Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-07-2015, 22:43   #11
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Puste pokoje, białe zasłony w oknach. Jej dom.


Tańczyła… powoli. Biała zwiewna sukienka otulała jej ciało. Była obserwowana, ale to nie miało znaczenia. Tańczyła w ciszy poruszając się w rytm pieśni własnego oddechu wiedząc że jest bezpieczna. Bardziej zjawa niż człowiek.
Ktoś pukał do drzwi, ktoś pukał nieprzerwanie i cierpliwie. To burzyło jej rytm i spokój. Ktoś pukał próbując wejść i nie dając jej spokojnie tańczyć. Ktoś pukał.
-Chwila… Już, już otwieram…- rzekła April wstając i ziewając. Dopiero po chwili zorientowała się, że to wszystko było snem. I nieznany jej budynek mieszkalny i sukienka i taniec i pukanie. Niemniej wszystko wydawało się realistyczne. Niemniej nie mogła się zastanawiać nad tym w tej chwili. Nie miała na to czasu w tej chwili. Przed nią był nowy dzień, nowe wyzwania...
Mara senna… jej rozważania April musiała zostawić na później. Może na wieczór. Może w ogóle. W końcu to tylko sen, prawda?


Ava była dziś rano podekscytowana, bowiem planowała skorzystać z pogody i poopalać się wraz przyjaciółmi na plaży. Należało udzielić kilku rytualnych wskazówek i pouczeń dla przypomnienia. Nie pierwszy raz zresztą, Ava dobrze pływała i nie był to pierwszy jej wypad. April wiedziała gdzie je szukać, a w okresie wakacyjnym kąpieliska nad rzeką Sheepscot miały podwojoną ilość ratowników. April ustaliła z córką szczegóły i kiedy ma ją zabrać do domu. Istniała możliwość, że Ava przedłuży swój pobyt nad kąpieliskiem, lub po opalaniu się na plaży wyskoczy z kumplami na miasto. Ale wtedy miała przedzwonić na telefon. No… chyba, że zapomni, co też się zdarzało.
Po czym zaraz z rana April udała się do biblioteki w Wiscasset.


Publiczna biblioteka w Wiscasset znajdowała się budynku pamiętającym czasy kolonialne i wzniesionym w takim właśnie stylu. Nie wyglądała nowocześnie i nowoczesna nie była. Nie było więc multimedialnych sal, jej zasoby stanowiły tylko i wyłącznie książki, a główną bibliotekarką była obecnie


Susan Watson, która ucieszyła się na widok April. Nawet nie zapytywała, czemu panią Blackburn interesują stare kamienne kręgi. Natomiast nie pozwoliła April zabrać się za spokojne czytanie tomów. Przynajmniej nie dopóki nie wypiły razem herbaty. O tak wczesnej porze biblioteka świeciła bowiem pustkami, a Susan… w tym czasie nudziła się.
W końcu po tej rozmowie przy herbatce April mogła siąść przy stoliku i zagłębić się w nudne tomy, które pani Watson jej donosiła. Większość bowiem z nich stanowiły monografie etnograficzne i opracowania geograficzne regionu, oraz przewodniki. Z czego tylko te ostatnie wydawały się strawne. Reszta pisana naukowym językiem, była ciężka do przebrnięcia. SMS wysłany do Eddiego w sprawie wspólnej kawy, był chwilą relaksu przy tej benedyktyńskiej pracy. A efekty?

Teorie. Hipotezy. Założenia. Nigdy tak naprawdę nie ustalono czym są owe kręgi. Nigdy nie ustalono dokładnie, kto je ustawił. Niektórzy widzieli w nich dzieło wikingów, co jednak było absurdalne. Owe kamienie stały tam, zanim wikingowie zaistnieli w Europie. Ostatecznie najbardziej prawdopodobna teoria przypisywała autorstwo kręgów ludziom pierwotnym, przybyłym tu podczas epoki lodowcowej. A którzy stali się potem przodkami indiańskich plemion. Te miały z czasem zapomnieć o owych kręgach i ich znaczeniu. Badaczy tutejszych plemion dziwiło to, że owe kamienne kręgi, nigdy nie stały się ziemią świętą dla Indian. Wprost przeciwnie, ów obszar uważali za przeklęty i ponoć przestrzegali przed osiedlaniem się w tej okolicy. Wedle ich legend, kręgi zamykały w sobie zło… w ich okolicy nie można było przechodzić rytuału, bowiem zsyłane w tej okolicy wizje i znaki nie pochodziły od Wielkiego Ducha, lecz od złośliwych manitou Obcej Ziemi. Czym dokładnie była owa druga Obca Ziemia, tego żaden szaman nigdy nie potrafił wytłumaczyć do końca. Zbyt wiele pojawiało się nieprzetłumaczalnych idiomów. Dało się zrozumieć tylko tyle, że Obca Ziemia jest… jednocześnie tu i nie tu. A ludzie i zwierzęta nie są jej częścią.
- Co czytasz?- to pytanie wyrwało April z lektury. Ten głos przeżył jej ciało dreszczem. Przyjemnym dreszczem...


Sean Watson Jr. W końcu się na niego natknęła. Było coś w jego głosie i spojrzeniu, co rozgrzewało rumieńcem twarz April. Tym bardziej, że Sean którego żegnała był młodym wilczkiem, owszem przystojnym i muskularnym bo skrzydłowym w szkolnej drużynie futbolu amerykańskiego. Niemniej nadal jedynie wilczkiem nie mogącym zaimponować żądnej nowych wyzwań młodej i ambitnej dziewczynie. Niemniej, gdy April wróciła wilczek okazał się już być doświadczonym basiorem, którego spojrzenie przeszywało panią Blackburn na wylot i budziło dziwne uczucia w jej sercu. Prawdziwym samcem alfa.
- Nie sądziłem, że spotkam cię akurat tutaj.- uśmiechnął się przysiadając się obok April.


Spotkanie z Eddiem Rossem nastąpiło w ”Poetic Corner”,


niedużej kawiarni, w której po zamówieniu kawy i ciasteczka można było za darmo dobrać sobie tomik wierszy do czytania. Ulubione miejsce wrażliwych nastolatek i zakochanych par, zwłaszcza jeśli chłopak chciał zaimponować erudycją. Prowadził ją znajomy April ze szkoły.


Kevin Smithsson alias “Russel Love’sworth”, tkwiący w nieudanym związku małżeńskim, nieszczęśliwy poeta… którego dzieła poetyckie wyrastają z tego właśnie cierpienia. Co rzucało cień podejrzeń na ów “nieszczęśliwy” związek, zwłaszcza u osób znających Kevina. Był on w szkole urodzonym pozerem.
Niemniej, jako że z samej poezji wyżyć się nie dało, to prowadził z żoną Emily “Poetic Corner”. Kafejka przynosiła zyski i była popularna i tłoczna, wieczorami. O tej porze był tylko Kevin,dwie staruszki w kącie i Edward…


… przystojny był z niego mężczyna. Na szczęście był w garniturze, więc oczy April nie mogły wpaść w pułapkę jego muskulatury. Z drugiej strony, nadal pamiętała ostatnie spotkanie. I widoki jakie wtedy miała.


Popołudnie w sklepie upływało April spokojnie, wręcz zbyt spokojnie. Hannah odchorowując wczorajszy wypad w ogóle nie zjawiła się na ploty, a klientów było niewielu. Ot, wpadło kilku studentów spodziewając się że ów sklepik będzie miał na składzie bardziej rozrywkowe “zioła”. Niestety musieli obejść się smakiem. Podczas gdy April robiła za twarz sklepiku siedząc za ladą, Aida Franklin przebywała głównie na zapleczu, porządkując towar i odbierając telefonicznie zamówienia domowe. Bowiem nie wszyscy chcieli być widziani w sklepiku ziołowym pani Franklin, przez plotkujących. Czasami powodem była wstydliwa dolegliwość, czasami cóż... Aida sprzedawała nie tylko nieszkodliwe ziółka, ale też i ziołowe leki, co wykraczało poza jej oficjalne kompetencje. I nie było do końca legalne, tym bardziej że czasem udzielała porad… lekarskich.
To że nikt dotąd nie skarżył się na pomoc Aidy nie zmieniało w tym przypadku sytuacji.
Więc nic dziwnego, że April się nieco się spięła, gdy w sklepiku zjawił się Harry Coppers mówiąc znajome w wydźwięku zdania.- Cześć April, mam do ciebie kilka pytań w związku z pewną sprawą.
Harry był tu służbowo.Tylko czemu?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-07-2015 o 19:58. Powód: ważne poprawki
abishai jest offline  
Stary 30-07-2015, 22:31   #12
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Złe sny ostatnio często ją nawiedzały. Właściwie nie było tygodnia bez przynajmniej jednej niespokojnej nocy. Czasem w snach widziała bezkształtne cienie, a jedynym wyraźnym wspomnieniem po przebudzeniu było uczucie osaczenia. Czasem, jak dziś, do odczuć dochodziły obrazy tak wyraźne, że sen stawał się trudny do rozróżnienia z rzeczywistością. To jednak nie było takie złe. Najgorsze były te mary, co do których wiedziała z całą pewnością, że śni, a jednak nie mogła się przebudzić, choć bardzo chciała, bowiem wizje te były koszmarne, wypełnione makabrycznymi scenami z przeszłości, tej prawdziwej, na jawie. Pewne ukojenie przynosiły ziołowe herbatki matki, choć i one z czasem przestawały działać, zupełnie jak narkotyk.

Choć brzask rozwiewał nocne strachy, one tkwiły w niej, wryte głęboko gdzieś pod czaszką. Natłok codziennych obowiązków nie pozwalał jednak ich rozpamiętywać. Również tego poranka nie miała na to czasu. Ava była już dużą dziewczynką i sama potrafiła się przygotować na wycieczkę, jednak April miała własne sprawy na głowie.

Na szczęście tym razem po nocnym szaleństwie nie dokuczał jej kac. Nie mogła jednak być tego pewna w stosunku do Hannah. Pani Richmond opuściła bowiem Cougar Bar przewieszona przez ramię swego męża niczym worek cementu. Sama bowiem nie była w stanie dojść do samochodu: nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a chodnik uparł się, by ją przytulić.

Cytat:
Jak tam, Tygrysico, po naszych nocnych łowach?

SMS poszybował w eter, tymczasem jego autorka dokończyła poranną kawę. Przed wyprawą do biblioteki postanowiła jeszcze zasięgnąć u matki informacji na temat kamiennych kręgów. Aida mieszkała w tej okolicy całe życie, a wcześniej jej matka i babcia, a pewnie i prababcia. Znała okolicę jak własną kieszeń. Jeśli jakieś zagrożenie nie z tego świata czaiło się w tych pradawnych konstrukcjach, to właśnie jej matka powinna to wiedzieć, czuć.

Niestety, odpowiedź matki nie usatysfakcjonowała April. Pani Franklin pokusiła się jedynie o zdawkowe wyjaśnienia. Kręgi były miejscami mocy. Mocy, która łatwo może się wymknąć spod kontroli, i której tak naprawdę nie ma potrzeby wykorzystywać. Według niej najlepiej było zostawić to miejsce w spokoju, pozwolić mu zarastać.


Miejska biblioteka w Wiscasset niewiele się zmieniła przez ostatnich dwadzieścia lat. Te same regały z orzechowego drewna, te same grafiki na ścianach, ta sama wykładzina na podłodze. Nawet bibliotekarka była ta sama. Co prawda czas przyprószył jej dawniej słomkowe loki siwizną, ale oczy błękitne jak woda w zatoce Pottle Cove wciąż patrzyły na świat uważnie, zza okularów o grubych, rogowych oprawkach.


April zawsze lubiła biblioteki - labirynty regałów, ciszę i zakurzone tomiszcza. Już jako dziecko odwiedzała ów przybytek regularnie, najpierw razem z ojcem, naczelnym bibliofilem hrabstwa, później sama. W szkole średniej jej zapał do lektur nieco przygasł, by rozbłysnąć z nową siłą w okresie studiów. Obecnie Susan Watson raczej rzadko miała okazję gościć ją w swoich progach. Henry Franklin pozostawił po sobie pokaźny zbiór książek, który jego córka od czasu powrotu do rodzinnego gniazda namiętnie pochłaniała. Oczywiście jedynie w tych rzadkich momentach, kiedy akurat miała na to czas. Miało minąć jeszcze sporo czasu, nim domowe zasoby się wyczerpią.

Może właśnie ze względu na ową długą absencję April została przez gospodynię szczególnie ugoszczona. Susan zawsze życzliwie odnosiła się do córki swych przyjaciół, potem także do ich wnuczki. Z dzieciństwa pani Blackburn zapamiętała ją jako przemiłą kobietę, zawsze mającą na podorędziu jakieś smakołyki dla dzieci. Również pod tym względem bibliotekarka niewiele się zmieniła. Do herbaty, którą poczęstowała gościa, szybko dołączyły rogaliki z marmoladą domowej roboty. Takie same, jakie April w dzieciństwie pałaszowała ze smakiem. Nawet marmolada miała dokładnie ten sam smak, co kiedyś.


Wreszcie przyszedł czas na lekturę. Niestety biblioteka, obok matki, okazała się kolejnym ślepym zaułkiem. Tak naprawdę po kilku godzinach zagłębiania się w opasłe tomiszcza, kobieta wiedziała dokładnie tyle samo, co przedtem. Tajemnicze kręgi były przez Indian uważane za miejsce przeklęte. Pewnie nie bez powodu. Matka nazywała to trudną do kontroli Mocą, Indianie - manitou Obcej Ziemi. Obie strony pewnie po części miały rację. April nie dawało spokoju przewijające się w tekstach pojęcie Obcej Ziemi, które nie doczekało się objaśnienia. To znaczy indiańscy szamani zdawali się doskonale wiedzieć, o czym mówią, ale ich wyjaśniania umykały ciasnym, naukowym umysłom Zachodu.

Obca Ziemia, miejsce jednocześnie tu i nie tu. Cóż, panowie antropologowie widać mieli słabe doświadczenie w wycieczkach do, jak to April - wzorem Charlesa Dodgsona - lubiła w myślach nazywać, świata po drugiej stronie lustra. Żyli nie wiedząc tego, że wygłodniały wilk, czy niedźwiedź nie jest najgorszym, co może człowieka spotkać nocą w ciemnym lesie. Pani Blackburn już dawno została wyrwana z błogiego stanu nieświadomości.

Zebrawszy zaledwie strzępy informacji, kobieta miała już pewną teorię na temat tego, co mogły kryć kamienne kręgi. Obstawiała jakiś rodzaj portalu, wrót łączących ten i tamten świat. Wydawać by się mogło, że to pojęcia rodem z powieści fantasy, a jednak pani detektyw doskonale wiedziała, że takie drzwi istnieją. Ba! Nie raz z pomocą swych niezwykłych zdolności zaglądała przez efemeryczną dziurkę od klucza, by podejrzeć istoty zamieszkujące świat obok. Kilka razy odważyła się nawet nacisnąć klamkę i przejść na drugą stronę. Nie wspominała jednak tych wycieczek zbyt dobrze. Tamten świat zamieszkiwało wiele stworzeń… mitycznych, niekiedy pięknych, przeważnie zaś strasznych i niebezpiecznych. Nierozważnie było zapuszczać się tam samemu, tym bardziej, że o ile wejście tam było stosunkowo łatwe, o tyle powrót stanowił zwykle problem.

Oczywiście zawsze istniała szansa, że nos byłej pani detektyw zawiódł ją i kręgi są czymś zupełnie innym. Oczywiście istniał sposób, by się o tym przekonać. Równie prosty jak bezpieczny. Czyli wcale, gwoli ścisłości. Jej rozważania na ten temat przerwało pytanie.

- Co czytasz? - gdy zabrzmiało, jej ciałem wstrząsnął dreszcze. Trudno powiedzieć, czy była to wina zaskoczenia, czy przyjemnego tembru głosu Seana. - Nie sądziłem, że spotkam cię akurat tutaj.
- A widzisz, czasem wymieniam widły na książkę - zakpiła kobieta. - W tej chwili mam na celowniku to - rzuciła po chwili, zamykając książkę, by mógł się przyjrzeć okładce.


- Jakieś plany na lato?- zapytał zaciekawiony mężczyzna biorąc wolumin do ręki. - Zamierzasz z Avą udać się śladami tutejszych Indian? Będzie ciężko, bo w okolicy Wiscasset nigdy się nie zapuszczali. Z tego, co wiem…
Spojrzał wprost w oczy April dodając z ironicznym uśmiechem. - Będę szczery… do takiej książki mi nie pasujesz, ani do wideł… Bardziej do plecaka ze stelażem. Z tego co pamiętam, zawsze była z ciebie zwolenniczka aktywnego wypoczynku.
- Dobrze, że chociaż do plecaka pasuję, a nie na przykład do garów i prania - zakpiła po raz kolejny. Odkryła niedawno, że lubi kpić w obecności Sean’a.
- Do bycia cichą żoną i kurą domową, to ty nie masz… odpowiedniego temperamentu. Choć to akurat jest twoją zaletą. - Sean przesunął spojrzeniem po sylwetce April. - Ognisty charakterek świetnie sprawdza się w... - uśmiechnął się wesoło. - ...domyślasz się w jakich sytuacjach.

Sięgnął po kolejną pozycję, wśród książek rozłożonych na stoliku. - Dokształcasz się, by znaleźć robotę w muzeum? To nie są książki podróżnicze, tylko naukowe opracowania.
- Możesz być pewien, że Tam się mój ognisty charakterek sprawdza. Żałuj, że nie dane ci było nigdy tego sprawdzić. - zaśmiała się. - Zainteresował mnie temat, to się dokształcam. Nie ma w tym ukrytej chęci wygryzienia ze stanowiska Constantine’a - dodała po chwili.

Sean przybliżył twarz ku April, bardzo blisko… spoglądał w jej oczy z bezczelnym uśmieszkiem. Czuła jego oddech na swoim obliczu. - Ależ żałuję… za każdym razem... pamiętam przecież twe gorące pocałunki.

Cmoknął ją w czubek nosa i odsunął się. Ona też pamiętała jego usta. Przyjemnie miękkie i ciepłe, dokładnie takie jak teraz. - A szkoda. Nasz drogi kustosz jakoś nie jest zainteresowany rozwojem placówki, a ty byś nieźle wyglądała w eleganckiej spódniczce i marynarce.
- Problem polega na tym, że ja nienawidzę korpo-uniformów - wyznała kobieta wzdychając. - A ogrodniczki, albo przedarte dżinsy mogłyby nie licować z powagą urzędu.
- Doprawdy?- Sean schylił się, by zajrzeć pod stół. Po czym znów uniósł głowę dodając.- Z tego, co pamiętałem, miałaś śliczne nogi. Żal je ukrywać… widywałem je tylko, gdy miałaś strój kąpielowy na sobie. Więc planujesz jeszcze jakieś kąpiele tego lata?

Jego bezczelność była nawet zabawna. To także doskonale pamiętała z młodości. Był czas, gdy powodował tym u niej szybsze bicie serca. A teraz… a teraz przyjemnie łechtał jej próżność i wywołał na twarzy mimowolny uśmieszek. Nim zdążyła odpowiedzieć, charakterystyczny dźwięk oznajmił nadejście sms’a. April machinalnie sięgnęła po telefon. Zgodnie z jej przewidywaniami, Hannah zdecydowanie gorzej zniosła wczorajszą eskapadę. Wskazywało na to kilkugodzinne opóźnienie, z jakim nadeszła odpowiedź, jak i sama jej treść:

Cytat:
Głowa mi pęka, ale dzięki Bogu wynaleziono już Paracetamol
- Coś ważnego?- zapytał zaciekawiony Sean, jednak nie próbując podejrzeć treści. Pytał z wyraźnym zainteresowaniem ukrytym pod żartobliwą treścią.-A może… już nowa zielarka ma tajemniczego wielbiciela?
- Pewnie, że ma. Nie ty jeden nie możesz zapomnieć moich boskich nóg. - odparła z szelmowskim uśmiechem. - A ty co tutaj robisz? Synek stęsknił się za mamusią? - zagadnęła zmieniając temat.
- Poniekąd… Wpadam do niej przed pracą, by pomóc jej w bibliotece. Choć bardziej dotrzymuję towarzystwa.- wzruszył ramionami i wskazał palcem pierś April dodając żartobliwie-oskarżycielskim tonem.-Pokutuję za te wszystkie nasze wspólne wyprawy, gdy ginęliśmy na kilka dni w leśnej głuszy. Nie wiem jak Aida je znosiła, ale moja mama kiepsko. Myślę, że w ramach tej pokuty, ciebie powinienem porwać do lasu.
- Sam jestem sobie winien - zaśmiała się. - Pragnę przypomnieć, że większość tych wypraw to nie był mój pomysł. A że się dawałam namawiać... widać miałeś dar przekonywania.
-Ale jakoś nie przekonałem cię do czegoś więcej niż całowania.- westchnął smętnie Sean i teatralnie załamał dłonie -Nawet biustu nie pokazałaś, mimo że specjalnie wybrałem takie spróchniałe drzewo, które musiało się pod tobą załamać, gdy przeprawialiśmy się po nim przez strumień. Tyle planowania… i nic… nawet całkiem mokra wolałaś siedzieć przy ognisku w ubraniu. - Zaśmiał się na wspomnienie tego podstępu, który do dziś April uważała za czysty przypadek.
- To co cię zainteresowało tak bardzo, że studiujesz te wszystkie książki dotyczące lokalnych plemion? - zapytał próbując zmienić temat.
- Rozmawiałam ostatnio z Constantinem na ten temat i jakoś złapałam bakcyla - odpowiedź nawet nie tak bardzo mijała się z prawdą. Pani Blackburn jakoś nie miała ochoty wdawać się w szczegóły i dzielić swoimi podejrzeniami na temat kamiennych kręgów w lesie.
- Tak. Słyszałem o jego wyprawach do lasu i tajemnicach.- zamyślił się Sean splatając dłonie razem.-Ale zawsze sądziłem, że to jego metoda podrywu. Patrzcie na mnie… badam tajemnice i mam sekrety. To takie ekscytujące.

Przybliżył się znów do twarzy April przyglądając się jej bacznie.-Może powinienem uczynić podobnie? Wspomnieć o sekrecie, który mam… spoglądając jej w oczy, coraz bliżej i bliżej, aż nie spodziewa się, kiedy znów poczuje smak moich… ust.
Znów czuła jego ciepły oddech, przynoszący przyjemny dreszczyk wzdłuż kręgosłupa.
- Uważasz, że to dobra metoda na podryw?- zapytał z uśmiechem spoglądając w oczy April zdecydowanie zbyt blisko, by nie czerwieniła się lekko na twarzy. I co gorsza jej wzrok mógł tylko uciekać na boki, na muskularne ramiona mężczyzny i jego tors. W tej chwili bowiem Sean zajmował całe jej pole widzenia.

