lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   SPŁYW [horror 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15819-splyw-horror-18-a.html)

Pipboy79 27-01-2016 02:38

Frank Jackson - małomówny optymista.



- Noo... I to jest obrazek jak na widokówkę... A nawet kartkę z kalendarza... - wymruczał zadowolony amator fotografii gdy po trudach które okazały się jednak większe niż przypuszczał zgłaszając się tam w dole przy brzegu. Ale jednak okazało się, że tak jak przypuszczał widok był wart wysiłku. Krajobraz zaskakiwał. Tak osobiście. Czytać o tym, filmy oglądać czy fotki to jedno. A tak stać nieco zziajanym na szczycie wzgórza, jednego z wielu, i oglądać na własne oczy te i własnie te inne górotwory z tym całym lasem na sobie to co innego. Aż dziw brał, że w USA ostało się tyle drzew i lasu w jednym miejscu. I to takiego, że po pierwszym a nawet drugim i kolejnymi rzuta oka nie było widać ludzkiej cywilizacji. Jakby ludzi tu nigdy nie było. A niby taki ucywilizowany był ten kraj, nuklearna i militarna potęga a tu no cóż... Po prostu dzicz.

Ten kontrast pomiędzy światem jaki znał na co dzień a tym co go w tej chwili otaczało był ogromny Co tu sie oszukiwać był wygodnym mieszczuchem przywykłym do wygód cywilizacji i świetnie sobie z tego zdawał sprawę. Bywał przecież już i w lasach i górach i po prawdzie tego typu miejsca aż tak nowe dla niego nie były. Niemniej jednak zawsze odzuwał jakieś zaskoczenie gdy był świadkiem takiego skoku cywilizacyjnego. Rano jeszcze wygodne łóżko, ściany, pokoje, schody, drzwi i inne oznaki cywilizacji anwet jeśli przymaskowane otokiem "tradycyjnej górskiej chaty" no a teraz to. Miał szansę jednak spróbować tę myśl uchwycić chociaż w woich zdjęciach bo wątpił by mógł to ubrać w słowa. W gadaniu nigdy przecież nie był orłem.


Ale zmierzch się zbliżał i należało wracać. Jakoś niby z górki a po tych stromizmach wcale nie lazło się łatwiej. Właściwie to chyba nawet trudniej. Wrócił zadowolony z tej dodatkowej wyprawy. Potem Mount zaczął podsumowanie dnia i właściwie przygotowanie teoretyczne do następnych. W sumie zostawało mu słuchać. Nawet jakby miał taką wiedzę jak ich przewodnik a nawet praktykę pewnie nie potrafiłby tego tak przystepnie i płynnie ponawijać. Więc słuchał. Facet całkiem ciekawie opowiadał aż Frankowi chciało się go słuchać. Choć gdy wrócił potem do namiotu zastanawiał się jak sobie poradzi z tym jutro w praktyce. Z gadki Mount'a wynikało, że będzie dużo trudniej niż dziś. Dziś co prawda supertrudno nie było jak dla niego ale czuł mieszaninę niepokoju przed trudnościami jak i chęci zmierzenia się z nimi. No i najlepiej pokonania ich.


---



Noc okazała się dość zaskakująca. I męcząca. Co jak co ale kłopotów ze snem nie miewał właściwie nigdy. I spodziewał się, że tym razem też tak będzie. By się uparł pewnie dałby radę przespać się nawet płynąc kajakiem przez jakiś spokojny kawałek. Choć oczywiście wówczas John'a skazałoby to na samotne wiosłowanie. Ale dałby pewnie radę. Co więcej po takim aktywnym dniu powinien zasnąć i spać do rana jak tylko przyłożyłby łeb do poduchy. A tu nie. Nie był pewny ile razy się budził i coś mu się śniło głupiego choć nie miał pojęcia co. Rzadko pamietał swoje sny i nie przywiązywał do nich jakos wagi. A tu masz, taki numer już pierwszej nocy. Wstał niewyspany i nawet z ulgą stwierdził, że już koniec tej głupiej nocy.


---



W kajaku czuł się już całkiem pewnie. Właściwie nie za bardzo miał kiedy się nad tym zastanawiać. Rzeka już dała mu wystarczająco dużo absorbujących momentów. Właściwie cały czas. Po aparat prawie nie miał kiedy sięgać. Cały czas albo górki albo dołki czy w pionie czy w poziomie a jeszcze wiry, wodospady, skarpy, głazy no jednym słowem jakby projektant tej rzeki uparł się nawciskać w nią wszelkie rzeczne formy rwącej rzeki jakie znał. Brakowało chyba jeszcze tylko epickiego mostu nad przepascią. Takiego z dech na sznurkach co na filmach zawsze pękały pod każdym gdy było trzeba. Tylko wiadomo, jak pod tymi dobrymi to sie w ostatniej chwili ratowali a ci źli spadali na dół. Jak tak nad tym podumał to doszedł do wniosku, że wolałby most z tymi dobrymi bo po co ma mu ktoś na łeb spadać?

Dopiero trzeci wodospad okazał się klasą samą w sobie. Przynajmniej z tych co mijali do tej pory. Już trochę otrzaskany ale nie strzaskany z tym wodnym ryczącym żywiołem sądził, że pokonają go jak poprzednie dwa tego dnia. Dopiero jak się zbliżali zorientował się, po ryku i wielkości wodnej kipieli, że "to chyba coś większego". A potem jak zwykle jakby ktoś puszczał wszystko w przyśpieszonym tempie zdązył jeszcze z progu zobaczyć gdzieś tam majtające się między kipiela kolorowe kawałki gum i plastików oznaczające fragmenty poprzednich kajaków czy ich załóg a potem już i ich po prostu został zassany przez wodną kipiel. Starał się robić to co do tej pory bo chyba działało i było chyba zgodne z tym co mówił wczesniej Mount ale odczuł moment prawdziwego strachu, gdy odczuł impet uderzenia o głas który znalazł się na ich drodze zupełnie jakby go ktoś tam nagle teleportował. No już nic nie zdązyli zrobić i trzasło, wstrząsając całym kajakiem. Bał się, że te lekkie polimery puszczą, kajak pójdzie w drzazgi a ich pochłonie wodne piekło. Ale jednak stuknęło, gruchnęło i od razu byli gdzieś za głazem jakby nigdy go tam nie było.

- O ja pierdolę... - jęknął gdy jako ostatni dopływali już na spokojniejszym kawałku za wodospadem do wcześniejszych osad. - O kurwa, o ja pierdolę... - potrząsnął głową gdy odwrócił się i tak już z pewnej odległosci zobaczył coś co właśnie pokonali. Aż ciężko było mu wierzyć, że pokonali taką kipiel. Jeszcze wczoraj pewnie by się kłócił, że to niemozliwe, przynajmniej dla niego. A własnie tego dokonał. - O ja pierdolę... Przepłyneliśmy... - wreszcie niedowierzanie znikło zastąpione przez dumę z własnego osiągnięcia. Jak mógł pokonać taki obcy dla siebie żywioł to na pewno poradzi sobie i na rescie szlaku! W kazdym razie wiara we własne siły, mozliwosci oraz zaufanie do kajaka znacznie wzrosło.


---



Mimo wszystko gdy dobili na przystanek chętnie wyskoczył z łodzi choćby by rozprostowac nogi. Znalezisko i słowa przewodnika zdziwiły go trochę. Podszedł i zerknął na porzucone graty. Pasek i linka? A nie papierki i puszki? Co prawda wątpił by smieciarze zgubili portfel z dokumentami by dało się ich rozpoznać ale porozglądał się i poklikał parę fotek. Wreszcie mógł coś cyknąć. Właściwie mógł potem wrzucić jakiś antyśmieciowy podpis bo w sumie zgadzał się z Mount'em. No nie mogli ze sobą zabrać albo zakopać czy co? Irytujące. Śmieciara ma za takimi pływać czy jak?

- A kiedy byłeś tu ostatni raz? - spytał opiekuna ich wycieczki patrząc na porzucone szpargały. Kto wie, może przy łucie szczęścia dałoby się zlokalizować choć grupę któa tu była? Można by nawet wrzucić coś w lokalne sieci i ludzie czy świadkowie sami by powiedzieli to czy owo. Choć mogło się skończyć tylko na narzekaniu.

