Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2017, 07:29   #11
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wyszła z pokoju i pewnym, energicznym krokiem przeszła pod recepcję, gdzie pulchna Anne Fossett uzupełniała coś w sporym zeszycie z brązową okładką. Widząc blondynkę zamknęła go i włożyła w przegródkę między półeczkami. Mrugając co chwilę oczyma, wysłuchała pytania dziennikarki.

- To był jeden z naszych gości. Maxwell Smythe. Trochę dziwak, ale podobno pracuje na jakimś uniwesytecie, więc się nie dziwię. Od nauki może się człowiekowi pomieszać w głowie, a on tu odpoczywać przyjechał.
Gwen nie dopytywała dłużej, gdy z głębi budynku usłyszała miarowe kroki. Podziękowała recepcjonistce i zerknęła w tamtą stronę, a gdy ujrzała Roberta, w idealnie dopasowanym garniturze i muszce, aż się uśmiechnęła.

On również ją dostrzegł, odwzajemniając uśmiech, a na jego twarzy malowało się niedowierzanie. Podbiegł do niej i uściskał. Dopiero po chwili zorientował się, że przydałoby się zachować dystans i odsunął się nieco.
- Fantastycznie, że przyjechałaś, Gwen. Dziękuję. Rozumiem, że pozostali również już tutaj są? Przejdźmy do salonu.
Posłał jej ciepły uśmiech, jakby w jego umyśle pojawiło się wspomnienie dawnych lat, po czym oboje ruszyli w tamtym kierunku.



Rob pojawił się w salonie w towarzystwie Gwen. Uśmiechnięty i wyluzowany zlustrował wszystkich wzrokiem, poprawiając okulary. Wes i Henry dopiero co zdążyli zacząć grę, a już musieli ją skończyć.
- Przepraszam was, moi mili, trochę nam się robota przeciągnęła, jakimś sposobem zeszłej nocy wyrwało tylne drzwi z zawiasów. Na szczęście wszystko jest już naprawione. - Klasnął w dłonie i potarł jedną o drugą. - Bardzo mi miło, że jednak przyjechaliście, zapraszam was do mojego gabinetu, tam porozmawiamy na spokojnie.
Odstąpił od drzwi, wskazując ręką wyjście z salonu. Po chwili wszyscy znaleźli się na pogrążonym w półmroku hallu. Minęli recepcję i ruszyli wschodnim korytarzem. Rob co jakiś czas oglądał się za siebie, prowadząc ich, jakby chciał upewnić się, że jednak wszyscy za nim podążyli.

Właściciel podszedł pod ostatnie drzwi po lewej stronie korytarza, otworzył je z klucza i wpuścił wszystkich do środka. Gabinet okazał się bardzo przestronny i przytulny, choć poza sofą, dwoma fotelami, szafką na książki i biurkiem niewiele więcej się w nim znajdowało. Przez duże okno można było zobaczyć kawałek podwórza z widokiem na jezioro Lake Falls w oddali, choć obraz był zamazywany przez biczujący szyby deszcz.


- Siadajcie, siadajcie, proszę. - Wskazał dłonią na sofę i fotele.
Sam rozgościł się za biurkiem i przejeżdżając dłonią po trzydniowym zaroście, zaczął w końcu mówić.
- Sprawa jest delikatna i pewnie weźmiecie mnie za świra, ale w tym hotelu dzieją się dziwne rzeczy. Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu. Tak mniej więcej. Goście zaczęli się skarżyć, że z pokojów albo znikają, albo są wynoszone niewielkie przedmioty. Uważali, że zatrudniam złodziejki, zamiast pokojówek... potem mówili też o innych problemach. Niektórzy zaczęli mieć przywidzenia. Jeden z gości stwierdził, że otworzył drzwi do swojego pokoju i zobaczył w nim chudego, zakrwawionego człowieka, który obdarzył go cierpkim uśmiechem i rozpłynął się w powietrzu. Inny przysięgał, że widział na dachu kota wielkości dorosłego konia.

Rob westchnął ciężko i chwycił się dwoma palcami prawej dłoni za nasadę nosa.
- Jeszcze inny wyjechał w trybie natychmiastowym, próbując mnie przekonać, że pod jego łóżkiem ktoś był. Niedawno starsza kobiecina słyszała dziwne odgłosy dochodzące ze strychu. Sam również je słyszałem. Jakby coś tam łaziło i przewracało moje rupiecie. Gdy rano poszedłem to sprawdzić, wszystko było tak, jak to zostawiłem. Martwi mnie to, bo jeśli rozniesie się informacja, że w moim hotelu dzieją się podejrzane rzeczy, nikt nie będzie przyjeżdżać i to będzie smutny koniec tego budynku i mój. Zainwestowałem w to miejsce wszystkie pieniądze, dlatego muszę się dowiedzieć, co tu się dzieje.

Spojrzał po twarzach przyjaciół.
- Daleki jestem od wiary w jakieś nadprzyrodzone moce, duchy, czy cokolwiek, ale przecież chyba sobie nikt tego nie wymyślił. Może... może ktoś próbuje sabotować mój interes? Może ktoś stwierdził, że to dobre miejsce na otworzenie podobnego biznesu, ale najpierw trzeba pozbyć się konkurencji? Nie wiem i mówiąc szczerze mam dosyć rozmyślania o tym dzień w dzień. Dobija mnie to i męczy. Chciałbym, żebyście zostali tutaj kilka dni i sami się przekonali, czy coś jest na rzeczy i może przy okazji pomogli rozwiązać tę sprawę? Im ludzi w to zaangażowanych więcej, tym lepiej. Mówiąc szczerze, jesteście moją ostatnią deską ratunku.

Woodward wyciągnął się na fotelu, zerkając po twarzach przyjaciół. W jego oczach dojrzeli desperację wymieszaną ze zmęczeniem.

 
Tabasa jest offline  
Stary 11-03-2017, 10:30   #12
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Dziękuję MG za krótki dialog.

Oczekiwał emocjonującego, szachowego pojedynku, jednak nie dane im było nawet się rozkręcić, gdyż Rob - jak to zwykle miał w zwyczaju - pojawił się w najmniej odpowiedniej chwili.
- Dokończymy następnym razem - rzucił do Henry'ego szorstkim głosem.
Wstał od stolika i przywitał się z kumplem, a potem poszedł wraz z pozostałymi do biura Woodwarda. Nie rozsiadał się, tylko oparł o framugę okna, co jakiś czas wyglądając przez nie na padający deszcz. Pogoda dzisiaj była iście paskudna. Jesień pokazywała swoje najbrzydsze oblicze.
Odruchowo przejechał wzrokiem po meblach znajdujących się w pokoju. Stolik i półka na książki pochodziły z Woodhaven; Rob złożył na nie zamówienie (tak jak i na wiele innych rzeczy)od razu po sfinalizowaniu zakupu hotelu i jak widać wciąż dobrze się trzymały. Zresztą, Wes nie brał innej opcji pod uwagę, zaopatrzali w swoje produkty wiele firm, mieli wyrobioną markę w hrabstwie i poza nim. Głównie była to zasługa dziadka i ojca, którzy rozwijali biznes, ale Wesley od najmłodszych lat przygotowywał się do przejęcia rodzinnej firmy.