- To zależy, kogo chcesz poderwać. Myślę, że na studentki może to działać. - odparła dzielnie znosząc jego spojrzenie. Ba! Sama również odrobinę się przysunęła. Niech sobie pan strażnik leśny nie myśli, że zdoła ją onieśmielić.
-Jestem trochę za stateczny, by uganiać się za studentkami. Zresztą…- nadal spoglądając w oczy April, Sean mruknął.-... nie chcę robić Mattowi konkurencji. Wolałbym coś bardziej wymagającego, coś bardziej doświadczonego i dzikiego w swej ognistej naturze.

Czubkiem języka delikatnie musnął górną wargę April.-A ty? Chyba nie zamierzasz poświęcić się ogrodnictwu i czytaniu rozpraw naukowych. Na obie te czynności, jeszcze masz czas.
- Obawiam się, że bardziej wymagającej zwierzynie nie zaimponujesz prowokacjami na oczach swej matki - rzuciła chłodno chcąc zgasić jego zapał. - Chociaż słyszałam, że Laura O’Calmour wróciła do miasta. Może z nią spróbuj, ona zawsze lubiła szokować.
- A ja myślałem, że właśnie takie ryzyko… podbija serca.- Uśmiechnął się pocierając podbródek, po czym wzruszył ramionami.-Tak. Wiem o Laurze. Nadal próbuje się kreować na kogoś, kim matki straszą swoje córki, a do kogo synowie wzdychają w tajemnicy przed ojcami. Ale troszkę jej to nie wychodzi ostatnio. Zresztą… trudno powiedzieć, czy Laura rzeczywiście nawróciła się na mężczyzn, czy może to jej małżeństwo to tylko szopka.
- Co, czyżby dalej nie dała się skusić na twoje wdzięki? - zakpiła April, a kpina owa sprawiła jej prawdziwą radość. Pamiętała z młodości, że Sean testował orientację seksualną Laury. Niestety panna O’Calmour wówczas twardo trzymała się swojej homoseksualności i dołączyła do zaszczytnego, choć nielicznego grona dziewcząt, które oparły się czarowi Watsona Juniora.

- Trudno powiedzieć… wysyła sprzeczne sygnały. Jak kotka bawiąca się żywym posiłkiem. Poza tym… mimo wszystko ma męża, a plotki jakie zapewne sama o sobie rozsiewa, mogą być równie prawdziwe, co fałszywe. Matt mógłby wiedzieć coś więcej. Są na przyjacielskiej stopie. - odparł spokojnie Sean ignorując ukryty przytyk .- Poza tym… Nie ma w sobie aż tyle czaru. A skoro już o niej wspominamy, to nie boisz się, że wpadnie i do twego sklepiku? Z tego co pamiętam, ty byłaś jej celem przez jakiś czas. Nieuchwytnym celem.
- Nie boję się. Nawet jeśli jej uczucia względem mnie się nie zmieniły, to moje względem niej również pozostały bez zmian.
- Cóż… Ludzie się zmieniają.- uśmiechnął się Sean i wzruszył ramionami.-Laura też się zmieniła. A ty? Czujesz, że pozostałaś taka sama, jak byłaś w czasie, gdy całowaliśmy się w tajemnicy przed moją matką, czy zmieniłaś się ?
- Pewne rzeczy się zmieniają, a inne nie - odparła sentencjonalnie. - Słyszałam, że ostatnio mieliście jakieś problemy z niedźwiedziami - zmieniła temat mając dość dwuznacznych pogaduszek. Poza tym, skoro już Los zesłał jej spotkanie z Seanem to należało skorzystać z okazji i wypytać go o to, co ją interesowało.

To zdanie go uderzyło niemal fizycznie… uśmiech i spokój Seana pękły jak bańska mydlana. Wyraźnie zmarkotniał.- Z niedźwiedziami… tak… właśnie. Z niedźwiedziami. Cóż… Co jakiś czas zdarzają się takie problemy, niestety. I nic na to nie możemy poradzić. Poza wywieszaniem większej ilości tabliczek z zakazem wstępu do lasów. Do części z nich przynajmniej.

Usiadł odsuwając twarz od jej i starając się wesoło uśmiechnąć dodał.- Ale myślę, że… ty i twoja córka jesteście całkowicie bezpieczne. Wiesz, że nie powinnaś się zapuszczać głęboko w puszczę. Znasz okoliczne lasy.
- Świat jest pełen głupich ludzi. Z punktu widzenia ewolucji powinniśmy się cieszyć - tym razem ironia ustąpiła miejsca cynizmowi.

Widząc niekłamany smutek w oczach mężczyzny, April powstrzymała się od uśmiechu. Watson mógł sobie udawać prawdziwego macho, samca alfa, który żadnej nie przepuści. Może nawet kiedyś faktycznie taki był. Teraz jednak bliżej niż do wilka było mu do pasterza. Troszczył się o przyrodę, której miał strzec i o ludzi, którym ona miała służyć. Nawet jeśli ci ostatni w swej naturze byli bezbrzeżnie głupi. Pani Blackburn nie spodziewała się jednak aż takiej reakcji. Wyraźnie widziała, że mężczyzna nie che ciągnąć tego tematu. Drążenie nie miało sensu.

- To prawda.- Sean uśmiechnął się nieco i westchnął.-Trochę zepsułem to spotkanie tymi przestrogami, prawda? My… nie przejmowaliśmy się ostrzeżeniami w czasach naszej szalonej młodości.

Wstał powoli i dodał zerkając z góry na April, a być może również na jej dekolt -Wiesz… Jakby ci się nudziło wieczorami czytanie książek, to ja polecam wpaść do starego Palmera na piwo. Jego bar to nadal szowinistyczna śmierdząca papierosami nora, ale piwo… nadal warzone wedle starej receptury i nadal lepsze od wszelkich kolorowych drinków jakie się pija w wielkim mieście. O ile… dasz radę wytrzymać ze mną. I nie boisz się hazardu.
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że to zaproszenie na randkę - zaśmiała się splatając ręce na piersiach. Trudno powiedzieć, czy w geście obronnym, jak wmawiali światu trenerzy personalni, czy po to, by miał lepszy widok.
-Oj tam… randkę... na całą serię randek. - odparł ze śmiechem Sean wzruszając ramionami.- Bywam tam codziennie po pracy około ósmej wieczorem, więc… sama wybierz którego dnia ci by pasowało wpaść. Ja zawsze będę. I piwo też.

Po tych słowach oddalił się zostawiając panią ex-detektyw samą z książkami i natłokiem myśli. Myśli bynajmniej nie o wierzeniach tubylczych ludów Ameryki Północnej. Sean był… częścią jej przeszłości. Przeszłości dość burzliwej, w czym mężczyzna miał spory udział. Na początku go nie znosiła. Potem jej imponował. Oczywiście w ten niechlubny, idiotyczny sposób, na jaki niegrzeczni chłopcy imponują grzecznym dziewczynkom. Oczywiście przejawy owego imponowania były spektakularne, ku udręce matek obojga. Kilkudniowa ucieczka do lasu była tylko jedną z wielu głupot, jakich się wspólnie dopuścili. O dziwo wśród owych głupot nie było niczego więcej poza macankami na tyłach furgonetki jego ojca. April sama się sobie nie mogła nadziwić, jakim cudem oparła się jego urokowi. Może jednak nie była aż tak głupią nastolatką? A może pod płaszczykiem buty i młodzieńczego buntu kryło się w niej małe, przestraszone dziecko? Jakie by tego nie były powody, fakt pozostawał faktem. April należała do tego samego, chlubnego grona, co Laura: twierdz, których bram czar i pewność siebie Watsona Jr. nie były w stanie wywarzyć.

Mijały lata. Założyli rodziny, doczekali się dzieci, a potem ich rodziny się rozpadły. Mąż April zginął na służbie, Seana się rozwiódł, a jego była żona wyprowadziła się z dziećmi do Montrealu. Bagaż doświadczeń zmienił ich oboje. On nie był już tym samym krąbrnym, beztroskim chłopakiem. Ona przestała upatrywać w rodzinie wrogów, a w rodzinnej miejscowości więzienia. Zmienili się oboje, a jednak w dalszym ciągu jego spojrzenie wywoływało u niej to dziwne uczucie gdzieś w środku.

Mimo upływu lat pod paroma względami Sean Junior się jednak nie zmienił. Dalej był diabelnie przystojny, dalej miał tego świadomości i owa świadomość dalej powodowała u niego graniczącą z bezczelnością pewność siebie. A ją dalej to denerwowało.


Poetic Corner aspirowało do miana romantycznego gniazdka dla zakochanych. April nie mogła się oprzeć wrażeniu, że dokonany przez Rossa wybór miejsca ich spotkania nie był przypadkowy. Na szczęście o tej porze dnia lokal świecił pustkami. Gdy pani Blackburn pojawiła się, w środku był tylko właściciel, dwie staruszki no i Edward. Mamo, jak on się cholernie dobrze prezentował w garniturze!

Miejsce, w którym się znajdowali,a także strój, jaki przywdział na tę okazję, wskazywały, że dla niego ich spotkanie nie było tylko przyjacielskim wypadem na kawę. Jego elegancka biała koszula i dobrze skrojona marynarka uroczo kontrastowały z podkoszulkiem i dżinsami, które miała na sobie ona. No cóż, może - kiedy zamiast do swojego mieszkania zaprosił ją do kawiarni, TEJ kawiarni - powinna była się domyślić, że to randka. Teraz jednak nie było już odwrotu, musiała grać takimi kartami, jakie dostała.

Ed najwyraźniej zupełnie nie zwrócił uwagi na różnice w charakterze ich stroju. Może po prostu jak typowy facet postrzegał kobiecy ubiór w sposób binarny: kobieta była albo naga, albo ubrana, a to, jak była ubrana nie miało już znaczenia. Może April niepotrzebnie zaprzątała sobie głowę typowo babskimi problemami.

Gdy podeszła, Ross wstał, by pomóc jej usiąść. Wybrał stolik w rogu sali, z dala od ciekawskich spojrzeń gości i przechodniów. Może nie chciał, by dostrzegły ich niepowołane oczy. A może pragnął wykorzystać panujący w tym miejscu półmrok, by nadać ich spotkaniu nieco intymnego charakteru. April nie potrafiła rozstrzygnąć tej kwestii. Za to znów złapała się na tym, że ma typowo babskie dylematy.


Niebawem aromatyczna kawa i apetycznie wyglądające ciasto stanęło przed nimi na zdobionym mozaiką blacie. Edward nie spuszczał z niej wzroku. Pod spojrzeniem jego orzechowych oczu zapłonęły jej policzki, kolejny raz już dzisiaj. Co się z nią działo, że zaczynała, wzorem dziewicy, rumienić się pod spojrzeniem mężczyzn?

Nie była już dziewicą i to od dawna. Na studiach miała kilku chłopaków, potem wyszła za mąż, a potem… owdowiała. I chociaż cząstka niej umarła razem z Dereckiem, to jednak jej ciało dalej żyło i dalej miało swoje potrzeby. Co prawda ostatnimi czasy akurat tę potrzebę pani Blackburn zaspokajała raczej rzadko. Prawdę powiedziawszy nie mogła sobie przypomnieć, kiedy robiła to po raz ostatni, w związku z czym Hannah czasem nabijała się z niej, że pewnie zdążyła zarosnąć pajęczyną.

Przy kawie Edward był zdecydowanie bardziej swobodny, niż podczas ich poprzednich spotkań. Teraz, gdy alkohol nie wyciągał zbyt wiele na wierzch, nie pojawiały się krępujące uwagi i pytania. Ross zachwalał lokalne atrakcje, które powstały już po jej wyjeździe w nadziei, że kobieta skusi się na ich zobaczenie, oczywiście w jego towarzystwie. Opowiadał też o swych ostatnich akcjach ratowniczych wyraźnie starając się jej zaimponować. Wspominał też o szeregu pogadanek i lekcji poglądowych, jakie jego komenda prowadziła na wiosnę w przedszkolach i podstawówkach w całym hrabstwie. Dzieciaki podobno były zachwycone. Nic dziwnego, że rozpierała go duma. W końcu jako komendant pełnił rolę organizatora, nadzorcy, a nawet pomysłodawcy całego przedsięwzięcia.

April niestety nie mogła się odwdzięczyć równie barwnymi historiami z obecnej pracy. Pielenie ogródka i stanie za ladą nie obfitowało w ciekawe historie. Z kolei te z jej opowiastek, które były naprawdę zajmujące, pochodziły z dawno i bezpowrotnie minionych czasów. Nie lubiła ich rozpamiętywać. Zwłaszcza nie lubiła wspominać swej ostatniej akcji - tej, która tak naprawdę zakończyła jej karierę jako prywatnego detektywa. Zresztą jej rozmówca i tak by w nią nie uwierzył. Bo kto normalny dałby wiarę opowieści z demonem w roli głównej?

W związku z powyższym pani Blackburn niewiele mówiła, za to chętnie słuchała. Może nie zbyt uważnie, gdyż zajęta była obserwacją towarzyszącego jej mężczyzny, lecz wystarczająco, by nie tracić wątku. Z jej obserwacji wypływało kilka wniosków. Pierwszy, najbardziej oczywisty był taki, że Edward nie był już chłopcem. Choć już wielokrotnie to powtarzała, ta myśl wciąż była dla niej na swój sposób zaskakująca.

Ross nie był już chłopcem, lecz mężczyzną. Silnym, niezależnym i - mimo upływu tylu lat - wciąż żywo nią zainteresowanym. Tak, bez wątpienia jego uczucia względem niej się nie zmieniły. Chociaż nie do końca. Dawniej była to tylko szczeniacka miłostka, zauroczenie nastolatka młodą kobietą, jaką się wtedy stawała. Teraz dawne ślepe zapatrzenie zostawiło po sobie tylko blady ślad. Nie zniknęło zupełnie, lecz straciło wiele z dawnej siły. Już nie byłaby w stanie nakłonić go do wielu rzeczy w imię tego uczucia. Nie to, żeby kiedykolwiek to zrobiła. Ot, była świadoma władzy, jaką nad nim miała i sama świadomość jej wystarczała.

Tak, nie ulegało dyskusji, że dzielny strażak miał do niej słabość, dziwną i irracjonalną, ale niezaprzeczalną. Widziała to w jego spojrzeniu, w tym, z jaką starannością dobierał słowa i jak bardzo chciał jej zaimponować. Podrywał ją, to również nie ulegało wątpliwości, choć robił to zdecydowanie subtelniej i z większym wdziękiem, niż Sean Watson Jr. Tak, Ed nie był typem macho, nie zionął na około graniczącą z bezczelnością pewnością siebie. Ale im dłużej April mu przyglądała się, tym bardziej utwierdzała się w tym przekonaniu, że miał w sobie to Coś. Może nie na tyle, by rzuciła się na niego w progu jego domu i zaciągnęła do łóżka, ale na pewno na tyle, by jego zaloty miło łechtały jej próżność.


Czas spędzony z Rossem minął szybko. Ani się April obejrzała, a już musiała wracać do swoich obowiązków. Niestety popołudnie za sklepową ladą nie chciało już tak prędko płynąć. Klientów było niewielu, Hannah nie była w stanie zjawić się na ploteczki, w związku z czym pani Blackburn nudziła się niemiłosiernie. To znaczy nudziłaby się, gdyby rano nie zapakowała do torebki książki. I właśnie lekturę przerwał jej Harry Coopers, gdy wszedł do lokalu.
- Cześć April, mam do ciebie kilka pytań w związku z pewną sprawą - zabrzmiało pytanie, które sprawiło, że włoski na ciele na chwilę stanęły jej dęba. Szybko jednak się opanowała. Nie tylko on tutaj miał pojęcie o policyjnych gierkach.
- A witam, panie władzo. Cóż to sprowadza organy ścigania w moje skromne progi? - odparła kobieta uprzejmie, kpiąc jedynie odrobinę.
Coś na kształt uśmiechu przemknęło przez twarz mężczyzny. Ale bardzo szybko znikło.
- Tak jeszcze dokładnie to nie wiem… wypadek, albo morderstwo. - Pierwszą myślą April było, że coś przytrafiło się Avie. Poczuła kropelki potu spływające między łopatkami. Tymczasem policjant wyjął z kieszeni zdjęcie. -Co wiesz o tym mężczyźnie? - Odetchnęła na te słowa. Zaraz jednak skarciła się w myślach. Nie powinna cieszyć się z cudzego nieszczęścia.

Oblicze to było jej znane. Ale tylko twarz. Był to bowiem młodzik, który pierwszy zaczepił ją i Hannach wczoraj w “Cougar Bar”. Na zdjęciu nie wyglądał tak zadziornie. Widać go było z dwoma przyjaciółmi szykującymi się do surfowania.

”Chłopak, którego wysłałyśmy do mariny” - pomyślała - ”Coś musiało mu się stać.” Na głos powiedziała jednak:
- Niewiele. Widziałam go wczoraj w barze pierwszy raz w życiu. Podrywał nas, ale szybko go spławiłyśmy.
- Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat? Na temat przebiegu waszej rozmowy?- zapytał Harry po zanotowaniu odpowiedzi April.
- Jak mówiłam, podrywał nas. Mam ci zacytować komplementy, jakie nam prawił, żebyś wzbogacił swój słowniczek? - odparła tym razem nie siląc się, by ukryć kpinę.
- April… pani Blackburn… Przecież wiesz, że w takim śledztwie są ważne detale. Naprawdę nie pamiętasz nic, co by mogło pomóc w ustaleniu przebiegu wczorajszych wydarzeń?- rzekł w odpowiedzi Coppers starając się zamaskować irytację.
- On zachwalał naszą urodę, my udawałyśmy, że jesteśmy nim zainteresowane. Na końcu Hannah dała mu swój adres. To znaczy niby swój. W rzeczywistości wysłała go gdzieś na molo jachtowe. Poszedł sobie i tyle. - wyjaśniła kobieta również nieco poirytowana. Tylko podejrzenia o udział w morderstwie jej do szczęścia brakowało.
- Rozumiem - stwierdziła Harry notując, po czym rzekł ni to do siebie, ni to do April.-Potem przebywałyście przy barze, potem dołączyłaś do nas, potem bar… a potem? Gdzie poszłaś, po opuszczeniu baru?
- Do domu... - odparła. - Richmonde’owie mnie odwieźli.
- A potem… poszłaś spać, tak?- zanotował Harry upewniając się.

Przez chwilę April korciło, by podzielić się ze stróżem prawa zmyślonym pikantnym szczegółem z wibratorem w roli głównej, jednak szybko zarzuciła ten pomysł. Coś nie miała humoru na żarty. Zamiast tego potwierdziła jego słowa skinieniem głowy.

-Więęęęc… to wszystko.- rzekł po chwili namysłu policjant i schował notatki. -Już więcej nie będę ci dziś zawracał głowy. Do widzenia April. - Po tych słowach ruszył do wyjścia.
- Dziś? - to jedno, krótkie słowo nie dawało jej spokoju. - Przywidujesz więcej takich wizyt w najbliższych dniach?
- Widzisz… - Harry zatrzymał się przy drzwiach i obrócił. Spojrzał na April mówiąc.-Nie wiem… może? Mamy martwego studenta. Może to był wypadek. Może samobójstwo. Może… mord. Nie wiem. Sprawa jest rozwojowa. Na razie leży u koronera. Jeśli to coś więcej niż wypadek… może nie będziesz podejrzana, ale w śledztwie bada się każdy trop.
- Rozumiem. W takim razie nie zrozum mnie źle, ale mam nadzieję, że nie zobaczymy się więcej. - Głos miała poważny. Dziwnie kontrastowało to z humorem, jakim tryskała na początku ich rozmowy.
- Obyśmy się służbowo nie zobaczyli… - stwierdził Harry i dodał na koniec.-Dobrego dnia, April.
- Tobie również, Harry.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:00.
echidna jest offline  
Stary 04-08-2015, 22:20   #13
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wiscasset. Jej miasto.


Choć April wyjechała lata temu, to jednak nadal znała to miasto od podszewki. Za młodu zwiedziła każdą uliczkę, wślizgnęła się w każdy zakamarek. Znała wielu mieszkańców.


Wiedziała gdzie są najlepsze lody w mieście...
Wiedziała których miejsc unikać, a do których należy się wślizgnąć po zmroku.Znała miasto na wylot. Co prawda Wiscasset zmieniło się trochę od jej wyjazdu, ale nie na tyle April musiała się uczyć jego tętna od nowa. To nadal było JEJ miasto. I podróż przez nie budziła nostalgię. Każde miejsce miało przecież w jej pamięci historię związaną z jakimś wydarzeniem. Każde wiązało się ze wspomnieniem.
To było jej miasto, ale… coś było tu nie tak. Coś nieuchwytnego. Impresja. Wrażenie. Jakby cienie Wiscasset były nieodpowiednie. Rysy budynków za ostre. Jakby… jakiś mrok kładł się cieniem na miasto?
Nie… to nie to. April nie potrafiła określić powodu tego uczucia. Ale coś… Coś było obcego w jej Wiscasset. Możliwe, że to był jednak wpływ książek, które przeczytała. Bredzenie Harrego i Matta wczoraj i faktu… że wczoraj zginął młody mężczyzna. A April z Hannah zostały w tą sprawę wciągnięte przez parszywy przypadek.


Obecnie April kierowała się do przystani jachtowej, dobrze sobie znaną drogą. Właśnie w okolicy tej przystani powinna się kręcić Ava wraz z Emily i jej kumplami czekając na przybycie April.
Przejeżdżając tą drogą, April dostrzegła Seana Watsona Jr., który nie był sam. Towarzyszyła mu dość ładna kobieta.


O ciemnych włosach, letniej sukience , ciemnych okularach i słomkowym kapeluszu na głowie. Rozmawiali dość żywiołowo. Niewątpliwie dobrze się znali i była między nimi chemia, ale… ich relacje nie były proste do odcyfrowania z samej tylko mimiki ich twarzy. Niewątpliwie Sean jej nie podrywał, a i ona nie wydawała się flirtować z nim, chociaż… trudno było powiedzieć, przejeżdżając tylko obok.


Avę i April po powrocie do domu powitały krzyki.
- Słuchaj ty głupia arogancka wywłoko! To się nie wzięło znikąd. Nie możesz po prostu umywać rąk i udawać, że… - krzyki te Aida kierowała do osoby po drugiej stronie słuchawki.- Nie rozłączaj się! Nie…
Aida potarła podstawę nosa klnąc cicho i starając się opanować gniew, który wstrząsał jej ciałem. Spojrzała na wchodzącą wnuczkę i córkę. I postarała się opanować emocje.
Nawet się uśmiechnęła. A przynajmniej próbowała się uśmiechnąć.
-Widzę, że już wróciłyście…- zaczęła, po czym zwróciła się do wnuczki pytając.- I jak było nad wodą? Twoja matka często się wybierała nad rzekę w twoim wieku. Czasami bez mojej wiedzy nawet.
April miała wrażenie, że Aida coś ukrywa i rozmowa z wnuczką jest tematem zastępczym. Wiedziała, że jej matka miała ciekawe życie o którym wszak nie lubiła opowiadać. Widziała wszak wśród szpargałów na strychu stare czarno-białe akty Aidy z podpisem “Andy Warhol przyjaciółce po wsze czasy”. Wiedziała, że matka ma tajemnice. Ale dotąd April sądziła, że te tajemnice są pogrzebane pod warstwą wspomnień.
Teraz okazało się, że pewne sekrety nadal kładą się cieniem na obecnym życiu jej matki. Problem jednak polegał na tym, że April dobrze znała Aidę Franlin. Wydarcie z niej jakichkolwiek informacji na temat jej przeszłości graniczyło z cudem, tak samo jak jak uzyskanie odpowiedzi na niewygodne pytania.


