i te spanikowane planty ściągnęł uwagę innych w tym jego opiekunów. Wkurzył się do reszty. Wyszedł sobie spokojnie na zewnątrz by sobie wszamać michę, te planty go zaczepiły a znów będzie na niego! Że to on zaczął! Że jest kurwa agresywny! Wiedział to. Zawze tak było. Miał juz metkę. Teraz jak tylko coś komuś nie pasiło w okolicy jego osoby zawsze szło na jego konto. Bo jest niby agresywny... Wiedział, ze będzie miał kłopoty bo z jego opinią nikt mu nie uwierzy, że to te palanty zaczęły. Właściwie miał zamiar wywlec Latynosa na zewnątrz i dać mu po mordzie jak zasłużył no ale nauczyciel matmy był tuż, tuż. Więc tylko na szybkiego odchylił jedną ręką twarz tamtego i sprzedał prawie na oslep trzy syzbkie strzały celując mniej wiecej w twarz tamtego. I już musiał go puścić bo Storz był już prawie przy nim. Odskoczył od samochodu i uniósł obie ręce nieco do góry w pokojowym geście, żeby było wiadomo, że nie ma zamiaru z kimś się więcej szaprać.

No a potem zaczął sie standardowy młyn. Storz miał pretensję i Jack musiał odbyć pogadankę, i próbował się tłumaczyć, że tamci zaczęli no ale skończyło się jak zwykle: Jack jest winny bo nie umie kontrolowac swojej agresji. Chciał ich przekonać, zalezało mu, próbował się tłumaczyć by go nie brali za jakiegoś czuba ale z rozpaczą widział jak stawiają na nim krzyżyk. Po raz kolejny. Za daleko odjechali by się wracać czy co ale wiedział, że po wycieczce pewnie znów go wezwą na dywanik i będzie musiał cos odpracowac albo obiecac poprawę albo co.


Tak więc dojechał siedząc w autobusie i pogrążony w swoich myślach. Zapętlił się w nich. Wiedział, że ma problem a nie umiał znaleźć jego rozwiazania. Wiedział, że jakos odstaje od reszty z tym ciągłym ściąganiem kłopotów na siebie. Nie miał pojęcia jak to się działo, że przytrafiało mu się tyle rzeczy które innych jakoś po prostu omijały. Wyszedł na lunch jak inni z autobusu a te dwa gnojki czepnęły sie tylko jego. Teraz to była jednak świeża ale przeszłość. Nie wiedział jak sobie z tym poradzić. Zapisał się nawet na wizyty do szkolenego psychologa no ale jakoś albo on nie kumał tego faceta albo ten facet nie kumał jego. Yoga? Medytacja? Oddychanie? Jakieś zryte dymiące gówna? Nosz jak to go wkurzało do cholery! Miał się ubierać w jakieś pedalskie getry i pocić w jakimś Gejowie? A od oddychania kręciło mu się w głowie a te dymiace gówna czuć było nawet po dwóch dniach i poza tym nic się nie działo. Po co ludziom wciskać taki kit?! Wkurzało go to!

W sumie z tego kołowrotu niewesołych myśli wyrwał go dopiero postój w polu kukurydzy. W końcu był to dłuzszy postój a własciwie to nawet awaria. I to jakaś powązniejsza. Mieli iść z buta po... Właściwie nie do końća wiedział po co. Jak cos się zryło a busie to trzeba albo zamówić serwis albo drugi autokar. W jakiejś wiosce była mała szansa na jedno czy drugie. No może jednak telefon jest i gdzieś przekoczować się da. Ale właściwie było mu wszystko jedno.

Do tego Old Harvest ruszył zabierajac ze sobą mały plecak jaki zawsze nosił do szkoły i jaki zazwyczaj był pusty. Po jeden kołonotatnik czy dwa na krzyż nawet mały plecak słabo wypełniały. Ruszył gdzieś z przodu grupy. Usmiechnął się pod nosem gdy ta blondkretynka spanikowała widząc stracha na ptaki. Droga przez las była jakas taka dziwna. Nie podobała mu się. Nie wiedząc dlaczego czuł się nieswojo. Znaczy... Pewnie przez Erica... Zaczął te brednie o horrorach i teraz wszystkim zaczęło się to udzielać.




Żalował, że nie ma swojego motoru jakim zazwyczaj przyjeżdżał do szkoły i nie tylko. Swojej hondy. Ta maszyna na pewno by się nie zepsuła. Prosta, niezawodna konstrukcja bez żadnych udziwnień nigdy się nie psuła. I była prosta tak jak jej własciciel. Dlatego zdaniem Jack'a tak do siebie pasowali. Szkoda, że reszta świata była tak niedopasowana do nich...


