Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2016, 15:10   #1
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
[Old WOD] Jaki tu spokój... - Wojciech Sykurski



Szpital Wolski, Wola, al. Solidarności, wczesne popołudnie
- Nie taka była umowa. - Piasecki pokręcił głową.
- Ustaliłem namiar na tego Bułę. Ustaliłem jego powiązania z kibolami Polonii. Ustaliłem gdzie mieszkał, oraz punkt zaczepienia w szpitalach. - Cedził Piotr. - Masz swój trop jaki chciałeś. Dzikim fartem wyszperany w notatkach służbowych jakiegoś krawężnika sprzed lat, ale są. Bez dostępu do archiwów byś mógł węszyć i sto lat. Więc się chyba do cholery przydałem?
"Piasek" milczał.
- Tedy umowa była, teraz się wywiąż z obietnicy.
- A co ja mam z tymi info zrobić? Na wózku szukać gnojka? - Marek wskazał swoje biodro.
- A co mnie to interesuje?
- Weź doprowadź do końca to co zacząłeś, a nie będziesz mi tu pieprzył o podrzucaniu tropów. - Detektyw spojrzał uważniej na policjanta. - Zbyt rasowy z ciebie pies by tak odpuścić, co się dzieje?
- Anka. - Piotr usiadł na łóżku ale nie rozwijał tematu.
- Co "Anka"?
- Gówno. Nie twoja sprawa co z moją dziewczyną. Muszę być przy niej. Nawet w pałacyku mnie nie będzie, urlop biorę długi, zabieram ją...
Piasecki zaklął przerywając.
- To robota na grube tysiące i...
- To moja dziewczyna, bardziej w życiu wsparcia potrzebować nie będzie nigdy. - Wasilewski wstał i rzucił teczkę na łóżko.
Staromodny gest, emerytowany gliniarz przyzwyczajony był do takiego ogarniania danych.
- Wypłata będzie po wykonaniu zlecenia.
- Domyślam się, prześlesz mi jakąś dolę później. - Piotr ruszył do drzwi. - I info o Bałałajce. Jak wrócę. Powodzenia Marek, ja więcej ci pomóc nie mogę.
Piasecki myślał intensywnie patrząc na policjanta wychodzącego z sali.




Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, ul. Wiatraczna , wczesne popołudnie.
Rozbudził się nagle. Tląca się fajka przypaliła go w palec. Był lekko wstawiony. Uwielbiał ten stan. Alkohol przy łóżku. W TV leciał właśnie 4 sezon przygód Muldera i Sculy. Miał DVD ze wszystkimi sezonami. Uwielbiał to. Działy się tam rzeczy, które w rzeczywistości nie mają miejsca. I za to lubił ten serial i inne Fringe, czy Supernatural. Lubił uciekać od problemów tego świata do innych światów. Wychodziło mu to lepiej niż kontakt z drugim człowiekiem.

Ostatnia robota opłaciła się, wprawdzie zajęło mu to sporo czasu i ten upierdliwy wyjazd w Pieniny..., ale konto bankowe transfer przyjęło mrucząc jak kot z zadowolenia. Mógł sobie pozwolić na trochę luzu, wszak każdy potrzebuje trochę laby. O ile może sobie na to pozwolić oczywiście. Sykurski mógł.
Skupił się na odcinku “Z Archiwum X”, choć oglądał go już kilkukrotnie. Dźwięk sms wyrwał go ze ślepienia w ekran, odruchowo odebrał i przebiegł oczyma po tekście.


Cytat:
Od ‘nieznany’ [SMS]: Witam, zdecydowałem się napisać do panów, bo cóż - konkurencję trzeba śledzić, a panowie są dobrzy. Mam zlecenie na dwadzieścia tysięcy zielonych, trudna robota, tylko dla najlepszych. Jestem w szpitalu i nie wyjdę za szybko, a klientowi się trochę śpieszy. Panie Sykurski, Panie Mostowiak, liczę na dyskrecję nawet w przypadku odrzucenia propozycji. Leżę w szpitalu na Woli. Marek Piasecki.

Wojtek wpatrywał się na sms w milczeniu. W środowisku prywatnych detektywów panowała swoista hierarchia. Ekstraklasa była topem w skali kraju, taki Rutkowski na przykład (choć akurat ten fagas był w niej dlatego, że szalał medialnie). Niżej byli porządni i naprawdę dobrzy ‘pierwszoligowcy’ wymiatający lokalnie najgrubsze fuchy najbardziej szczodrych klientów. Sykurski należał do drugiej ligi. Solidni wyrobnicy, ponad ‘wymiataczami’ biorącymi wszystko czasem i za psie pieniądze. Nie był w tej swojej klasie nawet zbyt wysoko. Fakt iż zawodowa lokalna elita zwraca się do niego, mile go połechtał, a kasa była spora. Tylko zastanawiały dwie rzeczy. Po pierwsze czemu “Piasek” nie zwrócił się do kogoś na swoim poziomie jak sam ocenił robotę na trudną. Po drugie czemu sms trafił (jak wszystko wskazywało) również do Jeffa?
Niecałe dwa tygodnie wcześniej po jakimś jego ostrym zleceniu pili i miał lecieć poświętować w Bangkoku. Na ile poleciał? Tydzień? Nie dwa. Wychodziłoby że powrót chyba pojutrze.
Wojciech wstał. Wszystko wskazywało, że musi sie doprowadzić do ludzkiego wyglądu. Poczłapał się do łazienki. Elektryczna maszynką przyciął brodę. Nie było sensu jej golić. Niepotrzebna robota. Zrobił sobie kawę ze stojącego na korytarzu ekspresu. Upierdliwe mieć w mieszkaniu ekspres na korytarzu, ale dla kogoś, kto nie zapuszczał się do jego pokoju mogło to sprawiać wrażenie profesjonalnej agencji detektywistycznej. Szybkie Espresso i papieros. Nie można chyba wyobrazić sobie mocniejszego kopa pobudzającego do działania. Skubany Jeff się wyżarł na poprzedniej robocie. Bangkok… dobre 10 kafli za sam samolot tam pewnie jest. Może warto skorzystać i zwinąć mu robotę sprzed nosa. W sumie, skoro Sykurski się już ogolił, to nie było żadnych przeciwwskazań. Zgasił peta we fliżance i wyrzucił go do kosza. Filiżanka trafiła do zmywarki.
Po chwili poprawił włosy i sięgnął po kluczyki. Wiszący obok nich alkomat przypomniał mu, o tym jak spędzał wieczór. Dmuchnał w ustnik. Urządzenie zapiszczało. Jednak był skazany na taksówkę. A tak mało brakowało. Ale nie chciał czekać kilku godzin. W końcu każda minuta przed Mostowiakiem daje mu większe szanse na zarobek w dolarach. Założył kurtkę i zadzwonił po taksówkę. Czekała go wyprawa na Wolę.




Szpital Wolski, Wola, al. Solidarności, wczesne popołudnie
Gdy taryfa odjechała włączając się ponownie do ruchu drogowego, Wojciech stanął pod Szpitalem Wolskim i zapalił papierosa. Nie wiedział ile zajmie mu rozmowa z emerytowanym gliniarzem, a trochę mogło. Nie lubił tego ssania gdy płuca wołały o dym, a organizm wrzeszczał o nikotynę w miejscach gdzie zapalić nie mógł. Trzeba było na zapas. A papieros zawsze skłaniał do przemyśleń. Siedział już w Wawie prawie trzy lata i generalnie jego życie stało w miejscu. Poza konkurowaniem z tym palantem Jeffem każdy dzień wyglądał tak samo. Czasem zlecali mu śledzenie niewiernych żon czy mężów. Wtedy przynajmniej miał jakieś porno w pracy. Reszta to był już chłam totalny. Jakieś korpo, które chciało potwierdzić informacje z CV kandydata. I nagle wszyscy są zdziwieni, że palił trawę w czasie studiów. Zabawne. Przecież każdy pali trawę w czasie studiów. Choć nie każdemu udawało się dotrzeć do takich rzeczy. Sykurski sprawdzał się w tym co robił. I polubił tę robotę. Ale to i tak nie to czego szukał w życiu. W zasadzie jego największym problemem było to, że nie wiedział czego szuka w życiu. Teraz za to chciał dopiec Mostowiakowi.
Wojciech obserwował tlący się papieros w palcach. Spojrzał jeszcze do paczki w kieszeni. Zostało pięć sztuk. Będzie musiał kupić paczkę po wyjściu ze szpitala. Ciekawe jakie rewelacje ma dla niego Piasecki. 20 000 zielonych, to blisko 80 000 złotych. Mógłby wreszcie pozbyć się starego Fokusa. Jeszcze kilka takich tras jak ostatni wypad w Pieniny i w końcu turbo nie wytrzyma. Podobno rozlatuje się po dwustu tysiącach przebiegu. Czyli powinno paść jakieś trzy lata temu. Nie ma co doinwestowywać złoma.
Pytanie co może być tyle warte. Zaginiony celebryta? Nie.. do tego nie brał by ludzi z drugiej ligi. Nagle oczy Wojtka się rozszerzyły. Z kolejnym machem dotarło olśnienie. Przecież Piasek musi zarobić na tym dużo więcej. Skoro szuka podwykonawców. Może wyśledzenie jakiegoś transferu gotówki? Przekręt finansowy? Podsłuchiwanie polityków? Ech, to mogło być wszystko. Póki nie zagada z Piaseckim może się domyślać. Zgasił peta i sprawdził komórkę.


Cytat:
Od Kamila Zach [mail] Witam. Poszukuje kogoś, kto pomoże nam ustalić tożsamość nieuczciwego pracownika działającego na szkodę firmy. Chodzi o sabotaż linii produkcyjnej.. Podobno posiada pan doświadczenie w branży chemicznej. Proszę o kontakt.
Pod tym stopka firmowa i podpis: Kamila Zach, HR.
- Czy te wszyskie mendy z korporacji zaczynają maile od “witam”? I jeszcze ten “pan” - mruknął do siebie.
Odpalił kolejnego papierosa, odwrócił telefon i usiadł na ławce. Takie sprawy były zazwyczaj szybkie. To dość ważne w tej pracy. No i była okazja skutecznie dopieprzyć w mailu korpobabie.

Cytat:
Do Kamila zach [mail]: Dzień dobry Pani Kamilo. Taka usługa wstępnie będzie kosztować 2000zł netto. Wymagamy też dostępu do monitoringu, akt personalnych pracowników. Kwota może ulec zmianie w przypadku znaczącego wzrostu stopnia komplikacji przedmiotu zlecenia.
Pozdrawiam. Wojciech Sykurski
Skończył pisać maila. Zgasił papierosa. Ruszył w stronę drzwi szpitala
.


I wtedy go zamurowało. Ze szpitala wychodziły dwie blondynki. Nie trzeba było być geniuszem, żeby domyślić się, że to matka i córka. Starsza kobieta trzymała pod rękę słaniajacą się na nogach dziewczynę. Niby normalne pod szpitalem i prawie każdy by to zignorował. Ale nie jeśli tymi kobietami były córka i żona. Była żona w zasadzie. Telefon powędrował do kieszeni kurtki. Wojciech szybkim krokiem podszedł do Joanny i Teresy. Zdjął okulary przeciwsłoneczne.
- Hej, co tutaj robicie? Teresa nic ci nie jest? - Położył dłoń na ramieniu dziewczyny, choć jego głos nie wyrażał żadnych emocji.
Joanna odwróciła się zaskoczona, ale zastanawiające było bardziej zachowanie starszej z dwóch jego córek. Teresa wyglądała marnie. Miała na sobie kaptur ale spod niego wydzierała blada twarz a oczy miała mocno podkrążone. Właśnie teraz na widok ojca te oczy rozwierały się w niemym przerażeniu. Dziewczyna odruchowo spojrzała na matkę z paniką, po czym spuściła głowę.
- Już nic, na razie - odpowiedziała Joanna. Ze złością. - A co ty tu robisz? - spytała.
- Jestem tu służbowo. - rzucił lakonicznie. - Co się stało?
Joanna zerknęła na Teresę i zacięła usta.
- Nic - warknęła. Nawet takie empatyczne zero jak Wojciesz widział jednak, ze jest wściekła na córkę, nie na niego. - To powodzenia w służbowych sprawach - dodała na pożegnanie robiąc przy tym ruch jakby chciała odejść i pociągnąć za sobą córkę.
- A co się stało, że trafiłyście do szpitala? Tereska, co jest? - Czuł, że nie doczeka się odpowiedzi. Poświęcił wiele lat, żeby kompletnie spieprzyć relacje ze swoimi dziećmi i żoną. Odprowadzał je jeszcze wzrokiem zanim wszedł do budynku spotkać się z Piaskiem.

W recepcji uczynna pielęgniarka wyszukała na jego prośbę, gdzie przebywa niejaki Marek Piasecki i czy dozwolone są odwiedziny pacjenta. Prywatny detektyw przebywał w jednej z sal zaledwie wczoraj przeniesiony z bloku pooperacyjnego.
Sykurskiego przez chwilę może i korciło by uzyskać jakieś informacje o jednej z pacjentek, jednak podziękowawszy skierował się na razie ku windzie aby wjechać na piętro gdzie leżał “Piasek”. Po kilku minutach zajrzał do salki gdzie stały tylko dwa łóżka, z czego jedno nie zajęte. Emerytowany gliniarz potrafił zadbać o swoją prywatność. Czytał właśnie gazetę ale zauważywszy Wojciecha złożył ją.
- A powitać, powitać… - mruknął. Prawe biodro i nogę miał skryte pod opatrunkami i częściowo gipsem. Prawa ręka też unieruchomiona, coś musiało w niego zdrowo przypieprzyć albo spadł z wysoka.
- Lekarze mówią, że możliwe iż będę mógł jeszcze chodzić. - Zacisnął szczękę. - Bez balkonika - poprawił się.
- Siadaj. - Wskazał miejsce na drugim, pustym łóżku. - Tylko zamknij drzwi.
Sykurskiego w pierwszej chwili zamurowało. Skojarzenie ze Staniszewskim nasuwało się samo. On też oberwał w nogę i zakończył karierę wojskowego. Piasek praktycznie pożegna się z zawodem jeżeli nie odzyska władzy w nogach. Choć z drugiej strony zgromadził już taki kapitał, że może zostać twarzą agencji detektywistycznej i mieć na swoich usługach młode wilki. Ma renomę. Ma kapitał. Wygrzebie się ze wszystkiego. Pewnie przez tę krótką analizę w oczach Sykurskiego nie było widać ani grama współczucia. Podszedł bez słowa do drzwi, które zamkną, a później usiadł na pustym łóżku.
- No to jak zdrówko już wiem. Przejdźmy do szczegółów roboty.
- Nie będę ci tu mówił o dyskrecji dotyczącej tego co zaraz usłyszysz. - Piasek pokiwał głową na tak szybkie przejście do ‘interesów’. - To po pierwsze. Po drugie… Jak Jeff przyjmie ofertę, to będziecie działać równolegle. Który pierwszy ten zgarnie kasę. Straciłem już dość czasu z tym palantem z policji. Śpieszy mi się. Niech to będzie motywacja. Chyba że będziecie chcieli działać razem i podzielić się kasą. Nie wnikam.
Wojciech pokiwał głową. Ręka odruchowo powędrowała do kieszeni kurtki i zacisnęła się na paczce papierosów.
- Dobra, to kwestie do omówienia między mną i Bridgesem, tfu, Mostowiakiem. Co to za sprawa?
- Sprawdziłem klienta, ambasador USA, od wielu lat w różnych placówkach. Japonia, Bliski wschód, Ameryka Południowa. Raczej rotacyjny niż stały na urzędzie. - Zaczął Marek. - Aktualnie konsul w Londynie. Od lat. Widocznie rzucił wir jazd po świecie by się zadekowac na stałe, choć na niższym szczeblu. Ambasada US w GB to gruby motyw, za krótki jest na fuchę tam z samej góry urzędu - wyjaśnił.
Sykurski słuchał z uwagą obracając paczkę papierosów w palcach. W końcu gdy zapadło milczenie rzucił głośne Yhy, jako znak tego, że zrozumiał dotychczasową treść i oczekuje kontynuacji.
- W każdym razie jest dziany i ma koneksje. Na CIA z pewnością nie, ale ma swoje możliwości. Sam szukał pewnego człowieka, nie znalazł. - Piasek skrzywił się leciutko zmieniając pozycję. - To mi dało do myślenia, że robota niełatwa. No i kasa, bo sypie naprawdę ostro zielonymi. Ale kto bogatemu zabroni.
Przerwał przypatrując się Sykurskiemu.
- Szuka jednego typa tu, w Warszawie. Wojciech Kleszcz.
- Zachęcające nazwisko. - Na twarzy Sykurskiego pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- Taaa... - Również uśmiechnął się lekko starszy z detektywów. - Jedyne info o nim, to że zrobił dziecko córce jakiegoś oficjela ze Stanów, gdy ta przyleciała tu na krótkiego tripa. Impreza high class, dzieci dyplomatów poszły w miasto - Piasek poszerzył uśmiech patrząc na Wojciecha czy ten również od razu wychwycił analogię. Jednak jego twarz nie wykazywała żadnych zmian.
- I pewnie nie utrzymuje żadnego kontaktu z matką swojego dziecka, tak?
- Na to wychodzi. Problem jednak w tym, że ten typ to jest jakieś pieprzone widmo. Telefon, rachunki, zameldowanie? Nic. Kompletnie. Urzędy? Też. W policyjnych aktach - nic. Dopiero po głębszym szukaniu jeden policjant jakiego podnająłem złapał coś, ale bardzo niewiele.
- Przekażesz mi to “bardzo niewiele”? Czy może mam zaczynać od zera?
- Przekażę, jasne. Podobno był notowany w bójkach pseudokibiców. W barwach Polonii. I tu najdziwniejsze: trafił do szpitala w stanie krytycznym. Uciekł przed zabiegiem, a po dwóch dniach brał udział w kolejnej bójce.
- A może błąd daty w raporcie? - Sykurski wydawał się nie być zaskoczony rewelacjami.
- Ha, właśnie tę opcję mój kontakt odrzucił dość szybko. W szpitalu zatrzymali jego dokumenty i przekazali policji. Nikt się po nie nie zgłosił od tamtego czasu.
- Po co mu dowód osobisty, skoro nie bierze kredytów ani umów na telefon? Do czego jeszcze można używać dowód? Jakie tam jest zameldowanie?
- Kolonia Sieraków. W pieprzonej puszczy. Chata spalona kilka lat temu. Nikt nie wystąpił o odszkodowanie. - Piasecki tłumaczył z cierpliwością wykładowcy.
- A sprawdzaliście kostnice? Skoro koleś jest kibicem, to może go utłukli i wrzucili do Wisły. Wtedy byłby problem i z wystąpieniem o odszkodowanie w kwestii spalonego domu. No i po portfel też nie miałby jak się zgłosić. - Pragmatyczny do bólu Sykurski postanowił rozpatrzeć wszystkie opcje.
- Niby to jest prawdopodobne, ale myślę, że skubańca nie jest łatwo zabić. Zobacz historię ze szpitala.
- Ty chyba naprawdę nie wiesz jaki burdel mają w NFZ.
- W każdym razie kasa jest za dostarczenie mu tego listu. - Piasek pomachał zdobioną kopertą. Wojciech wyciągnął rękę po list. Obrócił kopertę kilkukrotnie w palcach, po czym chciał schować do wewnętrznej kieszeni kurtki, ale Piasek dał znać, że chce ją z powrotem.
- Ty albo Jeff, zobaczym, który będzie pierwszy - mruknął.
- Powiedz mi jeszcze, jak chłopak z puszczy wkręca się na imprezę dla dzieciaków z ambasady?
- Wkręcił go niejaki Buła. Chodził wtedy z córką atache Norwegii. Mój informator ustalił, że koleś nazywa się Nowakowski. Mieszka na Muranowie. Wypiera się jakichkolwiek kontaktów z Kleszczem. Wszystko masz w teczce.
- Dzięki. Zobaczę czy da się go znaleźć. Aa - Wojciech zatrzymał się w połowie drogi do wyjścia - jak tutaj wylądowałeś?
- Wypadek samochodowy. Pijany skurwiel w Subaru wjechał w nas z mojej strony. Zabawne, bo parę godzin wcześniej mi ktoś wjechał w tył.
- Ciekawe. Szukasz faceta, który sam się leczy. Nagle masz wypadek. Potem drugi. Jak w jakimś “Z archiwum X”.
- Hehe - Piasecki tylko się zaśmiał, a Sykurski wyszedł z jego pokoju kierując się do recepcji.



Teraz była tam inna pielęgniarka, niż ta, która wcześniej skierowała go do Piaseckiego. Póki co szczęście mu dopisało.
- Dzień dobry, nazywam się Wojciech Sykurski. Podobno jest tutaj moja córka, Teresa Sykurska - odruchowo podał dowód osobisty w celu potwierdzenia tożsamości.
- Kim Pan jest dla pacjentki? - pielęgniarka pracująca na recepcji spojrzała badawczo.
- Ojcem. Zazwyczaj to mają na myśli faceci mówiący, że podobno jest tutaj ich córka. - Na twarzy detektywa trudno było szukać jakiejkolwiek zmiany.
- Ojciec zapewne spytał by żony i córki w domu. - Dziewczyna spojrzała na niego uważnie. - Chodzi mi o to czy ma pan prawną opiekę.
- Czyli już jej tutaj nie ma, tak? - Udał, jakby właśnie usłyszał jakąś rewelację. - Czym się teraz taką prawną opiekę poświadcza? Bo jakoś nigdzie nie wymagano ode mnie takiego dokumentu.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Proszę Pana, jak w bazie mam dane, że niepełnoletnia pacjentka wychowywana jest przez samotną matkę wedle tego co ta sama wypełniła. To coś mi tu nie gra jak nagle przychodzi ojciec. - Spojrzała na niego uważnie. - Z drugiej strony nie ma adnotacji, by nie udostępniać danych ojcu. - Pielęgniarka była trochę zagubiona całą sytuacją, wahała się.
- Tak, jesteśmy z Joanną po rozwodzie. Ona robi wszystko, żeby odciąć mnie od dzieci. Ja muszę wiedzieć, że Teresce nic nie jest. Ma pani dzieci? Wszystko bym dla niej zrobił. Proszę mi powiedzieć, że z małą wszystko ok.
- Nie, nie mam. I… Jest okey, na razie. - Spojrzała na niego uważnie. - Możemy to zrobić tak, że Pan wypisze mi tu szybko podanie o udostępnienie danych szpitalnych Teresy wraz z deklaracją ojcostwa pod rygorem odpowiedzialności za podawanie nieprawdziwych danych. I proszę się z żoną wtedy kłócić, szpital ani ja nie będziemy pociągani do odpowiedzialności.
- Oczywiście - bez zbędnych dyskusji przystąpił do wypełniania papierów.

Pielęgniarka wzięła papiery, po czym wydrukowała kartę pacjenta.
Wojciech przebiegł po niej wzrokiem.
Tereska była na odtruwaniu, a komentarz lekarza na podstawie substancji we krwi wyraźnie zaznaczał LSD i Marihuanę. Pacjentka w szpitalu wylądowała w stanie bliskim przedawkowania.


post by Mi Raaz & Leon
Wątek jest kontynuacją przygody Piotra Wasilewskiego
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 23-02-2016 o 15:44.
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-02-2016, 22:56   #2
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

Szpital Wolski, Wola, al. Solidarności, popołudnie.

Sykurski spakował dokumentację medyczną córki do teczki opisanej “Kleszcz” i wyszedł ze szpitala. Wystarczyło, że minął próg budynku i odruchowo sięgnął po papierosa. Od razu też pofatygował się na parking dla taksówek. Po drodze wyjął telefon komórkowy i zadzwonił do Kamińskiego. Swojego kumpla z policji.
- Cześć Tomek. Masz ochotę wyskoczyć na obiad? Mam dość ciekawy temat do ogarnięcia.
- Tak myślałem, że mój kochany kuzyn nie zapraszałby mnie na obiad bezinteresownie.
- No, jak ty mnie dobrze znasz. Podobno w waszym magazynie rzeczy znalezionych leży od kilku lat portfel niejakiego Wojciecha Kleszcza. Możesz go stamtąd wyciągnąć i przynieść na ten obiad?
- Ee, stary, ale że jak? Z magazynu dowodów?
- Tomek, słuchasz Ty mnie w ogóle? W magazynie rzeczy znalezionych, nie w magazynie dowodów.
- Aaa. Ale to i tak nie jest takie proste.
- To zróbmy tak, jeżeli nie będziesz mógł dla mnie załatwić tego portfela, to porób zdjęcia wszystkiego co tam znajdziesz. Choćby to był kupon na dziesiątą kawę gratis w McDonaldzie. O bardziej istotnych rzeczach jak dowód osobisty nawet nie wspominam, bo to oczywiste.
- Eh, Wojtuś, Wojtuś… A słyszał ty kiedy o ochronie danych osobowych?
- Tomek, proszę cię. Skończ pieprzyć. Choć raz ty możesz nagiąć prawo, żeby pomóc mi, a nie odwrotnie.
- Dobra, to gdzie chcesz iść na ten obiad?
- To zależy co uda Ci się dla mnie przynieść na ten obiad. Jak nic, to stawiam hot dogi na Orlenie.
- Dobra, jestem dziś na komendzie, więc wyrwę się na obiad do Po Prostu Art.
- Skoro nie proponujesz stacji benzynowej, to biorę za pewnik, że coś będziesz mieć.
- Zobaczymy. Narka.
Po skończonej rozmowie Sykurski zgasił papierosa i kupił nową paczkę w przyszpitalnym kiosku.

Bistro Po Prostu Art, Czerniaków, ul. Czerniowiecka, popołudnie.



Mimo potężnego natężenia korków Wojtek był na miejscu wcześniej niż jego kuzyn. Zajął wygodne miejsce w ogródku przed lokalem. Był tam jedynym gościem, bo było już ciemno i inni klienci woleli ciepło lokalu. Tymczasem jego obecność przy stoliku zdradzał jedynie tlący się płomień papierosa i białobłękitne światło wyświetlacza telefonicznego. Sprawdzał ostatnie aktywności swojej starszej córki na portalach społecznościowych. Szukał wśród znajomych osób potencjalnie powiązanych z narkotykami. Widział też, że przyszedł mail od pani Zach, ale ta sprawa musiała teraz poczekać.

