lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Frères de Sang [Zew Cthulhu] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15545-fra-res-de-sang-zew-cthulhu-18-a.html)

Tom Atos 23-10-2015 11:51

La Fontaine

MIESZKANIE CARROLYN DE EUGE

Bertrand nacisnął na klamkę, by sprawdzić, czy drzwi są otwarte. Przy okazji przyjrzał się zamkom w drzwiach. Z czystej ciekawości, czy by sobie z nimi poradził. Posiadał bowiem niejakie umiejętności w tej dziedzinie. Nic wielkiego, ale proste zamki były w jego zasięgu. Co prawda nieco się obawiał reakcji towarzyszy, ale wychodził z założenia, że cel uświęca środki, a ta mdląca woń była co najmniej niepokojąca.

Ottone odruchowo poprawił mankiety garnituru. To działało na niego uspokajająco, a spokój był mu teraz zdecydowanie potrzebny, może niepotrzebnie się martwił, ale niezdrowa woń źle mu się kojarzyła.

- Zostaw te klamkę - szepnął do Bertranda, jakby obawiał się, że ktoś w środku mieszkania mógłby ich usłyszeć. - Jeśli coś tam się stało, miejmy konfrontację już za sobą.

Po naciśnięciu klamki drzwi ... otworzyły się. Ze środka uderzył w nich odór kojarzący się z zepsutym mięsem i krwią oraz poczuli brzęczenie much. Okno było otwarte na całą szerokość.

Ciągnąca się wyraźnie z tyłu Sophie westchnęła ciężko. Poruszała się powoli, lekko utykając na lewą nogę. Mimo to starała się zachować pokój ducha i optymizm, jednak otwarcie drzwi definitywnie pozbawiło kobietę dotychczasowego opanowania. Pobladła jak ściana i wyciągnąwszy z torebki husteczkę, przyłożyła ją z niesmakiem do twarzy. Odetchnęłą głęboko, wciągając w nozdrza zapach miętowo-kamforowego olejku którym jedwabny prostokąt został niegdyś spryskany. Dusząco-mdlący smród zelżał odrobinę, lecz odgłosu owadów nie dało się tak łatwo pozbyć.
- Że też nikt do tej pory nie zwrócił na to uwagi - wydusiła z siebie, dociskając materiał do nosa - Czy któryś z panów ma przy sobie broń?

Ottone zerknął z nadzieją na Pruniera, szukając w kieszeniach czegoś, czym może przesłonić nozdrza. Nie mogąc znaleźć niczego, po prostu rozsupłał krawat, wcisnął go byle jak za pazuchę i uniósł krawędź koszuli, przykrywając drogi oddechowe. Westchnął ciężko i wyjął z wewnętrznej kieszeni kieszonkową Biblię, okutą na rogach płatami żelaza. Niewiadomym było, czy jako opokę i tarczę duchową, czy zamiennik kastetu.

Po wejściu ujrzeli krzesło a na nim przywiązane ciało kobiety. Na pokrwawionej twarzy siedziały muchy. Podobnie czarne owady łaziły po paskudnej, głębokiej ranie na gardle - zapewne przyczynie śmierci, po okrwawionych dłoniach, po zakrwawionym ubraniu i plamach krwi na podłodze. Okno, szeroko otwarte, powodowało, że smród nie był aż tak mocny ale i tak widok był przerażający.

Po chwili wahania cała trójka weszła do środka.

Cattus 23-10-2015 12:30

Jak można się było spodziewać, załatwienie formalności i podpisanie wszystkich dokumentów zajęło dłuższą chwilę, jednak nie na tyle długo aby stało się to męczące. Na szczęście adwokat zmarłego był do sprawy przygotowany i wszystko miał doskonale zorganizowane.
Tak więc po około godzinie czytania dokumentów i składania podpisów w kocu otrzymali klucze do posiadłości i nadzieję że nie spędzą zamknięci kolejnych godzin w biurze prawnika.

Jak się okazało Castor pomyślał o wszystkim, nawet o posiłku dla swych spadkobierców. Godna podziwu dalekowzroczność. Luis z chęcią przyjął zaproszenie Aleksandra. Oprócz zaspokojenia narastającego głodu, miał okazję choć trochę lepiej poznać resztę spadkobierców.

Posiłek zjedli w restauracji niedaleko kancelarii, a był on iście wspaniały. Potrawy przywołały wspomnienia z dzieciństwa, a muzyka pozwoliła się zrelaksować i choć na chwilę zapomnieć o problemach.
Po tym jakże miłym posiłku ich grupa rozdzieliła się. Część osób postanowiła odwiedzić panią Carrolin aby sprawdzić co też ją zatrzymało przed stawieniem się na wyznaczone spotkanie, natomiast Luis, Marc i Claude udali się prosto do domu Castora.

***


Opustoszała i nieco posępna posiadłość sprawiała wrażenie jakiejś starożytnej świątyni, którą z niewiadomych przyczyn porzucono przed wiekami. Warstwa kurzu na wszelkich sprzętach dodatkowo potęgowała to wrażenie. W domu panowała niezwykła wręcz cisza i nawet dźwięki z zewnątrz nie zakłócały spokoju wnętrza, jakby obawiając się wedrzeć do środka.
Jedynie odgłosy kroków w przestronnych korytarzach i rozmowy przybyszów na nowo wprowadzały życie do tego miejsca, które nawet pomimo upływu lat, ciągle robiło spore wrażenie na Luisie.

Deullin pamiętał ten dom z dzieciństwa, a przynajmniej jakąś jego część. Z pewnością wiedział gdzie znajdują się pokoje gościnne w których spędzał czas, kiedy nie biegał po ogrodzie.

- Tu na piętrach po lewej stronie znajdują się sypialnie, jeśli mnie pamięć nie myli. Po przeciwnej stronie powinny być pokoje pana domu. Wskazał klatkę schodową, starając się przywołać w pamięci rozkład pomieszczeń. Jednak całe lata nieobecności dość mocno wytarły jego wspomnienia.

Znalezienie wejścia do piwnic nie stanowiło wielkiego problemu. Po chwili byli już na dole, stojąc naprzeciw potężnych, żelaznych drzwi.
Wrota były pięknie zdobione płaskorzeźbami lwów, lecz w niewyjaśniony sposób sprawiały niepokojące wrażenie. Ich przytłaczająca solidność i potrójny zamek w pewien sposób nie pasowały do tego miejsca. Bardziej sprawiały wrażenie skarbca bądź więzienia, a nie wejścia do piwnicy. Pewnym było że czego by Castor nie skrył po drugiej stronie, było to dla niego niezwykle istotne.

GreK 23-10-2015 18:14

Posiadłość Castora, Rue Plersance

Dom przy Rue Plersance robił wrażenie. Nadgryziony już zębem czasu, przytłaczał swym ogromem. Idąc przestronnym holem, gdzie głosy kroków odbijały się głuchym echem, Claude czuł jakąś nabożność tego miejsca. Uczucie podobne do tego gdy wchodzisz do pustej świątyni. Czuł się intruzem. Zakasłał. Nie tyle z potrzeby, lecz by przerwać tą rozwrzeszczaną ciszę, która właśnie narzucała mu ten sposób odczuwania. Kaszel utonął w przestrzeni, lecz odniósł swój skutek. Niepokojące wrażenie zostało przełamane.

Przechodząc koło jednego z mebli potarł palcem po blacie. Na opuszku pozostała warstwa szarego kurzu. Luis znał to miejsce i robił za przewodnika. W końcu zeszli do piwnic.

Claude podszedł do monumentalnych wierzei. Dotknął ręką chłodnej płyty. Musnął ogon lwa.

- No, no - powiedział w zamyśleniu, bardziej do siebie niż do kogo innego. - Cokolwiek tam ukryłeś Castorze, musi to być albo bardzo cenne… albo niebezpieczne.

Spojrzał pod nogi.

- Pan pozwoli, panie Deullin - rzekł, klękając z trudem na zdrową nogę, podtrzymując ciężar na lasce.

Luis przyklęknął obok i dotknął jednej z rys palcami. - Wygląda na to że niedawno ktoś wepchnął tam coś ciężkiego. Posąg? Postument? Czymkolwiek by to nie było, Castor chciał to dobrze ukryć. Roztarł pył na palcach, po czym wstał i podał rękę Claudowi, aby i jemu pomóc w podniesieniu się.

- Dziękuję - bibliotekarz przyjął pomocną dłoń.

- Jak widać wrota zabezpieczają trzy zamki. Castor wspomniał w liście że klucz dał pani Carrolin. Jak mniemam jeden z trzech kluczy. Czy ktoś z was wie gdzie mogą znajdować się pozostałe dwa? Może w biurze Castora znajdziemy przynajmniej jeden z nich? Zamyślił się.

- Podejrzewam, że jeden z kluczy jest gdzieś tutaj. - powiedział Marc wyrwany z zamyślenia i poszedł poszukać trzech książek, tych najcenniejszych, ale i spojrzy czy nie pojawiły się jakieś nowe pozycje w bibliotece prywatnej zmarłego.

Odprowadzili Marca wzrokiem.

- Może więc udamy się do gabinetu mego wuja? A nuż trafimy na jakieś wskazówki które pozostawił, o ile oczywiście nie został on szczelnie zamknięty po jego śmierci. Tutaj raczej nic więcej już nie wydumamy. Luis zwrócił się do Clauda. - A jeśli nie będziemy mieli dostępu to pozostaje zająć sypialnie i w salonie poczekać na powrót reszty. Mówiąc to zwrócił się w stronę schodów, czekając na reakcję starszego mężczyzny.

- Ehmmm... tak... Tak, tak, zgadzam się z panem, panie Doulin. Tak tylko zastanowiło mnie... - wskazał laseczką wzdłuż śladów wyrytych w piaskowcu. - Skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby coś tutaj wciągnąć, choć póki nie nie otworzymy piwnicy, nie powinniśmy zupełnie odrzucać tezy, że coś stąd wyjechało, to musiał to tutaj jakoś przywieźć. Sądząc po ciężarze, nie był to bagaż podręczny i ktoś m u s i a ł coś widzieć.

Zastygł na chwilę w tej pozie, z wyciągniętą w kierunku wyjścia laską.

- Ale no tak... - uśmiechnął się blado, podpierając się ponownie. - To później a teraz do gabinetu pana wuja.

Puścił Luisa przodem a wchodząc na schody zagaił.

- Wspominał pan coś o pomocy w związku z domem…

- Tak. Castor w liście do mnie, chciał bym pomógł panu w, cytuję: “przypilnowaniu tego co zamknąłem w piwnicach.” Skoro to jest jego wolą to nie pozostaje mi nic innego jak udzielić wszelkiej możliwej pomocy w tym zadaniu. Luis wchodził powoli, mając na uwadze chorą nogę Clauda

- Ach tak - odparł w zamyśleniu. - Sądziłem, że być może chodzi o spadek… No cóż…

Ze schodami radził sobie nieźle, stawiając lewą, zdrową nogę na wyższym schodku i podpierając się laską, podciągał chromą.

