Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2016, 12:43   #81
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Las odzywał się coraz bardziej złowieszczo, jakby poprzez natężenie szumu liści chciał im przekazać jakąś wiadomość. Momentami Connor odnosił wrażenie, że tak właśnie jest i że słyszy szepczące do niego drzewa. Próbował przekonać swój umysł, że to nie może być prawda, a jednak i tak czuł się nieswojo. W końcu martwi ludzie też nie ożywali, a stwory rodem z koszmarów nie istniały, nie? Szkoda, że właśnie przekonał się na własnej skórze, że jest inaczej. Sprawdził dla Arisy czaszkę Mounta i okazało się, że rozbito ją czymś ciężkim i ostrym. Ale... jak? Kiedy? Przecież wyraźnie widział, jak Mount płonie, a wcześniej nie miał aż takich obrażeń. Nie wiedzieć czemu, przez moment Mayfield pomyślał, że Wellex oberwał tomahawkiem. Pewnie te opowieści o Indianach zamieszkujących okolicę podsunęły mu ten dziwny i w sumie głupi pomysł.
- Po co ci to, Arisa? - Spojrzał na Japonkę, po czym skinął głową na ranę Johna. - Jeśli wiesz coś więcej... podejrzewasz coś... powiedz nam o tym. W tym momencie wszystko może okazać się pomocne...
Chcąc, nie chcąc, odebrał łapacz snów od dziewczyny i przywiązał go do jednej z tylnych klamer plecaka. Ogarnęli sprzęt, pochodnie i w końcu wyruszyli w stronę Echo Base. Prosto w mrok. Strażak liczył, że opuszczenie tego przeklętego miejsca pomoże i przestaną być nękani przez bestie z lasu. Czy cokolwiek to było.




Brnęli przez tę ciemnicę, a Mayfield co rusz rozglądał się na boki i za siebie, pozostając czujnym na każdy najmniejszy ruch, czy inną anomalię. Bear szedł na szpicy, a Connor nie wcinał mu się w robotę, bo po pierwsze: Bobby wyglądał na takiego, co wiedział, co robi, a po drugie: Mayfield średnio orientował się w terenie nocą. Arisa co jakiś czas zostawiała swoje naklejki z taśmy na drzewach i póki co było spokojnie. W czasie marszu strażakowi przeleciało przez głowę sporo różnych myśli; przede wszystkim na temat Shelby i tego, co powiedzą o Wellexie, gdy już dotrą do bazy. "Przepraszamy, ale John został zraniony przez stwora z lasu, potem zamienił się w zombie i musieliśmy go spalić". Takie tłumaczenie nie wchodziło w grę; od razu by ich zapuszkowali. Wymyślanie odpowiedzi na niewygodne pytania Connor mógł jednak zostawić na później, gdy Bear zakomunikował im, że... kręcą się w kółko. Jak to było w ogóle możliwe? Strażak przyświecił latarką na drzewo przed nimi i rzeczywiście - taśma zawieszona przez Japonkę zdradzała, że znów znaleźli się w tym samym miejscu.

W dodatku nie byli w komplecie. Brakowało trzech osób! Connor świecił po pogrążonych w mroku drzewach i wołał, ile miał sił w płucach i przeponie, ale odpowiadał mu jedynie złowieszczy szum lasu. Czyżby ta bestia jednak ruszyła w ich ślady? Zabiła ich towarzyszy? Wciągnęła w ciemność i bezszelestnie pozbawiła życia? Każda ewentualność była obecnie całkiem prawdopodobna. Najgorsze było to, że zniknęli zupelnie bezgłośnie, jakby rozpłynęli się w powietrzu...
- Jaki plan teraz? - Zapytał, rozglądając się wokół. - Wracamy sprawdzić, co z pozostałymi? Chociaż nie wiem, czy słowo "wracamy" jest tutaj najodpowiedniejsze, skoro kręcimy się w kółko... To wszystko jest zdrowo popieprzone. Wygląda na to, jakby to miejsce nie chciało nas stąd wypuścić. Musimy za wszelką cenę trzymać się razem. - Spojrzał na towarzyszy.

Nie był tutaj żadnym samozwańczym dowódcą, dlatego miał zamiar poznać zdanie pozostałych, zwłaszcza, że Bear wyglądał na kogoś, kto w lasach spędził trochę życia i z pewnością jego ocena sytuacji oraz punkt widzenia będą przydatne.
- Niech każdy wyrazi swoją opinię, a potem wspólnie podejmiemy decyzję, co będzie dla nas najlepsze w tym momencie. - Zakomunikował spokojnie, starając się nie świecić nikomu po oczach swoją czołówką. Podejrzewał, że Angelique będzie chciała odszukać brata, tyle tylko, że tak naprawdę nawet nie wiedzieli, czy on i pozostali żyją. A jeśli już, to gdzie są. Wzrokiem wciąż wodził w okolicach linii drzew, jakby przeczuwał, że zaraz coś stamtąd na niego wyskoczy.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 20-02-2016, 15:00   #82
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Szli. Tylko tyle. Prali ciągle naprzód, trasą, którą dzień wcześniej tu zawędrowali. Bear był najlepszym kandydatem na przewodnika po śmierci Mounta. Paquet z pewnością się do tego nie nadawał, wbrew wszystkim naukowym opinią, mężczyźni nie zawsze dobrze orientowali się w terenie, a on był tego doskonałym przykładem. Każdy powinien robić to co potrafił najlepiej. Dzięki temu będą mogli przetrwać. Szedł blisko Arisy, zaciskając ręce na prowizorycznej pochodni i rakietnicy, którą znalazł w namiocie Mounta. Były trzy pociski, z czego jeden oddał Bearowi, by każdy miał po tyle samo.

Nie wiedział kiedy to się stało. Ciągle szedł blisko dziewczyn, a nagle jakby zasłabł, czy zapadł w krótki sen, i ocknął się tylko w towarzystwie Johna i Arona. To nie mogło stać się tylko przez jego słabą orientację w terenie, czy senność...
- Ari! Ange! - krzyczał na całe gardło. Milkł i nasłuchiwał odpowiedzi. Nic. Znów powtórzył wołanie.

Serce zaczęło mu bić mocnej, chciał rzucić się w las, licząc, że łut szczęścia doprowadzi go do reszty grupy. Kiedy jednak zrobił pierwszy krok, zamarł. Bestia pojawiła się jakby z znikąd. Na jej widok wzdrygnął się i wstrzymał oddech. Strach wzmógł się w nim, kiedy ta cienista istota wskazała na niego, a jej głos rozbrzmiał mu w głowie. Z początku nie wiedział, o czym ona mówi. Dopiero po chwili zrozumiał.