Zdjęcia z ostatniej imprezki. Nadzwyczaj grzeczne jak na ten wiek. Wojciech pamiętał jak samemu w wieku czternastu lat napruł się wódką na dorzynkach i wrócił do domu. Ależ dostał baty od dziadka. Był wychowywany naprawdę silną męską ręką. Ale wódka, to wódka. Lekkie odwodnienie drugiego dnia przecież nie mogło go zabić. A dietyloamid kwasu lizergowego może spowodować nieodwracalne zmiany w mózgu jego córeczki. Wojtek zaczął przeszukiwać profile osób oznaczonych na zdjęciu. Okazało się, że wszyscy, łącznie z Tereską “lubią” projekt legalizacji marihuany.
- Cholera, my w PRLu to nawet nie wiedzieliśmy co to marihuana w tym wieku. Boże, co za czasy - pomrukiwał do siebie, między kolejnymi zaciągnięciami papierosem.
Wrzucił nazwiska znajomych córki, do Evernote. Programu na komórce, który pomagał mu organizować pracę.
W końcu postanowił ruszyć głębiej. Zaczął przeglądać rodziny znajomych jego córki. No bo kto łatwiej dotrze do narkotyków, niż starszy brat na studiach.
- Wojtek? Co tak siedzisz po ciemku? - Znajomy głos dochodził spod drzwi do lokalu.
Sykurski zgasił peta i wyrzucił go do kosza.
- Wiesz, mają tam zakaz palenia, więc pomyślałem, że poczekam na ciebie tutaj.
- Wiesz, zakaz palenia jest dość powszechny od kilku lat w restauracjach.
- Wreszcie mi przypomniałeś dlaczego zamawiam pizzę do domu.
Weszli do restauracji. Tomek wybrał drugie danie ze sporym kawałkiem mięsa. Wojtek nie specjalnie miał siłę myśleć o tym co wybrać, więc zamówił to samo co kolega.
- Bez zupy, bez przystawki. Mam dziwne wrażenie, że nie masz w kieszeni portfela Wojtka Kleszcza. Deseru też nie będzie?
- Co zrobić kuzynie. Zmieniła się ustawa. Biuro nie przetrzymuje już fantów dłużej niż dwa lata. Gdy ustawa wchodziła w życie to portfel leżał tam już ponad cztery lata. Ponieważ jak słusznie zauważyłeś jego adres zameldowania to w tej chwili zgliszcza, więc nie było opcji dostarczenia mu dokumentów.
- I co wtedy mówi ustawa? - zapytał zrezygnowany detektyw.
- Odsyła się fanty do znalazcy.
- Przecież w szpitalu tego nie przyjmą.
- Właśnie. Tak na pewno pomyślał ktoś z biura, bo paczka nigdy nie została nadana. Niestety kolego jestem dość zawalony robotą, bo się w światku narkotykowym nam przewrót szykuje. Wszyscy biegamy jak oparzeni i nikt nic nie wie. Będziesz musiał samemu popytać pracowników biura. Ktoś pewnie przygarnął portfel.
- No jasne… I pewnie wyrzucił dokumenty. - Wojtek uderzył otwartą dłonią w brzeg stołu. - Cholera. Takie info, to warte Big Maca najwyżej.
- Nie narzekaj. Pójdziesz tam jutro. Uśmiechniesz się do pani z recepcji i do czegoś dojdziesz.
Sykurski pokiwał głową w zaprzeczeniu. Czuł, że wbija się w ślepy zaułek. Liczył na rzeczy osobiste w portfelu bardziej niż na dokumenty. Ludzie wciskają tam różne badziewia. Kartę na myjnię, albo do osiedlowego sklepiku. Breloczek z ulubionego klubu.
Głowa Wojtka uniosła się, bo właśnie wpadł na ciekawy pomysł.
Za to do jego nozdrzy dotarł zapach średnio wysmażonego steka z polędwicy wołwej w sosie pieprzowym. Prawdą jest, że połową jedzenia jest wąchanie, a to jedzenie pachniało pysznie. Przez kilka kolejnych minut raczej się do siebie nie odzywali. Dopiero gdy Wojciech skończył jeść odłożył sztućce i kontynuował.
- Mówisz przewrót w branży narkotykowej. Ciekawe. Wiesz coś o dostawcach LSD?
- Wiesz… Mam taką pracę, że jeżeli wiem o jakichś, to ich zamykamy.
- No wiem. Widzisz dziś w szpitalu spotkałem moją córkę. Gdy zapytałem pielęgniarkę dlaczego tam trafiła, to dostałem jej wypis z adnotacją, że miała we krwi pozostałości LSD i kanabinolu. - Na twarzy detektywa nie było widać żadnej zmiany. Kamiński tylko dzięki kilkuletniej znajomości orientował się, że Wojtkowi z trudem przychodzi mówienie o tej sytuacji.
- Będę miał to na uwadze, jakbym się czegoś istotnego dowiedział. Ale pamiętaj, nie każdy kto raz weźmie jest od razu narkomanem.
- Z papierów wynika, że była bliska przedawkowania. - Powiedział tonem identycznym jakim wcześniej mówił o pysznym steku.
- Dobra, skończmy temat. Przerażasz mnie gdy gadasz w taki sposób. Dzięki za obiad. Wpadniesz w niedzielę do nas? Zjesz zwykłego schabowego.
- Dam znać, ale raczej nie nastawiaj żony na gościa. Mam sporo roboty, którą chciałbym zamknąć w tym tygodniu.
Tomek skinął głową, uścisnął dłoń Wojtka na pożegnanie i wyszedł.

Wojtek chciał w pierwszej chwili dalej pracować z telefonu, lokal w końcu wydawał się przyjemny. Jednak po kilku minutach zrezygnował. Zakaz palenia był czymś, co dezorganizowało jego plan pracy. Uregulował rachunek zostawiając kilkanaście złotych napiwku, po czym ruszył taksówką do domu.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, ul. Wiatraczna, wieczór.

Praca ekspresu jednoznacznie wskazywała na to, że detektyw szykuje się do śledztwa. W mniejszym pokoju szumnie nazwanym biurem najpierw skanował wszystkie materiały z teczki od Piaska. Wszystko digitalizował. Oficjalnie, żeby wszystkie dokumenty były bezpieczne na serwerach poza “biurem”. Mniej oficjalnie dlatego, że funkcja ctrl + f pozwalała mu rozrzucać nieuporządkowane dokumenty. I zawsze mógł je odnaleźć.

Do tablicy korkowej przyczepiał kolejne informacje. Karteczka z nazwiskiem poszukiwanego, jego PESELem, imionami rodziców, zameldowaniem. Niżej pod lekkim skosem zdjęcie będące wydrukiem z map googla. Jego adres zameldowania. Dziura w ziemi wypalona do cna. Po drugiej stronie adres Buły.
Niżej żółta karteczka z napisem: córka ambasadora USA + dziecko, a obok niej kolejna z napisem: córka atache Norwegii.
Dawno nie miał tak mało. Pora udowodnić sobie, że jest najlepszym.
Uruchomił komputer stacjonarny w biurze. W stacji dokującej umieścił telefon. Nieodebrany mail od Pani Zach. Krótki, ale treściwy.

Cytat:
Zgoda. Kiedy możemy się spotkać?
To lubił. Szybka sprawa. Tylko siedziba firmy daleko. Trudno, poprowadzi możliwie dużo tej sprawy zdalnie.

Cytat:
W takim razie do zobaczenia jutro około 13 w siedzibie Państwa firmy.
No i plan jutrzejszego dnia układał się sam. Będzie musiał wcześnie wstać, ale jakoś sobie poradzi. Tymczasem musiał wrócić do sprawy “Kleszcza”. Zaczął od wyszukiwania informacji o pożarach budynków w Kolonii Sieraków. Niestety, nikt zdawał się tym nie przejąć. Nawet archiwum lokalnego portalu informacyjnego nie wspominało o tym zdarzeniu. Widocznie nikogo to nie interesowało. Do zdjęcia mapy przyczepił karteczkę z napisem “Brak info o pożarze”. Po tym ruszył na fora ultrasów. Szukał miejsc w których spotykają się fani Polonii. Bycie ultrasem to nie jest hobby. To jest część życia. Tam na pewno go znajdzie. No i jeszcze Buła. Z nim też sobie pogada.
Już po chwili szukania w sieci trafił na stronę “Wielka Polonia” z ogólnodostępnym forum. Przynajmniej z początku wydawało się że ogólnodostępnym. Najbardziej interesujące działy jak “Piłka Nożna”, Kibice” czy “Hyde Park” były zablokowane do przeglądania przez niezarejestrowanych użytkowników, a w działach otwartych takich jak: “Historia”, “Juniorzy”, “Koszykówka”, czy “Liga Typerów” niewiele było ciekawego. Ciężko było też przewidzieć czy aktywacja konta jest automatyczna, czy za uaktywnieniem przez administratora, a jak to drugie to czy stosowany jest jakiś kontakt z jego strony w celu dodatkowej weryfikacji nowego usera czy to aby nie prowokator policyjny czy “kolegów” z Powiśla. Sykurski zarejestrował się jako Wojtas40 przy użyciu jednego z mail nastawionych na spam. Konto okazało się jednak nieaktywne, choć nie było prośby o kliknięcie w odnośnik wysłany na maila jak w niektórych serwisach. Aktywacja kont najwidoczniej odbywała się ręcznie przez administratora forum. Nie było innej możliwości jak czekać.

W końcu zaczął szukać rzeczy związanych z córką. Przeglądał jej Instagram, Facebooka i Twittera. Nie trwało to tak długo jak poprzednio. Tym razem otworzył Evernote i zaczął prześwietlać rodziny i znajomych, znajomych jego córki. Kto jej sprzedał kwas?
Nie zauważył jednak niczego niepokojącego. Z drugiej strony gimnazjaliści utrzymywali Facebooka głównie po to by dawać rozdzicom złudną iluzję kontroli pociech. Twór Zuckerberga coraz bardziej profilował się jako domena trzydziestolatków, młodzież bardziej otwarcie szalała gdzie indziej, na przykład na Ask’u (na którym Wojciech nie znał nazwy profilu córki). Tedy Wpisy na ‘fejsie’ do niczego specjalnie nie prowadziły co wydawać by się mogło jakimś sensownym tropem. Instagram też nie dał jakichś specjalnych punktów zaczepienia poza naprawdę godziwą kolekcją zdjeć selfie, wspólnych zdjęć butów, ujęć z koleżankami i kolegami z gimnazjum. Twitter? krótkie wpisy dotyczące nastroju, pseudofilozoficzne cytaty (nierzadko żywcem wydzierane z tekstów piosenek) follow’y wpisów obserwowanych ludzi, zespołów muzycznych itp. Przeglądanie profilów znajomych Teresy nie dawało wiele więcej. Choć tu Wojciech w końcu złapał jakiś trop. Kilku znajomych córki w wieku późnolicealnym, mocno idącym ku filozofii “legalizee” i przejawiających bardzo mocne zaangażowanie najpopularniejszym w Polsce sportem (nie, nie siatkówką), z dużym akcentem na to co dzieje się na trybunach, a nie na boisku. Wojciech spisał ich nazwiska do notatki w Evernote, po czym ruszył pod prysznic i do łóżka.


Konwój w drodze do Al Najaf, Irak, lato 2004, po południu.

Piękny dzień. Zero chmur. Sykurski siedział na dachu Humvee w stanowisku CKMu. Temperatura dochodziła do czterdziestu stopni. Tylko dzięki temu, że jechali ponad sto dwadzieścia na godzinę żołnierz czuł jakąkolwiek ochłodę. Standardowy patrol na tym odcinku. Trzy auta. Dziesięcioosobowa drużyna. Auto Wojtka jechało trzecie w konwoju. On sam tyłem do kierunku jazdy. Cały ten piach spod kół poprzedników utrudniał oddychanie. Rutyna. Jednak na wojnie nic nie było rutynowe. Nagle pierwszy samochód zmienił się w kulę ognia. Do Wojtka dotarł huk i gorący podmuch. Ich samochód zjechał z drogi. Wszyscy już wiedzieli co się stało. Mina. A to oznaczało jedno, grupa irackich żołnierzy już do nich biegnie, żeby unieszkodliwić pozostałe dwa pojazdy. Sykurski starł pył z okularów i chusty osłaniającej twarz. W wojsku każdy miał swoje miejsce. Na wszystko były procedury. On, jako operator CKMu musiał zapewnić osłonę. Po jednym żołnierzu z każdego samochodu musi iść sprawdzić co z pierwszym autem. Ruszyli. Szereg strzałów. Szkurski nadal nie widział celu. Do okoła było coraz więcej gęstego czarnego dymu.
Nagle są. Trzy cienie ubrane na czarno. Sykurski zaczął strzelać krótkimi seriami. Jeden z ludzi padł. Dwaj pozostali zaczęli strzelać w stronę Wojtka ze swoich AK. Jedna z kól odbiła się całkiem blisko o jedną z płyt zabezpieczajacych. Krótkie serie zmieniły się w ogień ciągły. Kolejni dwaj Irakijczycy padli bez życia. Ranni już zostali rozlokowani w dwóch sprawnych samochodach. Wtedy Sykurski zobaczył niską postać z wyrzutnią rakiet. Niewiele myśląc wypalił serię w tamtym kierunku.



Czas zdawał się zatrzymać. Nie było chmur. Ani wiatru. Nagle Sykurski bardzo wyraźnie widział w kogo wpakował serię z karabinu. Człowiek, który ładował wyrzutnię patrzył na Sykurskiego. Dzieliło ich może nawet sto metrów, ale polski żołnierz widział to spojrzenie bardzo wyraźnie. Spojrzenie młodych brązowych oczu. Chłopiec. Może pięć lat starszy od jego Tereski. Naćpany. Zagrzany do walki. Miał strzelić do stojących aut. Padł na piach, a stróżka krwi zaczęła spływać z ust. Sykurski widział tę twarz bardzo wyraźnie. Nagle martwy chłopak przemówił:
- Ona też tak skończy. Zabijesz ja.

Detektyw zerwał się z łóżka. Zegar wskazywał 6:30. Dobrze, że nie zarywał wczoraj nocy przy alkoholu.

Biuro rzeczy znalezionych miasta stołecznego Warszawy, Muranów, ul. Dzielna, rano.

Sykurski był zadowolony z siebie. Wraz z otwarciem biura był jego pierwszym interesantem. Kobieta w średnim wieku była zaskakująco miła jak na piastowane stanowisko.
- Dzień dobry W czym mogę pomóc?
- Dzień dobry. Nazywam się Sykurski. Podobno zalegał tutaj nieco czasu portfel mojego znajomego. W sumie od jakiegoś 2010 roku.
- Oh, to już został odesłany do znalazcy. Wie pan, w styczniu była zmiana ustawy.
- Tak, wiem, wiem. Wiem też, że nie odesłano tego portfela. W zasadzie, to sam portfel nie jest mi potrzebny, tylko to co było w środku. Dowód osobisty i inne rzeczy. Proszę, tutaj moja wizytówka. Płacę stówę za wszystko co było w portfelu Wojciecha Kleszcza. Nie interesuje mnie kto go zabrał, nie będę tego dociekał.
- Co pan insynuuje?
- Nic. Gdyby znalazł się dowód osobisty i inne dokumenty, to proszę o kontakt. W końcu ustawa zmieniła się w styczniu, a mamy listopad. Nie minął jeszcze rok.
Kobieta zabrała wizytówkę i z mniej przyjemną miną rzuciła:
- Czy to wszystko?
- Proszę zapisać na mojej wizytówce, że chodzi o Wojciecha Kleszcza. To wszystko, do widzenia.

Droga krajowa E77 (znana również jako ekspresowa S7), trasa Warszawa-Radom, przed południem.

Firma Pani Zach znajdowała się na pod Radomiem. Detektyw miał dobry czas, więc nie spieszył się. Jechał spokojnie za ciężarówką. Na kierownicy leżał tablet z otwartymi danymi Kleszcza. W uchu zestaw słuchawkowy, do przedniej szyby był przyklejony smartfon. Wojciech wybierał właśnie na nim numer OSP Sieraków.
- Dzień dobry. Tutaj Wojciech Kleszcz. Jestem zameldowany w Kolonii Sieraków. Kilka lat temu wyjechałem do Irlandii. Wczoraj wróciłem, a po moim domu nie ma śladów. Może mi ktoś powiedzieć co się stało z moim domem?
- Taaaaaaak? - odezwał się głos po bardzo długiej ciszy. - No spaliło się… Ale ja tam nie wiem, nie robiłem tu wtedy jeszcze.
- A jest szansa pogadać z kimś, kto wtedy już pracował? Albo może jakiś raport jest z wyjazdu jednostki?
- Ano jest, Miecio się przeprowadził na Wolę, za ochroniarza robi w Progresji. - Po dłuższym namyśle odpowiedział członek OSP Sieraków. - To klub koło cmentarza wolskiego.
- Cholera. Miałem dziś wracać do Irlandii. A nie macie tam jakiego raportu? Gdzieś chyba zapisujecie czy to piorun spalił chatę, czy instalacja elektryczna? Może coś bym z ubezpieczenia dostał, co?
- A ja tam panie nie wiem… gdzieś tam pewnie są, ja tu tylko pod telefonem siedzę.
- Eh, a jest szansa, żeby zadzwonił do mnie ktoś kto robi coś innego niż przyjmuje zgłoszenia alarmowe? Kogoś kto mógłby mi pomóc? Zostawię mój numer, tylko dajcie mi znać co się stało. Wychowałem się w tamtej chacie do cholery.
- A mówili, coś, ja pana tylko z dala widywał - Głos miał jakby lekko urażony? Może coś w tym stylu. Sykurski był lewy jeżeli idzie o wychwycanie uczuć. - Ale to wisz pan, że chłopakom się oddzwaniać może nie chcieć po tym coś pan tu odwalił, nie?
- A czemu mają do mnie jeszcze żal? Po tylu latach? - Postanowił strzelać w ciemno. Właśnie miał szanse chwycić jakiś trop.
- A to se pan z Mietkiem wyjaśnisz, albo tu, ale chłopaki wciąż cięte.
- Dobra. Dzięki za pomoc. Jakby się jednak komuś chciało zadzwonić, to zapisz proszę numer - podyktował numer swojego telefonu komórkowego.
Rozmówca burknął coś w stylu “fisaem” i rozłączył się.

Firma produkująca baseny, Cerekiewiska koło Radomia, chwilę po południu.

Pani Kamila czekała na niego. Konkretny uścisk dłoni. Przy zamkniętych drzwiach przez około 30 minut wyłuszczała w czym jest problem. Chodziło o konkretny problem z surowcami konkretnego dostawcy. Towar kilkukrotnie był reklamowany. Reklamacje zawsze odrzucane. Załączone raporty z badań laboratoryjnych. Lista pracowników. Teczki osobowe tychże pracowników. Dużo konkretów, ale nic co byłoby wskazówką w sprawie. Konsensus był prosty: surowce przyjeżdżają do firmy w dobrym stanie, a gdy zaczyna się produkcja to wszystko się pieprzy.

Filmy z monitoringu Sykurski dostał na pendrajwie. Szybkie przeskoki nie dawały wielkich nadziei, ale po trzech minutach pani Kamila powiedziała, że analizowali całe cztery tygodnie nagrań i nic nie znaleźli.
Później podpisali z Wojciechem umowę o współpracy. Detektyw jak zwykle zapewniał dyskrecję. Firma wynajmująca zapewniała pełen dostęp do informacji. Po skończonej rozmowie Wojtek przebrał się w lekko ubrudzone ciuchy robocze typu ogrodniczki. Zabrał ze sobą polakierowaną na czerwono skrzynkę z narzędziami i ruszył na hale produkcyjne.

- Dobry. Kto tu jest szefem? - Rzucił detektyw z akcentem sugerującym, że nigdy nie udało mu się przeczytać utworu dłuższego niż “Łysek z pokładu Idy”.
- Dobry. Szef jest w biurze. - Odpowiedział człowiek o fizjonomii drwala.
- No a tu kto kieruje ludźmi?
- Ja.
- Cześ, Wojtas jestem - Sykurski wyciągnął dłoń w geście powitania. Drwal ścisnął ją z siłą imadła.
- Zdzichu - przedstawił się i ruszył z kontrofensywą - Czego tu chcesz od nas?
- Jakieś nowe dyrektywy, czy coś. Środowiskowe badziewia, czy unijne może nawet. Pies ich wie. W każdym razie będą wam emisję badali. Może jak wyjdzie, że macie za wysoką, to będziecie mogli iść po podwyżkę - Wojtek otworzył metalową skrzynkę pokazując podłużne małe kamery. - To są specjalne czujniki, które mierzą widmo tego waszego smrodu. Mam je tu zamontować.
- To nas będzie nagrywać?
- Was nie.- skłamał bez wahania Sykurski - Chyba, że który po grochówce przyjdzie do roboty, to smugę taką pokaże, że bania mała. Generalnie to rejestruje to, no kurwa… wypadło mi z głowy. Ale ino gazy. Zero obrazu.
- A jak który będzie najebany? - dociekał Zdzichu
Sykurski wzruszył ramionami i sięgnął po paczkę fajek. Zdzichu nawet nie drgnął. Oznaczenia łatwopalności na beczkach jak widać nie robiły na nim wrażenia. A to znaczyło, że został kierownikiem nie za inteligencję, lecz za lojalność. Poczęstowany papierosem odmówił.
- Bo ja tam wiem? Jeszcze nikogo nie wyłapało, żeby nawalony był. Ale czy wykryje, to nie wiem. Skocze je teraz porozwieszać, bo muszą zbierać informacje przez kilka tygodni.
- Może tam? Koło kamery. Wszystko widać. - palec Zdzicha wskazywał na prostą kamerę przemysłową.
- Nie da rady. Kamery zakłócają działanie czujnika.
- Dobra Wojtek, to weź je rozwieszaj jak ci tam pasuje

Po trzydziestu minutach w halach było już rozwieszone 8 kamer. Kamer, co do których pracownicy nie wiedzieli, że to kamery. Kamer, które obserwowały miejsca zgoła inne niż kamery firmowe. Do tego w stołówce i szatni zostawił podsłuchy. Może akurat się czegoś dowie. Pożegnał się serdecznie z jak się okazało panną Zach i umówił spotkanie za około półtorej tygodnia. Na pobliskiej stacji benzynowej przebrał się w swoje ubrania i ruszył do stolicy.

Mieszkanie Nowakowskiego, Muranów, ul. Stawki, późne popołudnie.

Granatowy Ford Fokus w końcu znalazł miejsce do parkowania. Sykurski ze szczęścia postanowił zapalić. Stał chwilę na parkingu przeglądając ważne informacje na tablecie. Nadal nie było maila aktywacyjnego z forum Polonii. Nadal nie mógł też dobić się do profilu swojej córki na Ask’u. Zaczął krok po kroku analizować strukturę serwisu. Wyszukiwanie przez google było bardzo skuteczne w samym serwisie. Rzeczywiście średni wiek użytkowników był łatwy do zauważenia. Prawie nikt nie blokował indeksowania przez wyszukiwarki. Niestety wyników był ogrom. Odłożył iPada pod siedzenie. Nie było sensu kusić losu, a żeby wybić szybę i zwinąć tablet z siedzenia nie trzeba było się wykazać wielkim rozgarnięciem. Wojtek zgasił papierosa, zamknął auto i ruszył na spotkanie z Bułą.

Kilka minut później wciskał dzwonek do mieszkania Nowakowskiego. Wciskał raz, drugi trzeci jednak odpowiedzią była jedynie głucha cisza. Sykurski rozejrzał się po korytarzu. W końcu zapukał do najbliższego mieszkania.
Po kilku pukaniach otworzyła mu jakaś kobieta po pięćdziesiątce o zdecydowanie jędzowatej fizjonomii i niewiele gorszym wyrazie twarzy.
- A czego tam? - spytała przez uchylone drzwi jakie wciąż spinał łańcuch.
- Nowakowski nadal tutaj mieszka? - zapytał wskazując na milczące drzwi.
- Dałby Bóg aby nie, ale Pan nas doświadcza, a co?
- Czy może mu pani przekazać, że go szukałem? Tutaj jest moja wizytówka - podał jej biały bloczek papieru z numerem telefonu, mailem imieniem, nazwiskiem oraz dopiskiem Prywatny Detektyw.
- A ja go na oczy widzieć nie chcę hultaja! - kobieta przeżegnała się i trzasnęła drzwiami.
Sykurski wrzucił swoją wizytówkę do skrzynki pocztowej. Wcześniej dopisał na odwrocie ręczne: “Prosze o kontakt”. Wrócił na parking, gdzie spalił kolejnego papierosa. Ruszył do Progresji, w nadziei, że zastanie tam Miecia z OSP Sieraków.

Klub Progresja, Wola, Fort Wola, wczesny wieczór.

Zanim Wojciech przebił się przez zakorkowany ciąg ul. Solidarności swoje naklął. Dobrze, że przywykł do palenia w samochodzie. W końcu dojechał i zaparkował w niewielkim oddaleniu od klubu. Kolejki żadnej nie było, jeszcze za wcześnie na szturmy klubowiczów, szczególnie, że Progresja celowała raczej w koncerty, a nie imprezy klubowe. Przed wejściem stał jeden ochroniarz paląc szluga zupełnie nieprofesjonalnie, ale o tej porze jeszcze wszystko mogło uchodzić mu na sucho. Sykurski podszedł z papierosem i zapytał
- Sorry, masz ognia? - zaczął niezobowiązująco detektyw, po czym przeszedł do konkretu - Pracuje tu w ochronie jakiś Mietek? Były strażak z Sierakowa?
Typ spojrzał na niego tak jak zwykle spoglądają ochroniarze klubowi na nieznajomych jacy próbują wchodzić w jakieś gadki.
- Jest pracuje, a co? - spojrzał na niego jeszcze raz jakby zdziwiony, ognia jednak nie dał.
Sykurski schował papierosa. Zacisnął dłoń na paczce i włożył ręce do kieszeni.
- W Sierakowie mi powiedzieli, że Miecio od nich się wyniósł i tu pracuje. Podobno widział jak się chata mojego kumpla paliła. Chciałem pogadać, bo kumpel teraz chce o ubezpieczenie walczyć. - Sykurski uniósł brwi czekając na reakcję ochroniarza.
Ochroniarz ogarnął go wzrokiem od stóp do głowy jakby się nad czymś zastanawiając. W końcu machnął ręką.
- W kanciapie przed szatnią siedzi. Ale obserwuję, ja mi pójdziesz w kierunku sali to będzie nieciekawie. - Przepuścił Wojciecha.
- Dzięki - kiwnął głową bezimiennemu ochroniarzowi. Gdy stanął w drzwiach kanciapy zapukał o futrynę.
- Pan Miecio?
- Wlaz! - odpowiedziało mu ze środka. Tymczasem bramkarz wszedł do klubu stojąc za Sykurskim i faktycznie zerkając czy ten nie przyszedł wbić się na krzywy ryj.
- Dzień dobry - detektyw wyciągnął dłoń w geście powitania.
Poczuł tylko jak ktoś go wpycha do środka.
- Nie będzie dobry, ktoś warknął.
Pierwszego ciosu nawet nie zauważył.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 24-02-2016 o 22:58.
Mi Raaz jest offline  
Stary 25-02-2016, 14:35   #3
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację




Klub Progresja, Wola, Fort Wola, wczesny wieczór.
... dostał w twarz aż zaszumiało mu w głowie.
Ochroniarz jaki wcześniej wpuścił go do klubu, a przed chwilą wepchnął przez uchylone drzwi do kanciapy własnie zamykał je za nimi. Wojciech zamroczony uniósł gardę tylko po to by oberwać po żebrach, a gdy odruchowo ją opuścił oberwał znów w szczękę.
- Wojtuś z Irlandii wrócił tak? - rzekł jeden z oprawców.
Detektyw był świetnie zbudowany, a bójka nie była dla niego żadnym novum, weteran z Iraku radził sobie w nawet ciężkich opresjach. W przypadku dwóch osiłków zawodowo robiących za osłonę klubów nocnych i to biorących go z zaskoczenia, szans nie miał nawet iluzorycznych. Szczególnie, że do zabawy błyskawicznie włączył się ten trzeci i po zatrzaśnięciu drzwi obdarował Sykurskiego krótkim acz treściwym ciosem w nerkę.
Detektyw krzyknął z bólu i wnet poczuł ciężką łapę na ustach, by jego ewentualne wrzaski nie rozległy się za drzwiami.
- A on gdzieś wyjeżdżał? Gnoju?
Kolejny cios w brzuch, Wojtkiem wstrząsnęły torsję.
- No to skurw... - rzucił ochroniarz 'sprzed wejścia" zabierając szybko łapę. - Obrzygał mnie jebany...
Sykurski dostał w łeb od tyłu, nie za mocno, ale starczyło by najpierw opadł na kolana, a potem zwracając to co miał w żołądku przewrócił się na podłogę, na bok. Ostatnie co zapamiętał to kop prawie odrywający go od podłoża i rzucający na ścianę.
Stracił przytomność.




- Wedle dokumentów niejaki Wojciech Sykurski, ma licencję prywatnego detektywa. - Mietek patrzył beznamiętnie na półprzytomnego mężczyznę i nawijał przez telefon dalej. - To chyba ten sam co dzwonił do Sierakowa, numer jaki podał Jackowi zgadza się z tym jaki ma na wizytówkach.
- Cokolwiek co łączyło by go z Rembertowem?
- Wątpię. - Potężny Mieciu pokręcił głową, choć rozmówca nie mógł tego zobaczyć. - Ale wykluczyć się nie da. Choć sam oceń czy Bałałajka posługiwała by się szpiclami tego typu.
- A z Ernestem?
- Też nie... zresztą by chyba nie pytał co się stało z chatą i nie dzwoniłby do nas rżnąc głupa, że przyleciałeś właśnie z Irlandii.
- Mógł dać mu zlecenie bez takich info, sam nie wiem. - Wojtek Kleszcz zastanowił się nad czymś mocno po swojej stronie słuchawki.

Amerykańskie Japsy w Rembertowie negocjujące z Ruskimi. Chcące tę Amerykankę za coś. Od dłuższego czasu nie mogli przyklepać dealu i nagle poszukuje go policja na zlecenie ambasady US. I prywatni detektywi...?
- A ma jakąś wizytówkę kogoś z ambasady jankesów? Cokolwiek?
- Nope.
- Jakiś namiar na... japońsko brzmiące nazwisko? - spytał w końcu.
- Nie ma nic kurwa takiego, chyba że w telefonie. Przepytać go?

Kleszcz przysiadł na zwalonym pniu masując nasadę nosa.
Ernest chcący go dopaść pomimo chwiejnego sojuszu, choćby za plecami Sebastiana.
Bałałajka chcąca dopaść każdego z nich, negocjująca z Yakuzą mającą wpływy w US.
Policja u Buły mówiąca o ambasadzie, nagle jakiś detektyw dzwoniący do Sierakowa.
Zaklął pod nosem myśląc intensywnie.