Dotarli jednak w końću do tej wiochy. Wiochy... 118 osób? Kurde... Toż nawet by coś nazwać wiochą to trzeba spełnic jakies wymagania. Ich szkoła miała więcej uczniów niż tu mieszkańców. Jak tu mieli znaleźć jakąś sensowną pomoc? Może udałoby się gdzieś przecępić do rana ale i tego nie był pewny. Pierwszy dom jaki im się napatoczył pod oczy też jakoś zachecajaco nie wyglądał. No ale może dlatego, że tak po ciemku. I jeszcze wyszło, że dwójka z nich się zgubiła. Nosz kurwa... Jakim trzeba być kretynem by się zgubić na drodze, po której szła kawalkada pacanów a na końcach byli ludzie ze światłami. Wystarczyło się trzymać tłumu, drogi i pomiędzy światłami. No i nie wchodzić pomiędzy te głupie drzewa. Koniec. No ale nie. Za trudne się okazało. Jack pokręcił głową. Pewnie przez takie historie potem o Amerykanach krążą dowcipy po świecie.

Gdy się jednak drugi raz nad tym zastanowił wydało mu się to dziwne. Może parka miała się ochotę pomiziać ale jakoś te drzewa i temu nie sprzyjały. Chyba. Kto wie, może ich to kręciło albo co. A jakby się cos stało to by się darli. A nic nie było słychać. No albo odpowiedzieli na ich wołania. A nie odpowiadali. Więc co? Zgubili się jeszcze na polu? Nosz kurwa jak? Tłum pacanów, jedna droga, na krańcach ludzie z... Eeehh... Co a parka debili... Nawet jak zostali się pobzykać w tej kukurydzy to jak potem można się zgubić? Przecież na tym zadupiu była tylko JEDNA droga. Nawet po ciemku, dało się nią iść bo albo kukurydza albo drzewa stanowiły szpaler. Co za idioci...

- Trochę głupi moment na produkcję małych barbiokenów... - mruknął odzywajc się wreszcie pierwszy raz od "wypadku w Mac'u". Zaliczył jednak spojrzenie matematyka i powiercił się chwilę pod nim. Kto wie, może jak będzie się starał być miły i pomocny to do powrotu jakoś to się rozejdzie ta awantura na postoju po kościach. - Ja się mogę przejść panie Aspectro. - niewyraźnie uniósł rękę na chwile i dołączył do grupy poszukiwawczej. Jak tym durniom cos na serio się stało to do transportu trzeba było najlepiej po dwie osoby na każde z nich. Z takim kretynami to kto wie, mogli sobie połamać nogi na prostej drodze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-03-2015, 18:49   #15
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Podzielili się na dwie grupy. Jedna zdecydowanie liczniejsza została pod domem – jak na razie jedynym budynkiem, jaki widzieli w Old Harvest. Druga z anglistą na czele ruszyła na poszukiwania zaginionej dwójki uczniów.
Robiło się coraz chłodniej. Noc na dobre przejęła władzę nad światem.

PONTI, JORDAN, GORO, ORTIS, PRESTON, VILL, WILLIANS, FOX,

(oraz NPCy – ANGELA LASTER – uczennica – spokojna I cicha I STORZ – nauczyciel matematyki)

Kiedy druga grupa znikła w ciemnościach Storz spojrzał na pozostałych uczniów.

- Pani Jordan ma rację – odezwał się głośno i wyraźnie Storz. – Przede wszystkim wasze zachowanie pozostawia wiele do życzenia. A przede wszystkim słownictwo. Tak, do pana mówię, panie Ponti. Rynsztokowe i moralnie paskudne przemyślenia, proszę zachować tylko dla siebie inaczej będzie pan miał poważne kłopoty, jak wrócimy do szkoły. I do pana również, panie Goro.

Przez chwilę milczał oczekując jakiejś odzywki, ale nikt nie był na tyle nierozsądny by zadzierać z matematykiem. Storz był wymagającym i sprawiedliwym nauczycielem, ale kiedy już na kogoś zagiąłby parol, taki ktoś mógłby zapomnieć o taryfie ulgowej i dobrych notach z matmy bez ostrej pracy. A niedługo mieli być klasyfikowani, co mogło wpłynąć na dalszą edukację i karierę.

- Ja pukam, ja tłumaczę, ja rozmawiam. Nie chcemy zrazić do siebie mieszkańców. Ostatnim, czego chyba chcemy, to tego, by ktoś zamknął nam drzwi przed nosem. Zanosi się na deszcz. Nie chcecie chyba spędzić nocy moknąć lub wracać do autobusu, cwaniaczki, co?

Znów dał im kilka sekund by przetrawili jego słowa.

- Idziemy. Grzecznie i cicho.

Ruszyli w kierunku oświetlonego domostwa. Chociaż nie do końca grzecznie i cicho.

Weszli na nieco zachwaszczone i zaniedbane, rozległe podejście oświetlone bladym światłem sodowych lamp mijając liczne krzaki i posągi rodem z szalonych snów.



Anioły szczerzące złe twarze, skrzydlate maszkarony, gorgony, jakieś trudne do nazwania i ledwie widoczne w mroku osobliwości. Widać było, że mieszkańcy domu mają wyjątkowo dziwaczne gusta.

Z bliska dom sprawiał podobnie ponure wrażenie, co reszta terenu. Już od dawna stary budynek domagał się remontu. Niektóre okna były powybijane, zabite deskami, inne zasłaniały od środka grube kotary. Poza tym wszystkie okna blokowały potężne, grube kraty, jak w więzieniu.