- Wspomniał tylko o mnie?

- Wspomniał że zwrócił się z tą prośbą również do innych krewnych i przyjaciół. Odpowiedział Luis. - Zaprawde bardzo tajemniczy list. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić co Castor zamknął w piwnicach i dlaczego napawało go to aż takim niepokojem. Broń?

- Nie sądzę - burknął Lévi, na tyle jednak cicho, że nie został usłyszany.

- Jedyne co przychodzi mi na myśl to jakiś rodzaj gazu bojowego, ale co to ma do planet i 12 października? Prawdę mówiąc nie wiem co o tym myśleć, choć jestem… niemal pewien że szaleństwo nie było jedną z przywar mego wuja. Miał na to zbyt trzeźwy umysł. Analityczny można by powiedzieć. Chyba za mało wiem o całej sprawie, a w liście mój drogi krewniak nie chciał tego wyjaśniać. Może jego gabinet dostarczy nam jakiejś podpowiedzi?


Zakończył, lekko wzruszając ramionami.

Gdy byli już w gabinecie nieboszczyka, Luis obejrzał dokładnie solidne biurko swego wuja, włączając w to szuflady i szafki. Interesowały go jakieś listy, pamiętniki, notatki. Cokolwiek co mogło rzucić jakieś światło na zawartość piwnicy.

Claude natomiast, oparłszy laskę o ścianę, przyglądał się biblioteczce zmarłego. Odczytywał tytuły książek. Co raz to brał którąś do ręki, wertował, czytał zapiski sporządzone na marginesach ksiąg, przytykając w zamyśleniu palec do ust.

Anonim 24-10-2015 16:49

Restauracja, Rue de Navarin, trochę wcześniej

- Cthulhu fthagn. - dodał Marc i ponownie spojrzał po zebranych - Dość dziwne sformułowanie nieprawdaż? Może któreś z państwa już je słyszało?

- Projektant, owszem. Lecz nie tylko. Podczas Wielkiej Wojny byłem pilotem w stopniu porucznika. Może to miało jakiś wpływ na moją obecność tutaj? Wszak sugeruje pan że zostaliśmy dokładnie dobrani do tej sprawy. No i z jakiego powodu obawia się pan o panią de Euge? - Odpowiedział Luis. - A te tajemnicze słowa absolutnie nic mi nie mówią. Wie ktoś jaki to może być język, albo jak się łączy z tym wszystkim? - Zapytał zaciekawiony.

- Panna de Euge, choć była nową znajomą Castora to jednak wkupiła się w jego zaufanie do tego stopnia, że znalazła się w jego testamencie, a ponadto otrzymała klucz do czegoś niezwykle ważnego. Moim zdaniem już te informacje są wystarczające do postawienia dwóch przeciwstawnych tez i wykluczenia innych możliwości. W jednej z nich panna de Euge po śmierci Castora postanowiła zignorować pokładane w niej nadzieje i skorzystać z klucza i zabrać to co zostało ukryte... natomiast w drugiej pannę de Euge spotkało nieszczęście - czy to losowo, czy to przez... osoby... dla których ukrywany przez Castora przedmiot jest cenniejszy niż inne wartości. - wytłumaczył spokojnie Castor. Był właściwie ciekaw, która z możliwości okaże się prawdą. Marc miał poważne podejrzenia, że klucz już znajdował się w posiadaniu kogoś innego niż panna de Eugene, a podejrzenie to wynikało z trzeźwości i ostrożności Castora jakie reprezentował przez swoje życie. Oczywiście dla otoczenia mógł wydawać się ekscentryczny, ale jego umysł skąpany w chaotycznych pseudonaukach i bluźnierczych wierzeniach zachowywał świeżość i mimo wszystko racjonalność, gdy chodziło o dobieranie towarzystwa.

- Ja z kolei gdzieś już natknąłem się na podobną frazę - rzucił znad kieliszka Ottone. - Bez wątpienia w jednej z książek dostarczonych świętej pamięci panu Castorowi, ale, wybaczcie, kompletnie nie pamiętam w której. Kiedy wrócę do antykwariatu, przejrzę notatki, a nuż się czegoś dowiem.

Marc zaniechał informowania obecnych, że on zna te słowa. Vernier uznał, ze na tego typu rewelacje przyjdzie jeszcze pora. Miał jedynie nadzieję, że wcześniej nie zostanie przechwycony tak jak to się najprawdopodobniej stało z panną de Eugene. Marc nie martwił się jednak, bo przez całe życie był wyjątkowo ostrożny i zapobiegawczy, a nie miał problemów z odgadywaniem motywów i namiętności rozmówców.


Posiadłość Castora, Rue Plersance

Do domu udał się z dwoma jegomościami (w osobach: Luisa i Clauda), ale wciąż zastanawiał się losem biednej panny de Euge, a także Castorem. Im byli bliżej tym bardziej Marc obawiał się, że zastaną szeroko roztwarte drzwi w piwnicy i skradzioną zawartość krypty, a co za tym idzie odczuwał zagrożęnie co do swojej prywatności. Zaufanie Castora, którym by obdarzył niewłaściwą osobę mogło mieć negatywne konsekwencje również i wobec Marca Verniera. Zdawał sobie z tego sprawę od lat, ale teraz intensywniej o tym myślał.

Nie odzywał się przez całą podróż, a zresztą jego towarzysze też nie rozmawiali. W tamtym momencie Marc nawet nie był ciekaw o czym oni myślą. Dość łatwo i szybko uznał ich za osoby godne zaufania - wynikało to z prostego faktu, że otrzymali od Castora najwyższe polecenie. Niewątpliwie osoby, które były wymienione w testamencie i przyszły na odczytanie były godne zaufania... ale... ale zawsze istniał problem lekkomyślności i niedyskrecji. Po rozmowie w restauracji okazało się, że nikt wcześniej nie słyszał obcych słów jakimi Castor zakończył swój testament, a to oznaczało, że nie byli wtajemniczeni w naprawdę szalone i mroczne oblicza świata.

W końcu dotarli do domu Castora. Posiadałość przy Rue Plersance prezentowała się okazale jak zawsze, ale było w niej coś innego. Coś złowieszczego. Całkiem szybko Vernier uświadomił sobie, że jego niepokój wynika jedynie z pustki - bez Castora to miejsce straciło duszę z mozołem płynąc rzeką czasu ku zniszczeniu. Oczywiście później nadejdzie nowy właściciel i zagłada domu będzie odwleczona.

Wewnątrz Marc nagle uświadomił sobie, że hol zupełnie przypomina hol jego domu, które tak dobrze znał z dzieciństwa. Nigdy wcześniej tego podobieństwa nie widział, a dopiero teraz. Wcześniej zbytnio Castor skupiał na sobie uwagę i jego kolejne tajemnice, którymi chciał się podzielić i o których chciał podyskutować. Ten budynek po śmierci swojego głównego mieszkańca stał dalej - opuszczony, acz istniejący. Pył jeszcze go nie dosięgnął. W pył jeszcze nie obrócił się.

W pewnym momencie Claude zakasłał przywracając Verniera do rzeczywistości. Przerwał ciszę tego miejsca, które wprawiało wszystkich w mniejszy lub większy niepokój.

Marc Vernier znał dom Castora, bo zdarzało mu się tam sypiać, gdy ranek zastawał ich nad książkami, a dnie i noce zlewały się w nieprzerwany potok dyskusji, odczytanych i odcyfrowanych ksiąg. Dodatkowo mężczyzna z uwagi na dawne dzieje zawsze starał się orientować w każdej drodze ewakuacyjnej jaka była możliwa w przypadku różnych zjawisk, a zwłaszcza najbardziej trywialnego - pożaru. Ogień w każdym momencie mógł pochłonąć wszystko i należało być przygotowanym na to. Marc i w zakresie znajomości budynku postanowił nie dzielić się tym z nikim i po prostu pozwolił Luisowi robić za przewodnika. Vernier zwrócił uwagę, że Luis sprawdzał się w tej roli doskonale.

W piwnicy pojawiły się dodatkowe drzwi, których wcześniej nigdy nie widział. Tam, za nimi była dalsza część piwnicy, którą znał i w której Castor trzymał... różne statuetki wykonane głównie z kamienia, którym nie przeszkadzała wilgoć tego miejsca. Statuetki przedstawiające starożytne bóstwa. Claude podszedł do drzwi i dotykał ich jak gdyby nie wierzył w ich istnienie. Vernier nie dotykał podejrzanie wyglądających drzwi.

- No, no - powiedział w zamyśleniu Claude, bardziej do siebie niż do kogo innego. - Cokolwiek tam ukryłeś Castorze, musi to być albo bardzo cenne… albo niebezpieczne. - po czym spojrzał pod nogi.
- Pan pozwoli, panie Deullin - rzekł Claude, klękając z trudem na zdrową nogę, podtrzymując ciężar na lasce.

Luis przyklęknął obok i dotknął jednej z rys palcami. - Wygląda na to że niedawno ktoś wepchnął tam coś ciężkiego. Posąg? Postument? Czymkolwiek by to nie było, Castor chciał to dobrze ukryć. - Roztarł pył na palcach, po czym wstał i podał rękę Claudowi, aby i jemu pomóc w podniesieniu się.
- Dziękuję - bibliotekarz przyjął pomocną dłoń, a Marc w tym czasie jedynie zamyślił się, bo przecież te ślady nie były takie jednoznaczne jak to zasugerował Luis i mogło być na odwrót - ktoś już ogołocił skrytkę. Możliwe oczywiście, że Luis miał większą wiedzę, której Vernier nie zamierzał w żadnym względzie aktualnie podważać. Interpretacja śladów przyjęta przez Luisa była dość optymistyczna dla obecnych, a pesymistyczna dla panny de Euge. Skoro nie była złodziejką to spotkała ją krzywda.
- Jak widać wrota zabezpieczają trzy zamki. Castor wspomniał w liście że klucz dał pani Carrolin. Jak mniemam jeden z trzech kluczy. Czy ktoś z was wie gdzie mogą znajdować się pozostałe dwa? Może w biurze Castora znajdziemy przynajmniej jeden z nich? - Claude zamyślił się.
- Podejrzewam, że jeden z kluczy jest gdzieś tutaj. - powiedział Marc wyrwany z zamyślenia i poszedł poszukać trzech książek, tych najcenniejszych, ale i spojrzy czy nie pojawiły się jakieś nowe pozycje w bibliotece prywatnej zmarłego.

Claude i Luis odprowadzili Marca wzrokiem.

