Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-06-2017, 22:16   #11
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Oż kurwa, jak on nienawidził tej bandy jebanych bezmózgów, pożal się boże sportowców i cwaniaczków za dychę, tych tępych pizd o wypacynkowanych mordach, którym usta się nie zamykały. Bla, bla, bla, zobacz moj nowy sweterek, bla, bla, bla ładny mam dzisiaj lakier.
Noż kurwa mać! Naprawdę nie macie o czym rozmawiać tępe cipy? Naprawdę?

Zapewne olałby cały ten szkolny wyjazd, gdyby nie miejsce do którego się wybierali. Z opisu na stronie wynikało, że obóz jest w kompletnej dziczy.
Ciekawe, co jełopy zrobią, jak ich odetnie od fejsa i nie będą mogli skomentować najnowszej fotki na insta.
Jego dusza już radowała się na dźwięk jęczenia tych niedojebanych pokurwieńców.

On sam lubił dzicz i pozbawione ludzkiej ingerencji miejsca. Czuł się w nich dobrze, niemal jak w domu. Domu, który zmieniał chyba częściej niż skarpetki.
A myśl, że może w lasach, czai się jakiś maniakalny morderca, przyprawiała go niemal o orgazm.
Oczami wyobraźni już widział krew spływającą po ścianach letniskowych domów.

O! Wtedy to bym strzelił fotkę i wrzucił na insta! Macie i komentujcie pojeby! - pomyślał.

***

Jaki to był piękny dzień. Jak bardzo obrzydliwie piękny. Tak bardzo, że już od samego patrzenia za okno zbierało mu się na wymioty.
Aby poprawić sobie humor ruszył do ogrodu i wygrzebał z ziemi zakopaną tam poprzedniego wieczoru kurtkę.
Kojąca woń świeżo rozkopanej ziemi i zgnilizny otuliła go, niczym ciepły koc.
O! Tak lepiej. Zdecydowanie lepiej.

Z perwersyjnym uśmieszkiem wrócił do domu i wrzucił tosty do opiekacza. Plecak z jego rzeczami stał już przy drzwiach. Wszystko przygotował już poprzedniego wieczoru.

Grzanki popił świeżym sokiem z pomarańczy i bez słowa wyszedł z domu. Wiedział, że ojciec specjalnie wziął przepustkę, aby go odwieźć.
Takiego wała.
Ze słuchawkami na uszach, szedł wolno w stronę boisk, gdzie wyznaczono zbiórkę.

***

Banda rozwrzeszczanych imbecyli władowała się do autokaru, jakby to była pieprzona arka Noego i zbliżał się mający zalać wszystko potop.
On wszedł na końcu, roznosząc wokół swoją majestatyczną woń.
Większość miejsc była już zajęta. Pozostały głownie te z przodu autobusu.
Bez wahania zajął miejsce tuż za kierowcą. Nauczycielka siedząca obok spojrzała na niego spod lekko przymrużonych powiek.
Tylko tyle mogła zrobić, stara kurwa.
Gdyby odezwała się choć słowem, zaraz zgłosiłbym, że pedagog hamuje jego indywidualizm i tłamsi rozwój.

***

Las był doprawdy piękny i majestatyczny.
Gdy tylko wysiadł z autobusu spojrzała na telefon. Możliwe tylko połączenia alarmowe. Pięknie. Cudownie. Jacyś bogowie jednak istnieją. Kto by pomyślał, że właśnie jego życzenie zostanie spełnione.

W pokoju rzucił plecak na pierwsze wolne łóżko i niemal natychmiast wyszedł. Usiadł pod masztem na którym powiewała triumfalnie, amerykańska flaga.
Z kieszeni kurtki wyciągnął pojemniczek z farbami i bez żadnego zamysłu zaczął je nanosić na twarz.

Nie widział efektu ale czuł, że będzie odpowiedni. Pewnie wyglądał, jak wykopany z ziemi wódz Siuksów, czy innych Szoszonów.
Ze skrzyżowanymi nogami i kpiącym uśmieszkiem na ustach, czekał aż banda pokurwieńców wykąpie się i wypacynkuje.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 16-06-2017 o 00:32.
brody jest offline  
Stary 16-06-2017, 01:43   #12
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
Lindsay wstała już o piątej rano, aby być gotową z makijażem i wszystkimi innymi upiększeniami do wyjazdu. Wysłała zaraz po wstaniu ze swojego łoża piękności powitalnego smsa do swojego Misiaczka i zabrała się do roboty, uważając na swoje nowo zrobione tipsy. Nie musiała się pakować, bo zrobiła to już wcześniej.
W kuchni spotkała Pamelę Anderson.. A nie, to przecież jej matka. Uśmiechnęła się i skomplementowała nową tunikę rodzicielki za co ugrała sobie parę setek dolców "na ruchy". Jej matka była jeszcze płytsza niż sama Lindsay, a to było naprawdę wielkim wyczynem.
Zjadła lekkie śniadanie, a potem ojczym odwiózł ją pod szkołę razem z toną bagażu kląc wniebogłosy na ciężar zabieranego przez pasierbicę dobytku.
Lindsay nawet nie podziękowała tylko od razu pogalopowała do uwidzianego w małym tłumie Kennego i rzuciła mu się na szyję z radosnym piskiem.

***

Rozlokowały się wraz z innymi dziewczynami w jednym z domów. Lindsay nie omieszkała zająć całego jednego łóżka tylko po to, aby rozlokować na nim swoje ciuchy i kosmetyki, sama zaś zajeła górne legowisko.
- Jak zajebiście! Nigdy na takim nie spałam!- zapiszczała jak mała dziewczynka i popodskakiwała nieco na wysłużonym materacu.
Krótko po rozpakowaniu się i zabawie na piętrowym łóżku Lindsay także zajeła się szybkim odświeżeniem i przebraniem w krótki i skąpy różowy topik na ramiączkach i jeansowe spodenki, które ledwo co zasłaniały krągłą pupę blondynki. Po wszystkim wyszła razem z resztą dziewcząt, aby udać się pod flagę.
- No co tam dziewczyny? Wyglądacie jak milion dolców! Chociaż mogłybyście nieco przybajerować z makijażem! Claire! Ta pupa woła, aby ubrać na nią coś wyzywającego! - zawołała ze śmiechem i pacneła koleżankę otipsowaną dłonią w pośladek.
Zatrzymała się nagle widząc Zgnicla w miejscu zbiórki i skrzywiła się z dezaprobatą.
- To cyrk czy las? Bo chyba się pogubiłam...
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 17-06-2017, 15:16   #13
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Duszny, ciemny pokój był kiedyś ładny. Podrapane i zamazane sprayem ściany ciągle miały w prześwitach jasną ,wesołą tapetę w kwiaty, parkiet mimo głębokich bruzd i wypalonych dziur po fajkach pozostawał solidną drewnianą powierzchnią która odzyskałaby dawny blask po jednym szlifowaniu i lakierowaniu. Gdyby komuś chciało się to zrobić, a nie chciało. Czerty ściany kryły tonę śmieci: poupychanych po kątach pudełek po żarciu na wynos, ubłoconych butów, pomiętych kartek papieru, szklanych odprysków butelek i zgniecionych puszek po piwie. Wielką, starą komodę oklejono policyjną taśmą w żółto-czarne paski, toaletka zamiast nogi miała słupek ze starych opakowań po płytach cd. Okna zasłonięto ciężkimi, czarnymi kotarami i tylko postawiona na kupce książek lampka dawała blask, oświetlający stojące centralnie na środku łóżko z wymiętą pościelą i dwa nieruchome, humanoidalne kształty. Sama sterta pościeli nosiła ślady po przeróżnych plamach i chyba była kiedyś zielona, ale teraz wyglądała jakby ktoś naniósł na nią wojskowy kamuflaż. Poduszki leżały na podłodze, zamiast nich u wezgłowia pozostawiono laptopa i kartonowe pudełko z resztkami pizzy.
Panował bezruch i cisza, wypełniona cichym posapywaniem z barłogu. Ciszę tą przerwał nagle hałas w którym słowa mieszały się z ostrymi dźwiękami muzyki.

“Dead I am the pool, spreading from the fool
Weak and what you need, nowhere as you bleed
Dead I am the rat, feast upon the cat
Tender is the fur, dying as you purr... “

Wytatuowana, niewielka łapa ze śladami żarcia pod paznokciami poruszyła się, zaciskając w pięść. Było rano, a na pewno przed 10! Co za kutas dobijał się o tak nieludzkiej porze?! Wyrwana ze snu wściekle macała między kocami, aż wyciągnęła telefon i nie patrząc na wyświetlacz odebrała przychodzące połączenie.
- Czego kurwo brzęczysz? - warknęła zamiast powitania nie otwierając oczu.

W słuchawce rozległo się skonsternowane kaszlnięcie, w dalszym tle zaszczekał pies.
- Język Kayu - głos starszej kobiety ociekał naganą, ale szybko zakończyło ją ciężkie westchnięcie - Dzień dobry kochanie.

- Ktoś umarł? - pytanie samo cisnęło się na usta. Potargana blondyna przekręciła się z boku na plecy, wbijając wzrok w sufit. Cieszyłaby się słysząc potwierdzenie.

- Nie, na szczęście wszyscy zdrowi - starsza kobieta parsknęła i przełknęła coś po drugiej stronie linii.

- Matka roku też? - Kaya przetarła zaspaną twarz, potem podrapała się bo gołym brzuchu. Nie miała na sobie ciuchów, zostały gdzieś… gdzieś się tam walały po podłodze - Szkoda. Co jest babciu? Jak nikt się nie przekręcił to co mnie budzisz?

- Chciałam się spytać czy jesteś już spakowana i gotowa do drogi. Dziś wycieczka - tym razem starsza pani przybrała uprzejmy ton, zwiastujący nadejście kłopotów.

Van Ophen potrzebowała paru sekund żeby zatrybić co to jest wycieczka i czego w ogóle stara prukwa od niej chce.
- Wycieczka? Aaaaa… no chyba kurwa zapomnij. Nigdzie nie jadę, jeszcze mnie nie popierdoliło do reszty. I nie mam formularza, więc nara. Fajnie było pogadać i w ogóle - w jednym zdaniu wylała z siebie tyle niechęci, że po drugiej stronie słuchawki rozległo się zirytowane prychnięcie.

- Jedziesz kochanie i nie, teraz ja mówię - zgasiła opór nastolatki nim ta zdążyła uchylić gębę - Rozmawiałam z panią Hoy, przesłałam jej wypełnione dokumenty faxem.

- Nie jadę na tą porażkę, zapomnij - powtórzyła, stawiając nogi na podłogę. Z rantu łóżka sięgnęła paczkę fajek i z przyjemnością zapaliła pierwszego, porannego papierosa.

- Jedziesz… zrobisz to dla mnie. Ten jeden, ostatni raz… przyda ci się trochę normalności. Przecież zaraz kończysz szkołę. I nie powiem nikomu o tym co ostatnio odwaliłaś. Naprawdę dużo mnie kosztowało odkręcenie policji i sądu. Potraktuj to jako przysługę za przysługę. - ze słuchawki lał się potok niby kojący, ale dla Kayę działał jak polewanie wrzątkiem - Już nie przesadzaj. Jezioro, las, dzika przyroda. Odpoczniesz, oczyścisz myśli. Może znajdziesz coś, czego tak agresywnie szukasz.

- Czyli mnie ujebałaś… nie no ja pierdolę, dzięki . Nie zapomnę ci tego
- dziewczyna podniosła się do siadu, zrzucając koc z siebie i drugiego ciała, leżącego podejrzanie nieruchomo tuż obok. Zgrzytnęła zębami i przykopała w nie, celując pod żebra, a gdy wydało bolesne stęknięcie od razu się rozweseliła. Przynajmniej nie miała trupa w wyrze, to by było kłopotliwe. Rozłączyła telefon, odrzucając go z obrzydzeniem na materac, ale podniosła go znowu kiedy zawibrował. Odblokowała go i przeczytała wiadomość, a gdy to zrobiła na wyraźnie wczorajszej gębie pojawił się uśmiech. Wpatrywała się w czarne literki i nagle jakby ktoś jednym guzikiem wystrzelił ją w kosmos. Odetchnęła, przeczytała jeszcze raz i jeszcze raz, ale treść pozostawała ta sama.
- Dzięki babciu - mruknęła, podrywając się z werwą z łóżka. Wyminęła stertę śmieci i podeszła do wieży. Pomajstrowała przy niej i zaraz z głośników poleciała ostra łupanka, okraszona ochrypłym wyciem Jonathana Davisa.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nRz-yw-wp34[/MEDIA]

- Co jest kurwa?! - zwłoki na łóżku poderwały głowę, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po pokoju. Mrugały i krzywiły się, osłaniając ręką twarz, żeby nie raziło jej światło lampki.

- Wojna deklu. Podnoś dupę, wybywam na tydzień. Podwieziesz mnie i zaopiekujesz motorem - Kaya w tym czasie kucała przy szafie obwąchując po kolei wylewające się z niej koszulki. Te w miarę niesztywne odrzucała na wyro, inne zostawiała na miejscu. Zegarek pokazywał, że do wyjazdu spod budy ma godzinę. Nie zamierzała się spieszyć.

***


Na miejsce dotarła modnie spóźniona, olewając potępiający wzrok nauczycieli i obchodząc bandę kaszalotów, spuszczającą się nad sweet fociami na Insta czy innego gówno. Glonojady, bezmózgie yeti i żałosne ssaki niby płci męskiej, a wyglądające jak cioty przed pierwszym rżnięciem. Chociaż z takimi nie wiadomo czy już sie nie rozpruli bogatemu wujkowi za hajs. Bo hajs rządził ich żałosnymi życiami, równie pełnymi co pozbawiona dna flaszka taniego wina. Ze słuchawkami na uszach roztaczała drażniąco głośną muzykę, pakując się do autokaru bez fizycy. Lubiła drażnić stare próchno po menopauzie i z zardzewiałym gwintem, ale tego poranka była zbyt skacowana żeby chociaż patrzeć na jej gębę. Szybko zajęła miejsce gdzieś pośrodku autobusu, sadzając tyłek pod oknem, a na drugie miejsce kładąc wypchany plecak i nogi. Zarzuciła kaptur na łeb i odcięta od rzeczywistości ścianą dźwięku, ignorowała przesuwający się tłum, w połowie śpiąc, w połowie czekając aż farsa się skończy… a trwać miała cały tydzień. Tyle dobrego, że jeden z tych bananowych wytrzeszczy chciał u niej zrobić dziarę. Mały, jasny punkt w otaczającym ja oceanie chujni.

***


Tydzień w lesie. Bez neta, bez dostępu do wiadomości - w dzikiej, pierwotnej głuszy, gdzie diabeł nie zaglądał żeby powiedzieć dobranoc. Totalne zadupie, bez sklepu nocnego. Dobrze, że chociaż prąd mieli - bez muzyki Kaya dostałaby regularnego pierdolca już wchodząc do domku kempingowego. Ledwo stanęła w progu, pociągnęła nosem. Smrodek dziwnego pochodzenia dochodził z dolnej pryczy. Nie patrząc na to że jest w środku, splunęła na podłogę, rzucając plecak na górny materac wyra w sąsiednim pokoju. Pakunek zabrzęczał, ale nic nie wyciekło.
- I git - Kaya kiwnęła głową, uznając rozpakowywanie za zakończone. Myć się nie zamierzała, robiła to wczoraj. Przed opuszczeniem pokoju pociągnęła jeszcze porządnie z gwinta i wsadziła do kieszeni bluzy paczkę fajek. Zapowiadał się ciężki tydzień, ale jeśli babka dotrzyma słowa, będzie warto.
Wreszcie uwolni się od tej kwadratury spierdolenia i nigdy więcej jej noga nie postanie w Stanach.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 17-06-2017 o 15:31.
Czarna jest offline  
Stary 17-06-2017, 15:32   #14
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
& Zombi

Lekcje tego dnia ciągnęły się niemiłosiernie, szczególnie po zajęciach z panią Marshall, po których już kompletnie nie szło się skupić na nauce. Myśli same wędrowały ku dniu jutrzejszemu i zapowiedzianej wycieczce. Nawet Samantha Parker miała problem ze skupieniem ich na czasie obecnym. Tym bardziej, że z wycieczką wiązała dość poważne plany, od których wiele mogło zależeć. Nic zatem dziwnego, że gdy rozbrzmiał ostatni dzwonek, opuściła klasę jako jedna z pierwszych. To nie był dzień, w którym zostawanie w tyle by zamienić parę słów z nauczycielem było wskazane. To był dzień w którym należało szybko wymienić książki, zamknąć szafkę i poczekać na Ves, która była o wiele popularniejsza od niej i zwykle wyjście ze szkoły wiązało się u niej z zaliczeniem plotek z większością uczniów, którzy lgnęli do niej niczym pszczoły do miodu.
W normalnych okolicznościach ostatni punkt nie miałby prawa bytu, ale okoliczności do normalnych nie należały. Pan Jasenko znowu gdzieś wyjechał podrzucając ją jak zwykle tam, gdzie uważał że będzie jej dobrze i gdzie znaleźć się miała pod dobrą opieką. Dom Parkerów najwyraźniej stał się takim właśnie miejscem, od czasu do czasu czyniąc z Ves współlokatorkę Sam. Nie żeby to jej przeszkadzało, dziewczyna była całkiem miła i w ogóle, ale… No właśnie, istniało “ale” które zżerało ją od środka i którym Sam zamierzała się zająć w trakcie wycieczki. Najpierw jednak trzeba było poczekać na Ves, dotrzeć do domu, przetrwać noc i poranną jazdę, a także rozlokowywanie się na miejscu. Na szczęście mama miała tej nocy dyżur więc przynajmniej nie trzeba się będzie z nią użerać. To jednak niosło ze sobą nieco inne komplikacje i tak, jakby na to nie spojrzała, Sam jakoś nie była w stanie cieszyć się samym faktem wyjazdu, wyrwania się na łono natury i odetchnięcia od miasta.

Czekając przed wejściem do szkoły kiwała głową i machała kolejnym kolegom i koleżankom, którzy tłumnie opuszczali budynek. Z tym czy owym zamieniła nawet słowo czy dwa, ale raczej z nawyku niż faktycznej potrzeby rozmowy czy socjalizowania się. Uśmiechała się jednak, żartowała gdy było to potrzebne oraz udawała radosną i przyjaźnie nastawioną, gdy jedyne czego chciała to odpowiedzi i tego by zostawiono ją samą aby mogła uzyskane informacje przetrawić. Na to jednak było za wcześnie, więc trzeba się było uzbroić w cierpliwość i grać dalej.
W końcu pojawiła się także Ves więc mogły wreszcie opuścić teren szkoły.
- Gotowa? - zapytała, uśmiechając się do chorwatki, chociaż w środku coś ją aż skręcało. No ale przecież nie mogła zawieść tatki i wykazać się nieodpowiednim zachowaniem w stosunku do koleżanki, nie ważne jaki byłby tego powód. Tym bardziej tej koleżanki. Raaany… Życie czasem robiło się strasznie skomplikowane.

Odpowiedziało jej kiwnięcie głową i szeroki, ciepły uśmiech, który zagościł na twarzy Vesny ledwo ją zobaczyła. Sunęła środkiem korytarza, śmiejąc się i żartując z tym i tamtym, czasem pomachała albo wzruszyła ramionami w geście bezradności. Finalnie wylądowała u boku Sam, przewracając oczami tak, aby tylko ona mogła to zobaczyć.
- Tak, ja przeprasza. Spóźniła się… spóźniłam się - poprawiła odruchowo, zakładając za ucho kosmyk ciemnoczekoladowych włosów. Nachyliła się i konfidencjonalnym szeptem dorzuciła - Widziałaś co Lindsay miała dziś na sobie? Podobno ktoś znowu wrzucił kucharkom martwego szczura, pani Hoy… latała? - zmarszczyła niepewnie czoło, zwrot chyba był jednak dopuszczalny - Latała bardzo zła i szukała winnego. Szukała van Ophen, ale ona chyba nie była dziś w szkole. Ciekawe czy pojedzie z nami jutro. Myślisz że będzie się jej chciało i że ją puszczą? Ostatnio chyba znowu coś przeskrobała, bo jak tylko weszła do szatni, zabrali ją do dyrietkora, a potem kozy. - sprzedawała koleżance najświeższe ploteczki, ściskajac przed sobą naręcze książek. Futerał ze skrzypcami dyndał jej na plecach, zawieszony na ramieniu za pomocą plecionego paska - Ja slyszala, że ze śpiworem przyszla… to można przynosić swoje do szkoły? - zakończyła pytaniem, posyłając mijajacej ich grupce chłopaków szeroki uśmiech.

- Nie ma nakazu zabraniającego - poinformowała ją Sam, starając się nadążać za kolejnymi plotkami. I tak, zauważyła w czym tego dnia Lindsay przyszła do szkoły. Czasami naprawdę miała ochotę zwrócić jej uwagę że takie stroje są niestosowne w ich wieku ale dobre wychowanie powstrzymywało ją przed tym. To i fakt, że nie lubiła sprawiać innym przykrości. Chociaż z drugiej strony to wątpiła by jej uwaga cokolwiek zdziałała. Niektórzy zwyczajnie byli niereformowalni.
- Raczej pojedzie bo to w końcu wycieczka, a nie zajęcia szkolne. Pewnie też z chęcią skorzysta z okazji żeby podziałać nauczycielom na nerwy i narobić kłopotów - w głosie Sam brzmiały wyraźne nutki nagany, na które chyba mogła sobie pozwolić biorąc pod uwagę o kim mówiły i to, że wspomnianej osoby nie było w pobliżu. Wiedziała jednak że było to niegrzeczne z jej strony tyle że… No właśnie, tyle że akurat jej to nie obchodziło.
- I nie zdziwiłabym się gdyby to jednak była jej wina, chociaż nie powinno się uznawać kogoś za winnego do chwili udowodnienia winy. No ale… - wzruszyła ramionami, zwinnie omijając grupkę dziewczyn z którejś z niższych klas. - Masz już wszystko spakowane? - zapytała, poprawiając pasek torby, który po raz kolejny o mały włos nie zsunął się jej z ramienia. Będzie musiała zagadać do tatki i wyłudzić od niego nieco większe kieszonkowe i ruszyć na jakieś zakupy. No ale to mogło poczekać, jak wiele innych “ale”, które spadły na drugi plan.

- A ty spakowana? - Chorwatka odpowiedziała pytaniem na pytanie i zaraz przypomniała sobie, że podobna praktyka nie jest mile widziana. Co prawda Amerykanie wydawali się mniej rygosrystyczni i dopuszczali więcej swobody w kontaktach, lecz dobry wychowanie do czegoś i tak zobowiazywało. - Tak, jestem prawie gotowa. Zostało tylko zabrać walizki. Papa zostawił upowaznienie i kwestionariusz przed wylotem - nadrobiła fau pax, parskając przez nos - O tak, Kaya nie przepuści okazji żeby ostatni raz narobić bałaganu. Skoro to nasza ostatnia wspólna wycieczka, może będzie chciała kogoś utopić w jeziorze, albo zakopać w lesie… masz kostium kapielowy? Papa przywiózł ostatnio z Paryża całą walizkę, bo nie wiedział jaki mi sie spodoba. Możemy wieczorem pojechać do mnie i coś wybrać. Jeśli chcesz - dodała szybko i zadarła głowę do góry, wystawiając twarz na podmuch ciepłego wiatru - Byron prosił żebym zabrała gitarę, mam nadzieję że on też pojedzie - w melodyjny głos wdarły się smutne nuty - Cieszyłabym się, gdyby pojechał. Dobrze mu zrobi… wyjazd. - zamilkła i parę kroków pokonały w ciszy aż do momenty, gdy ponownie się odezwała - To na pewno nie problem? Mogę wrócić do domu, poradzę sobie. Tata nie musi wiedzieć.

- Ale tatko będzie wiedział i na pewno się nie zgodzi - odpowiedziała, zerkając na Vesnę uważnie. - No i tak, już spakowana, zostały tylko drobiazgi - dodała, bo nieuprzejmie było nie odpowiadać na pytanie, na które samemu chciało się usłyszeć odpowiedź. - Możemy jednak wpaść do ciebie i sprawdzić te stroje. Jeżeli masz na to ochotę, oczywiście. No i będziesz mi mogła powiedzieć co u Byrona. Chyba nie ma jakiś kłopotów, czy coś?
Co prawda, gdyby jakieś miał to Sam pewnie już by o tym usłyszała ale przecież nie wszystkie sekrety krążyły po szkole. O poznanie niektórych trzeba się było postarać, szczególnie gdy ktoś potrzebował pomocy. No i był to dość neutralny temat, a już z pewnością bardziej normalny od tego, który najchętniej by podjęła, a który musiał jeszcze trochę poczekać na swoją kolej.

- Jasne! Bardzo chętnie - Chorwatka rozpromieniła się, radość jednak nie trwała zbyt długo. Szybko na jej twarz powróciło zasępienie, ramiona opadły, a pierś uniosło rozgoryczone westchnienie. Ile mogła powiedzieć, żeby nie nadużyć zaufania najlepszego przyjaciela? Pewnie powinna omijać temat, lecz nie wiedziała co może zrobić, jak mu pomóc, a Sam odkąd ją poznała, wykazywała się niezwykle rozwinięta empatią oraz rozsądkiem. W domu mawiali “co dwie głowy to nie jedna”, powiedzenie posiadało masę sensu.
- Bay znowu pokócił się z ojcem, poszło o przesłuchanie. - przyznała szeptem, rozglądając się, czy aby na pewno nikt nie podsłuchuje. Pan Silva był znany z wybuchowego, ciężkiego charakteru i równie ciężkiej ręki - Odezwał się do niego agent i zaprosił jego razem z chłopakami za trzy tygodnie do Chicago na przegląd młodych kapel. Jest… konkurs jakiś, będą wazni ludzie z dużych wytwórni. Szukają kogoś nowego i obiecujacego, a oni naprawdę świetnie grają. To dla nich siansa - mówiła z przejęciem, dzieląc uwagę między drogę przed sobą i rozmówczynię - Ale pan Silva się wściekł. Chyba… chyba znowu się pobili… dałam mu klucze i powiedziałam że może mieszkać u mnie… nie chcę żeby chodził siny - skrzywiła się, wbijając wzrok we własne stopy.

