Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-06-2013, 20:06   #1
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
[Wampir: Maskarada] Matris Cruentum 18+


To była duszna, letnia noc.
Mary przeszłości nawiedzały płytki sen Josepha Dawna Ashforda. Widział znajome twarze… twarze, które chciał zapomnieć.
Ojciec. Jego dobroduszne oblicze, za którym kryła się całkowita obojętność względem syna.
Proboszcz Revers. Bardziej niż jego twarz pamiętał jego…
JD jęknął boleśnie przez sen. Czuł jak zalewa go lepki koszmar. Choć tak bardzo tego nie chciał, jego ciało reagowało, gdy dłonie duchownego pełzały po nim niczym podstępne węże. JD chciał uciec, lecz był unieruchomiony.

- Cassie, pomóż mi – wyszeptał imię jedynej osoby, przy której jego cielesność była bezpieczna... nawet jeśli była dziewczyna nigdy tego nie doceniała. Może nawet nie rozumiała, że jej delikatna skóra, łuk bioder i krągłe piersi uratowały młodego dziedzica fortuny przed frustracja seksualną.

- Jestem tutaj – usłyszał słodki, znajomy głos.
- Cassie
- Jestem tutaj, otwórz oczy.


Posłuchał i ze zdumieniem przekonał się, że Cassie bynajmniej nie była częścią jego złego snu. Musiała odchylić kołdrę, gdy jeszcze spał, siedziała bowiem teraz na nim, a jedyne co ich dzieliło to cienki materiał jego pidżamy. Młoda kobieta była naga, a jej skóra zdawała się jaśniejsza niż ją zapamiętał. Czyżby to efekt światła księżyca, sączącego się do sypialni przez szpary pomiędzy zasłonami?

- Cassie, co ty… ?!
- Ciiii
– położyła mu palec na ustach, a gdy uspokoił się odrobinę, zaczęła nim wodzić po wargach. Pozwalał jej na to, nie protestował nawet, gdy rozsunęła je i wsunęła opuszek palca do ust. Młody mężczyzna był zbyt zaskoczony, by coś zrobić, zbyt przestraszony, że to jednak tylko sen i jego miłość zniknie…
- Ciiiicho. Tak właśnie. Myślałam o tobie, JD. Przez te wszystkie lata cały czas cię pamiętałam…

Czuł jak znajome ciepło rozgorzewa w sercu, paląc je piekielnym ogniem. Dusi nieomal, zalewając całe jego wnętrze. Już mu nie przeszkadzało uczucie pożądania. To w końcu była „jego” Cassie. Chciał w niej być, chciał się zatracić w szczęściu, które mogła mu znów dać. Był gotów zapomnieć, wybaczyć te ostatnie lata udręki i niepokoju, byleby tylko poczuć znów jej bliskość. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, jednak jej uda trzymały go w zadziwiająco żelaznym uścisku. Nie mógł się poruszyć. Szczupły, chłodny palec coraz głębiej penetrował jego usta.

- Cieszysz się, prawda? Tak, JD. Myślałam o Tobie przez ostatnie miesiące nadzwyczaj intensywnie. Aż postanowiłam Cię odnaleźć. Tak bardzo zastanawiałam się…
- palec opuścił jego wargi, za to zimna dłoń schwyciła brutalnie podbródek i odciągnęła na bok, odsłaniając szyję – Zastanawiałam się jak smakuje Twoja krew.

Dopiero teraz mężczyzna dostrzegł błyszczące kły, dłuższe niż u człowieka, które zmierzały prosto ku jego tętnicy szyjnej. Ból ugryzienia, bliskość ciała Cassie, a potem postępująca ociężałość, jakby robił się coraz bardziej senny z każdym mililitrem vitae, która go opuszczała. Czy tak ma wyglądać jego koniec? Cóż, przynajmniej Ją zobaczył. Choć zmieniła się, to wciąż pozostawała jego największą miłością…

- Mmmm on wciąż sterczy – wampirzyca oderwała się od jego szyi, przeciągając lubieżnie.

Czuł jak płatki jej kobiecości ocierają się o jego krocze. Choć stracił już wiele krwi, był wciąż podniecony. Cassie zsunęła się niżej, by spojrzeć na wybrzuszenie w okolicy krocza. Nie musiała już trzymać swojej ofiary. JD z ledwością mógł poruszyć palcami ręki, a co dopiero całym ciałem? Był słaby i chciało mu się spać... Mimo to jednak przeszedł go dreszcze strachu, gdy dotarł do niego sens wypowiedzi dawnej ukochanej.

- To niezwykłe, że jeszcze Ci stoi. W sumie nigdy nie piłam krwi z fiuta. Ciekawe czy smakuje tak samo cudownie… A może lepiej, jak myślisz?
Nie czekając na odpowiedź, pochyliła się nad kroczem mężczyzny.

To była ostatnia rzecz, jaką Cassie zrobiła. Nagle jej głowa odpadła od ciała, z impetem rozbijając się na pobliskiej komodzie. Krew trysnęła jak w kiepskim horrorze, zalewając nie tylko pidżamę czy pościel, ale i twarz Josepha Dawna.

Starając się ruchami powiek strzepnąć vitae z rzęs, mężczyzna próbował zrozumieć, co się właśnie stało. Co się zmieniło? Było jakby jaśniej… tak, zasłony zostały rozsunięte, a okno jego sypialni było otwarte, choć miał pewność, że wcześniej zamykał je dokładnie. Na parapecie okna siedziała natomiast kobieta. Uwagę w jej wyglądzie zwracały czerwone, układające się w fale włosy i kocie oczy.

Kobieta miała na sobie wysokie, sznurowane po kolana, czarne glany i zwiewną, zupełnie do nich niepasującą, koktajlową sukienkę w kolorze karminu. W jednej dłoni trzymała karabelę, z której leniwie skapywała posoka na perski dywan rodu Ashford, w drugiej zaś elektronicznego papierosa.

Nieznajoma zaciągnęła się niespiesznie, po czym uśmiechnęła do Josepha Dawna szelmowsko.

- Dobry wieczór młody JD. Muszę powiedzieć, że przyciągasz niedobre dziewczynki… czy raczej wampirzyce.
– jej głos był niski, choć zarazem bardzo zmysłowy – Mam dla Ciebie dwie wiadomości – złą i dobrą. Zła jest taka, że wykrwawiasz się i pewnie w ciągu pół godziny umrzesz. Dobra natomiast… cóż, możemy temu zaradzić, jeśli będziesz współpracował. Ty wybierasz.
Mrugnęła porozumiewawczo.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 23-04-2017 o 21:11.
Mira jest offline  
Stary 02-07-2013, 00:39   #2
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pożądanie to odmiana czerwieni o największym nasyceniu. Czerwieni pulsującej życiem, przepełnionej pragnieniem, obłędem i nieujarzmioną siłą prokreacji. Brak tu wahania, zamiast tego króluje czysta moc tworzenia, która - odpowiednio ukierunkowana - może niszczyć. W ten właśnie sposób pożądanie – zaklęte zarówno w spojrzeniu, jak i biodrach Cassie – za cel destrukcji upatrzyło sobie Ashforda. Szkarłat sączący się z jego szyi barwił wargi kochanki, a pot oblepiający ciało świadczył o niegasnącym pragnieniu satysfakcji – przybliżającej się z każdym ruchem lędźwi – i przeżycia – oddalającego się z każdym biciem obumierającego serca.

On – niczym gwiazda. Ona – podobna próżni zasysającej jego światło. Dziwny układ tkwiący w niepewnej inercji. Sekundy mijały z każdym tyknięciem wiekowego zegara – antyku, który widział czasy francuskiego renesansu. W odczuciu JD przebudowane i wielokrotnie naprawiane wnętrze też zdawało się słabnąć. Z każdą chwilą dźwięk wydawany przez misterny mechanizm odbiegał coraz dalej. Wkrótce miał znaleźć się w miejscu niedostępnym dla uszu mężczyzny.

Pożądanie jednak nie gasło. Lepka, słodka czerwień o zapachu feromonów oblepiała umysł Ashforda, każąc ciału wciąż reagować na krągłość piersi i tajemnicę skrytą za płatkami kobiecości.

Nie była to jedyna tajemnica tej dziewczyny.

Cassie zawsze szukała czegoś więcej. Ashford w pełni odczuwał to za każdym razem, gdy w środku nocy wymykała się na strych, spoconą dłonią rozcierała brudne okienko i spoglądała na błyszczące w oddali światła Bristolu. Cassie nigdy nie doznała pełnego ukontentowania i nikt nie wiedział, w jakim kierunku uciekały jej myśli, gdy milkła. JD z uporem maniaka starał się rozpraszać rozmową, lub pocałunkami te chwile, gdy podciągała pod siebie nogi, otulała się kocem i bez ruchu siedziała godzinami na rozklekotanym krześle ogrodowym - czasami aż do momentu, gdy na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze promyki słońca.