Detektyw zaczął odzyskiwać przytomność, słyszał jak przez mgłę.
- Albo zajebać? - Mietek źle odczytał ciszę panującą w słuchawce. - Trzeba by do lasu wywieźć i...
- Skończ z mędrkowaniem - warknął Kleszcz. - I tak dość spierdoliliście.
- My?!
- Jacek mógł go spuścić na bambus przez telefon, wy niestety użyliście swoich mózgów.
- No zasadzkę Jacek chciał zrobić jak telefon dostał na straż, by dać mu nauczkę, by cię nie szukał...
- ... i trop idioto by go upewnić, że na coś trafił.
- A... czyli zajebać? - Mietek spytał ale kątem oka zobaczył lekki ruch pod ścianą, wskazał wzrokiem
Jeden z jego kumpli podskoczył i krótkim strzałem na powrót wyłączył detektywa jakiemu wracała świadomość coraz bardziej.
- Sam cię zajebię - Kleszcz znów warknął do słuchawki. - Zrobimy tak... (...)




Pałac Kultury i Nauki, Śródmieście, ul. Emili Plater, wieczór.
Sykurski ocknął się gdy wyrzucili go z samochodu na chodnik. Nie zdążył zarejestrować odjeżdżającego z piskiem opon samochodu. Leżał przez chwilę i próbował się zebrać na czworaki, w głowie mu dudniło.
- Nic panu nie jest? - podeszła jakaś dziewczyna zadając najgłupsze możliwe pytanie w takiej sytuacji. Kilkanaście osób również wstrzymało się patrząc z ciekawością.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 25-02-2016 o 17:31.
Leoncoeur jest offline  
Stary 03-03-2016, 20:42   #4
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Pałac Kultury i Nauki, Śródmieście, ul. Emili Plater, wieczór

Wojciech pomachał przecząco głową na pytanie kobiety. Jednak po chwili zorientował się, że musi coś odpowiedzieć.
- Wszystko w porządku. Chyba. Czy ktoś spisał numery tego samochodu? - rzucił do kobiety, jednak jak zwykle w takich wypadkach ilość gapiów się zmniejszyła. Paradoksalnie nikt nic nie widział. Detektyw wstał opierając się o lampę.
- Dziękuję - rzucił kobiecie - dobrze wiedzieć, że są jeszcze w Warszawie ludzie, którym los innych ludzi nie jest obojętny.
Bez zbędnego ociągania zaczął szukać po kieszeniach najważniejszych rzeczy. Dość szybko znalazł papierosy i zapalniczkę. Zapalił. Szczęka bolała. Zrobił nią kilka ruchów, żeby ocenić, czy nic mu nie złamali. Musiał powoli wszystko ułożyć w głowie. Wszystko wskazywało na to, że nie ma poważniejszych obrażeń. Nie miał też telefonu. Ten stan trzeba było jak najszybciej zmienić. Złapał pobliską taksówkę i ruszył w stronę klubu w którym go pobito.

Klub Progresja, Wola, Fort Wola, wieczór.

Taksówką podjechał prawie pod zaparkowanego Forda. Jakież było zadowolenie detektywa, gdy zastał auto dokładnie tak jak je zostawił. Taksówkarz zasłużył na napiwek, a Wojtek na papierosa. Przez chwilę zerkał w stronę klubu, ale gdy już spalił papierosa wsiadł do auta. Zaczął od wyjęcia iPada spod siedzenia i uruchomienia aplikacji “Znajdź mój iPhone”. Nie mógł sobie pozwolić na stratę telefonu. Było tam za dużo danych. Na szczęście był spokojny o ich bezpieczeństwo. Podobno nawet FBI nie radziło sobie ze złamaniem tego szyfru.
W końcu iPad wskazał kropkę symbolizującą telefon. Rzucił tableta na miejsce pasażera i odpalił samochód nie czekając dłużej. Powoli jechał między kolejnymi ulicami. W końcu zorientował się, że telefon jest gdzieś w Galerii Wolskiej. Wojciech wjechał na parking Fordem i ponownie sprawdził położenie telefonu. Kropka pozostawała bez ruchu. Detektyw sięgnął do schowka po taser. Schował urządzenie do kieszeni kurtki. Jeszcze raz ocenił położenie swojego telefonu. IPad wylądował pod siedzeniem. Sykurski maszerował wzdłuż parkingu, najpierw z daleka patrząc na ścianę, przy której był jego aparat. Musiał mieć pewność, że nie ma go po zewnętrznej stronie budynku. Po krótkim rekonesansie wszedł do środka.


Galeria Wola Park, Wola, ul. Górczewska, wieczór.

Błądził tak trochę po Galerii “Wola Park” porównując mapę miejsca z punktem w którym pamiętał położenie telefonu. Kilka razy zmieniał poziomy aż zauważył punkt GSM skup/sprzedaż naprawy. Jakiś typ siedział tam bawiąc się komórką (nie Wojciecha) ze znudzonym spojrzeniem.

Wojtek wszedł do środka rozglądając się za iPhonami z tego samego modelu co jego. Czyżby jego oprawcy już sprzedali aparat? A może na tyłach właśnie ktoś próbował do niego się włamać? Sklep z telefonami to w końcu najlepsze miejsce na tego typu zabawy.
- Szukam iPhona. - rzucił w końcu bez powitania do sprzedawcy.
- Jakiś konkretny model?
- 5s. Czarny. Zajmujecie się tutaj też JailBreakiem? Albo jakimiś innymi łamaniami oprogramowania?
- Panie, a idź mi stąd, ja się łamaniem prawa nie zajmuję. 5s mamy, ale nie czarny - zawahał się jakby. - Tam w gablotce biały stoi.
- Ok. Jasne. - Sykurski spojrzał na czubki swoich butów, po czym podniósł wzrok spojrzał ponownie na mężczyznę. Przemówił głosem zimnym i wyjątkowo wrednym.
- Kilka godzin temu podpierdolili mi mojego iPhona. Tak się śmiesznie składa, że kropka lokalizująca go mruga w tym sklepie. Mogę go dostać i wyjdę nie robic nikomu problemów, a mogę też poprosić o przyjazd policji. Nie daj boże jak się im jakiś IMEI nie będzie zgadzał z tutaj obecnych telefonów. Szkoda by było miejscówki w galerii. Konkurencja pewnie nie śpi.
Sprzedawca popatrzył na Sykurskiego z ukosa. Wyjął spod lady telefon, ewidentnie detektywa.
- Ten? Panu podpieprzyli? - spytał. - Dwóch mięśniaków chciało mi go opchnąć z pół godziny temu, spieprzyli gdy zacząłem zadawać pytania.
- Tak - pokiwał głową - to mój. Jest szansa na nagranie ich twarzy z monitoringu? - Zapytał już nieco łagodniej. Uspokoił się wiedząc, że ma swoją bazę danych w zasięgu ręki.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Wątpię, tacy jak oni to kaptury na łeb tam gdzie wiedzą, że kamerki jak u nas w galerii. Tak też do mnie przyleźli. Ja to panie złodzieja wyczuję od razu, toteż zacząłem pytać. - Uśmiechnął się. - Trzech na czterech spieprza w podskokach.
- Aż dziw, że w czasach wszechobecnego monitorowania ktoś jeszcze podpieprza telefony. - Sykurski sięgnął do portfela i wyjął banknot pięćdziesięciozłotowy - dziękuję za fatygę.
- Podziękujesz pan, jak udowodnisz, że Pański. Łatwo tak podejść i ściemę walić co galeria, może któryś z nas w punktach GSM taki numer wyłapał i iPhonik za pięć dyszek. - Sprzedawca trzymając telefon wystawił go do Wojtka. - Pokaż pan, że zabezpieczenie Pańskie, będę wiedział, że w ciula mnie Pan nie robisz.
- Jasne - detektyw położył na blacie banknot i prawą dłonią wpisał czterocyfrowy kod rozblokowujący, na tapecie pojawił się księżyc w pełni.
Sprzedawca uniósł telefon do oczu sprawdzić czy odblokowany. Wcisnął coś. Faktycznie iPhone reagował.
- W galerii są moje zdjęcia, pokazać?
- Dowód zakupu pokazać… - Sprzedawca uśmiechnął się uroczo, od czasu do czasu wciskając coś w telefonie i zerkając na coś co było od wewnętrznej strony lady.
Sykurski złapał go za rękę z telefonem i szarpnął mocno
- Nie wkurwiaj mnie synek.
Sprzedawca błyskawicznie sięgnął drugą ręką przejmując w nią iPhona i trzymając z dala od zasięgu Sykurskiego.
- Bo zawołam policję! - uniósł głos. Parę osób odwróciło się w tę stronę.
- AAAA!! Policjaaaa!! - wrzasnął gdy Sykurski wykręcał mu rękę.
- Daj mi ten telefon. - mówił zaskakująco spokojnie jak na sytuację która miała miejsce - Bo może się okazać, że gdy przyjedzie policja, to ty już nigdy nie będziesz w stanie stukać w klawiaturę. I po co nam te wszystkie problemy? - zaczął wyginać jeden z palców sprzedawcy.
Sprzedawca zawył z bólu. Sykurski poczuł jakąś rękę na ramieniu.
- Zostaw go człowieku! - Jakiś przechodzień postanowił zareagować. Z głębi galerii biegł ochroniarz.
Detektyw obejrzał się na właściciela ręki.
- Ten pan nie chce oddać mojego telefonu. -choć palec zbliżał się do granicy wytrzymałości to twarz detektywa była równie spokojna, co gdyby rozmawiał o pogodzie. - Tam są moje prywatne rzeczy.
- Puść go pan, zaraz zobaczymy coś pan za jeden - Sykurski zobaczył, że ochroniarz łapę położył na pałce.
Detektyw puścił rękę sprzedawcy i odsunął się dwa kroki. Obserwował wszystkich zebranych.
Sprzedawca zabrał rękę krzywiąc się i prostując ją.
- Facet mówi, że to jego telefon - powiedział ochroniarzowi - Ja już mu nawet mówiłem, ze wiem iż kradziony, ale zażądałem dowodu zakupu. A on do mnie z łapami!
Detektyw spojrzał na ochroniarza i powiedział wprost.
- Poprosił mnie o odblokowanie klawiatury kodem zabezpieczającym. To zrobiłem, a on zamiast oddać mi telefon zaczął go przeglądać. Ma pan dzieci? A żonę? Jakby pan zareagował jakby ktoś zamieszany w kradzież pańskiego telefonu zaczął przeglądać rodzinne zdjęcia? Z żoną w bikini dajmy na to? Albo bez? Chyba można się zdenerwować. Zwłaszcza, że dobrze wiedział, że to mój telefon. A tak swoją drogą, to kto ma przy sobie paragon za swój telefon, który mu ukradli dwie godziny temu? - Detektyw spoglądał co dzieje się z jego aparatem.
Sprzedawca w czasie przemowy detektywa pierwsze co zrobił, to drugą ręką sięgnął po drugi tel. i coś na nim kliknął. Po czym włączył odtwarzanie. Czuły słuch Sykurskiego wychwycił sam początek ich rozmowy. Nie było tu zatem przypadku, sukinsyn doskonale wiedział kim Wojtek jest i zaczął nagrywać by mieć podbitkę od samego rozpoczęcia rozmowy.
Wzrok Sykurskiego niewiele ustępował słuchowi. Typ za ladą wybierał na szybko jakieś numery i inicjował połączenie sprawdzając czy nie ma ich w pamięci telefonu lub czy nie wpisują się domyślnie jakby w książce tel. ich nie było ale w pamięci takowe połączenia były w użytku.
- Ja bym nie odblokowywał - rzekł ochroniarz, choć spojrzał nieco łagodniej po tym co powiedział detektyw, wciąż jednak na tyle twardo jak patrzy się na typa co rozkręca dym w jego rewirze.
- Ty kurwa! Skończ robić to co robisz! - Rzucił detektyw do sprzedawcy.
- A ja nic nie robię… - nakrzyczany obniżył telefon.
- Starczy kurwa, wzywam policję, obaj się będziecie tłumaczyć - huknął ochroniarz nadając coś do krótkofalówki. Wciąż stał jednak tak by nie doszło do rękoczynów.
Sykurski spojrzał na zegarek. Galerię mieli za chwilę zamykać.
- Skoro trzeba ich tutaj ściągać, to trudno. Pewnie będą nas tu przesłuchiwać do północy. - Miał nadzieję delikatnie wpłynąć na ochroniarza, przypominając mu, że zbliżał się fajrant.
Sprzedawca przestał wklepywać numery i wszedł w tryb sms, ale nie czytał ich o ile były otagowane kontaktem w książce adresowej.
- Dasz mu ten telefon? - warknął ochroniarz do niego. - Mnie chuj boli czy masz rację z papierami czy nie, ale jak mnie tu policja będzie trzymać dwie godziny po fajrancie, to ja Ci się odwdzięczę.
Sprzedawca spojrzał czujnie.
- Dobra - odpowiedział. - Ale pod warunkiem, że typ napisze oświadczenie, jakby mnie co mieli ciągać. A Ty będziesz za świadka robił. - Typ ewidentnie leciał sobie w ch… Pewnie by zyskać na czasie.
- Zostaw już ten telefon! - Detektywowi nerwy puściły już dawno temu. - Podpiszę oświadczenie skoro potrzebujesz.
Pracownik punktu GSM podał mu kartkę A4 i długopis, sam zaś zaczął zerkać ki iPhonowi dyskretniej widząc, że i ochroniarzowi już kończy się cierpliwość.
Sykurski rzucił do sprzedawcy:
- Napisz to oświadczenie, ja podpiszę. Żeby się wszystko tam zgadzało jak potrzebujesz.
Ochroniarz zaś zaś odwołał zgłoszenie sygnalizując do krótkofalówki fałszywy alarm. Gnojek chyba skończył coś sprawdzać zanim Wojtek i ochroniarz podpisali się pod oświadczeniem, że telefon jest Sykurskiego rozpoznany i wstępnie zweryfikowany odblokowaniem. Sprzedawca kpił w żywe oczy treścią oświadczenia, ale o dziwo bez problemu oddał telefon za papier.
Detektyw zabrał z blatu pięć dych i telefon.
- Dziękuję i życzę miłego wieczoru - rzucił na pożegnanie ochroniarzowi.
Wrócił spowrotem do swojego samochodu i przejrzał spis telefonów i połączeń. Wyglądało na to, że nikt nie został usunięty. Za to pojawiły się nowe połączenia. Miał już dość tego dnia. Wszystko wydawało się takie banalne. Wystarczyło poczekać aż zamkną galerię. Śledzić sprzedawcę, ogłuszyć go i dowiedzieć się dla kogo pracuje. Banał.
Z drugiej strony był już tak zajebiście zmęczony tym wszystkim. Miał w telefonie sześć nowych numerów. musiał je sprawdzić. W końcu zapalił papierosa. Przyszła chwila ukojenia. Po papierosie zapalił też silnik diesla i ruszył do domu.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, ul. Wiatraczna , późny wieczór.

Zaczął od wzięcia prysznica. Później poszedł po piwo do lodówki i dwudniowe resztki pizzy. Zapowiadała się pyszna kolacja po ciężkim dniu. Uruchomił komputer. W pierwszej chwili sprawdził dane z chmury. Musiał mieć pewność, że nic nie zostało usunięte przez pana ze sklepu GSM. Na szczęście osobnik prawdopodobnie był na to za tępy. Albo, co było już powodem do zmartwień, miał ściśle określony cel i nie było nim grzebanie w chmurach Sykurskiego. Później zaczął sprawdzać informacje o obsadzie OSP Sieraków. Kto tam pracuje i kim jest mityczny “Miecio” któremu wisiał co najmniej kopa w szczękę. Jak się okazało Sieraków był totalnym wygwizdowem. Nie było nic na temat jednostki co mogłoby się przydać w jakikolwiek sposób detektywowi. Poza publicznymi informacjami, że mają na wyposażeniu jeden wóz strażacki typu Żuk była jeszcze wzmianka, że cztery lata temu mieli trzecie miejsce na turnieju okolicznych OSP. Żadnych zdjęć. Żadnych oświadczeń dla lokalnych mediów. Żadnej listy płac.
Poza tym trzeba było też sprawdzić maila z forum dla kibiców. Tam nareszcie przełom. Zaakceptowali jego logowanie. Przejrzał loginy, ale nic nie sugerowało Kleszcza, czy jego kumpla Buły. Wojciech wpatrywał się w monitor przykładając zimną butelkę do żuchwy. Na forum znalazł lokalizację knajpy w której spotykają się kibice. Czuł, że to przełomowa informacja, ale równie mocno czuł, że nie ogarnie tego już tej nocy. No i została jeszcze kwestia Progresji. Klub zamykali o 4:00? 5:00? Zaskoczeniem dla Sykurskiego było, że zamykali około 1:00. A to oznaczało, że ciężko będzie mu ogarnąć zemstę, którą sobie zaplanował. Trudno. Co się odwlecze, to nie uciecze. Postanowił sprawdzić numery, które “dostał”.

Z pokoju biurowego wyjął kilka starterów. Jeden z nich włożył do komórki pochodzącej jeszcze z czasów 64 kolorowych wyświetlaczy. Telefon podłączył do laptopa i uruchomił program do prowadzenia połączeń. Najpierw zweryfikował numery z bazą danych zarejestrowanych użytkowników. Fakt, że baza miała ponad 6 miesięcy, ale zawierała imiona, nazwiska, czasami adresy i numery PESEL użytkowników abonamentowych. W przypadku firm były jeszcze ich NIPy. Wszystko nielegalne. Drogie. Ale do pozyskania przez zdolnego pracownika call center. No i było w posiadaniu każdego liczącego się detektywa…
Niestety taka baza nie była ani w 100% dokładna, ani nie zawierała 100% abonentów. Jednak zgodnie z zasadą lepszy rydz niż nic Wojtek zaczął wyszukiwać. Pierwsze trzy nie istniały w Bazie. Czwarty okazał się Krzysztof Mirecki. Detektyw zanotował imię i nazwisko i zaczął dalej wyszukiwać. Niestety Mirecki był jedynym istniejącym w bazie Sykurskiego rekordem.

W laptopie uruchomił też program do namierzania rozmówcy, po czym spojrzał na godzinę. Raczej małe szanse utrzymania kogoś na linii przez kilkadziesiąt sekund po godzinie 23:00. Zostawił stworzoną stację szpiegującą złożoną z laptopa połączonego ze słuchawkami i telefonem. Dokończył piwo i uruchomił ekspres. Espresso po 23:00 mogło oznaczać tylko jedno. Miał robotę w terenie. Zabrał ze sobą dwa lokalizatory GPS i ruszył do samochodu.

Klub Progresja, Wola, Fort Wola, około północy.

W granatowym Fordzie widać było tylko czerwony tlący się punkcik i jasną poświatę spod kierownicy. Detektyw w tablecie szukał jakiś śladów Krzysztofa Mireckiego. Lubił ludzi o rzadkich nazwiskach. Prawie zawsze coś na ich temat można było znaleźć w internecie. Nazwisko “Krzysztof Mirecki nie było jednak tak rzadkie jak myślał Wojtek, sporo różnych osób o tym imieniu i nazwisku się przewijało. Sami oznaczeni jako mieszkancy Warszawy to było kilka tropów, do tego kilka osób raczej nie związanych z powyższymi ale bez żadnej lokalizacji.

Poza tym była jeszcze kwestia samochodu Mietka. Najprawdopodobniej był zarejestrowany jeszcze w Sierakowie, czyli powinien mieć rejestrację zaczynającą się od WZ i powinien stać gdzieś na parkingu blisko wejścia służbowego. Sykurski odruchowo rozejrzał się w poszukiwaniu kamer wkoło klubu. Kolejne rozczarowanie. Kamera jedna i żadnego samochodu z szukaną rejestracją. Gdy goście zaczęli wychodzić zgasił papierosa, a tableta położył pod siedzeniem pasażera. Zamiast tego przez lornetkę zaczął obserwować sam klub. Wtedy zauważył kamerę nad klubem. Prywatny monitoring. Sykurski czekał aż zamkną klub. Wtedy Mietek i jego koledzy wyjdą z pracy.

Ostatni pracownicy wyszli razem z dwoma ochroniarzami, z czego w jednym Sykurski rozpoznał typa co stał przed klubem, a potem wepchnął go do kanciapy. Pożegnali się z jedną z dziewczyn jaka zamykała wejście i ruszyli w kierunku czerwonego Lanosa zaparkowanego blisko budynku. Mietka ni widu ni słychu, chyba, ze właśnie zamknięto go w środku. Jego dwaj znajomi właśnie ruszali samochodem.
Detektyw odczekał kilka sekund i odpalił samochód. Trzymał się możliwe daleko Lanosa, ale nie chciał go stracić z oczu. Na szczęście około 1:00 ruch był dość mały. Śledzony samochód pojechał Połczyńska by skręcić w Powstańców Śląskich, na skrzyżowaniu z Czułchowską zatrzymał się. Ochroniarz klubu jakiego Wojciech kojarzył sprzed wejścia wysiadł i od razu przeszedł przez ulicę kierując się ku blokowisku wyrastającym po północno zachodniej stronie skrzyżowania. Kierowca Lanosa ruszył dalej.
Sykurski wjechał w blokowisko szukając miejsca parkingowego. O tej porze nie było to łatwe, jednocześnie starał się nie tracić z oczu ochroniarza. W końcu zgasił samochód. Dzieliło ich jakieś pięćdziesiąt metrów. Zaciągnął kaptur na głowę, włożył taser do kieszeni i ruszył w na piechotę za mężczyzną.
Ochroniarz z Progresji wszedł do jednej z klatek w marszu wyciągając coś z kieszeni, pyknął tym w domofon i wszedł do środka bloku. Sykurski się spóźnił. A może gdzieś podświadomie doszedł do wniosku, że nie jest gotowy. Ochroniarz go zgubił. Zostało mu tylko zrobić telefonem zdjęcie klatki schodowej i listy nazwisk na domofonie. Po chwili był już w dalszej drodze wkoło bloku, żeby wrócić do zaparkowanego samochodu z innej strony. W samochodzie jeszcze na chwilę wyjął iPada w którym zaczął szukać informacji na temat sklepu GSM z galerii. Firma musiała być na kogoś zarejestrowana, a nigdy nie wiadomo gdzie znajdzie się jakiś cenny trop. Niestety pomysł trafił szlag, gdy okazało się, że lokal jest częścią sieci Teletorium. Duży koncern. Nie miał siły tego wieczoru szukać dalej.

Było już chwilę po drugiej gdy ruszył autem do domu.

Dawna fabryka broni chemicznej, okolice miasta Samarra, Irak, maj 2005r, przed wschodem słońca.

Sykurski sprawdzał zapasowy magazynek i resztę wyposażenia. Koledzy z oddziału podobnie. W pełnym rynsztunku stał tylko kapitan Krupa, dowódca drużyny. Stał i mówił praktycznie się nie ruszając.
- W dziewięciesiątym pierwszym Amerykanie zjebali pierwszy raz. Generalnie nie nasza sprawa, ale wybudowali w Iraku fabrykę Borkasów. No, może nie do końca Borkasów. Sarinu. Cała jebana technologia USA w jednej zajebistej fabryce. Saddam sobie sarin poskładał z rakietami Grad kupionymi u Ruskich i tak powstały Boraksy. Wygrał pierwszą wojnę z Iranem. Saddam był szczęśliwy. Amerykańce byli szczęśliwi, bo zarobili hajs i jeszcze mieli układ z ropą. Ruscy byli szczęśliwi, bo pozbyli się starych rakiet i mieli układ z ropą. Wtedy nasz dyktator stwierdził, że jednak woli swoją ropę. Amerykanie się wkurwili i dlatego mamy tutaj misję pokojowę i stabilizacyjną.
Nikt nie komentował. Dla ich drużyny nie miało znaczenia czy rządzą Republikanie, Demokraci, PSL czy PiS. Dla nich znaczenie miały rozkazy. Skoro dowódca mówił, że Amerykanie zjebali, to z pewnością zjebali.
- Drugi raz Amerykanie zjebali rok temu. Zajęli fabrykę w Samarrze i nie pisnęli słówka. Fabryka oficjalnie nie istnieje. No bo gdyby istniała, to USA przyznałoby się do pomocy w uzbrojeniu dyktatora. No i obrona nieistniejącej fabryki została ograniczona do minimum. Stąd już błyskawiczna droga do zjebania po raz trzeci. Do fabryki wjebali się turbaniarze i zmietli kilku marinsów zajmując fabrykę śmiercionośnego gazu. Czwarty raz spierdolili wysyłając tam oddział Delta Force. Cztery godziny temu przeprowadzili szturm. Pełną parą. Jak na komandosów przystało w fabryce pewnie nie zostałby kamień na kamieniu. Gdyby nie sprytny kozojeb, który wysadził się w piwnicy fabryki. Żaden komandos nie wyszedł. Czujniki fosforu pikają już sto metrów od ogrodzenia. Chemical Corps byliby na miejscu za sześć godzin. Dlatego Jankesi pierwszy raz podjęli rozsądną decyzję i poprosili o pomoc Polaków. To dzięki nim zerwaliśmy się na równe nogi trzy godziny temu.
Nadal milczenie, ale większość żołnierzy sprawdziła już swój osprzęt. Wszyscy czekali z niepewnością na to co miało nastąpić po tak kwiecistym wstępie kapitana Krupy.
- Plan opracowali nasi sojusznicy, więc jest niesamowicie prosty. Wchodzą cztery drużyny. Na każdą drużynę przypada czterech jankesów i dwóch naszych. Drużyna pierwsza idzie bezpośrednio na poziom minus trzy i zabezpiecza skażenie. Oceniamy zniszczenia. Zabezpieczamy wyciek i wracamy po wsparcie. Drużyna dwa, trzy i cztery przeszukuje kolejne poziomy w poszukiwaniu ocalałych Delta Force.
- Jak kurwa ocalałych? - Rzucił wątpliwość Sykurski. - Przecież mówił pan, że szturm był cztery godziny temu. Delta Force mają tylko maski z filtrami węglowymi. Jeżeli nie wyszli przez cztery godziny, to idziemy tam tylko zabezpieczyć zwłoki.
Młody żołnierz miał rację. Komandosi komandosami, ale nie byli gotowi prowadzić działań na terenach objętych skażeniem dłużej niż 30 minut. Przy odpowiednim zabezpieczeniu i dodatkowych filtrach mogli przetrwać nawet dwie godziny. Na cztery nie było najmniejszych szans.
- Widzicie Sykurski, nasi sojusznicy wierzą, że Delta Force to jebane Terminatory i bez powietrza leżą tam sobie na stendbaju i czekają aż Czwarta Chemiczna przyniesie im nowe bateryjki. Dwójka, Trójka, Czwórka, będzie lokalizować i zabezpieczać pozycje komandosów. Jeżeli to możliwe przeprowadzicie ewakuacje. Ty Sykurski idziesz w Jedynce. Tylko nie spierdol tego.
- Tak jest panie kapitanie.
Na głowy żołnierzy powędrowały maski z kapturami ochronnymi i w pełnym oporządzeniu ruszyli do celu.

15 minut później…. prawdopodobnie gdzieś w piekle…..

To co się działo później było zaskoczeniem dla wszystkich. Najbardziej dla dowództwa. Oczywiście nie znaleziono żadnego żywego amerykańskiego komandosa. Na najniższym poziomie poza wyciekiem sarinu był rozpylony też gaz musztardowy. Dla żołnierzy plutonu likwidacji skażeń z 4 Pułku Chemicznego żadne zagrożenie, tylko cholernie upierdliwy brak widoczności. W połączeniu z brakiem prądu w piwnicy idealne miejsce na pułapkę. Dwóch turbaniarzy przeczekało na miejscu w kombinezonach z lat sześciesiątych. Zasadzka okazała sie dość skuteczna, bo z sześcioosobowej “drużyny jeden” przy życiu został Sykurski i jakiś Roger z sił sprzymierzonych. Na szczęście jeden z turbaniarzy też był już martwy. U stóp Polaka leżał jego kolega z drużyny. Potłuczona szybka z maski, śrut, kawałki kości i krwawa miazga zastępowały uśmiechnięty wyraz twarzy, który pamiętał z odprawy. Strzelaniny w pomieszczeniach wypełnionych sarinem miały tę cechę, że nie ważne w co trafisz, to i tak przerwany kombinezon ochronny dawał jakieś 30 sekund do dwóch minut życia. Wojciech był pewien, że drugi turbaniarz przed chwilą też oberwał. Na zegarku ustawił minutnik. 120 sekund i po sprawie. Roger właśnie osłaniał front. Polak flankował pozycję wroga. Miął pęknięte wiadro z którego wylewał się sarin. Jakieś dwdzieścia litrów. W głowie szybko przekalkulował czas połowicznego rozkładu gazu. Czekały ich jakieś cztery, może pięć tygodni kwarantanny, zanim będzie można bezpiecznie wejść do fabryki bez kombinezonu. Ale tym będą martwić się później. Sykurski właśnie podchodził do przeciwnika. Ten jednak chyba go wyczuł. Odwrócił się i spojrzał mu w twarz.