Odrzuciwszy wspomnienia i myśli zaprzątające mu głowę, skupił się na opowieści Roberta. Patrząc po tym, w jakim był stanie i jak się zachowywał, problemy z hotelem musiały wycieńczać go psychicznie. Stolarz w sumie mu się nie dziwił - gdyby sam wpakował masę kasy w miejsce, które z miesiąca na miesiąc zaczęłoby tracić rentowność przez jakieś dziwne wydarzenia, to sam by się wkurzył. Z drugiej strony, jego opowieść brzmiała co najmniej niedorzecznie. Znikające przedmioty? Kot wielkości konia? Gdyby nie znał przyjaciela od tylu lat, pomyślałby, że ten to wszystko po prostu zmyślił.
- Z tego, co mi wiadomo, to nie masz wrogów w miasteczku. Ludzie raczej mają cię gdzieś, żyją swoim życiem - rzucił dobitnie na sugestię o sabotażu interesu. - Chociaż oczywiście mogę się mylić, ale na tyle, na ile przebywam z ludźmi, a przebywam dużo, nie wadzisz im i nie wydaje mi się, żeby chcieli cię zniszczyć. Bo dlaczego teraz? Po dwóch latach od zakupu hotelu? Jak ja bym chciał kogoś wykurzyć, zabrałbym się za to od razu.
- To co to może być? Nie mam innego pomysłu... znaczy, mam, ale... - Rob zmarszczył brwi. - Może tu naprawdę są jakieś duchy?

Wes pociągnął nosem.
- Daj spokój, chyba za dużo się w młodości horrorów naoglądałeś - mruknął. - Tak, czy inaczej, jeśli mamy ci jakoś pomóc i tu zostać, to przydałoby się zacząć grzebać od samego dna. Masz jakieś informacje na temat poprzedniego właściciela Goodrest? Historię budynku i takie tam?
- Nie, nie sądzę. Robiłem dużo porządków ze starymi papierzyskami, jak przejąłem budynek. Powywalałem i popaliłem dużo dokumentów, które w mojej opinii były mi niepotrzebne
- powiedział. - Z tego, co pamiętam, były tam też jakieś książki religijne. Jakieś dziwne, ale nie zwracałem na to większej uwagi.
- Jakieś dziwne książki religijne? To znaczy? Chyba Biblię potrafisz rozpoznać, nie?
- No potrafię, to nie była Biblia. Nie przyglądałem się im zbytnio, bo napisane były chyba łaciną... wszystko szło do pieca, byłem wtedy w transie porządkowania tego bajzlu, więc wiecie...
- A pamiętasz chociaż kto był poprzednim właścicielem?

Rob zamyślił się, wpatrując w okno, a następnie pstryknął palcami.
- Tak, tak. Timothy Moss. On był ostatnim właścicielem. Gdy zmarł, hotel trafił na licytację, tak go kupiłem.
Taggart zmarszczył brwi.
- Może w bibliotece Pine Springs będą mieć coś więcej na temat tego miejsca. Ktoś chętny na przejażdżkę? - Spojrzał po twarzach zebranych. - Może przyjezdni chcieliby zobaczyć nasze małe miasteczko?

Nie narzucał się nikomu, ostatecznie może pojechać nawet sam i to sprawdzić. Najważniejsze, żeby zacząć coś robić od razu, w końcu każde z nich miało swoje życie, do którego pewnie z chęcią wrócą.
- O której podajecie tu obiad? Pytam, bo nie wiem, ile się zejdzie w bibliotece i czy mam sobie coś wrzucić na ząb w "Kaczce"?
- Obiad jest o piątej, kolacja o dziewiątej. W międzyczasie można się częstować przekąskami z bufetu.
- wyjaśnił Rob.
Drwal spojrzał na zegarek - dochodziła druga, zatem bez problemu się wyrobi. Albo wyrobią, jeśli ktoś zdecyduje się pojechać z nim.
- Niech mój pokój będzie gotowy, jak wrócę - rzucił, po czym ruszył do wyjścia z gabinetu.
To wszystko zdawało mu się totalnie bezsensowne, ale skoro obiecał pomóc, to zrobi wszystko, żeby przyjaciel nie mógł się później do niczego przyczepić. Choć zdecydowanie wolałby spędzić ten czas inaczej.
 
Kenshi jest offline  
Stary 11-03-2017, 14:49   #13
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Kiedy Gwendoline dostrzegła Roberta, poczuła miłe ciepło rozlewające się po jej ciele. Uśmiechnęła się na jego widok, a fala pięknych wspomnień nawiedziła jej umysł. Kiedy zaś poczuła ramiona Roberta obejmujące ją i mocno ściskające, nie mogła się powstrzymać i odwzajemniła ten gest. Oparła na moment głowę na ramieniu Roberta, przymknęła powieki i zanurzyła się w zapachu jego perfum. Nagle poczuła się, jakby oboje cofnęli się w czasie o jakieś dziesięć lat. Na krótki moment przestał istnieć hol hotelu, farbowana recepcjonistka całkowicie wyparowała, a ludzie zebrani w salonie kompletnie nie mieli znaczenia. Nawet rzeczy, które przed laty poróżniły tę dwójkę, jakby całkowicie się zatraciły w tym miłym geście. Gdy w końcu chwila ta dobiegła końca, Gwen miała okazję przyjrzeć się Woodwardowi. Jego twarz wciąż okalał twardy zarost, choć teraz lekko przypruszony w niektórych miejscach siwizną - co dodawało mu elegancji. Pojawiło się też kilka nowych zmarszczek. Wciąż jednak nosił okulary w grubych oprawkach i doskonale dopasowane garnitury do jego sylwetki. Niewiele więc zmienił się na przestrzeni tych lat, przynajmniej zewnętrznie.
- Przecież nie mogłam ci odmówić, Rob - odparła na jego słowa i nim się zorientowała, już poprawiała mu lekko przekrzywioną muszkę. Posłała mu lekko zakłopotany uśmiech. - Tak, w salonie czeka jeszcze czwórka ludzi.