W końcu dotarli do drzwi wejściowych zza których dochodziły ich dźwięki muzyki.

Z boku drzwi wejściowych zobaczyli ozdobną, mosiężną tabliczkę, nieco już pozieleniałą od patyny. Nad lampką nad drzwiami krążyły zagubione ćmy. Ich uderzające o żarówkę ciała rzucały dziwaczne cienie na schody.
Muzyka zagłuszała wszystko.

Storz odszukał dzwonek i zadzwonił. Dopiero po dwóch kolejnych próbach drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich wychudzony mężczyzna o dość brzydkiej, lecz przyciągającej uwagę twarzy.

Mężczyzna spojrzał na stojącego w wejściu Storza wyraźnie zdziwiony jego obecnością.

- Przepraszam za najście – powiedział nauczyciel starając się nadać głosowi jak najuprzejmiejszy ton. – Jesteśmy wycieką szkolną w drodze do White Fall. Zepsuł nam się autobus kilka mil stąd i pomyśleliśmy, że tutaj uzyskamy jakąś pomoc.

- Tak? – głos, który wydobył się z gardła mężczyzny był jakiś dziwny.

Brzmiał obco, pozbawiony był nawet odrobiny emocji.

- Czy mogę zadzwonić? Nasz telefony komórkowe nie mają zasięgu.

- Tak.

Mężczyzna otworzył drzwi.

- Zaraz wracam – powiedział Storz, co wywołało krzywy uśmiech na twarzy Pontiego. – Zaczekajcie.

Drzwi zamknęły sięga nauczycielem co wywołało liczne dyskusje, na temat tego, co dziwny facet robi nauczycielowi za zamkniętymi drzwiami. Ponti i wielu innych uznało, że należy uciekać, ale nim zdążyli podjąć decyzję drzwi otworzyły się ponownie i stanął w nich uśmiechnięty Storz.

- Możemy wejść – powiedział wesoło, a potem jego słowa zagłuszył potężny huk i w ułamku sekundy, a głowa rozbryznęła się na drobne kawałki, zachlapując wszystko wokół krwią, mózgiem i kawałkami kości.

Na szczęście dla uczniów, nikt z ich nie stał na tyle blisko drzwi, by oberwać nieczystościami. Większość skupiła się kilka kroków dalej i stopni niżej, przy schodach.

W drzwiach stanął ten sam mężczyzna, który wpuścił Storza. W ręku trzymał ciężki, dymiący rewolwer. Zaszokowani młodzi ludzie mogli tylko patrzeć, jak mężczyzna kieruje broń w ich stronę i naciska ponownie spust.
Wtedy rzucili się do ucieczki. Wszyscy, poza Angelą Laster, którą pocisk szaleńca trafił w szyję. Dziewczyna zagulgotała i opadła na kolana krztusząc się własną krwią.

Maniak uniósł broń ponownie szukając wyraźnie nowego celu.



WARD, COLLINS, PETROVSKI, RYAN, BROOKS

(oraz Ascpectro)

Szli prowadzeni przez anglistę, oświetlając ciemność latarkami i oddalając się od reszty uczniów. Robiło się chłodno, ale oni nadal rozgrzani byli marszem i emocjami. W końcu nie co dzień ma się okazję prowadzić nocne poszukiwania zagubionej parki.

Przeszli po moście nawołując Sally i Dannyego, lecz nie usłyszeli żadnej odpowiedzi.

- Nogi im z dupy powyrywam – powiedział Ascpectro na tyle głośno, że go usłyszeli.

Oznaczało to, że jest wkurzony, bo zazwyczaj czarnoskóry belfer bardziej pilnował swojego słownictwa.

Zapuścili się pomiędzy szpaler drzew nawołując i pokrzykując, lecz ciągle bez rezultatu.

To Petrovski zauważył Sally pierwszy.

- Tam! Tam jest Sarkis.

Spojrzeli we wskazanym kierunku. Faktycznie. Dziewczyna była tam.
Za szpalerem drzew, na granicy widoczności, tuż przed linią kukurydzy.

- Zaczekajcie tutaj! – nakazał towarzyszącym mu chłopakom. – A ty Ward, wyłącz tą kamerę!

- Co ty sobie myślisz! – wkurzony nie na żarty Ascperto ruszył w jej stronę. – Nie możecie zachowywać się tak nieodpowiedzialnie. Nie jesteście już …

Nie dokończył. Zatrzymał się kilka kroków przed dziewczyną.

Potem wypadki potoczyły się bardzo szybko. Tak szybko, że nawet nie za bardzo wiedzieli, co się wydarzyło.

Nagle nauczyciel krzyknął, upadł na ziemię i jakaś niewidzialna siła zaczęła wciągać go w krzaki.

Ascperto miotał się, szarpał konwulsyjnie i wydawał z siebie jakieś trudne do opisania dźwięki. Wyglądał niczym wielka, złowiona na wędkę ryba, wciągana w gęste pole kukurydzy przez niewidzialnego rybaka.

Anglista próbował walczyć z tą siłą, chwytając się rozpaczliwie tego, co tylko udało mu się złapać.

