Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2015, 11:10   #21
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
LA FONTAINE

Policja przyjechała dość szybko od razu wchodząc do pokoju, wypytując, rozglądając się po miejscu morderstwa.

Kiedy tylko wieść o zabójstwie obiegła kamienicę – a obiegła ja bardzo szybko, jak pożar – na korytarzach zaroiło się od ciekawskich mieszkańców. Kobiet, mężczyzn a nawet dzieci. Strach rozlał się po nich falą rozgorączkowanych emocji, a przerażenie to rodziło się z myśli, ze tuż obok zamęczono na śmierć kobietę, znajomą mijaną na korytarzu, sąsiadkę od której pożyczano sól, cukier czy odrobinę ziół prowansalskich, a nikt nic nie widział, niczego nie słyszał.

Poza głośną muzyką puszczaną z patefonu. W kółko i w kółko. Czasami zamordowana tak robiła, czasami pożyczała patefon i płyty sąsiadom na ich prywatki. Lubiła muzykę. Miała piękny głos.

Wszyscy lubili Carrolyn, bo była spokojna, miła, uczciwa i uczynna. A na dodatek ładna, co podobało się mężczyznom ale niekoniecznie ich żonom.
Sprawę szybko przejął doświadczony policjant Mandel Goulet. Wyglądał na doświadczonego w tego typu zadaniach. Szybko spisał zeznania trojki spadkobierców uznając ich, zapewne, za pierwszych podejrzanych.

Gdy trwały pierwsze przesłuchania świadków dyskretni funkcjonariusze zabrali ciało ofiary i zamknęli drzwi na klucz zabezpieczając w ten sposób miejsce morderstwa.

Badaczy puszczono po godzinie od czasu wezwania policji. Może i mogliby opuścić kamienicę przy La Fontaine wcześniej ale czy tym samym nie znaleźliby się na szczycie listy podejrzanych? I tak zapewne plasowali się na niej dość wysoko, ze względu na odziedziczony wspólnie z zabitą spadek.

Ściemniało się już, kiedy dotarli do Rue Plersance by spotkać się z resztą spadkobierców Castora. Spadkobierców, jak się miało okazać nie majątku, lecz ponurej i śmiertelnie groźnej tajemnicy.


RUE PLERSANCE


Marc i Claude zostali w gabinecie, w którym Marc podczytywał znalezioną księgę, a Luis zabrawszy latarnię wrócił na strych by stawić czoła niewidzialnemu intruzowi.

Poszedł sam, bo obaj panowie mogli co najwyżej dotrzymywać mu towarzystwa pogawędką, a tego akurat chciał uniknąć.

Poszukiwania zaczął od miejsca w którym wyczuł to… coś. Tę obecność. I po kilku chwilach trafił na ślad czegoś niepokojącego. Ślady. Dziwaczne. Zbyt rozmyte by można było stwierdzić do czego należały, lecz na pewno zbyt małe na ślady pozostawione przez człowieka. Luis nie był dzikusem z lasów Borneo lub Afryki, nie był traperem z puszcz Kanady, więc nie za bardzo wiedział, z czym ma do czynienia. Kuna, gronostaj, dziki kot, przerośnięty szczur – stawiał na właśnie zwierzę tej wielkości.

Jak się okazało jedna z desek w narożniku była poluzowana i można ją było usunąć, jednak przejście było nieco za wąskie dla mężczyzny postury Luisa by mógł się przez nie wcisnąć w przestrzeń pomiędzy ścianą i murem zewnętrznym. Zresztą nawet wcisnąwszy się tam Luis miałby znaczny problem w przemieszczaniu się dalej. Gdyby spotkał to zwierzę w ograniczonej wąskimi ścianami przestrzeni narażał się na atak, którego raczej nie byłby w stanie uniknąć. A jeżeli zwierzę przenosiło jakąś chorobę, albo spadnie mu latarnia i wznieci pożar od którego płomienie strawią cały dom? Na to, by ryzykować takie rzeczy Luis był zbyt rozsądnym człowiekiem. No i nie chciał zniszczyć wyjściowego ubrania.

Dla spokoju ducha obszedł jeszcze cały strych, upewniając się, że nic nie czai się pomiędzy klamotami i niepotrzebnymi eksponatami rodem z muzeum, które pokolenia de Overneyes zgromadziły w tej rupieciarni i w końcu, zrezygnowany, zszedł na dół, do reszty mężczyzn zabijających czas rozmową.

Trzeba było przyznać że Marc i Claude znaleźli w sobie jeśli nie bratnie dusze, to kompanionów o podobnych horyzontach myślowych i zainteresowaniach. Obaj panowie szukali prawd ukrytych pośród „prawd uniwersalnych”. Dróg do zrozumienia, które dla większości ludzi na świecie byłyby szalone, bluźniercze lub jedno i drugie. Nie tylko z punktu widzenia religii lecz także większości znanych nauk ścisłych. Od słowa, do słowa dyskusja przenosiła się najpierw od podstaw ezoteryki i filozofii gnostycznej – którą obaj panowie znali doskonale, aż do bardziej skomplikowanych zagadnień dotyczących pradawnych cywilizacji, innych wymiarów i koncepcji równoległych światów. Dla obu mężczyzn było to prawie jak wędrówka w czasie, gdy sami siedzieli w tym miejscu, naprzeciwko siebie mając jednakże Castora de Overneyes z którym dyskutowali podobne tematy.
Tak. To mógł być początek nowej, wspaniałej przyjaźni i obaj to czuli. W końcu dość rzadko spotykało się ludzi obdarzonych podobnymi przymiotami ducha i otwartymi na niepojęte prawdy tak jak oni dwaj.

Dyskusję przerwał Luis, który wrócił z wyprawy na strych nie odnajdując jednak niczego interesującego. Za oknem zmierzchło i musieli zapalić światła (na szczęście elektryka w domu była sprawna). Kilka minut później wróciła pozostała trójka spadkobierców przynosząc straszliwe wieści o zamordowaniu Carrolyn.

WSZYSCY

W domu przy Rue Plersance zapadła ponura cisza, gdy ujawniono okrutną prawdę. Nagle cała sprawa ze spadkiem w świetle gorączkowych listów Castora i zabójstwie – jakże realnym i potwornym w swym okrucieństwie – zdawała się nabierać nowego tła.
Gdzieś poza granicami światła żarówek kryła się złowroga tajemnica. Coś złowieszczego i straszliwego. Coś, co wyczuwali przez skórę, próbując wyrzucić to z pamięci.

Ci co znali Castora bliżej – Marc i Claude – od razu zauważyli pewną prawidłowość. Castor często wspominał o swoich podróżach. O tym, ile mu dały. Ile rzeczy dzięki nim odkrył, poznał i zrozumiał. Opowiadał o swoich wyprawach z tęsknotą, którą brali za nostalgię po utraconej sile życia. A jeśli to było coś innego? Jeżeli de Overneyes nie porzucił podróży ze względu na wiek, lecz osiadł w jednym miejscu, w Marsylii aby czegoś strzec? Jakiejś pradawnej tajemnicy, któreś świat nie miał prawa poznać. Jakiegoś szaleństwa, które miało pozostać zapomniane? Niestety, los odebrał mu rodzinę i przyjaciół poza garstką ludzi, których darzył jakimś szacunkiem, może nawet i cieplejszymi uczuciami. Garstką ludzi, którym powierzył sekret dla którego porzucił największa miłość swojego życia – wyprawy badawcze w nienazwane zakątki świata?

Cóż takiego ukrywał w piwnicach swojego domu, że sekret ten nie mógł zginać wraz z jego śmiercią? I czy przez ten właśnie sekret umarła jego przyjaciółka Carrolyn de Euge? Było oczywiste, że nie odwiedzą się tego bez klucza lub kluczy które przechowywała dla nich nieszczęsna ofiara, a których w jej mieszkaniu nie znaleźli. Mogli oczywiście sforsować drzwi siłą – dynamitem, rozkuwając ścianę. Nie mieli jednak pewności ile zniszczeń przy tym wyrządzą, a nikt z nich nie znał się na ładunkach tak dobrze, aby zaryzykować zawalenie domostwa. Mogli też poszukać ślusarza. Zapewne kosztowałoby to niemało pieniędzy, ale w końcu trafiliby na kogoś, kto poradziłby sobie nawet z tak potężnymi drzwiami które – owszem mogły wytrzymać i ataki taranem – ale niekoniecznie przetrwać w konfrontacji ze zwinnymi dłońmi jakiegoś włamywacza lub specjalisty od zamków. To było najprostsze rozwiązanie, ale miało dwie przeszkody – po pierwsze – niekoniecznie ktoś taki byłby łatwy do znalezienia. Po drugie – jeżeli w piwnicach Castor trzymał sekret, który powierzył ich szóstce, być może nie życzył sobie, aby poznał go ktokolwiek inny.

Pozostawał notesik wypełniony blisko setką nazwisk, adresów i telefonów. Czy wśród nich znajdowały się dane nieszczęsnej Carrolyn, czy też były to nic niewarte zapiski?

Nagle ich rozmowę i rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Zdziwieni poszli otworzyć. W progu stał mężczyzna około pięćdziesiątki, schludnie ubrany, a obok niego kobieta w zbliżonym wieku.

- Witam państwa serdecznie. Jestem Melvill Jodoil, a to moja szacowna małżonka, Villette. Mieszkamy dom obok. Strasznie nam smutno z powodu śmierci pana Castora. Widzieliśmy ciężarówkę a teraz świecące się światło wiec pomyśleliśmy, że powitamy nowych sąsiadów. Chyba, że dom zmarłego będzie licytowany i jego majątek również. Wtedy chętnie kupilibyśmy kilka drobiazgów do naszego domostwa. Prosilibyśmy tylko o jakieś informacje.

Uśmiechnął się lekko, sztucznie i szturchnięty przez żonę postawił sporej wielkości kosz na ziemi, przy schodach. W koszyku była butelka wina, ser i ciasto.

- Ah. I oczywiście to dla państwa. Na dobry początek relacji sąsiedzkich. No nic, na nas już pora. Zrobiło się dość późno. Dobrego wieczoru.

To mówiąc państwo Jodoil zamierzali odejść.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 01-11-2015 o 17:10.
Armiel jest offline  
Stary 06-11-2015, 22:31   #22
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Pod schodami na strych
Bibliotekarz skinął głową i odprowadził Marca wzrokiem.
"To nie był kot" - powtórzył w myślach słowa Luisa, ani szczur ani szop, jak chciał mu zasugerować paranoję Vernier. Inżynier słyszał to samo co on. To nie była zbiorowa halucynacja.

"Cthulhu R’lyeh" - te słowa nie dawały mu spokoju. Tak samo jak monumentalne drzwi prowadzące do piwnicy. Co odkryłeś Castorze?

Marc, ten cyniczny bibliofil, on wiedział co może ukrywać piwnica. Widział jego zmieszanie zadanym wprost pytaniem. Chwilowe zawahanie, które zaraz pokrył odpowiedzią nie na temat. Widział wyraźnie okładkę książki "Nieznane Kulty", którą trzymał w dłoniach gdy otworzył drzwi biblioteczki Castora. Nie miał mu za złe tej wymijającej odpowiedzi. Rozmawiając z osobą niewtajemniczoną w zagadnienia okultyzmu można było w najlepszym razie wyjść na dziwaka.

Salon.
Przybycie pozostałych spadkobierców i hiobowe wieści najwidoczniej nie zaskoczyły Verniera. Zdawał się nawet spodziewać takiego obrotu sprawy. Vernier najwidoczniej lubił być w centrum uwagi i odgrywać pierwsze skrzypce, czego najlepszy dowód dał w rozmowie z Państwem Jodil. Dzięki zresztą bystrości jego umysłu, której Claude nie podważał, zdobył kolejną poszlakę na to, że to co na początku zdawało się być zamknięte w piwnicach Castora, mogło już stamtąd wyjechać.

Lévi-Strauss skorzystał z pierwszej okazji, by opuścić żywą dyskusję i w towarzystwie antykwariusza zwiedzić spiżarkę zmarłego. W przeciwieństwie do Verniera nie lubił tłoku i zamieszania.

Spiżarka.
Przezornie wziął ze sobą lampę naftową. Spiżarnia okazała się dość przyzwoicie zaopatrzona. Pierwsze co go uderzyło, to smakowity aromat suszonych kiełbas i ziół, które zwisały przywieszone sznurkami z sufitu. Przy ścianie zaś w specjalnych stojakach, w równych rzędach leżały butle wina, pokryte warstwą kurzu. Prócz tego wszelakiego rodzaju skrzynki wyłożone słomą, z których wystawały tylko szyjki butelek. Półki zaś uginały się od różnego rodzaju przetworów zamkniętych szczelnie w słojach.
Na środku zaś stał prosty stół i dwa krzesła. Claude postawił lampę na stole.

- Widzę - rzekł siadając na krześle i opierając laskę o bieloną ścianę, - że nasz gospodarz, wcale niezłe zapasy tutaj zgromadził.

Noga dokuczała mu tego dnia bardziej niż zwykle. Wyprostował ją i zaczął rozcierać w bolącym miejscu.

- Ma pan może oko na jakiś konkretny specjał skryty przed światem w tej piwniczce? - Ottone zatoczył kieliszkiem półkole w powietrzu, wskazując stłoczone na dębowych półeczkach butelki, sery i mięsa. Rozpogodził się nieco. Stary Castor mógł na stare lata popaść w dziwactwo, ale nie szło ono w parze z brakiem zaopatrzenia. Przyjrzał się uprzejmie Claudowi.

- Przepraszam młody człowieku. Pamiątka z jednej z wypraw. - Rozglądnął się po wokół siebie po czym sięgnął do koszyka wypełnionego słomą, wyciągając butelczynę. - Hmmm… - mruknął przysuwając ją do światła i próbując odczytać napis. - Taaaaak. Koniak panie Ottonie. Pan wie, że w Cognac urodził się Franciszek I Walezjusz?

Mówiąc to odkorkował butelczynę i rozejrzał się za kieliszkiem.

