Konto usunięte | Eleonor Howard i Franz von Meran
Kolejny dzień miał się ku końcowi. Ostatnie promienie słońca ledwo oświetlały zaśnieżone ulice West Endu. Sklep ojca Wentwortha mieścił się na rogu. Jakiś starszy mężczyzna właśnie zamknął drzwi i zaczął się siłować z zamarzniętym pokrętłem od kraty. Franz przyspieszył kroku i uchylając lekko kapelusza zapytał:
- Może pomóc?
Właściciel sklepu szybkim spojrzeniem ocenił von Merana i jego towarzyszkę. Gdy uznał, że są oni godni zaufania, kiwnął głową i rzekł:
- Z nieba mi spadłeś młody człowieku. Przez te przeklęte mrozy, co wieczór muszę się siłować z tą cholerną kratą. Przeważnie pomagał mi mój syn, ale… - mężczyzna zawiesił głos i mocniej naparł na dźwignie.
- Wiemy, co spotkało pana syna - wtrąciła Eleonor - My poniekąd w tej sprawie. Jesteśmy dziennikarzami.
Pan Wentworth nagle wyprostował się i spojrzał na parę surowym wzrokiem.
- Mówiłem już waszym kolegą, że nie ma nic do powiedzenia. Lubię gazety, ale wy dziennikarze zachowujecie się jak nikczemne hieny cmentarne.
- Mam pan rację - powiedział ku zaskoczeniu właściciela sklepu Franz - Wielu naszych kolegów nie ma żadnego wyczucia, empatii i liczy się dla nich tylko krzykliwy nagłówek najlepiej na pierwszej stronie.
Mężczyzna pokiwał w milczeniu głową, schylił się i przypiął kratę kłódką do uchwytu umieszczonego w chodniku.
- Nam bardziej niż o tytuł chodzi o prawdę - kontynuowała myśl von Merana, Eleonor - Ostatnio w mieście dzieje się wiele złego. Policja albo zdaje się tego nie dostrzegać, albo jej działania są na tyle opieszałe, że tylko rozzuchwalają przestępców.
- Ma pani rację. To samo powiedziałem żonie. To skandal, żeby w miejscu publicznym, i to jakim miejscu publicznym, w samej bibliotece British Museum, ktoś w biały dzień dokonał tak potwornej zbrodni.
Pan Wentworth wyrzucił słowa w gniewie, a po chwili opuścił głowę i skrył oblicze nasuwając kapelusz na czoło.
- Proszę mi powiedzieć, panie Wentworth, czy w ostatnim czasie syn mówił o jakiś dziwnych spotkaniach lub o czymś niezwykłym.
- Ostatnie tygodnie to był faktycznie podniecony. Chodziło o to, że jakiś znany profesor wziął go do jakieś grupy badawczej. Strasznie go to ucieszyło. Poświęcał każdą wolną chwile na studiowanie tego tematu. Ja niestety nie wiem, co to było. Mówił tylko, że to coś bardzo ważnego.
- A czy ktoś w ostatnich dniach nie pytał o pańskiego syna?
- Chyba nie - odparł niemal natychmiast pan Wentworth, ale po chwili przystanął i zaczął się wyraźnie nad czymś zastanawiać - Jak teraz pani o to pyta, to coś sobie przypomniałem. Jakieś cztery dni temu, tuż przed zamknięciem wszedł do sklepu elegancko ubrany jegomość o śniadej cerze. Chciał kupić pierwszą fajkę dla syna, studenta. Z racji, że temat mi bliski, to wywiązała się między nami rozmowa. Okazało się, że nasi synowie prawdopodobnie pracują w tym samym zespole badawczym, profesora… zapomniałem nazwiska.
- Smitha? - zapytał Franz.
- Chyba tak.
- I co dalej z tym mężczyzną? - dopytała Eleonor.
- W sumie to tyle. Wybrał fajkę z cybuchem z kości słoniowej, zapłacił zostawiając duży napiwek i poszedł
- Na pewno nie pytał o nic więcej? - nie ustępowała lady Howard.
- Raczej nie. Rozmowa była luźna i spokojna, a ten dżentelmen bardzo miły. Wyglądał na dystyngowanego człowieka, może nawet na pracownika ambasady.
