Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2016, 15:14   #111
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=go4E4tNGQks[/MEDIA]

Mikołaj stał w milczeniu. Obserwował otoczenie i towarzyszy. Jego wzrok błądził pomiędzy członkami ekipy. Czas spowolnił, chłopak czuł bicie swojego serca. Głośne dudnienie i szum krwi w uszach. Obraz stał się rozmyty, nie widział szczegółów, detale dawno zniknęły. Czuł jakby wirował z ogromną prędkością.

To co stało się ze zwłokami Arona pozwoliło skupić Mikołajowi wzrok na chwilę, jedynie aby dostrzec nienaturalny taniec zwłok. Jednak zaraz po tym Mikołaj "ruszył" w dalszą "podróż". Mimo, że stał twardo na ziemi to jego umysł zdawał się wyrwać z ciała i przemieszczał się z ogromną prędkością, pędząc w przeklętym lesie, omijając drzewa. Biegnąć w kierunku...

Chłopak potrząsnął głową, dotknął dłonią swojej twarzy. Była lodowata, zdrętwiała. Czuł ją pod palcami, jednak nie czuł na niej dotyku swojej dłoni. Powiódł oczami po okolicy. Zdawała się oddalona, niewyraźna. Głosy dobiegały go jakby zza grubej ściany, stłumione i zniekształcone. Jakieś zamieszanie przy namiocie... Droga? Przejście? Mikołaj nie mógł skupić się na słowach Connora. Po raz kolejny jego jaźń została brutalnie wyrwana z ciała...

Znów rozpoczęła się podróż w zabójczej prędkości. Omijane drzewa migały po bokach, świst wiatru wdzierał się w uszy. Coś jednak wyraźnie zaczęło się wybijać na pierwszy plan. Zapach krwi. Ciężki, metaliczny... kuszący. Mikołaj poczuł, że przyspiesza, a w oddali dostrzega plamę światła. Gdzieś między drzewami, tańczące języki ognia a wokół nich stłoczeni przerażeni ludzie. Z jego gardła wydziera się przeciągły ryk, zlewający się z grzmotem. Przyspieszył ponownie, a gdy znalazł się na granicy światła skoczył w kierunku najbliżej stojącej postaci...

...w której rozpoznał samego siebie.

Krzyknął. Tym razem naprawdę. Szaleńcza podróż skończyła się, a jego zmysły wróciły do niego. Czuł się obolały i zdyszany, po skroni ciekła mu stróżka potu. Rozejrzał się po członkach ekspedycji.

-Też...też to czuliście? Coś... coś się do nas zbliża... - cedził słowa, przeplatając je ciężkim oddechem

- Musimy... musimy stąd odejść. Uciekać... jak najszybciej. Nie... nie możemy tu zostać, zginiemy i nawet ogień nie zapewni nam ochrony. Ja... ja to czuje...-

Mikołaj nie wiedział co przed chwilą przeżył. Jedyne czego był pewny to uczucie strachu ściskające mu żołądek i chęć, aby odwrócić się na pięcie i puścić biegiem przez las, byle dalej...
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 13-03-2016, 16:28   #112
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Dane na karcie mogły zostać całkowicie zapomniane gdyby dziewczyna nie zareagowała w odpowiedni sposób. Było, było w środku wszystko, co ktoś chciał zostawić. Analizując hipotetyczną sytuację, w której sama musiałaby zostawić coś w aparacie i porzucić go w pośpiechu, doszła do dwóch wniosków:
  • Przejrzenie materiału zajęłoby przynajmniej 15 minut, by odseparować wycieczkowe zdjęcia od interesujących ich informacji nie zaburzając chronologii.
  • Materiał musiał być nagrany albo między napadami cienistego ducha albo w trakcie.
Sama zadała sobie pytanie, czemu wszystkiego nie nagrywała. Miała przecież GoPro i uchwyt na kasku - przy kajakach, które były rzut beretem. Natomiast nie miała czasu zabrać się za materiał na karcie z aparatu. Nie chcąc bezproduktywnie zostawiać urządzenia, włączyła kopiowanie danych na wewnętrzną pamięć urządzenia. Wrzuciła je w kieszeń kurtki i pognała do kajaków po swój kask. W pośpiechu zamontowała na uchwycie kamerę i pogodziła jakoś latarkę czołową naciągając ją tuż obok. Następnie obok drugiej wydrapanej wiadomości markerem pozostawiła kolejną. Podobny układ, z jedną małą różnicą - imieniem Arona. Od Bruca pamiętała tylko jego imię, bez nazwiska.

Namiot... To była całkowicie inna bajka. Uczucie niebezpieczeństwa również było czymś, czego na taką skalę wcześniej nie było. Cienisty duch chciał ich ostrzec przed samym sobą? Nie pasowało to za bardzo do poprzednich spotkań z nim. Skąd zatem aż tak duża świadomość niebezpieczeństwa?
- Portal...? - skomentowała pod nosem obserwując z kwaśną miną. Nie było dużo czasu na rozmyślanie. - Dobra... Dobra... To tak... Jeśli to mgliste światło mamy uznać, że jest przeciwieństwem... cienia, którego używa duch; zagrożenie wyczuwane przez wszystkich, którego wcześniej cienisty duch nie używał, za nie jego działkę; smród przy mglistym świetle, które nie było od nas, jako walkę z tym światłem; duchy wychodzące z rozbitych łapaczy snów za pokonane i przekabacone na złą stronę mocy; a portal jako coś nie w jego stylu... To albo mu... Ktoś lub coś... wpier*ala sę w robotę, albo będziemy mieli bardzo przeje*ane, bo dowiemy się, że jest inaczej zdecydowanie za późno. Więc... Zaje*iście.

