lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   DOMINIUM ZNISZCZENIA [horror/dark fantasy 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/16425-dominium-zniszczenia-horror-dark-fantasy-18-a.html)

Adi 22-09-2016 16:49

Cholerna mgła nie chciała się rozmyć ani na chwilę przez co u Celine jeszcze bardziej spotęgował się strach. Powiew wiatru delikatnie wstrząsnął kobieciną, ta natomiast starała się wypatrzeć cokolwiek z tej mgły. Nic jednak nie znalazła, ni drogi, ni szlaku, ni żywej duszy. Nagle z tej przeklętej mgły usłyszała czyiś głos, może się przesłyszała, a może ma przewidzenia. Ten głos znał jej imię, ale skąd i dlaczego, czy się zbliżał czy oddalał tego na razie nie była pewna, ale była tym zaciekawiona. Po chwili znów padło jej imię tym razem wyraźniejsze, ale nie mogła określić czy to był facet czy kobieta. Stała i nasłuchiwała. Ponownie usłyszała swoje imię, to coś było blisko, a nawet bliżej niż się mogło Amerykance wydawać. Spróbowała się obrócić, wychwycić źródło dźwięku. Serce podskoczyła jej do gardła, to było przerażające, i oddychała bardzo ciężko choć płytko. Nie mogła nad tym zapanować to było nie do przezwyciężenia. Znów ten sam wydźwięk, tym razem wiatr przywiał do niej smród gnijącego mięsa i płynów ustrojowych. Zatkała nos dłonią. Mgła się wreszcie rozwarła na jakby dwie części tworząc przejście. Nareszcie! Lecz nic bardziej mylnego. Zza mgły pojawił się ktoś i ponowił jej imię. Nie widziała kto to był, za bardzo była przestraszona, zmrużyła oczy jakby szukała twarzy tego, który powoli do niej szedł. Miała dwa wyjścia: albo uciec, albo zostać i poznać nieznajomą osobę. Instynkt podpowiadał jej by spieprzała stąd jak daleko nogi poniosą, ale z drugiej strony nie wiedziała dokąd biec, z trzeciej strony zaś mogła poczekać aż podejdzie i dowiedzieć się co tu robi, i w jaki sposób się tu znalazła. Wybory, wybory, a czas naglił. “Przywarła” do ziemi nie mogąc się zdecydować, ten ktoś równie dobrze mógłby ją bez pardonu pobić, powiesić, zgwałcić i porzucić oraz zabić. Czasu było coraz mniej, a dziewczę zemdlało od natłoku emocji. Padła na ziemię i czekała na tego, kto wymawiał jej imię.

Morri 23-09-2016 11:30

Patricia z zażenowaniem zauważyła, że trzęsą się jej ręce. Nie, nie było jej zimno, to po prostu były emocje, nad którymi nie potrafiła zapanować. Cała ta irracjonalna sytuacja była po prostu nie do ogarnięcia i stopień jej emocjonalnego rozdygotania na pewno nic nie ułatwiał.
Pojawienie się światła Pat przywitała dwojako - najpierw automatycznie zerwała się do biegu, podnosząc rękę, jednak po przebiegnięciu dwóch kroków zatrzymała się gwałtownie, szybko opuszczając podniesione ramię. A co, jeśli kierowca TIR-a pomyślał, że jest martwa i postanowił ją gdzieś daleko wywieźć? A co jak postanowił sprawdzić, czy na pewno martwa kobieta pozostanie martwa? Blondynka potrząsnęła głową, odganiając takie natrętne myśli. Przecież bardziej prawdopodobnym było to, że właśnie ktoś jej szuka, a nie próbuje dobić, czy zadać dodatkowy ból.
Kiedy usłyszała głos dobiegający z kieszeni, który do tego wymówił jej imię, była gotowa przysłowiowo - wyskoczyć z siebie i stanąć obok. Gorączkowo zaczęła grzebać, najpierw w kieszeniach swoich spodni, a potem malinowej bluzy. Przecież telefon musiał zostać na uchwycie w samochodzie, więc skąd połączenie? Bo to musiało być po prostu połączenie, które w tym zamieszaniu przypadkiem odebrało się w kieszeni…
Tricia spodziewała się racjonalności, więc dokładnie takie idealne wytłumaczenie była w stanie sobie wymyślić. Niestety, kiedy z bluzy wyciągnęła klucze z mieszkania, opakowanie chusteczek higienicznych i stary kwit z pralni, jedyną niespodziewaną rzeczą znajdującą się w jej dłoniach był niewielki, czarny, podłużny przedmiot, przypominający swoją strukturą kryształ. Wpatrywała się w jego powierzchnię zdezorientowana i gotowa wyrzucić niespodziewane znalezisko, które niewątpliwie nie należało do niej. W obliczu dziwnej nowości, Pat zupełnie zapomniała o migotającym gdzieś przed nią światełku.

Bebop 23-09-2016 11:44

Kent nerwowo przeszukiwał kieszenie, nie znalazł kluczyków do jego wiernego, paliwożernego pickupa. Absurdalnie myśli kłębiły się w jego głowie. Szereg pytań: gdzie mógł je zgubić, czy ktoś zabrał auto, czy ubezpieczenie obejmuje kradzież. Jakby w tym momencie, po środku tego gównianego lasu, miało to jakiekolwiek znaczenie.

Natrafił na scyzoryk, jeśli ktoś faktycznie go porwał, to raczej się nie postarał. Narzędzie to może niepozorne, ale nóż był spory i naostrzony. Za chwilę jednak, jak za dotknięciem magicznej różdżki, wszelkie kłębiące się w jego głowie myśli zniknęły. Zapomniał nawet o telefonie i swojej sytuacji.


W dłoni obracał czarny kamień znaleziony w kieszeni. Nie był znawcą, nigdy nie interesowały go błyskotki, a jednak ten kryształ zdawał się pochłaniać całą jego uwagę. Pewnie i jego firma nie była warta tyle, co ten piękny twór. Zupełnie odpłynął, kiedy na jednym z jego boków zaczęły tańczyć obrazy. Zobaczył kamienny młot. Posąg spływający krwią przykutej do niego ofiary. Skrzydlatej kobiety, której przerażające wycie raniło uszy Percivala, a jednak nie potrafił się zamknąć na tę wizję. Chłonął ją całym sobą nad niczym się nie zastanawiając.