Wkrótce wszyscy przenieśli się do przestronnego i całkiem dobrze urządzonego gabinetu Roberta. Co prawda nie był to w ogóle styl jaki Gwendoline preferowała, ale musiała przyznać, że było naprawdę przytulnie i z gustem. Zaczęła się nawet zastanawiać czy maczała w tym palce żona Roberta i gdzie właściwie się teraz znajdowała? Była bardzo ciekawa, jak wyglądała i kim była wybranka Woodwarda. Jakby sprowokowana tymi myślami, Gwen zwróciła uwagę na dłoń Roberta, na której palcu brakowało ślubnej obrączki. Rozwód? Śmierć? Nie spodziewała się tego, ale też przestała się interesować tematem, kiedy w ogóle dotarły ją słuchy o ślubie Woodwarda.
Następnie zwróciła swoją uwagę na twarz Roberta. Nie zauważyła tego wcześniej, bardzo możliwe, że przez słabe oświetlenie przy recepcji. Będąc jednak w gabinecie dostrzegła malujące się na obliczu Roberta zmęczenie i desperację. Jego oczy mówiły to samo. Sprawa, z którą dzwonił, musiała więc być bardzo poważna - Robert bowiem był człowiekiem silnym psychicznie, a coś najwidoczniej go wykańczało od tej strony.

Opowieść Roberta zaintrygowała Gwendoline. Nie wierzyła co prawda w nadprzyrodzone wątki, na pewno dało się je jakoś racjonalnie wytłumaczyć, jednak coś musiało być na rzeczy. Być może ktoś robił mu głupi kawał, a może faktycznie znalazł się konkurent, który chciał się go pozbyć z branży. Jakakolwiek była odpowiedź na to pytanie, wrodzona żądza poznania prawdy nie pozwalała Gwen opuścić hotelu. Poza tym przemierzyła spory kawał Stanów, by się dostać do Goodrest Inn, no i widok zmęczonego psychicznie Roberta przekonał ją ostatecznie do tego, by podjąć się tego śledztwa.
- Wes, to doskonały pomysł - stwierdziła, kiedy wysłuchała słów Taggarta. - Z chęcią udam się do miejscowej biblioteki. Dobrze byłoby też przejrzeć jakieś archiwalne wydania tutejszej gazety, o ile takową posiadacie.
Pomyślała też, że w tym momencie bardzo jej się przyda towarzystwo innego mężczyzny niż Roberta. Wracały bowiem dręczące ją przemyślenia odnośnie dawno podjętych decyzji. Uznała więc, że towarzystwo miejscowego przystojniaka powinno uspokoić jej dawne dylematy.

Zanim jednak opuściła gabinet śladem Wesleya, zwróciła się jeszcze do Roberta:
- Czy obecnie masz innych gości, prócz Maxwella Smythe'a?
Kiedy wspomniała nazwisko dziwaka, którego widzieli będąc w salonie, przypomniała sobie, że trzymał w rękach jakieś stare, poniszczone tomiszcza. Nie wiedzieć czemu, ale miała wrażenie, że ów mężczyzna mógł coś wiedzieć na temat tajemniczych ksiąg napisanych łaciną, które znalazł Robert przy okazji porządkowania papierów. Jaka szkoda, że je wszystkie spalił.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 11-03-2017, 16:12   #14
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Gdy do salonu wszedł Robert Saoirse pociągnęła głębszy łyk whiskey, żeby nie stracić panowania nad sobą. Nie widziała go dobre kilka lat, a zawsze był dla niej bardzo bliski. Na wszelki wypadek wzięła też szklaneczkę ze sobą do gabinetu przed wyjściem dolewając sobie dodatkową porcję trunku. W gabinecie usiadła na fotelu i wpatrując się z uśmiechem w Roberta słuchała co ma do powiedzenia. Kłopoty z hotelem brzmiały nieprawdopodobnie i przypominały raczej wstęp do taniego horroru, niż realną sytuację. Jakaś zbiorowa halucynacja, może w starych ścianach zagościł jakiś gatunek grzyba?
Gdyby tą opowieść snuł każdy inny człowiek na ziemi, Seer uznałaby go za wariata i po prostu wyszła, szkoda na takich ludzi czasu. Znała jednak Roberta i wiedziała, że ani nie jest jakimś nawiedzeńcem, czy wariatem, ani też nie stroił by sobie takich żartów ściągając ją wcześniej z drugiej półkuli. Dziwna sprawa…

Potem wpatrując się w Roberta zaczęła rozmyślać o satanistach urządzających jakieś rytuały, wielkich kotach zjadających niewinnych ludzi i całej masie innych dziwactw, które podsuwała jej do głowy wyobraźnia. Ze snu na jawie wyrwał ją głos Pana Czapki, który zaproponował wizytę w bibliotece. Zabrzmiało to niezwykle atrakcyjnie, uwielbiała biblioteki, a do tego sam pomysł, aby rozpocząć rozwiązywanie zagadki właśnie tam był świetny. Drwal - przytomny umysł, zanotowała w głowie. Potem jednak jeszcze raz spojrzała na Roberta. Nie widziała go tyle czasu, nie będzie teraz wychodzić. Chciała nacieszyć się jego towarzystwem chociaż przez moment.

Powiedziała do Wesa:
- Jak by dał Pan radę wypożyczyć jakąś książkę z historią miasta to chętnie bym poczytała. - potem zaczerwieniła się - pojechałabym z Panem, ale nie widziałam Roberta tyle czasu, chciałabym zamienić z nim choć kilka słów na osobności.

- Robert, jak się cieszę, że Cię widzę - uśmiechnęła się ponownie. - Myślę, że trudno będzie uwierzyć w te wszystkie opowieści, które nam zrelacjonowałeś, ale też nie powinniśmy zakładać, że ktoś specjalnie miałby kłamać. Zwłaszcza, że ludzie Ci raczej nie byli w zmowie. Mamy tutaj objawy halucynacji wzrokowych i chyba we dwójkę ze staruszką musieliście ulec zbiorowemu złudzeniu, albo ktoś włamał się na twój strych. Trudno zakładać, że urzędują tutaj jakieś duchy, ale może na początek nie wykluczajmy, żadnych opcji. - Potem niesiona nagłą myślą sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła talię kart, przetasowała szybko i powiedziała
- Zadaj pytanie o ten dom, o coś z przyszłości, i przełóż, może po prostu zapytamy kogoś z zaświatów - i uśmiechnęła się szelmowsko.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 11-03-2017, 17:30   #15
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Henry skiną głową i odpowiedział mężczyźnie.

- Następny razem, może będzie więcej czasu.


Po czym Henry skiną głową na przywitanie Roberta, przy okazji ruszając za resztą towarzystwa zabrał swój szklankę z whisky. Na razie co mógł powiedzieć o Robercie to to że niewiele zmienił się przez te lata, nie licząc dodatkowych siwych włosów i wymalowanego na twarzy zmęczenia i pewnego zaniepokojenia.

Gdy Robert wyjawił o co chodzi, Henry zamyślił się na chwilę. Słowa przyjaciela wydawały się mało racjonalne, duch? Ale mogło być wiele innych przyczyn, które powodowały dziwne zjawiska. Prawdopodobne mogły być słowa o konkurencji, lub o tym że ktoś po prostu chciał zaszkodzić Robertowi. W każdym razie Pan Drwal miał rację, warto zacząć od biblioteki dokładniej od dokumentów - papier rzadko kłamie.