- I ten, no... Serio tu się kręcą grizzly? A jak bym był sam gdzieś w lesie to co powinienem robić jak takiego spotkam? - spytał całkiem zaciekawiony drugim aspektem jaki poruszył ich spec. Nie miałby nic przeciw spotkaniu z nieźwiedziem. Świetne fotki by wyszły. Ale po prawdzie to wolałby je robić przez całkiem solidny zoom. I tak wyszłyby zajebiście. No ale jak taka dzicz to różnie mogło być. Chyba miski nie powinny atakować ludzi tak same z siebie ale wolał ekspertyzę eksperta niż wiedzę z neta czy filmów.


---



- No popatrz a ten polimer miał być taki superlekki... - mruknął do John'a z przekąsem podczas kawałka gdy musieli przetargać kajak na własnych łapach. Jakoś jak tylko go dźwignął to ten superlekki kajak zrobił się jakoś zdumiewająco superciężki. Zwłaszcza jak to było pare mil a nie, że z samochodu na brzeg jeziora czy coś w ten cywilizowany deseń. Zmachał się całkiem nieźle i spocił jak mysz w mikrofali. Gdy wreszcie dotarli gdzie trzeba był całkiem solidnie zmęczony. Choć udało mu się chyba utrzymać fason i chociaż nie zrzędzić i nie marudzić.

- To ten... Jakaś rocznica dzisiaj i tak obchodzą? Taka tradycja? - spytał przewodnika korzystając z choć chwili przerwy. Zdziwiło go to. Nie znał się na Indiańcach. Rozpoznawał te łapacze snów ale to raczej spotykał dotąd w domach czy werandach albo gankach no w kazdym razie gdzieś gdzie ludzie mieszkali. A tu w takiej dziczy... Same drzewa i ta ścieżyna. PRzypuszczał, że zdecydowana większość ludzi co takie coś wiesza robi to dla szpanu, by być cool i w ogóle na pokaz sowjej ponoc superoginalności i takie tam. No ale to działało bo własnie przychodzili i widzieli inni i tu się mogli nad tym spuszczać. A tu? Kto to miał oglądać? Te grizzly? Bez sensu. Ale chociaż ładne fotki wyszły. Taka ścieżka oszpalerowana tymi wisiorkami. Trochę zbliżeń na co ciekawsze sztuki. A potem znów trzeba było się brać za te pieprzone kajaki...

- Chyba wolałbym robotę fotografa niż nosiciela kajaków... - mruknął gdy znów ruszali przed siebie. Te parę mil okazało się całkiem daleko. Ale w sumie fajna nawet ta ścieżka ale na rower a nie do targania tego plastikowego badziewia.


---



- Ale duży. To też jest łapacz snów? Nie widziałem jeszcze takiego wielkiego. - rzekł sceptycznie nastawiony do sprawy Frank. Może to była jakaś rzeźba? Tylko znowu bez sensu bo tak jak i z resztą tych wisiorków czyli kto niby to miał tu oglądać? Chyba, że była nieskończona czy coś w ten deseń. Jakoś nie łapał tej nowoczesnej sztuki i właściwie tej tradycyjnej czy wzorującej się na niej też nie. I w sumie chyba jakaś kompozycja to była. Bo rogi to przecież od jakiegoś barana czy innego rogacza musiały być a takie przecież nie miały kłów. I to takich wielkich. Rogi też jakieś dziwne. Może plastikowe? Wtedy mogłyby być dowolnej formy właściwie. A stąd gdzie był jakoś nie dało się tego stwierdzić. Choć chwilę oglądał w zrobionych fotkach w powiększeniu czy nie dotrzeże jakiś spawów plastiku czy co. W sumie fajna ciekawostka. Możnaby wrzucić fotkę i coś popisać o jakiejś tajemnicy. Lepiej o tajemnicy niz sztuce czy artystach. Tajemnica brzmiała tak no... Tajemniczo właśnie. Miała lepszy i ciekawszy wydźwięk niż jakaśtam sztuka. A swoją drogą ktoś się nieźle musiał namęczyć by to tu przywieźć i jeszcze zawiesić tak wysoko. Drabinę też przytargał ze sobą czy jak? Zastanawiał się nad tym czy dałoby się tam wejść jakoś normalnie. I to jeszcze pewnie jedną reką by w drugiej dźwigać te czachę. No albo z linami ktos może pomyślał. No bo jak nie no to tylko drabina. A targać drabinę w tę dzicz... Może i lzejsza od kajaków ale i tak by mu się nie chciało.

- Słuchaj Mount, tam na tym ostatnim wodospadzie trzasnęliśmy ostro w jakiś głaz. Mógłbys zerknąć na nasz kajak? - podszedł do przewodnika wyprawy widząc, że ten klajstruje kajaki żywicą. Sam nie widział nic podejrzanego ale co oko speca to oko speca.

- I ten no... Ja moge pójśc po te drewno... Ale ten... A te grizzly to łażą jeszcze tak pod wieczór? Znaczy tak z ciekawości tylko pytam. - zastrzegł sie od razu by choc trochę nie wyglądało, ze się dyga. W sumie robiło się już tak zmrokowato. Ale miał latarkę w razie czego. I zapasową. I chyba po te drewno w takim lesie to nie trzeba było zbyt daleko łazić no nie? Rozstawić namioty na pewno miał kto nawet jakby jakiś zespół zastąpił inny w rozstawianiu czy nawet Mount przecież był. A po zmroku to się po lesie szukanie tych drewienek nawet z latarką nie zapowiadało ciekawie. Czas na zebranie opału wcale tak długi nie był. Poza tym był już zmęczony. Teraz pod wieczór przy chwili spokoju czuł jak mięśnie dopiero mu łapią oddech. Niby nie był jakąś ślamazarą z McDonalda ale jutro będzie miał zakwasy jak cholera. Wolał więc coś jeszcze zrobic sensownego dzisiaj jak jeszcze jako tako miał siły. A w razie czego potem mógłby się kłócić, że swoją turę łażenia po drewno juz zaliczył. A te grizzly... No nie no, na pewno przed wieczorem już albo jeszcze śpią... Jaki niedźwiedź by łaził o takiej głupiej porze?

Kenshi 27-01-2016 10:07

Mięśnie przyjemnie pulsowały, dając znać, że wykonały dzisiaj słuszny wysiłek. Ciepły wiatr owiewał twarz, a wzrok chłonął fantastyczny krajobraz rozciągający się jak okiem sięgnąć.
- Dla takich chwil się żyje - powiedział Mayfield, ni to do siebie, ni do towarzyszy na skałce.
Zrobił kilka pamiątkowych zdjęć iPhone’em, a potem wspólne “selfie” z ekipą, z którą tutaj wlazł. Nacieszył jeszcze oko widokami puszczy, po czym postanowili w końcu wracać do obozu. Zejście zajęło im nieco więcej czasu i na miejsce dotarli, gdy już się ściemniło. Natura po zmroku była tyleż samo ciekawa, co tajemnicza, jednak Connor wolał dzisiaj nie sprawdzać, co kryje w zanadrzu. Uwalił się przy ognisku, zjadł kolację i wysłuchał, co ma do powiedzenia Mount. Nie odzywał się wiele, ale było to również spowodowane tym, że w końcu zachciało mu się spać. Jeśli organizm przyzwyczajony jest do pewnego rytmu, czy też rygoru dnia, ciężko się później przestawić, dlatego gdy Wellex ostatecznie zwolnił ich z podsumowania, ogarnął szybko toaletę gdzieś w krzakach, rozłożył śpiwór w namiocie i uderzył w kimę.


Choć zasnął dość szybko, to ta noc nie należała do najprzyjemniejszych. Zwykle nie sypiał dobrze w nowych miejscach, czy w ogóle na plenerowych wyjazdach, ale tym razem to było coś innego. Coś bardzo niezrozumiałego dla Mayfielda. Okay, miewał czasem koszmary, ale to było raczej związane z pracą, jaką wykonywał. Po to wyjeżdżał na takie kempy, by się odstresować i życie codzienne - w tym robotę - zostawić gdzieś daleko, na dnie swojego umysłu. Mimo to śniły mu się paskudne rzeczy, a co najciekawsze, po przebudzeniu nie potrafił nawet dobrze sprecyzować, co dokładnie. Odczuwał jakiś dziwny niepokój i wiercił się w śpiworze, choć ten został dobrany wręcz idealnie pod tę wyprawę, a miejsce pod namiot starannie przygotowane. Gdy w końcu udało mu się nad ranem zapaść w głębszy sen… już trzeba było wstawać.