- A jak wyglądał ów mężczyzna? - zapytał Franz.
- Dość wysoki, śniada cera, w wieku około trzydziestu lat. Przenikliwe spojrzenie, piwne oczy i mocno podkręcony wąs.
Opis jaki podał pan Wentworth w znacznej mierze odpowiadał zdjęciu, jaki widzieli w czasie wizyty u inspektora Fleminga. Zdjęciu, które przedstawiało Mehmeta Makryat.
Wyglądało na to, że i w tej sprawie maczał on swoje brudne palce.
- Dziękujemy za rozmowę, panie Wentworth. Gdyby sobie pan coś przypomniał, tutaj jest moja wizytówka.
- To raczej wszystko, co pamiętam. Ale jakbym coś sobie przypomniał, to na pewno dam panu znać. Wyglądacie na uczciwych i dobrych ludzi.
- Dobrej nocy, panie Wentworth.
- Dobranoc państwu.
Franz i Eleonor doszli wolnym krokiem do następnej przecznicy, gdzie udało im się złapać jedną z ostatnich taksówek.
- Może przejdziemy do salonu - zaproponował George po skończonej kolacji. Atmosfera panująca w czasie niej była dość ponura. Poza wymianą kolejnych suchych faktów i informacji, przyjaciele ledwo co do siebie mówili. Zdawali sobie sprawę, że z każdym kolejnym dniem, z każdym faktem, zagłębiają się w krąg spraw i tajemnic, które są niezwykle niebezpieczne i mogą zagrozić ich życiu. Co najgorsze nie były to jakieś nic nieznaczące groźby lub niewielkie ryzyko. Ich przeciwnicy, jak wszystko na to wskazywało, byli bezwzględnymi fanatykami, gotowymi posunąć się do najbardziej plugawych zbrodni, aby tylko zdobyć to, czego pragnęli. Wszyscy to czuli, choć nikt nie zamierzał nakręcać i tak już sporego strachu i obawy.
Po kolacji całe towarzystwo przeszło do salonu, gdzie służba George podała brandy.
Chwila relaksu przy szklaneczce rozgrzewającego alkoholu niewątpliwie była przyjemna. Tak naprawdę jednak wszystkich dręczyła jedna myśl. W jednym z pokoi na górze George i Franz umieścili model kolejki, który jak wiele na to wskazywało, był przyczyną nieszczęścia jakie dotknęło zarówno sir Randopha i Alberta Alexisów i Henry’ego Stanley’a. Plan uruchomienia elektrycznej kolejki na której ktoś umieścił okultystyczne symbole, jeszcze kilka godzin temu wydawał się wręcz doskonały. Nie ma przecież lepszej naukowej metody niż praktyczne doświadczenie. Uruchomienie kolejki mogło bardzo dokładnie pokazać, co stało się ze wszystkimi zaginionymi.
Teraz jednak, gdy zapadł już zmrok i po uzmysłowieniu sobie, że każdy element tej sprawy zdaje się mieć okultystyczne dno, pomysł nie był już taki kuszący.
Świadomość ryzyka i nieznanego niebezpieczeństwa były aż nadto widoczne. Nikt jednak z obecnych nie chciał głośno się przyznać do strachu przed jakby nie było dziecięcą zabawką. I zapewne dlatego też nikt też nie poruszał tego tematu. Nikt też nie pytał o szczegóły całego zajścia, o jakiś plan, czy spodziewany efekt. To wszystko pozostawało w sferze domysłów i improwizacji.
George wychylił ostatni łyk brandy i spojrzał na zegarek.
- I jak moi państwo, gotowi na podróż do piekła? - zażartował. Czarny humor gospodarza nie zyskały u nikogo aprobaty. Nikt nawet nie skomentował jego słów. Cała szóstka przyjaciół wstała ze swoich miejsc i ruszyła na górę w milczeniu niczym pogrzebowy kondukt.
George otworzył pokój i oczom wszystkich ukazała się jakoby przeklęta makieta kolejowa. Rozmieszczone na pilśniowej płycie tory miały kształt ósemki lub też nieskończoności, zależnie od punktu z którego się na nią patrzyło. Makieta była całkowicie pozbawiona wszelkich ozdobników, czy elementów krajobrazu, jakie często można było spotkać na tego typu zabawkach. W lewym rogu płyty umieszczono duży elektryczny zasilacz z potencjometrem, który pozwalał sterować prędkością kolejki.