- Nie wierzcie mu. Jak go posłuchacie, to zrobi z wami to samo co z Mountem - mówił, opanowując głos. Wyciągnął rękę z rakietnicą w stronę Johan. - Trzymaj i strzelaj jakby to coś się ruszyło. Mam plan.

Westchnął przeciągle. Aron i John mogli dać się omamić bestii, ale z tym już nie mógł nic zrobić. On sam wiedział, że potwór kłamie i… obawia się czegoś. Gdyby chciał, to mógłby przecież zabić ich tak samo jak Mounta. Jednak nagle naszło go na rozmowy. Bruce nie był zbyt bystry, ale wiedział, że coś było nie tak. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął talizman. Ręka mu się trzęsła, a strach zdawał się sięgać zenitu, jednak wiedział, że musi coś zrobić.

- Jakby mnie zaatakował, to strzelaj - powtórzył Bruce. - Zaufajcie mi, a… jakbym zginął, to zaopiekujcie się dziewczynami. Nie pozwólcie, by to coś postawiło na nich łapska. To boi się talizmanów. Po to Indianie je zrobili. By odstraszać bestię. Dlatego teraz chce byście to wy mnie zabili. Strzelaj jakby się na mnie rzucił, a jakbym skończył w takim stanie jak Mount… To rozwal mi czaszkę… - Ostatnie słowa skierował do Johna.

Bruce musiał coś zrobić. Bał się, ale nie mógł być bezczynny. Wyciągnął rękę z talizmanem w stronę bestii i zaczął powoli iść w jej kierunku. W drugiej dłoni trzymał pochodnię, którą w razie czego mógł się bronić. Spojrzał w cieniste ślepia bestii, zastanawiając się, czy będzie to ostatnia rzecz, jaką będzie dane mu zobaczyć.
 
Hazard jest offline  
Stary 20-02-2016, 21:58   #83
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
Johnowi zaczynało brakować przekleństw do opisania obecnej sytuacji. Kiedy tylko pojawiło się światełko w tunelu, iskierka nadziei, że marsz przyniesie im wybawienie z opresji, znowu coś musiało pójść nie tak.
- Jak mogliśmy się kurwa zgubić? Przecież byli tuż obok! -
Mężczyzna warknął wściekle i zaczął uważnie przeczesywać wzrokiem otaczający ich teren, i pomagając sobie w tym latarką. Kiedy nawoływania Bruce'a nie przyniosły rezultatu, spróbował go uspokoić.
- Nie wpadajmy w panikę... Mogą być gdzieś blisko, tylko nas nie słyszą przez ten cholerny wiatr. -
Wielkolud przez chwilę popatrzył na Arona, jakby oczekiwał, że facet wyskoczy z jakimś genialnym pomysłem. W końcu nosił okulary, a to w mniemaniu Johna zobowiązywało do bycia mózgowcem.

Pojawienie się potwora sprawiło, że John poczuł jak włosy na całym ciele stają mu dęba. Był dodatkowo zaskoczony faktem, że bestia zwracała się do nich ludzkim głosem, pełnymi zdaniami. Z dwojga złego wolałby mieć do czynienia z bezrozumnym drapieżcą, niż z inteligentnym przeciwnikiem. Kiedy Bruce podał mu rakietnicę, przyjął ją bez wahania i wycelował prosto w maszkarona. Jednocześnie wcisnął w ręce Aronowi drewnianą dzidę, którą wcześniej strugał w czasie marszu.
- Jakby na nas zaszarżował to zaprzyj się nogami i dźgaj go z całej siły. Celuj w korpus. -
Później wrócił do celowania w potwora i oświetlania go trzymaną w drugiej ręce latarką. Nerwowo przełykał ślinę. Ustawił się też tak, żeby w razie czego mieć pewność, że nie trafi flarą w plecy kolegi.
- Czym go tak wkurwiłeś? Może da się z nim dogadać? Może go przeprosisz i sobie pójdzie? -
John zdał sobie sprawę, że jego słowa zabrzmiały głupio, ale było już po fakcie. Ze względu na zbyt duży stres, postanowił się już chwilowo nie odzywać.
 
Komiko jest offline  
Stary 21-02-2016, 00:07   #84
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista



Przełknął nerwowo ślinę. Znowu. Czuł, jak slina na przemian napływa mu do ust albo jakoś dziwnie znika powodując uczucie suchości. Na początku nie był pewny i sądził, że to przypadkowe uczucie albo mu się zdawało. Ale jakoś jak tak pakowali się i opuszczali zdemolowany obóz, jak tak szli przez ten ciemny las, jak w końcu zorientowali się, że jakimś cudem pobłądzili a jeszcze zginęła im trójka ludzi gdzie ani oni ani tamci nie zdążyli nawet pisnąć to docierało do niego co raz wyraźniej.

Przestał tokować i szedł. Popijał wodę z manierki jeszcze łudząc się, że może to jakaś dość zwyczajna dolegliwość związana ze stresem i przemęczeniem. W końcu był dość wytrwałym na trudy ale jednak w skali mieszczuchowej. Może po prostu nie nadawał się na takie spływy i marsze? Co prawda zazwyczaj radził sobie jakoś na nich średnio chociaż no ale nigdy nie miał do czynienia z czymś takim jak teraz. Może to właśnie jestjego limit tego co może znieść?

Właściwie prawie w to uwierzył. Chciał w to uwierzyć, że to właśnie to. Pewnie samo łaknienie i jakiś szum w uszach czy co to by właśnie położyłkarb na to. No ale przecież to nie było wszystko. Czuł zapach innych ludzi. Tak silnie, jakby stał tuż przy nich, nachlił się i jeszcze sztachnął. A przecież byli o parę kroków od siebie. Jak się ktoś nie spryskał czymś szczególnie mocnym to przecież ludzie nie mieli tak silnego zmysłu powonienia. A on właśnie miał. Zastanawiał się czy to nie jakaś sugestia czy inne podprogowe gówno. Choć nie miał pojęcia skąd by miało się wziąć. No i te skojarzenia co wywoływał ten zapach...