- Prócz biblioteki warto sprawdzić tutejsze archiwum miejskie, jeśli coś jest dostatecznie stare to tam powinno się znajdować w archiwum. Oczywiście jeśli chodzi tu o dokumenty i kroniki.

Słysząc słowa jednej z kobiet pokiwał głową, omamy był możliwe.

- Omamy wydają się rozsądnym założeniem, Robercie przepraszam teraz że o tym mówię, ale miałeś może ostatnimi czasy kontakt z jakimś trującymi substancjami? Może jakieś traumatyczne zdarzenie lub jakiś wypadek, na przykład uderzyłeś się przypadkowo w głowę? Masz może jakieś nałogi palenie, alkohol lub tu przepraszam narkotyki? Kiedy ostatni raz byłeś u lekarza? Wiesz to stary dom, mnóstwo grzybów, bakterii i kurzu coś mogło zaszkodzić, coś w stylu sporyszowej histerii?

Henry miał nadzieję że kobieta żartuję sobie mówiąc o kartach i o kontakcie z zaświatami, kto wierzy w takie rzeczy?
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''

Ostatnio edytowane przez Orthan : 11-03-2017 o 17:35.
Orthan jest offline  
Stary 12-03-2017, 15:57   #16
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Robert pokiwał głową.
- Tak, mam kilku gości oprócz Maxwella... skąd wiedziałaś w ogóle... - Uniósł brew i machnął ręką. - No tak, pewnie już się zdążyłaś dowiedzieć - uśmiechnął się. - Oprócz Smythe'a w hotelu zatrzymali się jeszcze...

Urwał na moment i zajrzał do szuflady, którą przez moment przeczesywał. W końcu wyciągnął jakiś zeszyt o otworzył go, odczytując.
- Ronnie Schwartz, bokser, któremu trener kazał odpocząć gdzieś z dala od zgiełku po ostatniej przegranej walce, Edward Teller, jakiś prawnik z Nowego Orleanu - nie wychodzi zbyt często z pokoju i Virginia Dalber, obwoźna sprzedawczyni Biblii. No i Smythe rzecz jasna, jakiś wykładowca uniwersytecki. Postrzelony jak dla mnie.



- Dajcie spokój, jakie omamy? Wiem, co słyszałem. - Woodward puknął palcem wskazującym w blat biurka. Zmienił się też ton jego głosu, zaczął się denerwować, że przyjaciele mu nie wierzą. - Wiem, jak to brzmi, ale niczego sobie nie zmyśliłem. Podejrzewam, że moi goście również. Nie mam tu grzyba, nie walnąłem się w głowę, nie wąchałem podejrzanych specyfików. Chyba nie sądzicie, że kazałbym wam przeprawiać się taki kawał drogi, gdyby to była błahostka?

Prychnął, a chwilę później spojrzał na Saoirse, gdy ta podsunęła mu karty. Uniósł brew.
- Nie mam zbytnio nastroju na takie rzeczy, ale niech ci będzie - rzucił, wyciągając kartę. Przez dłuższą chwilę trzymał ją awersem do dołu. - Czy sytuacja w moim hotelu się polepszy? Czy wszystko wróci do normy?
Odwrócił kartę, która przedstawiała koło fortuny.


Woodward spojrzał na kobietę pytająco.
- I co to ma oznaczać?
W tym momencie Irlandka poczuła nagle dziwny powiew zimnego powietrza na swoim policzku. Zupełnie, jakby jakaś niewidzialna, lodowata dłoń musnęła ją przez ułamek sekundy. Wzdrygnęła się, czując, jak serce zaczyna przyspieszać jej w piersi. Nie lubiła takich sytuacji i jednocześnie była absolutnie pewna tego, co poczuła. A może tylko jej się zdawało? Może to był jakiś rodzaj autosugestii?
- Wszystko w porządku, Saoirse? - Zapytał Robert, wpatrując się w nią.



Ustaliwszy plan działania, oboje wyszli z biura, a następnie hotelu i pojechali do Pine Springs samochodem Wesa, umilając sobie czas rozmową. Maszyna miała odpowiednią moc, by przedzierać się przez błotnisty szlak i niedługo później znaleźli się na ubitej, asfaltowej drodze prowadzącej do miasteczka. Deszcz jakby nieco ustał, a może tylko im się wydawało. Po dziesięciu minutach wjechali między wybudowane wzdłuż drogi stanowej budynki Pine Springs. Nad lasami w oddali unosiła się leniwie sunąca po wierzchołkach drzew mgła.


Gwen zauważyła, że to było jedno z tych miejsc, gdzie każdy każdego zna, a plotki i inne wiadomości wędrują od jednego domu do drugiego. Wes w tym czasie opowiedział, co gdzie mniej więcej się znajduje - w centrum mieli dwa puby, ratusz, biuro szeryfa, przychodnię, bibliotekę i szkołę. Nieco na obrzeżach znajdowały się lokalne biznesy, takie jak sortownia ryb, siedziba lokalnej gazetki Pine Springs Courier, czy Woodhaven Wesa. Przy obecnej pogodzie ulice były zupełnie wyludnione, gdzieniegdzie w oknie mignęła jedynie jakaś twarz.

Zatrzymali się przy parterowym budynku biblioteki i przebiegli przez deszcz wprost do środka. Pani Caskell, sędziwa bibliotekarka, uprzejmie wskazała im dział, w którym mieli znaleźć informacje na temat Goodrest Inn, jednocześnie podejrzliwie im się przyglądając. Czy raczej Gwendoline. Wyglądało na to, że tubylcy niezbyt przychylnie podchodzili do obcych. To jednak nie było zmartwienie dziennikarki. Biblioteka sama w sobie duża nie była, ale raczej wystarczała na potrzeby tak małej społeczności. Gdy na stole pojawiło się około dwunastu książek na temat okolicy, Wes i Gwen rozpoczęli żmudne poszukiwania.


Niemal dwie godziny zajęło im przebrnięcie przez wszystkie materiały i mieli już serdecznie dość. Dowiedzieli się jednak kilku ciekawych rzeczy - dom, który Robert przekształcił w hotel zbudowany został około stu lat temu przez Garetha Mossa. Kolejnym właścicielem był jego syn Darryl, aż wreszcie posesja przeszła w ręce Timothy'ego, jedynego spadkobiercę domu Mossów. Zgodnie z nieco fragmentarycznymi zapiskami, Gareth nabył ziemię od rządu, choć był to niegdyś teren należący do szczepu Indian Menomini. Zapłacił bardzo niewiele, jak na ówczesne ceny, jednak dokumenty nie odpowiadały na pytanie dlaczego. Wizyta w siedzibie lokalnej gazetki nie przyniosła zbyt wielu rewelacji - Mossowie uważani byli za cichą, spokoją i uczynną dla społeczności Pine Springs rodzinę. Wes i Gwen nie natrafili na nic więcej, co mogłoby podsunąć podpowiedzi odnośnie rzekomych dziwactw mających miejsce w hotelu.