- Szczerze panu powiem, że mimo studiów historycznych we Florencji ta informacja mi gdzieś umknęła. - Rozejrzał się jeszcze po spiżarni. - Franciszka kojarzę głównie przez wzgląd na jego syna, Henryka, którego śmierć zapoczątkowała karierę nikogo innego, jak słynnego Nostradamusa. Przepowiedział on podobno śmierć Henryka… - Ottone umilkł i uniósł do światła butelkę wina. Claude znalazł szklaneczkę i wlał bursztynowy płyn. - Brunello di montalcino, rocznik… ach, chyba 1893. Słabo widzę. Toskańskie. Miał gust świętej pamięci pan Overneyes. Przypominają mi się od razu winiarnie na brzegach Arno, z widokiem na słońce zachodzące nad Florencją… cóż, przez wzgląd na sentyment skuszę się na zwartość tej butelczyny. Poszukam jakiegoś koszyczka, w dłoniach trudno będzie unieść te trunki i przysmaki…

- Pośpiech, pośpiech - burknął bibliotekarz, bardziej do siebie niż do towarzysza - przywara młodości. - Zaraz jednak dodał głośniej, podnosząc szkło. - Ehmmm…. powinniśmy spróbować specjałów, nim przyniesiemy je pozostałym. - Uśmiechnął się przy tym szeroko. Ottone uniósł własne szkło w geście najprostszego toastu, jako znał świat.

- Odbiegając od tematu win i wracając do Walezjuszy, czy też do Michela de Nostredame… nie odniósł pan wrażenia, że monsieur Vernier zdaje się posiadać dar jasnowidzenia?

- Też odniósł pan te wrażenie? - zamoczył usta kosztując trunku. - Prawdziwy Cognac nie ma sobie równych. Tak… To prawda. Pan Vernier zdaje się zauważać rzeczy niewidoczne dla zwykłych ludzi… i jak Nostradame zgłębia nieznane…

Zadumał się.

- Kiedy wraz z monsieur Bernardem i madame Sophie wróciłem z tamtego upiornego miejsca bardziej przejmowałem się strasznymi widokami, które wciąż miałem przed oczami i przesłuchaniem, które miałem za sobą, teraz jednak… - Pokręcił głową. - Doprawdy zaskakujące. Może skosztowałby pan któregoś z tych serów bądź mięs? Służę w razie potrzeby.

Claude przytaknął, zmrużył oczy, wypatrując czegoś na półkach spiżarni.

- Czyżby to Roquefort? - wskazał na jedną z nich - Gdyby pan mógł młody człowieku…

Sam sięgnął po deskę i nóż, który był w zasięgu jego ręki.

- Co pan myśli o tym wszystkim? O odkryciu zmarłego, bo z c a ł ą pewnością coś odkrył. To nie podlega dyskusji. - Oparł się wygodnie na krześle i zaczął mówić, ni to do siebie, ni do Ottona. - Castor musiał coś znaleźć podczas swojej ostatniej wyprawy. Coś na tyle cennego, niebezpiecznego… lub jedno i drugie, że postanowił zabezpieczyć to w swojej piwnicy. Śmierć najwidoczniej uprzedziła go w wykorzystaniu tego znaleziska.

- Nie śmiałbym nawet pomyśleć, że było inaczej. Pytanie wciąż jednak brzmi, co odnalazł i przywiózł ze sobą do Marsylii pan Overneyes? - Ottone sięgnął po wskazany przez starszego mężczyznę ser.

- Dziękuję, dziękuję… - Claude zaczął kroić pokryty niebieską pleśnią ser. - Castor nie przewidział jednak, że komuś jeszcze zależy na tajemnicy, której tak strzegł. Ktoś nas ubiegł panie Lèmmi. Ktoś, kto nie zawahał się zamordować kobiety. Spróbuje pan? - wskazał na deskę.

Do pomieszczenia wszedł Bertrand paląc bezczelnie cygaretkę z zapasów Castora. Z kieszonki marynarki wystawały mu trzy kolejne. Zrobił sobie zapas.

- A nieładnie Panowie, a brzydko. Sami się objadacie i opijacie zapominając o towarzyszach. Cognac? Dziękuję, ale straszny kac po tym, a to co?

- To ja zmusiłem pana Lèmmiego do małej przerwy - postukał dłonią w udo. - Chciałem rozprostować nogi.

- Muszę zaprotestować. - Lèmmi uśmiechnął się pod nosem. - Winny jestem grzechu zaniechania, przecież mogłem się nie zgodzić.

Claude uniósł dłonie w geście poddania.

- Obaj jesteśmy winni.

Prunier ujął butelkę wina i przeczytał:
- Brunello di montalcino … może być. - nalał sobie bez ceremonii i łyknął porządnie zagryzając serem.
- No po tym co widzieliśmy z panem Ottonem, to całą skrzynkę, by trzeba było osuszyć, brrr …

Wzdrygnął się na całym ciele. Nagle wyciągnął rękę wpierw do Ottona.

- Bertrand. Przejdźmy na ty - zaproponował.

- Ottone. - Włoch uścisnął podaną dłoń. - Proszę, nie wspominaj nawet o tej strasznej scenie. Nie wcześniej niż jutro. Muszę zapić ten widok, odkazić ranę na swojej duszy. - Wziął długi łyk wina i pokręcił głową, jakby gest ten miał odgonić wyimaginowane muchy.

- Jak tam Panie Claude? Przyłączy się Pan do fraternizacji? Nie zważając, że masz do czynienia z młokosami?

- Pan… - przywołał z pamięci - Prunier, prawda? Dziennikarz? Właściwie… - wyciągnął dłoń - powinienem pierwszy zaproponować.

Uścisnęli sobie dłonie.

- Jak myślicie? - podjął znowu Bertrand. - Co ukrywał Castor w piwnicy? Jakiś sarkofag? Przyszło mi na myśl, że może w środku jest jakaś zaraza. Dawne bakterie, które mogą wytruć pół miasta. Może są jakieś wskazówki w bibliotece?

- Właśnie mówiłem pa… O t t o n o w i - zmitygował się Lévi, - że najwidoczniej ktoś nas ubiegł. Ktoś, kto nie przebiera w środkach... Ale, ale... masz rację... B e r t r a n d. Zbyt długo zostawiliśmy naszych towarzyszy samych. Weźmy kilka tych specjałów i dołączmy do reszty.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 07-11-2015, 17:46   #23
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Posiadłość Castora, Rue Plersance:
Marc uważał całe te odkrywanie "tajemnic" strychu przez Luisa za stratę czasu, a naleganie i Luisa i Clauda o rzekomych dźwiękach wskazujących jednoznacznie na obecność osoby trzeciej za wymysły. Oczywistym było, że należało cały dom przejrzeć i zinwentaryzować dobytek, ale sposób działania Luisa i Clauda w sposób jednoznaczny wskazywał, że nigdy w życiu nie mieli do czynienia z kryminalistycznymi zasadami przeszukiwania pomieszczeń. Verniera w sumie to nie dziwiło - Castor miał specyficzne zainteresowania i równie specyficznych znajomych (i krewnych), a niewiele osób powiązanych z organami ścigania w ogóle przyjęłoby do wiadomości grozę sytuacji związanej z przedmiotem z piwnicy.

Po pewnym czasie do posiadłości Castora przyszli Sophie L'Anglais, Bertrand Prunier i Ottone Lèmmi. Wyglądali okropnie ponuro, a wyraz twarzy i rozbiegany wzrok Lèmmiego sugerował, że przeżył ostry szok. Marc nie czekając na przywitania, czy inne uprzejmości natychmiast zadał im pytanie:
- Nie żyje, prawda? - pytanie zaskoczyło całą piątkę pozostałych osób.
- Słucham? - Ottone zerknął na Verniera nieprzytomnym wzrokiem i rozejrzał się dookoła. - Skąd… Niech to, ma pan rację, dziewczyna nie żyje. - deklaracja ta wzbudziła niepokój w Luisie Deullinie i Claudzie Lévi-Straussie, drugi z mężczyzn zaproponował z resztą, aby dalsza część rozmowy odbyła się w salonie. Nikt nie protestował, a w szczególności na twarzy Ottona Lèmmiego odmalowało się poczucie ulgi. Ottone czuł się słabo. Cała szóstka przeszła do salonu.

Salon był przestronnym pomieszczeniem na parterze podobnym do biblioteczki, choć tu oczywiście nie było żadnych regałów z książkami, a jedyne szafki jakie znajdowały się w tym pomieszczeniu były opakowane zastawą stołową, sztućcami, a gdzie niegdzie znajdowały się pamiątki i obrazy o nieznacznej wartości materialnej. W centrum tego pomieszczenia spoczywał ciężki, dębowy stół - bliźniaczy do tego, który znajdował się w biblioteczce, ale ten był o wiele większy zdolny pomieścić przy nim i dwudziestu kilku gości. Równocześnie salon był miejscem o wiele bardziej zakurzonym niż pozostałe pomieszczenia - Castor de Overneyes niespecjalnie lubił to pomieszczenie i przebywał w nim rzadko. Marc Vernier niegdyś nawet zapytał de Overneyesa czemu tak rzadko spożywają posiłek w pomieszczeniu do tego najlepiej dostosowanym na co właściciel budynku odparł, że ilekroć je przy stole tylekroć widzi oczyma wyobraźni swojego wnuka i to powoduje u niego migreny i depresję.

Claude Lévi-Strauss zabrał się za ścieranie warstwy kurzu z wielkiego stołu, ale Marc Vernier powstrzymał go. Jeszcze chwila i salon przypominałby popielne ziemie, a pył dostałby się do ich nozdrzy i ust grożąc ich życiu i zdrowiu. Marc Vernier nie znosił pyłu, nie znosił kurzu, bo kojarzył mu się z ostatecznym losem jaki czekał każdego. Jak wtedy, jak w tamtą noc, gdy jego dzieciństwo obróciło się w pył. Woda powstrzymywała ogień i pył. Zetrzeć kurz należało mokrą ścierką, a takowej oczywiście nikt z nich nie miał. Po prowizorycznym otrzepaniu krzeseł wszyscy usiedli z wyjątkiem Clauda, który podszedł do okna, otworzył je, a następnie stanął przy parapecie ćmiąc fajeczkę. Aromatyczny dym zaczął mieszać się z wszędobylskim kurzem.

Przez kilka chwil w salonie zapadła grobowa cisza. Marc, Claude i Luis oczekiwali z lekkim zniecierpliwieniem na dalszy ciąg wiadomości dotyczących wizyty u zmarłej dziewczyny, Sophie i Bertrand mieli zwieszone wzroki na zakurzonym blacie, a Ottone Lèmmi miał jednak nadzieję, że uniknie wspominania tych straszliwych wydarzeń. Ciszę przerwał Marc Vernier prosząc Ottona, aby ten kontynuował. Lèmmi westchnął i ciągnął przerwaną wcześniej wypowiedź:
- Ktoś ją zamordował. Jak żyję nie widziałem czegoś tak odpychającego. To musiało być kilka dni temu. Morderca… nie wyobrażam sobie, jakim szaleńcem trzeba być, być dokonać czegoś tak sterylnie brutalnego. Zresztą, panna Sophie jak wywnioskowałem może powiedzieć na temat tego zabójstwa więcej niż ja. - Zerknął pytająco na L'Anglais. Był wykończony. Przerażającym odkryciem, okrutnym widokiem, świadomością własnej słabości i przesłuchaniem. Ten przeklęty oficer zdawał się być pewien, że to oni zamordowali Carrolyn de Euge. Czuł się zbrukany i pozbawiony resztek człowieczeństwa. Ottone odetchnął głęboko przy okazji wdychając trochę kurzu wciąż krążącego w powietrzu pomimo otwartego okna, odkaszlnął i zapytał:
- Mam nadzieję, że nie zabrzmię jak ktoś nieokrzesany do cna, ale czy pan Castor pozostawił po sobie jakiś alkohol? Wątpię, bym zdołał usnąć, nie napiwszy się wcześniej. - nikt nie miał za złe Ottonowi tych słów, a w szczególności Claude, który przychylnie spojrzał na młodego człowieka i odpowiedział mu:
- Sam nie odmówiłbym un verre de cognac. - po tych słowach Lévi-Straussa Lèmmi wstał od stołu przy okazji pozostawiając ślady swoich palców w kurzu stołu. Ottone miał ochotę odejść, nie słuchać nic o tym wstrętnym morderstwie i równie wstrętnym przesłuchania przez organy ścigania, ale coś jednak go powstrzymało. Wydaje się, że po prostu nie chciał obrazić Sophie L'Anglais, choć ta z pewnością przecież nie obraziłaby się.

Mina L’Anglais mówiła wiele na temat jej podejścia do konieczności ponownego wracania myślami do obrazu rozkładającej się na krześle, pokiereszowanej ofiary. Nikłe kolory, które odzyskała podczas podróży do rezydencji ponowie ustąpiły chorobliwej bieli skóry, wzrok stał się nieobecny
- Ja również poproszę o szklaneczkę. - zaczęła cicho, mechanicznym tonem bez zbędnych emocji, nie miała już na nie siły. Raz jeszcze dokładnie streściła co widziała w przeklętym mieszkaniu i podzieliła się wszystkimi zapamiętanymi szczegółami, wysuwając na koniec te same wnioski co wcześniej - Carrolin musiała znać owego psychopatę. Inaczej tego… człowieka... nie potrafię nazwać. Ma nad nami dwa-trzy dni przewagi. Pozwoliliśmy sobie zabrać jej notes z adresami, jeżeli porównany go z czymś podobnym, należącym wcześniej do Castora, uda się nam ustalić ich wspólnych znajomych, ale jak już mówiłam - to nikły trop, niepewny. Oparty bardziej na domysłach, niż faktach… lecz co nam innego pozostało? Za dużo niewiadomych, niebezpiecznych niewiadomych, jak na własnej skórze przekonała się panna de Euge, niech jej ziemia lekką będzie.- westchnęła ciężko na koniec. Marc Vernier otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Marc zdecydował się jednak nic nie mówić, choć w szczególności zainteresował go notesik, o którym wspomniała Sophie. Zastanawiał się, czy nie ma tam danych osobowych, którejś z piątki osób, z którą miał aktualnie do czynienia... zastanawiał się, czy nie ma tam i jego danych osobowych, bo i tego nie wykluczał. Miał tylko nadzieję, że jeżeli tam rzeczywiście figurował to pozostali nie dojdą do pochopnych i nielogicznych wniosków.

