Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-06-2016, 12:13   #101
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Błędne koło - jak inaczej nazwać sytuacje w której znaleźli się spadkobiercy przekleństwa Castora? Gdziekolwiek by nie spojrzeli, tam z ciemnych zakamarków ujrzeć mogli szczerzące się złowieszczo kły i błyszczące oczy, zmrużone w cierpliwym oczekiwaniu. Kręcili się niczym myszy zamknięte w kołowrotku przeczuwające, że ich koniec jest już bliski. Przebierali więc łapkami, rzucali się w atakach kontrolowanej paniki udając pozorny spokój oraz opanowanie.
Wszystko jest pod kontrolą... co za bzdura.

Nie panowali nad niczym, wciąż składając obcy, śmiertelnie groźny świat kultystów z odprysków starego zwierciadła. Okruchy wiedzy, strzępki informacji. Dane wyciągane na siłę, przypłacone cierpieniem i krwią.
Vernier w jednym miał rację - nie wyjdą z tego żywi, żadne z nich, więc czy mieli jeszcze powód aby się bać?
Agonia poprzedzona godzinami tortur, bólem tak potwornym, że aż niewyobrażalnym. Do tego cała mistyczna otoczka, demoniczne pakty, znaki malowane krwią. Samo ich widmo wystarczyło, by człowiek zaczynał zastanawiać się nad bezpieczeństwem swej duszy.
Czy jeśli zginą pochłonie ich Nicość? Idealnie pusta próżnia, gdzie czas i miejsce nie maja znaczenia? Przestaną czuć, rozpłyną się, łącząc z czernią w idealną jedność?
I czy miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie?

Zbyt dużo grozy, dyszącej w kark lodowatym oddechem podszytym wonią rozłożonego trupa. Zbyt wiele niewiadomych, poplątanych niczym gordyjski węzeł... a w tym wszystkim światełko, wabiące ich jak gdyby nie należeli do gatunku człowieczego, a rasy ślepych, kierowanych instynktem ciem. Część Sophie, ta racjonalna i poukładana, chciała brać nogi za pas i uciekać jak najdalej. Najlepiej na drugą półkulę.
Druga zaś nie potrafiła oprzeć się pokusie zagłębienia w nieznane. Nic tak przecież nie pobudzało wyobraźni jak Wielka Niewiadoma, zaś największą wadą L'Anglais definitywnie był nienasycony głód wiedzy.

Słuchała debatujących mężczyzn, przytakując mechanicznie. Tak, ktoś definitywnie winien odwiedzić Hiszpanię. Ktoś, kto do tej pory nie podpadł przeciwnikowi. Przy odrobinie szczęścia może nie zabiją jej na progu.
- Tak, sprawdźmy ogród... a co do wyjazdu poza Marsylię, do Hiszpanii - zamilkła na moment, strzepując z podołka niewidzialne pyłki. Nie patrzyła na otaczajcie towarzystwo, woląc skupić uwagę na dłoniach. Tak było prościej - Jeżeli panowie nie mają nic przeciwko, pozwolę sobie spróbować.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 28-06-2016, 22:37   #102
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Marc Vernier powiedział towarzystwu, że pokręci się trochę po Marsylii i okolicach spróbując zebrać jak najwięcej informacji. Zamierzał kontynuować lekturę Nienazwanych Kultów, a także odwiedzić swoją rodzinę, bo nie widział się z nimi już jakiś czas. Dodatkowo chciał skontaktować się ze swoimi asystentami i zdać im pełen raport na temat spraw związanych z Castorem - pomijając jedynie dane osobowe pozostałych spadkobierców, bo nigdy nie można być zbyt ostrożnym.
Chciał również nabyć broń palną - ale w legalny sposób - bo uznał, że nie obejdzie się bez wpakowania komuś kuli w głowę.

W czasie przeszukiwań ogrodu spróbował również porozmawiać z Luisem o przeżyciach z Wielkiej Wojny. Przynajmniej było coś co ich łączyło. Opowiedział mu przy okazji o tym jak Castor próbował przywołać z martwych swojego wnuka.
- Wiele osób wtedy zginęło. Pewnie więcej zginie jak nam się nie uda powstrzymać tych kultystów.
 
Anonim jest offline  
Stary 29-06-2016, 11:37   #103
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Śledztwo, mieli wrażenie, wyhamowało tempo i weszło w martwą fazę. Dla niewprawionych w tego typu działalności spadkobierców było to frustrującym doświadczeniem i tylko Bertrand, doświadczony w tej materii praktyk, wiedział, że tak czasami bywa. Chociaż nie oznaczało to, że znosi to dużo lepiej niż inni.

Przekopali ogródek szukając czegoś, co było – jak to nazwał umierający starzec – śladem krwi. Przekopali bardzo dokładnie, poświęcając na tę czynność aż trzy dni i chociaż umęczyli się przy tym niemiłosiernie, szczególnie niewprawieni do takiej pracy, to jednak nie znaleźli nic, poza upiornym cmentarzyskiem pod kilkoma drzewami gdzie Castor lub ktoś na jego rozkaz zakopał setki szkieletów kóz. Dawno temu, jak stwierdziła znająca się na takich rzeczach Sophie. Później zmarły musiał znaleźć jakiś inny sposób pozbywania się szczątków zwierząt.

Przeszukali raz jeszcze domostwo, tym razem bez pospiechu i systematycznie, pokój po pokoju, od strychu, – który nadal napawał ich lekkim lekiem, aż po piwnicę – która była niczym innym, jak podziemną kapliczką wzniesioną zapewne w starożytności. Też bez skutku. To złamało ich morale.

Czy konający po prostu bredził, czy też może oni szukali w niewłaściwym miejscu, Lub przeoczyli coś. Spohie i Marc mogli przecież źle zrozumieć słowa „szukajcie w rezydencji”. W końcu konający mógł coś pokręcić. A jeżeli nie chodziło mu o rezydencję Castora tylko jakąś inną rezydencję. Może „letnią rezydencję”, albo „zimową rezydencję”, albo „jakąkolwiek rezydencję”. W każdym razie po tygodniu przeszukiwań zarówno domu otrzymanego w spadku, jak również ogrodu byli pewni, iż starcowi nie chodziło o tę rezydencję.

W międzyczasie nieoceniona Charlotte zdobyła dla nich – „nie pytajcie w jaki sposób” – fałszywe paszporty i dokumenty. W ten sposób Bertrand stał się Bertrandem de Vernessco, Luis Deullin – Luisem Leoncartem, a Ottone Lemmi – Ottonem Vespucci. Podobne dokumenty, na wszelki wypadek, otrzymał też Marc Vernier zostając Marcem Avrilem, a Spohie – Spohie Tourever.

- Tak na wszelki wypadek, by nie powtórzyła się sytuacja z Hiszpanii. A zmieniamy nazwiska, by nie przejęzyczyć się i nie nazwać kogoś prawdziwym imieniem w sytuacji wymagającej pełnej dyskrecji. Nie wiem, czy te dokumenty przydadzą się na coś, lecz uważam, że w przypadku wyjazdu do Hiszpanii, nie można nikogo puszczać tam samemu. A jeżeli miejscowość z recepty to siedlisko kultu? Sprawdziłam ją na mapach. Leży na uboczu, w cieniu Pirenejów. W sam raz, aby … no sami wiecie co. Skoro nie obawiali się mordować ludzi w Carcassonne, w sercu niemałego miasta, to do czego będą zdolni na odludziu?

Miała rację.

W międzyczasie uruchomili plan Bertranda. Spotkanie z Joachimem La Costą. Czekali na sygnał zwrotny, a Charlotte przebierała z nogi na nogę. Była gotowa użyć swojej sieci kontaktów, jednak Bertrand nie zgadzał się na to. Nie chciał, by w sprawie pojawiły się wątki które, gdyby La Costa je sprawdził, wskazywałyby na coś więcej, niż tylko działania, które podał za pretekst spotkania. Prunier nie czekał jednak na rozwój wydarzeń i szczęście lecz telefonicznie i śląc depesze do wpływowych znajomych sam uruchomił swoje kontakty. Te, których nie dało połączyć się ze sprawą Castora de Overneyes’a i jego feralnego spadku.

Mijały kolejne dni, które spędzali na oczekiwaniu i poszukiwaniu strzępków informacji porozrzucanych w księgach, gazetach i wszelkich możliwych źródłach. Jak mrówki pracujące na przyszłość mrowiska znoszące do niego pokarm, tak oni wyszukiwali te kawałeczki informacji i zbierali w upiorną świadomość tego, że za progiem czyha szaleństwo.