To było... Coś obcego. Nigdy wcześniej nie miał takich skojarzeń. Żeby kojarzyć ludzi z jedzeniem?! Nieee... To było coś obcego... Coś innego... Przez tą ranę. Był tego pewien. Ten stwór go jednak dopadł. Coś mu wstrzyknął czy zaraził w tej ranie. Coś tam zostawił w tej nodze i teraz to jakoś wpływało na poczytalność chłopaka z Baltimore. Był tego przerażająco świadomy. I te uczucie...

We własnej nodze, we własnym ciele! Coś tam było! Coś obcego co parło do góry! Gdzie? Do serca? Trzewi? Mózgu? Jak kurwa tak było z pare kwadransów po zarażeniu gdy to coś było jeszcze słabe i w nodze to jak będzie wygladać gdy znajdzie się bliżej wewnętrznych, bardziej witalnych ogranów? Gdy urośnie w siłę i namnoży się w jego organizmie? To się stało z Mount'em? Dlatego się rzucił na jego towarzyszy w obozie? Tez go stwór poharatał. Choć bardziej niż Frank'a. ~ Niee... To się nie może tak skończyć... ~ pokręcił głową. Ale wychodziły mu bardzo kiepskie wyniki tego liczenia. Miał bardzo słabe szanse rokowania by wyjść z tego cało jako Frank Jackson jaki wszedł do tego lasu. Trucizna zaczynała przejmować nad nim kontrolę. Ile jeszcze wytrzyma? 5 minut? 5 kwadransów? 5 godzin?

Może pomogłoby... W sumie nie wiedział co by mogło mu pomóc. Szpital? Daliby radę wyciągnąć taką toksynę? Ale jak się dostać do szpitala z tego zadupia? Łączność nie działała. Zresztą to co widział... Jakiś bojowy mutas z teleportem? Chuj wie co miał w środku. Nawet na każdy gatunek węży była inna antytoksyna to by skumali w szpitalu co go użarło? I właściwie co miałby im powiedzieć? Że co go użarło? Widział to, zwiewał przed tym czymś i miał kłopot by to opisać. Zresztą... Jak to coś było... Magiczne? No chujowo brzmi... Może więc powiedzmy z innego świata czy wymiaru... Tak, tak brzmiało dużo lepiej. Piperzony zmutasiały alien zlewający prawa fizyki tego swiata lub mający taki level by przenikać między nimi. W sumie jeden chuj... Dla nich jak byli związani z tym ziemskim padołem to i tak praktykologicznie wyglądało tak samo.

I jeszcze się zgubili. Szli po prostej jak w morde strzelił i jeszcze się zgubili. Nie złapał Bear'a by popełnił jakiś błąd choć nawet wówczasnie był pewny czy by to wyłapał ale znajome drzewo i najkleja Japonki dość jasno wskazywały, że już tu byli. No magia kurwa. Magia mrocznego, przeklętego najebanego indiańskim chujostwem lasu! I chuj... Po ptokach... To miejsce ich nie wypuści. Ten stwór ma w zarządzie to miejsce i ich nie wypuści. Inni może się jakoś z tego wyślizgają ale dla niego zbraknie czasu. Nie zdąży ani do szpitala ani lekarza ani księdza czy kto tam miałby mu pomóc. To coś co w nim rosło wykończy go nim się wydostaną. Zostawało tylko wziąć sprawy w swoje ręce.

- No właśnie azjatycka ślicznotko. Sama widzisz w jakim syfie jesteśmy. Jak cos rozkminiłaś czy zauważyłaś to nawijaj. W takiej sytuacji nikt się chyba nie będzie robił polewki a nieładnie kitrać spostrzeżenia dla siebie. - odezwał się w końcu popierając słowa Connora. Kto wie, może ta skośnooka do czegoś dokumała się co przeoczyła reszta.

- A póki co powiem wam co ja myślę. - mówił szybkim tonem jakby się śpieszył bo ma coś do zrobienia. - Kiedyś obrabialiśmy reportaż w firmie. Taki Indianiec, zadźgał u siebie w rezerwacie i zeżarł kawałki ciał swojej laski i brata. Sprawa była dość mętna. Sami Inidańce, rezerwat, zmowa milczenia, sprawa w większości poszlakowa. Ciał nie znaleziono więc nie było niezbitych dowodów ale znaleziono u niego w chacie kawałki ludzkich ciał. W grę wchodziły eksperckie jazdy psychologów, psychiatrów i takich tam. No to żeśmy trochę siedzieli nad tą sprawą. - pokiwał głową przypominając sobie tamten materiał. Jeszcze surowy, masa filmów i zdjęć z rezerwatu, ludzi tam mieszkających, tego kolesia w kajdankach, komisariatu, gliniarzy, sędziów no było tego trochę. Wtedy wydawało mu się to dziwne, że ludzie mogą być zdolni do takich rzeczy. Między sobą gadali w ekipie, że prawie na pewno zadźgał tamtych dwoje a w rezerwacie miał mnóstwo czasu by pozbyć się ciał.

- Ogólnie chodziło o wendigo. Taka indiańska legenda. Taki stwór albo duch. Pojawia się gdy zginie ktoś zakochany czy odrzucony czy jakieś tam romantycznie brednie. Na niektórych wyobrażeniach jest z rogami jak nasz leśny kumpel. To by się zgadzało. Jeśli wierzyć w tę wersję, ze to duch to też by pasowało do tych jego teleportów. Powinien też bać się ognia i ciepła. Więc też pasuje. Ale to chyba legendy bardziej Indian ze Wschodniego Wybrzeża a nie z Colorado. I raczej powinien pojawiać się w zimie i głodzie a jest lato i głodu w okolicy jakoś nie ma. Powinien też zbierać ludzkie serca bo sam nie ma swojego tylko bryłe lodu. Dlatego właśnie boi się ognia. I powinien być częściowo chociaż z lodu a ja byłem blisko niego i może spanikowałem ale jakoś nie czułem zimna jak od śniegu czy w zimie. Więc nie do końca się zgadza. Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. - wzruszył obojętnie ramionami na szybkiego podsumowując spamiętane z tamtej spawy fakty. Mieliby neta to by sprawdzili od ręki a tak to mógł polegać tylko na własnej pamięci. Wówczas przecież nie uczył się tego na pamięć i nie sądził by to mu było kiedyś tak bardzo potrzebne. Sprawa może nie jak każda inna ale gdzieś tak akurat pomiędzy pościgiem policyjnym a napadem na jubilera.

