04-02-2016, 01:45 | #41 |
Reputacja: 1 | - CO. TO. KURWA. BYŁO?! - wycedził przez zaciśnięte zęby Mikołaj. - Też to widzieliście, nie? Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem! - powiedział, oddychając ciężko. Stał na skraju obozu, oświetlając okolicę swoją latarką. Silne światło diod LED przesiąkało pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami, przepuszczając dalej coraz to rzadsze smugi. Las wyglądał spokojnie i normalnie, jedynie łapacze snów nie pasowały do całości. Po plecach Mikołaja przeszedł zimny dreszcz, a w jego głowie był mętlik, chłopak nie wiedział co się przed chwilą stało. Racjonalny umysł Mikołaja odmawiał przyjęcia do wiadomości, że oto właśnie napadł na nich "potwór". Nawet w jego myślach brzmiało to nieprawdopodobnie. Odgłosy lasu dobiegające zewsząd zdawały się wdzierać w jego mózg i układać się w słowa. Mężczyzna nie wiedział czy to co słyszy to tylko wytwór jego wyobraźni podrażnionej i pobudzonej zajściem. W tym momencie przypomniał sobie sen i uczucie, które mu towarzyszyło. To było właśnie to, co czuł teraz. Szybko jednak otrząsnął się z szoku i ruszył w kierunku swojego namiotu, gdzie ubrał buty (ze śpiwora wystrzelił jak z procy, więc czasu na takie drobnostki nie było). Zarzucił na siebie kurtkę moro i powiedział - Wszyscy cali? Nic wam się nie stało? - wtedy dobiegł go jęk z oddali. Mount, tylko jego brakowało wśród ekipy. - Trzeba mu pomóc. Boby, masz jeszcze flary? Jeśli tak, to miej je pod ręką i chodź mi pomóż z Mountem... Connor, pomożesz nam?- powiedział Mikołaj - Niech ktoś zadzwoni po pomoc. W moim namiocie jest GPS gdyby ratownicy pytali o nasze współrzędne, możecie go zabrać i je sprawdzić. Musimy sprowadzić pomoc. Mam tylko, kurwa, nadzieję, że to nie jakiś pierdolony, chory żart ze strony organizatora. Jeśli tak to pozew ma jak w banku!- kontynuował, a gdy wraz z Bobym i Connorem zbliżał się w kierunku, z którego dochodziły jęki powiedział - Mount? Nic ci nie jest? Idziemy po ciebie... - Nie wiedział co tam zastanie, ale był przygotowane na najgorsze...
__________________ Może jeszcze kiedyś tu wrócę :) |
04-02-2016, 01:52 | #42 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Frank Jackson - małomówny optymista. - O kurwa! - jęknął głośno Frank gdy na moment zaskoczenie wzięło górę nad strachem. Co to kurwa było?! Przez moment, gdy miał wrażenie, że to coś spojrzało się dokładnie na niego przestał nawet machać kijem i ledwo tlący się płomień znów się zmienił w żółtawopomarańćzowy żar. To było... No kurwa co to kurwa było?! Jak tak latać z goła czachą?! Przecież chyba by sie umarło z wykrwawienia czy co! Nawet zwierzę, nawet tak duże jak niedźwiedź! No jak?! Jak cos takiego może sie poruszać w ogóle i jeszcze ryczeć i namioty rozwalać?! Noo jaaakkk kurwa jak?! A poza tym to nie był niedźwiedź. Przecież niedźwiedzie nie mają rogów. W ogóle chuj wie co to było! Nie pasowało do żadnego znanego opisu zwierzęcia. Bo co? Jakis mutant czegośtam? Chyba nwet wtedy musiałoby byc do czegoś podobne, bazować na jakimś wzorze czy co a tu no ni cholery... Jak jakiś gigantyczny chudzielec z maską czy co... Tyle, że jak by tak ryczał i rozrywał te namioty i jakby do cholery tak wziął i suczykot zniknał?! No jak?! Teleport kurwa, magia czy co?! Frank'a zamurowało. To coś już znikło. To też było bez sensu. Nie zwiał, nie odskoczył, nie wpadł w nic tylko wziął i znikł. Jak go Bear trafił tą rakietnicą. To co własnie widział na własne oczy nie wpisywało mu się w żaden schemat ani opis. Nawet na filmach które składał i przerabiał nie widział niczego podobnego. To