Wstał rozjebany jak stodoła po huraganie. Ziewał, przeciągał się, nawet zamoczył łeb w zimnej, przybrzeżnej wodzie, ale niewiele to dało. Tak samo jak śniadanie i kawa, choć tej akurat nie słodził - już dawno temu przyzwyczaił się do gorzkiej, zwłaszcza, że niosła ze sobą większe profity, niż słodzona. Z tego, co zauważył, pozostali też nie wyglądali na zbyt wypoczętych. Czyżby wszyscy mieli koszmary tej samej nocy? Przecież takie rzeczy się nie zdarzają. Nie mówił wiele, bo mu się zwyczajnie nie chciało - czuł, że z chęcią by się przekimał jeszcze z jeden cykl snu, żeby organizm nabrał świeżości, wiedział jednak, że to były tylko pobożne życzenia. Po śniadaniu odniósł wrażenie, że czuje się jeszcze bardziej ociężały, niż przed, ale woda szybko ustawiła go do pionu, rzucając od razu w wir wydarzeń (i to dosłownie). Gdzieś po drodze przejechali kajakiem po skale, na szczęście nie aż tak groźnie, jak to z boku wyglądało. Tym razem nurt był bardziej wymagający i szybko musieli z Nickiem odrzucić niedogodności po nocy i stawić czoła żywiołowi. Pokonane dwa kolejne wodospady przyniosły ze sobą odpoczynek, na który chyba każdy liczył. Niestety, nie było tak pięknie, jak dnia poprzedniego - nurt ich rozdzielił, wyrzucając z dala od postoju zarządzonego przez Mounta.
- No to zapieprzamy z powrotem - rzucił do Nicka, gdy ujęli kajak w dłonie, by przenieść go do obozu.

Po słabej nocy i kilku godzinach na najwyższych obrotach, taki odpoczynek to była ulga. Zjadł syty posiłek, a gdy Mount częstował alkoholem, odmówił, unosząc nieco leniwie batonik proteinowy. Wiadomo, mały łyczek alkoholu by mu nie zaszkodził, ale strażak był abstynentem i nie zamierzał robić wyjątku od tej reguły. Gdy Wellex wyjaśnił, że przed nimi przeprawa przez spory wodospad, Connor podłożył sobie plecak pod głowę i wylegiwał się tak na kamieniach z zamkniętymi oczami, regenerując siły. Aż do momentu, gdy ich koordynator zarządził dalszy spływ.




A dalej działy się rzeczy skutecznie podkręcające adrenalinę. Mayfield już nie myślał o nieprzespanej nocy i skrawkach niezrozumiałych koszmarów, gdyż obaj z Nickiem musieli skupić się na tym, by dopłynąć do celu w jednym kawałku. Momentami koryto było tak wąskie, a nurt tak porywisty, że trzeba się było naprawdę napracować, by utrzymać kajak w odpowiedniej pozycji i nie wyrżnąć w skały, zwłaszcza, że uderzająca w nich zewsząd wezbrana woda skutecznie utrudniała widoczność oraz ocenę sytuacji. Dopiero dziś strażak czuł prawdziwy wysiłek i ból w mięśniach; tak, jakby ktoś wsadził jego plecy i ramiona do ciekłego azotu. Kilka bluzgów wyrwało mu się z ust, zagłuszanych przez szum wody, gdy w końcu linia rzeki się skończyła i spadli w przepaść. Przez moment Mayfieldowi zdawało się, że wbiją się czołowo, albo pójdą głowami w dół, jednak odpowiednie odchylenie i balans ciałami zrobiły swoje. Aż się dziwił, że zmęczone mięśnie nie dostały żadnych skurczy, gdy łapali równowagę.


Nie było się nad tym jednak co rozwodzić, gdy kajak klapnął w wodę, rozbryzgując ją na wszystkie strony, a potem poszło już z górki (nomen omen) i omijając co większe skały znaleźli się na spokojniejszym terenie. W końcu był czas by zwolnić i nieco odpocząć.
- Świetna robota, Nick. Tak trzymaj. - Odwrócił się do kumpla, chwaląc jego postawę przy tym trudnym odcinku.
Niedługo potem dopłynęli do brzegu przy którym rozpościerały się malownicze krajobrazy. Ci, co byli tu przed nimi zostawili jakieś śmieci, co nieco zirytowało Mounta, a mężczyzna mu się nie dziwił, w końcu tam, gdzie zostawały resztki żarcia, tam pojawiały się zwabione zapachem dzikie zwierzęta. Po wyciągnięciu kajaka na brzeg odpoczywał, ile wlezie, zwłaszcza, że Wellex wyjaśnił im, że czeka ich trochę targania sprzętu. Noc w ciemnym lesie nie byłaby najciekawszym z doznań, zwłaszcza, jeśli gdzieś tam kręciłby się grizzly. Connor nie wiedział, czy niedźwiedzie atakują nocą, ale wolał się nie przekonywać na własnej skórze.


Pomimo tego, że był dobrej kondycji, to przenoszenie kajaków w dość niewygodnej pozycji i jemu dało się we znaki. Już dawno się tak nie spocił, ale oprócz wysiłku, który już wykonali, zrzucał to też na karb nieprzespanej nocy; nie do końca wypoczęty organizm nie reagował tak, jak powinien. Zdziwił się, gdy nagle zaczęli odkrywać porozwieszane tu i ówdzie proste amulety, zwane łapaczami snów. Mayfield nigdy nie wierzył w ich efektywność, a przy okazji przypomniał sobie, że kiedy był z Shelby na wycieczce na jakimś zadupiu na Alasce dwa lata temu, dziewczyna chciała mu kupić jeden w jakimś sklepie z lokalnymi pamiątkami, by odganiał od niego wszelkie złe sny związane z pracą. Przekonał ją wtedy, że mu to niepotrzebne i w sumie takie były fakty - uodpornił się z czasem na większość widoków w robocie i sny nie dostarczały mu niepotrzebnych trosk. Przynajmniej nie w nadmiarze.
- Łapacze snów? Czyżby miały odstraszać złe duchy? W sensie nas, turystów? - Zaśmiał się. - Chyba nie działają. - Pstryknął jeden z wiszących talizmanów palcem i poszedł dalej.

Niby żartował, ale nie chciał się przyznać, że trochę go to zafrapowało, bo ciężko było nie połączyć pewnych faktów - dzisiejszej nocy miał dziwne koszmary, a tutaj nagle ktoś porozwieszał jakieś indiańskie amulety, mające gwarantować spokojny sen? Dziwne, nawet bardzo.
W końcu dotarli na brzeg rzeki, gdzie mieli rozbić obóz, a widząc ostatni i jednocześnie największy z dreamcatcherów, Connor uniósł brew i rzucił do pozostałych.
- Ten łapacz snów to raczej dostarczyłby mi koszmarów. I pewnie jakąś biegunkę. - Skwitował, przyglądając się dokładniej czaszce rogatego zwierzęcia z którego został wykonany amulet. Bujając się wraz z innymi, mniejszymi, na wietrze, sprawiał, że Connor mimo wszystko gdzieś w środku czuł się dziwnie. Niespokojnie.


Słońce powoli znikało za horyzontem, malując niebo przyjemną, żółtą barwą i nadając okolicy osobliwy klimat, jednak to nie był czas na podziwianie widoków. Mieli godzinę do zmroku, więc należało się sprężyć przy stawianiu obozu. Mayfield rozstawił wraz z Nickiem ich wspólny namiot, a następnie pomagał innym w tej czynności, jeśli tego potrzebowali. Jeśli nie, poszedł do Mounta, zapytać, czy potrzebuje pomocy z klejeniem kajaków - zawsze był chętny do nauki czegoś nowego, a ta wiedza mogła mu się przydać przy kolejnych spływach.