Kilka kroków od niego stała nieruchomo Sally Sarkis okazując tyle samo życia i emocji, co sklepowy manekin. Nawet nie drgnęła, mimo tego, co działo się z nauczycielem dosłownie metr od niej.

- Po … Mo… Cy … - usłyszeli błaganie Ascperto, wypowiedziane z bólem i wielkim trudem. Mieli wrażenie, że nauczyciel albo czymś się zakrztusił, albo dusiła go jakaś pętla.

Nie byli do końca pewni, ale wydawało im się, że ktoś stoi w polu kukurydzy, poza zasięgiem latarek, skryty pośród czarnych liści i łodyg.
 
Armiel jest offline  
Stary 12-03-2015, 21:21   #16
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Erik Ponti wprost nie mógł uwierzyć, że ten skurwiel Ward poszedł sobie ze swoją kamerą i nie nagrał tego pięknego głowostrzała. W sumie jak się rozbryzgiwał mózg nauczyciela to Erik powiedział trochę w tle tego strzału, że nikt nie usłyszał "BUM". Oczywiście nie powstrzymało go to przed natychmiastową ucieczką.

Uciekając skierował się w stronę najbliższej zasłony, żeby uniknąć strzału w plecy. Nic tak nie bolało jak ginąć w głupi sposób już na samym początku historyjki o... wyglądało na to, że to historyjka jak z tego filmu gdzie toksyna przedostała się do ciał ludzi i zamieniła ich w krwiożerczych morderców. Nie żywe trupy - po prostu zabójców chwytających różne uzbrojenie i atakujących wszystkich. W sumie zombiak, nazwijmy go zombiakiem narazie, nie zaatakował natychmiast, więc może jednak to bardziej w stylu REC gdzie zły duch przejął kontrolę nad nieszczęśnikami żyjącymi w tym Silent Hill Leśnych Dziadków. Nazwa niezła, ale to trzeba jakoś podrasować. Old Harvest... Leśne Dziadki... hmm... OHLD... L'DOH jak francuska wersja The Simpsons.

Najłatwiejszym celem w tym momencie wydawał się Prosiak, grubas co tak narzekał, że nie mógł iść. Skoro nie mógł iść to ciekawe jak teraz sobie radził z bieganiem. No i jego plecy były całkiem sporą tarczą, gdyby tylko zombiak miał krzty rozumu. No i biedna Angela, która dostała w szyję i najwyraźniej jeszcze żyła. Gdyby nie zombiak z wielkim pistoletem w stylu Brudnego Harrego to można byłoby jej pomóc, a takto nie ma bata.

W tym momencie najważniejszym było znaleźć sojuszników. Największą, zwartą grupę stanowili ci, którzy poszli za most. Problem polegał na tym, że to byli kompletni debile. Nie słuchali Erika wcześniej to i nie posłuchają później. Prawdopodobnie zresztą i tak nie żyją. Na szczęście zombiak niezbyt krył się z tym, że był zombiakiem, więc jak tamci wrócą to raczej będzie wiadomo czy są nadal żywi. Raczej. Wątpliwe, że wrócą, a jak wrócą to nie należy im ufać.

Trzeba się skupić na tych, którzy pozostali i teraz uciekali jak Ponti. A kto był w tej grupie? Same dziewczyny, a dodatkowo Willians, Goro i Grubas. CO?! Czyli sami faceci poszli w tamtej grupie? Sperma zalala im mózgi? Chcieli się popisać przed laskami? Po dwakroć debile!

Ponti uciekał tak, żeby uciekać razem z Dżejem Williansem (bo to twardy skurwiel, a do tego niegłupi skoro nie dał się wysłać na kukurydziane pole z takim człowiekiem można iść na wojnę, a pierwsze strzały już padły) i nie dać się przewrócić przez żadnego z uciekających, a zwłaszcza przez Vill i Goro (sam nie zamierzał ich jednak odpychać o ile nie będą go dotykać, a jedynie uciekać w tym samym kierunku co on). Jeżeli Willians nie miałby obranego kierunku to sam Ponti zaproponuje most, ale bez przekraczania go. W bezpiecznej odległości od zombiaka i jak będzie taka potrzeba to Erik aktywuje swoją latarkę co by nie zgubić się.

W przypadku, gdyby sprawy obrały naprawdę zły obrót i Willians zaatakowałby zombiaka to Erik pomógłby atakując swoją ciężką latarką - wówczas będzie ryzykował swoje życie, ale przynajmniej zginie w walce. Wszystko jednak działo się na tyle szybko, że pozostawało mieć nadzieję, że Willians jednak będzie uciekał jak być powinno. Oczywiście w razie scenariusza wojennego Erik postara się dorwać do spluwy i odstrzelić łeb ziombiemu. A czemu Erik miałby tak postępować? Bo taki miał styl. Był to jednak Plan W i zależał wyłącznie od reakcji Williansa.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 12-03-2015 o 22:00. Powód: Możliwość wojennego nastroju Williansa.
Anonim jest offline  
Stary 12-03-2015, 21:29   #17
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Mimo, że Hikaru miał w sobie trochę z japońca, po wystrzale jego oczy zrobiły się jak pięć złoty. Gdyby miał czas i mógł to przemyśleć, zapewne byłoby to na zasadzie "Hey man, check this out yo motha'fucka" i wpadłby w śmiech. Przeważnie tak było, gdy się skuli i namówili go na jakiś film - ostatecznie. Chłopaki przynosili czy to piłę, czy to inny horror, których Hikaru już nie pamietał. Teraz przed nim huknął głośno rewolwer i odpadające fragmenty głowy na ziemię.