Broń Sykurskiego bezwiednie wypadła ze zwisających bezwładnie wzdłuż ciała rąk. W starym przetartym kombinezonie, bez maski stała na przeciwko niego młoda blondynka. Jego nastoletnia córka. Miała smutny wyraz twarzy i powiedziała do niego:
- Dlaczego?
Wojciech nie wiedział co powiedzieć. Nagle w masce zaczęło brakować mu powietrza. Serce waliło jak młotem. Logiczna część umysłu podpowiadała mu, że jeżeli poda jej Diazepam w podwójnej dawce, to zdąży wyjść ze strefy skarzenia.. sięgnął po zestaw pomocy ze strzykawkami.
- Tato…. - dziewczyna sięgnęła dłońmi do swojej twarzy i ją zasłoniła, przeciągnęła rękami w górę zdejmując kaptur. Gdy jej dłonie opadły Sykurski dobrze widział przyklejone pod powiekami plastry LSD.
- Dlaczego mnie zostawiłeś….
Wtedy zaczął dzwonić ustawiony minutnik…. Było już za późno, żeby kogoś uratować… pierwszy dzwonek… drugi….

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, ul. Wiatraczna , przed południem.

… trzeci dzwonek do drzwi obudził detektywa. Pamiętał coś, że blisko do czwartej nad ranem siedział w tablecie szukając różnych rzeczy. Dużo bardziej niż ból szczęki męczył go brak dostępu do Ask córki.
Do drzwi dobijał się kurier. Jak się okazało paczka nie była dla niego, tylko dla sąsiadki. Typowe. Nigdy jej nie było w domu za dnia, a jednak zamiast zamówić kuriera do pracy wybierała adres domowy. Sykurski mruczał coś o tym, że nigdy nie zrozumie kobiet gdy podpisywał potwierdzenie odbioru. Paczka została w korytarzu. Tylko na chwilę zerknał na nazwę firmy. Szczęka bolała niemiłosiernie. Nie była złamana, ale jednak dawno nie dostał w mordę. Bolały też nerki. Rozumiał już dlaczego w pewnym wieku wojskowych wysyła się na emeryturę. Zapalił papierosa i na uruchomionym komputerze wstukał w Google nazwę firmy z jakiej sąsiadka dostała paczkę. Cukierkowa strona z pierdołami dla domu. 150zł za poprzecierany lampion, który wyglądał jakby był już wiele lat używany. Kubeczki porcelanowe z serduszkami. Po 50zł za sztukę. Wszystko fajnie, pięknie. Tylko że Karolina nie miała w swoim mieszkaniu niczego w stylu Shabby chic. Asortyment sklepu w ogóle do niej nie pasował. Sykurski sprawdził dane kontaktowe firmy. Przerzucił je do portalu mojepaństwo.pl. Szybko znalazł zarząd i udziałowców firmy posiadającej stronę. Jak się okazało mieli też drugą firmę. Tym razem wrzucił dane z KRS w Google. I znalazł. Strona sklepu internetowego o zgoła innym asortymencie. Kajdanki. Skórzane stroje. Bicze. Wibratory różnych kształtów i rozmiarów. Zestawy do krępowania. Obroże, kneble, pasy cnoty. Cóż, w tym momencie Wojciech przestał się dziwić, że asortyment jest wysyłany w paczce oklejonej logotypem innej firmy. Z jakiegoś powodu ten sprzęt pasował mu do Karoliny dużo bardziej niż poprzecierane kubeczki.

Uśmiechnął się do monitora i odpalił papierosa. Żołądek prawie wywinął się na lewą stronę. Ewidentnie nie powinien palić przed śniadaniem. Sprawdził telefon. Widocznie Buła nie znalazł wizytówki. Cóż, w takim razie teraz to Wojtek będzie musiał podzwonić. Ale najpierw śniadanie. Ubrał się i ruszył na zakupy.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, ul. Wiatraczna , południe.

Po obfitym śniadaniu, dużej kawie i dwóch papierosach detektyw siedział w swoim małym centrum dowodzenia. Komputer stacjonarny z podłączoną do niego iPhonem. Laptop z podłączoną starą Nokią. Słuchawka z mikrofonem na głowie Wojtka. Tablet w ładowarce po całonocnej pracy. W tle uruchomione nagrywanie rozmów. Przez system komputerowy wybrał pierwszy z nieznanych numerów. Nasłuchiwał sygnałów. Jednak pierwszy telefon okazał się głuchy. Podobnie drugi i trzeci. Przy czwartym pojawiła się nadzieja. Statystyki mówił, że 90% połączeń jest odbieranych przed szóstym sygnałem. Sykurski w głowie zaczął liczyć:
Drugi… Trzeci…
- Halo? - odebrał mężczyzna o zimnym i wypranym z emocji tonie*
- Dzień dobry. Jan Adamski, firma G&G. Miło mi poinformować, że wygrał pan w naszym konkursie - oczy Sykurskiego wodziły po lokalizatorze na mapie - bon na zakupy na kwotę 200 zł w naszych centrach handlowych.
rozmówca rozłączył się bez słowa.

Detektyw zapisał czterosekundowy plik z nagraniem. I zaczął wybierać kolejny numer. Niestety Mirecki też okazał się wyłączony. W końcu został ostatni. Wybrał numer i czekał.
Po kilku sygnałach uzyskał połączenie… ten sam głos.
- Halo?
Tym razem Wojtek się zawahał. Może dwie sekundy zanim stuknął długopisem o obudowę laptopa. W końcu skupił się, żeby nieco zniżyć głos.
- Dzień dobry - skupił się, żeby nie mówić zbyt szybko. Dał chwilę na odpowiedź rozmówcy.
- Kto mówi? - głos dalej nie zdradzał emocji ale był… jednocześnie grzeczny i brutalnie twardy.
- Wojciech Sykurski. - Dał chwilę na przeanalizowanie tej informacji rozmówcy. Był ciekaw reakcji. Na ile ten człowiek jest powiązany z całą tą sytuacją.
- Nie znam, skąd pan ma ten numer - głos stwardniał o ile to możliwe.
- Poszukuję Wojciecha Kleszcza - oddech - wczoraj skradziono mi telefon i dzwoniono z niego do pana.
- Kogo?! - wściekłe warknięcie.
- Może ma pan pomysł dlaczego ktoś kto ukradł mi telefon dzwonił z niego akurat do pana?
Chwila ciszy w słuchawce.
- Posłuchaj mnie uważnie panie Sykurski. Skoro go poszukujesz… to jak znajdziesz tego skurwysyna, to zadzwonisz do mnie. I powiesz gdzie go można znaleźć.
- A dlaczego ktoś, kto może wiedzieć o miejscu jego pobytu zabrał mój telefon i zadzwonił z niego do pana? Kim pan jest?
- Czekam na info, nie pożałujesz. - Rozmówca rozłączył się.

Detektyw był kompletnie skołowany. Facet w sklepie GSM współpracował z Mietkiem i Kleszczem. Tego był pewien do tego momentu. No bo skoro tak, to dlaczego dzwonił do kogoś, kto też szuka Kleszcza? Ten klocek nie pasował do układanki. Tomek zapisał obydwa numery wraz z notatką: “Zimny i wyrachowany” i przyczepił do swojej tablicy. Nie miał pojęcia z czym je połączyć. Sprawdził jeszcze odczyt wskazań GPS, a później kilkukrotnie przesłuchał nagraną rozmowę wyciszając całkowicie swój głos i skupiając się na tle rozmówcy. Zapalił też papierosa. Rozmowa była za krótka do lokalizacji. Mapa wskazywała Warszawę i obszar wokół niej.

Po blisko godzinie zabawy z dźwiękiem i odtwarzaniem “Czekam na info, nie pożałujesz” Sykurski zapisał wszystkie pliki i zamknął “Wywiadowczego” laptopa. Komórka została z włożoną kartą. Ci którzy nie odebrali mieli szanse oddzwonić, zanim wyrzuci tę kartę SIM. Tymczasem detektyw siadł do swojego wysłużonego pieca i zaczął zajmować się zleceniem dla panny Zach. Przeglądał teczki osobowe pracowników profilując ich na różnych portalach. Po większości nie było śladów w internecie. Ot przeciętna kadra robotnicza. Przeważało wykształcenie zawodowe, nie związane z wykonywaną pracą. Kilku po technikum. Większość z okolicy firmy. Tylko trzech pracowników miało konto na Facebooku. Ale już ośmiu na Naszej Klasie. Później przyjrzał się firmom dostarczającym surowce. Wszystkie o podobnym profilu. Zmieniały się tylko procentowe udziały zagranicznego kapitału. Wąska i specjalistyczna branża. Nawet ich strony internetowe były podobne. Wszędzie łódki, baseny, wiatraki. W chmurze robił notatki z ustalonych rzeczy. Przyznał sam przed sobą, że większe nadzieje wiąże ze sprzętem rozstawionym na produkcji. Ostatnie co zostało do przejrzenia to dokumentacje reklamacji. Wtedy zawibrował telefon. Ten, którym próbował namierzyć nieznane kontakty. Póki co był to tylko sms. Numer z którym chciał się skontaktować był dostępny. Sykurski odpalił sprzęt i pospinał instalacje, a później zapalił papierosa i czekał. Chyba jednak rozmówca nie był zainteresowany oddzwonieniem. Detektyw poskładał kilka plików z dźwiękiem, ktore wcześniej zapisywał i wybrał numer, który podobno był dostępny.

Po kilku sygnałach połączenie zostało odebrane i w słuchawce odezwał się uprzejmy męski głos.
- Halooo?
Sykurski postanowił sprawdzić, czy cele się znają i rozpoznają. Puścił kawałek nagrania poprzedniej rozmowy:
- Halo? Kto mówi? - przemówił zimny i wyrachowany głos wprost z programu do słuchawki.
- To pan dzwoni… - głos wciąż uprzejmy - czy to nie pan powinien się przedstawić?
Detektyw doszedł do wniosku, że jednak się nie znają, albo rozmówca nie rozpoznał poprzedniego głosu. Przeszedł na słuchawkę i powiedział:
- Wczoraj wieczorem ktoś do mnie dzwonił z tego numeru.
- Wykonuje wiele telefonów, taka praca. - Ton głosu zamyślony, rozmówca zastanawiał się nad czymś. Mówił leniwie, bardzo powoli jak anemik. - Jakby mi pan powiedział, o której dokładnie to było godzinie. Albo pana nazwisko… Może mógłbym wtedy skojarzyć o co chodziło.
Wojciech z uśmiechnął się wsłuchując w powolną dykcję rozmówcy. Mapa się aktualizowała.
- To było… Chwileczkę…. Chyba po dziewiętnastej… Sprawdzę - w słuchawce rozległy się dźwięki przełączanych przycisków. Trzy… Pięć… Dziesięć sekund. Krąg na mapie się zawężał. Detektyw zerknął też na połączenia wychodzące swojego telefonu. 20:36.
- A przepraszam, to było po dwudziestej. Nawet po wpół do dziewiątej. - Kolejna niepotrzebna pauza i szybki atak - moje nazwisko Sykurski. Pan w sprawie kablówki dzwonił?
- Nieee, ja nie z kablówki, pan pozwoli sprawdzę w notatkach nazwisko. Proszę się nie rozłączać, to zajmie niedługo, dobrze?
- Oczywiście - detektyw mimowolnie zacisnął kciuki. Nie umiał sobie wyobrazić lepszego układu. Czekał wpatrując się w mapę i licznik czasu trwania połączenia. Obszar lokalizacyjny robił się coraz mniejszy. Już wiedział, że rozmówca jest w Warszawie.
Trwało to raczej dłużej niż krócej, Wojtek słyszał coś jakby przewalane kartki? Notes?
- Jeszcze chwilkę, mam masę zleceń, Sykalski? Dobrze zapamiętałem?
- Sykulski - przekręcił celowo nazwisko. - Janusz Sykulski. A czym się pan zajmuje jeśli wolno spytać?
- Aaaaaaa…. - człowiek przeciągnął. - To to panu powiem, jak to nie pomyłka. He, he, he. Już chyba mam.
W tym momencie lokalizator wskazał już dokładne położenie na mapie. Wojciech rozszerzył oczy ze zdziwienia.
- Mamy go, Wiatraczna… - Sykurski wychwycił cichy głos w tle tylko dzięki swojemu wprost wybitnemu słuchowi. - Ślij ludzi, a ty go trzymaj przy słucha… - Końcówki już nie usłyszał wyraźnie.
- Taaaaak, mam. - ucieszył się “anemik” -...
Detektyw zostawił słuchawkę. Podszedł do sejfu w ścianie i wyjął z niego broń. Z komputera stacjonarnego wyjął dysk twardy. Zabrał tablet i prywatny telefon. Wtedy podszedł do słuchawki i rzucił:
- To czym Pan się zajmuje?
Z szafy wyjął spakowaną torbę podróżną, którą trzymał na jakieś dziwne okazje.
- Informacją. Pan mi przypomni co pan chciał wiedzieć. Co mi zlecił...

Wychodząc z mieszkania zamknął drzwi. Możliwie szybko wsiadł do samochodu i odjechał z mieszkania. W głowie składał sobie wszystko. Kleszcz zaszedł za skórę potężnym ludziom. Sprzedawca z Teletorium sprawdzał z kim z wrogów Kleszcza współpracuje Sykurski. Tak... ta teoria wydawała się logiczna. Detektyw zatrzymał samochód. Wyjął swoją lustrzankę z wielkim zoomem i lornetkę. Nie było go w domu, ale przecież musiał sprawdzić kto przyjeżdża w odwiedziny.

Cały czas się też zastanawiał dlaczego w Świątyni Opatrzności Bożej ktoś zaczął go namierzać gdy tylko odebrano jego połączenie.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 03-03-2016 o 20:46.
Mi Raaz jest offline  
Stary 04-03-2016, 19:40   #5
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Pod blokiem Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, południe
Zwarta zabudowa okolicy nie dawała szans na obserwację niewielkiego apartamentowca stojącego na rogu Wiatracznej i Paca z dużej odległości, choć plus był taki, że wyjście z klatki schodowej Wojtka był od tej pierwszej, większej ulicy. Detektyw wybrał wyjazd w lewo, w kierunku północnym i stanął przy niewielkim skwerku obok skrzyżowania wiatracznej z Dwernickiego/Szaserów. Postój samochodu w tym miejscu nie był niczym nienaturalnym, gdyż miejsce to było permanentnie wykorzystywane jako dziki parking dla pojedynczych wozów, do tego skrycie się w krzakach od ulicy dość blisko obserwowanego budynku tuż obok samochodu by w razie czego móc przysnąć dawało pewne poczucie komfortu, bo przy tym co się wydarzyło to raczej nie "bezpieczeństwa".

Wojtek miał trochę czasu toteż sprawdził na google maps za ile może spodziewać się gości, aplikacja wskazywała dwie drogi, przez Sobieskiego, Czerniakowską, Trasę Łazienkowską i aleję Stanów Zjednoczonych lub alternatywne wyminięcie Czerniakowa dłuższą zawijką przez most Siekierkowski i Wał Miedzeszyński. Dłuższa droga bez szans na korki, lub krótsza z dużo mniejszym tempem przejazdu dawały wedle pomiarów identyczny czas. 20 minut.
Ale Wojtek nie wierzył w to, że będzie musiał tyle czekać i nie zawiódł się.
Przyjechali trzy nerwowo spalone papierosy później.



Dwa Audi A8 L Security zajechały od strony ronda Wiatraczna prując ulicą, jeden zatrzymał się na chodniku flankując budynek od strony Paca, drugi zatrzymał się na przeciw wejścia do klatki schodowej Wojtka.
Z samochodów wyszło pięciu smutnych panów ubranych raczej różnie ale szykownie (choć nie w garnitury) jeden miał na sobie skórzaną kurtkę z jakimś wzorem wyszytym na plecach którego nie dało się dokładnie zobaczyć. Inny miał na sobie czarny golf z podwiniętymi rękawami, choć było dziś trochę chłodno, jeszcze inny w brązowej sportowej marynarce i jeansach. Wyglądali jak niejednolita banda ale z pewnością nie o klasie pospolitych bandziorów. Co ciekawe wszyscy poruszali się szybko i sprawnie w większości prawe dłonie trzymając pod lewymi połami tego w czym kto aktualnie po ulicy latał. Może i ignoranci mogli by uznawać, że boli ich brzuch lub rozmasowują kolkę. Wojtek nie należał jednak do tej grupy ludzi.

Ale najciekawszy był w tym ksiądz jaki wyszedł z jednego z dwóch samochodów. Młody i świetnie zbudowany, czego nie maskowała sutanna. Zdawał się lekkimi gestami i ruchem głowy komenderować piątką drabów. Kierowcy wysiedli z obu Audi zabezpieczając pozycje i jednocześnie pozostając przy autach na wypadek potrzeby szybkiej ewakuacji.
Co ciekawe niewielu przechodni zainteresowało się całą grupką. Bo i gdyby nie wiedzieć co i kogo obserwować wszyscy zdawali się naturalni. Ruchy pewne i zdecydowane ale bez budzącego uwagę pośpiechu, tor ruchu całej grupy był dość chaotyczny w obieranych kierunkach zamiast iść ławą czy skoncentrowaniem na jeden punkt. Jeden, ten w skórzanej kurtce zniknął za załomem budynku. Wszedł w Paca zapewne obchodząc apartamentowiec z tamtej strony. "Sportowa marynarka" wkrótce zniknął w Prochowej widocznie z tym samym zamiarem ale z drugiej strony. Ksiądz i pozostałych trzech (w tym golf) zbliżyli się do klatki schodowej kontemplując coś przy domofonie.
Nie minęło więcej niż minuta i weszli do środka.



Pod blokiem Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, południe
- Sykurski, prywatny detektyw - przeczytał na głos mężczyzna w ciemnych okularach i z włosami związanymi w koński ogon, pod zamszową jasną kurtką trzymał UZI.
- Może to pomyłka? - zaryzykował typ w golfie zerkając na księdza. Z bocznych kieszeni czarnych bojówek wystawały mu drewniane końcówki czegoś co mogłoby być kijami bejsbolowymi. Mogłoby gdyby kieszenie nie sugerowały długości tych przedmiotów na jakieś max 20 centymetrów.
- Na ten numer nie mogło być pomyłki Jerzy - odpowiedział ksiądz.
- Nie wygląda to na kryjówkę.
- Po pierwsze ich kryjówki mają na nie nie wyglądać Jerzy.
- A jak to tylko ktoś współpracujący z nimi? Zlecenie? - "Kucyk" wskazał palcem słowo "Detektyw" na mosiężnej tabliczce.
- Jeżeli dzwonił na ten telefon, to jest ich zaufanym współpracownikiem Patryku. Powie co wie. Zapłaci za konszachty z diabłem.
Ksiądz sięgał do domofonu jednak nie zdążył, jakiś chłopaczek właśnie wychodził i wyminąwszy całą czwórkę skierował się ku Biedronce.
- Nh bć phwln... - wymamrotał.
- Na wieki wieków synu - odpowiedział duchowny wchodząc do środka i spod sutanny wyjmując Glocka. Przeładował.




Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, południe
- Wojciech Kleszcz, Mapa Sierakowa to chyba PESEL - "Kucyk" marszczył brwi patrząc na tablicę.
- Tak to jego PESEL Patryku.
- Zna ojciec tego typa?
- Tak Patryku, choć nie osobiście, jest na naszej liście jak oni wszyscy.
- To znaczy, że to sprzymierzeniec? - zainteresował się pulchny jegomość z bokobrodami. W ręku trzymał krótkiego shotguna jakiego skrywał pod stylowym płaszczem, tu z bronią się już nie krył. Zapalił cygaro.
Ksiądz wskazał dwa numery telefonów z adnotacją "Zimny i wyrachowany".
- W tym mieście jest jedna osoba co chciała by Kleszcza dorwać za wszelką cenę Karolu. - Duchowny uśmiechnął się. - On. Szef naszego Sykurskiego, który jak widać jest umoczony po uszy w deprawacji.
- Skąd to wiadomo?
- Stad że ma oba numery.
Zrozumieli w mig.
- A te zapiski o córce ambasadora? Attache?
- Może kontakty Ernesta dane na użytek panu Sykurskiemu, Jerzy. - Ksiądz zmarszczył brwi. - Trzeba sprawdzić te dziewczęta. I ten adres. - Wskazał na adres Buły. - Zabezpieczcie sprzęt, przeszukajcie mieszkanie chłopcy. Trzeba dopaść naszego detektywa.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 04-03-2016 o 19:48.
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-03-2016, 11:10   #6
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację



Pod blokiem Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, południe


Zagwizdał cicho pod nosem gdy zobaczył jakie samochody przywiozły jego potencjalnych prześladowców. Najnowsza pancerna limuzyna. A w zasadzie dwie. Nie zastanawiał się nawet chwili. Wiedział, że gdy ktoś się wozi takimi samochodami, to należy do bardzo zdeterminowanych ludzi, którym nic nie staje na drodze. Detektyw wybrał numer na policję.
- Dzień dobry. Wojciech Sykurski. Chciałbym zgłosić włamanie do lokalu na ulicy Wiatracznej 15. Pięciu mężczyzn. Przyjechali dwoma Audi A8.
Mężczyźni zaczęli wysiadać z samochodów. Broni pod płaszczem były żołnierz raczej nie mógł pomylić z niczym innym.
- Proszę szybko przysłać patrol. Są uzbrojeni. Tak włamanie właśnie trwa.
W Polsce broń działała na policję jak płachta na byka. Miliony paragrafów determinujących jej posiadanie. Za niezarejestrowanego gnata można było dużo szybciej pójść siedzieć niż za kilogram kokainy.

Wojciech wrócił do robienia zdjęć. Zoom optyczny 50x w połączeniu z dwudziesto megapikselową matrycą da mu trochę materiału. Musiał nieco przejść przez skwer, żeby przymierzyć w okno swojego biura. Gdy po chwili zobaczył w nim ruch wiedział już, że weszli do środka. Cóż, przynajmniej nie będzie się tłumaczył policji z nieuzasadnionego wezwania.

W głowie zaczynał sobie układać zeznania i wyjaśnienia. W zasadzie nie był w stanie z tego miejsca sfotografować wnętrza biura, ale uchwycił głowy dwóch mężczyzn w pomieszczeniu. Na wyświetlaczu aparatu nie był w stanie się im przyjżeć, ale przecież 20Mpix da mu zdjęcie wielkości bilbordu. Schował aparat i cofnął się w stronę samochodu. Teraz zostało mu czekać. Był już spokojniejszy. Wyjął telefon i zadzwonił do dawno nie słyszanego kolegi. Po sześciu sygnałach włączyła się poczta głosowa:
- Dzień dobry, tu Adam Krupa. Nie mogę teraz rozmawiać, proszę zostaw wiadomość po sygnale.
- Cześć Adam. Tu Wojtek. Tak pomyślałem, że mi pomożesz. Kto w Wawie wozi się tymi pancernymi Audicami? Rocznik na pewno nie starszy niż 2014. Mają co najmniej dwie sztuki. Oddzwoń jak odsłuchasz wiadomość. Na razie.
Kapitan Krupa był teraz przedsiębiorcą. Firma ochroniarska prosperowała w najlepsze. Zajmowali się konwojowaniem gotówki i cennych ładunków. Dużo rzadziej VIPów. Ale gdy w mieście pojawiała się pancerna limuzyna za przeszło dwa miliony złotych, to Adam powinien się zainteresować. A dwie takie limuzyny powinny przyciągnąć jego uwagę podwójnie. Detektyw był dziwnie spokojny jak na rozwijającą się sytuację. Pod jego mieszkaniem stały dwa czołgi. W mieszkaniu biegało pięciu żołnierzy z bronią. On sam mógł uciekać swoim Fordem. Tyle, że te czołgi chodź się powoli rozpędzają, to mają pięć razy taką moc silnika jak jego Fokus. Chyba nawet gdzieś czytał, że z przestrzelonymi wszystkimi oponami można całkiem sprawnie jechać około 100km/h. A może to było w milach? Wyjął telefon i wykręcił kolejny numer. Tym razem komórki podłączonej do laptopa w jego mieszkaniu. Spojrzał na zegarek, żeby dokładnie kontrolować czas.
- Halo? - w słuchawce rozległ się głos mężczyzny.
- Kim jesteście i co robicie w moim mieszkaniu? - zaczął bez zbędnych wprowadzeń Sykurski. Nawet gdyby chciał w jakiś sposób ich oszukać, to przecież ten numer widniał na drzwiach biura detektywistycznego.
- W pana mieszkaniu? - spytał mężczyzna. - Zatem mam przyjemność z Panem Sykurskim, tak?
- Tak. Kim jesteście i co robicie w moim mieszkaniu?
- A sprawę mamy… jak to do detektywa. Pukalismy ale drzwi uchylone były, poczekamy na pana, wyjaśnimy sobie jak pan przyjdzie, tak? - mężczyzna silił się na miły ton, choć przebłyskiwały w nim nutki ironii.
- Skoro nie chcecie rozmawiać jak ludzie, to trudno. Następnym razem proszę się umówić przez telefon albo mailem - rozłączył się i wsiadł do samochodu. Pora zaczekać na przyjazd policji.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, dopiero po trzech minutach przyjechały dwa radiowozy i czterech gliniarzy rzuciło się do klatki schodowej. Zniknęli w środku i znów cisza, spokój.... Wojciech zauważył, że gdy tylko policja przybyła zatrzymując się pod blokiem, kierowcy obu Audi porozumieli się wzrokiem i jeden gdzieś zadzwonił.
Czas wlókł się niemiłosiernie. W końcu z apartamentowca wyszło dwóch stróżów prawa w towarzystwie księdza. Wszyscy wsiedli do jednego radiowozu, z czego duchowny z tyłu za zakratowanym oddzieleniem przedziału funkcjonariuszy od tylnej części samochodu. Przez lornetkę detektyw zauważył, że policjant siedzący na miejscu pasażera rozmawia z kimś przez radio ale prócz tego ani mundurowi, ani zatrzymany nie robili nic, żadnej reakcji, jakby na coś czekali. Pozostali dwaj funkcjonariusze i trzech uzbrojonych typów co wleźli do bloku z księdzem nie pojawiali się na ulicy.
W oknach nic nie było widać. Detektyw nie mógł odpuścić porobienia zdjęć tego zdarzenia. W kilku momentach było bardzo wyraźnie widać twarz księdza oraz członków jego obstawy.
Trwało to z piętnaście minut zanim nie podjechało BMW 7 z kogutem na dachu. Wysiadło z niego dwóch typów kierując się do radiowozu, policjanci też wysiedli, duchowny nie ruszał się za to z miejsca. “Przybysze” byli w ciemnych garniturach, jeden mimo pochmurnego listopada miał okulary przeciwsłoneczne, obaj za to zestawy łączności w uszach. Wylegitymowali się policjantom jakimiś legitymacjami czy też identyfikatorami. Nastąpiła dynamiczna wymiana zdań, choć jeszcze nie kłótnia. Widać jednak było, że mundurowi niekoniecznie pałają do ‘garniturów’ miłością. Wojtek zastanawiał się już tylko czy to BOR czy wojsko, innych możliwości chyba nie było, tajniacy z obrębu służb MSW z krawężnikami znaleźliby wspólny język.
Policjanci nie chcieli łatwo odpuścić, czekali na coś, a jeden z garniturów zadzwonił przez komórkę.
Kierowcy Audi obserwowali to wszystko bez specjalnego spięcia. W końcu jeden z gliniarzy odebrał coś w radiu. Rzucił coś gniewnie do kolegi jaki otworzył drzwi księdzu i wszedł do bloku. Duchowny wyszedł z wozu i tylko spokojnie sobie czekał. Dwie minuty później trójka policjantów wyszła z klatki, zapakowała się do radiowozów i oba patrole zmyły się szybko. “Garnitury” też wpakowały się do BMW i odjechały. Z klatki wyszli ci trzej towarzyszący wcześniej księdzu jaki właśnie dzwonił gdzieś przez swoją komórkę, widocznie zawiadamiając resztę o końcu akcji, bo “skóra” i “sportowa marynarka” zaraz wyszli z pozycji osłonowych od Paca i Prochowej wsiadając do samochodów. W końcu wszyscy załadowali się do pancernych Audi i odjechali wraz z częścią rzeczy Wojtka jakie wynieśli z jego mieszkania.
- Piasek, w coś ty mnie kurwa wjebał? - Powiedział Wojtek do siebie gasząc peta i sprawdzając czy zdjęcia księdza i jego kolegów są dość wyraźne.
Wziął telefon i zadzwonił do swojego kuzyna.
- Cześć Tomek. Słuchaj, mam sprawę. Dzisiaj o 12:46 zadzwoniłem zgłosić włamanie. Na miejsce przyjechały wozy U214 i U227. Wyciągniesz mi z tego raport?
- Cześć - Kamiński analizował to co usłyszał. - Eee, a gdzie to włamanie?
- Do mojego mieszkania.
- I co powiedzieli nasi?
- Nie wiem. Nie gadałem z nimi. Dlatego mnie ten raport interesuje.
- Kurwa, Wojtek, czy ty się w coś wjebałeś? - Kamińskiemu trzeba było przyznać, że głupi nie był.
- Jeszcze nie wiem. Wyślij mi te raporty jak już będziesz je miał. Podam ci nowego maila, bo stary pewnie już jest spalony. Nara.