Nagły ból przeszył jego dłoń, z nieznanych przyczyn temperatura kryształu podskoczyła jakby wypadł z pieca. Instynktownie Kent wypuścił go z ręki i czarny kamień z sykiem wylądował w błocie.

W jego głowie rozległy się słowa, nie swobodne myśli Percivala, ale jakby jakaś dziwna narzucona wola. Zdawało mu się jednak, że dochodzi z głębin jego świadomości. Męczennik. Ar’Hering. Róża krwawi.

Ciężkie krople deszczu wyrwały go z letargu, pozostała dziwna pustka w głowie i zupełne zdezorientowanie. Spływająca po nim zimna woda pomagała, lepiąc ubranie do ciała obmywała go jednocześnie z wizji. Działała trzeźwiąco. Przetarł ręką obolałą dłoń. Schylił się i podniósł delikatnie czarny kamień. Przez chwilę oglądał go, lecz tym razem niczego więcej już nie zobaczył.

Usłyszał tętent kopyt uderzających o błoto, a przynajmniej tak mu się zdarzało. Wsunął kryształ do kieszeni spodni. Przez chwilę walczył z ochotą poczekania na jeźdźca. Był jednak sam w ulewie, po środku lasu, w którym znalazł się z niewiadomych przyczyn. Wcale nie musiał to być ktoś przyjazny.

Szybko rozejrzał się za jakimś grubszym drzewem czy gęstymi krzakami, w których mógłby się ukryć. Chciał zyskać przewagę, pierwszy zobaczyć zbliżającą się osobę. Może jednak dźwięk wydawało jakieś dzikie, spłoszone zwierzę. Przekona się.

Ryo 23-09-2016 21:03

Lidia nerwowo zerkała na otoczenie. Centaur uciekł w las, ponownie została sama. Nie chciała jednak zostawać w tym miejscu. Wciąż postanowiła korzystać z mądrości tutejszych stworzeń, nawet jeżeli normalnie ludzie w tych stworzeniach mądrości nie znajdywali, to dziewczyna wiedziała, że tutejsi znacznie lepiej niż ona powinni znać teren, a wraz z nim to, co się na nim działo. Lidia nie powzięła się na skomplikowane strategie przetrwania. Tak samo jak centaur uciekła w górę terenu, odchodząc z młodnika w kierunku rozpleniającego się lasu. Tam powinna znaleźć schronienie przed nienazwanym zagrożeniem. Powzięła kolejny raz ostre tempo, aby szybciej oddalić się od Nienazwanego. Nie była nigdy żadnym bohaterem, i tym razem też nie doszło do żadnego wyjątku. Zawsze była bardziej sprawna niż odważna. Udało się jej przedostać do okolicy, gdzie rosły większe drzewa.
Znalazła jedno dostatecznie wysokie drzewo, którego konar rozprzestrzeniał się dopiero parę ładnych metrów nad ziemią. Lidii udało się bez jakiegoś specjalnego problemu wdrapać się na drzewo. Wspięła się jednak jeszcze troszkę wyżej tak, by schować się między gałęziami. Dopiero teraz stwierdziła, że sprawdzi torbę. Bała się, jak jasna cholera, tego, co może się wkrótce stać. To wszystko było pojebane. Chciało się jej ryczeć i klnąć, na czym to wszystko kurwa stoi i co tu się odpierdala.
Jedną ręką przytrzymywała się pnia, drugą zaś - drżącą - otwarła torbę, by sprawdzić, co w niej jest. Podczas biegu nie poczuła, że w tej torbie coś mogło być i przez chwilę natrętne myśli nie odpuszczały psuciu nadziei, że nie znajdzie się ratunek.
Znalazła w niej bardziej zwyczajne rzeczy, jak scyzoryk, portfel czy nawilżane chusteczki, po mniej standardowe wyposażenie jak pojemnik z gazem pieprzowym oraz niespodziewane jak... jakiś dziwny kryształ o ciemnej barwie, wyglądający jak wielki diament! To ostatnie Lidię zdziwiło o tyle, że ani się tego nie spodziewała (nie wspominając o pozostałych rzeczach) ani nie miała w tym momencie pojęcia, jaki by z tego użytek poczynić. Stres, jaki w tym momencie dopadł dziewczynę, pozbawiał umysł kreatywności; tak, że Lidia bardziej przyczaiła się wśród gałęzi jak wiewiórka, tyle że taka duża z niebieskim futrem na głowie, co zamierzała schować się przed nieokreślonym drapieżnikiem. Niebieskowłosa przygotowała sobie pojemnik z gazem pieprzowym i wypatrywała na dole, co się będzie działo.

kanna 23-09-2016 22:37

Medytacja przyniosła spokój i ukojenie.

A potem przyszła Wizja. Megan zdarzyło się kilka razy w życiu doświadczyć Wizji – a raz nawet jedną sprowokować, ale wtedy była bardzo młoda i bardzo , bardzo głupia. Teraz wiedziała już, że Wizje są darem. Nie wolno ich szukać, zabiegać o nie – przychodzą niespodziewanie. Zawsze są wskazówką, którą trzeba tylko odczytać.

Wizja nie przestraszyła jej, wytężyła maksymalnie świadomość, aby nie uronić ani sekundy. Bandaże, tańcząca kobieta, krew. Krew była symbolem daru, oczyszczenia, poświęcenie, nowego życia i śmierci. Uniwersalnym symbolem. Kobieta wydawała się tańczyć chaotycznie, Megan przez kilka sekund sądziła, ze tamta jest w rodzaju transu. Ale nie. Oczy kobiety były świadome, przytomne. Megan wiedziała już, ze kobieta z Wizji wie, co robi. To napełniło ją spokojem. Megan nie szukała powodu zachowania kobiety, nie dociekała przyczyn. Była pewna, ze kobieta tańczy PO COŚ. Coś swoim – obłąkańczym, powiedziałby ktoś – tańcem zaklina, może poświęca się dla kogoś, jakiejś idei? Nie Megan było to oceniać. Poczuła głęboki szacunek do kobiety. Nie bała się. Wizje były znakami, drogowskazami. Kobieta chciała jej coś przekazać. Ale co?