Zabawka wyglądała naprawdę niewinnie i aż trudno było uwierzyć, że mogła być przyczyną tylu nieszczęśliwych wypadków.
Nawet sama lokomotywa i wagony, ustawione na torach przez życzliwego służącego, wyglądały normalnie i o dziwo nie budziły żadnej zgrozy, czy lęku. Znane powiedzenie, że strach ma wielkie oczy, znowu się sprawdziło.
George podszedł do makiety i usiadł w pobliżu zasilacza. Wsadził kabel do kontaktu, a reszta przyjaciół ustawiła się wokół miniaturowego torowiska. Wszyscy stali w milczeniu i niczym zaciekawione dzieci wpatrywali się w lokomotywę i rząd wagonów.
- Gotowi? - zapytał ponownie George, tym razem bez odrobiny żartu, czy ironii.
Franz i reszta przyjaciół pokiwała w milczeniu głowami i wtedy gospodarz przekręcił pokrętło w zasilaczu.
Reflektor na czole maszyny zapalił się jasnym, białym światłem. A po chwili koła lokomotywy zazgrzytały i elektryczny silnik wprawił je w ruch. Wiązary ruszyły powoli, szarpiąc z całych sił wszystkie koła lokomotywy. Przez kilka pierwszych sekund zdawało się, że koła kręcą się w miejscu. George przesunął pokrętło zasilacza mocniej w prawo i elektryczny silnik zaszumiał głośniej. Niewidzialna siła ponownie szarpnęła całym pociągiem i w tym momencie ruszył on gwałtownie z miejsca.
Gdy pociąg przejechał przez prostą i zbliżał się do pierwszego zakrętu, rozległ się cichy, dziecięcy gwizdek, który w żadnym razie nie przypominał dźwięku prawdziwego gwizdu parowozu. Z każdym kolejnym metrem pociąg zdawał się jechać coraz szybciej i szybciej.
Szóstka dorosłych ludzi z mieszaniną fascynacji i głęboko ukrytego strachu obserwowała, jak elektryczny model kolejki pokonuje kolejne pętle.
Pociąg coraz szybciej gnał po ósemkowym torze. Nikt już nie liczył, jak wiele pokonał już okrążeń. Eksperyment trwał już dobrych kilka minut i z każdą upływającą sekundą rosło poczucie zawodu osób biorących w eksperymencie. Nadal bowiem nie wydarzyło się nic..
Wszak wszyscy spodziewali się spektakularnych efektów, kłębów pary, huku i jazgotu. Pociągu z piekła z samym Lucyferem, jako maszynistą.
Nic takiego, na szczęście lub nieszczęście, jednak nie miało miejsca.
George kolejny raz przekręcił pokrętło potencjometru i kolejka przyspieszyła jeszcze Znowu rozległ się dźwięk gwizdka lokomotywy.. Tym razem było o jednak niewiarygodnie realistyczny. I jak szybko stwierdzili wszyscy obecni w pokoju bardzo donośny. Chwilę później pokój wypełnił huk toczących się kół wielotonowego pociągu. Cały pokój zatrząsł się w posadach, a podłogę zasnuły gęste kłęby szarego dymu. Ściany pokoju zafalowały i stały się na poły przeźroczyste. Widać było przez nie tory oraz stalowe przęsła podtrzymujące dach stacji.
Boczna ściana pokoju przestała istnieć całkowicie, a zamiast niej ciągnął się w nieskończoność tor kolejowy. Gdzieś w oddali pojawiło się jasne światło, które rosło z każdą chwilą.
Jakkolwiek absurdalnie, by to nie brzmiało pociąg widmo lada chwila miał przejechać przez pokój w rezydencji sir George’a. Strach ścisnął serca wszystkich obecnych. Szóstka przyjaciół spojrzała po sobie. Wiedzieli, że mają niewiele czasu, aby zareagować. Nie mieli żadnego planu, żadnych ustaleń. Każdy z nich więc mógł liczyć w tym momencie tylko na siebie.
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. |