znaczy przynajmniej w tych źródłowych które dostawał do obróbki. I jeszcze te... Co? Szepty? Szelesty? Ocuciło go to ze stuporu. Tylko on to słyszał? - Trzeba stąd spadać! Natychmiast! Ubrać się, brać plecaki i spadać! Odpłyńmy choć kawałek na drugą stronę strumienia, tam spróbujemy przetrzymać do rana. - zawołał zdenerwowanym głosem. Ale najpierw... - Musimy sprawdzić co z Mount'em. Nie możemy go tak zostawić. - wahał się gdy to powiedział. Sądząc po tym co widział i przede wszystkim słyszał nie spodziewał się dobrych wiesci. Nigdy osobiście nie widział zabitego czy umierajacego człowieka a na to się chyba zanosiło. Widział całe mnóstwo dokumentów, nawet w firmie od ekip co przyjeżdżały z materiałem z miejsc morderst, katastrof i wypadków. Ale to nie to samo. Ale czuł, że trzeba sprawdzić co z ich przewodnikiem. I jesli się da zabrać go ze sobą. Westchnął jeszcze raz powoli wypuszczając powietrze by zebrać w sobie dość odwagi. Potem wziął kij, latarkę i ostrożnie ruszył w kierunku krzaków w których chyba powinien być ich przewodnik.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-02-2016, 09:37 | #43 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | "What da fuck?!!", to była pierwsza myśl Connora, gdy w mroku zobaczył to 'coś'. Włosy zjeżyły mu się na karku i przez moment zamarł, obserwując jedynie stwora, który im się ukazał. Nie, to nie mógł być żaden stwór, czy inny potwór, przecież one nie istnieją! Wygląd napastnika przywiódł mu jednak na myśl łapacza snów, którego widział wcześniej. Na początku myślał, że czaszka z talizmanu należy do zwierzęcia, jednak teraz nie był już tego taki pewien. Ale... jeśli czaszka użyta do zrobienia dreamcatchera należała do tego 'czegoś', to można było to zabić. Przynajmniej w teorii. Nie wiedzieć czemu, Connorowi w moment przypomniał się klasyk kina akcji - Predator. Tam jeden z bohaterów również przez dłuższy czas uważał, że mają do czynienia z czymś przyziemnym. Z czymś, z czym sobie poradzą. I prawie wszyscy skończyli po drugiej stronie tęczy. Rozbłysk flary i mrożący krew w żyłach wrzask wyrwał go ze stagnacji. Kątem oka widział, jak kreatura, która dostała pociskiem po prostu rozpływa się w powietrzu. Niczym duch! Mayfield nie chciał wierzyć w to, co widzi, ale to działo się naprawdę! To nie był pieprzony sen, tylko rzeczywistość. Jednocześnie miał wrażenie, że stwór nie został całkowicie zneutralizowany, tylko wycofał się, by lizać rany po flarze. Jeśli można było to tak nazwać. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, wygrzebał szybko z plecaka bojówki i pierwszą z brzegu bluzę oraz latarkę zakładaną na głowę. Ustawił odpowiednio korpus i w końcu ją włączył - mocny, biały snop światła przeciął mrok przed nim, a cień rzucany przez stojącego na linii Nicka posępnie odznaczał się na tle drzew. Może dla niektórych wyglądał teraz dziwnie i śmiesznie, ale zaletą czołówki było to, że wciąż miał wolne obie ręce. Odruchowo podświetlił telefon, nim wrzucił go do kieszeni - w miejscu, gdzie zwykle pięć kropek pokazywało zasięg, obecnie widniał napis "No Service". Spodziewał się tego w takiej dziczy, niemniej należało sprawdzić wszelkie opcje. Las znów zaczął szeptać ponure słowa przyprawiające o gęsią skórkę, a strażak odnosił wrażenie, że za zasłoną drzew wciąż coś się czai. Coś ich obserwuje. Dziwne odgłosy oraz trzaski niepokoiły i nie pozwalały się skupić. Na pytanie Nicholasa skinął twierdząco głową. - Jasne, w plecaku mam apteczkę, jestem przeszkolony z udzielania pierwszej pomocy - powiedział do zebranych, po czym zerknął w stronę