- Megan – zwołał ją ktoś, rozpraszając Wizję. – Megan.
Poczuła rozczarowanie. Znów była w wymarłym, gnijącym lesie, wilgoć z mchu przesiąkła przez jej pończochy, mocząc kolana. Podniosła się na nogi.

Nie była pewna, czy dochodzący zza drzew śpiew jest kolejną Wizją, czy wspomnieniem, czy zwiastuje ocalenie, czy niebezpieczeństwo. Nie bała się.

Zarzuciła plecak na ramię i poszła w stronę, skąd dochodził głos.

cyjanek 24-09-2016 11:08

Drzewa, znowu drzewa, cały czas drzewa. Objął twarz obiema dłońmi i mocno zaciskając oczy potarł zroszoną wilgocią skórę. Chwila ciemności, swoistego odosobnienia przyniosła ulgę, lecz co z tego skoro krótkotrwałą. Z westchnięciem opuścił ręce wracając do poprzedniego widoku. Znów tylko drzewa. Kopnął rozsypując ściółkę w minieksplozji i pozostawiając ciemniejszą rysę na ziemi. Chwilę poświęcił na przyglądanie się efektowi tej skromnej destrukcji i pokręcił głową. Szlag by to.
Ruszył dalej, po chwili przyśpieszając kroku. Mdłości już minęły, a pomimo bólu szczęki czuł się całkiem dobrze. Wcześniej czy później wyjdzie z tego lasu, przecież ile go może być. Niestety nadzieje okazały się płonne. Skończył się jar, który tak dobrze prowadził go przed siebie a zaczął… kolejny las. - No kurwa! - krzyknął rozwścieczony niepowodzeniem. To było nienormalne, tak wielkiego skupiska drzew, nie było w okolicy. - Heeeeej - musiał to z siebie wykrzyczeć - Heeeeeeej! Jest tu ktoooo??!! - Nasłuchiwał przechylając głowę, lecz niczego nie usłyszał w odpowiedzi. Nawet brzęczenia komarów. “Co to za las do cholery?” - to już nie było zwykłe niezadowolenie z zaskakującego obrotu spraw. Te drzewa i tak, właśnie sobie z tego zdał sprawę - dzwoniąca cisza, sprawiły, że zaczął czuć się nieswojo. Zupełnie jak na innej planecie.
“To chyba jednak potrwa” westchnął i pozbawiony nadziei na szybkie zakończenie tej cholernej leśnej przygody zaczął rozglądać się uważniej. Drzewa były nie tylko stare i duże, lecz też i obce w wyglądzie. Spęczniałe kształty z kiściami nienormalnie powykręcanych gałęzi kołysały się niepokojąco. Mimo to podszedł do wyglądającego na najwyższe by sprawdzić czy da się na nie wejść. Oparł dłonie o pień i skrzywił się w obrzydzeniu gdy dziwna narośl na korze ugięła się i rozlazła pod jego palcami. Ze wstrętem zabrał ręce i wytarł o nogawki. Raz jeszcze popatrzył do góry i uznał, że drzewo jednak nie jest tak wysokie jak mu się wcześniej wydawało. Dał krok do tyłu i jeszcze zanim się obrócił usłyszał jakiś dźwięk. W końcu. Rozejrzał się szukając źródła i jego uwagę zwróciło poruszenie w krzakach. Zadowolony zwrócił się w tym kierunku - Co się tak czaisz, wyłaź - zachęcił nieśmiałego przybysza, lecz odpowiedź nie była równie przyjazna. Warczenie zabrzmiało groźnie i wrogo, i co gorsze doskonale pasowało do tego co je wydawało.
“No to chuj” zacisnął szczęki na widok piany, która ściekała z wyszczerzonych kłów. Nawet taki laik jak on wiedział, co może oznaczać.

“Pies? Wilk? Skąd do cholery tutaj wilk?” - mierzył wzrokiem bydlę idące w jego kierunku. Zerknął w kierunku drzewa, które ze zbyt odpychającego zmieniło się w za bardzo odległe.
- Dobry piesek, dobry - wymamrotał ochrypłym głosem wyciągając z kieszeni kurtki kastet i piersiówkę. Zacisnął pięść na ciężkim kawałku metalu aż zbielały knykcie i pociągnął łyka. Ściągając kurtkę cofał się w miarę jak wilk podchodził aż wyminął drzewo. Ustawił się tak by mieć je między sobą a drapieżnikiem i pociągnął kolejny łyk.
- I po co ci to? Idź lepiej w swoją stronę - owinął lewą rękę kurtką i wypełnił usta koniakiem. Tym razem nie przełykał - wiedział jak bardzo mocny alkohol może rozproszyć gdy dostanie się do oczu.

Armiel 25-09-2016 12:09

DOMINIUM

Krew lub coś czerwonego, podobnego do krwi spływała w dół. Skapywała powoli, ciężkimi kroplami, niczym drogocenne wino, na jasną posadzkę i płynęła dalej, wąskimi strumyczkami. Jak leniwe węże potoczki krwi zwijały się wokół niewidocznych przeszkód, kręcąc się i meandrując wybierały dziwne ścieżki niejednokrotnie przecinające się ze sobą.

Stojąca na galeryjce postać wpatrywała się z wysokości w krew. Ukryta w cieniu, zakapturzona i mroczna chłonęła wzrokiem symbole, które wyrysowywały płynące strumyczki. Krew przemawiała. Wydawała rozkazy. Wyznaczała imiona ofiar.


Bjarnlaug Jónsdóttir

Postanowiła minąć szałas i wspiąć się po osuwisku i ruszyć dalej, w puszczę. Kroczyła przez kości starając się nie deptać po czaszkach i wyszczerzonych do niej zębiskach, nie łamać wpatrzonych w nią pustych oczodołów. Sama nie wiedziała, dlaczego tak robi. Wydawało się jej to … właściwe.

Mały rudzielec stał nieporuszony, a kiedy mijała go i znalazła się dużo bliżej, zorientowała się w swojej pomyłce. To nie był dzieciak, lecz karzeł. Karzeł z dziwaczną, dorosłą twarzą – bladą i piegowatą. Smukłe ramiona, beczkowaty korpus, długie ręce i proporcjonalnie zbudowane ciało nie wydawało się być kalekie, lecz sprawne i silne, mimo niepozornego wzrostu.