Stanęła wyprostowana przed namiotem i między stojącymi obok towarzyszami. Jej zachowanie było jednolite przez cały czas. Osowiała, drżąca, blada.

- W karcie pamięci jest zachowany materiał. Cały. Trzeba go sprawdzić... ale raczej nie tutaj. Przechodzimy...?

Dziewczyna odwróciła się do reszty przy ognisku. Trzeba było zareagować dość sprawnie i bez ociągania się.

- BRUCE! - wydarła się chcąc przebić przez świszczący wiatr po czym wróciła wzrokiem do portalu. Trzeba było przypilnować, by nie wyciął żadnego numeru i nie podzielił ludzi na pół, bo "przez przypadek się zamknął".
 
Proxy jest offline  
Stary 13-03-2016, 17:01   #113
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ange stała tuż obok Connora i zastanawiała się czy aby na pewno teoria z prochami nie była trafna. Takich halucynacji to jeszcze nigdy nie miała, ani nie słyszała opowieści od ludzi, którzy się narkotyzowali. Namiot portalem do innego świata? Serio? To już nie było normalne, przez moment poczuła się, jakby była w grze komputerowej, a to wszystko co się działo w ogóle nie było prawdziwe, tylko zaprogramowane. Głupie myśli jak na nią, takie to powinna mieć skośnooka laska jej brata, a nie medyk. No cóż, kiedyś się grało w League of Legends i inne takie, różne gry gdzie były przejścia, na przykład Diablo 2 i słynna mapa z krowami. Chore, ale działo się... Tyle, że nie w rzeczywistości!

Jedno było pewne - myśl o tym, że są w grze była bardziej nierealna, niż to o czym gadała Arisa. Jej teorie, mimo iż popierdolone, na pewno miały więcej szans na zaistnienie, niż bycie uwięzionym w komputerowej grze.
- O kurwa - wyrwało jej się, kiedy nachylała się nad połacią namiotu i dłonią rozsunęła do niego wejście.
- Powiem wam szczerze, że w boga nigdy nie potrafiłam uwierzyć, za to śmiało trzymałam się w wiary w równoległe światy, a to przecież takie samo fantasy jak biblia - zagaiła, jakby czując się zaczarowana tajemniczym widokiem. Wzięła jeden z łapaczy snów i wrzuciła go do krajobrazu w namiocie, aby sprawdzić, czy zobaczą jak on tam upada na glebę, czy po prostu zostanie wciągnięty jak makaron z ramenu przez japońców; bez urazy Arisa!

Zobojętnienie, jakie przez ten krótki moment towarzyszyło dziewczynie, ustąpiło miejsca zaciekawieniu. Słów japonki niestety nie zrozumiała, miała wrażenie, że ta zaraz zemdleje, a to co mówi to teorie umierającego z niedożywienia dziecka w Etiopii... A może po prostu Ange była zbyt głupia, by ją zrozumieć?

Piękniś i elegant, Pan Mikołaj, zaczął panikować. Nijak to nie pomagało, ale skoro miał omamy, to było trzeba w nie wierzyć. W końcu nie tak dawno dziewczyny też je miały i teraz stali przed portalem do innego świata - istna beka.

- Uspokój się, to po pierwsze, ok? - mówiła łagodnie patrząc na Mikołaja - A po drugie, niby gdzie mamy uciekać? Chcesz spróbować wejść w ten namiot? Cholera wie co to jest, a może się okaże, że my na serio mamy haluny, a w rzeczywistości wszyscy wjebiemy się do namiotu, podkulimy nóżki i będziemy się chichrać w kułak, kiwając jak pojebańce? I w takim stanie znajdzie nas ekipa ratunkowa - zaśmiała się, choć nie pora na żarty, ale po prostu wyobraziła sobie grupę zjebów skuloną w namiocie, którzy myślą, że oszukali fizykę i przenieśli się w inny wymiar. Aż chce się powtórzyć - beka.

- Idziemy tam? Ja pierwsza nie wchodzę! - oznajmiła całej grupie i uparła się. To musiała być grupowa decyzja, z jednej strony było to naprawdę pojebane, ale z drugiej to co mieli robić? Były inne opcje? Ach tak, chodzenie w kółko po lesie, cholernie produktywne, nie ma co.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 13-03-2016, 18:23   #114
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



Frank nie przypominał sobie tak stresujących wakacji. I tak pełnie niespodziewanych niespodziewajek. No prawie na kazdym kroku odkąd coś z lasu zapewniło im nagłą pobudkę tej nocy. Teraz też jakby wszystko się uparło by być odmienne niż powinno. Nawet ten facet ze strzelbą.

Jackson spodziewał się różnych rzeczy. No ale jakichś takich "normalnych". No na ile normalną rzeczą można nazwać faceta łażąecego tuż przed burzą po nocy w lesie celującym ze strzelby do spacerujących turystów. No przecie spoko. Standardowe wyposażenie parków narodowych tak samo jak drzewa, kleszcze, strumienie czy inna sierściuchowo - pierzasta florofauna. Standard.