Sam skrzywiła się odruchowo. Przemoc nie była rozwiązaniem, tatko stale to powtarzał, a ona wierzyła mu bez zastrzeżeń. Tylko tylko, że nie każdy wykazywał się takim rozsądkiem jak jej ojciec, a co za tym szło, rodziły się relacje typu tej, którą Byron miał z ojcem. Nie potrafiła sobie wyobrazić co chłopak przeżywa, chociaż ścięcia z rodzicami nie były jej obce tyle że u niej chodziło o matkę no i nie dochodziło do rękoczynów.
- Powinien to komuś zgłosić, to niezgodne z prawem - stwierdziła, podobnie jak Ves, wzdychając. Nie mogła w tej sytuacji wiele zrobić nie licząc podzielenia się problemem z tatkiem. On na pewno znalazłby sposób na to jak pomóc przyjacielowi Vesany. Bo chyba mogła to podciągnąć pod sytuację w której zagrożone jest życie i zdrowie drugiej osoby, prawda?
- Twój ojciec wie? No… że dałaś klucze Byronowi - uściśliła, bo pytanie mogło zostać podpięte pod więcej niż jeden temat. - I… Tak, wyjazd pewnie by mu dobrze zrobił ale też spędzenie paru dni w spokoju, z dala od pana Silvy też na pewno pomoże. No i powinien podążać za swoim marzeniem, swoją ścieżką życia. Nikt nie powinien narzucać drugiej osobie jak żyć, chociaż rodzice mają ku temu jakąś dziwną ciągotę. - Westchnęła znowu bo przypomniała się jej wojna z matką o tą całą wycieczkę. No bo nastolatki i wycieczka równało się u niej z alkoholem, seksem i używkami. Całkiem jakby Sam była skończoną idiotką, która da się namówić na tą całą samodestrukcję. Zero wiary, jakby była małym dzieckiem. Aż miała ochotę uwalić się w trupa tylko po to żeby chociaż raz dać matce posmakować tego, czego się tak bardzo obawiała.
- Wiesz co? Może po przymiarkach wyskoczymy na lody? Co ty na to? Zaprosisz Byrona i pójdziemy w trójkę - zasugerowała, idąc za podszeptem głosiku, który szeptał o przyjemnościach buntu.

Vesna ożywiła się wyraźnie, zniknęła część napięcia do tej pory mieszkająca na jej twarzy. To był dobry pomysł, aby podzielić się z Sam kłopotem.
- Jesteś mądra jak twój papa. Tak, chodźmy na lody! - zgodziła się chętnie. Miała ochotę uściskać drugą dziewczynę, przeszkadło w tym niestety naręcze książek. Ograniczyła się do przyjaznego szturchnięcia barkiem i dźwięcznego śmiechu - A potem na pizzę, albo do kręgielni na hot dogi. Jak byłam smutna to mama zawsze robiła trukli, ale nie... - drgnęła, szczęka jej zadrgała. Dłonie trzymające podręczniki zacisnęły się na nich kurczowo, drapiąc paznokciami okładki. Zamilkła na parę oddechów, obracając głowę w stronę przeciwną do koleżanki. Szły tak przez dobre pięćdziesiąt metrów, aż Chorwatka ponownie zwróciła uśmiechniętą twarz we właściwym kierunku - Nie zdążyła mnie nauczyć, chciała żebym grała. - wzruszyła ramionami z pozorem beztroski - Myślałam, żeby po liceum iść do szkoły aktorskiej, ale jej obiecałam. To gram i będę grać. Dla niej. A ty? Masz już plany co dalej?

Sam, która ksiązki upchała do zdecydowanie zbyt ciężkiej obecnie torby, wysunęła rękę i objęła nią Vesnę. Znała ból straty i wiedziała, że ciężko się po takiej otrząsnąć. Ona miała łatwo bo miała tatę, który stał przy niej i wspierał na każdym kroku. Chciała wierzyć że też go wspierała, dzięki czemu ich więzi nabrały mocy o którą, odnosiła takie wrażenie, była zazdrosna jej matka. Ves jednak… Nie, ona nie miała tej więzi, więc trzeba było ją dla niej stworzyć i chociaż podejrzenia Sam działały na niekorzyść takim tworom to jednak nie mogła całkiem stłamsić pragnienia niesienia pomocy. W tej kwestii była dokładnie taka jak tatko.
- Wiesz… Tatko całkiem nieźle radzi sobie w kuchni. Czasem mu pomagam więc wiesz… Jakbyś chciała się kiedyś przyłączyć to możemy poszukać w necie przepisu i popróbować razem, we trójkę - zaproponowała, całkiem odcinając z tej wesołej wizji matkę. - Jestem pewna że nie miałby nic przeciwko.
Była nawet bardziej niż pewna, co ją mocno niepokoiło ale… No ale to był tatko i jeżeli… No właśnie, jeżeli… Pytanie dotarło na koniec języka po czym zostało bezlitośnie przygryzione. Teraz musiała się zająć koleżanką, która martwiła się o przyjaciela i wciąż mocno przeżywała śmierć matki. Prywatne sprawy mogła zostawić na później, gdy będą w innej scenerii, gdy nic ich nie będzie rozpraszać.
- Lubisz go przecież, prawda? - Zaryzykowała tylko to jedno pytanie, na które mogła być przecież tylko jedna odpowiedź. Każdy lubił jej ojca. No, może poza Kayą, ale ona chyba nikogo nie lubiła.

W pierwszej chwili Vesna się rozpromieniła i już miała coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. Wydawała się błąkać myślami gdzieś po okolicy, przygryzając przy tym w roztargnieniu wargę.
- Twój papa jest bardzo wspaniały - odpowiedziała, przepuszczając Sam aby pierwsza przeszła przez wąski pas suchego asfaltu, wolnego od wielkich kałuż pokrywającyh ziemię jak okiem sięgnąć - Szczerze dziękuję, chętnie… tylko - zawahała się na ułamek sekundy - Już wystarczająco nadużywamy z moim papą waszej gościnności. Nie chcę być dla was więcej… bardziej… - zacięła się, szukajac odpowiedniego słowa. Sapnęła przez nos i dokończyła inaczej - To już trzeci raz w ostatnie dwa miesiące jak papa wyjeżdża. Ja u was ciągle mieszka, a to kłopotliwo.

Sam nie miała problemów ze zgodzeniem się z opinią Vesny, tyle tylko że jej opinia nie dawała żadnej odpowiedzi. Dawało jednak zachowanie, a przynajmniej tak się dziewczynie wydawało. Przygryzła wargę zastanawiając się czy powinna drążyć dalej ale zrezygnowała.
- Przesadzasz - szturchnęła ją lekko, po przyjacielsku. - Poza tym nikomu nie przeszkadza to że nas odwiedzasz, a już na pewno nie mnie. Mama stale jest poza domem więc to fajnie mieć drugą kobietę, z którą można pogadać. Tatko jest wspaniały i mogę z nim rozmawiać o wszystkim ale to wciąż mężczyzna, a dziewczyna potrzebuje czasem kobiecej rady, co nie? - Spojrzała na koleżankę konspiracyjnie, chociaż nie do końca jej słowa zgadzały się z prawdą. Nawet mając mamę do dyspozycji, Sam i tak wolała iść poradzić się ojca i to w każdej sprawie. Był bardziej… ludzki, przystępny. Czasem marzyła o tym, żeby zostać z nim i tylko z nim, chociaż te marzenia były okrutne. Niekiedy też zazdrościła Vesnie że nie musi się użerać z matką, chociaż sądząc po opowieściach jej mama była o wiele lepsza od mamy Sam. No ale…
- No nie mów że wolałabyś siedzieć sama w domu. Poza tym… Poza tym może następnym razem jak twój tata wyjedzie to ja wpadnę do ciebie? Taka wymiana - wyjaśniła, uznając że byłoby to rewelacyjne rozwiązanie gdyby nie udało się jej pogadać z Ves w trakcie wycieczki.

- Chciałabyś? - brunetka ze skrzypcami uniosła zaskoczona brwi, przypatrując się jej uważnie - Tam jest strasznie pusto i ponuro, jak w muzem. W nocy robi się okropnie, bo stare meble ciągle skrzypią… szuflady się same otwierają i drzwiczki, zwłaszcza w takiej wielkiej szafie w pokoju muzycznym. Siedemnastowieczna wiedeńska, antyk. Papa trzyma w niej swoje kompozycje. Zawiasy się wyrobiły, tak stwierdził konserwator… ale i tak idzie się przestraszyć, kiedy nagle zaczyna stukać - uśmiechnęła się szybkim, połowicznym uśmiechem. Nabrała powietrza, by wypuścić je ze świstem przez nos - I nie przesadzam, wiem jak jest. Kredyt hipoteczny, rachunki… przecież jem waszą lodówkę, zużywam wodę. Kolejna osoba w budżecie, a twój papa się wkurzył, jak mój zaproponował… rekompensatę. Kazał mu się nie wygłupiać, a przecież nie macie lekko - spojrzała na Parker przepraszająco - Głupio tak… ciągle się zwalać do kogoś, bo to męczy. Portfel też, poza tym - zgrzytnęła zębami i po uspokajającym wdechu podjęła wątek zrezgnowanym tonem - Jesteście tacy dobrzy, nie chcecie żebym się ciągle uśmiechała na siłę i mogę… się wygadać nie tylko panu Simonowi, tobie też. Zabieram czas który moglibyście poświęcić sobie. Jeżeli naprawdę chcesz, następnym razem zamieszkamy u mnie. Możesz wpadać nawet jak papa jest w domu, on i tak zwykle siedzi w gabinecie. Byłoby super… a w razie czego ściągniemy Bay’a żeby sprawdzał co tym razem tupie na strychu. Weźmiesz z garderoby co tylko ci wpadnie w oko. Mozemy też jechać na zakupy, ja stawiam. Chociaż w ten sposób się odwdzięczę i wyrównam rachunki - wyglądała jakby pomysł ze zmiennym pomieszkiwaniem serio się jej podobał.

- Tacy już jesteśmy i dobrze nam z tym. Nie wyobrażam sobie jakby to było… no, inaczej - Sam wzruszyła ramionami bo faktycznie nie miała pojęcia jakby to było żyć z rodzicami którzy patrzą tylko na pieniądze. Aż się wzdrygnęła na taką myśl.
- Tatko zawsze powtarza że życie to nie kasa tylko ludzie i doświadczenia. Serio, ja mu ufam więc nie wygłupiaj się z tym fundowaniem zakupów. Mi niczego nie brakuje. - No, poza nową torbą ale już nad tym zaczęła w duchu pracować. W najgorszym razie zawsze mogła się przestawić na plecak co nie było takim złym rozwiązaniem. Tyle tylko że trochę szkoda jej było ulubionego plecaka turystycznego na szkołę. Ale były to sprawy, które dało się ogarnąć.
- No i jasne że bym chciała czasem do ciebie wpaść. Tatko z pewnością nie będzie miał nic przeciwko, a z mamą się sprawę załatwi. Najwyżej podstawi kogoś pod dom żeby pilnował czy czasem nie urządzamy orgii - przewróciła oczami prychając przy tym.
- Zobaczysz, będzie fajnie - zapewniła bo nagle pomysł, na który wpadła z głupia, zaczął się jej podobać. Wyrwać się spod władzy matki? O tak, to było to czego potrzebowała. No a tatko… Tatko sam mówił że powinna zdobywać nowe doświadczenia i wiedzę, nie tylko z książek. No i przecież nie będą urządzać orgii, co nie?


Jednak w mniemaniu Hayley Parker, matki Sam, to właśnie orgie się zapowiadały chociaż swoje obawy kierowała pod adresem zbliżającej się wycieczki, a nie nocowania u Ves. Przez te obawy cała kolacja, którą tego dnia urządzono wcześniej z powodu dyżuru pani Parker i jej chęci porozmawiania z córką przed wyjazdem, minęła w atmosferze co najmniej napiętej. Kolejne uwagi, ostrzeżenia i relacje z imprez młodzieży z wyraźnym ukierunkowaniem na prawdopodobieństwo podobnego zachowania ze strony Sam, doprowadzały dziewczynę do furii. Zupełnie jakby codziennie brała udział w takich spotkaniach i wracała do domu urżnięta w trupa i naćpana. Albo i wcale nie wracała… Nawet pokojowe próby tatki i obecność Ves, a także mile spędzone chwile na przymierzaniu strojów kąpielowych nie były w stanie powstrzymać zbliżającego się wybuchu. No bo ile można?
- Nie jestem dzieckiem więc przestań mnie tak traktować. Nie jestem taka jak on i… i… nienawidzę cię! - warknęła w końcu rzucając widelec i nóż na stół. Ledwie tknęła jedzenie ale wcale nie czuła się głodna. Wręcz przeciwnie, czuła się pełna. Pełna negatywnych emocji, pełna gniewu, pełna frustracji i żalu. Dlaczego matka nie mogła jej zaufać? Przecież nie była jak Tom, nie była lekkomyślna, nie obracała się w towarzystwie osób które zachowywały się lekkomyślnie. Przecież…
- Sam… - zawód w głosie tatki tylko podbił rozgoryczenie, które także znalazło miejsce w koszyczku szalejących w niej emocji. Wiedziała, że jest po jej stronie i że powinna przeprosić matkę ale ani myślała tego robić. Zamiast tego, głucha na ostre słowa, które zapewne miały ją postawić do pionu, odsunęła krzesło i wybiegła z kuchni.
Miała ochotę coś zrobić… cokolwiek. Najlepiej coś szalonego, niebezpiecznego, głupiego… Zamiast tego, a przynajmniej dopóki nic konkretnego nie przyszło jej do głowy, wbiegła na górę i trzaśnięciem drzwi do pokoju oświadczyła światu wszem i wobec że nie życzy sobie nikogo widzieć i z nikim rozmawiać. Była pewna że tatko próbuje teraz ułagodzić matkę, która jednak wcale ułagodzić się nie da jednak konieczność stawienia się do pracy nie da jej możliwości dalszego znęcania się nad córką. Zapewne w rewanżu zorganizuje jej piekło gdy Sam wróci z wycieczki, jednak o tym będzie myśleć później. Teraz musiała się skupić na wyrównaniu oddechu i powstrzymaniu łez, które zdradziecko wylewały się z jej oczu. To wszystko było takie głupie i niedorzeczne. Takie pozbawione sensu i nawet do niej niepodobne ale… Tatko zawsze powtarzał że negatywne emocje lubią się nawarstwiać, pęcznieć w człowieku do momentu wybuchu. Dlatego też należało się z nimi zmierzyć gdy tylko się pojawiały. Znaleźć ich źródło i dać upust. Nigdy, ale to nigdy nie chomikować. Tylko że słuchanie niektórych rad tatki było zwyczajnie ponad jej siły. No i to przecież nie była jej wina. To ona… Odkąd Tom zginął matka zmieniła się w tą… w tą nadzorczynię. On też to widział, dlatego się od niej odsuwał. Sam nie była przecież ślepa, widziała co się z nim działo. Jak czasami siedział sam w salonie wpatrując się w ich ślubne zdjęcie albo w obrączkę na swoim palcu. I o ile rozwód rodziców powinien być traumatycznym przeżyciem to Samantha Parker zwyczajnie nie mogła się go doczekać.

Rozmyślania przerwało ciche pukanie we framugę. Trzy szybkie uderzenia, po których nastąpiły dwa wolne i przerwa, zakonczone metalicznym zgrzytem poruszanej klamki. Jeknęly zawiasy, po chwili znów zgrzytnął zamek, a po pokoju rozprzestrzenił się gorzki zapach perfum “Black Opium”. Minęło pół minuty i sprężyny materaca ugięły się pod dodatkowym ciężarem, choć był to jedyny dźwięk jaki mącił gęstą ciszę pomieszczenia, lecz martwota stanowiła tylko pozór. Naraz dłoni Sam dotknął zimny, metaliczny i obły przedmiot, a gdy skupiła na nim uwagę, okazał się być srebrną, grawerowaną piersiówką, wielkości dłoni dorosłego człowieka, wyciągnięta zachęcająco przez uśmiechniętą pogodnie Vesnę.

Walka dobra ze złem trwała ledwie kilka sekund. Gniew był jednak za duży by to pierwsze wygrało.
- Pieprzyć to - mruknęła, unosząc się na łóżku i wycierając oczy dłońmi zanim sięgnęła po piersiówkę. Tyle razy słyszała to samo. Tyle razy matka spoglądała na nią jakby przeczące odpowiedzi były niczym innym jak tylko kłamstwami. Nie była swoim bratem, próbowała jej to udowodnić od śmierci Tom’a i przez ostatnie trzy lata ta sztuka się jej nie udawała. Może pora była najwyższa by przestać, by pokazać różnicę, by utrzeć jej nosa. Myśli, które krążyły jej po głowie od jakiegoś czasu wreszcie znalazły drogę by zamienić się w czyny.
Drżącą dłonią odkręciła nakrętkę i przyłożyła szyjkę do warg, a następnie przechyliła piersiówkę wlewając do ust porcję trunku. Po to tylko by w następnej sekundzie dojść do szybkiego i dość radykalnego odkrycia wskazującego jednoznacznie na to, że to nie był dobry pomysł. Cokolwiek Ves miała w tej piersiówce, mimo że było słodkie to paliło jak diabli i wyciskało łzy z oczu i tłumiło oddech i… Próbując odzyskać ten ostatni i złagodzić jakoś ten drugi efekt oddała naczynie właścicielce. Chciała podziękować ale głos za nic nie chciał jej słuchać, grzęznąc gdzieś w gardle. Zamiast więc wyrazić wdzięczność, chociaż nie była pewna czy powinna być wdzięczna za te atrakcje które obecnie odczuwała, pokiwała koleżance głową uśmiechając się, chociaż nieco boleśnie.
- Co… co to? - zapytałą gdy już byłla w stanie wydusić z siebie coś więcej poza pokasływaniem.

- Sljivovica. Dla kurażu - odpowiedź padła wyjątkowo radosna. Po zmieszanym, niepewnym stworzeniu jakie weszło do domu Parkerów nie został nawet ślad. Teraz Vesna wydawała się kompletnie inną osobą. Taką, jak w szkole - oazą spokoju i pogody ducha. Miała też te spotne błyski w oczach, oznajmiajace że coś knuje. Mrugnęła, pociągając samej łyk z piersiówki. Przełknęła, przymknęła powieki, by zaraz je otworzyć.
- Wypala smutki i kubki smakowe. Spróbuję zatelefonować do Byrona, może już wrócił do domu. Powiem żeby przyszedł i przyniósł więcej - zabujała trunkiem przed twarzą Sam. Nie udało się im natknąć na Silvę podczas wizyty w domu Chorwatki. Znalazły tylko rozkopaną pościel i podkoszulkę z bordowymi zaciekami przy rękawie, a w łazience rozbebeszone pudełko plastrów. Dziewczyna liczyła po cichu, że ochłonął już i wrócił. Zostawiły mu kartkę i lody w zamrażalce.

- Więcej? - Sam była przerażona pomysłem. Matka mnie zabije przemknęło jej przez myśl i gdy tylko ów głosik umilkł sięgnęła po piersiówkę.
- Zadzwoń - wyraziła swoją aprobatę dla planu koleżanki. Była pewna że przyjdzie jej tego pożałować. Ryzykowała nie tylko gniew matki ale też tatki, który zapiecze ją z pewnością bardziej. On jednak zrozumie, tego była pewna. Zrozumie i wybaczy, a ona… W tej chwili niewiele ją obchodziło czy matka jej przebaczy czy nie. To i tak była jej wina. Jej i tego jej wiszenia nad Sam, ciągłych uwag i żali, stałego nadzoru niczym w jakimś więzieniu. Oszaleć było można i chyba właśnie Sam osiągnęła ten poziom, w którym właśnie szaleństwo przejmowało władzę.
- Może też kogoś ściągnę, miejsce jest - zaproponowała, upijając kolejny łyk, tym razem ostrożniej. Dłużej też trzymała trunek w ustach żeby się znowu nie wygłupić.

- Im więcej tym wesjelej - Vesna podsunęła się pod ścianę i oparła o nią plecy. Nogi trzymała wyprostowane w poprzek łóżka, aby nie pobrudzić butami pościeli. szybko wyciągnęła telefon, gładząc palcem szklaną taflę wyświetlacza. Urządzenie zawibrowało, pokazując listę kontaktów. Wybrała jeden konkretny i wdusiła zieloną słuchawkę.
Wpierw pojawił się sygnał, potem drugi. Dopiero po trzecim na linii coś pyknęło, a dziewczyna wyszczerzyła się do przeciwległej ściany pokoju.
- Część Bay, ty znalazł prezent? Tak? To bardzo dobrze, jak się czujesz? Martwiłam się o cjebie. Zniknąłeś i nie zostawileś kartki - w optymistyczny ton wdarły się ziarenka nagany i smutku. Dziewczyna siedziała chwilę, słuchając odpowiedzi i potakując głową - Nie problem, ty się nauczy brać telefon… na przykład jak będzie szedł do Sam ze sljivovicą. Bo sjedzimy u niej i byłoby nam bardzo miło, gdybyś przyszedł. Tak, nie ma pani Parker.. oj zrób to dla mnie. Stęskniłam się - tym razem się uśmiechnęła nieśmiało, zagryzając dolną wargę. Chwilę kiwała głową, aż w końcu zaśmiała się cicho - Dziękui, jesteś bardzo kochani. To czekamy - zakończyła połączenie, komórka na powrót wylądowała w kieszeni.
- Pij, czasem trzeba - rzuciła Sam razem z puszczeniem oczka.

No i Sam piła, chociaż po czwartym łyku stwierdziła że chyba lepiej będzie przystopować skoro jutro powinna się prezentować nienagannie. No i wolała nie mierzyć się rano z tatkiem w stanie wskazującym na to że obawy matki nie były bezpodstawne. Chociaż… No tak, to chyba było nieuniknione skoro chciała w pełni wprowadzić swój plan w życie. Musiała też wymyślić kogo by tu ściągnąć, a chwilowo w głowie miała pustkę. Tak to już było jak się miało masę znajomych typu pobieżnego i nikogo takiego jak Bay Vesny. Gdy jednak pomyślała o tym, jakie chce zrobić wrażenie i co chce osiągnąć to tylko jedna osoba jej w głowie zaświtała. Zanim jednak zdołała zadzwonić do Jack’a usłyszała trzaśnięcie drzwi wejściowych ogłaszające wszem i wobec że wyjątkowo wkurzona matka opuściła domostwo. Westchnienie ulgi także opuściło tyle że usta dziewczyny.
- Zajmiesz czymś tatkę? - zapytała koleżanki, układając już w głowie pospieszną listę rzeczy które trzeba będzie przemycić do pokoju żeby wszystko wyglądało na całkiem niewinne spotkanie znajomych, a nie na planowane zapicie się w trupa.

Chorwatka kiwnęła głową, podnosząc się z łóżka. Poprawiła ubranie, wyjrzała kontrolnie przez okno, by w końcu parsknąć.
- Ja i tak chciala z nim rozmówić się. Na samotnoscji - przyznała, obracając twarz ku gospodyni - Bo jak ma prosjić o radę dla Byrona, to musi… jak go njema jeszcze. On się… wkurzy, że sje wtrącam, znaczi Bay. Mówił, że poradzi… ale ty rację miała. Tak nje może byc. O przyjacijół sie dba, nawet jak oni sami nie umią - westchnęła, obejmując się ramionami jakby nagle poczuła chłód -Zajmiesz B. gdy przyjdzie? Żeby on… nie wiedział o czym rozmawia z twoim papą. - tym razem to ona poprosiła o kontrprzysługę.

- Pewnie że - odparła Samantha, też wstając i… przytulając Ves. Nie była do końca pewna czy zrobiła to bo uznała że dziewczyna tego potrzebuje czy sama tego potrzebowała. Jakby nie było na pewno pomogło to w jej przypadku. - Będzie dobrze, zobaczysz - dorzuciła pocieszenie i pogodny uśmiech, czując się nieco zbyt swobodnie i wesoło, niż powinna czy chociaż przywykła. Zwykle tylko przy tatku pozwalała sobie na takie spontaniczne gesty. Widać był to jakiś skutek uboczny alkoholu, jeden z tych o których truła matka. Podobał się jej jednak, więc z wprawą nabytą przez ostatnie trzy lata, wygłuszyła rodzicielkę.
- To do dzieła, co?

- Ta jest - Chorwatka odwzajemniła uścisk, by po dwóch oddechach zrobić coś na kształt salutu, przystawiając dłoń do czoła. Roześmiała się przy tym i wskazała na drzwi - To idziemy, tak? Im szybciej tym dobrzej.

Sam pokiwała głową ruszając pierwsza. Nie była pewna czy dobrze robi nasyłając Ves na ojca, ale… Tych ale tego dnia było jakoś tak więcej niż zwykle i dziewczyna nie była do końca pewna czy dobrze sobie z nimi radzi, czy też radzi sobie tragicznie. To jednak jakoś tak nie wydawało się być szczególnie istotne w obecnej chwili. Jak nic był to skutek działania alkoholu, a może po prostu tej lekkości, którą dawało działanie? Nie sądziła że bunt może być taki przyjemny bo do tej pory kojarzył się jej głównie z kłopotami i nieprzyjemnościami. Kto by pomyślał…
Zostawiając Chorwatkę by zajęła się swoją częścią planu, ruszyła do kuchni. Tatko najwyraźniej zaszył się w swoim gabinecie urządzonym w jej dawnej sypialni, bo w salonie nie było go widać co się świetnie składało. Starając się robić możliwie mało hałasu zaczęła przetrząsać półki i lodówkę. Miała już większość rzeczy przygotowane gdy ciszę domu rozdarł dzwonek. Sam aż podskoczyła, o mały włos nie upuszczając trzymanej w dłoniach misy ze świeżo nasypanymi chipsami.
- Otworze - poinformowała pospiesznie, nie chcąc żeby tatko plątał się jej pod nogami akurat kiedy wszystkie dowody winy znajdują się na widoku. Szybko, żeby nie zdołał się wciąż, podbiegła do drzwi i otworzyła je na oścież.
- Jack? - zapytała zaskoczona, gdy już chłopak przestał dukać. Jaka pralka? Zepsuła się im pralka? Nie miała o tym zielonego pojęcia ale też nie chciała wołać ojca żeby dojść co jest grane. - Świetnie się składa, jasne, zaparkuj gdzieś z tyłu i wchodź, zostawię otwarte drzwi. Super że wpadłeś - szczebiotała całkiem jak Lindsay, co jak nic było kolejnym dowodem na to, że piła.
Jak powiedziała tak też zrobiła wracając do kuchni i do zbierania zapasów. Teraz musiała jeszcze obmyślić jak namówić Jack’a żeby został dłużej. Z opowieści wynikało że wystarczy zaproponować coś mocniejszego. O ile wiedziała to w barku znajdował się zapas takich mocniejszych napoi tylko nie bardzo wiedziała który powinna wybrać. Skoro jednak chłopak miał naprawiać pralkę to na pewno pomoże jej wybrać coś odpowiedniego. Uff… Nagle się zatrzymała bo właśnie dotarło do niej że oto organizuje swoją pierwszą imprezę domową. Ona, Samantha Parker, dziewczyna o nieskalanej opinii, wzór do naśladowania i cała ta masa wydających się nagle wyjątkowo nudnych określeń o które zabiegała i które pielęgnowała jakby od nich zależało jej życie. No cóż, raz się żyło, co nie? Z tą myślą zaczęła przeczesywać kuchnię w poszukiwaniu szklanek albo najlepiej plastikowych kubków.