Posiadłość Castora, Rue Plersance, Biblioteczka

Marc wkroczył do okazałego pokoju z ogromnym, wydawałoby się antycznym stołem po środku i szeregiem krzeseł, a także z dwoma sofami jakby upchniętymi w rogu. Większość ścian zajmowały tutaj szafy ze szklanymi, przezroczystymi drzwiczkami, za którymi znajdowały się dziesiątki półek z wydawało się setkami ksiąg. Na stole leżał bogato zdobiony obrus, a na nim stały dwie lampy naftowe i dwa wazony, a w wazonach uschnięte rośliny przypominały o przemijalności i śmierci.

Pomimo lamp naftowych elektryczność dotarła i do tego pomieszczenia, a Vernier zapalił światła w postaci dwóch wyszukanych żyrandoli jakby bezwiednie, gdy tylko wszedł do pomieszczenia. Okno było zasłonięte ciężkimi zasłonami - niby to kurtynami - i Marc aktualnie zaniechał ich odsłaniania. Chciwie zaczął przyglądać się okładkom ksiąg i nawet znalazł kilka tomów, które wcześniej tam nie widział. Jedynie dla przypomnienia Marc wyliczył, że w księgozbiorze było mnóstwo dzieł historycznych, a w szczególności dotyczących historii sztuki, mitologię, tradycję, zwyczaje i obrzędy znacznej ilości grup etnicznych i kulturowych akwenu Morza Śródziemnego, ogólnie całej Afryki Północnej, Indochin, Bliskiego Wschodu, Tybetu, Południowych Chin i Mikronezji. Marca nie zdziwił żaden ze znajdujących się tam tytułów, bo Castor zbierał i czytał je wszystkie - od tych rzadkości wartych tysiące do niewielkich książeczek wydawanych przez niewiadomo kogo i niewiadomo dla kogo wartych niewiele więcej niż papier, na których je wydrukowano. W zbiorze były również wydzielone miejsca z zakresu biologii, a zwłaszcza botaniki. Marc Vernier uśmiechnął się do siebie na myśl jak by Castor zareagował, gdyby zobaczył, że rośliny na stole uschły - pewnie przewróciłby się w grobie. Tak naprawdę brakowało tego ekscentryka, był niemal częścią rodziny po tym jak losy wnuka Castora i brata Marca splotły się post mortem.

Vernier przechodząc przed szafami wzrokiem przelatywał po kolejnych tytułach. Dotarł do książek - tu również, zarówno dzieł jak i tanich opracowań - poświęconych klasycznej filozofii, sztuki antycznej, sztuki Chin, Indii, Tybetu i Afryki Subsaharyjskiej. Dotarłwszy do zbioru dotyczącego okultyzmu Marc na moment przerwał i najpierw podążył do ostatniej szafy położonej jakby z boku, niemalże połączonych z jedną sof. Dopiero wówczas Marc dostrzegł, że rzecz której tu brakowało - ładnie zdobiona lampa zdobiona - z jakiegoś powodu leżała przewrócona za sofą. Marc postawił ją i włączył. Na szczęście żarówka nie stłukła się. Włączając lampę należało pociągnąć za sznurek zakończony zdobionym elementem. Tegoż elementu brakowało jakby został urwany. Vernier również zwrócił uwagę, że biblioteczka jest mniej zakurzona niż pozostałe pomieszczenia jakby czas tu zupełnie zamarł.

W końcu mężczyzna cofnął się do szafy z dziełami okultyzmu. Przystanął na niewielkiej książeczce położonej na innych wolumenach, jakby wepchniętej tam w ostatnim momencie przez osobę trzecią, a nie Castora. Castor zawsze odkładał wszystkie książki na półki i to z pewnym systemem, dzięki czemu zawsze można było szybko odnaleźć interesujące w danym momencie tomy. Po książeczką leżały w ogóle nie spięte kartki. Książka była w języku angielskim, a kartki były tłumaczeniem napisanym maszynopisem na język francuski. Vernier szybko przejrzał kartki i wynikało z tego, że to było jakieś opowiadanie grozy o grupie przyjaciół, która została sprowadzona do wioski kultystów. Tytuł przywodził na myśl powieści groszowe "Stare Żniwa" i było to dziwne, że Castor potrzebował tłumaczenia tej książki. Marc odłożył książeczkę i tłumaczenie tam gdzie je znalazł, a po namyśle jednak włożył je wedle systemu Castora pomiędzy inne książki okultystyczne.

Analizując pozostałe tytuły ksiąg okultystycznych (i to tylko przeglądając wierzchy) Marc Vernier w końcu dotarł do dwóch niezwykle cennych tomów, na których tak bardzo mu zależało, gdy dowiedział się o powołaniu go do spadku. Okazało się, że są to Kabała Sabotha (greka, wyd. 1686) i Nienazwane Kulty (francuski, wyd. 1909). Marc był niezwykle zadowolony ze znaleziska, bo wiedział, że ten pierwszy to biały kruk, a ten drugi może zawierać kilka cennych wskazówek na temat mechanizmów działania świata. W biblioteczce powininen znajdować się jeszcze jeden cenny tom, bo Castor wspominał mu o trzech naprawdę ważnych. Marc na razie znalazł tylko dwie, ale z pewnością dotrze i do trzeciego, po prostu jeszcze nie teraz. Być może trzecia księga znajdowała się za drzwiami z trzema zamkami.

Marc chwycił Nienazwane Kulty i zajął swoje miejsce przy stole - takie, w którym miał w zasięgu wzroku zarówno drzwi jak i okno - i otworzył księgę. Miał nadzieję, że będzie to uporządkowany zbiór traktujących o sektach w dziejach i obecnie, ale szybko zorientował się kim był autor. Okultystą. Marc spojrzał w sufit i głośno wypuścił powietrze. Już wiedział, że to będzie ciężka lektura, ale zdecydował się przeczytać, bo mogła odsłonić tajemnicy na temat adwersarzy wspomnianych w liście Castora do Marca. List ten nadal znajdował się w kieszeni Marca i nie zamierzał go nigdzie pozostawiać, a wolałby spalić niż go oddać komuś. Pamiętał z resztą jego treść na pamięć, ale nigdy nie było wiadomo kiedy przyda się jako dowód.

Ewentualne przyszłe działania

Jeżeli zależałoby to od Marca to spędzi on kolejne godziny czytając Nienazwane Kulty, a od lektury oderwie go jedynie herbata (a zadowoliłby się nawet wodą) i wycieczka do ubikacji.

Jeżeli Luis lub Claude uznają to za stosowne, żeby przerywać czytanie Marca w ramach poszukiwania klucza to poradzi im przejrzeć setki jeśli nie tysiące ksiąg "no bo przecież w którejś może być ukryty klucz". Marc również będzie miał na oku miejsce gdzie spoczywa Kabała Sabotha, żeby "kogoś" ona nie zaswędziała - w przypadku przerzucania ksiąg Marc natychmiast zareaguje i powie, że w tej już szukał i nie ma co jej niszczyć przetrząsaniem, bo jest stara i cenna.

Jeżeli Luis i Claude (obaj) chcieliby opuścić posiadłość to Marc spróbuje ich perswazją przekonać, żeby zostali. Wskaże im, że nie mając kluczy powinni przynajmniej pilnować drzwi. Marc nie podzieli się z nikim swoimi obawami, że gdy przebywali u adwokata to ktoś mógł podwędzić rzecz zza drzwi i zostawić ślady jakie widzieli w kierunku wychodzącym, a nie wchodzącym. Marc również nie wskaże im, że mogą rozkuć ścianę w piwnicy albo podłogę na parterze, aby dotrzeć do tego zabezpieczonego pomieszczenia.

Jeżeli wrócą osoby, które poszły odwiedzić pannę de Euge to zada im pytania, czy znaleźli tą osobę, czy żyje i czy znaleźli jej klucz. W momencie, gdy dowie się o zgonie panny de Euge to pokiwa ze zrozumieniem głową i po otrzymaniu odpowiedzi na temat klucza powróci do swojej lektury mamrocząc pod nosem, że Castor pozostawił im niebezpieczne zadanie i szkoda, że nie miał zaufanych żołnierzy sił specjalnych. Przydaliby się zaufani ochroniarze.

Fyrskar 24-10-2015 20:15

Ottone musiał przyznać, że kolacja, jaką zafundował im w ramach spadku zmarły, była najwystawniejszym posiłkiem, jaki miał okazję jeść już od dawna. Poszybował myślami na południe, do Florencje, przypominając sobie jak pięknym widokiem był poblask zachodzącego słońca na dachach najpiękniejszego z miast. Marazm i melancholia, tyle mu to teraz przyniosło. Polityka przyniosła Italii jedynie przewroty i zacofanie intelektualne. Parszywy Mussolini i jego świńscy poplecznicy. Lémmi otarł chustką usta i poprawił klapy garnituru. Powinien skupić się na tym, co trwało teraz i tutaj. Na ostatniej woli Overneyesa. Zaskakującą była i kryła się za nią tajemnica, a sposobem by przybliżyć się do tej zagwozdki rozwiązania, była wizyta u wspomnianej panny. Włoch dopił wino z kieliszka, gotowy ruszyć, gdy tylko zakończą rozmowę.

- Jeśli pani sobie życzy - odpowiedział spokojnie Sophie L'Anglais i odstawił opróżniony kielich na pedantycznie wyrównany obrus. Przyszło mu na myśl, że godnym byłoby uprzątnięcie nieco bałaganu, jaki panował zarówno w sklepie, jak i mieszkaniu, ale z tych niemiłych mu myśli wyrwało przypomnienie o wybraniu jednego z docelowych miejsc. Ottone zdecydował tak, jak też zamierzał już wcześniej. - Ja również ruszę do mieszkania panny de Euge. Lepiej będzie, gdy na miejsce trafi przynajmniej trójka.

◆◆◆

Zestawiwszy szarą i niepokojącą atmosferę obrzeży marsylijskich obrzeży śródmieścia z poprzednim otoczeniem, to jak porównać wodę do wodnej pary. Bliskość i wspólne cechy nie sprawiały, że wrażenie inności było w jakikolwiek sposób zatarte. Kawałek dalej zaczynał się świat okrutny, rządzący się innymi prawami i w najmniejszym stopniu nie ciągnący do siebie antykwariusza. Był zmęczony, ale nie na tyle, by eskapada, choćby tylko po odbiór zwykłego, małego przedmiotu od przyjaciółki zmarłego, przestała zdawać się podniecającą eskapadą.

Włoch zastanowił się, kim była kobieta, do której mieszkania zmierzali. Zaufaną pracowniczką świętej pamięci Castora, a może jego kochanką? Starsi mężczyźni mieli upodobanie do młodych, ładnych dziewcząt, gdy zaś te nie były zbyt bogate, w przeciwieństwie do takowego mężczyzny, zdażało się, że kończyły opierając swój stan majątkowy i życie na skrzętnym wykorzystywaniu tego afektu. Włoch pociągnął nosem, podrażnionym przez chłodne, wieczorne powietrze. Za dużo czasu ostatnio spędzał w domu. Jeszcze we Włoszech tak bardzo bawił go sport, trenował nawet tyle jazdy kolarstwo, spacerował i wędrował po Toskanii. “Stałem się domatorem”. Ta wycieczka uświadomiła mu to, a nie było to nic miłego.