Ale nie. Nie mogło byc tak prosto. Frank spodziewał się, że facet strzeli. No trafi kogoś w obozie albo nie. Chyba, że właśnie wrzaski i ten rzucony przez baltimorczyka lighstick by go jakoś zniechęcił do tego. Przestraszyłby się, że zostałz demaskowany albo co. No nawet jakby się wkurzył na przeszkadzajke i jego obrał za cel no to wcale z tego powodu nieuzbrojony technik telewizyjny by szczęśliwy nie był ale jeszcze mieściło mu się w standardzie reakcji przyczynowo - skutkowych. No ale nie to co zobaczył jak się w końcu podniósł z ziemi.

Bo się podniósł. Ten huk czy błysk zdziwiły go trochę bo chyba trochę przesadzona było to jak wystrzał z broni palnej. Tak go oslepić jakby tuż przed oczami błysnął mu jakis flasz czy co. Nie pasowało mu to do wystrzału z broni która powinna byc sporo od niego. Choć doznał ulgi, gdy ołów nie przeszył mu trzewi. Irytujace ściskanie mięśni brzucha jakby to miało zatrzymać kulę wreszcie ustapiło.

No ale jak się podniół to nie widział ani tego facia ze strzelbą ani nikogo innego. Znikli. Z facetem główkował, że może się jeszcze ukrył. W sumie też mógł się schować za drzewo czy co tak jak i Frank. Ale to by pasowało do racjonalnego świata z jakiego pochodził Frank. A tu i teraz... Coś mu mówiło, że ten błysk i huk jest jakoś powiązany ze zniknięciem tego obcego mysliwego a nie z wystrzałem jego broni. No ale kajakarze?

Bear wyglądał na obytego z lasem no może by umiał tak zniknąć. Ale reszta? No i po co? No fakt, darł się by padli na ziemię ale to by ich widział na ziemi, jak się wczołgują za pniaki czy do namiotów. A nie tak, że pusty obóz jakby ich nigdy nie było.

Położył sobie dłoń na powiekach i pokręcił głową. Przerastało go to. Nie był stworzony do takich rzeczy. Ani genialnych teorii w mig wyjasniających te niestworzone rzeczy ani nie miał supergadżetów pomagających sie wykaraskać z tej sytuacji. Coś mu mówiło, że standardowe sprzety z ich cywilizacji mało się tu sprawdzały.

To było... Jak film. Jakby się znalazł na jakimś planie filmowym. Jakby widział jakieś rzeczy co tu się zdarzyły czy co. Nie przyjrzał się temu facetowi ale jakoś sprawiał dosć współczesne wrażenie. No i kajakarze. Czyli to co się działo teraz. Ale te znikanie? To nie było normalne. Zupełnie jakby ktoś puścił taśmę z filmem a potem nałozył nastepną. Dwa obrazy się zlały w jeden a potem z jakiegoś powodu urwały. Ale kto by tak robił. Ten szaman którego widział przez chwile jak go zamroczyło? I po co? Co chciał osiągnąć? Miało to Frank'owi coś wyjasnić? Ale co? Że jego znajomi wrócili do obozu? Że jest czy był tu jakiś facet który strzela czy strzelał... No do kogo? Do czego? Jeśli był z "innego filmu" to nałozony obraz znajomych Frank'a skutecznie przesłonił to do czego tamten celował.

~ No super stary... To żeś pomógł z tymi wskazówkami... Jakies machanie chorągiewkami czy światełkami jak trafić do tej supertajnej jaskini? Bardzo bym prosił to by mi na pewno pomogło bardziej... ~ jeknął w myslach. Był zmęczony i zniechęcony. No i zagubiony. Nie tylko fizycznie. Ba! Nie tylko psychicznie! Także... Metafizycznie? Czy jak to nazwać. Nie był pewny gdzie jest i co widzi. W sumie jakby miał jakieś haluny to by było najporstsze rozwiązanie. Bo wtedy sprawa dotyczyłaby tylko jego samego. Choć ta obiektywna prawda subiektywnie nie była w ogóle ani pocieszająca ani jakoś zmieniajaca te rozważania. I jeszcze te... Te coś w obozie. No ładnie...

Bo gdy już wstał i upewnił się, że nikt nie celuje mu w głowę okazało się, że grupka turystów z jakimi podróżował znikła. Nie, ze ciała postrzelane ołowiem czy poszarpane przez stwora ale znikli jakby nigdy nie było albo nigdy tam nie wracali. Ale za to Frank widział... No jakieś cosie... Całkiem sporo. Poruszały się... Bez sensu. Bez ładu i składu i właśnie bez sensu cechującym jakoś ruch itot żywych. Do tego te raczej nie są półprzezroczyste. A te były. Jak duchy. Znaczy ich standardowe wyobrażenie bo żadnego wcześniej Frank przecież nie widział.

Co to było?! Co tu się działo?! Gdzie się znajdował?! Ze złości zwinął dłoń w pięść i chciał uderzyć w drzewo. Wziął już zamach ale zrezygnował. Najwyżej ręka by go rozbolała a nieczego by to nie zmieniło. W zamian za to pokręcił głową i oparł się ramieniem o drzewo obserwujac ich stary obóz. Chwilę przygladał mu się by się upewnić no ale wszystko się zgadzało. To był ich obóz gdzie przycumowali przed wieczorem a on z John'em łaził po drewno nim się nie zaczął cały ten syf. A teraz coś tam było. Za to nie było żadnych ludzi.