Odwrócił się jak w koszykówce. Przybrał niską postawę i jak najszybciej zaczął biec co chwilę przeskakując ze strony na stronę, by utrudnić oddanie sktuecznego strzału za dom, licząc, że uda mu się uniknąć strzału. Nie zastanawiał się ani przez chwilę, kto będzie następny. Starał się jak najbardziej biec zygzakiem z nisko pochyloną głową aby dobiec do rogu i zniknąć za domem. Starał się uważać, by nie wdepnąć w żadną niespodziankę, oraz by się na niczym nie poślizgnąć po drodze. Nawet zapomniał o obietnicy arabskich googlów, które miały nastąpić w podobnej sytuacji.
 

Ostatnio edytowane przez BoYos : 12-03-2015 o 21:35.
BoYos jest offline  
Stary 12-03-2015, 21:58   #18
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dom był...piękny. Stary, może lekko zapuszczony, ale z duszą, której mógł mu pozazdrościć każdy gipsowo-drewniany twór nowoczesnej architektury, stawiany masowo na przedmieściach wszystkich po kolei, amerykańskich miast.
I te maszkarony!
Lillian miała wrażenie ich kamienne oczy śledzą ruchy nieproszonych gości czekając na okazję aż nieostrożni wędrowcy obrócą się do nich plecami…
Jednak to nie gargulce przypuściły pierwszy atak, lecz jakiś pokręcony, stary zjeb z rewolwerem. O co mu chodziło? Mógł po prostu powiedzieć, że nie ma telefonu i nie życzy sobie obcych!

Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, patrząc wybałuszonymi oczami na byłego nauczyciela, a raczej to, co z niego pozostało. Szok, chwila niedowierzania, po której zadziałał instynkt, zakorzeniony w ludzkim genomie jeszcze za czasów, gdy ludzie mieszkali w jaskiniach i polowali za pomocą zaostrzonych patyków.

Zaczęła uciekać, modląc się w duchu, żeby pokręcony psychopata wybrał na cel kogoś innego. Nie chciała umierać, nie przed pierwszym bad tripem i namalowaniem każdemu prezydentowi z Mount Rushmore epickich wąsów. W końcu wszyscy mieli jakieś marzenia i plany…

Pędziła przed siebie, jakby goniła ją opieka społeczna. Odbiła w bok, trzymając Erika w zasięgu wzroku i nikogo w promieniu dwóch metrów od siebie. Starała się kluczyć, trzymać głowę nisko i wyszukiwać wszelkich osłon, które odgrodziłyby ją od psychopaty z gnatem.

Dzieliła uwagę między to, co miała przed i pod sobą. Złamanie nogi w takim momencie...lub czyjeś złośliwe ręce, wpychające na przeszkodę - nazwanie tego pechem to za mało.
Wiadomo, że w chwili śmiertelnego niebezpieczeństwa, kooperacja i współpraca nabierały całkiem nowego znaczenia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 12-03-2015, 23:19   #19
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Jack Brooks - awanturniczy bajker




Pogoda się psuła co raz bardziej. No a przynajmniej co raz chłodniej i mniej przyjemnie się robiło. Jack wyciągnął swoją bluzę z wizerunkiem pędzącego Ghost Ridera.

Comic Vine


Teraz jego plecak zrobił się naprawdę prawie pusty. Szedł gdzieś na początku grupy. Wyjął swoją małą latareczkę i przyświecał po poboczach jej bladym, błękitnym, ledowym światłem. Szybko jednak mu się to znudziło. Krzyczał od czasu do czasu imiona zaginionych nie-umiejących-łazić-po-prostej kretynów ale jakoś bez zapału. Żałował, że nie może tej trasy przebyć na swojej hondzi. Na niej tylko by śmignął! Główne ostrze swiatła reflektora sunęłoby po rozmywajacej się drodze przed nim. Jego boczne refleksy mazałyby jeszcze smugi tych durnych drzew na poboczu a silnik by warczał napędzając maszynę i swojego właściciela. On sam by go słyszał swoim skrytym pod kaskiem uchem a całym ciałem odbierał jego sprawne regularne wibracje. Tak samo jak każdą nierówność na drodze. Własnie dlatego jazda motocyklem łączyła jeźdźca z maszynę bardziej niż w jakimkolwiek samochodzie.