Z pewnym oporem wcisnął egzotycznie wyglądającemu z oblicza gospodarzowi banknot, nie będącym aktem specjalnej szczodrości, ale jako taki zapewne odebranym. Ale drzwi… drzwi okazały się zamknięte, a oni sami znaleźli się w sytuacji pozornie bez wyjścia. Zza drzwi nie było słychać ani czuć nic… niemal nic, smród wdzierał się do nozdrzy z okrutną gwałtownością, a brzęczenie much odbijało się zwielokrotnionym echaem w uszach. Ottone miał przeczucie, przeczucie prawdziwe. Przeżył już swoje, nigdy jednak nie widział rozkładającego się ciała. Zrobiło mu się słabo, mięśnie nóg zelżały, niczym galareta, a przed oczami mu pociemniało. Przez chwilę przez mózg przemknęła mu myśl.

Pomyślał sobie, że Castor de Overneyes wpakował go w okrutną kabałę.

Armiel 25-10-2015 10:32

LA FONTAINE

Widok trupa poruszył nawet najtwardsze serca, jednak byli pokoleniem, które miało za sobą okropieństwa Wielkiej Wojny. Znali piekło. Niektórzy nawet je widzieli z bliska. Z bardzo bliska.

Tak jak teraz.

Ciemne muchy wchodzące bezwstydnie w rozcięte ciało. Było coś w tych owadzich umizgach obskurnego. Coś odrażającego. Coś niedopuszczalnego. To, a jaki sposób wciskały się do rozwartego wnętrza, wślizgiwały do rozwartych w pośmiertnym krzyku ust, jak wędrowały po okrwawionych dłoniach, z których ktoś zerwał wszystkie paznokcie.

Ottone musiał wyjść. Zaczerpnąć świeżego powietrza. Wymazać spod powiek obraz rojących się insektów. O dziwo madame Spohie wytrzymała ten koszmarny widok, chociaż odór wymagał przyłożenia do ust i nosa wyperfumowanej chusteczki. Nie pozostała jednak obojętna, o nie. Zbladła, a jaj czoło pokryło się potem – zimnym i lepkim. Także Bertrand zniósł ten okropny widok całkiem dobrze, utrzymując żołądek na wodzy, mimo podchodzącej z powrotem pod gardło wykwintnej stypy po zmarłym. Na wspomnienie jedzenie poczuł się jednak nieco gorzej więc szybko zajął się przeszukiwaniem pokoju w towarzystwie lekko oszołomionej Spohie. Ottone, lekko zawstydzony swoją chwilą słabości dołączył do nich minutę później.

Muchy. Natarczywe muchy krążyły wokół nich siadając na spoconych twarzach, czołach, na ubraniach. Wirowały nieznośnie pobrzękując, utrudniając przeszukiwanie. Kiedy pomyśleli, że małe nóżki biegnące po ich twarzach przed chwilą błądziły po zakrwawionym ciele, lub małe trąbki, którymi owady smakowały ich pot, przed chwilą zanurzały się w posiniałym, lekko już gnijącym mięsie zamordowanej, czuli napływ silnego obrzydzenia. Do tych obżartych plugawców i do samych siebie i swoich zbrukanych ciał.

Dlatego pobyt w śmierdzącym mieszkaniu, pośród much i trupa, ograniczyli do niezbędnego minimum.

Było widać, że kobieta przed śmiercią została poddana niezbyt wymyślnym, lecz niezwykle brutalnym torturom. Pocięto jej twarz, ciało, wyrwano paznokcie. Oprawca nawet posunął się do tego, że rozdarł na nieszczęsnej ubranie obnażając lewą pierś, i odciął jej całą brodawkę pozostawiając paskudną, rozległą dziurę w tym przecież tak pięknym zazwyczaj kawałku ciała.

Obrzydliwość i okrucieństwo tego aktu dopełniło czary grozy w duszy Spohie i kobieta musiała opuścić pomieszczenie. Stanęła na korytarzu z trudem łapiąc oddech. Po chwili Bertrand dołączył do niej, wiedząc, ze prawdziwy mężczyzna nie pozostawiłby damy w takiej chwili słabości. Ottone dołączył do nich, nie mając zamiaru pozostawać w jednym mieszkaniu z trupem dłużej, niż to było konieczne.

Ich krótkie przeszukiwania pozwoliły jednak ustalić trochę rzeczy.
Mieszkanie zamordowanej było niewielkie – zwykła kawalerka. Pokój – trzeba przyznać dość duży, mała kuchnia i łazienka. Toaleta była na piętrze –wspólna dla wszystkich mieszkańców tej kondygnacji. Standard budowniczy w większości czynszówek. Pokój przeszukano przed nimi. Ktoś, kto to robił, zachował jednak pedantyczny spokój i pomieszczenie można było wziąć za lekko zabałaganione, za nic więcej. I mimo, że znaleźli kopertę na małym stoliku przy oknie – kopertę taką samą, jak ta, w której znajdowały się napisane do nich przez Castora listy, to jednak jej zawartość znikła. Jakby … ktoś zabrał ją celowo. Jeśli Carrolyn de Euge była w posiadaniu jakiegoś klucza czy wskazówek – te przepadły.

- Co teraz? – zapytał Ottone, wyrażając tym pytaniem wszystkie rozterki, które przeżywała reszta obecna w mieszkaniu de Euge spadkobierców.

Zaiste, to jedno, jakże proste pytanie urastało jednak do rangi najważniejszej kwestii natury prawnej, etycznej a nawet moralnej.


RUE PLERSANCE

Dom przy Rue Plersance każdemu ze spadkobierców jawił się jako miejsce wręcz idealne do popołudniowej, śródziemnomorskiej sjesty.

Przyjemnie chłodny, oferujący odpowiedni zapasa wina znaleziony w kuchni na parterze oraz niezwykłą wręcz ilość ksiąg i wolumenów.

Marc Vernier od razu wypatrzył coś dla siebie i pogrążył się w lekturze, nie zwracając uwagi na pozostałych dwóch mężczyzn.

Tymczasem Louis z ciekawością przejrzał księgozbiór, nie znajdując jednak niczego, co było zbieżne z jego wykształceniem, pracą czy nawet zainteresowaniem. Zrobił więc obchód po reszcie domostwa, przypominając przyjemne chwile dzieciństwa które, jak mu się wydawało, spędził pośród tych murów czy w ogrodzie z malowniczym widokiem na morze.

W spacerze po domu towarzyszył mu Claude, oglądając – bądź co bądź – swoją wartość. Przekazanie mu domu na własność było naprawdę hojnym gestem. Nie orientował się za bardzo w cenach nieruchomości w Marsylii, ale kwota ponad pół miliona franków wydawała się dość prawdopodobna. Gdyby oczywiście zechciał posiadłość spieniężyć. Jak na jego potrzeby była aż za duża. No i miała zbyt wiele pięter i schodów, co przy jego kondycji is tanie zdrowia było niezbyt korzystne.

Korzystając z przekazanych przez prawnika kluczy sprawdzili pozostałe pomieszczenia – eleganckie, chociaż zakurzone i odrobinę zapuszczone, jakby nikt dawno w nich nie mieszkał. Zaglądali w miejsca, w których Castor de Overneyes mógł pozostawić dla nich jakiś klucz czy wskazówkę, ale niczego takiego nie znaleźli.

Za to znaleźli inne intrygujące przedmioty.

Poza kolekcją ksiąg, jak się okazało, Cator posiadał również kolekcję broni – szabel, mieczy – część z nich wyglądała jak broń średniowiecznych rycerzy, część jak orientalna kolekcja bułatów i tarcz ewidentnie osmańskiej prominencji. Część kształtami odbiegała od znanych im standardów kowalskich i rzemieślniczych – zapewne pochodziły z tak odległych miejsc, jak Azja, Afryka czy Polinezja – po których wszak podróżował zmarły.

Były też rzeźby, co zresztą zaobserwowali wcześniej. Też z rożnych miejsc i o różnej wielkości i różnych kształtach. Część dzieł klasyków przedstawiała akty, część wyglądała jednak jak próba zatrzymania w kamieniu lub drewnie, jakiegoś koszmarnego snu.

Ciekawie osobliwym okazał się być pokój na najwyższym piętrze – niepozorny gabinet narożny. Przerobiono go bowiem na pracownię astronomiczną. Poza wielkim teleskopem przysuniętym do okna i skierowanym na otwartą przestrzeń nad morzem, były tam również modele planet, słońca, księżyca i Ziemi. Była także osobliwa mapa nieba wykonana w tuszu i atramencie i przybita do ściany. Osobliwa, ponieważ nawet ktoś, kto słabo znał się na astronomii był w stanie stwierdzić, że gwiazdy i konstelacje naniesione na ten wielki arkusz papieru nie pokrywają się nijak z tymi, które ma okazję niekiedy podziwiać nocami nad swoją głową. Ale być może była to mapa południowej półkuli Ziemi, gdzie ponoć gwiazdy pozostawały w zupełnie innym porządku.

I były jeszcze ryciny ułożone na stoliku kreślarskim. Opatrzone znakami planet i gwiazd, szkice jakiś zrodzonych w głowie szaleńca monstrów. Jakiś skrzydlatych stworzeń, jednych dziwniejszych od drugich – dziwacznych krzyżówek, hybryd, nienazwanych monstrów i bestii.

Oprócz tych niewątpliwie dziwacznych i osobliwych rycin i zapisków pracownia wyposażona była też w normalne mapy nieba, kalendaria astronomiczne, książki poświęcone obserwacjom gwiazd, komet i innych ciał niebieskich. Poza tym znaleźli też papierośnicę, zapas cygaretek, zapas koniaku i suszonych owoców. Oraz wielki fotel i zapas koców. Najwyraźniej nocne obserwacje stanowiły ważny element w życiu Castora, bo wyglądało na to, że mimo podeszłego wieku de Overneyes korzystał z tej małej pracowni dość chętnie.

Gdy zastanawiali się po co była mu ona, niespodziewanie usłyszeli jakiś dźwięk dochodzący do nich z góry, ze strychu. Jakiś odgłos, który rozbrzmiewał jak ukradkowe, szybkie kroki po trzeszczących deskach. Jakby ktoś lub coś na górze przebiegło właśnie po podłodze.

Potem usłyszeli wyraźnie, jak coś ciężkiego uderza w podłogę, chociaż odgłos ten był niezbyt głośny. Przez sufit przeszło lekkie drżenie, podobnie, jak przez ich ciała.

Ktoś był na strychu! Ktoś obcy? Intruz. Nieproszony gość? Złodziej zwabiony śmiercią Castora i informacją o pozostawionym majątku? A może jakieś zwierzę?

