Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2017, 12:35   #21
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Wes westchnął ciężko, chociaż ożywienie się Gwen było zdecydowanie urocze. Chyba dziennikarzem to jednak trzeba się urodzić, sądząc po jej reakcji na to, co znaleźli. I czego mieli szukać dalej.
- Cóż, z chęcią bym wrzucił coś na ruszt, ale jeśli tak bardzo chcesz, możemy się przejechać do szeryfa, bo w ratuszu to już raczej kończą pracę. Zamykają o piątej. - Odruchowo spojrzał na zegarek. - Z tego, co mi wiadomo, w okolicy nie żyje żaden Indianin. Może za czasów mojego dziadka, ale teraz... nie wydaje mi się. I chociaż jestem głodny jak wilk, to nie zostawię cię tutaj, żebyś sama kręciła się po okolicy. Co prawda miasteczko jest spokojne, ale czasami jak chłopaki popiją, lubią zaczepiać przyjezdnych. Zwłaszcza, jeśli są to ładne blondynki. No i ludzie będą z tobą chętniej gadać, jeśli będziesz z lokalsem. - Uśmiechnął się delikatnie i założył czapkę.

Pożegnali się z bibliotekarką, po czym przebegli przez deszcz ze śniegiem do zaparkowanego nieopodal Rangera. Gdy już znaleźli się w środku i zapięli pasy, Wes spojrzał na Gwen.
- Odwiedzimy tylko szeryfa Beckermanna i wracamy do hotelu. Jeśli trzeba będzie jeszcze podrążyć w miasteczku, przyjedziemy tutaj jutro, za dnia, ok? Przy okazji sprawdzimy, czy reszta czegoś się dowiedziała. - Odpalił silnik. Nie widziało mu się włóczyć od jednego miejsca do drugiego po zmroku, przy takiej pogodzie. A już zwłaszcza, gdy był głodny. - Zanim pojedziemy do biura szeryfa, wstąpimy do "Kaczki" i weźmiemy coś na wynos. Robię się upierdliwy, gdy jestem głodny, a wolę ci tego zaoszczędzić. Nie chcę pozostawić po sobie złego wrażenia.
Wyszczerzył się i wrzucił wsteczny, wykręcając szybko i pewnie na mokrym asfalcie, a następnie poczekał, by włączyć się do ruchu. W ustach czuł już wyborny smak podwójnego cheesburgera i frytek od Charlotte.
 
Kenshi jest offline  
Stary 14-03-2017, 05:15   #22
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Emma była nieco zaskoczona, kiedy Rob zadzwonił do niej o tak nietypowej dla siebie porze jak poranek. Zazwyczaj rozmawiali wieczorami, więc była od początku zaciekawiona co się wydarzyło.
Oczywiście nie odmówiła, kiedy poprosił o pomoc w nieco niecodziennej sprawie, zwłaszcza że był tak tajemniczy, że od razu nie zdradził jej o co chodzi... To tylko dodatkowo pobudziło zainteresowanie Harrison. Kobieta przygotowała parę przydatnych rzeczy i zapakowała do swojego Chevroleta Silverado. Pozostało jej tylko zaczekać na dzień, gdy miała się zjawić w jego hotelu.

***

Tego poranka padało jak diabli. Emma mimo to, wstała wcześnie, bo już o 6, aby zająć się swoimi obowiązkami. Miała w końcu konie do objeżdżenia. Pośród rytmicznego taktu końskiego kroku zatonęły jej myśli, kiedy to już od początku zastanawiała się co też sprawiło, że Rob brzmiał na tak zaniepokojonego, czy może nawet zmęczonego sprawą. Ostatnio bowiem nie narzekał na nic specjalnego, co dodatkowo sprawiło, że Emma była niespokojna o przyjaciela.


Kiedy wreszcie skończyła jazdy, oraz poinstruowała pracowników swej stadniny, udała się do siebie, by umyć (celem nie zajeżdżania jak koń), przebrać i zgarnąć torbę z resztą podręcznych rzeczy, by udać wreszcie do hotelu
- Jedziesz ze mną Sue? - odezwała się i jak się spodziewała, otrzymała odpowiedź twierdzącą. No po prostu nie miałaby serca nie zabrać jej ze sobą. Tak więc obie wpakowały się do granatowego Chevy'ego i ruszyły drogą na wzgórze. Jej tereny sięgały okolicy, więc znała drogę bardzo dobrze. Nie forsowała jednak samochodu, bo pogoda mimo wszystko była pod psem.

***

Emma zostawiła początkowo swoje rzeczy w samochodzie, do środka zabrała jedynie Sue, swoją towarzyszkę border collie. Psica od razu optymistycznie wytrzepała się na środku holu przy recepcji, a Emma tylko zsunęła kowbojski kapelusz, który miała w zwyczaju nosić. Była ubrana dość swobodnie, w jeansową kurtkę, spod której widać było czerwoną koszulę w kratę i do tego białą na ramiączka. Jeansy dobrze komponowały się z kowbojkami, a luźny, zwichrowany warkocz dodawał całemu jej wyglądowi kropki nad i.
Przywitała się z Wes'em, ale raczej nie była zbyt rozmowna. Początkowo tylko obserwowała całe to towarzystwo, które zaczęło gromadzić się w salonie. Nie była fanką tv, ale gdzieś nazwisko reporterki o uszy jej się obiło. Kobieta przysiadła na parapecie jednego z okien i podziękowała za alkohol, najpierw ważne, a potem będzie czas na przyjemności...

***

Gdy wreszcie w pomieszczeniu pojawił się Rob, w towarzystwie blondynki, Emma posłała mu uprzejmy, ciepły uśmiech, który zaraz zniknął, bowiem mieli przejść do tematu tajemniczych wydarzeń. W gabinecie kobieta nadal pozostawała milcząca, krzyżując ręce pod biustem. Sue trzymała się jej boku posłusznie i tylko rozglądała się po pomieszczeniu uważnie.
W końcu nadszedł moment wyjaśnienia o co z tym wszystkim chodziło. Emma uniosła brwi, zaskoczona całą sprawą. Rob nic wcześniej nie mówił, pewnie uznał to za błahostki. Kobieta popatrzyła po ścianach i suficie, jakby co najmniej spodziewała się, że zaraz coś z którejś ze stron zobaczy. Kiedy więc wszyscy zaczęli się zbierać i wymyślać plany, uznała że skoro tak wygląda sytuacja, ona również zaproponuje coś przydatnego. Poczekała, aż wszyscy się pozbierali, po czym zerknęła w końcu na Roba, ściągając kapelusz i obracając go w lewej ręce. Przestała słysząc wynik wróżby kobiety, która wcześniej czytała książkę w salonie. Postanowiła, że to najwyższy czas się odezwać i też coś zacząć robić
- Rob, pozwól że razem z Sue rozejrzymy się po hotelu, dobrze? Z tym hałasem, to może jakieś zwierzaki? Może Sue coś wywęszy nieswojego, wiesz jaka ona jest - oznajmiła mu w końcu Emma, po czym zacmokała na collie. Pogładziła psinę po głowie, po czym wyprostowała się i popatrzyła na pozostałych. W zasadzie tylko formalnie czekała na 'uhum, ok', gdyż zwróciła się już do wyjścia, znów cmokając na Sue. Cała ta sprawa była dziwna, zebrani znajomi Roba też byli niespotykani, bowiem od dłuższego czasu nie było aż tylu naraz nowych przyjezdnych w mieście. Kobieta jeszcze nie była pewna co o nich myśleć, ale pewnie będą mieć sporo czasu, by lepiej się poznać i oby nie poskakać do gardeł, jakby to w ogóle była opcja. Lekko zmrużyła swoje stalowe ślepia.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 14-03-2017 o 05:20.
Vesca jest offline  
Stary 15-03-2017, 00:59   #23
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Tak jak przewidywał Henry archiwum znajdowało się w ratuszy, w każdym razie na to wskazywał mosiężna tabliczka zawieszona na murze budynku.
Sam ratusza był dość typowy klasycystyczny budynkiem wybudowany z czerwonej cegły, z niewielką kopułową wieżyczką na szczycie dachu.