- Na twoim miejscu nie wchodziłbym tam, córko Jónsa – zawołał za nią karzeł, kiedy ruszyła po osuwisku w stronę puszczy.

Jego głos nie był nieprzyjazny. Raczej ostrzegał. Miedziano-ruda czupryna nadal niesfornie powiewała mu na wietrze.

- To Puszcza Moor'ghul – obco brzmiąca nazwa i przeciągane dziwacznie zgłoski wywołały na ciele Bjarnlaug ciarki. – Tylko znając ścieżki przejdziesz przez jej mroczną głębię. Ale może niepotrzebnie ci to mówię? Może znasz ścieżki, córko Jónsa.

Zatrzymała się spoglądając w górę, na osuwisko. Na mroczne korony puszczy na nim. Spojrzała na karła. Wyglądał dziwacznie, lecz nie wydawał się groźny. Było w nim coś … coś znajomego. Chociaż nie potrafiła powiedzieć, co.

Celine Cenis

Celine przywarła do ziemi i czekała. Smród uderzył w nią z siłą, która niemal wywróciła żołądek na nice. Obezwładniający fetor zmusił ją do wymiotów. Hałaśliwych, bolesnych i niepowstrzymanych.

Kiedy skończyła zorientowała się, że szepcząca osoba stoi koło niej. Było za późno na ucieczkę.

Najpierw zobaczyła buty. Zniszczone, oblepione czymś, co mogło być jedynie szlamem z krwi i nieczystości. Wyraźnie widziała jak lśni i połyskuje. Nadal wilgotny, jakby właściciel butów dopiero co wyszedł z grząskiego bagniska nieczystości. Spojrzała wyżej. Zobaczyła poszarpane spodnie. W dziurach widziała… gnijące mięso, poczerniałe i pokryte oślizgłą pleśnią. Potem było tylko gorzej. Czarny pas, kolczuga, poszarpany płaszcz zwisający ciężko do ziemi i hełm z zsuniętą przyłbicą, spod której wyzierały pokryte bielmem oczy.

Celine zamknęła oczy, przerażona niczym trusia.

- Celine – spod hełmu znów dobył się szept. – Nie bój się mnie. To ja. Drag Nar Drag. Minęło wiele czasu, odkąd się widzieliśmy ostatnio. Ale obiecałem ci, że przybędę by cię strzec, kiedy wrócisz. I oto jestem.

Podniosła wzrok zbyt oszołomiona, by zrozumieć sens wypowiadanych przez tego… przez tego… trupa … słów.

- Musisz być silna. Musisz iść. Maska wysłał Łowcę. Jest blisko.

Jakby na potwierdzenie jego słów gdzieś w głębi lasu z furkotem skrzydeł i z hałaśliwym jazgotem poderwała się do lotu chara ptaków.

- Trzeba cię ukryć. A ja znam takie miejsce, moja piękna Celine. Pójdź za mną!

Z głębi lasu doleciało jej uszu granie rogu. Blisko.

Patricia Maddox

Patricia wyjęła dziwny kryształ a ten w ułamku sekundy zapłonął dziwaczny, zielonkawym blaskiem. W umyśle Patrici, jak wcześniej twarz trupa, pojawiły się dziwaczne wizje, realne, jakby znajdowała się w samym sercu wydarzeń.

Ujrzała pogorzelisko. Zwęglone resztki czegoś, co mogło być chatą. Dym i popioły unosiły się w powietrzu, niczym czarna mgła. Wypełniały płuca Patrici posmakiem spalenizny. Szczypały w oczy.

Pośrodku pogorzeliska wznosiła się konstrukcja w kształcie litery X, do której ktoś przywiązał jakąś spaloną postać. Poczerniała skóra i zwęglone do kości mięso nie pozwalały jednoznacznie stwierdzić, czy Spaleńcem jest mężczyzna czy kobieta. Ogień zachłannie pozbawił ciało wszelkich znamion płci.

Z poczerniałej twarzy patrzyły jednak na Patricię oczy. Oczy pełne bólu, lecz i jakiejś wewnętrznej… łagodności czy mądrości. Dobra?

W myślach Patrici pojawiło się imię, lecz równie szybko uleciało, jak wizja spod jej powiek.

Kryształ wypadł z jej rąk, potoczył się po ziemi, a ona sama upadła chyba na chwilę tracąc przytomność, bo kiedy otworzyła oczy poraził ją blask latarenki.

- Jesteś cała, Szalona Dox? – zapytał ją jakiś obcy, szorstki głos.

Głos należał do istoty, która przypominała jej mistrza Yodę z uniwersum Star Wars. Stworzenie było niewysokie, miało wielkie śpiczaste uszy, ciemne oczy i pomarszczoną twarz starego żółwia, z tym że w odcieniach zieleni, na ile mogła to dostrzec w złudnym świetle latarenki.

- Jesteś cała? – powtórzył „Yoda”. – Bo jeżeli tak, to musisz ruszyć swoją kościstą dupcię i uciekać. Łowca jest blisko i pewnie poczuł twoje czary. Może tutaj być lada chwila. A chociaż Vigor Varra, jak wiesz, nie lęka się żadnych w żyć posuwanych łowców, to jednak, zważywszy na bezpieczeństwo twojej kościstej piczki, lepiej będzie się stąd zbierać, Szalona Dox.

Gdzieś niezbyt daleko z ciemności dobiegło ją wycie. Dzikie, brutalne, przerażające.

- Kurwa – zaklął stworek. – W dupę jebana macierz! Jest bliżej niż sądziłem.

- Musimy spierdalać – syknął na nią dziko.

PERCIVAL KENT

Krzaki nadające się do ukrycia były tuż obok, dosłownie kilka kroków od miejsca, w którym Kenta dopadła ta dziwaczna wizja. Wizja, która nadal płonęła w zakamarkach jego duszy i z której niewiele zrozumiał, poza nazwami.

Ukryty w krzakach zalewanych deszczem Percival ujrzał w końcu sprawcę hałasu. To był koń, na którego grzbiecie siedział jakiś jeździec. Smukła sylwetka i ziemistej barwy szaty kojarzyły się w jakiś sposób z kobietą. Kent ujrzał więcej szczegółów – średniowieczną broń: łuk, strzały, miecz – przy boku i przy koniu. Rękawice nabijane metalowymi guzami i takiż sam kaftan pod spodem.