Rozłączył się. Przejechał ręką po twarzy. W końcu zapalił kolejnego papierosa. Dobrze, że kupił dwie paczki na porannych zakupach. W końcu odpalił auto i ruszył.

Karczma Soplicowo w galerii Wola Park, Wola, ul. Górczewska, popołudnie.

Detektyw zrobił krótki rekonesans. Niby przypadkiem przeszedł koło Teltorium sprawdzając czy ten sam specjalista od telefonów jest na miejscu. Szczęście się do niego uśmiechnęło. Cwaniak siedział za ladą. Później Wojtek postanowił coś zjeść. Nie było szans, żeby Kamiński załatwił mu raporty jeszcze dziś. Jednak i tak co chwilę zerkał na telefon. Może zadzwoni Adam z rewelacjami o limuzynach. A może ktoś inny się odezwie. Póki co zamówił schabowego i odpalił tablet. Przeglądarka wyświetlała stronę profilową Sykurskiego na Ask.fm. Dawno nie był tak mocno w tyle, aż na tylu płaszczyznach. Z drugiej strony był dumny z córki, która nie podawała prawdziwego imienia i nazwiska na portalu. Wyszukiwanie po tych parametrach nie przynosiło efektu. Wtedy Sykurski zaczął szukać jej znajomych. W końcu nie każdy był tak roztropny jak jego Tereska. Gdy już znalazł kogoś ze sporządzonej wcześniej listy to sprawdzał kto zadawał mu pytania. W końcu gdzieś musiał być jakiś ślad interakcji z jego córką. A wtedy dostanie się również na jej profil.

W tym czasie dostał swojego schabowego i zrobił sobie chwilę przerwy. Po świetnym obiedzie postanowił przejść się pod galerię, żeby w spokoju spalić.

Parking pod galerią Wola Park, Wola, ul. Górczewska, późne popołudnie.

Detektyw kontemplował spalaną fajkę. Za dużo się pieprzyło przez ostatnie dwie doby. Nie było nawet kiedy złapać oddechu. Teraz stał i patrzył na powoli zachodzące słońce. Nagle zadzwonił telefon. Adam Krupa.
- No cześć - zaczął detektyw.
- Cześć. Sorry, że nie odebrałem. Robota, sam wiesz.
- Spoko. Nadal jeździsz z chłopakami? Powinieneś już skupić się na zarządzaniu.
- Żartujesz? Kto to za mnie ogarnie? Oni wszyscy świetnie wykonują rozkazy, ale ktoś musi je wydawać.
- Tak jest, panie kapitanie.
- Serio, muszę być na miejscu przy tych ważniejszych transportach.
- Na moje to się nazywa brak zaufania do swoich ludzi - droczył się z nim detektyw.
- Pierdolenie. Miałeś pracować dla mnie, zamiast tego uganiasz się za pancernymi limuzynami.
- O właśnie, cieszę się, że wróciłeś do tematu.
- No to generalnie nic nie wiem. Rząd w kilku ostatnich przetargach wybrał BMW, więc raczej nie miałeś przyjemności z nikim z BORowików czy ABWery.
W głowie Sykurskiego pojawilo się wspomnienie BMW, które przyjechało odprawić policjantów.
- Co do A8L, to nic o tym nie wiem. Wiesz, to się tak mówi, że jak ktoś coś takiego ma, to w konwojach to od razu wszyscy wiedzą - zaczął Krupa w reakcji na przedłużające się milczenie Wojtka - prawda jest taka, że jeśli masz takie cudo, to się nikomu nie chwalisz. No bo kupujesz takie auto wtedy gdy boisz się o życie. Jak kogoś stać na dwa takie cuda, to stać go również, żeby ukryć swoją tożsamość.
- Czyli nic nie wiesz - w głosie Wojtka nie było słychać rozczarowania. W zasadzie w ogóle nie było w nim słychać emocji.
- Postaram się czegoś dowiedzieć, ale nie spodziewaj się cudów. Zastanawiam się po co dwie takie. Wiesz, jak VIP jedzie takim wozem, to część obstawy zazwyczaj ma inne auto.
- Dzięki, pomyśle o tym.
Rozłączył się.

Nadal nie miał nic. Spojrzał do paczki. Zapalił ostatniego papierosa z paczki. Delektował się nim.

Po spaleniu zadzwonił do Jeffa.
Bridges odebrał po trzecim sygnale. Chyba kierował, bo nie sprawdził kto dzwonił.
- Mostowiak słucham.
- Cześć. Sykurski z tej strony.
- Cześć Wojtek, czekaj chwilę, słuchawkę założę. - Jeff ewidentnie był w samochodzie.
- Rano byłem u Piaska. A jak tam u ciebie?
- Wiesz Błażej… - Sykurski prawie nigdy się nie zwracał w ten sposób do kolegi - to jest na prawdę gruba sprawa.
- Grubsza sprawa, grubsza kasa. Przecież wiem. Byłeś już w Sierakowie, co?
- Sierakowie?
- Nie udawaj głupka. Jest już po siedemnastej. U Piaska byłem rano. Jestem po lekturze tego co było w teczce.
- Kurwa, Błażej, czy ty mnie słuchasz? W życiu nie miałem tak grubej sprawy. To ociera się nie tylko o ambasadę. Łatwo wkurwić wpływowych ludzi.
- Boisz się. Dwa dni siedziałeś na dupie i nic nie masz, a teraz się boisz, że to rozgryzę. Dlatego dzwonisz.
- Dzwonię, żeby zaproponować współpracę. Czuję, że sam tego nie ogarnę.

Po drugiej stronie rozległ się głośny śmiech.
- Wiedziałem. Skoro nie dajesz rady, to możemy pracować razem. Dam ci dwadzieścia procent.
- Pierdol się. - Sykurski się rozłączył.

Galeria Wola Park, Wola, ul. Górczewska, późne popołudnie.

Ruszył na zakupy. W pierwszej kolejności papierosy. Później koszulkę, jasne jeansy, jesienną kurtkę i czapkę z daszkiem. W toalecie się przebrał. Nie wyglądał już jak mściciel w czarnej skórzanej kurtce. Teraz był czterdziestolatkiem z klasy średniej. Poszedł zanieść stare ubrania do auta. W tym czasie zadzwonił do Karoliny. Odebrała w okolicy piątego sygnału.
- Taa? - kobiecy głos był zaspany, albo bardzo zmęczony.
- Cześć tutaj Wojtek. Kurier podrzucił mi paczkę dla ciebie. Masz zapasowe klucze do mojego mieszkania, prawda? Możesz wejść i ją zabrać. Mi szykuje się nocka w terenie.
- Oo dzięki. Zaraz idę. A co tam? Oglądasz jakąś zdradzającą żonę? Robisz zdjęcia?
- Nie.
- A w jakiej pozycji to robią? - Sykurski usłyszał jak dziewczyna w przerwie od krępujących pytań bierze pęk kluczy i idzie do jego mieszkania.
- Nie oglądam żadnych zdrad. Paczka jest w biurze.
Przez jakiś czas panowała w słuchawce cisza przetykana krokami, otwieraniem drzwi, brzęczeniem kluczy.
- Dziwne, drzwi były otwarte i… - urwała.
- Zadzwoń na policję Wojtek chyba miałeś włamanie. Burdel jakby przetrząsali wszystko. Hm. Mam nadzieję, że to włamywacz otworzył moje pudło - dodała z irytacją w głosie.
- Kurwa - zaklął nie przejmując się specjalnie, że rozmawia z kobietą. - A te twoje ozdóbki do chaty są całe? Nie otwierałem. Tylko sklep sprawdziłem w internecie. Nie mój styl. Zamknij proszę drzwi na klucz, a ja to zgłoszę - wziął głęboki oddech. - Dziękuję ci Karolino.

Tak, zgłoś na policję. Jasne. Gdyby wszystko było takie proste. Poszedł sobie kupić gazetę i wrócił na ławkę niedaleko Teletorium. Otworzył najnowszy numer czasopisma o komputerach i czytając artykuły o zabezpieczeniach zerkał na drzwi sklepu.
Po kilku minutach zadzwonił telefon. Nazwa na wyświetlaczu wskazywała, że Wojtek powinien odebrać.
- Cześć, co tam? - rzekł głosem bez emocji.
- Co tam żołnierzyku? Wróciłeś z tych Pienin, czy umarłeś? Już będzie drugi tydzień jak cię na siłowni nie widziałem.
- Wróciłem, wróciłem. Tyle, że sporo roboty mam. Jakoś muszę na tę siłownie zarobić.
- Pierdol robotę. Kogo chcesz śledzić z tłusta oponą na brzuchu?
- Za tą siłownie się płaci, wiesz?
- Nie ze mną te numery, obydwaj wiemy, że masz roczny karnet. Przecież razem kupowaliśmy.
- I tu mnie masz. Ale dzisiaj nie mogę. Naprawdę. Dużo roboty mi się narobiło. Odwiedzę cię w weekend w klubie.
- Jasne, kurwa, przyjdziesz mnie szczuć piwem jak będę na bramce.
- Ty mnie teraz szczujesz siłownią, a pewnie zleci mi dziś do drugiej albo trzeciej w nocy. Jak wczoraj.
- Zabrzmiało jakbym przeszkadzał.
- Kosa… zgadnij…
- Dobra dobra. Nara.

Kosa rozłączył się. W sumie Sykurski chętnie namówiłby go na wspólne spotkanie z Mietkiem. W przeciwieństwie do kolegów z wojska, Kosa uwielbiał bić ludzi bez powodu. A jeżeli do tego jednak znalazł się powód, to Kosa był w siódmym niebie.

Kolejne godziny zleciały na czytaniu gazety i oczekiwaniu na wyjście sklepikarza z pracy.
Wojtek w końcu doczekał się. Obserwując punkt Teletorium zauważył jak fagas co wczoraj leciał z nim w kulki wokół pewnego smartfona, przygotowuje stoisko do zamknięcia. Nie śpieszył się robiąc wszystko leniwym i zblazowanym tempem ale nadszedł czas gdy oporządził wszystko i zamknął punkt na cztery spusty. Wsadził w uszy słuchawki podpięte do smartfona i nucąc coś skierował się do wyjścia.
Wojtek wstał powoli. W dłoni złożył gazetę i trzymając dużą odległość obserwował faceta. Normalnie nie narażałby się tak bardzo, ale galeria miała kilka wyjść, więc nie miał ich jak obstawić jednocześnie. Gdy mężczyzna zniknął w wyjściu Sykurski przyspieszył, żeby jak najkrócej tracić go z oczu. Plan na dzisiejszy wieczór był prosty do bólu. Miał tylko znaleźć samochód do którego przyczepi GPS. Nie zgarnie typa pod galerią, ale jutro przyjdzie. Przyczepi nadajnik do auta. Zobaczy jak podróżuje. A później będzie wiedział gdzie i kiedy na niego zaczekać. Tak, żeby nikt z ochrony nie przerywał łamania palców. Tak, żeby cwaniak z Teletorium mógł mu spokojnie opowiedzieć o wszystkich szukanych numerach. Palec po palcu.
Pracownik punktu telefonii komórkowej wyszedł z centrum handlowego udając się wzdłuż Górczewskiej, odpalił szluga i podążał wzdłuż ulicy kierując się w kierunku wschodnim nie przejawiając chyba chęci wsiadania do żadnego auta.
Detektyw zaklnął pod nosem. Miał dziś naprawdę ciężki dzień. Zwolnił zwiększając dystans, choć drażniacy dym papierosowy zaczął mu przypominać, że już dawno nie sięgał do paczki. Walczył chwilę ze sobą, lecz wygrał profesjonalizm. W ciemności tlący się papieros przyciągał uwagę bardziej niż brak tlącego się papierosa. Mimo dużego dystansu czuły węch detektywa cały czas przypominał o głodzie nikotynowym…
Śledzony w dobrym humorze nie zdawał sobie sprawy z ogona wciąż spacerowym tempem idąc w kierunku ul. Księcia Janusza lecz zanim doszedł do niej skręcił kierując się ku niewielkiemu budynkowi stojącym przy Górczewskiej.
Sykurski zbliżył się, chcąc sprawdzić, czy facet mieszka w tym budynku, czy tylko robi sobie przystanek. Pewności mieć nie mógł nawet gdyby typ wszedł do budynku, wszak mógłby tu mieszkać jego kumpel, ot wariantów było sporo. Detektyw zauważył jednak, że pracownik Teletorium wyjął z kieszeni klucze by otworzyć nimi furtkę w ogrodzeniu wokół budynku i nie chowając kluczy skierował się ku drzwiom.
Wojtek natomiast rozejrzał się po okolicy. Potrzebował miejsca z którego mógłby obserwować budynek. Ruszył spacerem robiąc szeroki łuk po okolicy. Obserwował też, w których oknach zapali się światło i dosłownie pół minuty od wejścia sprzedawcy do budynku zapaliło się. W mieszkaniu od strony ulicy na pierwszym piętrze, za wielką choiną przesłaniającą po części okno. Sykurski zrobił kilka zdjęć okolicy telefonem. Plan z samochodem nie wypalił. Trudno. Nie była to jedyna droga. Fakt, że miała być jedną z łatwiejszych, jednak nie jedyną. Detektyw wrócił spacerowym krokiem do swojego samochodu. Odpalił go i pojechał do ostatnio ulubionego klubu muzycznego. Wszak nadal miał niezamkniętą sprawę z Mietkiem z Progresji.

Droga, ul Redutowa, Wola, późny wieczór
Gdy detektyw jechał tam samochodem odezwała się jego komórka. Odruchowo włożył słuchawkę bezprzewodową do ucha i odebrał.
- Tak, słucham.
- Wojtek, jest problem… - zaczął Tomek nie bardzo wiedząc jak zacząć. - W firmie od niedawna jest sajgon. Nie to by kierownictwo jakoś mocno z poprzednią władzą związane, ale nowa naciska, chce wymiatać i w policji ustanowić na górze swoich ludzi. Szczególnie w Warszawie, której władze samorządowe wciąż są pod opozycją. Nasz nadszyszkownik naciskany ostatnio mocno, a sprawa twojego mieszkania… - Tomek urwał. - Wojtek, oficjalny raport to fałszywy alarm. Nieoficjalnie chłopaki mówią, że Borowiki dały patrolom po łapach, a na górze jest dym. Jakiś gruby. W wyniku akcji jakiej oficjalnie nie było. Podobno premier zaczął bardziej naciskać na dymisję szefa. To nie wszystko, jest jeszcze coś choć z tobą raczej nie związane. W każdym razie nie wiem o co chodzi do końca. Wiem tylko, że ktokolwiek był u Ciebie, ma parasol rządu, a u nas wywołało to granat w mrowisku.
- O kurwa - prawa dłoń z drążka zmiany biegów powędrowała do kieszeni w której spoczywała paczka papierosów - ja pierdole. To mówisz Macierewicz podejrzewa, że mam kawałki Tupolewa w mieszkaniu. Dobra. Dzięki, że mi to sprawdziłeś. Postaram się z tego wykręcić. Jakby ktoś pytał, to nie pamiętasz kiedy ostatnio rozmawialiśmy i w ogóle mamy kiepski kontakt. Trzymaj się kuzyn.
Na kolejnym czerwonym świetle nerwowo odpalał papierosa.
- Kim ty kurwa jesteś Kleszcz? Impreza z dzieciakami ambasadorów? Znajomi w rządzie? I kurwa Mietek ze straży pożarnej w puszczy. O co tu biega? Jesteś tak zajebiście intrygującym człowiekiem, że aż żałuję, że mam ci tylko liścik przekazać.
Ruszył dalej do Progresji.


Klub Progresja, Wola, Fort Wola, noc.

Sykurski zaparkował nieco dalej niż ostatnio, tak żeby stać przodem samochodu w stronę klubu. Uruchomił kamerę samochodową i zaczął szukać aparatu fotograficznego. Z jednej strony był tutaj, chciał znaleźć Mietka. Z drugiej strony w aparacie zaczął przeglądać zdjęcia z akcji w jego mieszkaniu. W sumie nie dojrzał na nich niczego nowego. Wyświetlacz aparatu miał ledwo kilka cali. Na komputerze przyjrzy się zdjęciom. W końcu przy takiej rozdzielczości robi się zdjęcia na bilbordach. Odłożył aparat, Zapalił papierosa i obserwował co się dzieje przed klubem. Czy może przypadkiem pojawi się Mietek. Czas wlókł się nieubłaganie. W międzyczasie poszedł podłożyć nadajnik GPS pod lewym nadkolem czerwonego Lanosa. Sykurski nie wierzył, że da to cokolwiek, ale skoro nie potrzebował nadajnika dla faceta z Teletorium, to i tak nie miał nic do stracenia. Wrócił do auta i obserwował jak wskazówki na zegarku przesuwają się dalej i dalej.
Gdy tylko zauważył, że wśród ochroniarzy znowu nie ma jego ulubionego Miecia ruszył. Zignorował nie tylko ograniczenie prędkości, ale też czerwone światło na skrzyżowaniu.

Blokowisko ochroniarza, ul. Powstańców Śląskich, Bemowo, po północy.

Miał jakieś cztery do pięciu minut przewagi. Zaparkował na blokowisku ochroniarza, który pomagał Mietkowi. Ruszył w głąb skweru. Plan był prosty.
Po jakiś czasie zaczajony Sykurski zauważył tego gnojka jaki brał udział w dawaniu mu wycisku. Tak jak poprzedniej nocy spokojnym acz szybkim krokiem człowieka na fajrancie zmierzającego do domu, ochroniarz klubowy kierował się do swojej klatki w bloku.
Sykurski ruszył wprost na niego. Szedł w stronę swojego samochodu. Gdy był tuż obok ochroniarza szturchnął go barkiem. Zanim doszło do szamotaniny będący w prawej dłoni detektywa paralizator zmierzał wprost w szyję mężczyzny Ochroniarz najwyraźniej nie spodziewał się ataku. Sykurski sprawnym chwytem złapał luźne cielsko faceta i ruszył w stronę samochodu. W bagażniku miał wiele sprzętu. I to takiego, który przeraziłby każdą autostopowiczkę. Kilka zacisków na kable skrępowało ręce i nogi ochroniarza.
Zamknął bagażnik z typem w środku. Ledwo udało się go upchać. Zapalił papierosa. Po chwili otworzył bagażnik i zaczął sprawdzać co ochroniarz miał przy sobie. Dokumenty, telefon, broń. Cokolwiek co mogło się przydać zanim pojadą w spokojne miejsce porozmawiać. W między czasie pozwolił sobie również zakneblować nowego pasażera.

Las, okolice fortu Babice, późna noc.

Zanim detektyw ruszył na miejsce, które sobie upatrzył zatrzymał się na chwilę na stacji benzynowej Statoil, na Powstańców. Kupił dwie butelki 0,7l wódki. Najtańszej. Miał nadzieję, że jego towarzysz podróży nie jest koneserem. Niestety ze stacji musiał się przespacerować kawałek na tyły budynku, bo nie chciał parkować tak, żeby go wychwyciły kamery. Chwilę później jechał już do fortu Babice.

Gdy znalazł się na odludziu wysiadł z samochodu. Poszedł zobaczyć co z jego bagażem. Męzczyzna nadal nie doszedł do siebie, więc Sykurski po zastosowaniu wyuczonych w wojsku chwytów wyciągnął bezwładne ciało z bagażnika. Posadził faceta pod samotnym drzewem. Przywiązał kolejnym zaciskiem na kable ręce faceta do pieńka drzewa, po czym wrócił do samochodu. Zabrał z niego latarkę i pistolet. Zgasił silnik i światła. Ze schowka wyjął jeszcze sole trzeźwiące. Najpierw przejechał otwartym opakowaniem soli trzeźwiących pod nosem swojego więźnia. Póżniej zapalił latarkę świecąc nią prosto w oczy nieprzytomnego faceta. W okół było ciemno. Facet w takim położeniu nie miał szansy dojrzeć twarzy detektywa, nawet gdyby nie był w kapturze.
- Rysiek, wstajemy. - Sykurski zwrócił się do więźnie imieniem, jakie znalazł na dokumentach.
- Rysiu. Pobudka - zimna lufa pistoletu dotknęła policzka mężczyzny stukając go lekko.
Mężczyzna ocknął się i przez chwilę toczył półprzytomnym wzrokiem, aż wychwycił lufe.
Zamarł. Strach zdaje się przegrywał u niego na razie z zupełnym niezrozumieniem sytuacji w jakiej się znalazł.
-Wojciech Kleszcz. Mówisz - szarpnięciem wyrwał knebel z ust Ryszarda Gorczycy.
- Jaki Kleszcz?! Co ty ode mnie chcesz człowieku?!
- Mietek, ochroniarz z klubu. Adres.
- Nie znam.
Sykurski szybkim ruchem zakrył twarz ochroniarza jakąś szmatą, która wcześniej służyła za knebel. Zasłonił nią nos, oczy i usta. Na twarz zaczął lać alkohol. Odchylił głowę faceta, tak że gdy ten próbował oddychać wódka wlewała się do nosa. Nie mógł zamknąć ust, bo szmata uwierała miedzy zębami. Drażniąca ciecz spływała do gardła, a on sam czuł jakby się właśnie topił w morzu wódki. Tortura, której Sykurskiego nauczyli amerykańscy żołnierze w Iraku. Tylko oni “topili” Irakijczyków w zwykłej wodzie. Po dłuższej chwili przestał lać alkohol. Jednak ciecz nadal spływała z prowizorycznego knebla do gardła mężczyzny. Po dobrych kilku minutach zdjął szmatę, zaświecił latarką w załzawione oczy i zapytał:
- Mietek. Klub Progresja. Gdzie go znajdę?
Rysiu krztusił się niemożebnie, desperacko łapał hausty powietrza i toczył wokół błędnym wzrokiem.
- Nieee wiem - wyrzęził. - On już nie pracujeee. Była jedna awantura, jakishhhhr, jakiś jego kumpel go ojebał, kazał zhhhhr kazał znikać. Mietek tego samego wieczora się urwahhhr. Urwał z roboty i tyle.
- Gdzie mieszka? - przysunął lufę, tak żeby ją dobrze zobaczył w świetle latarki.
- Nie mam pojęcia!!
Sykurski nie zastanawiał się, powtórzył zabawę ze szmatą i wódką. Niesamowite, że kilka mililitrów cieczy wystarcza, żeby człowiek walczył z myślą o utopieniu… Po kolejnych kilku minutach wyjął szmatę i kontynuował.
- Numer telefonu do niego. I gdzie go znajdę?
Ochroniarz zaczął wymiotować gdy tylko Sykurski odstawił szmatę. Zasadniczo to tylko to do tej pory blokowało soczysty festiwal przeglądu posiłków mężczyzny. Targany torsjami nie sprawiał wrażenia jakby dosłyszał lub zrozumiał pytania. Gdy do czułego nosa detektywa dobiegła kwaśna woń soków żołądkowych zmieszanych z alkoholem twarz Wojtka wykrzywiła się w grymasie. Wcześniej już się przyzwyczaił, że impuls elektryczny pozbawiając przytomności rozluźnił zwieracze Gorczycy, jednak teraz wymiociny dopełniły przeglądu mozaiki smrodu, jaki zdolne było wydać ludzkie ciało. Sykurski dał chwile ochroniarzowi na zwymiotowanie.
- Rysiek, Rysiek, Rysiek…. jak mi nic nie podrzucisz, to będę musiał wrzucić cię do Wisły. Tego byśmy nie chcieli, prawda? - poświecił latarką w mrużące się oczy człowieka.
- Daj mi coś na tego Miecia, co? Nazwisko? Z kim się spotyka? Co za kumpel go ojebał? Czy może coś mówił o jakimś Wojtku? - Gdy z otwartych ust ochroniarza leciała już tylko gęsta ślina zimna lufa ponownie dotknęła jego twarzy, delikatnie unosząc ją.
- Ahe ha… - ochroniarz bełkotał. - Nheee weem, Wihnewshiii, nie whhheeem z kim, on z namhiii sieee nheee szhlaaaajal, Neee wheeem co za kumple, a Wojtkhhaa jeednego…. - urwał.
Sykurski odpalił papierosa. Zamiast świecić w oczy latarką zaczał się bawić swoją elegancką benzynową zapalniczką.
- Leżysz sobie tak związany. Oblany alkoholem. Wiesz, że alkohol się dobrze pali, prawda? Wiesz, że jakbym cię tu spalił, to nikt się nie przejmie kupką popiołu. Nic po tobie nie zostanie. Żadnych dowodów. A wiesz dlaczego człowiek w ogniu umiera? Pewnie nie wiesz. Nie palą się przecież od razu żadne wewnętrzne organy. Nagle, gdy całe twoje ciało ogarnia ogień, czujesz ból każdą komórką skóry. Każdym centymetrem kwadratowym. A twój mózg rejestruje ten ból. Niewyobrażalny ból. Aż do momentu, gdy dochodzi do wniosku, że nie wytrzyma więcej. Wtedy mózg daje sygnał do serducha, a ono się zatrzymuje. Żeby nie czuć już więcej bólu. Mów wszystko co wiesz o tym Wojtku i Wihnewszim… Masz czas aż spalę tego papierosa. - detektyw zaciągnął się mocno
- AAAALE JA HNIIIYYC NIEEEE WHIEEEM!!! - Rysiu zawył przerażony, choc akurat nie był aż tak zamroczony torturą chyba by kupywać teksty o podpalaniu ludzi wódką. Tak czy inaczej strach wydzierał z niego z każdej strony.
W końcu detektyw odpuścił. Z tego człowieka nie będzie więcej pożytku. Na siłę wepchnął mu butelkę wódki w usta i zmusił do wypicia jeszcze części. Tym razem chciał go po prostu spić do nieprzytomności. Jednak po sekundzie cofnął butelkę jakby sobie coś przypomniał. Przykucnął obok związanego i upodlonego człowieka pokazując mu jego własny telefon.
- Powiedz mi jeszcze jak go odblokować, co?
- Elką - stęknął.
Sykurski przejechał palcem po ekranie łącząc punkty w kształcie dużej litery L
Za trzecim razem udało mu się odblokować telefon “jeńca”.
Detektyw poił go dalej alkoholem, jednak wolniej. Cel był jeden, chciał go spić do nieprzytomności. W tym czasie przeglądał zawartość telefonu. Nie był zadowolony, bo Rysiek sprawiał wrażenie niezwiązanego ze sprawą.
Gdy Rysiek był już kompletnie pijany i nie był w stanie nawet wymiotować o własnych siłach Sykurski poszedł do samochodu. Wyjął z zestawu przygotowanego w razie wypadku folję termiczną i wyłożył nią bagażnik. Później przeniósł pijanego do bagażnika. Zebrał wszystkie ślady ich pobytu z polanki z wyjątkiem wydzielin zostawionych przez jeńca. Zamknął bagażnik i ruszył. Po kilku minutach był już w cywilizowanych okolicach. Zatrzymał się przy opustoszonym przystanku autobusowym. Budynki nie były tu zbyt blisko. Wyciągnął Ryśka i ułożył na ławce przystankowej. Rozciął nożem zaciski do kabli i zabrał ze sobą. Zostawił przy nieprzytomnym niedokończoną butelkę. Portfel rzucił pod ławkę. Telefon włożył w rękę ochroniarza. Jego kciukiem wybrał 112 i wrócił do samochodu. Ruszył do domu. Wiedział co się stanie dalej. Ktoś odbierze telefon. Nikt się nie odezwie. Wyślą patrol policji, który znajdzie pijanego, obrzyganego, oszczanego i zasranego faceta. Zawiną go na wytrzeźwiałkę. Wystawią rachunek i doliczą mandat za nieobyczjne zachowanie. On opowie o uprowadzeniu, jak go torturowali… Wlewali w niego wódkę.. No bo przecież sam by się nie napił.. W pracy się nie przyzna, bo go kumple wyśmieją. I do końca życia będzie spoglądał ze strachem na tajemniczych typów w ciemnych ulicach. Trochę szkoda człowieka, ale z drugiej strony nie litował się specjalnie nad Sykurskim, którego Mietek Wiśniewicz prał po mordzie. Ford Focus powoli zmierzał na Wiatraczną. Wojtek wyrzucił peta zamknął okno i podkręcił ogrzewanie. Coś nie grało. Pewnie wysiadł termostat. Będzie musiał pofatygować się ze swoją Foką do mechanika. Zresztą, przez papierosy i tak jeździł większość czasu z uchylonymi szybami.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, bardzo późna noc.