Marc Vernier wrócił do studiowania „Nienazwanych Kultów” znajdując w niej nawet opis stosownego zaklęcia o tym, jak zapanować nad „Dziecięciem Krwi”. Dowiedział się też o ich praojcu, genezie paskudnych, przypominających słonie krwiopijcach, który nosił miano Chaugnar Faung i trafił nawet na wzmiankę o tym, że gdzieś pod Pirenejami może ukrywać się jego miot. Potwierdzenie tego, o czym dowiedzieli się podczas śledztwa. Czytanie księgi zmieniało go – czuł to. Burzyło jego i tak nadwątlony spokój ducha, lecz nie widział innego sposobu, by zaspokoić swoją ciekawość czy wręcz żądzę wiedzy.

Sophie zajęła się tym , co potrafiła najlepiej, bibliotekami i badaniami źródeł, lecz niewiele więcej była w stanie się dowiedzieć, poza tym, że w jednej z notatek w księgach Castora znalazła dopisek wykonany jego ręką.

Cytat:
Maçanet de Cabrenys?! Tapis?
Sprawdziła te miejsca bardzo szybko na mapie. La Jonquera znajdowała się dosłownie w sąsiedztwie od obu!

Ottone pomagał jak potrafił, ale poza zaangażowaniem w poszukiwaniach w domostwie Castora niewiele więcej mógł pomóc innym spadkobiercom. Podobnie Luis, gotów jednak dać z siebie wszystko, by nie zawieść sprawy. Bertrand dwoił się i troił by przyspieszyć spotkanie z La Costą.

I w końcu, w dniu 22 sierpnia przyszły dwie oczekiwanie wiadomości.

Jedna zaadresowana do Bertranda depesza z krótką informacją:

Cytat:
LA COSTA ZAINTERESOWANY. SPOTKANIE. PRZYJEDŹ 24.VIII ... 13:00. REZYDENCJA BEZEIRS
.

Druga informacja została przekazana przez posłańca, marsylskiego urwisa, jakich wielu.

Cytat:
Przyjedźcie do Corcassonne. Do hotelu gdzie pracuję. 25 sierpnia, wieczorem. Godzina nieistotna. Porozmawiamy o tym, o czym rozmawialiście z moim znajomym w Nantes. Gonzaga.
Sprawy znów zaczynały nabierać tempa. A do 12 października pozostawało coraz mniej czasu. I powoli zaczynali odczuwać jego presję.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-07-2016, 13:59   #104
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
W czasie trzech dni spędzonych na przeczesywaniu ogrodu.

Marc Vernier zagadał do Luisa Deullina:
- Wiele osób zginęło w czasie Wojny. Byłem tam całkiem długo, choć też muszę przyznać, że widziałem większe wybuchy niż tam na froncie… pewnie jak nam się nie uda powstrzymać kultystów to ofiar będzie znacznie więcej…

- Racja. Wielu… Zgodził się Deullin. - Zbyt wielu z nich znałem. W jakiej jednostce służyłeś? Ja byłem pilotem. Nie pamiętam czy wcześniej o tym wspominałem.

- Byłem w piechocie. Na pierwszych liniach, często w tych pierwszych atakach - miałem wiele szczęście. - powiedział Marc Vernier, a po chwili jakby przetrawił to co mówił Luis dodał - Z samolotów to musiał być niezły widok na wojnie, prawda? Niewiele latałem, a i tak po wojnie i w kabinie pasażerskiej. Jakieś ciekawe wspomnienia wojenne?

- Nie da się zaprzeczyć. Widok całkiem niezły, lecz kto by chciał to oglądać z własnej woli? Poza tym niskie latanie przyciąga kule wroga, no i wzrok lepiej skupiać na niebie w poszukiwaniu przeciwnika. Czasem wydaje mi się że miałem wtedy więcej szczęścia niż rozumu, ale kontrola nad samolotem to coś nie do opisania. Gdybym miał wybrać jeszcze raz, zrobiłbym to samo. Luis rozmarzył się na moment. - Myślisz że ci kultyści mogą tu sprowadzić coś gorszego niż tamto piekło? Zapytał zaniepokojony.

- Tak. Bardzo dużo czasu spędziłem z Castorem i rozmawialiśmy na bardzo różne tematy, a w tym i o niepokojących i powtarzających się szczegółach w mitologiach różnych ludów. Na przykład o powtarzających się przekonaniach na temat końca świata zbyt globalnych jak na ludy, które przecież rzekomo nie kontaktowały się nawzajem ze sobą… w każdym razie jak widać po moich ostatnich doświadczeniach zwykły nóż zwykłego rzezimieszka stanowił dla mnie większe zagrożenie niż niewidzialne potwory, które grasowały w domu Castora. Z drugiej strony… czy rzeczywiście mamy pewność co się stanie, gdy kultystom się uda? Być może te niewidzialne byty znikną same z siebie… - odpowiedział poważnie Marc Vernier nie ukrywając niczego ze swoich przekonań.

-Kto wie czy sami kultyści są pewni tego co się wtedy stanie. A co do tej istoty z posiadłości mego wuja to nie wydawała się ona wrogo nastawiona. Jedynie śledziła, obserwowała. Widziałem ją i jestem pewien że gdyby tylko tego chciała, mogłaby mnie dopaść kiedy tu nocowałem. Lecz od powrotu z Hiszpanii nie odczuwam tej niepokojącej… obecności? Coś się zmieniło. Być może przez brak kóz to coś odeszło? Lecz w jakim celu Castor je trzymał i karmił? Zapytał zaciekawiony Luis.

- No mam nadzieję, że nie po to, żeby pilnować statuy w piwnicy, bo w takim układzie to był kiepski strażnik. Ciekawa uwaga z tym obserwowaniem, bo mi raczej wydawało się, że to było gotowe zaatakować nas w każdym momencie, a nie robiło tego z niewiadomych mi przyczyn. Wolę jednak o tym myśleć jako o czymś wrogim - nie widać tego i nie wiem czy krwawi, więc nie wiem czy można to zabić. Poza tym przebywałem tu całkiem sporo czasu i nigdy nie widziałem, aby były sprowadzane jakieś kozy, choć rzeczywiście nie byłem tutaj non stop… jakoś mam też złe przeczucia odnośnie wiedzy kultystów. Obawiam się, że to banda szaleńców, którzy w ogóle nic nie rozumieją i sprowadzą na siebie i na wszystkich innych zgubę. No i skoro to szaleńcy to raczej odpada negocjowanie z nimi. Kiepsko być na wojnie i nie móc strzelać… - zakończył Marc Vernier i uśmiechnął się - Najlepiej by było ich wszystkich zindentyfikować i spróbować ich zwalczyć metodami zgodnymi z prawem…

- Lecz czy Castor ryzykowałby trzymając w domu coś zupełnie wrogiego? Ale nasze domysły w tym wypadku nigdzie nas nie doprowadzą. Staruszek również tę tajemnice zabrał do grobu. Odnośnie zwalczania kultu to zaczynam tracić nadzieję że da się to robić zgodnie z literą prawa. Już pokazali że pieniądze i koneksje nie stanowią dla nich przeszkody.

- Mamy inne sposoby? Jak na wojnie? - zapytał Vernier całkiem poważnie.

- Nie. W najgorszym wypadku samoobrona. Odpowiedział natychmiast Luis. - Jeśli zaczęlibyśmy się nawzajem mordować, niewiele by nas od nich różniło. Trafiłeś jeszcze na coś przydatnego w tej księdze od szanownego nieboszczyka? Zmienił temat.

- Nie, ale jak wy pojedziecie na swoją misję to ja jeszcze zajmę się książką. Jest pisana przez jakichś totalnych szaleńców, dlatego ciężko idzie uzyskanie jakichkolwiek ważnych informacji. Nie jest to dobry znak, że polegamy na wiedzy z tej ksiażki, bo szaleńcy, którzy są naszymi przeciwnikami wierzą w jej zapisy (lub podobnej książki). Myślisz, że facet, który mnie pchnął nożem współpracował z tym Gonzagą, o którym mówiliście?*

- A jak często zdarzają się przypadkowe pchnięcia nożem na ulicy? To nie był przypadek jeśli wziąć pod uwagę cegłę z wiadomością w antykwariacie Ottona. Zastanawiam się co jeśli uda nam się nawiązać z nimi kontakt i będą chcieli nas przeciągnąć na swoją stronę. Jak daleko będziemy musieli się posunąć. No i czy po prostu nie postanowią nas zabić. Luis wyciągnął z kieszeni fajkę i zaczął nabijać ją tytoniem.

- A jak mogliby was przeciągnąć na swoją stronę? Przecież najwyżej co wam pokażą to magiczne sztuczki związane z kamieniem, a przecież już o nich wiecie i wiecie, że to jest śmiertelnie niebezpieczne…

- Pytanie czy oni o tym wiedzą i ewentualnie jak blisko pozwolą nam podejść. Na wiele zaufania nie mamy co liczyć. Poniekąd słusznie. Wzruszył ramionami i zapalił fajkę.

