Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2017, 14:10   #101
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Skosztowanie plastra miodu oferowanego przez Nanael było jak ostatni krok do akceptacji swojego losu. Czuł, że przestanie być przez to Percivalem Kentem. Ojcem dwójki dzieci, właścicielem firmy remontowej, fanem motoryzacji i (w miarę) przykładnym Amerykaninem. Przypomni sobie wszystko. Nie rozmyślał już o tym komu ufa, w co wierzy. Przyjął na siebie brzemię odkrycia prawdy.

Koniec pytań! Dość! Jeśli jest w tym gównie choć trochę prawdy - pomyślał - to teraz ją odkryję!

Kiedy plaster przechodził przez gardło, umysł całkowicie się wyczyścił. Może nawet wypalił, razem z całym ciałem. Miód nie był słodki, był płynnym ogniem, który trawił jego wnętrze. I przestał pamiętać o dzieciach.

Pamiętał jednak by unieść miecz, odepchnąć ciężki topór przeciwnika, przyciągnąć go do siebie silnym szarpnięciem i nabić na ostrze. Nagle stał bowiem na polu bitwy, jego zbroja przyjemnie skrzypnęła, kiedy się obracał. Wokół rozgrywała się rzeź. W walce uczestniczyły kobiety podobne do Nanael, zwierzoludzie i inne stwory. Ich widok jednak już go nie dziwił. Widział tylko wrogów i sojuszników, słyszał szczęk uderzanych broni, jęki agonii, łamanie kości i smród krwi.

Poczuł, że jest na właściwym miejscu. Potem ogień ustąpił i nastała ciemność.

Kiedy znów odzyskał świadomość głowa mu pękała. Choć był nagi, nie przeszkadzało mu to, tak jak i własny smród. Smród zmarłego. Nie znajdował się już na polu bitwy, choć być może to miejsce kiedyś nim było. Wszędzie bowiem były szczątki, ich pochodzenie ciężko było określić. Widział czaszki, żebra, miednice. Kości wtapiały się w otoczenie. Zgniła roślinność chwytała je w swoje ramiona, oplatała pędami, wplatała między swe gałęzie. Nadawało to miejscu makabryczny charakter.

Wzdrygnął się, kiedy jego spojrzenie spadło na jedną z kałuż. Cofnął się się szybko, przyjął bojową pozę, szukał dłonią miecza, którym przecież jeszcze nie dawno walczył. Z brudnej wody patrzyła na niego ohydna twarz trupa. Dobrze wiedział już, że to teraz jego oblicze.

Osunął się na kolana nie zważając na ogarniający go chłód. Obrócił głowę. Tafla wody dokładnie ukazywała jego łyse ciało, zapadnięte oczy, odsłonięte zęby i ścięgna. Nie przeklinał Nanael, sam to wybrał. Znów poczuł, że jest na właściwym miejscu.

A potem usłyszał dźwięki dochodzące z różnych stron. Z jednej brzmiał rój owadów, z drugiej zaś lament kobiety. Podniósł się, ostatni raz spojrzał na swoją twarz i ruszył w stronę, z której dochodziły wrzaski.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 20-02-2017, 15:01   #102
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
- Ha... do domu powiadasz. Mówiąc to, masz na myśli - do ojca, prawda? Nic kurwa z tego! - krzyknęła bardzo wrogo już nastawiona Bjarnlaug, zawrzało w niej, bo jak wiadomo Jónsa, jej biologicznego ojca, nienawidzi bardziej niż cokolwiek i kogokolwiek na świecie tym lub tamtym. - Nie interesuje mnie współpraca z tobą "siostrzyczko". Możesz jedynie pomarzyć, wyobrazić sobie jak wesoło hasamy sobie przed oblicze naszego skurwiałego ojczulka.
Teraz zaczęła szybko i mocno główkować, i przypominać sobie co dokładnie zrobiła, jak ujarzmiła swoją "tajemniczą mocą" bezwolne teraz upiory. Czy mogę nazwać siebie magiem? Może magiczką? Boże najsłodszy, jak to żałośnie brzmi...
Ale co tam, nie mogę być magiem-samoukiem? Nie odrywając własnego, szalenie błękitnego wzroku od oczu wpatrzonej w nią Szerszej, starała się wzmóc w samej sobie potężną energię, którą podobno posiadała. Jak to uczynić? Co zrobić, jak spopielić tę wywłokę, która prawdopodobnie nie przepuści jej tak po prostu? Skup się na nienawiści Bjarnlaug, tak jak zawsze. Nienawiść i okrucieństwo torowało mi drogę, teraz też dopomoże. Więc chciałabym zabić, jeszcze jeden raz. Tak, tak jak kiedyś gdy rozprułam te dzieciaki - bez zbędnych emocji, tylko czysta nienawiść, przetrwanie. Teraz bardziej, dużo bardziej efektywnie.
- To jak będzie Szersza? Przepuścisz mnie, czy staniesz na drodze, przeszkodzisz swojej starszej siostrze i jej drużynie nieumarłych sadystów?
 
Szkuner jest offline  
Stary 20-02-2017, 21:02   #103
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Nawet nie myślała o tym, żeby go przekonywać. Nauczyła się już szanować decyzje innych. I była mu wdzięczna, że nie próbuje zmienić jej decyzji. Duchy. Cokolwiek to oznaczało w tym świecie.. potrzebowała odpowiedzi. Potrzebowała odnaleźć siebie. Megan. Me’Ghan.

- Muszę. - potwierdziła. - A raczej chcę. - siedział, więc musiała tylko nieco unieść głowę, aby móc mu spojrzeć w oczy. - Nie wiem, co tam spotkam.. ale jeśli bym nie wróciła.. to był zaszczyt dla mnie poznać Ciebie, Cahr Nar Cahr . Dziękuję za wszystko.
- Nie mów jakbyśmy się mieli nie spotkać
- przyciągnął ją do siebie i pocałował. - Ostatnim razem takie słowa usłyszałem ponad tysiąc lat temu. A potem tysiąc lat cię nie widziałem. Kolejnych tysiąca nie przetrwam.

Jej ciało miękko wtuliło się w jego, naturalnym, powtarzanym wiele razy ruchem - zanim Megan zastanowiła się, co robi. Oddała pocałunek, zdziwiona. Nie tym, co robią, ale tym że jej ciało pamięta. Dotknęła tyłu jego głowy , przesunęła palcami po czaszce – wiedziała, co poczuje. Palce zsunęły się niżej, wyczuły blizny, które były tam od zawsze, a także nowe, nieznane. Wróciło wspomnienie dotyku jego rąk. Jej ciało reagowało, czuła rozlewające się po ciele podniecenie. Nie ekscytujące, pośpieszne, niecierpliwe jakie czuje się na widok nowego kochanka, ale spokojnie, odprężające, narastające powoli, ale z nieubłagana siłą. Jej ciało wiedziało, co zaraz nastąpi, pamiętało, było gotowe. Ona nie. Położyła dłoń na piersi mężczyzny i odsunęła go.

- Jestem z kimś – powiedziała. – Czeka na mnie.
- Każdy na ciebie czeka. Tu. Tam. Wszędzie. Tak jest. Tak widocznie ma być. Tak zaplanowały to Potęgi.


Przewróciła tylko oczami.
- Dziwnie mówisz. Wrócę niedługo. - nie chciała zastanawiać się nad jego słowami. A już na pewno nad tym, co mówiło jej ciało.

Poszła w stronę wodospadu, wypatrując jaskiń.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 23-02-2017, 12:53   #104
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kiedy Thark Nar Thark po naprawdę długim dniu wędrówki w końcu zatrzymał się nad brzegiem niewielkiej rzeczki Aria z ulgą klapnęła tyłkiem na trawę. Dziewczyna czuła, że potrzebuje odpoczynku nie tylko po to żeby zregenerować swoje siły, ale żeby wreszcie w spokoju zastanowić się nad własną sytuacją. Jednak wieczorny postój wywlókł z głębin jej umysłu kolejne obawy.

Po pierwsze nie posiadała zbyt dużych zapasów jedzenia ani wody, jeśli czekała ich dłuższa wędrówka będzie musiała je jakoś uzupełnić. Jak? Nie miała pojęcia. Jeżeli w tym świecie istniały jakieś sklepy a zapewne istniały to i tak nie miała tutejszej gotówki żeby sobie coś kupić. Poza tym podejrzewała, że ktoś taki jak Thark inaczej załatwiał problem pożywienia i picia. Wodę pewnie pił ze strumienia a jedzenie, no cóż przypuszczalnie powalał jakiegoś zająca albo dzika ciosem pięści a potem piekł go na ognisku. Dla niej takie rozwiązanie wydawało się zbyt dziwaczne. Podejrzewała, iż Thark raczej by się podzielił z nią swym posiłkiem, ale codziennie jeść pieczone mięso tylko i wyłącznie pieczone mięso. To nazbyt ciężkostrawne rozwiązanie.