Na dworze dzień oddał już pole szarówce, a deszcz mieszał się z mokrymi płatkami śniegu. Dochodziło wpół do piątej, mieli jeszcze pół godziny do obiadu.

 
Tabasa jest offline  
Stary 12-03-2017, 17:21   #17
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Dziękuję Panu Elfowi za dialog.

W strugach lejącego deszczu przebiegli do wskazanego przez Wesa wozu i błyskawicznie wskoczyli do środka. Mężczyzna wycofał Rangera z podjazdu i wrzucił szybko jedynkę - samochód z nieoczekiwaną dla pasażera mocą wysforował do przodu przez podmokły grunt. Moment później byli już za bramą dojazdową do hotelu. Przez dłuższą chwilę Wes nie odzywał się, skupiony na stromej, błotnistej drodze. Rzadko miał na fotelu pasażera kobietę, zwłaszcza tak ładną i dystyngowaną.
- Jak długo znacie się z Robem? Jeśli to oczywiście nie tajemnica. - Zagaił w końcu rozmowę, skupiając się na szlaku przed sobą. Błotniste rozlewisko pod kołami sprawiało, że musiał mocniej skupić się na prowadzeniu.
Gwen przez krótką chwilę siłowała się z pasem bezpieczeństwa, a kiedy w końcu udało jej się go zapiąć, oparła się wygodnie i wyciągnęła ze swojego plecaka dyktafon. Dopóki Wes nie zdecydował się zagadnąć, Marrows bawiła się swoim gadżetem, sprawdzając czy w środku są baterie i czy przypadkiem nie zamókł.
Spojrzała na kierowcę i uśmiechnęła się kącikiem ust. Nie przywykła do tego, że to jej zadawano pytania - zazwyczaj to ona się tym zajmowała.
- Jakoś ponad dziesięć lat - odparła po krótkiej chwili zastanowienia. Właściwie nigdy nie zastanawiała się nad tym, ile tak naprawdę minęło już lat od ich pierwszego spotkania. - Długo jednak ze sobą nie utrzymywaliśmy kontaktu, więc można uznać, że znacznie mniej. A ty? Poznałeś go tutaj? Czy łączy was jakaś ciekawsza historia niż popijawa w lokalnym barze?
- Popijawy też były.
- Wes zaśmiał się do siebie, przypominając sobie co niektóre ciekawsze momenty, o których Robbie z pewnością wolałby zapomnieć. - Studiowaliśmy na jednym uniwerku, kiedyś uratowałem mu tyłek i tak się jakoś trzymamy od tamtej pory. Ja nie skończyłem nauki, on skończył, a i tak wylądował na naszym zadupiu, co jasno daje do zrozumienia, że nieważne, czego się wykujesz, i tak możesz skończyć na zadupiu. Jakaś filozofia w tym jest, czyż nie? A pani czym się zajmuje? Polityką? Przepowiada pani pogodę w telewizji?
Gwen przyjrzała się swojemu rozmówcy. Skoro studiował razem z Robertem, to pewnie musiała go kiedyś poznać. Chociaż, skoro nie skończył studiów, to nic dziwnego, że nigdy na siebie nie wpadli. No i poznała Roberta, kiedy ten właściwie te studia już kończył.
- Gwen, tak będzie znacznie wygodniej - zaproponowała, posyłając Wesowi przyjazny uśmiech. - Prawie. Prowadzę własny program dokumentalny, w którym z pewnością znajdzie się miejsce dla polityki… i różnego rodzaju pogody - dodała pół żartem a pół serio.
- Program dokumentalny? Na jaki temat? - Wes szczerze się zainteresował i miał nadzieję, że babka nie jest jedną z tych propagandzistek polityki Busha. - Pani... Gwen, wybacz, ale mało telewizji oglądam. To w głównej mierze gówno podlewane obietnicami nie do spełnienia.
Wbił wzrok w drogę przed nimi. Ciężką niczym polityka.
- Przyznam szczerze, że mnie zaskoczyłeś - stwierdziła, odwracając wzrok od Wesa i również wpatrując się w drogę rozciągającą się przed nimi. - Pozytywnie oczywiście. Mało jest takich osób i szczerze podziwiam. Mam też nadzieję, że mój program nie jest gównem podlewanym obietnicami nie do spełnienia.