Dla Ottona Lèmmiego dzwonek do drzwi zabrzmiał jak najpiękniejsze dźwięki harfy, jak sygnał dla więźnia, że może opuścić zakład karny - że to koniec wyrażanych na głos wspomnień sytuacji, którą należało jak najszybciej zapomnieć. Cała szóstka udała się do drzwi, a gdy je otworzyli spostrzegli mężczyznę około pięćdziesiątki, schludnie ubranego i kobietę w zbliżonym wieku i o zbliżonym poziomie schludności. Marc (ze względu na swoją niemalże chorobliwą ciekawość przeobrażającą się czasem we wścibstwo) i Ottone (próbujący za wszelką cenę zająć się czymś nowym) wysunęli się na przód grupy. Pierwszy przemówił przybysz:
- Witam państwa serdecznie. Jestem Melvill Jodoil, a to moja szacowna małżonka, Villette. Mieszkamy dom obok. Strasznie nam smutno z powodu śmierci pana Castora. Widzieliśmy ciężarówkę a teraz świecące się światło wiec pomyśleliśmy, że powitamy nowych sąsiadów. Chyba, że dom zmarłego będzie licytowany i jego majątek również. Wtedy chętnie kupilibyśmy kilka drobiazgów do naszego domostwa. Prosilibyśmy tylko o jakieś informacje.- Uśmiechnął się lekko, sztucznie i szturchnięty przez żonę postawił sporej wielkości kosz na ziemi, przy schodach. W koszyku była butelka wina, ser i ciasto.- Ah. I oczywiście to dla państwa. Na dobry początek relacji sąsiedzkich. No nic, na nas już pora. Zrobiło się dość późno. Dobrego wieczoru.- To mówiąc państwo Jodoil zamierzali odejść.
- Witamy serdecznie i bardzo dziękujemy za kosz powitalny. - powiedział Marc na moment powstrzymując małżeństwo przed oddaleniem się, mówił przyjaźnie i miał nadzieję, że reszta choć na moment też się rozchmurzyła - Państwo muszą nam wybaczyć, że nie zaprosimy dziś na kawę, ale dopiero co zaczynamy urzędować w tym miejscu. Oczywiście w momencie, gdy podejmiemy decyzję zostaną państwo poinformowani i w przypadku licytacji budynku myślę, że nie będzie żadnego problemu ze sprzedażą państwu kilku drobiazgów. Wszakże nasz drogi Castor zawsze ciepło wyrażał się o państwu. Zanim państwo odejdziecie proszę jeszcze tylko powiedzieć, czy dawno widzieliście tutaj ciężarówkę? Umawialiśmy się z nimi na dzisiejszy wieczór, już zorientowaliśmy się, że zabrali rzeczy z listy, którą im przedstawiliśmy, ale myśleliśmy, że jeszcze wskażemy parę drobiazgów na miejscu. Pewnie to wina kierowcy - firma transportowa zatrudnia ich wielu, więc jakbyście mogli państwo opisać wygląd ciężarówki, kierowcy i czas przyjazdu to łatwiej nam będzie reklamować tą usługę. - Uprzedzony przez Verniera Ottone tylko z uznaniem przyjrzał się adwokatowi. Bez wątpienia ten człowiek potrafił szybko zadziałać. Lèmmi przyjrzał się uważniej małżeństwu, korzystając z tego, że ich uwaga skupia się na kimś innym. Oboje byli sztuczni aż do bólu, ale może kryli też coś innego. Kto wie? Po wydarzeniach ostatniego dnia będzie miał chyba problemy z zaufaniem komukolwiek.
- To było przedwczoraj wieczorem. Dość późno bo już było ciemno. Taka duża ciężarówka. - powiedział mężczyzna, a kobieta weszła mu zdanie wymawiając nazwę - Voltair i syn. - po czym kontynuował jej mąż - Na tej całej... no na tej ... na górze... na deskach mieli taki napis... - i jakby jednogłosem zakończyli - W sumie jeden kurs. - zakończenie wypowiedziane niemal idealnie równo przez dwie osoby skojarzyło się natychmiast Lèmmiemu z opowieściami o automatach jakie w przyszłości miały zastąpić ludzi przy manualnych pracach.
- A widzieli może państwo kierowcę? Pan Voltair posiada cztery takie ciężarówki z gotowym napisem, więc bardzo by nam to pomogło, gdyby państwo jeszcze opisali kierowcę i tragarzy (bo ciężary jakie były dla nich przygotowane raczej nie mogły być przenoszone przez jedną osobę). - Marc uśmiechnął się do małżeństwa - Pytam, bo odrobinę inaczej wypada składać skargę na pracowników panów Voltair, a inaczej na jednego z nich i nie chcielibyśmy obrazić, któregoś z panów właścicieli.
- Niestety nie. Było już ciemno i nie wychodziliśmy na zewnątrz. - odparł Melvill Jodoil, a Marc Vernier postanowił ostatecznie pożegnać tych jakże miłych i pomocnych sąsiadów jakich zdołał poznać w ten niezwykły dzień.
- Ach, w porządku. I tak bardzo dziękuję za te informacje. Tak jak wcześniej obiecałem: z pewnością odezwiemy się do państwa, gdy tylko uzgodnimy nasze dalsze plany co do tego miejsca. Raz jeszcze dziękuję za wizytę. - po czym Marc ich pożegnał, a ci odpowiedzieli uprzejmościami życząc dobrego wieczoru i oddalając się.

Marc zabrał kosz pozostawiony przez małżeństwo do wnętrza budynku, a następnie zamknął drzwi. Odwrócił się do pozostałych i powiedział poważnie:
- No dobra, to by było na tyle z pilnowaniem rzeczy z piwnicy. Mówiliście, że mniej więcej kiedy zabili pannę de Euge? Wygląda na to, że złoczyńcy nie próżnowali. - powiedział Vernier do zebranych, po czym zaprowadził ich do biblioteczki, gdzie była ława i dość miejsc siedzących, żeby wszyscy zmieścili się. Po drodze oczywiście nie zapomniał, że przed snem będzie musiał iść i zamknąć okno w salonie. Niewiadomo jacy jeszcze goście mogą przyjść do tej starej rezydencji. Idąc w kierunku biblioteczki, gdy już skręcili w kierunku, który wykluczał powrót do salonu poinformował pozostałych - Chodźmy do biblioteczki, usiądźmy, pogadajmy o wszystkim na spokojnie. - Marc podjął już wtedy decyzję, że im powie o tym co zabrano z piwnicy.
 
Anonim jest offline  
Stary 07-11-2015, 21:03   #24
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
- Cóż, nie chciałbym udawać, że jestem w stanie wymierzyć datę śmierci panny de Euge, ale to raczej pytanie retoryczne. Obie sprawy niemal na pewno mają ze sobą związek. - Lèmmi napił się wina ze smukłego kieliszka. Butelkę też wziął ze sobą i właściwym dla siebie refleksem wydedukował, że musi wyglądać, jakby opijał śmierć Castora. Z radością lub bez. Westchnął. - Przyniosę do biblioteczki kieliszki, alkohol i może jakąś przekąskę, o ile znajdę coś, co nie wymaga przyrządzania. - rzucił na odchodne i zniknął w głębi domu.

- Zobacz czy czasem nie znajdziesz jakiejś szkockiej. Sam bym z chęcią przepłukał gardło. - Luis powiedział Ottonowi i czekając na alkohol rozsiadł się w jednym z foteli. W zamyśleniu ściągnął rękawiczkę z lewej ręki i rozmasował dłoń. Pokrywała ją okropna blizna, niknąca pod mankietem koszuli. Gdyby ktoś się dobrze przyjrzał, dostrzegłby podobną na lewej stronie jego szyi, lecz niemal całkowicie zakrytą kołnierzykiem i widoczną tylko kiedy przechylał głowę.

- Panie Lèmmi? - Claude oderwał się od ściany, łapiąc laskę. - Pan poczeka, pomogę panu. I chętnie sam zwiedzę spiżarkę, było, nie było, moją przyszłą własność - uśmiechnął się kierując się za Włochem. Ottone zwolnił, czekając na bibliotekarza.

- A więc ta Rzecz została skradziona nim tu przybyliśmy. Czy ktoś ma pomysł co to w ogóle mogło być? Już wiemy ze było duże. I dla tej Rzeczy zamordowano kobietę… Niewyobrażalne. Musimy to zgłosić prowadzącym śledztwo. Przynajmniej dzięki czujnemu oku sąsiadów wiemy kto To stąd wywiózł. Zawsze jakiś trop. Podsumował. - Castor pisał że jest to niebezpieczne i jak widać podobnie sama wiedza o tym Czymś. Chyba musimy to odzyskać i to przed 12 października, mam rację? Zapytał zebranych. - W końcu tego zażyczyłby sobie zmarły.

Marc rozsiadł się na fotelu zajmowanym wcześniej przy lekturze Nienazwanych Kultów. Książka wciąż leżała na stole, przez nikogo nie ruszana. Ktokolwiek się tu kręcił - czyjąkolwiek Vernier wyczuwał obecność ten ktoś był wyjątkowo sprytny i zapobiegliwy. Być może nawet nie był kimś, a czymś - któż może wiedzieć ile Castor odprawił różnorakich rytuałów w biblioteczce.
- To była rzeźba. - wypalił w końcu Marc odpowiadając na pytanie Luisa. Zebrani Luis, Sophie i Bertrand spojrzeli z zaciekawieniem na Verniera, ale ten tylko powtórzył - To po prostu była ciężka rzeźba. Powinniśmy ją odzyskać, bo panna de Euge nie będzie ostatnią ofiarą. - powiedział spokojnie i głęboko odetchnął jakby pogrążając się w smutne wspomnienia.

Bertrand wyciągnął notatnik i zapisał nazwę firmy transportowej:
- Voltair i Syn. Trzeba sprawdzić w książce telefonicznej na poczcie, o ile tu takiej nie ma i odwiedzić ich jutro z rana. Tak przy okazji może w notatniku Castora będzie numer, ale to mało prawdopodobne.
Myślał na głos.
- Skoro się Panowie tu zainstalowaliście powiedzcie, które pokoje są wolne. Dobrze gdybyśmy mieszkali w miarę blisko. Tak przy okazji, czy ktoś obejrzał dokładnie drzwi do piwnicy? Może zawartość została już wywieziona, a my pilnujemy powietrza?
Prunier miał umiejętność zadawania niepokojących pytań.

- Jeśli byłbym hazardzistą to postawił bym na to że ciężarówka o której wspomnieli sąsiedzi wywiozła właśnie zawartość piwnicy. Ślady na dole wyglądają całkiem świeżo, jakby ktoś przeciągnął po podłodze coś dużego i ciężkiego. Wspomniano też o jednym kursie, a w całym domu wszystko pokrywa kurz i jeśli cokolwiek by niedawno zniknęło, to w tym miejscu ślady byłyby aż nadto widoczne. Odpowiedział Luis, wyciągając z wewnętrznej kieszeni marynarki cygaro i małą paczkę zapałek. - A więc rzeźba… Czemuż miałaby być aż tak straszna i obrazoburcza? Zresztą wystarczy że ktoś gotów jest popełnić zbrodnie, aby ją zdobyć. Więc sprawa jest ponura i potencjalnie niebezpieczna, lecz z wielu powodów nie odpuszczę i pomogę w poszukiwaniach. Jutro z rana z chęcią udam się do siedziby tej firmy. Czy mamy jeszcze jakieś tropy? Zakończył odpalając cygaro i wypuszczając mały obłoczek dymu.

Marc odetchnął głęboko jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko spojrzał po wszystkim, a następnie zwiesił wzrok na księdze leżącej przed nim.
- To nie chodzi o to, że jest straszna i obrazoburcza, a o to, że… - Marc zawiesił wzrok, chwilę zastanawiał się nad kolejnymi słowami - … dla tych szaleńców to jest przedmiot kultu. Kultu ze składaniem ofiar z ludzi. - w końcu wydusił to z siebie i spojrzał po obecnych sprawdzając ich reakcje. Nie był tak bardzo zestresowany na jakiego wyglądał, a wypowiedzenie tych słów wcale nie sprawiło mu żadnych problemów. Vernier jednak chciał, żeby tak to wyglądało i najwyraźniej udało mu się.

- Kultu… Luis powtórzył w zamyśleniu. - A nazywa się jakoś ten kult? Co czci? Wydaje się pan dużo wiedzieć o całej tej sprawie. O tym że była to rzeźba i ktoś może ją chcieć ukraść. No i przed chwilą był pan niemal pewny śmierci pani De Euge.

- Wiele nie oznacza wszystko. - Vernier przetarł twarz ręką zastanawiając się nad pytaniami Luisa, odrobinę zbyt szczegółowymi jak na ten dzień. Postanowił odpowiedzieć spokojnie, ale również zmierzając do wycofania się z dalszych pytań - Jakbym wiedział wszystko i miał odpowiednie dowody to przecież już bym powiadomił organy ścigania o całej sprawie - powiedział trochę szorstko Marc, a chwilę później przepraszającym tonem: - Przepraszam. Poruszamy się w tym momencie w tematyce, która sprawia niedowierzanie, a pana pytania zabrzmiały jako wątpliwości w obliczu śmierci młodej kobiety. Oczywiście nie o to panu chodziło, prawda? - zadał retoryczne pytanie Marc po czym ciągnął dalej -Jeszcze raz przepraszam. Nie wiedziałem zbyt wiele przed otrzymaniem listu w kancelarii, a teraz wiem niewiele więcej. Dawniej zajmowałem się między innymi analizą kryminalną i z tego powodu czasem dostrzegam więcej, aniżeli osoby bez takich doświadczeń i to może sprawiać wrażenie jakiejś nadzwyczajnej wiedzy. Oczywiście nie należy wykluczyć takiej możliwości, że ktoś od tak w brutalny i bestialski sposób zamordował młodą kobietę, bo lubi unikatowe dzieła sztuki albo jest paserem. Ja jednak wykluczam. - zakończył Vernier swoją przemowę, a po chwili uniósł ze stołu księgę, którą próbował czytać, gdy Luis i Claude węszyli po domu i szukali nie wiadomo czego na strychu. Na okładce był tytuł ładnie zdobioną czcionką “NIENAZWANE KULTY” i wciąż ją trzymając - Wiele nazw. - przyjrzał się przy okazji zebranym, czy na kimś zrobiła wrażenie nazwa książki.