A potem... A potem przy wyjeździe z tego głupiego lasu dąłby czadu i trumfalnie spiął swoją miódmaszynę na jedno koło. Taaak... Wyglądałoby epicko... I triumfalnie... I do cholery lubił stawiać ją na jedne koło! Prawie tak samo jak wygrywać... A lubił wygrywać... Teraz też by wygrał jakby miał swojego Vulcan'a. No znaczy przynajmniej pierwszy dojechałby do autobusu czy gdzie tam trzeba by było. Ale właściwie nawet wygrywanie nie było tak fajne jak pęd. Ta dzika wolność nieposkromionej prędkości, przedzieranie się własnym ciałem przez gęste powietrze jakiego nie odczuwało się nawet biegnąc czy jadąc na rowerze, rozmazywany mało interesujący krajobraz najpier przybliżający się co raz prędzej by nagle zniknąć gdzieś z pola widzenia i pamieci, te balansowanie ciałem i maszyną jak się w zdecydowanie za wysokiej prędkości wjeżdżało w wiraż i uderzenie silnika owocujące wyrwaniem się maszyny do przodu z kolejnego pokonanego zakretu. No i pęd! Pęd był dla Jack'a ucieleśnieniem wolności osobistej. Niczym nie skrępowanej siły dla którego przepisy ruchu drogowego były drobną sugestią a inni użytkownicy ruchu tylko ruchomym elementem trasy wiecznego wyścigu w jakim brał udział Jack ilekroć dosiadał swojej maszyny. Tak jak wtedy...

Przyponiał sobie owe wtedy. Wyścig. On i tamten nowy wówczas palant, O'Brian. Jego hondzia przeciw Ninja tamtego. Silnik o słabszej pojemności bo 250 przeciw 500. Przewaga prędkości i przyspieszenia też była po stronie O'Briana i jego Ninja. A mimo to Jack przyjął wyzwanie. Ba! Sam go wyzwał! Nikt nie wierzył, ze da radę. Chłopaki i tę parę dziewczyn co było na miejscu śmiali się z niego. Sądzili, że zartuje. Ale nie żartował. Sądzili, że w ostatniej chwili się wycofa albo coś rozsądnego pościemnia. Byłoby zrozumiałe. Ale nie naściemniał. Nie miał zwyczaju. Skoro mówił, że coś zrobi to potem to robił. I jak mówił, że chce się ścigać z O'Brianem to do cholery miał zamiar się ścigać! I wygrać!

Nie był jednak głupi. Znał się na motorach ich silnikach i matmie, by wiedzieć, że klasowo nie ma szans z prawie czystosprotową maszyną która może dochodzić na prostych do czterech setek kilosów na godzinę. Jedynym jego atutem była mniejsza masa maszyny a wiec zwinność. Nie miał zamiaru się z nim ścigać na prostych. Miał zamiar pojechac po swojemu. Po swoim terenie. Na przełaj przez opuszczone hale, opustoszałe torowiska, zakurzone drogi i potem na skos przez złomowisko. Tamten pewny swojego zgodził się na taka trasę ufny w potęgę swojej maszyny. Podstęp Jack'a pojął dopiero na trasie. Zaś Jack pojął co znaczy maszyna sportowa za kilkadziesiąt tysiecy papierów w porównaniu z jego z góra ze średniej półki za nędzne kilka tysiecy. Moc techniczna projektantów, jakość wykonania, dobór wręcz kosmicznych technologii był po stronie O'Briana i jego maszyny.

Jack stawiał wszystko na jedną kartę. Przed krzyżówkami nawet nie zwalniał. Jechał jak przecinak licząc na swoje szczęście i późną porę, że nic nie będzie jechać z bocznych uliczek. Ścinał zakręty tak ostro, że za kazdym razem przechył groził utratą stabilności i poszorowaniem po asfalcie ku jakiemuś drzewu czy barierkom. Zajeżdżał przeciwnikowi drogę nie majac zamiaru dać się wyprzedzić. Wyprzedzał samochody przejeżdżając pomiędzy nimi. W końcu więc mimo, że Jack jechał jakby sam Ghosty się nie powstydził na jednej z dłuższych, mrocznych hal przez które przebijały się tylko światła ich reflektorów i odbijał echem to własnie tam Ninja z O'Brianem w siodle po prostu go minęła. ~ Nie! ~ krótka myśl prostestu wypełniła mmu na moment całe adrenalinowe jestestwo.

Dotąd wierzył, że mu się uda. Że zna sposób na to jak wykiwać tego nadętego gnojka i jego podpakowaną, technologiami i kasą maszynę. Wydawało mu się, że da radę udowodnić, że ktoś taki jak on... Z niższych pólek społecznych i sklepowych jest w stanie utrzeć nosa tej wykozaczonej, przemadrzałej elycie. Ale teraz jak go w swoim w-chuj-drogim żółtawym kombinezonie i widział oddalajace się czerwonawe światełko czuł... Żal. I rozczarowanie. Wiedział, że już po wszystkim. Miał szansę nie dać się wyprzedzić ale nie miał szansy ścignąć maszyny i kierowcy tej klasy jaką stanowili O'Brian i jego Ninja. A meta z kumplami była już w zasięgu wzroku. Kurwa, czemu nie była przy wjeździe do tej hali?! Wtedy by wygrał!