Pracując, czy to przy namiotach, czy przy kajakach, wciąż z tyłu głowy kołatała mu się dziwna myśl, że te łapacze snów nie znalazły się tutaj przypadkowo. I choć nie był przesądny, łapał się na tym, że nie potrafi przestać o tym myśleć. Co prawda nie pamiętał koszmarów minionej nocy, jednak musiało to być coś mocno nieciekawego, skoro nawet teraz strażak nie czuł się z tą myślą komfortowo. Zbliżała się kolejna noc i jeśli ta indiańska rodzina z północy celowo rozwiesiła tutaj te amulety, dobrze by było, gdyby spełniły swoją funkcję, bo nie zamierzał obudzić się jutro padnięty, po kolejnej ciężkiej nocy.

Nami 27-01-2016 12:30

Angelique miała nadzieję, że po wejściu na górkę będzie potrafiła lepiej rozeznać się w terenie oraz ogarnąć jego cały ogrom. Niestety, mimo iż widok był piękny, to korony drzew wszędzie były takie same i z góry ciężko było się zorientować, gdzie co jest. Spędzili tam krótki okres czasu, delektujac się widokami i świeżym powietrzem. Potem było trzeba zejść i styrani jak babcie wracające z bazaru, po zjedzeniu posiłku padli na pysk jak martwe zwierzęta.

Tym razem poranna pobudka nie była już taka dobra, jak ta poprzednia. Zmęczenie dawało się we znaki, a niewygody spania boleśnie odznaczały się na kręgosłupie. Poranna rozgrzewka jednak szybko temu zaradziła.

Następne zmagania spływowe były znacznie bardziej ciężkie i zdecydowanie trudniejsze. Mimo ekscytacji spowodowanej wzrostem adrenaliny, można było odczuć lekki strach i niepewność. Cóż, to się już Ange zaczynało podobać coraz mniej, a wieść o tym, że "Szlak Pojebańców" zaczyna się 'o tam za górką', a to co przeszli to był ponoć marny wypierdek... Ręce jej opadły. Jasne, że chciała trochę aktywności i kontaktu z naturą, no ale w tym momencie Arisa przegięła z tym pomysłem. W dodatku wyglądała na bardziej zmęczoną, niż sama Ange, co sprawiało, że kobiecie chciało się śmiać. No nie rozumiała tego.

Brunetka była wymęczona, ale nie padnięta. Miała jeszcze sił na małe sprawy, którymi postanowiła się zająć, gdy już dotrą na miejsce obozowiska. Na szczęście na lądzie Ange czuła się znacznie lepiej, miała ochotę na krótką rundką wokół drzewek, co by sobie przebiec, ale wolała tego uniknąć, ze względu na jutrzejszy dzień, który zapowiadał się milion razy gorzej.

Idąc jak mara w zamyśleniu, trąciła głową coś zwisającego z drzewa. Początkowo przestraszyła się, jednak kiedy tylko dotarło do niej, że to łapacze snów, z lekkim uśmiechem na ustach dotknęła jednego z nich dłonią, wprawiając go w delikatne kołysanie.
- Ale one są piękne. Też mam taki w domu... Może tym razem nie będę miała koszmaru, jak nocy poprzedniej. - Zakomunikowała wystarczajaco głośno, by każdy mógł to słyszeć. No cóż, uwielbiała sny, miała je zawsze i zawsze je pamiętała. Ten koszmar był inny, był dziwny i był... Zapomniany. Nie zdarzało się jej wcześniej zapominać snów.
Idąc dalej, krok po kroku fascynowała się ciekawymi ozdobami, każda z nich była inna, była niezwykła, tak jakby indywidualna. Może i oni sami powinni sobie takie zrobić? Każdy dla siebie?
- Fajnie by było gdybyśmy zrobili takie, każdy swoje i tutaj powiesili. To tak jak jest most, na którym każdy przyczepia swoją kłódkę, albo mury na których każdy się podpisuje. Fajna sprawa - Dodała po chwili, póki nie natchnęła się na łapacza snów różniącego się od innych. Ten napawał ją małym niepokojem, więc w milczeniu szybko go wyminęła.

Kiedy niektórzy zaczęli rozkładać namioty, a inni poszli pozbierać drewno, kobieta najpierw usiadła sobie, aby chwilę odsapnąć. Wyjęła swój tablet z zamiarem wejścia na FaceBooka i zaktualizowania swojego statusu, niech wiedzą znajomi gdzie się szlaja! Wstawiła dodatkowo jedno zdjęcie zrobione po drodze, podpisała wszystko i jeszcze sprawdziła wiadomości, może ktoś do niej pisał? Po kilkuminutowym odpoczynku, Angelique chwyciła za garnek oraz przyrządy do przygotowywania posiłku.
- Dobra chłopaki, będzie zdrowo i smacznie! - Zakomunikowała wszem i wobec z uśmiechem na twarzy i zabrała się do szykowania miejsca dla swojej roboty. Miała w zamiarze dodać trochę warzyw, żeby nie było nudno, ale na pewno nie zrezygnuje z mięsa czy ryb. Trzeba było urozmaicić posiłek. Kobieta nie miała zamiaru odrzucać pomocy, jeśli ktoś zechciałby do niej dołaczyć. Była otwarta na wszelkie propozycje!

Komiko 27-01-2016 13:33

John Smith - napakowany burak

Smith był zmordowany jak przysłowiowy koń po westernie. Jednak nie miał zamiaru z tego powodu narzekać. Wręcz przeciwnie, był uśmiechnięty i wyglądał na zadowolonego, chociaż reszta ekipy mogła zauważyć, że pod tym uśmiechem, kryje się ogromna chęć rzucenia się na plażę i nie wstawania przez pół dnia. Z drugiej strony poziom adrenaliny i testosteronu wywołany spływem była tak silny, że miał ochotę na jeszcze więcej. Widoki były przepiękne, w głębi duszy cieszył się, że może podziwiać nieopisane piękno otaczającej ich przyrody, a nie opasłe mordy i krzywe ryje klientów, którym na co dzień musiał zapewniać ochronę.

Kiedy już dopłyneli do tymczasowego celu swojej podróży John podszedł do nieco marudnego Franka i poklepał go swoją wielką łapą po plecach.
- Nie musisz się tak cykać... Jeśli pojawi się tu jakiś grizzly, to skończy na grillu. Ej chłopaki? Macie ochotę na stek? -
Smith zażartował z wesołym uśmiechem, ale orientacyjnie zaczął się rozglądać po okolicy, jakby podświadomie chciał sprawdzić, czy naprawdę nic im nie grozi, ot takie zawodowe zboczenie.
Kiedy Frank i Mount sprawdzali, czy nic nie stało się z ich kajakiem, John oddalił się, nie chcąc przeszkadzać szefowi i zgrywać mądrali, bo po prostu nie znał się na tym sprzęcie na tyle, żeby jakoś pomóc. Zamiast tego, postanowił pomóc co słabszym członkom wycieczki z zabezpieczeniem ich sprzętu.

W końcu uwaga całej wycieczki skupiła się na indiańskich talizmanach zawieszonych na pobliskich drzewach. John podszedł do najbliższego z nich i bezceremonialnie, zniszczył go, zrywając z gałęzi.
- Widziałem takie gówno w jakimś horrorze o kosmitach... Nazywał się... A właśnie, tak jak mówicie, Łapacz Snów. Rozgrywał się w zimie i spod śniegu wyskakiwały jakieś kosmiczne wężo-pijawki, które atakowały turystów. -
Wielkolud z namysłem podrapał się po podbródku, a potem popatrzył na Angelique .
- Ty tak na poważnie z robieniem tych plecionek? Ja rozumiem, że to wolny kraj, i każdy może wierzyć w co chce, ale... Szamańska magia? Pastor Bill, by tego nie pochwalił. -
John parsknął śmiechem i zmiażdżył w dłoniach resztki talizmanu wrzucając je na kupkę badyli, która stopniowo zmieniała się w to co później miało być ogniskiem. Następnie oddalił się w celu nazbierania większej ilości drewna, przy okazji zbadał najbliższą okolicę. Później, do wieczora pomagał innym przy stawianiu obozowiska.

Hazard 27-01-2016 20:37


Zapierający dech w piersiach widok, sprawił na kilka chwil, że Bruce zapomniał o zmęczeniu. Piękne, rozpościerające się przed nimi góry, porośnięte gąszczem drzew wywołały u niego przyjemne uczucie wolności. Teraz dopiero przekonał się, że był naprawdę z dala od głośnego i wiecznie pędzącego miejskiego życia. Poczuł, że przyjazd tu był jak najbardziej dobrą decyzją. Całej panoramie przyglądał się przez lornetkę, cyknął kilka fotek, nawet przekonał dziewczyny do wspólnego zdjęcia na tle malowniczego krajobrazu.