Myśli Clauda i Louisa niebezpiecznie szybko podążyły w stronę groteskowych rysunków pozostawionych prze Castora. I chociaż było to niedorzeczne, przez chwilę obaj wyobrazili sobie, ze jedna z tych wyimaginowanych kreatur … ukrywa się właśnie na strychu posiadłości.

Pewnie zaśmialiby się z tych myśli, gdyby nie atmosfera panująca w obserwatorium. Jakaś ulotna aura czegoś niewysłowionego, złowieszczego, czegoś co wślizgiwało się do ludzkiej wyobraźni, niczym lęki z dziecięcych koszmarów.

Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie wyraźnie zaniepokojeni, mimo że odgłos który wprowadził ich w ten stan napięcia ucichł.

Nieświadomy rozterek swoich nowych znajomych Marc Vernier zagłębiał się coraz bardziej w szaloną, nieco bluźnierczą treść „Nienazwanych kultów”. Księgi, którą Watykan uznał za zagrożenie dla ludzkich serc i kazał zniszczyć – podobnie jak okryty złą sławą Necronomicon. Z księgą, jaką czytał, był tylko jeden problem. To był przedruk z języka oryginalnego, na francuski. Z tego, co Marc wiedział, pierwotnym językiem działa był angielski, a tego nie znał na tyle, by w nim czytać. Grubość księgi, jej treść była tak zapisana, ze potrzebował tygodni studiów nad zawartością, jeśli by chciał wyciągnąć zeń coś więcej, niż wiedza widoczna na pierwszy rzut oka.

Marc miał plany. Daleko idące plany. Lecz, jak na razie mijała nieco ponad godzina od rozstania z resztą spadkobierców Castora. Trójka, która poszła do Carrolyn de Euge powinna zaraz wrócić, chyba że stało się coś nieoczekiwanego, a towarzyszący Marcowi Louis i Claude zajęli się oglądaniem innych części rozległego domu.

Zegary w domostwie stały, ale ten noszony przez Verniera pokazywało dopiero czwartą osiemnaście popołudniu. Marc westchnął i powrócił do pasjonującej, jeżącej włosy na karku lektury.

I wtedy to poczuł. Nienaturalne, dziwne wrażenie że ktoś wpatruje się w niego ciężkim wzrokiem, mimo że gabinet w którym czytał, był pusty. Uczucie było tak intensywne i nieprzyjemne, że badacz zesztywniał lekko bojąc się poruszyć, wziąć oddech czy tym bardziej się odezwać. Ów dziwny paraliż trwał ledwie kilka chwil i ustąpił, lecz przeraził Marca nie na żarty.

Zombianna 30-10-2015 09:09

LA FONTAINE

- Co teraz? – zapytał Ottone, wyrażając tym pytaniem wszystkie rozterki, które przeżywała reszta obecna w mieszkaniu de Euge spadkobierców.

Zaiste, to jedno, jakże proste pytanie urastało jednak do rangi najważniejszej kwestii natury prawnej, etycznej a nawet moralnej.

- Powinniśmy powiadomić policję. Raz że ktoś mógł nas widzieć, dwa policja będzie miała lepsze środki i możliwości przeszukania pokoju. Po za tym mamy szansę, że prowadzący sprawę inspektor okaże się sensownym człowiekiem i dowiemy się od niego czegoś ciekawego. Może to nie pierwsze morderstwo tego typu. - stwierdził Prunier wyciągając papierosa. Musiał zapalić. Ręce lekko mu drżały.
- Pokój nie jest wywrócony do góry nogami, a to może oznaczać, że Carrolin przed śmiercią wyjawiła miejsce ukrycia klucza. Nie wiemy co było w liście, ale możliwe że morderca zna naszą tożsamość. Castor mógł nas opisać. - zauważył z ponurym uśmiechem.

Madame L'Anglais czuła się zbrukana, sprofanowana. Doznanie obsiadania przez czarne owady nie odstępowało jej ani o krok. Miała wrażenie, że lśniące, tłuste muchy wciąż po niej chodzą. Wciskają się między fałdy ubrania, wchodzą do ust oraz nosa, siadają na włosach. Do tego ten specyficzny odór rozkładającego się ludzkiego mięsa, nie do pomylenia z niczym innym dla kogoś, kto choć raz miał nieprzyjemność go poczuć: słodki, lepki, osiadający na skórze i ubraniu. Wgryzał się w strukturę materiału, zatykał pory ciała, zupełnie jakby chciał oznaczyć wciąż żywych ludzi swoim piętnem. Jasnym sygnałem, że są następni w kolejce w Zaświaty. Kobieta zachwiała się i mocniej oparła dłoń o ścianę. Potrzebowała kąpieli i to w trybie pilnym, szklaneczką czegoś mocniejszego rówież by nie pogardziła.

- Carrolin znała mordercę. Albo wzięła go za kogoś wzbudzającego zaufanie. - odezwała się cicho, pokonawszy falę mdłości - Zaskoczył ją. Przyszedł z samego rana i przerwał śniadanie. Zdążyła pościelić łóżko, na stoliku zostawiła niedojedzoną owsiankę. Mleko miało dość czasu aby się popsuć. Otworzyła drzwi sama, nikt nie majstrował przy zamku. Przez okno też nie wszedł, chyba ze potrafił latać. Warstwa kurzu na parapecie nie została naruszona, co też wyklucza wtargniecie tą drogą. Po kącie pod jakim zadawano ciosy… stawiam na mężczyznę powyżej średniego wzrostu. Praworęcznego. Dość silnego żeby poradzić sobie z wierzgającą kobietą bez robienia większego bałaganu. Jej paznokcie co prawda usunięto, a w raz z nimi potencjalny materiał biologiczny, chociażby naskórek… ale szczerze wątpię aby się tam wcześniej znajdował. Kostki dłoni nie są uszkodzone, więc się nie broniła. Na ciele brakuje charakterystycznych zasinień i drobnych otarć, typowych dla ofiar które przed śmiercią próbują walczyć z napastnikiem. Wszystkie cięcia i zadane rany, w tym tą śmiertelną na gardle, zrobiono ostrym wąskim narzędziem: nożem, sztyletem...może wojskowym bagnetem. Wydaje mi się, że zabrał ze sobą narzędzie zbrodni, na wierzchu nie leżało nic pasującego do profilu ran. Morderca był bardzo pedantyczny. Krwi jest dość mało jak na ilość zadanych ran. Nie ma żadnych śladów , tylko mała kałuża przy samym krześle. Nie nabrudził w mieszkaniu za bardzo, wszystko robił z rozmysłem i według planu. Przed wyjściem umył coś, może dłonie albo wspomniane ostrze, w misce w kuchni. Na ściankach naczynia zostały rude zacieki. Co prawda daleko mi do śledczego, mimo to uważam, że możemy w przybliżeniu ustalić czas zgonu na podstawie tego co widzieliśmy. Stosuje się w tym celu ocenę wczesnych znamion śmierci, zwłaszcza pojawianie się i zachowanie plam opadowych, stężenia pośmiertnego i spadku temperatury zwłok, zdolności tkanek do reakcji utrzymującej się w okresie interletalnym na różne bodźce dla nich właściwe. Wiedząc, że ciało zostało wystawione na działanie warunków atmosferycznych w postaci wysokiej letniej temperatury i wilgotności powietrza, a także jego powłoki zewnętrzne poważnie uszkodzono przez co intensywność markera biologicznego przyciągnęła muchy pewno we wczesnym etapie autolizy… panowie wybaczą. - Zamknęła oczy, powracając myślami do horroru pozostawionego chwilę wcześniej za plecami. Z obrzydzeniem raz jeszcze odtworzyła w pamięci wszelkie zauważone ślady, a jej twarz zmieniła kolor z bladej szarości na niezdrową zieleń. Potrzebowała kilku głębszych oddechów aby uspokoić skręcający się żołądek.

- Ktokolwiek to zrobił jest potworem, nie człowiekiem. Brodawki sutkowej Carrolin nie odcięto. - podjęła zduszonym przez przyciskaną do nosa chusteczkę głosem - Odgryziono ją. Kiedy dokładnie? Sam sposób w jaki człowiek gnije jest podpowiedzią. Po śmierci flora bakteryjna z układu pokarmowego przedostaje się do całego ciała, inicjując procesy gnilne. Szybkość rozkładu zależy od środowiska, jak i całego ciała. W początkowym etapie występuje zielonkawe zabarwienie dolnych partii brzucha, zazwyczaj od doby do półtorej. Później zabarwienie przechodzi na głowę, szyję i barki. Pojawia się rozdęcie gazami gnilnymi, zwykle w trzeciej dobie od zgonu. Całkowity zanik rigor mortis, wzdęcie, utrwalone plamy opadowe, smugi dyfuzyjne, larwy w ranach: wszystko wskazuje na to, że zgon nastąpił czterdzieści osiem - siedemdziesiąt dwie godziny temu. Morderca ma nad nami sporą przewagę, a także klucz i informacje zostawione przez Castora. Któreś z nas musi pojechać jak najszybciej do Rue Plersance i ostrzec pozostałych… i tak. Musimy też powiadomić policję. Nie godzi się żeby ta biedna kobieta tkwiła w urągającym wszelkim ludzkim prawom stanie dłużej niż to absolutnie konieczne.

Ottone uważnie wsłuchał się w słowa przedmówców. Widać było, że posiadają niemałą wiedzę, ale Lémmi wiedział też, iż nie była to wiedza, którą sam chciałby posiąść. Widmowe nóżki czarnych muszek zdawały się błądzić po jego ramionach. I ten smród. Człowiek, który dokonał tej zbrodni musiał być do cna szalony. Boże, co to za koszmar się tu rozgrywa? Włoch czuł się nieczysty, jakby sam był sprawcą tego mordu.
- Tak - przyznał rację przedmówczyni. - Nie godzi się zostawić człowieka w tym stanie. Zarządca budynku powinien mieć telefon, z którego możemy zadzwonić na policję.

W oczach Bertranda pojawił się niemy podziw, gdy przysłuchiwał się słowom Sophie. Jej spostrzegawczość była godna podziwu.
- Zarządca, albo jakaś kawiarnia w pobliżu. - zauważył- Tak czy owak po powiadomieniu policji, możemy jechać do domu pana Castora. Jak będą chcieli, to przesłuchają nas później. Nie mamy obowiązku tu zostawać zwłaszcza w tych okolicznościach.
Zamilkł na chwilę coś rozważając.
- Przyszło Państwu do głowy, że mordercą może być jeden ze spadkobierców? - Była to niepokojąca myśl, ale czy tak bardzo nieprawdopodobna?