Poranek okazał się być istną torturą począwszy od pierwszych sekund, w których świadomość powróciła mszcząc się bezlitośnie za wybryki dnia poprzedniego. Dnia? Nocy bardziej chociaż Sam niewiele w sumie z niej zapamiętała, a to co pozostało w jej umyśle… Cóż, niektórych fragmentów wolałaby chyba nie pamiętać i to bez względu jak ważne było zdobywanie nowych doświadczeń, wspomnienia i cała ta reszta, o której tatko stale mówił. No właśnie… tatko. Myśl o ojcu postawiła ją od razu na nogi, chociaż postawiła z głośnym jękiem. Nie chciała żeby musiał wchodzić na górę żeby jej przypomnieć, że jak się nie ruszy to się spóźni. Tym bardziej, że stan jej pokoju pozostawiał wiele do życzenia, no i taaak… Lokatorzy. Nie mogła zapomnieć o swoich tymczasowych lokatorach…


Na parkingu pojawiły się nieco po ustalonym czasie ale przynajmniej się pojawiły. Ojciec Samanthy odwiózł obie, chociaż Sam wolałaby chyba pojechać autobusem albo się przespacerować tyle że było już zbyt późno i podwózka okazała się jedyną opcją. Tatko sprawiał wrażenie przyjaźnie nastawionego, chociaż wiedziała że musiał być zawiedziony jej zachowaniem. Nie robił jednak wyrzutów ani nawet słowem nie wspomniał o nocnych szaleństwach co było nieco dziwne. Nie tyle brak wyrzutów co brak rodzicielskiego pouczania. No ale biorąc pod uwagę ból głowy i samopoczucie jakby ją ktoś przeżuł i wypluł, powinna się chyba cieszyć z tego, jak nic chwilowego, zawalenia obowiązku rodzica do pouczania pociechy. Cieszyła się także i z tego, że spakowała wszystko wcześniej dzięki czemu nie musiała się martwić że o czymś zapomniała. Wystarczyło tylko doprowadzić się do porządku, narzucić na siebie jakieś ciuchy, tym razem będące prostym zestawem krótkich spodenek i koszulki na ramiączkach i była gotowa. Także i Ves uwinęła się dość szybko więc… No źle nie było, chociaż podłe samopoczucie i krytyczne spojrzenia nauczycieli a także stale podchodzący do gardła żołądek wcale nie nastrajały optymistycznie.


Jak przetrwała podróż - nie miała pojęcia. Wszystko jak nic zawdzięczała Ves, która czuwała nad nią niczym dobra wróżka. Jak nic Chorwatka miała większe doświadczenie z radzeniem sobie z kacem, którego jakimś cudem nie miała, Sam była jej więc niezwykle wdzięczna za to, że dziewczyna pozwoliła jej dospać w autobusie i nie zmuszała do rozmów gdy ta nie miała na to ochoty. Wystarczyło już samo to, że miała wrażenie, że wszyscy się stale na nią gapią i obgadują jej stan za jej plecami. No bo patrzcie sobie, oto ta, która zawsze znajdowała się na piedestale, czołga się wśród pyłu wśród prostego ludu szkolnego. Taki upadek, kto by pomyślał. Tyle że Sam to niewiele obchodziło, co sobie inni myślą. Może gdyby była w stanie skupić myśli to by się przejęła, ale tak to… Jedyne o czym była w stanie myśleć to jak nie puścić pawia w busie i ile jeszcze do końca podróży.


Na szczęście nie było tak znowu daleko, chyba że zwyczajnie część drogi przespała. Jakby nie było liczył się sam fakt dotarcia na miejsce. Nie patrząc na nikogo, Sam zabrała swój bagaż i podreptała za Ves z wyjątkowo nieszczęśliwą miną. Spacery na łonie natury niekoniecznie były tym, co by chciała teraz robić, chociaż zazwyczaj nie mogła się ich doczekać. Zamiast tego ograniczała się do minimum, oddając w dłonie Vesny i licząc na jej opiekę do czasu, w którym nie odzyska pełni sił i władzy nad sobą. Miała nadzieję, że nastąpi to szybko.

W domku zajęła to łóżko, które akurat było wolne i sąsiadowało z Ves lub było połączone z tym, które koleżanka zajęła. Ledwie zwróciła uwagę na to kto jeszcze z nimi miał spać. Za dużo energii potrzebne było do kontrolowania samego funkcjonowania by się jeszcze przejmować towarzystwem. Skorzystała jednak z okazji do przemycia twarzy zimną wodą, w złudnej nadziei iż działanie to wspomoże jej proces dochodzenia do siebie. No ale pomogło, chociaż tylko na senność, która jej nie dawała spokoju bo żołądek wciąż uparcie się buntował. Przysięganie, że już nigdy nie tknie śliwowicy było chyba nieco górnolotne ale i tak trochę pomagało, więc aktywnie się temu oddawała, zrzucając całą winę na trunek. Jakby nie spojrzeć to był tym, kto nie mógł się bronić. Co prawda mogła też winą obarczyć Vesnę, ale wtedy musiałaby sporą jej ilość walnąć na siebie, a na to jeszcze nie była gotowa. Może później…

Zostawiając rozpakowywanie na później i zgarniając tylko butelkę z wodą mineralną, odczekała aż jej nagle powstała przyjaciółka przygotuje się do ponownego stawienia czoła światu i dzikiej naturze, po czym w jej towarzystwie opuściła domek. Nie odzywała się, chyba że ktoś koniecznie chciał z nią pogadać i w sumie swoją uwagę poświęcała głównie na trzymaniu pozycji pionowej i zawartości żołądka tam, gdzie powinna się znajdować. Jedyne co to rzuciła słaby uśmiech Jack’owi gdy obok niego przechodziły ale już na cokolwiek więcej nie było jej stać. Zdając się w pełni na przewodnictwo Vesny, ruszyła na poznawanie nowego terenu modląc się o to by zakończyło się jak najszybciej i by wszyscy dali jej wreszcie spokój.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 18-06-2017 o 00:35.
Grave Witch jest offline  
Stary 17-06-2017, 21:53   #15
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
W odróżnieniu od pozostałych Annika, rzeczywiście cieszyła się na wycieczkę. W ciągu całego liceum był to chyba pierwszy raz, gdy konieczność spędzenia kilku dni z innymi uczniami Apollo High School nie wywoływała u niej gęsiej skórki.

"Superior National Forest - szesnaście tysięcy kilometrów kwadratowych dziczy, dawniej zamieszkiwane przez Indian i rdzenne ludy Kanady."

To brzmiało niemal zbyt dobrze, by było prawdziwe i Annika nie chciała dać się ponieść złudnym nadziejom. Ciągle oczekiwała odwołania wyjazdu i uwierzyła "że to się naprawdę dzieje" dopiero, gdy obydwa busy ruszyły spod szkoły.

Jeszcze w autobusie monitorowała zasięg by wiedzieć jak głęboko sięga kontakt z cywilizacją. Widząc ostatnią kreskę migającą i znikającą wysłała ostatniego smsa do ojca, odnotowywując pozycję geograficzną autobusu:

Cytat:
„Brak zasięgu od teraz. Wszystko ok. Do usłyszenia za kilka dni. A.”
Williams pozwoliła rozwrzeszczanej, narzekającej, wypełniającej ciszę po ostatni decybel grupce wypaść z autobusów. Wysiadła ze swojego jako ostatnia, zgarniając nieodzowny plecak, który niemal stanowił część jej samej i torbę wojskową wywaloną przez Chomika, jak nazywała Gaudencio.

Chłonęła otoczenie, mentalnie odgradzając się od wrzasków. Zarejestrowała położenie kabin, obszar otaczającego ich lasu, świeżość powietrza, śpiew ptaków... i ruszyła z miejsca ku domkom nim jeszcze Marshall skończyła peorować.

Wytrenowanym, wydłużonym krokiem skierowała się do pierwszego domku stojącego na lewo od mostku, rzuciła wojskową torbę na dolne łóżko przy oknie i ponownie wyszła. Nastawiła alarm w komórce na 20 minut, poprawiła plecak na ramionach i upewniając się, że jej nieobecność pozostanie niezauważona, zanurzyła się w lesie.

Gnała ją ciekawość poznania.

Ojciec nauczył ją szacunku do planety, na której żyli. Ojciec nauczył ją szacunku do przyrody.

„Planeta zawsze ma coś ukrytego w zanadrzu by dać ci lekcję.
W tej samej sekundzie, gdy jesteś przeświadczona, że dokładnie wiesz, gdzie jesteś, zgubisz się.
W tej samej sekundzie, gdy się zgubisz, jesteś martwa.”


Pomna nauk ojca weszła głębiej w otaczający polanę las, rozglądając się uważnie i szepcząc ciche słowa powitania. To była jej forma okazania szacunku otaczającej ją imponującej przyrodzie.

Poruszała się pomiędzy drzewami, muskając palcami korę i cicho stąpając po poszyciu. Zanurzała się głębiej w las, zostawiając nawoływania, przekleństwa i śmiechy za sobą, sprawdzając czy polana jest ogrodzona, a jeśli tak to w jakiej odległości. Wyszukiwała charakterystyczne znaki terenu i roślinności, planując przetestować samą siebie jeszcze tej samej nocy.

Nim się obejrzała, poczuła wibracje alarmu telefonu. Oceniając odległość do polany, ruszyła lekkim truchtem z powrotem do obozu na spotkanie z nauczycielami.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 17-06-2017 o 23:52.
corax jest offline  
Stary 18-06-2017, 09:32   #16
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
z podziękowaniami dla Grave za wspólną pisaninę i knucie w tej turze :*


Kiedyś...

Dzień zbliżał się ku końcowi, choć przez całun gęstych chmur ciężko szło rozpoznać która konkretnie jest godzina. Ciężkie i nabrzmiałe, wisiały nisko, trąc ołowianymi brzuchami o szczyty drzew, zaś pomruki gromów gdzieś z oddali zapowiadały kolejną burzę, choć jedna dopiero co się skończyła. Nieśmiałe krople wciąż przecinały powietrze, wybijając dźwięczne werble o asfalt i dachy domów, lecz daleko im było do wściekłej nawałnicy, szalejącej w Saint Cloud jeszcze godzinę temu. Pozostawiła ona po sobie szereg kałuż i wiszący w naelektryzowanym powietrzu zapach ozonu, jakże charakterystyczny i orzeźwiający, zwłaszcza po parnym, dusznym południu, gdy termometry pokazywały trzydzieści stopni w cieniu. Przeskakując nad wodnymi oczkami, zaległymi w zagłębieniach chodnika, Vesna próbowała sobie przypomnieć przelicznik na skalę Fahrenheita… albo Kalvina. Nigdy nie pamięta której z nich używano w Stanach do określania temperatury. Przyzwyczaiła się do poczciwej podziałki, ustanowionej przez Celsjusza - najpopularniejszej w Europie, przynajmniej w krajach, gdzie dane jej było mieszkać przez ostatnie piętnaście lat. Zamyślona nie zauważyła pękniętej płytki, przykrytej złośliwie warstwa deszczówki, przez co wydawała się prosta i stabilna. Wystarczyło jednak postawić na niej stopę, by zachrzęściła i przekrzywiła się, wyrywając dziewczynę ze stanu względnej równowagi.
Sapnęła zaskoczona, rozkładając szeroko ręce. Chwilę balansowała w panicznej próbie utrzymania w pionie, lecz okazała się ona jałowa. Ziemia zawinęła się i z głuchym sapnięciem przywitała nieostrożnego piechura twardą, chropowatą powierzchnią. Wstrząs zadzwonił zębami, zapiekła zdzierana z kolan skóra. Ból przyszedł zaraz potem, zmuszając do szybkiego sprawdzenia obrażeń. Z lekką obawą Chorwatka podniosła się do pionu i spojrzała w dół.
- Jebenti mater! - zaklęła, widząc zaczerwienione, poszarpane kolano z którego zaczynały się już sączyć pierwsze krople gęstej, rubinowej krwi. Otrzepała się z godnością, w roztargnieniu macając się po biodrach. Znów zaklęła, tym razem pomstując nad własna głupotą. Lekka, jedwabna sukienka na ramiączka i skórzane sandały stanowiły całość jej stroju. W sumie miała się tylko przejść po parku, nie brała kurtki ani torebki, bo gdy wychodziła, z nieba lał się żar i nic nie zapowiadało załamania pogody. Pięć godzin później przemoczona do suchej nitki i zziębnięta, dreptała po cichej uliczce, obramowanej idealnie przystrzyżonymi trawnikami, urozmaiconymi tu i ówdzie kwietnym klombem lub krzakiem magnolii. Senna atmosfera sobotniego popołudnia wypełzała z każdego kąta, oplatając zmysły otępiającą warstwą spokojnego pluszu. To był jeden z tych dni, gdy siadało się przed kominkiem z książką i kubkiem dobrej herbaty, w towarzystwie rodziny. Co prawda Vesna miała w domu kominek, dobrze wyposażoną biblioteczkę oraz kredens, ale brakowało jej tego ostatniego. Ojciec jeszcze tego ranka spakował walizki i rzuciwszy parę zdań wyjaśnień, pojechał na lotnisko, zostawiając po sobie dławiącą pustkę cichego, samotnego do bólu zębów domu. Kolory wyblakły, ustępując miejsca obrazom utkanym z czerni i bieli. Cieszące zwykle oko instrumenty zyskały szkaradne oblicza, odpychając ją samą swoja obecnością. Martwe, nieożywione przedmioty, z którymi nie mogła porozmawiać, potęgujące raptem poczucie osamotnienia. Próbowała dodzwonić się do Byrona - bezskutecznie. Zapewne znów pociął się z ojcem i wyciął w miasto. “Wyciął w miasto”... chyba tak się mówiło. Grunt, że nie zabrał telefonu. Siedzenie w napierających z czterech stron ścianach stało się nie do wytrzymania, dziewczyna wyszła więc nie oglądając się za siebie, czując czający się na granicy rejestracji zmysłów napad depresji. Szła przed siebie godzinę, potem drugą i trzecią. Ulewę ledwo zanotowała, pochwycona w pułapkę słodko-gorzkich wspomnień. Gdyby mama żyła, byłoby kompletnie inaczej. Zostałyby we dwie, zrobiły wspólnie kolację, poćwiczyły czekając aż piekarnik skończy prace, a potem objadły się przed telewizorem, oglądając po raz tysięczny “Czerwone Skrzypce”, ich ulubiony film. Kiedyś.
Teraz został jej spacer, ruch. Ucieczka przez zastojem, pozwalająca powoli i mozolnie oczyścić umysł. Nawet nie wiedziała kiedy nogi zaniosły ją w konkretnym kierunku. Pokonywała kolejne metry, ciągnąc do celu na podobieństwo zwabionej światłem świecy ćmy. Gdzie dokładnie jest zorientowała się dopiero wstając z chodnika. Wzdrygnęła się, obróciła na pięcie i szybko obrała kierunek przeciwny. I tak nadużywali z ojcem gościnności Parkerów, do tego w żaden sposób nie zapowiedziała wizyty, co stanowiło przecież rażący przykład braku dobrego wychowania. Mama od dziecka wpajała jej schematy zachowań, obowiązujących w świecie dorosłych - głęboko zakorzenionych nawyków ciężko było się pozbyć. Zmieniały sposób myślenia, kierując go na znane praktycznie od pierwszego oddechu tory.
- Kurvac - zmieliła pod nosem i przymknęła oczy. Nie powinna im zawracać głowy, tylko wrócić… do domu. Pustego, zimnego i ciemnego domu, pełnego zalegających w kątach, podłużnych cieni. Zatrzymała się nagle, przystając na nieuszkodzonej nodze. Ta druga od kolana po stopę zdążyła pokryć się lepkim szkarłatem i bolała jak jasna cholera. Westchnęła ciężko i pokuśtykała do znajomych drzwi. Poprosi o plaster, może wodę utlenioną. Krótka, awaryjna wizyta, nie powinna zostać potraktowana jako najście. Pełna czarnych myśli zatrzymała się na progu i przezwyciężając niepokój, wcisnęła dzwonek.

Przez chwilę po drugiej stronie drzwi panowała cisza. Cisza ta wydłużała się do momentu osiągnięcia punktu, w którym myśl o braku szansy na odzew zdołała zyskać dość siły by odwrócenie się na pięcie i odejście znalazło miejsce w pobliżu szczytu rzeczy, jakie trzeba będzie zrobić. Zanim jednak znalazła się na pierwszym miejscu, Chorwatka usłyszała pospieszne kroki, świadczące o tym, że ktoś zbiega po schodach, kierując się ku drzwiom, za którymi stała. Zaraz też otworzyły się przed nią ukazując liczącego sobie czterdzieści dziewięć lat Simona Parkera, ojca Sam i szkolnego psychologa.
Ubrany tylko w spodnie spojrzał z wyraźnym zdziwieniem na swojego niespodziewanego gościa.
- Vesna? - Rzucił pytanie, jakby chciał się upewnić czy oczy go czasem nie mylą, wycierając przy okazji wciąż mokre od prysznicu włosy. - Czy coś się… - jednak zanim dokończył jego wzrok padł na wciąż krwawiące kolano. - Głupie pytanie… Wejdź proszę - odsunął się robiąc jej miejsce i rzucając przy okazji ręcznik na jeden z wieszaków przeznaczonych na kurtki.
- Dasz radę dojść do kuchni? - zapytał z troską, zamykając za jej plecami drzwi.

Dziewczyna pokiwała twierdząco głową, rozsiewając drobne krople deszczu, ściekające jej z włosów. Zrobiła dwa kroki i zachwiała się, sycząc przez zęby. W obronie przed kolejnym upadkiem złapała się odruchowo ojca Sam, wpijając kurczowo palce w jego ramię.
- Mi głupio… ja przeszkadza… nie zapowiedzjala sje, ale nie wjedzjala gdzi isc' - bąkała przepraszająco, czerwona niczym dorodna piwonia. Wschodni akcent przybrał na sile jak zawsze, gdy się denerwowała. Nie dość że nachodziła obcy dom, to jeszcze zostawiała na wypolerowanym parkiecie wodno-krwiste ślady. - Siam jest? Ja zara posprząta… plajster prosi… i pójdzje.

Odruchowo podtrzymał ją, kręcąc głową z niezadowoloną miną.
- Nigdzie nie pójdziesz młoda damo dopóki tego nie opatrzę jak należy - poinformował ją i nie czekając na jej pozwolenie pochylił się i wziął na ręce. Był wysportowanym mężczyzną, który dbał o swoje ciało przez co jej ciężar nie stanowił dla niego problemu. No i nie mógł pozwolić żeby nadwyrężała nogę bardziej niż już to zrobiła.
- Sam i Hayley wybrały się na zakupy. Jeżeli chcesz się zobaczyć z Samanthą będziesz musiała zostać na kolacji - dodał, uśmiechając się do niej przyjaźnie niosąc poszkodowaną nastolatkę do kuchni. Pomieszczenie było przestronne, tym bardziej że połączone z salonem. Simon posadził Vesnę na krześle przy barku i ruszył w stronę półek by z jednej z nich wyjąć podręczną apteczkę.
- Nie przeszkadzasz. Zawsze jesteś mile widzianym gościem, szczególnie zaś gdy potrzebujesz pomocy. Może opowiesz mi co się stało, a ja w międzyczasie zajmę się twoim kolanem? - zasugerował, kładąc wyraźny nacisk na to że nie powinna się sprzeciwiać.

Chorwatka przyglądała mu się spod rzęs, śledząc każdy ruch i gest. Zmrużyła oczy, gdy obrócił się do niej plecami. Do tej pory widywała go zwykle w szkolnym gabinecie, ubranego nienagannie i równie nienagannie uprzejmego. Wersja domowa pozostawała równie miła, choć mniej oficjalna. Zwłaszcza w ubiorze. I odbiorze. Wyrwała pana Parkera spod prysznica, a ten zamiast się zirytować, wykazał chęć ugoszczenia niespodziewanego gościa, choć wykonywany zawód wychodził mu spod skóry. Zawsze chciał opowieści, rozmów i zwierzeń. “Mów do mnie Vesno, nie zamykaj się w sobie. Nie duś tego, dzieląc się troskami odczuwamy ulgę. Tak jest łatwiej… więc co się stało?”
- Dziękuję. Zaraz pójdę, nie chcę robić kłopotów. Więcej niż teraz - powiedziała cicho, zaciskając dłonie na skraju przemoczonej sukienki. Odetchnęła, by zaraz podjąć konwersację - Wyszła na spacer i się potknęła. Tak… tak jakoś - zakończyła koślawo, uciekając wzrokiem na białe kafelki podłogi. Pominęła długość spaceru, lecz mokre ubranie mówiło samo za siebie. Tak samo jak dreszcze z wychłodzenia, targające ciałem dziewczyny. Zmalały w momencie wejścia do domu, bezruch jednak nie sprzyjał odzyskaniu prawidłowej temperatury.

- Nie opowiadaj głupstw - zganił ją, sprawnie oczyszczając ranę i zakładając opatrunek jakby robił to już setki razy. Oczyszczanie oczywiście piekło i bolało, jednak nie usłyszała zapewnienia że nie będzie czy ostrzeżenia że będzie. Widocznie uznał, że nie jest już małym dzieckiem lub o tym zapomniał. - Powinnaś bardziej uważać - dodał tylko, odkładając apteczkę na stół. - A teraz poczekaj chwilę, przyniosę ręcznik żebyś mogła się osuszyć - to mówiąc położył dłoń na jej ramieniu ozdabiając ten gest kolejnym z jego pocieszających uśmiechów przez które w kącikach oczu robiły mu się liczne zmarszczki. Zaraz jednak zmienił zdanie.
- Na litość Boską, jesteś lodowata - stwierdził, jakby ten fakt dopiero do niego dotarł i czym prędzej rozpoczął działania mające na celu rozgrzanie dziewczyny. Pocieranie jej ramion miało za zadanie przyspieszenie krążenia krwi, sposób ten jednak najwyraźniej wydał się psychologowi zbyt wolny, bowiem już w następnej chwili ponownie wziął ją na ręce i ruszył w kierunku jednej z dwóch sof stanowiących centralny punkt salonu.
- Zaraz poczujesz się lepiej - zapewnił, przytulając ją do siebie zanim ponownie odstawił, siadając obok niej i otulając ją miękkim w dotyku kocem, który zdjął z oparcia. - Masz ochotę na coś do picia? Gorącą czekoladę?

Dopiero za drugim razem, gdy poszybowała w powietrze zorientowała się w kontraście między ciepłotą ich ciał. Parker emanował nie tylko spokojem, ramiona Vesny same powędrowały do góry, oplatając jego szyję i przyciskając drobniejszą figurkę do żywego pieca. Zrobiło się przyjemnie, nawet piekąca i szczypiąca noga jakby odpuściła. Tym bardziej, gdy pojawił się uścisk również z jego strony. Przez cała krótka wycieczkę rozszerzone nozdrza Chorwatki łowiły chciwie zapach szamponu i płynu do kąpieli, jakich używał. Orzeźwiający, cytrusowy aromat, mieszający się z nutami drzewa sandałowego i czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Uśmiechnęła się pod nosem, a myśli powędrowały w rejony dość… kłopotliwe.
- Dz… dziękuję… panie Parker. Tak, o ile to nie problem. Poproszę - posadzona na kanapie podwinęła kolana pod brodę i okrywszy się szczelnie kocem, zastygła w bezruchu, chłonąc przyjazną atmosferę, oraz to czego tak potwornie jej brakowało - obecność drugiego człowieka.

- Sam zaoferowałem - odpowiedział, poprawiając koc na jej ramionach. Jeszcze raz obrzucił ją uważnym, zatroskanym spojrzeniem po czym podniósł się i wrócił do kuchni.
Zrobienie gorącej czekolady nie zajęło wiele czasu i już po chwili mogła ogrzać dłonie otulając nimi biały, ceramiczny kubek z namalowaną na nim wesołą krową. Parker także i dla siebie przyniósł napitek w postaci butelki wody mineralnej z której upił kilka łyków zanim ponownie skupił swą uwagę na młodej pacjentce.
- Lepiej? - zapytał, podsuwając także talerz z ciastkami, który w międzyczasie dla niej przygotował.

- O niebo dobrzej - zdobyła się blady uśmiech. Obracała naczynie w dłoniach, przyglądając się malunkowi na powierzchni - Ładny - uśmiech się poszerzył, nabrał też kolorów i życia - My takich nie mamy. Takich kolorowych. Wszystkie są takie same, z jednej wytwórni i kompletu. Żeby… wyglądały odpowiednio rjeprezentatywnie na półce. Muszą pasować. Wszystko musi pasować - grymas się zważył, dziewczyna zamoczyła usta w czekoladzie, przymykając oczy i nagle wypaliła - Mogę posiedzieć póki pana żona i Sam nie wrócą? Nie będę przeszkadzać, pójdę jak przyjdą. W domu… - zawahała się, po czym westchnęła - Papa musiał pilnie wyjechać. Jego kolega się rozchorował i brakowało dyrygenta, a jest ważny koncert. Jubileuszowy i... i tak jakoś - wzruszyła ramieniem, sięgając po ciastko.