Jeździec zwolnił. Zatrzymał się. Ukryta pod kapturem twarz skierowała się prosto na krzaki, w których skrył się Kent. To faktycznie była kobieta. Młoda dziewczyna o delikatnych rysach twarzy i oszałamiająco zielonych oczach.

- Nie kryjże się po krzakach, jak królik.

Głos dziewczyny był melodyjny, dźwięczny i przyjemny dla ucha.

- Jeśliś to ty, Kent Vall to wyłaźże i wskakujże za mną na siodło. Jeśliś to nie ty, to kimkolwiek jesteś wiedzże, że łowca Maski będzie tu rychło. Trzebaż ci stąd umykać w te pędy.

W ponurym, zalewanym deszczem lesie zrobiło się nagle dziwnie cicho, kiedy przebrzmiały słowa nieznajomej.

- Ruszże się Kent Vall, na litość Męczennika. Łowca jest blisko. Nie mamy czasu na krotochwile! Przecież cię widzę. Przed wzrokiem dziedziczki starej krwi nie skryje się nic, ani nikt. Podobnież, jak przed wzrokiem łowczych Maski.

Lidia Hryszenko

Wspięła się na jedno z drzew w lesie, wcześniej pokonując młodnik. Zwinnie, niczym wiewiórka pokonała niższe konary, aż znalazła się na szczycie, skryta pośród listowia o wyraźnie letnim, soczyście zielonym zabarwieniu.

Tutaj czuła się w miarę bezpiecznie.

Centaur zwolnił pomiędzy drzewami. Słyszała, że kreci się gdzieś niżej. Już nie biegł. Bardziej krążył, jakby czegoś wypatrywał. Lub kogoś.
Tutaj była jednak dość bezpieczna.

- Hej! – usłyszała go jednak pod jej drzewem. – Jesteś tutaj? Niebieskowłosa? Jesteś tam? Tutaj się skryłaś? Nie widzę. Nie mogę zadrzeć głowy zbyt wysoko. Ale jeżeli tak, to schodź natychmiast! Łowca jest już prawie przy brzegu rzeki. Znajdzie cię!

Spojrzała w stronę rzeki, którą widziała dość wyraźnie przez listowie. I wtedy ją ujrzała. Wysoką postać przypominającą skrzyżowanie człowieka i czegoś rogatego. Czarną, niemal pochłaniającą światło wokół siebie i wyraźnie uzbrojoną w coś, co wyglądało jak brutalne i ciężkie ostrza.


Stwór zatrzymał się przy rzece a potem zaczął iść dalej, po wodzie, nie zatrzymując się i nie zwalniając kroku. Stopy dotykały powierzchni rzeki, jakby ta była solidnym kamieniem lub asfaltem nie zanurzając się nawet o kawałek.

- Niebieskowłosa! Zaufaj mi! Zeskakuj na mój grzbiet. Musisz stąd uciekać.
Kroczący po wodzie rogaty stwór był już połowie rzeki. Zostało mu może trzysta metrów do drzewa, na którym skryła się Lidia.


Megan Hill

Nie musiała iść zbyt daleko i długo. Z każdym krokiem śpiew stawał się coraz wyraźniejszy. Las przerzedzał się wyraźnie, aż w końcu Megan znalazła się na polanie. Na jej środku wznosiło się kilka kopców kamieni – wyraźnie wyglądały jak miejsca pochówku. Przed jednym z nich stała kobieta – cała w czerni, zapleciona w coś, co mogło wyglądać jak sieć rybacka lub welon o wyjątkowo wielkich otworach. Spod dziwacznego stroju wystawały chude jak patyki ręce obciągnięte brązową skórą.
Kobieta odwróciła się w stronę Megan.

- Czekałam na ciebie, Me’Ghan ze Wzgórza. Cierpliwie czekałam. Jak mi nakazałaś.

Zagrzechotały kościane bransolety na przedramionach śpiewaczki. Zagrzechotały kości, którymi przyozdobiła swoją szyję. Megan nie widziała jej twarzy skrytej za woalem z czerni. Widziała jednak dziwaczny, żółtawy poblask tam, gdzie powinny być oczy.

- Kołowrót obrócił się. Róża znów spłynęła krwią. Ale wiele zmieniło się od tego, gdy stało się to ostatnim razem. Bardzo wiele. Me'Ghan ze Wzgórza. Przepraszam cię.

Megan nie miała pojęcia, o czym mówi ta kobieta. Chociaż jej słowa wzbudzały w niej lęki.

- Nie mogę już stać u twego boku, Me’Ghan ze Wzgórza – wyszeptała kobieta ze smutkiem. – Maska zmienił się. Zaoferował coś, czego nikt inny nie byłby w stanie mi dać. Wiem, że miałam ci pomóc, Megan. Ale …

Zza kurhanów zaczęły wychodzić, do tej pory sprytnie skryte w gęstej trawie postacie. Szóstka niewysokich, ale wyraźnie smukłych stworzeń ubranych w czarne, skórzane kaftany. Mieli broń. Pałki owinięte skóra i sieci. Jeden nich – najwyższy z całej gromady, liczący może z 1,6 metra – wysunął się w przód. Miał popielatą twarz i wielkie, żółte, kocie oczy zajmujące niemal połowę oblicza. Wąskie usta rozsunęły się ukazując rząd zębów.

- Pójdziesz z nami po dobroci, suko, czy wolisz walczyć?

Kobieta w splątanych sieciach odsunęła się z wyraźnym ociąganiem. Żałosna. Złamana. I jakby zawstydzona.


Adam Enoch

Był przygotowany na walkę. Na wpierdzielenie wilkowi kastetem, jeśli zaszłaby taka konieczność. Łyk gorzałki zrobił swoje. Przyjemne pieczenie w ustach. Poczucie siły i mocy.

Wilk skoczył.

Adam zwinnie zszedł z linii skoku, a kiedy zwierzę odwróciło się by znów zaatakować plunął w nie wódką.

Tylko, że zamiast tego z jego ust popłynął strumień ognia. Jęzor płomieni osmalił wilka, oślepił go, wżarł się w sierść i mięso wypełniając las smrodem spalenizny.