To stanowiło wyzwanie dla JD. Zmienić ten stan rzeczy, usunąć niedoskonałość, jaką stanowiła jej depresja. Rozciągnąć te czerwone usta w uśmiech. Właśnie na tym polegała jego miłość. Natomiast z jakiego źródła brało się uczucie Cassie, jeżeli w ogóle istniało? Ashford sądził, że z poczucia bezpieczeństwa, które jej zapewniał. Które zapewniać mógłby każdy inny, przypadkowy mężczyzna.

Cassie uwielbiała słuchać wiatru. Wymykała się na wzgórze i w samotności, skryta wśród rozłożystych konarów starego dębu, poddawała się ekstazie, jaką dawał jej żywioł szalejący wśród zbóż, traw i wrzosów. Chłonęła go. Sprawiał, że po jej ciele szalały dreszcze i ciarki rodzaju, którego żaden mężczyzna nie byłby w stanie wywołać. To składało się na religię Cassie.

Pewnej nocy, gdy wróciła z pobliskiego wzgórza i dopiero co wślizgnęła się do łoża, szepnęła jedno zdanie. Chwilę później odpłynęła w objęcia Morfeusza.

„Jeśli nie znajdę go następnym razem, lepiej bym umarła”.

Ashford - który nie zdążył jeszcze zasnąć - uznał, że chodzi o Boga. Później jednak doszedł do wniosku, że Cassie miała na myśli innego mężczyznę.

To były ostatnie słowa, jakie usłyszał z jej ust.

Nie zobaczył Cassie rankiem. Cały dzień minął, gdy zdecydował się zadzwonić na policję. Po miesiącu śledztwa funkcjonariusze umorzyli postępowanie. W przeciwieństwie do detektywa - Jamesa Milesa, który zażądał bajońskich sum za odnalezienie kobiety.

Miles nie informował Ashforda o przebiegu śledztwa, tłumacząc, że to dla dobra sprawy. Zleceniodawca przestał łudzić się, że już więcej zobaczy Cassie, gdy po dwóch latach otrzymał list od detektywa - wysłany z Bułgarii. W środku znajdowało się zdjęcie dziewczyny - w zielonym podkoszulku, pierścionku na małym palcu, palącej papierosa. JD nie miał wątpliwości, że to ona.


W kopercie znajdowała się oprócz tego serwetka z literami wyskrobanymi węglem: ONA ŻYJE, i - co ciekawe - pendrive, którego zawartość pozostawała chroniona hasłem. Zabezpieczeń nie potrafił złamać nikt ze znajomych ze studiów, profesorów, czy najlepszych specjalistów. Na odwrocie koperty Miles nie umieścił adresu zwrotnego.

Tydzień później Ashford otrzymał list od samej Cassie. Przepraszała za wszystko i sugerowała, że popełni samobójstwo.

JD już nigdy więcej - aż do tej pory - nie otrzymał żadnych oznak życia zarówno od Milesa, jak i Cassie. Gdy poszedł na policję, prosząc o wznowienia śledztwa, zasugerowano mu, że sam spreparował dowody. Potraktowano go jak szaleńca - nic dziwnego, biorąc pod uwagę sprawę z proboszczem Reevesem, stan mentalny jego brata i rodzaj religijnych zbiorowisk, jakie miały miejsce w rezydencji Ashfordów.

Co więcej, nikt nigdy nie słyszał o żadnym Jamesie Milesie.

Wtedy JD zastanowił się, czy aby na pewno to wszystko mu się nie przyśniło.




I teraz Ashford czuł, że śni.

Inaczej nie mógł wytłumaczyć tego, co przydarzyło się Cassie - a dokładniej mówiąc - jej głowie.

Kobieta z karabelą i papierosem elektronicznym w żaden sposób nie mogła stanowić elementu rzeczywistości. A jednak jej ostrze było co najmniej prawdziwe. Tak samo jak poczucie osocza spływającego wzdłuż policzków. Krew wróciła do swojego właściciela, niestety - w zupełnie nieprzydatnej formie.

JD kochał Cassie i nigdy nie chciał, by umarła - pomimo tego, że ostatnie minuty spędziła, wysysając jego siły witalne. Przypominała prędzej przeraźliwą strzygę z zakazanych mitologii, niż siebie. Ashford zapamiętał ją, jako tę niewinną osobę, która przed czterema latami przyszła wraz z koleżanką szukać Boga w jego domostwie. Podał im po książeczce do nabożeństwa, po czym skierowali się na wspólną modlitwę. Po pewnym czasie Jessica - bo tak brzmiało jej imię - odeszła. W przeciwieństwie do Cassie, która nie mogła przypuszczać, że wkrótce wykiełkuje uczucie pomiędzy nią, a Ashfordem.

JD - choć osłabiony - dał radę spleść ręce. Nie wątpił, że w tej chwili modlitwa mu pomoże. Słowa Pozdrowienia Anielskiego prędko rozjarzyły się w jego głowie, zapełniając serce spokojem i błogosławionym poczuciem łączności z Bogiem. Jednakże rudowłosa nieznajoma zupełnie nie respektowała intymności chwili. Przemówiła, rozpraszając koncentrację Ashforda.

Twierdziła, że może wrócić mu życie - choć niedokładnie tych słów użyła. Prosiła o współpracę. JD miał targować się z morderczynią Cassie, lecz nie potrafił tego zaakceptować. Mimo wszystko musiał przeżyć - paląca chęć przetrwania nie pozostawiała cienia wątpliwości. Nawet jeśli błaganiem o pomoc miał obrazić medalik spoczywający na piersi. Bóg nie przyzwalał na konotację z diabłem, którego uosobieniem była ta kobieta. JD nie wątpił w jej demoniczny charakter - zwykły śmiertelnik nie byłby w stanie pojedynczym ruchem ręki oddzielić głowę od ciała. Nie z taką siłą.

- Proszę... - wychrypiał. Myśli kotłowały się w jego głowie, choć czuł jak z każdą chwilą bledną. - Zadzwoń po pogotowie. Chcę żyć.

- Zanim przyjedzie pogotowie, będziesz martwy chłopcze.

Kobieta wstała z parapetu, oparła broń o ścianę i podeszła bliżej. Choć nie była typową pięknością, w jej twarzy tkwiło coś magnetycznego. Siadła na brzegu łóżka i spojrzała na złożone do modlitwy dłonie młodego mężczyzny.

- Jesteś religijny? Nawet po tym, czego doświadczyłeś? To się ceni. Cóż, Twoja wiara może zostać wystawiona na poważną próbę - delikatnym ruchem dłoni odgarnęła kosmyk włosów z czoła JD. - Według legendy jesteśmy dziećmi Kaina, a nasza nieśmiertelność to efekt jego przekleństwa. Są też inne teorie o powstaniu prawdziwych wampirów, jednak nie czas i miejsce na ich opowiedzenie. W każdym razie mogę uczynić Cię jednym z nas. W zamian za 5 lat lojalnej służby, ofiaruję Ci nowe życie, nowe możliwości. Wedle swojej religii zostaniesz przeklęty, ale możesz to przekleństwo przekuć na coś dobrego. Widzisz, jestem łowcą. Tropię i eliminuję wampiry takie, jak Twoja była dziewczyna - które zabijają ludzi, które nie kontrolując swych mocy, krzywdzą innych... i robią jeszcze gorsze rzeczy. Jeśli chcesz, możesz do mnie dołączyć. jeśli nie... cóż, spoczywaj w pokoju - przysunęła twarz bliżej, ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. - Pytam ostatni raz, czy chcesz żyć JD? Czy mam dokonać przemiany?

Usta, które skończyły wypowiadać słowa, były nadnaturalnie wręcz powabne. Ashford mógłby złożyć na nich pocałunek - gdyby przechylił lekko głowę, nieznacznie wspiął się na ramionach i pokonał niewidzialną barierę unoszącą się między nim, a nieznajomą. Po takim czynie nie byłoby odwrotu.

W oddali na ścianie wisiał portret Matki Boskiej.


W głębi ducha JD oczekiwał, że z jej pięknych oczu popłyną krwawe łzy - nic takiego się nie wydarzyło. Blade lico niewzruszenie spoglądało na ponurą scenę rozgrywającą się na środku sypialni. Ashford po cichu błagał, by Maryja zlitowała się nad nim. By poruszyła się, uczyniła gest. By nie kazała podejmować wyboru, od którego nie będzie później odwrotu.

JD usłyszał rozbrzmiewające w oddali kroki. Ktoś stąpał po schodach - zapewne usłyszał przedziwne odgłosy i poszedł upewnić się, czy wszystko w porządku.

Nie - nic nie było w porządku.

Ashford uświadomił sobie, że będzie musiał pospieszyć się z decyzją. Nie chciał ryzykować, że Bogu ducha winna osoba wejdzie na to całe piekło, by w chwilę później zostać zabitą przez rudowłosą łowczynię wampirów. JD wątpił, by kobieta zawahała się.

Kain naprawdę był wampirem?