Gwen zaśmiała się krótko, po czym założyła kosmyk włosów za ucho, od czasu do czasu ukradkiem spoglądając na Taggarta.
- “Shooting Truth” to tytuł mojego programu. W wielkim skrócie: jeżdżę po świecie i najczęściej ryzykuję własnym życiem dla poznania prawdy na temat wszelkich konfliktów zbrojnych i przede wszystkim na temat ludzi, którzy są za nie odpowiedzialni.
Po tych słowach Gwen westchnęła i przymknęła na moment powieki.
- Generalnie staram się pokazać to, co telewizja publiczna stara się ukryć. Ale wydaje mi się, że ludzie oglądają to głównie, by patrzeć, jak za każdym razem prawie kończę martwa - znów pozwoliła sobie na żart, choć było w nim pewnie trochę prawdy.
- Taka korespondentka wojenna? - Uśmiechnął się do niej, zerkając przelotnie. - Musisz mieć niezłe jaja, dziewczyno. Oczywiście nie zamierzam sprawdzać, wierzę na słowo. - Zaśmiał się.
- Zaczynałam jako korespondentka wojenna. To, co robię teraz, nazwałabym ewolucją korespondentki wojennej. Ale prawdą jest, że niewiele jest mnie w stanie odwrócić od… poznania prawdy, jakkolwiek to brzmi.
Spojrzała na Wesa i chwilę wpatrywała się w jego szelmowski uśmiech.
- A ty? Czym się zajmujesz? Bo nie uwierzę, że całymi dniami rąbiesz drewno.
- Rąbiemy drewno i wtłaczamy w nie na nowo życie. Tym jest Woodhaven. Taki tam tartak, co pracuje na mój chleb i kilkudziesięciu rodzin w Pine Springs
- rzucił, zatrzymując Rangera na rozstaju dróg, po czym włączył się do ruchu opustoszałej jezdni. - Jeśli jesteś z Wisconsin, to całkiem możliwe, że kiedyś coś od nas kupiłaś, nie kupując bezpośrednio od nas. - Wyszczerzył się w uśmiechu.
- Domyślam się więc, że większość, jak nie całość, mebli w hotelu Roberta jest właśnie z Woodhaven? Raaany, jak tu spokojnie - skomentowała, wpatrując się w opustoszałą szosę przed nimi.
- Większość. Część starych zachował, bo się dobrze zachowały. - Wyjaśnił i zerknął na nią przelotnie. - Masz nadzieję znaleźć u Robbiego materiał na nowy reportaż, czy rzeczywiście chcesz mu pomóc? Lepiej będzie, jak od razu wyłożymy sobie karty na stół.
- Widzę, że naprawdę nie przepadasz za mediami
- powiedziała, również spoglądając na niego. Wzruszyła ramionami. - Nie dziwię się. Jednak stary hotel i opowieści o duchach to nie jest to, czym się zajmuję i o czym zamierzam montować materiał.
- Naprawdę wierzysz w te jego opowieści? Nie mówię, że to się nie zdarzyło, ale powiedzmy sobie szczerze… takie rzeczy się nie dzieją. Nie ma żadnych nadprzyrodzonych mocy
- powiedział, prychając.
- Nie, nie wierzę - odparła Gwen. - Mówię tylko, że to kompletnie nie jest temat na materiał dla mojego programu. Jednak Robert wydaje się tym bardzo przejęty i cokolwiek się tam dzieje, chcę dotrzeć do prawdy i mu pomóc.
- Ja również, miejmy nadzieję, że to nic groźnego. Ludzie w miasteczku naprawdę nie mają wobec niego żadnych złych emocji. Przynajmniej takie mam odczucia.
- Wesley wykręcił w prawo, a przed nimi rysowały się zabudowania Pine Springs.
- Szkoda, że jest tak koszmarna pogoda, bo chętnie bym pospacerowała po okolicy - stwierdziła Gwen ni to do siebie, ni to do Wesa.
- To trzeba na wiosnę przyjechać, żeby pospacerować. Tak na późną wiosnę - rzucił Wes. - Teraz pewnie będzie tylko gorzej. Koło dwudziestego pewnie sypnie śniegiem.
- Śniegiem? Od lat nie widziałam prawdziwej zimy! Zazwyczaj o tej porze roku jestem w rozjazdach na drugim końcu świata, gdzie pojęcie śniegu nie istnieje. - Gwen zaśmiała się.
- A my mamy śnieg i może jeszcze uda ci się go doświadczyć - powiedział Taggart. Trochę dziwnie mu się rozmawiało z osobą, która cieszyła się na “prawdziwą zimę”. Gwen chyba była oderwana od codzienności i w jakiś sposób było to jednak urocze.
- Pewnie masz mnie za idiotkę - powiedziała, spoglądając na niego kątem oka.
- Nie, przyjemnie jest patrzeć na kogoś, kto cieszy się z oczywistych rzeczy. To tak, jakbyśmy znów byli dziećmi. - Zauważył.
Gwen uśmiechnęła się.
- Kiedy moją codziennością stały się kule ledwo mijające moją głowę, wybuchy i porwania przez terrorystów, cóż… Nauczyłam się cieszyć prostymi rzeczami.
- Rozumiem… i mogę sobie to wszystko o czym mówisz tylko wyobrażać. Każde z nas ma swoje życie, Rob je połączył, przynajmniej na jakiś czas.
- Wes uśmiechnął się krzywo.
- Taaak. Przynajmniej na jakiś czas… - powtórzyła za nim i zapatrzyła się na widoki rozciągające się za szybą.

Wes spojrzał na nią raz jeszcze, a potem skupił się już na drodze. Musiał przyznać, że pozytywnie się zaskoczył; Gwen może i była z innego świata, ale dawało się z nią normalnie porozmawiać. Jak z równą babką, chociaż pewnie jako dziennikarka wiedziała, jak rozmawiać z przedstawicielami przeróżnych klas społecznych, by osiągnąć pożądany efekt. Nieważne, póki była miła, nie było powodu podejrzewać jej o ściemnianie. No i z wyglądu też się fajnie prezentowała - Taggart dawno nie widział równie ładnej babki. W sumie pewnie dlatego, że od paru dobrych lat nie wyściubił nosa poza Pine Springs. Ciągle tylko ta praca i praca. Powinien chyba zacząć szukać sobie kandydatki na żonę, w końcu młodszy już nie będzie.


Po dojechaniu do biblioteki, aż westchnął ciężko, gdy wdowa Caskell rzuciła im na stół parę książek na temat historii Pine Springs i okolic. Czytanie nie było nigdy jego ulubionym zajęciem, pewnie dlatego ostatecznie nie skończył studiów. Nie chciał jednak wyjść na totalnego tłuka, więc zabrał się wraz z Gwen za przeszukiwanie książek, chociaż robił to z ciężkim sercem. Okazało się, że dom w którym Robert otworzył hotel przechodził z pokolenia na pokolenie, a gość, który go wybudował kupił ziemię należącą kiedyś do jakiegoś szczepu Indian. Niewiele im to pomagało i wnosiło do sprawy. Wes miał wrażenie, że tracili tutaj czas.
- Wiesz, w jaki sposób ma nam to pomóc? Pewnie więcej, jak połowa ziem w całych Stanach została kupiona w ten sposób. Nie widzę tutaj żadnego związku. - Wzruszył ramionami. - Może warto byłoby poszukać książek na temat tych... Meno-coś-tam? No, tych Indian. Tylko nie każ mi o tym czytać, mam już dość czytania na kolejne pół roku. - Uśmiechnął się krzywo.

Nie miał pomysłu, co mogło wywoływać te dziwne wydarzenia w hotelu Roberta. Może to rzeczywiście były jakieś omamy? Grzyb wywołujący halucynacje? Nie znaleźli nic, co dawałoby jasny znak, że takie rzeczy działy się już wcześniej, więc na chłopski rozum Wesa najpewniej się nie działy, bo ktoś by o tym napisał. W archiwach lokalnej gazety tylko potwierdziło się to, o czym myślał przez ten cały czas. Mossowie byli normalnymi ludźmi. Zero napomknięć o dziwnych wydarzeniach, czy innych podejrzanych sytuacjach. Wes czuł, że ma dosyć na dzisiaj.
- Jeśli cokolwiek rzeczywiście dzieje się w "Goodrest Inn" to może odpowiedzi na to powinniśmy szukać w samym hotelu? Rozejrzeć się, sprawdzić dokładnie? Co sądzisz, Gwen?
Zaczęło mu burczeć w brzuchu i czuł, że wzbiera w nim poirytowanie. Zerkając na zegarek rozpogodził się jednak. Niebawem mieli podawać obiad w hotelu.
- Wracajmy do Roberta i reszty. Myślę, że wystarczy już na dzisiaj tego "śledztwa". Trzeba coś zjeść i się napić, a ty pewnie jesteś padnięta po podróży.
 