Noc była cicha i parna. Bardzo parna. Duchota ta nie pozwoliła April zasnąć przez długi czas. A potem, gdy już zasnęła, sprawiła że budziła się nagle gdzieś koło pierwszej w nocy. A może to nie ona?
Nie… Gdy April obudziła się było dziwnie chłodno. Chłód przeszywał jej ciało. Nierealny wręcz.
April podeszła do okna czując, że coś jest nie tak z otaczającym ją światem. Nie wiedziała tylko co, dopóki nie spojrzała na ogród. Pokryty szronem i okryty mgiełką wydawał się srebrzystym zjawiskiem nie z tego świata. April niemal oczekiwała, że przez niego przejdzie orszak Oberona i Tytanii pogrążony w śpiewach i tańcach, żywcem wyjęty opowieści do poduszki babci Irving. Bo czyż tak właśnie nie jest? Gdy księżyc świeci w pełni, a ogród srebrzy się rosą lub szronem.. elfy wychodzą na tańce?
Byłoby to nawet romantyczne, gdyby nie mgiełka i szary kształt kryjący się w mroku drzew. Co gorsza cień się wynurzył powoli zza drzew. Potężny drapieżnik północnych lasów. Niedźwiedź grizli. Tego rodzaju drapieżniki niezwykle rzadko pojawiają się tak blisko Wiscasset. Krzyk uwiązł jednak w gardle April, gdy zwierzę całkowicie wyszło z cieni drzew.


Stary samiec, naznaczony ranami i bliznami. Takie są najgroźniejsze. Za życia. Ten był martwy. Jego zakryte bielmem oczy świeciły zielonym blaskiem. Jego ciało poruszało się jednak zwinnie animowane przez uwięzionego w nim ducha. Mgła i szron nie były realne, stanowiły otoczkę dla niego. Istoty z drugiej strony. Czyżby na moment dwa światy się zetknęły? Czyżby na moment tylko April znalazła się po drugiej stronie, czy też może stwór przeszedł do jej rzeczywistości.

Kod:
...w lesie na nielegalnym obozowisku znaleziono zwłoki 
dwóch kobiet zmasakrowane przez niedźwiedzia.

Czyżby właśnie to był powód, dla którego ten stwór podszedł do domostwa? Czyżby szukał nowych ofiar?
Czyżby to właśnie on był mordercą z lasu? Czyżby?

"Zabawne, jak wiele tutaj zwala się na wilki, albo niedźwiedzie."

Te słowa wypowiedziane niedawno przez Matta sprawiły, że April zamyśliła się przyglądając temu stworowi. Oczywistym było, że ów niedźwiedź nie podniósł się z ziemi sam. Jego trup został opętany przez ducha… był tylko narzędziem w czyichś rękach i… przyglądał się właśnie domu April nie próbując nawet sforsować zabezpieczeń Aidy.
Wiedział, że nie przebije barier? Skąd? Czemu?
A jeśli zaatakuje inny dom?
Zimne ciarki przeszły April pop plecach. Najbliższy jest dom Edwarda Rossa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-08-2015 o 10:51. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 04-09-2015, 16:54   #14
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dialogi spłodzone wspólnie z abishai

Wiscasset. Jej miasto, przynajmniej kiedyś. Znała je jak własną kieszeń, przynajmniej do momentu, w którym wyfrunęła z rodzinne gniazda. Choć niespecjalnie za rybami przepadała, wiedziała, gdzie kupić najlepsze. Choć w wakacje głównie pomagała matce, wiedziała, u kogo latem szukać pracy przy borówkach. Choć, gdy wyjeżdżała, jeszcze nie wolno jej było go pić, wiedziała, kto najmniej chrzci piwo. Wiedziała również, gdzie skryć się przed spojrzeniem ciekawskich oczu.

Nieczynny od blisko pół wieku tartak na południe od drogi stanowej nr 27, niedaleko źródeł Ward Brook był świadkiem jej pierwszego w życiu wypalonego papierosa. Podwędziła go oczywiście swojej matce. Oczywiście nie omieszkała podzielić się nim z najbliższą przyjaciółką.

Zabudowania w dawnym porcie rybacki w zatoce Cushman Cove, nie raz i nie dwa służył jej za schronienie przed deszczem, gdy z powodu kłótni z matką nie chciała wrócić do domu. Czasem towarzystwa dotrzymywała jej wierna suka Saba, czasem Hannah, a czasem obie naraz.

Opuszczone ranczo nad potokiem Montsweag w sezonie letnim było częstym świadkiem śpiewu, gry na gitarze i zabaw przy ognisku. Okoliczna młodzież upodobała sobie to miejsce na swą wakacyjną stolicę, ku utrapieniu Whittakerów, ówczesnych właścicieli sąsiedniej farmy.

April znała te miejsca na wylot. Wiązała z nimi wiele wspomnień. Najbardziej jednak lubiła wracać myślami do chwil spędzonych nad oczkami polodowcowymi, drugim obok jezior rynnowych nieodłącznym elementem krajobrazu nie tylko hrabstwa Lincoln, ale całego Maine. Przyjezdni nie mieli do niech dostępu. Większość okolicznych jeziorek była oddalona od głównych szlaków komunikacyjnych łączących Wiscasset ze światem. Ich położenie znali jedynie miejscowi. Z kolei mnogość takich zbiorników w okolicy sprawiała, że nigdy nie panował nad nimi tłok tak charakterystyczny dla kąpielisk najpopularniejszych wśród letników.

Szczególnie jedno z nich, dokładniej Gardiner Pond, upatrzyli sobie April i Sean. Były tam drzewa pochylone nisko nad wodą, tak iż ich gałęzie niemal dotykały jej lustra. Były nadgryzione zębem czasu drewniane ławeczki i leżaki, pamiętające pewnie czasy, gdy nad jeziorem działał jeszcze camping. Były zapierające dech w piersiach zachody słońca. Była też huśtawka zrobiona z opony, zawieszona na gałęzi starego grabu nie wiadomo jak dawno i przez kogo. April uwielbiała się na niej huśtać śledząc znikającą za horyzontem złotą tarczę.




Zmierzając w stronę parkingu przy przystani, April dostrzegła Seana Juniora i jego towarzyszkę. Nie byle jaką towarzyszkę, ładniutką dziewczynę o śniadej cerze i wąskiej talii. Patrząc na różnicę wieku, mogłaby być jego córką. Tyle tylko, że Sean córkę miał jedną, raz że w Montrealu, dwa że zaledwie kilkuletnią.

Para stała na tyle daleko parkingu, że pani detektyw spokojnie mogłaby ich wyminąć, jednocześnie na tyle blisko, by mogła odegrać “przypadkowe” spotkanie. Tym razem ciekawość była zbyt silna. April nie zamierzała nawet zachowywać pozorów przypadkowości. Jeśli miała tym sposobem pokrzyżować dzielnemu strażnikowi leśnemu jakieś randkowo-łóżkowe plany, to cóż, widocznie tak chcieli bogowie.

- To znów ty! - powiedziała oskarżycielsko, gdy tylko auto zatrzymało się tuż przy nich, dla lepszego efektu wskazując mężczyznę palcem. - Znów się widzimy. Czyżbyś mnie śledził? - podejrzliwy ton kontrastował z radosnym uśmiechem na jej ustach.

Zaskoczenie pojawiło się na twarzy Seana jak i towarzyszącej mu kobiety. Ale nie strach… Sean jakoś nie spanikował, a i jego przyjaciółka uśmiechnęła się przyjaźnie i zareagowała pierwsza.

- Sean, mój drogi czyżbyś miał jakieś ukryte przede mną hobby? - po czym pierwsza podała dłoń April mówiąc.-Cześć, jestem Andrea.
- Nie mogę przecież reszty życia spędzić w celibacie.- odparł Sean i przedstawił kobietę - April poznaj… moją… młodszą siostrę mojej eks.
- April, miło mi - odparła pani Blackburn ściskając wyciągniętą dłoń. - Czyżby… - zaczęła uświadamiając sobie, że nigdy nie poznała imienia jego byłej żony - Pani eks Watson przysłała cię celem kontroli rodzicielskiej? - April w myślach pogratulowała sobie wybrnięcia z niezręcznej sytuacji. Jednocześnie złapała się na rozważaniach, że była Seana musi być bardzo ładną kobietą. Tak sugerowała uroda jej siostry, do której skierowane było pytanie.
- Niestety… od rozwodu nie mogę kontrolować sypialni Seana, ale jak zdarzyło mi się zajrzeć przypadkiem, to raz… czy dwa… były jakieś kobiece majteczki. - rzekła wesoło Andrea zerkając na Sean, do którego się po przyjacielsku przytuliła.

Przez głowę April przemknęła wątpliwość, czy aby owe majteczki nie były własnością samej Andrei. Szybko odrzuciła tę myśl.

- Andrea pomieszkuje u mnie, gdy przyjeżdża w te okolice się odstresować. Evelyn nie potrafiła wytrzymać życia w naszym mieście, ale dla Andrea… wpada czasem na dwa tygodnie.- Sean pospieszył z wyjaśnieniami, a bohaterka jego opowieści wzruszyła ramionami.
- Cóż poradzić… zakochałam się w tym mieście. Kto wie jakby się rozwinęła sytuacja, gdyby po pijaku to mnie, a nie Evelyn się oświadczył.

Oświadczyny po pijaku jakoś dziwnie pasowały jej do Seana. Przynajmniej do Seana, jakiego pamiętała z lat młodzieńczych. Postanowiła zachować tę myśl dla siebie.

- Byłem wtedy trzeźwy…- przypomniał Sean, a szwagierka rzekła ze złośliwym uśmieszkiem.-Bujda… ponoć wypiłeś pół butelki wina, żeby zebrać się na odwagę.
Po czym zwróciła się ku April taksując jej sylwetkę wzrokiem i oceniając urodę.-A więęęęc… śledzi ciebie? Czyżby czuł miętę? Bo chyba zwykle uderza swą klatą i samczym urokiem, gdy chce jakąś zaciągnąć do łóżka. No i drań nic mi o tobie nie powiedział.

“Nic mi o tobie nie powiedział” - to zdanie według April powinno się znaleźć w podręcznikach o słowach jakich matki/siostry/ciotki/kuzynki/kumpele (choć w platoniczną przyjaźń między płciami pani Blackburn jakoś nie wierzyła) nigdy przenigdy nie powinny wypowiadać w obecności obiektu westchnień swych synów/braci/siostrzeńców/kuzynów/kumpli. Niestety nikt nigdy nie podjął się napisania owego podręcznika. A szkoda, może wtedy wiele niewieścich istnień uniknęłoby owego bardzo nieprzyjemne ukłucia, którego pani detektyw właśnie doświadczyła, a którego źródła zupełnie nie mogła zidentyfikować.

- Bo jeszcze nie by… bo nie było o czym wspominać jeszcze. Bo… April jest przyjaciółką z dzieciństwa.- zaczął wyjaśniać Watson, a Andrea otworzyła szerzej usta dodając.-TĄ przyjaciółką z dzieciństwa?

Pani Blachburn bała się tego, co miało znaczyć owo “TĄ?!”, a jednak zadała to pytanie. Choć, gdyby ktoś ją kiedyś później o to zapytał, przysięgłaby, że to nie ona wypowiadała te słowa. To znaczy, że mimo iż padły z jej ust, to jednak nie za sprawą jej woli.

- TĄ, to znaczy którą?
- Tą pierwszą…- rzekła Andrea w odpowiedzi, tuląc Seana, który wyraźnie nie był zadowolony z obrotu rozmowy.- Evelyn wspominała, że Seanowi jakaś przyjaciółka z dzieciństwa zwichnęła serca i ciężko mu było potem… wiesz… nawiązać związek trwający dłużej niż noc. Oczywiście to nie była niczyja wina. Jak się jest młodym, to jest się głupim.
- Andrea… dość. - mruknął gniewnie dzielny strażnik leśny - Evelyn studiowała psychologię, ale ją rzuciła na drugim roku. Jednym z powodów naszego rozstania, były… jej analizy mojego zachowania.
- W życiu bym nie podejrzewała, że Sean ma serce, które można zwichnąć - rzuciła April zupełnie ignorując jego wyraźną chęć zmiany tematu. Uśmiechnęła się przy tym złośliwie.
- No… kto by pomyślał, prawda?- uśmiechnęła się Andrea klepiąc Seana po twardych mięśniach brzucha.-Wszędzie taki twardy, aaa… serduszko mięciutkie.
- Rozczaruję obie panie stwierdzając, że i tam twardy jestem.- uśmiechnął się bezczelnie Sean, prowokująco zerkając na dekolt April, jak i Andrei. Najwyraźniej tym ruchem miał udowodnić swą samczość. Trudno powiedzieć, przed nimi, czy przed samym sobą.
- Dobra, dobra, Sean. My tam swoje wiemy - odparła pani detektyw hardo. Spojrzała na zegarek, bardziej odruchowo, aniżeli, by skontrolować czas. - Czuję, Andreo, że to może być początek pięknej znajomości. - rzuciła uśmiechając się szeroko. - Tymczasem muszę was opuścić. Dziecię na mnie czeka.
- Sean… zamierzasz ją śledzić, czy też pomożesz mi znaleźć miejsce na plaży dobre do opalania?- zapytała Andrea zerkając na szwagra.
- Nie… pośledzę April później. Nie zabrałem lornetki.- odparł żartobliwie Sean i rzekł do April.-No to na razie… wiesz gdzie mnie szukać w razie czego.
- Ot… i to jest ciekawe… już się umawiacie.- zaśmiała się Andrea -Miło było poznać April, jakbyś chciała kiedyś poplotkować o interesach Seana, to mieszkam u niego do końca lata. Wpadnij na kawę.


Odebranie Avy przebiegło sprawnie, podobnie jak droga do domu. Jednak to nie wolny czas jej latorości ani powrót do domu zaprzątały jej głowę. W myślach odtwarzała niedawną rozmowę, każdy gest, każde słowo. Witając się miała cichą nadzieję zobaczyć na twarzy Seana zmieszanie i niepewność. A jednak mężczyzna nie dał się zbić z pantałyku. Nawet w chwilach konsternacji nie tracił pewności siebie. Może to ją w nim najbardziej denerwowało? A może jednocześnie pociągało?

Dalsze rozważania na ten temat przerwały nieoczekiwane krzyki, jakie Ava i jej matka zastały w domu. Aida zawsze miała niewyparzony język, a jednak rzadko zdarzało się, by z jej ust płynęły bluzgi. Coś musiało się stać.

To się nie wzięło znikąd. Nie możesz po prostu umywać rąk i udawać, że…

Te słowa sprawiły, że April poczuła w gardle nieprzyjemną gulę. Intuicja jej nie myliła. Coś się stało. Tylko co? Pani detektyw miała graniczące z pewnością przeczucie, że to coś wiąże się z dziwnymi zdarzeniami, które kładły się cieniem na spokojne dotąd Wiscasset, a także, że wyciągnięcie z matki prawdy będzie równie łatwe, co spacer po wodzie i zamiana wody w wino.

Nagła zainteresowanie Aidy pobytem jej wnuczki nad wodą było desperacką próbą znalezienia tematu zastępczego. Wiedziała to Aida przywołując na twarz marną imitację uśmiechy. Wiedziała to Ava, która udzieliła zdawkowej odpowiedzi, po czym ulotniła się szybko. Wiedziała to również April, której spojrzenie dodatkowo zachęciło dziewczynkę do ewakuacji.

Gdy zostały same, pani Blackburn długo wpatrywała się w twarz matki. Czego tam szukała? Sama nie miała pojęcia. Wydarcie z niej jakichkolwiek informacji graniczyło z cudem, tak samo jak uzyskanie odpowiedzi na niewygodne pytania. A jednak pani Blackburn nie mogła dać spokoju tej sprawie. Zbyt wiele dziwnych i niebezpiecznych rzeczy ostatnio działo się wokół nich.

- Kogo nazwałaś głupią arogancką wywłoką? - zapytała nie siląc się nawet na owijanie w bawełnę. Wiedziała, że ta rozmowa nie będzie łatwa, tak dla niej jak i dla matki. Wiedziała, że pani Franklin nie będzie jej ułatwiać. Więc i ona nie zamierzała ułatwiać matce.
- Tak powiedziałam?- Aida udała zaskoczenie, pewnie grała na czas szykując jakieś wymówki.-Trochę mnie poniosło. Wiesz to sprawy związane z… kwestiami ekonomicznymi. Nie chcę cię martwić, bo to sprawy między mną a bankiem.
- Mamo! - warknęła April, gwałtowniej niż zamierzała. - Nie rób idiotki ani ze mnie, ani z siebie. Nie powiesz mi tego ty, to powiedzą mi bilingi rozmów. Potrwa dłużej, ale wiesz, że potrafię być równie, jak ty, uparta. Może nawet bardziej.
-Teraz zaczynasz się troszczyć o mnie? Jakoś nie pomyślałaś o tym, gdy znikłaś z domu, gdy wyszłaś za mąż… bez pytania mnie o zdanie, choćby tylko pro forma.- warknęła wściekle matka, czym zaskoczyła April. Kobieta wiedziała, że jej życiowe wybory nie znalazły poparcia u jej matki. Nie sądziła jednak, że w dalszym ciągu jest to jątrząca się rana.

Aida sięgnęła po paczkę papierosów zapalając jednego. Dodała miękko i ciszej.-Wiem, że próbujesz się o mnie troszczyć, ale… nie musisz. Poradziłam sobie ze śmiercią twego ojca, poradziłam sobie z twoim odejściem. Jestem twarda jak skała. I nie potrzebuję pomocy… ani troski.

Uśmiechnęła się lekko wydychając dym z płuc.- April… ty nigdy nie chciałaś bym wtrącała się w twoje życie. Dziwisz się, że ja czuję tak samo?
- Nigdy nie chciałam, być się wtrącała, ale i tak to robiłaś - przypomniała sucho młodsza z kobiet. - Nie mydl mi oczu żalami z przeszłości, tylko odpowiedz na pytanie. Z kim rozmawiałaś i dlaczego tak ostro? - April nie zamierzała łatwo ustąpić. Nie tym razem. Nie teraz, gdy w okolicy czai się coś groźnego. Upór matki obudził w niej niewykorzystywane od dawna pokłady agresji. A może to pretensje sprzed lat to sprawiły?

- I po co ci ta wiedza? Co niby zamierzasz zrobić?- odparła Aida splatając ramiona na piersi i delektując się dymem papierosa.-To nie są sprawy dotyczące ciebie, córeczko. Mam prawo się kłócić z moim znajomymi i nic tobie do tego. Nawet jeśli się dowiesz do kogo dzwoniłam, to co ci to da? Przecież nie wiesz…

Pokręciła głową na boki wzdychając.-Nie poparłam twoich wyborów. Nadal uważam, że popełniłaś błąd zostając… tym kim zostałaś w tym swoim wielkim mieście. Nie poparłam, ale musiałam zaakceptować. Tak jak ty musisz przyjąć do wiadomości, że opuszczając Wiscasset zamknęłaś za sobą pewne drzwi, których teraz otworzyć nie możesz. Wybrałaś i…

Znów zaciągnęła się dymem.-... ponosisz konsekwencje swych wyborów, April. Gdybyś mogła mi pomóc, to… tym razem… może… prawdopodobnie bym cię poprosiła o pomoc.

Na usta April cisnęło się przekleństwo. Wielkie, soczyste, takie od którego uszy więdną. Miała ochotę przekląć matkę, jej ośli upór i niewyparzony język, cholerne Wiscasset, a może nawet całe południowe Maine . Nie powiedziała jednak nic. Odeszła bez słowa, tak jak by ta rozmowa nigdy nie miała miejsca. Nie zamierzała jednak tego tak zostawiać. Tak jak mówiła, matka była uparta i ona również. Zamierzała spełnić swoją groźbę i wyciągnąć od operatora billingi rozmów. A potem uciąć sobie pogawędkę z tym, do kogo matka dzwoniła tego felernego wieczoru i z kim tak żywiołowo dyskutowała. Ale to dopiero rano.


Duchota, a może niedawna kłótnia z matką sprawiły, że April nie mogła długo zasnąć. A potem obudziła się w środku nocy. Było ciemno, cicho i zimno. Za ciemno, za cicho i za zimno.

Gdy przez firankę zajrzała do ogrodu, wszystko stało się jasne. Niespotykany gość, nieproszony, niechciany wręcz nawiedził jej ogród rozsiewając wokół chłód i złowrogą mgłę. Przywodził na myśl Bukę z muminków. Z tym że o Buce trudno było powiedzieć, czy jest naprawdę groźna, czy jedynie samotna i nieszczęśliwa, natomiast samiec grizli, nawet - a może zwłaszcza - martwy, animowany mroczną siłą, był zagrożeniem jak najbardziej realnym.

April w tym momencie nie bała się o siebie i swoich bliskich. Aida już dawno temu otoczyła dom ochronnymi zaklęciami, których sforsowanie nie był proste. Niedźwiedź zdawał się wyczuwać je i nawet nie podejmował próby przekroczenia przeszkody. Zresztą, nawet gdyby mu się to udało, zaraz padł by powtórnie martwy. Ochronna bariera zatrzymałaby bowiem animującego go ducha i przerwała tym samym magiczne połączenie. Ale ich dom nie był jedynym w okolicy, do których drzwi umarlak mógłby zapukać.

Wyszła na balkon, by lepiej wszystko wiedzieć. Niedźwiedź nie zwrócił jednak na nią żadnej uwagi. Bez problemy mógłby ją dostrzec w ciemnościach, mrok bowiem nie stanowił dla takich jak on istot najmniejszej przeszkody. Prawdę powiedziawszy kobieta odniosła wrażenie, że misiowy truposz jest niezdecydowany i zagubiony. Jak by sam nie wiedział, jak i po co się tu znalazł.

Mimo późnej pory i rozespania, umysł pani detektyw pracował na najwyższych obrotach. Co miała zrobić w takiej sytuacji? Nie mogła ot tak wrócić do łóżka i pójść spać. Bogowie raczyli wiedzieć, co taka bestia mogła nawywijać. Może to właśnie on był odpowiedzialny za leśną masakrę sprzed paru dni? I chociaż jej dom był bezpieczny, doskonale wiedziała, że drzwi sąsiednich domostw nie będą dla stwora stanowić dostatecznej przeszkody.