- Są jeszcze te znaki. Tełapacze. Jakieś tam jako ducha powinny go powstrzymywać czy osłabiać. Ci tutejsi Indianie coś musieli rozkminić jeśli nawieszali tyle tego gówna od zeszłego roku. Nie wiem, może przebudziło się cholerstwo w zimie i nie poszło spać czy co... - zamilkł ponownie zirytowany wzruszył ramionami. Wciąż mówił szybko, chciał im tyle powiedzieć a czas mu się przecież kończył. Nie miał pojęcia ile jeszcze zdoła trzeźwo mówić, myśleć i działać.

- I ten... No cóż... Wedle tej legendy gdy ktoś zostanie zraniony przez wendigo sam się w końcu nim staje. No wiecie... Jak z tymi wilkołakami czy wampirami... - dodał po chwili wahania lekko przygryzając wargę i klepiąc się po udzie gdzie poniżej kolana miał pod postrzępioną nogawką opatrunek założony przez Connora. - Podobno kiedyś takich ukąszonych leczyli szamani ale jak to się ma do reala to nic nie wiadomo. Zresztą i tak nie ma z nami żadnego szamana... - machnął zrezygnowany ręką. Chwilę wpatrywał się w ciemną, zimną i mokrą ściółkę pod butami łapiąc chwile zawiechy.

- Czuje to. Czuję jak się zmieniam. To coś dostało się przez ranę. Przestaję być sobą. Mam postrzeganie którego jako człowiek nie powinienem mieć. Zmieniam się tak jak w tej legendzie. Nie wiem ile czasu mi zostało nim mnie to pochłonie. Ale myślę, że będzie lepiej jak się teraz i tutaj rozstaniemy. - pokiwał głową jakby zgadzając się sam ze sobą z tym wnioskiem. W sumie nie mieli innego wyjścia. Wątpił by ktoś miał przy sobie antywendigowski antybiotyk czy coś w ten deseń.

- Więc ten, no... Zróbcie mi przysługę i weźcie to ode mnie. Może kiedyś chociaż fajne fotki będą. - wyjał z plecaka swoja ekstradrogą lustrzankę i po chwili wahania cyknął całej grupce ostatnia błyskawiczną serię trzech fotek. No i była szansa, że zaginieni dostrzegą rozbłysk flesza. - Ma opcję robienia zdjęc nocnych. Czyli od biedy można użyć jak ubogiej wersji noktowizora. - dodał podając im swój aparat.

- Dobra i chyba z mojej strony tyle w temacie. Nie będę wam pomagał szukać tej trójki bo z nimi pewnie miałbym ten sam problem co i z wami. A ja... Zobaczę... Spróbuję dźgnąć tego sukinsyna... No i powodzenia. - uśmiechnął się półgębkiem na koniec po czym zszedł ze ścieżki i ruszył w las. Oddalał się co raz bardziej od oświetlonego kręku pochodni i promieni latarek. Wątpił by znalazł to coś. Ale był prawie pewny, że to coś jak chce znajdzie jego. Jak ten filomwy Predator. Tylko on nie był Arnie'm i nie miał superspluwy. Chyba, żeby nie przyszedł. To by było całkiem chujowo. Bo by oznaczało, że sprawa jest przesądzona. A jak nie zdąży? W walce miał choć szansę dźgnąć to coś. Wcześniej skupiał się na ucieczce i unikach nawet nie próbował walczyć. Teraz by spróbował. Chciał do cholery zrobić coś, cokolwiek a nie być bierną ofiarą! I nie, na pewno nie zmieni się w takie coś co tu sobie hasa po lesie! Tylko musiał się upewnić.

Przysiadł na jakimś kamieniu i wyjął z kieszeni multitool. Wydobył ostrze. Bał się tego co musi zrobić. Bał się bólu i konsekwencji. Wiedział, że już nie będzie odwrotu. Ale w sumie... Miał jakiś odwrót? Od opuszczenia obozu tabelkował jak mógł i nie widział realnego rozwiązania które by go wyratowało. Niee... Nie było odwrotu. Podwinał rękaw. Potem jeszcze stęknął i zamarł na moment gdy poczuł jeszcze dość delikatne ukłucie stali na rozgrzanej skórze. Ale znów uderzył go ten zwierzęcy już zapach potu, krwi i mięsa w stężeniu jakim chyba żaden człowiek nie powinien odczuwać. - O nie kurwa, nie dorwiesz mnie! Zrobimy to po mojemu! - syknął przez zaciśnięte zęby. Potem poszło szybciej nie znaczy, że łatwiej. Czuł mordęgę gdy stal weszła w gorące, żywe, krwawiące ciało. Czół ból i opór własnej woli przezd rżnięciem ostrzem własnej ręki ale zniósł to i uparcie piłował dalej. Gdy skończył był cały mokry z wysiłku. Ręka bolała go niesamowicie. Czuł jak ścieka po niej nieprzerwanym strumieniem coś ciepłego i płynnego. Odetchnął wreszcie z ulgą. To już długo nie potrwa. Skończy się czy tak czy siak. Ale na razie miał nóż i latarkę. Jak ten rogaty łeb tu przyjdzie to spróbuje go dźgnąć. Czuł intensywny zapach wypływającej krwi. Siedział po ciemku bez ochrony talizmanów i ognia. Miał chyba spore szanse, że przyjdzie po niego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-02-2016, 05:22   #85
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Blada twarz przeciskała powietrze przez nozdrza do drżących płuc. Ciało było usztywnione przez stres zmieszany ze strachem. Scenariusz realizował powoli swoje punkty. Gdyby mogła wybierać, wybrałaby niewiedzę. Wolałaby być jak reszta, pływająca w strachu i mająca nadzieję na ucieczkę. Wcięło Bruca, a dziewczyna nie mogła odżałować tego, że tak szybko do niego się dobrano. Sprawy zaczęły się rozpadać. Przy robieniu oznaczeń Arisa przerzuciła się na wodoodporny marker, by zapisywać po sobie okruszki na zaklejonej taśmie. Numerki, które zaczęła od obozowiska, inicjały i ogonek wskazujący kierunek, w którym się udawali... Ten wskazywał miejsce do którego poszli, gdzie "zawinęła się mapa" i jeszcze raz w ten sam sposób odwiedzili to samo miejsce. Jak miała to zapisać na przyklejonej taśmie?

- Bear, powiedz mi, że szliśmy w linii prostej i nie było takiej możliwości, że moglibyśmy zrobić kółko - wypytywała się z takim samym uparciem jak w sprawie czaszki.