Morderczyni stawiała siebie w bardzo dobrym świetle. Przemierzała świat i tępiła zło. Zło, takie jak... Cassie. Lub inne biedne osoby, które zostały przemienione - i to zapewne bez ich zgody. JD natomiast miał wybór. Kobieta wcale nie zapewniała, że sam nie stanie się podobny krwiożerczej bestii bez resztek kompasu moralnego. Ashford nie chciał tak skończyć. Jednakże - nie chciał skończyć w ogóle - a w słowach kobiety czaiła się obietnica, czy raczej nadzieja. Nadzieja na... JD wolał się nie zastanawiać.

Najgorsze, że nie było nawet czasu na pytanie, co stanie się z jego duszą.

- C-chcę... - zająknął się, a z oczu popłynęły łzy. Łzy, które spłynęły kanałami utorowanymi przez krew Cassie i z cichym odgłosem skapnęły na tkaninę, wsiąkając w nią i barwiąc.

To była ostatnia noc jego życia.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 02-07-2013 o 00:47.
Ombrose jest offline  
Stary 10-07-2013, 16:58   #3
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Rozdział 1 - WENECJA

Włoska nuta

Siedział w jednej z weneckich restauracji, gdzie stoliki zostały ustawione na molo. Nocny powiew wiatru niósł ze sobą zapach wody. Spojrzał na zegarek. Mary zawsze się spóźniała. Minęło 21 minut od wyznaczonej godziny, więc był to czas jeszcze w zakresie tolerancji. Jego wampirza matka spóźniała się zawsze, ale była w tym pewna prawidłowość, bowiem pojawiała się zawsze między 15 a 30 minutą od umówionej godziny. JD zastanawiał się czasem, czy nie robi tego z pełną rozmyślnością…

Potoczył wzrokiem po zarumienionych twarzach ludzi siedzacych przy najbliższych stolikach. Byli tacy... żywi.

Minęły 2 tygodnie od kiedy został przemieniony. 2 tygodnie od kiedy niejaka Krwawa Mary z klanu Brujah podarowała… nie - sprzedała mu nowe życie w zamian za jego lojalność i kilkuletnią służbę. 2 tygodnie, w ciągu których nauczył się egzystować jako nieumarły, poznał legendy o Kainitach, pojął ideę organizacji Camarilli i zrozumiał (chociaż w ogóle) sposób jej działania. 2 tygodnie, kiedy nauczył się dostatecznej samokontroli, by nie rzucić się do szyi pierwszemu napotkanemu śmiertelnikowi. Choć nie miał ochoty tego pamiętać, tak stało się zresztą w przypadku jednej dziewczyny z ich zgromadzenia. Tylko dzięki interwencji matki nie złamał jej karku i nie wyssał całej vitae.

Ponownie spojrzał na zegarek. 26 minut spóźnienia… Tylko 5 minut więcej, a jednak czas sączył się jak krew z nosa. Może to dlatego, że dziś miał po raz pierwszy wziąć udział w prawdziwym zadaniu Archonta? Oczywiście, nie było wcale czy wezmą udział w jakiejkolwiek walce, ponieważ ich zadanie polegało na sprawdzeniu informacji o rzekomym przybyciu członków Sabatu do tego miasta, ale… trzeba być gotowym na wszystko.

- Nie myśl tyle, bo ci bania dymi – usłyszał kąśliwą uwagę od siedzącej naprzeciwko Mary.

Wciąż go zaskakiwała sprawność, z jaką ta kobieta potrafiła się przemieszczać. Matka spojrzała na niego kokietująco, po czym wyciągnęła nad stołem dłoń w jego kierunku. Wykonał ten sam gest i już po chwili ich palce splotły się zmysłowo.

Dla przeciętnego obserwatora JD miał wyglądać jak młody amant, który romansował ze starszą o jakieś 10 lat turystką. Nikt by jej zresztą więcej lat nie dał i nawet nie ośmielił sie przypuszczać, że jest starsza nawet od jego prababki. Oczy Mary nie były zresztą stare - zawsze czujne i błyszczące, z jakimś ledwo uchwytnym błyskiem psoty, jakby wszystko co robiła było tylko kpiną.

- Misie są w mieście. Gdzieś w okolicy bazyliki św. Marka od 3 do 5 pluszaczków. - wyszeptała na wydechu, uśmiechając się przy tym leciutko, jak gdyby zdradzała chłopakowi miejsce schadzki, a nie pozycje wroga.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 07-04-2014 o 00:28.
Mira jest offline  
Stary 11-07-2013, 20:32   #4
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Spokojny nurt Kanału Grande, największej arterii wodnej Wenecji, zdawał się składać z atramentu, romantycznych wspomnień kochanków i - nie da się ukryć - zanieczyszczeń. Chemik powiedziałby, że cieśnina wydziela charakterystyczny zapach. Każdy inny człowiek użyłby o wiele mniej estetycznego wyrażenia - "śmierdzi". Natomiast dla Kainity wystarczyło przestać oddychać, by odór rozpłynął się w nicości.

Ashford ostatni raz stąpał po tych wąskich uliczkach jako szkrab - kiedy jeszcze ojciec dbał o wartość wyjazdów rodzinnych i wspólnie spędzonego czasu. Jednak świat widziany oczami dziecka różni się od tego, który otacza dorosłego. A świat widziany oczami człowieka różni się od tego, w którym obraca się wampir.

Choć minęły dwa tygodnie, do głowy wciąż cisnęły się nieproszone wspomnienia domu. A zwłaszcza ostatniego dnia pobytu w nim - gdy prawie pozbawił życia Lydię Johnes. Była to kobieta od roku udzielająca się we wspólnocie. Przyjechała wraz z mężem, chcąc u Ashforda ponownie odnaleźć wiarę w Boga. Nie mogła zrozumieć, dlaczego odebrano jej prawo do macierzyństwa - posiadania ukochanego dziecka, tak bardzo wyczekiwanego. JD zaoferował nie tylko modlitwę, lecz konkretne wsparcie materialne - jednakże pobyt nawet w najlepszych ośrodkach okazał się być bezcelowy. Lydia zdążyła już przyzwyczaić się do myśli o bezdzietności - choć nie potrafiła tego zaakceptować.

Już by nie żyła, gdyby nie Mary.

Tak jak strumień powoli zalewał Canal Grande, tak i melancholijny nastrój skrzętnie oblepił duszę i serce Ashforda.

Ostatnią osobą, z którą JD rozmawiał przed odejściem, była córka kucharki - osiemnastoletnia Amy Stones. Gęste, rude włosy a la Tori Amos spływały wzdłuż jej pleców niczym rzeka krwi zalewająca umysł Ashforda. Pragnął tylko jednego - słodkiego, lepkiego płynu. Boskiego nektaru, napoju Kaina. Cudem nie zaatakował, zamiast tego porozmawiał z nią. Wyjaśnił, że ma misję do spełnienia i wróci dopiero po pięciu latach. Dziewczyna zapewne wzięła go za szaleńca, lecz obiecała przekazać wiadomość pozostałym.

W pewnym sensie był szaleńcem.

Obecnie jednak - czekając na Mary - odmawiał różaniec. Przetaczał w palcach drewniane, obłe paciorki, a słowa modlitwy odbijały się rykoszetem od pustki, która wyrosła w miejscu jego duszy. Czuł się zimny od środka. Wydrążony. Nawet nie miał pojęcia, czy Bóg wciąż go słucha - wynaturzenia, kreatury żywiącej się na rasie Adama. Na człowieku - arcydziele, które Bóg stworzył szóstego dnia.

Lecz wciąż pozostawała jedna rzecz, dzięki której JD nie wyzbył się nadziei.

To Bóg stworzył wampira. Nie Szatan. Ashford był przeklęty - lecz jego nieżycie pochodziło od nieba, nie piekła. Nadludzka prędkość, moc oddziaływania na ludzkie uczucia stanowiły pocieszenie przekazane przez dobroć Stwórcy. Nie były narzędziami, które diabeł wręczył mu do rąk w celu szerzenia zła.

Jednak ironiczny głosik wciąż podszeptywał, że to Bóg strącił Lucyfera i tym samym stworzył diabła. Tak więc Ashford i pomioty wypełniające piekło mogły być bardzo podobne w swej naturze. Mogły być nawet tym samym.

Modlitwa - tyle mu pozostało.


JD skończył odmawiać różaniec, uprzejmie wyjaśnił anglojęzycznej kelnerce, że nie potrzebuje drugiej szklanki mineralnej - bo jeszcze pierwszej nie wypił - i wtedy pojawiła się Mary.

Nie rozgryzł jej jeszcze. Nie miał pojęcia ile jest w niej pozerstwa, ile prawdy.

Mary była wyluzowana - zazwyczaj, gdy sytuacja nie była ku temu odpowiednia. JD wciąż pamiętał, z jaką łatwością pozbawiła Cassie głowy. Inaczej - nie potrafił tego zapomnieć. Wampirzycę nie przemieniono wczoraj - była bezsprzecznie potężna - lecz jej zachowanie sugerowało młodość i świeżość. Zupełnie tak, jakby dekady wysysania osocza, zmagań z Bestią, rozgrywek Jyhadu i niewdzięcznej pracy archonta nie zdążyły jej zepsuć.