Widział w ogóle całą grupkę kajakarzy? Jeśli tak to czemu teraz ich nie dostrzegał? Czmu oni go nie dostrzegli? Wiatr może i mógł zagłuszyć krzyk. Ale światło które w ciemności lasu powinni dostrzec? Wystrzał broni tego faceta? To też zgapili? Jakim cudem?! Przecież dzieliło ich z kilkadziesiąt kroków a nie kilka kilometrów. Chyba, że...

~ Może mnie tu nie ma? ~ zastanowił się nad tą opcją. Była pochodną tej teorii "wielofilmowości". Może ten jad jakim poczestował go ten chyba wendigo... Zmieniała go w kolejnego wendigo. To już zakładał i wcześniej choć dopiero teraz dotarło do niego nieco inny aspekt tego założenia. Może skoro ten wendigo czy inny leśny duch zmienia go w ducha to i zaczyna mieć "duchowe widzenie"? Jakieś inne rzeczywistości czy co. Poczuł, że robi mu się gorąco i przęłknął slinę.

Te postrzeganie pondaludzkie czy podludzkie jakoś specjalnie szału nie robiło na nim. Tak na dziko nie był nawet pewny co widzi ani jak ani jakto interpretować. Nawet nie był pewny czy dostrzega tą rzeczywistość z jakiej pochodził. Pewnie z czasem rozkminił by to czy owo. O ile duch wendigo czy inna "ciemna strona mocy" nie pochłonęłaby go prędzej. Ale strasznie chujowe było to, że jak prawilny duch przestawał mieć wpływ i kontrolę nad rzeczywistością. Co będzie dalej? Będzie szał jak porószy jakąś gównianą monetą w realu? Nie... Musiał być jakiś sposób... sposób by się z tego wykaraskać. Sposób by zatrzymać tą przemianę. I by wrócić do domu. Jako Frank Jackson z Baltimore a nie... Coś... Coś przyobleczone w jego ciało...

Zamknął na chwile oczy. Stał oparty o drzewo. Musiał się skupić. Musiał byc jakiś sposób. Jakiś wzór czy schemat. Chodziło o indian i ich wierzenia i tradycje. Tego był prawie pewny na ile czegoś można było być pewnym w takiej sytuacji. A oni sie tu wpieprzyli w złe miejsce i czas. Idnianie coś kminili dlatego tyle tych łpaczy na rozwieszali. I ten szaman co go widział w wizji przez moment. On coś wiedział. Jeśli nie kontrolował tego to chyba miał jakiś wpływ. Może był strażnikiem? Nie chciał by to coś wydostało się stąd. Może chciał to coś ściągnąć z powrotem do tej starej jaskini? Chyba był zdziebko zajęty. Tym czymś co tu się działo i panoszyło. Dlatego tak słabo reagował by ściągnąć Jackson'a do siebie. Może chodziło o tą ranę? Jad krązył już w żyłach Frank'a więc ten się stał jakoś bardziej podatny na kontakt czy inaczej wykrywalny dla tamtego starca? Chuk z tym... I tak musiał go odnaleźć i tą jego jaskinię. A nie miał pojęcia gdzie ich szukać.

Otworzył oczy i nadal widział ich obóz i te "cosie". Wahał się. Podejść? Obejść obóz? Coś krzyknąć? Wydawało mu się, że prócz wiatru i burzy od strony obozu dochodzą go chyba jakieś odgłosy rozmowy. Ale co z tego? Nawet jak pod filtrem "z duchami" jaki widział byli tam jacyś ludzie nie reagowali na jego poczynania. Nie widzieli ani nie słyszeli go tak samo jak on ich. Nie miał pomysłu jak się z nimi skomunikować. Te sylwetki mogły być właściwie jego niedawnymi towarzyszami. Ale to jeszcze bardziej zniechecało do komunikacji. Ani coś powiedzieć, ani dotknąć ani wysłuchać... Jakby byli obok siebie oddzieleni przez jakaś grubą błonę. Niby coś widać ale bez konkretów powidzieć też nic nie da się z sensem. Frank był już od nich prawie odcięty. I zgadywał, że jak ma farto to to tylko przejsciowe stadium.

Wzruszył ramionami. Poszedł w miejsce gdzie rzucił lighstick. Może po mysliwym został jakis bardziej namacalny slad? Może on był jakoś "bardziej" w nowej czasoprzestrzeni Jacksona? Potem właściwie nie miał pomysłu co ze sobą zrobić w takiej sytuacji. Właściwie mógł pójść w stronę obozu. Może z bliska te kilkadziesiąt kroków bliżej cos się wyklaruje czy zmieni? Ale jeśli sytuacja się jakoś diametralnie nie zmieni to zostanie mu opuszczenie obozu i zagłębienie się w las licząc, że jakoś odnajdzie tą tajemniczą jaskinię. Mogła być ratunkiem i dla niego i kto wie, może także dla reszty.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-03-2016, 18:28   #115
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Przerażająca i paranormalna sytuacja z każdą chwilą stawała się jeszcze bardziej przerażająca i paranormalna. Sama śmierć Arona nie wzburzyła go tak bardzo, jak jego ostatnie, zwierzęce konwulsje. Bruce ogarnęła lekka ulga, kiedy ciało czterdziestolatka w końcu poddało się upływowi krwi i znieruchomiało. Śmierć nigdy nie była czymś dobrym, jednak fakt, że trup nie powstał i nie rzucił się na nich, podobnie jak to zrobił Mount, nieco go uspokoiło. Natomiast działania Johna, choć normalnie mogłyby go odrzucić i zatrwożyć, w tej sytuacji zaakceptował bez słowa skargi. Lepiej było dmuchać na zimne.