Wychodząc z auta Henry nałożył szybko płaszcz i starając się jak najmniej przemoczyć ruszył biegiem w kierunku głównych drzwi budynku.
Wchodząc do budynku otrzepał się z wody, uśmiechnął się do Saoirse i powiedział.

-To tutaj i jak widać jeszcze otwarte. Miejmy nadzieję że znajdziemy coś ciekawego.

Po czym przystanął na i przyjrzał się planowi budynku wiszącemu w holu budynku. Z tego co zdołał się zorientować to archiwum znajdowało się w piwnicy ratusza i tam też powinni się udać.

-Z tego co widzę powinniśmy odwiedzić piwnicę ratusza, tam jest archiwum. Jestem ciekaw czy trzeba będzie mieć jakie pozwoleni czy dokumenty by przejrzeć tutejsze dokumenty?
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''
Orthan jest offline  
Stary 15-03-2017, 12:38   #24
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wstąpili do "The Drunken Duck", gdzie Wes otrzymał po kilku minutach torbę pełną pachnącego jedzenia, a Gwen wzbudziła zaciekawienie gości, którzy przyglądali jej się, jakby zobaczyli co najmniej osobę z innego świata. I po części tak właściwie było. Szeptali między sobą, dyskretnie pokazując kobietę palcem, więc zdała sobie sprawę, że niektórzy z tubylców ją rozpoznali. Wes próbował jeszcze przekonać blondynkę do posiłku, jednak jego próby spełzły na niczym - zaaferowana sprawą hotelu, panna Marrows zepchnęła głód i zmęczenie na dalszy plan. Gdy wrócili do wozu, Taggart wziął dwa gryzy burgera i ruszyli w ustalone wcześniej miejsce.

Biuro szeryfa było niepozornym, piętrowym budyneczkiem znajdującym się na krańcu centrum Pine Springs i Gwen kojarzył się raczej z większym szaletem miejskim, niż z siedzibą organów ścigania. Cóż, urok małych miasteczek. Weszli z Wesem do niewielkiej poczekalni i mężczyzna uderzył w staromodny dzwoneczek stojący na blacie.

Czekali dobre pięć minut, nim pojawił się jakiś zblazowany życiem, starszy policjant. Wyjaśnili, w czym rzecz, a gliniarz otworzył od środka drzwi prowadzące w głąb budynku i zaprowadził ich do biura szeryfa Kyle'a Beckermanna. Gdy Gwen go ujrzała, nie była zbyt ukontentowana. Mężczyzna wyglądał obleśnie, miał przetłuszczone włosy i chyba lekkiego zeza. Do tego cały czas żuł tytoń i zerkał na dziennikarkę, uśmiechając się dziwnie.

Blondynka wiedziała, co takie uśmiechy oznaczają.
- No to o co się rozchodzi konkretnie? - Zapytał, wyciągając się na fotelu i splatając dłonie za głową. Wpatrywał się w Gwen, jednocześnie rozmyślając nad czymś, aż w końcu wypalił. - Czy ja żem już pani kiedyś nie spotkał? Buzia jakaś taka znajoma...



Robert był wyraźnie zafrapowany wróżbą przyjaciółki, gdyż nerwowo przejeżdżał dłonią po podbródku, a wzrok wbijał gdzieś za szybę, chyba nawet poza to, co znajdowało się za nią.
- Bogactwo, które może okazać się nie moje... może to odnośnie hotelu? Nie był mój. Nie wiem. To wszystko brzmi bardzo... tajemniczo - powiedział w końcu. - Nie zwykłem wierzyć w takie rzeczy, oby tylko spełniły się pozytywy z twojej przepowiedni. - Uśmiechnął się niemrawo.

Niedługo później pojechali do archiwum znajdującego się w ratuszu miejskim. Krępa urzędniczka która zjadała chyba zdecydowanie zbyt wiele pączków podczas pracy nie była zbyt optymistycznie nastawiona do pomysłu udostępnienia archiwum na temat hotelu Goodrest, jednak Henry wykorzystał swój wdzięk osobisty, dzięki czemu zostali zaprowadzeni do piwnic ratusza. Urzędniczka zostawiła ich w obserwowanym przez oko kamery niewielkim pokoju podobnym nieco do tych, w których przesłuchuje się podejrzanych, po czym zniknęła za masywnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami, prowadzącymi w głąb kompleksu. Wróciła po niespełna dziesięciu minutach z naręczem aktówek.
- Dokumenty posegregowane są rocznikami, więc nie powinno być problemu ze znalezieniem tego, czego państwo potrzebują. - Mówiła "państwo" ale patrzyła tylko na lekarza. - Mam nadzieję, że godzina wystarczy, na więcej nie mogę się zgodzić.

Położyła dokumenty na biurku, po czym uśmiechnęła się jeszcze lubieżnie do Henry'ego i wyszła z pokoju, a Saoirse i Morgan zabrali się do pracy, metodycznie przeglądając papiery. Szybko zarysował się obraz historyczny tego miejsca, gdy okazało się, że dom, który Robert przekształcił w hotel zbudowany został około stu lat temu przez niejakiego Garetha Mossa. Kolejnym właścicielem był jego syn Darryl, aż wreszcie posesja przeszła w ręce Timothy'ego, jedynego spadkobiercę domu Mossów. Zgodnie z nieco fragmentarycznymi zapiskami, Gareth nabył ziemię od rządu, choć był to niegdyś teren należący do szczepu Indian Menomini, spokrewnionego z Algonkinami. Zapłacił bardzo niewiele, jak na tamte czasy, jednakże nigdzie nie można było odnaleźć zapisków, dlaczego tak się stało. Dokumenty o tym nie wspominały, a wszystko wyglądało na zupełnie legalne.

Godzina minęła w ekspresowym tempie, więc pożegnali się z pulchną urzędniczką (która chciała przy okazji umówić się z Henry'm na kolację) i ruszyli do hotelu. Co nieco się dowiedzieli, jednak nie była to z pewnością wiedza, która pchnęłaby jakoś znacząco sprawę hotelu do przodu. Zwłaszcza tego, co się w nim obecnie działo. Jeśli cokolwiek i nie były to tylko omamy Roberta.