Zaskoczony Adam nie spodziewał się jednak reakcji wilka, który zamiast uciec rzucił się na niego. W ostatniej chwili Enoch podstawił mu owiniętą w kurtkę rękę. Zwierzę zacisnęło kły na ubraniu, a siła skoku obaliła Adama na przegniłą ściółkę.

Piana kapiąca z pyska stwora przeżerała się przez ubranie, niczym kwas. Adam … zionął ogniem ponownie, przysmalając sierść na pysku i karku zwierzęcia. A kiedy wilk odskoczył niespodziewanie do walki włączył się ktoś trzeci. Niewysoki mężczyzna o ciemnych jak węgiel włosach i oczach. Półnagi, wymalowany prymitywnymi rysunkami i uzbrojony we włócznię. Jej ostrze wbiło się w czaszkę wilka z góry, przyszpilając drgające cielsko do ziemi.

Mężczyzna wyszarpnął ostrze z rany dopiero, gdy upewnił się, że wilk zdechł. Potem spojrzał na Adama, a jego szeroką, niezbyt przystojną twarz brutala wykrzywił grymas który zdawał się być radosnym uśmiechem.

- Na zwęglone jaja Męczennika i usmażone cyce Męczennicy! Toż to naprawdę Enoch! Starzy gadali, że wrócisz. A ja, jak zawsze głupi jak krótki chuj, nie wierzyłem im!

Adam zamrugał powiekami.

- Nie poznajesz starego przyjaciela, ognisty chujku! To ja! Graw Nar Graw. Wnuk Drag Nar Draga, tego sprzedawczyka. Zabieram cię stąd, Enoch. Zabieram do domu. Na wzgórza Nar. I musimy się pośpieszyć. Łowca Maski jest blisko. Jego kundel wytropił ciebie, ja wytropiłem jego kundla. Ale pojebana historia, co nie stary przyjacielu!

Adi 25-09-2016 14:03

-My się znamy? Gdzie mnie ciągniesz? - zapytała prosto z mostu do człowieka w kolczudze i hełmie na głowie.
-Znamy się. łączy nas przysięga i wspólna walka. A to znaczy więcej, niż śmierć czy życie. Nie było cię Celine, jak i nie było mnie. Teraz powróciłaś i powróciłem ja. Związani więzami silniejszymi niż cokolwiek innego. magią, przed którą drży nawet Maska. Musisz iść. Znam miejsce, gdzie jest szansa, że zgubimy łowcę Maski.
-Skąd powróciłam i dlaczego uciekamy przed łowcą Maski? - zadała kolejne pytanie chociaż nie powinna tak od razu walić pytaniami do nie znajomego, który ją ciągnął i mówił, żeby się gdzieś skryć.
-Nie wiem skąd powróciłaś, piękna Celine. Ale jesteś. Róża krwawi. Maska wie, że wróciłaś. Że wróciliście wszyscy. Rozesłał Łowców. Chce was dostać w swoje szpony. Jedno z jego sług jest niedaleko. Słyszysz. Las już wie i zamarł z trwogi. Nawet martwy, jak ja, czuje lęk. Nie możemy tutaj zostać. Chcesz skończyć jak Męczennica? Ja na to nie pozwolę. Złożyłem przysięgi i dotrzymam ich, nawet martwy.
-Czemu Łowca chce dostać nas… - tu zrobiła przerwę na zastanowienie się nad dalszą odpowiedzią -...wszystkich? I czego od nas chce, przecież ja mu nic nie zrobiłam - rzekła blondynka.
Szli przez las, który zrobił się dziwnie cichy i ponury. Jeszcze bardziej, niż wcześniej. Odór gnijącego mięsa jaki dobywał się od Drag Nar Draga już nie był tak dokuczliwy. Nozdrza przywykły, umysł również.
- Łowca słucha Maski. A Maska wie, jakim zagrożeniem jesteś, jesteście. Pamięta, co wydarzyło się ostatnio i zrobi wszystko, by do tego nie doszło ponownie. Władza Maski nad Dominium jest niepewna. ma wrogów, którzy tylko czyhają na błąd. Nie można wykluczyć, że ...- zamilkł gwałtownie obracając się w miejscu.
Zgrzytnęła wydobywana z pochwy stal. W rękach trupa pojawiło się ostrze. Nadspodziewanie dobrze zachowane i czarne, jak unurzane w smole.
- Jest zbyt blisko, piękna Celine. Biegnij przed siebie i nie oglądaj się wstecz. Dotrzesz do rzeki. Potem udaj się z jej nurtem. Chyżo. Nie tracąc czasu, aż dotrzesz do Mostu Terrcyego. Tam się spotkamy, jeżeli Męczennik będzie łaskawy. Jeśli nie, wiedz że moje serce uradowało się widząc cię znowu. Gdybym mógł, zapłakałbym ze wzruszenia. Odszukaj Lud Nar. Oni ci pomogą. I uciekaj. Nie ogląda się. Przeżyj, piękna Celine. Dla mnie i dla innych.
Jak powiedział Drag Nar Drag tak zrobiła. Pobiegła przed siebie nie oglądając się. W głowie jej kłębiły się różnorakie myśli, od tego kim był ów Drag Nar Drag po Maskę na Moście Terrcy'ego kończąc. Nie miała za bardzo co zrobić z myślami, więc odrzuciła je na dalszy plan i pobiegła w stronę wspomnianej, przez człowieka w kolczudze, rzeki.

Ryo 25-09-2016 16:41

A co do cholery było to, co łaziło po rzece?!
W obecnej chwili Lidię mało to obchodziło. Prawie by pisnęła ze strachu. Przez chwilę ją sparaliżowało ze stresu, ręka poruszała się niezgrabnie, chowając spray i zasuwając torbę w pośpiechu. Zaraz po tym Lidia zaczęła jak najszybciej schodzić na dół. Starała się nie zwariować. Po drodze źle się chwyciła, przez co część drogi na dół “ześlizgnęła” się po pniu drzewa, orząc sobie przy okazji skórę na dłoniach i niszcząc rękawy kurtki. Gdy znalazła się na ziemi, czmychnęła w kierunku centaura. Ani jej w głowie było spytać, jakim cudem rozumie centaura i o co tu w ogóle chodzi. Czemu akurat ona? Czy była jakimś niechcianym świadkiem zbrodni, którego za wszelką cenę trzeba było skasować? I co więcej - co ona w tu w ogóle robiła?
Dała rady wejść na konia… nie, nie należało obrażać w tym momencie, nie wypadało. Lidia nie myślała już trzeźwo. Starała się robić wszystko, żeby stąd uciec, nawet gdyby miała chcący-niechcący urazić dumę centaura, traktując go jak pospolitego wierzchowca.
Pomijając to, że to sam centaur się zaoferował pomóc w ucieczce.