Posiedzieli jeszcze chwilę w ciszy, a gdy tytoń dopalił się, Deullin wrócił do niewdzięcznej pracy. Przynajmniej pracując fizycznie mógł przestać rozmyślać nad niepewną przyszłością i choć trochę odpocząć psychicznie po ostatnich szaleństwach. Z drugiej strony wcale nie spieszyło mu się do zakładania własnego ogrodu.


***


Wiadomości od potencjalnego i pewnych kultystów wyraźnie ożywiły Luisa. W końcu czuł że znów są na właściwej drodze. A czy była to droga do piekła, czy grobu to miało okazać się już niedługo.

- Doskonale. Zwrócił się do towarzyszy przy posiłku. - Dobrze żeby ktoś w te dni czekał tu na telefon, albo jakiś inny sygnał od nas że... żyjemy Zasępił się nieco.
- Ktoś również mógłby pojechać z nami do Carcassonne ale innym wagonem, czy nawet pociągiem. Zatrzymałby się w umówionym miejscu i czekał na wieści. Jeśli znikniemy będzie mógł to przynajmniej zgłosić władzom, za dowód mając depeszę. Z drugiej strony sądząc po ich rozległych koneksjach, pewnie na niewiele się to zda lecz lepsze to niż nic. Prawda? Zmarszczył brwi i wypuścił spory obłok dymu z fajki.
- Radze przygotować broń. Lepiej mieć i nie potrzebować niż na odwrót.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 08-07-2016, 23:06   #105
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Ottone cieszył się z tego, że w końcu miał proste, ale konstruktywne zajęcie, jakim było przekopywanie ogródka Castora. Prosta fizyczna praca i zmęczenie z nią związanie pozwalały wreszcie Lèmmi'emu na zaśnięcie bez konieczności brania leków. Poza tym, w przeciwieństwie do śledztwa, postęp w którym zmierzyć było trudno, tutaj było widać, jak na dłoni, ile już zrobili, a ile im zostało. Przez wszystkie te burzliwe dni, Włochowi najbardziej brakowało tej prostoty i niespodziewanej beztroski, którą nieświadomie cieszył się przez wszystkie te lata, zanim de Overneyes nie wymienił go w swoim testamencie.

Zastanawiał się, dlaczego nie stara się wyplątać z tej sprawy. Chodziło mu o pieniądze. Nigdy nie był wielkim przyjacielem Castora. Miał go za oschłego. Oczywiście, teraz już wiedział dlaczego stary mężczyzna tak się zachowywał, zaczął go rozumieć. Ale wtedy nie odczuwał do niego sympatii, jedynie szacunek dla jego wiedzy.

Wiedział jednak, że teraz oddałby wszystkie pieniądze z testamentu za uwolnienie się od tego horroru. Mógł to w teorii zrobić. Odejść. Nie wykonać ostatniej prośby Castora, nie wziąć zapisanego mu spadku. To jednak wydawało się proste jedynie z pozoru, faktycznie sprawa była o wiele gorsza. Lèmmi nie wiedział, czy kultyści, jak podejrzewał, nie ruszyli by za nim dalej. W końcu zdawał sobie sprawę z ich istnienia.

Kolejną sprawą były konsekwencje rytuału. Jeśli wierzyć temu, czego się dowiedzieli, to byłyby one prawdziwie straszliwe. Ottone zdecydowanie nie czuł się na siłach, aby ratować świat, ale nie zamierzał się poddać, kiedy wszystko zaszło tak daleko. Jednocześnie jednak, nie czuł się na siłach, by podjąć się konkretnej akcji. Podróż do Carcassonne za dwa dni wydawała się, wbrew wszystkiemu, pewnego rodzaju błogosławieństwem.

To była szansa na podjęcie działania. Ottone powoli tracił instynkt samozachowawczy, ale wiedział, że będzie gotów podjąć się ryzyka. Na pomysł Luisa zareagował entuzjastycznie.

- Pojadę, tak jak sugerujesz, osobno - Lèmmi wziął łyk brandy ze szklanki. - Zatrzymam się w ustalonym miejscu, może jakimś hotelu i postaram się zrobić co trzeba, gdyby plan nie wypalił.

W międzyczasie, zanim wyjadą, Ottone chciał zrobić jeszcze jedną rzecz, mianowice odwiedzić Claude'a. Musiał przyznać, że polubił mężczyznę najbardziej z wszystkich spadkobierców, choć i do innych się przywiązał, szczególnie do Luisa i Bertranda. Chciał się upewnić, że nic mu nie zagraża, odwiedzając z rana dwudziestego czwartego szpital, w którym przebywał.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 09-07-2016, 07:58   #106
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Machanie łopatą zdecydowanie nie przystoiło dobrze wychowanej, dystyngowanej damie, dlatego też Sophie zostawiła towarzystwu ową wątpliwą ponad wszelką miarę przyjemność, jaką jawiło się jej przekopanie ogrodu. Nic nie znaleźli, lecz może to i lepiej. Znając swoje szczęście, a raczej permanentnego pecha, najprawdopodobniej uczyniliby więcej szkód, niż pożytku z owego znaleziska. W porównaniu do przeciwnika, ich wiedza wydawała się śmiesznie licha, krucha niczym uszkodzony kryształowy kielich.

Kolejne godziny nad książkami, podczas których rozgorączkowany umysł powoli, acz sukcesywnie przechodził ze stanu stałego pobudzenia, do spokojnej pracy, dającej poczucie wytchnienia. Zupełnie jakby znów siedziała na uniwersytecie, bezpieczna między dziesiątkami zastawionych woluminami regałów. Snuła się podobna blademu somnambulikowi, ograniczając kontakty z innymi spadkobiercami do przekazania informacji o Maçanet de Cabrenys i Tapis.

Słuchała ich, kiwała głową przyjmując fałszywe dokumenty i zaraz znikała, nie potrafiąc do końca sprecyzować czemu coraz ciężej przychodziło jej obcowanie ze znajomymi twarzami. Patrzyła w nie i na nie, nie potrafiąc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy gdyby w razie konieczności stanęła przed wyborem ich życie, a dostęp do mądrości posiadanej przez kultystów, wybrałaby to pierwsze.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 14-07-2016, 21:12   #107
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Książka jak książka. Pewnie, że zmieniła Marca Verniera, no bo dzięki niej zdobył trochę więcej wiedzy okultycznej. Czary, które miały być prawdziwe, a które mogły się okazać jedynie kolejnym ponurym żartem drapieżnego kosmosu. Czas było zagrać w ostry poker w małej Marsylii. Odwiedzić kilku nowych znajomych, wypowiedzieć kilka gróźb i jeszcze więcej kłamstw. Uczestniczyć w wojnie, w której można było zabić i być zabitym. Być szybkim. W swoją wycieczkę po okolicy zabierze ze sobą torbę, w której schowa książkę owiniętą w szmaty, młotek, butelkę benzyny, zapałki i sekator. W grze postanowił postawić wiele, być może nawet zagrać va banque jeżeli jakimś cudem przeciwnik będzie chciał wyłożyć się. Marc Vernier potrzebował równocześnie wyjść z tego z życiem. I twarzą. W końcu była przed nim świetlana przyszłość.

Każda z osób, którą miał zamiar odwiedzić wzbudzała wątpliwości odnośnie stanu psychicznego i roli we wszystkich tych, ostatnich wydarzeniach związanych ze śmiercią Castora de Overneyesa i jego złowrogich upodobaniach. Każdego z niech miał zamiar sprawdzić i przesłuchać posługując się najbardziej niebezpiecznych ze swych narzędzi: kłamstw, insynuacji i wyczuwania kiedy jego adwersarze mowili prawdę, a kiedy łgali. W przypadku ataku nie zawaha się użyć narzędzi jakie ze sobą zabierał w obronie własnej - o ile to było jednak możliwe będzie próbował jedynie zranić wrogów, związać ich i rozpocząć ostrzejsze przesłuchanie. Był przygotowany utracić wszelkie zahamowania, gdyby doszło do walki fizycznej. Sekator również potrafił być narzędziem perswazji - w szczególności, gdy używało się go w oczodole osoby przesłuchiwanej.

Większość z odwiedzanych mógłby zabić bez mrugnięcia okiem. Pewien zawód odczułby jedynie, gdyby okazało się, że Charlotte jest częścią kultu - odsuwał jednak od siebie tą myśl, bo podejrzewał, że biedna Charlotte została zamordowana przez kult, gdy dotarła do rezydencji. Tej drugiej, do której nikt inny nie pojechał. Marc miał zamiar tam się udać, ale na samym końcu wycieczki.