Ale wówczas za wręcz znikajacym mu z oczu O'Brianem zauważył promyk nadziei. Blaszane ogrodzenie! Widział je w wcześniej w dzień jak je wstawiali z dytkty czy innego gówna by chwilowo uzupełnić braki. Pewnie na te złomowsko ktoś znów im się włamał czy co. W każdym razie dykta czy blacha... Zaraz za nia droga i to prostopadła do tej którą jechał. Przy takiej prędkości to było... ~ Wal się! Ja będę pierwszy! ~ zbuntowana i agresywna natura chłopaka znów stłumiła własny rozsądek i Brooks dodał gazu. Jego Vulcan odpowiedział rykiem swojego motoru. Dla zebranych w oddali przyjacił wyglądało pewnie jakby w jakimś samobójczym amoku Jack postanowił w pełnym pedzie wbić się w ścianę. Widzieli jak przy tej prędkości nie ma szans by wyhamować przed nią. Musiał w nua uderzyć. I uderzył.

Ale Jack nie miał zamiaru hamować czy zwalniać. Musiał przyznać, że odczuwał strach i obawę widząc zbliżającą się z każdą sekundą ścianę. Nie miał tak naprawdę pojęcia co jest za nią. A jak to nie ten fragment co widział wczęsniej? A jak jakoś to wzmocnili? A jak po drugiej stronie trafi na jakiegoś rozpędzonego tira? A jak... Ale nie chciał ustąpić. Nie chciał zwolnić. Mimo wątpliwości pruł przed siebie do końća, jakikolwiek by on miał nie być. Nie zamierzał się poddać póki był cień nadziei chociaż na zwyciestwo. Dlatego teraz uderzył w pełnym pędzie w tą ścianę. Uderzył burtą i z ulgą prawie nie poczuł oporu. Rozpędzone prawie dwie setki kilogramów metalu i ciała przebiły się przez cienką dyktę stanowiącej dla nich jedynie wizualną przeszkodę. Na moment Jacka i jego hondzię otoczyła i oslepiła chmura drewnianopodobnych odłamków i już byli po drugiej stronie.

Zaczęty jeszcze przed płotem manewr skrętu teraz dawał prawdziwy efekt. Bo w końcu lepiej było przebić płot na wprost niż burtą. Dla fizyki ruchu i masy takie pare milimetrów dykty nie miało znaczenia. Teraz wiec Jack po wyskoczeniu z terenu złomowiska wylądował już z prawie wykręconym na ostatnią prostą motocyklem. Wystarczyło mu wykońćzyć manewr i dać gazu do oporu co też zrobił.

Ani znajomi i przypadkowi widzowie ani tym bardziej O'Brian nie mogli uwierzyć w to co widzą. Słabsza i wolniejsza maszyna która w końću jednak dała sie wyprzedzić, po wyglądającym na samobójczym gambicie Jack'a nagle prawie przebiła sobie skrót przez zdawałoby się litą ścianę i ku zdumieniu wszystkich ponownie wyszła na prowadzenie! Na pewno zaś O'Brian się nie spodziewał. Sądził, że jak w końću wyprzedził hondę to ma już zwycięstwo w wyścigu w kieszeni. A tu nagle przed nim płot wybuchł a z niego, jak zza grobu, powrócił rycząc motorem i błyskając reflektorem jego przeciwnik. No takie rzeczy się po prostu w normalnym świecie po porstu nie zdarzały!

Wyścig jednak się jeszcze nie skońćzył Jack'owi manewr się udał ale na tak ostrym zakręcie wytracił sporo prędkości, rozpędzał się prawie od zera. Zaś droga była szeroka, nie miał jak zablokować drugiej maszyny. Zaś prosta, mimo, ze ostatnia, była dość długa. Na tyle, że Kawasaki miało wystarczajace pole do popisu by pokazać te swoję wręcz magiczne przyśpieszenie i odrobić tę nagłą stratę. I odrabiało z każdą sekundą i każdym metrem. Zebrani widzowie dopingowali swoich faworytów bo Brooks był bliżej ale O'Brian był szybszy. Który z nich pierwszy wpadnie na linię mety nie było wiadomo do ostatniej chwili. Walka była zażarta do ostatniego metra i ostatniego oddechu, żadna maszyna ani kierowca nie miał zamiaru ustąpić, każdy z nich chciał wygrać i pognębic rywala ale mógł wygrać tylko jeden. I pewnie wygrał. Ale bez specjalistycznego sprzętu było to nie do ustalenia. Przez umowną linię mety śmignęli obaj prawie w jednym momencie. Nawet widzowie nie byli pewni który z nich był szybszy choć każdy oczywiście był się gotów kłócić do rana, że właśnie jego faworyt.

Jack usmiechnął się w ciemności opustoszałej drogi do swoich wspomnień. ~ Taaak... To był wyscig... ~ No motory, prędkość i jazda na nich. To był aspekt w którym naprawdę potrafił się odnaleźć i znajdował wolność od trosk i granic tego durnego świata. To był odskocznia gdzie nikt nie miał pretensji, że jest agresywny czy...