- Cóż… - Ottone zawahał się. - Ale czy jeden z tych, którzy jeszcze niedawno jedli z nami przy jednym stole? A może ktoś ze spadkobierców, którzy nie zjawili się na odczytaniu testamentu… Wróć, to mało prawdopodobne, ktoś taki musiałby mieć wgląd w testament; albo też mieć z Castorem w ostatnim czasie kontakt na tyle dobry, aby mieć podstawy, by podejrzewać, że klucze znajdą się w rękach panny Carrolin. Czy jest ktoś, kogo typowałby pan… no, może nie typował, ale był gotów nie wyłączyć go od razu poza krąg podejrzanych?

- Na biurku jest notatnik, wygląda jak książeczka z adresami. Widziałam też kilka wizytówek. Moglibyśmy wziąć je ze sobą i porównać z pozostałą po Castorze makulaturą. - wtrąciła się cicho Sophie - Może dzięki temu zawęzimy krąg osób podejrzanych. Morderca był wyjątkowo dobrze poinformowany, oboje go znali. To daje już jakiś punkt zaczepienia. Nikły co prawda, lecz lepszy taki niż żaden.

Ottone powędrował myślami do rozkładających się zwłok. Jeśli ktoś chciał tego notatnika, będzie musiał wejść tam ponownie, a to mu się nie uśmiechało. Poczuł, że marny, tak okrutnie odrażająco ukazujący śmierć obraz, jaki zobaczył w tym mieszkaniu, pozostanie wyryty na jego oczach już zawsze. Poczuł, że robi mu się niedobrze.
- Policja weźmie te notatki, nie udostępniając nam ich do wglądu. Pójdę... - zawahał się, dobierając wymówkę. - Zadzwonię z telefonu zarządcy na policję.

L’Anglais rozumiała aż za dobrze niechęć antykwariusza do ponownego przekroczenia progu owej plugawej mordowni. Uważne przyglądanie się zwłokom, potem odtwarzanie obrazu raz jeszcze i konieczność analizy każdego makabrycznego detalu z osobna… zafundowała tym sobie materiał na kolejne miesiące koszmarów.
- Panie Prunier? - zwróciła się do dziennikarza z niemą prośbą w oczach.

Mężczyzna tylko skinął głową. Muchy, to tylko muchy, a trup, to tylko trup. Tym niemniej idąc po notatnik starał się nie patrzyć na zwłoki. Gdy wrócił powiedział.
- Morderca skądś wiedział, że klucz ma Carrolin. Może po prostu dowiedział się od Castora, jak my. Jednak podejrzewałbym kogoś z nieobecnych. No i samego prawnika.

Cattus 30-10-2015 11:31

RUE PLERSANCE

Obserwatorium astronomiczne.



Gdy Luis usłyszał podejrzane dźwięki dochodzące z poddasza, znieruchomiał. Unosząc brwi, pytająco spojrzał na swego towarzysza.

- To nie był kot... Skomentował cicho wkładając rękę do kieszeni marynarki. Jego dłoń namacała dobrze znany kształt, który niczym amulet, obdarzył go choć odrobiną spokoju.

- Z c a ł ą pewnością to nie był kot - potwierdził Claude.

Gdy dźwięki ustały, przyłożył zakryty rękawiczką palec lewej ręki do ust. - Pozwoli pan że pójdę przodem. Wyszeptał i ostrożnie stawiając kroki, ruszył szukać schodów na strych.

Claude wyszedł za mężczyzną na korytarz. Spojrzał na strome schody prowadzące na strych i westchnął. Złapał za rękaw Luisa i powiedział szeptem.

- Niech pan będzie ostrożny panie Deullin. B a r d z o ostrożny. - Puścił materiał. - Znajdę pana Verniera.

Schody były niedaleko, na końcu korytarza. Wąska serpentyna prowadząca na górę.

Gdy Claude odszedł korytarzem, Luis zaczął ostrożnie wchodzić po schodach. Stawiał stopy tuż przy końcach stopni aby możliwie uniknąć ich skrzypienia. Podczas podkradania się na górę, wyciągnął z kieszeni Lebela, aby w razie najgorszego być gotowym do działania.


Biblioteczka Castora.


Bibliotekarz zbliżywszy się do drzwi, zapukał w nie delikatnie rączką laski.

- Drzwi są otwarte, proszę wejść. - powiedział Vernier wyrwany z zamyślenia.

Lévi uchylił drzwi i stanął w progu, obrzuciwszy badawczym wzrokiem pomieszczenie.

- A to pan panie Lévi-Strauss, a gdzież podział się pan Luis?

Claude uniósł dłoń.

- Panie Vernier - rzekł przerywając mu potok słów. - Zdaje się, że mamy i n t r u z a… Pan Deullin może potrzebować pomocy.

- Intruza? Spotkaliście tu kogoś panowie? - powiedział Vernier wstając od stołu przy którym siedział, ale pozostawiając księgę otwartą.

- Pan pozwoli ze mną - wskazał korytarz. - Na wyjaśnienia będzie czas po drodze.

Zrobił przejście, żeby przepuścić mężczyznę przodem.

Marc Vernier zastanawiał się, czy zabrać ze sobą księgę, czy nie, ale wolał ją pozostawić. Ogólnie to trochę mu nie odpowiadało, że jego towarzysze są tacy nerwowi - był pewien, że nikt za nimi nie wszedł, a caly dom stał pusty co było widać po kurzu poniewierającym się niemalże wszędzie. Marc pomyślał, że pewnie Claude i Luis usłyszeli szczury albo szopa i robią teraz hecę. Marc ciężko odetchnął i poszedł do drzwi ukradkiem tylko spoglądając za siebie na szafy z książkami i sufit, a następnie wyszedł na korytarz.

- Dokąd mamy iść panie Lévi-Strauss?

- Proszę za mną - powiedział ruszając w sobie znanym kierunku. - Byliśmy właśnie w obserwatorium, gdy wyraźnie usłyszeliśmy kroki i hałas w pomieszczeniu nad nami… tak, zdaje się strychu. To dziwne, nie sądzi pan? Opuszczony, zamknięty dom i… - spojrzał za podążającego za nim Verniera.

Marc za bardzo nie wiedział co odpowiedzieć, wyglądało na to, że jego nowy znajomy miał zapędy dramaturgiczne i próbował zupełnie niepotrzebnie zbudować napięcie. Byli po prostu w starym domu - i jak sam rozmówca zauważył - opuszczonym, więc nie było nic dziwnego w tym, że pojawiają się różne odgłosy - tak przynajmniej myślał Vernier i po przedłużającej się ciszy odpowiedział Claudowi na pytanie:
- Stare, opuszczone i zamknięte domu mają to do siebie, że są wyizolowane jedynie od ludzi - a gdy nie ma człowieka tam fauna i flora przejmują kontrolę. Jest pan pewien, że to nie były szczury albo jakiś wyrośnięty szop? Czasem skrzypienie desek sprawia wrażenie, że coś cięższego przemieszcza się, gdy to tylko gryzonie…

Stanęli przed stromymi schodami na strych. U góry widać było uchylone drzwi.

- Panie Vernier - słowa te Claude wypowiedział powoli, ściszonym głosem, patrząc prosto w twarz Marca, - potrafię d o s k o n a l e odróżnić kroki ludzkie od odgłosów zwierząt. Poza tym… - rzucił wzrokiem w górę schodów - pan doskonale wie, co może zawierać piwnica zmarłego, prawda?

- No… jeżeli rzeczywiście na strychu jest jakiś nieproszony gość, czy też intruz to proponowałbym raczej wezwać policję, niż samemu wchodzić na górę. Pan wybaczy, ale żaden z nas nie wygląda na osobę mogącą walczyć na pięści, a do tego może dojść jeżeli kryje się tam jakiś przestępca, czy bezdomny. - Marc zatrzymał się po przemowie Clauda - Możemy również krzyknąć, aby ten ktoś wyszedł, a my nie zawiadomimy policji, ale któż wie kto tam może być? - Vernier był szczerze zdziwiony brakiem logiki w działaniach Clauda i Luisa, którzy będąc przekonanymi, że ktoś jest na strychu to rozdzielają się i robią jakieś podchody zamiast chociażby zebrać się we trójkę przy wejściu do strychu i mieć jakiekolwiek szanse w konfrontacji z tym kimś.

- Ja rozumiem, że zawartość piwnicy jest interesująca, ale mnie w tym momencie bardziej martwi los pana Luisa, który możemy być właśnie atakowany przez tego ukrywającego się jegomościa (choć, muszę przyznać, że jedynie zdaję się na pana słowa odnośnie tego, że ktoś tam jest, bo ja siedziałem w całkowitej ciszy w biblioteczce i niczego takiego nie słyszałem.- zakończył Marc odpowiadając na pytanie, które nie uznał, aby było na miejscu w tych okolicznościach.

- Panie Vernier - Claude wskazał laskę w kierunku strychu, - Pan Dullin zdecydował się pójść zbadać źródło hałasu i być może… jak pan słusznie zasugerował… może być właśnie atakowany, więc nie pora teraz na dywagacje. Proponuję, żeby jeden z nas poszedł mu w sukurs a drugi został tutaj, pilnując odwrotu.

Marc Vernier westchnął głęboko i spojrzał na Levi-Straussa odrobinę zmęczonym wzrokiem. Nie podobało mu się to wszystko, bo nie bez powodu nie wstąpił do policji po odbyciu służby wojskowej. Nie bez powodu nie był specjalnie entuzjastycznie nastawiony do służby wojskowej na samym początku wojny… nie bez powodu…
- W porządku. Ja pójdę na górę, a pan tu poczeka Tylko proszę nie odchodzić. - w końcu powiedział Marc i ruszył schodami w górę. Zastanawiał się czy nie zabrać ze sobą jakiejś broni, ale niby co by mógł nią robić? Uderzyć kogoś łapką na muchy? Nie zamierzał oczywiście wdawać się w żadne bijatyki i miał wielką nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Bibliotekarz skinął głową i odprowadził Marca wzrokiem.


Poddasze.


Na końcu schodów były drzwi. Stare, obite pasami metalu sprawiały solidne wrażenie.
Po dłuższej chwili Luis natrafił na właściwy klucz i drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Z framugi posypał się kurz. Spłoszone pająki czmychnęły na boki. Na pierwszy rzut oka widać było że ze strychu nikt długo nie korzystał. Na górze panował nieprzyjemny, złowieszczy półmrok przechodzący w gęstą ciemność w rogach.
Strych był spory, szeroki i dość wysoki lecz zastawiony mnóstwem starych mebli, jakiś skrzyń, walizek. Wszystkie przykryte zakurzonymi brezentami.
Kurz wirował w powietrzu. Drażnił nozdrza. Luis poczuł, jak pyl wierci go w nosie.