Po drugie powstawał problem związany z noclegiem. Po raz kolejny brak pieniędzy uniemożliwi jej zapłacenie za nocowanie pod dachem. To znaczy mogli jedną noc lub dwie przespać się pod gwiazdami, jeśli w tym świecie mieli jakieś gwiazdy, ale w końcu trzeba będzie przeprać ubrania czy też dokładniej się umyć a nie tylko tułać po bezdrożach. Chociaż w tej kwestii Thark Nar Thark pewnie też znalazłby rozwiązanie. Narąbałby ciosami karate drewien i zbudował tymczasowy dom czy coś w tym stylu, ale nadal pozostawałby problem nagrzania wody i tak dalej.

Dlatego kiedy jej towarzysz zaproponował spędzenie nocy na zamku Aria o mało aż nie pisnęła z radości. Nie dość, że miałaby przenocować w prawdziwym zamku, czyli czymś, co wcześniej widywała tylko na filmach albo fotografiach to jeszcze gościna sugerowała, że być może ten cały Kamienny Lord nakarmiłby ją za darmo i może nie tylko samym pieczystym.

Potem jednak dziewczyna zapanowała nad własnym entuzjazmem i rozważyła kwestię czy nie lepiej dla nich byłoby jednak unikać towarzystwa innych mieszkańców tego świata i niewygodnych pytań, które mogliby zadawać.

Wojownik napił się wody z rzeki a zatem miała rację, potem ochlapał się nią wiec to pewnie była wieczorna kąpiel. Noc na zamku znowu wydała jej się równie kusząca, co na początku. Do tego Thark podał kolejny powód, który przemawiał za wizytą na zamku.

Aria zamyśliła się głęboko.

- Hmm, w normalnych okolicznościach wolałabym przenocować tutaj( no powiedzmy), ale naprawdę martwi mnie ten kryształ. Lepiej będzie zasięgnąć informacji na jego temat najszybciej jak się da, więc wybór pada na twierdzę Kamiennego Lorda. Jeżeli uważasz, że można mu zaufać to ja zaufam w tej kwestii tobie. - Zamilkła na chwilę - A w razie jakiejś nadzwyczajnej sytuacji będziemy wiać tą jak ją nazwałeś luminą, czy jakoś tak.

- Nie zaryzykuje gniewu Ludu Nar - powiedział wojownik ponuro. - Nikt tego nie zaryzykuje.

Ruszył w stronę twierdzy. Prosto w stronę rzeki. Zanurzył się w wodę i zaczął płynąć.

- Mamy tam płynąć? Naprawdę? – Przestraszyła się dziewczyna - Trzeba było zacząć od tej informacji na samym początku.

Aria rozglądała się bezradnie po okolicy szukając drogi do zamczyska, która byłaby nieco bardziej sucha.

- Przeskocz! - Usłyszała jak krzyczy do niej rozchlapując wodę.

Przyjrzała się nurtowi rzeki. Musiałby skoczyć na odległość jakiś piętnastu metrów. Wprawdzie wcześniej robiła już dłuższe skoki i to niosąc Fiku- faku w ramionach, ale jak wtedy tego dokonała?

Taranis wzięła kilka głębokich wdechów potem solidny rozbieg i zaczęła trening skoków. Najpierw na brzegu a kiedy zaczęły jej wychodzić na tyle długie skoki, że miała pewność, iż poradzi sobie z całą szerokością rzeki po prostu przeskoczyła wodę.

Kiedy Thark wyszedł z wody otrząsając się jak pies Aria już czekała na niego na drugim brzegu. Wojownik poprowadził ją w stronę zamku.

Droga prowadziła pod górę, przez porośnięte zielskiem wzniesienie, aż w końcu wyprowadziła ich na trakt. Po chwili ujrzeli zmierzających w ich stronę ludzi, którzy dosiadali dziwnych zwierząt wyglądających jak skrzyżowanie konia z czymś skorupiastym w rodzaju żółwia albo raczej jaszczura. Ludzie mieli na sobie obite stalą ubrania i wąskie, zakończone szpicami hełmy. Każdy miał broń - długą włócznię, topór i tarczę. Ruszyli w stronę Thark Nar Tharka i Taranis.

- Widzę, że są bardzo gościnni - powiedziała Aria z lekką obawą - To może ty z nimi porozmawiaj, bo ja jestem obca.

- Trzymaj się za moimi plecami - mruknął, a potem uniósł dłoń w górę i ryknął donośnie. - Jestem Thark Nar Thark z Ludu Nar. Związany przysięgą. Poszukiwacz. Ja i moja towarzyszka prosimy o gościnę Kamiennego Lorda. Dach nad głową na jedną noc i coś do jedzenia.

Jeźdźcy zatrzymali się. Jeden z nich podniósł przesłonę hełmu i Aria ujrzała twarz mężczyzny w średnim wieku.

- Jestem Orik, syn Detmunda, wnuk Yrvina. Tarcza Kamienia. Co robisz tak daleko od ziemi Ludu Nar, Tharku?

- Szukam gościny - ton głosu brodacza był spokojny, ale widać było, że pytanie nie przypadło mu do gustu.

- A twoja towarzyszka? Co robisz na ziemiach Kamiennego Lorda, pani?

Aria wysunęła się zza pleców Tharka, za którymi wcześniej posłusznie się schowała.

- Szukam odpowiedzi. - Odparła równie enigmatycznie, co jej towarzysz.

- Na jakie pytania? - Drążył temat Orik.

- Na takie, na które podobno tylko Siewca potrafi odpowiedzieć.

- To znaczy? - Orik nie ustępował.

- Dość, Tarczo! - Warknął gniewnie Thark, jak dzikie zwierzę. - Dość pytań! Gościna, albo idziemy w dalszą drogę, do Wzgórz Nar i przekażemy Var Nar Varovi, jak gościnnym ludem stał się Kamienny Lud.

Jego słowa podziałały jak kubeł zimnej wody. Orik gniewnie zatrzasnął przyłbicę hełmu i powiedział niewyraźnie.

- Podążajcie za nami. Oferujemy wam gościnę.

Jeźdźcy ruszyli w stronę twierdzy. Thark Nar Thark podążył za nimi.

- Nie podoba mi się to - mruknął do Arii. - Miej oczy i uszy szeroko otwarte, pani. Coś mi tutaj śmierdzi.

- To nietypowe dla nich zachowanie, tak? Coś się zmieniło. Na gorsze. - Dziewczyna zaczęła żałować swojej decyzji żeby poprosić o gościnę na zamku.

- Czasy się zmieniają. Ludzie czują strach. Ale bez obaw. Ludu Nar boją się bardziej, niż czegokolwiek innego. Nawet Maski.

- Hmm, bez obaw, tak? - Arię rozbawił ten, zapewne niezamierzony przez Tharka dysonans, który pojawił się w jego słowach.

- A może zmienili strony w tym konflikcie, albo wiedzą o czymś, o czym ty i ja nie wiemy. Możesz się dowiedzieć proszę czy jest u nich nadal ten Siewca?

- Dowiem się.- Obiecał.

Tymczasem zbliżali się do zamku. Prawdziwego giganta na skale. Pełnego strzelistych wież, opasanego potężnymi murami. Budowla robiła wrażenie niezniszczalnej, ponurej i nie do zdobycia. Albo takiej, z której łatwo nie dałoby się uciec. Wejście do twierdzy było tylko jedno. Masywne, zagrodzane dwoma rzędami krat i stalowych wrót najeżonych od zewnętrz paskudnymi kolcami. Kiedy się zbliżali Aria dostrzegła zbrojnych na blankach. Thark szedł dalej jakby nigdy nic.

Zanurzyli się w czeluście bramy. Mroczny i zimny tunel prowadzący na rozległy dziedziniec.

- Zatrzymamy się tam - Thark Nar Thark wskazał jeden z budynków z kamienia, o spadzistym dachu, przyklejony do jednego z murów.

Aria ujrzała szyld nad drzwiami i napis - o dziwo potrafiła go odczytać - “Kamienny gościniec”.

- Poinformuję Kamiennego Lorda o waszym przybyciu - oznajmił Orik i razem z resztą zbrojnych podążył w stronę kolejnej bramy, prowadzącej jak się domyślała Aria dalej, w głąb twierdzy.