Detektyw powoli odkluczył drzwi do swojego mieszkania. W końcu wszedł do środka i zapalił światło. Wszystkie drzwi były otwarte. Pokój biurowy przyciągnął zdecydowanie więcej uwagi. Drzwiczki szafek pootwierane. Szuflady wyjęte. Po laptopie został zasilacz. Po komputerze stacjonarnym monitor. Trzy zapasowe telefony zniknęły z szafy. Karty sim leżały w starterach, ale pewnie mają zdjęcia numerów. Czyli i tak są spalone. Uchylił okno, usiadł na biurku i zapalił patrząc na drzwi. Nie wyważyli ich. Zamek nie był uszkodzony. Drzwi o trzeciej klasie antywłamaniowości. Powinny zająć im więcej czasu. Albo powinny być uszkodzone. Już wiedział, że nie popracuje nad sprawą córki. Miał dość dłubania w iPadzie i telefonie, a sprzęt komputerowy mu zabezpieczyli. Z ciekawości podszedł jeszcze do sejfu w ścianie. Nie było w nim nic cennego, ale detektywa zastanawiało czy też go otworzyli. Faktycznie miejsce w którym były żołnierz wcześniej trzymał broń było otwarte. Ten zamek powinien im zająć więcej niż mieli czasu do przyjazdu policji. Później policjanci raczej nie dopingowali kościelnych w czasie otwierania pustego sejfu.
W końcu wyszedł z części biurowej. W kuchni otworzył sobie piwo. Miał za sobą ciężki dzień i noc. Laptop którego mu zabrali miał wszystkie nielegalne programy. Miał też tam bazę danych, którą się posiłkował. Jednego dnia stracił blisko pięćdziesiąt tysięcy złotych dotychczasowych inwestycji. Cały pierwszy rok pracy prywatnego detektywa. W tym wypadku musiał dociągnąć sprawę Kleszcza do końca. Zminimalizować straty. Do ładowarki podłączył tablet, telefon i paralizator. Niestety urządzenie do ogłuszania pozwalało tylko na dwukrotne użycie, a później wymagało ładowania lub wymiany baterii. Zapasowa bateria leżała w samochodzie.
Telefon dodatkowo był obciążony upychaniem zdjęć na serwerze. Przez to, że niespodziewani goście detektywa zabrali router trwało to niemiłosiernie długo. Wojciech pogodził się już z trudnościami. Raczej tej nocy nic gorszego go nie spotka.
Rozciągnął się wygodnie na kanapie i włączył TV. Czuł jak piwo daje mu ukojenie. Po chwili pusta butelka wysunęła się z rozluźnionych palców.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, ranek.
Wojciech obudził się zaskoczony. Dawno nie przespał tak dobrze nocy. Przez chwilę zaczął się zastanawiać, czy to wyżywanie się na ochroniarzu tak uspokoiło jego skołatany umysł. Nie pamiętał już nocy, w czasie której nie patrolował tej pieprzonej fabryki w Iraku. Usiadł na kanapie i spojrzał na swoje dłonie. Gdzieś głęboko rozlał się żal, że nie poświęcił wystarczająco dużo czasu na sprawdzenie sytuacji jego córki. Powinien wtedy pod szpitalem olać Piaseckiego i poświecić czas Teresce, Zuzce i Asi. Miałby nadal swój sprzęt.
Ruszył spokojnie wziąć prysznic. Z jakiegoś powodu nie działało światło w łazience. Gdy wszedł do środka poczuł, że cała podłoga jest mokra. Z wanny wylewała się woda, która zalała całą podłogę.
Detektyw wychylił się na korytarz. Na ścianie puszka zasilania była otwarta. Prawdopodobnie jego goście z jakiegoś powodu grzebali przy bezpiecznikach. Uruchomił zasilanie w łazience, po czym zamknął skrzynkę. Ruszył do pomieszczenia otwierając szeroko drzwi.

Na chwilę stracił oddech. W wannie leżała jego starsza córka. To co wylewało się z wanny i pokrywało całą podłogę, to była krew. Była wszędzie… Na ścianach były jakieś napisy… wszystkie wymalowane krwią….
Sama Teresa miała na czole dziurę po kuli. We krwi tuż przy wannie leżał Glock Sykurskiego. Oczy miała zaklejone plastrami. Detektyw nie musiał czytać napisów na ścianie… wiedział, że to wszystko oskarżenia w jego stronę. To on był winny tej sytuacji. Odruchowo cofnął się na korytarz, ale nie utrzymał równowagi. Nagle rozległ się alarm. Taki sam jakim w bazie wojskowej w Iraku ogłaszano atak chemiczny. Sykurski miał wrażenie, że spada coraz wolniej. Alarm wył coraz głośniej. Do głowy wdzierały się pytania, dlaczego zostawił córeczkę…

Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, przed południem.

Ze snu wyrwał go dzwonek do drzwi. Serce waliło jak oszalałe. Wstał próbując uspokoić oddech. Po trzecim dzwonku ruszył otworzyć drzwi.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 21-03-2016, 18:06   #7
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Mieszkanie Sykurskiego, Praga Południe, ul. Wiatraczna, przed południem.

Ze snu wyrwał go dzwonek do drzwi. Serce waliło jak oszalałe. Wstał próbując uspokoić oddech. Po trzecim dzwonku ruszył otworzyć drzwi.
Odruchowo sprawdził godzinę, było przed dziesiątą, a więc to nie służby. Zresztą oni pukali inaczej, czasem miniładunkiem na drzwi gdy policyjny przenośny taran i strzał z shotguna w zamki lub zawiasy się nie sprawdzały. Z drugiej strony to raczej nie byli też wczorajsi goście bo patrząc po tym jak poradzili sobie z drzwiami… nie musieli pukać by im otworzyć
Nie było tak jak w filmach, gdzie czekało na niego dwóch smutnych panów w garniturach, trzej przybysze byli nawet weseli, żywi i naturalni. Lekko zdziwili się nawet dość szybkim otworzeniem ale wnet przybrali profesjonalne miny. Ubrani byli w zwykłe kurtki i dżinsy. Dość krótko ostrzyżeni, z fizjonomią zwyczajną do bólu. Ot zwykłe miejskie chłopaki. Tylko jeden około pięćdziesięcioletni ale potężny i wysportowany typ z siwymi włosami nie wyglądał na dowcipnisia. Na szyi miał spory tatuaż a około dwudziestu innych przedstawiających malutkie turbany ciągnęło się od ucha do podbródka wzdłuż linii szczęki. Może i żartował przed chwilą z kolegami, teraz jednak wzrok miał zimny, tylko lekki uśmiech czaił mu się w jednym kąciku ust. Choć grymas ten nieprzyjemnie kojarzył się z sadystycznym grymasem zadowolenia u rzeźnika z problemami związanymi z nadmiernym lubowaniem się w swojej pracy.
- Nu, gospodin Sykurski. My poydem, da?
Jeden z jego towarzyszy odchylił połę kurtki ukazując kolbę pistoletu włożonego za spodnie. Nie wyciągał go jednak.
- Ni gawarje pa ruski. Chcecie pogadać? Chodźcie - detektyw otworzył szerzej drzwi i odwrócił się do swoich rozmówców. Szedł wzdłuż korytarza. Z szafki zabrał paczkę papierosów i jednorazową zapalniczkę. Po kilku krokach zatrzymał się przy ekspresie. - Kawy? Dajcie mi chwilę, żebym założył spodnie.
Jednak zamiast zniknąć w pokoju stał przy ekspresie czekając aż wejdą. Wziął do ust papierosa i spróbował go odpalić tandetną zapalniczką. Wiedział, że jeżeli zniknie im z oczu, to pomyślą, że próbuje uciec. Najstarszy był komandosem. Tylko komandosi tatuowali sobie berety na czaszkach. Miał pewne przyzwyczajenia typowe dla komandosów. Mógł np. zastrzelić Sykurskiego gdyby ten zaczął się za szybko ruszać. Wojna wywoływała w ludziach dziwne odruchy. Sam wiedział o tym bardzo dobrze, gdy zerknął ukradkiem w stronę wanny w łazience. Na szczęście pustej.
- Minuta na ubranie gaci. Potem wyjdziesz bez. Zimno - Powiedział ten najstarszy całkiem niezłą polszczyzną, choć z bardzo kresowym akcentem.
Sykurski położył nieodpalone fajki na ekspresie razem z zapalniczką. Wszedł do sypialni, wciągnął na siebie jeansy, nałożył wygniecionego t-shirta. Z ładowarki wyjął telefon, który upchał w spodnie. Na korytarzu wciągnął wysokie zimowe buty, w których pościągał sznurówki, ale nie tracił czasu na wiązanie. Na plecy zarzucił jesienną skórzaną kurtkę. Spojrzał na czekających mężczyzn jacy zdążyli w tym czasie wejść w przedpokój mieszkania, po czym odwrócił się do ekspresu zabierając szybkim ruchem paczkę fajek z zapalniczką. Wiedział, że wyrobił się w jakieś pięćdziesiąt sekund. Zabrał klucze od mieszkania, którymi zaczął kręcić na smyczce, po czym przekroczył próg czekając na klatce schodowej.
- Portfel, dokumenty, komórka, broń - powiedział specnazowiec. Na to ostatnie jego towarzysze wyciągnęli gnaty, choć nie celowali w Sykurskiego.
Detektyw powoli odchylił połę kurtki i wyjął z niej wypchany portfel, który rzucił na szafkę w korytarzu. Sporą jego część zajmował dowód rejestracyjny. Później z tylnej kieszeni spodni wyjął telefon i rzucił go obok portfela. Włożył papierosa do ust i powiedział.
- Nie mam przy sobie broni.
Sięgnął lewą dłonią po zapalniczkę.
- A gdzie?
Detektyw odpalił i zaciągnął się mocno. Czuł jak podmuch rakotwórczej nikotyny rozpływa się w jego płucach. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Skoro chcecie pogadać, to chyba ważne jest to, że nie mam jej przy sobie. Idziemy, czy wolicie przeszukać mieszkanie? W sumie od wjazdu waszych kumpli z wczoraj nic nowego nie przyniosłem.
Stał na klatce schodowej obserwując mężczyzn w jego mieszkaniu.
Jeden z Rosjan wyszedł widząc, że najstarszy wchodzi do pokoju, gestem wskazał detektywowi by podążył za siwym. Drugi zabrał komórkę i portfel robiąc miejsce w przedpokoju. Siwy z tatuażami usiadł na fotelu w pokoju Sykurskiego czekając na detektywa, wyciągnął piersióweczkę i pociągnął z niej w tym czasie.
- Czyli imprezka u mnie? Spoko.
Detektyw wrócił do mieszkania i poszedł do pokoju za siwym komandosem. Poza fotelem w pokoju był jeszcze narożnik, na którym Wojtek sypiał. Zrzucił pościele, które spadły koło rozrzuconych ubrań. Sykurski nawet sekundy nie poświęcił poprzedniej nocy na usunięcie śladów przeszukania. Zajął miejsce na wprost siwowłosego. Strzepnął popiół z papierosa do wypchanej popielniczki stojącej na ławie.
- 81, 83? Eta Afganistan? - wskazał na swojej szyi miejsce w którym siwowłosy miał tatuaż.
- Ty wojskowy malczik, powiedz ty mi, wolisz rewolwery, czy półautomaty? - siwy zignorował pytanie Wojtka.
- Półautomaty są dobre - zaciągnął się - dopóki się nie zatną. A rewolwery się nie zacinają. Jak ktoś dobrze strzela, to nie potrzebuje tyle nabojów co w półautomacie.
- Ja pytał co ty wolisz - przerwał mu siwy.
- Wolę rewolwery.
- A to charaszo, dobrze dla Ciebie - Rosjanin uśmiechnął się - Bo widzisz, Jak zaraz nie dasz broni, to Wasil i Misza poszukają. A jak znajdą rewolwer to wybiją ci 6 zębów. Jak półułtomat, to tyle ile w magazynku się mieści. Wtedy rwać trzeba. Nu?
W półautomacie Sykurskiego było dwanaście nabojów. Co nie nastawiało detektywa zbyt pozytywnie do perspektywy odwiedzin stomatologa.
- Nie mam spluwy w mieszkaniu. - Zaciągnął się czekając na reakcję siwowłosego.
- Ja pytał gdzie. Ja nie powtarzam pytań - spojrzał na zegarek. - A ile minut poza tą pierwszą tu będziem siedzieć, tyle będziesz mój tam gdzie jedziemy. Nie śpiesz się, myśl gdzie zostawiłeś broń do woli.
Szczęka detektywa zacisnęła się, a oczy zwęziły.
- W samochodzie. Kluczyki są na korytarzu. Leżą gdzieś koło tego koszyka z którego wyjmowałem te od domu. O czym chcecie gadać?

Siwy wstał i dał znać jednemu z towarzyszy jaki bez ceregieli szarpnął Sykurskim by ten wstał. Drugi poszukał kluczyków do samochodu. Wyprowadzili go grzecznie, choć jeden z Rosjan trzymał go pod rękę. Przed klatką schodową detektyw zobaczył zaparkowane BMW, choć nie w takiej wersji jak wczoraj, starszy model z pewnością mający już swoje na liczniku. Jeden z typów zaprosił Wojciecha na siedzenie pasażera, Siwy usiadł za nim.
- Gdzie twój samochód, a? - spytał.
Detektyw wyjął papierosa i zgasił go na skórzanej tapicerce BMW.
- Tam stoi - wskazał palcem granatowego Forda.
- Wolicie jechać moim?
Nikt mu nie odpowiedział, jeden z Rosjan, ten co wziął kluczyki ruszył w kierunku samochodu detektywa, drugi wsiadł za kółko bejcy. O dziwo nie zareagowali na gaszenie papierosa. W głowie Sykurskiego pojawiła się jedna myśl: “To auto jest służbowe, mają je w dupie”
- Spluwa jest w bagażniku, pod kołem zapasowym.
- A to Misza dłużej poszuka - rozległo się z tyłu. - Trzeba było wcześniej powiedzieć. Czas płynie malcziku.
Typowi co obszukiwał auto faktycznie trochę zajęło, bo zaczął od schowka, pod siedzeniami… w bagażniku też trochę pogmerał zanim znalazł spluwę.
W końcu wrócił do samochodu i wsiadł do tyłu, koło specnazowca jaki skupiał się na swoim i detektywa telefonie.
BMW ruszyło.

Las pod Sulejówkiem, wczesne popołudnie


Sykurski widząc dokąd jadą rzucił od niechcenia:
- Zdjęcia z waszej wczorajszej akcji dziś około szesnastej trafią do prasy.
Wojtek nie był pewien, czy podróżuje z ludźmi związanymi z tymi, którzy wczoraj przeprowadzili nalot na jego mieszkanie.

- A to trza będzie gazety kupić, chętnie poczytam. Wasilij, ty słyszoł. Z rana po gazety.
Detektyw spoglądał w okno po prawej stronie przez dalszą część podróży.
Zatrzymali się gdzieś w lesie i kazali wyjść Wojtkowi.
- Lopata? - spytał ten jaki nazywany był Miszą.
- Ya ne znayu , my uvidim, kak oni skazhut - odpowiedział siwy.
Wasilij tylko wyjął pistolet i kawał tkaniny jaka zaczął obwiązywać wokół oczu detektywa. Co ciekawe rąk mu nie krępowali i szczególnie w zachowaniu specnazowca widać było pewną nonszalancję. Sykurski skorzystał z tego i zapalił sobie kolejnego papierosa.

Szli długo, Wojciech nie słyszał Miszy, widocznie został przy samochodzie. Wasilij za to miał sporo uciechy gdy Sykurski potykał się o korzenie. Siwy do tych podśmiewek się nie włączał. W końcu zdjęli mu opaskę z oczu.
Był na niewielkiej polance mocno przeoranej, panował tam zapaszek nie dający się pomylić z niczym innym. Przynajmniej nikomu kto był na wojnie.
Wytatuowany siedział na zwalonym drzewie na skraju polanki i raz jeszcze siegnął po piersiówkę. Witalij stał z pistoletem w dłoni, łopata leżała obok.
- Pal sobie, pal, na raka to ty nie umrzesz - mruknął siwy ocierając usta. - Poczekamy chwilę, odpocznij.
Detektyw spalił spokojnie, po czym rzucił peta gdzieś pod siebie.
- To komu zawadzałem?
Obserwował zachowanie zebranych. Po wzmiance o gazecie wiedział już, że nie mają związku z typami z Audi. Zresztą nie wyglądali też na żarliwych katolików. Dlatego zdziwił się mocno gdy zobaczył dwóch typów z wczoraj wychodzących z lasu. Jeden w prochowcu z bokobrodami i cygarem, drugi sporo młodszy w skórzanej kurtce z różnymi wpinkami.
- Zdraswutje Anton - przywitał Rosjanina starszy z mężczyzn przysiadając obok niego na zwalonym pniu. - Problemów nie było?
- Kozaczył trochę, twardziela zgrywa.
- Albo jest.
- A co to za różnica, wpierdol jest wpierdol, on nie ocenia kogo trafi.
- A tak, tak…

Gdy gawędzili chłopak w skórzanej kurtce wyciągnął z kieszeni jakieś niewielkie urządzenie i podpiął je pod tablet jaki trzymał za pazuchą.
- Wyciągnij rękę złotko - rzucił do Sykurskiego podchodząc do niego.
Detektyw wyciągnął przed siebie lewą dłoń zaciśniętą w pięść, prawą podciągając rękaw kurtki. Usta wygiął w dziubek i cmoknął nimi głośno.
- Proszę słonko, tylko bądź delikatny.
Chłopak tylko uśmiechnął się na zaczepkę, przystawił urządzenie do palca Wojciecha, który poczuł lekkie ukłucie. Kliknął coś na ekranie tableta i wpatrywał się na niego dobrych kilkadziesiąt sekund.
- Czysty… - powiedział z niejakim zdziwieniem.
Typ z cygarem wydawał się być skonfudowany.
- Powiedz mi chłopcze, co cię wiąże z Ernestem?
- Nie znam. - odpowiedział bez wahania. - Może jakieś nazwisko?
- To po co dzwoniłeś do Janka, hm?
- Podprowadzili mi telefon i sprawdzali w nim te numery. Do Janka, może też do Ernesta. A ja kierowany ciekawością sprawdziłem czyje to numery.
- Ktoś ci podprowadził telefon biedactwo i znał te numery. Kpisz sobie? Znajomość trzech z nich to wyrok chłoptasiu. Znasz, znaczy coś wiesz. I ktoś z taką wiedzą podprowadził ci komórkę tak byś ją odzyskał i numerów nie usunął… Wiesz, ja tu staram sie za dobrego glinę robić.- Kiwnął głową - Nie pomagasz.
Sykurski wzruszył ramionami i sięgnął po kolejnego papierosa.
- W takim razie wychodzi na to, że Mietek Wiśniewicz wydał na mnie wyrok. Dlaczego? Nie wiem - odpalił fajkę - Może dlatego, że szukałem jego kolegi Wojciecha Kleszcza? Kto go tam wie? Zmył się, zanim do niego dotarłem.
- A czemu ty chłopcze Wojtusia szukasz, a? - zdziwił się mężczyzna i zaciągnął cygarem, zmrużył przy tym oczy wpatrując się w detektywa.
Wojtek zaciągnął się papierosem.
- Jestem detektywem. Ludzie płacą mi za szukanie innych ludzi. Taka praca.
- Kto ci kazał?
- Już nie jestem żołnierzem. Nie wykonuje rozkazów. Za znalezienie go płaci mi Piasecki. Detektyw, który dostał to zlecenie, ale wylądował w szpitalu.
- Po co on go szuka?
- Też jest detektywem, więc też ktoś mu za to płaci. Ergo, szuka go dla pieniędzy. Nie wiem kim jest jego zleceniodawca, chociaż hajs jest w dolarach, więc pewnie ociera się to o ambasadę. - Sykurski zaciągnął się i dodał - nie rozmawiałoby nam się lepiej w jakiejś knajpie przy kawie?
- Rację masz Anton. Kozaczy - typ z bokobrodami rzucił do Rosjanina jaki patrzył niby bez zainteresowania. Choć dziwnie kojarzył się z rotweilerem jaki tylko czeka by pozwolić… - I szukałeś Wojtka, bo sprawę nagrał ci Piasecki, a jego kumpel podwędził ci komórkę, wpisał te numery i oddał ci je nie kasując. Tylko dla mnie to się kupy nie trzyma?
- Nie oddał. Próbował opchnąć do komisu. Kto w dwudziestym pierwszym wieku bawi się w takie rzeczy, skoro można namierzyć telefon z dokładnością do metra? Jak choćby ten mój, który zabraliście z mojego mieszkania.- Sykurski spojrzał na Miszę, a może Władię, który wziął jego dokumenty i telefon - Nie wiem. Trzeba być totalnym ignorantem nie mającym pojęcia o technologii. - Strzepnął popiół.
- W każdym razie zabrałem telefon z komisu, gdzie po tym jak go odblokowałem sprzedawca zaczął sprawdzać, czy może mam któreś z tych numerów. Gdy już miałem telefon spowrotem, to zacząłem sprawdzać numery. Kogo z was nie ciekawiłoby na jakie numery dzwonią?
- Kto by się bawił ten by się bawił. Co policję naślesz na nas? - zaciekawił się rozmówca strzepując popiół z cygara. - Za krótcy. I dzwoniłeś pod te wszystkie numery i do kogo się dodzwoniłeś?
- Do was. W sensie do Janka. Innych mieliście na tablicy. Policji nie naślę - zaciągnął się - jak widać po wczorajszym to nie odnosi skutku. Za to gdyby do prasy trafiły zdjęcia z tego jak ksiądz z obstawą włamuje się do mieszkania to by już kogoś zaciekawiło. Jeśli do tego pojawiłoby się info, że interwencja policji została storpedowana przez BOR, to już w ogóle zrobiło by się zabawnie. Jeżeli jakiś dziennikarz poskłada to, z faktem nagłej zmiany władz Komendy Głównej i brakiem raportów z interwencji dwóch radiowozów, to będziemy mieć sporą wodę na młyn opozycji. Już widzę tych wszystkich rozsierdzonych antyklerykałów, którzy na fejsie będą wrzucać memy z Kaczyńskim dowodzącym oddziałem księży z uzi. - Znowu się zaciągnął - i powiem wam, że w tym wszystkim mały Sykurski jest tylko nic nie znaczącym trybikiem. Chociaż jeżeli okazałoby się, że zaginął to pewnie byłby tak samo często w wiadomościach jak Ewa Tylman.
- I co będzie? Nic nie będzie.
- Karol on o niczym nie wie i…
- A co to zmienia? - Pulchnawy mężczyzna w płaszczu tylko wzruszył ramionami na słowa chłopaka w skórze. Włożył cygaro do ust i spojrzał na Sykurskiego. - Pół kraju i tak będzie na władzę stękać wskazując jedno, gdy drugie pół stać będzie murem wskazując drugie. Choćby i na sądy, nawet te najwyższe się zasadzali. Ot pełnia władzy. A nasz mały Sykurski nie będzie Ewą Tylman tylko bezimiennym zaginionym, którego nawet Itaka na sam dół listy spuści po jednym telefonie. Mów mi chłoptasiu raczej o czym ty z Ernestem gawędziłeś. Jak tyś go tam opisał na tej tablicy? “Zimny…” nie pomnę teraz.
- Aa - detektyw wyraźnie skojarzył sobie wreszcie rzeczonego Ernesta - Ten był żywo zainteresowany Kleszczem. Powiedział, że jeżeli uda mi się go znaleźć, to nie pożałuję przekazania mu informacji o miejscu pobytu Wojtka. Aczkolwiek w rozmowie telefonicznej sprawiał wrażenie wyrachowanego. Nie wiem czemu dostałem do niego dwa numery. - Wzruszył ramionami i otrzepał popiół. Papieros dobiegał końca. Detektyw miał dziwne przeświadczenie, że może to być jego ostatni.
Karol patrzył na Sykurskiego przez pewien czas po czym zwrócił się do siwego Rosjanina.
- Komórkę jego wzięliście?
Zapytany tylko skinął głową i dał znak pomagierowi jaki wyciągnął telefon z kieszeni.
- Odblokuj - polecił typ z bokobrodami nie siląc się na prośbę w tonie.
- Ostatnio jak to zrobiłem, to skończyło się włamaniem do mieszkania i wycieczką z łopatą do lasu. - Wziął telefon w rękę i wprowadził czterocyfrowy kod. Ekran pozostał czarny, ale zamiast panelu z cyframi pojawiła się tapeta z księżycem w pełni.
- Proszę. Tylko nie dzwońcie na teleaudio. I tak nie wygracie a mi niepotrzebnie rachunki nabijecie.
- Dowcipniś - mruknął mężczyzna zaciągając się cygarem i odbierając komórkę. Przeglądał tam wszystko co tylko mógł, na spokojnie, bez pośpiechu.
Sykurski wyjął kolejnego papierosa i nie przerywał szperania w jego prywatnych rzeczach.

W końcu uniósł głowę i wziął swój aparat wybierając jakiś numer.
- Ojcze? Typ jest czysty, ale wmieszany. Szuka Kleszcza na zlecenie jakiegoś innego detektywa… Mhm… Ale nawiązał kontakt z Ernestem, który sam mu kazał go szukać dla siebie.- Przez dłuższą chwilę milczał wsłuchując się w to co mówiła osoba po drugiej stronie, aż bez pożegnania schował komórkę z powrotem do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Anton, zdaje się, że i wy sierściucha szukacie?
- Taaaaak.
- Wszyscy w tym mieście widać chcą go dorwać, jakież to ciekawe… - zadumał się pulchny jegomość. - Wiesz co teraz będzie chłoptasiu? - zwrócił się do detektywa.
Zen zgasił kolejnego papierosa.
- Teraz powiecie mi jakie ważne jest przestrzeganie przykazań, zwłaszcza “Nie zabijaj”. Później powiecie mi kim jest pieprzony Ernest i dlaczego powinienem na niego uważać bardziej niż na oddział BORu w pancernych limuzynach. Po tym wszystkim zaproponujecie, żebym szukał dalej kogoś kto wam wszystkim zalazł za skórę, niczym nie szukając daleko porównań, Kleszcz.
- Jedno się zgadza. Będziesz go dalej szukał. Ale wszelkie informacje będziesz wysyłał mi, Antonowi… i Ernestowi. Tego ostatniego tymi informacjami będziesz urabiał by ci trochę zaufał, zobaczył twoją przydatność - w tym sensie. A w końcu czy Kleszcza znajdziesz czy nie, ale będziesz pewien że nasz kochany Erni da się umówić na spotkanie z tobą… zorganizujesz to. A mi dasz znać gdzie i kiedy masz się z nim spotkać. A co do przestrzegania, to przestrzegaj sobie czego tylko chcesz.
- Spoko. A może macie jakieś informacje, które pchną mnie dalej w poszukiwaniu naszego “Sierściucha”? - podkreślił zasłyszane słowo. - Jeżeli nie, to spoko. Rozumiem, że skoro ja go nie znalazłem, to innym jest jeszcze trudniej. W takim razie oddajcie mi jeszcze dokumenty, telefon, spluwę i podrzućcie na jakąś kawę.
- Znaleźć go… niełatwo. Niektórzy długo szukają. Próbuj. To będzie miły bonus, ale nie to jest teraz Twoim zadaniem chłopaczku. Ernest. Wystawienie go nam. Odzyskasz wszystko, laptopa ktoś ci przywiezie. Broń… broń zostanie. Jako gwarancja, że głupot nie zrobisz.
- Czy wyglądam na kogoś kto robi głupoty? Jeżeli nie oddacie mi broni będę musiał zgłosić jej zaginięcie na policję. Bezsensowny problem, ale nie mogę ryzykować, że komuś może się stać krzywda z użyciem spluwy zarejestrowanej na mnie. Może weźcie samochód?
- A zgłaszaj, zgłaszaj - uśmiechnął się aż mu się bokobrody zatrzęsły. Wstał przy tym.
Siwy wytatuowany specnazowiec też.
- Ale jak po twoim zgłoszeniu z tej broni zostanie zastrzelona niejaka Joanna… to jakiś gliniarz może uznać, że ściemniałeś chłoptasiu z utratą broni by mieć na nią alibi planując z zazdrości morderstwo byłej żony. Nie?
Uczyli ich w wojsku jak trzymać emocje na wodzy. Uczyli jak kontrolować złość. Ale teraz miarka się przebrała. Detektyw nie wytrzymał. Wziął ostry wymach i prawą pięścią trafił faceta w twarz. Całą rozmowę był spokojny, aż do tego momentu. Zero emocji. Pełen profesjonalizm. Aż do teraz. Czas wokół zwolnił. Wiedział, że za chwilę oberwie. Choćby od rosyjskiego komandosa. Ten jednak z jakiegoś powodu czekał. Było widać, że powstrzymuje odruch ataku. Facet w prochowcu nie utrzymał równowagi trafiony w szczękę.
- Możecie mnie straszyć. Możecie włamywać się do mojego mieszkania i wywozić do lasu z zawiązanymi oczami, ale kurwa straszenia mojej rodziny nie zniosę!
Zrobił krok do tyłu zastanawiając się, czy go teraz zastrzelą, czy skopią zostawiając umierającego w lesie. Jednym głupim odruchem zaprzepaścił wszystko co osiągnął w ciągu tej rozmowy.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 21-03-2016, 22:02   #8
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Las pod Sulejówkiem, wczesne popołudnie
Chłopak w skórze złapał Wojtka gdy ten mówił. Unieruchomił ramiona, przygiął lekko do ziemi. Mężczyzna z bokobrodami przez cios wywrócił się o pień drzewa i teraz zbierał się do pionu masując szczękę. Tylko obaj Rosjanie stali bez ruchu, Wasilij nawet oparł się tylko o łopatę. Widać było, że współpraca między mafią, a chłopakami ze Świątyni Opatrzności nie polegała na solidnych gruntach sympatii i przyjaźni.