Niestety, nie mogli zostać tam nazbyt dłuto, choć Bruce z chęcią spędziłby tam nawet i całą noc, gdyby tylko mógł dalej podziwiać ten przecudowny widok. Na dole szybko pochłonął kolację, wysłuchał uważnie podsumowania i porad Mounta. Wolałby uniknąć ponownej wywrotki, choć był pewien, że do końca trasy przytrafi się im przynajmniej kilka podobnych. Sama wieść o “naprawdę wartkim nurcie”, który miał ich czekać, dosyć jasno rozbudził jego wyobraźnię.

Następny dzień owocował w masę dziwnych wydarzeń i pełnych emocji chwil. Zaczęło się od dziwnych snów. A raczej koszmarów, które dokuczały mu aż do świtu. Oczywiście, nie pamiętał co takiego mu się śniło, ale wolał nie wiedzieć. Bruce nigdy nie pamiętał swoich snów, a po tej nocy naprawdę docenił ten fakt. Co dziwniejsze, wszyscy w obozie wyglądali z rana na podobnie wymęczonych. On jednak specjalnie nie zaprzątał sobie tym głowy. Myśli zaprzątały mu ważniejsze sprawy - kajaki i wzburzona rzeka.

Do pierwszego przystanku, jeszcze nie było najgorzej. W prawdzie zaliczyli kolejną i na całe szczęście znowu niegroźną wywrotkę, jednak dopiero później zaczęła się prawdziwa “zabawa”. Adrenalina huczała w jego organizmie, kiedy prędko zbliżali się do przepaści. Nikt poza Mountem nie widział co ich czeka, jednak właśnie to budowało u Bruce’a prawdziwą radość i ekscytację. Czas zwolnił dla niego. Krzyczał co sił w płucach, do momentu aż woda nie wdarła się mu do gardła. Potem tylko pluł i kaszlał. Kiedy poczuł z ich kajakiem zaczyna dziać się coś niedobrego, jakby zapomniał o słowach ich przewodnika, i zanurzył wiosło w wodzie. Uświadomił sobie o swoim błędzie dopiero, gdy woda wyrwała mu je z rąk. “No trudno” - powiedziałby pewnie, gdyby nie ogólne zamieszanie i emocje.

Na brzeg wykaraskali się, gdy Bruce przejął od Arisy jej wiosło i sam pokierował kajakiem. O dziwo, tym razem nieco lepiej przyjął efekty całodniowego wysiłku. Nie był aż tak wykończony, jak poprzedniego dnia. Zapewne dlatego, że tym razem nie miała miejsce żadna impreza, a za współlokatora namiotu miał rosłego “miśka” zamiast drobnej i atrakcyjnej Japonki.

- Dasz radę przejść jeszcze kawałek? - pytał Arisy, która była mocno wycieńczona. Na przekór wszystkiemu, posłał jej wesoły uśmiech. - To “osiągnięcie” na pewno zapadnie nam w pamięć na długie lata.

Kiedy z uporem taskali kajak, Bruce zbliżył się do siostry i widząc jej skwaszoną minę rzekł:
- Głowa do góry, siostra. Z dnia na dzień idzie nam co raz lepiej.

Przez resztę drogi Paquet dalej gadał. Rozmawiał ze wszystkimi, starając się rozweselić wykończoną w gromadę, aż do momentu, kiedy im oczom ukazały się pierwsze ciekawe znaleziska - łapacze snów. Bruce słyszał już o nich i nawet kilka takich widział na własne oczy, jednak nigdy nie spodziewałby się znaleźć je w takim miejscu. Usłyszawszy słowa siostry, a następnie ujrzawszy destrukcyjne tendencje Smitha, Bruce odezwał się, jednocześnie sięgając po jeden z nich.

- No to teraz nie będą groźne nam złe sny. Powiesimy taki w obozowisku. - Zaśmiał się.

Gdy dotarli do obozowiska, Bruce z ulgą zrzucił wszystko na ziemię. W prawdzie nie był nazbyt zmęczony, ale pozbycie się ciężaru zawsze było przyjemne. Na przedziwny talizman z czaszki zareagował głośnym “Łaaał!” i podejrzanym uśmieszkiem. Jednak szybko wrócił do Arisy i natychmiast wziął się za rozkładanie jej namiotu. Zamilkł na tamten moment, jakby jego uwagę zaprzała go jakaś frapująca myśl.

abishai 29-01-2016 22:33

Nic nie brało, ale samo moczenie kija w wodzie miało swój urok.
Uroku natomiast nie miały sny. Mroczne i zimne, oślizgłe, nieprzyjemne… koszmary. Bobby obudził się nagle i spocony jak szczur. Obudził się nad ranem i w samych gatkach poszedł się opłukać twarz nad rzeką i ciało.
Nie wiedział co mu się śniło, ale nieprzyjemne uczucie przylgnęło do niego niczym pijawka przez cały poranek. Jedzenie wydawało się pozbawioną smaku breją, ale i tak ją zjadł. Czekała ich ciężka przeprawa ma którą potrzebował sił.
Uśmiechnął się zresztą parę razy do Ange by dodać jej otuchy. Był w ich tandemie dominujący, więc nie powinna się martwić, że z samego rana wyglądał jak upiór. Na szczęście nie miała okazji go zobaczyć tuż po wstaniu, a przed nimi była rzeka.
Dziki i niebezpieczny nurt mający być wyzwaniem dla ich sił i umiejętności.


Dziki nurt.Bestia z którą przyszło im się zmierzyć.

[MEDIA]http://dnr.wi.gov/topic/Lands/WildRivers/images/BullFalls3_700x288.jpg[/MEDIA]

Ona sprawiła że Bobby zapomniał o koszmarach. Zacisnął dłoń na pagai i rzekł głośno do Ange.- Zzza.. czyczy.. na się.-
Nic więcej nie powiedział. Nie miał na to czasu. Nie było potrzeby. Rozpoczęła się wspólna walka z nurtem i grawitacją, ciągnącą ich w dół. Ale tym razem rzeka trafiła na doświadczonego przeciwnika i silnego. Bobby musiał walczyć z rzeką i z brakiem doświadczenia u swej partnerki. Na szczęście z Ange była twarda sztuka i nie była dużym obciążeniem. Huk wody, silny prąd próbujący miotać kajakiem jak papierową łódeczką, oślepiająca czasem piana. Oddech się rwał, adrenalina wypełniała żyły, a ciało rozgrzane wysiłku parło naprzód pchając kajak przez spienione wody.
Udało się… przeszli. A raczej przepłynęli.
Dla Bobby’ego nie liczyło się jednak samo wyzwanie i pokonane wodospady. On, po prostu lubił pływać kajakiem. Ale i on musiał przyznać że widok był imponujący.


Tak jak niepokojące były te Łapacze Snów. A potem ta… cokolwiek to było. Czaszka wyglądała na jakiegoś drapieżnika. Może wilka, może rosomaka. I te rogi… muflon to to nie był, ani renifer, ani jeleń, choć kto wie? Jakiś dziwny jeleń?
Nie znał się na indiańskich wierzeniach, ale wyraził swoje zdanie słysząc słowa Mayfielda.- Tto nie wygglą..da jak łaaapppacz.. ssnóóów. Bardzieej jaak te ttotemy...z filmóów o indianaach.. te przy iich, no.. cm.. cment-tttt.. groobbach, na na pppalach.
Nie podobało mu się to, nawet jeśli w okolicach nie widział żadnych indiańskich grobów. Z drugiej strony… te kojarzył jedynie ze spaghetti westernów oraz niemieckich produkcji o Winnetou.
Kucnął i dłonią zaczął przeszukiwać trawę w poszukiwaniu tropów i śladów… małe zwierzaki, tych było niewiele. Żadnych dużych drapieżników, żadnych przeżuwaczy...hmmm.. jest.
Trop. Obuwie… czas zatarł niestety ślady, jakiego rodzaju obuwie. Szlag. Oczywiście zwyczajne obuwie nie wykluczało Indianina, ale ci raczej nosili tradycyjne mokasyny.
Wodząc nosem po śladach i badając je dłonią Bobby kluczył między drzewami. Trop się rwał.. stary i zatarty już przez naturę. Prowadziły jednak od tego zbiorowiska dzieł miejscowej kultury do ich obozowiska i do śladów starej łodzi.
To było trochę uspokajające. Potem zajął się zbieraniem drewna na opał i rozstawianiem namiotów. To miejsce trochę go niepokoiło, ale starał się tego nie okazywać.
- Pppomóc w ggotowwwfaniu Aaange? DDobrze kroję i oppra..fff.. Zosstańmy.. przzy krojejeniu.- zaśmiał się cicho Bobby.- Wwwoddę moggę przyppalić i leppiej jak nieee przyprawwiam. Allle jesttem na ttwe ussługi.