Smitha. - John, przejdziesz się z nami? Każda para silnych rąk się przyda, zwłaszcza, że nie wiadomo, co jeszcze oprócz Mounta możemy tam zastać. Po tych słowach raz jeszcze sięgnął do plecaka i po chwili przeszukiwania wyciągnął przenośną apteczkę. Otworzył ją, sprawdzając, czy bandaże i gazy opatrunkowe są od razu pod ręką. Nie chciał marnować czasu, gdy już znajdzie się przy Wellexie. Były, więc nawet nie zasuwał saszetki, tylko chwycił mocno w dłoń i podniósł się do pionu. Słysząc słowa Franka na temat ucieczki z tego miejsca, skrzywił się nieznacznie. - Najpierw musimy sprawdzić, czy w ogóle będziemy w stanie przetransportować Mounta, bo skoro leży gdzieś tam i jęczy, to znaczy, że nie jest w najlepszym stanie. Potem będziemy się zastanawiać, co dalej. Jego życie i zdrowie jest obecnie najważniejsze - rzucił, po czym krzyknął w stronę pogrążonych w mroku krzaków. - Mount, postaraj się nie ruszać niepotrzebnie i oszczędzaj siły! Skinął głową na towarzyszy, po czym ruszyli szybko w stronę dochodzących ich pojękiwań, by zająć się przewodnikiem. Nie było chwili do stracenia, a Connor wiedział, że musi zrobić to, co do niego należało. Gdzieś tam leżał człowiek, który potrzebował pomocy i liczyło się tylko to, by do niego dotrzeć i mu jej udzielić. Zwłaszcza, że gdyby sprawdził się najgorszy scenariusz, bez Mounta byłoby im ciężko wydostać się z tego terenu i Mayfield doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |
04-02-2016, 20:49 | #44 |
Reputacja: 1 | Trzask. Trzaaaask. Trach. Ssą …. Tutaj…. Sssssmmmaczne….. Nassszzeeeeee…. Co to do cholery było! Ni człowiek, ni bestia, ni...czy to miało czaszkę w miejsce głowy?! Dłoń Bobby’ego drżała trzymając pukawkę. Ba… całe ciało drżało z zimna i strachu. Oddech nie chciał się uspokoić. Myśli galopowały przez czaszkę jak stado gazeli w kierunku mety “TO NIEMOŻLIWE”. Bo przecież to było niemożliwe co tu się działo. Znaleźli się najpierw na jakimś parszywym indiańskim cmentarzysku czy wysypisku duchów, a potem jeden z nich przylazł w odwiedziny, a może na skargę za demolowanie mu wystawy, a może tylko chciał odzyskać zgubione świecidełka? Nie... raczej przyszedł do darmowego bufetu. Trzask. Trzaaaask. Trach. Ssą …. Tutaj…. Sssssmmmaczne….. Nassszzeeeeee…. I jeszcze te dźwięki, niczym zbierające się wilki nad padliną. Wszędzie szepty. Wszędzie te paskudne szepty. Oddech nie chciał się uspokoić. Myśli nie chciały się uspokoić. Strach. Bear czuł strach i potrzebował się opanować. - Trzeba stąd spadać! Natychmiast! Ubrać się, brać plecaki i spadać! Odpłyńmy choć kawałek na drugą stronę strumienia, tam spróbujemy przetrzymać do rana. -...- Wszyscy cali? Nic wam się nie stało? - ...- Trzeba mu pomóc. Boby, masz jeszcze flary? ...- Musimy sprawdzić co z Mount'em. Nie możemy go tak zostawić. -...-Jeśli tak, to miej je pod ręką i chodź mi pomóż z Mountem... Connor, pomożesz nam?-...- Najpierw musimy sprawdzić, czy w ogóle będziemy w stanie przetransportować Mounta, bo skoro leży gdzieś tam i jęczy, to znaczy, że nie jest w najlepszym stanie. Potem będziemy się zastanawiać, co dalej. Jego życie i zdrowie jest obecnie najważniejsze - Gdzie do cholery oni byli, gdy to Bobby z Bruce’m potrzebowali pomocy? Uciekali gdzie pieprz rośnie. A teraz nagle bawią się w bohaterów, bo Bobby miał cudowną broń na duchy. Teraz wszyscy są odważni. Gdzie był wtedy Mount, cholerny przewodnik i opiekun tej parszywej wyprawy? Zwiał w krzaki nie czekając na resztę. A teraz jęczał… kurwa… to jakby oficer porzucił swoich ludzi na pastwę wroga. To była zdrada najgorsza z możliwych. A Bobby się bał… strach zaś motywuje żywą istotę do dwóch rzeczy, ucieczki lub walki. Agresja więc wpierw się w nim tliła, a potem wybuchła w krzyku. - ZZzzaa mmknąć się!!! Stulić… mmmordy.