Kolejność wizyt zdaje się nie miała głębszego znaczenia, choć ostatecznie wyznaczył je od najmniej narażających go na odpowiedzialność karną do najbardziej - na terenie Marsylii, a następnie dalszych podróżach. Mogła polać się krew. Mógł zostać aresztowany. Liczył jednak, że jego zdolności prawnicze pozwolą mu pozostawać na wolności, a co najwyżej skończy na przykrej rozmowie z policjantami na komisariacie. Oczywiście miał przygotowaną wersję odnoszącą się do zawartości jego torby.

Na początek Marc Vernier odwiedził adw. Aleksandre Filippe du Bernande - tego wstrętnego sukinsyna, od którego to wszystko się zaczęło. Być może nie był niczemu winien, być może był jedynie narzędziem w rękach Castora de Overneyesa... załóżmy jednak co innego. Załóżmy, że to nie był żaden przypadek. Vernier poszedł do adwokata przepytać go na temat de Overneyesa i o tym co wiedział, a czego nie wiedział w momencie odczytywania testamentu. Marc Vernier oskarży go też o posiadanie wiedzy na temat treści kopert przekazanych spadkobiercom i zawartości piwnicy i sprawdzi jego reakcję. W przypadku zaprzeczenia Vernier stwierdzi, że co innego ma na podpisanym oświadczeniu Castora de Overneyesa i pożegna gnoja zapowiadając przeciwko niemu pozew.

Następnie Marc Vernier odwiedzi sąsiadów Castora de Overneyesa - antyspołecznych psycholi, którzy z taką łatwością przymykali oczy na podejrzane zachowania de Overneyesa. Obok takich można by urządzić pedofilski burdel, bo nic ich na świecie nie obchodziło. Najwyższy czas wstrząsnąć nimi. Marc Vernier zaczął rozmowę od rozpytania na temat zamachu na swoje życie, informacji jakie zostały podane przez nich policji i uzyskania rysopisu sprawcy. Jakby się okazało, że kto inny go uratował to też chętnie porozmawia z tą osobą. Następnie przejdzie do zamiłowania de Overneyesa do kóz i czy nie wydawało im się to dziwne. Jak stwierdzą, że nic nie widzieli to zaproponuje im wycieczkę do rozkopanego ogrodu nieruchomości obok, których prominentną częścią są dziesiątki kozich szkieletów. Powie im, że to mogły być kości dzieci, bo oni byli tak bardzo bierni, że de Overneyes mógł tam robić wszystko. Powie im również o świątyni ukrytej w piwnicy i sprawdzi jak na to zareagują. W końcu zapyta, czy wiedzą co znajduje się pod ich domem. Rozmowę zakończy zdaniem:
- Castor de Overneyes prowadził wiele nielegalnych interesów i aktualnie prowadzone są śledztwa i kryminalne i skarbowe, proszę spodziewać się większej ilości wizyt od władz państwowych skoro nie chcą państwo ze mną rozmawiać to może im państwo powiedzą więcej.

Następną wizytę odbył do miejsca, a nie do osoby. Tym miejscem było mieszkanie Carrolyn de Euge. Na początek sprawdzi, czy nikt tam nie mieszka, bo jak już byli nowi mieszkańcy to jedynie stwierdzi, że kiedyś tam mieszkała jego znajoma i zapyta czy nie wiedzą co się z nią stało. Rozmowa nie powinna być fascynująca, więc po tym pytaniu po prostu skończy i sobie pójdzie. W przypadku jednak jakby mieszkanie było puste to spróbuje je wynająć, a następnie dokładnie przetrząsnąć: rozrywając meble i wierzchnie części ścian i podłogi i sufitu sprawdzając, czy nic tam nie zostało ukryte. W przypadku jakby były problemy z wynajmem to łapówkami i groźbami spróbuje zapewnić sobie przychylność ciecia (gospodarza domu) i razem z nim wejście i dokładne przetrząśnięcie jak to zostało opisane wyżej. Oczywiście Marc Vernier był gotów ponieść koszty swojego postępowania - przynajmniej te finansowe.

Kolejna wizyta znów była przeznaczona do miejsca, a nie do osoby. Marc Vernier udał się na cmentarz i sprawdził, czy są sposoby, aby niezauważenie rozkopać grób i sprawdzić, czy w trumnie są zwłoki Castora de Overneyesa czy też nie. Nie zamierzał jednak jeszcze tego robić. Na razie poszedł na przeszpiegi. Równocześnie zastanawiał się nad ekshumacją - ta oczywiście potrzebowałaby co najmniej zgody jednego z krewnych, a takiego znał. Marc Vernier miał taką teorię, że za całym tym kultem stał Castor de Overneyes. Cały ten interes z testamentem mógł być po prostu jakąś wielką mistyfikacją. Gra mogła być o wiele większa jeżeli mieli tak naprawdę do czynienia z dwoma konkurencyjnymi kultami. Po uzyskaniu potrzebnych informacji na temat usytuowania grobu i możliwości rozkopania grobu Marc Vernier zapyta jeszcze grabarza, czy ktoś odwiedzał grób Castora, a jeżeli tak to kto. Następnie uda się dalej. Ku przeznaczeniu.

A to przeznaczenie miało go zaprowadzić do Berre L’Etang - do tego łobuza i chama Eugenio De Voltau. Tym razem Marc Vernier nie miał zamiaru zbyć się byle płaczliwą odmową dyskusji. Vernier zdecydował się mu opowiedzieć o wszystko co wie. Jakby Eugenio nie słuchał albo zdołał wyrzucić Verniera ze swojego domu to napisze w kilku kopiach swoje zeznania i przekaże je wszystkim domownikom de Voltau i samemu Eugeniowi. Dodatkowo jak i to nie przekona de Voltau to powie, że lepiej rozmawiać z nim niż tymi złymi - z Gonzagą.
- Tamta osoba też chętnie by z panem porozmawiała, ale w zupełnie innym celu niż ja. I w zupełnie innych okolicznościach.

W końcu pojdzie tam gdzie pojechała Charlotte de Euge. Biedna dziewczyna pewnie już nie żyła, ale może nie. Może był cień nadziei, że jednak było z nią wszystko w porządku. Pomoże jej przeszukać rezydencję, do której pojechała. Jakby była martwa to oczywiście natychmiast wezwie policję i powie, że na terenie Marsylii działa zorganizowana przestępczość trudniąca się między innymi przemytem dzieł sztuki - jedno skradzione z rezydencji zmarłego Castora de Overneyes trafiło w ręce niejakiego Gonzagi. Fakt ten wcześniej by zgłosił, gdyby nie prośby trójki jego współspadkobierców, którzy postanowili zapłacić okup za dzieło sztuki i pojechali do Gonzagi. Oczywiście przekaże wszystkie informacje (w tym o drugich tożsamościach swych towarzyszy - załatwionych nielegalnie przez zmarłą Charlotte niewiadomymi sposobami) z wyjątkiem tych magicznych i okultystycznych bełkotów.
 
Anonim jest offline  
Stary 16-07-2016, 14:24   #108
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Znów miewali sny. Mniej więcej podobnej treści, chociaż bardziej wyraźne lub pozostawiające po sobie nieuchwytne odczucie przeżytego koszmaru.
W tych snach byli na jakiejś szarej pustyni pod obcym niebem oświetlanym dwoma słońcami lub innymi satelitami. I widzieli ową potężną, ważącą setki ton istotę na słoniowych nogach, która miażdżyła wszystko na swojej drodze. Pod gigantycznymi stopami pękały skały, zawalały się dziwaczne budynki jeszcze bardziej dziwacznych istot o trudnych do opisania, stożkowatych i mackowatych ciałach. Kolos deptał wszystko najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że miażdży mniejsze żyjątka. Albo ich nie zauważał, jak człowiek depczący robale, albo los tych stworzeń był mu zupełnie obcy. Albo po prostu był okrutny i niszczenie sprawiało mu przyjemność.

Emocje, jakie im towarzyszyły podczas snu były silnie negatywne: strach, ból, groza, a finał zawsze był taki sam – kończyli jako miękka, krwawiąca miazga pod zrogowaciałą stopą.

I wtedy budzili się z krzykami, zlani potem, a ludzi, których tajemnicza siła naznaczyła w podziemiach Carcassonne dziwacznymi znakami na rękach, krzyczeli najgłośniej.

Noc w noc. Koszmar nie odpuszczał.

Bertrand

Bertrand Prunier poinformował o swoich zamiarach resztę spadkobierców i nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, jeszcze przed spotkaniem z La Costą w Bezeirs pojechał na spotkanie z krewnym Catora.

Eugenio de Voltau okazał się być człowiekiem fizycznie ułomnym, który poruszał się na wózku pod czujnym okiem opiekuna. Wysokiego czarnoskórego mężczyzny o wyglądzie atlety i grubo ciosanej, prymitywnej twarzy. Jak przekonał się Bertrand, Eugenio nie miał obu nóg i prawej dłoni, a sadząc po wieku, kalectwo było efektem zmagań na froncie Wielkiej Wojny. Utrata kończyn zasiała najwyraźniej w duszy de Voltau ziarna goryczy i gniewu, który wyładowywał na otoczeniu i ludziach.