Googolplex 30-01-2016 22:13

Cage przestał myśleć. Tak po prostu wyłączyły się mu wszelkie funkcje analityczne. Zmęczenie i silne emocje skutecznie blokowały jego zwykłe codzienne podejście do życia. Wszystko co zostało to pojedyncze chwile kiedy zachwycało go piękno otaczającej przyrody i niemal mechanicznie wykonywane obowiązki. Coś jednak w nim się z tego cieszyło. Nigdy wcześniej nie próbował nawet sprawdzić jak daleko sięgają granice jego możliwości. Nigdy nie był zdany na swe własne siły.
W jednej z chwil, gdy jego umysł wędrował swobodnie po ścieżkach jaźni a ciało po prostu pracowało, przyłapał się na myśli, że wszystkie jego dotychczasowe wyprawy za miasto były jedynie podziwianiem świata przez szybkę. No bo jak nazwać jego największa przygodę sprzed spływu kiedy przypadkiem rozjuszył gniazdo os? To było niczym w porównaniu do wysiłku jaki musiał teraz włożyć w zwykłe codzienne czynności. Jak porównać pakowanie teleskopu do bagażnika z niesieniem kajaka na własnym grzbiecie? A pomyśleć, że do niedawna uważał, iż prowadzi życie blisko natury. No cóż to fakt, że widział w życiu więcej zieleni niż niejeden z jego sąsiadów ale czy wyjazd samochodem za miasto by obejrzeć gwiazdy z dala od industrialnych zanieczyszczeń i iluminacji mógł być przez niego dalej nazywany kontaktem z naturą, szczerze w to wątpił.

Kolejny dzień kiedy Aron dawał z siebie wszystko tak psychicznie jak i fizycznie. Kolejny dzień kiedy musiał z żalem przyznać, że zarówno w jednej jak i drugiej kwestii pozostaje na szarym końcu. Mimo to nie przejmował się. Przyjechał by sprawdzić siebie a nie rywalizować z kimkolwiek. Od początku wiedział przecież, że będzie ciężko. Co prawda nie spodziewał się jak bardzo. Któż mógłby się spodziewać na jego miejscu?
Wodospad dał mu się we znaki i wcale nie chodziło tu o wywrotkę czy uszkodzony kajak. Najcięższym przeżyciem były chwile tuż przed spadkiem kiedy instynkty krzyczały by się ratować, gdy panika wzbierała a adrenalina zalewała jego ciało gotując je do ucieczki. W tamtej chwili zimna kąpiel była niczym błogosławieństwo, walka by odwrócić kajak, by utrzymać głowę na powierzchni, mógł działać, mógł znaleźć ujście dla całej zgromadzonej energii i napięcia.

I było cudownie! Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Nigdy wcześniej jego życie nie zależało od niego w taki sposób. Czuł obolałe mięśnie, czuł jak usta mu drżą i słyszał nawet szczękanie zębów. Całe ciało pulsowało w rytm potężnych uderzeń serca, a ono waliło jak szalone, jak nigdy wcześniej. Było to niemal mistyczne przeżycie.

***

Po wyjściu z wody nie czuł bólu, nie czuł zmęczenia. Widział wszystko z krystaliczną precyzją i w nieco zwolnionym tempie, jakby jego mózg przełączył się na wyższe obroty. Nigdy nie doświadczył świata w taki sposób. Słodkiego zapachu drzew, widoku uciekającej po konarze wiewiórki. Mógłby przysiąc, że w tej jednej chwili nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, że gdyby tylko chciał mógłby biec przez las niczym jedno z dzikich zwierząt…
I zreflektował się. Czytał, że szok spowodowany nadmiarem adrenaliny może wywołać takie ataki euforii, nie pamiętał tylko co powinien w takiej sytuacji zrobić, więc zdał się po prostu na doświadczenie przewodnika. I jedynie uzupełnił energię pałaszując jeden z ukrytych pod kamizelką batoników energetycznych. Domyślał się, że siły jakie stracił będą skutkować niedługo poważnym wyczerpaniem, więc uzupełniał je w jedyny sposób jaki znał.

Dziwna czaszka wbrew temu co można by sądzić, wpłynęła pozytywnie na poczucie bezpieczeństwa Arona. Znaczyło to, co potwierdził Mount, że niedaleko mieszkają ludzie, czyli w razie poważniejszych trudności nie będą tak całkowicie sami. A to już według dr Cage’a był ogromny plus.

Póki miał siłę zabrał się za rozbijanie namiotów. Wolał zostać w obozie gdyż już powoli zaczynał czuć zmęczenie a to z kolei świadczyło o wyczerpaniu się zapasów adrenaliny. Był niemal pewny, że niedługo po prostu padnie pół-martwy ze zmęczenia i nie będzie mógł się ruszyć aż do rana.

Lomir 31-01-2016 00:13

Mikołaj wiedział, że kolejny dzień będzie dla niego wyzwaniem. Już wczoraj spływa dał mu się we znaki, czuł to w każdym mięśniu. Jednak kondycja i wytrzymałość nie brały się jedynie z wielkich mięśni i pojemnych płuc. Wszystko siedziało w głowie, a tą akurat miał silną.

Źle przespana noc nie pomogła w regeneracji. Nigdy nie przejmował się specjalnie snami, w zasadzie jak tylko sięgał pamięcią to śniło mu się coś bardzo rzadko. Dlatego też dobrze pamiętał, że męczył go koszmar. Coś czego nie mógł sobie przypomnieć, przywołać obrazów, które widział. Za to bez problemu przyszło mu przywołanie uczucia odosobnienia, zagubienia i dezorientacji, które nawet nad ranem spowodowało, że przeszedł go dreszcz. Jednak minęła chwila, Mikołaj zajął się śniadaniem i pakowaniem sprzętu i szybko zapomniał o nocnych męczarniach, bólu i zmęczeniu.

***

Gdy znaleźli się znów na rzecze odezwały się obolałe mięśnie w ramionach Mikołaja, pierwsze ruchy przysparzały ból, jednak po chwili, po rozgrzaniu i rozruszaniu mięśni znów był w stanie miarowo machać wiosłem, dopasowując się do Connora. Dzisiejszy spływ był zdecydowanie bardziej emocjonujący, a punkt kulminacyjny, czyli wodospad dostarczył końską dawkę adrenaliny. Mikołaj chętnie by to powtórzył i miał nadzieję, że koleje dni będą równie niesamowite.

Marsz pod górę z kajakiem na plecach był zwieńczeniem dnia. Mikołaj czuł się wypruty, ale radził sobie całkiem dobrze z dodatkowym wysiłkiem. Mięśnie mu drżały, oddech stał się płytki, a po czole spływały lśniące krople potu jednak dzielnie szedł, nie zwalniając ani na moment.

***

Gdy napotkali pierwszy łapacz snów Mikołaj zupełnie go zignorował.
~ No i czym się tu tak podniecać? ~ pomyślał. Jednak w miarę, jak napotykali kolejne, bardziej dziwne "ozdoby" coś mu się przypomniało i zaraz tego pożałował. Jednak nie chciał zostać z tymi myślami sam na sam wiec wypalił
-Hej, widzieliście ten film? Blair Witch Project? Tam też były takie figurki powieszone w lesie, nie? Zupełnie jak te tutaj...-


Jego głos zabrzmiał zupełnie obojętnie, jakby rzucił tą uwagę ot tak. Choć tak na prawdę trochę go to niepokoiło, a widok tych łapaczy snów przypomniał mu o koszmarach, które męczyły go zeszłej nocy. Jednak ponowne ukłucie bólu w ramionach szybko sprawiło, że zostawił za sobą niepokoje i szybko zupełnie o nich zapomniał.