JD jednak w to nie wierzył. Liczył, że w środku kryje się bezwzględne, chłodno kalkulujące wnętrze. Mary uśmiechała się i żartowała, lecz prawdopodobnie była to jedynie maska, za którą kryła się maszyna do zabijania. Wystarczyło zobaczyć ją w akcji, by w duchu nałożyć sobie przedwczesne noworoczne postanowienie - "nie zadzieraj z nią".

Ashford postanowił się go trzymać.

- Misie są w mieście. Gdzieś w okolicy bazyliki św. Marka od 3 do 5 pluszaczków - wyszeptała na wydechu, uśmiechając się przy tym leciutko, jak gdyby zdradzała chłopakowi miejsce schadzki, a nie pozycje wroga.

JD nie pytał się, czy to pewne, lub skąd ma tę informację. Mary była profesjonalistką i nie chciał, by pomyślała, że wątpi w jej kompetencje.

- Chcesz ich zabić? - odparł.

Obawiał się, że Mary odczyta z jego słów obawę, przestrach, niepewność - czyli wszystkie te rzeczy, których nie chciał ukazywać. Na szczęście głos pozostawał chłodny. Niski. Prawie bez wyrazu.

Musiał poczekać chwilę, gdy kobieta składała zamówienie. Mówiła perfekcyjnie po włosku. Kiedy kelnerka odeszła od ich stolika, Mary zrobiła zdziwioną minkę.

- Zabić? Ja? Przecież od tego mam Ciebie, kochanie.

Szelmowski uśmiech zagościł na jej karminowych wargach.

- Masz o mnie duże mniemanie - szepnął, spoglądając na zgromadzonych wokoło ludzi. Był przekonany, że Mary wybrała to miejsce za cel spotkania jedynie dlatego, by przetestować jego samokontrolę. I dostarczyć nieco niepotrzebnych katuszy.

- Nie, w przeciwieństwie do niektórych po prostu mam poczucie humoru. - zachichotała - To był żart, chłopie! Gdybyś mógł zobaczyć swoją minę... Mówię Ci... zbladłeś jeszcze bardziej.

Ashford doceniał nieskrępowane i wyrafinowane poczucie humoru Mary. Zaśmiał się, jak gdyby go to bawiło, jednocześnie celując w nią palec wskazujący.

- Dobre - skonstatował.

I znów był poważny.

- Mary… mam do ciebie prośbę niezwiązaną z naszym… zadaniem - zmienił temat. Odczekał chwilę, zastanawiając się, czy wampirzyca stanowczo pokręci głową. Gdy nic takiego nie nastąpiło, kontynuował. - Chodzi o Cassie. Mam pendrive, na którym są nagrane ważne informacje… tylko nie potrafię ich odczytać. Pomożesz w tym względzie? Jest to na pewno związane z Rodziną i może zainteresuje i ciebie, jako archonta.

W końcu zdobył się na wyznanie swojej prośby - planował to od bardzo długiego czasu. Dwóch tygodni.

- Psssyt, nie mówimy pewnych nazw, pamiętaj - skarciła go Mary, po czym uśmiechnęła się czarująco do kelnerki, która przyniosła jej drinka - Przemyślę to. Jeśli okażesz się użyteczny. Póki co musimy dowiedzieć się ile misiów jest w tej bajce i o czym ona jest. Minimalny kontakt, rozumiesz?

- Co chcesz, abym zrobił? - zapytał.

- Uwiódł mnie - znów zaśmiała się cicho, dźwięcznie.

- Już to zrobiłem. Inaczej ze wszystkich możliwości to nie mnie wybrałabyś na potomka - ściszył głos, pamiętając o wścibskich kelnerkach.

- Głuptas! Uwiedź mnie tutaj. Zacznij mnie dotykać, chyba to kiedyś robiłeś, co? A potem jak będzie gorąco pójdziemy w okolice bazyliki. Nikt nie powinien zwrócić uwagi na kolejną zakochaną parkę. My tymczasem się rozejrzymy. Dasz radę czy pożyczyć Ci podręcznik podrywania?

JD wierzył, że da radę. Co więcej lubił logikę Mary. Jeśli jest jakaś rzecz, którą na pewno powinna zrobić podniecona para, to ugasić żar modlitwą w kościele. Lub w bazylice.

Zaśmiał się głośno, jak gdyby kobieta sprawiła mu niestosowny komplement, po czym nachylił się i pocałował ją w policzek. Podniósł rękę, by przeczesać długie, rude włosy, aż w końcu dotknął wargami karminowej szminki. Kiedyś wyczerpałoby to go emocjonalnie. Teraz - jedyne co odczuwał jako wampir - to blade odbicie ludzkich uczuć.

- Całkiem nieźle... chociaż powinieneś to robić trochę mocniej, żeby pokazać palącą Twoje lędźwia namiętność - wampirzyca patrzyła mu prosto w oczy, wyzywająco niemal, jakby opowiadała o jakichś fantazjach erotycznych.

Miał pokazać coś, co zostało mu odebrane wraz z pierwszą kropelką Vitae, którą złożyła na jego ustach.

- Ty to na serio odczuwasz? Pożądanie? - przechylił głowę i ręką podparł podbródek, jak gdyby kontemplował niezrównane piękno wampirzycy. - Czy tylko tak dobrze grasz? - zaśmiał się. O dziwo, był to szczery śmiech.

- A czy pożądanie to tylko fizjonomia? - Mary pochyliła się nad stolikiem tak, by jej usta znalazły się tuż przy jego uchu - Penetracja to tylko zwieńczenie bardzo przyjemnego obcowania z drugim organizmem... nawet martwym.

JD poczuł na płatku ucha najpierw język kobiety, a zaraz potem delikatne ugryzienie zębów.

Dopiero teraz mężczyzna nie wiedział, jak zareagować. Ostatecznie - nie miał wielkiego doświadczenia seksualnego. Ograniczało się ono jedynie do tej nocy sprzed dwóch tygodni i… zboczeń proboszcza Reevesa.

Przymuszał go tak, jak teraz Mary. Jednak obecnie JD nie czuł palącego gniewu, wstydu, czy obrzydzenia. Wszystko to tkwiło w nim - jednakże odległe. Przytłumione. Miał tak odczuwać aż do kresu swych dni.

Wampirzyca na pewien sposób naprawdę pociągała Ashforda. Brujah złożył na jej karku serię urywkowych pocałunków, zastanawiając się, czy oboje nie przesadzają. Jak tak dalej pójdzie, to oczy wszystkich zostaną w nich wycelowane.
 
Ombrose jest offline  
Stary 12-07-2013, 00:34   #5
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Ja, kiedy usta ku twym ustom chylę,
nie samych zmysłów szukam upojenia,
ja chcę, by myśl ma omdlała na chwilę,
chcę czuć najwyższą rozkosz — zapomnienia.


Jego wargi coraz śmielej błądziły po chłodnej skórze Matki. Coraz mocniej i chętniej badając jej fakturę. Kiedy wreszcie jego wargi zawędrowały ku górze i już miały się połączyć z jej ustami... natrafił w próżnię. Usłyszał strzał. Mary zniknęła. Krzyk jakiejś kobiety. Potem kolejny strzał.

BÓL!!!

Potworny ból targnął jego torsem. Spojrzał w dół i ujrzał powiększającą się plamę krwi na własnej piersi.


Teraz krzyczało więcej głosów, wokół powstało zamieszanie, które docierało do JD jakby przez mgłę. Miał wrażenie, że spada wgłąb siebie. Nagle poczuł jak jakaś siła rzeczywiście ściąga go w dół. Kolejna kula świsnęła dosłownie nad jego głową. Ciężko jednak się z tego cieszyć, gdy fala cierpienia zalała jego pierś w chwili, gdy uderzył o drewniane podłoże.

- Chyba misie już o nas wiedzą - prychnęła siedząca pod stolikiem Mary.

To ona ściągnęła go jedną ręką, podczas gdy w drugiej trzymała już swój ukochany pistolet.


Krwawa Mary jeszcze raz spojrzała na potomka, jednak w jej wzroku nie było współczucia.

- Weź się nie wygłupiaj. Przecież nie umrzesz - przewróciła ze zniecierpliwieniem oczami, po czym rzucił jeszcze - Zalecz się i zapierdalaj. To tylko jeden snajper. Musimy go złapać.