Kenshi jest offline  
Stary 12-03-2017, 18:32   #18
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ARANSQ15Vrk[/MEDIA]

Gwen utkwiła wzrok w majaczących za samochodowym oknem widokach. Deszcz wydawał się lekko uspokajać, choć nadal słychać było dudnienie kropli o dach pojazdu Taggarta. Reporterka czuła na sobie przez chwilę jego spojrzenie, przez co poczuła się trochę nieswojo. Znała ten typ spojrzenia, nie raz miała okazję go doświadczyć - oceniał ją. Nie miała tylko pojęcia czy w teście uzyskała dobry, czy zły wynik. Niemniej sama pozwoliła sobie na podsumowanie swojego rozmówcy. Wesley wydawał jej się całkiem w porządku gościem. Takim, z którym mogłaby pójść i napić się porządnego piwa. Owszem, był z zupełnie innej bajki niż ona, ale to wcale nie przeszkadzało - a może właśnie ten czynnik sprawiał, że tak dobrze się dogadywali, mimo że znali się zaledwie kilka chwil? Reprezentował sobą zupełnie inny typ mężczyzny, raczej niespotykany w wielkich miastach, takich jak Seattle, gdzie mieszkała Gwen. Był szczery, nikogo nie udawał. No i musiała przyznać sama przed sobą, że był całkiem przystojny. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się czy jest w związku. Na szczęście nie dane jej było długo nad tym główkować, bo samochód nagle się zatrzymał. Ukryła więc włosy pod kapturem swojej ciemnozielonej jesiennej parki, odpięła pas, chwyciła za ramię plecaka i opuściła pojazd.

- Chyba nie przepadacie za przyjezdnymi, co? - rzuciła półszeptem do Wesa, kiedy usiedli przy stole, a Gwen została zasłonięta regałem przed podejrzliwym wzrokiem bibliotekarki.
Po chwili oboje zakopani byli w literaturze, próbując doszukać się informacji na temat historii budynku, w którym Robert Woodward zdecydował się urządzić hotel.
- Jeśli natkniesz się na coś ciekawego, to dawaj znać - powiedziała do Wesa, wyciągając z plecaka notatnik i długopis. - Jako reporterka jestem zawsze przygotowana - dodała z lekkim uśmiechem, po czym zagłębiła się w lekturze, przygryzając końcówkę długopisu.
Co jakiś czas notowała zawzięcie znalezione informacje, podkreślała coś w zapisanych notatkach, robiła dziwne wykresy, rysowała strzałki - dla siedzącego obok Taggarta mogło to nie mieć żadnego sensu, ale najwidoczniej powstrzymywał się od ewentualnych pytań, bo Gwen wydawała się jak w transie.
Po dwóch godzinach żmudnych poszukiwań, Gwen w końcu zamknęła swój notatnik i razem z długopisem wrzuciła do plecaka. Westchnęła głęboko, przeczesując włosy dłońmi i przymykając na moment powieki. Coś jej tu nie pasowało. Owszem, dowiedzieli się trochę na temat historii budynku, ale nic nie tłumaczyło, co tak naprawdę się tam działo. Gwendoline miała nieodparte wrażenie, że coś musieli przeoczyć.

Kiedy opuścili budynek lokalnej gazety, dzień powoli chylił się ku końcowi. Wesley natomiast wydawał się zmęczony mało owocnymi poszukiwaniami. Widać było, że nie był przyzwyczajony do takiej zabawy. Był raczej człowiekiem czynu. Gwen uśmiechnęła się do niego.
- Możesz mieć rację - powiedziała, choć Wes mógł wyczuć, że nie był to koniec wypowiedzi. - Ale coś mi tu nie gra. Coś musieliśmy przeoczyć.
Wyciągnęła swój notatnik i szybko przejrzała notatki. Rozum podpowiadał jej, żeby wrócić do Roberta, tak jak zaproponował Wes. Serce jednak mówiło coś zupełnie innego.
- Ci rdzenni Indianie ze szczepu Menomini… - zaczęła, wpatrując się w zapiski. - Myślisz, że jeszcze jacyś zamieszkują te okolice? Może w ratuszu będą wiedzieć coś więcej? Albo… Szeryf! Szeryf powinien znać tutaj każdą osobę. - Wydawało się, że mówiła bardziej do siebie, niż do Wesa. - Jeśli jeszcze gdzieś żyje ktoś powiązany z Menomini, to pewnie mógłby udzielić nam szerszej informacji na temat tej ziemi.
Spojrzała na Taggarta, a w jej niebieskich oczach dało się zauważyć determinację.
- Sam mówiłeś, że trzeba poszukać u źródła, zacząć od dna. To jest to!
Nie zamierzała odpuścić. Zapomniała już o zmęczeniu. Nie przeszkadzała jej nawet parszywa pogoda. Ruszyłaby na poszukiwania nawet gdyby Wes zdecydował się wrócić.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 12-03-2017 o 18:36.
Pan Elf jest offline  
Stary 12-03-2017, 21:27   #19
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Gdy Robert wykładał kartę Saoirse odwróciła się gwałtownie, czując dotknięcie na twarzy.
- Co? - wzdrygnęła się i rozglądnęła niespokojnie. Chyba coś jej się zdawało, ale wcale nie była tego taka pewna. - Koło fortuny – powiedziała do Roberta. - Chyba nigdy nie robiłam tego na poważnie, ale spróbujmy... Trudno to otwarcie ocenić. W każdym razie spotka Cię coś na co nie będziesz miał żadnego wpływu. Coś czego się nie spodziewasz i czego nie wziąłeś pod uwagę w swoich planach. Możesz na tym stracić, ale też i wygrać, więc musisz być uważny w swoim postępowaniu. To trochę mało - powiedziała i szybko zaczęła wyciągać kolejne karty. Pierwsza z nich przedstawiała 9 monet. - Hmm... Pieniądze albo raczej tajemnice. Niebezpieczeństwo będzie rodzić się z odkrywania tajemnic. - Kolejna królowa z pucharem w ręku – jeśli chcesz rozwiązać swój problem musisz skupić się na trosce o innych – twoich najbliższych, rodzinę, przyjaciół. - Na stole pojawiła się postać anioła z dzbanem w dłoniach – Równowaga... umiarkowanie... - jesteś człowiekiem dla którego rozsądek i umiarkowanie było sposobem na działanie, to może teraz stać się obciążeniem. W każdym razie powinieneś to wziąć pod rozwagę. - Mężczyzna z kielichem w dłoni. Saoirse zbladła, a potem zaczerwieniła się po uszy. - Eee... Ekhm... Mhm... Wśród osób, które ci towarzyszą w rozwiązaniu twoich problemów, jest... jak by to powiedzieć... ktoś kto chce lub chciał Cię uwieść. - Podrapała się odruchowo po głowie. - No, tak właśnie. Ostatnia – na stole wylądowało 10 monet. - najbliższa przyszłość. Pff... - była już nieco skonfundowana, między innymi ze względu na szybkość wróżenia – Przejdzie przez twoje ręce jakieś bogactwo, które okaże się nie być twoje. No nie wiem. Może to dotyczyć też rzeczy, którą już posiadasz. To właśnie mówią karty... Matko, co to za głupoty. Muszę iść. Jadę z Henrym do archiwum miejskiego - i nie czekając wyszła z gabientu.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 13-03-2017, 00:20   #20
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Henry ruszył po samochód, nadal padało więc z recepcji wziął swój płaszcz i wyszedł na zewnątrz nadal padało. Na szczęście swój samochód zostawił blisko i nie musiał po niego biegać w taką niepogodę. Dobiegłszy do drzwi auta otworzył je, wsadził kluczyk w stacyjkę odpalił wrzucił skrzynię biegów i podjechał pod drzwi hotelu Roberta. Miał nadzieję że nie będzie musiał długo czekać, na wszelki wypadek włączył ogrzewanie i wycieraczki przy okazji starł gąbka zbierającą się wilgoć z szyby.
Saoirse wyszła niedługo potem. Przemknęła przez ścianę deszczu w swoim czarnym bezkształtnym płaszczu i wsiadła do auta.