- Jasne, czuj się jak u siebie, Emmo - rzucił Rob, zainteresowany bardziej tym, co wywróżyła mu z kart Saoirse.
Ranczerka wyszła z gabinetu i przeszła z Sue korytarzem. Collie dreptała miarowo i wesoło, co chwilę obwąchując teren. Przy recepcji panna Fossett rzuciła jej smakołyk w postaci niewielkiej kostki Pedeegree, a zwierzak szybko ją pogryzł, połknął i pomerdał ogonem. Recepcjonistka obdarzyła Emmę uśmiechem, jednak jakimś takim... dziwnym. Jakby zaniepokojonym. A może to było tylko zmęczenie? Kobieta nie zamierzała się nad tym zastanawiać, tylko przyspieszyła kroku i weszła za Sue do salonu. Pozwoliła jej obwąchać wszystko a pies biegał z kąta w kąt, interesując się różnymi zakątkami parteru. Nic podejrzanego jednak nie wywąchał, więc Emma przeszła na piętro i ruszyła pustym, cichym korytarzem.

Deski pod jej stopami trzeszczały co jakiś czas, a momentami dochodziły ją słumione odgłosy, jakby zawodzenie. Raz bliżej, raz dalej. To na pewno musiał być wiatr hulający po nieszczelnej instalacji domu, niemniej Emmie zrobiło się nieprzyjemnie. Sue jednak nic sobie z tego nie robiła, dalej wesoło obwąchując kąty, aż zatrzymała się pod środkowymi drzwiami po prawej stronie korytarza. Gdy Emma zdążyła tam podejść, te otworzyły się energicznie, aż kobiecie serce podskoczyło do gardła. W progu stanął nie mniej zaskoczony, barczysty, łysy mężczyzna. To musiał być ten bokser, o którym wspominał Robert.
- Ja pierdolę, prawie się posrałem - rzucił, patrząc to na psa, to na Emmę. - Podsłuchujesz mnie, kurwa, czy co? I pozwalają tu wprowadzać psy? Pogadam sobie z właścicielem.

Wyszedł na korytarz, zamknął drzwi i ruszył w stronę schodów. Młócąc powietrze wielkimi, jak bochenki chleba pięściami, rzucił pod nosem kilka inwektyw, z których Emma wychwyciła tylko "pojebana wariatka". Sue natomiast zdążyła obwąchać cały korytarz i wróciła do właścicielki. Nie odkryła nic podejrzanego, zatem Robert rzeczywiście musiał nie mieć tutaj problemu z gryzoniami. Odruchowo zerknęła na właz w suficie. Był zamknięty na kłódkę, poza tym dostanie się na górę wymagałoby przyniesienia drabiny. Schodząc na dół, Emma przypomniała sobie, że jeszcze nie sprawdziła piwnicy, ale jakoś nigdzie nie natrafiła na drzwi do rzeczonej. Ostatecznie została zaproszona przez jedną z kelnerek do jadalni, gdzie podawano obiad.




Po wybornym obiedzie, na który składały się pieczone ziemniaki w mundurkach i jakaś dziczyzna, Robert zaprosił przyjaciół do salonu. Niedługo później, koło szóstej, z Pine Springs wrócili Gwendoline i Wesley, więc w komplecie mogli zasiąść przy lampkach dobrego wina, które Woodward wyciągnął z barku. Wcześniej ktoś napalił w kominku, dzięki czemu pomieszczenie nabrało przyjemnej, wręcz przytulnej atmosfery.

Na zewnątrz panowały już zupełne ciemności, a rozbijający się o szyby deszcz ze śniegiem nie zapowiadał poprawy pogody. Tym bardziej cieszyli się ciepłem, bezpieczeństwem i swoim towarzystwem. Sue uwaliła się przy ogniu, co jakiś czas łypiąc ślepkami to na Emmę, to na pozostałych zgromadzonych przy stole.
- Jakieś nowiny? Dowiedzieliście się czegoś ciekawego w mieście? - Spojrzał na Gwen, Wesa, Saoirse i Henry'ego, upijając szybko kilka łyków wina, a potem wbił wzrok w Emmę. - Sue wywąchała jakieś szczury, albo inne szkodniki? Powiedzcie, że coś macie...

Dopiero teraz Wes i Henry zorientowali się, że szachowe figury, którymi kilka godzin temu rozpoczęli rozgrywkę gdzieś... zniknęły! Pozostała jedynie pusta, drewniana szachownica.
Za oknem ulewa przybierała na sile.

 

Ostatnio edytowane przez Tabasa : 15-03-2017 o 12:42. Powód: literówki, argh!
Tabasa jest offline  
Stary 17-03-2017, 18:27   #25
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Wes zupełnie nie kumał, dlaczego ludzie w "Kaczce" tak gapią się na Gwen. Ok, może i ją rozpoznali z telewizji, czy coś, ale żeby tak nahalnie się gapić? Trochę nie wypadało, ale drwal był w tych aspektach trochę inny i nie zachowywał się jak każdy. Dobrze w sumie, że nie oglądał zbytnio telewizji - właściwie lubił tylko "Policjantów z Miami", niestety, ostatni odcinek piątego sezonu został nadany w styczniu i to był koniec tego zacnego serialu.Taggart podziękował Charlotte za przygotowane jedzenie i już w trakcie drogi powrotnej do wozu rozkoszował się gorącym, pięknie pachnącym cheeseburgerem, na którego lał ten cholerny deszcz ze śniegiem.

Chwilę później byli już w drodze do szeryfa, a gdy znaleźli się na miejscu, Wes kończył swój posiłek. Chciał poczęstować Gwen frytkami, ale nie chciała - zastanawiał się, czy to ze względu na tę sprawę, czy po prostu nie chce próbować lokalnych frytek, bo mogą okazać się gorsze od tych z McDonalds czy innego KFC? Nieważne. Weszli w końcu do biura Beckermanna, a ten jak zwykle przeżuwał tytoń, niczym krowa trawę na pastwisku. Paskudny nawyk, aż się rzygać chciało. Chyba też rozpoznał Gwen, bo nawet zapytał, czy się gdzieś już nie spotkali, więc stolarz póki co nie wcinał się w rozmowę. Kolejne minuty przyniosły nieco ciekawostek, w tym fakt, że rodzina Mossa zginęła niby rozszarpana przez jakieś dzikie zwierzę, a Garethowi nic się nie stało. Trochę duży zbieg okoliczności.

Od szeryfa nie udało się już nic więcej wyciągnąć, więc pożegnali się i ruszyli w drogę powrotną do hotelu. Pogoda była paskudna i zapowiadało się, że w nocy nie będzie lepiej.


Przebili się w końcu przez woalę deszczu ze śniegiem, Wes zostawił wóz na podjeździe i biegiem ruszyli do budynku. Mokrą kurtkę zostawił przy grzejniku w hallu, po czym pokierowani przez recepcjonistkę dołączyli do pozostałych w salonie. Trzeba było przyznać, że ktoś się postarał o klimat - kominek, wino, tylko odpowiedniej kobiety brakowało do randki. No i mniejszego tłumu.
- Pogoda pod psem... sprawdzał ktoś jutrzejszą prognozę? Już bym wolał, żeby śnieżyło, niż mieć za oknem taką breję. - Taggart zbliżył się do paleniska i najpierw pogłaskał suczkę Emmy, a potem próbował rozgrzać zmarznięte dłonie.