... i już jej nie było. Prawdopodobnie wskoczyła do wody, aby nikt ze śmiertelnych jej nie widział. Ból postrzału był jednak zbyt dojmujący, by JD mógł się skupić na czymś innym.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 12-07-2013, 16:05   #6
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ból był tak obezwładniający, że jedyne co JD mógł uczynić, to docisnąć się do oparcia, zakryć rękoma ranę i krzyknąć. Miarowe pulsowanie dudniło w jego głowie, wypierając każdą myśl. Czerwień rozkwitła na białej koszuli, tworząc plamę o kształcie egzotycznego kwiatu. W polu widzenia pozostawała jedynie mnogość par drogich butów. Pospiesznie opuszczały scenę - jakby w ślad za Mary, która rozpłynęła się w powietrzu. Ashford odczuwał posmak drewnianego, wypolerowanego parkietu pod palcami i własny urywany oddech. Gdy skoncentrował się na nim i uspokoił - odkrył, że… nie umiera.

Wsparł się na ramionach. Poczuł, jak ubranie inaczej porusza się na jego skórze - było zniszczone. Koszula przylepiła się do ciała w miejscu rany, z której krew przestała już płynąć. JD zrezygnował z oddechu - nie był mu potrzebny. Wampir tak łatwo zapomniał, że już nie jest człowiekiem. Co mu o tym przypomniało? Dziewczyna.

Jej krew.


Również została postrzelona - przez przypadek. Przez niezręczność snajpera odebrała kulę należną Mary. Leżała pod pobliskim stolikiem - opuszczona przez chłopaka, który wolał ratować siebie, niż narzeczoną. Jeszcze nie umarła. Spoglądała na JD i dziwiła się, dlaczego on - w przeciwieństwie do niej - wyzdrowiał. Kula, która wytoczyła się z zasklepiającej się rany dobitnie akcentowała ten cud. Czy czuła zazdrość? Prawdopodobnie nie. Ból był dla niej wszystkim i jedynie go w pełni odczuwała.

Wampir rozumiał to najlepiej - przed chwilą był na jej miejscu.

JD nie przestawał współczuwać kobiecie, która przypomniała mu, że wcale nie umrze. Jednakże nie zmieniało to podstawowego faktu - krew wciąż wypływała z jej rany. Z wigorem i cholernie obficie. To właśnie krew sprawiła, że wysunęły mu się kły. Ashford bez zastanowienia doskoczył do kobiety, by zacząć ssać. I nic nie mogłoby oderwać go od tego świeżo napoczętego pierwiastka boskości. Nawet nie zauważył kolejnego strzału, który o centymetr minął jego skroń, gdy przemieszczał się między stolikami.

Bardzo szybko kobieta zgasła w jego ramionach. Wtedy też Brujah szerzej otworzył oczy, popatrzył na własne ręce zabarwione szkarłatem i uświadomił sobie, co zrobił.

Różaniec - jakby od niechcenia - wypadł z kieszeni wprost na kałużę krzepnącego osocza. JD spostrzegł jak drewniana faktura drobnych paciorków przyobleka się w kolor tak podobny karminowym ustom Mary.

Wtedy też wydarzyło się coś szczególnie dziwnego.

Różaniec odlepił się od podłoża i poszybował w jego kierunku. Elektryczne światła zaczęły migać, aż w końcu zgasły. Zastawy stołowe wzleciały do góry, aż w pewnym momencie jakby zawahały się, by w następnej chwili upaść. Trzask łamanej porcelany przeszył eter, wwiercając się w mózg Ashforda. Resztki znów podniosły się i chaotycznie rozsiały w całym tym zamęcie.

W tym czasie JD próbował reanimować nieznajomą. Wykonał kilkanaście uciśnięć klatki piersiowej, po czym jeden długi wdech, lecz… nie pomagało. Jednak słodka naiwność wciąż gościła w jego okrągłych oczach - tak szeroko rozwartych. Kontynuował uciskania, nie bacząc na kolejne strzały snajpera i paranormalny, telekinetyczny chaos, który wykwitł wokoło niego. Wokół oka cyklonu. Krzesła upadły - kilka z nich złamało nogi. Wióra i drzazgi mieszały się z resztkami dań oraz napojów, wirującymi po parkiecie wraz z pozostawionymi torebkami, nożami i widelcami. Choć JD próbował, nie udało mu się uratować kobiety.

Pozostało mu tylko jedno - złapać za jeden z kołków, których wokół nie brakowało i ruszyć na wroga.

Na tego, który przymusił go do grzechu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 15-07-2013, 16:44   #7
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację



Biegł przed siebie, choć nie wiedział dokąd. Z trudem dostał się na dach, z którego jak mu się wydawało, snajper strzelał, jednak nikogo tu nie było. JD rozejrzał się teraz z wysokości, lecz nic nie zwróciło jego uwagi – nic poza światłami ambulansu, który zatrzymał się obok molo, na którym jeszcze pół godziny temu beztrosko flirtował z Matką.

- Znalazłam go. Chodź do mnie. – usłyszał w głowie jej głos i nagle wiedział już dokąd ma podążać.

Choć nie zobaczył jakiejś mapy, to po prostu wiedział - zupełnie jakby wyczuwał psychiczną woń Krwawej Mary. Znajdowała się zaledwie kilka przecznic dalej – u wejścia do jednego z licznych, miejskich kanałów, nad którym zbudowano dodatkowo wiatę, przez co miejsce było ciemne, ale i osłonięte od oczu śmiertelników.

Kiedy JD zbliżył się, przez chwilę również nie był pewien, czy zniesie widok, jaki na niego czekał. Mężczyzna, którego wiek ciężko byłoby odczytać ze zmasakrowanej twarzy został przywiązany do kraty włazu kanalizacyjnego. Wzdłuż jego ciała przebiegały krwawe linie jakby szwy. Czemu miały służyć? Wystarczyło, że Ashford spojrzał na brzuch swojego niedoszłego zabójcy, by zrozumieć… Krwawa Mary go skórowała. Zupełnie jak zwierzę! Tak, obdzierała go żywcem! Kim była jej ofiara? JD widząc rozmiar ran, miał już pewność, że tylko wampir mógł znieść takie katusze i nie stracić przytomności… czy wręcz umrzeć.

- Pytam ostatni raz, albo zrobię Ci śliczną kamizelkę w najmodniejszym kolorze tego sezonu – czerwieni – wampirzyca uśmiechnęła się drapieżnie – Kto tu jest szefem?


Brak odpowiedzi. Mary wzruszyła ramionami, po czym wcisnęła głęboko do ust mężczyzny materiałowy gałgan. To, co w normalnych warunkach zadusiłoby człowieka – wampira skutecznie wyciszało… nawet gdy ktoś zrywał wycięty, prostokątny płat skóry z jego piersi. Dokonawszy tego z podejrzaną precyzją (jakby miała doświadczenie), Archontka odrzuciła krwawy ochłap do wody, po czym wyjęła knebel z ust.

- Kto?!
- Już po tobie, Ty kurwo!
– zawył wampir łamaną angielszczyzną – On osobiście się tobą zajmie…

Krwawa Mary przyjęła znużoną minę i już miała ponownie wtykać gałgan do ust snajpera, gdy ten pośpiesznie wysapał.

- Sasha! I tak zdechniesz, więc Ci powiem, że Sasha mnie przysłał!
- Co za Sasha?!
- Sasha Vykos, dziwko.
– odpowiedź została udzielona z perwersyjną niemal przyjemnością, tym bardziej że twarz wampirzycy nie pozostała nieruchoma. Przez moment w jej oczach zagościło prawdziwe przerażenie.

- Łżesz psie! – cięła nożem przez twarz tamtego.
- Aaaaaaaaaaaaaaaa!!! Zdechniesz na torturach! On wie o tobie… miałem mu cię przyprowadzić. Powiedział, że przerżnie cię osobiście…

Czy Matka zadrżała? JD nie potrzebował słów, by poczuć przejmujący chłód strachu, jaki przedarł się do jego umysłu na strunie łączącej ich więzi. Kiedy jednak Mary spojrzała na swego potomka, wyglądała całkiem normalnie.

- Musimy spieprzać z tego miasta, to za wysokie progi dla nas. – wyjaśniła – Sasha należy do Czarnej Ręki Sabatu. Jest… jednym z pięciu palców.

To rzekłszy ponownie zakneblowała schwytanego snajpera i obróciła się w stronę JD. Z grymasem wyrażającym dezaprobatę spojrzała na trzymany przez niego prowizoryczny kołek, po czym podała mu swój nóż, czy raczej mniejszą wersję maczety.


- Musisz chociaż wiedzieć, jak zabijać spokrewnionych. Odetnij mu głowę. Prędko… i bez grymaszenia! Każda minuta jest dla nas na wagę złota.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 15-07-2013 o 16:47.
Mira jest offline  
Stary 17-07-2013, 11:28   #8
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Przeistoczenie to ostateczna zmiana - bo jak inaczej można nazwać nieświęty fenomen, który przechodzi przez duszę i ciało człowieka, nieodwołalnie przekształcając? Zmysły wyostrzają się, dopasowując do nowego, drapieżnego trybu życia. Organy wewnętrzne obumierają, usychają w groteskowe twory, których przeznaczenie maleje do zera. Psychika również adaptuje się do nieżycia - krew przestaje napawać lękiem. Wręcz przeciwnie - wszystko zaczyna kręcić się jedynie wokół tego cudownego płynu.