Huk jednak nie pozwolił na długie rozmyślania i planowane zebranie opału do ogniska. Paquet wzdrygnął się i zjeżył, czując nadciągające niebezpieczeństwo. Rozejrzał się gwałtowanie, szukając dziewczyn. Wszyscy ruszyli w stronę tajemniczego namiotu, wcześniej należącego do martwych już uczestników spływu. Pospiesznie ruszył, tak samo jak reszta.

- Tu jestem - odpowiedział opanowanym głosem i położył Arise rękę na ramieniu, zaraz po tym jak krzyknęła za nim. - Mówiłem, że będę tuż przy was.

Oglądając się cały czas za Ange i Arisą, Bruce dopiero po chwili dostrzegł obiekt zainteresowania wszystkich zebranych. Zdumiony, jakby na kilka sekund zapomniał o zagrożeniu i chwycił się jedną ręką za głowę, nie mogąc pojąc co tak właściwie się tutaj dzieje. Nie wiedział co było prawdą, a co iluzją. Może to był po prostu dziwny sen? Koszmar?

- Kurwa, to jest nienormalne - skomentował wnętrze namiotu, jednak naraz uprzytomnił sobie o nadciągającym zagrożeniu.

- Nie mamy wyboru, musimy tam wejść - zadecydował. - To coś jest za szybkie, nie uciekniemy, a wygląda na to, że tym razem ognisko i flary mogą nie wystarczyć by się tego pozbyć. Musimy iść wszyscy razem. To coś atakuje gdy jesteśmy rozdzieleni.

Ze zniecierpliwieniem stwierdził, że nikt się nie kwapił by przejść przez “portal” pierwszy. Spojrzał po wszystkich, wyciągnął z kieszeni talizman, nabrał powietrza w płuca i dopiero wtedy zwrócił się do wszystkich.
- No to ja pójdę pierwszy. - I jak powiedział tak zrobił. Schylił się, po czym ruszył w stronę nieznanego.
 
Hazard jest offline  
Stary 13-03-2016, 21:20   #116
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Portal...? ..Dobra... Dobra... To tak... Jeśli to mgliste światło mamy uznać, że jest przeciwieństwem... cienia, którego używa duch...- Bear nie był za bardzo wykształcony i nic nie zrozumiał z mętnego dla niego wywodu Arisy, podobnie jak nie wiedział za dobrze czym są światy równoległe. Coś co dzieje się obok... tylko nieco inaczej?
To co widział kojarzyło się Bobby'emu tylko z jednym.- Kkkróli... czcza nnnorka.-
To co widział kojarzyło mu się disney'owską wersją książki Lewisa Carrolla.
Królicza nora prowadząca do nieznanego miejsca z nieznanymi zasadami. Ale może to i lepiej? To miejsce znali za dobrze, podobnie jak rządzące nimi zasady.
A choć Bobby był gotów bohatersko zginąć w obroni płci pięknej towarzyszącej tej ekipie... to jednak nie miał ochoty umierać przedwcześnie.
- Chci chcieeliśmy ucie-ciec z obbozu. Ttym razeeem jest sza sza szanssss okkazja, że nie zawrówróćcimy.- stwierdził po chwili namysłu.
Nie bardzo wiedział o czym mówi Bruce czy Nicolas. On sam niczego nie czuł.
-Zzzresztą... zoosstaliśmy ttuttaj b bo nie mmieliśśmy dokąąąd iiiść. Ttteraz mmmammmy. Ange... chooodź.- chowając za pasek rakietnicę podał dłoń dziewczynie.- Bbbędzie ddobbrzee.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-03-2016 o 21:22.
abishai jest offline  
Stary 15-03-2016, 15:48   #117
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Nadciągało… zbliżało się…

Ciche i zabójcze, chociaż niewidzialne dla ludzkiego oka…
Głodne… Straszliwie głodne… Rodzajem głodu, którego nie doświadczył nigdy żywy człowiek…

Rodzajem głodu, który znany był tylko specyficznym bytom… Istotom, które ludzie - dla uproszczenia i próby pojęcia czegoś, co do pojęcia nie było w żadnym ze swoich aspektów – nazywali demonami.

Przybywał… By… nasycić… Już… Zaraz…

FRANK

Frank sprawdził teren, ale po myśliwym nie pozostał żaden ślad. Ani odcisk buta, ani łuska, ani złamana gałązka. Nic. Jakby nigdy go tutaj nie było.
Sylwetki tańczyły swoje upiorne pląsy, ale nie trwało to długo. Nagle po prostu zaczęły się rozmywać, zwijać, znikać i pozostało po nich tylko dziwne uczucie … pustki.

Frank rozejrzał się i ruszył w las. Szukał miejsca, w którym chociażby przez przypadek, trafi na ścieżkę, skały, kamienie, coś, co doprowadzi go w końcu do wyśnionej jaskini.

Ale trafił w inne miejsce. Koszmarne, straszne miejsce.
Nogi zaprowadziły go pod drzewo, gdzie oparty o pień siedział… on sam.
Z bladą, pozbawioną krwi twarzą trupa. Z zamkniętymi oczami. W kałuży poczerniałej krwi.

Frank zamarł, czując jak jakaś siła napiera na niego od środka, jakby ktoś próbował mu wepchnąć serce z wnętrzności do gardła.