- Możesz zostać jak długo będziesz miała ochotę - powtórzył propozycję, także sięgając po ciastko. Ich palce na chwilę się zetknęły, w efekcie czego czoło mężczyzny zmarszczyło się, a twarz na krótką chwilę przeobraziła w maskę konsternacji. Zaraz jednak uśmiech powrócił, a wraz z nim pogoda ducha.
- Nie powinnaś zostawać sama w domu. Może zadzwonimy do twojego papy i powiemy mu że zostałaś zaproszona do spędzenia paru dni z nami? Sam z pewnością się ucieszy, a i Jasenko nie powinien mieć nic przeciwko. Jak chcesz to mogę z nim porozmawiać - Do poprzedniej dorzucił nową propozycję, ponownie kładąc dłoń na barku dziewczyny i przyglądając się jej uważnie. - Możesz też zachować ten kubek jeżeli tak ci się spodobał. Zbyt wiele ładu i porządku potrafi być męczące więc potraktuj to jako część terapii, powrotu do normalności i aklimatyzacji w nowym miejscu.
Jego głos był cichy, spokojny i ciepły niczym żar w kominku. Troska otaczała go niczym aura, nie pozwalając na to by smutki długo gościły w sercu i umyśle.

Emanował nieludzką wręcz cierpliwością. Stabilizacją i pewnością siebie dającą nadzieję, że jakoś się poukłada. Że będzie dobrze, nieważne jakie kłopoty nie otaczałyby człowieka. Mówił rozsądnie… i był w salonie zarówno ciałem jak i duchem, co już samo w sobie stanowiło przyjemną odmianę od codzienności. Nie spinał się, nie uciekał wzrokiem chcąc ukryć szklane niczym u porcelanowej lalki oczy.
- Porządek jest ważny, musi być. Ład i harmonia, bez nich melodia traci spójność, wkradają sję w nią elementy chaosu i traci płynność. Poprjawnej brzmienie. Życie jest jak muzika, chaos jest wrogiem krieacji - powtórzyła słowa papy, wbite do głowy na podobieństwo mantry. Potem powtórzyła za Parkerem - Akijmatyzjacja… po co? Ja przecież wyjadę. Monsiuer Bourass mówi, że po końcu szkoły. Obaj wyjedzjemy… z papą. Do Nowego Jorku, a potem - wzruszyła ramionami jakby chcąc się z czegoś otrząsnąć. Chwilę później znieruchomiała, z barkiem przygniecionym dłonią szkolnego psychologa. Łagodnie podchodził ją, krok po kroku przebijając się przez warstwy muru strefy komfortu. Papa już dawno tego nie robił, nie umiał. Albo nie chciał. Vesna wolała wierzyć w pierwszą opcję. Kameralna atmosfera kojarzyła się jej z bezpieczeństwem. Czy nie tak powinien wyglądać dom? Taki prawdziwy, gdzie ludzie rozmawiają ze sobą i słuchają, jeśli zachodzi potrzeba.
- Pan nie dzwoni, nie trzeba - pokręciła głową, stawiając kubek w zagłębieniu tworzonym przez podwinięte nogi i klatkę piersiową - Będzie myślał, że sjebia nie radzę i się zamartwi… a i tak się martwi. Nie ma sensu. Brakuje mu mamy, dlatego tyle pracuji. On… ciagle pracuji. Sjedzi przy fortiepianie i pisze, albo zamyka w gabinecie. Muszę być dobrze dla niego… on woli jak mnie nie ma. Jak daleko… my oboje - przyznała w końcu i w jednej sekundzie ktoś przebił ją igłą, spuszczając powietrze. Głowa jej opadła, tak samo jak ramiona. Tylko dłonie zaciskały się z całej siły na kubku, przyprawiając go w drżenie, a powierzchnię ciemnego płynu o zmarszczki - Papa na mnie nie patrzy, nawet jak my w jednym pokoju. Odwraca się, mówi krótko. Już nie jemy razem… jedzenia rano. Każde u siebie. On w domu… i tak go nie widuję. Pisze smsy, wychodzi z pokoju jak wyjdę do szkoły. Wtedy zostawia prezenty. Unika. Gdy mnie nie ma to potrafi się smjać, jak wtedy kiedy przyjechał dziadek. - wyrzucała pospiesznie potok słów, łapiąc nerwowe wdechy między zdaniami - Oni byli w salonie, słyszała śmiech. Zeszła do nich, papa był tyłem i… ja już nie pamiętała jak on się śmieje, ale się śmiał. Skończył ledwo mnie zobaczył. Zrobił taką minę jakby był zły. Potem poszedł do gabinetu, a ja została z dziadkiem.- siorbnęła czekolady, opuszczając nogi na podłogę - Lepiej pójdę, pan nie w pracy. Dziękuję za pomoc, znajdę drogę do wyjscja.

On jednak najwyraźniej uważał inaczej bowiem i druga dłoń wylądowała na barku dziewczyny, a i sam Parker znalazł się na tyle blisko, że jej kolano stykało się z jego.
- Nie, nie jestem w pracy, ale jestem, zawsze tu gdy któryś z moich podopiecznych tego potrzebuje, tak jak ty teraz - spojrzał jej w oczy, chociaż musiał przy tym nieco pochylić głowę i zmusić ją niemal by i ona na niego spojrzała. - Twój ojciec przeżywa śmierć twojej mamy na swój sposób. Nie powiem żeby był on dobry bo krzywdzi ciebie, jednak musisz mu dać nieco czasu by doszedł do siebie. Nie poddawaj się w tym dążeniu i nie upadaj na duchu. On cię kocha tak, jak zawsze kochał, a może nawet bardziej. Jesteś żywym wcieleniem, obrazem kobiety która była jego połową, Vesno. Spoglądając na ciebie widzi ją i to sprawia mu ból. Ten jednak w końcu odejdzie gdy rana zacznie się goić. Miej do niego cierpliwość, a gdy sprawy zaczną ci ciążyć wiesz gdzie mnie znaleźć. Zadzwonię do niego i powiem że Sam zaprosiła cię do nas. To nic niezwykłego i nie powinien się niepokoić, a na pewno ucieszy wiedząc że jesteś w towarzystwie koleżanki i pod troskliwą opieką. Że starasz się żyć dalej. I nawet jeżeli po zakończeniu szkoły opuścisz to miejsce to wyjedziesz stąd silniejsza, obiecuję ci to. Chaos zaś - jego poważną twarz rozjaśnił uśmiech. - Chaos bywa potrzebny by umysł mógł sprawnie pracować. Jest jak przerwa między lekcjami, pozwala odetchnąć. Życie zaś nie jest jak muzyka, nie wymaga wiecznego ładu i porządku. Jedyne czego od nas wymaga to tego żeby je przeżyć. By popełniać błędy, doświadczać blasków i cieni, a także pozwalać kierować się emocjom. Dzięki temu tworzymy wspomnienia, a te nadają mu sens, kształtują je, sprawiają że nie jest tylko ciągłą linią na karcie świata, a tworzy piękny, zawiły wzór. Jesteś młoda, piękna i utalentowana. Nie możesz tego zamykać w oprawie porządku. Poczekaj na lata, które nadejdą, gdy będziesz tak stara jak ja - roześmiał się cicho, wesoło, mierzwiąc jej włosy. - Uwierz mi, wiem co mówię - dodał, kładąc jej dłoń na policzku i wpatrując w jej oczy z wiarą, którą w nią pokładał, próbując tą wiarę w nią przelać.

Z początku Vesna wyglądała, jakby ktoś strzelił ją w twarz. Poczucie winy przelewało się w niebieskich oczach, usta zacisnęły w wąską kreskę. Czyli papa był taki nieszczęśliwy przez nią. Zamrugała intensywnie, odganiając wilgoć gromadzącą się pod powiekami. Też tęskniła za mamą, budziła się co rano z krwawiącą pustką po lewej stronie klatki piersiowej nie mogąc choćby pójść na cmentarz, jako że urna z prochami pozostała w rodzinnej Chorwacji. Parker się jednak nie poddawał. Mówił cały czas, nie przestając zmniejszać dystansu, zarówno fizycznego jak i psychicznego, sprawiając że na trupiobladej twarzy pojawił się cień dawnych kolorów. Zmieniły się one w czerwień, wykwitłą na policzkach pod koniec kwestii. Nie spuściła wzroku, patrząc w szare tęczówki w odległości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów od czubka jej nosa. Westchnęła, przymykając jedno oko. Iść za emocjami, nie wahać się? Sam tak mówił, jeszcze przed sekundą. Ledwo zdążył zamknąć usta, dziewczyna uniosła dłoń, przyciskając ją do dłoni przy twarzy. Przekręciła łepetynę, wtulając policzek w ciepłą, obcą i szorstką powierzchnię.
- Daleko panu do smutnego starca - szepnęła, przewiercając go spojrzeniem i uchylając nieznacznie usta.

Drgnął czując na swojej dłoni jej dotyk. Nagle jakby zdał sobie sprawę z tego gdzie się znajduje i z kim rozmawia. Odchrząknął i spróbował na powrót przywdziać uśmiech, który świadomość zmyła z jego twarzy.
- Może do smutnego tak - zgodził się z nią intensywnie myśląc nad sposobem dzięki któremu mógłby powrócić na bezpieczne tory i jednocześnie nie zranić uczuć tej wrażliwej dziewczyny. Zadanie to wcale nie było proste, tym bardziej że miał przed sobą jej oczy, jej nos, jej… Wzrok sam, jakby przyciągnięty na siłę, skupił się na tych dwóch, lekko rozchylonych łukach. Zapraszająco rozchylonych? Pytanie samo z siebie rozbłysło w jego umyśle przysłaniając na chwilę rozsądek. Jednak nie… Na litość Boską ona była w wieku jego córki, w wieku Sam… Bitwa myśli z emocjami trwała nadal powodując ciężką ciszę, która nagle zapadła w salonie.

Kubek z uśmiechniętą krową wylądował na oparciu sofy, dając trzymającej go do tej pory kończynie swobodę manewru. Tym razem to ona zbiła go z pantałyku, wprawiając w osłupienie. Widziała to w grze mięśni w okolicach oczu i ust, mimowolnym drżeniu dolnej powieki prawego oka. Mimo tego nie odepchnął jej, trochę zbyt długo obserwował wargi.
- Starego też nie… pan silny. Bez trudu mnie przeniósł do kuchni… i jest taki ciepły - kontynuowała, czując jak krew zaczyna krążyć szybciej w żyłach, pojawiło się też znajome mrowienie u podstawy kręgosłupa. Wolną rękę położyła na jego piersi, w okolicach splotu słonecznego - Miły… słucha, nie ucieka. Ja nie miała dokąd iść, w domu… tak okropnie pusto, nie ma nikogo. Tylko kurz i duchy. Ty zawsze jesteś… - przekrzywiła głowę i nie przerywając kontaktu wzrokowego, pocałowała wnętrze trzymanej dłoni.

Dotyk jej ust odczuł niczym porażenie prądem. Oddech uwiązł mu w płucach odcinając zdolność mowy. Wszystko to w co wierzył, co wiedział, co stanowiło to kim był krzyczało zgodnie że to jakieś szaleństwo i powinien jak najszybciej je przerwać. On tu był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną, szkolnym psychologiem, człowiekiem do którego takie jak ona zwracały się wierząc że mogą mu zaufać, że im pomoże, że nie wykorzysta ich słabości. Co on najlepszego wyprawiał…
- Vesno… - musiał odchrząknąć by móc wypowiedzieć jej imię. Zupełnie jakby sam nagle zamienił się w nastolatka.
- Zawsze będę gdy będziesz mnie potrzebowała, jednak to… - urwał, mając problemy z zebraniem myśli i doskonale zdając sobie sprawę dlaczego. Czuł jednoczesne obrzydzenie do samego siebie i… Wbrew temu co zawsze powtarzał Sam, nie był w stanie stanąć twarzą w twarz z własnymi emocjami, które targały jego ciałem, przejmując nad nim władzę. Z jakiego innego powodu nadal tkwił tuż przy tej dziewczynie? Dlaczego pozwalał by jej usta dotykały wnętrza jego dłoni. Dlaczego nie był w stanie oderwać od nich wzroku?
- To nie jest właściwe - zdołał w końcu wydusić z siebie odpowiednie słowa. Tak, brzmiały słabo ale przynajmniej zabrzmiały. Gdyby jeszcze udało mu się odzyskać panowanie nad resztą siebie, nie tylko samym głosem…

Zadanie miał niestety wysoce utrudnione, przeszkadzało w tym mniejsze, kobiece ciało, napierające z boku i przybliżające się z każdym oddechem. Roztaczało gorzką woń perfum przy najmniejszym nawet poruszeniu. Delitakne, wąskie palce wodziły po męskim torsie - były chłodne w zestawienu z rozgrzaną prysznicem, odkrytą skórą. Drażniły ją, nie pozwalając się skupić. Zostawiały po sobie piekące linie od obojczyków poprzez pierś aż do pępka. Odciągały uwagę, mamiły i obiecywały. Tak samo jak oczy, patrzące bez lęku, za to z oczekiwaniem. Widział w ich źrenicach swoje odbicie, okolone obręczami płonącego szafiru.
- Chaos jest potrzebny. Trzeba pozwalać kierować się emocjom. Dzięki temu tworzymy wspomnieni, a te nadają życiu sens, kształtui je - niski, mruczący głos powtórzył słowa psychologa, choć obecna sytuacja nadawała im kompletnie nowego wydźwięku. Puchaty koc spłynął z ramion Chorwatki, a ona sama przekręciła się, przekładając jedną nogę nad biodrami Parkera. Usadowiła się na nich okrakiem tak, by móc bez przeszkód go obserwować, przytrzymując rękę wciąż przy twarzy. Robiła to od dłuższego czasu. Krążyła w okolicy, poznając go i sprawdzając. Cierpliwie zbierała informacje, układała spostrzeżenia. Miał w sobie coś, przez co serce Vesny potrafiło odnaleźć zagubiony pół roku wstecz rytm. Dyskretnie wyciągała informacje z Sam. Porządny, zadbany, rozważny, dojrzały i przystojny. Był też zabawny, troskliwy, a co najważniejsze niesamowicie kochał córkę, pragnął dla niej jak najlepiej. Na dokładkę relacje z żoną wedle opowieści młodej Parker… pozostawiały wiele do życzenia. I nie zależało mu na skandalach, choć wciąż wahał się. Walczył, rozrywany przez dwie siły. Pomogła mu podjąć decyzję, zepchnąć wyrzuty sumienia niepotrzebne przecież. Tak idealnie zbędne, jak przemoczone czarna sukienka. Dziewczyna złapała za jej dolną krawędź i ściągnęła przez głowę, odrzucając na podłogę za kanapą. Została w samej koronkowej bieliźnie, kołysząc biodrami powoli w przód i w tył.
- Bądź teraz, nie odchodź.Nie mam nikogo… tak mi zimno - szepnęła, przywierając do niego i oplatając ramionami za szyję. Skwitowała słowa pocałunkiem, wpijając się rozpaczliwie w smakujące ciastkami i miętową pastą do zębów usta.

Jeszcze walczył, usilnie próbując powstrzymać ciało, które starało się ponownie zyskać władzę nad umysłem, nad nim samym. Jego usta pozostały nieruchome, chociaż pragnął je rozerwać. Jego dłonie tkwiły bezpiecznie po bokach, chociaż jedyne czego chciał to unieść je, otoczyć nimi to drobne, wyziębione ciało. Dać jej ciepło którego tak bardzo potrzebowała. Czy jednak mógł? Odpowiedź była jak najbardziej oczywista. Nie, nie mógł tego zrobić. Nie jej, nie temu zranionemu przez los dziecku. Boże, gdyby się wydało, gdyby Hayley, gdyby Sam… Myśli chaotycznie krążyły od tego czego chciał, co mógł, co powinien i co pomyślą bliskie mu osoby. Ciało zaś, korzystając z owej gmatwaniny wypełniającej głowę, obudziło się do życia. Dłonie, które okradziono z dotyku delikatnej skóry, powróciły by sunąć po nagich fragmentach ciała. Usta nieposłusznie rozsunęły się lgnąc do jej warg. Zatracił się w nich, smakując je, pieszcząc i biorąc w posiadanie. Szaleństwo chwili, tak sobie obiecywał nie mogąc zmusić rąk do posłuszeństwa. To tylko szaleństwo chwili, które zaraz się skończy bo skończyć musiało.
- Vesno… - wydusił z siebie podejmując nadludzki wysiłek oderwania się od jej ust. - Sam i Hayley niedługo wrócą - uciekł się do drobnego kłamstwa by zyskać na czasie. Czuł jak panika obejmuje jego gardło i zaciska na nim palce. Już tylko ta chwila, ten pocałunek i to że na nim siedziała mogło na zawsze zrujnować nie tylko jego życia, ale i życie Samanthy. Jeżeli się wyda straci prawo wykonywania zawodu, straci córkę, żonę, a na koniec trafi za kratki.
- Vesno… Nie mogę… Nie możemy. Jeżeli to się wyda stracę wszystko. Zrozum - musnął palcami jej policzek w czułym geście podszytym pewną dozą smutku. - Jesteś piękną, młodą damą. Chłopcy w twoim wieku pewnie na głowach stają byś na nich zwróciła swoją uwagę.
Była to beznadziejna próba zwrócenia jej uwagi na niewłaściwość tej sytuacji. W końcu coś musiało do niej dotrzeć, coś co jej nie zrani a zdoła przekonać. Tyle tylko że myślenie przychodziło mu z trudem.

Ona jednak wydawała się nie rozumieć co mówi, a przynajmniej dobrze jej szło udawanie. Pogłaskała go po policzku, wciąż wczepiając się na podobieństwo pąkla. Muskała grzbietem dłoni drgający policzek, a błękit oczu splamił smutek.
- Mówiłeś że pomożesz, że będziesz… alje to słowa. Same słowa - powiedziała z goryczą, opuszczając wzrok i przymykając powieki - Możesz, możemi, nikt sje nie dowi. Nie musi wiedzjeć.Nic sie nie wyda, Simon. Ja i tak nikogo nie obchodzi. - wzruszyła ramionami, zabierajac ręce i cofajac je za plecy. Chwilę tam pomajstrowała, rozpinając haftki stanika. Ściągnęła go powoli, znów spoglądając mu prosto w oczy - A chopci w moi wieku traktui jak zabawke. Na raz… i dużo mówią. Nie mogą mówić, nie tylko ty ryzykuje… ale ty nie skrzywdzi - naraz złapała go za ręce i stanowczo przeniosła na odsłonięte piersi, ściskając przy okazji udami.

Dotyk piersi, tak jędrnych i przyjemnych, tak… Może i był dorosłym, odpowiedzialnym mężczyzną ale nie był z kamienia. Nawet jednak gdyby był to podejrzewał, że nie byłby w stanie wytrzymać. Była jak woda, stopniowo podmywająca jego solidne, moralne podstawy. Przecież była już prawie pełnoletnia, przecież nie zmuszał jej do tego, przecież… Wymówki pojawiały się znacznie szybciej niż powody do tego by jak najszybciej pozbyć się dziewczyny z domu. Kciuki same znalazły drogę do jej sutków, pocierając miarowo, w rytm oddechu który wyraźnie mu przyspieszył. Nie zamierzał jednak poddawać swej obrony. Wciąż wierzył w szansę na ocalenie, nawet jeżeli wiara ta nie znajdywała podstaw w rzeczywistości.
- Będę… Pomogę… Vesno, ale to… Dlaczego to robisz? - Zadał pytanie, które zabrzmiało niczym jęk konającego. Odsunął jedną dłoń i wplótł ją w jej włosy. Wiedział że źle robi, ale… No i te jej słowa, na których nie do końca mógł się skupić… Brzmiała tak jakby miała w tym doświadczenie, jakby nie robiła tego po raz pierwszy. Czy ktoś ją skrzywdził, a on tego nie wyłapał?

Z gardła dziewczyny wyrwało się rozedrgane westchnienie. Reagowała żywo na zabiegi Parkera, łasząc się do jego dłoni i mrucząc w rytm ucisku na piersiach. Nakryła jedną z działających rąk swoją, drugą wsunęła między ich ciała, drapiąc paznokciami skórę brzucha od pępka po linię spodni. Tam się zatrzymała, zręcznie rozpinając guzik. Patrząc z boku wycinała psychologowi nieliche świństwo, nie umiała jednak przestać. Im dłużej na nim siedziała, tym mniej rozsądku w niej zostawało. Zamiast niego przebudzało się coś innego - czarny, oślizgły wąż, mieszkający na dnie duszy. Otworzył złote ślepia i wystawił rozwidlony język, badając wyciekające z mężczyzny emocje. Dorosłego, statecznego. Ojca i męża. Osoby zaufania publicznego, której praktycznie naga nastolatka siedziała na kolanach. Było… dobrze, przyjemnie. Mimo napiętych nagle relacji, czuła się bezpiecznie. Czerń pochowała się po kątach, nadając wnętrzu salonu ostrych, intensywnych barw. Uwrażliwiała skórę, burzyła krew, rozsyłając pulsujący żar od lędźwi po najdalsze komórki ciała. Pytanie zawisło między nimi, lecz nie było w stanie zatrzymać uruchomionej sekwencji zachowania. Dlaczego się tak zachowywała? Nie ona miała tu dyplom psychologa.
- To pomaga - powiedziała dobitnie, a drobna dłoń wślizgnęła się w szczelinę spodni, pieszcząc dotykiem budzący się do życia organ - Nie chce innych, w moi wieku. Wolę ciebie. Ty mi się podoba - zakończyła, pochylając się do przodu i zamknęła jego usta swoimi.

Był pewien że gdyby dał radę się skupić to znalazłby źródło problemu. Był jej to winny, wziął na siebie ten obowiązek z chwilą, w której stała się jego podopieczną. Skupienie jednak było towarem wielce deficytowym. Bodźce atakowały ze zbyt wielu stron by był w stanie myśleć. Jej dłoń, jej usta, jej piersi… Szaleństwo wygrało, przejmując nad nim władzę. Wysunął dłoń z jej włosów i sunąc nią po nagich plecach dotarł do ich zakończenia. Do pierwszej dołączyła druga dłoń, przyciągając ją do jego ciała, naprowadzając na potrzebę, która dominowałą jego pragnienia. To cichutkie “nie” dźwięczące z tyłu głowy nie było w stanie się przedrzeć przez potrzebę czucia jej ciała. Przez gorące pożądanie go, które nim targnęło pogłębiając pocałunek. Niecierpliwość nakazywała pośpiech, resztki rozsądku delikatność. Próbował łączyć jedno i drugie ale wyniki tych prób były żałośnie słabe.
- Dobrze więc - mruknął, na krótką chwilę odrywając wargi od jej ust. Zaraz jednak powrócił do tej pieszczoty.

Zmianę nastawienia i przełamanie ostatniej linii oporu Chorwatka powitała z jękiem ulgi, a może zareagowała tak na dociśnięcie do większego, silnego ciała? Dostała szansę, wyciągnęła więc ku niej ręce, łapiąc z całą mocą. Chłonęła ciepło i dotyk, zgarniała je garściami na zapas, zaś każdemu oddechowi towarzyszyło rozkoszne mrowienie, wywołujące gęsią skórę od czubka głowy po końce palców stóp. Gładziła opuszkami twarz kochanka, przeczesywała siwe włosy, chcąc utrwalić ich obraz. Na potem, gdy znów nie pozostanie nic poza pustką i ciszą. Lecz nie teraz. Teraz w uszach słyszała dudnienie wrzącej krwi, przyspieszone bicie serca i świst oddechu, omiatającego twarz coraz częściej i krócej. Całowała chętne usta mocno, z pasją,to przygryzając ich dolną wargę, to wślizgując się językiem do ich wnętrza, poza granicę zębów. Rozsądek poddał się całkowicie, łuskowata bestia rozgościła się na dobre wewnątrz klatki żeber, sącząc słodki jad prosto w serce. Przecież nikt się nie dowie, nikogo nie krzywdzi. Lada moment mogła wrócić pani Parker i Sam, lecz to tylko potęgowało podniecenie, nadając mu smaku wyjątkowo zakazanego owocu.
Zdjęcie spodni, gdy na kimś się siedziało, stanowiło dość kłopotliwe zadanie, ale nie musiała wyciągać Simona z nich całkiem. Wystarczyło rozpiąć je do końca i manewrując jedną ręką, zsunąć je do połowy bioder. Niecierpliwość nie pozwalała na dalsze podchody, ani dodatkowe akrobacje. Materiał koronkowej bielizny odjechał w bok, następnie Vesna uniosła się na kolanach, by jednym, pewnym ruchem, opaść z powrotem wraz z głośnym jękiem towarzyszącym zespoleniu. Wzięła go po najmniejszej linii oporu, wbijając paznokcie w ramiona.