- Gniew to jeden z siedmiu grzechów chłopcze - Karol podszedł do Sykurskiego lecz nie uderzył, poklepał go tylko po policzku. - Przykazania, to ty miiej sobie w dupie, ale na siedem grzechów to chłopcze uważaj.
- Wszystko? - spytał krótko siwy wchodząc mu w słowo, a mężczyzna w płaszczu tylko kiwnął głową odwracając się.
- Tak khoroszo... - Specnazowiec przyskoczył do detektywa. - Potomu chto ya obeshchal yemu chto-nibudł.
Kilkoma szybkimi ciosami w brzuch i nerki zaznaczył o co mu chodzi. Bił szybko i mocno, był specjalistą, Sykurski zgiął się wpół głębiec targany bólem, nie mógł złapać powietrza.
Jednak pulchny jegomość jaki przed chwilą dostał w szczękę wbił się między nich.
- Gniew i w twoim przypadku ważny Anton. Ba, w twoim to nawet ważniejszy, tedy się hamuj. A choćby i dlatego, że ja widziałem co ty z ludźmi robisz, a on ma być sprawny, tak? Może wam Kleszcza jednak znajdzie.
Specnazowiec odstąpił choć widać było, że gniew w sobie dusił mocno. W środku aż nim kipiał, a w oczach miał coś... Sykurski odruchowo pożałował pasztunów jacy mieli frajdę trzydzieści lat temu z hakiem. Wyglądało to tak jakby siwy składał się z szału i tylko wielkim wysiłkiem woli funkcjonował w wersji 'spocznij' jak w mieszkaniu przy Wiatracznej oraz tu gdy siedział na pniu i pozornie cierpliwie czekał na swoją kolej. Nie zanosiło się na łatwy powrót do tego stanu gdy już spuścił się z łańcucha.
Złapał pulchnego z bokobrodami za gardło kciuk i palec wskazujący wbijając w miękką część przy załamaniach linii szczęki. Uniósł go lekko. Karol wykrzywił twarz w grymasie bólu, wspiął się na palce.
- Gniew straszny grzech - powtórzył tylko, raczej wycharczał, choć ból musiał być wielki. - Ty wspomnij co mówił Rak, w "Sielance". Bałka, ne zabud...
specnazowiec puścił go w końcu i z zewnątrz jakby się uspokoił.

- Bałka mądra, a głupia. Was by szło wyrezać. Sprawny ma być, ot i będzie. Wasilij, przytrzymaj go - Anton wskazał na leżący pień na którym siedzieli jeszcze przed chwilą. I ty też swołocz. Dodał do chłopaka w skórzanej kurtce.
Karol pokręcił tylko głową jakby ze smutkiem ale zrobił przyzwalający ruch. Dwaj mężczyźni przyciągnęli Wojciecha do zwalonego drzewa i usadzili pod nim. "Skóra" naparł na nogi detektywa unieruchamiając je, młodszy z Rosjan odgiął jego ręce do tyłu, ponad głową za pień. Unieruchomił mocnym chwytem i naporem ciała.
- Ty znajesz, ja jako mały chłopak w Olicie widział często czarne wołgi. A i u Malczików z miasta zawsze karasnyj dobry wóz był znakiem pozycji. - Siwy pochylił się nad Sykurskim. - Jak żeśmy tu przyjechali, bez pozycji bez władzy to mołodce Bałki jak to oni, puszczali wsio na dziwki, na koks, na zabawę. Ja nie. Bom się skupiał nad czymś. Nie dojadałem, ale na wóz oszczędziłem. "Mariuszka" stara już, ale sentyment mam - pokiwał głową. - I każden teraz zazdrości, ty znajesz? Są malcziki co mają lepsze samochody co kupili jak tu zaczelim trzymać wszystko w łapach, ale to mój ma duszę. Jaką zdobył moim znojem. Cierpliwość, trud, skupianie się. Tak dochodzisz do celu. Tak tedy ty będziesz sprawny malcziku i się skup. Znajdź mi tego sukinsyna, a jemu wystaw Ernesta. Ty jak się skupisz, to wiele dobra tym sobie i innym bliskim kupisz, wiela. A to, byś to nie zabudił. - Sięgnął po cygaro leżące w trawie pod drzewem jakie zgubił Karol "Bokobrodacz" gdy dostał w pysk. Wasilij drugą ręką odchylił detektywowi głowę i... powiekę lewego oka.
A Anton w nim cygaro zgasił nie bacząc na wręcz nieludzkie wycie bólu.




Świątynia Opatrzności Bożej, Wilanów, Al. Rzeczypospolitej, wczesne popołudnie
- Chyba źle się stało - powiedział mężczyzna z kucykiem patrząc na telefon z jakiego dobiegł ich krótki raport Karola. - Po co słać było Antona?
- Odkupienia dochodzi się przez cierpienie Patryku.
- Ale on chyba faktycznie wmieszał się w to przypadkiem, teraz będzie się mścił.
- "Chyba" Patryku, to słowo klucz. A nie ma takich co bez winy, są tylko mniej i bardziej winni. A i niech mści się, niech nienawiść walczy u niego z miłością, zobaczymy co wygra, wtedy ocenisz.
- Tą jego rodzinę... w razie czego?
- Nie. Karol miał tylko ocenić, czy mu na nich zależy Patryku. Zależy.
- Nie można było inaczej? Anton też o tym wie.
- Pan Bóg rozpozna swoich Patryku i niezbadane są jego ścieżki. Niech wie. A Sykurski niech wie, że Anton wie. To mobilizuje. Zostaw mnie teraz.




Las pod Sulejówkiem, wczesne popołudnie
Karol ze "Skórą" odeszli po tym gdy Anton wypalił Sykurskiemu oko. Bez pożegnania, bez słowa. Jakby obrzydzeni tym, że w ogóle musieli na to patrzeć. Szczególnie pulchny miał coś złego w oczach patrząc na siwego Rosjanina.
Anton i Wasilij zakryli Wojciechowi pozostawione oko i poprowadzili w las, jednak nie doszedł do samochodu choć szli dobrą godzinę. Było to raczej tylko po to by zgubił orientację i nie mógł łatwo trafić na cmentarzyk mafii. Kto wie, kto tam leżał, niektóre wykopki wydawały się nawet świeże.

W pewnej chwili kazali mu przystanąć i poczekać. Nie ruszać się, to ostatnie Wasilij zaargumentował przeładowywaną bronią. Bystry słuch choć zaciemniony bólem wychwycił jakoby jeden z oprawców się rozbierał, jakby pakowali coś do torby, po czym lekkie kroki w las. Jedne? Czy szli obaj? tego nie wychwycił.
Po piętnastu minutach tego upiornego czekania ośmielił się sięgnąć ku opasce i obniżyć ją ze sprawnego oka.
Nie było ich, choć na mchu leżały jego klucze, portfel, komórka.
I paczka fajek jaką detektyw zgubił gdy wzięli go w obroty. Ale bez zapalniczki.
Anton widocznie nie zechciał podwozić go "Mariuszką" na Wiatraczną.
Zostawili go w lesie, a do zmroku zostało z półtorej godziny.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-03-2016, 22:15   #9
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Las pod Sulejówkiem, popołudnie

Detektyw wykorzystał przepaskę jako prowizoryczny opatrunek. Ból oka rozlewał się pulsując po całej czaszce. Rozejrzał się dookoła. Wszędzie las. Chwilę zaczął się zastanawiać nad tym gdzie jest. Kojarzyć fakty. Jechali drogą 637, po czym skręcili w las. Tam założyli mu przepaskę. Wydawało mu się, że szedł cały czas prosto. Gdy stał na polanie cień padał po jego lewej stronie. Było po trzynastej. Jest listopad. Zerknął na drzewa. Od strony północy porastał je mech. Zamknął zdrowe oko przypominając sobie moment wysiadania z samochodu. Drzewa wkoło też porastał mech. Odwrócił się w końcu w stronę, którą uznał za słuszną, żeby dotrzeć do drogi 637. Zrobił kilka kroków, po czym wyjął telefon i odpalił nawigację w mapach googla. W pierwszej chwili wyglądało jakby poszedł w zupełnie złym kierunku, ale przy kolejnej aktualizacji położenia wyglądało to już dużo lepiej.

Nie użalał się nad okiem. Nie było sensu. Żołnierze walczą. Żołnierze są ranni. Żołnierze giną. Przez kilka lat w Iraku nie zarobił nawet draśnięcia. Za to jego kolega z oddziału przyjął nabój 7,62 prosto w twarz. Rodzina nawet nie mogła go zobaczyć przed pochowaniem. Bez oka można żyć. Tylko dlaczego ten ból jest taki wkurwiający? Miał wrażenie, że teraz, gdy nie ma zawiązanych oczu marsz idzie mu nieporównywalnie szybciej. Cel był prosty - dotrzeć do drogi i złapać stopa do miasta. Później warto skoczyć do szpitala, zobaczyć czy oko nie będzie się za bardzo babrać.

Plan dobry. Z wykonaniem nieco gorzej. Po pół godziny marszu, a kropka wskazująca jego pozycję przesunęła się o około 400 metrów. Nie był to imponujący wynik. Nie miał też związku z jakimś problemem z poruszaniem się. Po prostu odbiorniki GPS w lesie miały jakieś opóźnienie. Pozycja aktualizowała się wolniej. W końcu ranny dotarł do drogi i zaczął łapać stopa. Nie był zaskoczeniem fakt, że ludzie niechętnie zatrzymywali się widząc jednookiego typa owiniętego szmatą wokół głowy, który właśnie wyszedł z lasu. Sykurski przeszedł poboczem blisko półtorej kilometra zanim wreszcie zatrzymała się przy drodze dość wiekowa ciężarówka, prowadzona przez podstarzałego siwiejącego i nieogolonego typa. Nie zadawał pytań. Detektyw też nie miał zamiaru opowiadać o swoich przygodach. Jechali w milczeniu, przy akompaniamencie powtarzających się przebojów radiowych.

Szpitalny Oddział Ratunkowy Wojskowego Instytutu Medycznego Centralnego Szpitala Klinicznego Ministerstwa Obrony Narodowej
ul. Szaserów 128, Praga południe, późne popołudnie.




Jak wielu byłych wojskowych Wojtek miał zaufanie przede wszystkim do innych wojskowych i do ludzi z wojskiem związanych. Z prowizorycznym opatrunkiem był na miejscu chwilę po siedemnastej. Dzięki wspaniałej organizacji służby zdrowia już chwilę przed dziewiętnastą trafił do lekarza. Jego nazwisko było równie szeleszczące co Kleszcz. Nazywał się bodajże Haszcz, czy jakoś podobnie. Najpierw wywiad, cóż to się stało. Sykurski opowiedział bajeczkę o tym jak mu się jego półautomat zaciął, a gdy próbował go rozblokować, to nabój eksplodował a gorący odłamek nieszczęśliwie trafił w oko. Lekarz obejrzał pozostałości oka. Potwierdził przypuszczenia detektywa. Oka nie dało się uratować. Stwierdził też, że szczerze wątpi w historyjkę o eksplodującym naboju, bo nigdzie na twarzy nie ma śladów prochu. Jednak nie drążył tematu. Oczyścił ranę. Założył profesjonalny opatrunek i wypisał skierowanie na enukleację. Sykurski zainteresowany znaczeniem nowo poznanego wyrazu drążył temat. Jak się okazało zabieg polegał na usunięciu gałki ocznej i zastąpieniem jej epiprotezą. Co ciekawe, postronni nie będą widzieć różnicy miedzy protezą, a prawdziwym okiem. Brzmiało super. Zabieg w pełni refundowany. Proteza refundowana w wersji podstawowej. Taka “na wypasie” wiąże się z dopłatą. Niestety na termin zabiegu trzeba się umówić. Co więcej wiąże się to z dwudniowym pobytem w szpitalu. A sama proteza, choć jest robiona na poczekaniu, to może zostać osadzona nie wcześniej niż pięć tygodni po wyłupaniu pozostałości oka. Skończyło się na wypisaniu skierowania, leków przeciwbólowych oraz poinstruowaniu jak przemywać ranę, żeby nie wdało się jakieś zakażenie. Choć profesjonalny opatrunek był nadal dość gruby, to w większości dało się go ukryć pod opaską kupioną w szpitalnej aptece. Po wszystkim wrócił do domu się przebrać. Leki przeciwbólowe okazały się nieocenioną pomocą.

Klub Bank, Śródmieście, ul. Mazowiecka, późny wieczór.

Detektyw przebrał się w eleganckie ciuchy. Nie musiał ich szukać długo, bo i tak większość ubrań walało się po podłodze. Więcej czasu zajęło mu prasowanie koszuli. Wiązało się to z szeregiem przekleństw. W końcu odwalony na bóstwo pojechał do klubu w którym pracował Kosa.
Ten dzień był bardzo oczyszczający dla detektywa. Anton zafundował mu nieodwracalną zmianę. To był dobry moment na rzucenie palenia. Wytrzymał spacer po lesie. Wytrzymał blisko trzy godziny w szpitalu. Później w domu długo walczył z pokusą. Złamał się dopiero po zaparkowaniu Forda. Miejsc na Mazowieckiej nie było, więc musiał się pofatygować aż na Świętokrzyską i wracać piechotą. Czasu w marszu starczyło akurat na dwa papierosy. W końcu dotarł do klubu. Przy wejściu zauważył oczywiscie znajomą twarz.
Kosa był jednym z tych ludzi, którzy dziwnie wyglądali w garniturze. Zwłaszcza, jeżeli ktoś miał okazję zobaczyć go w dresie na siłowni. Jednak strój dla ochroniarzy był ściśle ustalony. Toteż zarabiając na chleb Kosa nie kwestionował woli pracodawcy.
- Cześć - rzucił Wojtek - Jak tam?
- A tobie co się stało? Śledzisz Piotrusia Pana? A może infiltrujesz piratów z Karaibów? - Kosa był wyraźnie zaciekawiony przepaską Sykurskiego.
- Wyszła mi alergia na cygara. Skąd ty w ogóle znasz takie słowo jak “infiltrujesz”? Umiesz przeliterować? - Detektyw również pozwolił sobie na niestosowny żart.
- Oj żołnierzyku, a mówiłem ci, żebyś odstawił fajki, cygara i inne gówna. Masa od tego nie idzie - Kosa zgiął łokieć, a materiał na marynarce niebezpiecznie opiął się wokół jego bicepsa.
- Dobra, dobra. Krzychu jest?
- Ta, w loży w strefie VIP. Chcesz wejść? Nie wiem czy powinienem cię wpuszczać w tym czymś - poruszał palcem wskazującym w okolicy swojego lewego oka.
- Janek, dajże luz, mam za sobą ciężki dzień, po ciężkim tygodniu naprawdę ciężkiego życia.
- O panie, widzisz, humor masz podły, jeszcze nam gości nastraszysz.
Sykurski machnął ręką nie odpowiadając na zaczepki Janka “Kosy”. Ten nie zatrzymał go w drodze do wnętrza klubu. Przywitał się z barmanką, którą pamiętał jeszcze sprzed trzech lat, gdy pracował w tym miejscu. Młoda dziewczyna, dorabiała do studiów. Marzyła o pracy w agencji modelek. Zamiast tego od trzech lat nieprzerwanie nalewa ludziom drinki. Sykurski pokiwał głową na boki. Niesamowite jak ludzkie losy mogą się skomplikować. Jednego dnia jesteś żołnierzem, broniącym ojczyzny. Broniącym rodziny. A następnego dnia siedzisz w barze z wypalonym okiem. Była żona nie chce cię widzieć, córka trafia do szpitala po przedawkowaniu LSD. Chodź detektyw miał wielką ochotę się upić, to musiał się kontrolować. Miał w organizmie sporą dawkę leków przeciwbólowych, których nie warto mieszać z alkoholem. Zamówił szklankę pepsi z lodem i ruszył do strefy VIP.

Nowotczyński owszem zajmował jedną z loży. Widocznie nie miał żadnych interesantów, bo wkoło loży kręciły się tylko wyzywająco ubrane dziewczyny. Wszystkie miały wyrazisty makijaż. Taki, który ma odwracać uwagę od wieku. Sykurski był pewien, że są ledwo pełnoletnie, choć ich zachowanie ani ubiór na to nie wskazywały.
- Cześć Krzychu - Wojtek usiadł w loży ze swoją szklanką - chcę pogadać - potoczył wzrokiem po trzech dziewczynach siedzących wkoło. Dwie zrozumiały od razu. Ruda siedząca na kolanach Krzycha musiała zostać przez niego poinstruowana klepnięciem w tyłek, żeby zostawiła mężczyzn samych.
- Cześć Wojtek. Widzę poza smrodem dymu tytoniowego do swojego wyglądu dodajesz przepaskę piracką. Czy już powinienem mówić na ciebie Snake?
- Co? - Krzychu miał niespełna trzydzieści lat. Młody, elegancko ubrany, roztaczał wokół siebie aurę wpływów. Ale detektyw znał go jeszcze gdy ten z ledwością kończył studia i dorabiał sobie na dilowaniu. Później szybki awans w strukturach organizacji dla której pracował Nowotczyński przyniósł mu pieniądze i prestiż. Awans w mniejszym stopniu wynikał z umiejętności chłopaka, co z faktu wyłowienia jego przełożonego z Wisły z poderżniętym gardłem. Różnica wieku między detektywem a dilerem nie były aż takie wielkie, ale środowisko w jakim dorastali było już zupełnie inne. Krzychu skojarzył jednookiego serią gier Metal Gear Solid. Sykurskiemu ten tytuł kompletnie nic nie mówił. Sama postać jednookiego komandosa też była mu nieznana. Jedyne skojarzenie, które miał były żołnierz to Snake Plisken z “Ucieczki z Nowego Jorku” z Kurtem Russellem. Zwizualizował sobie bohatera czasów dzieciństwa.


- Aaa, tak kojarzę. Może faktycznie jestem do niego podobny.
- To cóż cię sprowadza mój praworządny przyjacielu? - Krzychu sięgnął po szklankę, wrzucił do niej dwie kostki lodu i wlał do połowy wysokości Jacka Danielsa. W jego loży zawsze było sporo luksusu. W każdym wydaniu. Niestety nie tolerował papierosów, co musiał zaakceptować Wojtek.
- Słuchaj, mam kilka nazwisk, z którymi się ostatnio stykam i chciałbym o nich pogadać. - Wyjął telefon komórkowy i otworzył w nim notatnik.
- Wojciech Kleszcz, kręci się wśród pseudokibiców. Lubi zadym i z jakiegoś powodu interesują się nim bardzo wpływowi ludzie. Znasz?
- Nie, nie kojarzę typa. Ale mogę popytać.
- Super. Będę wdzięczny. Krzysztof Nowakowski, alias Buła. Trzyma się z Kleszczem. Mieszka na Muranowie.
- Buła, Buła… coś mi to mówi, coś gdzieś musiałem słyszeć. Ale ja takiego nie znam. Tez musiałbym poszperać u swoich... Aaaaa czekaj właśnie. Już wiem co mi się skojarzyło. Jeden z moich chłopaczków coś nie tak dawno chyba rzucił przy okazji paru działek amfy właśnie na Muranowie. Ostrzegałem go, że to obcy rewir i może zebrać po ryju, ale on na to, że to jednorazowy umówiony deal. Coś tam padło chyba właśnie “Buła”. Ale to niepewne, nie wiem czy to typ o którego ci chodzi.
- Mietek Wiśniewicz. Mieszka w Sierakowie, były strażak, dorabia w ochronie. Jak zacząłem wypytywać o poprzednich dwóch to zniknął bez śladu rzucając pracę w ochronie w Progresji.
- Też nic. Wiesz ja nie znam całej Wawy, a mi tu jeszcze z jakimiś wieśniakami na dorobku w mieście wyskakujesz. Wojteczku, weź się zlituj...
- Dobra, zapomnij o nim. Następny to Anton, rosyjski zbir. Jestem pewien, że weteran z Afganistanu, ma piękny tatuaż wzdłuż linii szczęki z każdą rozbitą główką taliba - był to jedyny typ co do którego Sykurski był pewien również, że jego kolega wie o kim mowa.
Krzychu spojrzał z ukosa. Dopił drinka jednym haustem.
- Powiem ci tak Wojtusiu. Jak “stykasz się z tym nazwiskiem” to skończ się stykać. Gruba liga. Słyszałem co zrobił jednemu chłopakowi co był niegrzeczny (w mniemaniu tego wariata). Odpuść sobie Ruskich.
- Czy wiesz o jakichś powiązaniach tych Rosjan z rządem?
- Chodzą plotki, choć w to nie wierzę. Ruska Mafia i nasz nowy rząd? Ten rząd? PiS? To nierealne.
- Wiesz, PiS jeszcze nie wymienił zarządu służb na wszystkich szczeblach. To trochę potrwa. Anton współpracuje z jakimś Karolem. Jestem prawie pewien, że koleś pracuje dla jakichś służb wewnętrznych.
- Nie wiem skąd ci wypłynął ten Anton ale dobra rada, zapomnij o nim i nie wypytuj. Bo jeszcze kto usłyszy i doniesie gdzie trzeba, ze wypytujesz. I bieda będzie, oj bieda. A co do Karola… Wojtuś, wiesz ilu Karolów w mieście?
- Ten Karol podlega jakiemuś Jankowi.
- To wiele nie zmienia.
- Ok, kolejny typ to koleś, na którego ci poprzedni się czają. Niejaki Ernest. Zdaje się być w tym wszystkim ważny. Chce, żebym znalazł dla niego Kleszcza.
- Tak to sobie nie pogadamy - Krzychu mruknął. - Karol, Janek, Ernest. Daj mi nazwiska, jakieś znaki szczególne wyglądu, kręgi w jakich się otaczają, czym się zajmują. Ernestów też się kilku znajdzie.
- Dobra, zapomnij. Z nich wszystkich tylko Ernest ma znaczenie. Poza imieniem nic nie mam. Lecimy dalej. Cztery lata temu dzieciaki dygnitarzy wypuściły się w miasto. Córka ambasadora USA zaszła w ciążę z tym całym Kleszczem. Słyszałeś może o tej przygodzie? - w tym wypadku detektyw nie miał złudzeń. Cztery lata temu Nowotczyński był podrzędnym dilerem sprzedającym amfetaminę studenciakom z polibudy.
Ten jednak się zamyślił.
- Czekaj, coś mi… - Przeliczył coś w pamięci. - A nie, jak cztery lata temu to cosik innego musiało być.
- Czekaj, może to było pięć lat temu? - detektyw przewinął ekran telefonu - A co ci się kojarzy?
- No ponad pięć lat temu mój szef złapał niezły motyw. Impreza dzieciaków obcokrajowców z highclass. Możliwe, ze z ambasad. Jakiś Polaczek co się tam wkręcił miał załatwiać towar, ale obcokrajowcom wciskał ceny z kosmosu, a oni zaakceptowali nie wiedząc, o co c’mmon. Ten Polaczek i mój szef się wtedy podzielili nadwyżką względem cen rynkowych, a trochę amfy i trawy zeszło. Wiesz, taki legendarny dilerski traf.
- Wiem co z twoim szefem, a ten Polaczek?
- Nie znam nazwiska, jeżeli o to ci chodzi. Wiem tyle, że się na imprezę wkręcił jakoś i oprócz zabawy mocno zarobił.
- Według mojego info to ten Buła, o którego wcześniej pytałem. To już prawie koniec. Gdzie moja córka mogła kupić LSD? Kto aktualnie to sprzedaje w Wawie? O trawę nie pytam. Albo wiesz, gdzie można załatwić i trawkę i kwas?
- U każdego dilera co chce w to się bawić. - Nawotczyński wzruszył ramionami. - Moje chłopaki sprzedają trawkę, amfę, czasem extasy. Ale wiesz, jak dostanie któryś zamówienie na kwas czy koks to przychodzi do mnie czy aktualnie jestem w stanie załatwić przez swoje kontakty. Zazwyczaj jestem, ale nie zawsze chce mi się i opłaca jeździć po drobnicę jak zamówienie nie wstrzeli się w czas gdy jadę cyklicznie po towar. Mogę dać ci kilka kontaktów pewnych, kilkunastu dalszych nie jestem pewny. Będzie też sporo takich o jakich nie wiem. Ale będzie też kilkadziesiąt takich co mogli skombinować na specjalne zamówienie. Bo mówimy o ulicznikach co mają kontakt ze zwykłym klientem, a nie o takich jak ja, tak? A jesteś pewien, że kupowała? Taka siksa prosząca o LSD? Każdy by węszył prowokację. I ona ma dojścia? Jestes pewny, że kupiła, a nie ktoś zaczęstował?
- Wiesz jakie mam układy z rodziną. Nie jeździmy w niedzielę na wieś i takie tam. O tym że wylądowała w szpitalu dowiedziałem się przypadkiem, bo szukałem tam tego Kleszcza. Nic kurwa nie wiem. Dobra. Fajnie się gadało. Popytaj swoich chłopaków o tego Kleszcza i Bułę. Będę wdzięczny.
Sykurski wstał. Poczuł się lepiej zaciskając dłoń na schowanej w kieszeni paczce papierosów.
- Trzymaj się.
Detektyw wyszedł z lokalu zatrzymując się na krótką pogawędkę z Kosą, który wiercił mu dziurę w brzuchu o wtorkowe wyjście na siłownię. W końcu stwierdził, że się zdzwonią we wtorek.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, Wiatraczna, noc.

Wojtek siedział nad tabletem. Dużo myślał po wyjściu z klubu. Sprawa Kleszcza była ważna. Ale jego córka była ważniejsza. Musiał wreszcie zlokalizować jej profil na Asku. Krzychu miał rację, ktoś częstował jego córeczkę. Nadszedł czas zweryfikować kto. Detektyw przeszukiwał profile znajomych córki, którzy popełnili błąd i dali się wyszukać po imieniu i nazwisku. Raptem dwóch. Później przegrzebywał profile osób, którzy udzielali się na ich profilach. Kilku pozytywnie zweryfikował przypisując do nazwisk oznaczonych na facebooku. Ich nicki zostały dopisane do notatek detektywa. Dochodziła druga w nocy gdy Wojtek postanowił odpalić jakiś większy silnik do wyszukiwania osób. Niestety większość skupiała się na serwisach społecznościowych i portalach związanych z pracą zawodową. Poszukiwania były bezowocne. Detektyw w końcu odpuścił. Wziął prysznic, co przez walkę z opatrunkiem zajęło mu dłużej niż zwykle. W końcu łyknął swoją dawkę leków przeciwbólowych i popił piwem. Skutek był natychmiastowy, Wojtek zasnął zanim zdążył włączyć TV.