Thark bez słowa ruszył w stronę gospody. Na schodach siedział jakiś mężczyzna o najdziwniejszym kolorze skóry, jaki widziała Aria. Mężczyzna był jasno fioletowy. Cały, poza włosami, które były soczyście zielone. I oczami, które były złociste. Mężczyzna miał na sobie jedynie skórzane spodnie. Był raczej węźlasty i dobrze umięśniony, ale nie wyglądał na zadowolonego.

Aria była rozdarta, z jednej strony oczami jak okrągłe spodki starała się obejrzeć wszystkie te dziwne i ekscytujące rzeczy dookoła a z drugiej strony nie chciała za bardzo się gapić żeby nie przyciągać niepotrzebnej uwagi i dodatkowo nie urazić nikogo. Do tego trzymała się blisko Tharka. Efekt był taki, że kręciła się w kółko jak bączek i jeszcze, co chwila wpadała albo prawie wpadała na wielkiego wojownika.

- Przepraszam, oj przepraszam - powtarzała raz za razem.

- Nie przepraszaj. Co się dzieje?

- Nic takiego. Po prostu to wszystko - zatoczyła krąg ręką - jest takie nowe i ciekawe. Chyba nie powinnam tak się gapić i wszystkiemu dziwić.

- Wieloświat jest pewnie inny. Co? - Zapytał.

- Zupełnie inny. I co teraz? Czekamy?

- Idziemy jeść - powiedział. - Zapewne jesteś głodna. Pozwolisz, że ja zapłacę za gościnę. Dla mnie będzie to zaszczyt móc chronić cię w drodze do Ludu Nar.

- Dziękuję. - Powiedziała z ulgą - Nie mam tutejszych pieniędzy, więc gdybym była sama pewnie musiałabym głodować.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 23-02-2017, 13:21   #105
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
jak wrzucać, to wrzucać

- Co za wojna ma nas czekać? - w sumie mogła zżymać się na Tarro. Ta jego upierdliwość w środku doprowadzała ją momentami do białej gorączki, toteż niecelowo jej głos stał się nieco suchy. Dalej jakoś nie była przekonana, dlaczego Tarro tak zależało, żeby z nim poszła. Musiał mieć w tym jakiś cel. A ona chciała się dowiedzieć jaki.
Tylko bez pójścia z nim czy za nim.
- Wojna nie czeka na nikogo. Ale Var Nar Var nie jest jedyną opcją.
- Hmmm - Lidia ostentacyjnie się zastanawiała.
Podjęła wybór już trochę temu, Tarro też wybrał swoje i jego jedynym problemem będzie przekonanie Lidii, czy raczej Niebieskiego Ptaka, który paradoksalnie z każdą chwilą zniechęcał się do opcji czarownika przez rosnącą do niego nieufność. Stwierdziła też, że przełęcz odwiedzi w międzyczasie; Tarro po prostu nie musiał wiedzieć o jej planach. Sam wspomniał, że czeka ich wojna, a kto nie będzie lepszym jej znawcą niż ci uznawani za szaleńców i żądnych krwi? A skąd gwarancja, że Tarro sam nie będzie chciał wykorzystać Lidii do własnych, niejasnych celów? Tak, to wszystko było szalone. Tak samo jak ten świat.
- Hurk, kiedy wyruszylibyśmy w drogę? - spytała centaura.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 25-02-2017, 11:17   #106
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Pośród cieni wypełniających mroczne pomieszczenie poruszył się jakiś kształt. Kolejny cień, gęstszy jednak niż pozostałe, bardziej – rzec można – cienisty. Jak plama czerni pośród gęstniejącego mroku o zachodzie słońca.

Cień wyprostował się przyjmując kształt. Niby ludzki, ale nie do końca. Zamiast głowy miał koronę drzewa pozbawioną liści, zamiast rąk sękate konary i szponiaste gałęzie, a zamiast nóg plątaninę korzeni, niczym mackowate, podmorskie stwory.

Cień poruszył się. Urósł. Poczuł zaśpiew. Słowa pradawnej modlitwy – zaklęcia, którym kiedyś przyzywano go, by przyjął krwawą ofiarę. W czasach, gdy
Puszcza z której rządził całym Dominium nosiła jeszcze inną nazwę i gdy jego rasa panowała nad innymi. W czasach, w których Dominator był jedynie rodzącym się zalążkiem dawnej potęgi, a o Masce i Męczennikach nikt jeszcze nie słyszał.

Koło toczy się. Obraca. Zatacza ten sam cykl.

Jednego despotycznego ciemiężyciela zastępuje inny.

Koło obraca się dalej i wszystko zaczyna się od początku.
W niekończącym się cyklu.

CELINE CENIS

Czuła ich spojrzenia na swoich plecach. Świdrujące, być może zaniepokojone.

- Przybyłam z poselstwem od Jónsa, władcy Jónsavahr, jak już rzekłam – powtórzył kruk na ramieniu zamaskowanej kobiety. – I mówię jego głosem.

Skrzekliwe krakanie kruka kojarzyło jej się z cmentarzem. Z grobami. Z sekretami, których zazdrosne strzegą zmurszałe szkielety. Sama nie wiedziała czemu.

- Jak wiesz, Czysta Falo, Róża krwawi a Koło zatoczyło cykl. Nadchodzi czas zmian. Przybyli Wędrowcy, czyli ty i dziewiątka twoich kompanów. To, co działo się kiedyś, dziać się będzie teraz. Maska to wie. Jóns to wie. Inni to wiedzą. Kres Maski jest bliski. To oczywiste. Tak, jak wcześniej zdetronizowano Dominatora i jak Dominator, przy waszym wsparciu, odebrał władzę Tyranthowi. A ten z kolei zrzucił z piedestału władzy Oprawcę. Tak było. Tak będzie. To zrozumiałe nawet dla najdurniejszego ze Zbieraczy.

Kruk zakrakał donośnie. Tym razem „po kruczemu”.

- Wszyscy władcy Domen poczuli swoją szansę. Spuścili ze smyczy swoją ambicję. Poczuli, że to ich pora. Że to czas, gdy los przekaże władzę w ich ręce. Na kolejny obrót. Tylko muszą pozyskać waszą przychylność. Są też tacy, którzy staną u boku Maski. Schwytają Wędrowców pod pozorem gładkich słówek i obietnic bez pokrycia. Zwiodą do swoich twierdz i kryjówek, by … zgładzić lub oddać Masce. Czysta Falo. Mój ojciec nie ukrywa, że jest na rozdrożu. Waha się co uczynić. Uznał, ze względu na przyjaźń jaką darzył cię, gdy byłaś pośród nas ostatnim razem, że ty staniesz się językiem u tej wagi. Powiesz mu, co ma uczynić. Doradzisz. Tu i teraz. W tej chwili. Proponuje ci gościnę w Jónsavahr, Czysta Falo. Miejsce u swojego boku i, gdy już upadnie Maska, pragnie byś przyjęła jego oświadczyny, jak kiedyś, i stała się Matką Gniazda. Co ty na to … Matko?

Drag Nar Drag zachrzęścił zbroją. Nieumarły. Potężny. Kiedyś ją kochał? Tak sądziła. Czy to dlatego nie przekonywał jej, by podążyła za tym drugim, narwańcem i za Adamem? Orfantejla i Visken stali cicho. Słuchali? Nie wiedziała? Orfantejla była Siewcą. Magiem. Potrafiła robić rzeczy, które wykraczały poza zdolność pojmowania Celine. Ponoć, zgodnie z tym, co mówiła trójoka dziewczyna, ona – Celine – też potrafiła takie rzeczy. Była … potężna, lecz jakoś nie potrafiła tej potęgi w sobie obudzić. Przypomnieć sobie. Visken był wojownikiem. I nie on decydował za tę dwójkę wysłaną z Księżycowej Twierdzy. Tego była pewna.

Celine poczuła na sobie wzrok kruka. Paciorkowaty, inteligentny i zdecydowany. Poczuła bliskość zamaskowanej kobiety. I czuła … czuła się wewnętrznie rozdarta…


PATRICIA MADDOX

Ruszyła pomiędzy suche, martwe drzewa, przez zwodniczą mgłę, grzęznąc w lepkim, zimnym, zasycającym ciepło z jej ciała, błocie. W stronę odgłosów mrocznej celebracji. Jakiegoś … rytuału. Krzyki, mimo że szła już dość długo przez tę wymarłą knieję, nie przybliżały się jednak. Nadal były gdzieś tam, we mgle, tuż obok, jak przed chwilę i przed chwilą.