Po odpowiedzi zagadała siostrę swojego chłopaka. Nie skomentowała jego zniknięcia, nie rozmawiała z nią na ten temat, nie pytała jak się czuje, nie pocieszała - trzymała się tylko swojego zadania.

- Ange, jesteś pewna, że nie robiliśmy kółka?

Fakty nie był sprzyjające. Przykleiła kolejny kawałek taśmy pod poprzednim.
Idąc w linii prostej ZNOWU tu jesteśmy. Trójka z nas WYPAROWAŁA. A.K.
- Ej! Gdzie ty leziesz?! - uniosła głos z osowiałej twarzy. Gość nie słuchał, a nie miała zamiarów walczyć z nikim na siłę.

"Kur*a..." - podsumowała rozgoryczona w myślach.

- Connor, wiem o tym wszystkim tyle, co wy... Indianie składają modły każdemu duchowi zwierzęcia, które zabiją, rozmawiają z duchami przodków. Wieżą, że we wszystkim jest jakiś duch - zrobiła chwilę przerwy, by w oddechu zebrać wszystko do kupy. - W namiocie zawiesiłam łapacz snów, który obudził mnie dosłownie na chwilę przed tym, jak cienisty duch nas napadł. Widziałam zielonosine kościste łapsko, które próbowało go jakby zerwać. To był tylko ułamek sekundy. Możliwe, że te same szpony zrywały amulety, których nie miałam już jak schować do plecaka. Łapacze zachowują się inaczej jak cienisty duch jest w pobliżu. Nie wiem, czy same z siebie czy to inne duchy pobudzały je do ruchu, by nas ostrzec. W nich coś jest. Jak zostały niszczone coś z nich wychodziło. Nie wiem, czy to było dobre, czy złe. Nie wszystko, co wygląda strasznie musi być złe... Przynajmniej tak jest w japońskich wierzeniach, nie wiem jak to się ma do indiańskich. W tej wielkiej czaszce też coś było. Jak Bruce wrzucił ją do ognia ona pękła i jej duch z niej uciekł. Nie wiem, czy był dobry, czy zły. Ale gdy duch traci swój "dom", ucieka i najwidoczniej szuka nowego miejsca. Mount umarł, to znaczy, jego duch uleciał według Indian, jego ciało było puste. Jakiś duch wlazł do niego i był w nim do momentu aż płomienie Ange nie wysadziły czaszki. Dlatego o nią pytałam. Cienisty potwór również ma wielką czaszkę. Przenoszą się z "domu" do "domu".

Dziewczyna starała się wyłożyć strażakowi wszystko w kompaktowej formie. Zachowała jednak dla siebie jednosłowne podsumowanie swojego scenariusza. Wprawdzie nie nawiązała do niego w żaden sposób. Był dla niej zbyt brutalny, by dzielić się nim ze wszystkimi. Gdyby to jednak nastąpiło... W pierwszej kolejności powiedziałaby Brucowi. Inaczej wątpiła, czy kiedykolwiek o nim wspomni.

- To coś na nas poluje. Jest inteligentne. Wyczekiwał aż ognisko w obozie zgaśnie, zaatakował tego... - wskazała ręką kierunek, w którym oddalił się Frank. Nie znając jego imienia powstrzymała się od określeń zastępczych. - Szedł po drewno, chciał podtrzymać ognisko. Wilki tak robią. Nie zaryzykują, wyczekają aż ognisko zgaśnie by się rzucić. Na grupę ciężko mu polować. Oberwał już dwa razy. Będzie chciał nas rozdzielić... JUŻ nas rozdzielił. Nie ma takiej możliwości, by się nieopatrznie zgubiła trójka. Nie ma takiej możliwości, byśmy nieopatrznie chodzili w koło. Cienisty duch się do tego przyczynił. Albo zawija czasoprzestrzeń, albo nie zawsze widzimy to, co na prawdę mamy przed oczami.

Której opcji Arisa była bardziej przychylna? Nie było to istotne. Bruca wcięło a wydostanie się z tego obszaru było albo utrudnione, albo niemożliwe. Przemieszczenia stało się bezcelowe, a mimo wszystko Arisa nie była w stanie skreślić chłopaka. Nie jego. Trzeba było ich odszukać. Nawoływanie i świecenie było znacznie tłumione przez las i pogodę. Duch skrzętnie to wykorzystywał. Na twarzy dziewczyny pojawił się chwilowy wymuszony kwaśny uśmiech.

- Trzeba ich znaleźć. Mogą być kawałek od nas. Nawoływanie i świecenie nic nie da. Wiemy, że duch miesza nam z oczami, ale czy miesza nam ze słuchem? Mamy butle z gazem, petardy i podpałkę. Cztery kilogramy propan butanu powinny wystarczająco je*nąć, by się o tym przekonać.

Czy była to jakaś możliwość? Czy cienisty duch będzie na tyle mocny w barach, by wymyślić coś na odgłos wybuchu rozchodzący się z prędkością 1225km na godzinę? Czas reakcji lekko większy niż cztery setne sekundy odległości w jakiej trzymał się z dala od ogniska, mógł być jakimś wyzwaniem. Arisa miała nadzieję, że kreatywność w doświadczeniu zawodowym sprawdzi się na kolejnym polu działania. Duch nie mógł być przygotowany na wszystko.
 
Proxy jest offline  
Stary 21-02-2016, 20:33   #86
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bear, powiedz mi, że szliśmy w linii prostej i nie było takiej możliwości, że moglibyśmy zrobić kółko

Szli wzdłuż brzegu...

....nie było takiej możliwości, że moglibyśmy zrobić kółko...


Zawsze z rzeką z tej samej strony. Zawsze w zasięgu widzenia.

... nie było takiej możliwości...


Nie wchodzili w las. Nie kluczyli po nocy. To było proste zadanie. Żadna fizyka kwantowa. Każdy głupi potrafi iść wzdłuż brzegu rzeki.

... nie było...