- Proszę wybaczyć. Odpowiedział przepraszająco Luis. - Nie chciałem żeby moje pytania przybrały ten ton. Jednak jestem tylko prostym inżynierem i… rzadko spotykam się z morderstwami w mojej pracy. Ten dzień okazał się być dłuższy niż można było przypuszczać. Jeśli ktoś sobie tego życzy to z chęcią pokażę gdzie znajdują się sypialnie. Wstając skinął głową damie i zgasił w pobliskiej popielniczce cygaro. - W obecnej chwili kąpiel i szklaneczka czegoś mocniejszego wcale nie wydaje się być złym pomysłem. Jeśli by mnie ktoś szukał to zajmę sypialnie możliwie blisko obserwatorium Castora. Dobrej nocy życzę.


***



Im dłużej w nim przebywał, tym dom jego wuja zdawał się coraz bardziej posępnym miejscem. Jakby całe życie zostało z niego odessane przez jakąś mroczną siłę, która teraz czaiła się gdzieś na granicy wzroku i tylko czekała na odpowiednią chwilę. Chwilę na co? Któż mógł to wiedzieć...
Dodatkowo od czasu dziwnego zdarzenia na strychu, kiedy to wydawało mu się że dostrzegł coś przyczajonego w ciemnym zakamarku, Luisa nie opuszczało wrażenie że jest obserwowany. Jakby coś go śledziło i spuszczało z oczu tylko na chwilę potrzebną do znalezienia kolejnej kryjówki.

Większość ludzi pewnie starałaby się to zignorować, zrzucając niewygodne uczucie na stare, opustoszałe domostwo, lecz Luis jak dotąd zawdzięczał życie swoim przeczuciom i nie chciał ich zupełnie wygłuszać. Wyglądało na to że najbliższa noc nie będzie należała do najprzyjemniejszych, a pewnie i podobnie będzie z kolejnymi do czasu aż nie przywyknie do całej tej sytuacji. Ale na to akurat nie mógł już nic poradzić.


Wieści o tragicznej śmierci pani De Euge i wieczorna dyskusja z resztą spadkobierców rzuciła nieco światła na obecną sytuację, lecz niestety światło to rzuciło jeszcze głębsze cienie na sprawę, piętrząc jedynie kolejne pytania. Nie zostało nic innego jak umyć się, postarać trochę odpocząć i jeszcze raz przemyśleć wszystko na spokojnie. Luis był pewien że decyzje które podejmie w najbliższym czasie, będą miały decydujący wpływ na jego dalsze życie. W końcu nie codziennie ma się do czynienia z dziwacznymi kultami, gotowymi w imię Bóg wie czego, popełniać najgorsze zbrodnie.

Gdy słońce schowało się za horyzontem i noc na dobre zawładnęła miastem, Luis poczuł wyraźne zmęczenie po całym dniu wrażeń. Życzył więc wszystkim dobrej nocy i nieśpiesznie udał się przygotować do snu. Starał się zająć pokój możliwie blisko obserwatorium. Chciał też na chwilę zajrzeć do pracowni astronomicznej Castora i przed spoczynkiem spojrzeć czy Castor obserwował coś konkretnego przed śmiercią. Istniała spora szansa że nikt nie ruszał teleskopu od czasu śmierci właściciela i soczewki ciągle skierowane są w to samo miejsce. Krótka obserwacja gwiazd przed snem wydawała się odprężającą czynnością.

Lecz nie zamierzał spędzać tam całej nocy. Przyszły dzień zapowiadał się pracowicie i możliwie wcześnie należało znaleźć podejrzaną firmę przewozową. Jedyny trop jaki obecnie mieli.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 08-11-2015, 13:13   #25
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Wieczór powoli przeszedł w zmrok, a zmrok w noc i ani się obejrzeli, a nad morzem Śródziemnym zapadły ciemności. Większość spośród spadkobierców Castora żyła zwykłym, uregulowanym życiem, nic więc dziwnego, że powoli czy to jednej, czy drugiej osobie, zaczęły zdarzać się nieeleganckie towarzysko ziewnięcia. Nadszedł wiec czas pożegnań i udawania się na spoczynek.

Mimo wystarczającej ilości pokojów gościnnych były tez osoby, które zdecydowały się nie zostawać na noc w domostwie po zmarłym. Do nich należał pan Claude Levi - Strauss mieszkający dość niedaleko w sanatorium, który postanowił zażyć nocnej przechadzki, pan Bertrand Prunier – który wynajął hotel w mieście i (czego nie przyznał przed nikim) wolał na razie nie spędzać nocy w towarzystwie osób, z których która mogła okazać się szalonym mordercą. A pani Sophie L’Anglais musiała wrócić do pokoju zaoferowanego jej na stancji przez mecenasa ponieważ pozostawanie na noc w towarzystwie trzech nieznanych mężczyzn godziło w dobre imię samotnej kobiety i – zwyczajnie nie licowało z wrodzoną jej moralnością, jeśli miała jakikolwiek wybór w tym zakresie.

Ottone Lemmi mieszkał w mieście i był rozdarty pomiędzy spaniem samotnie w małym, doskonale sobie znanym pokoju, lub w nowym miejscu. W końcu jednak wybrał drugą alternatywę, na co głownie zaważyła chęć towarzystwa. Obawiał się, że po tym co zobaczył w mieszkaniu przy La Fontaine pozostawanie samemu nie było najlepszym rozwiązaniem.

Tak więc na noc w pustym domostwie przy Rue Plersance pozostali jedynie Marc Vernier, który postanowił poczytać jeszcze przed snem odnaleziony skarb, Luis za to poobserwować gwiazdy i lepiej poznać miejsce, w którym kilkukrotnie zdarzyło mu się przebywać jako dziecko.

Przed pożegnaniem umówili się jeszcze, że spotkają się wszyscy po śniadaniu w domu po Castorze by zająć się sprawami związanymi z tajemniczym spadkiem.

NOC


Sophie L’Anglais

Sophie poszła spać szybko, po wieczornej kąpieli i rozpakowaniu zabranych rzeczy. Pokój w pensjonacie nie był duży, ze wspólną łazienką, ale za towarzystwo miała inne kobiety – głównie związane z prawniczą palestrą stenotypistki, maszynistki i asystentki, których wiek i zamożność nie pozwalała na własne mieszkanie, a które nie zostały jeszcze mężatkami.
Łóżko okazało się wygodne, posłanie czyste i pachnące lawendą. Sophie zasnęła bardzo szybko, zważywszy na fakt, że wczorajszej nocy jechała do Marsylii pociągiem z Paryża.

Śnił się jej jakiś niepokojący sen. Niemal koszmar, nie na tyle jednak przerażający, by wyrwać ją ze snu z krzykiem, an tyle jednak nieprzyjemny, że kiedy obudziła się rankiem nadal czuła potrzebę odpoczynku.

W blasku dnia z trudem przypominała sobie szczegóły snu, lecz pamiętała niewiele. Tylko tyle, że były w nim muchy, że coś goniło ją w jakimś ciemnym miejscu, że słyszała jakieś dziwaczne porykiwania nie kojarzące się jej jednak z niczym i widziała pokraczne cienie tańczące pośród skał lub pokruszonych kamieni w miejscu oświetlonym przez dwa księżyce! Te dwa księżyce jakoś najbardziej wryły się w jej pamięć. Były, niczym ślepia gigantycznej bestii, której rozmiarów ludzki umysł nie był w stanie ogarnąć ni pojąć. Bestii przypatrującej się zajętym pląsającym cieniom z bezmiaru kosmicznej pustki.

Śniadanie zjadła lekkie, śródziemnomorskie. Potem zamówioną dorożką pojechała na spotkanie z resztą spadkobierców.


Bertrand Prunier

Bertrand wrócił do swojego hotelu. Przed snem wypił jeszcze odrobinę wyśmienitego, miejscowego koniaku i sprawdził w spisie telefonów nabytym w recepcji firmę Voltair i syn, nie znalazł jej jednak. Znalazł czterech Voltairów: Louisa, Bernarda, Fiacre’a i Normanda.

Spisał ich telefony, adresy i odniósł spis na recepcję, jak obiecał przy okazji na wszelki wypadek przedłużając swój pobyt na kolejną noc. Na razie. Potem, gdyby okazało się, ze sprawa zagadkowego spadku zatrzyma go w mieście na dłużej, Bertrand rozważy propozycję noclegu w domu Castora.

Zmęczony odświeżył się i poszedł spać.

Nie mógł za bardzo zasnąć, bo co i rusz wracały we wspomnieniach koszmarne obrazy z mieszkania nieszczęsnej Carrolyn de Euge. Much łażących po jej okrwawionych, okaleczonych zwłokach – wyłażących jej z ust, rany na gardle, dziury wyszarpniętej w piersi.

Zasnął dopiero po dwóch kolejnych, dużych dawkach alkoholu. Nie spał jednak zbyt dobrze, dręczony przez jakieś majaki. Nie pamiętał ich zbyt dobrze, gdy obudził się rano z lekkim bólem głowy. Był przekonany, że w dręczących jego umysł majakach sporo było much, lecz coś jeszcze… Coś czającego się poza granicami percepcji. Szepczącego z daleka.

Wpatrzonego weń pełnym głodu wzrokiem. I byli jacyś ludzie o bladych, trupich twarzach, z których ust… wysuwały się długie jęzory otwierające się, niczym paszcze.

Rankiem niewyspany Bertrand zjadł śniadanie i pomaszerował przez miasto do domu przy Rue Plersance. Spacer prze niemal całą Marsylię pozwolił mu zapomnieć o dręczących go snach.


Marc Vernier

Marc pozostał na noc w domostwie Castora znajdując sobie bez trudu łóżko w jednym z pustych pokoi. Podjął stosowne środki ostrożności na wszelki wypadek zamykając drzwi na klucz i podpierając klamkę krzesłem.

Nie potrzebował zbyt wiele, bo i tak miał zamiar większą część nocy spędzić nad lekturą.

Opisy morderczych sekt zawierały w sobie tyle bezcennej dla niego wiedzy. Marc miał wrażenie, że każda kolejna strona, każdy kolejny wers zbliża go do poznania tej odrobiny prawdy o funkcjonowaniu wszechświata, której tak bardzo pożądał jego chłonny umysł. Prawdy ukrytej w legendach rozsianych po całym świecie, ukrytej w pradawnych budowlach, w niewyjaśnionych zjawiskach czy niezrozumiałych artefaktach odnajdywanych w najodleglejszych zakamarkach świata przez kryptozoologów, etnografów, historyków i teologów.

Poza niewątpliwą wartością poznawczą księgi Marc liczył też na to, że znajdzie coś, co pomoże mu zrozumieć sens tego, co skrywał przed ludźmi Castor.

Cierpliwość opłaciła się. Zmęczony lekturą Marc miał już się położyć kiedy zauważył, że jeden z rogów księgi, poświęconej jakiemuś bractwu składającemu krwawe ofiary nienazwanemu bóstwu za pomocą rytualnego skrwawiana nad podziemnymi jeziorami, ktoś zagiął róg strony. Po jego odgięciu bez trudu dało się rozpoznać drobny dopisek wyraźnie wykonany charakterem pisma Castora.

Dwa obce słowa: Chachur Fughurru i znak zapytania na końcu.

Jakby zmarły zastanawiał się nad czymś. Rozważał jakąś opcję.
Nazwa miejsca, słowa, imię? Marc nie miał pojęcia. Ale czuł się już zbyt zmęczony, aby nad tym rozmyślać. Położył się spać i bardzo szybko zasnął.

W nocy kilkakrotnie budził się jednak, niepokojony dziwnymi hałasami dochodzącymi z głębi domu. Jakieś szurania. Skrzypienia. Echa.

W końcu jednak przyszedł upragniony sen i Marc Vernier przespał resztę nocy względnie dobrze.


Ottone Lemmi


Antykwariusz szybko pożałował decyzji, że nie wrócił do domu. Marc i Luis okazali się mniej towarzyscy, niż sądził i około północy udali się na spoczynek do wybranych przez siebie sypialni pozostawiając Ottone samego w obcym pokoju, w domostwie wypełnionym dziwnymi, obcymi dźwiękami – skrzypieniem, trzeszczeniem, szumem a nawet jakimiś jękami.
Nie dość, że kiedy Ottone przymykał oczy i widział okaleczone ciało zamordowanej kobiety to jednocześnie słyszał te wszystkie odgłosy.
Przewracał się więc z boku na bok, zawieszony w czymś pomiędzy jawą a snem, nie bardzo wiedząc czy właśnie śpi, czy usiłuje zasnąć.

Kilkukrotnie budził się z przekonaniem, że ktoś jest w jego pokoju. Raz nawet miał wrażenie że coś zaczajonego pod łóżkiem obwąchuje jego buty niczym pies. Nie miał jednak odwagi by zajrzeć pod nie, a może to też był sen.

W końcu jednak nadszedł moment, gdy zmęczenie wzięło gorę nad innymi rzeczami i Ottone zasnął.

Zasnął snem sprawiedliwego śniąc jednak dziwaczny sen.

W tym śnie rozmawiał z Castorem o sprawach zawodowych. O poszukiwanym przez niego dokumencie, który nazywał „Tryptykiem z Dang Cai Ma”. W tej rozmowie jednak Castor był jakiś dziwny, odmieniony, zimy i ponury. Jakby skrywał coś przed Ottone, a kiedy ten odwrócił się by poszukać dokumentu Castor zaatakował go próbując sięgnąć długim, zębatym jęzorem, który wystrzelił z jego rozwartych ust niczym macka jakiegoś podwodnego drapieżnika.

Na szczęście, kiedy obudził się rankiem, lekko spocony, senne majaki znikły niczym… no, niczym zły sen.