Powoli traciła nadzieję, że kiedykolwiek do nich dotrze i właśnie w tej samej chwili, mgły rozstąpiły się a ona stanęła … w centrum mrocznych wydarzeń.
Znalazła się na rozległej polanie pośród martwych drzew. Otoczona przez spory tłumek dziwacznych stworzeń. Wzrostu człowieka, przypominały skrzyżowanie przedstawiciela jej rasy z drzewem czy jakąś rośliną. Zgarbione, pokraczne, pokryte jakimś bąblami budziły w niej odrazę.

W jaki sposób znalazła się pomiędzy nimi, nie miała pojęcia, lecz teraz otaczali ją ze wszystkich stron, zwalniając dzikie wygibasy i przerywając swoje … zaśpiewy, modlitwy czy cokolwiek to było.

Za swoimi plecami miała tylko dziurę w ziemi. Poszarpaną wyrwę na oko straszliwie głęboką i wypełnioną gnijącą wodą. Brudną, błotnistą mazią, na powierzchni której utrzymywała się warstwa pleśni i grzybów, niczym kożuch zepsucia. Po ścianach tego ogromnego leju pełzało, przebierając nogami robactwo – wije, skolopendry, krocionogi.

Stworzenia zamarły. Wykrzywione, pokręcone twarze zwróciły się w jej stronę. Z oślinionych ust zwisły długie jęzory, niektóre tak długie, że wwiercały się w ziemię, jak robale, krocionogi. Jeden z inkantujących – najpewniej przywódca lub mistrz ceremonii ruszył w stronę Patrici wyciągając w jej stronę szponiastą, drzewiastą w której trzymał … wijącą się skolopendrę.

- Przyjmij dar – wyszeptał stwór. - Posłuchaj głosu naszego władcy. Zjedz go. Zjedz.


TOBIAS GREYSON


Szli przez Jesienny Las, jak miejsce to nazywała Trikia. I faktycznie. Wszystkie liście na drzewach miały tutaj kolory brązów, żółci, czerwieni – paletę jesiennych barw. Skrzydlata istotka śmigała zwinne pomiędzy drzewami, zwinnie wymijając coraz liczniejsze pajęczyny, aż w końcu znaleźli się w miejscu, które było znacznie bardziej ponure niż reszta tego malowniczego zakątku. Przesycone zapachem zgnilizny – mokrej grzybni, rozkładającego się próchna i jeszcze czegoś. Jakiegoś … śluzu czy czegoś podobnego. W każdym razie zapach ten nic a nic nie podobał się Tobiasowi.

- Dalej musisz iść sam – powiedziała Trikia. – Zaczekam na ciebie tutaj.

Więc ruszył. Wskazaną ścieżką opadającą w dół i okoloną wysoką trawą, taka, jaka często rosła nad brzegami jezior, rzek czy stawów. Nie był pierwszym, który podążał w tym kierunku. Świadczyła o tym wydeptana dróżka i … walające się po obu jej stronach przedmioty. Przerdzewiały oręż, resztki tarczy, przeżarty przez rdzę hełm. Nie nastrajało to zbyt optymistycznie.

I w końcu ujrzał brzeg szerokiej, mętnej rzeki przecinającej puszczę. A obok niego Pana Ropucha, bo kreatura nie mogła być niczym innym.

Pan Ropuch był… gigantyczny. Nabrzmiałe cielsko pokryte śliską od płynów skórą. Wyłupiaste oczy. Szeroka paszcza z której zwisała jeszcze resztka poprzedniego posiłku – ludzka ręka.

Kreatura siedziała nad brzegiem szerokiej rzeki, przy szczątkach zrujnowanego mostu który kiedyś spinał oba brzegi.

- Masz coś dla mnie? – zadudniła bestia z głębi trzewi. – Czy jesteś takim samym głupcem, jak reszta?!

Ropuch wypluł rękę, na stertę ukrytych nieopodal szczątków – czaszek, kości, kawałków pancerzy i broni. Wybałuszył gały jeszcze bardziej i spojrzał prosto w stronę Tobiasa. Okrutnym lecz inteligentnym spojrzeniem.

- Zabrakło ci jęzora w tej małej gębie, człowieczku – zarechotał Pan Ropuch. – Ja, zaręczam cię, swój mam! I nie zmuszaj mnie, bym zrobił z niego użytek!
Nadbrzeżne błoto zagulgotało, gdy monstrualna żaba poruszyła niezgrabnie swoim cielskiem.

ADAM ENOCH

Uścisnęli sobie dłonie. Mocno. Po męsku.

Ten uścisk był ważny. Zmazał wszystko. Nawet to, czego Adam nie pamiętał, a co ponoć uczynił Var Nar Var.

Przez chwilę wódz barbarzyńców trzymał dłoń Adama w swojej szorstkiej dłoni. A Adam poczuł… ciepło. Ogień, który przelewał się ze skóry Var Nar Vara prosto w jego skórę. Ciepło, które niczym strumyczki energii, wnikały w głąb, do krwioobiegu, płynęły dalej, do serca. A kiedy tam dotarły, Adam poczuł … moc. Inaczej tego nie potrafił nazwać. Jakby… mógł zionąc ogniem na zawołanie, nie tylko wtedy, gdy się napił. Poczuł też siłę, witalność i energię, która – zdawało się – pozwoliłaby mu pokonać najsilniejszych ludzi bez większych problemów.

- Trzymałem ją dla ciebie, Enochu Ognisty – uśmiechnął się Var Nar Var. – Twoją luminę.

Lumina. Magia. Siła. Energia, która czyniła go … wyjątkowym.

- Chodź.

Słowa, niczym rozkaz, pociągnęło Adama za Var Nar Varem. Opuścili osadę. Wspięli się na kolejne wzniesienie. Zapach dymu i popiołu szczypał w oczy…
Wiedział, gdzie idą… Bał się…

I w końcu to ujrzał. Ze szczytu pagórka zamykającego osadę od północy. Dolinę. Pełną popiołu z wielką, czarną, dymiącą stertą w kształcie nierównego stosu w samym środku.

A potem spłynęła na niego kolejna wizja.

Mężczyźni stali wokół ogromnego stosu. A starzy, chorzy, słabi i dzieci wbiegali w płomienie, lub byli wrzucani siłą. Wrzeszczeli, płonąc. Prawie wszyscy. Krzyczeli, gdy ich ciała trawił ogień.

I on tam był. Unurzany w sadzy i popiele, jak większość towarzyszących mu ludzi.

Puste ręce jeszcze pamiętały ciężar ciała. Drobnego, dziecięcego ciała, które cisnął w ogień. Na pożarcie płomieniom.

I znów ujrzał jej twarz. Piękności, którą widział wcześniej. Jego … kobiety… Matki jego dziecka…

Dziecka, które cisnął w płomienie. On. Enoch. Enoch Ognisty.

- Niewielu o tym wie, Enochu, ale Stos nie był moim pomysłem – Adam poczuł rękę na ramieniu.

Wódz ścisnął mocniej, by poczuł ból.

- Dałem się przekonać. I nie ma dnia, bym nie żałował. Nadal słyszę ich krzyki. Tych, których poświęciliśmy by garstka z nas dostała swoją nieśmiertelność. I czasami zastanawiam się, czy warto było posłuchać tej rady.

Adam ujrzał płomienie tańczące pośród czaszek, kości i popiołów. Wieczny ogień napędzany przez magię poświęcenie i dusz.

- Idź. Odbierz resztę swej mocy, Enochu – Var Nar Var wskazał mu stos. – Ja zaczekam. Potrafię cierpliwie czekać, wbrew temu, co opowiadają o mnie ci spoza Wzgórz Nar.


PERCIVAL KENT

Akceptował to miejsce, w którym się znalazł. Rozumiał je i ono … rozumiało jego. Był częścią tego świata, czuł to. Był jego częścią jeszcze przed tym, nim stał się częścią istnienia na Ziemi.

Szedł przez grząskie błoto w stronę, skąd dobiegał go lament. Czy też raczej śpiew, bo im bliżej był, tym bardziej to co początkowo wziął za lamenty i jęki okazały się być pieśnią. Pieśnią ciężką, ponurą, jakąś dziwną nawet. Jakby osoba, która ją śpiewała istniała w jakimś rozdarciu. Chwiała się nad przepaścią, gotowa runąć w nią w każdej chwili.

Percival kroczył pomiędzy drzewami, przez lepki i zimny opar, aż w końcu mgły rozstąpiły się i ujrzał pieśniarkę, a może pieśniarza – bo głos pasował zarówno do mężczyzny, jak i do kobiety.