A jednak… zawrócili. A jednak niemożliwe stało się… faktem. Las nie chciał ich wypuścić. A Bobby czuł się zagubiony. I w swym zagubieniu chwycił dłonią za rękojeść nietypowego sztyletu wywodzącego się z kultury japońskiej. Pamiątka po pradziadku, weteranie kampanii pacyficznej, dowodu na to, że klan Barkerów zawsze stawał oko w oko z zagrożeniem. Nigdy nie uciekali, nigdy nie uchylali się od obowiązku wobec Ojczyzny. Jej dotyk uspokoił Bobby’ego.
- Nniie… tto… nie zguubbiliśmy się… las nnas nnie wyppuszcza.- wyjaśnił “Bear”, absurdalna teza, ale jedyna jaka miała jakiś sens teraz.
W tym czasie Frank zaczął gadać… coś co w sumie można było uznać za pozbawiony bełkot pijaczka. W innych okolicznościach, ale nie tu i teraz. Wendigo. Potwór zimna i głodu bojący się ognia i ciepła. To ma sens... Chyba. Możliwe że Frank miał jednak rację i to było Wendigo. Wszak opowieści zmieniają się co jakiś czas w ustach kolejnego opowiadającego.
To mogło być Wendigo, to mogło nie być, to mógł być nawet zając wielkanocny… co za różnica, skoro nie wiedzieli jak to coś zniszczyć. Frank zwinął się zanim reszta zdołała zareagować, szlachetna ofiara… ale i błąd. Bear był pewien, że on wróci… żywy lub nieumarły jak Mount. Wróci i będą musieli go zabić.
Arisa miała rację. Cokolwiek to jest… myśli jak człowiek, jak myśliwy, kalkuluje. Zimny pot przeszedł po plecach Barkera, gdy to sobie uświadomił.
Myliła się jednak w innych kwestiach.
- Nnnie możemmy. Oggień tto nnasz jeddynny attut…- stwierdził Bobby po chwili.- Zuużyccie ggo na szansee znalleziezienia ich… jjjest go zmarnoffwaniem, bbez gfwwaraaancji suk suk sukssesu. W ostt...aateczności mmożemy uużyć gazu dooo wyfwołaania pppożaru lllasu. W osssttateecznoościii… Pożar too obbosieeczcz… może przeciw nam zwrróócić… i pogoda.- Bear spojrzał w niebo. Pogoda nie sprzyjała pożarom.- Ttttak jak ja tto widzę tto… musimy jakkoś rrozzzwalić łeeep ttego Weeenddigo. I gdyy ddduch jjeegoo ucieknieee… złapaać duchaa dddo buttelki.
Speszył się dodając.- Fffwiem że tto brzmii głuupio, bbo nie fffwiem czym jjjest taaa buuttelka. Łałałaa pacz snuff?
Nie był to jedyny plan jaki Bear miał. - Mammm linę ffwspinnaczko..wą. Pppowiążeemy się w łańccuch. Może ttto zapobierze kkolej kkkolejjn...nasttę pnym zgubom. Coffniemmy ssię… mosze dda się… może znajdździemy ich śśladdy… ppo nich… mmmogę ich wytrroppić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-02-2016, 18:40   #87
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Gdy w końcu wyruszyli z obozowiska, Ange wraz z Bearem trzymali się z przodu. Kobieta pewna była, że Japonka przykleiła się do Bruce'a gdzieś z tyłu pochodu i w romantyczny do porzygu sposób ściska go za rączkę. No, cóż, przynajmniej się nie zgubi, niezdara jedna.
Niebieskooka była pewna swego. Jej orientacja w terenie była tak dobra, jak psa tropiącego i nie było szans na to, aby się zgubić, stąd też na twarzy kobiety wymalowało się ogromne zdziwienie, kiedy dostrzegła oznaczone przez Arisę drzewo.
- Niemożliwe... - mruknęła pod nosem podchodząc do drzewa i gładząc smukłą dłonią jego konar - Na sto procent nie zakręciliśmy. To musi być swego rodzaju trójkąt bermudzki... Dziwne tylko, że w tym miejscu... - jej głos był wciąż cichy i zamyślony. Westchnęła potężnie wypuszczając z płuc nadmiar powietrza i odwróciła się w stronę grupy, aby rozłożyć ręce w geście braku zrozumienia. Wtedy też dostrzegła, że Bruce zniknął, tak po prostu. Nie było jego, tego Buraka oraz okularnika.
- Gdzie jest mój brat? Nawet w takiej chwili robi sobie z nas jaja? - dopytała a jej zdziwienie obecną sytuacją jedynie narastało. Załamała ręce już całkowicie, przetarła czoło ręką. Nagle każdy "mądry" zaczął gadać o duchach i innych bredniach. Ange ponownie miała ochotę złapać się za głowę. Jak można tak pierdolić? W jakim oni świecie żyli? Fakt, to co się tutaj działo było nienormalne, ale jeśli to tylko halucynacje spowodowane tym, co dał im Mount? Przecież mógł chcieć ich omamić, a potem... Cholera wie, może oni właśnie leżą gdzieś jak na dragach a on wycina im nerkę?
- No ochujeliście totalnie, czy ktokolwiek tutaj myśli LOGICZNIE? Wiecie, logika, to taka bardzo mądra i ciekawa sprawa, a to o czym wy mówicie jest po prostu... Nie wiem jak można tak łatwo w to uwierzyć. Na pewno czymś nas otruł, mamy halucynacje, cokolwiek, ale nieee... Pewnie, lepiej wierzyć w rogate duchy zaklęte w plecionki. Spoko, fajnie, ale po Tobie Arisa się tego nie spodziewałam - spojrzała oburzona za odchodzącym Frankiem i machnęła wściekle ręką - A idź w pizdu! Następnemu odjebało! - przerzuciła oczami kręcąc głową, po czym poprawiła plecak i zaczęła się cofać
- Prawda jest taka, że jeśli błądzimy w kółko, to się cofać nie musimy by trafić na zgubionych, bo prędzej czy później nasze drogi się skrzyżują. Ale nieważne, chodźmy, bo nie ma czasu. I... Tym razem nie zabijajmy nikogo pochopnie. Przemyślałam sprawę i jeśli naprawdę czymś się zatruliśmy, to możemy przypadkiem zabić kogoś z nas. To z Mountem... To było nienormalne, ale myślę, że on nie żył już nim podjęliśmy działanie. To muszą być zwidy - kończąc to ruszyli razem z powrotem, po zagubioną trójkę.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 24-02-2016, 19:24   #88
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Opuścili obozowisko. Ruszyli, zapuszczając się w mroki lasu, chronieni jedynie przez światło pochodni, które udało się zmontować Mikołajowi. Ich kroki po wyschniętej ściółce szeleściły i trzaskały głośno, rozchodząc się pomiędzy pobliskimi drzewami. Przenośne źródła ognia z jednej strony dodawały otuchy, rozświetlając ciepłym blaskiem okolice, ale równocześnie tańczące płomienie padające na drzewa sprawiały, że te zdawały się poruszać i nienaturalnie drgać. Każdy podmuch wiatru, który ciągle wiał z dużą siłą przyprawiał o dreszcze na karku. Nie dlatego, że był lodowaty, ale dlatego, że czuć w nim było coś... złego. A może to tylko autosugestia?