Po otwarciu drzwi, jasnym się stało że cokolwiek, albo ktokolwiek tutaj jest, nie dostał się na poddasze tym wejściem. Spłoszeni mieszkańcy gęstych pajęczyn i kurz dobitnie to potwierdziły. Jednak nie było niczym niezwykłym że tak wielki strych ma wiele wejść, więc należało mieć się na baczności.
Luis zatrzymał się zaraz za progiem i zamarł w ciszy wpatrując się w gęste cienie i czekając aż jego wzrok przywyknie do słabego oświetlenia. Zwolnił oddech nasłuchując i zaczął wciągać powietrze ustami, mając nadzieje że drażniące łaskotanie w nosie choć trochę ustanie. Przy tak nikłym świetle i dosłownym zatrzęsieniu starych mebli, trzeba było zdać się na słuch, licząc na to że ten ktoś popełni jeszcze jeden błąd.

Na strychu panowała cisza przerywana tylko odgłosami z zewnątrz i skrzypieniem drewna. Gdzieś, na drugim końcu dało się jednak coś słyszeć. jakieś furkotanie, trzepotanie pochodzące z bliżej nieokreślonego źródła i trudne do przypisania jakiemuś znanemu Luisowi zwierzeciu. Może ptakowi? Ale czy ptak hałasowałby na tyle głośno? Od razu, jak zawsze złośliwa wyobraźnia, wyciągnęła obrazy skrzydlatych, onirycznych paskudztw widzianych nie tak dawno temu na rycinach w planetarium.

~ Spłoszone ptaki? Przeszło przez myśl Luisowi. Choć obrazy niesamowitych maszkaronów usilnie pojawiały się w pamięci. Nie zwlekając więcej, ruszył wolnym krokiem w stronę usłyszanego dźwięku. Nie śpieszył się przy tym, starając się stawiać kroki możliwie cicho i ostrożnie. Miał nadzieje że Marc z Claudem w końcu go dogonią, lecz nie chciał też czekać w nieskończoność i pozwolić wymknąć się źródłu tych odgłosów.

Podłoga poskrzypiała cicho przy każdym jego kroku. Dłonie pociły się silnie. Znów to usłyszał. Szelest piór. Poczuł też jakiś powiew. Po strychu hulały przeciągi.
Kierując się źródłem dźwięku dotarł pod jedno z okien, wybite już chyba jakiś czas temu. To przez nie wiatr wlatywał do środka i poruszał ... skrzydłami jakiegoś teatralnego rekwizytu - anioła lub czegoś podobnego. Duże skrzydła, lekko zakurzone, stały blisko okna, szeleszcząc cicho lub głośniej w zależności od siły podmuchów.
I wtedy, kątem oka, Luis dostrzegł jakieś poruszenie gdzieś w rogu. Sufit w tym miejscu obniżał się pod skosem tworząc na końcu niewielką plamę cienia. Aby ja rozświetlić potrzebował chyba latarki. Mógłby przysiąc, że usłyszał jak coś tam, w tej ciemności porusza się. Poczuł, niemal fizycznie, jakąś złą wolę ukrytą w mroku. Złośliwą i ... złowrogą. Jakiś zapomniany instynkt odziedziczony pewnie w procesach ewolucji po przodkach ostrzegał go, by się nie zbliżał. Nie podchodził, lecz uciekał stąd jak najszybciej to możliwe, z drugiej jednak strony ciekawość i odwaga dorosłego mężczyzny robiła swoje kierując jego percepcję ku temu nienaturalnie ciemnemu miejscu.
I wtedy usłyszał znajomy głos Marca nawołujący go przy wejściu na strych.
Z ciemności dobiegł dziwny trzask, jakby drewna i uczucie niepokoju znikło równie szybko, jak się pojawiło.

Irracjonalny strach na moment sparaliżował Luisa, który niczym zając w światłach samochodu, zamarł obserwując podejrzany kąt. Gdy usłyszał słowa Marca otrząsnął się z tego niemiłego uczucia, potrząsając lekko głową. Nie mówiąc nic, ruszył w stronę zalegającej ciemności, skupiając na niej zmysły.

Przestrzeń była pusta. Widział już zbitą z desek ścianę.Wyraźnie usłyszał jak coś przeciska się szurając w przestrzeniach pomiędzy nią a zewnętrznym murem. Pewnie duży szczur, albo jakaś łasica spłoszona jego wtargnięciem na strych. nagle wszystkie wcześniejsze leki i obawy wydały mu się dziecinnie śmieszne

Marc ponownie zawołał Luisa. Zaczęło go niepokoić, że tamten nie odpowiada, ale nie miał zamiaru wchodzić na mroczny strych, na którym nie wiadomo było która deska jest na tyle zbutwiała, że zarwie się. Poza tym Claude był mocno zaoferowany, że na strychu ktoś się znajduje. Powoli jednak te myśli odlatywały od Marca - prawdopodobnie jakiś dziki kot albo duże szczury, a stary bibliotekarz zaraz wpadł w panikę i opowiada jakieś śmieszne historyjki. Już na samym wejściu na strych było widać, że nikt tam nie urzęduje - było mnóstwo kurzu, brudu i żadnych śladów bytności ludzkiej z wyjątkiem szwendającego się tam gdzieś Luisa. Marc odczuł irytację oczekując na domorosłego eksploratora. - Nie do pomyślenia pchać się na jakiś opuszczony strych całkiem sam, bez broni palnej i podejrzewając obecność włamywacza, czy bezdomnego. - pomyślał Marc, ale po chwili uspokoił się i po prostu cierpliwie oczekując na Luisa w każdym momencie będąc gotów do ucieczki. Może nie wierzył w obecność osób trzecich na strychu, ale nie chciał otrzymać dowodu przeciwnego w postaci pięści w twarz.

Luis uśmiechnął się sam do siebie i spokojnie ruszył w stronę Marca, chowając jednocześnie Lebela do kieszeni. Chwilowo nic nie znalazł, lecz nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w tych poszukiwaniach.
- Spokojnie, tu jestem. Powiedział zbliżając się do wejścia na poddasze. - Nic nie znalazłem… jeszcze. Albo to był bardzo duży i bardzo spasiony kot, albo faktycznie ktoś się tu kręcił. Tak czy inaczej coś się tu przed chwilą przewróciło i zamierzam to coś znaleźć. Macie może przy sobie plan domu? Ułatwiłoby to lokalizacje miejsca. Deullin przystanął na schodach wyglądając na korytarz i starając się nałożyć w pamięci rozmieszczenie pomieszczeń poniżej na kształt strychu. - Jeśli to faktycznie nic istotnego to nie ryzykuję nic oprócz zakurzenia, ale jeśli ktoś tu był, albo nie daj Bóg ciągle się tu chowa to lepiej o tym wiedzieć. Nie sądzi pan? Ja tam wracam dokładnie się rozejrzeć. Idzie pan ze mną czy zostaje? Zakończył, oczekując u szczytu schodów.

Marc był zadowolony, że Luis znalazł się, ale natychmiast zaniepokoił się, że ten nie chce przerwać swojej nadmiernie nierozważnej eksploracji i spróbował przemówić mu do rozsądku:
- Nie możemy poczekać z odkrywaniem “tajemnic” strychu do czasu przyjścia pozostałych tymczasowych współwłaścicieli tego przybytku? Nadto nawet nie ma pan żadnego źródła światła, a tu niewiadomo gdzie na przykład będzie dziura w podłodze i zrobi sobie pan krzywdę… proponowałbym chociaż zejść i zabrać lampy naftowe, które stoją w bibliotece i dopiero tutaj wrócić, a tym czasem zamknąć drzwi na strych. - przemówił Marc do Luisa spokojnie, acz stanowczo. Prowadzenie poszukiwań na strychu nie było głupim pomysłem, ale nie w takich okolicznościach, gdy Claude słyszał tu jakiegoś człowieka, a nawet nie ma się źródła światła…

- Zła myśl to nie jest. Światła tam trochę jest, ale z pewnością więcej nie zaszkodzi. Zgodził się Luis. - Więc chodźmy po te lampy i czekając na resztę rozejrzymy się po strychu. Jak wrócą pewnie będą lepsze rzeczy do roboty. Zabrał się za zamykanie drzwi. - Ciekawe gdzie są pozostałe wyjścia z poddasza i ile ich tu jest...

Marc nic więcej nie mówił, a po tym jak Luis zamknął drzwi po prostu zszedł na dół, poczekał na Luisa. Claude pewnie nadal czeka tam gdzie miał czekać, więc dobrze by było, żeby też się zabrał do biblioteki.