Jak to! – pomyślał Frank.

- Tak to! – odpowiedział trup Franka otwierając oczy i spoglądając na niego pustymi jamami, wyżartymi przez mrówki, które nadal kłębiły się w poczerniałym, przegniły mięsie.

- Jesteś martwy… martwy… martwy… - rechotał trup, a z ust wysypywały mu się długie, przebierające odnóżami wije i stonogi.


POZOSTALI

Za późno zorientowali się, skąd nadciąga niebezpieczeństwo, które wyczuwała część z nich. To przeraźliwe, nadciągające znikąd, głodne, straszne i nienazwane zło, którego obecność łamała prawa świata, prawa fizyki i która, po prawdzie do ich świata nie przynależała nigdy.

To nie nadchodziło z lasu.

Nie przybywało w burzy.

Nie nadeszło wykorzystując ciało Arona.

Przybyło z miejsca, które przecież wydawało się im bezpieczną drogą ucieczki.

Z lasu „po drugiej stronie” namiotu.

To była chwila. Mgnienie oka! Pół uderzenia serca i …
… Bruce, który szykował się by wejść jako pierwszy w to dziwne przejście, przestał istnieć!

Zamieniony w rozbryzg krwi. W karmazynową chmurę zalewającą wnętrze namiotu. Zabryzgującą tych pechowców, którzy mieli pecha stać tuż obok niego, szykując się na swoją kolej.

Nie zdążył nawet krzyknąć! Nic nie zdążył zrobić, zmieniając się w jednej mikrosekundzie w czerwoną mgłę osiadającą na twarzach bliskich i znajomych, na płótnie, na nieprzemakalnych ubraniach. Wszędzie i nigdzie.
I nagle, w sekundę później, gdy pierwsze spanikowane wrzaski wyrwały się z gardeł, a zlepione krwią Bruce’a powieki rozkleiły się ujrzeli, że po drugiej stronie na ścieżce stoi COŚ!

Coś, co jest jedynie kłębiącą się spiralą krwi. Wirującą trąbą powietrzną z posoki kręcącą się w szaleńczym tempie. Z jej masy wysnuwały się macki, które pozostawały nieruchome, mimo, że reszta ciała wydawał się niestabilna. I to w tych mackach ujrzeli kawałki Bruce’a. Trudne do rozpoznania szczątki, ochłapy mięsa pozbawione życia.
Jedna z macek wsunęła się w oderwaną głowę chłopaka i poruszając nią, niczym upiorny lalkarz marionetką.

- Głodny... – usłyszeli głos Bruce’a, ale jakiś zniekształcony i … obcy… - Idę… Zaraz… Będę…
 
Armiel jest offline  
Stary 15-03-2016, 21:03   #118
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Chwycenie go za dłoń przez Ange skwitował jedynie uniesioną brwią. Już na wcześniejszych spływach zdarzały mu się sytuacje, że różne kobiety (młode i starsze od Mayfielda) próbowały go podrywać subtelnymi, niby nic nieznaczącymi gestami, więc się do tego przyzwyczaił. Nie oznaczało to jednak, że zamierzał jakoś na to reagować. Wiedział, że podoba się płci przeciwnej, bo choć jego oblicza Michał Anioł dłutem nie wybijał, to strażak miał charakter, który wabił do niego kobiety, pomimo iż on zupełnie nic nie robił, by się im przypodobać. Cóż, taki los. Na szczęście miał już tę jedyną, przy której był szczęśliwy i nie zamierzał tego zmieniać. Co zamierzal zrobić, to wrócić do niej najszybciej jak się da i następnym razem mocno się zastanowić nad tego typu rozrywką w czasie urlopu. Na razie jednak musieli działać, więc Connor postanowił ruszyć za Bruce'em, w razie, gdyby ten potrzebował jakiejś pomocy, czy innego wsparcia.


Ledwo Bruce wszedł do namiotu, a zebrani najbliżej zostali zabryzgani jego krwią. To był moment. Connor nawet nie zdążył się osłonić i czerwona posoka trysnęła mu na twarz i bluzę. Paquet wpadł w pułapkę... pułapkę, za którą zapłacił najwyższą cenę. Mayfield przez chwilę trwał w szoku, analizując, co się zdarzyło. Próbując zebrać się do kupy. Nie mógł uwierzyć, że żyjąca, myśląca osoba, w moment stała się jedynie wspomnieniem. Chmurą krwi. Przez ostatnie kilkanaście minut miał nadzieję, że jednak wyjdą stąd bez większych strat, ale po tym, co się stało z Paquet'em, wiedział, że nie będzie happy endu. Nie wrócą do domu, żeby powiedzieć, że to był najbardziej porąbany kemp w ich życiu. Choć dla niektórych był. Ostatnim. Bruce zginął i choć Connor nie poznał go za dobrze, to każda śmierć zawsze odciskała piętno na żywych, jednocześnie dając do zrozumienia, że nieuchronne w końcu nadejdzie. Że jesteśmy tylko pionkami na szachownicy życia, które kiedyś zostaną strącone.