Przeistoczenie to wielka zmiana, lecz nawet ono nie zmieni jednego - widok obdzierania ze skóry wciąż przeraża.

Wenecja była piękna, choć Ashford nie potrafiłby tego przyznać. Szukał najróżniejszych wymówek - smród, skomplikowana siatka wąskich ulic, nadmiar ludzi - co choć sprzyjało pożywianiu się, utrudniało komunikację. Lecz - mimo wszystko - Wenecja promieniowała pięknem, a JD czuł, że je burzy. Że jego nieżycie i przekleństwo nie współgra z walorami miasta. Idealnie wkomponowanymi, delikatnymi oświetleniami. Wodą przesączająca się z wolna w kanałach, donicami przepełnionymi barwnością italijskich kwiatów. Gnieżdżącymi się wokoło sylwetkami renesansowych budynków oraz wybornymi, choć niepociągającymi już zapachami pieczonych potraw i rozlewanych trunków.

JD czuł, że nie pasuje, lecz Mary obdzierająca ze skóry sabaciarza… tego nie powinno robić się tym malowniczym uliczkom. Ekscesy snajpera celującego w niepodejrzewających ataku ludzi, którzy wraz z bliskimi posilali się w restauracji - to jeszcze większy grzech. Gdyby mógł, Ashford usunąłby cały niepotrzebny zamęt i udrękę, dostarczaną ludzkości przez jego rodzaj. Lecz nie mógł przekręcić magicznego pierścienia i wymówić życzenia. Mógł jedynie przyglądać się temu - choć Mary chciała więcej. Sam miał uczestniczyć w makabrze, której tak bardzo się brzydził.

Mierziło go palące spojrzenie Matki. JD zmienił się, lecz jego Bóg pozostał ten sam - Mary nie mogła go zastąpić. A Stwórca nie przyzwalał zabijać - ani człowieka, ani żadnej innej istoty. Jak Ashford mógłby wziąć broń, tak ochoczo mu przekazaną, i uczynić tę największą ze zbrodni? Piąte przykazanie dane Mojżeszowi na górze Synaj było w tej kwestii jednoznaczne.

Lecz z drugiej strony - jak mógł kłócić się z Mary?

- Jeszcze tyle nie wiemy… - zaczął prędko. - Mówiłaś, że kołkiem można unieszkodliwić wampira…

Rzeczywiście tak powiedziała. Wtedy JD pomyślał, że miała na myśli zabicie.

- Unieszkodliwmy go i zabierzmy - kontynuował. - Napoimy krwią, wytworzymy Więź, mówiłaś, że nasza Vitae to potrafi… I wypuścimy go, a on będzie naszą wtyką - w jego głos wkradły się błagalne tony. - Albo znajdziesz przyjaciół, których Dyscypliny wyciągną wszystkie informacje. Gdzie stacjonują, ile ich jest, co tu robią. Czarna Ręka, mówisz… to musi być coś wielkiego…! A my nic nie wiemy - powtórzył.

JD czuł się wyjątkowo niepewnie, operując na nowo poznanych terminach. Miał nadzieję, że niczego nie przekręcił, ani nie pomylił. Jednak wierzył, że jakaś logika kryje się w jego słowach.

- Wartość życia… - rzucił hasłem, dość rozpaczliwie.

Nim zdążył choćby mrugnąć powieką, Mary już przy nim była. Trzymała w garści koszulę pod szyją JD, przez co był zmuszony wpatrywać się prosto w jej pełne furii, kocie oczy. Głos Mary był jednak znów - o dziwo - całkiem spokojny.

- Kołek wywołuje paraliż, ale nie zabija. Nie możemy ciągnąć za sobą sparaliżowanego wampira. Jak chcesz sobie z nim poradzić wśród ludzi? Na lotnisku? Poza tym... musimy użyć naszej nadnaturalnej szybkości. To jedyna szansa, by umknąć Vykosowi. Bardzo nikła szansa, mój chłopcze. Jeśli dojdzie do konfrontacji i nas złapią, czeka nas los gorszy od śmierci. Klan Tzimisce... oni od wieków torturują ludzi, wampiry... wszystkich. I osiągnęli w tym jakieś przerażające mistrzostwo. Kiedy Cię złapią, możesz modlić się tylko o jedno - by jak najszybciej się tobą znudzili i zadali Ci śmierć w pierwszym miesiącu katuszy. - wampirzyca westchnęła - Raz spotkałam ich ofiarę... jeszcze żywą. Żadna jego kość... żaden staw nie był na swoim miejscu. Zrobili z niego amebę - cierpiącą amebę. Wtedy obiecałam sobie, że prędzej sama się zabiję niż dostanę w ręce ich klanu. Jeśli więc dojdzie do konfrontacji - będziemy walczyć. A jeśli mamy mieć chociaż cień szansy na zwycięstwo - musisz wiedzieć jak zabijać spokrewnionych.

Krwawa Mary odepchnęła JD tak, że lekko się zatoczył. Znów wysunęła w jego kierunku maczetę.

- Zrób to albo będziesz musiał wydostać się z miasta na własną rękę.

Nie żartowała. Nigdy nie widział Matki tak poważnej.

Jeszcze chwilę temu JD obsypywał pocałunkami tę samą szyję, przez którą teraz mknęły słowa i wieńczący je rozkaz. Młody wampir rozumiał powagę sytuacji, lecz… jak mógłby porzucić w jednej chwili wszystkie swoje zasady? Mary chciała dobrze. Troszczyła się o siebie, a także i o Ashforda. Jej opowieści o Tzimisce… przerażały. Jednak Brujah czuł fizyczną wręcz blokadę przed wzięciem do ręki maczety. Tego dnia już przyczynił się do śmierci kobiety - i tak umarłaby bez jego ingerencji, lecz nie zmieniało to faktu, że odeszła "do lepszego miejsca", skomląc w jego ramionach. Ashford nie potrafił tak po prostu znów…

Nie potrafił, czy nie chciał?

- To, że odetnę mu głowę nie sprawi, że w konfrontacji z Vykosem będziemy mieć większe szanse - szepnął cichutko. Być może nawet Mary tego nie dosłyszała.

Pewna część jego umysłu rzuciła zdecydowanie: "to czas nie na cichutkie szeptanie, lecz na - stanowcze decyzje". Drewno czy metal? Pick your poison.

Usta ściągnęły się w wąską kreskę, mięśnie naprężyły, a uchwyt zacisnął.

- Przebaczam ci, że we mnie strzeliłeś - rzucił wyraźnie, by obcokrajowiec zrozumiał. JD przechylił głowę, kilka kosmyków brązowych włosów spłynęło na pozbawione rumieńców policzki. Poruszył się, a po chwili kołek tkwił w sercu snajpera. - Masz dużo szczęścia.

Ściągnął marynarkę, by osłonić pokiereszowane ciało przed monitoringiem ulicznym i wzrokiem przypadkowych ludzi. Ashford z natury był dość silny, a gdy jeszcze wzmocnił mięśnie Vitae płynącą w jego naczyniach… to umożliwiało podźwignąć snajpera i biec z niemałą prędkością. Dobra znajomość Akceleracji dawała szansę.

- Rozdzielmy się. Teraz będziesz miała większe szanse wydostać się z miasta. Sabat pobiegnie prędzej za mną i świnką skarbonką… - rzucił. Wątpił, by Mary przewidziała, że podejmie taką decyzję. - Mogą mnie złapać, ale jeśli naprawdę tak lubują się w torturach, to będziecie mieć dość czasu, by mnie odzyskać…

JD wcale nie czuł się jak bohater, ale okazywanie odwagi wciąż dodawało animuszu. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie zginie - wątpił, by Mary opłacało się wracać po nieposłusznego potomka, w którego nie zainwestowała jeszcze aż tak dużo. Pozwoli mu zgnić, przemieni kolejnego człowieka i wykreśli dotyczące go wpisy w pamiętniczku.

Jeśli zostanie złapany, to uratować mogły go jedynie decyzje wampirów ważniejszych od Mary. Egzekutorów, którzy postanowią skorzystać z okazji i odciąć jeden z palców Sabatu, lub przynajmniej pokrzyżować plany sekty na tutejszych ziemiach. Matka w pojedynkę na pewno po niego nie wróci.

Jednak JD czuł, że to dobra decyzja. Miał nadzieję, że wciąż będzie to czuł - gdy fala entropii zaleje jego kręgosłup, chrząstki i przemieni w amebę.

Poprawił snajpera - by było wygodniej - i upomniał się, że za bardzo egzaltuje się z odgrywaniem męczennika. Uda mu się. Wygra. Wyniesie wampira z miasta, a tuż przed świtem Mary złoży na jego policzku pocałunek i powie, że jest dumna. Że dzięki niemu mają dodatkową kartę przetargową. Że przemienienie go było jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęła. Wtedy JD prawie zarumieniłby się, a po chwili - co możliwe - oddaliby się pożądaniu - o którym tyle rozmawiali w weneckiej restauracji.