Postać w czarnej sukni o dziwacznym kroju, z ogolono na łysko głową . Postać która przykładała szponiaste dłonie do swojej twarzy, jakby miała zamiar zedrzeć ją do kości, wyszarpnąć, zmienić w krwawą ranę.

Nic takiego jednak nie robiła. Jedynie śpiewała? Śpiewał?

Nie przerwał, a może nie przerwała, nawet kiedy Percival znalazł się tuż obok niej. A może niego? Możliwe, że nawet nie zauważył, kiedy Percival znalazł się na polanie.

I wtedy Percival ujrzał coś jeszcze. Jakiś stary mebel, niczym drewniany tron, schwytany w pułapkę kolczastych krzaków. Stał tan, na polanie, opuszczony symbol … władzy.

Pieśniarz a może pieśniarka, wił się (a może wiła) dziwacznie. Zamknięte oczy zdradzały, że żyje tylko dla tej muzyki i dla pieśni, która opuszcza jej jego gardło.


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Przez chwilę Bjarnlaug sądziła, że Szersza rzuci się na nią. Że będą walczyły na śmierć i życie. Jednak tak się nie stało.

- Pożałujesz tego, córo Jónsa – powiedział tylko kruk i po chwili kobieta w masce rozpadła się na dziesiątki skrzydlatych ptaków. Całą gromadę kruków, które wzbiły się w niebo, zmieniły w drobne plamki i poszybowały gdzieś, w swoją stronę.

Schodząc po schodach, mając trupy za towarzystwo, Bjarnlaug zrozumiała, dlaczego Szersza uciekła. Bała się jej. Wiedziała, że z tego starcia, do którego mogło dojść, nie wyszłaby cało.

Znalazła się na dole wypiętrzenia. Na środku czegoś, co wyglądało jak pustynia rodem z westernów, chociaż znacznie bardziej zielona.

Nie bardzo wiedziała, dokąd teraz może się udać, więc wybrała kierunek zdając się na intuicję. Przeciwny do tego, w którym odleciały kruki. W stronę kolejnej samotnej skały wyglądającej jak budynek.

Nie pomyliła się. Obok skały natrafiła na drogę. Dukt przecinający płaskowyż. Prowadził – na ile mogła to ocenić – z zachodu na wschód. Jako, że kruki poleciały na zachód, ona poszła na wschód. A trupy kroczyły za nią.

Nie czuła głodu, ani pragnienia, i nie martwiło jej to akurat w tej sytuacji. Nie czuła też zmęczenia. Nawet zimna. Jakby … jakby … jakby tego nie potrzebowała.

Cokolwiek działo się z nią tu i teraz, zmieniała się. Spojrzała na swoje ręce. Od dłoni, przez całe przedramię i ramię pod jej skóra pojawiły się dziwne, zakręcone znaki. Tatuaże, jak runy, lub okultystyczne symbole oparte na figurach geometrycznych, których jednak nie rozumiała. Jej paznokcie poczerniały, płytka wyostrzyła się i lekko zakrzywiła, niczym ptasi szpon.
W końcu zrobiło się ciemno. Mrok nadszedł szybciej, niż sądziła.

Ostrzegł ją szelest piór. Z kilku stron jednocześnie opadły gromady kruków. Sześć, może i więcej kształtów uformowało się w ciemnościach w zamaskowane kobiety z krukami na ramieniu. Zgrzytnęła stal, zalśniły ostrza wąskich mieczy.

- Wróciłam – zakrakał kruk. – Ojciec powiedział, że mamy przyprowadzić cię do Jónsavahr. A jeżeli się nie zgodzisz mamy wyciąć twe serce i przynieść mu twoją luminę. Śmiał się ze mnie, siostro. Że uciekłam. Że nie rozpoznałam, jak słaba i jak ślepa jesteś w świecie, którego nie pojmujesz. Maska uwięził waszą luminę. Uśpił ją. Ukrył. Ty jej jeszcze nie odzyskałaś. Jesteś jedynie Siewcą. A Siewców już zabijałyśmy. Nie raz. Ostatnie ostrzeżenie. Dasz się poprowadzić przed jego oblicze, czy mamy zabrać twe serce, zdrajczyni Gniazda!
Były wokół. Faktycznie sześć osób. Sześć sióstr.


MEGAN HILL

Za kamiennym łukiem.

Otuliła ją mgiełka rozproszonej wody. Chłodna i ożywcza. Spłukująca krew i kurz drogi.

Za kamiennym łukiem, do którego musiała się wspiąć po śliskich skałach.

Zrobiła to jednak ze zwinnością, która zaskoczyła nawet ją samą. Faktycznie. W tym świecie była czymś więcej niż człowiekiem. Była Me’Ghan ze Wzgórza. Kimkolwiek była Me’Ghan ze Wzgórza.

W końcu znalazła się na kamiennym łuku i ujrzała jaskinię.

Kiedy podeszła bliżej poczuła czyjąś obecność, chociaż nikogo nie widziała. Zaswędziało ją czoło, a potem poczuła, że skóra na nim zmienia się, otwiera. Nie widziała siebie, lecz domyśliła się, że na jej czole pojawiło się kolejne oko. Trzy księżyce. Trzy światy. Troje oczu.

I wtedy je ujrzała. Duchy. Wyblakłe, półprzeźroczyste cienie ubranych w skórznie ludzi. Półnagie, wymalowane farbami kobiety i mężczyźni. Duchy. Spokojne i ciche.

Przeszła między nimi i znalazła się w jaskini, a szereg zmarłych ruszył za nią, niczym spóźniony kondukt pogrzebowy.

Jaskinia była duża. I wszędzie widziała małe kopczyki kamieni. Na niektórych nadal dostrzec można było znaki i barwienia. Kamienie pamięci. Lud Niri składał je w jaskiniach by uczcić pamięć zmarłych członków klanu. Nie wiedziała skąd to wie. Po prostu to wiedziała.

Ona jednak szukała jednego kamienia. Konkretnego. Kamienia Matek.
Znalazła go w samym sercu jaskini. Ułożony na kamiennej płycie przypominającej płytę ołtarza miał barwę antracytu i fakturę krzemienia. Krzemienia, któremu ktoś nadał kształt niedźwiedzia.

Nim zbliżyła się do statuetki pojawiła się przed nią jakaś kobieta. Nie przeźroczysty duch, lecz osoba z ciała i krwi, jak się przynajmniej wydawało Megan.

Twarz kobiety pokrywał malunek, a na głowie nosiła jakąś dziwaczną czapkę czy też czepiec.

- Kto zakłóca spokój zmarłych Ludu Niri? – zapytała kobieta.


ARIA TARANIS

Wnętrze gospody było małe i zatłoczone. Proste stoły i ławy ustawiono gdzie tylko się dało, a teraz piło i jadło przy nich mnóstwo ludzi. I nie tylko ludzi, co szybko zauważyła Aria. Byli tam również przedstawiciele jakiś innych ras: ludzie z rogami, ludzie o niebieskiej skórze, a nawet dwóch, którzy zdawali się być porośnięci czymś, co wyglądało jak kamienne płytki, które niczym łuski chroniły twarz i widoczne przedramiona tych „kamiennych ludzi”.

Na widok wchodzącego Thark Nar Tharka zrobiło się nagle cicho. Nikt nie zwracał uwagi na Arię, co jej akurat odpowiadało. Jej przewodnik ruszył w stronę miejsca zajmowanego przez dwóch ludzi o skórze koloru błękitu, którzy szybko opuścili ławę robiąc im miejsce. Tak naturalnie, jakby to było oczywiste.

Podszedł do nich karczmarz i Thark zamówił jedzenie dla siebie i swojej towarzyszki. Pospiesznie przyniesiono im – a jakże – pieczone mięsiwo, ale też chleby, sosy, jakieś gotowane warzywa w kolorze pomarańczowym, białym i zielonym – a więc „zjadliwym”. Zapachy bijące od potraw były naprawdę apetyczne i już po chwili Aria jadła niczym wygłodzony wilk. Thark też się pożywił, ale jak na takiego olbrzyma jadł wyjątkowo mało. Za to sporo pił wina przyniesionego im w stalowym, elegancko ozdobionym dzbanie.

Powoli w karczmie znów zapanował rejwach. Śmiechy, żarty, rozmowy. Thark zmrużył oczy. Coś mu wyraźnie nie przypadło do gustu.

- Poczekaj – powiedział do Arii i ruszył do gospodarza.

Po krótkiej i chyba burzliwej dyskusji wrócił.