Jej jęk nie był jedynym, który rozbrzmiał w salonie. Z jego ust także wyrwany został dowód na to, że zespolenie z dziewczyną przywitane zostało falą przyjemności, jakiej nie dało się stłumić. Dłonie Parkera wspomagały jej ruchy, raz po raz nabijając szczupłe, delikatne ciało. Oddech rwał się, pot zraszał świeżo umytą skórę, spływał z przyprószonych siwizną włosów. Rozsądek pierzchł zostawiając pierwotną żądzę, która nie znała określenia dobre czy złe, właściwe czy nie. Widziała tylko mężczyznę i jego partnerkę, potrzebę zaspokojenia i sposób na jego osiągnięcie. Usta łączyły się ze sobą, języki rozpoczynały i przerywały swą zabawę, badając jeden drugiego. Kusząc, rozpalając i nie mając dość. On jednak chciał więcej, chciał czuć smak jej ciała dlatego oderwał swe wargi od jej i sunąć począł ku uchu i szyi, drogę swą znacząc wilgotnym śladem kolejnych pocałunków i muśnięć języka. Jej zapach oszałamiał, dodatkowo otępiając i pobudzając. Była niczym cudowny kwiat, którego nie wolno mu było zerwać, a który to zakaz właśnie łamał. Konsekwencje tego czynu musiały nadejść, jednak nie teraz. Teraz istniał tylko ruch, tylko oddech, jęki i dążenie do wzajemnego zaspokojenia.
Czas kompletnie przestał płynąć. Skórzana sofa skrzypiała rytmicznie, gdzieś za oknami szczekał pies sąsiadów, a w najdalszej perspektywie rozbrzmiewał basowy pomruk nadciągającej burzy. Ich jednak to nie obchodziło, dźwięki docierały z opóźnieniem. O wiele bardziej pociągające były bodźce serwowane przez pozostałe zmysły. Kochali się nerwowo, gwałtownie, jak wściekłe psy, chcąc zaspokoić ogień, który trawił ich ciała. Cała złość, strach i nienawiść, siedzące Vesnie pod skórą, zmieniły się w szaloną żądzę. Podskakiwała i dobijała się z całej siły do kochanka, zbyt pochłonięta tym jak opuszcza ją i zuchwale, raz za razem rozpycha rozgrzane wnętrze. Skupiona na tym, była zbyt rozkojarzona, by go dodatkowo pieścić. Trzymała go za ramie i włosy, pojękując coraz szybciej, tak samo jak coraz mocniej i intensywniej napinała mięśnie przy kolejnych wyskokach. W tej chwili dziewczyna rzeczywiście już wyje. Jakby jej mózg, miał za chwilę eksplodować. Przez jej ciało przepływa niesamowita energia. Całe podbrzusze doznaje skurczy. Galop zbliżał się do finiszu, ciche i eleganckie z początku mruczenie zmieniły się w jednostajny jęk, który łączył się z jego tworząc pieśń odwiecznego rytmu, nie baczącego na zakazy narzucone na to, co zwano cywilizacją. Istniał tylko ruch, istniała ona i on. Ich ciała zespolone ze sobą, poruszające się w takt muzyki, która tkwiła w nich samych. Dzikiej i niepohamowanej melodii nakazującej dążyć do zaspokojenia pragnienia, tłumionego na co dzień, a teraz oswobodzonego z więzów. Jego usta pieściły jej skórę podczas gdy on sam rozpychał się w jej wnętrzu, biorąc ją w posiadanie. Każdy centymetr musiał zostać dokładnie zbadany ruchami gwałtownymi i pobudzającymi. Musiał ją posiąść do reszty, podążając za siłą, która przyćmiewała myśli, ograniczając je tylko i wyłącznie to ślepego pragnienia. Wreszcie osiągnęło ono punkt kulminacyjny, kończąc się gwałtowną eksplozją w jej wnętrzu, wypełniając je jego nasieniem i oznaczając jako jego. Zbrukana niewinność, o ile o takiej mogła być mowa, stała się ceną zaspokojenia. Ceną którą zapłacił, odrzucając na bok płynące wraz z nią konsekwencje. Teraz nie miały one znaczenia i na dobrą sprawę ciężko było określić czy kiedykolwiek miały.

Spadała w dół, do samego końca i znowu wracała do góry. Szybciej. Poddała się temu, co nie mogło trwać długo i długo nie trwało. Wszystko wokół eksplodowało i zapadło się w nicość. Mniejszym ciałem wstrząsnęły potężne niekontrolowane spazmy. Odpłynęła w kolejnych falach skurczy i konwulsji. On wyprężył się, uwolnił całe napięcie. Zamarli oboje, wyczerpani i wczepieni kurczowo w siebie. Popatrzyła w jego oczy. Miał minę zdobywcy, półprzymknięte powieki, rozchylone usta, co jakiś czas drżał i wodził rozognianym spojrzeniem po jej twarzy. Zaczerwienione policzki, krople potu perlące się na skroniach i rozczochrane włosy. Wyglądał fantastycznie w tym stanie. "Jesteś mój" pomyślała i poczuła przyjemne mrowienie. Była cała rozedrgana, potwornie zmęczona i szczęśliwa.

Jemu zaś powoli wracał rozsądek, a wraz z nim poczucie winy, narastające w jego wnętrzu niczym pulsujący, nie dający się zignorować potwór. Co on najlepszego zrobił? Zdradził wszystkie swoje wierzenia, swoje prawa i obowiązki wobec niej, wobec wszystkich jego podopiecznych. Podążając za swym świeżo odkrytym, samolubnym pragnieniem postawił na szali przyszłość i życie tych, którzy byli dla niego najważniejsi. Spełnienie jednak… to nie miało sobie równych. Doświadczenie tych minionych chwil obudziło coś, co złożył do grobu dawno temu. Obudziło pasję, żądzę i pragnienia, których Hayley nie była w stanie zaspokoić. Hayley… Sam… Najważniejsze kobiety w jego życiu, które lada moment mogły przekroczyć próg domu zastając go takim, jakim był wewnątrz, bestią i predatorem. Vesna otworzyła wrota, które zamknął za sobą lata temu. Jej ciało i gotowość do jego oddania zniszczyły tamy, o których istnieniu zdążył zapomnieć.
- Vesno - wyszeptał imię swojej nemezis, wprost do jej ucha, drażniąc delikatne włoski, które znajdowały się w jego wnętrzu. Wciąż czuł jej wnętrze, chłonął jej zapach i upajał się dotykiem drobnego ciała. Przepadł z kretesem, wiedział o tym doskonale. Upadek jednak miał słodki smak zakazanego owocu, którym sycił się póki miał ku temu okazję.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 18-06-2017 o 09:45.
Zombianna jest offline  
Stary 18-06-2017, 09:32   #17
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Uspokajający się umysł odnotował jedno proste słowo, zwiastujące koniec bajki. Dziewczyna przylgnęła z całej siły do Parkera, wtulając twarz w zagłębienie między jego szyją, a ramieniem. Chłonęła ostatnie sekundy bliskości, nim powróci rozsądek, a świat ponownie wejdzie na znane, poukładane tory. Ale jeszcze chwilę…
- Simon - szepnęła, walcząc z gorącymi okruchami, cisnącymi się pod powieki. Euforia malała wraz z rozwiewającym się na podobieństwo porannej mgły echem spełnienia, wciąż delikatnie spinającym mięśnie. Potwór zasnął nasycony, zostawiając po sobie posmak jadu na podniebieniu. Powinna wstać, przeprosić i jak najszybciej wyjść, lecz nie umiała się ruszyć - Nie martw się, nikt nie będzie wiedział. Nic sje ni stało. Dziękuję…

- Stało się - odparł, wbrew wyraźnej chęci jakiejś części jego psychiki która pragnęła podążyć za oferowaną mu drogą wyjścia. - Stało i powinniśmy o tym porozmawiać.
Odsunął się i umieszczając dłoń na powrót w jej włosach zmusił by na niego spojrzała. - Jesteś wspaniałym, kruchym kwiatem, Vesno. Kwiatem, który nie powinien tak łatwo oddawać się innym, by korzystali z jego słodyczy. Nie skrzywdzę cię, a przynajmniej nie zrobię to bardziej niż już uczyniłem, chociaż mam wrażenie, że nie jestem pierwszym któremu się oddałaś. Nie wiem dlaczego to robisz, dowiem się jednak ponieważ pragnę ci pomóc. Pragnę być tu dla ciebie, gdy będziesz tego potrzebowała i… jak będziesz potrzebowała. Nie chcę jednak byś narażała się podążając za swoimi pragnieniami, tłumiąc rozsądek i oddając się szaleństwu. Pozwól mi dojść do sedna problemu nim stanie ci się krzywda, której nikt nie będzie w stanie naprawić - mówił cicho, czule i z uczuciem oraz pasją. Nie potępiał ani jej, ani siebie, chociaż pewnie powinien w tej chwili przede wszystkim myśleć o swojej winie. Dla niego jednak przede wszystkim liczyła się ta drobna, delikatna dziewczyna, która bez wątpienia uwiodła go właśnie na sofie, którą wybierał wraz z żoną i córką. Musiał dotrzeć do powodu dla którego zdecydowała się na ten czyn. Nie mógł… Nie pozwalał sobie na myślenie iż zrobiła to specjalnie by coś udowodnić, by doznać dreszczyku emocji. Jeżeli zaś miał rację najlepszą rzeczą, którą mógł teraz zrobić to kontrolowanie jej pobudek i znalezienie powodu, dla którego robiła to, co robiła.

Rozmawiać… po co chciał rozmawiać, gdy słowa był zbędne? Jedyne co robiły, to psucie nastroju. Wbijały się przez uszy do mózgu, rozdrapując gąbczastą masę i wywołując zmęczenie z rodzaju tych melancholijnych. Powinna się spodziewać, że po wszystkim Simonowi gęba się nie zamknie, nie jemu. Już miała coś odfuknąć, gdy w jego oczach wyczytała… troskę? Strach też, ale wyglądało jakby martwił się o nią bardziej niż o siebie. Albo dobrze udawał.
- Sam i Haley zaraz wrócą… - odpowiedziała wymijająco, prostując plecy i odsuwając je na długość ułożonych na jego barkach ramion. Po co pytał, czemu dociekał? Nie mógł… po prostu być?

W jego oczach pojawił się smutek jednak skinął głową, dotykając lekko, czule jej policzka. Pieszczotą opuszek palców starał się przywrócić jej dobry humor. Tym i wysiłkiem włożonym w uśmiech, który zawitał na jego twarzy.
- Tak, wiem - potwierdził, przenosząc palce na jej wargi, sunąc po nich delikatnie jakby chciał na zawsze wyryć ich kształt w swojej pamięci. - Zostaniesz?

Zamrugała zdziwiona, niepewnie omiatając wzrokiem salon i kończąc rozpoznanie na oknie. Zostać? Na tej całej kolacji? Z nim, jego żoną i Sam? Tak… normalnie?
- Nie puszcza się. Nie z każdym. Ja cię lubi naprawdę - przełknęła ślinę. Musiał uważać ją za dziwkę, choć szczerze mówiąc czyż nią nie była? Perfidną, dążącą do celu po trupach…
- Mogę zostać. Było by… chciała bym. - obróciła spojrzenie, uważnie mu się przypatrując - Nie lubię być sama, to boli.

- Nigdy bym nie nazwał i nie nazwę puszczalską, Vesno - odparł po chwili bowiem słowa dziewczyny zaskoczyły go. Deklarację pozostania przywitał jednak z ulgą. Nie chciał… W sumie to nie był do końca pewien czego nie chciał i czego chciał. Wiedział jedno - musiał znaleźć stały grunt pod nogami i liczył na to, że normalna kolacja w gronie rodzinnym stworzy tą podstawę. Że widząc ją w towarzystwie jego rodziny oprzytomnieje, znajdzie swoją utraconą moralność. Wiedział też że przekroczył granicę z której nie było już powrotu. Mógł jedynie próbować złagodzić straty lub poddać się im.
- Chcę żebyś została, naprawdę. Nie chcę żebyś… wychodziła. Jeszcze nie - dodał, spoglądając jej w oczy, odsłaniając targające nim wątpliwości, ale i pragnienie, które nie gasło.

Kiwała potakująco głową i nagle wychyliła się do przodu, całując go w czubek nosa. Dobrze wybrała, mógł ją przecież wywalić. Kazać wyjść i zakazać przekraczać próg domu. Zachowywał się jednak odwrotnie… i tak przyjemnie grzał, odganiając chłód parogodzinnego spaceru. Sięgnęła na oślep po koc, by zarzucić go na plecy przy okazji okrywając i jego. Chciało się jej spać, myśli zwolniły, sącząc się leniwie gdzieś z tyłu głowy. Powolne, ociężałe, zupełnie jak kończyny wypełnione przez ołów.
- Ty nadal… telefon do papy - wyszeptała, kładąc mu ufnie głowę na ramieniu. Ciężkie powieki same zjeżdżały ku dołowi. W sumie nienajlepiej spała zeszłej nocy… i jeszcze poprzedniej.

- Zajmę się tym - obiecał cicho, całując ją w czoło i ciaśniej otulając kocem i własnymi rękami. Nie ruszał się by nie przeszkodzić jej w zasypianiu. Wiedział o której miały wrócić Samantha i jej matka, wciąż było dość czasu by Vesna przespała się chociaż pół godziny. Nie martwił się tym, że zostanie przyłapany. Lata małżeństwa sprawiły że znał zwyczaje swojej żony może nawet lepiej niż ona sama. Był też i inny powód tego, że nie rozbudzał dziewczyny. Samolubny powód, pragnienie by jeszcze przez chwilę potrzymać ją w ramionach, czuć jej drobne ciało tuż przy sobie. Dziwne uczucia jak na związek, który dopiero się zaczął, a nawet na dobrą sprawę nie można było powiedzieć że zaczęło się cokolwiek, skoro chciał znaleźć sposób na wydostanie się z tej pułapki, w którą wpadł. Były to jednak sprawy i myśli, którymi mógł się zająć później, w spokoju i ciszy ścian swojego gabinetu. Teraz... teraz nie chciał robić nic innego niż to co właśnie robił.





... wczoraj...


Awantury między Sam i jej matką powtarzały się niczym zapisane w kalendarzu. Wciąż wychodził temat przewodni, zaś Vesna słyszała ich dziesiątki. Dom parkerów już od dawna przestał być dla niej obcym miejscem, ba! Poruszała się po nim pewniej, niż po własnych kątach. Zwłaszcza w nocy nie miała problemu wstać i przejść do kuchni po szklankę soku, a potem wrócić i bez najmniejszego problemu zasnąć. Nic nie skrzypiało, anie nie wydawało podejrzanych odgłosów, które pobudzona ciemnością wyobraźnia plasowała gdzieś na półce z filmami grozy o nawiedzonych rezydencjach.
Ten dom był inny - ciepły i, wbrew pozorom, z kojącą, spokojną atmosferą: zapachem kawy, hałasem codziennej krzątaniny oraz echem kroków stuprocentowo należących do żywych. Rozsądek nie powrócił ani po godzinie, ani tygodniu. Miesiąc również nie przyniósł opamiętania. Miast niego każdy kolejny dzień znaczył obłęd, zamknięty w czarnej szkatule tajemnicy. Młoda Chorwatka stała się częstym gościem w domu Parkerów, przenikając powoli do ich rodziny. Trzymała się Sam, która z dobroci serca zobowiązała się pomóc jej z trudnym i wciąż stanowiącym puszkę Pandory językiem.
Poznała na tyle rodzinę gospodarzy, ich przyzwyczajenia, czy rytuały, by wiedzieć gdzie w podobnych okolicznościach, jak ta po awanturze w przeddzień wyjazdu, szukać Simona. Zwykle po scysjach, lub gdy czuł się zmęczony, szedł do gabinetu i tam zaszywał się na długie godziny udając że pracuje, choć tak naprawdę bez większego zaangażowania przerzucał sterty papierów z prawa na lewo i lewa na prawo. Każdemu mógł trafić się gorszy dzień, a symulowanie zajęcia ponoć potrafiło działać cuda.
Trzy szybkie uderzenia kostkami we framugę i skrzypniecie klamki, posyłające skrzydło drzwi do środka pokoju. Dziewczyna zachowała pozory uprzejmości, kamuflaż musiał działać.
- Panie Parker, bardzo przeszkadza? - spytała na progu, zapuszczając ciekawskiego żurawia - Mogę wejść?

Mężczyzna, wyraźnie zaskoczony pojawieniem się gościa, uniósł głowę by spojrzeć na nią. Zaraz też na jego twarzy pojawił się uśmiech, chociaż w spojrzeniu nie brakowało paniki.
- Tak, tak… Oczywiście Vesno - otrząsnął się pospiesznie i nawet podniósł z fotela, zagarniając papiery i próbując ułożyć je w schludny stosik. - W czym mogę pomóc?

Z niewinną miną wślizgnęła się do środka, zamykając cicho drzwi za plecami. Oparła się o nie łopatkami, przekrzywiając kark nieznacznie w lewą stronę i patrzyła na tajoną nerwowość ruchów, maskowaną nieodłączna kulturą. Bał się jej… chociaż nie, nie do końca. Nie jej jako osoby, raczej tego co mogło uroić się pod kopułką kłopotliwej pacjentki. Raz ja tak nazwał - kłopotliwa pacjentka. Westchnął przy tym cierpiętniczo, po czym zerżnął ją na szafce w kuchni, parę metrów od miejsca w jakim stała. Wtedy jednak nie było w pobliżu Sam.
- Chciałam zobaczyć, czy wszystko w porządku - zagryzła wargę, wciąż przypatrując mu się spod rzęs - Wyglądało… - zmarszczyła czoło, szukając określenia, które złośliwie uciekło gdzieś na sam koniec języka.

- Pogodzą się - westchnął, ponownie siadając i przyglądając się jej z uśmiechem na ustach chociaż wciąż nie dało się przegapić ostrożności w jego spojrzeniu. Jakby na to nie spojrzeć, tuż nad ich głowami znajdowało się poddasze, czyli pokój Samanthy.
- Chociaż bez wątpienia sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Miałem nadzieję że się w końcu ustabilizuje ale… - wzruszył ramionami. - Sam zamierza wpaść i porozmawiać? - Pytanie nie było pozbawione drugiego dna. Gdyby jego córka postanowiła sama poradzić sobie z problemem oznaczałoby to, że mógł wykraść kilka chwil. Jeżeli jednak była już gotowa na rozmowę to podejmowanie jakichkolwiek działań byłoby zwyczajnym proszeniem się o kłopoty. Chciał także zwyczajnie wiedzieć jak sobie radzi po tym wybuchu, który odstawiła w kuchni.

- Mówiła, że idzje spać, bo zmęczona i głowa ją boli… przejdzie jej. Nie sje z tym prześpi, to dobra metoda - powolnym, ospałym ruchem Chorwatka odkleiła się od drzwi. Ruszyła przed siebie lekko na placach, nie spuszczając wzroku z rozmówcy. Zmęczony, z ciemnymi podkówkami pod oczami i wymiętym kołnierzykiem koszuli, do tego poszarzały na twarzy. Potrzebował kawy, lub snu - bardziej drugiej opcji. Zwykłego, ludzkiego odpoczynku, odcięcia od spraw doczesnych. Odskoczni.
- Z rodziną najlepiej na zdjęciach - parsknęła, kładąc dłonie na blacie biurka i pochylając się nad mężczyzną aż ich twarz znalazły się na tym samym poziomie - I po środku, żeby nie wycjeli przypadkim - ułożyła usta w pogodny uśmiech, przejeżdżając palcem wskazującym po stercie papierzysk - One docierają się i idą iskry. A z tobą w porządku? Nie oberwałeś za mocno?

- Nie mocniej niż zwykle - odparł, śledząc jej ruchy z uwagą i… wyczekiwaniem? - To dobrze, niech odpocznie. Ostatnio utrzymywała dość wysoki poziom stresu więc to nawet dobrze że udało się jej rozładować go przynajmniej częściowo. Mam nadzieję, że po wycieczce sytuacja się unormuje. Oczywiście, gdy już uzgodnimy na jaką karę zasłużyła - dodał, chociaż coś w jego wzroku mówiło, że nie do końca słowa te tyczą się jego córki. Może był to ten głód lśniący niczym wypolerowane srebro, a może te lekko rozchylone usta i półuśmieszek, w który się układały. Nadal jednak siedział spokojnie na fotelu, nie robiąc żadnego ruchu.

Rozdzielał ich blat ciężkiego biurka, po jednej stronie zasłany stertą dokumentów, po drugiej zajęty lampką i laptopem. Tylko pośrodku, na podobieństwo doliny wśród wzgórz, pozostawał pusty, płaski teren czystego drewna.
- Kara? - zamrugała, układając usta w smutną minę. Dłonie przesunęła do przodu, wychylając się jeszcze mocniej i przybliżając do rozwalonego po pańsku ojca jej kumpeli. Półmrok, rozświetlany punktowo przez niewielką lampę po lewo, kładł miękkie cienie na rysach twarzy, łagodząc ostre załamania zmarszczek i łaskawie odejmując parę lat.
- Jest dobrą, grzeczną dziewczynką… nie zasłużyła na karę. No, może troszeczku... - głos jej ochrypł, źrenice rozszerzyły, oddech zaś przyspieszył i stał się płytszy. Mebel przeszkadzał, obejście go zapowiadało się na wędrówkę zbyt długą jak na granicę tolerancji ludzkiej, przynajmniej w owej chwili. Władowała się więc kolanami na blat. Opadła na łokcie, wyginając się po kociemu na wyciągnięcie ręki od celu - Chyba że profiljaktycznie. Na przyszłość - wydawała się wyjątkowo zainteresowana podobnym pomysłem.

- Tak, jest grzeczna - potwierdził, wyciągając dłoń i wsuwając ją w jej włosy jednocześnie wychylając się nieco do przodu. - Taki wybryk jednak nie może pozostać zignorowany. Musi się nauczyć, że każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje. Oczywiście, konsekwencje mieszczące się w ramach rozsądku - dodał, przyciągając jej głowę bliżej, na spotkanie swoich ust, którymi wbił się w jej wargi z pasją podsycaną głodem. Tego wieczoru miał w sobie duże pokłady gniewu i agresji, których nie zdążył jeszcze rozproszyć ćwiczeniami. Teraz skumulowały się w pożądanie, któremu nie mógł i nawet nie próbował się oprzeć mając nader chętny obiekt dzięki któremu mógł upuścić nieco pary, na wyciągnięcie dłoni.

Obiekt ten sam się nadstawiał, odwzajemniając pocałunek, a nawet przejmując inicjatywę. Ruchliwy język wbił się w drugie usta, badając ich wnętrze i uprawiając zapasy z drugim językiem. Vesna trzęsła się jak w gorączce, jej ruchy nabrały nerwowości. Przekręciła się, strącając udem stertę dopiero co poukładanych dokumentów, lecz podobne drobnostki przestawały mieć znaczenie. Liczył się tylko mężczyzna w fotelu, którego teraz mogła bez przeszkód ścisnąć udami, co też zrobiła, rozkoszując się ciepłem wyczuwalnym na gołej skórze nóg nawet pomimo paru warstw ubrań. Koszula, kamizelka i marynarka… definitywnie miał na sobie zbyt dużo ciuchów. Drobne dłonie oparła mu na ramionach i pchnęła do tyłu, przerywając zapasy warg.
- Nie będzie nas z tydzień - rzuciła przez urywany oddech, a zaróżowioną twarz przeciął szeroki, zębaty uśmiech. Uwielbiała, gdy tak się patrzył. Jeszcze bardziej lubiła, gdy zdzierał z niej ubranie. Przez ostatnie miesiące zdążyli pod katem fizycznym poznać się dogłębnie i intensywnie. Aktywna terapia, jak kiedyś się śmiała.
- Będę tęsknić - przyznała szczerze, czując smutek gdzieś w głębi trzewi. Nie dała mu jednak przebić się przez maskę polującego kota. Po co psuć te parę minut, jakie dano im na pożegnanie we dwoje?

On najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę bowiem ani myślał marnować czasu. Jego dłonie rozpoczęły wędrówkę po jej ciele, stopniowo wyswobadzając je z okowów ubrania. Zatrzymał się tylko na chwilę gdy względną ciszę gabinetu rozdarł dzwonek do drzwi, jednak powrócił do zajęcia gdy tylko głos Samanthy oświadczył iż córka zajmie się gościem. Co prawda ryzyko bycia wykrytym w tej chwili wzrosło nieproporcjonalnie to jednak szaleństwo zdołało już przejąć nad nim władzę. Pragnął teraz tylko jednego i tym czymś było ciało młodej dziewczyny, która tak chętnie się mu oddawało. Ciało, od którego dzieliły go warstwy ubrania, które należało jak najszybciej zdjąć. Zarówno po jej jak i jego stronie. Niecierpliwe ruchy dłoni podjęły się tego zadania podczas gdy język badał wnętrze jej ust, smakował jej wargi i upajał się ich słodyczą. Głuchy, pełen pożądania pomruk umknął spomiędzy ich złączonych warg. Trzymając ją podniósł się z fotela i odstawił swój słodki ciężar na biurko, nie przerywając zarówno rozbierania jak i pieszczot. Było tak jak powiedziała, znikała na tydzień więc należało się odpowiednio pożegnać.

- Masz ten krawat co ostatnio? - szept dziewczyny rozległ się mu tuż przy uchu. Najpierw słowa, drażniące nagle zbyt wrażliwą skórę gorącym, wilgotnym oddechem i zaraz za nim zęby, chwytające zaczepnie małżowinę, ciągnące ją w bok. Jednocześnie próbowała go do siebie przyciągnąć oraz pozbyć irytującej przeszkody w postaci spodni. Był tuż obok, drażniąco blisko. Smak, zapach, dotyk i widok szarych oczu tuż nad sobą: głodnych, pożądliwych. Lubił ją… naprawdę ją lubił. Tak normalnie, za co Vesna była… chyba wdzięczna. Czuła po spiętych mięśniach barków i nerwowych, urywanych gestach, że go nosi solidnie. Mimo tego nie skupiał się raptem na sobie - dbał i o nią. Hałasy na korytarzu, ciche kroki po drugiej stronie drzwi. Co, jeśli Sam tu wejdzie? Jak zareaguje widząc ich w niedwuznaczeniowej sytuacji? Wścieknie się, załamie? Ucieknie z płaczem, czy pobiegnie po nóż? Podobne rozważania potęgowały podniecenie, windując je do poziomu gdy czerwona mgła przykrywa widok. Pod lewą łopatką coś uwierało, kłując poprzez materiał sukienki - teraz podciągniętej na wysokość pępka stanowczym szarpnięciem, po którym nastąpił skurcz górującego nad małolatą faceta, zwieńczony niskim, zadowolonym pomrukiem. Ruchliwa, coraz mniej delikatna dłoń musiała wyczuć brak bielizny. Lubił, gdy jej nie nosiła.

Lubił też korzystać z tego faktu, tak jak teraz gdy wsunął palce do jej wnętrza, drugą dłonią wciąż próbując oswobodzić się z więzienia spodni. Jej skóra pod jego ustami upajała jak narkotyk. Słony smak potu, który zlizywał lekkimi pociągnięciami języka. Zapach płynu do mycia i perfum, które wypełniały mu nozdrza, gdy zbliżał je do jej ciała. Woń podniecania, którą emanowała, tak zgodna z jego, że niemal odbierająca zdrowe zmysły. Tak, bez wątpienia to co robili było szaleństwem, jednak było nim już od jakiegoś czasu i debatowanie teraz nad dobrem i złem nie wydawało się potrzebne. Potrzebne za to było zgłębienie ich wzajemnych relacji po raz kolejny i do tego właśnie dążył kładąc ją na biurku. Na tym samym biurku, przy którym pracował, przy którym pomagał Sam w jej zadaniach domowych i na którego brzegu lubiła przysiadać. Wszystko to nie miało jednak teraz znaczenia. Nie, gdy przed oczami miał ów delikatny kwiat, który należał do niego i którego nektar mógł spijać nie obawiając się konsekwencji. Oboje trzymali ich wzajemne relacje w tajemnicy co czyniło te tygodnie spędzone w strachu, czasem straconym. Nie miał najmniejszego zamiaru tracić go teraz. Szybko pozbył się ostatniej bariery, która oddzielała go od jej ciała. Był gotowy by w nią wniknąć, tak jak czuł pod palcami że i ona jest gotowa. To z kolei tylko bardziej go podniecało, budząc dzikie zwierze, które musiał na co dzień ukrywać. Trzymając dłoń przy jej szyi, drugą naprowadził się na jej wnętrze i wszedł, nie bacząc na nic.