Nie odmówił też kieliszka wina, choć dla niego to było jak pić z naparstka. Dość szybko się rozgrzał, więc usadowił się w fotelu, słuchając Roberta, który wyglądał na takiego, co resztkami sił trzyma nerwy na postronku. Mieli dla niego nowe informacje, ale Wes nie sądził, żeby mu się spodobały.
 
Kenshi jest offline  
Stary 18-03-2017, 23:52   #26
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Wizyta w miejskim archiwum zakończyła się według Saoirse umiarkowanym sukcesem. Gigantyczny pożeracz pączków śliniący się na widok doktora pozwolił im zebrać trochę danych na temat domu Roberta. Wynikało z nich bardzo niewiele. Ziemie kupiono od Indian za jakieś śmieszne pieniądze. Pewnie połowa terenów w okolicy miała coś wspólnego z Indianami, a niska cena zakupu mogła znaczyć cokolwiek. Trudno więc było uznać to za coś odkrywczego. Jej uwagę w dużo większym stopniu zaprzątała wcześniejsza wróżba. Im dłużej o tym myślała, tym większy odczuwała dyskomfort. W drodze powrotnej w zasadzie milczała analizując sytuację.

Dom zaczął budzić w niej niepokój. Po pierwsze ten dotyk, który poczuła podczas wróżby wydawał się bardzo realny. Ludzkie dotknięcia potrafiły jej zapadać w pamięć na długie dni, a to z jakiś przyczyn odczuwała bardzo podobnie. Poza tym zaskoczyła ją sama wróżba. To ona zawsze kontrolowała, co zostanie wywróżone. Tym razem z zachowania Roberta wynikało, że wróżba była trafiona, przynajmniej jeśli chodzi o zarys sytuacji, a ona sama nie miała co do niej żadnego planu. Przedziwna sprawa. Wiedziała, że znaczenie każdej karty jest tak pojemne, że można z nich było wywróżyć praktycznie wszystko, ale tym razem po prostu podała ich przyjęte znacznie nie bawiąc się, między innymi ze względu na brak czasu, w jakiekolwiek interpretacje.
‘Załóżmy, że to prawda. Koło fortuny oznacza nieprzewidziane, niezaplanowane wydarzenia. Nagły zwrot akcji. Wygląda na to, że dla Roberta ten hotel jest bardzo ważny, ale jak sobie dotychczas radził?’ Tego musiała się dowiedzieć. Ostatnio ewidentnie nastąpiło gwałtowne pogorszenie sytuacji, ale ta karta nie koniecznie musiała się do tego bezpośrednio odnosić. Uśmiechnęła się na samą myśl, że zaczyna traktować swoje hochsztaplerstwo poważnie. Kolejne dwie karty to niebezpieczeństwa i droga do sukcesu. W tym wypadku tajemnice i przyjaciele. Układało jej się to w głowie w jakąś przedziwną całość. Rozwiązywanie tej tajemnicy jest niebezpieczne. Nie on więc musi to robić, jego zadaniem jest ochrona przyjaciół, którzy wezmą to na siebie. Brzmiało dziwnie, wręcz kuriozalnie, ale jakoś nie dawało jej to spokoju. ‘Muszę na niego uważać’ stwierdziła w końcu i popadła w jeszcze bardziej ponury nastrój. Ostatnie karty, które wyciągnęła to trudności w działaniu, które wiązały się z umiarkowaniem i równowagą - wyglądało to raczej absurdalnie. Ale skoro karta o ukrytym uwodzicielu i kontakcie z nieswoim bogactwem wydawały się być możliwe, to to mógł być jakiś klucz do całości. W każdym razie rozważanie na poważnie wróżby wydawało jej się jak najbardziej pozbawione równowagi.

To wszystko wprowadziło ją w podejrzliwy nastrój. Wgapiała się we wszystko, oglądała uważnie każde miejsce, przez które przechodziła i w którym przebywała. Nawet jedzenie i zastawa stołowa wydawały jej się podejrzane. ‘Czy ktoś mógłby chcieć nas otruć?’ Niestety nie była w stanie wiele wywnioskować, nie miała pojęcia jak smakują amerykańskie warzywa i mięso. Jak dla niej były tłuste i ciężkie, ale dla niej wszystko poza jabłkami i chlebem było tłuste i ciężkie.

Gdy trafiła do salonu ciągle jeszcze rozmyślała o porannych wydarzeniach mało interesując się prowadzoną rozmową.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 18-03-2017 o 23:55.
druidh jest offline  
Stary 18-03-2017, 23:59   #27
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Korytarze hotelu jakimś sposobem tym razem zdawały jej się bardziej złowróżbne. Uznała jednak, że najpewniej to tylko i wyłącznie takie wrażenie, wywołane opowieścią Roberta.
Emma potarła ramiona i pokręciła głową, naśmiewając się w duchu z samej siebie.
'Strach ma wielkie oczy' - pomyślała, rozbawiona własną postawą niepokoju. Obserwowała trasę, którą wybrała dla nich Sue. Kiedy psina zatrzymała się przy jakichś drzwiach, kobieta wstrzymała na moment oddech i aż cała podskoczyła, gdy te się otworzyły.
Może nie spłoszyła się tak jak ten facet, który zaraz się w nich pojawił, ale zdecydowanie nieprzyjemności mógł sobie darować
- Palant - skwitowała jego powarkiwanie na temat jej osoby i jej psa. Niech ją pocałuje w zad Zygzaka. Pokręciła głową. Przyjrzała się zamkniętemu wejścia na górę, a potem wróciła na dół.

I naprawdę się starała znaleźć zejście do piwnicy.
Wyraźnie jednak było gdzieś ukryte, albo w ogóle miałoby jej tu nie być?
Będzie musiała zapytać o to Roberta przy najbliższej okazji.
Gdy nadeszła pora posiłku, oczywiście nie kazała na siebie czekać i z przyjemnością zeszła na dół. Była bowiem nieco głodna.
Odpaliła trochę dziczyzny Sue, gdy mięso już ostygło, by pies się nie poparzył.
Emma była mocno zadumana nad całym tym tematem. Sue nie przepadała za szkodnikami i im podobnymi w domu, więc gdyby wyczuła szczury, albo jakieś szopy, czy wiewiórki to na pewno dałaby znać. A tu zachowywała się kompletnie spokojnie.