- Dokończ jeść. Z nikim nie rozmawiaj. Ja muszę na chwilę wyjść. Porozmawiać z Lordem i załatwić ci spotkanie z Siewcą. Gospodarz odpowiada za twoje bezpieczeństwo. Za chwilę zwolni się dla nas pokój. Gospodarz zaprowadzi cię do niego. Zaraz wracam.

Oszołomiona obrotem zdarzeń i lekko uśpiona posiłkiem i winem (nic innego do picia nie dostali) pozwoliła mu wyjść z gospody. Zresztą była pewna, że nikt nie zaryzykuje gniewu Thark Nar Tharka. Widziała, jak porusza się w tłumie wzbudzając prawdziwy strach, niczym polujący rekin w ławicy ryb. Bali się go. Wszyscy. Nawet wyglądający na prawdziwych twardzieli ludzie z kamienia.

Dopiero po chwili zorientowała się, że ktoś dosiadł się po drugiej stronie stołu. Ten sam mężczyzna o skórze w kolorze fioletu. Miał pociągłą, szczupłą twarz, ostro zarysowane kości policzkowe, lekko skośne oczy i coś, co wyglądało jak łuski biegnące od linii oczu, w dół, przez żuchwę aż za śpiczastą małżowinę uszną. Podobne łuski widziała na jego nagim torsie i ramionach – mieniące się odcieniami purpury i fioletu w blasku kaganków oświetlających wnętrze karczmy. Mężczyzna miał też najbardziej zielono-błękitne oczy, jakie widziała w życiu.

- Wiem, kim jesteś – powiedział cicho, tak że ledwie usłyszała jego głos pośród gwaru innych głosów. – Wiem, dokąd ten Nar chce cię zabrać. I wiem jaki los tam na ciebie czeka. Wiesz, co oni zrobili swoim bliskim, aby stać się nieśmiertelnymi? Spalili ich. Swoje żony, swoich starych rodziców, swoje dzieci. Żywcem. Wszystkich, poza grupą wybranych. A teraz, każda śmierć, jaka ich spotka gasi jedną z dusz zaklętych w płomienie. Zaklęcie traci moc. Potrzebują nowej ofiary. Któregoś z was. Z Wieloświatowców. Nazywam się Ymarir i jeśli chcesz dowiedzieć się więcej i ocalić swoje życie, będę czekał na ciebie o północy przy studni.

Wiedziała o jaką studnię chodzi. Mijali tylko jedną, na dziedzińcu zamku.
Nim zdążyła o coś zapytać, Ymarir rzucił głośno:

- Przepraszam panienkę. Nie wiedziałem, że to miejsce jest zajęte.

Gospodarz przyglądał się im wyraźnie zaniepokojony.

- Hej! – rzucił w stronę Ymarira. – Mówiłem ci już, że nie chcę widzieć tutaj takich jak ty. Lud Jeziora nie jest tutaj dobrze widziany. Możesz spać w stajni ale nie przeszkadzaj moim gościom w odpoczynku! Won!

Ymarir ukłonił się pokornie, ale chyba tylko Aria wyczuła, że w tym ukłonie jest więcej gry aktorskiej, niż szacunku i opuścił gospodę. A ona znów została sama z jedzeniem, swoimi myślami i tłumem dziwacznych, obcych ludzi i istot wokół nich.

Dziwne słowa Ymarira o spaleniu bliskich Thark Nar Tharka pobudziły jakieś … wspomnienia?

Ujrzała siebie. Wtuloną w czyjeś ramiona okryte futrem i kolczugą. Twarz zasłaniał hełm z nawierconymi w płycie otworami do oddychania i wąską wizurą, przez którą patrzyły smutne oczy.

- Cośmy narobili, Simeonie? – usłyszała swój głos.

Gdzieś w oddali widziała ogromny płomień i słyszała krzyki ludzi palonych żywcem. Oraz innych ludzi, opasujących stos szerokim pierścieniem ciał. Zwarty, liczny krąg ludzi, z daleka wyglądający na jeden, połączony ze sobą organizm.

- To, co musieliśmy – odpowiedział jej inny głos spod hełmu. – Na popiołach wzrasta najżyźniejszy plon. Wystarczy po niego sięgnąć. I ja to zrobię. Kiedy nadejdzie pora. Patrz! – ręka mężczyzny w futrze i zbroi wykrzywiała jej głowę w stronę płomieni. – Zapamiętaj! To właśnie jest władza. To właśnie jest bycie bogiem dla tych prymitywów! Kazaliśmy im zabić swoich bliskich a oni posłuchali. Głupcy! Czyż nie, moja słodka.

Zadrżała. Zebrało w niej gorycz porażki i strachu. Te „moja słodka” niosło w sobie tyle negatywnych emocji, że aż zaszumiało jej w głowie. Wizja znikła. Obrazy wywietrzały z głowy chociaż nadal słyszała ten zły, okrutny głos nazywający ją „słodką”. Nienawidziła tego głosu i człowieka, który ukrywał swoją twarz za hełmem, chociaż nie pamiętała kim jest.

- Pokój jest gotów, pani – usłyszała głos karczmarza. – Panienka płacze?
Faktycznie. Na policzkach czuła ciepło łez.

- Coś się stało? Potrzebuje panienka pomocy?

Najwyraźniej karczmarz zainteresowała się jej losem nie dlatego, że tak kazał mu Thar Nar Thark lecz z czystej empatii.


LIDIA HRYSZENKO

Tarro zrezygnował w połowie kłótni. Odpuścił. Hurkh i jego opcja wygrał. Wiedział to.

Centaur uśmiechnął się.

- Ruszymy za godzinę. Jeżeli uda nam się utrzymać dotychczasowe tempo na miejsce dotrzemy za cztery, może pięć dni.

- W trzy dni bylibyśmy w domenie mojej pani – mruknął Tarro.

Lidia nie miała zamiaru już go słuchać. Podjęła decyzję. Najpierw Lud Nar. Wzgórza, do których prowadził ją Hurkh. Centaur uratował jej życie, gdy pojawiła się w tym świecie. Pomógł uciec przed Łowcą Maski. Zdecydowała.
Atak został przeprowadzony znienacka. Tarro uderzył szybko i precyzyjnie. Sztylet wyglądający jak ze szkła wbił się w bok Hurkha, który stęknął, zarżał i przewalił się na bok. Tarro odsunął się poza zasięg kopyt.

- Nie dałaś mi wyboru, Niebieski Ptaku – powiedział ponuro. – To sztylet z jadem mojej pani. I tylko ona może ocalić Hurkha. Zaraz dojdzie do siebie, ale za trzy dni toksyna zabije go w moczarniach. Trzy dni. W sam raz, abyśmy dotarli tam, dokąd miałem cię sprowadzić.

Spojrzał na nią spokojnie a ona, ona czuła tylko wzbierającą w niej nienawiść. Czuła coś. W sobie. Pod skórą. Wzbierający w niej wrzask. Jak wtedy. Krzyk zrodzony z gniewu i żalu. Z wściekłości. Wiedziała, czuła, że jeśli uwolni ten wrzask, jeśli nad nim nie zapanuje, zabije tego zdradzieckiego Tarro, być może zabije też Hurkha.

Tarro chyba widział, co się z nią dzieje, bo pobladł na twarzy, lecz stał dalej z rękami splecionymi na piersiach.

- Możesz mnie zgładzić, Niebieski Ptaku. Znam doskonale twą moc. Wiem, że twój krzyk może burzyć mury, kruszyć skały, a ty sama, potrafisz szybować w przestworzach niczym skrzydlaty ptak. Że potrafisz grać pieśnią na uczuciach innych, na ich emocjach odpowiednio motywując lub odbierając wolę walki. Tylko, że nie wiesz jak to zrobić. Moja pani, Arraniz, pomoże ci to odzyskać, Niebieski Ptaku. I uratować … przyjaciela.

Krzyk wzbierał w niej. Mogła go uwolnić. Mogła stłumić. Mogła zaakceptować zdradę Tarro i szantaż, jakiego się dopuścił. Mogła zrobić wszystko. Była … była Niebieskim Ptakiem. Obaj w to wierzyli. Obaj byli pewni swych słów. Zdrajca i pół-zwierzęcy centaur.

A ptaków nie powinno zamykać się w klatkach. Szybują, gdzie chcą i gdzie poniesie je wola.
 