Anonim 31-10-2015 18:00

RUE PLERSANCE - Biblioteczka Castora, zanim Claude przyszedł po Marca

Mistrz Ceremonii wtem odwrócił się do zebranych i zdjął swoją maskę. Za nią widniała zwyczajna twarz choć spodziewałem się ujrzeć raczej jakiegoś rodzaju niespotykany grymas. Mężczyzna po prostu był w pełnym skupieniu stojąc na podium przed tłumem kilkudziesięciu osób. Każdy miał tu na sobie żółte szaty. Podobnie on choć na jego ubraniu był jeszcze wyhaftowany dziwaczny znak złożony z kilku okręgów po środku z rozchodzącymi się trzema hakami na zewnątrz. Kolor znaku był również żółty, ale o wiele jaśniejszy - przechodzący w biel. Wtem uniósł ramiona wciąż milcząc, a jego dłonie wydały się być ogromnymi łapami. Czy to była wyłącznie gra świateł, czy rzeczywiście coś było nie tak? Zebrani wydali się być poruszeni, ale równocześnie zahipnotyzowani. Mistrz Ceremonii wciąż stał z wyciągniętymi ramionami, gdy pozostali zaczęli się rozbierać. Nie chcąc uczestniczyć w czymkolwiek co miało zajść wycofałem się za filar przy drzwiach. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi choć podejrzewałem, że mężczyzna na podium mnie widział. Teraz tylko my dwaj byliśmy ubrani, a reszta nie licząc mask stała teraz nago. Wyprostowana na baczność niczym armia stojąca bez wyraźnego szyku. I jakby za pstryknięciem palców zrzucili maski, a ich oczy okazały się nieobecne jak w największych deliriach narkotycznych. Mechanicznie i sztucznie podążyli ku sobie i jakby bez żadnego przekonania zaczęli obejmować się, całować, macać. Trupia, ohydna orgia zaczęła jednak przyspieszać. Ruchy były co raz bardziej ludzkie, aby po chwili przybrać formę zwierzęcą. Spirala dzikiego, nieokiełznanego seksu ogarnęła tłum. Przyglądałem się temu i być może odczułem przez moment podniecenie, ale uczucie to zostało przygniecione przez ogrom ohydnej przemocy. To co nazwałem dzikim seksem szybko przerodziło się w wyraźne brutalne gwałty, które natomiast... oni gryźli się. Gryźli się jak wściekłe psy odrywając od swoich partnerów kawałki mięsa. Krew spływała po ich nagich ciałach na żółte płytki posadzki, żółte szaty, a maski łamały się pod naporem ich ciężaru boleśnie wbijając się w nagie ciała. Wyrywali sobie nawzajem wnętrzności i łapczywie połykali je... nie było tu walki, nie było sprzeciwu - nie było chociażby krzyku bólu. Pożerali się na oczach moich i tego niewzruszonego mistrza ceremonii, który wciąż z poważną miną stał jakby rozgrywały się przed nim zupełnie normalne sceny. Chciałem schować się zupełnie za filarem, aby przynajmniej oszczędzić moje oczy przed tym zdarzeniem... zatkać uszy, żeby nie słyszeć odgłosów seksu, odgryzania, rozlewających się strumieni krwi i mlaskań... zatkać nos, żeby nie czuć smrodu ludzkich wnętrzności... nie mogłem jednak tracić z oczu psychopaty w żółtej szacie z dziwacznym symbolem. Ostatecznie wszyscy zginęli. Wszyscy oprócz mnie i tamtego. Nie wiem nawet ile czasu minęło, ale zdążyła mi zdrętwieć szyja od ciągłego wyglądania, a władca tego ohydnego masowego morderstwa stał niewzruszony. Z tej odległości nie widziałem jego głęboko osadzonych oczu, jednakże podejrzewałem, że nie widział mnie lub po prostu zignorował moje wycofanie. Wszyscy zginęli czy to zamordowani bezpośrednio czy to od odniesionych obrażeń... ubytków ciała. Zostaliśmy tylko my - on i ja. On w ogóle niczym się nie przejął, a ja nawet nie ogarniałem ogromu plugawego złą jakie rozegrało się przede mną. Dłonie mężczyzny wciąż przypominały łapy. Opuścił je dopiero, gdy ostatnia osoba wyzionęła ducha to jest po kilku minutach, gdy już nikt się nie ruszał. Zanim jednak dokładnie przyjrzałem się czy to są ludzkie dłonie to zniknęły one w obszernych i długich rękawach jego szat. Zszedł z podium i depcząc swoich martwych wyznawców dotarł do centralnego punktu rzezi. Wtem ze zwłok wydostały się duchy. Tak przynajmniej je mój umysł sklasyfikował choć równie dobrze mogły to być mgły wielkości człowieka choć brzmi to niedorzecznie. Tak to jednak wyglądało. Wszystko to widziałem. Dym? Duch. Jestem tego pewien, gdyż kobieta, której zwłoki znajdowały się najbliżej mojej kryjówki odwróciła się w moją stroną. Odwróciło się to coś i miało jej twarz. Była piękna i najwyraźniej cierpiała. Jej usta układały się w krzyk choć niczego nie mogłem usłyszeć. Panowała niezwykła cisza. Mistrz ceremonii wciągnął powietrze, a wraz z nim wszystkie te duchy.


I wtem Marc poczuł to. Coś spoglądało na niego, a domyśleć się można było, że jest bardzo blisko. Za zasłoną? A może jest tajemne przejście za jedną z szaf z możliwością podglądania obecnych? Marc Vernier nie znał odpowiedzi na te pytania, choć spędził w tym domostwie mnóstwo czasu. Wszystko to jednak nie było wykluczone, bo sam Castor kiedyś pokazał mu jeden tajemny korytarz - to znaczy całkiem normalny korytarz, który ze względu na zmniejszenie ilości używanych pomieszczeń został zastawiony meblami i zapomniany. Castor nigdy nie wspominał o innych takich pomieszczeniach, ale być może warto byłoby zmierzyć budynek od zewnątrz, a potem zmierzyć pomieszczenia wewnętrzne i sprawdzić, czy jakaś przestrzeń nie okaże się zamknięta... te myśli zaprzątały głowę Marca, gdy pomyślał o Mistrzu Ceremonii wspomnianym w Nienazwanych Kultach, czy to w ogóle był człowiek? Książka zawierała szereg różnych opisów z różnych punktów widzenia - czasem szaleni okultyści spisywali swoje ohydne praktyki (często o charakterze seksualnym, jakże ci zboczeńcy miłowali samogwałty!), a innym razem były przepisane relacje osób postronnych. Pewne fragmenty natomiast stanowiły komentarz do przepisanych traktatów.

Uczucie grozy nie ominęło Marca i nie było spowodowane treścią książki, a przeświadczenie obecności czegoś złego. Czyżby dom był nawiedzony? Nie było to również wykluczone ze względu na zawartość piwnicy, która pod żadnym pozorem nie może wpaść w ręce tamtych. Mimo wszystko Marc nie odwrócił się, uznał, że najrozważniej będzie nie patrzeć w oczy straszliwym istotom rodem z... piwnicy.

Rozmyślania Verniera zostały przerwane przez stukanie do drzwi. To był Claude.

RUE PLERSANCE - Biblioteczka Castora, Marc i Luis przychodzą po lampy

W momencie powrotu do Biblioteczki Marc Vernier zlustrował dość dokładnie pomieszczenie poszukując śladów obecności bliżej nieokreślonych osób - na przykład ślady na podłodze świadczące o przesuwaniu mebli, czy sprawdzeniu czy Nienazwane Kulty są na tej samej stronie, na których je pozostawił. Po tym krótkim teście weźmie jedną lampę i powróci z Luisem na poddasze, ale jedynie do schodów - nie miał zamiaru bawić się w podchody z fauną i florą, czy tam z bezdomnymi i bandziorami. Wciąż uważał pomysł Luisa za durny, żeby szwędać się po poddaszu, ale nie miał zamiaru pozostawiać go samego sobie. Uświadomił jednak Luisa, że to co robi jest nierozważne i w przypadku odkrycia czegokolwiek powinien wzywać pomocy najpierw, a robić cokolwiek innego później.
- Czyhający na Strychu może być przecież niewidzialną istotą nie z tego świata, która jedynie czeka na właściwy moment do zaatakowania. - stwierdził Marc Vernier, gdy już dotarli do schodów prowadzących bezpośrednio na poddasze - A przynajmniej takie bajki czytałem w życiu tłumaczące zwykłe wypadki związane z dziurami w podłodze, zwierzętami zamieszkałymi na poddaszu, czy tam z nieuwagą amatorskich odkrywców tajemnic strychu. - Marc tymi słowami starał się przekonać Luisa, żeby nie dawał się wkręcać w numery serwowane przez Clauda, który z jakiegoś powodu starał się budować klimat grozy tam gdzie co najwyżej szczury uwiły sobie gniazdko na strychu.

Cattus 31-10-2015 18:46

Przechadzka po domu Castora okazała się być całkiem przyjemną, nawet mimo nieco zapuszczonych pomieszczeń. Wszak nikt tu nie mieszkał od jakiegoś czasu i tym samym służba utrzymująca zwyczajową czystość, już tu nie pracowała. Choć wątpliwym było że pod koniec swojego życia Castor utrzymywał dużą jej ilość. Pewnie jedną, bądź dwie osoby zajmujące się zupełnie podstawowymi czynnościami.

~ Więc pewnie ogród również zarastał nieniepokojony przez ogrodniczy sekator od długiego czasu... Przeszło przez myśl Luisowi gdy obserwował zakurzone pokoje.

Nie zdziwiło go zbytnio że nie wypatrzył w przepastnych biblioteczkach niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób wiązać się z jego pracą, czy choćby zainteresowaniami. Nie było to nowością dla Luisa. W końcu Castor zajmował się zupełnie odmiennymi dziedzinami nauki. Lecz z drugiej strony przeczytanie książki podróżniczej, traktującej o nieznanych miejscach mogło okazać się całkiem miłym sposobem spędzenia wolnego czasu.



Interesującym miejscem, które na dłużej przykuwało uwagę był pokój – obserwatorium. Z narożnego pomieszczenia rozciągał się piękny widok, a w bezchmurną noc z pewnością można było stąd obserwować całkiem dużą część nieba.
Na jednej ze ścian wisiała zastanawiająca mapa konstelacji. Gwiazdozbiory na nią naniesione nijak nie pokrywały się z tymi znanymi Luisowi. Co więc przedstawiała? Niebo widziane z innej półkuli? Być może, bo cóż innego? Staranność wykonania i wyeksponowanie podpowiadały że nie była ona dziełem przypadku, bądź niedouczenia. Lecz po chwili inny sprzęt szybko odwrócił uwagę Luisa.

Stolik kreślarski. Może to nie była pełnoformatowa deska kreślarska, ale tak czy inaczej przedmiot nie dość że znajomy to jeszcze bardzo ułatwiający życie i pracę. W takim miejscu Luis mógłby spokojnie zamienić szkice czynione na kolanie na wstępne projekty.

- Jeśli nie będzie miał pan nic przeciwko... Zwrócił się do Claude. - chciałbym skorzystać z tej pracowni w najbliższym czasie. Ostatnio wpadłem na pewien ciekawy pomysł i stolik kreślarski byłby mi wielce przydatny.

Na samym stoliku leżały dziwaczne rysunki maszkaronów i innych potworów powołanych na ten świat przez umysł fantasty. Jak by się nad tym zastanowić to jedyną osobą która mogła je tu naszkicować był sam Castor. Może rysowanie go uspokajało? Albo raczej przelewał na papier swoje własne koszmary, sądząc po stworach które tam oglądali.

Rozmyślania te przerwał głośny dźwięk dochodzący z poddasza. Szybkie kroki, a następnie coś upadającego na podłogę?



Po szybkiej wymianie zdań Luis udał się sprawdzić poddasze, a Claude zawołał Marca. Wstępne przeszukanie niczego nie dało, lecz Marc zaproponował wyposażenie się w lampy, na co Luis przystał całkiem chętnie. Pozwoli to na dokładniejsze przeszukanie, a do powrotu reszty i tak nie miał nic lepszego do roboty.

Jeśli ktokolwiek obcy znajdował się na strychu lepiej było to wiedzieć zawczasu, a w dwójkę pójdzie szybciej i z pewnością bezpieczniej.


- Dziur w podłodze się nie boję, wzrok mam nie gorszy niż w młodości. No i zabieram ze sobą lampę która rozświetlając ciemności, przegoni wszystkie nienazwane koszmary. Czyż nie? Uśmiechnął się Luis. - Zwierzęta też nie będą stanowiły problemu, wszak mało prawdopodobne żeby ukrywał się tam jakiś niedźwiedź. Jestem dość pewny tego co słyszałem i nie słyszałem tego tylko ja. Nie wiem co to dokładnie było, ale wydawało się zbyt duże jak na kota albo szopa. No i coś się przewróciło. Chce wiedzieć co. Szczęściem warstwa kurzu z pewnością zachowała w sobie wszystkie ślady. Obserwatorium to pomieszczenie narożne, więc znalezienie tego miejsca na strychu nie sprawi żadnego problemu. Zobaczy pan że wrócę za parę chwil z wieściami, skoro chce pan tu zostać. Deullin odpowiedział Marcowi i ostrożnie ruszył w narożną część poddasza, oświetlając sobie drogę lampą.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172