Gdyby to był zwykły niedźwiedź, wezwałaby na ratunek dzielnych strażników leśnych i liczyła na to, że samo wycie syren wypłoszy drapieżnika, a w najgorszym przypadku poczekała, aż strzelby leśników rozwiążą sprawę. Tyle tylko, że to nie był zwykły niedźwiedź. Skoro jego pan przysłał go tu raz, mógł to zrobić i znowu, choćby kolejnej nocy.

Pani Blackburn mogła też spróbować rozwiązać sprawę w sposób siłowy. Jeszcze ze starych dobrych waszyngtońskich czasów miała głęboko w kufrze schowanych kilka srebrnych, zaklętych kul do rewolweru, w sam raz na takie okazje. Tyle tylko, że nie miała broni. A nawet gdyby miała, kul było tylko pięć, niedźwiedź był duży, a zdobycie większej ilości takiej amunicji było poza jej zasięgiem. W stolicy znała kilku okultystów, którzy dostarczali jej tego typu zabawek, gdy ich potrzebowała. Jednak na prowincji, jaką - nie ukrywajmy - było hrabstwo Lincoln, podobnych mistrzów próżno było szukać.

Wobec oczywistych braków wystarczających środków perswazji, pani detektyw zmuszona była poszukać alternatywnych rozwiązań. Najpierw jednak należało zajrzeć przez efemeryczną dziurkę od klucza, by sprawdzić, z kim właściwie ma do czynienia. Martwy niedźwiedź był bowiem jedynie narzędziem w czyichś rękach. Intuicja podpowiadała kobiecie, że jego pan jest gdzieś w pobliżu. I może wcale nie jest taki groźny, jak można by podejrzewać i nie ma aż takich złych zamiarów? Liczenie na szczęście, było w tej sytuacji niemal szaleństwem, ale czyż całe jej życie nie było pasmem szaleństw?

I tym razem przeczucie jej nie myliło. Szczątkami zwierzęcia, niczym lalkarz marionetką, poruszał duszek. Nic groźnego, ot zwykły chochlik, którego całą moc absorbowało animowanie trupem. Unosił się tuż nad niedźwiedziem i poruszał nim za pomocą sznurków przyczepionych do pazurzastych palców. Na jego szyi lśniła srebra obroża z wyrytymi nań zaklęciami.


April zamierzała zajrzeć na druga stronę jedynie na krótką chwilę. Bowiem za każdym razem im dłużej tam spoglądała, tym większym bólem głowy było to okupione. Kobieta zamierzała jedynie rozeznać się w sytuacji nie narażając się na cierpnie. Taki był plan, ale jak wiadomo, plany mają to do siebie, że lubią się sypać, czasem nawet za sprawą samego planującego.

Stworek w gruncie rzeczy nie był groźny. Nie był też wolny, o czym dobitnie świadczyła obroża. Ktoś lub coś przysłał go tu, by wykonał swe zadanie. Kto był jego mocodawcą i panem jednocześnie? Tego April nie wiedziała, ale pod skórą czuła, że powinna się tego dowiedzieć. Sposób na to był tylko jeden, rozmowa z lalkarzem. Musiała zatem zaglądnąć do świata obok na dłużej, niż zamierzała, a to z kolei wróżyło nieprzyjemne dolegliwości.No ale cóż… taka smutna dola.

- Kim jesteś i czego tu szukasz - zapytała wreszcie pani Blackburn spoglądając w stronę niedźwiedzia, nie bezpośrednio na niego, lecz nieco powyżej. Tak, by nie było wątpliwości, że pytanie jest skierowane do lalkarza, a nie kukiełki.
- Ty mnie… widzisz… ty… wiedźma krwi…- unoszący się nad ożywionym niedźwiedziem chochlik uśmiechnął się mówiąc z nadzieją.-Więźniem mnie uczyniono, krwią spętano, zaklęciem uwięziono.

Zwierzę ryknęło, a April zobaczyła, że czoło duszka rosi pot.-Chwila nieuwagi, słabości mego pana, magia tego domu syrenim śpiewem… nadzieją na wolność zwró.. co…- im dłużej mówił, tym napisy na jego obroży zaczęły się mocniej żarzyć czerwienią.-Za późno, za późno… Pan wzywa. Roboto skończona… tym razem… nie zdążę…
- Kim jest twój Pan? - zapytała, mając nadzieję, że duszek odpowie, nim zniknie. Bo, że zniknie niebawem, nie ulegało wątpliwości.
- Jednym z pięciu… błę…- zawył z bólu, a potem zacisnął zęby.-Nie pozwoli mi powiedzieć… ale… ma dla ciebie wiadomość, April z domu Irving. - to, że chochlik, a właściwie jego pan zna jej imię, zaniepokoiło ją. Nie dała jednak tego po sobie poznać. -
Drugim z pięciu jest strach na wróble i on… wkrótce przybędzie na spotkanie. Nim minie ten rok, dołączysz do swego męża wraz z córką.

Strach na wróble. Scarecrow. Jej stary, dobry znajomy. Już myślała, że na zawsze zgubiła jego trop. A przecież poprzysięgła zemstę. Nie raz nawiedzał ją w snach, nie raz zapuszczała się do świata obok, by go znaleźć, bezskutecznie. A teraz sam przysłał do niej posłańca. Pewnie chciał ją przestraszyć, sprawić, by - niczym mała dziewczynka - skryła się pod łóżkiem, lub za maminą spódnicą. Ale ona nie była z tych, które łatwo przestraszyć. Doskonale wiedziała, do czego jest zdolny. Pod tym względem nie mógł jej zaskoczyć.

- Powiedz swemu Panu, że czekam na spotkanie z nim z niecierpliwością. - odparła hardo, mając nadzieję, że jej buta go zdenerwuje.
- Ja… muszę... robić okropne... rzeczy… jestem figlarzem, nie grabarzem.- rzekł w odpowiedzi chochlik, choć April nie była pewna czy mówił do niej, czy też żalił się światu na swój okropny los.

Niedźwiedź zaryczał głośno kilka razy, po czym ruszył w głąb lasu. To był koniec ich spotkania, przynajmniej na razie. Ryki zwierzęcia musiały zbudzić wszystkich w okolicy. A nawet jeśli komuś udało się je przespać, Rita zaraz rozszczekała się wniebogłosy. Nim jednak ktokolwiek zdążył zwlec się z łóżka i wyjść z domu, niedźwiedź i otaczająca go nienaturalna mgła zniknęły.

Pani eks-detektyw wróciła do swojej sypialni i wyszła na korytarz. Ava wyglądała już ze swojego pokoju uspokajając psa. Również w pokoju matki słychać było poruszenie. April mogła być na nią zła za dzisiejszą kłótnie. Mogła i była. Nie mogła jednak odmówić Aidzie wiedzy na temat rzeczy, o których ona sama miała jedynie blade pojęcie. Nie było więc innego wyjścia jak zapukać do matczynego pokoju i opowiedzieć o nieproszonym gościu.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:01.
echidna jest offline  
Stary 10-09-2015, 20:25   #15
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ryki niedźwiedzia ściągnęły uwagę innych mieszkańców. Ci w przeciwieństwie do April zadziałali w sposób stereotypowy, zadzwonili do straży leśnej i od razu na policję. W tym czasie matka i córka rozmówiły się w kwestii lalkarza i jego niedźwiedziej marionetki.
Sama Aida nie wydawała się dotknięta wcześniejszą rozmową. Choć April na tyle znała swoją matkę, by wiedzieć że ta doskonale ukrywa swoje uczucia. Niczym sztylet ukryty w rękawie, gotowy do skrytobójczego pchnięcia, gdy tylko przeciwnik opuści gardę.
- Nie powinnaś ufać słowom chochlika. Te dranie są podstępne i fałszywe.- oceniła Aida ćmiąc papierosa.- Mówią to co chcesz usłyszeć i wciągają cię w swe ułudy. Może… i mówił prawdę, ale mając kołnierz żelazny na szyi, raczej mówił to co chciał jego Pan byś usłyszała. Nie daj się więc wyprowadzić z równowagi. I nie rób sobie niepotrzebnej nadziei.-
Uśmiechnęła się lekko.- Ale przynajmniej bariera zadziała, nieprawda?
Nie miały zbyt wiele czasu na rozmowę.



Wkrótce dom April został oświetlony błyskiem syren policyjnych i straży leśnej. I zaroiło się od leśników i funkcjonariuszy policji. Aida poszła pogadać z przedstawicielami władzy, a April uspokoić córkę. A potem… zrobiło się gorzej.
Na szczęście nie znaleźli nieumarłego niedźwiedzia, co mogło się skończyć że dla Seana i Harry’ego Coopersa. Jedynie jego ślady odbite w miękkiej glebie. Niedźwiedź przepadł jak kamfora. Za to znaleziono inne ślady jego działalności. I o tym fakcie poinformował Sean osobiście poinformował Aidę i April.
-Powinnyście unikać wchodzenia do lasu przez najbliższe tygodnie. Znaleźliśmy…- Sean Watson starał się mówić spokojnie, ale widać było że wstrząsnęło nim to co zobaczył.-... obozowisko i zwłoki. Chyba dwóch osób. To jakiś stary samiec musiał być. Być może ranny przez kłusownika, bo… zrobił z nich krwawą miazgę. Dosłownie rozwłóczył po całej polance. I chyba w ogóle nie ruszył mięsa. Cholera… on nie zabija z głodu.


Odkrycie z wczorajszej nocy miało swe odbicie w wydarzeniach poranka. Miało swe odbicie w tytułach prasowych.


Miało swe odbicie w prasie, w nagłówkach i artykułach. Poranek więc April spędziła z kawą i artykułem w gazecie.
Kod:
“Kolejne ofiary szalejącego niedźwiedzia mordercy zdają się mówić zza grobu:
 "Kiedy to się skończy?" Do tej pory policja nie chce dać żadnych informacji
 na temat tożsamości dwóch kolejnych ofiar bestii z lasów Wiscasset. 
Być może jeszcze ich nie ustalono. Jednakże burmistrz Diana Spencer
 obiecała zwołać nadzwyczajne posiedzenie rady miasta
 dotyczące kwestii morderczego niedźwiedzia otwarte dla publiczności. 
Prawdą jest, że straż leśna poprzez osobę Seana Watson Jr. 
prosi o spokój i ustawia znaki zakazu wstępu do lasu,
 ale czy to pomoże? Wciąż mamy sezon wakacyjnego, 
a pijani studenci prawdopodobnie nie będzie zwracać uwagę 
na tabliczki lub zakazy. Czy to możliwe, że jedynym sposobem
 na rozwiązanie tego problemu jest otwarcie
 sezonu polowań na niedźwiedzie poza sezonem?”
Nie dziwiło to April, sytuacja wszak była poważna. Nawet z punktu widzenia laika, który nie miał okazji dostrzec drugiego dnia tej sprawy. W okolicy grasował niedźwiedź ludojad. To nie było dobre dla interesów.
I straż leśna musiała się z tym dzikim zwierzęciem uporać. Niemniej jeśli Spencer zdoła wymusić zezwolenie na odstrzał tego niedźwiedzia, to Wiscasset przeżyje oblężenie myśliwych marzących o trofeum w postaci głowy tej bestii. Jednak jak zabić coś co już nie żyje?


Najpierw był zapach. Jaśminowe perfumy z górnej półki. Ów zapach wyprzedzał ją niczym herold oznajmiający jej przybycie. Kobiety stworzonej by być podziwianą, by rozkochiwać w sobie mężczyzn i budzić zazdrość u każdej kobiety.


Ideał wykreowany za pomocą dolarów, dużej ilości dolarów. Markowe ciuchy i biżuteria warte tyle co mały samochód rodzinny. Niemniej niewiele by dały, gdyby osoba je nosząca była pozbawioną gustu dorobkiewiczką. Ale nie była.
Laura Beaks choć zmieniła się od czasów szkolnych, to nadal wiedziała jak przyciągać spojrzenia. Kiedyś Laura O’Calmour była zbuntowaną Gotką o czarnych włosach, przyciągającą spojrzenia. Teraz stała się zimną pięknością stworzoną do łamania męskich serc. I być może kobiecych. Laura miała jedną tylko cechę którą łatwo było zauważyć… próżność. Niestety poza tym prostym wyznacznikiem była trudna rozszyfrowania. I teraz przybyła do sklepiku Aidy… ubrana w gustowny strój znanego projektanta.


Zapaliła drogi markowy papieros spoglądając na siedzącą za ladą, powoli i z gracją. Każdy jej ruch był wystudiowany i zaplanowany, by robić wrażenie na otoczeniu. Pod tym względem Laura się nie zmieniła, choć niewątpliwie zmieniła metody jakimi osiągała swój cel.
Zaciągnęła się kilka razy dymem, po czym powoli uśmiechnęła się i podeszła powoli do lady.
- Dawnośmy się nie widziały, co? Od lat szkolnych. Nieźle wyglądasz.- uśmiechnęła się tak jakoś dziwnie. Drapieżnie.- Ale przejdźmy do interesów… Wiesz coś na temat kadzidełek, czegoś co może odstraszyć… duchy?
Ironiczny wydźwięk słowa “duchy” w jej ustach świadczył, że nie bierze ich istnienia na poważnie. Więc… czemu zadała takie pytanie? Czemu w ogóle tu przyszła?


Zdobycie bilingów od domowego telefonu zajęło trochę czasu i wymagało paru rozmów telefonicznych. Ostatecznie jednak April osiągnęła sukces i miała w swym ręku wydruk. Tyle że numer na jaki dzwoniła jej matka okazał się być numerem zastrzeżonym. Hmm… wyglądało więc, że Aida jednak wygrała. Ale przecież jej córka była równie uparta co ona. I bynajmniej nie zamierzała się poddać, tym bardziej, że ów numer wyglądał znajomo.
April więc nie porzuciła śledztwa i jak się okazało... miała rację. Wystarczyło bowiem sprawdzić stary zeszyt z numerami klientów i klientek prowadzony przez Aidę. Zeszyt który leżał pod sklepową ladą i był łatwo dostępny.
Kilka minut cierpliwego sprawdzania jednego ciągu liczb po drugim i… udało się.
Numer pod który dzwoniła Aida był prywatnym numerem Diany Spencer, burmistrz Wiscasset.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-09-2015 o 20:28.
abishai jest offline  
Stary 01-10-2015, 22:24   #16
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
April już nie zasnęła tej nocy. Nie dawały jej spać myśli o Lalkarzu, a może bardziej o jego mocodawcy. Swoje dołożyły światła i nawoływania leśników przeczesujących pobliski las. Poranna kawa nie przyniosła ukojenia, bowiem towarzyszył jej artykuł opisujący nocne zdarzenie. Przynajmniej z takiego punktu widzenia, jaki miała większość mieszkańców Wiscasset. Niedźwiedź znów zaatakował. Na turystów padł blady strach. Władze miasta wykazują opieszałość w działaniach. Błogosławiona nieświadomość. Pani Blackburn nawet nie chciała myśleć, co by się działo, gdyby opinia publiczna poznała sprawę z jej perspektywy.


Wonna nuta jaśminu wyprzedziła Laurę, podobnie jak dźwięk dzwonka, gdy otworzyła drzwi sklepu. A jednak do momentu, gdy się odezwała, April nie zaszczyciła jej uwagą. Pochłonięta książką z ojcowskiej biblioteki przeniosła na gościa ciężkie jak ołów spojrzenie dopiero, gdy zabrzmiało pytanie.

-No proszę, proszę. Kogo to moje piękne oczy widzą... Laura O’Calmour, choć teraz to już przecież pani Beaks. No kto by pomyślał, że kiedykolwiek wrócisz do miasta i to jeszcze z obrączką na palcu. - Sącząc w te słowa odrobinę jadu, pani Blackburn odłożyła na bok lekturę i oparła się o ladę. - Tu się nie pali - dodała.


Wprawnym ruchem wyrywała Laurze z ust ledwo nadpalonego papierosa. Nim właścicielka zdążyła zaprotestować, papieros został zgaszony w stojącej na blacie popielniczce. Popielniczka pełna była pozostawionych przez Aidę petów, co rażąco przeczyło słowom April. Ale w chwili obecnej to ona, a nie matka była panią i władczynią tego miejsca, zresztą, jak to mówią, co wolno wojewodzie...

- Kadzidełka na duchy, powiadasz… - przechodząc do interesów do niedawna świeżo upieczona sprzedawczyni zawiesiła głos. - Czyżby prześladowały cię duchy zmarłych z żalu, porzuconych kochanków? Albo może raczej kochanek?
Laura Beaks uśmiechnęła się ironicznie.-Znów to samo co w szkole, April? Tak się boisz opuścić gardę, że przechodzisz od razu do zjadliwego ataku?
Obróciła się dookoła niczym modelka. - Czyżby mój nowy image nawet na tobie robił oszałamiające wrażenie?
-Równie mało, co poprzedni - odparła April

Kobieta zignorowała tę drobną złośliwość. Splotła jedynie ramiona razem mówiąc sceptycznym tonem głosu.-Kadzidełka, święconej wody, certyfikatu od jakiegoś guru że w danym miejscu nie ma duchów z problemami przejścia do zaświatów. Cokolwiek co uspokoi nastroje w rodzinnym interesie.

Oparła się ramionami o ladę wpatrując w twarz rozmówczyni.-Widzisz… kostnica to nie jest miłe miejsce do pracy. Te trupy w lodówkach, trumny… ludzie mają zaś tendencje do widzenia rzeczy, których nie ma. A ostatnio to się nasiliło. Bo nikt nie chce brać nocnych zmian twierdząc, że w mojej kostnicy straszy… jakby to był cholerny szkocki zamek z galerią duchów dłuższą niż galeria portretów w głównym holu. Że się tak literacko wyrażę.
- Jeśli chodzi o wodę święconą, to trafiłaś pod zły adres. Dystrybucją tego specyfiku trudni się pastor Mc’Neil. Idź do niego, a da ci za darmo tyle wody święconej, ile dusza zapragnie. Będziecie mogli w niej kąpać pracowników, trupy, sprzęt, czy co tam jeszcze. - pani Blackburn uśmiechnęła się szeroko rozbawiona własnym żartem. - A już tak na zupełnie poważnie, pewnie najlepszy by był jakiś ochronny amulet.
- Pastor wierzy w Boga i Chrystusa i może w Piekło. Ale nie w duchy zmarłych osób łażące po ziemi. Wspomniał mężowi, że takie poglądy to katolickie zabobony. Poza tym… nie widział mnie w kościele od mego powrotu do Wiscasset i chyba za mną nie przepada.- uśmiechnęła się krzywo właścicielka domu pogrzebowego i potarła podbródek.-Tylko niech ten amulet będzie duży i rzucający się w oczy. Coś jak te łapacze duchów… czy snów… te pajęczyny ze sznurków na zbudowane okręgach, co je Indianie robią dla turystów.
-Co by pastor na twój temat prywatnie nie uważał, to jego prawo i jego sprawa. Ale wody święconej ci odmówić nie może. Co do amuletu, chcesz, żeby to była jedynie pokazówka?
- Miałam wrażenie, że w ostateczności zacznie szperać po biblii by znaleźć jakiś kruczek. - Uśmiech kobiety znów ociekał ironią. Wzruszyła ramionami.-Poza tym… jakoś nie ufam takim moczeniom ścian. Wolałabym bardziej namacalny dowód. A co …- zamyśliła się na moment i zamilkła.-... pokazówka duża by się przydała, ale nie zaszkodzi mieć i prawdziwy. A co mi tam… stać mnie. Niech będą oba.
- Co do prawdziwego, muszę to skonsultować z matką. Jego zrobienie może potrwać kilka dni. Zrobienie pokazówki też mi zajmie dzień lub dwa. Co do ceny, odezwę się do ciebie, jak porozmawiam z matką i dowiem się, czego będzie potrzebować i ile jej to zajmie czasu.
- Zgoda.- stwierdziła z uśmiechem Laura, sięgnęła do swej torebki i wyjęła czerwoną wizytówkę z czarnym obramowaniem.-To mój prywatny numer. Zadzwoń jak już to ustalicie, włącznie z ceną. Lub jakbyś chciała powspominać szkolne lata.
Podała ją April. -Tooo… z chęcią bym poplotkowała, ale chyba nie jesteś teraz w nastroju. Może przy lampce wina nie byłabyś taka… wojownicza?
- Śmiem wątpić - odparła chłodno kobieta chowając wizytówkę do kieszeni. - Czy coś jeszcze? - zapytała na tyle grzecznie na ile umiała. Nie dało się jednak nie zauważyć, że w głębi duszy pragnęła przeczącej odpowiedzi. Interesy to interesy, pogaduszki to pogaduszki. Do tych ostatnich April miała lepszych kompanów.
-Nie… tym razem nie.- po przekazaniu wizytówki pani koroner z gracją obróciła kuperek ku sprzedawczyni ruszyła do drzwi, rzucając jeszcze przez ramię.-To do zobaczenia.


Burnistrz Spencer od lat była klientką Aidy, zresztą jak pół Wiscasset. Najczęściej jej zamówienia dotyczyły ziółek na kobiece dolegliwości, ale nie tylko. Właściwie April nie znała dokładnie obiektu tych transakcji. Matka nie prowadziła dziennika, a pani burmistrz zlecenia zwykle załatwiała telefonicznie, zaś po gotowe preparaty przysyłała jakichś stażystów, czy asystentów. Najwidoczniej nie lubiła afiszować się z tymi zakupami.

Aida przygotowywała wiele różnych specyfików na raz, zaś wszystkie pakowała w szare papierowe torby. Nijak nie było sposobności, by dokładniej przyjrzeć się sprawie. Zresztą April nigdy nie widziała powodu, by się tym nadmiernie interesować. Jednak ów powód wyrósł przed nią nagle, jak łodyga czarodziejskiej fasoli.

Potyczka słowna między Dianą a Aidą zainteresowała April może nawet w nieco obsesyjny sposób. Ale z pewnością nie dotyczyła ziołowych specyfików, a między panią burmistrz a starą zielarką nie było relacji innej niż klient - sprzedawca. Przynajmniej tak do tej pory sądziła pani detektyw.

Wobec braku chęci współpracy ze strony matki, pani Blackburn zmuszona była zasięgnąć języka u drugiej z uczestniczek kłótni. Czy April tego chciała, czy nie, rozmowa z panią burmistrz była jej jedyną szansą na poznanie prawdy. Oczywiście kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że burmistrz spencer nie wyjawi przed nią tej tajemnicy ot tak, z sympatii. Ale należało spróbować. Pani Blackburn miała już nawet w głowie pewien pomysł jak podejść włodarz stolicy hrabstwa Lincoln.

***

Sekretarka zajęta była dyktowaniem przez telefon danych finansowych. April przysłuchiwała się temu mimowolnie czekając, aż na swoją kolej. Hannah miała rację. Jako że zbliżały się wybory, ratusz był otwarty dla ludzi jak nigdy przedtem. Z tego też powodu Diana Spencer była ostatnio bardzo zapracowana, ale sekretarka - panna Becky - zapewniła, że burmistrz na pewno przyjmie ją po południu, gdy załatwi już wszystkie przewidziane na ten dzień urzędowe sprawy.