Wziął ją kilkoma szybkimi pchnięciami, wywołując zduszone westchnienie. Ściskał biodra tak mocno, że Chorwatka już widziała jutrzejsze siniaki i otarcia. Przy nim czuła się spokojniejsza. Wiedział jak sprawić, żeby się uspokoiła, przestając wiecznie zamartwiać się troskami dnia codziennego. Nawet nie rozumiała, jakim cudem się tak dzieje. Wszak wyrzuty sumienia i strach winny bez przeszkód przygniatać ja do ziemi, tak się jednak nie działo. Ułamek sekundy później, podniosła głowę i spojrzała w jego piękne szare oczy. Położyła dłoń na jego policzku i przylgnęłam do jego ust, wpijając się w nie. Ich języki splatały się wzajemnie, a dłonie coraz niecierpliwiej upominały się o trochę swobody, aby móc badać zakamarki ciała drugiej osoby.
Mebel zatrzeszczał rytmicznie. Wchodził w nią gwałtownie, została przyparta do blatu, a jego dłoń wpełzła na sterczące piersi, muskając opuszkami palców chłodną skórę, od czego blade ciało przechodziły przyjemne dreszcze. Ścisnął jedną z nich stanowczo, jednocześnie muskając obojczyk ciepłymi, wilgotnymi wargami. Drugą dłonią w tym czasie ściskała jej szyję, powoli i sukcesywnie odcinając dopływ powietrza. Dusiła się, ciśnienie rozsadzało czaszkę, a ukrop rozlewał po podbrzuszu. Był większy, cięższy i silniejszy. Pachniał ostro, drażniąco. Szare oczy, zwykle łagodne i współczujące, teraz patrzyły na nią przedmiotowo, niczym na sukę. Własność do wykorzystania, nie bała się jednak. Wirowanie w głowie nabierało mocy, usta odruchowo otworzyły się, próbując chwycić te skąpe hausty tlenu na jakie jej pozwalał. Uda dla kontrastu oplotły ciasno górujący nad nią biodra, dociskają się i odnajdując wspólny rytm, który z każdą chwilą nabierał szybkości ozdobionej nutą agresywnego dążenia do zdominowania drugiej osoby. Do relacji w której jedna strona bierze, a druga daje. Bez tej zbędnej otoczki delikatności. Istniały jedynie żądze i sposoby ich zaspokojenia, przez jednym z pewnością określane jako złe i bestialskie, przez innych doceniane za samą przyjemność, którą ze sobą niosły. Jakby nie było, nie zmieniało to faktu, że brał on, a ona dawała, pozwalając mu rozładować negatywne emocje tkwiące w nim po rodzinnym incydencie. W sposób szybki i gwałtowny dążył do ich rozproszenia, do sięgnięcia szczytu i zastąpienia ich przyjemnością płynąca z obcowania z tą kruchą istotą. Władza, którą nad nią w tej chwili posiadał była zapłata której żądał za ich pierwsze, wspólnie spędzone chwile. Za brak wyboru i pragnienie, które w nim obudziła. Brał odwet za to wszystko, za strach, za nerwy i za stale obecne od tamtych chwil spędzonych na sofie, pragnienia dopominające się jego ciała. Nie, nie chciał jej krzywdzić, do tego nie był w stanie się posunąć, jednak jego dłoń stale spoczywała na jej gardle, a palce zaciskały się wydzielając jej jedynie taką ilość powietrza, która zapewniała utrzymanie jej w stanie świadomym. Jej życie znajdowało się w jego rękach i to dosłownie, władza zaś, która szła za świadomością tego faktu sprawiała, że szczyt rozkoszy osiągnął nad wyraz szybko, po raz kolejny znacząc jej ciało swoim nasieniem. Nie pytając ją o zgodę, biorąc to co wziąć mógł.

W szarych oczach Vesna widziała teraz wszystkie brudne rzeczy, których mógłby się dopuścić względem niej, które mogliby razem zrobić. Obroża z mięsa i kości skutecznie tłumiła jęki, zmieniając je w głuchy charkot. Kontynuował taką zabawę jeszcze przez chwilę przyprawiając Chorwatkę o zwroty głowy nie tylko z braku tlenu. Pieprzył ją w równym rytmie, nie przestając się poruszać nawet w chwili, gdy ciepła sperma zalała falujące, rozgrzane do czerwoności wnętrze. Jej piersi ciężko podskakiwały z każdym cofnięciem bioder. W całym pokoju słychać było mokre klaśnięcia, gardłowe sapanie i spazmatyczny wizg duszonego człowieka. Liczyło się tylko rżniecie, krótkie, urywane ruchy i spazmatycznie zaciśnięte na męskich przedramionach, kobiece dłonie. Wbite paznokciami głęboko w skórę, zostawiające napuchnięte półksiężyce. Część krwawiła, lecz dziewczyna nie rejestrowała tego. Balansując na granicy utraty przytomności skończyła z pojedynczym krzykiem stłumionym uciskiem na gardle. Poddała się uczuciu, zatracając całkowicie w przyjemności. Odleciała. odpłynęła. Nie miała pojęcia jak długo leżała na stole, drżąc i wciąż odbierając cichnące powoli fale orgazmu. Gdy szum w głowie uspokoił się na tyle, aby znów mogła odbierać bodźce z zewnątrz, uświadomiła sobie, że może już swobodnie oddychać.

Wiążąca oddech dłoń zniknęła pozwalając w pełni cieszyć się dostępem do życiodajnego powietrza. Jej uzurpator i kochanek w jednym, odpadł z powrotem na fotel, wykończony zmaganiami. Jego ciężki oddech wciąż wypełniał ciszę gabinetu gdy ona powoli dochodziła do siebie, zostawiona na blacie biurka niczym zużyta kartka papieru. Przyglądał się jej z nowej perspektywy na równi zdegustowany swoim zachowaniem co dumny z tego, że była jego, że to jego wybrała. Mieszanina uczuć powodowała pogłębiające się zawroty głowy mające także wiele wspólnego z wysiłkiem, który doświadczyło ciało. Płuca pompowały powietrze, dając wzburzonej krwi zajęcie, któremu się oddawała w chwilach, w których umysł szacował zyski i straty. Tak, bawili się już ostro ale jeszcze nigdy aż tak. gdyby chciał, wystarczyło by zacisnął mocniej dłonie i na zawsze zabrałby najcenniejszą rzecz jaką posiadała, jej życie. Władza, którą mu dawała upajała na równi z orgazmem, którego doświadczył będąc w niej, biorąc ją w posiadanie. Jednocześnie bał się jej i pożądał, wszystko zaś za sprawą tej drobnej istoty która bezbronna i podatna na jego działania, dochodziła do siebie na jego biurku, przed jego oczami. Istoty, która miała zniknąć z jego życia na cały tydzień. Świadomość tego niosła ze sobą jednocześnie smutek i gniew. Nie chciał jej wypuszczać z obrębu swojej władzy. Chciał ją mieć tylko dla siebie, wiedząc, że nigdy nie będzie to możliwe. Pragnienia miały jednak to do siebie że rzadko zwracały uwagę na to co było możliwe, podążając ścieżkami wymykającymi się racjonalnemu myśleniu. Tak jak teraz, w tej chwili, w której przyglądał się jej wciąż drżącemu ciału i jedyne o czym był w stanie myśleć to sposoby na jej zatrzymanie, na zamknięcie w klatce jego pożądania.
- Powinnaś wrócić do Sam - odezwał się w końcu, niechętnie zmuszając struny głosowe do współpracy z tą częścią umysłu, która jawnie sprzeciwiała się jego pragnieniom.

- Dobrze… z-zaraz… - zdołała wychrypieć i rozkaszlała się. Opuchnięte gardło zapiekło w sprzeciwie, niechętnie wydając z siebie te parę dźwięków. Dziewczyna na oślep powiodła dłonią po stole i znalazłszy jego dłoń, zacisnęła na niej z całej siły palce. Jak niby miała go zostawić na cały tydzień, skoro zwykle po trzech dniach zaczynała już chodzić po ścianach, szukając strzępków znajomego zapachu zaklętych w materiale ubrań? Szukała go w tłumie mijanych na ulicy ludziach, wyczekiwała tych krótkich momentów, gdy mijali się na szkolnych schodach. Uparcie wypatrywała podobieństw w twarzy jego córki… byle zdobyć namiastkę obecności, ukoić tęsknotę i dławiącą pustkę, zwiniętą na podobieństwo węża tuż przy sercu.
- Ma.. masz coś do picia? - spytała, podnosząc się z trudem do pozycji siedzącej. Zawroty głowy na parę sekund osadziły ją w miejscu, zmuszając do podtrzymania blatu wolna dłonią. Usta w kolorze dojrzałych malin rozciągał jednak uśmiech, niebieskie oczy pozostawały zamglone gdy wpatrywały się czule w te szare.

Skinął głową sięgając do szuflady biurka z której wyjął płaską butelkę whiskey. Skoro dotarł już tak nisko to równie dobrze mógł się stoczyć do poziomu dorosłego upijającego nieletnich. Zanim jednak podał jej butelkę, sam z niej skorzystał. Potrzebował tego pieczenia w gardle i ciepła które za nim szło. Tego kopniaka dla zmysłów. Dopiero wtedy wyciągnął do niej szklany pojemnik, wiedząc że nie powinna mieć problemu z przełknięciem jego zawartości. Czy było to właściwie? A czy cokolwiek z tego co robili było? Czy miało to znaczenie w tej chwili? Odpowiedź, którą zaserwował mu jego umysł była zarówno twierdząca jak i negująca. Wnikanie jednak w podstawy takiego a nie innego osądu sytuacji było ponad jego siły. Nad nimi, oddzielona tylko szerokością sufitu, znajdowała się Samantha. Dziecko, które było dla niego wszystkim, równolatka jego kochanki. Co powiedziałaby wiedząc czemu oddaje się jej ojciec gdy ona zajęta jest radzeniem sobie z własnymi demonami? Z demonami których poskromieniem powinien zająć się on sam lub chociaż poprowadzić ją właściwą drogą. Zamiast tego był tu, w swoim gabinecie i rżnął jedyną osobę, z którą Sam zdołała nawiązać bliższą relację. Tak, był potworem i zdawał sobie z tego sprawę, a jednak pomimo tego wszystkiego kochał swoją córkę i kochał Vesnę, siedzącą przed nim, bezbronną i jakże pociągającą. Mógłby zapewne nazwać siebie pedofilem gdyby nie to że nie czuł tego pociągu do innych, a jedynie do niej. Do tej słodkiej róży, która pojawiła się na jego progu z krwawiącym kolanem. Tak, był stracony ale czy nieszczęśliwy? Był rozdarty ale czy pogrążony w rozpaczy? Nie… Nadal był sobą i nadal jej pragnął. Jej i tylko jej…

Chorwatka chętnie przyjęła butelkę, uśmiechając się w podzięce. Nim jednak się napiła, wyszczerzyła ząbki i zsunąwszy się z biurka, wylądowała na jego kolanach. Dopiero wtedy przechyliła szklaną szyjkę do ust, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Takim chciała go zapamiętać - zrelaksowanego, zmęczonego i nasyconego. Zapamiętać woń wiśni i smak oddechu. Sieć zmarszczek okalających szare oczy, a także ciepłe, silne dłonie. Tembr głosu, lekko nosowy i ochrypły gdy jej dotykał. Jej terapeuta, powiernik, przyjaciel. Kochanek. Obsesja. Już za nim tęskniła, choć przecież miała go w ramionach, a raczej on miał ją. Otaczał żarem, spokojem. Koił nerwy i wprawiał w cudowny stan rozleniwienia, kiedy nie liczy się nic, poza bliskością, zaś czas łaskawie zwalnia, zagrzebany w smole. Wyrywali mu liche minuty, aby być ze sobą. Potajemnie, po kryjomu i przy pełnej konspiracji. Tylko tak mogli, inaczej się nie dało. Dziewczyna wiedziała, że nigdy nie wyjdą objęci na ulicę, nie pojadą wspólnie na wakacje. Nie będą zasypiać co noc w tym samym łóżku, ani budzić się obok siebie i pocałunkiem witać nadchodzący dzień. To była rola jego żony - oficjalnej, długoletniej partnerki, matki jego dziecka. Statecznej, szanowanej pani komisarz. Dla Vesny pozostawała rola wstydliwej tajemnicy, chowanej w sekrecie w najciemniejszym kącie. Niby zgodziła się, wiedziała na co się pisze… ale im dłużej trwało to ich “cholera wie co”, tym ciężej się jej robiło. Nie dawała tego jednak poznać, nie chciała mu przysparzać dodatkowych zmartwień.
- Ojciec tłucza Baya - przerwała ciszę, przechodząc do drugiej ważnej sprawy do załatwienia - Nie mów że wiesz, bo będzie zły. Mówi, że da radę, ale martwię się. Znowu u mnie nocuje, zostawił całą umywalkę we krwi. Dałam mu klucze, tam będzie bezpieczny… nie wiem co robić, jak mu pomóc. Kiedyś się… tragiedia zrobi - zacisnęła usta i oparła policzek o ramię psychologa. Tym też był. Doradcą do spraw kryzysowych.

Dłoń, która jeszcze kilka minut wcześniej zaciskała się na jej szyi teraz rozpoczęła powolne, miarowe głaskanie jej włosów. Uspokajający, pełen troski i uczucia gest miał oddzielić ją od zmartwień, stać się tarczą od której miały się odbijać.
- Zobaczę co będę w stanie zrobić - obiecał cichym, łagodnym głosem. - Co prawda lepiej by było gdyby sam się z tym zgłosił dzięki czemu miałbym prawo do konkretnych działań, jednak można to obejść. Jutro porozmawiam z Hayley - dodał, z ciężkim westchnieniem. - Nie możemy pozwolić by twojemu przyjacielowi działa się krzywda. Oczywiście, zachowam dyskrecję - złożył kolejną obietnicę, przechodząc do masowania jej nagich pleców, schodząc powoli coraz niżej.
- Nie myśl już o tym. Jutro wyjeżdżasz, powinnaś się cieszyć tą perspektywą.
To że on sam był daleki od bycia szczęśliwym z tego powodu nie miało tu znaczenia. Liczyło się jej dobro, nie jego.

- Wolałabym zostać tu z tobą, nigdzie nie jechać - westchnęła, wiedząc że podobny scenariusz nie ma najmniejszego prawa bytu. Ułuda, równie piękna co nieosiągalna. Westchnęła, poddając się kojącej pracy dłoni, rozluźniającej napięte mięśnie okolic kręgosłupa. W odwecie głaskała go po twarzy i szyi, czasem zjeżdżając dotykiem pod koszulę na ramionach. Nie powinna się smucić, nie musiał widzieć jej takiej.
- Dziękuję Simon, wiem że zawsze mogi na ciebie liczyć. Ja nie wie co by bez cjebie zrobiła. Jesteś najlepszy - nachyliła się, całując przelotnie nadstawione usta - Ty chce coś? Suwenir… prezent. Z wyjazdu i teraz. Żebyś nie tęsknił - rozpromieniła się, wyciągając mu z kieszeni telefon - Zdjęcia dobre, jak zatęsknisz to obejrzysz i przypomnisz sobie ten wieczór. I poprzednie. Może ty nie zapomni mnie - wystawiła zaczepnie język, machając elektronicznym prostokątem przed jego nosem.

- Wystarczy mi że wrócisz do mnie - odparł, łapiąc ją za rękę i przyciągając do siebie by korzystając z drugiej chwycić ją za włosy i przybliżyć jej twarz do swojej. Przez krótką chwilę, równą uderzeniu serca, wpatrywał się w jej oczy nim wbił się w jej usta. - Zdjęcia nie są dobrym pomysłem - zwrócił jej uwagę wrzucając do tego kociołka szaleństwa odrobinę rozsądku. - I nigdy cię nie zapomnę. Nigdy… I może to ja przygotuję coś dla ciebie? Prezent na powitanie? - zasugerował by zająć jej myśli przyjemniejszymi niż ich rychłe rozstanie, sprawami. Sam wolał chwilowo nie myśleć o tym jak sobie poradzi nie czując jej zapachu, nie mogąc jej dotknąć przez ten czas. Myśli były bowiem jak powolna, bolesna tortura wgryzająca się w umysł i rozdzierająca go kawałek po kawałeczku.

- A jak coś mnie tam zje? - zażartowała, nie dając zbić się z tropu. Udała, że poważnie zastanawia się nad ową kwestią, stukając rytmicznie palcem o dolną wargę. Lubiła się z nim przekomarzać, zgrywać dziecko którym ponoć wciąż była - Njedzwiedź, albo wilk? Albo… Vendigo? Nie zostawi ni kosteczki… puff i ni ma - pstryknęła kostkami dłoni dla podkreślenia słów.

- Wtedy wyruszę na łowy, moja ty piękna i zabiję złego wilka - roześmiał się cicho. - Uważaj jednak na siebie - spoważniał. - Lasy mogą być niebezpieczne i bez wilków, niedźwiedzi czy Vendigo. Najlepiej trzymaj się w pobliżu nauczycieli lub Samanthy. Nie chcę żeby ci się coś stało. - W jego spojrzeniu pojawiła się szczera troska. - Chociaż może nie za blisko nauczycieli - dodał, chociaż słowa te miały nie paść. Nic jednak nie mógł poradzić na zazdrość, która nagle uniosła swój łeb i zasyczała. Oni mogli ją mieć wtedy, gdy on zmuszony będzie czekać. Sama myśl o tym, że ktoś inny… Na chwilę w jego spojrzeniu pojawiło się zimno, chłód mogący zamrażać serca lub wbijać w nie lodowe kolce. Zaraz jednak stopniał, zastąpiony obezwładniającą bezbronnością, gdy tak spoglądał na nią, drażniąca się z nim i wesołą.

Chorwatka wpierw się zaśmiała, potem zamarła i zesztywniała, a kącik lewego niebieskiego oka zadrgał. Wyrażona na głos obawa brzmiała dziwnie. Z jednej strony wyglądała na brak zaufania i dobrego mniemania o niej. Z drugiej…
Szybko zarzuciła mu ramiona na szyję, obejmując mocno i równie gorąco całując te skrzywione nagle usta. Nie musiał się bać, ani martwić. Głupoty mu się legły pod czaszką, zaczynał… właściwie to rościć do niej prawo na wyłączność? Dość niefortunne, jeśli wzięło się pod uwagę, że zwykle sypia w jednym łóżku z inną kobietą. Żoną.
Wyznanie grzało jednak i rozczulało. Martwił się i był zazdrosny… znaczy nie tylko ona zwariowała, żegnając się z rozumem za pomocą płonącej pochodni oraz wideł.
- Po co mi inny, jak ma cjebie? - spytała, gdy ich usta musiały się na moment rozdzielić. - Poradzę sobie, nawet jak nie ma tam jak złapać taksówki.

- Zuch dziewczyna - mruknął z wargami tuż przy jej ustach. Na krótką chwilę w jego umyśle zawitała myśl by ją zatrzymać, by poprosić by nie jechała, by została… z nim. Szalona myśl do której nie miał prawa, ale która i tak go zaatakowała i teraz tłukła się gdzieś z tyłu głowy. Myśl niewypowiedziana, bo przecież nie miał żadnego prawa do tego by ją o to prosić. Nie miał prawa do niej. Smutki rychłego rozstania na powrót przepuściły szturm i atakowały go z każdej niemal strony. Powinien powiedzieć jej by wróciła do Sam, by się przespała, odpoczęła, by… Jednak rezygnacja z niej, z trzymania jej przy sobie jeszcze przez minutę, dwie, godzinę… Nie mógł wygrać z tymi pragnieniami. Był na spalonej pozycji już od dawna, a teraz… Ciche westchnienie wdarło się w niewielką przestrzeń dzieląca ich usta. Gdyby tylko świat był inny, inne były okoliczności.
- Powinnaś - wypowiedzenie tych słów sprawiało mu problem. Nie chciały zostać wypowiedziane, gnieżdżąc się gdzieś w gardle, klinując w nim. - Powinnaś się wyspać - zdołał wreszcie wydusić je z siebie, chociaż radości owe zwycięstwo nie niosło.

- Wyśpię się w busie. Droga długa, będzie czas. Ty się nie martwi - przeczesała czule siwe włosy, by finalnie ująć twarz kochanka w dłonie i dotykiem zmusić do spojrzenia w oczy - Jeszcze czas… Sam pójdzi spać, nie wstani do rana. Zanim to zrobi, wrócę do niej. Nie zauważy. Ustawimy budzik na świt… nie chce zasypiać sama. Przyjdę jak uśnie, poczekasz? - przy pytaniu na jej twarzy pojawiło się napięcie. Tak rzadko mieli okazję na podobny komfort. Wystarczyło spić świadków, co trudne być nie powinno. Wystarczy godzina, może półtorej. Jeśli narzuci szybkie tempo i przypilnuje… powinno się udać.

- Poczekam - obiecał po czym nakrył jej usta swoimi. Czuł radość połączoną ze smutkiem ale nie chciał dłużej rozgryzać tych uczuć. Szkoda mu było czasu. Zamiast tego wolał się cieszyć tymi chwilami, które im zostały i obietnicami, które ze sobą niosły. Tak, poczeka na nią. Poczeka teraz i poczeka na jej powrót za tydzień.

- Będe jak najszybci - musnęła wargami spocone czoło, zwieńczone siwymi włosami i podniosła się do pionu, szybko doprowadzając do względnego porządku. I tak czekała ją wizyta w łazience nim wróci do przyjaciółki. Musiała się umyć. Ostatnie szlify porządku, potrzebne do pantomimy.

Towarzystwo na strychu okazało się wytrwałe, zwłaszcza Jack. Wydawało się, że ilość wlewanego alkoholu nie robi na nim wrażenia, a tym bardziej nie działa w żaden widoczny sposób. Pił piwo za piwem, kolejkę za kolejką i siedział uparcie, a Byron razem z nim. Pierwsza, wedle przypuszczeń, odpadła Sam, zwijając się w kłębek w nogach łóżka. Vesna uśmiechała się, żartowała i pociągała ze swojej szklanki oszczędnie, wykręcając się przyjmowanymi ponoć antybiotykami - dobra, uniwersalna wymówka.

Wreszcie, gdy trójka ciał zaległa pokotem obok siebie, wydając symfonię chrapania i nosowego posapywania, Chorwatka na palcach opuściła sypialnię, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Z duszą na ramieniu zeszła po schodach, pamiętając że ten trzeci od dołu niemiłosiernie skrzypi i trzeba go ominąć. Dopiero gdy zeskoczyła na dół, lądując miękko na dywanie, poczuła się pewniej. Wzorzysty chodnik tłumił odgłosy kroków, potrzeba zachowania dodatkowej ostrożności nie była potrzeba. Odnalazła właściwe drzwi, trasę znała aż za dobrze. Szła na pamięć, sunąc dłonią po ścianie i nie paląc świateł.
Sypialnia państwa Parkerów powitała ją atramentową ciemnością - rolety zasłonięto, lampki wygaszono. Wydawała się pusta, lecz ledwo stanęła w jaśniejszym prostokącie progu, od strony łóżka dobiegło poruszenie. Nieznaczne, ot przekręcenie na drugi bok lub coś w tym rodzaju. Wystarczyło w zupełności, by naprowadzić gościa na właściwą ścieżkę. Milcząc zamknęła drzwi i przebyła krótką trasę, kończącą się zderzeniem kolan z materacem. Przysiadła na nim, szukając na oślep tego, dla którego tu przyszła.

Na pomoc przyszła jej jego ręka, którą wyciągnął by dotknąć jej ramienia. Nie spał, tak jak obiecał. Czekał na nią, jakżeby mógł usnąć? Podniósł się do pozycji siedzącej i włączył małą lampkę stojąca na nocnym stoliku. Jej ciepłe, bursztynowe światło otuliło jego postać złotą aurą, kryjąc przy okazji znaki, które pozostawił po sobie czas.
- Śpi? - zapytał cicho, wpatrując się w nią z czułością i jednoczesnym głodem.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 18-06-2017, 09:32   #18
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Usiadła obok, obejmując go w pasie i kładąc policzek na ramieniu. Szumiało jej w głowie, przyjemne uczucie. Niekoniecznie spowodowane alkoholem - jego nie wypiła dużo. Znajdowali się w małżeńskim łóżku - terenie zarezerwowanym dla kogoś kompletnie innego. Vesna wdarła się do tego sanktuarium bez wyrzutów sumienia. Simon chyba też miał to gdzieś.
- Tak, prędko nie wstani - potwierdziła równie konspiracyjnie, kładąc się na plecach i ciągnąc mężczyznę za sobą - Jest bezpieczni.

Na co jej pozwolił nakrywając swoim ciałem, jednak nie przygniatając. Utrzymując się na łokciach spoglądał w jej oczy, chłonąc ów widok. Dałby wiele by móc się nim cieszyć częściej niż tylko w tych wyrwanych światu chwilach. By nie musieć się kryć, uciekać do wybiegów, kłamać i oszukiwać. Tak, dodawało to smaczku tej znajomości, jednak w jego umyśle powoli rodziło się pragnienie czegoś więcej, czego jednak nie mogli mieć. Teraz jednak, mając ją w swoim łóżku, mógł na chwilę zapomnieć o tym wszystkim co im groziło, co dzieliło i z czym musieli za każdym razem walczyć. Mógł udawać że poza nimi nie ma nikogo.
- Mam coś dla ciebie - poinformował ją, muskając wargami jej obojczyk. - Zobaczyłem i pomyślałem że mogłoby ci się spodobać. Planowałem dać ci to po twoim powrocie ale… - mówiąc sięgnął do szuflady, z której wyjął płaskie, czarne pudełko. - Nie musisz jej nosić jeżeli ci się nie będzie podobała - dodał, bowiem nie był pewien czy tego typu ozdoby były obecnie modne czy nie.