- Co to do cholery jest?! To co za mną łazi?! - pisnęła zdenerwowana dziewczyna, wczepiając się mocno w grzbiet centaura.
- To łowca Maski, Niebieskowłosa. trzymaj się! Z całych sił! Mojej grzywy!
Popędził przebierając kopytami, z trudem nabierając prędkości pomiędzy drzewami. W ślad za jeleniami, jak jej się zdawało. Kopyta rwały ziemię, mięśnie barków grały pod skórą.Lidia czuła, jak pracują. Czuła też smród centaura. Dziwny, piżmowy zapach, który budził ... dziwaczne skojarzenia. Wiatr wciskał jej powietrze w płuca, wyciskał łzy z oczu.
Wybiegli z lasu na rozległą równinę, przeciętą szeroką rzeką. Centaur popędził jak szalony w stronę kipieli, rozbijającej się na kamieniach wystających z nurtu. Rzucił się w toń, płynąc w tempie, które imponowało Lidii. nie tracił czasu ani sił na rozmowy.
Sforsował rzekę, odbił w bok, w stronę wzgórz rozciągających się gdzieś w dali, które dosięgnęli w rekordowym tempie Gdy znaleźli się pomiędzy potrzaskanymi skałami, jakich sporo walało się przed postrzępioną linią drzew, centaur zatrzymał się. dyszał ciężko, boki miał spienione. Z ust spływała mu krwawa piana.
- Muszę ... odpocząć... Niebieskowłosa.
Przestraszona Lidia zsiadła szybko z centaura, dając mu wytchnąć. Zerknęła, czy coś w okolicy się nie kręci. Centaur był bez wątpienia szybki, ale Łowca, Maska… pierwsze skojarzyło się jej z myśliwym, a drugie brzmiało jak pseudonim jakiegoś typa, który nie dość, że nie wiadomo co od niej chciał, to i tak chciał ją zabić… skoro Łowca potrafił łazić po wodzie, to może równie dobrze potrafił latać? Co, jeśli trud centaura zostanie z tego powodu zmarnowany?



Gdzie tylko sięgnęła wzrokiem, to dostrzegała trawy i skały. I czyste błękitne niebo.

Pustość okolicy teoretycznie powinna ukoić nerwy. Problem w tym, że w praktyce teoria nie zadziałała.
Łowca chyba został daleko za nimi, ale czy i jak długo to potrwa? Wystarczył tylko jeden rzut oka, by stwierdzić, że w starciu z Łowcą Lidia nie ma żadnych szans.
A centaurowi nie umiała pomóc w żaden sposób. Nie potrafiła w żaden cudowny sposób uzdrawiać ani stawiać na nogi, a już na pewno nie fantastyczne stworzenia takie jak centaur. W końcu nie była żadnym jebanym cudotwórcą, tylko grafikiem, który dostał okazję zarobienia pieniędzy, ale teraz jedyne co dostanie, to wciry od jakiegoś maszkarona - i to ze skutkiem śmiertelnym dla jednej strony.

Dziewczyna skuliła się koło centaura. Znowu zakręciło się jej w głowie, zrobiło się jej nie słabiej niż centaurowi. Ale nie ze zmęczenia. Ze strachu. Dobrze, że nie dostała zawału. Jeszcze tego by jej brakowało.
Nie zauważyła nawet tego, że zaczęła się kiwać, w przód i tył. Powinna była zacząć działać szybko, sęk w tym, że nie wiedziała co robić. Była na razie zbyt zszokowana i oszołomiona. Była to tylko kwestia czasu, jak zaczęła płakać.
- Przepra~ Przepraszam cię - chlipała. Spazm zdusił ją na chwilę, nie potrafiła się uspokoić. Skuliła się jeszcze bardziej. - Nie chc~ nie chciałam cię nara~ yp. Narazić. - dukała. - Nie umiem~ nie umiemcipomóc. Jjja nawet niewiem… y~… co tu chodzi.

- Spokojnie, Niebieskowłosa - zarechotał, nader ludzko. - Spokojnie. To tylko zmęczenie. Ganiałem już na większe dystanse i szybciej. Dojdę do siebie. Bez obaw. Nazywam się Hurrkh, Niebieskowłosa. I cieszę się, że znalazłem cie szybciej niż łowca Maski. Mój władca powiedział, gdzie mam cię wypatrywać.

Oddychało się jej ciężko. Na szczęście trochę się uspokoiła.
“Trochę” zawsze było lepsze niż ”wcale nie”, nawet jeżeli nie znaczyło to końca stresu.
- Ee.. ale, ale ja dalej nie wiem, o co tu w tym wszystkim chodzi i jaką ja mam w tym wszystkim rolę - wybełkotała. Słowa Hurka nie wyjaśniły jej więcej niż wcześniej. - Nie wiem co to za Maska ani dlaczego za mną wysyłają jakiegoś Łowcę.
Próbowała sobie wszystko poukładać w głowie. Znalazła się niespodziewanie na polanie. Nie wiedziała jak się tutaj dostała. I skąd wzięła się u niej ta torba. W torbie znalazła kilka rzeczy, w tym ten dziwny kamień. Czy to o niego chodziło? Nie wiedziała, co to było takiego, ale nie widziała na razie innego sensowniejszego tłumaczenia, dla którego by wysłano za nią potwora.
Pokaleczone, drżące ręce dziewczyny sięgnęły po torbę. Wyciągnęła nawilżane chusteczki i dziwny artefakt. To drugie pokazała centaurowi.
- Co to takiego?