Kobieta obserwowała swojego psa przy kominku i dumała nad tym. Temat tej piwnicy też ją zastanawiał. Takie zejście powinno być w jakimś logicznie usytuowanym miejscu. Przy kuchni, albo spiżarni? Może gdzieś przy schodach. Tak w końcu zwykle się je sytuowało. A tutaj? Tutaj żadnego wyjaśnienia.
Spoglądała po zebranych, to zerkała na okno. Miała nadzieję, że jej pracownicy i pomocnicy dali sobie radę z opanowaniem koni. Niektóre robiły się nieco niespokojne w taką pogodę, ale chociaż to nie była burza...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 19-03-2017, 14:49   #28
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
“The Drunken Duck” nie wzbudziło jakiejś wielkiej sympatii w Gwendoline. Nie dlatego, że przyzwyczajona była do jadania w wykwintnych restauracjach, bo wcale tak nie było. Należała do grona tych ludzi, którzy właściwie nie mieli czasu na wypady do pięciogwiazdkowych lokali, a tam gdzie bywała, nie było nawet mowy o takowych. “Kaczka” nie spodobała się reporterce z innego powodu. Poczuła się jak zwierzę zamknięte w klatce w zoo, na które wszyscy patrzą i wytykają palcami. Owszem, już dawno przyzwyczaiła się do swojej rozpoznawalności - była bowiem osobą publiczną. Jednak w dużych miastach przejawiało się to zupełnie inaczej. W Pine Springs po raz pierwszy poczuła się jak trędowata i nie było to przyjemne uczucie. Przez głowę nawet przebiegła jej myśl, że zaraz wściekły tłum rzuci się na nią z pochodniami i widłami, by spalić czarownicę na stosie.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Wesleya, który proponował jej, by coś sobie zamówiła. Nie była jednak na tyle głodna, a może po prostu zapomniała o głodzie przez całe to śledztwo. Nie miała też ochoty na podawane tam jedzenie - nie jadała fast foodów ani żadnych tłustych potraw, a domyślała się, że w takim miejscu raczej nie dostanie nic, prócz burgerów i frytek. Uśmiechnęła się jednak do Taggarta, widząc, jak nagle poprawia mu się humor, kiedy wgryzał się w miękką bułkę.

Kiedy oboje stanęli w ciasnym biurze, Gwen przez chwilę milczała, wpatrując się w szeryfa Beckermanna. Bardzo chciała, by pierwsze wrażenie, jakie na niej wywarł, było mylne. W końcu nie raz przekonała się, by nie oceniać książki po okładce - czego sama była przykładem. Kiedy jednak szeryf wyciągnął się na fotelu, a z jego ust wypłynęły słowa, Gwen przestała mieć jakiekolwiek wątpliwości i tylko czekała, by ten splunął przeżuwanym tytoniem prosto pod jej nogi.
- Gwendoline Marrows, reporterka - przedstawiła się, uznając jednocześnie, że Wesleya szeryf powinien znać. - Prowadzę program “Shooting Truth”. Obecnie jestem w trakcie poszukiwania materiałów do filmu dokumentalnego na temat rdzennych mieszkańców Ameryki i dotarłam do informacji, że na tych terenach żyli niegdyś Indianie ze szczepu Menomini.
Gwen uśmiechnęła się do szeryfa i podeszła bliżej jego biurka. Miała ogromną nadzieję, że ten buc będzie w stanie jakkolwiek im pomóc.
- Doszłam więc do wniosku, że w tak uroczym miejscu jak Pine Springs najwięcej o jego mieszkańcach powinien wiedzieć nie kto inny, jak szeryf tego miasteczka. Czy więc intuicja dobrze mi podpowiedziała?
Beckermann popatrzył na nią z ukosa, po czym chwycił za pustą filiżankę stojącą na biurku i wypluł do niej nieco tytoniu, wciąż przeżuwając to, co zostało w ustach.
- No właśnie, z telewizji panią kojarzę - zauważył olśniony. - Nie wiem, czy powinienem się wypowiadać dla dziennikarzy na tematy nie związane z robotą, ale w sumie chyba mogę... - Wzruszył ramionami. - Te indiańce żyły tutaj ze sto, sto pięćdziesiąt lat temu, potem z tego, co mi dziadek opowiadał, weszli w konflikt z naszymi. Białymi, znaczy się. Zaczęli się tłuc, a nasi jak to nasi, wykurzyli ich dosyć szybko, w końcu nie będzie się wróg po naszej ziemi pałętał, nie? Ale przypłacili to nasi również... podobno trzy rodziny osadników zginęły w podejrzanych okolicznościach. A potem ta rodzina, tego, no... - Popstrykał palcami, próbując sobie przypomnieć. - Mossa... tego pierwszego, Gareth mu chyba było. Dwóch synów i żona, zabici, porozrywani tak, że mało co było zbierać. Ponoć jakiś dziki zwierz ich w nocy pomordował, tak przynajmniej Moss utrzymywał. On sam nietknięty z tego wyszedł, cały i zdrowy jak ryba. Podobno w piwnicy się zamknął i przeczekał, a jego trzeci syn był w tym czasie u dziadków i udało mu się przeżyć. Ale który mężczyzna nie broniłby w takiej sytuacji własnej rodziny, co nie, Wes? No który? Wtedy chyba nie było co paniki w miastowych siać i przyjęli taką wersję. Zresztą, niedługo później mu się zmarło i Darryl przejął dom. No ale o czym to ja mówiłem... Aaa, Menomini... nie, żadnego już tu pani nie znajdzie. Nawet jakby tu jaki był, to myślę, że szybko by się wyprowadził. - Beckermann wyszczerzył się, a spomiędzy zębów wystawały mu resztki tytoniu. Gwen od razu chwyciła aluzję - szeryf chyba nie przepadał za inną rasą, niż biała.
- Rozumiem, że w sprawie morderstwa rodziny Mossa zostało przeprowadzone śledztwo? - spytała Gwen, analizując w głowie opowieść szeryfa Beckermanna. - Mogłabym przejrzeć akta dotyczące tych wydarzeń? Sprawozdanie ze śledztwa, z przesłuchań świadków?
Marrows nie spodziewała się, by szeryf tak łatwo się na to zgodził. Zapytała jednak, bo istniał cień szansy na to, że Beckermann dałby się przekonać jej wdziękowi osobistemu. Głównie jednak zależało jej na tym, by w ogóle dowiedzieć się czy takie akta istniały. Zauważyła bowiem, że szeryf miał całkiem długi język, więc była szansa, że wygadałby, gdzie znaleźć odpowiednie teczki.
Wesley natomiast stał oparty o jedną z szafek w biurze i nie angażował się póki co w rozmowę. Zastanawiał się, czy Gwen da radę wyciągnąć coś więcej z Kyle’a, a ten jak zwykle nie pokazał się z najlepszej strony. Nie od wczoraj miał manię wielkości i ludzie w mieście gadali, że jest rasistą. Dzisiaj to się potwierdziło, gdy wspomniał o Indianach. Szkoda, że do niego nie docierało, że to osadnicy zabierali teren Czerwonoskórym, a nie na odwrót. I że nie jesteśmy u siebie. Niektórym nie przetłumaczysz. Zaskoczył go jednak fakt, że nie natrafili nigdzie w archiwach gazety na wzmiankę o morderstwie Mossów, choć z drugiej strony, stało się to tak dawno, że możliwe, że nie mieli tego nawet zarchiwizowanego. Albo gdzieś się przypadkiem “zgubiło”, bo i takie rzeczy się przecież zdarzały. Oczywiście przypadkowo.
Szeryf westchnął ciężko.
- Jakieś śledztwo tam chyba było, ale tak jak mówiłem, nie wnikali w to za bardzo, bo Pine Springs teraz jest małe, ale kiedyś było jeszcze mniejsze i jakby się informacja o jakimś dzikim zwierzu zabijającym ludzi rozniosła, to by nikt się tu budować nie chciał. Znaczy, domów stawiać, biznesów otwierać, takie rzeczy. - Beckermann pociągnął nosem i wlepił wzrok w Gwen. - Tyle, ile mi wiadomo, to Moss nie był podejrzany, bo rany na ciałach były szarpane i rwane... no chyba, że się skurwiel w wilkołaka zamieniał. - Szeryf jako jedyny zarechotał do swojego marnego żartu i po chwili znów przybrał grobowy wyraz twarzy. Jego spojrzenie było ostre. - Akt nie udostępniamy cywilom, poza tym nawet nie wiem, czy w tym bajzlu na kółkach jeszcze się tu gdzieś ostały. Chce pani mieć wgląd w dokumenty, niech se pani załatwi jakieś pozwolenie. Najbliżej to będzie chyba w Milwaukee. - Znów splunął gęstą, czarną mazią do filiżanki.
- Daj spokój, Kyle, tak po starej znajomości to chyba możesz przymknąć oko, nie? - Wtrącił się Wes. - Będę ci wisiał przysługę. Co ty na to?
- Stara znajomość, czy nie stara znajomość, to są procedury, Wes, a ja nie zamierzam ich łamać. Zwłaszcza dla jakiejś dziennikarki z nie wiadomo skąd. Jestem szeryfem w tym pieprzonym miasteczku, zapomniałeś? - Beckermann zmarszczył brwi. - I tak już tej laleczce powiedziałem za dużo. Więcej nie zamierzam, więc z łaski swojej zabierzcie swoje zwłoki z mojego biura i oczyśćcie moją przestrzeń życiową - przy ostatnich słowach machał ręką w te i wewte, jakby oganiał się od niewidzialnej muchy.
- Dobra, już idziemy, nie musisz się denerwować, człowieku - rzucił spokojnie Taggart.
Otworzył drzwi i wypuścił przodem Gwen, nie obdarowując Beckermanna żadnym więcej spojrzeniem. Marrows jednak ani drgnęła, przynajmniej przez krótki moment. Wpatrywała się badawczo w szeryfa. Miała dziwne wrażenie, że ten coś przed nimi ukrywał. Wtedy też zrodził się w jej głowie szalony plan, choć kto znał Gwen, ten mógł się tego spodziewać. Uśmiechnęła się więc na pożegnanie do szeryfa, po czym odwróciła się i wyszła, a za nią podążył Wesley.