Gdy Bear oświadczył, że krążą w kółko Mikołaj zatrzymał się i wpatrywał się z niesamowitą intensywnością w twarz ich przewodnika, doszukując się cienia żartu. Zważywszy na sytuację, bardzo okrutnego, ale żartu. Niestety, mężczyzna był śmiertelnie poważny. Polak zrzucił z pleców swój wysokiej klasy wojskowy plecak, który z głuchym łoskotem uderzył w ziemię. Przykucnął przy nim i rozpiął jedną z kieszeni. Chwilę pogrzebał, przysłuchując się wymianie zdań między pozostałymi, aż wreszcie udało mu się wyciągnąć nawigację. Wcześniej na nic im się nie zdała, ale może teraz zadziała. Chłopak włączył zasilanie, mały ekranik ciekłokrystaliczny rozświetlił się i wyświetlił się powitalny komunikat.

Wtedy Frank wyłożył swoją teorię. Mikołaj wyprostował się i skwitował to krótkim lecz dosadnym i jakże polskim "Co kurwa?".

-[po angielsku] To... to jakiś absurd. Przecież takie rzeczy...- ugryzł się w język. W końcu rogate bestie rodem z mroku to są "takie rzeczy, które są tylko w filmach".

- Ale... nie ma sposobu? Nie możesz przecież iść sam. Ja... kurwa mać. - Mikołaj kopnął plecak ze złością, oburącz łapiąc się za głowę. Widział, że nic nie wskóra, zaniechał. Frank podjął decyzję. Heroiczną, nie myślał o sobie. Mikołaj nie wiedział co on by zrobił na jego miejscu. "Nie znasz się dopóki się nie sprawdzisz", a test Jacksona właśnie się zakończył.

Mikołaj podszedł do niego, klepnął go w ramię i powiedział tylko - Powodzenia...- jednak zrobił to tak cicho, że jego głos ledwo przebijał się przez otaczający ich szum wiatru.

Gdy Frank zniknął za linią światła Polak długo wpatrywał się w ten punkt. Nie umiał sobie wyobrazić co musiał przeżywać tamten mężczyzna. Nie chciał o tym myśleć, ale jednoczenie nie był w stanie myśleć o niczym innym, aż do momentu, gdy jego wzrok ponownie spoczął na nawigacji.

Mikołaj ponownie rozświetlił ekran i sprawdził stan połączenia z satelitami, cyfrowy kompas i lokalizację na mapie. Następnie spojrzał na zegarek, sprawdził godzinę i za pomocą wbudowanego w niego kompasu spróbował określić kierunki świata, porównując je z pierwszymi wynikami. Finalnie wyciągnął z "puszki surwiwalowej" tradycyjny, igłowy kompas i na nim również chciał określić położenie północy.*

Niezależnie od decyzji grupy, Polak skupił wszystkie swoje wysiłki na określeniu ich pozycji oraz wyznaczeniu kierunków świata. Dywagacje na temat kolejnego kroku pozostawił pozostałym.


_______________________
* prosiłbym o podanie godziny (jeśli zegarek działa), określenie jak zachowuje się nawigacja (czy jest połączenie z satelitami, czy jest nasza lokalizacja, czy elektroniczny kompas wskazuje kierunek). To samo w kompasie w zegarku i w tym tradycyjnym. Porównanie tego jak zachowują się te kompasy, czy tak samo, czy różnie, czy wariują czy działają normalnie.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 25-02-2016, 11:30   #89
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Mimo sprzeciwu Beara Japonka kontynuowała swój wywód.

- Każda z tych butli to przynajmniej 20 godzin na pełnym gazie. Nie mamy materiałów, by zrobić z nich czegoś sensowniejszego. Widziałeś, co zostało z Mounta? Nie chciałbyś kombinować z tymi butlami gdy ten cienisty duch się pojawi.

Przerwała, gdy Ange wcięła się ze swoim światopoglądem. Na jej słowa uniosła brwi, nijak mogąc przypasować jej "spostrzeżenia" do osoby, którą miała za trzymającą się faktów i stąpającą mocno po ziemi. Wykład na temat logiki i zarzutów w stronę Arisy został odebrany podobnie absurdalnie jakie podejście grupy było dla Ange.

- Czy wy nie widzicie, że oni nie zgubili się samoistnie? Że w ciągu dwudziestu minut z dziesięciu osób zrobiło się pięć? Że jeśli nie zrobimy NATYCHMIAST czegoś nieprzewidywalnego to inaczej w takim tempie~ - urwała uświadamiając sobie pewną kwestię.

Ange nie miała pojęcia, co ją czeka. Nikt z obecnych nie miał. Wszyscy byli tak krótkowzroczni? Krótkowzroczni, czy tak zaślepieni, że nie dopuszczali do myśli tego, co nastąpi? Wszyscy mieli zakodowane w głowie słowa rodziców: "Wszystko się jakoś ułoży"?

Sytuacja co chwilę stawała się coraz bardziej beznadziejna, a widząc ujemną inicjatywę, na twarzy Arisy zaczął pojawiać się nerwowy uśmiech. Powoli kiwała głową dochodząc do wniosku, że takie decyzje tylko przyśpieszą nieuniknione. Radość rozpaczy napłynęła nie wiadomo skąd. Śmiała się pod nosem oszczędzając sobie widoku ludzi, którzy w pewności siebie skracali los, nie tylko swój, ale również i Bruca, który pozostanie jako osamotna ofiara w teatrzyku cienistego ducha.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 25-02-2016 o 13:13.
Proxy jest offline  
Stary 27-02-2016, 15:00   #90
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BRUCE

Bruce stanął przed bestią, zaledwie kilka kroków od bestii. Czuł ją! Czuł wyraźnie jej zapach! Dziwny. Metaliczny. Ledwie uchwytny. Odór. Krwi. Zepsutej krwi i gnijących resztek w zębach. Poczuł, jak żołądek podchodzi mu pod gardło. Teraz, w tej chwili, pomysł wydawał mu się … szalony. Ręka z amuletem zadrżała.

Ogień pochodni odbił się w ślepiach potwora. Bestia wydała z siebie przerażający skrzek i skoczyła!