Luis Deullin

Gwiazdy widoczne przez teleskop niewiele mu powiedziały. Nie znał się na astronomii tak dobrze, jakby chciał traktując ją bardziej jako narzędzie służące nawigacji. Owszem, potrafił nazwać najważniejsze konstelacje i gwiazdy oraz określić położenie najważniejszych ciał niebieskich, ale na tym jego wiedza się kończyła.

Pomocne okazały się jednak zapiski i notatki Catora, które znalazł w planetarium. Dzięki nim udało się Luisowi określić, że Castora interesował gwiazdozbiór Ryb i znajdująca się w nim gwiazda Eta Piscium.

Znalazł też notatki, które odnosiły się do innych nazw tej gwiazdy w obcych cywilizacjach i kulturach. Castro zanotował, że Chińczycy nazywali ją Yòu Gèng, a Babilończycy Kullat Nūnu lub po prostu Kullat. Ta ostatnia nazwa została podkreślona przez Castora i opatrzona wykrzyknikiem. Obok niego zanotowano zdanie;

Cytat:
„gdy jeden , który okaże się czterema, przejdzie obok oka Kullat, nastąpi pora przebudzenie tego, co uśpione czeka” sprawdzić jeszcze zapiski E. E.Barnard! Może napisać do Rufinno Zetticci, do Genui
To było coś! Ten tajemniczy zapisek straszliwie pasował do sekretu, jakim Castor otoczył całą sprawę spadku. Niemniej nadal Luis nie wiedział, o co mogło chodzić lekko szalonemu krewniakowi.

Czuł się jednak tak, jak w pracy, gdy był o krok od odkrycia ważnego trybiku, elementu, który popchnie cały projekt do przodu.

Spojrzał raz jeszcze w migoczące punkciki gwiazd wyraźnie widoczne w okularze teleskopu.

Potem poszedł spać.

Zasnął dość szybko, chociaż wydawało mu się, że słyszy hałasy w ścianach i jakieś popiskiwania.

Szczury. Stary, nieco zaniedbany dom musiał mieć szczury. To było oczywiste. Jeszcze przed zaśnięciem jego wcześniejsze lęki ze strychu wydawały się być dziecinnie śmieszne.

W nocy obudził się jednak, mając wrażenie, ze ktoś stoi obok niego przy łóżku i wpatruje się weń złowrogim, nienawistnym wzrokiem. Kiedy jednak zdołał zebrać się w sobie i zapalić światło nikogo nie ujrzał. Wydawało mu się jednak, że hałasy w ścianie stały się na moment głośniejsze, jakby jakiś wyjątkowo duży szczur czmychnął właśnie spłoszony światłem.

Resztę nocy Luis spędził w płytkim, niezbyt odprężającym śnie. Rankiem, podobnie jak inni, nie był do końca wyspany.


Claude Levi – Strauss

Spacer do sanatorium nie był zbyt wymagający, ani długi, i pozwolił Calude’owi zebrać myśli. Ulice o tej porze były dość ciemne, ale nie napawały go lękiem. Szedł przez taką część Marsylii, że raczej nie spodziewał się problemów.

W swoim pokoju poczuł się zdecydowanie pewniej. Dom Castora, czego nie chciał przyznać przed innymi spadkobiercami, przerażał go odrobinę. Było w nim coś, co powodowało, że cierpła mu skora. Wrażenie, ze jest się obserwowanym nie opuszczało go ani na chwilę. Przeczucie, że coś złowrogiego czai się gdzieś, sprytnie ukryte przed wzrokiem domownikow było … przytłaczające.

No i zatęchła pościel w domostwie Castora nie mogła się porównywać z wypachnioną, dobrze upraną pościel z sanatorium. Podobnie, jak widoki z okien.

Przed zaśnięciem cowieczorne „rytuały” pomogły Claude znaleźć się w normalniejszym świecie. Bez tajemniczych spadków wartych fortunę, morderstw niewinnych kobiet i sekretów w piwnicach.

W nocy przyśnił mu się Castor. Spacerowali razem po plaży rozmawiając o tajemnicach wszechświata i chociaż z samej rozmowy Claude nic nie pamiętał, to jednak pamiętał, jak de Overneyes wskazuje mu palcem jakiś punkt na rozgwieżdżonym niebie mówiąc do niego kilka słów, które kołatały mu się pod czaszką nawet wtedy, gdy się obudził.

- Czterech stanie się jednym, jak jeden kiedyś stał się czterema. Zapamiętaj! Od tego zależy los ludzkości!

Czterech stanie się jednym!

Cóż na Boga miało to znaczyć. I dlaczego dręczył Claude’a taki sen. Tak realny, że nadal czuł chłodne powiewy znad wzburzonej powierzchni i …

Przypomniał sobie jeszcze jeden szczegół. Dwa księżyce na niebie. Wpatrzone w spacerujących po kamienistej plaży mężczyzn niczym ślepia ogromnej, bezdusznej i amoralnej bestii.

DZIEŃ DRUGI

WSZYSCY

Zgodnie z umową z wieczora spotkali się o godzinie dziesiątej w domu Castora przy Rue Plersance. Po większości znać było, że noc nie należała do najbardziej relaksujących.

Kiedy już zasiedli przy dużym stole w jadalni – przy kawie i jedzenia przygotowanego przez czującego się gospodarzem Luisa Marc rzucił do zebranych:

- Proponuję sprawdzić tą firmę, która kręciła się koło domu. Voltair i syn.

- Już to zrobiłem – powiedział Bertrand. - Nie ma takiej firmy przewozowej w Marsylii. Albo sąsiedzi pokręcili nazwę, albo ciężarówka nie pochodziła z tego miasta, albo ... – zawiesił głos na chwilę - … celowo wprowadzili nas w błąd.

Zaczynał się nowy dzień. A spadkobiercy czuli, że rozpoczął się jakiś wyścig, w którym ukryty przeciwnik miał przewagę, nie wahał się odbierać życia. Była ich szóstka plus wymienieni w testamencie członkowie rodziny.

Czuli się, przynajmniej na ten moment, zdecydowani poznać sekret Castora. Dowiedzieć się, co za skarb skrywał w piwnicach swego domostwa i czemu ktoś miałby mordować, by go posiąść.

Jak na razie mieli sporo domysłów, poszlak, hipotez i przypuszczeń i ani jednego dowodu. Było oczywiste, że aby dowiedzieć się czegoś więcej, muszą dostać się do piwnicy. Upewnić się, czy ich obawy, że cokolwiek było strzeżone przez Castora już zostało wykradzione przez zabójcę nieszczęsnej panny de Euge.
Dla niektórych chociażby pomoc w złapaniu zabójcy byłaby zadośćuczynieniem i sprawiedliwością. Być może wiedzieli najwięcej o przestępcy. Znali jego motywację. Pozostawało pytanie, czy powinna ja poznać policja. Bo jeżeli sekret de Overneyes wiązał się jakoś z tym aktem okropieństwa, to działania służb mogły narazić na jego ujawnienie. Z drugiej strony czy ukrywanie przez ich istotnych dla śledztwa faktów, nie zostałoby uznane przez śledczych za współudział w nim?

To były trudne kwestie i równie trudne do rozstrzygnięcia jak to, od czego powinni zacząć swoje śledztwo. Bo to, że muszą je zacząć, jeśli chcą wypełnić ostatnią wolę Castora, nie pozostawało wątpliwości.
 
Armiel jest offline  
Stary 13-11-2015, 10:21   #26
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Spiżarka była zaopatrzona w sporą ilość dobrych, a nawet bardzo dobrych win. Bertrand czuł się jak w ekskluzywnym sklepie czytając etykietki kolejnych butelek i zastanawiając się, cóż takiego przypadłoby do gustu Melvillowi Jodoil i jego szacownej małżonce Villette. Jego wybór padł na wytrawnego burgunda Vieux Château Certan.
Zastanawiająca była ta rozmowa z sąsiadami. Powtarzali wiadomości, jakby ktoś ich wyuczył. Zupełnie jakby byli zahipnotyzowani.
- Bardziej niż zastraszeni. – mruknął do siebie.
- Zanim wyjdę przejrzę zapiski Castora. Gdzieś musiał zapisać telefon, albo adres tego całego Rufinno Zetticci.
Póki co usiadł w fotelu na korytarzu i zapalił papierosa. Musiał się zastanowić, jak przeprowadzić rozmowę z sąsiadami. O firmie transportowej najwyraźniej kłamali, choć może nieświadomie. Trzeba ich zapytać, jakie bibeloty chcieliby kupić z domu Castora, to raz i spytać, czy od przedwczoraj ktoś ich nie odwiedził, ktoś nieznajomy. No i w ogóle dowiedzieć się kim są i czym się zajmują. Jak dobrze znali Castora, czy przed śmiercią ktoś u niego bywał. Wszystko bardzo delikatnie i taktownie. Należało roztoczyć swój czar.
Bartrand dokończył palić i z butelką w garści ruszył na podbój serc i umysłów sąsiadów.
- „Moja szacowna małżonka Vilette”. – mruknął do siebie – Kto tak mówi o swojej starej?
Prychnął ubawiony. Ciekaw był, jak wygląda dom Państwa Jodoil.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 13-11-2015, 22:24   #27
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Wieczór był ciepły. Nie tak ciężki, upalny i duszny jak te spędzone w Afrykańskich równikowych puszczach ale też nie tak suchy i chłodny jak pustynne noce gdy siedzieli wtuleni w śmierdzące wielbłądem koce.

Teraz, idąc malowniczymi uliczkami Marsylii, wdychając słone powietrze, wsłuchując się w miarowy stukot laski o bruk, wspominał te dawne chwile spędzone na poszukiwaniach dawnych kultur i wierzeń.

Zastanawiał się, czy to właśnie miesiące spędzone w zasypanych piaskami grobowcach, czy zarośniętych bujną roślinnością starożytnych budowlach, w towarzystwie kilku zaledwie członków ekipy badawczej, w tym hermetycznym gronie, pośród twarzy, których rysy znał lepiej niż swojej własnej, sprawiły że pośród nie znanych mu ludzi czuł się obco i nieswojo, że wolał się wycofać, stać obok. Być obserwatorem niż uczestnikiem. Analizować.

Przystanął gdy bezpański pies przebiegając mu drogę szczeknął krótko. Poczekał aż zniknie w bocznej, ciemnej uliczce, do której nie doszła elektryczność.

A może to nie przez osoby lecz miejsce, które wzbudzało w nim nie wytłumaczony niepokój. Jak w katakumbach Mer-her-Ra, w której już od przekroczeniu progu mawiali, ściany miały oczy. Śmiał się wtedy z nich, żartował, choć sam czuł tą jeżącą włosy na karku, wręcz namacalną obecność czegoś. Śmiał się, by złamać to niepokojące wrażenie, przełamać atmosferę grozy. Tak było aż do czasu gdy uciekli wszyscy tubylcy. Gdy Kahmed, jego egipski przyjaciel został znaleziony martwy, z szeroko rozszerzonymi ze strachu oczami u progu wrót komory, w której złożono zabalsamowane zwłoki kapłana Ra. W posiadłości Castora czuł ten sam niepokój. Miał to samo wrażenie bycia obserwowanym.

I choć nie przyznał tego głośno przed nikim - nie chciał spędzać ani jednej nocy w tym domu. De Overneyes przywiózł coś, co obudziło moce, których nie znali, nie byli świadomi. Nie chciał...

Sanitariusz przywitał go z wyuczoną grzecznością. Levi odpowiedział mu zdawkowo, zaprzątnięty myślami. Chyba skomentował samotne spacery pod ugwieżdżonym niebem, po czym szybko zniknął w swoim pokoju.

Po szybkiej toalecie i przebraniu się w pidżamę, w lekkim szlafroku zasiadł do biurka. Uchylił okno, wpuszczając świeże, morskie powietrze i szum wieczornej Marsylii, przerywany z rzadka krzykiem mewy.

Rozłożył na blacie zestaw fajczarski. Najpierw wyciorem dokładnie wyczyścił fajkę, poczynając od główki, poprzez cybuch aż do ustnika. Powoli, starannie. Później z tytońcówki nabrał tytoniu, którym zapełnił główkę, dokładnie ubijając zawartość kościanym kołeczkiem. Odstawił fajkę na specjalnie do tego celu przygotowany stojak, sprzątnął pedantycznie wszystkie nieczystości z blatu, schował akcesoria i dopiero wtedy rozsiadł się wygodnie w fotelu, biorąc fajkę w dłoń i zapalił, przystawiając ogień do tytoniu, zaciągając się głęboko pierwszym dymem. Palenie tytoniu było dla niego czymś więcej niż tylko nałogiem. Wyuczony rytuał, wprowadzał pewien rytm do życia, pozwalał uspokoić myśli.

Wyjął z szuflady dziennik i pióro. Otworzył. Zaczął pisać.

Cytat:
16 lipca 1931r.
Marsylia

Zapisując wczoraj, że jutrzejszy dzień przełamie monotonię, byłem w głębokim błędzie. To tak, jakby stwierdzić, huragan wieje, lub (...)
Odłożył pióro. Odchylił się w fotelu i przetarł zmęczone oczy. Było już późno w nocy gdy położył się spać.

***

Czterech stanie się jednym!

Claude zawsze wierzył, że tuż tuż na granicy poznania, istnieje cienka bariera, która prowadzi do innego świata. Że prawda jest na wyciągnięcie ręki. Że patrzą i nie widzą. Teraz był tego bardziej pewien niż wczoraj, niż kiedykolwiek. Castor de Overneyes siegnął do niego przez kurtynę i krzyknął.

Czterech stanie się jednym!

Nie wiedział co zmarły chciał mu przekazać ale czuł, że jest to b a r d z o ważne.

W posiadłości Castora znowu chętnie skorzystał z okazji i wraz z Ottonem udał się do biblioteczki. Młody Włoch sprawił na nim bardzo pozytywne wrażenie już wczoraj i perspektywa wspólnego spędzenia dnia w jego towarzystwie, wśród zapachu ksiąg, wydawała mu się bardzo kusząca.