Ashford potrząsnął głową. Grzeszne myśli.

- Nie oglądaj się - rzucił, po czym zniknął.

Bo tak szybko umiał biec.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-07-2013, 20:06   #9
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Biegł. Biegł tak szybko, jak tylko potrafił. Dzięki wampirzej mocy, dziedzictwu swojej Matki, dla ewentualnych przechodniów mógł być jedynie tchnieniem wiatru. Niestety, mężczyzna, którego wlókł z sobą, wyczerpywał jego siły w wartkim tempie. Na dodatek złego Wenecja nie sprzyjała kluczeniu i chowaniu się w wąskich uliczkach - każda zazwyczaj kończyła się koło dobrze oświetlonego kanału. Za każdym razem, gdy JD zmuszony był przekroczyć jakiś most, czuł niepokój w sercu. To wszak były miejsca, gdzie sam prawdopodobnie szukałby śladów wroga... gdyby był łowcą.

Znów zaczerpnął mocy ze swojej krwi, by utrzymać tempo. Gdyby nie pożywił się na tej dziewczynie w kawiarni, pewnie zacząłby odczuwać teraz głód. Wyścig z czasem okazał się być bardziej wyczerpujący, niż to zakładał.

Czy Mary naprawdę go porzuciła? Tak, pewnie tak. Jej mina była całkiem poważna. Dlaczego jednak nie próbowała go przekonać? Może wcale jej na nim nie zależało?

JD nie był w stanie powiedzieć kiedy nagle przestał biec sam. Ktoś podążał jego tropem, czy raczej biegł równolegle z nim. Krwawa Mary? Niemożliwe. Obcy wampir - bo tylko wampir mógł dotrzymać mu tempa - przyspieszył. Próbował przeciąć mu drogę. Chcąc uniknąć pułapki młody Brujah skręcił w pierwszą uliczkę po przeciwnej stronie... Niestety, ktoś musiał przewidzieć i ten manewr, bowiem dokładnie naprzeciwko, kilkanaście metrów dalej, czekała już na niego czarnowłosa piękność w koktajlowej sukience, do której łososiowego odcienia nijak nie pasowała ciężka, metalowa kusza, jaką owa kobieta trzymała wycelowaną w nadbiegającego.

<świiiiiiiiiiist>

Ból przeszył pierś JD. Mężczyzna zatoczył się, a niesiony przezeń wampir upadł z głuchym jęknięciem na bruk. Jedno spojrzenie na tors i szybka myśl: "Kołek nie trafił w serce, wciąż mogę się poruszać".

<świiiiiiist>

Tym razem bełt trafił. Świat Ashforda zawirował, by następnie spowiła go ciemność.


W NIEWOLI

<kap>
<kap>
<kap>
...

Odgłos spadających kropli powoli wybudzał umysł JD z odrętwienia. Po chwili zdał sobie nawet sprawę, że to odgłos krwi. Jego krwi.

Vitae sączyła się z licznych ran, ściekała po całkiem nagim ciele, po to by połączyć się z resztą swych braci i sióstr w postaci brunatnoczerwonej kałuży u stóp mężczyzny. Szarpnął całym ciałem, lecz coś trzymało jego ręce, nogi i szyję - metalowe, grube okowy przytwierdzały go do dwóch skrzyżowanych ze sobą belek drewna.

JD rozejrzał się i pojął, że stał się obiektem żartu. Bardzo niesmacznego żartu. Ktoś przybił jego dłonie i stopy do prowizorycznego krzyża, zawieszonego na jednej ze ścian cuchnącego stęchłym powietrzem pomieszczenia piwnicznego. Ktoś ciął jego bok, a na głowę wsadził mu prowizoryczną koronę z drutu kolczastego.


Ktoś... Kto?

Ostatnie chwile ucieczki powróciły falą wspomnień. Młody Brujah mógł już przypuszczać kto na niego polował. W głowie usłyszał słowa Matki:

“Klan Tzimisce... oni od wieków torturują ludzi, wampiry... wszystkich. I osiągnęli w tym jakieś przerażające mistrzostwo. Kiedy Cię złapią, możesz modlić się tylko o jedno - by jak najszybciej się tobą znudzili i zadali Ci śmierć w pierwszym miesiącu katuszy.”


Jeśli to prawda, to pewnie czekali aż się obudzi, aż poczuje głód... Mechaniczny dźwięk przykuł uwagę JD. Spojrzał w lewy, górny róg pomieszczenia, by znaleźć się oko w oko z obiektywem wycelowanej w siebie kamery. Zatem już wiedzieli.

Jakby na potwierdzenie tych przypuszczań, gdzieś rozsunęło się przejście, a zaraz potem zamek drzwi zgrzytnął. Do pomieszczenia wszedł wysoki... mężczyzna? A może kobieta? Ciężko było ocenić jakiej płci był ten potwór.

- Witaj chłopcze.


Potwór, który był zbyt paskudny nawet na przedstawiciela klanu Nosferatu, jakby chcąc podkreślić kontrast z fizjonomią, ubrany był w elegancki frak, przywodzący na myśl angielskiego dżentelmena z XIX wieku. W dłoni tej dziwacznej kreatury spoczywał zaś złoty, grawerowany kielich. JD z odrazą rozpoznał zapach żółtawego płynu. Mocz.

- Dobrze myślisz mój wierzacy przyjacielu - pochwalił go potwór, a jego głos był zdecydowanie męski. - To uryna byka. Podobno świetnie działa na potencje. Oczywiście nie przygotowałem jej dla siebie, lecz dla Ciebie.

Puchar został podsunięty pod nos JD.

- Nie chcesz? Ojej, no tak... jesteś pierdolonym krwiopijcą. Zaraz jednak rozwiążemy ten problem.

Potwór - zapewne niesławny Sascha Vykos - poruszył się tak szybko, że młody wampir z trudem pojął, co tamten uczynił. Szczur! Ta kreatura upolowała piwnicznego szczura nawet nie rozlewając zawartości kielicha. Co więcej, potwór uniósł zwierzę nad kielichem i ścisnął - jakby wyciskał cytrynę. Krew ze zmiażdżonego ciałka ściekła do pucharka, napełniając go po brzegi.

- A teraz?

Naczynie znów znalazło się przy twarzy mężczyzny. To był pierwszy raz, kiedy tak silnie poczuł GŁÓD. Głód jego wewnętrznej Bestii. (sukces) I tylko dzięki głębokiej wierze w Pana, JD nie złamał się i nie uległ. Z trudem odwrócił głowę. Potwór roześmiał się radośnie. Zmieszana z posoką uryna rozlała się wraz z roztrzaskanym pucharkiem na pobliskiej ścianie.

- Dobrze! Masz charakter! To zwiastuje dobrą zabawę.

Sascha wyjął zza pazuchy zakrzywiony nóż i zaczął nim czyścić szpony, których nie powstydziłby się nawet najgorszy drapieżnik.


- Zapewne zastanawiasz się mój młody przyjacielu czy zamierzam Ci tym ostrzem wyłamywać paznokcie. Otóż nie, nie do tego został ten nóż przeznaczony. To nóż do “golenia”. Widzisz to zakrzywienie? Dzięki niemu idealnie można dopasować kształt ostrza do wypukłości jąder. Co więcej, nie potrzeba specjalnej wprawy w tym... zabiegu. Ot, wbijasz czubek u nasady jąder i ciągniesz w górę. Jedni zatrzymują się u podstawy penisa, jednak to ostrze jest tak fantastyczne, że zwykle nie umiem się opanować. Widziałeś kiedyś rozciętą na idealne połówki męskość? Zaprawdę, przekrój anatomiczny, którego nie powstydziłby się podręcznik do medycyny.

Potwór zachwycał się nożem jeszcze chwilę, po czym znów spojrzał na JD.

- Oczywiście, wcale nie muszę go używać. Potrzebne mi są tylko pewne informacje. Jeśli będziesz odpowiadał na moje pytania, młody przyjacielu, może nawet zakończysz ten wieczór w jednym kawałku i zaspokoisz pragnienie. Na początek proste pytanie: kim była spokrewniona, z którą siedziałeś w restauracji?
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 07-04-2014 o 17:20.
Mira jest offline  
Stary 19-07-2013, 14:56   #10
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Boże, jak wiele się zmieniło…

Szejtan, Voland, Urian. Mefisto, Lucyfer, Iblis. Istniało wiele imion na określenie tego samego. Mary korzystała z "Sascha Vykos". Ashford używał "diabeł".

To właśnie on stał przed Brujahem. Miano Szatana było szczególnie prawdziwe nie tylko ze względów czysto fizycznych - choć i to by wystarczyło. Mimika, sposób wypowiadania słów, odruchy… Nawet gdy stąpał po podłodze, uwidaczniał się nieludzki charakter. JD nie potrafiłby dokładnie scharakteryzować, w czym tkwił problem. Być może stopy zginały się pod dziwacznym kątem, lub chrząstki - jakby gumowe - dodatkowo amortyzowały kroki. Jednak Ashford nie zastanawiał się. Nie odwracał wzroku od diabła, wręcz przeciwnie - spoglądał mu prosto w oczy. A raczej ślepia - przepełnione nienawiścią, ironią i czystym, wydestylowanym… złem.