- Prezent… dla mnie? - wpierw pojawiło się zdziwienie, ręce odruchowo sięgnęły po ciemny prostokąt. Chwilę obracały go pod różnymi kątami, niezdecydowane co zrobić dalej.
- Ale ja nie ma nic dla ciebie - następne przyszło zmieszanie, a po nim ciekawość. Prezent? Pomyślał o niej i kupił… coś. Szybko otworzyła pudełko i zamrugała. Na ciemnoczerwonej wyściółce leżała srebrna bransoletka. Oczka ukształtowano na podobieństwo kluczy wiolinowych. Podobną miała Sam, tyle że jej składała się z kwiatów.
- Simon to piękne - szepnęła z zachwytem, dotykając ostrożnie ozdoby i wyjmując z pudełka. Przesuwała ją między palcami, oglądając dokładnie w nikłym świetle nocnej lampki.
- Jest piękna - poważne dotąd oblicze rozjaśnił uśmiech. Wyciągnęła ramiona, obejmując go za szyję i pocałunkiem próbując przekazać to wszystko, czego nie umiała wyrazić słowami. Bo jak wyrazić wdzięczność, rozczulenie, radość i miłość… zwłaszcza po angielsku?

Jemu jednak nic więcej nie było trzeba. Obawa o to jak ów prezent zostanie przyjęty prysła, niczym bańka mydlana. Przytulił ją nie przerywając pocałunku i trzymał niczym niezwykle cenny skarb, który lada chwila mógł mu zostać odebrany.
- Ty jesteś piękna - oświadczył z czułością gładząc jej włosy. - Zasługujesz na piękne rzeczy. Cieszę się, że ci się podoba, Vesno - odsunął się i wziąwszy od niej bransoletkę zapiął ją na jej prawym nadgarstku, a następnie złożył na nim pocałunek. Jedyne co teraz chciał to tulić ją, nie wypuszczając z objęć przez całą noc, a najchętniej i dłużej.

- Dziękuję, jest bardzo przepiękna - powiedziała szczerze, czekając aż ułoży się na plecach dzięki czemu mogła przykleić się do jego boku, układając głowę na unoszącej się miarowo piersi. - Oddałaby każde ładne rzeczy za ciebie. Na stałe - wyrzuciła na wydechu, zaciskając szczeki. Nie powinna tego mówić, nie wolno było. Układ wyglądał tak, a nie inaczej… ale czasami robiło się ciężko. Odetchnęła i dodała martwo - Wybacz, to… chodzimy spać. Ty do pracy wstaje, musisz odpocząć. Ustawie budzik i… kocham cię Simon - powiedział, wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze.

Oddech zamarł mu w piersiach na dźwięk jej ostatnich słów. Nie… Nie mogła tego powiedzieć, a on nie mógł przyjąć tego wyznania. Nie ważne, że coś w głębi jego serca westchnęło z ulgi i radości. To nie mogło mieć miejsca, nie miało do tego prawa. Jedyne zakończenie jakie był w stanie dostrzec wiązało się z bólem i łzami i… I złamanym sercem. Czy może powinien być ze sobą szczery i przyznać, że nie tylko jej serce zostanie złamane. gdyby te słowa nie padły wszystko mogłoby dalej toczyć się utartym już torem. Złudnie bezpieczne, nie raniące nikogo. Mógł udawać, mógł… Ale padły, a on poczuł jak panika ponownie sięga swymi palcami jego gardła.
- Śpij, moja droga - zdołał wydusić z siebie, pragnąć powiedzieć coś innego, coś czego powiedzieć nie mógł. Wiedział, że zrani ją zarówno wyznając swoje uczucia jak i tego nie robiąc, jednak większe zło wciąż leżało w ich wyznaniu. Będzie miał tydzień by przemyśleć wszystko, by to sobie ułożyć, a później… Sam nie wiedział co będzie później.

Udała, że nie wyłapała nagłego spięcia, zajęta programowaniem alarmu w telefonie. Ustawiła go na czwartą, co dawało im całe trzy i pół godziny tylko dla siebie. Odłożyła elektroniczne ustrojstwo na nocny stolik, walcząc z gorzkimi okruchami, drapiącymi wewnętrzną stronę powiek.
- Ja rozumi... masz Sam. Rodzinę. Ja przecie wie. To w porządku jak jest - mówiła, układając się tak jak poprzednio - głową na unoszącej się miarowo piersi - Tak jest dobrze...jestem i będę tu. Dla ciebie. Ty też bądź... obiecałeś - zakończyła, całując go na dobranoc. Ciemność ponownie zapanowała w pokoju, dając złudne poczucie zamknięcia w bezpiecznym kokonie atramentowej czerni. Pozorów normalności, mimo że zwrot "normalność" już dawno nie funkcjonował w słowniki Pavičić.





... i dziś


Ostatnie pół godziny przed wyruszeniem pod szkołę stanowiło walkę pamięci z ociekającym czasem… i poczuciem winy, narastającym niczym nowotwór wewnątrz trzewi, zaraz pod splotem słonecznym. Pamiętać o instrumentach, o walizkach, o prowiancie. Przepakować ubrania dla Kim gdzieś na górę torby, aby móc wręczyć je zaraz po przyjeździe, gdy tylko ojciec-terror znajdzie się wystarczająco daleko. Przypilnować Sam, zaopiekować się i wspomóc w pierwszym życiowym kacu, wmusić lekkie śniadanie, zapakować do podręcznego bagażu dodatkową butelkę wody. Nie myśleć o Simonie. Posprzątać dokładnie sypialnię, utylizując dowody zbrodni aby pani Parker ich nie zauważyła. Wykopać Jacka, uprzednio faszerując go tostami i sokiem pomarańczowym. Nie płakać. Zająć się Byronem, jego też nakarmić. Zmienić mu opatrunki, potem przypomnieć raz jeszcze o zbliżającej się podróży i wymóc aby na sto procent stawił się przed autobusem, bo przecież Chorwatka będzie czekać, bez niego wyjazd będzie niepełny. Jak niby miałby być, jeśli jej najlepszy przyjaciel na świecie zostanie w mieście?

Krzątała się po kątach, dopinała plan działania punkt po punkcie, dzięki czemu znalazła jeszcze parę minut na zaszycie się w łazience i doprowadzanie do stanu względnej używalności. Posiniaczona szyja rzucała się w oczy - napuchnięta i pobolewająca, odcinała się siniejącą pręgą od zwykle jasnej, porcelanowej karnacji… od czego jednak były podkład oraz puder? Zrównały one koloryt skóry, a dziewczyna dla pewności owinęła wraży element szalem. Nie potrzebowała zbędnych pytań, rodzących równie niepotrzebne domysły i teorie… Simon tak samo. Cicha tajemnica miała nią pozostać dla dobra nie tylko pary współwinnych w zbrodni, lecz także ich rodzin i otoczenia. Dlatego dziewczyna założyła pogodną maskę, przywołując na twarz czarujący uśmiech.

Ten towarzyszył jej wpierw podczas podróży samochodem Parkerów, potem przy witaniu ze znajomymi przy szkolnych autobusach. Nie schodził z twarzy Vesny nawet wtedy, gdy przyszło się żegnać z Simonem. Pomachała mu wesoło ręką, dziękując za gościnę i życząc udanego tygodnia bez dodatkowych kłopotów z młodzieżą domową, do której też jakimś dziwnym trafem się zaliczała. Prawdziwą ulgę poczuła dopiero na widok Silvy, kręcącego się na uboczu, z plecakiem gotowym do drogi. Szybko zagoniła go do taszczenia dobytku, samej w tym czasie otaczając córkę kochanka opieką i wsparciem. Pilnowała jej… przez cała trasę do miejsca docelowego. Podawała wodę, poprawiała wysuwającą się spod głowy poduszkę, pozwalając odespać ostatnią noc. Sama też w pewnym momencie przymknęła oczy, ukołysana miarowym kołysaniem jadącego autobusu. Zatopiona w stanie pośrednim między snem a jawą, dotrwała do końca podróży, zbyt otępiała aby czuć prawdziwą radość, choć miejsce należało do wyjątkowo urokliwych. Obcowanie z naturą zwykle pozwalało się Chorwatce wyciszyć, lecz dziś w każdym cieniu i świetlnym rozbłysku na tafli jeziora widziała jego twarz. Dławiący smutek rozpanoszył się na dobre w sercu, odbierając światu barwy i głębię. Uśmiech przyklejony do twarzy jednak wciąż pozostawał radosny. Dziewczyna śmiała się i żartowała z Byronem, wymieniła parę zdań z pozostałymi, lecz przede wszystkim holowała Sam, by pomóc się jej rozpakować. Mówiła drobne uprzejmości, odpowiadała na zaczepki i tryskała entuzjazmem, otaczając córkę kochanka ochronnym parasolem. Tym fizycznym również, kiedy wyciągnęła go z torby. Ostre słońce źle wpływało na skórę, wolała więc osłonić ją przed jego niepotrzebnym dotykiem. Razem przeszły pod flagę Była jej to winna - tak sobie tłumaczyła, co stanowiło lepsze wytłumaczenie niż fakt, że młoda Parker, prócz charakteru, odziedziczyła po ojcu jeszcze jedną rzecz - spokojne, szare oczy, za których wzrokiem Chorwatka zatęskniła, ledwo wyjechali poza teren szkoły, zostawiając problemy St Cloud za plecami... w teorii.
Życie niestety układało się kompletnie inaczej do tego, na co w skrytości ducha naiwny człowiek liczył.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 18-06-2017 o 09:56.
Zombianna jest offline  
Stary 18-06-2017, 10:29   #19
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację


Przyjemny zapach lasu i szum ciepłego wiatru w koronach drzew uspokajały ją i napełniały wewnętrzną radością. To tutaj, a nie w St Cloud czuła się jak w domu. Zagłębiając się w gęsty las, szybko zdała sobie sprawę, że ośrodek nie posiada żadnego ogrodzenia, w naturalny sposób łącząc się z naturą. Leśny teren był nierówny, to wznosił się delikatnie, to opadał, a w niektórych momentach stawał się dość wymagający, gdy należało odnaleźć najlepszą drogę w gęstwinie paproci, wysokich krzaków i ścianie drzew.

Annika nie miała z tym problemu, dlatego po krótkim rekonesansie, gnana czasem, zawróciła. W pewnej chwili, pośród poszycia natrafiła na dosyć osobliwe znalezisko. Dobrze wysuszony stolec. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu zwierzęta załatwiały w lesie swoje potrzeby, jednak dziewczyna wiedziała, że taka forma stolca nie mogła należeć do żadnego z nich. To musiały być ludzkie odchody, jednak to również wydało jej się dość dziwne, przecież w ośrodku są toalety, a była zbyt głęboko i zbyt daleko od polany, by sądzić, że kogoś z poprzedniej wycieczki po prostu pogoniło i odbiegł aż tak daleko od obozu, żeby się wypróżnić.

Zastanawiając się nad tym, wróciła do obozu.



Jak można się było spodziewać, na zbiórkę pod flagą niektórzy dotarli spóźnieni. To była norma. W końcu jednak, całą grupą pod przywództwem pani Marshall, która dzierżyła w dłoniach mapkę ośrodka, ruszyli, by sprawdzić, co jest czym. Najpierw zahaczyli o największy z drewnianych domków, do którego wcześniej wbiegła Hoy wraz z Gaudencio. Miejsce okazało się być połączeniem kuchni, stołówki i bawialni, gdzie można było miło spędzić czas grając w piłkarzyki, rzutki, bądź oglądając telewizję lub filmy na blu-ray, których pokaźny zbiór zamknięty był w gablocie nieopodal wielkiej plazmy stojącej na szafce.
- Tutaj będziemy jadać wspólne posiłki. - Wyjaśniła władczym tonem Hoy. - I nie ma od tej reguły odstępstwa.


Chwilę później sprawdzili niewielki domek obok kantyny, który okazał się być stacjonarnym punktem medycznym - znajdował się tu podstawowy sprzęt i wyposażenie do pierwszej pomocy, w razie, gdyby zdarzył się jakiś wypadek. Tuż obok niego leżał zadaszony budyneczek służący za boisko do hokeja na trawie. Można więc było tu spędzić miło czas nawet, gdy pogoda nie dopisywała. Nieopodal, wyglądające dokładnie jak domki uczniów, znajdowały się sypialnie nauczycieli. Za pomieszczeniami gospodarczymi, nieco na prawo, odnaleźli boiska do soccera i koszykówki, a za sypialniami dziewcząt składzik na sprzęt. Były tu torby z kijami golfowymi, do hokeja, piłkami do kosza, siatkówki plażowej i futbolu oraz wiele innych rzeczy wspomagających miłe spędzanie czasu na terenie Beaver Creek.

Wrażenie robiło pole namiotowe z dwudziestoma oryginalnymi tipi oraz przystosowanym do tego miejscem na rozpalenie ogniska, a także plaża, na której oprócz boiska do siatkówki i wydzielonego terenu na ognisko, znajdowało się spore molo, z którego rozciągał się fantastyczny widok na Beaver Hut Lake i zalesione okolice.


Po obu stronach molo od razu rzucały się w oczy poszczególne atrakcje - pojedyncze kajaki, dualne rowery wodne, nadmuchana zjeżdżalnia i wyrzutnia. Było więc co robić na plaży i bezpośrednio w jeziorze. Opuszczając piaszczystą część terenu trafili na niewielkie, ale ładnie utrzymane pole golfowe otoczone lasami. Idealne miejsce do spędzenia chwili w skupieniu i spokoju.

Po obejściu całego terenu i zapoznaniu się z atrakcjami, pani Marshall zarządziła przygotowanie posiłku. Danny i Dean, którzy na imprezach okolicznościowych w szkole pokazali, że nie po drodze im z gotowaniem, zostali zagonieni przez Hoy do obierania ziemniaków, co fizyczka uczyniła z dziką satysfakcją wypisaną na twarzy. Pozostali uczniowie pomagali w krojeniu i przygotowaniu ryby, dzięki czemu w ciągu godziny na stół wjechał gorący oraz wysokokaloryczny lunch w postaci przysmaku Anglików - ryby z frytkami.

Przy posiłku pan Lambo nie omieszkał wygłosić przemówienia na temat rutyny, jaka miała panować w obozie.
- Pobudka codziennie o ósmej, o ósmej trzydzieści śniadanie. Potem ruszamy na szlak, żeby spędzić czas w grupie. Jutro sprawdzimy sobie okoliczne lasy, podobno gdzieś na tym terenie znajdują się pozostałości starych farm i głębokie jaskinie, spróbujemy to odnaleźć. O pierwszej lunch, potem macie czas dla siebie, aż do szóstej, kiedy wszyscy przygotowujemy obiad. Po obiedzie znów macie czas wolny, o dziewiątej ostatnia przekąska, prysznice i o dziesiątej meldujecie się w łóżkach.
Po jadalni przetoczył się głośny jęk zawodu.
- Ale... - Wtrącił się Gaudencio z delikatnym uśmiechem. - Jeśli będziecie chcieli posiedzieć przy ognisku do północy, czy nawet dłużej, wystarczy nam to zgłosić.
- Panie Gaudencio, to nie jest...
- rzuciła Hoy, ale historyk natychmiast jej przerwał.
- To jest wycieczka przede wszystkim dla tych dzieciaków i mają prawo do relaksu, pani Hoy - rzucił. - Tak samo, jak i my, więc im mniej będą nam zawracać tyłek, tym lepiej. Prawda, moi mili?

Tym razem podniósł się okrzyk aprobaty, ktoś klasnął w dłonie.
- Niemniej. - Odezwała się pani Marshall. - Proszę bez picia w okolicach jeziora. Wiemy, że macie alkohol i przymkniemy na to oko, jeśli zostaną zachowane wszelkie normy bezpieczeństwa.
- Jeden wybryk i żegnacie się z procentami
- dorzucił Lambo, zerkając zwłaszcza po twarzach van der Veena, Blake'a i Calistriego. - To samo tyczy się włażenia w nocy nie do swoich sypialni. Jeśli któregoś z panów przyłapiemy w domku dziewcząt, wyciągniemy konsekwencje.
- Więc nie dajcie się przyłapać.
- Gaudencio puścił oczko, a sala wybuchła śmiechem.
- Jest pan obrzydliwy, Gaudencio. - Poruszona Hoy zabrała swój talerz i wyszła na zewnątrz. Historyk tylko wzruszył ramionami.
- Macie jakieś pytania? Wątpliwości? - Spytała Kate, poprawiając okulary. - Jeśli nie, dokończcie lunch i rozejrzyjcie się po terenie, tylko nie oddalajcie się zbytnio od ośrodka.

Dochodziła czwarta popołudniu, na zewnątrz żar lał się z nieba. Wciąż mieli sporo czasu do wieczora, nim wisząca w powietrzu już od czasu wyjazdu impreza zostanie wprowadzona w życie.

 
Tabasa jest offline  
Stary 20-06-2017, 21:23   #20
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Drama Queen

Panna Hart i Lockhart zjawiły się na plaży jak wszyscy. Uzbrojone w ręcznik kąpielowy, książkę i krem do opalania rozlokowały się w dogodnym miejscu w swoim nieocenionym towarzystwie.
Kimberly ułożyła ręcznik na piasku i obok położyła swój plecak, z którego jeszcze wyciągnęła butelkę z wodą i okulary przeciwsłoneczne.
- Chociaż już nie jestem taka pewna czy to był dobry pomysł - zwróciła się do Claire, kiedy zdała sobie sprawę, że będzie musiała paradować w stroju kąpielowym przed całą klasą. Skrzyżowała ręce na piersi i rozejrzała się niepewnie. Nagle, mimo upału, miała ochotę ubrać katanę, którą przewiązała się w pasie.
- Wiesz co? Może pójdę po prostu przebrać spodnie na szorty, które przywiozła dla mnie Vesna - stwierdziła, wracając wzrokiem na Claire. Ta jedynie machnela ręka.
- Daj spokój, czego się wstydzisz? Zgrabna jesteś, spójrz na mnie! - ruda wbiła wskazujący palec w miękką tkankę swojego brzucha. Wraz z większymi cyckami szedł nieumiesniony brzuch, co według Claire było normalne.
- Chociaż dół zdejmij. Ja na przykład bluzki nie zdejmę, bo się spale na słońcu. Nie jest to pogoda na moją cerę. Wolę deszcz - kiwnęła głową potwierdzając własne słowa i popatrzyła za przechodzącym obok Holendrem.

Kimberly wcale nie musiała patrzeć. Od dawna zazdrościła Claire jej krągłości i wiele razy porównywała swoje ciało z jej, co wprowadzało ją w jeszcze większe kompleksy.
- Nie będę paradować w majtkach przed… - Urwała na moment, po czym kontynuowała kiedy wyminął je Dean. - Przed zgrają napalonych chłopaków!
Po tych słowach zakryła usta dłońmi i spojrzała z przerażeniem na Claire.
- Mówię jak mój ojciec! - wycedziła przez zakryte usta.

- Większość z nich i tak zajęta jest patrzeniem na osobną formę życia, jaką są cycki Lindsay. Więc bez obaw. Zresztą, latasz z gołym brzuchem, a w majtkach od kostiumu to już problem? Wiesz jak taki odkryty pępek działa na wyobraźnię? Nie zdziwię się jak zaraz twój adorator pójdzie się zadowolić, myśląc o twojej nagości - zaakcentowała obleśnie, śmiejąc się w kułak.
- I nie ciśnij po sobie, z ojcem prócz genów to niewiele cię łączy.

- Claire! ty zboku jeden!
- Kimberly szturchnęła lekko rudą, po czym sama się zaśmiała.
Bezpośredniość to była jedna z cech Claire, którą Kimberly bardzo w niej lubiła. Nawet kiedy czasami wprowadzała ją w zakłopotanie.
- Ej, a tak poważnie - zaczęła po chwili, jak już obie przestały się śmiać. - Naprawdę uważasz, że mogę się podobać Jerry’emu?

- A czemu nie? Przecież jesteś ładna. Sądzę nawet, że nie tylko Jerremu się podobasz
- odpowiedziała wciąż ciesząc michę. Czasami nie rozumiała, czemu Kim miała takie trudności ze zrozumieniem, że jest naprawdę fajną i atrakcyjną dziewczyną… A no tak, jej ojciec.
- Ech, Kim - ruda pokiwała głową - Gdybym tylko nie wolała penisów, to wiedz, że byłabyś pierwsza - wyszczerzyła zęby, klepiąc Kim po apetycznym udzie.

Kimberly zaśmiała się.
- Czasami mam wrażenie, że gdybym była lesbijką, to moje życie byłoby znacznie łatwiejsze - stwierdziła, wyobrażając sobie potajemne lesbijskie spotkania, po czym znowu się roześmiała. - Co miałaś na myśli mówiąc, że nie tylko Jerry’emu? Wiesz coś jeszcze?!
- No wiesz, twój wytatuowany “przyjaciel” też pożera cię wzrokiem… O Dannym nie wspominając, bo on to chyba wszystko by przeleciał.
- Claire spauzowała na chwilę, wprowadzając atmosferę mistycyzmu i tajemniczości, godnej najlepszego i najpikantniejszego romansu wszechczasów - Może i Harold ma na ciebie chrapkę? - zachrumkała wrednie, tańcząc brwiami i patrząc na czerwieniącą się koleżankę
- Weź przestań! Jesteś nienormalna. Idź się leczyć! - powiedziała Kim, znowu szturchając Claire i ponownie wybuchając śmiechem.
Słowa przyjaciółki jednak dały jej trochę do myślenia, niezależnie od tego czy mówiła prawdę, czy stroila sobie z niej żarty.
- Wiesz co… Pójdę jednak ubrać te szorty. Zaraz wracam, nie uciekaj mi stąd!

- Idź czubie, idź. Bo w szortach to ci zada nie widać! Jak ci się w chude dupsko wbijają te porty!
- krzyknęła za uciekającą koleżankę i pokręciła głową. Korzystając z okazji, że została sama, wbiła swoje spojrzenie w swojego ulubieńca, który akurat rozmawiał jakiś kawałek dalej z Jerrym. Lustrowała go od góry do dołu, zagryzając dolną wargę i przechylając głowę na bok. Zacisnęła uda, wzdychając cicho. Jedyne co jej się nie podobało w tej wycieczce to to, że straciła dzień nauki fizyki u Deana w domu, a to były jej ulubione zajęcia. Jej wyobraźnia pomału pracowała, a na twarzy pojawiał się lekki uśmiech. Czy czuła do niego coś więcej prócz fizycznego i psychicznego pociągu? Chciała od niego więcej, niż mówiła, ukrywając swoje pragnienia? Właściwie, to sama nie była pewna. Nie wiedziała, czego od niego oczekuje, prócz tego, żeby po prostu był. Chciała być w centrum jego zainteresowania, pragnęła by to na nią ciągle zerkał, myślał o niej. Marzyła chyba o tym, by zawrócić mu w głowie, żeby się zatracił, a gdy zacznie tonąć w jej oczach i sercu - odejdzie. Claire nie potrafiła zachowywać zdrowych i normalnych relacji, nie umiała mieć przyjaciela bez seksu, nie potrafiła być w związku i nie robić przy tym problemów. Im bliżej kogoś była, im więcej ją łączyło z daną osobą, tym bardziej się pogrążała. Bardziej siebie nienawidziła, mocniej brała do siebie każde słowo jak i żart, czuła się piątym kołem u wozu, jak kotwica zawieszona przy szyi, która ciągnie w dół. Nie chciała, żeby Dean ją pokochał, nie chciała zepsuć tego, co między nimi było.

Kimberly wróciła szybciej, niż Claire mogłaby się tego spodziewać. Akurat w momencie, gdy Dean kończył rozmowę z Jerrym. Ten drugi zdawał się być wyjątkowo zmieszany, aż ruda przekręciła głowę w bok, próbując podsłuchać choć urywek z rozmowy - nie udało jej się. Kim przebrana usiadła z powrotem na swoje miejsce i obydwie dziewczyny przyglądały się falom. Słońce grzało niesamowicie, aż odechciewało się czegokolwiek.
- Szkoda, że nie mamy parasola - stwierdziła mimochodem Claire i westchnęła ciężko. Przyjaciółki nie zdążyły wrócić na dawny tor rozmowy, kiedy podszedł do nich Marty. Przywitał się bardziej z Kim, jednakże ruda nie dała się tak łatwo spławić. Kilka zręcznych, dwuznacznych tekstów, które padły z jej słów, lekko zakłopotały chłopaka. W końcu ten zaprosił je na wieczorną imprezę, na co one chętnie się zgodziły. Panna Lockhart nie miała zamiaru dać za wygraną i wciąż flirtowała z Martym, jednak nim na dobre się rozkręciła, przyszedł Dean i odciągnął Claire na bok, pod pretekstem groźby Pani Hoy, dotyczącej przepytywania chłopaka z fizyki. Odeszli więc na odległość, która pozwoliła im swobodnie rozmawiać i z daleka widzieli jedynie plecy Hart i Blake’a.

- Widzę, że Kim ma kolejnego adoratora - zażartował blondyn - A może ty? - zapytał, po czym szybko zmienił temat, jak gdyby nie chcąc usłyszeć odpowiedzi. Wcześniej Marty przyznał, że chce tatuaża od Kai, a teraz ta jego rozmowa z Claire. Wyglądało na to, że chłopak chciał iść jego śladami.
- Kłamałem w tej sprawie z Hoy. Na szczęście niczego ode mnie nie chciała, nie licząc obierania ziemniaków - dodał. Zrozumiał, jak dziwnie brzmiały te słowa dopiero po tym, jak je wypowiedział. - Zastanawiałem się, czy nie włamać się do jej domku teraz - dodał bardzo cicho. - Myślisz, że to zły moment? - zapytał. Zawsze to Claire była tą mądrzejszą, przynajmniej według niego. Ona sama miała o sobie zdecydowanie niższe mniemanie, a tylko w lepszych chwilach swojego życia, potrafiła dostrzec drzemiący w sobie potencjał. Bardziej niż na skupieniu się na problemie Deana i planie, który jej się nie podobał ani trochę, zależało jej teraz na pociągnięciu pierwszego tematu. Podsyceniu zazdrości oraz skupieniu całej uwagi chłopaka wyłącznie na swojej osobie. Lubiła zwracać na siebie uwagę, uwielbiała, kiedy myśli innych zostały przez nią przyciągnięte, gdy łapała kogoś w swoje słowne gierki i sprytnie zastawiane, dwuznaczne pułapki. Ciężko było jej się powstrzymać oraz skoncentrować, jednak wygrała walkę z samą sobą; w odpowiedzi na pierwsze odpowiedziała mu jedynie znaczącym uśmiechem, dumnie zadartym ku górze nosem oraz wznosząc sugestywnie brew. Jej niebieskie tęczówki wpatrywały się w niego w sposób, jaki zdążył zapamiętać z ich wieczornych schadzek.