Przyjęcie Betranda było, delikatnie mówiąc, oschle a dowiedziawszy się w jakiej sprawie Bertrandprzybył kaleka spojrzał na niego z surowym, nieprzyjemnym wyrazem twarzy i gniewem w oczach:

- Był tutaj taki jeden błazen, Marc chyba. I już jemu powiedziałem, że nie życzę sobie odwiedzin ani nawet rozmów o moim krewniaku.
Poinformowałem już adwokata, że rezygnuję z czegokolwiek co należało do Castora i nie mam zamiaru mieć z nim wspólnego! A teraz proszę opuścić moją posiadłość albo zmuszony będę wezwać żandarmów i wnieść sprawę o wtargnięcie. Żegnam oschle, panie Prunier.

Podobnie jak Marcowi Vernierowi, tak i Bertrandowi, mimo największych chęci nie udało się nawiązać żadnej nici porozumienia z tym zgorzkniałym kaleką. Chcąc nie chcąc wsiadł w zarezerwowany przedział udając się do Bezeirs.

Kilka godzin, w wyznaczonej porze, stawił się pod wskazanym adresem, którym okazała się być okazała, świeżo odnowiona kamienica w samym centrum miasta. Bertrand spodziewał się czegoś innego – jakiejś willi śródziemnomorskiej na plaży, może posiadłości gdzieś na malowniczych terenach wokół Bezairs, a nie kamienicy, jakich wiele w mieście. Kiedy tylko zapukał do drzwi i ubrany w liberię lokaj zaprowadził go do gabinetu, wiedział, co La Costa widział w tym miejscu.

Dzieła sztuki. Książki. Mebla sprzed czasów wielkiej rewolucji. Obrazy, których nie powstydziłby się Luwr. Wszystko wyczyszczone, lśniące, oszałamiające. I nie – nie był to gabinet kogoś, kto nie mając gustu pozuje na konesera sztuki. To był gabinet doskonale, w ocenie Pruniera, zaaranżowany. Od doboru koloru ścian, przez meble i obrazy, po najmniejsze ozdoby były dobrane tak, że komponowały się w jedną, spójną całość.

Lokaj poczęstował Bertranda wcześniej zamówionym trunkiem i ulotnił się dyskretnie, kiedy do gabinetu wszedł on. Joachim la Costa
Właściciel fortuny był człowiekiem średniego wzrostu, raczej szczupłym a spojrzenie jego oczu było … Bertrand nie bardzo wiedział, jak je nazwać. Puste? Pozbawione ciepła? Gadzie? Każdy z tych przymiotników pasował idealnie.

- Ma pan bardzo wpływowych znajomych, panie Prunier – najwyraźniej La Costa był doskonale poinformowany. – Twierdzili oni, że nie zawiodę się na spotkaniu z panem.

La Costa usiadł i odczucie obcości, które odczuł Bertrand gdy gospodarz przechodził przez pokój minęło. Nie podał jednak Bertrandowi ręki, lecz wskazał miejsce po drugiej stronie pięknie ozdobionego biurka.

- Proszę usiąść i przekonać mnie, że pańscy znajomi mieli rację.

Nawet słowa, które wychodziły z jego ust były takie… obojętne.
Jaszczurka, wąż, gad, płaz lub człowiek, który sprzedałby diabłu swoją własną duszę, byleby osiągnąć osobiste cele. Tak oceniał La Costę Bertrand. Wiedział już, że ta rozmowa kosztować go może bardzo wiele. Siedział przecież przed człowiekiem, który mógł zepsuć mu opinię na rynku, oczernić, zabić społecznie i zawodowo, zrujnować jego pracę. Obrażony. Wystraszony.

A potem Prunier ujrzał coś jeszcze. Zapinki do koszuli. Dwa wielkie kły, wykonane z lśniącego złota. Dobrze mu znany symbol. Zbyt dobrze.

Ottone

Stan Claude Lévi-Straussa był taki, że w zasadzie poza przyglądaniem się skorupie leżącej na łóżku i podłączonej do kroplówek i cewników niczego więcej nie było można zrobić. Mimo, że Ottone nie był członkiem rodiny to i tak jowialny doktor Eugenio Phelippe prowadzący Claude’a poinformował go, że koniec, ten ostateczny i nieodwracalny, jest raczej blisko. Zawał, którego doznał Claude był tak rozległy i dokonał straszliwych zniszczeń w ciele pacjenta. Wizyta ograniczyła się więc do jednostronnej obserwacji. Krótkiej i napełniającej serce Ottone’a uczuciem goryczy.

Miał wrażenie że, odkąd zaczęli śledztwo, jego życie stało się pasmem udręki i porażek, chociaż nadal liczył na miłą odmianę losu.

Do Carcassonne pojechał osobnym pociągiem, który na miejsce docierał jeszcze przed pociągiem którym miał przyjechać Luis. Na dworcu wmieszał się w tłumek wysiadających pasażerów i dwukrotnie zmieniając środek transportu, dostał się do wynajętego dzień wcześniej przez telefon hotelu o wdzięcznej nazwie „La Pettite Charlotte”.

Hotel okazał się być niewielką pensją prywatną, w której miła starsza wdowa wynajmowała cztery pokoje gościom. W cenie były noclegi, wspólna łazienka oraz wyśmienite – jak się okazało – specjały kuchni domowej pani domu. Charlotte, bo tak miała na imię właścicielka, była czarującą, wiecznie uśmiechniętą damą, przy której mężczyzna mógł poczuć się jak u mamy. I chociaż różnica wieku pomiędzy Lemmim a właścicielką pensjonatu wynosiła co najwyżej kilkanaście lat, Ottone znów poczuł się jak chłopiec rozpieszczany przez matkę lub babcię. Miły akcent w koszmarze, w jaki zmieniło się jego życie.

A o wyznaczonej godzinie Otton zajął miejsce naprzeciwko miejsca gdzie mieli spotkać się Gonzaga z Luisem. Ten drugi, korzystając z okazji, że pogoda dopisywała zajął miejsce przed lokalem, na widoku. Sprytny ruch, który ułatwiał obserwację Luisowi.

Luis

W Marsylii to Luis był najbardziej zaangażowanym w prace w ogrodzie, więc jak tylko skończyli przekopywać posesję, zrobił sobie odpoczynek. Zbierał siły na prawdziwą konfrontację, przed którą ostrzegał go instynkt.
Gonzaga.

Stawienie czoła przywódcy morderczego kultu nie było czymś, nad czym Luis – inżynier – mógł przejść obojętnie. Bał się tego spotkania. I chociaż walczył na Wielkiej Wojnie i zabijał ludzi, to jednak spotkanie z kimś, kto zapewne robił to odczuwając przyjemność było… niepokojące. A nawet bardziej, niż niepokojące.

Podróży pociągiem prawie nie pamiętał. Z nerwów. Pamiętał tylko dwóch starozakonnych, którzy dosiedli się do jego przedziału i niemal całą drogę rozprawiali o Talmudzie. Na szczęście Żydzi wysiedli dość szybko i reszta drogi minęła mu spokojnie.

Carcassonne powitało go zgiełkiem na peronie i hałasem miasteczka. Prosto z dworca Luis udał się do restauracji w której urzędował Gonzaga. Miejsce publiczne i – być może – gniazdo żmij. Nora pełna żadnych krwi kultystów. Chociaż nora, w której podawano cudowne jedzenie i jeszcze lepsze trunki.

Korzystając z okazji, Luis zajął miejsce przy stoliku wystawionym na ulicę. Na widoku, na oczach przechadzających się spacerowiczów, Gonzaga raczej nie mógł mu zagrozić. A wystawione na widok miejsce ułatwiało też robotę Ottone’owi.

Gonzaga pojawił się o umówionej porze. Jakby nigdy nic dosiadł się do stolika. Uśmiechnięty diabeł z elegancko przystrzyżoną brodą, sprytnym spojrzeniem człowieka pewnego siebie i pachnący dobrą wodą kolońską. Przykład drapieżnika stosującego doskonałą mimikrę.

- A gdzie pana towarzysz?

Niestety, tego Luis nie wiedział. Bertrand nie dotarł na miejsce i nie bardzo wiedzieli, dlaczego.

- Cóż. Możemy porozmawiać we dwóch. Nie widzę problemów.

Sophie

Sophie oderwała wzrok od książki. Czuła się zmęczona. Zmęczona i chora.
Nie była to książką poświęcona kulturze starożytnych, dawno wymarłych cywilizacji. Nie był to szalony traktat filozoficzny. Było to zwykła powieść. Fikcja z pogranicza moralistyki, którą czytała by zapomnieć o mrokach, jakie ją otaczały. Pod pretekstem badań nad sprawą, które i tak przecież utknąły w martwym punkcie.