W końcu odezwał się brzęczek interkomu i sekretarka na moment oderwała się od telefonu, by zakrywając słuchawkę cicho powiedzieć.- Pani burmistrz przyjmie panią teraz.

April pewnym krokiem pomaszerowała do drzwi gabinetu. Gdy tam weszła, przywitała się z burmistrz uściskiem dłoni. Diana Spencer grzecznościowym zwyczajem zaprosiła ją do zajęcia fotela przy biurku, zaproponowała też coś do picia, a gdy April poprosiła o kawę, poleciła sekretarce zrobienie dwóch. Następnych kilka minut, podczas których oczekiwały na gorące napoje, minęła im na rozmowie o niczym. Pani Blackburn nie zamierzała zaczynać mając świadomość, że za kilka minut może im przeszkodzić niosąca tacę asystentka.


Wreszcie, gdy kawa została podana, April dolała sobie mleczka, rozsiadła się wygodniej w fotelu, upiła łyk gorącego napoju, po czym westchnęła teatralnie.

- Zabawne, jak czas wszystko zmienia - zaczęła, a widząc zdziwienie malujące się na twarzy pani burmistrz, uśmiechnęła się mimochodem gratulując sobie zdobycia pierwszego punktu. Zbicie Diany Spencer z pantałyku było właśnie tym, czego potrzebowała. - Gdy wyjeżdżałam byłaś tylko szarą myszką, Diano. Mogę ci tak mówić, prawda? - pytanie zadano w ten sposób, by jego czysto retoryczny charakter nie ulegał wątpliwości. - Mała, nic nie znacząca płotka. Parę lat i puff! - Onomatopei towarzyszyło pstryknięcie palcem. - Płotka stała się grubą rybą, cieszącą się powszechnym poważaniem, wypasionym gabinetem i własną asystentką. Byłoby szkoda to wszystko stracić, nieprawdaż?

Przedwyborcze sondaże mówiły, że biegająca się o reelekcję Spencer nie mogła być tak pewna swej wygranej, jak by tego chciała. Prognozy przedwyborcze dawały jej nieco ponad 50% głosów. Nie był to zbyt dobry wynik zwłaszcza, że do wyborów zostały niecałe dwa miesiące. Zapowiadała się gorąca kampania wyborcza.

Diana Spencer była burmistrzem Wiscasset od dwóch kadencji. Wcześniej piastowała stanowisko sekretarki w radzie miejskiej. Była żoną działacza demokratów, matką trójki dzieci. Tkwiła w cieniu męża polityka, po którego śmierci rozkwitła. Zdobyła fotel burmistrza, dorobiła się służbowej limuzyny, asystentki i gabinetu. A także latynoskiego kochanka. Z płotki stała się grubą rybą, rządzącą miastem żelazną ręką, lub może raczej płetwą.

Wiscasset było sennym miasteczkiem rodem z książek Kinga. Ludzie żyli niezbyt dostatnio, ale nie cierpieli też biedy. Zwykle przez większość życia nie doświadczali wielki wzlotów ani upadków. Ich życie było jednostajne, monotonne, senne wręcz. Od lokalnych włodarzy oczekiwali sprzątniętych, wyremontowanych ulic, regularnego wywożenia śmieci, odmalowanych budynków użyteczności publicznej i spokoju.

Diana spełniała te wymagania, ale trudno powiedzieć, by miejscowa społeczność wiele jej zawdzięczało. Siłą napędową lokalnej gospodarki była turystyka i przemysł drzewny. Tartaki i pensjonaty istniały jednak w Wiscasset na długo przed objęciem przez panią Spencer urzędu i za pewne będą spokojnie prosperować długo po jej, być może rychłym, odejściu.

Burmistrz rządziła miastem już od dwóch kadencji, ale była politykiem starej daty. Nie miała w sobie energii i pasji, by pchnąć je do rozwoju. To jej główna kontrkandydatka, panna Ling, ożywiła nieco senne miasteczko. To ona zgłaszała na radach miejskich różne projekty i pomysły. To ona zaproponowała promowanie miasta w internecie, co zwiększyło wpływy z turystyki. To ona była powiewem nowości i inspiracji. Nie wszystkim się ten powiew podobał, ale niewątpliwie jej pozycja w wyborach była silna.

April dobrze przygotowała się do tego spotkania. Wiedziała, że wygrana Diany Spencer nie była sprawą pewną. Przeczuwała też, że obecna burmistrz niechętnie pożegnałaby się z obecną pozycją i władzą, jaka z niej wypływała. Zresztą, któż chciałby się rozstawać z taką pensją i gabinetem? Właśnie tę słabość kobiety zamierzała wykorzystać.

Burmistrz uśmiechała się serdecznie od wejścia pani Blackburn do gabinetu, aż do ostatniej jej wypowiedzi. Za sprawą pytania petentki mina jej zrzedła, stając się zaciętą i zimną. Podobnie jak oczy. Teraz rzeczywiście przypominała grubą rybę… rekina ludojada.
- Co sugerujesz, April?- rzekła wprost.
- Ależ absolutnie nic - słowom tym towarzyszyło uniesienie prawej dłoni ku górze. Zupełnie jak podczas składania sądowej przysięgi. - Ale te niedźwiedzie rozszarpujące turystów po lasach na pewno nie przysłużą ci się w kampanii. Ludzie niestety są niewdzięczni. Zapomną o wyremontowanych ulicach, o tym wszystkim, co dobrego zrobiłaś dla miasta. Będą za to pamiętać, że to za twojej kadencji turyści pouciekali z miasta. Już teraz mówi się na mieście, że to twoja wina, że ratusz jest opieszały, że twój kontrkandydat na pewno już dawno coś by z tym zrobił. Tak jak by to była twoja wina, a mała Ling mogła magicznie usunąć zagrożenie. No ale trudno się ludziom dziwić, bronią tylko swoich domów i rodzin. Tak jak i ja bronię swoich, gdy dostrzegam zagrożenie… - April zawiesiła głos dając Dianie czas na przetrawienie tych słów.
- Tak. Ten niedźwiedź to paskudny problem. - Spencer zgodziła się z April, choć bez większego entuzjazmu.- Ale z przyrodą… nie wygrasz.

I nie brzmiała przy tym szczerze. Wzruszyła ramionami kontynuując. - Ostatnio zaatakował w okolicy twego domu? To rzeczywiście niepokojące. Pod czyj dom podejdzie następnym razem? Niemniej… Może cię pocieszy fakt, że straż leśna obiecała zająć się problemem i zamierzam zwołać posiedzenie rady miasta otwarte dla mieszkańców i… pewnie ucieszy się, że sprawą tych morderczego drapieżnika ma się zająć FBI?

Tak naprawdę niedźwiedź nie mógł sforsować zabezpieczeń okalających dom. Więc to nie jego bała się April i nie o nim mówiła. Ale Diana nie mogła o tym wiedzieć. A może jedynie udawała?

Burmistrz uśmiechnęła się tak jakoś sztucznie kontynuując.-Dwójka ich agentów zjawi się w Wiscasset najpóźniej jutro. Jak więc widzisz, sprawa niedźwiedzia wkrótce zostanie rozwiązana w ten lub inny sposób. Niemniej radzę kupić sztucer myśliwski, tak na wszelki wypadek.W końcu.. mieszkasz blisko lasu.
Czemu “pocieszający”uśmiech Diany wydawał się April bardziej sztuczny niż zwykle?

- Tak, to pocieszające, bez wątpienia - mruknęła kobieta bez przekonania. Ale kupienie broni mogło nie być takim złym pomysłem, tak jak i wzmocnienie zapasów zaklętej amunicji. Mogło to sporo kosztować i pewnie wymagałoby podróży do stolicy celem odebrania cennego zamówienia. Ale może faktycznie należało poważnie rozważyć odnowienie starych znajomości?

Inną kwestią byli Federalni, którzy zainteresowali się sprawą… ludzie pewnie poczują się bezpieczeniej. Sprytne posunięcie. Ciekawe czy zrobili to sami z siebie , czy ktoś im pomógł w owym zainteresowaniu… April nie wypowiedziała na głos swych wątpliwości. Plecy pani Spencer jak widać były szersze, niż można by się spodziewać.

- Ciekawe do czego dokopią się ważniaki z FBI, jak już zaczną grzebać. - rzuciła mimochodem pani detektyw bacznie obserwując reakcję swej rozmówczyni. Ta uśmiechnęła się nieco lisio… jak by była pewna, że niczego nie odkryją przy okazji. - Nie wiem, czy kiedyś miałaś z nimi do czynienia. Są jak Hiszpańska Inkwizycja, albo i gorzej. Nie zdziwiłabym się, gdyby wzięli pod lupę szeryfa Coopera za to ganianie po lesie w poszukiwaniu tajemnych kręgów. A może i moją matkę. Oraz WSZYSTKICH jej klientów - na słowo “wszystkich” April położyła szczególny akcent. - Kto wie… może będziemy tu mieli drugie Salem. - W tym ostatnim zdaniu słychać było kpinę. A może była to tylko słabo maskowana obawa.
- Na szczęście palenie czarownic to czasy, które już minęły, nieprawdaż?- westchnęła Diana namyślając się.- Szczerze wątpię, by czepili się tego, co Cooper robi po pracy… dopóki nie zakopuje przy kamiennych kręgach nastolatek żywcem, to… cóż… może sobie te kamienne kręgi badać. A co do twojej mamy i jej interesu, cóż… klientom chyba nie zaszkodzi, tak bardzo jak sobie prowadząc interes bez licencji, ale… może i masz rację. Chcesz być uroczą przewodniczką agentów FBI ? I dopilnować, żeby przypadkiem nie grzebali w nieodpowiednich śmietnikach?
- O legalność interesu mojej matki martwić się nie musisz. Prowadzenie sklepu, z tego co mi wiadomo, licencji nie wymaga - odparła spokojnie młodsza z kobiet. Ale w tym zdanie nie dało się nie zauważyć zawoalowanej groźby.

- Ale może, jako przykładna obywatelka, faktycznie powinnam pomóc naszym dzielnym agentom - kontynuowała po krótkiej chwili milczenia. - W końcu nikt tak dobrze nie zna okolic mojego domu, jak ja sama. Poza tym, nigdy nie wiadomo, co może strzelić jakiemuś nadgorliwcowi do głowy. Znajdzie taki notatnik mojej matki, prześledzi kto, co i kiedy kupował i zacznie się zastanawiać po cóż mogły być te, czy inne ziółka. A potem jeszcze odkryje nagrania z rozmów telefonicznych i zacznie się zastanawiać, dlaczego stara zielarka nazywa jedną z klientek “głupią arogancką wywłoką” - ostatnim słowom towarzyszyło kolejne uważne spojrzenie w oczekiwaniu na reakcję burmistrz Spencer.

Diana zesztywniała i spurpurowiała na twarzy. Po czym splotła dłonie razem, uśmiechając się wyjątkowo zimno.- Wątpię by akurat… na takie nagranie natrafili. Z pewnością ich nie zainteresuje. Zresztą… Aida i ja uczęszczałyśmy razem do szkoły. Więc… między dawnymi przyja… znajomymi zdarzają się ostre słowa. Gadanie starych bab… A Aida chyba nie zaczęła uprawiać podejrzanych ziółek w celach leczniczych, co?
Potarła podstawę nosa dodając.- Zresztą FBI będzie się uganiać za niedźwiedziem, a nie starymi zielarkami… - burmistrz chyba chciała coś dodać, ale nie zdążyła, bowiem April wcięła jej się w słowo.

- Może masz i rację, Federalnych faktycznie mogło by to nie zainteresować, ale brukowce... To by dopiero był ekscytujący początek kampanii wyborczej.
- A kto im wygada?- spytała podejrzliwie Diana przyglądając wrogo April. Porzuciła nieco maskę ” kobiety do rany przyłóż”.
- Choćby i ja, jeśli nie powiesz mi tego, co chcę wiedzieć - April uśmiechnęła się promiennie, upiła łyk zapomnianej kawy i ponownie rozsiadła się wygodniej w fotelu.
- Czyli to szantaż, co?- mruknęła ponuro Spencer splatając dłonie razem. April przeklęła się w duchu. Tym razem to burmistrz zdobyła punkt, kolejny już podczas tej słownej potyczki. - Nie boisz się, że ugryziesz, więcej niż zdołałabyś przerzuć?
- Ależ broń boże. Szantaż to przecież przestępstwo, a ja jestem jedynie praworządną obywatelką zatroskaną o los swojej małej ojczyzny. - mówiąc to młodsza kobieta uśmiechnęła się niewinnie. - Ale w sumie to nie, nie boję się. Wybory są coraz bliżej, a twoja wygrana wcale nie jest taka pewna. Każdy głos się liczy, nieprawdaż?
- Są w życiu rzeczy ważniejsze niż wybory. - odparła enigmatycznie burmistrz z nadal złowieszczym uśmiechem, po czym spytała - Więc… o co chcesz zapytać?
- Dlaczego to właśnie ciebie moja matka oskarża?
- Bo… Nasza przyjaźń została zerwana w bardzo dramatycznych okolicznościach. I ogólnie pozostało wiele zadr. Aida lubi czasem pomstować przez telefon na stare dobre czasy.- odparła pani włodarz wyraźnie klucząc i próbując zejść z tematu.
- Ach ten Andy Warhol - szepnęła w odpowiedzi April, niby do siebie, ale jednak ukradkiem obserwując reakcję burmistrz. To było jedyny punkt zaczepienia, jaki w tej chwili miała.
-Kto?- zdziwiła się Diana, wyraźnie nie znając tego nazwiska. Dopiero potem skojarzyła.- Ten artysta?
- Artysta? - pani Blackburn zawiesiła głowę wyraźnie oczekując rozwinięcia tematu.
-Pewnie słyszałaś te niestworzone historie o tym co robiła Aida podczas swych podróży po kraju.- machnęła ręką pani Spencer.- Jak dla mnie to bajki.
- A już myślałam, że chodzi o jakiś romans. Ale to nie brzmi jak “bajki”. - skomentowała żartobliwie April starając się nie zdradzić za bardzo swej niewiedzy.
- Słyszałam tylko spekulacje. Wiesz jaka Aida jest tajemnicza.- stwierdziła ironicznie pani Spencer.- Sama musisz ją to zapytać.

“Noż kurwa!” - to był jedyny właściwy komentarz do rady pan burmistrz. Zapytać matki… Jak by to było takie proste. April poczuła wzbierającą w środku złość. Z trudem opanowała emocje, nim odparła:
- Może powinnam. Ale wracając do tematu. Może i byłabym skłonna uwierzyć, że mowa o starych zadrach. Gdyby nie fakt, że matka oskarżyła cię o umywanie rąk - westchnęła teatralnie. - Nieładnie, Diano. Przychodzę do ciebie, jak do przyjaciela. A ty obrażasz moją inteligencję kłamiąc mi w żywe oczy.
- Moja droga, za długo siedzę na tym stołku by nie rozpoznać pogróżek ubranych w satynę. Więc nie myśl, że uwierzę w twoje przyjazne intencje.- odparła kobieta uśmiechając się złowieszczo.-Jednakże udzielę ci przyjacielskiej rady. Nie pchaj palców między te drzwi, bo z pewnością je stracisz.
- No dobrze, może nazbyt się rozpędziłam z tą przyjaźnią. - zgodziła się pani Blackburn. Z wygranej pozycji w tej konfrontacji gwałtownie spadała na przegraną. Ani trochę jej się oto nie podobało. - Ale nie jestem też twoim wrogiem. Skandal to miecz obosieczny. No chyba, że będzie nim władał wprawny szermierz.
- Nie wiemy też, czy rzeczywiście to będzie skandal. Do waszego sklepiku zagląda wielu mieszkańców Wiscasset, a medycyna naturalna jest obecnie w modzie.- uśmiechnęła się krzywo Diana i wzruszyła ramionami.- A twoja matka zawsze miała wobec mnie pewne wygórowane wymagania… zresztą jak wobec wielu osób, łącznie z tobą, April. Nie zostałaś tym, czym chciała Aida, nieprawdaż?
Oparła podbródek na dłoniach. - Zawiodłaś ją bardziej, niż skłonna jest przyznać otwarcie. Nie uczy cię już dalej, co?
- Tak, bez wątpienia trudno sprostać wymaganiom mojej matki. Ale też nigdy nie było to moim celem. I chyba właśnie tego ona najbardziej nie może znieść. - kobieta westchnęła. - Nigdy nie pomyślałabym, że moja matka jest aż tak zawzięta. Żeby po prawie czterdziestu latach dalej mieć do ciebie żal i dzwonić z pretensjami. Tylko dlaczego wtedy mówiłaby, że umywasz ręce… - pani detektyw zawiesiła głos, jak by faktycznie się nad tym zastanawiała. W rzeczywistości ciekawa była jakąż to wymówkę tym razem wymyśli Diana Spencer.
- Uważała że… nie działałam dotąd dostatecznie stanowczo w sprawie niedźwiedzia. - odparła krótko Diana Spencer. - Jakbym miała wpływ na faunę okolicznych lasów. Urzędnicy państwowi nie są cudotwórcami, ale wyborcy lubią o tym zapominać.
Gładkie wymówki, typowe dla rasowego polityka. Cokolwiek działo się między Aidą a Dianą, obie kobiety najwyraźniej planowały zatrzymać to dla siebie.
- Tak, z pewnością - mruknęła April od niechcenia. - No nic, pora na mnie. Dziękuję za poświęcony mi czas.
- Pamiętaj, że burmistrz i rada miejska jest zawsze otwarta dla obywateli.- dodała na koniec burmistrz żegnając ją “urzędowym” uśmiechem wręcz przyklejonym do twarzy.


April nie była zadowolona z rozmowy z burmistrz Spencer. Liczyła na to, że uda jej się poznać przyczynę niedawnej telefonicznej kłótni, tymczasem otrzymała stek kłamstw i półprawd. I jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi.

Wiadomość o przyjaźni łączącej przed laty jej matkę i obecną burmistrz była dla niej zaskoczeniem. Nigdy nie słyszała, by Aida wspominała o tej znajomości ani nawet o jej końcu. To akurat nie mogło dziwić, matka generalnie niechętnie mówiła o swojej przeszłości, zwłaszcza o młodzieńczych latach. Ale jednak pani Blackburn nie pamiętała, by kiedykolwiek, nawet w jej wczesnym dzieciństwie, Aida odnosiła się do Diany jak do znajomej. A to oznaczało, że relacja ta zerwana została albo jeszcze przed urodzeniem April, albo gdy była niemowlęciem.

Kolejną zagadką była osoba Andy’ego Warhola. Do tej pory był niczym więcej jak podpisem na starych zdjęciach. Ale Diana uchyliła rąbka tajemnicy. Jedna odpowiedź rodziła dziesiątki kolejnych pytań. Niestety pani detektyw nie znała nikogo, kto pomógłby jej złożyć te puzzle w całość. Susan Watson, najbliższa przyjaciółka matki, sprowadziła się tu z mężem, gdy April była niemowlęciem. Rodzice Seana nie mieli zatem szansy znać starej zielarki, gdy ta zadawała się z Warholem i gdy jeszcze przyjaźniła się ze Spencerową. Innych tak bliskich znajomych jej rodzice nie mieli.

Choć pani detektym nie spodziewała się, by Watsonowie mogli jej pomóc w rozwikłaniu tej zagadki, byli jej jedyną deską ratunku. Aida była zamknięta w sobie, były więc nikłe szanse, że zwierzyła się któremukolwiek z nich. Ale może przypadkiem coś zapadło im w pamięć, jakaś rozmowa, obraz, cokolwiek? Może dołożą jej kolejnego puzzla do tej układanki? Jak nikła by ta szansa nie było, należało ją wykorzystać.

Pozostawało zdecydować, które z Watsonów zagadnąć w tej sprawie. A może należało wypytać oboje? Susan Watson była z panią Franklin bliżej, przyjaźniły się od lat. Ale to Sean Senior miał do pani detektyw słabość. Henry Franklin był dla niego jak brat, więc emerytowany leśnik traktował jego córkę - April właśnie - jak ukochaną bratanicę.

Tak więc pani Blackburn zdecydowała, że o przeszłość swej matki wypyta na dobry początek ojca Seana. A gdyby to nie pomogło, nic nie stało na przeszkodzie, by spróbować również z jego żoną - bibliotekarką. Oczywiście istniała szansa, że żadne z nich nic nie wie. Istniała też szansa, że o odbytej rozmowie powiedzą Aidzie. A wtedy ta pewnie dostanie szału, ale tego akurat April się nie obawiała. No bo cóż właściwie matka mogła jej w tej sytuacji zrobić?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:03.
echidna jest offline  
Stary 07-10-2015, 21:45   #17
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pijawka… czy żmija?
Jakim naprawdę zwierzęciem była burmistrz Diana Spencer ? Na pewno czymś oślizgłym. Jak każdy cyniczny polityk. Diana zaś zbyt długo obracała się w świecie układów polityczno-urzędniczych, by być nieskalaną dziewicą pełną dobrych ideałów. Co jednak łączyła ją z matką April, poza wspólną przeszłością i okazjonalnymi interesami?
Z takimi myślami pani Blackburn wyszła z gabinetu burmistrz Spencer, by natknąć się wprost na niego.
Ramon jakiś… tam... a tak... Fuentes. Ubrany w garnitur, jeansowe spodnie i nienaganną niebieską koszulę. Ciało April nagle się spięło, piersi uniosły dumnie, gdy skinął jej w milczeniu głową z tym swoim bezczelnym uśmiechem. Dreszczyk, tym razem silniejszy i przyjemniejszy przeszedł przez ciało April koncentrując się w jej podbrzuszu. Latynos wydawał się więźniem swoich ubrań. Nie pasowały do niego. Był bestią… samcem alfa. Mężczyzną który podchodzi, do kobiety chwyta ją za włosy, a ta potulnie daje się zaciągnąć do jego jaskini. Był pełen tego zwierzęcego męskiego magnetyzmu, który w latynoskich krajach jest określany słowem “Machismo”.
Feministki mogły się zżymać na prymitywizm takich typków, ale lędźwie April mówiły w tej chwili co innego. Było to proste zwierzęce uczucie, oparte na najniższych instynktach… ale cóż poradzić, Ramon był testosteronową bombą, sprawiającą że kobietom miękły kolana, a feminizm wywieszał białą flagę. Mógł mieć każdą… po kolei. Więc czemu tak wierny był podstarzałej babie jaką była Diana?
Bycie utrzymankiem tego nie tłumaczyło. Mógł być wszak jej gachem i robić skoki w bok.
Do takich wniosków April dochodziła jednak dopiero na parkingu przed ratuszem, bowiem w sekretariacie myślała tylko o tym co by było, gdyby znaleźli się razem w jednym pokoju. Pocieszającym był więc fakt maślanego wzroku panny Becky na widok Ramona. Nie tylko April uległa drapieżnego urokowi mężczyzny.