- Myślę, że jeśli nie ma jej tutaj, to pewnie siedzi właśnie tam. Ewentualnie przygotowują coś, pewnie mają jakieś graty w stylu nagród czy pamiątek i innych dupereli, zajmują się sprawami organizacyjnymi, przed lub w chałupie. Chcesz, to chodźmy tam, zapukam do domku, że niby o coś chcę spytać. Jeśli nikogo nie będzie, to ok, można wejść, ale jest tak cholernie jasno, że mój rudy i twój tleniony łeb rozpoznają z odległości - westchnęła ciężko.
- Rany, ale jesteś napalony - rzuciła oskarżycielsko, zakładając ręce krzyżem pod obfitym biustem.

Dean zaśmiał się nieco niezręcznie w odpowiedzi. Claire miała rację w wielu punktach. Cieszył się, że miał możliwość zapytania ją o opinię. Uważał ją za naprawdę cenną.
- Nie tyle jestem napalony, co po prostu… chciałbym mieć to już za sobą - odparł. Zrozumiał, że zaraz musi coś dodać, inaczej Claire znowu spróbuje odwieść go od pomysłu. Miał przy tym cholerną rację, gdyż ruda już otwierała w tym celu usta, jednak kolejne słowa chłopaka ją zatrzymały - Pomyślałem, że teraz Hoy może być trochę oszołomiona nowym miejscem, a z biegiem czasu stanie się coraz bardziej uważna. Ale może lepiej będzie zakraść się do niej w trakcie wieczornej imprezy? Na pewne będzie wtedy poza domkiem próbować kogoś udupić.

- Na imprezie na pewno będzie nas pilnować i nie w głowie jej siedzenie w czterech ścianach. Zauważyłam, że jest bardzo ciekawska - Claire wzruszyła ramieniem. Dean pokiwał głową. W końcu obydwoje byli przy tym, jak Hoy stawała na palcach, próbując zajrzeć przez okno do środka jednego z domków. - Wystarczy, że do niej podbiegnę i powiem, że “widziałam jak ktoś pije nad wodą”, a na pewno tam poleci jak dzik do trufli - dziewczyna przetarła czoło i westchnęła. Van der Veen stłumił śmiech na to obrazowe porównanie. Co ważniejsze, uważał je za bardzo trafne. Tymczasem Claire poczuła jak wzbiera się w niej niesamowity stres, jak zaczyna się denerwować czymś, co jeszcze nie nastąpiło. Bardzo się bała i źle się czuła na samą myśl o tym, co Dean chce zrobić, a ona jeszcze mu pomagała. Znała powód swojej decyzji, jednak nie mogła zaprzeczyć, że uginają się pod nią nogi i robi jej się słabo. Odzywała się nerwica. Było w końcu tyle rzeczy, które wprawiały ją w stres.

- Lepiej popracuj nad swoim “byciem napalonym”, bo znajdę innego chętnego i już chyba nawet mam kogoś na oku - zaczepiła go sugestywnie, poruszając brwiami i gestem głowy wskazała dyskretnie na Martiego. Oczywiście nie miała wcale zamiaru zamieniać Deana na kogoś innego, jednakże zmiana tematu na grunt seksualny pozwalała jej się wyciszyć i przestać denerwować. Oczywiście blondyn mógł to różnie odebrać, w końcu dobrze wiedział ile energii drzemie w tej rudej bestii.

- Czyli dobrze myślałem - Dean mruknął do siebie, spoglądając na Marty’ego. Zamyślił się. Przez chwilę wydawało się, że nic nie powie, ale wnet przemówił. - Sama ciągle powtarzasz, że mam się w tobie nie zakochiwać - rzekł nieco bezbarwnym tonem. W końcu sam ochoczo przystał na taki układ. - Jeżeli chcesz… - starał się znaleźć słowo. Zakrztusił się. - Nie mam prawa mieć nic przeciwko - zakończył. Ciężko było wyczytać z jego twarzy cokolwiek. Twarz Claire jednak była w tym momencie jak otwarta księga z obrazkami; banalna do odczytu. Początkowo uniosła brew, później zmrużyła oczy a jej mina zasępiła się. Widać było jak cholernie jej się nie podoba reakcja, z jaką się spotkała. Brzmiała dla niej jak obojętność, niechęć. Momentalnie poczuła się, jakby Deanowi na niej nie zależało, jakby tak naprawdę pieprzył ją “po samarytańsku”; żeby dziewczynce nie było przykro, poświęcił się penetrując ją raz po raz, a wewnętrznie miał ochotę rzygnąć nad jej depresyjnym majestatem i wymazać z pamięci lejącą się z ran po cięciach krew. Jakby ona swoim istnieniem zatruwała jego życie, przeszkadzała mu, była… Nikim.

- Świetnie - jej lakoniczny, pozbawiony emocji ton głosu był tym, z czym Dean nie chciałby się spotykać. Kiedy w umysł Claire wstępowała sztuczna obojętność, wiadomo było jak bardzo jest jej przykro. Szybko mrugające powieki i mocno zaciśnięte wargi opisywały negatywne emocje, które nie były skierowane przeciwko Holendrowi, a przeciwko niej samej. Nienawidziła siebie, wiedział o tym. Otworzyła usta by jeszcze coś powiedzieć, ale machnęła ręką. Serce waliło jej na tyle głośno, że czuła ból za klatką z żeber.
- To ustalone, co chciałeś. Chyba. - stwierdziła odwracając się od niego, ale nie w stronę Kim, tylko ośrodka. Być może swojego pokoju.

Dean nie miał pojęcia, w którym dokładnie momencie rozmowa aż tak źle się potoczyła. Chciał dać Claire wolność, ale to wszystko pogorszyło.
- Claire… - rzucił za nią. - Poczekaj…
- Po co mam czekać?! - spytała drżącym głosem, odwracając się za siebie. W jej oczach co prawda nie było widać łez, ale jej szczęka była zaciśnięta, sugerując zdenerwowanie.
- Ustaliliśmy już, że nie idziemy teraz, bo to zbyt ryzykowne. Jeszcze czegoś nie wiesz? - rzuciła oskarżycielskim tonem, a jej oddech drżał podobnie co ton głosu, którego nie potrafiła opanować.
Była tylko jedna rzecz, którą Dean mógł w tej chwili zrobić. Nie zważając na tłum wokół nich - Kim, Marty’ego, Lindsay, Kena, Annikę biegnącą w kierunku mola… nachylił się i pocałował Claire w usta. Przytulił ją mocno. Wierzył, że nie potrzeba żadnych słów. Uśmiechnął się do niej niepewnie, po czym obrócił i zerwał do biegu. Czuł, że płonie i jedynie toń jeziora jest w stanie go ugasić. Podejmując decyzję szybkiej ucieczki, pozbawił się możliwości poznania reakcji Claire, którą pozostawił samą sobie. Gdyby nie to, może zdążyłby dostać w twarz i zrozumieć, jak ona źle się z tym poczuła. Miała wrażenie, że Dean się nią bawi, pociąga za sznurki, podskakując szmacianą lalką wedle własnej melodii. To, co zrobił nie było dla niej wyznaniem miłości, a zwyczajnym udowodnieniem, że ma nad nią władzę. Chciał pokazać wszystkim, że jest jej własnością, prywatną lalką do dymania, która nie ma nic do gadania. Poczuła się podle, a im bardziej jej na nim zależało, tym większy czuła ból i smutek.

I don't want them to know the secrets
I don't want them to know the way I loved you
I don't think they'd understand it, no
I don't think they would accept me, no

Come wrestle me free, Clean from the war
Your heart fits like a key into the lock on the wall
I turn it over, I turn it over



But I can't escape



Claire wbiegła do pokoju trzaskając za sobą drzwiami. Nie płakała, nie krzyczała. To, co się stało było dla niej nie do zrozumienia. Najpierw Marty, który ją całuje, Dean, który wyzywa od najgorszych… Czym ona była, do cholery? Ile warta była ta pusta skorupa, z której ją stworzono?
Zaczesała rude włosy za uszy i doskoczyła do swojej walizki. Zaczęła ją przegrzebywać, robiąc wokół niesamowity bałagan, rozrzucając i tarmosząc własne ubrania. Nerwowo wyciągnęła kosmetyczkę i wyrzuciła na podłogę całą jej zawartość. Przeczesując dłońmi wszystko, co miała, wraz z lekami na depresję, wygrzebała maszynkę do golenia. Bez wahania za nią chwyciła, rozebrała się do naga, szarpnęła pierwszy lepszy ręcznik i wbiegła do łazienki, zamykając za sobą drzwi na zamek.

Wyciągnięta, chuda ręka odkręciła kurek pod prysznicem. Zimna woda trysnęła z deszczownicy. Pod kroplami wody znalazła się zaraz i Claire. Początkowo wydawało się, że jedynie ma zamiar wziąć prysznic, ale po chwili pękła. Zaczęła głośno płakać, mając nadzieję, że szum wody wystarczająco to zagłuszy. Schowała twarz w dłonie i osunęła się po zimnej ścianie, siadając w brodziku i łkając. Nie czekała długo by znerwicowanymi ruchami sięgnąć po maszynkę. Ból fizyczny był oderwaniem się od tego, co czuła w środku, a czuła się jak szmata. Zwykła ściera i Dean dobrze powiedział, dobrze zrobił, prawidłowo ją określił. Ona sama nazwałaby siebie gorzej.
- Pierdolona, jebnięta dziwka! - wydusiła z ledwością, kalecząc skórę brzucha. Nie mogła znaleźć lepszego miejsca, żeby nie było widać. Nikt prócz Deana nie znalazłby tego, ale on… On już na nią nie spojrzy. Kaleczyła ciało z niezwykłą wściekłością i nienawiścią, powodując tym samym bolesne i piekące zranienia. Strużka krwi płynęła wraz z wodą. Szkarłat zlewał się w jedność, uciekając z jej trzęsącego się ciała. Claire zadrżała z zimna. Ból jaki sobie sprawiała był jak narkotyk, czuła się coraz lepiej, ale i słabiej. Rany były płytkie. Potrzebowała jeszcze trochę czasu. Nie tabletek, lekarstw, tylko czasu.

W tym samym czasie drzwi domku otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do środka weszła Kimberly. Była cała przemoczona, włosy miała posklejane od wody i piasku.
- Claire? To ty siedzisz w łazience? - spytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. Pewnie i tak jej pytanie zostało zagłuszone przez szum wody.
Kimberly więc usiadła na skraju łóżka, praktycznie na samej krawędzi, by nie zamoczyć materaca i pościeli i otuliła się kocem, czekając na zwolnienie łazienki. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła ciężko. Przez ten incydent pewnie była teraz na językach wszystkich. Ofiara losu, która nie potrafi pływać. Do tego Hoy uparła się, by koniecznie poinformować ojca Kim o tym wydarzeniu. Równie dobrze Hart mogła zacząć się pakować.

Claire słyszała. Inna sprawa, że słyszeć nie chciała. Obcy głos zza ściany powstrzymał ją jednak przed dalszą autodestrukcją. Odrzuciła maszynkę, a ta odbiła się od ścianki prysznica. Zaryczana musiała wyglądać okropnie, a nie chciała tak pokazać się Kim. Nie chciała nawet z nią rozmawiać, przynajmniej nie o sobie. Przetarła twarz ręką i zakręciła wodę. Spojrzała na swój brzuch, który wciąż nosił ślady świeżej, sączącej się krwi. Musiała najpierw zająć się ranami, potem twarzą, pooddychać, pomyśleć…

Po dziesięciu, może piętnastu minutach od chwili zakręcenia wody, Claire otworzyła drzwi i wyszła z łazienki owinięta ręcznikiem.
- Cześć Kim. Jak się czujesz? - spytała z uśmiechem na twarzy, ciągnąc przedstawienie, w którym grała główną rolę. Prócz braku makijażu wyglądała stosunkowo normalnie. Kątem oka dostrzegła jaki bałagan wokół narobiła. Kucnęła trzymając ręcznik i szybko wrzuciła leki do kosmetyczki, a potem po kolei każdą rzecz, jaką z niej wysypała.
- Sorry, straszna ze mnie bałaganiara - przeprosiła nie patrząc na przyjaciółkę, pociągnęła nosem i odchrząknęła cicho, skupiając się na sprzątaniu.

Kimberly spojrzała na krzatajaca się po pokoju Claire. Nie zauważyła wcześniej tego bałaganu. Chyba zbyt była pogrążona we własnych myślach.
- Daj spokój - powiedziała trochę obojętnym tonem, wzruszajac ramionami. - Zresztą, za chwilę pewnie i tak cały ten pokój będzie tylko dla ciebie. - w tym momencie serce Claire zabiło mocniej. Przestraszyła się, że Kim już wszystko wie i ma jej dosyć. Ruda podniosła głowę patrząc na koleżankę, pozwoliła jej jednak kontynuować - Hoy stwierdziła, ze koniecznie musi powiadomić mojego ojca o tym całym topieniu się. W każdym razie, może to lepiej. Pewnie i tak wszyscy się ze mnie śmieją - dodała ponuro.

- Nie zauważyłam by tak było - odparła szczerze Claire. Wciąż czuła się zdenerwowana, więc zakryła to lekkim uśmiechem. Ciężko jej się oddychało, dlatego szybko podniosła się z podłogi i przeniosła na łóżko, siadając obok Kimberly.
- Możesz się umyć, jeśli chcesz - powiedziała stłumionym głosem. - To znaczy, na pewno chcesz. Idź, ja sobie posprzątam.
- Wiesz, co jest najgorsze? - Kim spytała retorycznie, spoglądając na siedzącą obok przyjaciółkę. Claire znowu pomyślała, że chodzi o nią. W końcu czuła się winna, jak zdrajca, dziwka, najgorszy męt. Czuła się jak rozjechany gryzoń na asfalcie.
Kim przez chwilę się zawahala, bo jednak wcześniej z nikim się tym nie dzieliła.
- Praktycznie wygadałam się przed Martym, że mi się podoba. - Poczerwieniala na twarzy. - I to nie koniec. Bo teraz przez ciebie i Deana zaczęłam myśleć o Jerrym!
I znowu ukryła twarz w dłoniach. Nagle zapragnela, by ojciec już po nią przyjechał i zabrał ja z tego miejsca. Nie miała pojęcia, że Claire również chciała stąd uciec. Ukradkiem zerknęła na kosmetyczkę, w której miała pudełko tabletek. Kusiły ją, chociaż wiedziała, że to jest złe. Nie mogła zrobić tego rodzicom, siostrze. Może nadeszła chwila by przestać udawać?

- Kim? - cichy głos ledwo przeszedł przez jej gardło, zmieniając temat i skupiając całą uwagę na swojej osobie. Claire odchrząknęła i nabrała powietrza przez drżące wargi.
- Nigdy nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, nigdy nie opowiadałyśmy o sobie więcej, niż innym. Jak myślisz, dlaczego? Czy możemy sobie ufać i wybaczać, czy może po prostu boimi się, że mówiąc wszystko nasza relacja przestanie istnieć? - szereg pytań wydobył się z ust Lockhart, która patrzyła na swoje nagie stopy. Chciała wypluć z siebie cały jad, tylko że teraz było go już zbyt wiele.
Kimberly zmarszczyla na moment brwi, słuchając słów Claire. Kiedy ta skończyła, Kim chwycila ją delikatnie za dłoń.
- Co jest? - spytała, wpatrując się z troską w rudowlosa. Ta podkuliła nogi pod brodę i skrzywiła się lekko. Miażdżone rany na brzuchu wciąż piekły i bolały. Nie potrafiła spojrzeć na Kimberly, nie potrafiła mówić. Ilekroć się zbierała i układała w głowie swoje myśli, to zawsze było ciężko.
- Chciałabym ci powiedzieć, ale chyba nie umiem - jej głos się załamał. Poczuła się jak wtedy, gdy pierwszy raz rozmawiała z Deanem, kiedy się nią zaopiekował. Też miał swoje problemy, a jakoś potrafił zachować się normalnie, więc czemu jej to nie wychodziło?

- Jestem totalnym gównem - przełknęła głośno ślinę. Ta przeszła przez przełyk jak zbyt duża tabletka, która drapie i uwiera. Choć płakała długo pod prysznicem, to ponownie jej się zbierało. Nie wiedziała od czego zacząć, zająknęła się, ale słowo nie przeszło, pozostawiło po sobie tylko niemy pomruk. Chciała móc przestać ukrywać to wszystko, co w niej się zebrało przez tyle lat.


Kimberly objęła Claire ramieniem i przytuliła do siebie.
- Nie musisz mi mówić, jeśli nie chcesz. Powiesz, kiedy będziesz gotowa - oznajmiła, posyłając uśmiech w stronę przyjaciółki. - A do totalnego gówna stanowczo ci daleko. Na to miano zasługuje na razie tylko pani Hoy. - To był chyba pierwszy raz, kiedy Kim na głos wypowiedziała się źle na temat nauczycielki. - I może Danny Calistri - dodała po chwili.

Claire wypuściła przez nos powietrze, jakby chciała się zaśmiać, ale wcale nie miała na to ochoty. Chciała powiedzieć, tylko było jej ciężko, bo musiałaby opowiedzieć wszystko, co zmieniło jej życie. Przynajmniej to uważała za wystarczające usprawiedliwienie. Psychiatra zresztą też tak powiedział, że to miało silny wpływ na jej psychikę i zachowanie w aktualnym momencie.
- Ja po prostu nie wiem jak zacząć, od tego co jest świeże, czy bardzo, bardzo stare - westchnęła, a po policzkach spływały łzy. Na przytulenie nie odpowiedziała żadną reakcją, po prostu dała się porwać w objęcia. Była jak sztywny kołek, jakby doznała paraliżu.
- Wiesz, bo ja… Ja cię okłamałam na plaży. Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, bo to tajemnice Deana, ale powiem ci to, co sama ukrywam. Bo ja… - przerwała na chwilę czując większy nawał łez. Nie była tylko pewna, czy spowodowane są one szczerością, strachem czy nadmiarem emocji, z którymi sobie nie radziła.
- … ja się z nim spotykam. Ale to nie tak, jak ci się wydaje, że jesteśmy parą czy coś… Na początku po prostu pomagałam mu w tej pieprzonej fizyce, a potem samo poszło. Nie umiem się angażować, więc poprosiłam go, aby nasze relacje były bez zobowiązań. Spotykamy się tylko na seks - Claire poczuła jak jest jej gorąco. Nie było jej wstyd za to, po prostu mówienie o tym Kimberly porównywała do wyznania morderstwa na komisariacie policji. A dalej mogło być już tylko gorzej. Zbierała się w sobie, ale potrzebowała chwili na oddech, potem mogła kontynuować.

Kimberly słuchała w milczeniu, wciąż obejmując przyjaciółkę. Nie zamierzała jej przerywać, a tym bardziej nie zamierzała dzielić się swoją opinią. Jeszcze nie. Chciała wysłuchać wszystkiego. Nie zdziwiła się za bardzo na wyznanie o tym, że Claire spotyka się z Deanem. Może nawet trochę spodziewała się, że właśnie taka relacja łączy tę dwójkę. W końcu wiedziała trochę jaka Claire jest. A przynajmniej jaka zdawała się być.

- Ja mam problemy. Ogromne problemy, Kim. Nie jestem normalną, radosną dziewczyną, nie jestem ani ładna, ani tym bardziej mądra. Nie jestem nikim wartościowym, a kimś, kogo powinnaś znienawidzić. Jestem zepsuta, skażona, przepełniona toksyczną dawką emocji, którą karmię ludzi. Skrzywdziłam Deana, a zaraz pewnie zranię ciebie. Wszystkich krzywdzę... - tutaj na chwilę się zatrzymała. Czy powinna mówić dalej? Przecież to co się stało nie było jej winą, to on zaczął… on… nie dał jej żadnego wyboru. Złapał, pochwycił, przymusił. Tylko że czuła się winna. Huragan chaosu mieszał jej w głowie.

Kimberly cały czas słuchała, wpatrując się w Claire. Kiedy ta umilkła, Hart posłała w jej kierunku życzliwy uśmiech.
- I ty naprawdę tak uważasz? - spytała, odgarniając kosmyk rudych włosów z policzka Claire.
- To nie jest moja opinia, tylko fakt - odparła pewna swego, pociągając nosem. Nie mogła powstrzymać potoku łez, jakie gromadziły się w jej oczach. W końcu gwałtownie zerwała się, uciekając z uścisku i schyliła po kosmetyczkę. Wyszarpała z niej garść pigułek w małej, szklanej tubce i rzuciła Kim na kolana.
- A to leki. Wiesz, z tymi na depresję problem jest taki, że kiedy lekarz zmienia ci obecne, potrzebujesz trzech tygodni na adaptację, aby sprawdzić czy będą działać, pasować do ciebie. - zaczęła mówić do rzeczy, jedynie suche fakty, jakby takie oczywistości nie kosztowały ją grama emocji.
- Nawet nie zaczęłam. I nie chcę zaczynać. Oczywiście to normalne, że pacjentom się odechciewa, ponoć niektórzy podczas zmiany leku nie wytrzymują tych trzech tygodni - zaśmiała się pusto. Kimberly słuchała, siedząc na skraju łóżka i wpatrując się w Claire. W dłoniach przewracała szklaną tubką leków na depresję.
- Zabawna sprawa. - ponownie pociągnęła nosem i przetarła ręką mokrą od łez twarz. Skupiła się na czymś tak prostym i dla niej oczywistym, codziennym, że nawet zrobiło jej się lepiej. Choć może to tylko takie wrażenie.

- Dean mi bardzo pomógł, cztery miesiące temu. A teraz mnie nienawidzi, powiem ci dlaczego, choć wiem, że podzielisz jego zdanie - Claire nabrała w płuca dużo powietrza i wydusiła z siebie jednym tchem - Marty mnie pocałował. A Dean to widział. Mimo iż nie łączy mnie z nim wiele, a Blake’a to ja nawet nie znam, ponoć kocha ciebie, chyba. Bo o tobie mówił, żałował… Przepraszam, ale ja nie wiem co mam powiedzieć, mam wrażenie że gubię fakty, nie pamiętam co się stało, to było okropne, nie chciałam…

Kimberly oddała tubkę leków ich właścicielce. Przez chwilę nic nie mówiła, a potem, tak po prostu, nie zważając na nic, przytuliła Claire.
- Jesteś naprawdę głuptasem, skoro myślałaś, że cię znienawidzę przez takie coś - powiedziała. - Naprawdę aż tak nisko mnie cenisz? Zresztą, nie odpowiadaj. Żartuję sobie.
Odsunęła się i spojrzała Claire w jej niebieskie oczy. Otarła łzy z jej policzków i uśmiechnęła się. Przez ten gest jedynie bardziej chciało jej się ryczeć. Kim po prostu była za dobra.
- Nieważny jest Blake. Nieważny teraz jest też Dean. Ty jesteś ważna, Claire. Jesteś moją przyjaciółką i nic nie jest w stanie tego zmienić. Zresztą, znając chłopaków, to pewnie Marty był tego prowodyrem - dokończyła, wzruszając ramionami. Claire w odpowiedzi szybko pokiwała przecząco głową.
- Nie, to na pewno moja wina. Zawsze jest moja, zobacz jak ja się zachowuję… Wszystko co mnie spotyka, jest tylko moją winą, każda reakcja chłopaka, jakiegokolwiek, każdy dotyk, słowo, cokolwiek. Kiedyś, nawet mówiąc “nie”, było się winnym, bo wiesz… Trzeba mówić głośniej i z większym przekonaniem - schowała twarz w otwarte dłonie i ponownie skuliła się. Zaniosła się płaczem, który próbowała tłumić w ręcznik. Dopiero teraz dotarło do niej, jakiego on był koloru. Zielony.

- O czym ty mówisz? - zaniepokoiła się Kimberly. Wyciągnęła z plecaka, który leżał przy jej łóżku, paczkę chusteczek i podała je Claire. - Chyba nie… - przerwała, bo nawet ciężko jej było dokończyć to pytanie. Przyglądała się jedynie rudowłosej, mając nadzieję, że sama z siebie opowie, co się stało.
- Nie, Kim, wszystko ok. - wydukała zakryta, nie chcąc by przyjaciółka na nią patrzyła. Dość już miała tego wstydu.
- Nie chcę znowu o tym rozmawiać, już raz musiałam, to nie jest przyjemne. Dziękuję, że jesteś taka dobra dla mnie. Jesteś aniołem - stłumiony, cichy głos wydobył się zza kurtyny jej długich, ognistych włosów. Naprawdę uważała Hart za ucieleśnienie dobra. Dzięki niej, mimo tylu wylanych łez, czuła się lżej mogąc w końcu być sobą, a nie udawać.
- Umyj się może, ze mną ok - powtórzyła próbując sobie wmówić, że nic się nie stało.
- Poleżę trochę sama, za parę godzin będę jak nowa - załkała przez zatkany nos i wyrwała z paczuszki jedną chusteczkę, kradnąć ją szybko. Następnie wyciągnęła wolną rękę w stronę Kim i po omacku wyszukała jej buzi, błądząc palcami po policzkach dziewczyny.
- Kocham cię.

Kimberly uśmiechnęła się i ujęła dłoń Claire w swoją.
- Ja ciebie też, wariatko. Najmocniej na świecie - powiedziała, po czym złożyła pocałunek na jej rudej czuprynie.
- Masz rację, powinnam się ogarnąć. Wyglądam jak potwór z bagien - stwierdziła, podnosząc się powoli. - Ale obiecaj mi jedno. Od teraz będziemy ze sobą szczere. Nie musimy mówić sobie o wszystkim, są rzeczy, które każdy chce zatrzymać dla siebie. Ale koniec z udawaniem. Bo inaczej ten anioł zmieni się w najgorszego demona ziejącego piekielnym ogniem. Będę gorsza niż pani Hoy! - zagroziła pół żartem, a pół serio.
- To musiałabyś być największym hemoroidem na świecie. Hemeroid Godzilla. - odpowiedziała słabym głosem, krótko się zaśmiała i wydmuchała zapchany nos
- Uwierz mi, tak będzie, jeśli mnie nie posłuchasz - odparła Kim i zaśmiała się. Potem wytargała z walizki swoją kosmetyczkę, ręcznik i świeży komplet ubrań i udała się do łazienki. Lockhart padła na łóżko, przekręcając się na bok i postanowiła się nie ruszać aż do rana. Wieczorna impreza przestała ją obchodzić i gdyby nie wieczorne pojawienie się Lindsay, pewnie skończyłoby się na samotnym spędzeniu czasu.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 20-06-2017 o 21:34.
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172