Zamierzał przejrzeć zawartość biblioteczki, wybrać najciekawsze pozycje i zatopić się w nich do późnej nocy. Chciał też ukierunkować Lemiego w jego poszukiwaniach, korzystając ze swojej wiedzy. Zapowiadał się długi, pracowity dzień.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 13-11-2015, 23:04   #28
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Na szczęście Luis nie zaspał, do czego z pewnością przyczynił się płytki sen. Kiedy tylko się ocknął, uświadomił sobie że należy przygotować śniadanie, a ze starych zapasów pewnie nadaje się jedynie alkohol i wysuszone na wiór, twarde jak skała mięso. Czyli produkty, które w jego ocenie niezbyt pasowały do porannego posiłku.

Nim wszyscy powstawali i zdołali się zgromadzić w jadalni, Deullin postanowił zrobić szybkie zakupy. Chleb, mozzarella, pomidory i oliwki, a do tego świeżo mielona kawa były tym co pierwsze przyszło mu do głowy. Szczególnie, aromatyczna kawa wydawała się ambrozją, czyniącą cuda na niewyspanie.

Ledwo po przygotowaniu posiłku, gdy zasiadł przy kubku kawy i na powrót zanurzył się w swoim notatniku, pierwsi „domownicy” zaczęli się pojawiać zwabieni zachęcającymi zapachami.

- Dzień dobry. przywitał się uprzejmie ze wszystkimi. - Jak minęła noc? Muszę przyznać że nie spałem dziś najlepiej. - Luis pociągnął spory łyk kawy.

- Bez cienia wątpliwości była to najgorsza noc w moim życiu. - Ottone, na wpół odruchowo, zignorował zasady dobrego wychowania i ziewnął w zaciśniętą pięść. Chrząknął pod nosem. Rzadka, krótka broda i szczupłe policzki nadawały Włochowi nieco nieporządny wygląd, ale gdy zestawić je z podkutymi, sinymi powiekami, sprawiał wrażenie jeszcze bardziej niewyspanego niż był w istocie. A zmęczony był mocniej niż koło północy, gdy kładł się do łóżka. Sztywnym ruchem ręki zagarnął filiżankę kawy i pociągnął długi łyk, na raz pozbywając się połowy zawartości naczynia.

- Obaj panowie wyglądacie na niewyspanych. Ten dom ma swój klimat, trzeba się przyzwyczaić. Dzień dobry! - powiedział przyjaźnie i z uśmiechem Marc Vernier widząc Luisa i Ottona.

- Ale chyba trafiłem na coś interesującego... - dodał Luis. - Przed snem jeszcze wstąpiłem do obserwatorium Castora zobaczyć na co też po raz ostatni spoglądał mój wuj i wpadły mi w ręce ciekawe zapiski. Zwróciłem na nie uwagę, gdyż wydają się związane z listem który otrzymałem u prawnika. - Tutaj przesunął na środek stołu swój notatnik ze skopiowaną wiadomością:

Cytat:
„gdy jeden , który okaże się czterema, przejdzie obok oka Kullat, nastąpi pora przebudzenie tego, co uśpione czeka” sprawdzić jeszcze zapiski E. E.Barnard! Może napisać do Rufinno Zetticci, do Genui.
- Czterech stanie się jednym! - wpadł mu w słowo Levi - Dokładnie tak powiedział mi dzisiaj Castor.

Spojrzał po zebranych.

- Wybaczcie. Możecie uznać mnie za szaleńca, lecz... - szarpnął brodę, przeczesał ją palcami. - Śnił mi się zmarły. Mam głębokie przekonanie, że de Overneyes chciał mi coś przekazać. Te słowa: Czterech stanie się jednym! i dwa blade księżyce.

- Notatki Castora wskazują na to że bardzo interesował go gwiazdozbiór ryb, a w szczególności Eta Piscium. Również były tam inne jej nazwy i jedna wyróżniona. Zdaje się ze Babilońska: Kullat. To chyba o tej koniunkcji wspomniał w naszych wiadomościach. Ciekawe, nie sądzicie?

- Oczywiście. - Niewyraźny głos Lèmmiego odbił się echem od krawędzi trzymanego w palcach naczynia. Miał pewne podstawowe pojęcie o astronomii, ale była to wiedza nieusystematyzowana i Włoch zamyślił się, próbując przywołać z pamięci jakąś informację na temat, jak się zdawało, babilońskiej nazwy. Kullat, Kullat…

- To chyba oznaczało morską istotę, może rybę. - stwierdził po chwili namysłu. - A, jeszcze jedno - Ottone poszukał odpowiednich słów, starając się nie zabrzmieć jak ktoś przesądny i skłonny wierzyć w bujdy. - Tej nocy śnił mi się pan Overneyes, podobnie jak Claudowi. Jakkolwiek by się ten sen nie zmienił w koszmar, rozmawialiśmy o poszukiwanym przez niego dokumencie… o “Tryptyku z Dang Cai Ma” Czy któremuś z państwa ta nazwa coś mówi? Dziś pojadę do mojego antykwariatu i przejrzę w notatkach, jakie pozycje zamawiał u mnie Castor.

- Ciekawe wiadomości Panowie przynosicie. - Bertrand wyciągnął notatnik - Ale z konkretów, to mamy tylko Rufinno Zetticci z Genui. Spróbuję znaleźć jego telefon. Podsumujmy. Możemy sprawdzić sąsiadów. Wpaść do nich i pociągnąć za język. Przypominam, że nie wiemy nic o losie pozostałych spadkobierców. Mam na myśli Eugenio i Charlotte de Voltau. Ich adresy powinien, miejmy nadzieję, mieć du Bernande. Castor przepisał im jakieś nieruchomości. Może tam znajdziemy jakieś wskazówki. To była zdaje się posiadłość w Berre L’Etang z ziemiami i jacht „Gardien de la Elepchant” wraz z domkiem w Mejean. Z tego co pamiętam Eugenio jest kiepskiego zdrowia i może dlatego się nie zjawił.
Prunier uśmiechnął się pod nosem.
- A Charlotte jest szalona.

- Kullat… to ciekawe. - madame L’Anglais kiwała apatycznie głową, wpatrzona w punkt gdzieś na ścianie przed sobą. Te kilka godzin snu nie wystarczyło, by w pełni zregenerować siły po podróży i wrażeniach poprzedniego dnia, zresztą nigdy nie sypiała zbyt dobrze. - Castor w liście wspominał coś o wyjatkowych ułożeniu planet, bardzo rzadkim i… interesujacym. - przy tych słowach uśmiechnęła się nieznacznie, wracając do rzeczywistości i otaczających ją ludzi - Zajmę się tym, o ile nikt z panów nie ma nic przeciwko. Nie jestem zbyt… dobrym materiałem na zawieranie znajomości z naszymi sąsiadami.

- Chachur Fughurru. - powiedział nagle Marc Vernier siedząc przy stole i przysłuchując się rozmowom innych. - Nie przyśniły mi się te słowa: Castor zapisał je jednak w książce, którą mi pozostawił w testamencie, więc przy okazji sprawdzania słowa Kullat można i sprawdzić Chachur Fughurru. Ja bym pojechał sprawdzić jacht Castora.

- Na górze znajduje się obserwatorium Castora. Pomieszczenie na końcu korytarza. Minie pani mały salon, sypialnie i będą to ostatnie drzwi po prawej. Powinna tam się znajdować większość literatury i atlasów związanych z astronomią. No i może znajdzie pani więcej podobnych notatek. Oryginał tych zostawiłem na stoliku obok teleskopu. Skinął jej głową Luis. - Wiec zna się pani na astronomii? Dla mnie to bardziej narzędzie nawigacyjne i głębszej wiedzy, poza podstawowymi gwiazdozbiorami i ich położeniem nie posiadam.

- Ja przejrzałbym, za pozwoleniem pana Verniera - Claude skinął w jego kierunku głową - biblioteczkę zmarłego. - Marc jedynie kiwnął lekko głową w ramach zgody.

- Ja, jak już wspominałem wcześniej, pojadę do mojego antykwariatu i poszukam wskazówek, przeglądając listę pozycji dostarczonych panu Castorowi. Być może pan Vernier, jak widzę zaznajomiony z podobną twórczością, coś z tytułów, bądź samych utworów, wydedukuje. - Ottone odłożył filiżankę na stół. - Jeśli nikt z państwa nie chce mi towarzyszyć, ruszę natychmiast.

- Ottonie… - wstrzymał go Lévi-Strauss - jeśli byłbyś w stanie przejrzeć ze mną biblioteczkę de Overneyesa, zabrałbym interesujące mnie pozycje i chętnie ci potowarzyszę.

- Oczywiście. - Roztargniony Włoch skinął głową. - Chętnie pomogę.

- Ja w takim razie pójdę do prawnika i postaram się dowiedzieć gdzie mieszkają spadkobiercy, którzy nie zjawili się na odczycie testamentu. Jeśli mieszkają w Marsylii to odwiedzę ich i sprawdzę dlaczego nie przyszli na spotkanie. Zakomunikował Luis.

- Dziękuję, panie Deullin. - Sophie skinieniem głowy wyraziła wdzięczność za wskazanie drogi. Ograniczało to konieczność zbędnego włoczenia się po rezydencji, zaś zaoszczędzony czas dało się przecież wykorzystać w bardziej produktywny sposób. Kobieta czuła ekscytację na samą myśl o dobraniu się do zbiorów człowieka, który nawet po śmierci był dla niej naukowym autorytetem. Jakież tajemnice skrywała jego kolekcja, czego przyjdzie się dowiedzieć i co odkryje? Najchętniej z miejsca pobiegłaby we wskazanym kierunku, lecz kultura oraz dobre wychowanie nakazywały rozsądniejsze zachowanie.

- Zależy czy mówimy o astronomii, czy astrologii. Widzi pan, ludzie od wieków wierzyli w moc i boski aspekt widzianych nocą gwiezdnych znaków. Próbowali na ich podstawie wyczytać przyszłość, układali horoskopy aby przypisać magiczne właściwości cechom ludzkiego charakteru. Modlili się do nich. Każda ze starożytnych kultur poświęcała im wyjątkowo dużo czasu i uwagi, oddając cześć na tysiące najróżniejszych sposóbów - od cichych modlitw, poprzez ofiary z ludzi. Czy są czymś więcej prócz mapą pozwalającą na wygodne ustalanie pozycji podczas podróżny, nie tylko tych morskich… cóż. Wciąż nie znamy odpowiedzi, nie tylko na to pytanie. - naraz odkaszlnęła w zaciśniętą pięść i dodała lekko zrezygnowanym tonem - Proszę wybaczyć. Czasem zapominam że nie jestem na wykładach. Udam się do obserwatorium Castora. Gdyby któryś z panów czegoś ode mnie potrzebował, tam mnie znajdzie.

- Ależ nic się nie stało, a nawet zaczynało być bardzo ciekawie. Lecz nie będę już pani zatrzymywał. Każdy z nas ma sporo pracy na dzisiejszy dzień, choć mam nadzieję że nadarzy się bardziej sprzyjająca chwila aby kontynuować tę rozmowę. Skinął jej głową Luis i dopił resztkę kawy.

- Jeśli nie ma pani nic przeciwko to odprowadzę panią do obserwatorium. Niedaleko jest moja sypialnia, a muszę się jeszcze przygotować do wyjścia. Powiedział wstając. - Owocnego dnia wszystkim życzę i do zobaczenia, miejmy nadzieję na objedzie. - Skłonił się lekko zebranym, zabrał swój notatnik i ruszył w stronę drzwi. - Więc idziemy? Zapytał jeszcze Sophie.

- W takim razie ja odwiedzę naszych drogich sąsiadów i spróbuję ustalić dane Rufinno Zetticci - stwierdził Bertrand - Pewnie Castor ma gdzieś go zapisanego w notatkach.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 15-11-2015, 13:19   #29
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Spotkanie przebiegło w dość przyjemnej atmosferze i mimo tego, że większość z nich była lekko niewyspana sprawnie podzielili się watkami w tym … śledztwie.

Tak. Nie należało inaczej nazwać badań, które rozpoczynali. Było niemal pewne, że śmierć panny de Euge była bezpośrednio powiązana ze sprawą spadku. A gdzie była ofiara i był przyczajony w cieniu morderca, było śledztwo. Nawet, jeżeli na razie w głównej mierze opierało się na badaniach ksiąg i starych zapisków od niedawna zmarłego człowieka.



Sophie L’Anglais


Sophie usiadła wygodnie w miękkim fotelu w planetarium przez chwilę chłonąc specyficzną atmosferę tego pomieszczenia. Te wszystkie notatki, zapiski, mapy i szkice gwiazd – musiało mieć znaczenie.

Była niezwykle błyskotliwą kobietą i mimo, że wiedza astronomiczna nie była jej specjalizacją ze studiów, to jednak zawsze fascynowało ją powiązanie ruchów ciał niebieskich i kształtowania się kultur. Na tym znała się doskonale.

Przez chwilę siedziała spokojna, wyciszona, jak zawsze, gdy przygotowywała się do ważnego wykładu. A potem wzięła się do pracy. Powoli, metodycznie. Czytała, wertowała, myszkowała i prowadziła swoje własne notatki.

Potwierdziło się, że Castora interesowała jedna z gwiazd w konstelacji Ryb. Kullat. Jednak Spohie nie sądziła, że Castorowi chodzi o planety czy gwiazdy. Nazwisko E. E.Barnard. Chodziło zapewne o zmarłego w roku 1923 amerykańskiego astronoma Edwarda Emersona Bernarda. Znawcę astrometrii. Pierwszego autora zdjęcia Drogi Mlecznej. Ale Emerson, o czym wiedziało niewielu, zasłynął z poszukiwania komet. Może więc chodziło o kometę? Tylko jaką?

Sophie podążyła tym wątkiem. W książkach w planetarium jednak nie znalazła żadnych źródeł na których mogłaby oprzeć swoją hipotezę. Czując lekki głód zeszła na dół, do głównego księgozbioru, zamyślona i pogrążona w analizowaniu zebranych informacji. Schodząc po schodach wydawało jej się, że kątem oka ujrzała jakiś kształt przemykający korytarzem, za jej plecami, ale kiedy odwróciła się z bijącym sercem zobaczyła tylko pustą przestrzeń.