Armiel jest offline  
Stary 25-02-2017, 12:58   #107
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
- Krra! Krraa! - skrzeczał Huginn - Patrz, patrz braciszku jak obdzieram ze skóry truchło! Patrz, patrz! Krra!
Starszy Muninn obserwował szare pustkowia sędziwego Nilfheimu, z niepokojem patrząc na rozległy, niekończący się horyzont starego świata. Obrócił się niechętnie na słowa młodszego, parsknął lekceważąco i czarnym wzrokiem skarcił za dziecinne zachowanie.
- Krra! Zostaw! Niepokoi mnie cisza, słyszysz? Krra! Cisza! - przestąpił z chudej łapki na drugą, podskoczył dwa razy i rozpostarł skrzydła, rozciągając je, przygotowując kostki do powrotnego lotu. - Źle się dzieje braciszku, jest o czym Ojcu szeptać. Krra! Zostaw rzesz tego trupa! - dziobnął Huginna grzebiącego w cieplutkim mięsie w jego pierzasty łeb. Ten nie zdążył sobie oddać, bo już starszy ruszył ku Hliðskjálf, ku siedzisku Weratyra, gdzie Wszechojciec nieustanny ma wgląd i wiedzę na wszystkie dziewięć światów.

***

- Huginn ok Muninn fliúga hverian dag, iörmungrund yfir. Óomk ek of Huginn, at hann aptr ne komit, þó siámk meirr um Muninn...
Dziwaczne hipnagogi mieszały się ze słowami sióstr, chcących skrzywdzić Bjarnlaug, ich starszą krewną. Czy naprawdę wypowiedziała te słowa? Islandzki, jej rodzimy język faktycznie bratni jest staronordyckiemu, ale bez przesady. Babka czytała jej i opowiadała mity, legendy starodawne, znała je jak każde, islandzkie dziecko. Nie na wylot jednak, nie na pamięć księgi starych skaldów, czy biskupów przepisujących mityczne podania, aby je na nowo recytować. Mieszało się jej w głowie, obserwując jednoznaczne poczynania wrogich istot. Wiedziała co znaczą te słowa, jak dobrze pasują do jej obecnego stanu. Czy potrafi bezbłędnie je powtórzyć? Czy one słyszały?

Czuła zimną obecność otaczających ją trupów, bezwolnych i szalenie niebezpiecznych. Przynajmniej tak sądziła, widziała przecież jak milczącą potęgą spopielają obcego mężczyznę na wzgórzu, jaka śmiertelna groza biła od nich, gdy przymierzali się na jej życie. Czy teraz okażą się równie skuteczni? Jakimś sposobem wiedziała, że będąc krukiem, krwiożerczo inteligentnym ptaszyskiem, ciężko jest oprzeć się płomieniom ogarniającym twoje delikatne piórka. Ciemne mięsko pod nimi, wnętrzności, niby wilgotne, a tak łatwo topiące się pod siłą ognistą, skwierczące od tłuszczu, od okrutnych boleści ogarniających dogorywające w męczarniach ciałko. Nie rozumiem tego świata, ale od zmian mnie ogarniających czuję czym jest i jak wygląda nasza droga. Niech spłoną ptaszyska, co nie znają swojego przeznaczenia, co ostrymi szponami i pazurami chcą rzucić się na rodzoną ich siostrzyczkę.
- Bo Jóns kazał. A on jest nikim.
I jeszcze raz spróbowała tego, co drzemie w jej wnętrzu. Semper invicta.

 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 25-02-2017 o 13:01.
Szkuner jest offline  
Stary 25-02-2017, 16:26   #108
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Lidia nie miała wątpliwości, co zrobić ze zdrajcą. Pytanie tylko, czy Hurkh posiadał wiedzę, jak dotrzeć do Arraniz.
Bowiem Maska był jej śmiertelnym wrogiem, ale - choć trudno w to uwierzyć - istniał typ wroga gorszy od Maski. Był to sojusznik, który tak naprawdę był zdrajcą. A Tarro był zdrajcą i to bez wątpienia.
Lidia spojrzała morderczym wzrokiem na Tarro.
- Wiesz, Hurkh, jak dotrzeć do tej… Arraniz? - spytała centaura. Jeśli by wiedział jak, to wtedy wcale nie musieliby brać ze sobą Tarro. O ile faktycznie Tarro nie będzie im potrzebny, acz równie dobrze może zacząć się cwanić, że będzie im potrzebny, by do niej dotrzeć.

Chwilę trwało, nim stłumiła budzący się okrzyk i zadała pytanie. Jeszcze dłużej trwała odpowiedź centaura.
Tak, Niebieskowłosa - Hurkh dźwignął się na nogi. - Ale nie wiem, czy będę w stanie przejść Labirynt Pajęczyn.
Tarro uśmiechał się paskudnie.

Prawa dłoń aż ją świerzbiła, żeby walnąć Tarro prosto w gębę. W jednym momencie znienawidziła go tak samo, a może nawet bardziej niż Maskę - co wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę to, że Maska prawdopodobnie chciał ją zabić. Ale ten przynajmniej nie krył się ze swoimi zamiarami. A Tarro nie tylko wyszedł na zdradzieckiego dupka, ale też nie była mu już w stanie jakkolwiek zaufać i znienawidziła w nim wszystko - od czubka palców u nóg po ten wkurwiający uśmieszek.
I długo to nie trwało. Dłoń strzeliła w jego policzek z prędkością karabinu, odbijając na jego policzku ślad po jej dłoni.
- Ty tak nie cwaniakuj, wcale nie powiedziałam, że skorzystam z twojej pomocy ani że cię oszczędzę, a już na pewno ci nie zaufam! - warknęła wściekle do Tarro, nie mogąc na niego patrzeć. “I wyjdzie na to, że wcale nie skorzystam z twojej pomocy”, dodała w myślach. W zasadzie gdyby mogła, to zabiłaby Tarro na miejscu, przynajmniej będzie mieć pewność, że ten po drodze nie odwali im kolejnego chamskiego numeru. Choćby takiego, że wcale nie wspominał, że ich wyprowadzi od Arraniz, może równie dobrze dobije Hurkha, żeby ona nie miała żadnego sojusznika do ucieczki stamtąd.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 27-02-2017, 12:24   #109
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Celine dobrze wiedziała, że jest obserwowana przez Lud Nar, przez rozmowę która miała być może zaraz nastąpić, tylko spowalniała podróż do Księżycowej Twierdzy. Wiedziała, że zrobiła źle podchodząc do nieznajomej zamaskowanej postaci. Wiedziała, że to był błąd.
Dobra, wiem że to mówi Jóns. Dalej do rzeczy - przez myśl przeszło dziewczynie, która powoli zaczynała tracić cierpliwość do nieznanej osoby. Cały świat wokół blondynki nagle poczerniał. Spojrzała na kruka i nie wiedzieć czemu kojarzył jej się z cmentarzem, takim ponurym cmentarzem znad jakiejś góry otulający, strzegący jakiejś tajemnicy. Nie wiedzieć czemu, ale poczuła silną więź z tym krukiem i panią, która stała przed nią. Dziewiątka jej kompanów. To zdanie utkwiło jej w pamięci. Tak, poznała jednego z nich czyli Adama Enocha. Jeden z nich. Jeden z Wędrowców, jak nazwał ich kruk.
Kres Maski, Róża, Tyranthir - starała się zapamiętać najważniejsze nazwiska, nazwy, słowa. Obejrzała się na Orfantejlę, Drag Nar Draga i Viskena. Dobrze, że nic nie słyszą. Kruk tym razem “zakrakał” tak bardziej po swojemu. Opowiadając o przystaniu ramię w ramię z Maską, tudzież zagłady Maski. Padła propozycja gościny w Jónsavahr, tak mogłaby tam pójść, ale z własnej woli czy przymusowej. Nie wiedziała czy iść czy zostać tu, gdzie powinna być. Wybory, wybory, znów ten sam ból głowy. Spojrzała w niebo szukając podpowiedzi. Tak szukała. I znalazła, gdzieś na krukami, które być może jeszcze unosiły się w powietrzu. Kruk powiedział, że blondynka kiedyś, dawno temu, przyjaźniła się z jego/jej ojcem, gdy była “po ich stronie”.
Matką Gniazda? - wzdrygnęła się Celine, ale nie ze strachu, bardziej ze zdziwienia. Popatrzyłą się na kobietę i kruka na jej ramieniu. Zdecydowany wzrok kruka bardziej dał jej do myślenia, że musi szybko podjąć jakąkolwiek decyzje. Biła się z myślami: Pójść i przystąpić do Jónsa i tam pokonać Maskę i przyjąć oświadczyny w Jónsavahr czy zostać wśród Ludu Nar i błąkać się po tym świecie bez celu w ciągłym strachu, że coś ją zje a następnie wysra.
-Prowadź - powiedziała krótko. Trzęsła się, a niby w okolicy znajdowało się ognisko. To był strach. Ogarnął ją strach przed czymś czego nie rozumiała, ale to być może da jej większe szanse na przeżycie aniżeli wśród Ludu Nar. Może i dała łatwo się podejść, ale “lepszy rydz niż nic”. Ujęła dłoń kobiety i czekała na dalszy jej i kruka ruch, patrząc z nadzieją w kruczoczarne oczy obu postaci.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 27-02-2017 o 12:29. Powód: Drobne korekty
Adi jest offline  
Stary 01-03-2017, 23:31   #110
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Ropucha zielona (Bufotes viridis) – pospolity gatunek płaza z rodziny ropuchowatych. Wyróżnia się zieloną barwą. Zasięg jej występowania jest szeroki (Europa, Afryka, a prawdopodobnie i Azja). Zasiedla zróżnicowane siedliska, preferuje ląd nad wodę. Żywi się drobnymi bezkręgowcami. Samica składa w zbiorniku wodnym kilka tysięcy jaj, z których wylęgają się kijanki. Odnotowano krzyżowanie się z ropuchą szarą. Całkowita liczebność ulega spadkowi, pomimo tego zwierzę na większej części swego zasięgu występowania jest pospolite.