Z rozmyślań wyrwał go przeraźliwy płacz Angelique. Strażak widział wiele takich sytuacji w czasie wieloletniej pracy. Szok, łzy, panika, bezsilność, niemożność pogodzenia się z zastaną rzeczywistością. Ludzie na wieść o stracie bliskich robili różne, czasami niedorzeczne rzeczy, jakby mózg od nadmiaru paskudnych emocji nie mógł normalnie funkcjonować. Nie dziwił się, nie oceniał. Śmierć była końcem, tak dla nieboszczyka, jak i dla większości ludzi, którzy go kochali. W końcu czas nie leczył bólu, uczył z nim jedynie żyć. Connor odruchowo przytulił Ange. Mocno, po męsku. Wiedział, że to na niewiele się zda, ale niech dziewczyna chociaż wie, że ma obok ludzi, którzy są przy niej. Którzy jakoś tam dzielą jej stratę. Nie mówił nic, bo żadne słowa nie pocieszyłyby jej w tym momencie, ani nie przyniosły otuchy. Po prostu trwali tak chwilę, a gdy Ange wyrwała się i zaczęła dźgać namiot nożem, objął ją od tyłu, jakby wykonywał na niej manewr Heimlicha.
- Musisz być silna i wziąć się w garść, bo płacz i negatywne emocje nie zwrócą Bruce'owi życia. Ty wciąż żyjesz i musisz przeżyć, żeby zawiadomić rodziców o waszej stracie. - Przez myśl przeleciało mu, kto by zadzwonił do Shelby, gdyby jemu coś się stało, ale to nie była dobra chwila na takie rozmowy i proszenie kogokolwiek o taką przysługę. - Wiem, że cierpisz, ale musisz się opanować, albo podzielisz los Bruce'a. Pomyśl o tym, że wciąż masz dla kogo żyć, a jego śmierci nie cofniesz - rzucił jej pewnym tonem do ucha. Nie wiedział, czy w szoku dotrze to do niej, ale zawsze warto było spróbować.

I tylko tyle zdołał powiedzieć, gdy głowa Bruce'a została nadziana na mackę obracającej się, nie dającej się scharakteryzować spirali krwi. Nienaturalny głos martwego chłopaka sprawił, że Connorowi przeszły wzdłuż kręgosłupa zimne dreszcze.
- Spieprzajmy stąd! - Zawołał do pozostałych, odciągając Ange od namiotu. - Nie wiem jak i gdzie, ale pozostańmy w ruchu!
Tak naprawdę Connor był w kropce. Trzeba było uciekać, tylko gdzie? Skoro rzeczywistość wokół nich była zapętlona, a w każdym razie na taką wyglądała? Adrenalina go nakręcała, ale wiedział, że za jakiś czas pewnie opadnie i stanie się osowiały, więc musiał dać sobie zastrzyk energii. Bo chociaż żołądek miał skurczony i gardło ściśnięte, to musiał w siebie wmusić chociaż trochę jedzenia. W ruchu zrzucił plecak i wygrzebał z niego dwa batoniki energetyczne. Jeden podał Angelique.
- Wiem, że to idiotycznie wygląda w obecnej sytuacji, ale postaraj się to zjeść - rzucił, oddalając się wraz z dziewczyną od namiotu. - Bear, jakieś sugestie?! - Zawołał do kumpla, zezując na niego.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 16-03-2016, 09:40   #119
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Szok. Pierwsze, czego doznała kobieta, po tym jak żywe tkanki, mięśnie i nerwy zostały zmielone jak przy użyciu blendera. Świeża, braterska krew trysnęła ochlapując nie tylko jej ubranie, ale i twarz, dekolt, a nawet ręce. Zamknęła odruchowo oczy, gdy potężny chlust czerwonych pomyj zapaskudził jej całą buzię, wdzierając się nawet do ust czy nozdrzy. Kiedy jej oczy ponownie się otworzyły, początkowo jeszcze stała tak jak wryta, przetarła twarz dłonią, zostawiając na niej czerwony, przetarty szlak, a następnie spojrzała na rękę. Szkarłatna, lepka i gęsta maź, w obślizgły sposób wcierała się w skórę, pocierana przez palce, które próbowały się jej pozbyć.

Krzyk. Niewyobrażalny, głośny, przeraźliwy, wydobywający się prosto z jej gardła. Po chwili stłumiła go gulka, która zaczęła uciskać jej przełyk, gdzieś w połowie długości szyi. Nie potrafiła wydobyć z ust tak głośnego dźwięku, był to jedynie świszczący wydech, zupełnie jakby zabrakło jej powietrza do oddania wraz z głosem. Kilka sekund ciszy, by następnie wybuchnąć płaczem. Zupełnie odruchowo schowała twarz w ramieniu najbliższej osoby, nie wiedziała kto to, nie wiedziała teraz nawet jak ten ktoś się nazywa i zobaczenie twarzy wcale by nie pomogło. Potok łez torował wąskie ścieżki pomiędzy maską krwi okalającą jej policzki, kości jarzmowe, a nawet żuchwę. Gardłowe szlochanie przerodziło się w głośny ryk, który zdawał się być bardziej cichy od zamierzonego, ze względu na usta wbite w ramię strażaka.

- To się wcale nie stało...

Zaprzeczenie. Jeden z mechanizmów obronnych, który miał pomóc, choć wcale nie dawał lepszego samopoczucia. Ange nawet nie uwierzyła we własne słowa, w myśli wypowiedziane głośno. Nie wiedziała też, co dzieje się za jej plecami, tylko Connor i Bobby patrzyli na wirujące tornado z krwinek. Kobieta zacisnęła dłoń na koszuli mężczyzny, do którego przywarła zupełnie przypadkowo. Miała ochotę go uderzyć, wyżyć się za to, że stało się coś jej bratu. Tak po prostu, zaczęła narastać w niej nieopisana złość, wściekłość, agresja...
Wtedy usłyszała szept, dosłownie zza swoich pleców. Zimny dreszcz mrówkami przepełzł po jej plecach, zalewając kark zimnym potem. Drgnęła, a dłoń zacisnęła się mocniej.