W głównym księgozbiorze też nie znalazła niczego, co potwierdzało by teorie o komecie. Potrzebowała lepszych źródeł.


Marc Vernier

Po spotkaniu Marc wykonał dwa ważne dla niego telefony uprzedzając, że zabawi nieco więcej czasu w Marsylii. Na szczęście na uczelni panował wakacyjny spokój, a zona była wyrozumiała.

Potem przespacerował się do portu gdzie, jak oczekiwał, powinien cumować interesujący go jacht.

Dłuższy spacer po nabrzeżach, pośród rozochoconych turystów – głównie z USA – oraz wrzeszczącego ptactwa, nastroił go w pozytywny stan. Pluskanie fal o pirsy i kadłuby łodzi miało w sobie coś kojącego. Niemal terapeutycznego.

Mimo tych przyjemnych doznań Marc jachtu nie znalazł, ale udał się do kapitanatu i po kilkudziesięciu minutach, jako szacowny obywatel miał okazję pogawędzić z jego zarządcą.

To był strzał w dziesiątkę. Pięćdziesięciosiedmioletni Olivier Tobba okazał się być nie tyle gadułą, co było niezwykle pomocne w sytuacji w jakiej znajdował się Marc, o tyle jeszcze wyjątkowym ekstrawertykiem z doskonałą pamięcią.

Doskonale znał zarówno „Gardien de la Elepchant” jak i Charlotte De Voltau – diablicę wcieloną i urodzoną awanturnicę, w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu. Okazało się, że Charlotte jest znana w Marsylii i chyba nawet w całej Prowansji, jeśli nie na zachodnich rejonach Morza Śródziemnomorskiego, jako wielbicielka żeglugi jachtowej (trzy najwyższe odznaczenia za zwycięstwa w regatach), miłośniczką strzelectwa (pięć medali z zawodów), hippiki (dwa razy tyle zwycięskich gonitw), szermierki (dwa zwycięstwa w szermierce kobiet) a jednocześnie zagorzałą zwolenniczką emancypacji kobiet.

Obecnie zarówno sama Charlotte, jak i interesujący ich jacht przebywał gdzieś w okolicach wybrzeża Tunezji, gdzie wypłynął blisko dwa miesiące temu.

Zatem wyjaśniło się, czemu dziewczyny nie było na otworzeniu testamentu.
Marc podziękował gadatliwemu urzędnikowi, złożył kilka obietnic których nie zamierzał dotrzymać i opuścił kapitanat.

Wracając z portu odniósł dziwne wrażenie, że jest obserwowany.

Śledzony. Nie potrafił jednak wypatrzyć napastnika w wielobarwnym, niekiedy też egzotycznym tłumie ludzi, przelewającym się po ruchliwych ulicach Marsylii.

A może popadał w jakąś nieuzasadnioną paranoję?

Taksówką podjechał do posiadłości w Berre L’Etang, kilka kilometrów od Marsylii. Posiadłość była niezbyt duża ale malowniczo położona. Obok wiejskiego domu rozciągała się niewielka winnica.

Spotkanie z Eugenio de Voltau nie należało do najprzyjemniejszych. Krewny Castora okazał się być człowiekiem fizycznie ułomnym, który poruszał się na wózku pod czujnym okiem opiekuna. Eugenio nie miał obu nóg i prawej dłoni, a sadząc po wieku, kalectwo było efektem zmagań na froncie Wielkiej Wojny. Utrata kończyn zasiało w duszy de Voltau ziarna gniewu, który wyładowywał na otoczeniu i ludziach. Przyjęcie Marca było, delikatnie mówiąc, oschle a w dość stanowczych słowach Eugenio oznajmił, że nie życzy sobie mieć nic wspólnego z de Overneyesami i ich szaleństwem i odmówi spadku lub przekaże go kościołowi.

W tym dość nieprzyjemnym tonie Marc i Eugenio rozstali się.


Bertrand Prunier

Ustalenie numeru telefonu do Rufinno Zetticci z Genui wymagało niecałej godziny i kilku rozmów zamiejscowych, dość kosztownych, ale koniecznych.

Okazało się, że ów Rufinno Zetticci jest dość znanym autorytetem w dziedzinie astronomii we Włoszech. Genua leżała niecałe 400 km do Marsylii, ale i tak Bertrand miał wrażenie, że próbuje złapać kontakt z kimś na drugim końcu świata.

Tak czy owak udało mu się jednak otrzymać numer telefonu do Ruffino i zamówić rozmowę między-krajową na piątą wieczór. Mógł też wysłać depeszę, ale bezpośredni kontakt wydawał mu się bardziej na miejscu.
Potem przyszła kolej na sąsiadów.

Państwo Melvill i Villete Jodoil wydawali się nie tylko zaskoczeni ale i zestresowani wizytą Bertranda. Ich dom okazał się tak samo dziwny i pozbawiony gustu, jak oni sami. Mieszanka stylów, urządzona bez smaku, bez jednej myśli przewodniej. Salon, do którego zaproszono gościa, wyglądał jakby projektował go ktoś niespełna rozumu i na pewno pozbawiony poczucia estetyki. Jak się okazało, kompozycją zajęła się sama Villete więc Bertrand pochwalił jej wysublimowany smak.

Po kwadransie rozmowy rozgryzł to towarzystwo. Nuworysze którzy dość niedawno dorobili się majątku i kupili status. Pozbawieni gustu, tradycji lecz szczerzy i spontaniczni, co przynosiło więcej szkody niż pożytku dla ich wizerunku.

Od słowa do słowa i Bertrand, mający doskonale opanowaną sztukę czytania ludzkich serc, wiedział że Jodoilowie szukali akceptacji u najbliższego sąsiada – Castora, lecz otrzymali jedyne wzgardliwe milczenie. Castor traktował tak większość ludzi, a szczególnie kogoś tak pozbawionego własnego zdania i lotności myśli, jak państwo Jodoil. Tym bardziej, że Jodoliwoie mieli Castora za dość osobliwego dziwaka. Odludka i samotnika.

Dyskretne badanie w kwestii ciężarówki też niewiele więcej wniosło do śledztwa. Jodoilowie nie wiedzieli nic poza tym, co już powiedzieli.
Pożegnawszy się z sąsiadami Bertrand zajął się firmą transportową. Obszedł wszystkie adresy i potwierdził wcześniej ustalone informacje. W Marsylii nie było firmy transportowej Voltair i syn. Ale był Fiacre Voltair który prowadził sklep w porcie z „towarami kolonialnymi” – przyprawami, materiałami, ozdobami, dywanami, tkaninami z Afryki Bliskiego Wschodu. Bertrand znał takie firmy. Często bywały przykrywką dla spraw, którymi zajmował się jako detektyw. Półlegalne interesiki. Mroczne sprawki związane z przemytem towaru a niekiedy ludzi i dzieł sztuki.

Instynkt Bernarda podpowiadał mu, że trafił na ślad. Szczególnie, kiedy zobaczył ciężarówkę z plandeką wjeżdżającą do garażu przy sklepie prowadzonym przez rodzinę Voltiar.

Z doświadczenia Bertrand wiedział, że kiedy wybiera się na spotkanie z osobnikami pokroju Voltairów należy mieć ze sobą kogoś do towarzystwa. To zazwyczaj studziło potencjalne zapały gorących, przestępczych głów o ile domysły Pruniera było prawdziwe.


Claude Levi – Strauss, Ottone Lemmi

Obaj panowie początkowo zapadli w fotelach w gabinecie i bibliotece przeglądając księgozbiór zmarłego pod kątem interesujących go tematów. Gwiazda Kullut i Chachur Fughurru. Jedno słowo znajome, drugie zupełnie obce.

O ile z pierwszym nie mieli najmniejszych problemów i szybko poszerzyli swoją wiedzą w zakresie największej gwiazdy w gwiazdozbiorze Ryb, co jednak poza danymi astronomicznymi niewiele więcej im dało, o tyle z drugą informacją mieli problemy. Żadne odnośniki, żadne księgi, żadne notatki i broszurki nie rzuciły przysłowiowego światła na tą sprawę.

Po kilku godzinach spędzonych nad lekturą obu rozbolała głowa i przespacerowali się do antykwariatu Ottone’a, kontynuując tam swoje badania.

Ottone miał na celu też inne poszukiwania ale nie znalazł niczego, co wiązałoby Castora z Tryptykiem z Dang Cai Ma. Owszem ustalił, że to dość rzadki wolumin – istny biały kruk – zapiski jakiegoś francuskiego podróżnika po Himalajach, chyba Malo znanego Bernarda Funguines, który przeżył jako jedyny burzę śnieżną gdzieś w dolinie Dang Cai Ma w Tybecie. Niektórzy uważali, że Funguines wrócił do rodzinnego domu nie tylko z odmrożeniami, ale też niespełna rozumu i zamieszkał gdzieś, na południu Francji. Feralna wyprawa wydarzyła się gdzieś na przełomie wieku XIX i XX.

Niektórzy uważali, że całą prawdę o wydarzeniach w Tybecie Funguines zawarł właśnie w Tryptyku. Niektórzy sądzili, że Fenguisa uratowała wtedy jakaś nadnaturalna, kosmiczna siła. Tybetańskie bóstwo. I że wtedy Bernard Funguinse zawarł z tą istotą jakiś krwawy pakt. Nikt nie wiedział jednak, ani co to za istota, ani jakie przymierze, ani nawet czy imię podróżnika było prawdziwe.

Zajęci badaniami Claude i Ottone dopiero po chwili zwrócili uwagę, że ktoś dobija się do drzwi. Ottone poszedł zerknąć, który z klientów jest tak zdesperowany. Jednak nim doszedł do drzwi usłyszał trzask pękającej szyby i ujrzał, że ktoś przez okno w drzwiach wrzucił do antykwariatu spory kamień owinięty w gazetę. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz lecz nikogo nie zauważył.

Odwinął gazetę. Wyrwany fragment zawierał dość lakoniczny opis zabójstwa przy La Fontaine. Nie padały w nim żadne imiona czy nazwiska, ale ktoś dopisał krotką informację.

Cytat:
PRZESTAŃCIE WĘSZYĆ, SKURWYSYNY, BO SKOŃCZYCIE JAK ONA
Mimo wczesnego popołudnia Ottone poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach.

Byli obserwowani. To było oczywiste. Obserwowani najpewniej przez zabójcę pani de Euge. Człowieka tak bezwzględnie okrutnego wręcz bestialskiego. A on wiedział kim są.

Nagle obaj panowie zapragnęli towarzystwa reszty spadkobierców. Wszyscy musieli dowiedzieć się o tym, co ich spotkało! To było oczywiste. Musieli zostać ostrzeżeni.

Zabrali co najbardziej im potrzebne rzeczy, zabezpieczyli szybę jak tylko się dało i szybko, oglądając się za siebie, taksówką wrócili do domu Castora.


Luis Deullin


Aleksandre Filippe du Bernande przyjął Luisa, jak serdecznego przyjaciela. Jak się szybko okazało, była już u niego policja i spisała najważniejsze dane dotyczące spadkobierców. Przede wszystkim majątek, jaki przepisał im zmarły i klauzule dotyczące przejęcia go po śmierci innego spadkobiercy.
Więc policja szła tym tropem. Oczywiste i dość niepokojące.

Aleksandre był doskonałym przedstawicielem swoje profesji. Nie przekraczał granic elegancji i dyskrecji, ale zasugerował że w przypadku jakichkolwiek problemów z prawem obejmie spadkobierców swoją prawną poradą.

Kiedy Louis wypytywał o adresy reszty spadkobierców nieobecnych na odczycie ostatniej woli zmarłego, du Bernende uśmiechnął się.

- W świetle przed chwilą poczynionych rozmów mógłbym uznać, ze sprawca szykuje kolejne zabójstwa.

Ton głosu i mowa ciała wyraźnie zdradzały, że prawnik żartuje, ale faktycznie, rozpytywanie o adresy innych ludzi objętych spadkiem w przypadku kolejnych morderstw mogły niepotrzebnie kierować uwagę śledczych na pytającego.

Niemniej jednak Aleksandre udzielił informacji.

Eugenio, ze względu na stan zdrowia, prawie nie opuszczał swojej posiadłości tuz od Marsylią – to tam miał pojechać dzisiaj Marc, jak skojarzył Luis. A Charlotte mieszkała w Cannes oraz pomieszkiwała w kilku innych miejscach, również w domostwie Castora. Zmarły uwielbiał tę energiczną, nieco szaloną młodą damę – jak powiedział prawnik.
Domek w Mejan był leśną posiadłością w głębi lasów, obok miasteczka Vallon-Pont-d'Arc, jakieś dwieście kilometrów od marsylii na północny – zachód.

- Taki średniej wielkości dom w lesie – podsumował prawnik kładąc fotografię.

- Ciężko tam trafić i dojechać, szczególnie zimą lub po większych deszczach. Już dawno temu sugerowałem Castorowi by sprzedał ten dom, ale chyba był z nim sentymentalnie związany. Sam pan wie najlepiej, że pan Castor potrafił być nie tylko tajemniczym, ale i upartym jak sycylijski osioł. Eh. Straszna sprawa z tą biedną de Euge. Musicie uważać. Sądzę, że ktoś wydumał sobie, że Castor przepisał wam potężny majątek i postanowił dorobić. Czasy są ciężkie. Gazety mówią o kryzysie w Stanach Zjednoczonych i że uderzy też w inne kraje w Europie. Policja wspominała, że nieszczęsną Carol torturowano! Torturowano! W jakimż innym celu, niż żeby wyciągnąć z niej informacje, co zrobiła z majątkiem. Eh. Straszne.
Potem już porozmawiali chwilę o kwestiach prawnych, a następnie Luis wrócił do domu Castora.


WSZYSCY


Późnym popołudniem około siedemnastej spotkali się wszyscy w domu przy Rue Plersance. Nim zdążyli jednak usiąść lub porozmawiać, ktoś zadzwonił do drzwi. Scenariusz najwyraźniej lubił się powtarzać.

Za drzwiami, jak się okazało, stał mężczyzna w sile wieku o twarzy prostaczka – ogorzałej od wiatru i słońca. Towarzyszył mu młodszy chłopak, kopia starszego. Ten z kolei trzymał trzy kozy na postronku.