Nie była zadowolona. Inni spadkobiercy woleli trzymać się razem. Ottone, Luis i Bertrand – połączeni wspólnym koszmarem w Carcassonne wydawali się dążyć do tej męskiej przyjaźni, o której mężczyźni tak chętnie opowiadają. Marc, jak zawsze, zajmował się sobą i swoimi sprawami i nawet krótki wypad do Gap nie zdołał tego zmienić. Vernier podążał swoim szlakiem. Ścieżkami, do których nikogo nie dopuszczał i nie wtajemniczał i to budziło niechęć Spohie do niego. A Carrolyn była podobna do Marca. Zawsze gdzieś z boku. Zawsze dyskretna czy wręcz tajemnicza. Nie do odgadnięcia były jej motywy, chociaż wydawało się, że gra do tej samej bramki – że tak użyję sportowego porównania.

Spadkobiercy rozjechali się, a ona została sama i nawet jej ta samotność odpowiadała. Gdyby nie jeden drobny szczegół. List, który dostała dzisiaj rano. List przekierowany z jej adresu z Paryża. Zaproszenie od przyjaciela do badań nad kulturami Indian z Ameryki Południowej. Szykowała się wyprawa do Peru i jej przyjaciel zapraszał ją do Londynu. Spotkanie uczestników miało się odbyć za pięć dni. Przekierowanie listu ograniczyło czas na podjęcie decyzji. Ta wyprawa była szansą dla niej na poparcie kilku postawionych przed laty tez. Szansą, której środowisko naukowe już raczej jej nie da.

Musiał podjąć decyzję – wikłać się dalej w sprawę Castora, czy też spakować rzeczy i udać do Londynu, by dać sobie szansę na to, aby jej nazwisko pojawiło się w annałach znaczących badaczy historii.

MARC

Cierpliwość Marca wyczerpała się. Kłody pod nogi rzucane przez ostatnie dni przez złośliwy los spowodowały, że Marc poczuł się podrażniony i zdeterminowany do ostrzejszych działań. Oczywiście nie zamierzał ich konsultować z resztą spadkobierców. Nie uważał, by było to ważne. Nie uważał, by ich opinia liczyła się w tych kwestiach. Zresztą także i oni nie kwapili się, by wciągać jego w swoje plany.

Zaczął od adwokata. Aleksandre, jak zawsze elegancki, przyjął go w swoim prywatnym gabinecie a rozmowę prowadzili przy lampce koniaku z doskonałego rocznika. Wyższe sfery, do których przynależność mecenas podkreślał niejednokrotnie. Rozmowa o Castorze, wspominki o zmarłym, którego – jak się okazało – Marc znał zdecydowanie lepiej niż prawnik. Kiedy jednak Marc pokierował rozmowę na sprawy związane ze spadkiem, Aleksandre stał się bardziej ostrożny w doborze słów. Nie mógł lub nie chciał zdradzić informacji, które pozostawił mu de Overneyes, a próby przekonania go do zmiany decyzji, które podjął Marc zbył tylko prawniczym bełkotem o poufności i tajemnicy zawodowej, zasłaniając się wyraźnymi instrukcjami zmarłego w tych kwestiach. Na sugestię, ze znał zawartość piwnicy Aleksadre zwyczajnie zaprzeczył, mówiąc, ze nigdy w niej nie był i – mimo że korciło go to dość mocno – nie zajrzał do niej. A na zarzut, że znał zawartość kopert spadkobierców przed ich przekazaniem, adwokat skwitował to tylko jednym słowem „brednie”. Zapowiedzianym pozwem Aleksandre zupełnie się nie przejął. Rozmowa poszła mniej więcej tak, jak Marc oczekiwał. A to, ze nie skończyła się awanturą było zasługą chyba tylko i wyłącznie zimnej krwi i opanowania du Bernarde.
Bo Marc Vernier miał zamiar dać mu w gębę, gdyby tylko znalazł się ku temu pretekst. Adwokat jednak opanowanie podczas tego typu konfrontacji słownych wyniósł z sal sądowych i do niczego, poza groźbami prawnymi, nie doszło. Marc wiedział jednak, że raczej nieprędko zostanie dopuszczony do Aleksandre i na przychylność prawnika w najbliższym czasie nie miał za bardzo co liczyć. Z drugiej jednak strony nie zależało mu.

Odwiedziny u sąsiadów zaczęły się niewinnie. Od rozmowy o pogodzie. Melvill i Villette Jodoil starali się być dobrymi gospodarzami dla niespodziewanego gościa. Kiedy przeszli do ataku nożownika, małżeństwo wyraźnie przejęte, ze szczegółami ponownie opowiedziało jak sprawnie wciągnęli go do środka, jak szybko zatamowali krwawienie, jak wezwali ambulans i policję. Było jasne, ze to ci luzie uratowali mu życie. Albo tylko tak udawali. Dla nich było to przeżycie życia. Bali się, jednak uważali, ze to co robią jest słuszne. W końcu mieszkają na jednej ulicy i takie tam farmazony. I wtedy, gdy czujność państwa Jodoil została osłabiona, Marc zaatakował. Zapytał o kozy, a gdy ci powiedzieli, ze owszem widzieli te dostawy i nawet pani Vilette zapytała – nie z wścibstwa, rzecz jasna tylko z troski – panią Carrolyn, która zarządzała domostwem, po co te kozy, no i dowiedzieli się, że to ulubione mięso świętej pamięci Castora. A że niby świeże jest najlepsze, to Carrolyn, biedaczka, musiała nająć rzeźnika, który kozy samodzielnie sprawiał. Zresztą co w tym dziwnego, przecież dużo ludzi hoduje zwierzęta na mięso, nawet na przedmieściach dużych miast. I póki to nie jest uciążliwe dla sąsiadów to nic w tym dziwnego czy złego. A dwie kozy na miesiąc to raptem nie aż tak wiele mięsa, jakby się nad tym zastanowić.

I tutaj, w sumie mieli rację. Marc trochę się zagalopował, żyjąc w wyższych sferach, gdzie mięso sklepowi subiekci donosili do klientów. Ale przecież byli też tacy ludzie, którzy mieli służbę kuchenną, a kucharze często kupowali żywe zwierzęta, które sami zabijali i porcjowali. Może nie były to zbyt częste przypadki, ale do rzadkich też nie należały. W gruncie rzeczy nie można było obwiniać sąsiadów, że nie przejmowali się losem zwierząt dostarczanych do kuchni. Marc sam zorientował się, że nieco się zagalopował w swoich oskarżeniach względem swoich wybawców. Jednak nie zamierzał przestawać, licząc na to, że uda mu się dowiedzieć czegoś więcej. Zapyutał, czy wiedzą co znajduje się pod ich domem, a oni odpowiedzieli, nieco skonsternowani jego atakiem i wyraźnie zaskoczeni i zagubieni, że piwnice. Chciał się im zaśmiać w twarz, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.

Rozmowę zakończy zdaniem:

- Castor de Overneyes prowadził wiele nielegalnych interesów i aktualnie prowadzone są śledztwa i kryminalne i skarbowe, proszę spodziewać się większej ilości wizyt od władz państwowych skoro nie chcą państwo ze mną rozmawiać to może im państwo powiedzą więcej.

Odprowadzili go do drzwi, a wzrok, jakim go pożegnali wyraźnie wskazywał, ze się go boją. Ale iej jak ktoś, kto ma coś na sumieniu, lecz jak ktoś, kto spotkał na swojej drodze… nieobliczalnego szaleńca. Człowieka, którego nie dało się zrozumieć, nie dało się ogarnąć jego intencji, kierujących nim pobudek. Bali się go. Bali się, jak bało się wariatów większość społeczeństwa uznająca się za normalną.

Kamienica przy la Fontaine była taka, jaką zapamiętał z pierwszej wizyty. Gwarna i ludna, tym bardziej że Marc dotarł do niej pod wieczór. Okazało się, że właściciel wynajął już mieszkanie jakiejś rodzinie z dwójką dzieci pochodzącej z Senegalu. Czarnoskórym, którzy znaleźli zatrudnienie w Marsylii. Właściciel, ten sam postawny mężczyzna z wyraźną domieszką krwi Maurów, zaprowadził Marca do mieszkania pod dziewiątką dopiero po tym, jak ten wręczył mu niewielką łapówkę. Cóż. Pięć franków w tej dzielnicy to nie była mała kwota. Mieszkanie zmieniło się. Pachniało teraz gotowanym kurczakiem z curry przez który przebijała się lekko wyczuwalna woń dziecięcych pieluch. Wynajmujący Senegalczycy byli czarni, jak sama Afryka i równie tępi. Kiedy Marc „wizytował” mieszkanie, stali grzecznie pod ścianą – wystraszeni i ulegli. Widać było, że nowy świat ich przeraża. Że nie bardzo potrafią się w nim znaleźć. Pytanie Senegalczyków o zamordowaną nie miało większego sensu, wiec Marc pożegnał się z pół-krwi Maurem i opuścił kamienicę.