Gdy dotarli do miejsca, które miało stać się ich obozem Mikołaj spojrzał na wiszące niedaleko. Skrzywił się, gdyż znów ogarnął go niepokój, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł po grzbiecie. Wspomnienie jąkały o totemach też mu się nie spodobało, jeszcze gorzej.

~Boże Mikołaj, weź się kurwa w garść~ skarcił się w myślach.

-Dobra, bierzmy się do roboty! Szybciej skończymy, szybciej coś zjemy i walniemy się w śpiworki.- powiedział, po czym ruszył na pomoc w przygotowaniu namiotów i rozpalaniu ogniska. W wolnej chwili odpalił swoją nawigację, sprawdził ich położenie i korzystając z mobilnego internetu zaktualizował status na Facebook'u, chwaląc się zdjęciami, które udało mu się zrobić dnia poprzedniego.

Proxy 31-01-2016 02:45

Widok ze skały był nagrodą wartą wysiłku. Był dodatkowym dopełnieniem, po powolnym postępie w wykonaniu większego celu. Żałowała, że nie miała namiotu przy sobie. Z wielką chęcią rozbiłaby się w takim miejscu, by jeszcze następnego dnia z rana podładować ośrodek nagrody i zabrać się za kontynuowanie Szlaku Połamanych Wioseł.

Przy obozowisku był w końcu czas na przeanalizowanie pierwszej nagranej wywrotki. Każdy błąd należało zdiagnozować rozkładając na czynniki pierwsze i wyeliminować w jak najmniejszej ilości iteracji.

- Haa... Widzisz? - odezwała się do Bruca, gdy oglądali na telefonie nagrany materiał. - Za bardzo się wlekliśmy, pobiło nam tył i polecieliśmy na łeb, na szyję, w dół. Będzie trzeba podchodzić z większą prędkością... - podsumowała mrużąc oczy i lekko opierając o niego głowę. Większa prędkość wymagała użycia większego nakładu siły a zasoby były ograniczone... Znacznie ograniczone.

* * *

Noc była do dupy i nie raczyła uzupełnić zasobów energii. Choć czego można było się spodziewać, bo równie dupnym wypoczynku dnia poprzedniego, marginalnym śniadaniu, nawpieprzaniu się byle gówna w celu zapchania brzucha i gigantycznym wysiłku dnia pierwszego. To nie był przepis na doładowanie baterii, więc noc szczególnie nie budziła zaskoczenia. Bardziej niemiłe wrażenie "można było się tego spodziewać". Sny nie były analizowane przez Arisę. Wprawdzie olała je, uznając jako rezonans adrenaliny z całego dnia. Brak porannego buziaka był zauważalny, a przyzwyczajenie wypchnęło jej umęczone ciało z namiotu w celu jego nadrobienia. Zaległości wraz z słodką kawą zmieniły kierunek wskaźnika zasobów energetycznych. Napój bogów, śniadanie, rozgrzewka i energiczne towarzystwo Bruca, pozwoliło zebrać siły, by stawić opór wyzwaniom dnia drugiego.

* * *

Dzień drugi to był rozpier*ol. Koncepcja "podchodzenia z większą prędkością" na gówno się zdała. Sama rzeka narzucała takie tempo, że horyzont zdarzeń zawężał się do paru chwil wprzód. Dokładnie tak samo, jak zwężała się droga, przy dużych prędkościach podczas jazdy samochodem. Kontrola nad kajakiem była mizerna a miejscami żadna, co doprowadziło do paru niemiłych zdarzeń.

- Bruce... - wydusiła z siebie Arisa, gdy ten przejął od niej wiosło. Wskazała ręką ostry kolor zgubionego sprzętu, unoszącego się na wodzie paręnaście metrów dalej. - Popatrz tam, widzisz...?

Potrzebowała odpoczynku, ale gdy ten nastąpił spędziła go inaczej niż ostatnio. Nie wywaliła się brzuchem do góry jak żaba na liściu i nie stygła w bezruchu. Nie chciała, by jej mięśnie zastygły. Tym razem postawiła na ciągłe rozciąganie się.

* * *

Ultra lekkie *w swojej klasie* - takiego fragmentu zabrakło przy ulotkach reklamowych używanego przez nich sprzętu. Wnoszenie go przypominało bardziej martwy ciąg, w którym człowiek przecina powietrze w ślamazarnym tempie, nie mogąc myśleć o niczym innym niż postawienie kolejnego kroku. Nawijka Bruca na szczęście pilnowała, by dokumentnie nie zatracić się w walce z wysiłkiem. Na twarzy nie dało się ukryć wykończenia.

Dobrnęli, nie walczyli z gryzzli, gdzie jest nagroda? Dawać nagrodę! Łapacze snów? Ale numer!

- Łaaał... - wycisnęła pod nosem Japonka na widok indiańskich amuletów.

Odebrała ich obecność jako bardziej mistyczne przeżycie, nie myląc z niemalże mistycznym stanem po przedźwiganiu wszystkiego na własnych barkach. Arisa nie odbierała ich jako ozdobę, jak Ange, ani nie podchodziła do nich z totalnym buractwem jak przypakowany brodacz, którego imienia nie znała. Mimo mizernego pojęcia i wtajemniczenia w szczegóły, potraktowała je jako faktyczne amulety pełniące określone zadanie. Kultura wschodu miała znacznie inne podejście do takich tematów niż zachód.

- Łaaał... - wycisnęła pod nosem po raz kolejny. Tym razem na widok wielkiego nie mogła się powstrzymać i podeszła bliżej. Sarnoniedźwiedziowa głowa, wilczopodobne zębiska, wielkie poroże. Ten musiał być najsilniejszy.

Zabrać taki do obozu? Czemu nie? Może niekoniecznie trzeba ruszać tego największego, ale przewieszenie małego do własnego namiotu, nie powinno być profanacją. Rzecz jasna wpierw trzeba było rozłożyć obozowisko, by skorzystać z amuletu. Arisa miała przeświadczenie, że to ona musi go powiesić, by miał jakąś moc, bo z rąk Ange byłby tylko ozdobą. Dziewczyna i tak miała zajęte ręce, zabierając się za przygotowywanie kolacji. Propozycja Mounta tylko wzbudziła błagalny wzrok w kierunku siostry swojego faceta. Na szczęście pan jąkajło swoją ofertą zajął brakujące stanowisko, a Bruce od razu zabrał się za to, co Japonka miała na myśli.

- To my się zajmiemy namiotami - przekazała Ange.

Armiel 31-01-2016 13:10

Robiło się coraz ciemniej. Szum rzeki przelewającej się obok – jednostajny i hałaśliwy – wyznaczał tempo pracy. Pośpieszał. Przynaglał.

Frank poszedł po drewno do lasu, nie oddalając za bardzo od budowanego właśnie obozowiska, ale jak już tylko znalazł się pomiędzy pniami drzew, w pogrążającym się w mroku lesie, poczuł się dziwnie nieswojo. Jakby ktoś ukryty gdzieś pośród drzew obserwował go z jakąś taką … drapieżnością. To, że towarzyszył mu potężny i pragmatyczny John dodawało Frankowi nieco otuchy, ale i tak nie przeganiało wszystkich, budzących się z uśpienia, lęków.

Dla Johna las też był … niepokojący. Tak. Instynkt wyrobiony w pracy … ten dziwny szósty zmysł… budził się z uśpienia. Gdyby to było miasto, wzrok Johna przeczesywałby teraz tłum, lustrował dachy, wypatrywał podejrzanych osób. Ale teraz, tutaj były tylko drzewa i drapieżniki. Zdecydowanie lepiej poczułby się mając ze sobą strzelbę lub pistolet. No, ale na spływ kajakami raczej takich rzeczy nie zabierał. Obserwował więc okolicę i dlatego zobaczył jakiś kształt, przemykający od drzewa do drzew, dość nieudolnie. John zmrużył oczy. Był gotów.

Connor zajął się namiotami i ogólnie pomocą przy rozstawianiu obozowiska. Angelique przygotowywała posiłek przy którym pomagał jej Bobby. Było oczywiste, że zwalisty jąkała nie robi tego dlatego, że lubi kucharzenie, lecz dlatego, że lubi dziewczynę. Sygnały, jakie wysyłał były równie subtelne, co powierzchowność brodacza. Angie musiała jednak przyznać, ze było coś sympatycznego w tym łagodnym facecie z wadą wymowy.