Te miłe wspomnienia przerwał Jack'owi Petrovsky który znalazł tę blondkretynkę. Okazało się, że stoi jak słup soli na poboczu jakby stopa miała zamiar łapać. Idiotyczne. Kogo ona chcialaby złapać na srodku niczego i to po nocy juz prawie? Nawet wieczorem jak tu szli żaden pojazd ich nie minął co już wiele mówiło o popularności okolicy.

~ No to traz jak mamy Barbie to trzeba jeszcze znaleźć Ken'a i można spadać do reszty... ~ Jack sądził, że mają już górki. Sarks pewnie była z Danym więc powinna wiedzieć gdzie on jest. Trochę dziwne, że nie było go przy nim. Ale kto wie... Może się pokłocili o lodzika albo, że ktoś nie może czy, że głowa boli? Zaczął świecić swoim ledem po niej i po okolicy spodziewając się natrafić gdzieś na poboczu na Dany'ego. Choć chyba musiałby leżeć by go nie zauważyli tak jak jej. Tylko po cholerę ktoś miałby leżeć jak taki ziąb nadciągał?

I nagle Ascerpto zaczął odstawiać jakiś cyrk. W pierwszej chwili Jack w zaskoczeniu wrócił do niego oswietlajac go swoim błękitnawym ledem ale widząc, że dzieje sie coś niedobrego nie zamierzał stac i sie gapić. - Panie Ascpectro! - krzyknął z mieszaniną niepokoju i zaskoczenia. Nie posądzał tego tepego buca o takie poczucie humoru. Coś go złapało jakby na lasso czy jakaś pułapkę. Ale przechodzili tędy wcześniej, całą grupą i nic nikomu się nie stało więc już prędzej te lasso. No bo co innego?

- Dawajcie, trzeba mu pomóc! - ruszył biegiem w stronę powalonego i ciągniętego po ziemii nauczyciela. - Niech nam pan pomoże! - krzyknął w przelocie do chyba obcego faceta którego zauważył w ostatniej chwili i po którym przęśliznął się promieniem leda. Skupił sie jednak na wyciągnięciu z opresji anglisty. Puścił latarkę by mieć obie chwytne ręce a ta zaczęła dyndać jak duży, świecący brelok na pasku zahaczonym o nadgarstek. Nie lubił gubić latarek. Za wiele już ich zgubił.

Zamierzał rzucić się na profesora tak by przycisnąć go do ziemi swoim ciałem a nogami zaprzeć się o grunt. Miał też nadzieję, że jezeli jakis dowcipniś na serio rzucił mu lasso na szyje to je zauwązy i wymaca. Wówczas spróbowałby je ściagnąć z szyi profesora. No a teraz ten planat miał prawie dwukrotnie większy cieżar do ciągnięcia po ziemi. Jakby jeszcze chłopaki im pomogli i zrobili cos sensownego zamiast stać i się gapić to wierzył, że mają szansę szybko wyratować profesora, sprawdzić czy wszystko z nim gra, zgarnąć Sarks, wypytac o Dany'ego i kurwa pogonic tego rednekowego palanta który chyba sądził, że jest zabawny. No jak go wkurzali tacy durnie no! No czemu zawsze natrafiał na kogoś kto się upierał go wkurzyć co?
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 12-03-2015 o 23:30.
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-03-2015, 23:27   #20
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Gdy nauczyciel wszedł do domu, Suki oddaliła się od drzwi wejściowych o kilka metrów. Jej zainteresowanie wzbudziła jedna z dziwacznych rzeźb. Niewiele większy od niej posąg przedstawiał kobietę wbijającą sobie nóż w brzuch, po którym widać było zaawansowaną ciążę.
Chore akcje - pomyślała. Właściciel takiej kolekcji figurek ogrodowych nie mógł być zdrowy na umyśle.
Od dalszego oglądania rzeźb oderwał ją zadowolony głos matematyka. Odwróciła się w kierunku domu i już miała ku niemu ruszyć, gdy wydarzyło się coś rodem ze słabych horrorów, których fanką nie była, ale oglądała je czasem ze znajomymi.
Głowa Storza wybuchła. Po prostu wybuchła rozpadając się na małe kawałki!
Zabrakło jej tchu, torba, którą trzymała wysunęła się z bezwładnej dłoni i upadła na ziemię. Przez kilka ułamków sekund, które wydawały się wiecznością patrzyła na bezgłowe ciało nauczyciela.
Zaczęła uciekać. Gnać przed siebie ile sił w nogach manewrując przy tym między pomnikami, które rozstawione były bardzo nierównomiernie.
Usłyszała kolejny strzał. Nie odwróciła się jednak. Wyglądało na to, że gospodarz domu postanowił urządzić sobie małe polowanie. Nie zamierzała być jego kolejnym trofeum.

Słyszała kroki, oddechy i okrzyki innych uczniów, oni też uciekali. Dobrze, najważniejsze, by znaleźć się poza zasięgiem broni szalonego starca, potem zastanowią się co dalej.
Suki chciała biec jak najdalej och domu. Anglista i reszta grupy nie mogli przez te kilka minut zajść zbyt daleko. Miała zamiar do nich dołączyć.
Była przerażona.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172