Zapadł zmierzch. Idealna pora na wizytę na cmentarzu. Chociaż włamanie do prywatnego mauzoleum rodziny de Overneyes było dość szalonym pomysłem. Ogólnie szaleństwo zdawało się kroczyć śladem spadku. Tak to bywa, gdy nierozważni głupcy biorą się za sprawy, z które nikt nie powinien się brać. Grób był zadbany. Palił się jeszcze znicz i leżały lekko dopiero usychające kwiaty. Znalezienie dozorcy cmentarza nie było trudne i Marc dowiedział się, że odwiedzającą grobowiec osobą jest młoda, energiczna i całkiem ładna kobieta. Opis pasował do Charlotte du Voltau, co nawet wydawało się logiczne.

Ostatnią wizytę złożył jeszcze Eugenio du Voltau. Zapukał i otworzył mu kamerdyner, którego zapamiętał z pierwszej wizyty. Odźwierny kazał mu poczekać, zamknął drzwi, a kiedy otworzył je po raz drugi Marc usłyszał jedynie:
- Panie Vernier, nie jest pan tutaj mile widzianym gościem i pan du Voltau kazał mi przekazać panu, że z całym szacunkiem, ale nie przyjmie pana w swoim domu. Proszę odejść.

Marcowi pozostało zrobić to, o co został poproszonym lub zastosować jakieś bardziej zdecydowane działania.

Było pewne, że do domku w lesie, gdzie pojechała Charlotte raczej już dzisiaj się nie wybierze. Potrzebował po pierwsze samochodu, po drugie kilku godzin jazdy. A po nocy nie uśmiechało mu się zgubić na prowansalskiej prowincji.
 
Armiel jest offline  
Stary 29-07-2016, 13:41   #109
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Przygotowanie do spotkania z La Costą zajęło Prunierowi trochę czasu, ale choć rozważał różne scenariusze rozmowy, to widok charakterystycznych zapinek do koszuli odrobinę go rozczarował. W skrytości ducha miał nadzieję, że mężczyzna okaże się nieświadomy prawdziwej działalności Gonzagi i jego ludzi, i że zyskają sprzymierzeńca. Niestety jego rojenia rozwiały się niczym dym.
Starając się, jak dobry gracz, nie okazać swego rozczarowania postanowił wziąć w garść karty jakie dał mu los:
— Panie La Costa jestem wpierw winny Panu przeprosiny i wyjaśnienie. Ośmieliłem się zakłócić Pański spokój, gdyż na skutek niepomyślnego zbiegu okoliczności doszło między mną a Panem Gonzagą do nieporozumienia, które położyło się cieniem na naszą współpracę. Po za tym chciałem dotrzeć, że tak powiem, do źródła … władzy.
Prunier zawiesił głos spoglądając ciekawie na rozmówce:
― Jestem młody, ale nie brak mi talentu, samozaparcia i ambicji. Jestem dziennikarzem, ale w moim fachu jednym z licznych, ale mam plany. Plany wielkiej ogólnokrajowej gazety. Gazety która by kreowała postawy i myśli społeczeństwa. Która byłaby przychylna poglądom i celom swych przyjaciół. Szczególnie takich, którzy zechcieliby ją wspomóc. Jestem pewny, że jest pan człowiekiem, który doceni rozmach moich planów i potrafi zrozumieć, jak wielkie możliwości one dają.
Kości zostały rzucone, a droga wybrana. Nie było odwrotu.
― Oczywiście nie chodzi tylko o pieniądze. Pieniądze są tylko środkiem do celu.
― Sprawdziłem pana dossier ―
głos La Costy był niewiele głośniejszy od szeptu, ale miał dziwną, magnetyczną siłę przyciągania uwagi słuchacza. ― I cieszy mnie pana zainteresowanie, panie Prunier. Wydaje się pan być osobą, którą czeka obiecująca przyszłość. Sprytną, zaradną, z wizją. Ma pan doświadczenie w sprawach, które mogą się nam przydać. Nam to znaczy Frères de Sang. Za jakiś czas będę potrzebował u swojego boku zaufanych, doświadczonych ludzi.
Pochylił się w stronę Pruniera.
― Nadchodzą zmiany. Wielkie zmiany na świecie. Wszystko ulegnie metamorfozie. Polityka. Wiara. Nawet moralność. Przekona się pan. Niedługo. Widzę, że chce pan byś pośród zwycięzców, nie przegranych. To rozsądny, racjonalny wybór. Potrzebował będę, jak wspomniałem, ludzi lojalnych. Pytanie tylko, jak daleko sięgnie pana lojalność. Ile pan jest gotów poświęcić dla swoich osobistych celów, Panie Prunier. Bo wszak obaj doskonale wiemy, ze nie osiągnie się tego, co pragnie pan osiągnąć, bez poświęceń i wyrzeczeń, prawda?
Dreszcz przeszedł po krzyżu Bertranda. Miał wrażenie, że rozmawia z wężem. Zwinnym, silnym i śmiertelnie niebezpiecznym, jednocześnie jednak na swój sposób fascynującym:
― Nie ma niczego za darmo, ale w końcu zwycięzców nikt nie sądzi.
― Carcassonne. Za dwie noce. Wieczorem w restauracji Goznagi. Gonzaga będzie na pana czekał. Wszystko wyjaśni po drodze. Zobaczymy z jakiej naprawdę jest pan gliny ulepiony, panie Prunier. Będzie pan? Po tym spotkaniu … nic już nie będzie takie samo. Proszę więc dobrze to przemyśleć. Szanuję pana. Rozumiem pana intencje. Jak wszystkich spadkobierców.

Spojrzał na Pruniera z cieniem uśmiechu na wąskich i bladych wargach.
― Wiem o waszych działaniach i rozpaczliwej próbie podjętej przez Castora nim umarł. Wiem, ponieważ jeden spośród was od zawsze pracował dla Bractwa. I informował nas na bieżąco o waszych działaniach. Dlatego z taką łatwością blokowaliśmy wam dostęp do informacji kiedy trzeba podejmując się działań kamuflażowych. Bardzo agresywnych działań, jeśli pan wie, co mam na myśli.
Znów cień usmiechu.
― Jeśli nie zjawi się pan na spotkaniu nie będę miał do pana żalu. Ale wtedy, panie Prunier, lepiej niech pan wyjedzie z Francji. I nie wraca. Inaczej, proszę mi wierzyć, będzie pan bardzo, ale to bardzo żałował. Mam jednak przeczucie, ze mogę panu zaufać. Nie mylę się, prawda?
Bertrand pokiwał lekko głową:
― Tak. To by wiele wyjaśniało. Choć przypuszczałem, że jesteśmy raczej śledzeni.
Jeśli La Coście zależało na rzucenie cienia nieufności wobec innych spadkobierców, to plan się powiódł. Prunier w sposób bardzo naturalny zaczął się zastanawiać kto? Kto był informatorem?
― Zapewne wie Pan także, że Ja i Castor de Overneyes nie byliśmy przyjaciółmi.
Prunier wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie.
― Pozwoli Pan że się pożegnam. Za dwa dni muszę być w Carcassonne.
― Do zobaczenia.


Beziers było niewielkim, ale uroczym miasteczkiem z zachowaną średniowieczną strukturą architektoniczną. Z wąskimi uliczkami i starymi, kamiennymi domami, licznymi kafejkami i restauracjami.
W jednym z takich lokali Prunier zamówił posiłek wraz z lokalnym winem i drżącymi rękoma odpalił papierosa od stojącej na stoliku, płonącej świeczki.

Teraz już nie miał pewności, czy postąpił dobrze. Może lepiej było ruszyć do Hiszpanii? Ale z drugiej strony i tak tam natknąłby się na bractwo, więc co za różnica. Za to teraz mógł ich zwodzić z lepszej pozycji.

Nie dawała mu też spokoju sprawa domniemanego agenta w szeregach spadkobierców. Mimo to postanowił wysłać telegram do Marsylii z wiadomością, że jedzie do Gonzagi i kiedy ma spotkanie.

Zamówił pokój w hotelu w Beziers. Miał nadzieję, że w nowym miejscu będzie lepiej spał. Bez koszmarów sennych. Następną noc chciał spędzić już w Carcassonne. Tuż przed spotkaniem z Gonzagą.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 29-07-2016, 15:05   #110
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Wcielili swój plan w życie. Ottone pewnie zajął już odpowiednie miejsce, a Luis usiadł w lokalu prowadzonym przez Gonzagę czekając na spotkanie. Siedząc przy idealnie nakrytym stoliku, Luisowi przeszło przez myśl że mógł zabrać ze sobą Ottona lecz było już za późno na zmiane planów. Musiał grac takimi kartami, które miał na ręce.