- Głodny... – usłyszeli głos Bruce’a, ale jakiś zniekształcony i … obcy… - Idę… Zaraz… Będę…

Mięśnie rąk zadrżały, spięły się barki, uniosły ramiona. Ange wyjęła myśliwski nóż i gwałtownie odwróciła się. Jej ręka, jej ciało, jak w oszalałych gestach rozpaczy poczęły dźgać namiot i rozszarpywać jego płótno nożem, ciąć każdy, plugawy skrawek, a z jej gardła dochodziły głośne powarkiwania żalu, rozpaczy i złości. Czuła smutek, rozpacz, tęsknotę. Czuła się słabo, jej nogi były giętkie, jej ciało niby wiotkie, może miała zemdleć, tak się wydawało, a mimo to z rzadko spotykaną siłą agresji szarpnęła się jak do chęci mordu. Reakcja upozorowana.

Dopiero Connor zaczął ją odciągać, a ona wciąż machała rękami i nogami. Krzyczała, darła się, była oszalała, niezdolna do logicznego myślenia, do pomocy, do konstruktywnego zachowania. Zbędna, nieprzydatna, bezużyteczna. Mechanizmy obronne działały cuda, ratowały - ponoć. Szaleńczy bieg myśli zmieniał wtedy tory, okłamywał sam siebie, osoba była zdolna do czegokolwiek. Ange nie była, nie w tej chwili, nie teraz, nie w pięć minut. "Projekcja" jeszcze nie nastąpiła.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 17-03-2016, 21:24   #120
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Krew…. wszędzie krew, lepka ciepła posoka.

Eksplozja krwi… Ścieka. Zapach posoki go przytłoczył. Wrzask… Ange krzyczy. Ange… Bruce’a siostra.

Widziała… to co on… Ange widziała jak… on ginie.
Connor krzyczy… panikuje. Chce uciekać. Potwór.


Świat Beara rozbił się na niepowiązane ze sobą obrazy, dźwięki, emocje… Szok wywołany groteskową śmiercią Bruce’a sparaliżował na moment Bobby’ego. Nie był on w stanie się ruszyć, odezwać i myśleć.
Świat… stał się groteskowym kolażem obrazów, dźwięków, koszmarów… W końcu Bear się wzdrygnął i spojrzał półprzytomnie na bestię i na Connora. Dotarły do niego jakieś dźwięki… z których zszokowany i przerażony umysł Bobby’ego starał się złożyć sens.
- Spie… ajmy stą… e wiem... gdzie... ozostań... chu!... Wiem… idiotycznie… cnej sytuacji...staraj… zjeść … Bear... sugestie?! -
Bobby przyglądał się Connorowi półprzytomnym spojrzeniem pełnym przerażenia. Sytuacja przerastała go… Bobby’ego Barkara… prostego chłopaka z Missouri.
Sugestie ? Sugestie dotyczące czego? Te krwawej plamy, ten spanikowanej szarpiącej się z Connorem dziewczyny, tego przeklętego namiotu? Bobby nie był mózgowcem, ta cała metafizyka go przerastała.
Ta cała sytuacja go przerastała. Najpierw walczyli z wendigo, potem z żywym trupem… Bobby już zaczął się gubić nie tylko w samej sytuacji, ale i w kwestii zagrożenia. Tyle tu mądrych głów… Czemu nikt nic nie wymyśla? On… pisał książki co prawda, ale były to zwykłe poradniki wędkarskie. Żadna tam wielka filozofia. Grał w football amerykański w czasach uczelni, ale nigdy nie był rozgrywającym. Nie dowodził w wojsku, nie miał predyspozycji… do dowodzenia. Jąkał się. Jak mógł dowodzić? Bóg stworzył Bobby’ego do słuchania innych…. A teraz.

Sugestie?

Jakie do cholery sugestie?! Barker panikował dotykając dłonią plam krwi na ubraniu. Oddech przyspieszał gwałtownie, usta… odmawiały posłuszeństwa.-MMmmmuuu..mmmmm...ummm..ssssi….mmmmmyyyy.-
Wycelował z rakietnicy w stwora, ale czy to coś da? Czy ma sens?
-Oggień…- wydukał i zerknął spoglądając w kierunku i wskazał palcem na Japonkę- Ona mmmóóóffwwiła ooo.. ggaaazie… bbbuttli… ppprrooo… Trzeba użyć nnna pottttffwoorze.. wyssadzić… pooddpppalić… zzaaanimm fffw pełni… może ttyyymm razzzeeem sieee udaaa zabbbić… rakiietnicaaa… nie mmaa tttakiej ppppary ffw sobbie. A pootemm… możeeeemyyy ućććciekać… czczemu nie.-
Podszedł do szarpiącej się Ange w objęciach Connora. Objął dłońmi jej głowę i zmusił do patrzenia sobie w twarz.- Ddddorrfwieemyy tttegoo sku...rrrr...wwwwieeelaaa… któóóryyy zabiiił ciii braaataa… Obbiecuję.-
Łatwa do dania obietnica, zważywszy że albo dorwą tą bestię, albo ona wykończy ich.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-03-2016 o 11:00. Powód: POPRAWKA
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172