Sean Watson senior był już od paru lat na emeryturze i poza paroma cotygodniowymi rytuałami (takimi jak poker z kumplami w każdy piątek) przebywał głównie w domu. I tam April wiedziała gdzie szukać.
W garażu, gdzie stała jego duma.


Czerwony kabriolet Pontiac Firebird z ‘68. Piękny i błyszczący dowód geniuszu amerykańskiej myśli technicznej.
Sean wiecznie w nim grzebał, to przykręcając śrubki, to sprawdzając świece, to wymieniając olej. Dopieszczał swój skarb, ale nigdy nim nie jeździł. Żona mu nie pozwalała.
Bowiem Pontiac był dość narowistą bestyjką, którą ciężko było utrzymać na drodze zwłaszcza gdy się rozpędził. A przecież został stworzony do szaleńczego pędu. To nie był samochód dla niedzielnego kierowcy. I niewątpliwie Sean senior chętnie by jeszcze zaszalał nim na drodze, gdyby nie żona…
Susan Watson bała się, słusznie zresztą, że Sean jest po prostu za stary by utrzymać w cuglach “czerwonego feniksa” i wymusiła na mężu obietnicę, że nie będzie siadał za jego kierownicą.
Tak więc Seanowi pozostało grzebanie w swym skarbie i dopieszczanie go.
I dlatego April skierowała swe kroki właśnie do garażu. Zresztą odgłosy z niego się dobywające potwierdzały tylko jej domysły. Sean grzebał właśnie przy silniku, gdy weszła.
Miał już swoje lata, siwą brodę i włosy… ale nadal zachował ów chłopięcy urok, Ubrany w czarny roboczy kombinezon gwizdał pod nosem przeboje Elvisa, gdy zauważył wejście pani Blackburn.
- Hej… dawno cię tu nie było. Jak twój skarb się sprawuje? - zapytał z uśmiechem Sean i natychmiast zaproponował.- Jest już w tym wieku kiedy dziecko przestaje być tylko urocze. Mogłabyś tu wpadać częściej… może w najbliższą niedzielę, zrobiliśmy sobie piknik z siatkówką po mszy. Ty i Ava i Aida, oraz ja, Susan i Sean… dla wyrównania szans po obu stronach siatki.


Wieczór miał swoje urok. Obecnie ów urok stanowił znajomy widok strażaka ćwiczącego swoje bicepsy na siłowni na świeżym powietrzu. Był to bardzo odprężający obrazek. Popatrzeć na umięśnioną postać Eddiego, jak pracuje na swój kaloryferek. Pomarzyć co by było… gdyby miała trochę bardziej elastyczny moralny kręgosłup. To że takie śmiałe marzenia mogłyby się spełnić, czyniło je bardziej ekscytującymi. A April wszak potrzebowała odprężenia od tajemnic jakie ukrywała przed nią matka. Zajmowała się tym cały dzień. Na wieczór więc wypadałoby sobie odpuścić. I podziwiać widoki.
Życie wszak nie kręci się wokół tajemnic pani burmistrz, prawda?
Ten spokojny wieczór przerwało pojawienie się taksówki. Przejeżdżała ona przez ulicę powoli, nie zatrzymując się przy żadnym z domu i zmierzając do końca ulicy… która w tej okolicy ginęła w chaszczach. Za czasów dzieciństwa na April, na końcu ulicy przy której mieszkała z Aidą miał być budowany dom. Położono nawet fundamenty, ale potem budowę przerwano z dnia na dzień. I plac budowy został porzucony na pastwę natury… miejsce zarosło, ale dzieciom nie wolno się tam było bawić. Bowiem oprócz fundamentów postawiono też podpiwniczenie. Ten fakt nie przeszkodził jednak i Seanowi i April buszować tam. Aczkolwiek oni akurat znali zagrożenie. Przybysz.. najwyraźniej nie.
Matt wysiadł z taksówki.


Stary dobry Matt Constantine, w starym prochowcu, w starej pomiętej koszuli, poluzowanym krawacie i z zawadiackim uśmieszkiem na twarzy. Wyjął jeszcze z taksówki duży plecak, oraz latarkę i ruszył w stronę owej niedokończonej posiadłości i lasu który roztaczał się za nią.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-12-2015 o 13:31. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 12-12-2015, 22:50   #18
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Gdyby April była postacią z kreskówki, w chwili gdy wychodziła z gabinetu burmistrz, z jej głowy buchałaby para. Gdyby była żeńskim wcieleniem Zeusa, albo chociaż Storm z popularnej serii komiksów, Diana zakończyłaby swój marny żywot jako skwarka porażona gromem jej gniewu. Niestety pani Blackburn była tylko zwykłą, szarą, bezrobotną ex-detektyw więc środki wyrazu swej furii miała mocno ograniczonej. No dobrze, nie do końca była taka zwykła i szara, wszak zdarzało jej się widywać niezwykłe rzeczy, to jednak niewiele zmieniało w tej materii. Tak więc jedynymi sposobami uzewnętrznienia swego gniewu, z jakich mogła w tej chwili skorzystać, były mord w oczach i zaciśnięte mięśnie żuchwy.

Wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy w sekretariacie burmistrz Spencer, minęła się z jej gachem. Ciało spięło się jeszcze bardziej, ale w ten dziwny, przyjemny sposób na chwilę przed spełnieniem.

To było dziwne, cholernie dziwne. Nie był przystojny, a jednak robił piorunujące wrażenie nie tylko na April, ale również na pannie Becky, a za pewne także na większości żeńskiej społeczności Wiscasset. Nie był facetem, z którym chciałoby się być, ale bez wątpienia był takim, którego chciało się zdobyć, a właściwie, żeby to on zdobył ciebie, chociaż raz. Coś podpowiadało April, że nie do końca było to zasługą łaskawości Matki Natury. Szóstym zmysłem wyczuwała w tym coś więcej, być może jakieś ziółka od Aidy, a może jeszcze coś innego. Nie było to jednak na tyle interesujące, by zgłębiać temat, przynajmniej na razie.


Od kiedy April pamiętała, Watsonowie i Franklinowie spędzali razem dużo czasu. Wspólne wyjścia do kina, czy wesołego miasteczka, gdy akurat zawitały w okolicę. Wspólne sobotnie imprezy barbecue, wspólne wakacje i wspólne świąteczne kolacje. Watson Senior i Henry Franklin byli najlepszymi przyjaciółmi, partnerami przez blisko 20 lat służby. Aida i Susan również były sobie bliskie, o ile w przypadku tej pierwszej w ogóle można mówić o bliskich relacjach z kimkolwiek. Po śmierci Henry’ego to Watsonowie podtrzymywali wdowę na duchu, zwłaszcza, że wyrodna córka - April znaczy się - ani myślała wracać do domu pocieszać pogrążoną w żałobie matkę. Oczywiście tak to wyglądało z perspektywy Aidy. Ze strony April sprawa wyglądała nieco inaczej. Po pierwsze miała małe dziecko, którego nie mogła ani zostawić, ani rozłączyć z tatą, po drugie miała też pracę. Po pogrzebie ojca została więc w Wiscasset tyle, ile mogła - tydzień - a potem najzwyczajniej w świecie musiała wracać do swojego życia.

Nie zdziwiło ją, że zastała Watsona Seniora w garażu, grzebiącego w ukochanym aucie. Od dziecka takim go pamiętała, w roboczym ubraniu, z kluczem nasadowym w ręku i nierzadko twarzą umazaną smarem. Za jej młodzieńczych lat gospodarz zwykł grzebać w ich ówczesnym samochodzie, starym poczciwym Eagel Wagon, który był niemym świadkiem niejednego namiętnego pocałunku, jakim obdarzył ją Sean Jr. W końcu rodzinna furgonetka dokonała żywota, a domorosły mechanik przechodząc na emeryturę zastąpił ją Feniksem. I chociaż nie wolno mu było pędzić nim po szosach, smykałka do brudnej roboty pozostała.

Stary Watson przywitał ją jak zwykle z uśmiechem na ustach i jak zwykle zaproponował spotkanie w “rodzinnym” gronie.
- Nie mogę decydować za Avę, ani tym bardziej za moją matkę, ale jeśli o mnie chodzi, to bardzo chętnie. Co prawda wtedy z grą może być ciężko. - Odparła z uśmiechem April. - Przychodzę w konkretnej sprawie, ale widzę, że jesteś zajęty. Może znajdziesz dla mnie czas później?
- Zajęty? Czym?- zdziwił się Sean. Po chwili zerknął za siebie przypominając sobie o otwartej masce wozu.-Nie aż tak bardzo… bym nie mógł zrobić tego później, ewentualnie. A właściwie w jakiej to sprawie przychodzisz?

April weszła wgłąb garażu naruszając tym samym granice męskiego królestwa. A królestwo to mogło i robiło wrażenie. Mimo dość częstego użytkowania, zazwyczaj panował tu nieskazitelny porządek. Nieliczne niechlubne wyjątki nie były jednak winą gospodarza, lecz jego nieokrzesanego syna. Nastoletnia panna Franklin nie raz była świadkiem związanych z tym ojcowskich reprymend. Rzędy półek i tak popularnych w całym kraju metalowych szaf narzędziowych trzymały w ryzach narzędziowy chaos.


- Chodzi o mamę, martwię się o nią. - wyznała April rozejrzawszy się po pomieszczeniu z pewnym rozrzewnieniem.
Sean zamarł na moment zaskoczony i nieco przerażony.-Stało się coś? Zawał? Udar? Wypadek? Potrzebujecie pomocy?
Chyba źle zrozumiał intencje April.
- Spokojnie, pod tym względem wszystko w porządku. Złego diabli nie biorą - pokusiła się o żart dla rozładowania napięcia. Watson Senior wyglądał na nie lada przejętego.
- Nieźle mnie nastraszyłaś.- zaśmiał się mężczyzna i potarł kark, przywodząc tym na myśl swego syna. Następnie dodał.-Swoją drogą nie pamiętam, żeby Aida złapała nawet katar, nie mówiąc o poważniejszych schorzeniach. Ciężko by mi było wyobrazić ją sobie w roli pacjentki.
- Jak widać jej nie dotyczy powiedzenie, że szewc bez butów chodzi - April uśmiechnęła się blado. - Czy możemy porozmawiać gdzieś w spokoju? Wolałabym nie załatwiać tego tutaj.
- Owszem. Nie ma sprawy, ale czemu nie tutaj? Mogę zamknąć drzwi do garażu.- odparł Sean. Ruszył jednak do kubełka ze szmatami, by otrzeć swoje dłonie z brudów.- To coś poważnego? Jakieś długi macie?
- No dobrze, może przesadzam z tym garażem - kobieta westchnęła. - Nie, nie mamy długów, to znaczy chyba nie mamy. W każdym razie ja nic o nich nie wiem. Z matką wiesz, jak jest, znasz ją. Nawet jeśli miałaby jakieś problemy, i tak by mi nic nie powiedziała.
- Tak. To prawda. Ale ty potrafisz wyniuchać takie rzeczy.- zaśmiał się cicho Sean senior i podszedł do drzwi garażu zamykając je.-To w czym problem?
- Przejdę może od razu do rzeczy. Co wiesz o przyjaźni mojej matki i Diany Spencer? - April wreszcie wyrzuciła z siebie to palące pytanie i poczuła ulgę mimo iż jeszcze nie uzyskała na nie odpowiedzi. Twarz starego mężczyzny stężała, co dało jej do zrozumienia, że zanim usłyszy to, co chce usłyszeć, musi pewne rzeczy wyjaśnić. - Nie dalej jak wczoraj byłam świadkiem kłótni matki z panią burmistrz, telefonicznej kłótni - zaczęła wyjaśniać pani detektyw ostrożnie dobierając słowa.
- Aha… cóż. No nie wiem, czy zdołam ci pomóc je zrozumieć.- zamyślił się gospodarz opuszczając maskę wozu i siadając na niej.-Wiem, że się dobrze znały, ale to było za czasów Wiliama Spencera. I szczerze powiedziawszy, wtedy znałem jego znacznie lepiej niż ją. Wiliam… był… jakby to ująć dyplomatycznie.- podrapał się po brodzie.-Rodzinnym despotą. Trzymał żonę krótko i chyba dzieci też. Nie mogę go oskarżyć o przemoc domową, ale miał twarde zasady i Diana truchlała przy nim. Była naprawdę cichą myszką, wiecznie w cieniu męża i potakującą mu na każdym kroku. Wiele się zmieniło po jego śmierci, wtedy... Aida i Diana rozeszły się. Przedtem były dość… blisko, tak mi się wydaje. Wcześniej często rozmawiały ze sobą, spotykały się na tych wielkich piknikach miejskich z okazji święta dziękczynienia. “Przyjaciółki” to może za duże słowo w ich przypadku, ale ”koleżanki z dzieciństwa” pasuje na pewno. Miały swoje sekrety, do których ani ja, ani Wiliam, ani moja żona nie mieliśmy dostępu. Zresztą sama rozumiesz małomiasteczkową mentalność.- na moment zamilkł nad czymś się zastanawiając.- To urwało się tydzień… tak.. chyba tydzień po śmierci Wiliama. Bez kłótni czy czegoś podobnego. Po prostu zaczęły się unikać.

April westchnęła. Nie spodziewała się po tej rozmowie wiele, ale jednak liczyła, że coś się wyjaśni. Tymczasem zamiast odpowiedzi, zdobyła jedynie kolejne pytania.

- Rozumiałabym, gdyby się rozeszły po głośniej awanturze.. - mruknęła z żalem w głosie.- Rozumiałabym nawet gdyby Wiliam był kobieciarzem i pokłóciły się o niego. A tak nie rozumiem ni w ząb. Nie można zakończyć znajomości od tak, po cichu, z dnia na dzień.
- Obawiam się że to niemożliwe… William nie był okazem urody. Już prędzej spodziewałbym się, że pokłóciłyby się o mnie.- zażartował Sean i dodał cicho.-Nie jestem stąd, ale słyszałem plotki, że młode dziewczyny i mężatki jeździły raz na miesiąc gdzieś głęboko w las na… nie wiem na co. Chyba na spotkania i ploty przy ognisku. Taka tradycja miejscowa… która zanikała, gdy się sprowadzaliśmy tutaj z Susan. Może tam się pokłóciły?
- Może… - odparła kobieta z powątpiewaniem. - A Susan załapała się jeszcze na takie spotkania?
-Nie. Tylko miejscowi. To bardzo tajemnicze miasteczko. Ma to swój urok, acz… przybysze nie są dopuszczani do pewnych sekretów.- stwierdził Sean senior wzruszając ramionami.
- Brzmisz, jakby tu działała jakaś cholerna sekta.
- Sekta? Rzeczywiście tak brzmię.- zaśmiał się mężczyzna i podrapał po głowie.-Czy ja wiem… Może to tak wyglądać z boku, ale wiesz… ludzie muszą się do ciebie wpierw przyzwyczaić, zanim dopuszczą bliżej siebie. Ja i Susan byliśmy tu nowymi przybyszami. A w tamtych czasach ludzie jeszcze nie zmieniali tak często miejsca zamieszkania. Wiscasset też było wtedy mniejsze i większość rodzin żyła tu od czasów pionierów.

April dość szybko zrozumiała, że przegrała. Watson Senior wiedział niewiele, właściwie nic, w temacie, który naprawdę ją interesował. Chociaż ta kwestia miejscowej sekty miała w cobie coś intrygującego. Kobieta złapała się jednak na tym, że po raz kolejny zadaje sobie pytanie, czy aby przypadkiem nie szuka sensacji i tajemnicy za wszelką cenę, tam gdzie ich nie ma, byleby tylko mieć za czym gonić. W ciągu ostatnich dni już drugi raz złapała się na tych wątpliwościach, więc może to coś znaczyło? Może powinna pogodzić się z tym jak jest i nie uczepiać się za wszelką cenę resztek dawnego życia? Może...

Emerytowany leśnik nie był człowiekiem, z którym dało się zamienić dosłownie dwa słowa. Zawsze znalazł pretekst, by przedłużyć rozmowę. A co najgorsze, przeważnie pretekst ten był dobry, a rozmowa niezwykle przyjemna i ani się człowiek obejrzał, zamiast pięciu minut, mijały dwie godziny. Tym razem mężczyzna miał w ręku jeszcze jedną broń ciężkiego kalibru, kruszonkę domowej roboty. April naprawdę lubiła pogaduszki z nim, więc bez większych oporów po rozmowie w garażu, zamiast wrócić do swoich spraw, dała się namówić na kawę, ciasto i luźne rozmowy w kuchni.


Gdy matka wróciła po południu do domu, April uznała, że jest to dobry moment, by poruszyć kwestię amuletu dla Laury. Obiecała wszak, że się tym zajmie i da znać. Wyłuszczywszy sprawę, pani Blackburn odczekała chwilę dając matce czas do namysłu.
-Tydzień to minimum…- zawyrokowała Aida i zamilkła przymykając oczy.- Nie podoba mi się to… W ogóle nie podoba. Mówi, że coś straszy w jej kostnicy? Myślisz że mówi prawdę?
-Nie wiem, i mało mnie to obchodzi. Płaci za amulet, dostanie amulet i na tym się kończy moje zainteresowanie jej kostnicą. - odparła młodsza z kobiet szorstko.

Może zbyt szorstko? Ale w sumie dlaczego miałaby nie być szorstka? Była wkurzona na matkę, a przez to także na siebie i Dianę. Szorstkość była dobrą formą wyładowania frustracji.

- Wyczuwam oschłość. Jakiś konkretny jest jej powód?- spytała ironicznie stara zielarka zapalając papierosa i dodając poważniej.-Taki amulet to środek tymczasowy. Jeśli rzeczywiście coś siedzi w kostnicy, to trzeba tego cosia wyprosić.
- Moja oschłość to nie są sprawy dotyczące ciebie, mamo. - rzuciła April przypominając sobie wczorajszą rozmowę. - Jak to było? Ach, tak! Mam do tego prawo i nic tobie do tego. A Laura nie chce egzorcyzmów. Chce amulet i amulet dostanie. Nie pomoże… pewnie przyjdzie po więcej. Nie zamierzam się narzucać, ale przekażę jej Twoje sugestie.
Aida uśmiechnęła się kwaśno w odpowiedzi na ten przytyk.-Nie chodziło mi wcale o egzorcyzmy, ale… możesz jej o nich powiedzieć, nie zaszkodzą.

Wysłuchawszy jeszcze przez chwilę ględzenia matki, kobieta dobyła telefon i wybrała numer z ofiarowanej wizytówki. Jakie by nie były jej prywatne uczucia względem Laury, pani Beaks była klientką i należało dotrzymać obietnicy.




Widok Matta wysiadającego z taksówki na jej ulicy nieco zdziwił April. W pierwszej chwili pomyślała, że to ona jest celem. Ot zwykła kobieca próżność. Szybko jednak została wyprowadzona z błędu, bowiem zamiast w stronę domu Franklinów, Constantine skierował swe kroki ku opuszczonej działce na końcu ulicy i lasu roztaczającego się za nią. Ciekawe, czego mógł tam szukać…

Przyjazd Matta to był zbieg okoliczności, dobry zbieg okoliczności. Akurat go potrzebowała. Kto bowiem mógł wiedzieć więcej o miejscowej sekcie, jak roboczo nazywała wspomniane przez Seana tajemnicze spędy miejscowych? Oczywiście April mogłaby po prostu pójść, zaczepić domorosłego okultystę, zapytać o to, co ją interesowało i tyle. Mogłaby. Ale to ujawniłoby jej zainteresowanie wiedzą tajemną, a przecież do tej pory zawsze zgrywała twardo stąpającą po ziemi, nie wdawała się z dyrektorem muzeum w dyskusje, by nie wzbudzać w nim podejrzeń, że wie za dużo.

Nie mogła przejść do sprawy bez owijania w bawełnę. Mogła za to poudawać zatroskaną obywatelkę. Była noc, a ktoś podejrzany kręcił się po okolicy, niedługo po ataku niedźwiedzia. Oficjalnie nie musiała rozpoznać Matta. Oficjalnie mogła, jako zatroskana obywatelka, uzbroić się w psa i strzelbę, i ruszyć jego śladem, by sprawdzić, co za jeden i czego tu szuka.

Rita ucieszona dodatkowym spacerem wprost rwała się na tą przygodę. April ledwo mogła utrzymać smycz. Co prawda suka miała już swoje lata, ale nocna wyprawa obudziła w niej dawną ciekawość, co wyrażała merdającym ogonem i węszeniem dookoła.

Matt był tak zaaferowany poszukiwaniami, że nie zwracał uwagi na nic innego. Jedynie od czasu do czasu zatrzymywał się badając ziemię. A choć z początku zmierzał w kierunku starej posiadłości, to wkrótce zaczął odbijać nieco w prawo od niej. W rejony, z których wyszedł niedźwiedź… i do których powrócił.

April podążyła śladem mężczyzny dzierżąc mocno w rękach broń. Rita swoim zwyczajem, zwolniona z uwięzi, krążyła wokół obwąchując każdy krzaczek i każdą trawkę. Ani kobieta, ani jej zwierz nie zachowywali się przesadnie cicho. Prawdę powiedziawszy buszująca po chaszczach suka bywała chwilami całkiem głośno, a jednak Matt pogrążony w swoich poszukiwaniach w dalszym ciągu nie dostrzegł ich obecności. Pani Blackburn była ciekawa, cóż mogło go tak pochłonąć.

Constantine w końcu dotarł do swego celu, niedużej polanki w lesie. Tu kucnął, zdejmując plecak i wyjął z niego jakąś książkę, którą zaczął wertować. Po chwili, zapewne upewniwszy się o czymś, odłożył ją na leżący na ziemi plecak i zaczął oczyszczać z liści niewielki skrawek ziemi.

Coś musiało być w tym miejscu, coś niebezpiecznego wisiało w powietrzu. April to czuła szóstym zmysłem, podobnie jak Rita, która cicho skomląc ukryła się za swoją panią. To nie była zwykła polanka. I to nie była zwykła noc.
- Niebezpiecznie tak się włóczyć po nocy samemu po lesie - rzuciła pani Blackburn głośno, zdradzając swą obecność. Nie miała ochoty być niemym świadkiem wariactw dyrektora muzeum. - Mogłabym cię zastrzelić wziąwszy za niedźwiedzia i każdy sąd by mnie uniewinnił.

Matt zaskoczony wstał i spojrzał za siebie speszony przyłapaniem.
- April!...Cześć…
Zaśmiał się głośno dodając.-No nie jestem pewien, czy ci uwierzą. Choć chciałbym mieć posturę niedźwiedzia to… raczej daleko mi do tych drwali, co się siłują na rękę.