Za Wikipedią

Pan Ropuch (Bufotes Virdis Fantasmagoria) - Stwór zamieszkujący moją wyobraźnie. Zagrażający małemu skrzydlatemu ludowi Sylfid znajdującego się pod opieka Pani Liści i Traw.

Za Tobias Greyson


Tobias niezauważalnie przełknął ślinę i od smrodu i od strachu, który zaczął drążyć jego trzewia. Łapał wzrokiem szczątki kości, zgniłego już mięsa, broni, śluzu skapującego z wielkiego liścia rosnącego nieopodal wprost z bagniska, gałęzi na które mógłby wskoczyć. Nie czuł się za dobrze. Nie czuł się za bohatera, nie czuł się za nikogo. Czuł się jak gość nie z tej bajki.

Jak skazany na śmierć.

Gdzie tam skazany

Sam się tam posłał

- Nieee - zająkał się bo krtań nie chciała współpracować, bał się cholera jasna - Nie zabrakło - powtórzył już głośniej i pewniej - Przyszedłem w odwiedziny i z wielką prośbą do Ciebie o Wielki Zielony Władco Bagień i Trzęsawisk - spróbował łagodnie i pochlebczo bo może stwór skoro inteligenty to łasy na takie słowa.

Przez cały czas Tobias szukał wzrokiem broni, która byłaby w stanie zniwelować przewagę jęzora gada, który na pewno był w stanie strzelić na znaczną odległość i pochwycić go w oślizgłym uścisku.

- W odwiedziny? - bełkotał stwór wyraźnie zdziwiony. - Prośbą? A to coś nowego! Podoba mi się. Podoba mi się twoja wdupowłazość. Co to za … prośba kolorowy motylku?

Słowa płaza wielkiego jak półtora przyczepy campingowej pomogły. Krew w Tobiasie zawrzała a zęby nawet zgrzytnęły. Strach przyczaił się w cieniu czekając na lepsza chwilę by znowu wyleźć.

- A czemuż to nie? Na pewno patrząc na to wszystko wokół rzadko ktoś Cię odwiedza. Tak więc ja jestem. Zwę się Tobias i przyszedłem po prośbie. Czy łaskawie możesz opuścić to miejsce i znaleźć sobie inne ładniejsze, może bardziej słoneczne?

Tobias nie grał w karty, nie umiał, nie lubił, nie umiał oszukiwać, granie z nim to jak granie z otwarta ręką.

- Nie pojmuję! - zarechotał Pan Ropuch. - Chcesz bym się stąd wyniósł. Niby dlaczego miałbym się stąd wynieść?! To dobre miejsce. Odpowiednio obfituje w zwierzynę. Panie Tobias, wykluczone! Nie mam zamiaru szukać innego miejsca. I nie przepadam za słońcem!

- Na świecie jest wiele miejsc, które obfitują w zwierzynę. Dlaczego akurat to musi być to? - Tobias podjął grę z góry skazaną na przegraną - Jeżeli przeniósłbyś swoje wielkie jestestwo w inne miejsce to i Ciebie nie będzie nikt nękał a jak widze po tych wszystkich szczątkach to tłoczno tutaj. Nawet ramię jednego z gości sterczy Ci z paszczy. Czym zawinił?

- Gadał za dużo!

Tej odpowiedzi się spodziewał. Grał na zwłokę analizując swoje możliwości, rozglądając się za ewentualną bronią. Nie wiedział jeszcze tylko po co bo nie umiał się posługiwać bronią biała. Z palna miał do czynienia ale tylko kilkukrotnie na strzelnicy bo wiatrówek z wesołego miasteczka raczej trudno nazwać bronią.

- To jak jest jakaś szansa? Czy czegoś tak zawzięcie pilnujesz i ruszać się stąd nie masz zamiaru? - ponowił swoją prośbę człowiek

- Płycizna. Wielu idiotów próbuje nią przejść na drugi brzeg rzeki. Z Jesiennego Lasu do Krainy Kamiennego Lorda. Kiedyś tu był nawet most ale Przecher go zniszczył. Głupiec.

- To nie można naprawić tego mostu? - Akrobata wodził wzrokiem po cielsku olbrzymiego płaza - Nikt by sobie w drogę nie wchodził. Ty byś odpoczął od nadmiaru gości

- A co bym żarł? - zaciekawił się Ropuch. Widać było, że jest najedzony i że bawi go ta konwersacja. Pewnie w innej sytuacji już by doszło do walki.

- A mało to by się znalazło chętnych na pokonanie wielkiego władcy tego zakątka. Szaleńców jest wielu.

Jednego masz przed oczami” - dodał w myślach.

- Szaleńcy smakują najlepiej - Ropuch mlasnął obleśnie. - Masz szczęście, kolorowy motylku, że jestem nażarty tym głupcem, który był tu przed tobą. Bo inaczej byśmy pogaworzyli.

Nie było żadnych podstaw by dalej ciągnąć tą konwersację.

- Dobra ta rozmowa jest bez sensu. Rozumiem, że po dobroci nie chcesz opuścić tego miejsca. Nie możesz współpracować? Pieprzona kraina jest pełna zalesionych błotnistych terenów ale nie, ty musisz trzymać się tego miejsca. I dobra. Nie chcesz to nie. Miłego dnia - zaczął się wycofywać nie pozwalając sobie na zostawianie Pana Ropucha za plecami.

Miło było ale się skończyło. Pokręcony ten mój sen. Piękny i zarazem przerażający” - rozważał starając się wycofać.

Ropuch nic nie zrobił. Beknął tylko głośno, zadowolony z życia.

Kiedy płaz zniknął Tobiasowi z pola widzenia ten nerwowo rozejrzał się po okolicy. Szukał dość masywnej gałęzi czy innego drzewnego odpadka walającego się w okolicy. Czegoś co będzie mogło uchodzić za dzidę czy inną pikę. Coś co będzie mógł złapać i utrzymać na tyle długo by lecąc ze znaczną prędkością, o ile będzie w stanie to zrobić, mógł się wbić w cielsko stwora. Coś co pozwoli mu swoją masą, jeżeli nie zabić Pana Ropucha, to chociaż poważnie zranić. Wszyscy mu świadkiem, że chciał po dobroci a tak jedyne na co wpadł by pozbyć się płaza to stać się żywym pociskiem. Nie miał jednak żadnych innych atutów.

Odpowiednio grubej, mogącej wytrzymać przebicie skóry ropuchy, nawet całkiem zaostrzonej gałęzi nie szukał długo. Czyżby sam ją sobie “wyczarował” samą chęcią jej posiadania? Cholera wie jakie reguły panują w tym co podrzuca mu jego wyobraźnia?

Chwycił gałąź, westchnął głęboko kilka razy i ruszył.

Najpierw wykonał kilka dłuższych kroków, potem przyspieszył a potem, potem zamierzał wzbić się w powietrze i niczym Superman w połączeniu z Flashem na pełnej szybkości wbić się w Pana Ropucha niczym wkurwiony szaszłyk mający stać się przyszłą przekąską potwora.

On sam nie lubił francuskiego żarcia. Liczył jednak, że to on będzie patrzył na martwą żabę a nie stanie się kolejnym już dzisiaj pokarmem dla Bufotes Virdis Fantasmagoria.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 01-03-2017 o 23:34.
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172