Mieszkanie Sykurskiego, Praga południe, Wiatraczna, ranek

Wojtek całą noc śnił scenę z lasu. Rozgrzane cygaro przepalające tkankę szklistą. Topiącą się tęczówkę. Krzyk bólu rozrywający ciszę lasu. Śmiechy Rosjan.

Detektyw siedział spocony na łóżku. Ból oka rozsadzał mu czaszkę. Chociaż był zmęczony nie mógł już spać. Przepłukał oko solą fizjologiczną zgodnie z instrukcjami doktora Hoszcza, po czym założył opatrunek. Łyknął tabletki przeciwbólowe. Zjadł śniadanie, spalił papierosa i wtedy poczuł, że ból robi się tępy i powoli wycofuje z czaszki. Nie miał broni, nie miał komputera. Czy to go zatrzyma? Nie. Może spowolni, ale nie zatrzyma. Zwłaszcza nie w momencie w którym interesują się nim takie osobowości jak Anton, czy Janek. Detektyw ubrał się. Założył przepaskę na oko i zaczął przed lustrem boksować powietrze. Kilka wyuczonych ciosów. Później zaczął powoli cofać lewą pięść do siebie.
- Kurwa - podsumował elokwentnie.
Jak się okazało gdy jego pięść znajdowała się około dwadzieścia centymetrów od jego twarzy po lewej stronie, przestał ją widzieć. Dopiero docierało do niego jak wielkim ograniczeniem obdarzył go Anton. Postanowił zadzwonić do kuzyna.
- Cześć Tomek. Propozycja niedzielnego obiadu aktualna?
- Cześć. Aktualna, aktualna. Ale na pewno nie w tę niedzielę. - Kamiński był ewidentnie zdenerwowany.
- Co jest? - zainteresował się detektyw.
- Mamy tu wojnę światową. Od wczoraj nie byłem w domu i za cholerę nie wiem kiedy będę.
- Brzmi poważnie. To może wpadnę z obiadem? Chcesz jakieś tajskie, chińskie, czy włoskie?
- Chcesz pogadać? Nie wiem czy będę mógł ci pomóc. Najzwyczajniej nie mam czasu.
- Spoko. Chcę z tobą zjeść. Dwadzieścia minut i mnie nie widzisz. Nawet tyłka zza biurka nie musisz ruszać.
- Dobra, to przyjedź.

Sykurski ocenił stan pokoju. Nieprzerwanie od kilku dni walały się po nim rzeczy. Detektywa to zaczynało irytować, dlatego czym prędzej ubrał się i wyszedł z mieszkania.

Komenda główna policji, Ursynów, Puławska, rano


Detektyw ze spakowanymi dwiema papierowymi torbami z logo McDonalds pojawił się na komendzie. Musiał czekać dobre piętnaście minut, zanim Tomek skończył rozmawiać przez telefon. W ogóle na komendzie panowało poruszenie dużo większe niż powinno w niedzielny poranek. W końcu Kamiński do niego podszedł i wspólnie przeszli do stołówki. Hamburgery wylądowały w mikrofalówce razem z frytkami. Przez dobre dwie minuty rozmowa ciągnęła się wokół oka Sykurskiego. Po raz kolejny powiedział, że to nic poważnego i starał się obrócić sytuację w żart. Niestety Kamiński nie uwierzył w ani jedno jego słowo. Ale nie drążył tematu. Po dobie na komendzie śmieciowe jedzenie było niemal zbawienne. Gdy kuzyn się rozluźnił Sykurski przystąpił do ofensywy.
- Czy kojarzysz może tego Nowakowskiego? Bułę?
- Wojtek, kurwa, do rzeczy. Wbijasz mi się na komendę, przynosisz żarcie. Konkret, bo naprawdę mam urwanie dupy.
- Czy do Buły było włamanie po tym jak wparowali do mojej chaty? Ktoś coś zgłaszał?
- Nie wiem - wyciągnął notes i nie wypuszczając hamburgera z lewej dłoni wpisał na gładkiej kartce “Nowakowski-Buła, włamanie”. - Od ręki ci nie powiem, ale jak wrócę do biurka, to mogę dać znać co i jak. To wszystko?
Detektyw przesuwał frytkę miedzy kącikami ust.
- Nie. To nie wszystko. Jeszcze jeden typ mnie interesuje - w tym momencie do pomieszczenia wszedł Grzegorz. Gliniarz, którego Sykurski kojarzył z twarzy, ale nie kojarzył nic poza imieniem. Zwykła wymiana uprzejmości i niezręczna cisza, gdy policjant robił sobie kawę. Dopiero gdy zamknął za sobą drzwi Tomek zmierzył wzrokiem detektywa i uniósł brwi w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
- Anton - zaczął Wojtek - Rosjanin. Weteran. Tatuaż w tym i w tym miejscu - pokazał na linię szczęki i szyję.
- Uuuu, ciekawymi ludźmi się interesujesz Wojtuś, ciekawymi. - Tomasz zabębnił palcami o stół. - Mamy na niego teczuszkę. Człowiek rosyjskiej mafii, całkiem wysoko w hierarchii choć nie wiem czy o obrębie najbliższego kręgu szefowej tej szajki. Nie mamy nic na niego, ale są pewne poszlaki, że kilka brutalnych morderstw i takie tam. Ale dowodów zero. Były specnazowiec kilkukrotnie odznaczany za Afganistan. W Federacji poszukiwany przez FSB.
Wojtek zagwizdał z wrażenia.
- Domyślałem się, że komandos, ale nie myślałem, że aż Specnaz. Tak legalnie poszukiwany przez FSB? Ciekawe. Chyba będę musiał poprosić o większe wynagrodzenie. Dobra, ja będę się zbierał. Trzymaj się.
Ścisnął mocno dłoń kuzyna.

Mieszkanie Nowakowskiego, Muranów, ul. Stawki, przed południem.

Sykurski siedział w samochodzie na parkingu. Przeczytał na telefonie smsa od Tomka:
Cytat:
“Nie było żadnych zgłoszeń u Nowakowskiego”
To niedobrze. Trudno. Rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu kamer, a później ruszył w stronę mieszkania, zaciągając na głowę czapkę z daszkiem. W kaburze, w której brakowało już pistoletu spoczywał paralizator. Wszedł na klatkę schodową.zabierając ze sobą z samochodu małe zawiniątko, które upchnął pod kurtką. Chwilę stał bez ruchu nasłuchując odgłosów w klatce. Nie chciał natknąć się na kogoś z sąsiadów.
Wyczulony słuch detektywa wychwycał różne dźwięki z mieszkań. Jakaś głośna rozmowa o ile nie kłótnia, włączony telewizor, kilka szczeknięć psa. Żadnych dziwnych dźwięków, ot zwykłe niedzielne przedpołudnie. W końcu ruszył po schodach do góry. Przez chwilę nasłuchiwał czy ktoś jest w mieszkaniu i uznał, że chyba owszem gdyż dobiegała z niego jakaś muzyka, młodzieżowy amerykański rock. Zadzwonił dzwonkiem do drzwi.

Otworzyła mu całkiem wysoka i ładna blondynka. A raczej uchyliła lekko drzwi zabezpieczone łańcuszkiem. Była w samej koszulce sięgającej do półuda.
- Taaak? - spytała patrząc na Sykurskiego przez szeroką szparę.
Detektyw nie dał po sobie poznać zaskoczenia.
- Dzień dobry. Zastałem Bułę?
- Nie, a pan kto?
- Wojtek. Prosiłem go, żeby się skontaktował ze mną. Sprawa dotyczy naszego znajomego. Zostawiłem wizytówkę w skrzynce kilka dni temu. Obawiam się, że Nowakowskiemu może grozić niebezpieczeństwo.
- Niebezpieczeństwo? Wizytówka? Nic o tym nie wiem. - Zmarszczyła brwi. - I jakiego znajomego, Pan jest znajomym Buły?
- Wizytówka jest w skrzynce. Chodzi o Wojtka Kleszcza. Zaszedł za skórę bardzo wpływowym ludziom i teraz oni go szukają. Wojtek swego czasu był bardzo blisko z Bułą. - Sykurski pochylił się nieco, jakby chcąc, żeby nikt go nie usłyszał - Nie chcę o tym rozmawiać na korytarzu. Może mogę wejść?
- Nie. Nie jest Pan znajomym Buły jeżeli dziś o tej godzinie szuka go Pan w domu. Nic nie wiem, o żadnym Wojtku… A co to za ludzie? Chodzi o tych co wczoraj byli?
- Możliwe. Nie jestem znajomym Buły. Ale podobnie jak mi, jemu też może grozić niebezpieczeństwo. Mogę porozmawiać bezpośrednio z nim, jeżeli mi pani powie, gdzie go znajdę. Albo może się sam do mnie odezwać - sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, ale gdy nic tam nie znalazł, zaczął szukać w kieszeni spodni, w końcu wyjął wizytówkę “Wojciech Sykurski - Prywatny detektyw” i podał kobiecie.
- Taką samą wrzuciłem do skrzynki pocztowej dwa dni temu.
- A to sam z nim Pan pogadać może. W Karafce siedzą, mecz oglądają. A tamci nie wiem, dziwne zjeby niby grzeczni ale strach brał. O tego Wojtka też pytali.
- Czy któryś z nich był może wytatuowany w tym miejscu? - detektyw przeciągnął po linii szczęki
- Nie. Jeden z kucykiem, jakiś grubasek z bokobrodami i wesoły typek w niemodnej skórze.
- Rozumiem. Dziękuję. Jadę do tej Karafki. Bardzo mi pani pomogła. - Sykurski ukłonił się lekko i wyszedł ruszył w dół schodami do wyjścia.

Pub Karafka, Nowe Miasto, ul. Bonifraterska, koło południa

Detektyw skręcił w Sapieżyńską i zaparkował pod Falkiem. Właśnie miał się władować do gniazda pseudokibiców. Miejsca gdzie mógł zastać Bułę, Kleszcza i Mietka. I wielu ich kolegów reprezentującyh poglądy na życie podobne do Kosy. Cóż, zapowiadała się ciężka niedziela. Wysiadł z samochodu zostawiając tablet i wytrychy. Chwilę zastanawiał się nad paralizatorem. Po chwili i jego wrzucił do samochodu z kaburą. W lokalu będzie kilku ludzi i pewnie wszyscy będą chcieli mu wpieprzyć, gdy przyjdzie co do czego. Jeżeli zabiorą mu paralizator, to może być naprawdę ciężko. Zapalił papierosa i szybkim marszem ruszył do lokalu. Przed samym pubem wrzucił zgaszonego peta do kosza i wszedł.

Piłką nożną interesują się nie tylko kibole i piłkarskie starcia Legii i Polonii rozpalały równiez zwykłych sympatyków obu drużyn, choć ilość jednych do drugich w mieście była jak 10 do 1.
Gdy grali w ekstraklasie.
Gdy klub z okolic Starówki wylądował w niskich ligach… skończyło się, ale w tym sezonie w III lidze Mazowieckiej Polonia za jednego z przeciwników miała rezerwy klubu z Powiśla. W tę niedzielę o 11 startował mecz w Nowym Dworze Mazowieckim. Na wszelki wypadek poza miastem. Na tym poziomie rozgrywek ochrona meczów była kpiną. Kibice z Muranowa dostali tez zakaz wyjazdu (nominalnie gospodarzem była Legia), więc nie mogli pojechac na mecz. Plus był taki, że niewielka telewizja Internetowa SNTV relacjonowała spotkanie. W Karafce było sporo osób, za to niewielu bez szalików w czarno, biało czerwonych barwach. Wejście detektywa pozostało niezauważone jeżeli idzie o ogół, choć kilka pojedynczych osób zaczęło go obserwować dzieląc uwagę między telewizor na ścianie i Sykurskiego. Detektyw jak gdyby nigdy nic przecisnął się w stronę baru i zamówił piwo, które w lokalu było lane z kija. Niby spoglądał na telewizor, jednak lustrował salę w poszukiwaniu człowieka podobnego do Mietka. Niestety nie wiedział jak wyglądali Buła i Kleszcz.
Mietka niestety nie zarejestrował, choć… kilku zdawało się lekko podobnych. Zbyt krótko widział typa zanim w Progresji ten z kolegami zaczął właściwą część imprezy, a tu sporo osób było odwróconych w kierunku ekranu, co nie pomagało obserwacji. Wojciech był pewny, że jeden z całkiem blisko siedzących kibiców ma tę samą fryzurę co Mietek. Z kolei na drugim końcu sali stał w rogu facet, który miał zupełnie podobną budowę. I chyba nawet wzrost się zgadzał. Jednak w tym miejscu nie bardzo mógł sobie pozwolić na bieganie od kibica, do kibica stawanie z nim oko w oko. Na tę ostatnią myśl Sykurski zaśmiał się do siebie i delikatnie poprawił wysuwający się spod przepaski opatrunek. Spokojnie wyjął telefon i wyciszył go, żeby przypadkiem nie przeszkodził fanom meczu. W aparacie poszukał numeru, który zabrał od torturowanego ochroniarza. Ciekawiło go, czy Miecio też wyciszył swój telefon. Wcisnął zieloną słuchawkę obserwując zebranych i co jakiś czas tylko patrząc czy telefon przypadkiem nie został odebrany. Po kilku sekundach na wyświetlaczu pokazało się uzyskanie połączenia, jednak w pubie nikt nie rozpoczynał właśnie rozmowy telefonicznej. Sykurski rozłączył się i schował telefon. Przynajmniej o jednego był spokojniejszy. O ile można tak określić sytuację, w której siedzi w pubie pełnym kibiców szukając jednego z nich. Delikatnie zwilżył usta zimnym piwem. Nie był pewien jak jego napchany przeciwbólami organizm zareagowałby na wychylenie kufla, więc powoli odsunął od siebie napój. Przysunął się za to do barmana.
- Szukam niejakiego Buły. Podobno często tutaj bywa.
Facet spojrzał na detektywa przeciągając wzrokiem po jego aparycji i opasce.
- To szukaj pan. - Kiwnął głową ku jednemu kątowi pomieszczenia gdzie siedziała grupka zapatrzona w ekran.
Detektyw ocenił grupę kilku mężczyzn. Sześciu facetów. Średniej budowy, o średnim wyglądzie. Nic szczególnego poza barwami klubowymi. Na ulicy żaden nie zwróciłby na siebie uwagi gdyby nie szalik. Wojciech sięgnął do portfela. Westchnął cicho gdy zaczął w głowie kalkulować: czynsz, nowy sprzęt, naprawa termostatu w Fordzie, nowa spluwa. Był udupiony i czekało go życie na kredyt. O ile Buła nie spróbuje sposobem Mietka rozwiązań siłowych. Wtedy detektyw będzie musiał odłożyć pewnie jeszcze na wózek inwalidzki. Wyjął banknot stuzłotowy z bólem serca i podał barmanowi.
- Poproszę sześć piw dla kolegów. I który konkretnie to Buła?
- Ten w samym kącie - barman zmrużył oczy i zaczął nalewać piwa. - Powiem tak, cwelem mi nie śmierdzisz… - na to określenie jeden typ przy barze drgnął i zerknął to na barmana, to na Sykurskiego. - Psiarnią jakoś też za mocno nie walisz. Ale jak tu będzie jakaś awantura z tego bułowania, to ja resztę zatrzymam jako kaucję za ewentualnie pobite szklanki i kufle, odbierzesz pan jak będziesz wychodził na własnych nogach, tak?
- Spoko. Miałem ciężki tydzień. Nie uśmiecha mi się w niedziele brać udziału w barowych bójkach. Niech chłopaki obejrzą spokojnie mecz. Mam nadzieję, że piwo im zasmakuje.
Sykurski brakiem reakcji wyraźnie zaznaczył, że to nie on pójdzie zanieść piwo do szóstki kibiców. Czekał aż zrobi to barman. Gdy zdziwieni zaczęli rzucać spojrzenia na detektywa, ten tylko uniósł swój kufel, i ułożył usta w bezgłośne “Na zdrowie”.
Nie oddali toastu, przyglądali się przez chwilę z ciekawością zmieszaną z podejrzliwością. Wymieniali jakieś uwagi. Buła i trzech innych przy stoliku skoncentrowali się na meczu, kończyła się właśnie pierwsza połowa. Jeden bardziej skupiał się na detektywie, ostatni zerkał raz tu raz tu odwracając się przy tym bo siedział lekko tyłem. Dlatego to pewnie on zareagował.
Wstał krzywiąc się i kierując ku Sykurskiemu, detektyw zarejestrował, że na czaszce wygolonej prawie na łyso widać sporo blizn, raczej nie prowadził życia domatora. Na jego szyi dyndał w odróżnieniu od większości złoto czerwony szal z napisami “Real Zaragoza - Ligallo Fondo Norte”.
- Coś ty za jeden? Kumpli szukasz? - rzucił dość obcesowo patrząc spode łba, ale z przebłyskami ciekawości we wzroku.
- Chciałem pogadać z Bułą, ale nie chce mu rozrywki przerywać. Chodzi o naszych wspólnych znajomych. - Detektyw odpowiedział bez emocji. Choć był nieco wyższy od rozmówcy, to wolał uniknąć ewentualnej konfrontacji.
- Buła! - krzyknął nie odwracając się do stolika. - Cho no tu.
- A weź spierdalaj… - zaczął młody mężczyzna poszukiwany przez detektywa. Choć przerwał mu gwizdek kończący pierwszą połową. Buła machnął ręką, wziął piwo i przecisnął się w strone baru, typka z szalikiem hiszpańskiego klubu i Sykurskiego.
- Czego? A ty kto? Promocja browaru, święta, czy szpicel wkupne by obity nie wyszedł?
- Nie bardzo mam czas na pierdolenie, więc przejdźmy do konkretów. Nazywam się Sykurski. Twoja laska powiedziała, że było u ciebie wczoraj ABW. Tak się składa, że mi zrobili nalot na chatę po tym jak zacząłem rozglądać się za twoim kumplem. Wojciech Kleszcz. Bardzo popularne jest ostatnio szukanie go. Ja mam dostać hajs, za to, że dostarczę mu wiadomość. Ale coś mi w tym wszystkim nie gra. Bo jak tylko zacząłem go szukać, to dojechał mnie koleś z Ruskiej mafii i wypalił oko. - Detektyw zakończył tyradę równie szybko jak zaczął.
- Co kurwa? - Bułe zatkało.
- To co słyszałeś. Ja nie mam nic ani do ciebie, ani do Kleszcza, ale komuś zależy dużo mocniej. I nie zawaha się przed zrobieniem krzywdy. Pomóż mi dostarczyć tę wiadomość, a ja postaram się, żeby mafia czy ABW nie specjalnie przykładało do was uwagę. - Na chwilę zamilkł, po czym dodał - na tyle na ile będę mógł.
Nowakowski patrzył zszokowanym wzrokiem, ABW, mafia, wypalanie oczu, grube tematy.
- Co myślisz Camaro? - spytał krótko ściętego.
Detektyw odwrócił cała głowę, żeby spojrzeć na Camaro. Brak oka bardzo go ograniczał.
- Tak se kombinuję, że założyć klapę na ryj i gadać o tym jak mafia dojechała może każdy - zagadnięty zmrużył oczy.
- Nie przyszedłem się tutaj rozczulać nad moim okiem. Przyszedłem zarobić kasę. Przy okazji MOŻE mogę jakoś pomóc. Moi zleceniodawcy to ludzie z ambasady USA. Podobno Kleszcz ma zaszłości z córą jakiegoś dygnitarza. Podobno ją zbrzuchacił parę lat temu. Nie wiem, czy list jest od matki szukającej ojca swojego dziecka, czy od kogo. Jebie mnie to tak naprawdę. Mi płacą za doręczenie go do rąk własnych Kleszcza. - Detektyw wziął kilka ciężkich oddechów. - Nie chcecie ze mną gadać, to dajcie Kleszczowi namiary na mnie. - sięgnął po wizytownik z kieszeni. - Adres jest nieaktualny, bo chata była przetrzepana przez tych z ABW, ale na telefon może zadzwonić. Ja umówię spotkanie, albo niech on wybierze miejsce gdzie mu pasuje. Możecie też uznać, że założyłem sobie klapę na oko, bo bawię sie w piratów, ale wtedy to już wasza brocha jak ogarniecie kwestię ABW. No chyba, że się mylę i żadnych smutnych panów nie było ostatnio u ciebie w mieszkaniu - oko detektywa wpatrywało się w Bułę wyzywająco. Jakby chciało powiedzieć: “zaryzykujesz?”.*

Nowakowski wahał się, to było widoczne nawet dla takiej emocjonalnej nogi jaką był detektyw. Camaro przekrzywił głowę.
- Pokaż to ślepie - powiedział.
Wojciech rozejrzał się po pubie. Nie chciał robić widowiska wśród bandy kibiców. W końcu jego oko natrafiło na drzwi toalety. Machnął głową na Bułę i Camaro, po czym ruszył w tamtym kierunku. Toaleta była mała i obskurna. Nie mieścili się w niej we trzech, dlatego Sykurski zostawił otwarte drzwi. Zdjął opaskę i schował do kieszeni, a później zaczął odwijać bandaż. Gdy doszedł do jałowego opatrunku wyraźnie zwolnił ruchy.
Buła chciał zrobić gest jakby wstrzymania detektywa, ale Camaro zastopował go. Kiwnął an Wojtka by ten kontynuował. Detektyw czuł się bardzo niekomfortowo. W końcu odkleił opatrunek. Skóra ciągneła się za gazą, ale nie czuł bólu. Leki nadal działały. Już teraz był wkurwiony tym, jak sobie ten opatrunek ponownie założy. Odwrócił twarz do Camaro i otworzył ślepe oko ukazując pozostałości nieusuniętej nadpalonej miazgi. Nowakowski cofnął się odruchowo, ale krótko ścięty nie, wślepił się w ranę.
- Wystarczy? - rzucił niemal wyzywająco do Camaro.*
- Świeżutkie - ocenił fachowo - i profesjonalna robota. Powieki prawie nie ruszone. Zawijaj - Pokiwał głową.
Klepnął detektywa w ramię odwracając się by wrócić do stolika i zostawić ich samych. Przez sekundę Sykurski wyobrażał sobie jak łapie jego rękę, silnym ciosem rozbija mu nos, a później jego głową trzaska o toaletę do momentu aż pęknie muszla lub czaszka. Tak mógł odpłacić mu za poniżenie. Jednak zdrowy rozsądek wygrał i detektyw tylko zaczął zakładać opatrunek.
- A kto z Ruskich ci to zrobił? Specyficzny jakiś? - coś błysnęło w oczach kibola gdy się jeszcze odwrócił, jakby coś przyszło mu na myśl.
- Taa. Bardzo specyficzny. - Detektyw nadal nie miał wprawy w opatrywaniu oka. Tym bardziej, że zamiast świeżego opatrunku teraz męczył się z klejącym się gazikiem i bandażem.
- Nie przyszedłem tu gadać o moich problemach okulistycznych.
- Dzięki za piwo. Powiem chłopakom, ze jest czysty, bo Karat już chciał mu wyjebać węsząc cwelnie - to ostatnie rzucił do Nowakowskiego.
Zostali sami.
- Dobra, masz dziesięć minut i wyjdźmy do zewnętrznej części.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 30-03-2016, 22:18   #10
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

Pub Karafka, Nowe Miasto, ul. Bonifraterska, koło południa


Gdy usiedli przy pustym stoliku w dobudówce robiącej za obudowany i zadaszony ogródek, Buła zapalił papierosa.
- Na wstępie “uznajmy”, że nie znam nikogo takiego jak Wojtek, to ci zaoszczędzi zadawania pewnych pytań. Skąd wiesz, ze to ABW, dla kogo w ambasadzie pracujesz?
- Nie wiem. Anonimowy zleceniodawca. - Sykurski postanowił być szczery. - Najpierw się tym zajmował mój znajomy, ale jak tylko dostał to zlecenie to dziwnym trafem miał wypadek samochodowy. Drugi tego samego dnia. Później zajmował się tym jakiś facet z policji. Czytałem, że był też u ciebie. Ale generalnie coś się stało z jego żoną i też odpuścił szukanie Kleszcza. Dziwnym trafem. Do ciebie dotarłem dlatego, że w ambasadzie ktoś pamiętał, że razem z Wojtkiem byliście pięć lat temu na imprezie. Mogę zapalić? - wyjął paczkę papierosów i zapalniczkę z kieszeni
- Taaa, tu można. - Pokiwał głową. - A ty oko. Sam widz… sam pewnie kminisz, że może nie warto szukać, nie?
Detektyw zapalił. Zaciągnął się dymem i odchylił na krześle.
- Ta. Gdyby nie ABW dałbym spokój. Widzisz władowali mi się do mieszkania. A że mam pracę jaką mam to miałem tam sprzęt do podsłuchów. Lokalizatory GPS. Kompa z ciekawymi bazami danych. To wszystko tanie nie było. Trochę mi to spierdoliło pracę. Wiesz. Bez takiego sprzętu to mogę weryfikować CVki studentów na Fejsie, a nie pracować jako prywatny detektyw. A za tą wiadomość mi płacą dobry hajs. Jestem przyparty do muru. Protezę oka zrefunduje NFZ, ale za coś muszę później jeść. Pytałeś skąd wiem, że ABW? Tak się składa, że jak mi wbili na mieszkanie to zadzwoniłem na policję zgłosić włamanie. I wiesz co? Przyjechało czarne BMW pomachali odznakami i psy ze skulonymi ogonami odjechały z miejsca interwencji. Może to nie ABW, ale na pewno ktoś, kto z inspektora zrobi krawężnika. - ponownie się zaciągnął i wypuścił powoli dym. - Powiedzieć ci coś zabawnego? Mam kuzyna w policji. Okazuje się, że żadnego zgłoszenia włamania w tym dniu nie było.
- Byli u mnie wczoraj, dziwne zjeby. Badali mi krew czymś podpiętym do laptopa, mojej dziewczynie też. ale wybacz, na rządowych to oni nie wyglądali.
- Mi też nie wyglądali na rządowych. Ale znam mało instytucji, które rozstawiają policję po kątach jak dzieci w przedszkolu. Następnego dnia odwiedził mnie Anton. Ze swoimi dwoma kolegami. Wywieźli mnie do lasu i powiedzieli, że skoro szukam Kleszcza, to mogę też im podesłać jego namiary jak już go znajdę. Jako motywację zgasił mi cygaro w oku. To tak u mnie wyglądał ostatni tydzień. Jakbyś znał tego całego Wojtka, to wiele by mi to ułatwiło. Mógłbym na przykład podesłać ściemniony namiar Antonowi. Domyślam się, że sam Kleszcz taki czysty też nie jest, skoro się nim takie indywidua interesują? Prawda?
Nowakowski drgnął gdy Sykurski mówił o sugestii informowania Antona o tym co detektyw ustali na temat Kleszcza.
- Słyszałem to imię, piąte przez dziesiąte - wzruszył ramionami. - Podobno jakiś gruby chory ruski skurwiel, ale nie wnikam. Wolę nie wiedzieć I on też nie najgorszy z tych co Wojtka chcą dorwać, znaleźli by się mocniej konkretne szajbusy - mruknął. - Powiedzmy, że twój plan się powiedzie, jakoś ten kogo szukasz skontaktuje się z tobą zaciekawiony tematem. Skąd ma mieć pewność, że to nie będzie pułapka? Czy to, że specjalnie byś chciał go wystawić, czy tez że pod obserwacją jesteś?
Wojciech wzruszył ramionami.
- Nie wiem czy nie jestem pod obserwacją. Widzisz, hajs hajsem, ale jest jeszcze kwestia osobistej zemsty. Skoro Anton tak szuka Kleszcza, to Kleszcz jest dla niego jakimś zagrożeniem. Nie wiem jak to wygląda u was, ale tam skąd pochodzę nie specjalnie miewa się ochotę do współpracy z kimś, kto pozbawił cię oka. Niech termin i miejsce spotkania ustali ten, którego nie znasz. Jego teren. Jego zasady. Tylko mi musi dać czas, żebym odebrał wiadomość od zleceniodawcy, bo nie mam jej przy sobie. Wtedy też z nim pogadam. Może zechce mi pomóc pozbyć się Antona. Wiesz, według starej zasady: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. - Na koniec wypowiedzi Wojtek zaciągnął się papierosem i zgasił peta.
- Odezwę się wieczorem - mruknął Buła też gasząc papierosa i upijając łyk piwa - Masz interesującą story, ale obiecać nic ci nie mogę.
Sykurski wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie.
- Gdyby ktoś pytał, to tej rozmowy nie było. Będę czekał na telefon.

Opuszczając lokal upomniał się o resztę ze swojej stówy. O dziwo nie wywołało to jego zadowolenia. Szklanki musiały być mniej warte.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172