- Uszanowanie – powiedział starszy wyraźnie zmieszany obcą twarzą. – Jest pan dobrodziej? Kozy przyprowadzilim.

Jedno ze zwierząt zabeczało donośnie.

- Cena, jak zawsze, prawdaż?
 
Armiel jest offline  
Stary 21-11-2015, 11:59   #30
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
- Witam. Niestety pan dobrodziej wyjechał na pewien czas, ale proszę wprowadzić kozy tam gdzie zawsze. - Marc miał niewzruszony wyraz twarzy jak gdyby zupełnie spodziewał się tej wizyty. Odnośnie ceny nic powiedział dopóki przybysze nie wprowadzą kóz. Vernier był ciekaw, czy zaprowadzą je na strych, czy do piwnicy, czy właściwie gdzie - gdziekolwiek powinno wiele wytłumaczyć.

- No, ale pan dobrodziej zawsze zabierał je sprzed wejścia i płacił.
Mężczyzna miał nieco zagubioną minę.

Marc nie pokazał po sobie swojego niewielkiego zawodu. Castor nie ułatwił zadania. Vernier przyjął kozy od chłopów i przekazał je Bertrandowi (jako, zdaję się, jedynej osobie, której skłonny był powierzyć trzy kozy, może z wyjątkiem Luisa którego jednak chciał mieć w pobliżu) i powiedział do niego - Proszę zaprowadzić je do kuchni. - po czym swoją uwagę znów skupił na chłopach
- Pan de Overneyes umawiał się z wami, że kolejna dostawa za tydzień, czy nie było to ustalone jeszcze? - Marc miał nadzieję, że chłopi wspomną kiedy miała być kolejna dostawa dzięki czemu można byłoby ustalić częstotliwość dostaw kóz. Wiele spodziewał się po działaniach Castora de Overneyesa i sprawa z kozami wcale nie zawiodła jego podejrzeń. Po tamtej nocy Castor najwyraźniej starał się popychać doświadczeń dalej i dalej. Przynajmniej to były kozy, a nie zwłoki ludzkie.

- No ni. za misionc, ponie dobrodzieju. Zawsze kazali noc przed nowym ksienżycem.

- No dobrze, to by było na tyle. Dziękujemy za kozy. - Marc spróbował spławić chłopków bez zapłaty, ale oni zaprotestowali, co było z resztą do przewidzenia, słowami
- Nu a piniondze. trzydzieści dziwieńć franów, jako zawsze? - powiedział chłop z lekkim przestrachem, że zabrano od niego towar, a odmawiano wydania pieniędzy. Marc spojrzał na niego ze zdziwieniem i odpowiedział pytaniem: - To pan de Overneyes z góry nie zapłacił za tą dostawę? - po czym spojrzał podejrzliwie na przybyszy, czy nie próbują go oszukać. Chłop jednak kategorycznie zaprzeczył i co raz bardziej był zagubiony, ale i nieustępliwy. Marc odetchnął głęboko i wyciągnął pieniądze - No dobrze, wierzę. - z posiadanych przy sobie pieniędzy odliczył 50 franków i wręczył chłopu wskazując, że reszty nie trzeba i podniósł, że ma nadzieję, że z kolejną dostawą nie będzie żadnych problemów i że będzie dokładnie po tygodniu o tej samej porze.

- Tydzień. Może być i za tydzień, czymu nie. jak zawsze czy? - zapytał chłop, a Marc odpowiedział:

- Za tydzień będzie potrzebna jedna koza. Za 13 franków. Później znów noc przed nowym księżycem i już tak jak zawsze, zresztą wtedy już pan de Overneyes powinien wrócić. - po tych słowach Marc Vernier pożegnał chłopów i oddali się do kuchni przyjrzeć się kozom. Marc nie zamknie drzwi jakby ktoś z jego towarzyszy (w tym Bertrand) chciał porozmawiać z chłopami. Vernier osobiście uznałby to za stratę czasu, ale cóż. Marc domyślił się, że są to kozy ofiarne - postanowił jednak zabrać jakieś źródło światła i wyjść do ogrodu (najlepiej w towarzystwie jednej czy dwóch osób) sprawdzić czy nie ma tam śladów bytności kóz. Vernier absolutnie nie zgodzi się na robienie czegokolwiek z kozami bez jego zgody wskazując, że zapłacił za nie i są bardzo ważne dla wypełnienia woli Castora de Overneyesa.

Luis szedł za Vernierem zachowując kamienną twarz. Dopiero w kuchni można było poznać po nim zdziwienie.

- Kozy...? Powiedział unosząc brew i zamilkł na chwilę. - W jakim celu kupił pan te zwierzęta? Castor mógł je jeść, ale po co nam one? Do rzeźnika trzeba by je zabrać, bo co z nimi robić? Zapytał Deullin i ruszył za Marc’iem do ogrodu. - Czegoś konkretnego szukamy na zewnątrz? Nie lepiej zaczekać do rana, kiedy będzie wystarczająco światła?

- Chciałem zobaczyć, czy w ogrodzie nie ma oczywistych i trwałych śladów bytności zwierząt. Właściwie to upewnić się, że takowych tutaj nie ma. Czas niestety nas odrobinę nagli. Jakkolwiek nie mam jednej odpowiedzi na pytanie “czemu Castor kupował trzy kozy na noc przed nowym księżycem” to zdecydowanie wykluczam “mógł je jeść” z tej prostej przyczyny, że po pierwsze zamówiłby mięso już przerobione od rzeźnika, a po drugie Castor nie był aż tak towarzyską osobą, żeby jego goście w jedną noc co miesiąc zjadali trzy kozy. - wytłumaczył Luisowi swoje zachowanie Marc i dodał - Może pan mi wierzyć lub nie, ale najbardziej prawdopodobnymi odpowiedziami na postawione wyżej pytanie było: złożyć je w ofierze albo nakarmić nimi coś. Mam nadzieję, że jest pan przygotowany na takie, wydawałoby się zupełnie szalone, okoliczności. Proszę mi też wybaczyć moje zachowanie - pomimo, że jestem otwarty na wiele sytuacji i doświadczeń to jednak jestem racjonalny i gdyby kiedyś miał pan powody przypuszczać, że nie to proszę śmiało zapytać mnie o pobudki mną kierujące. *

Złożyć w ofierze, albo nakarmić… Powtórzył zamyślony Luis. - Sam nie wiem co gorsze. Co do mojej gotowości to niech się pan nie martwi. Wygląda na to że od teraz trzeba będzie być gotowym na wszystko. Ciekawe jakież to jeszcze sekrety skrywał mój drogi krewniak. Ciekawe...

Gdy temat kóz się wyczerpał, głos zabrał milczący dotąd Claude.

- Powinniśmy zdecydować, czy zgłaszamy temat na policję - podsumował w końcu swoje wątpliwości, gdy opowiedział incydent z kamieniem. - Jeśli o mnie chodzi - przygładził brodę, - to jestem za tym, żeby policji w to n i e mieszać, póki są to tylko nie spełnione groźby.

Czarnowłosa kobieta przerwóciła oczami. Zagnana do kuchni przez głod, stała przy oknie z filiżanką herbaty w prawej i plikiem zapisanych odręcznie kartek w lewej dłoni, przysłuchując się uważnie rozmowie.
- W takim razie zachowajmy czujność i uważajmy na plecy, o ile nie chcemy aby ktoś zdarł nam z nich żywcem skórę. - uśmiechnęła się dość gorzko. Widmo zamordowanej, torturowanej ludzkiej istoty wciąż jej towarzyszyło i ilekroć zamknęła oczy, widziała pod powiekami opuchniętą, pozieleniałą twarz obsypaną żywą, czarną wysypką much. Dawno już nie najadła się tylu nerwów, co od przyjazdu do Marsylii. Może stąd brało się wrażenie bycia obserwowaną, oraz dziwny niepokój, nakazujący szukać czyjejś obecności za swoimi plecami kiedy była sama? Wzdrygnęła się nieznacznie na samo wspomnienie incydentu na schodach. Dom Castora ją niepokoił, napędzając podświadomośc do tworzenia fantastycznych widziadeł. Zmęczenie, stres - racjonalnych wytłumaczeń nie brakowało. -Przejrzałam księgi z planterium i główny zbiór Castora. Mam pewną teorię, ale żeby ją potwierdzić potrzebuję dodatkowych informacji, których tutaj niestety nie znajdę. Edward Emerson Bernard, jego prace na temat komet… możliwe, że nasz drogi zmarły interesował się tym tematem. Po co? Jeszcze nie wiem. Ale się dowiem. - prychnęła z dziwną determinacją w głosie. - Czy któryś z panów orientuje się gdzie w tym mieście jest biblioteka? Dobrze, że mamy pod nosem zaprzyjaźniony antykwariat.- zakończyła odstawiając filiżankę na szafkę.

Bertrand nie miał pojęcia co zrobić z trzema kozami, ale zaprowadził je do kuchni i tam przywiązał nalewając każdej do miski trochę wody.
- Może wystawimy je na wabia? Jeśli coś się szwenda po posiadłości może się skusi na kózkę. - powiedział poklepując jedno ze zwierząt po rogatym łbie.
- Tak, czy siak potrzebuję kogoś do odwiedzin w sklepie Voltairów. Lepiej nie wchodzić tam samemu. Wyglądają mi na przemytników. W ogóle nie powinniśmy się już wypuszczać pojedynczo do miasta. O siedemnastej mam rozmowę z Genuą, ale potem moglibyśmy wyskoczyć do portu. Któryś z Panów reflektuje?
Spytał zaparzając sobie kawę.
- Wiecie co? Ciekawi mnie ten domek w lesie. Wygląda jakoś tak tajemniczo. Warto mieć go w pamięci i przy okazji odwiedzić.

- Kozy do ogrodu trzeba zaprowadzić. Będą miały tam co jeść, a i nie widzę powodu aby kuchnię na oborę zamieniać. Zaproponował Luis.

- Zostaw te kozy Luis. Powiedz mi lepiej, czy porozmawiasz z tym całym Zetticci. Lepiej niż ja orientujesz się o co chodzi z tym gwiazdozbiorem Ryb. - Prunier dość bezceremonialnie przeszedł na “ty”.

- Nie widzę problemu. Rozmowa telefoniczna? Jednak odnoszę wrażenie że większą wiedzę w tej dziedzinie ma pani Sophie. Odpowiedział Luis.
- Co do tej wiadomości i zgłaszania tego odpowiednim służbom to w sumie i tak nie zapobiegną oni ewentualnej zbrodni. Choć radze od teraz mieć się na baczności. Szczególnie ci, którzy mieszkają sami i w nocy wracają do domów. Luis spojrzał po wszystkich poważnie, by po chwili wyciągnąć z kieszeni rewolwer. Otworzył bębenek, sprawdził obecność pocisków i ponownie go zatrzasnął. Chowając broń uśmiechnął się niewinnie.

- Sophie, a może te zapiski Bernarda i Tryptyk z Dang Cai Ma Castor ukrył w domku w Mejan? Warto sprawdzić, czy jest tam jakaś biblioteczka. - spytał Bertrand. - Chcesz porozmawiać z Zetticcim? Poszlibyśmy z Louisem. We trójkę nikt nas nie ruszy.

- Jedyny problem z tym domkiem to taki że znajduje się jakieś dwieście kilometrów stąd. Wtrącił Deullin. - A do Voltairów moge się przejść. W grupie z pewnością będzie bezpieczniej.

- Dziękuję, schlebia mi wiara panów w moje możliwości zarówno poznawcze, jak i ochroniarskie. - L’Anglais odpowiedziała poważnie, choć efekt psuły odrobinę drgające kąciki ust, wykrzywione nieznacznie ku górze. Obróciła się w kierunku Deullin’a - Sophie. Wystarczy Sophie. Skoro wisimy wspólnie na tej pajęczynie, możemy chyba mówić sobie po imieniu. Co do zapisków, hm. To ogólnodostępna wiedza, jeśli wie się gdzie szukać. Biblioteka powinna wystarczyć, mogę też zadzwonić z prośbą o pomoc do kogoś z Uniwersytetu, aby sprawdził w tamtejszych zbiorach. Tyle, że na odpowiedź przyjdzie nam trochę poczekać. Nie wiem czy moja obecność przy rozmowie z Zetticcim w czymkolwiek pomoże. Poza tym wolę towarzystwo książek niż podejrzanego elementu.

- Oczywiście. Odprowadzimy cię do biblioteki i sami pójdziemy do tych Voltairów. Lius uśmiechnął się do Sophie. - W drodze powrotnej zobaczymy czy udało Ci się coś ustalić. No i przez dzisiejszy dzień zbierałaś informacje o tych gwiazdach, więc posiadasz największą wiedzę do rozmowy z astronomem.

- Jeśli chodzi o biblioteki i księgi - wtrącił się Claude - chętnie pomogę pani, panno L’Anglais. A z panem Luisem nie sposób się nie zgodzić. Powinniśmy być ostrożni i w miarę możliwości pozostawać w grupie. Ja… noce spędzam w sanatorium i jeśli ktoś z państwa zechce… - odchrząknął - w drugim pokoju jest kanapa… Kwestię kosztów biorę na siebie.

- Ja po Voltaire’ach muszę pojechać do zakładu szklarskiego - wtrącił się Ottone. - Zamówię nową szybkę, każę ją wmontować. Spać… zaryzykuję jeszcze jedną noc tutaj, za propozycję dziękuję Claude. Ale na policję bym zadzwonił.

- Zgłosić można. Z pewnością nie zaszkodzi. Pewnie poradzą żeby posłuchać i trzymać się od całej tej sprawy tak daleko jak to tylko możliwe. Odnośnie noclegu to zawsze można przenieść się tutaj. Sypialni jest dużo i z pewnością są one wygodniejsze od kanapy. Powiedział Luis.

-Będzie mi bardzo miło. W końcu co dwie głowy to nie jedna. - Sophie z chęcią przystała na propozycję towarzystwa podczas szperania w papierzyskach, lecz opcji nocowania w domu Castora nie powitała już z takim entuzjazmem. Zmilczała cisnący się na usta komentarz i tylko pokręciła głową.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172