kanna 27-09-2016 12:32


Megan wyciągnęła dłoń i uczyniła krok w stronę kobiety.
- Zaczekaj! - zawołała. - Ściągnęłaś mnie tu, więc teraz wytłumacz. Proszę.
- Nie ma wiele do tłumaczenia Me'Ghan. Zdradziłam cię. Ze strachu. Jestem słaba. Stara. Zmęczona. Wolałam oddać cię w ręce Maski. Uniknąć kary. Zyskać nagrodę. Wybacz mi, proszę. wstydzę się soje decyzji i tchórzostwa. Ale stało się. Musisz pójść z normacami. tak będzie lepiej dla Wszystkich. Może poza tobą, rzecz oczywista.
- Nie! - Megan zamachała gwałtownie dłonią, próbując opanować panikę, która zaczynała ściskać jej gardło. - Nie o to pytam! Po co ściągnęłaś mnie.. tu - wykonała szeroki gest. -- Do tej rzeczywistości?
- Ściągnęłam... - tym razem to ona była wyraźnie zaskoczona. - Me'Ghan... Nie pojmuję twych słów.
- Dosyć pierdolenia, babsztyle - warknął przywódca łapaczy. - Starucho, odsuń się. Ty, Me'Ghan, pójdziesz z nami, wiedźmo. Bez sztuczek...

Megan cofnęła się o pół kroku, rozglądając się jednocześnie dookoła – szans na ucieczkę nie było, zobaczyła tylko las, z którego wyszła, mehiry i wzgórza kromlechowe. Odetchnęła głęboko, raz i drugi. „Spokojnie. Spokojnie. Dasz radę. Skup się na sytuacji, skoncentruj, odsuń lęk. Odłóż go obok.”
- Pomóż mi, proszę - wyszeptała bezgłośnie, wbijając spojrzenie w staruchę.
.
Ta odsunęła się krok w tył. Megan nie potrafiła powiedzieć, jakie emocje wyraża twarz zakryta woalem, lecz mowa ciała... mowa ciała mówiła wiele. Wstyd, strach, wyrzuty sumienia. Napastnicy nie kwapili się do działania. Spoglądali na siebie niepewnie. Megan skojarzyła, że ich niepokój pojawił się, gdy po raz pierwszy kobieta w czerni zwróciła się do niej tym dziwacznie wypowiedzianym imieniem "Me'Ghan". Niby jej, lecz... inne. Inaczej artykułowane, wyraźnie przeciągnięte. Czyżby żołdacy bali się jej czy też tego imienia? Możliwe. Bo raczej nie bali się tej, która swoim śpiewem zwabiła Megan w pułapkę.
- Ręce do przodu, na widoku, suko - warknął przywódca napastników. - Zwiążemy cię elegancko i jak prosiaka na Święto Palenia Niezrodzonych. Maska się ucieszy i wynagrodzi nas należycie. Ręce! Nie powtórzę trzeci raz! I na kolana!

Z początku nie wykonała żadnego ruchu.
Bali się jej. Jakkolwiek by to szaleńczo nie brzmiało - bali się jej. Ten głównodowodzący bał się tak bardzo, że próbował zagłuszyć strach potokiem słów. Nie mogło być co do tego wątpliwości.
Powoli, niezauważalnym niemal ruchem wyprostowała się, unosząc nieco do góry podbródek.
Nie wiedziała dlaczego, choć już rozumiała, że lęk budzi Me’ghan. Co takiego potrafiła tamta robić? Czy w jakiś sposób mogła - powinna - się z nią utożsamiać?
Bardzo powoli wyciągnęła przed siebie dłonie.
Prawdopodobnie tak. Megan Hill nie wierzyła w przypadki. Wszystko, co spotykało człowieka miało sens i czemuś służyło. Choć z początku ten sens mógł być ukryty, jak w jej poronionym związku z Thomasem.. Teraz już wiedziała. Nie pozwoli postawić się w roli ofiary.
Szybkim ruchem uniosła oba ramiona do góry, jakby szykując się do rzutu dwoma niewidzialnymi piłkami do tenisa, które trzymała w zaciśniętych dłoniach.
- Me’ghan nie pada na kolana - powiedziała postawionym głosem. Jej słowa brzmiały inaczej, mocniej, szły prosto z trzewi. Potrafiła używać głosu, sprawić, aby choć cichy był słyszalny w najdalszym kącie rozległej sali.
- Ukórz się przede mną , okaż skruchę a pozwolę ci odejść cało. - dodała wbijając spojrzenie w żółte oczy przywódcy.

Zawahał się przez chwilę. Wyraźnie wylękniony. Cofnął o krok. Krótki. Potem jednak nabrał odwagi.
- Brać ją! - wskazał swoim "ludziom" Megan palcem.
- YOKOMEN UCHI - szept Megan przeciął powietrze jak bicz. - GEDAN . - ugięła lekko nogi w kolanach i sięgnęła przez ramię łapiąc jo. - Stój – przesunęła spojrzeniem po grupie pomagierów - Jesteś gotowy zginąć za tego parszywego tchórza?- mówiła na raz do każdego z nich.

Oni też się wahali. Wyraźnie.
- Pozabija nas.
- Wiecie jak skończył Tevrook.
- A co stało się z Naz'Nazar.
Przez szereg przeszedł trwożliwy szept.
- Związać ją! - rozkazał przywódca. - Związać! Szybko! Bo Maska dowie się o waszym tchórzostwie, kurwie syny!
To podziałało. wyczuła to. Znów zaczynali odzyskiwać zimną krew.

Megan oparła cały ciężar ciała na lewej nodze. Nie miała żadnych szans z całą grupa, ale pewnie potrafiłaby obronić się przed jednym z nich. Wystarczyło pokonać przywódcę – po prostu upokorzyć go - a tamci rozpierzchną się jak stado kaczek. Uczepiła się tej myśli. Dawała nadzieję.

- Odejdźcie - powiedziała cicho, śpiewnie. - Odejdźcie.. Maska o niczym się nie dowie… nie znaleźliście mnie… odejdźcie… a ty - przeniosła spojrzenia na przywódcę, głos jej stwardniał. - Chodź do mnie . - Wyciągnęła do niego otwartą dłoń, zgięła i rozprostowała kilka razy palce, jakby przywołując stwora - normaca? - do siebie. - Chodź.. dopiszę cię do mojej listy. - jej głos brzmiał teraz kusząco, uwodzicielsko. - Tevrook. Naz”Nazar. I Bezimienny Tchórz.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172