JD żałował. Jednak nie tego, że odłączył się od Matki - tak powinien postąpić. Żałował, że dwa tygodnie temu powiedział jej "sakramentalne tak". Wiele wtedy stracił. Zdecydowanie więcej, niż zyskał.

Bo zyskał ból. Wspomnienie kuli na klatce piersiowej wciąż pozostawało świeże, jednak czyhało gdzieś poniżej, przytłoczone przez bezlik teraźniejszych doznań. Gwoździe były bezlitosne. A odczucie, które wywoływały - tak czysto ludzkie. Gdyby tylko JD mógł przytępić zmysły, oszukać receptory… Lub inaczej - zmusić zardzewiały metal do zaniechania tortur. Cokolwiek, by wykreślić własne imię z posępnego martyrologium.

- Eli, Eli, lama sabachthani? - szepnął. Cztery bolesne słowa - cztery okazje, by język rytmicznie dotknął podniebienia, a uczucie paraliżującego głodu wybiło się na powierzchnię.

Pragnienie zalało umysł Ashforda, a on mógł jedynie biernie przyglądać się własnym odczuciom tymi bezgranicznie wytrzeszczonymi oczami. Szarą materię, białą materię - zalała krew i wszystko porwała.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RigIpVXm2xA[/MEDIA]

A jednak JD odnalazł się w tym całym zamęcie. Powiedział "nie". Dokonał niemożliwego. To jedno słowo dodało mu sił i pobłogosławiło trud, mękę oraz Krzyż, na którym zawisnął. Diabeł jednak nie próżnował - przyszła kolej na następny atak. Lecz teraz Ashford czuł, że jest silniejszy. Jeśli cały czas nie przestanie odmawiać i nie zegnie się - bez względu na to, co Vykos nie zrobi - wtedy zwycięży. Może umrzeć, a jego ciało zostać zbezczeszczone w najbardziej bluźnierczy ze sposobów. Może utracić każdą kończynę, a na końcu głowę, lecz jeżeli nie zagubi samego siebie - odniesie zwycięstwo. Rozgromi diabła. Pokona wroga.

- Mówisz o potencji, mówisz o kastracji. Erotyzm musi mieć dla ciebie ogromne znaczenie - skwitował Ashford. - Czyń, co masz czynić, ja nic nie stracę. Dzieci i tak nie spłodzę, przyjemności nie zaznam. Jedynie pozbędę się symbolu nieczystości. Więc czyń, co masz czynić. Wyświadczysz mi ból… jak każdy inny.

JD wierzył w swoje słowa. Z pożądania wzięło się zło. Zło proboszcza Reevesa, przekleństwo Cassie, szaleństwo brata. Gdyby z Matką z takim zapałem nie odgrywali wzajemnego zaangażowania - być może któreś z nich zauważyłoby niebezpieczeństwo. Jeżeli Vykos chciał pozbawić go męskości… i tak nie stanowiła ona tego, co Ashford miał najcenniejsze. Cenił wiarę, niezłomność i odwagę. I właśnie nimi zamierzał się wykazać.

Potwór znów się roześmiał. Podszedł bliżej i patrząc JD prosto w oczy, przyłożył mu ostrze do przyrodzenia.

- Naprawdę zaczynasz mi sie podobać, świętobliwy chłopcze. Cóż, wyłóżmy kolejną kartę...

Vykos odsunął się odrobinę, cofając przy okazji nóż. Palcami drugiej ręki pstryknął tak, by zarejestrowała to kamera. Po chwili drzwi ponownie skrzypnęły, a do pomieszczenia weszła... Matka!

Krwawa Mary jednak nie poświęciła swojemu potomkowi jednego spojrzenia, kierując się prosto w objęcia potwora. Jej twarz była pozbawiona emocji. Sascha złożył na jej szyi zmysłowy pocałunek - nie zrobiła nic, by go odtrącić. Wampir spojrzał znów na młodego Brujaha.

- Jest zauroczona - wyjaśnił. - Teraz... powiesz mi kim jesteście? Kim ona jest? Jeśli nie jest nikim ważnym, oderwę jej łeb na Twoich oczach. Jeśli zaś przekonasz mnie, że może się do czegoś przydać... - język potwora prześlizgnął się po policzku Mary - wtedy Ci ją zwrócę. Ja, jestem łaskawy dla miłości, jeżeli będziesz chciał, to może jeszcze przez jakiś czas pozostać w transie, abyś mógł zrobić z nią, co tylko zechcesz... Co Ty na to, mój młody przyjacielu?

- Skoro jest zauroczona, to dlaczego sama ci wszystkiego nie powie? - odparł Ashford.

Przybycie Mary było szokiem. Na początku JD poczuł irracjonalny wstyd nagości - nie chciał, by kobieta przyglądała się jego obnażonemu ciału. Później poczuł się… zdradzony. Doszedł do wniosku, że złapana Matka postanowiła go wydać, by się ratować. Tkwiło w tym mało sensu, Ashford nie mógł być już bardziej "wydany". Jednakże, gdy usłyszał, że jest zauroczona, odetchnął z ulgą. Jechali na tym samym wózku. Mary nie zmieniła stron, nie był w tym całkiem sam.

A jednak - był w tym całkiem sam. Gdyby na Matkę nie rzucono złego uroku, mógłby do ostatniej chwili żywić nadzieję, że jej zachowanie to jeden wielki fortel prowadzący do efektywnego wyratowania ich dwojga. Jakąś boską mocą. Bo - jak się zdawało - tylko to było w stanie ujarzmić Vykosa.

- To ja zadaję pytania, chłopcze.

Kreatura stanęła za plecami Mary, obracając ją przodem do potomka - aby musiał patrzeć na jej twarz. Vykos powoli odsunął włosy z lewego ramienia kobiety, po czym brutalnym, szybkim szarpnięciem odgiął jej szyję w bok, naprężając do granic możliwości ciała. Oblicze Matki nie wyrażało nic, tylko jej oczy... patrzyły teraz prosto na JD.


Ashford zawahał się. Było o wiele łatwiej, gdy ponosił odpowiedzialność jedynie za siebie samego. Teraz, gdy jego decyzje dotyczyły też Mary… musiał targować się z potworem.

A może nie miał przed sobą Matki?

JD nie wiedział, co Vykos potrafił. Jeżeli tak prędko umiał się poruszać - co zademonstrował, łapiąc to biedne stworzenie, którego krew zmieszała się z uryną byka - to być może potrafił tworzyć też iluzje. Cholernie realistyczne wizje. JD nie miał pojęcia, czy w ogóle leżało to w granicach możliwości Kainitów. Nie potrafił też zastanawiać się - nie, gdy stalowe gwoździe pozostawały wbite w jego kończyny, a jedynie krok dzielił Mary od Ostatecznej Śmierci. Wystarczył pojedynczy ruch nadgarstka. Zachcianka Vykosa. JD mógł sobie tłumaczyć, że ma przed sobą iluzję, lecz mózg i tak wierzył oczom.

To nie jest kobieta, z którą rozmawiałem. Wygląda tak samo, lecz to nie jest ona. Widocznie schwytaliście kogoś, kto się pod nią podszył - tak chciał zablefować Ashford. Jednak powstrzymał się. Musiał być sprytniejszy. Już w pierwszej chwili - gdy ją zobaczył - powinien zareagować sztucznym wybuchem emocji. Przekonującym, że…

JD wciąż nad tym pracował.

- To moja Matka… - zaczął zgodnie z prawdą. Dreszcze przebiegły przez jego zmaltretowane ciało. - Chcieliśmy osiedlić się w Wenecji. Ją zawsze tu ciągnęło, kochała to miasto, odkąd… To miało coś wspólnego z jej przeszłością, nie mówiła mi o tym. Ja także byłem za. Tyle tu ludzi, tyle Bydła… Nie, jak w miejscu, w którym mieszkaliśmy…

Ashford nie przestawał wpatrywać się w zimne ślepia. Nie potrafił z nich wyczytać, czy Vykos mu wierzy, czy nie.

- Sue szukała Księcia tego miasta. Podobno nie można po prostu zamieszkać tam, gdzie się chce. Trzeba powiadomić… władze. Sue coś ustaliła i wtedy spotkaliśmy się w tej restauracji, gdzie twoi ludzie nas znaleźli. Zakładam więc, że to ty jesteś Księciem Wenecji, i… nie chcesz nas tutaj. Po prostu pozwól nam odejść, proszę. Nie chcieliśmy niczego złego.

Oddałbym wszystko, by Kainici byli mniej terytorialnymi stworzeniami - przekazywała jego mina. A w każdym razie JD miał nadzieję, że diabeł właśnie tak ją odczyta.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 19-07-2013 o 15:01.
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172