W drodze powrotnej Gwen milczała. Wes również nic nie mówił. Jechali w ciszy, wsłuchując się w warkot silnika i pracujące wycieraczki. Gwen analizowała w myślach wszystkie informacje, które udało im się zebrać tego dnia. Nie układały się w żadną całość, a tworzyły osobne elementy układanki w ogóle do siebie niepasujące. Czegoś im brakowało. Czy znajdowało się to w starych aktach policyjnych? Czy może Beckermann faktycznie coś zataił, co mogło okazać się bardzo istotnym szczegółem, niezbędnym do połączenia wszystkich faktów? Odetchnęła głęboko i spojrzała na siedzącego obok Taggarta. Potrzebowała na chwilę zmienić tok swoich myśli, by dać odpocząć umysłowi. Przyjrzała się Wesowi. Był skupiony na prowadzeniu pojazdu w deszczu i ciemnościach, więc nie ryzykowała przyłapaniem. Zaczęła się zastanawiać czy mogłaby się umawiać z kimś takim jak Wes. Z drwalem z małego miasteczka, którego uszczęśliwiały burgery i frytki z lokalnej knajpy. Z mężczyzną całkiem mało skomplikowanym, szczerym i prostym w obyciu. Do tego przystojnym w ten prosty, męski sposób. Bez markowych ciuchów, idealnie przystrzyżonych włosów i nieziemsko drogich perfum. Przyjrzała się dłoni Taggarta, która spoczywała na kierownicy. Nie miał obrączki. Znów zaczęło ją ciekawić czy w jego życiu była jakaś kobieta. Oczywistym wydało jej się, że musiała być. W takich małych miasteczkach było niemożliwym, by taki facet mógł być singlem.
Odwróciła wzrok i spojrzała przez boczną szybę. Przypomniała sobie, że Robert również nie miał obrączki. Co w takim razie stało się z jego żoną? I czy naprawdę zadzwonił po nią dlatego, że potrzebował jej pomocy, czy może wciąż coś do niej czuł i chciał spróbować odbudować dawne relacje? Gwen zaczęła się zastanawiać, co właściwie ona czuła. Wiedziała, że już nie będą w stanie wrócić do tego, co było kiedyś. Oboje przez te lata wiele się zmienili. Co właściwie przekonało ją do tego, by przejechać taki kawał drogi? Może sama chciała się przekonać czy jeszcze coś czuje do Roberta po tych latach…

Razem z Wesleyem wkroczyli w końcu do salonu, w którym kilka godzin wcześniej wszyscy się poznali. Panował lekki półmrok, a w kominku wesoło trzaskał ogień.
- O rany, jak przyjemnie - skomentowała Gwen, kiedy stanęła przed kominkiem, by ogrzać zziębnięte dłonie.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak długo ich nie było i ile czasu spędzili w tych nieprzyjemnych warunkach. Z przyjemnością przyjęła kieliszek czerwonego wina i usiadła w fotelu znajdującym się najbliżej kominka. Co prawda przeżyła już w życiu większe dyskomforty, jednak kiedy tylko nadarzała się okazja, korzystała z luksusów i wygód. Nigdy bowiem nie mogła być pewna, kiedy znowu zostanie porwana i przetrzymywana w spartańskich warunkach - wszystko jednak dla dobra sprawy.
Siedząc w salonie i rozmawiając na temat różnych wniosków, do jakich doszli lub nie, Gwen miała okazję przyjrzeć się pozostałym przyjaciołom Roberta. Henry’ego kojarzyła z początków swojego związku z Robertem, chociaż nigdy nie miała okazji poznać go bliżej. Wydawał jej się wtedy zarozumiałym bufonem z Wielkiej Brytanii. Teraz, krytykując jej teorię, samemu nie posiadając lepszej, wcale nie zrobił na niej lepszego wrażenia. Dziwna kobieta, która wcześniej proponowała Robertowi wróżenie z kart, była dla Gwen zagadką - mało ciekawą i niewartą rozwiązania. Cicha i pogrążona w swoich myślach. Marrows nie przepadała za nieśmiałymi, zahukanymi i zamkniętymi w sobie osobami. Na koniec została Emma, która wydawała się twardo stąpać po ziemi. Takie osoby Gwen szanowała i takimi starała się na co dzień otaczać.
Zdziwiło ją jednak nastawienie Roberta. Wydawało się, jakby odrzucał każdą teorię, każdy trop, na jaki wpadło któreś z jego przyjaciół. Po co w takim razie ich tutaj sprowadził? Sam chciał, by się zajęli tą sprawą, by spojrzeli na to z innej perspektywy - on natomiast nie robił nic innego, jak tylko krytykował i mówił, że to na pewno nie to.
- Rob, po co nas tutaj sprowadziłeś, skoro odrzucasz każdy pomysł, na jaki ktoś z nas wpadł i uznajesz go za niedorzeczny? - wygarnęła w końcu. Poczuła się zupełnie jak tego dnia, kiedy postawił przed nią ultimatum. Ponownie miała ochotę dokonać takiego samego wyboru. - Jeśli wolisz wierzyć w duchy, to wezwij sobie egzorcystę i nie marnuj naszego czasu.
Po tych słowach Gwen opuściła salon i ruszyła do swojego pokoju. Nie zamierzała odpuścić. Wiedziała, że trafiła na jakiś trop i zamierzała pójść w tym kierunku - sama lub z czyjąś pomocą. Przeszukała więc wszystkie szuflady w poszukiwaniu latarki i kiedy ją znalazła, zaczęła obmyślać plan działania. Zamierzała poczekać do drugiej w nocy i wtedy wyruszyć po raz kolejny do miasteczka. Zaparkować miała zamiar przy “Kaczce” i pieszo ruszyć do biura szeryfa. Pine Springs było małym miasteczkiem, a szeryf Beckermann nie wydawał się osobą, która lubiła pracować po godzinach. Wiedziała, że to, co zamierza, jest nielegalne i karalne - ale tylko wtedy, kiedy ktoś ją przyłapie. Poza tym musiała dokopać się do tych akt policyjnych i zaspokoić swoją ciekawość.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 19-03-2017, 22:00   #29
 