Sięgnął po paczkę papierosów, wyciągnął jednego… po czym zapalił od zapalniczki tak małej, że nie zauważyła jej w dłoni Constantine.- Poza tym mógłbym spytać o to samo. Nie za daleko się wypuszczasz w głuszę podczas tych nocnych spacerów?
- Nawet białe bywa czarne w odpowiednim świetle, a noc jest ciemna i pełna strachów. - odparła enigmatycznie kobieta. - Na twoje szczęście tym razem nie wzięłam cię za niedźwiedzia. Cóż to za małe mroczne sekreciki przywiały cię tu tym razem? - zagadnęła skinieniem wskazując na jego plecak i książkę.
- Historyczne… oczywiście. Pamiętasz te krótkie nudne wykłady na temat historii Wiscasset?- zapytał zaciągając się dymem Matt.- Tak naprawdę to było lizanie lizaka przez szybkę. Historia może być… bardzo… pouczająca. Wiesz, gdzie jesteśmy?
- W lesie - odparła kobieta z szelmowskim uśmiechem rozejrzawszy się uważnie.
-Tyle, że to nie zawsze był las. W latach pięćdziesiątych… stał tu domek pewnej włoskiej rodziny. Rodzina nazywała się Lupiscera, a matkę rodziny przezywano “Strega.”- gdy to mówił powiał ostry wiatr i zrobiło się chłodniej.-Po włosku znaczy to czarownica. A żeby było zabawniej, właśnie o czary oskarżała kilka ważnych rodzin Wiscasset… między innymi. Strega Lupiscera, czy też jak naprawdę się nazywała, Maria Lupiscera, lubiła ciągać po sądach sąsiadów i ogólnie… nie była lubiana w mieście.- wokół Constantine’a kłębiły się opary mgły, których on jednak nie dostrzegał. Ale ona tak… i popiskująca cicho Rita też. Głos Matta był spokojny i dość dudniący… zapewne dlatego, że w jego mniemaniu opowiadał tylko straszną historię. Ale to opowieść przyciągała coś do tego miejsca.
- I jak się ta historia skończyła? - zapytała kobieta ignorując chwilowo nadnaturalne wyładowania, jednocześnie głaszcząc Ritę po karku dla uspokojenia i jej i siebie.
- Cóż… jak wszystkie wiedźmy, Maria spłonęła.- odparł Matt zaciągając się dymem otaczany przez mgliste widmowe kształty.- W pożarze domu, wraz ze swym mężem i dwójką dzieci. Przyczyną tragedii ponoć było zwarcie w instalacji elektrycznej.

-”nieeee… to… była… zeeemstaaaa… i straaach”. - jedna z mglistych sylwetek uformowała twarz i ciało kobiety w wieku czterdziestu paru lat, oblicze wykrzywione bólem i wściekłością.


Matt nie słyszał jej słów, ale April wyraźnie.-”wiedziały… że… się… nie ...pod…”
Niedopałek spadł na ziemię i został zgaszony obcasem buta Constantne. Mgielne sylwetki zmarłych rozmyły się błyskawicznie i opar się powoli się rozwiewał.

- Ponoć ich duchy nawiedzają te miejsce.- Matt spojrzał w górę na księżyc.- Właśnie w takie noce, ale… jesteśmy poważnymi ludźmi i nie wierzy w bajki, prawda?- zapytał retorycznie i uśmiechając się łobuzersko.
- Tak… - odparła niepewnie starając nie dać po sobie poznać, że coś widziała. . - Ale w takim razie nie rozumiem, co tutaj robisz.
- Takie nocne poszukiwania są bardziej klimatyczne, prawda?- rzekł z uśmiechem mężczyzna przechodząc się po zarośniętych już całkiem ruinach.- Mrok, duchy, zbrodnia… nadają takim nocnym poszukiwaniom dreszczyku. Poza tym, to lepsze niż sprawdzanie informacji w letnim upale, bez tego dreszczyku ekscytacji. Ale chyba sama mnie rozumiesz. Bo co innego cię podkusiło, by skradać się za mną z psem i strzelbą.
- Może ciekawość, a może troska o ciebie.. - zawiesiła głos, jak by sama nie była pewna odpowiedzi. - A może połknęłam bakcyla i też będę ganiać po krzakach z latarką po nocy. - Uśmiechnęła się słodko maskując nieco sączoną w słowach kpinę. - Ale spokojnie, nie będziemy sobie wchodzić w drogę, mrocznych sekrecików w naszej zapyziałej, małej ojczyźnie spokojnie starczy dla dwóch poszukiwaczy przygód.
- W to nie wątpię. Chciałabyś pogadać o tych mrocznych sekretach przy kolacji?- zapytał Matt kucając, po czym wyciągając z plecaka mapę i nawigację GPS, by zaznaczyć obecne miejsce na owej mapie flamastrem.

Przez chwilę April gryzła się z myślami, czy zdradzenie nadmiernego zainteresowania miejscową sektą nie będzie strzałem w kolano i nie ściągnie na nią niepotrzebnej uwagi domorosłego łowcy czarownic, czyli Constantine’a właśnie, no ale nie miała innego wyjścia. On był jedyną znaną jej osobą, poza matką i panią burmistrz oczywiście, która mogła na ten temat wiedzieć coś więcej.

- W sumie czemu nie - zgodziła się. Co prawda od Matta chciała przede wszystkim informacji, nie zaś randki, ale jeśli to miało pomóc… - Właściwie to chciałam z Tobą właśnie o tym porozmawiać, a kolacja to dobry pretekst.
- Jutro wieczorem zatem? Wpadnę po ciebie o siódmej, ósmej?- Trzeba to było przyznać Mattowi, nie tracił czasu. Szybko też składał swój sprzęt do plecaka.
- Niech będzie jutro - przytaknęła.

Gdy mężczyzna sprzątnął swoje manatki, ruszyli w drogę powrotną. Cały dystans dzielący ich od osiedla, spędzili na rozmowie. Właściwie to Matt spędził go na rozmowie, a ściślej na gadaniu, głównie o swoich studiach na stanowych uniwersytecie w Chicago i studenckich żartach, gdy należał do Alpha Phi Omega. Pani Blackburn udawała życzliwe zainteresowanie tą kwestią, co jakiś czas wypuszczała z siebie pełne zaangażowania “aha” lub “mhm”, w rzeczywistości jednak jej myśli skupione były nie na rozmówcy, lecz na zjawach, które tej nocy postanowiły zamanifestować swoją obecność.

Los rodziny Lupiscera był jej nieznany i prawdę powiedziawszy obojętny. Nie zamierzała bawić się w serialową Melindę Gordon i pomagać komukolwiek w załatwianiu niedokończonych spraw, zaznawaniu spokoju i przechodzeniu na drugą stronę. Ale jednak było coś niepokojącego w tej historii, w zainteresowaniu, jakie wzbudzała w dyrektorze muzeum i w tym, jak mogła się łączyć z Lalkarzem, Strachem na wróble i nią samą.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:04.
echidna jest offline  
Stary 18-12-2015, 21:55   #19
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek, kawa śniadanie. Niby nic niezwykłego...


Idealny początek dnia. Usypiający czujność.
April, Aida i Ava siedziały przy śniadaniu. Mocna kawa pobudzała ciało o poranku i wprawiała dobry nastrój. Idealna okazja, by zapytać Aidę o…
- Słyszałaś może o rodzinie Luscipera?- gdy to pytanie padło z ust April, Aida zmarszczyła brwi i spytała.- Gdzie słyszałaś to nazwisko?
April była przygotowana na drążenie tematu ze strony matki, więc opowiedziała o spacerze i spotkaniu na nim Matta.
- Myślałam, że kustosze muzeów wycierają kurz… a tu nasz prowadzi śledztwo jak ci detektywi w telewizji.- skomentowała sprawę Ava i popierając April spytała.- To o co chodzi z tą rodziną Luscipera, babciu? -
- Cóż…-
przyparta do muru Aida nie miała wyboru.- To bardzo stara historia i raczej mało sensacyjna. Rodzina Luscipera, z tego co mówiła moja matka, spłonęła w pożarze, który “strega” Luscipera wywołała z własnej winy.Ponoć była wielką bałaganiarą. I stąd właśnie ten pożar… w każdym razie. Nie powinnaś chodzić w okolice domu i Matt Constantine też nie.
- A to czemu?-
zapytała April. A Aida rzekła żartobliwym tonem.- Bo duch tej kobiety nadal tam straszy.
Zapaliła papierosa i dodała.- A poza tym… obszar tego domu zarósł już dawno chaszczami i został wchłonięty przez las. To teraz dzicz w której łatwo się zgubić… zwłaszcza w nocy.- po czym zwróciła się do żądnej przygód wnuczki.- A więc Avo nie planuj nocnych wycieczek w tamte miejsce, zwłaszcza przy tej całej sprawie z niedźwiedziem. Poza tym marznięcie na leśnym pustkowiu w oczekiwaniu na ducha nie jest wcale takie ciekawe jak się wydaje o poranku. Zwłaszcza że są tam inne drapieżniki, których ciężko uniknąć.
- Jakie?- zapytała zaciekawiona Ava.
- Komary. Największe w całym lesie.- uśmiechnęła się ironicznie Aida.


Informacje dostarczone przez Aidę dotyczące rodziny Luscipera były bardzo skąpe i enigmatyczne. Matka jednak nie mogła wiedzieć zbyt wiele. Wszak była małym szkrabem, gdy ta tragedia się zdarzyła. Pozostało więc poszukiwanie informacji na własną rękę. Archiwum gazet w miejskiej bibliotece było więc oczywistym wyborem. Susan pomogła April w znalezieniu właściwych roczników i nie spytała się czemu nimi zainteresowała. Niestety nie miała czasu na to. Ważne sprawy zmuszały ją do wyjazdu do ratusza.
April została więc sam na sam ze stosikiem czasopism. Po przejrzeniu kilkudziesięciu z nich trafiła wreszcie na interesujący ją artykuł.


Kod:
Dzisiaj około godziny pierwszej w nocy nastąpiła straszna tragedia.
 Z nieustalonych jeszcze przyczyn nastąpił pożar w domu państwa Luscipera.
Ogień wybuchł nagle i gwałtownie. Wezwana natychmiast straż pożarna
zabrała się do ratowania  mieszkańców, lecz ściana ognia 
uniemożliwiła to. Pożar strawił niemal cały budynek, co ułatwiał fakt iż był to
obiekt o całkowicie drewnianej konstrukcji. Ofiarami tego nieszczęścia,
 byli nie tylko Giordano i Maria Luscipera, znani dobrze społeczności miasta. 
Ale także dwójka ich dzieci, Luigi i Laura. Pożar doszczętnie spalił budynek
i zwęglił zwłoki. Msza i pogrzeb całej rodziny odpędzie się 20 maja w 
nowo wybudowanym kościele zielonoświątkowców Bible Baptis Church, 
do którego to zmarli należeli. Prowadzący śledztwo w tej sprawie
 Henry Coppers nie wyklucza udziału osób trzecich w tym pożarze.
Śledztwo jest w toku i owe podejrzenia są nieoficjalnie. Niemniej jeśli
 ktokolwiek wie coś na temat kulis owego pożaru proszony jest o kontakt…
Coppers… znała to nazwisko. Więc Harry nie był pierwszym policjantem w rodzinie?
Niestety kolejne gazety nie informowały nic na temat pożaru domu Luscipera. Dopiero gazeta wydana tydzień później lakonicznie informowała o wypadku samochodowym w wyniku, którego Henry Coppers zginął na miejscu.


Godziny w sklepie upłynęły April na nudzie,sprzedaży kilku mieszanek ziołowych i plotkach z Hannah Richmonde. Niestety tym razem nie miała nic interesującego w zebranym przez siebie arsenale ploteczek, za to z zainteresowaniem rozpytywała o eks-szwagierkę Seana Juniora, Andrę. Przysłuchując się słowom April na jej temat, mruczała tylko “podejrzane”.
- Patrick ubzdurał sobie, że zapoluje na niedźwiedzia. Wyobrażasz to sobie?- zaśmiała się Hannah przechodząc na temat swego męża. -Wyciągnął tą flintę, z której to co roku płoszy kaczki na rzece i zaczął trenować strzelanie do puszek. Aż nie mam serca mu powiedzieć, że może sobie wybić te polowanie z głowy. Nie puszczę go na niedźwiedzia morde…-
Telefon przerwał jej wypowiedź. April odebrała go i usłyszała w słuchawce głos Emily Smithsson.- Mam małą prośbę. Wczoraj zamówiłam u was poprzez Aidę zioła na przyprawy i nie zdążyłam odebrać przed odlotem. Dziś jestem zapracowana po pachy w kawiarni, a na męża w takich sprawach nie można liczyć. Czy możesz podjechać do “Poetic Corner” po pracy i podrzucić mi mój zakup? Zapłacę ekstra za dostawę, obiecuję. Z góry dziękuję.
Cóż pozostało zrobić. Do zamknięcia i tak nie było już wiele czasu. April mogła sobie skrócić robotę i wyskoczyć z Hannah do kawiarni, przy okazji załatwiając sprawunki. Zabranie odpowiedniej paczuszki zajęło chwilę i… ruszyły rozmawiając na różne tematy.
- Hej… popatrz na tego elegancika.- Hannah wskazała na wysiadającego z czarnego forda mustanga mężczyznę.


- Wygląda na to, że dla odmiany Giotto wynajmą pokój biznesmenowi.- uśmiechnęła się z przekąsem Hannah, myląc się całkowicie. Sądzą po ruchach i wybrzuszeniu z lewej strony marynarki, mężczyzna nie był przedsiębiorcą, tylko agentem rządowym. Zapewne FBI.
Taaaak… czuć było od niego tajniakiem na odległość.


W “Poetic Corner” był akurat recital młodych talentów.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=S2Ks06Al8c0[/MEDIA]

Oczywiście jego gospodarzem i prowadzącym, a przez to gwiazdą, był sam Love’sworth. Nic więc dziwnego, że nie miał czasu pojechać po zioła do kuchni.
Nic też dziwnego, że sama Emily się nie mogła wybrać. Kawiarenka była pełna. Głównie młodzieży i studentów, zazwyczaj w parach. Ale zdarzały się też większe grupki. Część mężczyzn przeżywała katusze słuchając kolejnych uduchowionych poetów recytujących natchnionym głosem kolejne rymy. Innym naprawdę podobało się słuchanie kolejnych poetów wraz z koleżankami.Reszta jakoś wytrzymywała, czasami z przylepionym uśmiechem. Tak jak... Eddie Ross, który najwyraźniej nie czuł się dobrze. To nie było jego miejsce, ani jego rozrywka. Eddie był prostym chłopakiem z sąsiedztwa. A wytrzymywał wszystko to z jednego powodu.
Nie był sam. Towarzyszyła mu Andrea… eks-szwagierka Seana Juniora. Samego Seana jednak tu nie było. A sam Eddie na widok wchodzących Hannah i April posłał pani eks-detektyw błagalne spojrzenie.
Wyglądał niczym smutny szczeniaczek wzrokiem wołający o pomoc.



“Jutro wieczorem zatem? Wpadnę po ciebie o siódmej, ósmej?“

Ósma właśnie się zbliżała. Wczoraj pod wpływem impulsu umówiła się z Mattem na kolację. Teraz ponosiła tego konsekwencje. Owszem wiedziała co sama zamierzała wynieść z tej kolacji. Ale nie wiedziała co zamierza wynieść Matt i co planuje. Constantine była osobą którego ledwo znała w szkole i nie bardzo znała teraz. Niuchał co prawda tam gdzie nie powinien, ale co poza tym?
Niewątpliwie był żartobliwy, chaotyczny i… nieprzewidywalny. A to mogło być wadą, mogło być i zaletą.
Dźwięk klaksonu.
Pod dom April podjechał samochód Matta, widać już go naprawiono. Sam Matt wyszedł z wozu i ruszył w stronę mieszkania rodziny Franklin.



Pewny siebie uśmieszek, zawadiacki krok i ta niechlujność stroju. Choć trzeba przyznać, że przynajmniej próbował się wystroić na tę randkę. Czysta biała koszula, czarna marynarka, szykowny krawat.
Z drugiej strony, to chyba dobrze, że nie brał tej randki aż tak poważnie, by się porządnie ogolić. Zresztą Constantine z gładkimi policzkami wyglądałby niepoważnie.
Tylko zdziwione spojrzenia Aidy i Avy przypominały April, że o tej randce “zapomniała” im wspomnieć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-08-2016 o 12:35. Powód: poprawki !
abishai jest offline  
Stary 13-02-2016, 21:32   #20
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Rodzinne śniadanka, były czymś, czego April doświadczała w życiu rzadko. Gdy była dzieckiem, ojciec wychodził do pracy nim zdążyła wstać. Stąd wspólne posiłki zdarzały się rzadko i zwykle w weekendowe wieczory.

Dodatkowo Aida nie należała do typowych amerykańskich kur domowych, które podsuwają swym dzieciom wszystko pod nos. Preferowała raczej surowy chów: nie wstaniesz kwadrans wcześniej, to nie zjesz śniadania, nie zrobisz sobie kanapek do szkoły, to nie będziesz ich jeść, nie uprasujesz sobie koszuli, to będziesz chodzić w pogniecionej, nie wrzucisz brudnych ubrań do kosza, to nie zostaną wyprane. Gdy April była dzieckiem, miała żal do Aidy, że nie jest “jak inne matki”. Z czasem doceniła fakt, że siłą rzeczy nauczyła się w domu gotować i nastawiać pralkę. Przydała jej się ta wiedza na studiach.

Dorosła April również nie zaznała luksusu leniwych niedzielnych śniadanek we troje. Nawet, gdy Dereck jeszcze żył. Oboje mieli wymagającą pracę, służba nie drużba. Rzadko zdarzało się, by obydwoje nie mieli służby. A potem jego już nie było. Pani Blackburn wpadła w wir pracy. Z jednej strony, by utrzymać siebie i małe dziecko, z drugiej, by zagłuszyć myśli i wspomnienia.

Dopiero powrót do Wiscasset pozwolił jej nacieszyć się bliskością rodziny przy posiłku. O ile matką Aida była raczej szorstką i wymagającą, o tyle jako babcia odkryła w sobie głęboko skrywane pokłady ciepła i potrzeby pielęgnacji domowego ogniska. Zdarzało jej się więc w sobotnie poranki smażyć stosy pancake’ów, a w tygodniu piec szarlotkę. Nie było to normą, nie rozpieszczała swych dziewczyn, ale sam fakt był z początku dla April zaskakujący.


Siedząc nad talerzem gofrów rozmawiały o rzeczach dużych i małych. Między innymi o zamówieniach dla Laury Beaks, która wyznaczony termin dostawy przyjęła ochoczo. Wolałaby szybciej, ale nie upierała się przy swoim, nie chciała spierać się z zawodowcami. Podejrzanie układna była jak na kogoś, kto nie wierzył w zabobony, choć ta ostatnią myślą April nie podzieliła się z rodziną.

Gdzieś między przygotowaniami do Festynu na zakończenie lata, w których z zapałem uczestniczyła Ava, a utyskiwaniem Aidy, na cieknący kran w kuchni, pani Blackburn podjęła temat Lupiscary. Odpowiedź matki niespecjalnie ją zdziwiła. Nie spodziewała się, by ta miała na ten temat zbyt duże pojęcie, była wtedy kilkuletnim dzieckiem. Ale zawsze warto było spróbować, nawet jeśli tym razem nie przyniosło to rewelacyjnych rezultatów.

Kolejną kwestią poruszoną przy stole była propozycja wspólnego pikniku złożona przez Seana Seniora. Aida nie odpowiedziała jednoznacznie, jedynie spoglądając na Avę. Na stare lata zrobiła się z matki cholerna oportunistka.

- A co będziemy tam robić? - zapytała Ava od razu, wyczuwając wakat na stanowisku decydenta i możliwość wykpienia się od “przykrego obowiązku”,
- Jeść pyszne burgery, grać w siatkówkę, dobrze się bawić - zaczęła wyliczać April w głębi duszy przeklinając swą latorośl. Czyż możliwość spędzenia czasu z rodziną nie była wystarczającą atrakcją?
- To może dołączą do nas państwo Richmond i Ross? Więcej osób, więcej zabawy - zaproponowała młoda.

Że niby wcale nie o to chodzi, by mogła plotkować z Emily i wypatrywać oczy za Edwardem. Po kim ta gówniara taka cwana była?

- Niestety, kochanie, zaproszenie dotyczyło tylko nas trzech - odparła pani Blackburn najsłodziej jak potrafiła.

Że niby naprawdę jej żal. W rzeczywistości cieszyła się z tego szczerze. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić siebie na jednej imprezie z Edwardem i Seanem Jr. jednocześnie. Niezręcznie by się czuła. A jeszcze, gdyby do tego była przy niej Hannah, to gafa murowana.

Odpowiedź matki nie w smak była Avie. Widać to było po zmarszczkach w prawym kąciku ust. Panna Blackburn już od najmłodszych lat obdarzała tym grymasem świat, za każdym razem, gdy coś szło nie po jej myśli, tak jak teraz. Pani Blackburn dobrze znała swoją córkę, wiedziała, że ta pewnie zaraz wymyśli jakiś powód, dla którego “z wielkim żalem” nie będzie mogła uczestniczyć w rodzinnym pikniku.

- Chyba nie masz na weekend żadnych planów... - zaczęła April, dodając w myślach “...poza ślęczeniem przed komputerem/ telefonem/ telewizorem (niepotrzebne skreślić)”, jednocześnie gratulując sobie błyskawicznego posunięcia, które wytrąciło młodej z dłoni wszelkie argumenty przeciw. Jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak. - ..., więc chyba uczynisz starej matce tę przyjemność… - kontynuowała kobieta uderzając w melancholijny ton, burząc tym samym wszelkie siły oporu Avy. Zawieszenie głosu na koniec miało złagodzić gorycz porażki sugerując, że dziewczyna wciąż ma wybór.

W rzeczywistości nie miała i chyba dobrze o tym wiedziała, bowiem z miną cierpiętnicy odparła:
- Dobrze, mamo - ilość jadu, jaki wlała w ostatnie słowo, mogłaby zabić. Mogłaby, gdyby nie to, że stare żmije są odporne na truciznę młodych i niedoświadczonych żmijek.
- No i wspaniale, zatem jesteśmy umówieni. Dam znać Watsonom - rzuciła radośnie April ignorując nieudolne próby matkobójstwa poprzez ciskanie z oczu gromów.

Gdy spojrzała na własną matkę, dostrzegła w jej oczach dezaprobatę, spod której kiełkowały jednak wesołe ogniki. Pani Blackburn dobrze wiedziała, że nie raz sama padła ofiarą matczynych działań socjotechnicznych. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. No cóż, niech się młoda uczy.