- Saoirse.

Przedstawiła się.

- bo chyba nie mieliśmy okazji. Możesz mówić mi Seer. Ojciec chciał mi dać koniecznie irlandzkie imię

Uśmiechnęła się niewyraźnie.

- A więc do archiwum. Wiesz gdzie to może być? Jestem tutaj pierwszy raz.

Henry uśmiechnął się i odpowiedział.

- Henry Morgan, tez jestem tu pierwszy raz ale podejrzewam że archiwum jest w ratuszu lub obok niego. Jeśli nie, cóż zapytamy się jakiegoś miejscowego o dokładne namiary jak tam dotrzeć.

- Słusznie. Może poznamy historię okolicy. Nie wiele z tego rozumiem. Nie wierzę, żeby w domu miały straszyć duchy, ale to chyba dziwne, że kilku ludzi równocześnie miało halucynacje. O czymś takim to można tylko przeczytać w powieściach grozy. Powiedziała Saoirse.

- Nie wiem w literaturze naukowej i medycznej występują przypadki zbiorowych omamów, najczęściej przez zatrucie na przykład ołowiem czy różnymi substancjami organicznymi. Istnieje też zbiorowe wpadanie w histerie, jedna osoba myśli że jest chora lub jest chora na niegroźną chorobę, a reszta podświadomie wywołuję te same objawy somatyczne i psychiczne. Może to wina jakiegoś grzybów lub bakterii, dom jest stary to dobre siedlisko dla różnego rodzaju mikrobów. Nie wiem co może się dziać, w każdym razie Robert wygląda na zaniepokojonego.

- Możliwe, że to grzyby lub bakterie, ale dlaczego akurat teraz to się zaczęło dziać? No i musimy wziąć pod uwagę, że też będziemy mieszkać w tym hotelu. Nas też może dopaść ta choroba. To coś musi działać szybko, ludzie którzy tam byli mieli chyba omamy w krótkim czasie po przyjeździe do hotelu. Poza tym Robert, który tam przebywa najwięcej słyszał zaledwie raz jakieś głosy na strychu. A ta dziwna kobieta, która robi tam za sekretarkę nie zgłaszała niczego. Dużo pytań i żadnych odpowiedzi.

- Wiem co masz na myśli, mi też nie pasują objawy zatrucia choć jeśli to bakterie to mogą tak działać szczególnie toksyny bakteryjne. Może trzeba by było się wypytać obsługi czy ostatnimi czasy działo się coś dziwnego, pokojówki wyglądał na dość przestraszone.

- Acha! No przecież! Jesteś lekarzem. Przyleciałeś z Anglii, czy mieszkasz tu, w USA? zapytała.

-Tak, nie kiedyś pracowałem w Anglii przez krótki czas, w sumie tam studiowałem. Teraz pracuję w Bostonie, wykładam leczę i prowadzę badania nic ciekawego. A ty co robisz, z tego co słyszałem rozumiem że pochodzisz z Irlandii?

- Od kilkunastu lat mieszkam w Dublinie. Na początku wykładałam psychologię na uniwersytecie. Ostatnio jednak zrezygnowałam z tego. Chyba się wypaliłam zawodowo…

Henry pokiwał głową i uśmiechnął się smutno mówiąc.

-Studenci potrafią dać w kość, pamiętam że za czasów studiów na Oxfordzie sam święty nie byłem. Zresztą moi studenci też nie są lepsi, choć na pewno bardziej się starają. Nie martw się, każdy ma kiedyś dość - wiem o czym mówisz.

- Nie martwię się. Odeszłam, bo przestałam wierzyć w to co robię. Wiesz, w medycynie albo coś działa dobrze, albo źle. W psychologii nie jest to takie oczywiste. Niby badamy psychikę człowieka, ale tak w zasadzie to nie wiemy na pewno co dokładnie jest badane.

- Hmm… Rozumiem, Poperowskie mankament nauki jaką jest psychologia czy częściowo psychiatria. Ja miałem taki moment w Sudanie - chcesz pomagać i robić coś dobrego, ale widzisz tylko samo zło i okropieństwo w takich momentach przestajesz wierzyć w cokolwiek a świat wydaje się piekłem jak u Dantego.

- Ekhm. Miejmy nadzieję, że tutaj będziemy mogli coś pomóc. Nie chciałabym zawieść Roberta. Poznałam go podczas studiów tutaj w Stanach i bardzo mi wtedy pomógł. Mam nadzieję, że znajdziemy rozwiązanie jego problemów.

- Też mam taką nadzieję. Też poznałem go w czasie studiów, byliśmy współlokatorami w jednym pokoju. Choć w sumie ja głównie siedziałam nad książkami, więc nie byłem zbyt towarzyską osobą. W sumie do teraz nie jestem duszą towarzystwa, plus jestem pracoholikiem więc muszę z pewnością uchodzić za strasznego nudziarza. To mówiąc Henry uśmiechnął się i upewnił się czy jadą w dobrym kierunku.

- Mam nadzieję że się nie zgubimy, w schowku powinny być mapy okolicy.

Saoirse wyciągnęła mapę ze schowka i bezradnie zaczęła wpatrywać się w zaznaczone na niej punkty. W końcu wzruszyła ramionami.

- Też mam taką nadzieję. Myślę, że jedziemy w dobrym kierunku. - spojrzała na Henrego i zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie spotkała go w trakcie studiów. Nie była sobie w stanie niczego przypomnieć, ale też raczej nie zadawała się z kolegami Roberta.

- To przed nami to nie jakieś zabudowania -

Porsche Henrego szybko pokonywało drogę do miasta, więc z tego co pamiętała, powinni już się do niego zbliżać.

Henry pokiwał tylko głowa, po czym skierował się na centrum gdzieś tam powinien być ratusz i archiwum. No i trzeba będzie znaleźć miejsce do parkowania.
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''
Orthan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172