Orthan's Avatar
 
Reputacja: 1 Orthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputacjęOrthan ma wspaniałą reputację
Henry westchnął w duchu, nie dość że w archiwum nie przyniósł żadnych nowych informacji. No może prócz tego że dowiedzieli się kto wcześniej posiadał ziemie na których wybudowano hotel, byli to Indianinie z szczepu Menomini. Jak zwykle to bywa to słabsi padli ofiarą silniejszego, można był się domyślić jak biali osadnicy zdołali przejąć ziemię należące od wieków do Indian. Na pewno nie był to pokojowe metody, zauważył gorzko Henry. Dodatków humor Henrego zepsuła grubawa urzędniczka, próbująca swoich względów na jego osobie. Henry czasami tego nie rozumiał, człowiek próbuje być tylko miły i uprzejmy dla innej osoby a jego intencje są jakoś opacznie rozumiane - cholerny babsztyl. Przynajmniej co był plusem, szybciej odnaleźli to czego szukali w archiwum.


W końcu gdy Henry trafił z resztą towarzystwa do salonu, to nie wiele mówił więcej rozmyślał nad logicznym wyjaśnieniem całych zajść mających miejsce w hotelu Roberta.
 
__________________
''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać''
Orthan jest offline  
Stary 20-03-2017, 08:31   #30
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Praca wspólna.


Gwen spojrzała na Roberta. Bardzo chciała mieć dla niego dobre wieści, jednak zdobyte informacje wciąż były tylko przypadkowymi kawałkami układanki. Wiele brakowało, by stworzyć z tego całość.
- Niewiele, Rob - powiedziała w końcu, rzucając ukradkowe spojrzenie na Wesa.
Zastanawiała się przez chwilę czy w ogóle warto było zawracać Woodwardowi głowę tym, czego wraz z miejscowym drwalem udało jej się dowiedzieć w Pine Springs.
- Póki co same poszlaki, które trzeba dogłębniej zbadać. Wiedziałeś, że ten budynek został wybudowany na ziemi należącej do szczepu Indian Menomini?
Rob upił łyk wina i pokręcił głową.
- Nie miałem pojęcia. Nikt o tym nie wspominał na aukcji. Czy to coś zmienia w moim położeniu? - Popatrzył to na Gwen, to na Wesa.
- Myślę, że nie ma co owijać w bawełnę, Gwen. Rob to duży chłopiec i nie ma sensu podchodzić do niego, jak do jajka. - Stwierdził Taggart i spojrzał na kumpla. - Byliśmy u szeryfa Beckermanna, powiedział nam, że zanim Gareth Moss wybudował ten dom, na tych ziemiach dochodziło do walk między Indianami z plemienia Meno-coś-tam i osadnikami. Rodzina Mossa też zginęła. Żona i dwóch synów, ocalał on i jego potomek, którego nie było wtedy w domu. Darryl. Podobno ofiary rozszarpało jakieś dzikie zwierzę, ale miejscowi stróże prawa nie przeprowadzili wnikliwego śledztwa. A przynajmniej tak twierdzi Beckermann. Dziwna sprawa. - Wes wzruszył ramionami i dolał sobie wina.
- Kurwa, tego też nie wiedziałem. Nikt mi nic nie powiedział - rzucił nieco podminowany Woodward i podstawił lampkę, by stolarz również mu polał. Następnie jednym haustem opróżnił całą zawartość. - Gdybym wiedział, że tu się jakaś tragedia wydarzyła, to bym nie kupił tego domu. Może tu rzeczywiście są jakieś duchy? Nie no, dobra, przesadzam, wybaczcie, ale ostatnio jestem kłębkiem nerwów i głupie myśli przychodzą mi do głowy. No ale co mają Indianie do morderstwa rodziny Mossa? Co z tego, że tutaj mieszkali kiedyś Menomini. Mi się to zupełnie nie klei.
- A mnie akurat trochę zaczęło się kleić
- powiedziała Gwen, która nie do końca była zadowolona z bezpośredniego podejścia Wesa. Osobiście wolała dzielić się wnioskami w momencie, kiedy miały jakieś ręce i nogi, a teraz wiedzieli niewiele więcej niż nic. - To daleko posunięta teoria, ale daje nieco do myślenia. Może po tych wszystkich latach w kimś obudziła się chęć do odzyskania ziemi należącej do jego przodków?
W każdym razie było to bardziej logiczne wytłumaczenie niż duchy nawiedzające hotel Goodrest Inn.
- Jednocześnie, znając przeszłość tego miejsca, ktoś mógł pomyśleć, że to idealny motyw, by w łatwy sposób wykurzyć stąd obecnego właściciela.