Archiwum gazet w miejskiej bibliotece było wyborem oczywistym. Nikt nie powiedział jednak, że wybory oczywiste są łatwe, miłe i przyjemne. Susan Watson jak zwykle okazała się nieoceniona i tylko dzięki niej April szybko odnalazła interesujące roczniki. Niestety duch cyfryzacji nie dotarł jeszcze do Wiscasset więc zamiast cyfrowych dokumentów, zmuszona była przeglądać tradycyjne, papierowe wydania miejscowego dziennika. Gdyby miejscowa biblioteka pokusiła się o cyfryzację swych zbiorów, wystarczyłoby kilka sekund by wyszukiwarka znalazła interesujące fragmenty. Gdyby… Niestety powiew XXI wieku nie prędko miał dotrzeć do hrabstwa Lincoln.


Również miejscowe gazety niewiele wspominały o Lupiscerze. Ot, krótka notka w jednym z wydań na temat jej śmierci w pożarze. No i jeszcze o procesie o zniesławienie Victorii Constantine oraz Helene Franklin i oskarżeniu Marii o próbę zniszczenia pomnika przyrody. Brak jednak było szczegółów, nie licząc wzmianki, że to nie pierwszy proces, jaki Stredze wytoczono.

Po powrocie Susan z magistratu, kobiety rozmawiały jeszcze przez chwilę. Pani Watson narzekała na opieszałość miejskich urzędników. Pojechała do ratusza w sprawie dofinansowanie biblioteki przez miasto i sprawozdania miesięcznego. Wydawać by się mogło, że to czysta formalność, a jednak wizyta w urzędzie zajęła jej prawie trzy godziny.

Pani Blackburn z kolei subtelnie wypytała o Henry’ego Coppera, policjanta, który prowadził śledztwo ws. pożaru domu Lupiscerów. Bibliotekarka nie potrafiła wiele powiedzieć o oficerze sprzed lat. Podejrzewała, że to dziadek lub pradziadek obecnego zastępcy szeryfa. Przez moment była nawet pewna, że gdzieś w kronikach filmowych ma materiał z 1968 roku z jego udziałem, nakręcony podczas obchodów 300-nej rocznicy założenia miasta. Zaraz jednak doszła do wniosku, że Henry zmarł wcześniej, więc to jakiś inny Coppers musiał być na tym filmie.

Harry Coppers nie był pierwszy policjantem w rodzinie. Jak mówiła Susan, cała rodzina była zasłużona dla miasta. Nie jako jedyna zresztą. Rossowie od kilku pokoleń należeli do służb mundurowych różnej maści. Sean Watson Jr. kontynuował tradycję zapoczątkowaną przez swego ojca i jego śladami wstąpił do straży leśnej. Pewnie namawiałby do tego swoich synów, gdyby nie to, że mieszkali z matką prawie 300 mil stąd, w Montrealu. Również Henry Franklin widział swoją pociechę idącą jego śladami. Niestety latorośl ani myślała spełniać ojcowskich marzeń i została policjantem w dalekiej stolicy.

April nie chciała wracać do Wiscasset, ale życie ją do tego zmusiło. Nie brała jednak pod uwagę powrotu na służbę i zasilenia szeregów miejscowych mundurowych. To by oznaczało, że godzi się z obecnym faktem rzeczy, że wróciła już na dobre, a na to chyba nie była jeszcze gotowa. Nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie.


Małe miasteczka miały swój urok, miały też swoje wady. Fakt, że każdy każdego znał, mógł denerwować (zwłaszcza, gdy miało się wścibskich sąsiadów), ale sprawiał też, że relacje międzyludzkie wydawały się bardziej… trwałe? rzeczywiste? namacalne? Po prostu Bardziej. W małych mieścinach przyjaźń była głębsza, nienawiść bardziej żarliwa, a zwykła ludzka życzliwość bardziej szczera. W kawiarniach nie pytano o imię, by podpisać nim kubek sojowego latte, w sklepach nie przyczepiano sobie plakietek z życzeniami “miłego dnia”, a obcy ludzie nie zwracali się do siebie imieniem, by stworzyć imitację zażyłej relacji. Nikogo też nie dziwił fakt, że czasem znajomy sklepikarz podrzucał zakupy zabieganemu klientowi, nikt tego też nadmiernie nie wykorzystywał.

Kiedy więc Emily Smithsson poprosiła o przysługę, April zgodziła się bez specjalnego namawiania. Niewiele ją to kosztowało wysiłku, więc czemuż by nie? Ot, zwykła sąsiedzka przysługa.

Gdy zmierzały do Poetic Corner, uwagę Hannah przykuł nietutejszy elegant w dobrze skrojonym, czarnym garniturze. Biznesmen, jak określiła go Richmond. Nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła. Na pierwszy rzut oka widać w nim było tajniaka. Fakt, że zmierzał do hotelu, świadczył, iż zostanie na dłużej. Zapewne zatem Federalni zamierzali, jeśli nie przejąć, to przynajmniej otoczyć szczególną troską śledztwo w sprawie śmierci turystów. To się miejscowej policji na pewno nie spodoba.

Wchodząc do kawiarki, pani Blackburn od razu zauważyła znajome twarze. Przystojny strażak i piękna przyjezdna, wymarzona para. Zastanawiać tylko mogło, dlaczego dzielny ratownik ma taką nietęgą minę. Czyżby była szwagierka Watsona była aż tak namolną kobietą, że onieśmielała małego, biednego Eddiego? No cóż, Ross nie był już taki mały, a w liście służbowych obowiązków April nie było ratowania szczeniaczków z płonących budynków. Skoro Edward był w stanie sam się wpakować w randkę z Andreą, był też w stanie sam się z niej wykaraskać. Tak więc reakcja kobiety ograniczyła się do kiwnięcia głową, by zwrócić uwagę Hannah.

- Witaj Emily - przywitała się April ze stojącą za kontuarem panią Smithsson. - Oto i Twoje zamówienie - dodała wyjmując z torebki papierowy pakunek.
- Dziękuję… ratujecie moje życie.- zaśmiała się Emily, rozliczywszy się z April za zakupy i dowóz. Chowając portfel pod ladę westchnęła smutnie.- Jeszcze jakbyście miały cudowny spray na brak talentu, albo coś podobnego. Bo niewiele jest perełek tu w Poetic Corner.
- Nie każdy może być wielkim poetą - odparła sentencjonalnie April, po czym spojrzawszy na panią Richmond zagadnęła - To co, bierzemy kawę na miejscu, czy na wynos?
- To zależy… czy chcemy oglądać cierpienia młodego Rossa? Chyba biedaczyna wybrał sobie kiepskie miejsce na randkę- zaśmiała się cicho Hannah zerkając w ich kierunku. -A kto mu towarzyszy?
- Andrea… krewna byłej żony Seana. Bardzo miła dziewczyna i utalentowana- wyjaśniła Emily.
-Poetka?- zapytała Richmonde.
-Bynajmniej. Malarka… ale poezję lubi i często odwiedza wieczorki poetyckie w naszej kawiarence- rzekła z uśmiechem Emily.-Gdy przyjeżdża w odwiedziny, bywa moją stałą klientką.
- No to zostańmy - zawyrokowała pani Blackburn. - Mam tylko nadzieję, że nasz dzielny strażak nie postanowi, wzorem Wertera, strzelić sobie w łeb. A jeśli już, że będzie miał lepszego cela i szybko skona.

Promienny uśmiech jakoś dziwnie kontrastował z czarnym humorem, jaki zaserwowała swym towarzyszkom. Hannah z pewnością była już do tego przyzwyczajona, znały się przecież nie od wczoraj. A Emily…, no cóż… najwyżej uzna ją za nieco ekscentryczną.


- Dla mnie będzie duża kawa z mlekiem i... - była policjantka zawiesiła głos zerkając w stronę przeszkolonej lady, zza której uśmiechały się do niej zbożowe ciasteczka, bezglutenowe ciasta i kolorowe babeczki domowego wypieku. Te ostatnie wyglądały wyjątkowo kusząco. - ...może babeczkę - zamyśliła się na sekundę przygryzając wargę. - Albo dwie, co będziesz dwa razy chodzić
- Robi się.- rzekła Emily z uśmiechem, a zanim zdążyła przyszykować zamówienie, ciekawska Hannah zapytała.- A często ona wpada tutaj, bo dotąd jakoś jej nie zauważyłam?
-Bo raczej wpadała, na krótko… dzień, dwa, trzy i wyciągała Seana na różne takie imprezy, co by go pocieszyć po rozwodzie. Trochę to dziwne… bo powinna chyba pocieszać siostrę. Ale co ja tam wiem… w końcu Sean rozstał się ze ślubną dość polubownie.

Gdy Emily podawała babeczki, April zerknęła kątem oka na Rossa, który to starał się z całych sił wiarygodnie udawać, że bawi go słuchanie pretensjonalnej poezji.

- Podobno, w przeciwieństwie do Evelyn, Andrea zakochała się w Wiscasset - dorzuciła swoje trzy grosze Blackburn uznając swobodne ploteczki na ten temat za doskonały kamuflaż dla swych niejednoznacznych odczuć. - W sumie wydawała się całkiem miła - kontynuowała wywód kobieta skubiąc babeczkę widelcem bez wyraźnego celu.
- Milsza od Evelyn, o ile dobrze pamiętam.-potwierdziła Emily biorąc się za robienie kawy.- Trudno powiedzieć… Bywa tu często, przyznaję, ale nie wiem, co jej się w Wiscasset podoba. To urocze miasteczko, ale bez przesady…
- Cóż… ja miałabym kilka teorii. - stwierdziła z uśmiechem Hannah zerkając na Eddiego Rossa. Włożyła sobie do ust pierwszy kęs, a przełknąwszy zwróciła się do Emily.-Jest pyszna… to borówki?
- Dzikie borówki... wprost z lasu. Tylko nie mów o tym nikomu.To nie jest chyba do końca legalne.
- I będą cię ścigać, za parę dzikich borówek?- zaśmiała się Hannah.
- Oczywiście że nie, no chyba że zacznę się chwalić swoją przestępczą działalnością .- rzekła pani Smithsson stawiając przed nimi gotowe kawy.- Jestem też gotowa wymienić przepis na babeczki w zamian za lokalne specjały. To jest ich przepisy. Macie takie swoje specjalności?
- Miejscowe specjały... - April uśmiechnęła się po szelmowsku zawieszając głos, po czym upiła łyk i dodała konspiracyjnie. - Jest taki jeden, pamiętam go ze szczeniackich czasów. I ty, Hannah, też w sumie powinnaś - wymierzyła oskarżycielsko palca w przyjaciółkę. - Chociaż nie wiem, czy kawiarnia to właściwe miejsce na jego serwowanie.
- No to rozbudziłaś moją ciekawość… pozwól że ja ocenię.- mruknęła poufałym głosem Emily, podczas gdy Richmonde próbowała przypomnieć sobie ów przepis, o którym mówiła April.
- Nazywaliśmy to koktaljem hu-hu. - April kontynuowała swój wywód z sentymentem w głosie - Głównym składnikiem był bimber pędzony przez czyjegoś dziadka. Do tego jakieś soczki, brandy, wino i tym podobne. Któregoś razu chyba nawet dorzuciliśmy anyżówkę, którą podwędziłam matce. - odkopywanie tych wspomnień sprawiało jej wyjątkową przyjemność. - I jak oceniasz, Emily? Miejscowy koktajl cieszyłby się popularnością u twojej klienteli?
- Kto wie… może bardziej niż absynt. Poeci muszą mieć swoje muzy.- stwierdziła Emily zerkając na swego męża siedzącego gdzieś z boku i z zapałem przysłuchującego się kolejnym wierszom.
-Hu-hu było dobre, ale coś bardziej tradycyjnego musiałabym wygrzebać z szuflady mej matki, bo sama wolę nie brać się za pieczenie czegokolwiek, co jest ciastem.- stwierdziła Hannah i zaśmiała się cicho.- Wiesz April, aż dziw, że żaden z tych koktajli nie zakończył się płukaniem żołądka. Miałyśmy więcej szczęścia, niż rozumu.
- Młody, silny organizm wiele zniesie
-To prawda.- zaśmiała się Hannah i nagle zamyśliła nad czymś.-Chyba jeszcze mam mały baniaczek bimbru w garażu. Ciekawe czy nadal jest tak mocny jak pamiętam.
-Lepiej nie sprawdzać takich rzeczy. A co się stało z bimbrownikiem, który zrobił tą księżycówkę?- zainteresowała się Emily.
- Jak mówiłam, to był czyjś dziadek, więc z przykrością muszę stwierdzić, że pewnie nie żyje - odparła April. - Mnie by bardziej ciekawiło, co z jego aparaturą. - dodała z szelmowskim uśmiechem.
-Pewnie pozostała w lesie… gdzieś. Takie trunki najlepiej chyba robić na łonie natury? Może Sean Jr. będzie wiedział?- oceniła Hannah sprawę fachowym tonem, typowym dla amatora wypowiadającego się o sprawach, o których nie ma pojęcia, a który chce brzmieć jak autorytet.
- No nie wiem… - rzuciła z powątpiewaniem Blackburn przewracając oczami dla podkreślenia swego sceptycyzmu.
- Szkoda szkoda.- Emily i Hannah zgodziły się ze sobą. Richmonde spytała gospodynię.- A ty lubisz to… te poetyckie… spotkania?
- Mąż lubi… więc mu ustępuję. Czasami jest czego posłuchać, ale większość prezentowanej poezji ma tak niski poziom…- westchnęła Emily smętnie i oceniła sytuację.- Obawiam się, że dzisiejsi poeci rzadko mają dystans do siebie i własnej sztuki. I wychodzą na nudnych napuszonych bufonów.
- Ale przynajmniej piją dużo kawy - zażartowała April, a Emily skwitowała to jedynie bladym uśmiechem.
- A ona - spytała Richmond skinieniem wskazując na Andreę, po czym upiła łyk kawy - Pisze coś? Czy zawsze przychodzi z Eddiem tylko posłuchać?
Nim Emily zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wtrąciła się pani Blackburn:
- A coś ty się nimi tak zainteresowała? Jesteś zazdrosna o Eda?
- Nie… ale może będzie okazja wkręcić się jako druhna na ślub.- odparła ze śmiechem Richmonde i zerknęła znów.- Poza tym jak mam ignorować tego biedaka. Siedzi kilka metrów od nas.
-Nie pisze. Nie przychodzi też z Eddiem zazwyczaj. Zwykle wyciąga Seana, ale gdy obowiązki Watsona nie pozwalają mu pójść… znajduje zastępstwo dla niej. To nie jest randka.- wyjaśniła Emily zerkając na tamtą parkę.- Ross oddaje Seanowi przysługę.
- No widzisz, Richmonde, ślubu nie będzie - zaśmiała się April.
-Z awsze zostaje mi nadzieja, że ty w końcu… wybierzesz sobie kogoś. Pamiętaj, byłabym uroczą druhną i wyprawiła najlepszy wieczór panieński w Wiscasset.- zasugerowała Hannah trzepocząc rzęsami.
- Jeden ślub już wzięłam, drugiego nie zamierzam i dobrze o tym wiesz. Życie na kocią łapę jest dużo bardziej ekscytujące, podobno.
- To moja kariera druhny… jest skończona.- załamała się teatralnie Hannah, po czym zwróciła w kierunku Emily.- A może ty coś wiesz ciekawego? Może ktoś się potajemnie spotyka?
- Laura Beaks spotyka się… chyba z kimś. Wyjeżdża często wieczorem w kierunku lasu.- mruknęła Emily.-Wiem bo mija mój dom, swoim czarnym mercedesem. No i… Daisy Ling ostatnio spotyka się z Danny’m Foresightem, architektem z sąsiedniego miasta. Miły mężczyzna i przystojny.
- Idę o zakład, że w przypadku Laury to nie jest kwestia romansu - oponowała pani detektyw dla zabawy kreśląc kciukiem zawijasy na brzegach swojego kubka. - Tak na zdrowy, chłopski rozum. Gdybyście chciały ukryć romans, czy jeździłybyście nocą zawsze w to samo miejsce, by wzbudzić podejrzliwość sąsiadów i zrodzić plotki?
- To może jakiś szantażysta… albo zakopuje pieniądze w tajnej schowku?- Hannah wysuwała coraz bardziej szalone teorie, a Emily dodała z uśmiechem.- Albo zakopuje męża na noc.Biedak jest tak blady, że mógłby robić za wystrój trumny na wystawie.
- Albo wcale nie chce ukryć romansu - April ochoczo przyłączyła się do snucia absurdalnych teorii, co stanowiło wyrwę w linii obrony Laury , jaką wcześniej zbudowała. - To by w sumie było do niej podobne - dodała po namyśle tonem, jak by właśnie ją olśniło. - Takie… ostentacyjne łamanie wszelkich zasad.
Hannah skinęła głową zgadzając się z April i mruknęła.- Jeszcze może zacząć pojawiać się z nim w mieście.
- Nie rozumiem.- rzekła skołowana właścicielka kawiarni, a Hannah zaczęła jej wyjaśniać, jak to z Laurą było w szkole. - Ale nie wiem czemu miałaby to robić, całkiem przystojnego ma męża.
- Prawda, choć tak bladego że mógłby robić za wystrój trumny.- oceniła Richmonde i stwierdziła.-Niemniej takie wybryki są w stylu Laury.

April skinieniem głowy potwierdziła jej słowa, po czym spojrzała w kierunku stolika, przy którym Andrea i Ed rozmawiali. Głównie to Andrea mówiła, ku uldze Eddiego, który najwyraźniej nie podzielał jej miłości do występów poetyckich. Niemniej obecność uśmiechniętej Andrei nieco mu osładzała te tortury. Nieco… Bowiem co chwila peszył się pod jej słowami, jak uczniak składający wypracowanie przed młodą i seksowną nauczycielką. Tymczasem Emily i Hannah pogrążyły się plotkach i pokpiwaniu z niedobranych ich zdań par małżeńskich.

Dziwny stwór zagnieździł się gdzieś w okolicach żołądka i nie dawał jej spokoju. Bestia, której nie potrafiła nazwać, a która przypominała o swoim istnieniu za każdym razem, gdy wzrok April spoczywał na rozanielonej Andrei. Przy kolejnym ugryzieniu wrednego potworka, sięgnęła do telefon, by wysłać krótką wiadomość do cierpiącego katusze strażaka.

Cytat:
”Czyżby randka? Powinnam być zazdrosna?”
W jednej chwili kobieta uśmiechała się triumfalnie naciskając zieloną słuchawkę, w następnej nieomal znienawidziła się za bycie psem ogrodnika. Kolejny łyk kawy i kęs słodkiej babeczki zagłuszyły wyrzuty sumienia.

- A ten hispaniolo burmistrz… aaach…- tymczasem obie kobiety przy ladzie wydały westchnienia pełne zachwytu.
- Ale on chyba jest z Ameryki Południowej? - zapytała Hannah przypominając sobie tą drażniącą kwestię.
- No co ty… taki kawał zwierzaka musi być z Europy - stwierdziła autorytarnie Emily.

April była raczej mimowolnym słuchaczem, aniżeli pełnoprawnym uczestnikiem tej dyskusji. Prawdę powiedziawszy wywodów obu kobiet słuchała piąte przez dziesiąte. Bardziej interesowało ją, dlaczego wiadomość, którą wysłała tak długo pozostawała bez odpowiedzi. Zauważyła jak Eddie odbiera telefon i szybko czyta wiadomość, po czym przepraszając Andreę wychodzi w kierunku drzwi. I dopiero wtedy… komórka April zadzwoniła. Chwila wahania, szybkie spojrzenie na zajęte plotkami koleżanki i palec naciskający guzik.


- Haloooo - rzuciła do słuchawki figlarnie przeciągając ostatnią sylabę.
- Byłoby miło, gdybyś była zazdrosna. Może wtedy byś znalazła okazję ,by wpaść do mnie na wino, albo na pizzę.- zabrzmiał głos Eddiego. Nieco nerwowo , ale w żartobliwym tonie.
- Może powinnam. Mam jednak nadzieję, że w niczym ważnym nie przeszkodziłam. - odparła April nie chcąc poruszać tej kwestii w obecności niepowołanych uszu w osobie Emily i Hannah. Na jej szczęście obie kobiety zatonęły w ploteczkach małomiasteczkowego życia i nie zwracały uwagi na April.
- To zależy… jeśli byłabyś zazdrosna, to powiedziałbym, że to bardzo udana randka- Eddie zgrywał luzaka, niezbyt dobrze.- Jeśli nie, to… Andrea jest miła i fajnie się z nią gada. Cóż… gdy nie rozmawia o poezji, na której się w ogóle nie znam. Ale to nie jest randka. Nie ja ją zaprosiłem tutaj.
- Jak nie ty, to kto? - zdziwiła się kobieta zastanawiając się, czy aby przypadkiem ta uwaga nie była dowodem męskiego szowinizmu Edwarda. Że niby jeśli to kobieta proponuje spotkanie, to nie jest to prawdziwa randka.
- No… Andrea lubi poezję, ale nie lubi samotnie jej przeżywać, a Sean nie mógł. Więc poprosił mnie. Gdybym ja miał zabrać kogoś na randkę, to nie na wieczorek poetycki… Może mała wycieczka wozem strażackim, albo kolacja w remizie byłaby w guście tej osoby?- zapytał ostrożnie Eddie.
-Nie wiem, może. Zapytaj ją, to się dowiesz - rzuciła krótko nie chcąc wzbudzić podejrzeń, gdyby jej towarzyszki akurat postanowiły podsłuchiwać..
- No to… jakbyś miała wolny wieczór jakiś, to może… masz ochotę na kolację w remizie?- zapytał powoli Eddie jakby czekając kiedy parsknie śmiechem.
- Może… - rzuciła kobieta pełnym niezdecydowania głosem nieco się z nim drocząc. - A dlaczego właśnie tam?
- Żeby ci zaimponować? Nigdy nie byłaś w remizie? Siadłabyś za kierownicą wozu..- zaczął kusić Eddie.- Wiem, że to bardziej dla małych dzieci atrakcja, ale… nie wiem, gdzie ty byś chciała.
- Hmm.. - zamyśliła się wstając od kontuaru. Zaciekawione spojrzenie Hannah skwitowała gestem, który miał dać do zrozumienia, że idzie porozmawiać na osobności. Gdy znalazła się wystarczająco daleko, by uniemożliwić przyjaciółce podsłuchiwanie, kontynuowała - Duże dziewczynki widzą w wozie strażackim inne atrakcje - oznajmiła April nieco figlarnym tonem.
-To będziesz miała okazję się im przyjrzeć z bliska… atrakcjom.- odparł ze śmiechem Ross.- Kiedy miałabyś ochotę?
-Nie wiem, może pojutrze. Dam ci czas do uknucia wszystkiego.
- Zgoda… muszę kończyć, bo nie mogę zostawić Andrei samej
- Czuję się trochę jak kochanka, do której dzwonisz, gdy żona nie widzi - zaśmiała się pani Blackburn, po czym nie czekając na jego reakcję pożegnała się szybko i rozłączyła.
Podchodząc do Emily i Hannah, zauważyła Rossa wracającego do kawiarni. Puściła mu oczko, po czym usiadła, by dokończyć kawę, babeczkę i plotki.

 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:05.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172