Aron pracował najlepiej jak umiał, ale ograniczał swój wysiłek fizyczny do niezbędnego minimum. Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę, że spływ Szlakiem Połamanych Wioseł może okazać się ponad jego siły.

Mikołaj pomagał przy ogniu i rozstawianiu namiotu. Czuł się dobrze. Zmęczony, ale potrzebny i wyluzowany, a tak właśnie wyobrażał sobie ten właśnie spływ.
Zapłonęły płomienie ogniska, namioty stanęły na wyznaczonych miejscach, zapachniało jedzenie, robiło się wręcz przyjemnie kiedy z lasu doszedł ich nagły krzyk zakończony szamotaniną.

* * *

Pomysł narodził się w głowie Bruce’a kiedy tylko ujrzał czaszkę. Korzystając z tego, że zrobiło się ciemno, Bruce wspiął się po konarze na drzewo, gdzie wisiała największa czaszka, a potem ze swoim trofeum chciał zaczaić się na Franka i nastraszyć go, wyskakując zza drzew, zasłaniając twarz rogatym cholerstwem. I udałoby się, gdyby nie John, który wyrósł nie wiadomo skąd i jak, pomiędzy Brucem a jego „ofiarą”, gdy Bruce wyskakiwał zza drzewa.

Nawet nie wiedział, jak znalazł się na ziemi, obalony jakąś niespodziewaną techniką. Krzyknął z bólu i ten krzyk zaalarmował resztę.

* * *

- To było głupie – podsumował incydent Mount. – A teraz kończymy wygłupy i wracamy do obozu. Mam w kajaku trzy sześcioraki piwa. Powinny pomóc zapomnieć wszystkim o tym żarcie. Pośmiejemy się i zapomnimy o całym zajściu.

I faktycznie. Jedzenie przygotowane z takim trudem przez Angie i Bobbyego, piwo, ciepło ogniska i kilka opowieści Mounta o okolicy.

- Nie byłem tutaj od roku - odpowiedział w końcu na pytanie Franka. – A co do tych łapaczy snów, nie było ich wcześniej, ani nie wiem, kto je mógł powiesić i na jaką cholerę. Może to faktycznie jakieś indiańskie święto jest czy coś. To był kiedyś fragment indiańskiego rezerwatu. W zeszłym stuleciu jednak rząd zrobił z tych gór ścisły rezerwat przyrody. Od tej pory rzadko kto tutaj się pojawia Zresztą dotrzeć tutaj można jedynie kajakami lub helikopterem. Dróg nie ma. Ludzi za bardzo też. Tylko kilka rodzin na północ stąd, jak mówiłem. To zresztą strażnicy leśni z tradycjami. Pomagali nam szukać Barta Calgaryego. Mój dobry kumpel. Zaginął rok temu bez śladu w okolicznych lasach. Znaleziono tylko jego kajak. Tragiczna sprawa. Bart był najlepszy. Znał Szlak Pojebańców, jak nikt inny. Chciał pokonać go samemu. Taki wyczyn. Ot, żył szalonym życiem.

Mount upił z piersiówki. Zamilkł.

- Dobra. Do namiotów. Jutro przed nami najgorszy dzień. I pojutrze. Potem będziemy mieli już tylko relaksik. Wtedy odpoczniemy. Pogadamy.

* * *

Wiatr wiejący z gór szarpał drzewami wprowadzając w niespokojny taniec cienie na połach namiotów. Las zdawał się żyć. Szeptać. Trzeszczenie gałęzi, postukiwania łapaczy snów, klekot zawieszonych kości wzbudzał niepokój.
Te dźwięki jeżyły włosy na karku. Były zbyt …regularne. Brzmiały bardziej jak echa czyichś niezrozumiałych słów, niż przypadkowe dźwięki, chociaż oczywiście niczyimi słowami być nie mogły.

Szszszszsz….sssss…. – świst wiatru.

Klek-klik-klak. Klik-klek-klak… - postukiwania poruszanych wiatrem łapaczy snów.

Wiiii-wiiuuu-wiiiuuu – i znów wiatr.

Trzask. Trzaaaask. Trach. – Konary drzew.

Sssąąą…. Tutaj…. Sąąąą…. Tutaj….

Świst, niczym szept, napiętych linek od namiotów, szurania spadającej gałęzi o połę namiotów,

- Nassszzeeeeee….

* * *

Angelique i Arisa

Dziewczyny obudziły się dosłownie e tej samej chwili. W tej samej sekundzie. Z wrzaskiem przerażenia. Z piersiami unoszącymi się w spazmatycznych oddechach.

Obudziły się obie ze świadomością, że dzieje się coś złego. Że …

I wtedy Arisa zobaczyła wiszący w namiocie amulet. Łapacz snów drgał, ruszał się, jakby próbowała go zerwać jakaś niewidzialna ręka. Przez chwilę nawet wydawało im się, że widzą tą rękę. Że dostrzegają chude, patykowate szpony; powykręcane gruzłowate paluchy; zielono-siną barwę skóry.
Ułamek sekundy. Senny majak. I nagle zorientowały się, że nie tylko one krzyczą.


Bruce i Bobby

Zajęli jeden namiot. Jakoś tak, ze względu na siostrę Paqueta. Weszli w swoje śpiwory i zasnęli nie zważając na te wszystkie odgłosy dochodzące spoza namiotu.

Bruce obudził się z wrzaskiem, a zaraz po nim „Bear”. Bruce wrzeszczał i miał powód do wrzasku. Wejście do ich namiotu zostało rozdarte! A jakaś siła ciągnęła teraz śpiwór, w którym spał, na zewnątrz.

Bruce zachował, mimo wrzasków, zimna krew. Szarpnął zamek wyślizgując się na zewnątrz śpiwora, w tej samej chwili gdy coś wyszarpnęło go na zewnątrz, poza namiot.

Wyraźnie usłyszeli przerażający, zwierzęcy ryk i szarpanie brzmiące, jakby jakieś szpony szatkowały płótno, rozrywając je na strzępy.

Bruce i Bobby spojrzeli po sobie.

Niedźwiedź! To musiał być niedźwiedź.


Frank i Jonh

Także Franka i Johna obudziły dzikie wrzaski z zewnątrz. Odgłosy rozdzieranego płótna. Krzyki dziewczyn. A potem ryk dochodzący gdzieś, spoza ich namiotu. Potworny, zwierzęcy, dziki, mrożący krew w żyłach ryk.
Coś było na zewnątrz! Coś dzikiego i rozszalałego! Coś, sądząc po ryku, naprawdę sporego i rozjuszonego.

I sądząc po odgłosach miało ochotę na amatorów górskich spływów.

Zwierzę zaryczało ponownie, przeszywającym uszy rykiem.


Connor i Mikołaj

Śpiący w jednym namiocie Connor i Mikołaj również obudzili się, gdy do ich uszu doszły rozjuszone ryki.

Noc wypełniły teraz piski, krzyki i ryk! A potem obaj mężczyźni usłyszeli przeszywający dźwięk rozrywanego płótna i ujrzeli, jak ścianę ich namiotu od strony, po której leżał Connor, rozdzierają w strzępy czarne, zwierzęce szpony!

Niedźwiedź! To musiał być grizzly, który uznał, że tłuści turyści będą doskonałym urozmaiceniem jego diety.

Aaron

Aaron dzielił namiot z Mountem. Nie miał nic przeciwko towarzystwu przewodnika, który traktował ludzi z należytą, zdaniem Arona, starannością. Szczególnie klientów

Wrzask wydobywający się z gardła Mounta obudził Arona. Czterdziestolatek, jak zahipnotyzowany, spojrzał w wielką dziurę wyrwaną w namiecie, w której znikał Mount, razem ze śpiworem. Zaplątany w śpiwór przewodnik został przez coś, pewnie przez niedźwiedzia, wyciągnięty na zewnątrz i – na oczach przerażonego Arona – zniknął w ciemnościach.

Tuz obok, w obozowisku, coś ryknęło dziko!

Gdzieś obok krzyczeli ludzie.

Koszmar. To musiał być koszmar! Ale nie był.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172