Henry pokiwał głową, to nie mógł być żaden z członków plemienia. To nie w stylu indian by bawić się w duchy i widma, indianie prędzej zorganizowaliby protest lub po prostu weszliby na drogę sądową - to było by im na rękę tym bardziej że większość sędziów uznało by zasadność ich żądań.
- To nie indianie, takie działanie do nich nie pasuję. Z tego co czytałem, starsi wybrali by pokojowe rozwiązanie, zresztą prędzej wybraliby rozwiązanie sądowe i każdy sąd i sędzia poparł by ich roszczenia i przyznał im rację. Bez tego odzyskali by tą ziemie, albo otrzymaliby wysokie odszkodowanie.
- To, że do kogoś coś nie pasuje, nie oznacza, że ktoś nie byłby w stanie tego zrobić
- odparła Gwen na wywód Henry’ego. - Poza tym rzeczywistość ma się trochę inaczej do tego, co można wyczytać z książek, a i ludzi powinno oceniać się indywidualnie, nie grupowo.
Reporterka wzruszyła ramionami, przenosząc wzrok z Henry’ego na Roberta.
- Poza tym tak jak mówiłam, to tylko daleko idąca teoria stworzona na bazie tego, czego zdołaliśmy się dowiedzieć do tej pory. No i jak widzę, jedyny konkretny trop jak na razie.
- Myślicie, że zakrada się tutaj jakiś Indianiec i robi te wszystkie rzeczy, żeby mnie wykurzyć? W tym budynku pracuje oprócz mnie siedem osób, ktoś by go zauważył. Wybaczcie, ale dla mnie to trochę niedorzeczne.
- Robert podrapał się po czole.
- No tak, więc to duchy - odparła ironicznie Gwen.
- Tak, to zdecydowanie duchy i inne upiory chcą zawłaszczyć twój hotel do własnych celów. - Zaśmiał się Wes, puszczając oczko do Gwen. - A tak na poważnie, to jutro zrobimy jeszcze mały rekonesans po hotelu, pokażesz nam strych i piwnicę, może jakimś cudem nie popaliłeś wszystkich dokumentów i coś jeszcze zostało po starych właścicielach. I przy okazji... gdzie się podziały figury? - Wskazał palcem na pustą szachownicę. - Jeszcze kilka godzin temu tutaj były, gdy zaczęliśmy grać z Henry'm.
- Jasne, możecie sprawdzać, co tam chcecie, pokażę wam wszystko jutro
- rzucił nieco zamyślony Robert. - Nie mam pojęcia, co się stało z pionami, ja ich nie ruszałem. Może któraś z pracownic gdzieś je wyniosła, później zapytam.
- Pozbierała szachy, a nie przestawiła na miejsce mojego fotela?
- zapytała Saoirse, odzywając się pierwszy raz od powrotu do domu.
Henry zamyślił się, już wcześniej dostrzegł brak pionków.
- Liczyłem na dokończenie gry, ale jaki widać ktoś zrobił niecodzienne porządki. Co do naszych duchów, gdyby były to jakieś głupie żarty to sprawca albo jakoś by się zdradził albo też ujawnił. Ja na razie nie mam żadnego dobrego i racjonalnego wytłumaczenia ostatnich wydarzeń mających miejsce w hotelu.
- Uczciwie mówiąc, ja nie mam nawet złego wytłumaczenia wydarzeń, nieracjonalnego również, poza banałami o duchach. Robert, jak ci się ostatnio wiodło jeśli chodzi o hotel?
- zapytała właściciela.
- Jakieś dwa miesiące temu zaczęły się te problemy, wcześniej wszystko funkcjonowało normalnie - odrzekł Robert. - Nie było żadnych skarg, żadnych podejrzanych hałasów, czy “przywidzeń”. Biznes mi się kręcił, a skoro zbliża się okres świąteczny, świetnie byłoby wiedzieć, co tu się dzieje, żeby świąteczni goście nie wyjechali po pierwszym dniu pobytu.

To jakby ocknęło Emmę z zamyślenia. Do tej pory znów stała w pobliżu okna i przyglądała się ulewie.
- A… Pochodziłam z Sue po hotelu i wiecie co? Mam nieprzyjemne wrażenie, że nie ma tu żadnych szczurów, czy szopów, czy czegoś takiego. Przynajmniej nie na poziomach dostępnych od tak. Bo widziałam, że na trzy spusty zamknąłeś strych, a zejście do piwnicy masz gdzieś mocno ukryte. Miałam cię o nie zapytać Robercie. Bo w tych ‘typowych’ miejscach go nie widziałam - wtrąciła się kobieta i spojrzała na Roberta. Temat tego, że w sumie od dzieciństwa słyszała jak gdzieś się po mieście obijało, że to miejsce jest nieco charakterystyczne, przemilczała. Spojrzała na barek i zaswędziało ją w przełyku. Czy zaszkodziłoby jej, gdyby się napiła? Cholera, no nie… Odepchnęła się lekko od parapetu i również podeszła, by się poczęstować, zgarniając wolną szklankę i sobie polewając nieco whisky. Nie za wiele. Wolała się nie skasować, przynajmniej nie jak rozmawiali i ustalali informacje.
- W sumie niby mówi się, że w miejscach gdzie działo się jakieś nieszczęście, to mogą się kręcić duchy, co się pogubiły, ale może jednak jest jakieś logiczne wyjaśnienie na ten cały cyrk. Hmm… A po tym jak zamknąłeś strych, zgłaszano ci stamtąd jakieś hałasy? - zaproponowała kolejną opcję do wyjaśnienia
- No i w którychś konkretnie pokojach, czy miejscach zdarzały się takie zgłoszenia częściej? W sensie może tam jest jakaś prawidłowość, no nie? - przyszło jej do głowy, to rzuciła.
- Oczywiście, że nie mam tutaj żadnych gryzoni, Emmo, to by zrujnowało mnie doszczętnie. Na wszystko mam dokumenty i atesty. - Wyjaśnił Woodward. - Piwnicy nie widziałaś, bo zejście do niej znajduje się w kuchni pod dywanem. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś to sobie tak wymyślił, ale tak to zbudowano. Nie pomaga to za bardzo, gdy trzeba coś na szybko przynieść ze spiżarni, ale przyzwyczailiśmy się. Jutro wam pokażę. - Upił kilka łyków z kieliszka. - Co do strychu, panna Dalber skarżyła się dwa dni temu, że jakieś drapanie w sufit nie pozwalało jej spać, ale potem to się uspokoiło. Oprócz tego cały czas słychać tu dziwne odgłosy, to stary budynek. Trzeszczy, wyje i tak dalej. - Wzruszył ramionami.
- A próbowałeś egzorcystę, albo innego łowcę duchów? - Zapytał Wes z przekąsem i szerokim uśmiechem. - Nie no, żartuję, nie ma czegoś takiego, jak siły nadprzyrodzone, chyba, że w filmach. I nie przejmuj się, jeśli ktoś ci tu bruździ, to na pewno prędzej, czy później go znajdziemy i wtedy będzie miał problem. Na razie spróbuj się tym zbytnio nie przejmować, bo nam osiwiejesz do świąt. Plan jest taki, że jutro dokładnie przeczeszemy hotel, może trafimy na coś, co ty przeoczyłeś.
Wes odstawił pusty kieliszek na stolik. Z prawej strony czoła zaczął przebijać się do jego świadomości delikatny ból; chyba niepotrzebnie mieszał alkohole. Kiedyś by mu to nie przeszkadzało, ale kiedyś nie prowadził się zbyt dobrze.
- Jeśli nikt nie ma już nic mądrego do dodania, to może pokazałbyś nam nasze pokoje? - Zaproponował.
- Jasne, chodźcie ze mną. - Podniósł zadek z fotela i skinął ręką na przyjaciół.
Emma zerknęła na Sue
- Sue, chodź - rzuciła do psiny, a ta od razu chętnie zareagowała, odpowiadając jej kilkoma machnięciami ogona. Collie musiała ufać swojej pani i była dobrze wychowana. Kobieta dopiła whisky, ale nie odstawiła szklanki, wyraźnie zamierzając zabrać ją ze sobą do swojego przyszłego pokoju.
Ruszyli za Robem, każdy w swoim tempie.
 
Kenshi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172