- Spojrzał zaskoczony po całej grupie, ale czuł że mu ulżyło gdy wykrzyczał swój strach i wściekłość. - Nnie damm rara-kietniiicy… Jest jedna… dfwa pociski. Nieffwiele.Nie dam. To guupi plan. Jedna ggrruppa weźmie...druuga bezbronnna…- wskazał na wygasłe ognisko.- Oggiieeeń trzeeba rozzpaliić….szszybko… oggieeeń dduży… może tttakie śśświatłoo ttteż odstrraszaaa… rraakietnica tto ooosttateczność. Wskazał na obszar z którego słychać było jęki. - Ddddopiero wwtedy pppo Mounta. Bo ooon jęczy ttyylko dlllatttego…. że jjjest żżżywą pprzynętą na nass. Żywą przyprzynęttą na haaaczyku. Ttylko dlattego... Czuł się już lepiej. Oddech mu się uspokoił. - Pppójdziemy ffffwszyscy po Mounnttaaa... kkażdy z pochoddnią. Tttrzymamy się w gruuppie. Zrrrozzumiano? I po tych słowach wyraźnie się speszył, bo dawno nie mówił tak długiego przemówienia. Załadował amunicję do rakietnicy i udał się do szczątków swego namiotu po buty i ubrania. Dość paradowania w slipkach.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 04-02-2016 o 20:53. |
05-02-2016, 00:54 | #45 |
Reputacja: 1 | "To nie był niedźwiedź..." - zapętlało się jej w głowie za każdą próbą odtworzenia tego, co widziała. Kilka podejść zbudowania jakiegokolwiek opisu dla osób trzecich kończyło się z mrużeniem oczu, skrzywieniem i ponownym podsumowaniem jakże bardzo wartościowym w szczegółowe informacje: "To nie był niedźwiedź...". Efekt zewnętrzny był taki, że stała w bezruchu w jednym miejscu z intensywnie analizującą kwaśną miną. Nie zrobiła nic ciekawszego do czasu, aż nie podszedł do niej Bruce, wtedy jej dłoń mocno zacisnęła się na jego klatce piersiowej zbierając materiał ubrania między palce. Ostatnio edytowane przez Proxy : 05-02-2016 o 02:02. |
07-02-2016, 14:29 | #46 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
07-02-2016, 18:39 | #47 |
Reputacja: 1 | Horror. Prawdziwa kwintesencja strachu, szoku i poczucia zagrożenia dobywała się z głębi ciemnego lasu. Bruce oddychał głęboko, przyciskając do siebie oszołomioną całym zajściem Arisę. Musiał się uspokoić. Zacząć myśleć rozsądnie. Adrenalina która wzbierała w nim w tej chwili, mogła być przydatna w konieczności natychmiastowego działania, jednak teraz musieli zdecydować co należy zrobić. Jeżeli wszystko to co miało miejsce, nie było dobrze zaplanowanym żartem, to błędna decyzja mogłaby kosztować ich życie. A Bruce nie był odpowiedzialny tylko za siebie. |
07-02-2016, 19:07 | #48 |
Reputacja: 1 | John przez dłuższy czas milczał stojąc nieruchomo i próbował jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie. Nie szło mu najlepiej. Dało się zresztą wyczuć jego zdenerwowanie, kolor jego twarzy był obecnie ni to biały, ni to zielony. W końcu jednak pozbierał myśli, pod wpływem słów wypowiedzianych przez niego Connora. Smith spojrzał na strażaka i nerwowo pokiwał głową. - Dobra, tylko, dajcie mi się ubrać.... - Odparł po czym zanurkował do namiotu, który dzielili z Frankiem. Tam pospiesznie przyodział się w spodnie i górną część swojego odzienia. Po chwili pozostali mogli zobaczyć jak wygramolił się z powrotem z namiotu. - Najpierw wszyscy się uspokójmy, to co widzieliśmy to tylko jakiś zamaskowany zboczeniec. Popieram to, żeby trzymać się w grupach. Jest nas dziewięcioro, byłbym za tym, żeby cztery osoby poszły tam, reszta została i pilnowała obozu.... Chyba, że wolicie iść wszyscy, ale wtedy mogą nam coś ukraść... Nie wiem w jaki sposób ten sukinsyn nam zwiał. Kiedy Bear wystrzelił, musiał wykorzystać zamieszanie i to, że wszystkich nas nieco oślepiło. Ale zwróćcie uwagę, że wycofał się, kiedy we trzech wyskoczyliśmy z namiotów. To znaczy, że nawet jeśli jest ich dwóch, to nie są takimi kozakami na jakich wyglądają. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują więc na to, że jest tak samo wpierdolopodatny jak każdy z nas. Więc weźcie jakieś kije, nie pierdolcie głupot o duchach i chodźmy po Mounta... Bear, masz węcej naboi do tego pistoletu? - Smith wcześniej wpuścił sobie pasek w spodnie, więc poszukał sobie innej broni, był to zbliżonej wielkością do cegły, gładko zaokrąglony kamień, który wyciągnął ze ściółki pod ich nogami. Może i nie była to broń dalekodystansowa, ale umiejętnie wykorzystana mogła zamienić czyjąś czaszkę w puzzle, więc uznał, że chwilowo musi wystarczyć. Po chwili jednak wstrzymał się od wymarszu i popatrzył na Bruce'a. - Macie rację... Nie dlatego, że ogień odpędza kurwa złe duchy, tylko dlatego, że powinniśmy oszczędzać baterie w latarkach... Mogę też wyjaśnić ci te tajemnicze szepty... Jakiś pedał siedział w krzakach i jęczał bo chciał nas przestraszyć. Weźmy się do roboty, bo trochę martwię się, czy Mount się tam nie wykrwawi do czasu, aż zmajstrujemy pochodnie. - Ostatnio edytowane przez Komiko : 07-02-2016 o 19:21. |
07-02-2016, 20:27 | #49 |
Reputacja: 1 | Światło oznaczało ludzi, ludzie oznaczali bezpieczeństwo. To jedyne myśli na jakich Aron starał się skupić. Był roztrzęsiony i wiedział, że nie myśli racjonalnie. Wiedział, że stworzenie które zobaczył rozpływające się w ciemności było uciekającym niedźwiedziem. Musiało być niedźwiedziem. Tylko niedźwiedź miał podobną posturę i występował naturalnie na tych terenach. Tak to na pewno był niedźwiedź. Uspokoił się trochę. Na tyle by móc myśleć jaśniej. Oczywiście, nie miał na sobie okularów, to dlatego widział takie dziwne rzeczy. Tak to było oczywiste od samego początku po prostu spanikowany umysł podsunął fantastyczne kształty tam gdzie oczy zawodziły. - Nie wróci? - Zapytał siląc się na spokój i prawie mu się udało, zdradzał go tylko drżacy głos. Przeszukał kieszenie, ze zmęczenia poszedł spać w pełnym ekwipunku co teraz bardzo mu się przydało, wyjął etui i założył okulary. Noc od razu stała się odrobinę mniej straszna, a przynajmniej widział wyraźnie, że otaczają ich tylko drzewa i… upiorne dźwięki. No ale one były pewnie spowodowane przez jakiegoś ptaka, nocnego ptaka… nocnego upiornego ptaka. Przygryzł wargi by uspokoić szalejąca wyobraźnię, ptak to tylko ptak nic więcej! - Mount. Tak, musimy mu pomóc, razem. - Powtarzał jak w transie za jednym z towarzyszy. - Telefon! - Krzyknął nagle sam siebie przerażając. - Musimy wezwać pomoc. Mając nowy plan na którym mógł się skupić rzucił się by odnaleźć swoje rzeczy w namiocie nie pomny tego co przed chwilą usłyszał o trzymaniu się razem. Perspektywa pomocy w postaci doświadczonych ratowników przesłoniła mu w tej chwili wszystko. |
07-02-2016, 21:56 | #50 |
Reputacja: 1 | Ognisko. Ognisko wydawało się być dobrym pomysłem. Ogień dawał pocieszenie. Dawał ochronę przed drapieżnikami jeszcze w czasach, kiedy praprzodkowie homo sapiens tulili się do siebie w ciemnych jaskiniach. Cholerny żar nie chciał się jednak rozpalić! Na szczęście znali się na survivalu, umieli go rozdmuchać, w kłębach dymu szczypiącego w ozy i wdzierającego się w płuca, aż polana i gałęzie wcześniej przywleczone przez Johna i franka. Niestety, wtedy tylko oni dwaj poszli zbierać opał i nadających się na pochodnie gałęzi było tyle, że ledwie