Gonzaga pojawił się punktualnie i bez zbędnych kurtuazji przeszedł do istoty ich spotkania. Przynajmniej nie marnował czasu.

- A gdzie pana towarzysz? Były to pierwsze słowa wypowiedziane przez Gonzagę, choć Luis wątpił aby odpowiedź specjalnie obchodziła jego gospodarza.
- Cóż. Możemy porozmawiać we dwóch. Nie widzę problemów. Kultysta uśmiechnął się obłudnie i dosiadł do stolika.

- Dobre pytanie, bo sam chciałbym to wiedzieć. Przez tą całą sprawę w którą uwikłał nas Castor zaczynamy się coraz bardziej od siebie oddalać. Rozumie pan. Luis bardziej stwierdził niż zapytał, następnie napił się brandy i milczał przez chwilę delektując trunkiem.

- Mógłby mi pan powiedzieć jaką rolę w tym wszystkim pełnił Castor? W jego domu widziałem dziwaczne i niepokojące rzeczy.

- Jakie rzeczy? - zapytał Gonzaga wyraźnie zainteresowany. -Niech mi pan o nich opowie więcej. Potem przyjdzie pora na opowieść o rodzinie de Overneyes. Obiecuję -.
Głos Gonzagi był uprzejmy, jak głos akwizytora próbującego sprzedać coś klientowi, lub ulicznego kaznodziei.

- Hmm… od czego zacząć. Widziałem w jego obserwatorium mapy gwiazd lecz znam się na nawigacji na tyle żeby wiedzieć iż to nie są… nasze gwiazdy. Piwnica wypełniona podobiznami obcych i dziwacznych bóstw niczym jakieś miejsce kultu. Tysiące kozich szkieletów ukrytych w ogrodzie, jakby były pozostałościami ofiar. Najgorsze jednak było to przerażające uczucie bycia obserwowanym… Luis zamilkł na chwilę, jakby szukając właściwych słów. - Wiem że to brzmi jak jakieś szaleństwo, ale nie jestem w stanie tego wyjaśnić.

- Castor de Overneyes był oświeconym człowiekiem. Poznał rzeczy od których wielu ludzi postradało by zmysły. Był pan w podziemiach tego szacownego miasta - ściszył głos. - Widział pan to i owo. I wie pan już, że świat nie jest takim miejscem, jakim wydaje się być większości. Pozostaje pytanie czy popłynie pan dalej z prądem, czy będzie młócił bezsilnie rękami płynąc pod prąd, czy też może ... - zawiesił zdanie, jakby czekał, aż Luis dokończy jego myśl.

- Chce wiedzieć więcej, to pewne. Jak sam pan wie, widziałem nieco, a tego nie da się zignorować i zapomnieć. Sny o... Zrobił krótką pałzę. - tej Istocie nie odejdą same z siebie, więc muszę zrozumieć ich przyczynę. Inaczej będzie to cierniem w mym boku do końca życia.

- Sny oznaczają, że widział go pan. Że on spojrzał na pana i pana zapamiętał. Może czuć się pan zaszczycony.

- Cóż. Jeszcze okaże się czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. To coś było ogromne i zdawało się nawet nie zdawać sprawy że gdzieś tam w dole są jakieś inne istoty. W jaki sposób mogło mnie widzieć? Zapamiętać? Nawet jeśli to prawda dlaczego akurat mnie?

- Kto zrozumie zamysły bogów - uśmiechnął się Gonzaga samymi ustami. Jego oczy pozostały skupione i czujne, jak u drapieżnika.

- A czy jest mi pan w stanie pokazać więcej? Luis odwzajemnił spojrzenie, zachowując poważny wyraz twarzy.

- Czekałem na to pytanie. I odpowiem kolejnym. A ile by pan chciał zobaczyć? Jak daleko jest pan gotów… pójść?

- A czy nie wiedząc gdzie znajdują się granice, moge wiedzieć jak daleko chce iść, albo jak wiele zobaczyć? Jako że jest pan… ekspertem w tej dziedzinie, niech pan podejmie decyzję co mi pokazać na początek. Luis dopił zawartość szklanki i skinął kelnerowi aby nalał następną. - A właściwie czym był ten posąg z piwnicy Castora? Ponownie zwrócił się do Gonzagi.

- Syn boga. Prawdziwego boga. Z krwi, i owszem, i z ciała. - Gonzaga miał spokojną twarz ale oczy zdradzały … oddanie, silne emocje. - Niech pan tylko pomyśli. Ludzie zabijali się tylko mając wiarę, że ich bóg istnieje. Chociażby krucjaty. Chociażby wojny religijne. Nawet Wielka Wojna miała, jako drugie dno, konflikt nie tylko ekonomiczny czy polityczny, ale ideologiczny. A czymże jest ideologia, jak nie formą wiary? Wiem, że był pan na wojnie. Jako pilot. Zapewne zabijał pan ludzi. A co zrobiłby pan, gdyby stanął pan przed prawdziwym bogiem. Doświadczył jego potęgi. Jego siły? Czy poszedłby pan za nim, obdarzony łaskami i mocą, czy próbował opierać się czemuś, czemu opierać się nie powinno.

- Ma pan rację. Na wojnie ludzie zwykle szukali oparcia w wierze, jak i za nią walczyli. Czy to wierze religijnej, czy w słuszność własnych przekonań. A opieranie się bogowi? Znaczy żywemu i realnemu, jak to pan sugeruje, zdaje się być niemożliwością. Czyż nie? Luis milczał przez chwilę gdy kelner podszedł dolać trunku.
- Ale jak rozumiem tego boga tu nie ma, a jedynie jego syn. Mam rację?

- Tak. Ma pan rację. Chciałby pan ujrzeć tego syna? Zamiast wrogami możemy stać się … kompanami. Współwyznawcami. Okazał się pan niezwykle skuteczny. Trafił pan na ślad naszej wiary. Spotkał siły, które przeraziłyby słabszych i przetrwał - żywy i przy zdrowych zmysłach. Nasz Pan naznaczył cię. Odcisnął na panu swoje piętno. Ujrzał w panu coś, co warto ochronić i wykorzystać ku jego chwale. Dlatego też ponawiam pytanie, czy chce pan ujrzeć syna naszego boga?

Luis milczał przez chwilę zastanawiając się. - Owszem. Chce go zobaczyć. Ale z tego co mi wiadomo jest to posąg. No i jak miałoby się to odbyć? Ostatnim razem… chyba wie pan jak się to skończyło, więc moja ostrożność wydaje się zrozumiała.

- Bywa, że przestaje nim być. Kamieniem. Staje się wtedy... czymś więcej. Noc nowiu. Jest za trzy dni. wtedy się przekonasz o ile starczy ci odwagi.

- Jak dotąd wystarczyło. Wiec gdzie mam się zjawić? No i czy nie będzie problemem jeśli przyprowadzę ze sobą kogoś… podobnie zainteresowanego sprawą jak ja?

-[ i] Co to za osoba?[i]

- Pomyślałem o panu Ottone Lemmi, antykwariuszu o którym mógł pan już słyszeć. O ile oczywiście okaże się otwarty i chętny na takie rewelacje. Postaram się odpowiednio przedstawić mu całą sprawę.

- Niech przyjdzie z panem, jeśli mu pan ufa. - zgodził się Gonzaga po dłuższej chwili wyraźnego wahania. - Za dwie noce. O dwudziestej drugiej. Spotkamy się w Monquier. To na zachód od Carcassonne. Będziemy czekać na was przy pierwszych zabudowaniach gospodarczych. Trafią panowie? *

- Monquier, pierwsze zabudowania. Nie powinno to stanowić problemu. Powtórzył Luis. - A więc nie będę zajmował panu więcej czasu. Miłego wieczoru życzę.

Deullin wstał od stolika, zostawiając pod pustą szklanką banknot i ruszył wolnym krokiem przez rynek. Nie wiedział dokładnie gdzie znajduje się jego kompan, więc przystanął na chwilę aby nabić fajkę i spokojnie rozejrzeć się po okolicy. Mało prawdopodobne aby udało mu się wypatrzeć antykwariusza, lecz nie wątpił że sam zostanie przez niego dostrzeżony bez większych trudności. Po chwili wypuścił obłoczek dymu i wolnym krokiem zaczął iść w stronę umówionego wcześniej hotelu.
Musieli porozmawiać.

Luis już zaplanował że po rozmowie z Ottonem, pierwszą rzeczą którą zrobi będzie powrót do Marsylii i ponowne wypożyczenie samochodu. Raz już się udało, więc teraz nie powinno to stanowić większego problemu. Szczególnie że ciągle miał kontakt do właściciela.
No i ciekawiło go co też udało się ustalić innym.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172