FRANK

Frank czuł, jak krew wypływa z jego żył. Czuł, że las zaszumiał … podekscytowany tą niespodziewaną ofiarą… Gałęzie zadrżały z oczekiwania… Zapach krwi uniósł się w powietrze… Wabił… kusił… Drzewa wirowały… Zimno zakradało się do żył chłopaka… Zdradliwe i wścibskie…

ARON

Bruce krzyknął. Bestia skoczyła. Minęła chłopaka. Skróciła dystans.

Doskoczyła do Arona i uderzyła. Szybko. Brutalnie. Skutecznie.

Czterdziestolatek nie zdążył się zasłonić. Nie zdążył odskoczyć. Nie zdążył zrobić niczego.

Tylko krzyknąć z bólu, kiedy szpony ostre jak noże przecięły jego ciało tnąc mięso głęboko i pewnie.

JOHN

John nie zdążył zareagować, kiedy potwór zaatakował. Był, jak znikający w jednym punkcie i pojawiający w drugim kłąb dymu. Ciął i znów odskoczył nim ochroniarz zdołał pchnąć go włócznią w niemal odruchowo wyprowadzonym kontrataku.

Stwór powalił Arona i skoczył w krzaki, znikając pośród drzew.

ARON, JOHN, BRUCE

Aron padł. Pazury bestii rozerwały mu bok, zapewne złamały ze dwa żebra i rozcięły mięcho. John i Bruce – o dziwo – nie zostali zaatakowani. Jakaż taktyka kierowała rogatym bydlęciem? Czy za tym działaniem skrywało się jakiejś przemyślane posunięcie, czy tylko do głosu doszła przyrodzona mu żądza krwi?

Tak czy owak zostali we trzech. Wrzeszczący, półprzytomny z bólu, lecz żywy i krwawiący Aron oraz John i Bruce.

I wtedy ujrzeli pośród drzew światła latarek i usłyszeli nawołujących ich ludzi. Resztę feralnego spływu.

Wiatr wył i huczał. Przyginał drzewa. Zaganiał burzę nad puszczę.

FRANK

Potwór pojawił się w zasięgu jego widzenia pomiędzy jednym a drugim oddechem. Jak zjawa lub upiór. Jak demon zrodzony w otchłani. Możliwe, ze nawet nim był. Obserwując stwora Frank mógł teraz uwierzyć we wszystko.
Krew! Miał rację! Wabiła go krew.

Rogaty stwór zbliżył się. Kroczył wolno, czujnie, jak drapieżnik wypatrujący pułapki. Zatrzymał się kilka kroków od Franka. Rozbłysły czerwienią krwiste ślepia. Skierowały w stronę chłopaka.

W głowie Franka eksplodowały obrazy. Falujący strumień, wirujące gwiazdy, jakaś jaskinia w której na ścianach ktoś nabazgrolił zamazane rysunki, jakieś … szkielety, zmurszałe i pradawne, zakutane w całuny z pajęczyn i korzeni, zawinięte w suche łodygi jakiś powojów.

I wtedy Frank zobaczył twarz. Jakiegoś starca. Starca, który stał w wejściu do jaskini i szeptał coś. Szeptał imię Franka. Wołał go do siebie. Przyzywał. Obiecywał schronienie i pomoc.

A kiedy chaos w głowie chłopaka zakończył się, bestia znikła. Pozostawiła go pod drzewem. Krwawiącego i zdezorientowanego.

Nad jego głową wiatr szalał w najlepsze. Nadganiał burzę nad góry.

BOBBY, CONNOR, ANGELIQUE, ARISA, MIKOŁAJ

Nie rozdzielali się. Szukali nawołując, świecąc latarkami, przekrzykując okolicę.

Wiatr wiał coraz silniej. Chwiał drzewami. Łamał mniejsze gałęzie i konary. Zagłuszał ich krzyki i nawoływania. Nadciągała naprawdę potężna burza. Prawdziwy pokaz grozy, jakby manifestacja tego, co polowało na nich w puszczy było zbyt mało ekstremalnym przeżyciem.

Powiązani liną czuli się pewniej. Kontrolowali sytuację.

I wtedy usłyszeli krzyk. Wydawało im się, że coś cienistego przemknęło pomiędzy drzewami – szybkie jak grzeszna myśl. Ujrzeli płomień targanej wiatrem pochodni. Znalazły się zguby!

BOBBY

Prowadzący sznur ludzi Bobby ruszył w stronę kompanów i wtedy pod nogami zobaczył jakiś dziwny, nie pasujący do otoczenia przedmiot, zagrzebany pośród piasku. Zaciekawiony schylił się i zobaczył… nowoczesny, wodoodporny aparat z funkcją kamery. Turystyczną, profesjonalną wersję opakowaną w srebrzystą, wytrzymałą i wodoodporną obudowę. Skąd się tutaj wzięło to cacko, nie miał pojęcia.

Pochylił się, by podnieść znalezisko. Cała kolumna zatrzymała się razem z nim.

ANGELIQUE, ARISA

To nadpłynęło nagle. Obie dziewczyny poczuły się tak, jakby za chwilę miały stracić przytomność. Przed oczami zatańczyły im wiry ciemności. Zaszumiało w uszach.

Pośród drzew zawirowały cienie. Skaczące z konaru na konar kształty. Przyczajone, wężowate, zwinne i szybkie smugi czarnej materii. Ciągnące za sobą dymiące ogony, niczym cieniste komety.

Słyszały ich szepty. Słyszały … chichoty i … jęki….

I słyszały bębny. Gdzieś z głębi lasu. Wybijające rytm jakiejś ponurej, ciężkiej, powolnej melodii.

CONNOR, MIKOŁAJ

Kiedy Boby zatrzymał się, by coś podnieść z ziemi, Connor i Mikołaj poczuli, że … coś łazi po ich włosach… Coś drapie cieniutkimi nóżkami po ich karakach… Coś. Jakieś drobne robale…

To były … pająki!

Nieduże. Wielkości małego palca. Wędrujące im po włosach, po twarzach, po szyjach i barkach. Ale … co spostrzegli szybko… nie były to prawdziwe pająki. Nie posiadały ciał. To wyglądało raczej tak, jakby po ich ubraniach i ciałach spacerowały cienie pająków, a nie żywe istoty, mimo, że czuli je wyraźnie.

Robactwo rozłaziło się, próbowało wcisnąć pod ubranie, szukało … ciepła? Czegoś… czegoś najwyraźniej szukało…
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172