starczyło na obdzielenie nimi co drugiej osoby. Wtedy jednak drewno na opał nie wydawało się aż tak ważne. Teraz… teraz było. W tym samym czasie Aron znalazł to, czego szukał w namiocie, jednak telefon milczał. Nie było cholernego zasięgu! Nie było nawet jednej kreski! Jęki Mounta ucichły gdzieś w połowie ich walki o ogień. Ucichły również szepty i wiatr. W ogóle zrobiło się tak cicho, że nawet szum rzeki wydawał się być przytłumiony. Jakby ktoś napchał każdemu z nich waty do uszu. Uzbrojeni w łuczywa, oświetlając sobie drogę otwartym ogniem ruszyli w ciemny las. Trzymali się blisko siebie, zbici w jedną gromadę, gotowi bronić się kijami, kamieniami, nożami, rakietnicą i wszelkimi ostrymi narzędziami, jakie udało się im zabrać na wyprawę. Przynajmniej tyle. Cichy jęk, który usłyszeli, stał się dla nich drogowskazem. Pokazał kierunek. Niedaleko rozbitych namiotów, w lesie, w niewielkim wykrocie leżał Mount. W świetle niesionych pochodni widzieli, ze nie jest dobrze. Nawet bardzo źle. Muont leżał cały we krwi. Klatkę piersiową miał poszarpaną, pociętą, z koszuli, w której spał i mięsa pod nią zostały tylko strzępy. Jedna ręka … jednej ręki nie było. Lewej. Zamiast niej pozostał jedynie paskudny, poharatany kikut, z którego wystawała obleśnie biała kość. Prawa noga też była pogruchotana, połamana w kilku miejscach, w dwóch chyba nawet złamanie było otwarte. Ale Mount żył jeszcze. Oddychał ciężko, spazmatycznie, łapiąc się życia kurczowo. Rozszerzone z szoku oczy wpatrywały się w przestrzeń wokół nie widząc niczego. Nawet uczestników spływu, którzy przyszyli mu na pomoc. Connor przykucnął przy rannym, ocenił rozmiar obrażeń. Kazał innym przyświecać, kiedy on zajął się opatrywaniem. Powstrzymać upływ krwi. To jedyne, co teraz mógł zrobić. Przy okazji był w stanie ocenić, że rany były ewidentnie zadane szponami i kłami. Niechybnie przez niedźwiedzia lub to coś, co widział przed namiotem. Szaleństwo. - Musimy go przenieść. Zabrać bliżej namiotów – zdecydował, upewniwszy się, że rodzaj obrażeń pozwala na transport. – potrzebuje więcej światła. Poza tym to, co go zaatakowało, może wrócić. Po chwili roztrzęsiona dziewiątka była już przy ognisku. Zapas opału nie starczy na dłużej niż kwadrans, może dwa. I tylko pod warunkiem, że będą oszczędzali. Ktoś musiał nazbierać drewna, jeżeli chcieli podtrzymywać ogień dłużej. Na szczęście nie trzeba było wchodzić w las za daleko, wystarczyło tylko kilka kroków. Ale tam, w ciemnościach, pośród drzew, coś czyhało. Coś, co niemal na strzępy rozdarło ich przewodnika. I śpiwór Bruce’a. Łapacze snów wirowały na wietrze. Mount leżał cicho. Connor zaciskał, bandażował, lateksowe rękawiczki, które miał na rękach ociekały świeżą krwią. Jej zapach roznosił się w powietrzu. Drażnił nosy. U co wrażliwszych powodował chwilową słabość. U co bardziej zorientowanych, niepokój. Jeśli mieli do czynienia z drapieżnikiem, to krew… krew przyciągnąć go mogła. Bear wiedział najlepiej dlatego niepokojenie rozglądał się po lesie. Wodził wzrokiem, zresztą podobnie jak reszta, pomiędzy drzewami. Łapacze snów stukały cichutko. Coś w lesie szeleściło. I nagle to zobaczyli. Ciemność, niczym mgła, pomiędzy drzewami, gęstniała, zwijała się, niczym dym z ogniska. A w niej coś się poruszyło. Zaczął formować się kształt, gdzieś tam, na granicy pola widzenia, pośród ciemności. Gęstniał, formował się, kształtował, aż w końcu przerażeni ludzie wyraźnie ujrzeli, jak z dymu i ciemności ukształtowała się bestia, którą Bear przepłoszył rakietnicą. Rogaty stwór, który zdawał się być zrodzony z samej tylko ciemności. |